Leonard Cohen nie żyje. „Panie, jestem gotowy” [SANKOWSKI]
Leonard Cohen nie żyje. Pięknie pożegnał się ze światem
Świat muzyki poniósł kolejną w ostatnim czasie bolesną stratę: po śmierci Davida Bowiego, Lemmy’ego Killmistera i Prince’a, odeszła jeszcze jedna legenda – Leonard Cohen. Wokalista, autor tekstów, pisarz zmarł w wieku 82 lat w swoim domu w Los Angeles. Rodzina nie ujawniła dokładnej przyczyny śmierci, syn artysty, Adam Cohen, zapewnił tylko, że „ojciec umarł spokojnie, do ostatniej chwili pracując i prezentując swoje niezwykłe poczucie humoru. Tuż przed śmiercią udało mu się dokończyć album, który uważał za jedno ze swoich najwspanialszych dzieł”.
Poruszające pożegnanie
Rzeczywiście, opublikowana zaledwie kilkanaście dni przed śmiercią artysty płyta, zatytułowana „You Want It Darker” to album na tyle interesujący, że w dyskografii kanadyjskiego barda wyróżniać się będzie nie tylko dlatego, że ją zamknie. Artysta umieścił na tej płycie zestaw piosenek z jednej strony świetnie nadających się na definicję jego specyficznego stylu, z drugiej – na swój sposób przebojowych, z trzeciej wreszcie – niezwykle poruszających.
Bo co innego powiedzieć można o delikatnych, napełnionych melancholią balladach, w których ponad 80-letni starzec bardzo wyraźnie i jednoznacznie żegna się ze światem, z przyjaciółmi, miłościami i przyjemnościami życia, w których wspomina najważniejsze momenty swojego barwnego życia, w których umawia się z bogiem, jakby chciał wynegocjować warunki swojego odejścia. Te piosenki już w dniu premiery płyty robiły wielkie wrażenie, dziś, kiedy śmierć artysty nadała im dodatkowego wymiaru, wywołują ciarki na plecach. Trudno wyobrazić sobie piękniejsze i bardziej znamienne artystyczne pożegnanie.
Mocny głos, mocne teksty
Leonard Cohen urodził się w 1934 roku w żydowskiej rodzinie z polskimi korzeniami, mieszkającej w Montrealu. Debiutował jako pisarz i do końca życia miał ambicje literackie. Kiedy jego pierwsze próby pisarskie – dwie powieści, opublikowane w połowie lat 60-tych – nie spotkały się z wielkim zainteresowaniem publiczności i uznaniem krytyki, zdecydował się spróbować swoich sił jako autor tekstów piosenek, a także – ich wykonawca.
Okazało się, że to strzał w dziesiątkę – już debiutancki album artysty, wydana w 1967 roku płyta „Songs Of Leonard Cohen” zwróciła uwagę na jego samego i charakterystyczne cechy jego twórczości: mocny, niski głos, melorecytacje zamiast klasycznego śpiewu, minimalistyczne brzmienie i pełne oryginalnych metafor teksty. Te ostatnie wyróżniały się bardzo mocno na tle propozycji innych artystów – od samego początku było jasne, że bliżej im raczej do poezji niż zwykłych tekstów piosenek.
Mario Anzuoni / REUTERS / REUTERS
Choć potem, podczas trwającej prawie pół wieku kariery, artyście zdarzały się romanse z różnymi gatunkami i stylistykami – bywało przecież i tak, że nagrywał płyty wypełnione elektronicznym brzmieniem – to właśnie te elementy pozostały jego znakami rozpoznawczymi aż do śmierci.
Nieśmiertelne przeboje
Wiele utworów Cohena weszło na zawsze do kanonu współczesnej muzyki. Pierwszym, który zwrócił uwagę na kanadyjskiego wokalistę była piosenka „Suzanne” z debiutanckiej płyty. Inne wielkie przeboje Cohena to m.in.: „Sisters Of Mercy”, „Dance Me To The End Of Love”, „First We Take Manhattan” czy „I’m Your Man”.
Ale utworem, który doczekał się największej sławy jest bez dwóch zdań piosenka „Hallelujah”. Tę przypominająca religijny hymn balladę Cohen opublikował w 1984 roku. Potem doczekała się niezliczonych wersji: nagrywali je m.in.: Bob Dylan, Willie Nelson czy Jeff Buckley, którego wykonanie zyskało popularność większą od tej, którą cieszył się oryginał. Dziś piosenka należy do obowiązkowego repertuaru każdego uczestnika wszystkich telewizyjnych konkursów dla młodych talentów.
W Polsce artysta dość wcześnie doczekał się bardzo skutecznego promotora i propagatora swojej twórczości w osobie Macieja Zembatego. Tłumaczył on teksty Cohena i wykonywał z powodzeniem na koncertach. Dużo sympatii Cohenowi przysporzyło w Polsce także jego poparcie dla demokratycznej opozycji w latach 80-tych.
Rozmówka polsko-polska na 31 sierpnia
29 sierpnia 2016
Igor Brejdygant scenarzysta, reżyser, producent, fotograf. Od 1989 roku aż do teraz niezainteresowany polityką. Jego językiem wypowiedzi jest scenariusz, dlatego przedstawiamy jednoaktówkę.
Osoby:
ŁYSY PATRIOTA – który odzyskuje Polskę
LEWAK OKULARNIK – który obawia się, że jeszcze chwila i Polska będzie znów zgubiona
TŁUM – któremu raźnie, bo jest w tłumie
Solidarność, solidarność!!! – tłum skanduje bojowo i z zaangażowaniem. W tłumie skanduje też ŁYSY, obok stoi OKULARNIK, który też skanduje. W pewnym momencie ŁYSY orientuje się, że stojący obok niego jest wraży, bo ma inny znaczek niż lubi ŁYSY.
– A ty co tu robisz komuchu?! Won stąd!!!
– Nie mogę być komuchem, bo za komuny nie było mnie na świecie.
– Wali mnie to! Wypad stąd, już!
Dochodzi do rękoczynu, zjawia się policja, która zatrzymuje obu panów. Kiedy panowie odjeżdżają w kierunku komisariatu, za plecami TŁUM wciąż skanduje.
– Solidarność, solidarność!
W radiowozie rozmowa początkowo się nie klei.
– A Solidarność to z czym ci się kojarzy? – w końcu OKULARNIK próbuje przełamać milczenie.
– Nic ci do tego.
– Wałęsa, Geremek, Mazowiecki, Frasyniuk, Borusewicz.
– Komuchy, jak ty.
– Ale to właśnie Solidarność.
– Na szczęście nie tylko oni, byli też Kaczyńscy, Walentynowicz… Macierewicz.
– On to bardziej KPN niż solidarność, ale ok, a sama nazwa to skąd?
– Z języka, a skąd… a ty co wykształciłeś się, rodzinka zapłaciła i teraz cwaniakujesz.
– Rodzinka nie płaciła, edukacja jest w Polsce darmowa, przynajmniej ta państwowa.
– No, ale trzeba się dostać, znajomości, nazwisko, jakaś kopertka, nie?
– Nie, książki czytałem. No, a co z tą Solidarnością?
– Jajco. Organizacja na początku dobra, na której później ubecy się uwłaszczyli, pewnie twoi rodzice też.
– Ale ta nazwa taka dziwna nie, że solidarność niby, tylko kogo z kim właściwie?
– Ludzi zgnębionych z ludźmi zgnębionymi, robotników, a nie jakichś wymoczków w okularach.
– W szczycie sukcesu do Solidarności należało dziesięć milionów ludzi, sami robotnicy?
– Nie, potem się szumowina podczepiła wszelka. Najpierw było czysto.
– Wałęsa, Geremek, Mazowiecki, Frasyniuk, Borusewicz byli w stoczni od początku, część z nich zresztą to też klasa robotnicza, ale Mazowiecki czy Geremek to już raczej nie. Bez nich chyba nie byłoby Porozumień Sierpniowych.
– I dobrze, żeby nie było, od tego się zaczęło układanie z komuchami.
– A co miało być na koniec strajku w sierpniu?
– Walka, trzeba było pociągnąć do końca.
– Do końca czego? Do krwi ostatniej?
– A jak?! Ostatni bohaterowie są sprzed siedemdziesięciu lat, żołnierze wyklęci, potem już żadnych nie mieliśmy.
– No tak, też słyszałem prezydenta. Właściwie szkoda, mogliśmy już w 56’ roku zacząć sobie produkować kolejne pokolenie bohaterów, a nawet zaczęliśmy trochę w Poznaniu zginęło sporo ludzi, potem w Gdyni i Gdańsku w 70’ roku, widocznie za mało, żeby prezydent ich mógł uwzględnić.
– Za dużo gadasz i tak już nic nie zrobicie, odzyskamy Polskę.
– Odzyskacie od kogo i dla kogo?
– Odzyskamy od imperialistów i komunistów, od szwabów i od ruskich, odzyskamy od was, wreszcie dla nas.
– A do tej pory nie mieliście?
– Do tej pory to wy ciągnęliście z Polski jak z dojnej krowy. Teraz nasza kolej.
– A my to kto, a wy to kto?
– Wy to uwłaszczone ubeki, wykształciuchy, złodzieje, biznesmeni, lewacy, jajogłowi spryciarze, a my… My to my.
– Czyli?
– Prawdziwi patrioci, którzy czcimy bohaterów z czasów minionych, a nie jak wy chcieliście ich wyrzucić na śmietnik historii. My to ci, których do tej pory wykorzystywaliście, żeby się bogacić, kredyty nam wciskaliście we frankach i inne chińskie gówna.
– Niczego wam nie wciskałem. Sam mam kredyt we frankach i chińskie gówna. No, ale wygląda na to, że rzeczywiście jesteście bezpośrednimi spadkobiercami idei Solidarności.
– A co z wami mielibyśmy być solidarni? A wy z nami byliście wcześniej, jak bieda była i bezsens?
– Wciąż nie wiem tylko, kto to my, a kto to wy. Do tej pory wydawało mi się, że byliśmy tylko my, my naród, ale powoli zaczynam rzeczywiście w to wątpić, choć wciąż nie wiem do końca, kto wy, a kto my.
– Nie wiesz, to się zaraz dowiesz. My, to ci, którym było źle do tej pory, a teraz nam będzie dobrze, a wy na odwrót.
– Myślisz, że teraz wam będzie dobrze? Wy nam będziecie wciskać chińskie kredyty?
– Nie będziecie mieli ich z czego spłacać, bieda was tak pociśnie – ŁYSY jest wyjątkowo zadowolony z siebie.
– Solidarność?
– A jak!!!
– To chyba akurat nie solidarność, ale już kiedyś chyba coś takiego się zdarzyło w historii, może nawet kilka razy, ale tak w miarę niedawno to rewolucja bolszewicka coś takiego chyba przyniosła.
– Ty, a chcesz w ryj???!!!
– Już raz próbowałeś, teraz by ci było ciężko w tych kajdankach i w ogóle.
– Precz z komuną!!!
Łysy zaczyna powoli podsuwać się z rękami skutymi z tyłu do okularnika, jego zamiary nie są pokojowe. W tym momencie policyjna suka zatrzymuje się jednak, po chwili drzwi otwierają się i staje przed nimi policjant w towarzystwie posła, byłego prokuratora w PRL-owskim wymiarze sprawiedliwości i byłego członka PZPR.
– Tego wichrzyciela w okularkach na dołek, a pan bez włosów na głowie jest wolny – dyspozycja posła jest dla policjantów rozkazem, gdyż poseł z PZPR jest kolegą ministra sprawiedliwości, a co może jeszcze ważniejsze raz jego dłoń w swoją ujął pewien inny poseł, który jest najważniejszą obecnie osobą w państwie.
Łysy zostaje rozkuty, okularnik idzie ciągnięty za ramię na dołek, z tyłu zza pleców słyszy jeszcze bojowe okrzyki tamtego.
– Solidarność, solidarność, precz z komuną, precz z Żydami, na latarniach zamiast liści, będą wisieć komuniści.
Chwilę później, kiedy wprowadzają go obok dyżurki, słyszy jeszcze zdanie wypowiedziane przez posła prokuratora z PZPR-u, ale to już wydaje mu się, że chyba się przesłyszał.
– Na wieki wieków, amen.
KONIEC
Igor Brejdygant
300polityka.pl: Do polityków mamy taki stosunek, jak Czubówna do antylopy zjadanej przez lwy
Rozmawiamy w kawiarni na warszawskim Placu Zbawiciela. To tutaj część ekipy 300polityki.pl, kolektywu dziennikarzy politycznych, zwykła spędzać przy dobrym alkoholu wieczory wyborcze, czekając na wyniki. Z reguły trafnie przewidziane, bo oparte na bardzo dobrych źródłach wewnątrz polskich partii.
Niedawno mieliście przed wszystkimi newsa z zamkniętego spotkania PO.
(Redaktorzy 300polityki mają miny zwycięzców)
Pewien poseł PO mówił, że jeszcze nie skończyło się spotkanie partii, a „na poczytnych portalach” już zostały podane szczegóły.
Michał Kolanko: – To o nas było! To był poseł Borys Budka z PO.
Ktoś tu miał dobrą wtyczkę.
Łukasz Mężyk: – Dziwisz się? Jaramy się tym. Musimy wiedzieć pierwsi. To żadna radocha, jeśli coś kochasz, a ktoś ma to szybciej od ciebie. Jak nowego iPhona. Więc się staramy. W kampanii wyborczej pracowaliśmy prawie po 24 godziny na dobę. Nie chwalę się, tylko to po prostu był wielki fun. Olech zrobił potem nawet akademicką prezentację o objeździe kraju z Ewą Kopacz.
Michał Olech: – To ma zostać wycięte…
300polityka (fot. Michał Gostkiewicz/Gazeta.pl)
Mowy nie ma!
Ł.M.: – Michał Kolanko ma zdjęcie, jak się modli do Andrzeja Dudy…
M. K.: – To nieprawda, zaprzeczam! Każdy człowiek ma swoje ulubione gesty. Ja złożyłem ręce, gdy usiłowałem sobie coś z przypomnieć w rozmowie z kandydatem. A pojawialiśmy się na fotografiach, bo w kampanii byliśmy po prostu wszędzie. Raz fotoreporterzy bardzo się na mnie wkurzyli, bo robiłem transmisję na żywo w Periscope w trakcie, gdy Duda robił zakupy. I „psułem” każdy kadr.
Chociaż do następnych wyborów jeszcze sporo czasu, w mediach politycy się nawzajem „kopią”, zero porozumienia.
Ł.M.: – Gdy kamery się odwracają, też tak nieraz bywa. Poprzednio przynajmniej część opozycji czasem współpracowała z rządem. Np. w polityce zagranicznej. A teraz nie współpracuje, bo jest po prostu kopana.
M.O.: – Po „dobrej zmianie” jest trochę jak w kampanii. Poprzednio też bywały burzliwe dni, a nawet tygodnie, ale nie było siedzenia do upadłego w komisjach i Sejmie do czwartej rano.
Ł.M.: – Bardzo nam brakuje kampanii.
M.O.: – Objazdów po kraju. Mi bardzo tego brakuje. Wyjazdy z ówczesną premier Kopacz nigdy nie były nudne – BOR, protesty, nieoczekiwane sytuacje, zmiany planów. Sejm trochę to zastępuje, choć to już nie są takie same emocje, bo najbliższe wybory dopiero za dwa lata, i to samorządowe, a nie parlamentarne – politycy też zdają sobie z tego sprawę.
M.K.: Autobusów! Dudobusa! My żyjemy kampaniami. Nie ma? Znajdziemy sobie jakąś. Dlatego teraz na przykład piszemy o lokalnej kampanii referendalnej w Kielcach. Albo o senackiej na Podlasiu. Poza Warszawą dzieją się fascynujące historie! I chcielibyśmy przyciągnąć czytelników spoza warszawskiej bańki dziennikarsko-politycznej.
Autobus wyborczy Andrzeja Dudy (fot. Dawid Chalimoniuk/AG)
Michał Gostkiewicz: Od założenia 300polityki minęły…
Ł.M.: – Cztery lata.
Jak ją zakładaliście, to byliście…
Ł.M.: – Nikim.
Właśnie. A teraz?
Ł. M.: – Kimś! (cała trójka zgodnie się śmieje)
Gdzie to się zaczęło?
M.K: – Tu.
Tu?
M.K.: – Tak, na placu Zbawiciela, w którejś knajpie. A poznaliśmy się w tuskobusie.
Warszawski plac Zbawiciela – jeszcze ze słynną instalacją „Tęcza” (fot. Adam Stępień/AG)
Połowa ludzi, którzy was czytają, to inni dziennikarze i politycy…
M.O.: – Tak, na komisjach sejmowych posłowie na tabletach nas czytają. W lipcu w jednym z wieczornych dzienników było to widać. Kiedyś oglądałem posiedzenie komisji w sejmowej telewizji, patrzę – a na iPadach nasza strona.
M.K.: – Olech wie, bo najczęściej pilnuje Sejmu. Ja bywam często na nocnych posiedzeniach komisji. Raz jak nad ranem wracałem do domu, to kierowca nie chciał uwierzyć, że wracam z posiedzenia Sejmu. Trwało do czwartej.
Płacą wam za to siedzenie do czwartej?
Ł.M.: – Zrozum, to może brzmi dziwnie, ale my to uwielbiamy! Gra jest wszystkim!
M.K.: – Nikt normalny by na tych komisjach do czwartej rano nie siedział. Ale to procentuje.
Ł.M.: – Tak jak wtedy, gdy Olech wyszperał, że do Sejmu już wpłynął projekt wyższych pensji dla posłów i rządu. Inni mieli przecieki, że to ma być. My mieliśmy dowód, że jest.
M.O.: – Pamiętam, że projektu nie było jeszcze w PDF, była tylko informacja, że wpłynął. W tej kadencji często się tak zdarza, że jest tylko informacja o projekcie, a sam PDF pojawia się nawet po kilku dniach – jak z nową ustawą o prokuraturze, która wpłynęła w Wigilię.
Jesteście obiektywni?
Ł.M.: – Totalnie.
Totalnie?
Ł.M.: – Totalnie. Naprawdę. Nie żartuję. Staramy się, jak możemy. Niektórzy zarzucają nam, że jesteśmy stronniczy, bo czytają naszego Twittera. Ale to przecież co innego! Kto ma rację? To interesuje nas przy urnie wyborczej i tylko wtedy. Myślę, że z serwisu trudno się domyślić, na kogo który z nas głosuje. Nawet chyba o tym nie rozmawialiśmy. Wyjątkiem były wybory prezydenckie, kiedy chyba wszyscy w II turze głosowaliśmy tak samo. W serwisie ocenić możemy co najwyżej, komu się udaje jego strategia, kto ma plan, a kto działa bez planu, chaotycznie, przypadkowo. Nie zamieszczamy własnych opinii. Nie piszemy, kto ma rację. Zostawiamy to gazetom, tygodnikom. Mediom zaangażowanym.
Politycy to doceniają?
Ł.M.: – A co nas to obchodzi?!
No chyba bardzo obchodzi. Jakbyście stali wyraźnie po jakiejś stronie, nie mielibyście swoich źródeł w różnych partiach.
Ł.M.: – Oni po prostu wiedzą, że nas się nie da pominąć. I wiedzą, że jak dadzą nam coś ciekawego, to będzie to wszędzie. A jak nie dadzą, to i tak się dowiemy. Bo jest dla kogo. Istnieje pewna grupa ludzi, którzy nie są zainteresowani pop-polityką, tylko polityką w wersji hard. Przebijają się w portalach przez tonę materiałów o tym, kto jak wyglądał, czy pił, gdzie i ile wydał itp. A do nas przychodzą i od razu mają na pierwszej stronie, „co tam panie w polityce”.
M. K.: Jeśli szukają np. informacji o polityce amerykańskiej, to też nie bardzo zadowolą ich główne portale.
Ł.M.: – Politycy nap***ją nas z każdej strony. PO mówi, że sprzyjamy Petru. Petru mówi, że sprzyjamy PiS. SLD, że Palikotowi. PiS-owcy i ich sympatycy mówią, że jesteśmy przenośnym sztabem wyborczym Donalda Tuska. I bardzo sobie to cenimy. A tak na serio pretensji nie ma chyba tylko PSL, bo wiedzą, że jesteśmy ludowcami z Placu Zbawiciela! (śmiech)
Lubicie hejt?
Ł.M.: – Tak! Na maksa! Motywuje nas! A czasem jest zabawny! Kiedyś spotkałem prezydenta Komorowskiego na lodach na Mokotowskiej, gdzie mieszkam. Zrobiłem sobie z nim zdjęcie dla jaj. Prawicowi komentatorzy w necie odebrali to jak kampanijną ustawkę z kandydatem PO. A Platforma przecież nas hejtowała za rzekomy „pisizm”.
M.K.: – Tak! Kiedyś się przejmowaliśmy, teraz się cieszymy.
Ł.M.: – Jeśli nie ma hejtu, to znaczy, że coś, co napisaliśmy, nie wzbudziło emocji.
M.K.: – Tylko PSL nas nie hejtuje.
M.K.: – Politycy hejtowali nas z własnych, oficjalnych kont.
M.O.: – Chyba Platforma hejtowała nas kiedyś na Twitterze, ale nie z głównego konta, tylko na tym lokalnym, w którymś województwie. Oni mają takie pozakładane. Albo może to była młodzieżówka.
Ł.M.: – Trochę mamy do nich stosunek jak weterynarz do tarantuli w zoo, albo jak Krystyna Czubówna, która beznamięntnie mówi: „Stado lwów podchodzi do antylopy i ją pożera. Reszta antylop patrzy z pewnej odległości niewzruszona”. Ale w sumie też jesteśmy jak państwo Gucwińscy, bo bez tych wszystkich zwierząt żyć nie potrafimy.
M.K.: – W polityce trzeba mieć nie tylko grubą skórę. A jak ktoś się obraża w nieoficjalnych relacjach, to szybko może wypaść z gry.
Ł.M.: – Zobacz na Ewę Kopacz. Doskonale to rozumiała. Była na nią totalna medialna nagonka. Wręcz napier***anka. Nigdy się nie obraziła na media. Ani słowa skargi. Dzisiejsza PO obraża się za wszystko.
Ewa Kopacz w trakcie kampanii (fot. Paweł Małecki/AG)
Może są dalej obrażeni, że przegrali wybory?
M.K.: – Niech robią tak dalej, to przegrają wszystko. Jeśli PO zniknie – nie obchodzi nas to.
Ł.M.: – Tak jak Krystyny Czubówny nie obchodzi los antylopy zjedzonej przez lwy. Możemy uważać, że ktoś był fajnym politykiem, ale takie życie. Wylatuje z gry i nie wraca. Za to my zawsze będziemy. Chyba.
M.K.: – Przez dwa tygodnie po wyborach nie mogłem się przyzwyczaić do tego, że nie będę wstawał skoro świt i jechał autobusem na drugi koniec Polski. Ale po paru tygodniach zaczęły się nocne komisje… PiS zapewnił rozrywkę. I pracę.
M.O: – Choć myślę, że te nocne posiedzenia komisji też miały swoje uzasadnienie. I to chyba się skończy za jakiś czas.
(Łukasz Mężyk udaje,że sprawdza maila, po czym nakierowuje telefon na Michała Kolankę i po chwili radośnie oznajmia złapanie Pokemona. Okazuje się, że redakcja jest opętana pewną popularną grą.)
Oszaleliście?
M.K.: – Każdy ma hobby. Ja pochłaniam seriale. A koledzy Olech i Mężyk interesują się modą.
Ł.M.: – Co doprowadza cię do szału. Np. jak omawiamy na Slacku węże i pszczoły w jesiennej kolekcji Gucci…
M.K.: – Owszem.
M.O.: – Ale tak na co dzień to się dogadujemy, wiesz.
Politycy też polują na Pokemony?
M.O.: Na maksa! Posłanka Pomaska na przykład [Agnieszka Pomaska, posłanka PO – przyp. red.]. Szacun.
A czego 300polityka nie szanuje?
Ł.M., M.K., M.O. chórem: – Piłki nożnej!
Z kim ja siedzę przy stole! Ale przecież futbol jest polityczny?
M.K.: – Rozumiemy te emocje, ale ich nie podzielamy. A politycy często „jarają” się futbolem pod publiczkę. Są oczywiście wśród nich wiarygodni kibice. Donald Tusk na przykład. Rok 2011, kampania, jadę tuskobusem. Tusk poprosił, żeby ktoś mu sprawdził wynik jakiegoś meczu angielskiej Premier League. Ale w jego przypadku wszyscy wiedzieli, że to jest prawdziwa pasja.
Kłócicie się o politykę?
Ł.M.: – Nie! Ludzie nie potrafią zrozumieć, że nie podchodzimy emocjonalnie do tego, kto wygra mecz w politycznej grze. Śledzimy to, co dzieje się od pierwszego do ostatniego gwizdka. Ale nie trzymamy za nikogo kciuków.
Z żadnym z polityków się nie kumplujecie? Akurat.
Ł.M.: – Oczywiście, że się kumplujemy. Ale to nie ma na nic wpływu. Nie do nas należy pomóc mu wstać lub upaść. Oprócz Hanny Suchockiej. Kocham mamę, psy i Hannę Suchocką.
M.K.: – Słyszymy na przykład takie zarzuty, że o kimś piszemy „za dużo”. Ale przecież to zależy od motywacji, chęci do pociągnięcia tematu. Dajmy na to, jakaś partia wypuszcza do różnych dziennikarzy cynk: „jutro o 9:00 coś odpalamy”. Ktoś nie przyjdzie, ale ja idę. Zrobię tak raz, drugi, trzeci, dziesiąty. I potem idzie fama, że Kolanko to z tą partią się kuma, a z tamtą nie.
Ł.M.: – I tym wygrywamy. Kolanko jako pierwszy zaczął jeździć z Andrzejem Dudą. Był z nim od pierwszego wyjazdu kampanijnego, na który stawili się tylko fotoreporterzy, żeby obfotografować dudobusa. Reszta się śmiała: kto to jest Duda?. Relacje polityków były takie, że Kaczyński był tym startem kampanii na swój sposób i rozbawiony – załamany. W tym czasie Komorowski siedział i nic nie robił. I nagle się okazało, że sondaże są diabła warte.
Andrzej Duda i Łukasz Mężyk, Hangout w Gazeta.pl (fot. Jacek Marczewski/AG)
W styczniu 2015 r. zrobiłem wywiad z Andrzejem Dudą. Nikt mi nie wierzył, jak mówiłem potem, że ten gość wygra.
Ł.M.: – Miał talent do kampanii. Był lepszym kandydatem, niż jest prezydentem. Inna sprawa, że łatwo było prowadzić kampanię z tak specyficznie przeświadczonym o pewności swojego zwycięstwa i zadufanym przeciwnikiem, jak Bronisław Komorowski. To on wszystko położył. Politycy PO się na nas wściekali, bo jako pierwsi obnażaliśmy słabości kampanii Komorowskiego. A my po prostu wyciągaliśmy wnioski. Tak jak wtedy, gdy jako pierwsi napisaliśmy o nieuchronnej dymisji Rostowskiego. Stwierdziliśmy, że byłoby racjonalne, gdyby Tusk go zdymisjonował. Dwa miesiące przed faktem.
Miałeś cynk?
Ł.M.: – Nie! Rozważyłem za i przeciw. Napisałem to w lipcu. Jesienią Tusk się pozbył Rostowskiego. Oczywiście od razu pojawiły się głosy, że to nie był przypadkowy tekst. Albo po Brexicie – napisaliśmy, że być może Kaczyński będzie musiał teraz zostać premierem, co dziś jest jedną z ważniejszych tez publicystyki.
M.O.: – Teraz wszyscy spekulują, czy Jarosław Kaczyński zostanie premierem. Ostatnio w „Polityce” był o tym artykuł. Z tego się zrobił temat kilkanaście dni po tekście Łukasza.
To gdzie się teraz robi w Polsce władzę?
Ł.M.: – Władzę się teraz robi na Nowogrodzkiej [siedziba PiS – przyp. red.]. Jak wychodziliśmy z wywiadu z Kaczyńskim, lada moment miała przyjechać tam Beata Szydło. Spotkaliśmy wesołe owczarki niemieckie BOR-u.
Zaraz, zaraz, premier do prezesa? A nie powinien jednak prezes partii do premiera?
Ł.M.: – No właśnie. Widać, gdzie jest ośrodek władzy. Zmieni się, jeśli Jarosław zostanie premierem, choć nie jest to oczywiste. Gdyby chciał, to by nim był. Napędza go chyba to, że chce zmienić Polskę. Bo on naprawdę precyzyjnie wie, czego chce.
Jak się rozmawia z prezesem?
Ł.M. i M.O.: – Fajnie. Wbrew pozorom jest pogodny. Zero zniecierpliwienia. Widać, że polityka była i jest całym jego życiem. Może dlatego dobrze się rozmawiało, że my mamy podobnie i wszystko pamiętamy z jego ukochanych lat 90-tych. W sumie lepiej się rozmawiało „na offie” o Porozumieniu Centrum i Unii Demokratycznej niż o dzisiejszej polityce.
Jarosław Kaczyński udziela wywiadu 300polityce (fot. Michał Olech)
Czy wy macie do cholery jakieś życie prywatne?
Ł.M.: – Jakieś mamy. Wychodzimy często razem, tutaj na przykład (cała trójka się śmieje). Nasze życie toczy się też w programie Slack – właściwie służy on nam za to, co w normalnej redakcji nazywa się newsroomem. Kiedyś dostawaliśmy cholery, usiłując się komunikować jednocześnie SMS-ami, Facebookiem, Twitterem etc. Wreszcie z tym skończyliśmy. Organizujemy się w Slacku, ustalamy, kto gdzie jedzie, kto ogarnia w terenie, a kto siedzi i koordynuje. Czasem wszyscy jesteśmy w terenie. To, że nas dziś tu zebrałeś, to duże szczęście. Z reguły pracujemy na odległość. Wstaję rano, odpalam komputer i widzę, że któryś z Michałów, albo Piotr Witwicki, albo inny z kolegów już coś napisał.
M.K.: – Nasz Slack jest naprawdę bardzo dobrze poinformowany. To jest tygiel, w który wrzucamy zdjęcia, newsy, to, co usłyszeliśmy, to czego nie powinniśmy usłyszeć, a i tak usłyszeliśmy. Wielu by oddało naprawdę dużo, żeby mieć do niego dostęp! Zwłaszcza ci, o których piszemy. I ci, o których nie piszemy. Albo jarasz się tym, albo pracujesz od 9:00 do 17:00.
Ł.M.: – Jesteśmy ambitni. Budujemy nasze nazwiska. Ale nigdy nie będziemy samochwałami, nie będziemy się sami sobą podniecać, hucznie obchodzić rocznic tytułu etc.
300polityka na siebie zarabia?
Ł.M.: – W zasadzie tak. Podpisujemy właśnie kilka dobrych kontraktów reklamowych. Udało się osiągnąć tyle, że do 300polityki nie trzeba dokładać. Do tego, żeby stała się naprawdę dochodowym biznesem, jest trochę daleko, ale w sumie nie aż tak bardzo, jak myśleliśmy.
Łukasz Mężyk. Redaktor 300polityki. Wcześniej pracował w biznesie i w PR-ze. Jeszcze wcześniej, na początku lat 2000-cznych, był asystentem Leszka Balcerowicza i działaczem Unii Wolności. W młodzieżówce UD i UW od początku, jako 13-latek rozklejał plakaty Tadeusza Mazowieckiego.
Michał Kolanko. Redaktor 300polityki. Współzałożyciel portalu wPolityce.pl, gdy miał on być polską odpowiedzią na „Huffington Post”. Pracował też w „Newsweeku”, pisał bloga Spinroom.pl. Pisze też o serialach na serialowa.pl.
Michał Olech. Redaktor 300polityki. Wcześniej pracował we „Wprost” i w projekcie Tomasza Machały „Kampania na żywo”. Współpracował z serwisem NaTemat.
Michał Gostkiewicz. Dziennikarz magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz newsowy portalu Gazeta.pl, dziennikarz działu zagranicznego „Dziennika” i działu społecznego „Newsweeka”. Robi wywiady, pisze o polityce zagranicznej i fotografii. Prowadzi bloga Realpolitik, bywa na Twitterze i Instagramie.
A leją zasłużonych
Miejsce akcji: Wojskowy Cmentarz Powązkowski – Powązki cywilne. Rejon Alei Zasłużonych.
Czas: Jakoś teraz
Osoby:
– Emeryt. Starszy człowiek z dystansem.
– Czynownik. Młody działacz, pełen werwy, bez dystansu.
Emeryt z torbą foliową wraca z grobów, kiedy nagle z bocznej alejki prowadzącej do jednego z zapomnianych sarkofagów wypada na niego młody Czynownik, który wywraca się na asfalt alejki i w tym momencie z kieszeni wypada mu spray z farbą. Chwila konsternacji.
– Przepraszam!
– Nie szkodzi. Nic się panu nie stało?
– Nie.
– A co pan tak pędzi na cmentarzu?
– Spieszę się.
Emeryt spogląda na leżący spray, na Czynownika, który wstaje powoli, na widoczny między krzakami fragment sarkofagu z wysprejowaną czerwoną gwiazdą. Kiwa głową.
– Strasznie pan odważny.
– Czemu?
– No tak w biały dzień, z tą farbą, na cmentarzu i ta gwiazda tam.
– Ktoś musi mieć jaja, żeby to robić.
– Co robić?
– No dawać odpór komuchom.
– Ale komuchów już nie ma. Na cmentarzu tylko są.
– No właśnie przy bohaterach leżą zdrajcy i to do tego jeszcze jakieś piramidy mają pobudowane. Tych grobów nie powinno już tu być od dawna. Są tylko dlatego, że wciąż komuchy rządziły dalej.
– Nie powinno być, czyli, co się powinno z nimi stać?
– Powinny być zburzone, ciała gdzieś przeniesione, wyrzucone, nie wiem, nie obchodzi mnie.
– W Polsce nie profanuje się grobów.
– To niech nie profanują, tylko niech ich gdzieś przeniosą na jakieś wiejskie cmentarze, do rodzinnych grobów czy gdzieś. Zdrajców, morderców.
– Kwestia oglądu rzeczywistości. Wtedy prawomyślni, dziś zdrajcy. Nie przyszło panu do głowy, że ci dziś co zaszczytne stanowiska piastują i na pewno z rozdzielnika należy im się Aleja Zasłużonych i grób reprezentacyjny, jutro też mogą przez kogoś być traktowani jako zdrajcy?
– A pan to co – też z komuchów pewnie tak?
– Nie do końca, ale nie odpowiedział mi pan na pytanie.
– Ci co dziś akurat na stanowiskach są, to historię dla nas młodych odzyskują, tę zakłamaną przez lata, więc ich nikt za zdrajców nie uzna.
– Pan ich nie uzna, choć i z tym ręki bym sobie uciąć nie dał, ale inni różnie mogą to widzieć. A co jeśli mogę spytać Bolesław Bierut zrobił panu osobiście, a może pańskiej rodzinie?
Czynownik chwilę się zastanawia.
– Nic mi nie zrobił, a rodzinie… komunę szerzył to i rodzinie kraj popsuł.
– A rodzina pańska skąd, jeśli mogę wiedzieć?
– Z Polski, dziadek ze wsi pochodził, studia skończył i został inżynierem. A co to ma za znaczenie?
– No trochę ma, bo kto wie, czy nie łatwiej dziadkowi było zostać inżynierem za Bieruta czy innego Ochaba niż byłoby mu bez Bieruta, ale to może zbyt skomplikowane.
– Skomplikowane czy nie, jak mi rodziny komuchy nie rozstrzelały, jak mnie nie zatłukli jak Przemyka na komendzie, to nie mogę ich nie znosić.
– Może pan, a nawet pan powinien, tylko co to ma do grobów?
– Jak to co? Kaci leżą obok swoich ofiar i panu to nie przeszkadza?
– Nie żyją, więc to, gdzie leżą nie ma już dla mnie większego znaczenia. A swoją drogą skoro chce pan poburzyć te groby i ich stąd wyrzucić, to pewnie to samo należałoby zrobić z grobowcami w Egipcie, bo faraoni byli z całą pewnością jeszcze bardziej bezwzględnie okrutni od nich, to samo powinno dotyczyć też Napoleona, Cezara, Aleksandra Macedońskiego, a z tych świeższych generała Franko, Stalina, Mussoliniego, Lenina.
– Powinno.
– I co, piramidy by pan zburzył?
Czynownik znów przez moment szuka argumentów.
– To było dawno, a poza tym tam przynajmniej skrzywdzeni nie leżą obok tych, którzy ich krzywdzili.
– Tam skrzywdzeni nie leżą nigdzie, bo nikt nie pokwapił się nawet, żeby ich pochować. A że było dawno. Cóż przynajmniej dzięki tym niezburzonym piramidom mamy co oglądać, możemy historii dotknąć.
– Wydaje mi się, że panu to na pewno komuna nie zalazła za skórę?
Pan Emeryt uśmiecha się do młodego Czynownika.
– Panu też nie specjalnie z tego co ustaliliśmy zdaje się?
– Właśnie przez takich jak wy, ludzi bez woli, biernych, w tym kraju nigdy nic się nie zmieni. Pamięć odpłynie w dal, potem ktoś przyjdzie na ten cmentarz, zobaczy te wielkie grobowce, w centralnym miejscu i małe mogiły prawdziwych bohaterów zepchnięte na bok. I co wtedy będzie miał sobie pomyśleć? Że historia należy do tych Bierutów, Gomułek i Jaruzelskich?
– Przychodzę tu dość często i zawsze pierwsze po wejściu widzę dosyć reprezentacyjne groby Kuronia, Geremka, Kuklińskiego, Kołakowskiego, a nie Bieruta czy Gomułki.
– Z tej czwórki trzech to komuchy, tylko Kukliński miał odwagę się przeciwstawić.
– Ale ci młody człowieku ktoś narobił nie powiem czego do głowy? Bałagan w historii będzie nie od tych sarkofagów w krzakach, których nikt nie odwiedza, tylko od tego bełtu, który ktoś wam robi w łepetynach… Nie wiem za bardzo po co. Może żeby na fali ogólnego bałaganu złapać te parę stołków i potem się ich trzymać kurczowo.
– Nie wiem co pan mówi, ale nie podoba mi się to. Nikt nam nic nie musi bełtać w głowach, my sami z siebie chcemy porządek zrobić, wyczyścić to wszystko, żeby czarne było czarne, a białe białe, a nie takie wszystko jakieś relatywne.
– Świat jest dosyć wieloznaczny, wszystko ma wiele możliwych interpretacji, nie ma rzeczy zupełnie czarnych ani zupełnie białych. Kłopot jest jednak dopiero wtedy, jak te z grubsza czarne w ogólnym czyszczeniu ktoś przemianuje na białe i na odwrót. A jak to będziecie czyścić, siłą?
– Jak będzie trzeba, to siłą…
– To wszystkiego najlepszego. Widzisz te krzyże?
– Które?
– Właściwie którekolwiek, bo u Bieruta czy Gomułki krzyży nie ma.
– Widzę i co?
– To jest cmentarz wojskowy i osiem na dziesięć grobów tutaj należy do ludzi, którzy zginęli zamiast umrzeć. A wiesz dlaczego?
– Bo walczyli!
– A wiesz z czym przeważnie?
– Nie.
– Przeważnie z tym, że ktoś coś gdzieś postanowił siłą wyczyścić. Rozumiesz, co mówię?
– Pewnie że tak. Jak będzie trzeba, my też zginiemy?
– Tylko po co?
– Żeby bronić nas przed najeźdźcą.
– Tyle, że jak już chcesz coś czyścić synku siłą, to wtedy to ty jesteś najeźdźcą.
– Co pan może wiedzieć o umieraniu za ojczyznę. Przychodzi pan tu z tą torbą, pewnie na grób żony albo może taty, co dostał tu kwaterę za wysługę lat w komitecie centralnym, a chce mi pan tu mówić, za co warto umierać.
– Za nic nie warto umierać, to chcę ci tylko powiedzieć. Życie jest po to, żeby żyć, a nie żeby za coś umierać.
– Honor, Bóg, ojczyzna. Nie zna pan takich pojęć?
– Coś tam słyszałem.
– Nie chcę mi się z panem rozmawiać… Po co pan w ogóle żyje, tak bez idei.
– Żyję, bo kocham życie, mało mi zostało.
– I co przez całe życie się pan tak suwał, dryfował i tak pan tylko kochał to życie?
– Od pewnego momentu na pewno… Wydaje mi się, że ktoś cię szuka.
Starszy pan głową wskazuje młodemu bramę, od strony której nadciąga patrol trzech policjantów, którzy rozglądają się bardzo czujnie.
– Podnieś tę puszkę i daj mi ją.
– Co?
– Podnieś puszkę z tym sprejem i mi ją podaj.
– Po co?
Starszy już nie tłumaczy, po chwili młody schyla się i podaje puszkę. Emeryt chowa ją do swojej plastikowej torby.Policjanci podchodzą.
– A panowie co tak stoicie?
– Rozmawiamy sobie.
– A o czym, jeśli można wiedzieć?
– O sensie historii, panie władzo.
– A ty młody, co tak nic nie mówisz? Mowę ci odjęło? Dokumenty masz?
Młody kręci głową.
– No to chyba pojedziesz z nami na komendę…
Policjant ten najstarszy rangą, który rozmawia, bo pozostali jeszcze nie rozmawiają, rozgląda się wokoło. W końcu po chwili zauważa przez chaszcze pomazany sarkofag.
– No tak, teraz to już na pewno z nami pojedziesz.
– Mój wnuk nigdzie z panami nie pojedzie. Przyjechał ze mną na cmentarz i nie będzie na żadne komisariaty jeździł z nikim.
– Pański wnuk?
– Oczywiście!
– A pan ma jakieś dokumenty?
Pan Emeryt gmera chwilę w wewnętrznej kieszeni trochę zbyt dużej marynarki, wyciąga legitymację w czarnych okładkach. Policjant otwiera książeczkę.
– A co to jest?
– Pan sobie przeczyta.
– Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari? To pańska legitymacja?
– A kto jest na zdjęciu?
– No pan chyba, ale jakiś czas temu?
– Te krzyże nadawali jakiś czas temu.
Policjant chwilę ogląda książeczkę.
– Nigdy jeszcze nie miałem czegoś takiego w ręku.
– Zawsze jakaś korzyść. Możemy iść? Żona czeka na nas z obiadem.
Policjant chwilę jeszcze przygląda się legitymacji, potem Młodemu. W końcu oddaje legitymację i salutuje.
– Tak, dziękujemy bardzo, panie kapitanie.
Policjanci odchodzą. Młody przygląda się Emerytowi, który po chwili wyciąga puszkę i mu oddaje. W końcu pyta z lekkim przekąsem.
– A za co ten order?
– Za Wolę, Stare Miasto, Czerniaków i Mokotów.
– Za powstanie. A po powstaniu co?
– A po powstaniu wyrok śmierci od Bieruta, potem sześć lat w celi śmierci.
Młody patrzy i nie rozumie.
– Nie rozumiem.
– I obyś nigdy nie musiał, ale w każdym razie nie niszcz już więcej grobów, młody człowieku.
Emerytowany pan oddala się ze swoją plastikową torbą ku bramie, a Młody patrzy za nim i wciąż nie rozumie.