Monthly Archives: Grudzień 2017

Macierewicza kalendarium choroby

Podchodzący do lądowania w 23. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim myśliwiec MiG-29 rozbił się w poniedziałek 18 grudnia wieczorem w okolicach Kałuszyna na Mazowszu. Samolot pilotował 28-letni lotnik, który miał wylatane na tym typie samolotów zaledwie 200 godzin.

Wieczorem MON wydał lakoniczny komunikat: „Dziś w godzinach wieczornych (18.12) doszło do zdarzenia lotniczego z udziałem samolotu MiG-29 podczas podejścia do lądowania na lotnisku w Mińsku Mazowieckim. Życiu i zdrowiu pilota nie zagraża niebezpieczeństwo”.

Pierwsze odczucie w takiej sytuacji to ulga – na szczęście pilot wyszedł z tego „incydentu” (jak potem zaczął nazywać to zdarzenie wiceminister MON Kownacki) bez większego uszczerbku na zdrowiu. Pal licho samolot, który zamienił się w kupę złomu, cóż, wypadki lotnicze w wojsku zdarzają się na całym świecie.

W miarę jednak napływu nowych wiadomości, dotyczących tego „incydentu”, jego przebieg i późniejsza akcja ratunkowo-poszukiwawcza pilota zaczęły budzić coraz więcej wątpliwości, a nawet zdumienie ekspertów od wypadków lotniczych. Zacznijmy od tego, że poszukiwania pilota, którego samolot rozbił się około 8 km od lotniska trwały najprawdopodobniej aż trzy godziny (wojsko twierdzi, iż było to 80 – 90 minut). Dlaczego to trwało tak długo? Samolot leżał w pasie lotniska, wśród drzew, ale nie była to nieprzebyta puszcza, tylko w sumie niewielki las należący do prywatnego właściciela. Dlaczego odnaleźli go strażacy, a nie wojskowa ekipa poszukiwacza?

Oddajmy głos niezależnym ekspertom. Maciej Lasek, którego nikomu nie potrzeba przedstawiać, powiedział: – „Po wypadku samolotu MiG-29 wojsko poinformowało, że pilot użył fotela katapultowego. Teraz wiceszef MON Bartosz Kownacki zdementował te informacje. Proszę zauważyć, że z podobnym mętlikiem informacyjnym mieliśmy niestety do czynienia w przypadku pani premier Beaty Szydło i kolizji rządowej limuzyny. Wygląda więc na to, że pilot w ogóle nie opuścił samolotu przed lądowaniem awaryjnym. Z tego samolotu nie można przecież po prostu wyskoczyć. Jest się przypiętym pasami do fotela, z którym pilot opuszcza kabinę samolotu, by następnie po oddzieleniu od niego wylądować bezpiecznie na spadochronie. Jeśli nie doszło do użycia tego fotela, to prawdopodobne są dwa powody. Albo fotel nie zadziałał prawidłowo, albo w ogóle nie zostały podjęte czynności mające na celu katapultowanie się. Zapewne wyjaśni to Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego”. Dr Lasek wypowiedział się więc bardzo dyplomatycznie i ostrożnie, ale zwrócił uwagę, że jednak w wersji oficjalnej „coś nie gra”.

Znacznie bardziej kategoryczny w swojej ocenie był inny ekspert lotnictwa, major Fiszer, który w rozmowie z jednym z portali internetowych stwierdził: – „Jak można szukać pilota 3 godziny przy katapultowaniu w osi pasa w odległości 10 km, kiedy w Mińsku stacjonuje jedna z trzech w Polsce Lotniczych Grup Poszukiwawczo-Ratowniczych?”.

Na pytanie, że pojawiły się doniesienia, że pilot się nie katapultował, a spadł na ziemię, będąc w maszynie, odpowiedział: – „Słyszałem, że podobno został w kabinie rozbitego samolotu, a po lądowaniu miał z tej kabiny dopiero wysiąść i czekać na pomoc. Ile w tym prawdy? To nieprawdopodobne, by przeżyć takie zderzenie, w nocy, w lesie. Samolot ma konstrukcję dość filigranową, nie jest przewidziany na silniejsze uderzenia. (Prędkość przy lądowaniu) to co najmniej 300 kilometrów na godzinę, a nawet więcej. To są niewyobrażalne prędkości. W odległości ok. 10 km od pasa utrzymuje się prędkość ok. 450 km/h, potem ją się zmniejsza, by 4 km przed pasem osiągnąć prędkość ok. 340 km/h. Oficjalnie [w pierwszym komunikacie – przypisek JK] mówiono, że pilot się katapultował i został znaleziony kilkaset metrów przed samolotem. Stawiam na tę wersję. W fotelu katapultowym znajduje się system, który automatycznie się uruchamia i powoduje, że włącza się radiostacja nadająca sygnały ratownicze. Oprócz tego pilot ma stację ratowniczą przy sobie, w kieszeni kombinezonu, przez którą może rozmawiać. Nie wiem, czy on tej radiostacji przy sobie nie miał, czy ona działała? Czy z nikim z jakiegoś względu nie udało się nawiązać łączności? A może zapomniał, że ją ma lub nie był doszkolony?

Wiceminister obrony narodowej Bartosz Kownacki mówi, że pilota odnaleziono po 90 minutach, podczas gdy z moich informacji wynika, że spędził w lesie ok. 3 godzin. Podobno po 1,5 godziny nawiązał kontakt telefoniczny. Najprawdopodobniej nie był w stanie powiedzieć, gdzie jest, być może ta rozmowa nie pomogła w jego odnalezieniu. Pytanie, dlaczego rozmawiał przez telefon, a nie radiostację ratowniczą?”.

Z kolei w rozmowie z TVN24 rzeczniczka Lasów Państwowych Anna Malinowska powiedziała, że „rozbity samolot znalazł w lesie mieszany patrol strażaków i leśników. Ci pierwsi ruszyli dalej i odnaleźli pilota. Natomiast leśnicy cofnęli się i zaczęli naprowadzać na miejsce wojsko”.

W oficjalnej wypowiedzi na temat katastrofy wiceminister Kownacki tłumaczył, że pierwsze informacje, jakie dotarły do ministerstwa, „były takie, że pilot został znaleziony i że się katapultował. To tylko dowodzi tego, jak należy być powściągliwym, jak mało należy mówić” – dodał.

Podkreślił, że pilot „Miał dużo szczęścia. Mimo tego, że się nie katapultował – przeżył. Naprawdę w kategoriach cudu, ogromnego szczęścia można rozpatrywać takie zdarzenie”.

Jak już pisaliśmy, tego typu „incydenty” zdarzają się w każdej armii, to nieuniknione. Nie przesądzając przyczyny wypadku pod Mińskiem, już teraz jednak można powiedzieć, choćby po skandalicznie przeprowadzonej akcji ratowniczej przez wojsko, o kompletnym chaosie, wręcz paraliżu działań armii pod kierownictwem Macierewicza nawet w tak dość prostej – w tym wypadku sprawie, jak akcja poszukiwania pilota, w warunkach pokojowych, i samolotu który rozbił się kilka kilometrów od lotniska.

Skąd jednak tytuł tego tekstu? Otóż nie o akcję ratowniczą, w której strażacy musieli wyręczyć żołnierzy tu chodzi. Po analizie faktów, a raczej sprzecznych oficjalnych doniesień, nabrałem graniczącego z pewnością przekonania, iż wypadek MIG-a stał się idealnym wprost materiałem do dokonania przez Macierewicza mistyfikacji. Otóż nie jest absolutnie możliwe, żeby po takim wypadku i zniszczeniu samolotu pilot wyszedł z tego praktycznie bez szwanku, co zauważył od razu major Fiszer. Jestem przekonany, że te wszystkie matactwa z doniesieniami na temat przebiegu katastrofy były spowodowane tym, iż Macierewicz, postanowił wykorzystać ten wypadek do podtrzymania swoich teorii smoleńskich.

Reasumując: pilot w sposób oczywisty się katapultował, inne rozwiązanie nie wchodzi w ogóle w grę, nie da się złamać praw fizyki. Takie też były, zgodne z prawdą, pierwsze doniesienia. Potem sabotażysta niszczący polską armię wpadł na pomysł, że przecież można ogłosić, że pilot cały czas był w samolocie i nic mu się nie stało, mimo że MIG zniszczył cały las. Patrzcie – oto tutaj mały samolocik (przypuszczam, że w rzeczywistości uległ kompletnemu zniszczeniu) chroni pilotowi życie i zdrowie, a w Smoleńsku wielki samolot rozpada się przy uderzeniu o ziemię i wszyscy giną? No niechybnie Tusk z Putinem podłożyli bombę. Szybko, na ile się dało, przyniesiono do samolotu fotel pilota, zresztą o szczegóły nikt nie musiał się zbytnio troszczyć, bo wojsko nałożyło na wszystkich uczestników akcji ratunkowej absolutny zakaz wypowiadania się na ten temat. A pisowskie media już triumfują – ”wypadek MIG-a obnażył ostatecznie kłamstwa Millera i Anodiny”, jak krzyczy tytuł w jednej z nich.

Warto jednak zwrócić uwagę na kilka szczegółów: otóż pilot „ma skręcony staw skokowy” – typowy uraz po niezbyt idealnym lądowaniu ze spadochronem, co nie dziwi w warunkach nocnych. A rzeczniczka Lasów Państwowych powiedziała, że najpierw znaleźli rozbity samolot, a potem ruszyli dalej i odnaleźli pilota. Ciekawe, pilot z bolesną kontuzją oddala się od rozbitego samolotu, który dużo łatwiej zlokalizować niż błąkającego się w nocy człowieka? Poza tym okoliczni mieszkańcy mówili podobno w rozmowie z reporterami, że znaczna większość tych połamanych drzew w lesie, które rzekomo miał „skosić” MIG to skutek wichury, która szalała tam kilka tygodni temu.

Jestem przekonany, że mam rację i że Macierewicz dokonał tej mistyfikacji. Już zresztą mówił, że będzie to doskonały materiał porównawczy do badania katastrofy smoleńskiej, oczywiście jako argument za zamachem. Grunt pali mu się pod nogami, boi się, że pójdzie w odstawkę i dlatego nie cofnie się przed żadnym szaleństwem, żeby zachować stanowisko. Jeśli taki był rzeczywiście przebieg wypadków i to też ujdzie mu płazem, to naprawdę nie ma już dla Polski ratunku…

(za: koduj24.pl)

Państwo policyjne. Oficjalnie PiS będzie śledziło opozycję

Jak PiS będzie zwalczało opozycję?

Będzie ją „ochraniało”.

Inwigilowało.

Czysty Bareja.

Macierewicz ma już prywatne wojsko. Błaszczak – ten koleś, który obudził się po 30 latach i ogłosił, że tydzień temu upadła komuna – dostanie prywatną policję do śledzenia opozycji parlamentarnej i pozaparlamentarnej.

Państwo policyjne.

Pisze o tym dziennikarka „Polityki” Ewa Siedlecka.

Na biurku prezydenta Andrzeja Dudy czeka na podpisanie ustawa, dzięki której – bez zgody sądu – specjalnie do tego utworzona Służba Ochrony Państwa będzie mogła inwigilować opozycję – parlamentarną i pozaparlamentarną.

SOP będzie prywatną służbą ministra spraw wewnętrznych, wyłączoną spod nadzoru koordynatora służb specjalnych, a więc premiera. Ma swoje prywatne wojsko (obrona cywilna) minister Antoni Macierewicz, będzie miał swoje i minister Mariusz Błaszczak. Z tym że wojsko Błaszczaka podlegać będzie kontroli prezesa PiS.

Ustawa może być reakcją na ujawnienie latem tego roku faktu śledzenia przez służby specjalne Obywateli RP i ówczesnego szefa Nowoczesnej Ryszarda Petru. Krytykowano wtedy służby za nadużycie władzy. To teraz nadużycia nie będzie: Służba Ochrony Państwa może opozycję inwigilować legalnie. I to nie tylko – jak ujawniono latem – „chodząc” za konkretnymi osobami, ale też stosując wszelkie inne techniki operacyjne, włącznie z inwigilacją telefonów i korespondencji, także elektronicznej. Nie mówiąc o śledzeniu poruszania się i ustalaniu sieci kontaktów za pomocą „billingowania”, co służby robią już od lat, sięgając, bez konieczności uzyskania zgody sądu, po dane od operatorów teleinformatycznych. I werbowaniu agentów.

(…)

Jest też w ustawie o SOP ubezwłasnowolnienie „ochranianego”, które można wykorzystać przeciwko opozycji. Z ochrony SOP można zrezygnować. Ale tylko z ochrony „fizycznej”, czyli chodzenia za osobą i zasłaniania jej – w razie potrzeby – własną piersią. Ale nie można zrezygnować z ochrony polegającej na inwigilacji, jeśli jej celem jest „pozyskanie informacji dotyczących bezpośrednich zagrożeń względem osób objętych ochroną”. Na przykład taka Kinga Kamińska, Obywatelka RP, która razem z czternastoma innymi paniami usiadła w środku Marszu Niepodległości, a wcześniej wielokrotnie protestowała przeciw demonstracjom „narodowców”, idącym pod nienawistnymi, ksenofobicznymi hasłami. Otóż jest ona stale zagrożona i atakowana, także fizycznie i poza demonstracjami. I to może być doskonałe uzasadnienie dla utrzymania wobec niej „ochrony” operacyjnej. Zresztą inni Obywatele RP, a także aktywiści KOD, działaczki Czarnego Protestu itd. stale otrzymują groźby i bywają atakowani fizycznie. Powodów do „ochrony” nie zabraknie.

Do tego SOP będzie mógł paraliżować komunikację telefoniczną czy internetową np. podczas obywatelskich protestów. Art. art. 39 stanowi: „Komendant SOP (…) może zarządzić zastosowanie urządzeń uniemożliwiających telekomunikację na określonym obszarze przez czas niezbędny do wykonywania czynności przez SOP”.

Ale z drugiej strony, nie ma co narzekać. W PRL opozycję zwalczano, w Polsce PiS będzie się ją „ochraniać”.

Macierewicz jest psychiczny. A Błaszczak to lepszy?

Prawicowa blogerka uważa Macierewicza za psychicznego.

A Błaszczak to lepszy od Macierewicza?

Czy polityk może być pieskiem?

Może! Błaszczak! O czym pisze Joanna Szczepkowska.

Kiedy Kaczyński zbierał haki?

Donald Tusk i Lech Wałęsa – świątecznie

Donald Tusk na przedświątecznych zakupach.

Życzenia dla nas też złożył.

Największy Polak też jest wśrod nas.

Język PiS. Nie jest to język polski, to ledwie polski, sowieckie mantry

Płk Adam Mazguła o słowniku języka polskiego PiS.

Szef pisma „Liberte!” zaś o programie PiS

Polacy chcą Unii, a Ferdynand Kaczyński ma „plana”

83 proc. Polaków chce, abyśmy nadal byli w Unii Europejskiej

Tak wynika z najnowszego sondażu Kantar Millward Brown SA. Tylko 11 proc. chciałoby wyjścia Polski z UE. Nie miało zdania na ten temat 6 proc. badanych.

Respondentom zadano też pytanie: – „Czy obawia się Pan(i), że Polska może znaleźć się poza Unią Europejską lub na jej marginesie?”. „Zdecydowanie nie” odpowiedziało 20 proc. badanych, „raczej nie”– 29 proc. W sumie więc takich obaw nie ma 49 proc. respondentów.

Obawia się o przyszłość Polski w Unii Europejskiej w sumie 45 proc. badanych. „Zdecydowanie tak” odpowiedziało 23 proc. respondentów, a 22 proc. badanych wybrało odpowiedź „raczej tak”.

Sondaż na zlecenie „Faktów” TVN i TVN24 został zrealizowany przez Kantar Millward Brown SA w dniach 21-22 grudnia 2017 roku, a więc już po decyzji Komisji Europejskiej o uruchomieniu artykułu 7 traktatu unijnego wobec Polski w związku z zagrożeniem praworządności w naszym kraju.

– W dwa lata Polska przeszła drogę od demokracji przez demokraturę do dyktatury większości. Większości, którą trzyma w ręku jeden człowiek – komentuje Jarosław Kurski. Zwraca uwagę na to, że dzisiaj może on każdego wskazać, a de facto, skazać każdego z nas. I wicenaczelny ‚Gazety Wyborczej’ przypomina słowa Kisielewskiego, który mawiał, że ‚Wszyscy jesteśmy w dupie, ale niektórzy z nas zaczynają się w niej urządzić’. Sam podkreśla, że woli jednak inny cytat. Cytat Oscara Wilda, który mówił, że: ‚Wszyscy stoimy w rynsztoku po kolana, ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy’. – Życzę państwu i sobie, żebyśmy nigdy nie przestawali patrzeć w gwiazdy – kończy Jarosław Kurski.

Ksiądz z Radia Maryja i TV Trwam ma ulicę swojego nazwiska. Job twaju klesza mać!

Dekomunizacja ulic trwa w najlepsze. Dotarł do miejscowości Korzelów, w gminie Włoszczowa na Kielecczyźnie. Patronem jednej z ulic został pochodzący stamtąd ks. prof. Henryk Witczyk, wykładowca KUL. Jest także publicystą Radia Maryja, a w Telewizji Trwam założył Telewizyjny Uniwersytet Biblijny, w którym prowadzi wykłady.

„Ksiądz profesor pochodzi z tamtejszej parafii, jest honorowym obywatelem Miasta i Gminy Włoszczowa, założył stowarzyszenie Dzieło Biblijne im. Jana Pawła II, przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego odznaczony został Złotym Krzyżem Zasługi”

– argumentuje wojewoda kielecki Agata Wojtyszek.

O jego działalności publicystycznej na antenie Radia Maryja nie powiedziała, choć sama jeszcze niedawno pojechała na hucznie obchodzone urodziny toruńskiej rozgłośni. Zdjęciami z tej imprezy chwaliła się na Facebooku.

Ks. Witczyk wzruszeniom nie miał końca:

„Dziękuję za to wyróżnienie, to uhonorowanie mojej działalności i osoby. To dla mnie też wielkie wyzwanie i zobowiązania, bo ważna ulica w Kurzelowie będzie nosić moje imię”

– powiedział.

Wojewoda na pytanie, czy oprócz papieża Jana Pawła II zna kogoś, kto za życia został patronem ulicy, powołała się na… piłkarza Roberta Lewandowskiego.

Klechę Nawałka musi powołac do reprezentacji, job twaju klesza mać!

Duda podpisując ustawy sądnicze proklamował dyktaturę. Skończy w pierdlu. Polaków nie można wziąć za mordę

Stało się, sądownictwo jest partyjne.

Chociaż dzisiaj Komisja Europejska wszczęła artykuł 7 Traktatu o Unii Europejskiej, Duda podpisał 2 ustawy sądownicze – o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądowniczej.

Panie i panowie! Mamy dyktaturę PiS, a konkretnie Kaczyńskiego.

Duda podpisał na siebie wyrok Trybunał Stanu.

Skończy w pierdlu.

W specjalnym oświadczeniu Andrzej Duda poinformował, że podpisze ustawy o SN i KRS. – „Dziwi mnie stawianie tak nieprzyzwoitej tezy o tym, że tamte ustawy i te ustawy to to samo. Są bardzo istotne różnice” – powiedział prezydent. „Tamte ustawy” to te, zawetowane przez niego w lipcu. Duda nie wyjaśnił, na czym te różnice polegają, a wiele autorytetów prawniczych wskazywało, że są prawie identyczne.

„W moim przekonaniu następuje pogłębienie demokratyzacji jeśli chodzi o wymiar sprawiedliwości. Zmiany służą demokratyzacji państwa i są przeciwieństwem oligarchizacji państwa” – powiedział Duda. Nie powstrzymał się przed wygłoszeniem pisowskiej mantry o „nadzwyczajnej kaście sędziów”, która – jak pewnie sądzi Duda – dzięki tym ustawom zniknie.

Nie posłuchał więc apeli wielu, wielu środowisk i autorytetów, żeby nie podpisywał tych ustaw. Nawet słowem nie odniósł się do dzisiejszej decyzji Komisji Europejskiej, która rozpoczęła procedury wobec Polski z artykułu 7 unijnego traktatu. Powodem jest zagrożenie dla praworządności w Polsce.

Przydupas Kaczyńskiego Bielan snuje bajki

Adam Bielan taką podzielił się światła myślą.

Krzysztof Andrijew odpowiedział:

A Macierewicz nazywa się Gowin?

Z demokracji robią rezerwat zwierząt prezesa K. jak ka.

Z opowieści PiS może powstać tylko narracja o czopku. Wspaniała metafora.

Przyszłość polityków PiS:

Trybunał Stanu.