Macierewicz, 25.10.2016

 

top25-10-2016

 

Ktoś oderwał głowę czarnemu łabędziowi w zoo. Co trzeba mieć w głowie, żeby tak postępować?
Morderca wciąż na wolności
Czy zabicie takiego ptaka sprawiło komuś radość?

 

Czytam tę informację kolejny raz i kolejny. I własnym oczom nie wierzę! W Śremie kilka dni temu jakiś morderca pozbawił życia czarnego łabędzia, żyjącego w miejskim parku, w zoo. Tak, morderca i jeszcze w dodatku sadysta. Po prostu ukręcił i oderwał ptakowi głowę. Zwyczajnie go torturował i umęczył. Nie wiem, w jakich głowach lęgną się takie pomysły, ale z pewnością nie w normalnych.

Czarne łabędzie są piękne. Czarne pióra z odrobiną białego, widoczną zwłaszcza gdy rozłożą skrzydła. Czerwony dziób z białą kropką na końcu. Długa, prawdziwie łabędzia szyja. Łatwo dają się oswoić, lubią spokojne wody, na wolności żyje u nas zaledwie kilka par, zazwyczaj to ptaki ozdobne, zachwycająco wyglądają, gdy pływają, pełne ptasiego majestatu i królewskiego spokoju. Są symbolem wdzięku. Nikomu nie przeszkadzają, nie wchodzą w drogę, nie szukają zaczepki, nie zajmują miejsca w autobusie, nie kradną pracy.

Czy zabicie takiego ptaka sprawiło komuś radość? Czy ktoś chciał wyładować swoje kompleksy i frustracje, zemścić się, bo sam ma krótką szyję i poczucie niższości? Czy chciał okazać swoją złość na świat, a wszystko, co piękne, co daje innym radość, drażni go i prowokuje? A może nienawidzi zwierząt, bo zdemolował też ich figury w parku?

Co trzeba mieć w głowie, żeby zamordować bezbronnego ptaka, w dodatku w miejscu i porze, gdy nie spodziewa się ataku? Nie spodziewa się także ataku ze strony ludzi, którzy go karmili i zapewne oswoili, pozbawiając naturalnego u dzikich zwierząt odruchu obrony. Zginął, bo zaufał ludziom. I jakiś barbarzyńca to wykorzystał. To kolejny przykład, że człowieka stać na coś tak haniebnego, co żadnemu zwierzęciu nie przeszłoby przez myśl nawet. Choć podobno mają mniejsze niż ludzie mózgi i zdolności intelektualne.

Panie burmistrzu Śremu, proszę nie zaprzestać poszukiwania tego indywiduum! Na swej oficjalnej urzędowej stronie zachęca Pan mieszkańców do zaangażowania w bieżące życie miasta i obiecuje odpowiedzieć na wszelkie pytania. Mam nadzieję, liczę na to, że Pan i odpowiedzialne za bezpieczeństwo w służby nie zaniechają poszukiwań. Ten osobnik (choć w ogóle nie wiem, czy można go tak nazwać) dziś ukręcił głowę łabędziowi, a jutro? Może zrobi to samo z nauczycielką, staruszką, dzieckiem w parku. Albo z Panem, bo niby czemu nie?

Każdego można zaskoczyć, bo mało kto spodziewa się bestialskiej napaści w centrum oswojonego miasta.

Byłoby hańbą dla Śremu, jednego z najstarszych miast w Polsce, szczycącego się otwarciem, życiem kulturalnym, literackim, zachęcającego turystów do przyjazdów i zwiedzania, gdyby ktoś taki nie został ukarany.

PS Mam nadzieję, że głos zabierze któryś z księży, choćby z dzielnicy, gdzie doszło do zdarzenia. Łabędź wprawdzie (podobno) nie ma duszy, ale św. Franciszek nazwałby go bratem.

ktos

polityka.pl

Polacy po roku rządów PiS
Ruina w budowie, czyli osioł w siodle i małpa w klatce
Rok minął jak z bicza strzelił. Dokładnie 25 października 2015 r. Polacy dokonali wyboru, który zmienił wszystko, ale wciąż zmienił nie dość wielu.

 

„Dosiadł mnie osioł okrakiem
I rykiem obwieścił donośnym
Że na wierzchowcu takim
Będzie jeźdźcem wolności
Wbił mi w żebra ostrogi
Wepchnął do ust kostkę cukru
Chwostem tnąc w poprzek nogi
Zmusił bez trudu do truchtu

Zaduch ośli mnie dusi
Jestem kloaką jeźdźca
Bo co spod ogona wypuści
Na moich gromadzi się plecach
Małpy śpiewają mu pieśni
I łaską zwą co jest musem
On ryczy nad uchem: nie śpij!
I już nie truchtem już kłusem”.

Jak się ma rozpoznawalną gębę, to ludzie podchodzą i mówią. Tak było tym razem. Czekałem na lotnisku i ze słuchawkami w uszach przesłuchiwałem nagrany wcześniej wywiad. A obok, też ze słuchawkami, siedziała elegancka kobieta pod czterdziestkę. W pewnej chwili wyjęła słuchawki i jakbyśmy się znali od lat, zapytała: „czego pan słucha?”. A potem spytała: „to pan zna?”. Podała mi swoje słuchawki i nacisnęła play w telefonie. Po chwili jeszcze raz spytała: „też się pan teraz tak czuje?”. To była piosenka Jacka Kaczmarskiego, od której zacząłem ten tekst.

„Bo ja wiem” – powiedziałem. „Raczej czuję się jak małpa w klatce”. Jak nie sam Prezes, to jakiś minister prawie codziennie zrobi lub powie coś takiego, że mnie krew zalewa, wściekam się, toczę pianę z pyska, rzucam się na kratę. Zazwyczaj szarpię tę kratę jako jeden z wielu. To nie jest odruch stadny. To odruch bezwarunkowy. A zanim nam przejdzie, jakiś on wymyśla coś nowego, więc znów toczymy pianę i szarpiemy pręty w jakiejś innej sprawie.

Niewolnicze pieśni

Wiem, że to absurdalne, że właśnie o to im chodzi, że w dziewięciu przypadkach na dziesięć po prostu chlapią, co im ślina przyniesie, albo rzucają stare kości, żeby nas rozdrażnić. Sęk w tym, że nigdy nie wiadomo, kiedy mówią na pałę, kiedy na złość, a kiedy naprawdę. Poważne i niepoważne stało się tak podobne, że jest prawie nie do odróżnienia. Nowej anglosaskiej kulturze politycznej postprawdy odpowiada nowa polska kultura politycznej postrzeczywistości.

Pani słuchała uważnie, a potem powiedziała: „bo pana interesują takie ogólne sprawy. A ja jestem osiodłana przez osły”. Usłyszałem historię o kontrolowanej przez Skarb Państwa firmie, na którą spadła horda Misiewiczów. Kompletnie bez pojęcia i bardzo pewnych siebie. Samolot się spóźniał „z przyczyn operacyjnych”, czyli dlatego, że ktoś coś źle zaplanował, więc usłyszałem, że widać Lotem też rządzą Misiewicze, bo teraz każdy ma jakiegoś swojego Misiewicza, a każdy Misiewicz ma swojego Macierewicza, więc jest nie do ruszenia. „I co?” – zapytałem. „Przetrzymamy. Słucham Kaczmarskiego”. Skąd czterdziestolatka ma w telefonie piosenki Kaczmarskiego? „Od taty. Słuchał go, jak był w moim wieku. Najlepsze są »Mury«”.

Rany Boskie! Znowu poczułem, że krew mnie zalewa. Kolejne pokolenie pociesza się, słuchając niewolniczych pieśni. Oczywiście niecałe. Nigdy nie mieliśmy tak beznadziejnej władzy, żeby jej spora część Polaków nie poparła. Zwłaszcza na początku. Spora część jak zawsze śpiewa więc teraz pieśni władzy, a większość wybiera piosenki o miłości. To jest Polska. Pytam panią, czy coś robi, żeby to się zmieniło. Była na demonstracji KOD. Szef się dowiedział. Więcej nie poszła. Nie chce stracić pracy. Ale tata chodzi. Działał w Solidarności na swojej uczelni.

Rok po objęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość Polacy powszechnie wracają do starych, przez wieki znoszonych butów. Z tym że każdy wraca do swoich. Symbolem idealnym jest prokurator stanu wojennego, a dziś poseł PiS Stanisław Piotrowicz, robiący dokładnie to, co 35 lat temu – wiernie wdrażający i uzasadniający bezprawie. Tyle że teraz na dużo wyższym szczeblu. Ale kluczowy jest masowy powrót do postawy sceptycznie obojętnych widzów – „ja tam się do polityki nie mieszam”. Niewielka część – 1–2 proc. dorosłych? – angażuje się po stronie opozycji na tyle, żeby iść na marsz KOD. Jakieś drugie tyle angażuje się po stronie obecnej władzy na tyle, by gromadzić się na miesięcznicach i masówkach z Prezesem. Reszta – zgodnie z historyczną zasadą – po cichu mniej czy bardziej marudzi.

W marudzących 95 proc. społeczeństwa jest też kilka (ale nie więcej) procent takich, którzy żelazną zasadę obywatelskiego i zwłaszcza politycznego niezaangażowania realizują z małym zastrzeżeniem: „…chyba że mnie osobiście coś dotknie”. Tradycyjnie to właśnie ta ostatnia grupa, obecna w elektoratach rozmaitych partii i wśród niegłosujących, robi w Polsce polityczną różnicę. Gwałtownie angażuje się – nawet w radykalne działania – gdy państwo naruszy jakiś jej kluczowy interes i coś szczególnie cennego jej zabierze – od kiełbasy w peerelowskiej stołówce, przez treści internetowe (ACTA), po prawo do choćby całkiem awaryjnej legalnej aborcji.

W sondażach wyborczych nie jest to grupa specjalnie istotna. Sama w sobie nie ma też bezpośrednio znaczącego wpływu na wynik wyborów (zwłaszcza że jej spora część nie głosuje), ale to ona decyduje o nastroju większości albo przynajmniej kluczowej części wyborców. Poruszyć tę grupę jest trudno. Gdy jednak jakiejś jej części coś szczególnie dopiecze, to staje się ona jak stalowa kula, która zerwała się w ładowni statku podczas burzy. Tocząc się w tę i nazad, zrywa kolejne ładunki, dopóki statek nie straci równowagi i nie pójdzie na dno w sondażach, a potem w wyborach.

Koalicja PO-PSL zdobyła poprzednio większość na drugą kadencję z tego właśnie powodu, że chorobliwie ostrożny premier Tusk dał radę upilnować, by żadna kula mu nie latała po statku. Zamrażał status quo, gdzie tylko się dało. Jak się zagapił przy ACTA, błyskawicznie sporym wysiłkiem umocował ładunek. Kiedy jednak przestał w drugiej kadencji zamrażać (OFE, sześciolatki, ośmiorniczki), kule się pozrywały i koalicja musiała utonąć.

Kaczyński, obejmując władzę, chciał radykalnie zerwać ze status quo. Wiedział, że to uwolni rozmaite kule, więc dodatkowo umocował ładunek na trzy różne sposoby. Po pierwsze, tworząc wielką propagandową machinę z centrum w mediach państwowych i wypustkami w starych mediach pisowskich, do których pompuje wielkie państwowe pieniądze. Po drugie, budując potężny aparat kontroli i represji, którego jeszcze wprawdzie całkiem nie uruchomił, bo ograniczają go wciąż niezależne sądy, ale chętnych do zrywania się może już zniechęcać przy pomocy policji lub prokuratury (jak w przypadku inicjatorek Czarnego Poniedziałku) oraz surowo patrzących na pracowników nowych szefów urzędów lub państwowych spółek.

Najmocniejszy węzeł mający podtrzymać władzę PiS zrobiony jednak został z 500+. Spora gotówka dawana do ręki miała trwale kupić elektorat. Coraz więcej wskazuje, że to się nie udało. Po pół roku płacenia gigantycznych pieniędzy PiS ma mniejsze poparcie w sondażach, niż otrzymał w wyborach, i musi się konfrontować z gęstniejącymi falami protestów. Kule się mimo 500+ zrywają. Jedna popycha drugą. Jedne protesty zachęcają do innych. Nawet jeżeli uczestniczą w nich tylko pojedyncze procenty obywateli, gęstniejące fale sprzeciwu nabierają coraz większego znaczenia. Tylko w poprzednim tygodniu tysiące ludzi demonstrowały przeciw dalszemu ograniczaniu możliwości aborcji, cenzurowaniu kultury, zmianom w oświacie, poparciu dla CETA, rasizmowi wobec uchodźców.

Nie należy pochopnie łączyć tego nowego zjawiska z wcześniejszymi wielkimi protestami organizowanymi przez KOD w obronie Trybunału Konstytucyjnego, konstytucji i praworządności. Wśród protestujących coraz mniejszą część stanowią ludzie nazywani przez PiS „oderwanymi od koryta beneficjentami III RP”. Włączają się studentki i licealistki (aborcja), rolnicy i ekolodzy (CETA), prowincjonalni nauczyciele, zwykłe pielęgniarki. Zaczęły się tworzące nową dynamikę protesty ludzi, którym coś osobiście ważnego nowa władza chce zabrać lub zabiera, w odróżnieniu od poprzednich protestów kodowskich, które należały do logiki rządzącej polską polityką od lat polaryzacji PO-PiS. Ta stara polaryzacja stygnie.

Pisowskie samodzierżawie

Z jednej strony po Misiewiczach PiS stracił legitymację do demonstrowania moralnej wyższości, a erozja macierewiczowskich rojeń studzi odrazę ludu smoleńskiego wobec poprzedniej władzy, której winy w sprawie katastrofy są coraz bardziej wątpliwe. „Wiadomości” i TVP Info nie dały rady przekonać Polaków, że nowe kadry są super. Propaganda nie działa na miliony ludzi, którzy czują się „siodłani przez osły”, bezpośrednio stykając się z ludźmi PiS w urzędach, firmach, mediach. Trzeba naprawdę ślepo kochać Prezesa, żeby dobrze znosić jego bardzo kiepskiej jakości wysłanników i żeby mu wybaczać mnożące się potknięcia. Ale to nie jest jeszcze wystarczający powód, by przejść na stronę PO. Ani z obozu PiS, ani z dużo liczniejszej grupy politycznie bezczynnych.

Z drugiej strony obóz PO się przerzedza podobnie jak obóz PiS, bo prawie każda gorąca pretensja do obecnych rządów niesie też przynajmniej letni żal do poprzedników. Kiedy ogień idzie na Kaczyńskiego, rykoszetem przeważnie dostaje też PO. I w dużym stopniu słusznie. A Schetyna i jego koledzy pogarszają zwykle swoją sytuację, bo ich linię obrony wyznacza status quo ante. Pomysł wpisania kompromisu aborcyjnego do konstytucji jako odpowiedź na miękko wsparty przez PiS projekt Ordo Iuris był tu najgorszym błędem. Ale autorytarne zagarnianie szkoły przez minister Zalewską bardzo wielu osobom przypomina też (choć nie aż tak) autorytarny sposób wprowadzania zmian przez minister Kluzik-Rostkowską. A skok PiS na sądy przypomina o tym, jak PO próbowała je zmieniać, nie pytając sędziów.

Różnica jest ilościowa i jakościowa, ale są też podobieństwa oraz jeszcze liczniejsze zaniechania poprzedniego rządu, które teraz ułatwiają usprawiedliwianie władzy. I tym bardziej osłabiają KOD, im więcej jest na jego imprezach politycznych gwiazd III RP. A jest ich, niestety, sporo.

To wszystko sprawia, że ciężar sprzeciwu przez pierwszy rok skoncentrowany w KOD rozprasza się teraz na wiele nowych ruchów. Dla parlamentarnych partii opozycyjnych, które liczą, że stworzą sobie przy KOD swego rodzaju opozycyjny „parlament”, dojadą tak do wyborów, a potem z grubsza odtworzą status quo, nowa sytuacja stanowi wyzwanie. Każde istotne zdarzenie wynosi polityczną postać, która nie mieści się w schemacie obecnych partyjnych podziałów, a ma szansę odegrać jakąś poważną, dziś trudną do przewidzenia rolę. Jak pisał poeta, „gdy wieje wiatr historii ludziom jak pięknym ptakom rosną skrzydła…” (dalej nie cytuję z litości). Ten wiatr hula jak diabli, więc ludzi ze skrzydłami wynosi każdym podmuchem, a wciska w ziemię bezskrzydłych.

Ostatni rok objawił przynajmniej z tuzin takich nowych postaci, bez których żadne nowe status quo już raczej w polskiej polityce nie będzie po rządach PiS możliwe. Po Robercie Biedroniu, Jacku Jaśkowiaku, Barbarze Nowackiej, Adrianie Zandbergu, Marcelinie Zawiszy, Mateuszu Kijowskim i kilku wybitnych kobietach z Nowoczesnej pojawił się m.in. Jan Śpiewak z Miasto Jest Nasze. Ważną postacią staje się Zygmunt Broniarz z ZNP, asem polityki stanie się niebawem – chce tego czy nie – prof. Andrzej Rzepliński jako „ostatni prezes” i dr Adam Bodnar, jeśli PiS jakimś fortelem zrealizuje plan zdjęcia go z urzędu RPO. A to przecież dopiero początek.

Wciąż wiele wskazuje, że PiS dotrwa u władzy do końca kadencji. Zanim więc będziemy w Polsce układali nowe listy i rejestrowali nowe komitety wyborcze, może się jeszcze pojawić tuzin lub dwa tuziny politycznych talentów wyniesionych przez kolejne podmuchy pisowskiego samodzierżawia. Nie wymyślimy tych ludzi i ich nie wyszukamy, bo oni sami na ogół się jeszcze zapewne w takich rolach nie widzą (jak choćby organizatorki Czarnego Protestu).

Przestrzeń dla nowych twarzy otwiera się również dlatego, że opozycja parlamentarna wciąż jakoś nie może wyciągnąć wniosków z sytuacji. Nie chodzi tylko o meandrowanie PO np. w sprawie antyaborcyjnej krucjaty prawicy, początkową niechęć Platformy do debatowania w Parlamencie Europejskim na temat praw polskich kobiet ani o to, że mała część PO poparła projekt Ordo Iuris. Zresztą nie byłoby problemu, gdyby premier Tusk podpisał Kartę Praw Podstawowych.

Podobne problemy z ultrakonserwatywną, antydemokratyczną i neoliberalną spuścizną IV RP o dziwo ma też zbudowana przez młodszych polityków Nowoczesna, która nawet w ogłoszonym kilka tygodni temu programie umieściła idealnie wyrażające wizję państwa PiS zdanie: „Wprowadzimy system premierowski, który daje wybranej większości parlamentarnej pełną odpowiedzialność za rządzenie krajem”. Jakby dla liderów N wciąż nie było jasne, że po to właśnie Jarosław Kaczyński dewastuje Trybunał Konstytucyjny, by mieć taką władzę. Taki zapis świadczy, że nawet nowa opozycja nie zrozumiała jeszcze, jak młoda, płytka i delikatna jest wciąż polska demokracja i w związku z tym Polska potrzebuje istotnie silniejszych (a nie słabszych!) systemowych i proceduralnych zabezpieczeń przed nawracającą pokusą autorytarną – nie kolejnej fali politycznego menedżeryzmu. Młodzi politycy Nowoczesnej mogą już nie pamiętać, że o systemie kanclerskim roił kiedyś Leszek Miller i że właśnie to rojenie zapoczątkowało trwającą do dziś falę coraz bardziej arbitralnego i autorytarnego rządzenia (traktowania państwa jak prywatnej firmy), którego wybujałym produktem był Misiewicz, mianowany na dowolne funkcje wedle dowolnego widzimisię ministra.

Po roku rządów PiS sytuacja Polski jest zapewne gorsza, niż większość obserwatorów mogła się spodziewać w październiku 2015 r. PiS domyka zmianę systemową. Kiedy w grudniu skończy się kadencja prezesa Rzeplińskiego i Trybunał Konstytucyjny zostanie wzięty siłą, żadna instytucja nie będzie już hamowała drogi do pełni arbitralnej władzy Prezesa. Wiele wskazuje, że PiS gotów jest oprzeć się także międzynarodowej presji, która zapewne wzrośnie, jeśli wybory w USA wygra Hillary Clinton, ale może radykalnie zmaleć, gdyby wygrał Trump. Wycofanie uznania dla Komisji Weneckiej zapowiada, że Prezes gotów jest poświęcić nawet pozycję (może wręcz członkostwo?) w Unii Europejskiej, byle mieć pełną kontrolę w Polsce. Finał trudno przewidzieć, ale wiele wskazuje, że gra idzie o pełną stawkę.

Problem z przewidzeniem wyniku tego starcia wynika też z tego, że kiedy PiS konsoliduje swoją władzę i system demokratury, opozycja i przyszła opozycja jest wciąż w fazie zalążkowej. Jedni politycy nie zdążyli się jeszcze przepoczwarzyć. Drudzy nie zdążyli się jeszcze dobrze rozejrzeć w polityce. A obywatele dopiero zaczynają się budzić. Ci, którzy czują się osiodłani przez osły Kaczmarskiego, stopniowo wychodzą z cienia i zaczynają nieśmiało wkraczać do polityki. Ci, którzy nie chcą, by ich osiodłano, miotają się, niszcząc stawianą klatkę. Kiedy wściekłość jakiejś grupy wybucha powyżej oczekiwań, PiS czasem się odrobinę cofa, czasem (jak w sprawie Misiewicza) sam Prezes wyrazi ubolewanie, ale postępowania ani na jotę nie zmienia. I sam go nie zmieni. Póki nie zostanie zmuszony.

dokladnie

polityka.pl

WTOREK, 25 PAŹDZIERNIKA 2016

Kopacz o Szydło: Wyobraziłam sobie, że premier jest w ekskluzywnym supermarkecie, ale jeszcze nie doszła do kasy

20:32

Kopacz o Szydło: Wyobraziłam sobie, że premier jest w ekskluzywnym supermarkecie, ale jeszcze nie doszła do kasy

Jak mówiła w TVN24 była premier Ewa Kopacz, pytana o ocenę premier Beaty Szydło i programu Rodzina 500+:

„Wyobraziłam sobie dzisiaj, że pani premier jest w super ekskluzywnym supermarkecie, chodzi i wybiera towary, ale jeszcze nie doszła do kasy. Jak dojdzie do kasy, to trzeba będzie za te super ekskluzywne podarunki, którymi teraz kupuje głosy, będzie musiała zapłacić. Tylko nie ona, zapłacimy my wszyscy w wyższych podatkach”

20:19

Kopacz o Macierewiczu: Zastanawiam się, jaką szczególną pozycję musi mieć, skoro Kaczyński znosi jego fanaberie

Jak mówiła była premier Ewa Kopacz w TVN24:

„Choćby powiedział największe głupstwo, to szeregi PiS-u natychmiast staną w jego obronie i będą próbowały tłumaczyć słowa pana Macierewicza i pokazywać dobrą stronę. Ale co to jest za dobry minister, jeżeli trzeba tłumaczyć jego słowa? To jest minister, który ma dzisiaj dbać o to, aby każdy Polak czuł się bezpiecznie. Jeśli pan Macierewicz jest ministrem, którego działania nie spotykają się z żadną reakcją pani premier ani prezesa PiS, to ja się zastanawiam, jaką szczególną pozycję musi mieć pan Macierewicz w tym ugrupowaniu, skoro tak silna osoba jak Jarosław Kaczyński, znosi jego fanaberie”

20:12
kopacz1

Kopacz o rządach PiS: Ta zmiana nie była zmianą na lepsze. To była zmiana egoistyczna, oni dbają przede wszystkim o siebie

Jak mówiła w „Kropce nad i” była premier Ewa Kopacz:

„Ta zmiana nie było zmianą na lepsze, jak próbuje to PiS transferować do opinii publicznej, ale zmiana egoistyczna. Oni dbają przede wszystkim o siebie, o swoich. To była zmiana dla swoich w spółkach skarbu państwa, premier, nagrody”

„Zniszczyli to, co się buduje długie lata”

„Polska prezentuje swoje fobie i kompleksy poprzez urzędników, którzy reprezentują nas poza granicami kraju. Polska nie jest już krajem, który jest poważnym partnerem, z którym się siada do stołu. Wręcz przeciwnie – kiedy rozmawiają z naszymi ministrami politycy z innych krajów, to za ich plecami pobłażliwi się na nich uśmiechają. Zniszczyli dokładnie to, co się buduje długie lata. Pozycję europejską, światową. A zniszczyć ją można w ciągu 11 miesięcy”

18:55

bPBK o rządach PiS: Dzisiaj jeszcze trwa bal, ale jutro będzie kac

Powinniśmy już dawno zapomnieć o wyborach i o tym pierwszym okresie zachłystywania się każdej nowej władzy zdobytą pozycją. Tymczasem odnoszę wrażenie, że czasami rząd, pan prezydent i PiS zachowuje się tak, jakby był w trakcie kampanii wyborczej, bo dalej rozdaje obietnice, rozdaje nieistniejące pieniądze. Po roku trzeba państwo stabilizować, a nie przeprowadzać większą czy mniejszą destrukcję – mówił były prezydent Bronisław Komorowski w rozmowie z Justyną Dobrosz-Oracz na Wyborcza.pl. Jak dodał: – Dzisiaj jeszcze trwa bal, ale jutro będzie kac.

18:49

bPBK: Widać, że PiS się cofa w zależności od tego czy natrafia na opór, czy nie

Widać, że PiS się cofa w zależności od tego czy natrafia, czy nie trafia na opór. Natrafił na opór kobiet i się cofnął. Przy planowanych podwyżkach dla ministrów dla posłów i się cofnął. Natrafia na opór górników i też wydaje coraz więcej pieniędzy, a nie reformuje ten ważny obszar, więc się cofa. Czasami PiS się nie cofa i wtedy mamy coraz większy kłopot – mówił były prezydent Bronisław Komorowski w rozmowie z Justyną Dobrosz-Oracz na Wyborcza.pl.

300polityka.pl

Dyskretny urok patologii

PAŹDZIERNIK 25, 2016,  PRZEMYSŁAW SZUBARTOWICZ

Dyskretny urok patologii

Ludzie są zwyczajnie przerażeni tym, co widzą. Przyczyn tej „histerii” nie powinniśmy lekceważyć! – mówi prof. Paweł Dybel w rozmowie z wiadomo.co

Przemysław Szubartowicz: Panie profesorze, co się dzieje w Polsce?
Paweł Dybel: Coś bardzo niepokojącego, co wygląda na demontaż podstaw państwa demokratycznego. Ale o tym z całkowitą „empiryczną” pewnością będziemy mogli powiedzieć gdzieś za rok czy dwa.

A jak można by to określić z perspektywy psychoanalitycznej?
To zmiana „ekonomii popędów” w sprawowaniu władzy. Świadczy o tym choćby ogromny ładunek agresji, jakim przepojone są dzisiaj rodzime dysputy polityczne. Nie mówiąc już o eksplozji zwykłego chamstwa. Trudno jest to porównywać z tym wszystkim, co działo się u nas po 89 roku. Jedyna analogia, jaka się nasuwa, to sposób, w jaki gomułkowska PZPR rozprawiała się z inteligencką opozycją demokratyczną w marcu 68 roku. Podobnie jak tam, głównym celem władzy jest gra na totalne wyniszczenie przeciwników politycznych. Nic dziwnego, że w tej sytuacji znakomicie odnajdują się niektórzy byli członkowie PZPR-u.

Czy w takim razie psychoanaliza pozwala wyjaśnić to zjawisko?
Psychoanaliza niczego nie wyjaśnia do końca, co najwyżej pozwala wskazać na pewne aspekty danych zjawisk, które umykają w innego typu analizach. Choćby te, które wiążą się z dynamiką popędów określających podskórnie ludzkie zachowania.
Francuski psychoanalityk Jacques Lacan, wielki kontynuator myśli Zygmunta Freuda, powiedział o tym wprost: zbiorowość to nic innego jak podmiot jednostki.
Dodajmy, że jest to specyficzny podmiot. Zbiorowość kształtuje zarówno narcystyczne identyfikacje jednostki o charakterze wyobrażeniowym, jak i identyfikacje symboliczne, w których jednostka, poskramiając te pierwsze, uznaje ogólnie przyjęte normy ludzkiego współbycia. W demokracji chodzi również o to, aby przy całej niechęci do innych partii prowadzić polityczną grę zgodnie z jej podstawowymi symbolicznymi regułami. Jedną z nich jest uznanie przeciwników politycznych za partnerów w grze o władzę.

Jak by to można było „przełożyć” na naszą dzisiejszą sytuację polityczną?
Z każdą orientacją polityczną wiąże się naturalnie jakiś rodzaj narcyzmu. Jest więc narcyzm lewicy, centrum, prawicy. Wyraża się on w przekonaniu, że tylko program „mojej” partii stanowi ucieleśnienie politycznej Prawdy i daje jej przed innymi legitymację do rządzenia. Tyle że porządek demokratyczny nakłada na to przekonanie wymóg orientowania się w grze o władzę według zasad politycznego partnerstwa. Porządek ten ustanawia zatem tamę dyscyplinującą narcyzm polityczny poszczególnych partii. Tymczasem, kiedy śledzę dzisiaj wypowiedzi przedstawicieli obecnej władzy, uderza, że swój sukces wyborczy traktują jako ostateczne zwycięstwo sił Dobra nad siłami Zła, które daje im mandat rządzenia „na zawsze”. Takie manichejskie myślenie pozostaje w sprzeczności z samą istotą tego, co demokratyczne.

Jarosław Kaczyński właściwie nazywa po imieniu tę Prawdę: budujemy nową Polskę, podajemy w wątpliwość przeszłość, kwestionujemy dotychczasowe paradygmaty, konstruujemy własny mit założycielski, po imieniu nazywamy wrogów.
Naturalnie każda władza, która występuje z hasłami radykalnej sanacji państwa, musi podeprzeć się jakimś mitem założycielskim. Tyle że te mity mają zazwyczaj niewiele wspólnego z prawdą historyczną. Rzym był ponoć pierwotnie miastem prostytutek i złodziei, a rewolucję w Rosji w 1917 roku zrobiła garstka sfrustrowanych żołnierzy i mętów społecznych. Podobnie mit założycielski PiS-u, który opiera się na dezawuowaniu porozumień Okrągłego Stołu i procesu transformacji, ma niewiele wspólnego z tym, co się tam faktycznie wydarzyło. W dodatku nie zapominajmy, że sygnatariuszami tego porozumienia byli również bracia Kaczyńscy.

W przypadku PiS mowa jest o zdradzie narodowej przy Okrągłym Stole, a więc kwestionuje się konsensus i jego polityczne konsekwencje dla prawie trzech następnych dekad.
To jest już polityczny cynizm. Ale ten „argument” jest przywódcom PiS-u potrzebny, aby przy okazji opatrzyć znakiem zapytania konstytucyjne podstawy państwa demokratycznego z jego kluczowymi instytucjami, które się w tym czasie ukształtowały. Jak też po to, aby pozbawić politycznej legitymacji partie, które reprezentują „tamten” porządek „narodowej zdrady”. Na tym ma polegać „dobra zmiana”. Oznacza ona nie tylko wywrócenie dotychczasowego porządku demokratycznego, ale również pozbawienie politycznej legitymacji wszystkich partii, które powstały w tamtym okresie. Tylko wówczas PiS może stać się we własnych oczach jedynym „prawdziwym” przedstawicielem narodu. A tym samym może zidentyfikować się w pełni ze swym własnym lustrzanym obrazem Narcyza.

Każda władza, która występuje z hasłami radykalnej sanacji państwa, musi podeprzeć się jakimś mitem założycielskim. Tyle że te mity mają zazwyczaj niewiele wspólnego z prawdą historyczną.

Czym się ten narcyzm charakteryzuje?
Obok tych cech narcyzmu, o których już wspominałem, kluczowe znaczenie ma promowana przez tę formację formuła patriotyzmu. Określa ją poczucie własnej wyjątkowości powiązane z bezkrytycznym kultem rodzimej tradycji dla niej samej. Moja miłość do Polski, tożsama z moją miłością siebie, usprawiedliwia wszystko. A jeśli ktoś wskazuje na jakieś mroczne strony narodowej przeszłości, jest moim śmiertelnym wrogiem, którego należy politycznie zniszczyć. Sprawia to, że przedstawiciele tej formacji są niezdolni zarówno do rzetelnego rozliczenia się z przeszłością, jak i do dyskusji z innymi koncepcjami patriotyzmu, bardziej otwartymi, zawierającymi w sobie element krytycznej refleksji. Nic dziwnego, że każda wypowiedź, książka, film, dzieło sztuki, które nie wpisują się w ten schemat rodzą u nich furię i są traktowane jako „szkalujące” Polaków. W ich autorach upatruje się zdrajców, którzy spiskują, mają jakieś ukryte cele. Nic dziwnego, że taki los spotykał książki Grossa, film „Ida”, powieści Tokarczuk. W psychoanalizie ten element krytycznej refleksji pacjenta nad własną przeszłością jest niezwykle istotny, gdyż pozwala mu zdać sobie sprawę z tego, że jest ona znacznie bardziej złożona niż to sobie do tej pory wyobrażał. Może on też wówczas zdystansować się do własnych obsadzonych narcystycznie wyobrażeń o sobie, które są źródłem konfliktów z innymi. To samo obowiązuje na poziomie zbiorowych form tożsamościowych. Głosząc kult narodowej tradycji, stawiając pomniki „żołnierzom wyklętym”, rodzima prawica rozbudza najbardziej mroczne strony polskiego nacjonalizmu. Apelując do zbiorowego narcyzmu uwodzi społeczeństwo upiorami przeszłości.

Uwodzi?
Tak. Takie jest zresztą główne przesłanie znanego artykułu Freuda. Analizując model państwa autorytarnego opartego na kulcie jednostki przywódczej, stwierdził on, że opiera się on na „uwiedzeniu” przez nią zbiorowości, związaniu jej libidinalnie swoją osobą. Ów przywódca, Führer, ma zatem sprawić, aby społeczeństwo go „pokochało”. Wtedy zbiorowość jak stado baranów zaakceptuje każdą jego decyzję i będzie nią zachwycone.

To jest przypadek Kaczyńskiego?
To jest przypadek każdej władzy o charakterze autorytarnym. Tak wygląda zresztą klasyczny przypadek zakochania, które psychoanaliza opisuje jako narcystyczną iluzję: kochamy fantazję na swój temat widzianą w Innym. Tyle że kiedy z czasem rzeczywistość ją brutalnie weryfikuje, nasza miłość przeradza się w nienawiść.

Czym Kaczyński uwiódł Polaków?
Zauważmy najpierw, że nie uwiódł on ich wszystkich, ale tylko ich niewielką część. W końcu w sondażach zaufania społecznego sytuuje się on zazwyczaj na dole drabinki. Uwiedzenie dokonało się raczej przez polityczną formację, której jest przywódcą. Należy przy tym rozróżnić dwie jego strony. Pierwsza wiąże się z programem wyborczym PiS-u, który głosił obdarowanie szerokich grup społecznych różnego typu „bonusami” (pięćset plus, pomoc frankowiczom itp.). Druga natomiast wiąże się z „pobudzaniem” przez polityczny dyskurs tej partii obsadzonego narcystycznie „patriotyzmu” wyborców i oskarżaniem przeciwników politycznych o wszelkie niedomogi obecnej sytuacji oraz o zdradę interesów narodowych. Ten sposób „argumentacji” ma w sobie coś paranoicznego, w psychoanalizie nazywa się to identyfikacją projekcyjną. Polega ona na projektowaniu własnej agresji na osobę, którą się uznało za wroga i upatrywanie w niej głównego winowajcy danego zdarzenia. Politycy populistyczni posługują się projekcjami z upodobaniem, gdyż są one chwytliwe społecznie. Ich zaletą jest to, że dają proste wytłumaczenia dla złożonych niekiedy zjawisk, a zarazem pozwalają jednostkom odreagować ich własne frustracje i agresję, umiejscawiając je w innych. Efektywność tego rodzaju „uwiedzenia” można by nazwać nieodpartym urokiem patologii. O ile prostsze jest oskarżenie Tuska i Putina o zamach w Smoleńsku niż uznanie, że do tej katastrofy doszło w wyniku różnorakich przyczyn, bezpośrednich i pośrednich, przy czym wina rozkłada się po obu stronach.

Ten sposób „argumentacji” ma w sobie coś paranoicznego, w psychoanalizie nazywa się to identyfikacją projekcyjną. Polega ona na projektowaniu własnej agresji na osobę, którą się uznało za wroga i upatrywanie w niej głównego winowajcy danego zdarzenia.

A czy nie jest to raczej takie romantyczne uwiedzenie tajemnicą śmierci, ciągłym zaglądaniem do grobów, przeciąganiem żałoby w nieskończoność?
Ja bym powiedział, że jest to raczej coś, co w naszym romantyzmie było patologiczne: niemożność pogodzenia się z utratą ojczyzny i ciągłe rozdrapywanie ran oraz szukanie winnych. No i wykrwawianie się w powstaniach, które nie miały szans na powodzenie. Wszystko to zamiast realnej oceny sytuacji i żmudnego budowania społecznego gruntu do ustanowienia w przyszłości państwa polskiego. To samo powtarza się dzisiaj, jeśli chodzi o katastrofę smoleńską. Zamiast uznać, że była to katastrofa lotnicza, do której doprowadziły lekceważenie przez generalicję wojskowych procedur, zaniedbania w kształceniu pilotów i pycha ludzi władzy, snuje się teorie spiskowe o zamachu. Zamiast wprowadzić nowe standardy w wojsku, w państwowej administracji i posypać głowę popiołem, urządza się sabat czarownic i szuka się winnych wśród przeciwników politycznych po to tylko, by spalić ich na stosie.
Towarzyszy temu czynnik subiektywny, który jest zrozumiały w takich przypadkach: niemożność pogodzenia się z utratą bliskich, którzy odeszli w tak tragiczny sposób. Ale jeśli opisany powyżej mechanizm projekcji przenosi się w obręb politycznego dyskursu, ma to dla funkcjonowania państwa skutki katastrofalne. Z różnych wypowiedzi Kaczyńskiego wynika wyraźnie, że katastrofa smoleńska dzieje się dla niego po dzień dzisiejszy. Psychoanalityk powiedziałby tutaj, że nie doprowadzony został do końca proces żałoby, który zakłada pogodzenie się z utratą bliskiej osoby. Dopiero wówczas staje się możliwe zdystansowanie się do tragicznego wydarzenia i zachowanie osoby brata we własnej pamięci. Tutaj natomiast trauma tej tragedii wdziera się nieustannie w teraźniejszość i ją dewastuje. I tak już chyba pozostanie.
Zresztą w bardzo podobny sposób zachowuje się dzisiaj wielu członków rodzin smoleńskich związanych z PiS-em. Dlatego słyszymy dzisiaj np. o przymusowych ekshumacjach. Pierre Fedida, psychoanalityk francuski, pisze, że za obsesją ekshumacji tkwi nieświadome przekonanie, iż bliska osoba tak naprawdę nie umarła. Stąd przymus powtarzania ekshumacji w nieskończoność. Tyle że w tym wypadku dochodzi motyw polityczny. Chodzi o znalezienie „dowodu” na zamach i postawienie w stan oskarżenia domniemanych sprawców. Naturalnie, skoro tak usilnie się tego dowodu poszukuje, na pewno w końcu się go znajdzie. Znowu wracamy w przestrzeń politycznego manicheizmu: walki sił Dobra ze Złem, które usadowiło się w ludziach poprzedniej władzy. I trzeba je stamtąd, sprawując egzorcyzmy nad trupami, wypędzić.

W optyce środowiska PiS to zło przybierało przez lata różne formy: było spiskowcami w Magdalence, Wałęsą, którego kukłę się paliło, Bolkiem, łże-elitami, resortowymi dziećmi, dziś jest gorszym sortem, elementem animalnym, ludźmi w futrach, komunistami i złodziejami…
Te wszystkie epitety to po prostu kolejne projekcje, w których politycznym przeciwnikom przypisuje się cechy demoniczne. Przy czym, rzecz znamienna, nie chodzi w nich tylko o pozbawienie ich podmiotowości politycznej, ale również o ich upodlenie, pozbawienie wszelkich cech ludzkich. To najbardziej skrajna forma politycznego rasizmu, w którym słowa służą symbolicznemu mordowaniu przeciwników. Nazywanie ich np. resortowymi dziećmi implikuje nie tylko, że dziedziczą oni po rodzicach, wujkach czy dziadkach geny narodowej zdrady. Są oni również niczym rakowaty guz na zdrowym ciele narodu, są pleniącym się robactwem, które należałoby wytępić. Kibole Legii, którzy domagali się szubienicy dla Lisa i innych odczytali tylko w sposób dosłowny słowa polityków. Od mordu symbolicznego na innym do jego mordu fizycznego jest naprawdę niedaleko. Wystarczy przypomnieć lata 30. w historii Niemiec…

fot. Veroraz, źródło - wikimedia commons, licencja Creative Commons

Fot. Veroraz, źródło Wikimedia Commons, licencja Creative Commons

Ale zapytam przewrotnie: czy reakcja opozycji – dość nietypowa, jak na to środowisko, a więc marsze uliczne, radykalne tony – nie jest jednak histeryczna?
Marsze KOD-u to przede wszystkim protest społeczny, do którego „podłączyły się” sprytnie partie opozycji. Protestuje się przy tym nie tyle przeciw nowej władzy jako takiej, co przeciw sposobowi, w jaki zaczęła ona demontaż kluczowych instytucji demokratycznego państwa, łącznie z Trybunałem Konstytucyjnym. Można w tym widzieć histerię, gdyż ten protest – podobnie jak niegdyś protesty „Solidarności” – nie wpisuje się w klasyczne schematy walki politycznej. Ale w psychoanalizie histeria jest wbrew pozorom siłą twórczą, kruszy skostniałe formy obsesji, drażni Innego, próbując wyłonić jego pragnienie i nadać mu formę, którą da się kontrolować. W przypadku tych ulicznych marszy „histeria” ludzi wzięła się z ich zwykłego przerażenia, tym, do czego to wszystko prowadzi. Dlatego jej przyczyn nie należy lekceważyć.

Uzasadnionego?
Najbliższy rok, a może miesiące, przyniesie odpowiedź na to pytanie…

W psychoanalizie lacanowskiej istnieje pojęcie denegacji, którego używa się do nazwania nieświadomego zaprzeczania temu, co w istocie chce się zrobić. Gdy Kaczyński mówił, że nie będzie zemsty i poniżania, wiadomo było, że będą.
Ta pana uwaga to kolejny dowód na to, jak psychoanaliza może być owocna w analizach dyskursu politycznego. Jeszcze bardziej znamienne były jednak słowa Prezesa, które zaraz dodał, że zamiast tego będą „sprawiedliwe” procesy. Ale w dyskursie przedstawicieli nowej władzy uwagę zwraca jeszcze jeden bardzo znamienny „szczegół”. Jest nim szczególna rozkosz, jakiej doświadczają oni z obrażania i poniżania słowami swoich przeciwników politycznych. Jacques Lacan nazywał ten typ rozkoszy jouissance, czyli rozkoszą, która ma w sobie coś perwersyjnego, gdyż przyjemność zmieszana jest w niej z poniżeniem i bólem. Jest takie opowiadanie Gombrowicza, którego bohater, urzędnik w ambasadzie polskiej w Paryżu, obcuje na co dzień z pięknymi, subtelnymi kobietami o wyrafinowanym smaku. Ale go one nudzą, dlatego woli przy byle jakiej okazji wyjechać do kraju i zawiązywać bliskie znajomości z kuchtami, przaśnymi kobietami z ludu o niewybrednym słownictwie.
Otóż coś z tej przaśności rozpoznać można w wypowiedziach posłów i posłanek zwycięskiej partii, zaś ich niedoścignionym wzorem jest Krystyna Pawłowicz. Jej nie chodzi tylko o to, aby co jakiś czas powiedzieć jakąś bzdurę, to zbyt łatwe. Sedno w tym, aby powiedzieć ją w taki sposób, by przy okazji zmieszać z błotem swego oponenta, rozgnieść go słowami niczym karalucha. I to dopiero sprawia jej prawdziwą radość. To jouissance płynąca z epatowania tym, co obsceniczne, obleśne, wstrętne. Nic dziwnego, że ma ona tak szczególne względy u Prezesa.

Mam wrażenie, że opisuje pan model funkcjonowania struktury perwersyjnej, czyli takiej, w której – według lacanowskiego spojrzenia – podmiot ma nieograniczony dostęp do owej jouissance, ale jednocześnie potrzebuje Innego, którego prowokuje, by powiedział: stop, nie wolno, zabraniam! 
Tyle że kto w tej sytuacji miałby to powiedzieć? Opozycja? Przecież mają ją w nosie. Unia Europejska? Ją też mają w nosie, w dodatku mało prawdopodobne jest, aby w obecnej sytuacji zdecydowała się na radykalne kroki. Może jedyna siła polityczna, której się naprawdę obawiają, to wspomniany KOD, który ze względu na swój spontaniczny społecznie charakter mógłby stać się osnową jakiejś nowej „Solidarności”.
I tu dochodzimy do sedna. Przez lata żyliśmy w iluzji, że konstytucyjne podstawy demokratycznego państwa, jakie ukształtowało się u nas po 89 roku, są na tyle trwałe, że każda partia, która dojdzie do władzy, będzie się z nimi liczyć. Dzisiaj to przekonanie się załamuje. Powtarza się proces, jaki miał miejsce w Polsce międzywojnia, kiedy w 1926 roku doszło do przewrotu majowego pod hasłami sanacji i ustanowiony został model państwa na wpół autorytarnego. Zresztą Kaczyński i jego akolici z tym się zupełnie nie kryją, przyznając się do tradycji piłsudczykowskiej. A więc do tradycji lekceważenia demokracji, sterowania państwem z tylnego siedzenia, fasadowego parlamentu i prześladowania opozycji. Łącznie z fizycznym zastraszaniem jej przedstawicieli. Psychoanalitycznie można to zinterpretować jako określony przez przymus powtarzania powrót wypartego.
Patrząc historycznie natomiast oznacza to, że jako naród znajdujemy się dokładnie w tym samym miejscu, gdzie byliśmy prawie sto lat temu. Podobnie też rosnące w siłę nacjonalizmy w krajach zachodnioeuropejskich, zwiększone zagrożenie ze strony Rosji i – praktycznie – rosnące osamotnienie polityczne Polski, wszystko to zaczyna przypominać do złudzenia tamtą epokę.

Przez lata żyliśmy w iluzji, że konstytucyjne podstawy demokratycznego państwa, jakie ukształtowało się u nas po 89 roku, są na tyle trwałe, że każda partia, która dojdzie do władzy, będzie się z nimi liczyć.

Przypisuje pan jouissance, za Lacanem, ogromną moc sprawczą.
Jouissance jest na usługach Tanatosa, jest w niej coś głęboko destrukcyjnego. Kiedy zaczyna dominować w debacie publicznej, jej skutki dla funkcjonowania demokratycznego państwa są niszczące. Nic dziwnego, że tak „kochają” ją zwolennicy państwa autorytarnego. Bez projektowania swojej agresji na innych, obrażania, upadlania, mordowania słowem na sposób symboliczny, nie wyobrażają sobie swego funkcjonowania w polityce. Na tym polega ich rozkosz życia. Bez niej utraciłoby ono dla nich wszelki sens.

Kończymy niczym Lacan: podmiot zmierza „ku gorszemu”, szczególnie po doświadczeniu psychoanalizy.
To zależy od tego, jak rozumie się to „gorsze”. Zresztą nie wierzę, aby psychoanaliza nauczyła czegokolwiek naszych polityków. Inna sprawa, że kiedy niedawno pisałem książkę o polskiej psychoanalizie, uderzyło mnie, iż praktycznie wszyscy jej przedstawiciele opowiadali się za modelem państwa demokratycznego o szerokim zakresie obywatelskich wolności. Dzisiaj to państwo odchodzi w przeszłość.

Paweł Dybel jest profesorem w Instytucie Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Pedagogicznego i w IFiS PAN. Opublikował m.in. książki „Zagadka »drugiej płci«” (2004), „Dylematy demokracji. Kontekst polski” (2015) oraz „Psychoanaliza – ziemia obiecana?” (2016). Autor licznych publikacji w języku polskim, angielskim i niemieckim.

przem-szubartowicz

wiadomo.co

Macierewicz odwołuje rektora Akademii Wojskowej NATO

Paweł Wroński, 25 października 2016

Minister Macierewicz ogłasza nowy przetarg na helikoptery

Minister Macierewicz ogłasza nowy przetarg na helikoptery (Fot.Michał Walczak / Agencja Gazeta)

Minister obrony narodowej Antoni Macierewicz odwołał rektora Akademii Wojskowej NATO w Rzymie gen. Janusza Bojarskiego. Wezwał go do kraju w sprawie śledztwa prowadzonego przez Żandarmerię Wojskową. Gen. Bojarski był ostatnim szefem WSI.

O zdymisjonowaniu generała Bojarskiego MON poinformował we wtorek na Twitterze.

Rektorem Defence College – utworzonego w Rzymie z inicjatywy jeszcze gen. Dwighta Eisenhowera – gen. Janusz Bojarski został w 2015 roku. Jego kadencja miała trwać trzy lata.

O nominacji na to stanowisko zadecydował Komitet Wojskowy NATO w 2013 roku, po wygranym przez polskiego oficera konkursie. Rzymska Defence College to najważniejsza uczelnia Sojuszu Północnoatlantyckiego.

MON nie wyjaśnił, w jaki sposób może odwołać gen. Bojarskiego ze stanowiska (generał jest obecnie w stanie spoczynku i formalnie nie podlega kadrom MON). W komunikacie znalazł się zapis, że zostaje oddelegowany do rezerwy kadrowej sił zbrojnych. Resort nie wyjaśnia też, czy otrzymał akceptację ze strony Komitetu Wojskowego NATO, który go na to stanowisko desygnował.

Nie są również znane szczegóły śledztwa, które prowadzi w Polsce Żandarmeria Wojskowa, a które miałoby dotyczyć rektora.

Gen. Janusz Bojarski był ostatnim szefem Wojskowych Służb Informacyjnych, przez niespełna dwa miesiące – od grudnia 2004 do stycznia 2005 roku. Jest absolwentem m.in. Wojskowej Akademii Politycznej im F. Dzierżyńskiego, Uniwersytetu Warszawskiego oraz kursów wywiadowczych NATO. Pełnił funkcje głównie w attachatach wojskowych RP, m.in. w Waszyngtonie.

Gen. Bojarski był także szefem kadr MON, mimo wielokrotnych ataków ze strony Antoniego Macierewicza, który określał go „lobbystą WSI w MON”. Jako pułkownikowi nominacji generalskiej odmówił mu prezydent Lech Kaczyński, generalski wężyk otrzymał z rąk Bronisława Komorowskiego.

Zobacz też: Czy Jarosław Kaczyński jest politycznym zakładnikiem Antoniego Macierewicza?

macierewicz

wyborcza.pl

 

Michał Danielewski

Polska nie wierzy temu kotu [DANIELEWSKI]

24 października 2016

Kotki to w erze internetu nowi święci: bez wad, wyjęte spod krytyki, wynoszone na ołtarze.

Kotki to w erze internetu nowi święci: bez wad, wyjęte spod krytyki, wynoszone na ołtarze. (Fot. 123RF)

Dawno nic mnie tak nie zszokowało jak ten transparent na ostatniej demonstracji przed domem prezesa PiS: „Kota se ochrzcij!”.

Kotki to w erze internetu nowi święci: bez wad, wyjęte spod krytyki, wynoszone na ołtarze. To one rządzą duszą współczesnego człowieka. Czy rudy łobuz, czy czarny szatan, czy zołza w ciapki, obojętnie. Zbierają lajki, szery, serduszka i kliki. Spróbuj opowiedzieć nastolatkowi, że kiedyś czarny kot przynosił pecha, to cię wyśmieje. Bo nie ma takiej psoty, której istota ludzka by w 2016 roku kotkowi nie wybaczyła.

Przesłodkie koteczki mają też, rozumie się to samo przez się, swoje miejsce w polityce. Taki na przykład Satoshi Shima, gdy kandydował w tym roku do japońskiego parlamentu, zrobił sobie plakaty z kotkiem na tej samej zasadzie, na jakiej w 1989 roku kandydaci „Solidarności” fotografowali się z Lechem Wałęsą. Albo David Cameron, były premier Wielkiej Brytanii i ojciec najgłupszego referendum w historii nowożytnej Europy: gdy zrobił sobie sweet focię z kotem Larrym, zebrał tyle lajków na Facebooku, że gdyby przełożyć je na głosy, to Brytyjczycy prawdopodobnie nie wyszliby z Unii Europejskiej.

Koty to potrafią: ocieplą wizerunek nawet takiego przywódcy, który jest totalnym niedojdą, zamordystą albo zwykłym karierowiczem. Swoją drogą to działa również w przypadku jednego drugorzędnego publicysty z ostatniej strony „Dużego Formatu”: gdy tylko widzę, że mój felieton jest mało popularny, rachu-ciachu, wrzucam na portal społecznościowy swoje zdjęcie z kotkiem, a jego magnetyczna moc promieniuje również na poczytność tekstu. Gdyby nawet to nie zadziałało, byłbym skończony. Tak jak najwyraźniej skończony jest Jarosław Kaczyński.

Dawno nic mnie tak nie zszokowało jak ten transparent na ostatniej demonstracji przed domem prezesa PiS: „Kota se ochrzcij!”. Czytałem i nie wierzyłem w to, co widzę. Ja rozumiem nawet najgorsze wyzwiska, drwiny ze wzrostu, stanu cywilnego, ubioru, nawet kpiny z innego pupila pana prezesa, czyli ministra Błaszczaka. Ale tak napastliwie zaatakować kotka?! To jest w drugiej dekadzie XXI wieku wyraz największego gniewu. Tu i teraz przecież nawet złoczyńca Blofeld z filmu o przygodach agenta Bonda uchodzi za w sumie sympatycznego, pociesznego faceta tylko dlatego, że stale głaszcze słodziutkiego sierściucha. A pan Jarosław już nie.

Nie pomoże stu spin doktorów, optymizmu nie wróci tysiąc dobrych sondaży, tyłka nie uratują ci miliony z programu 500 , jeśli nawet kotek nie czyni cię sympatyczniejszym w oczach twoich przeciwników. To jest polityczny wyrok.

Przykro mi, panie Jarosławie.

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

zszokowal

wyborcza.pl

 

 

nowe

CZASAMI JEDEN OBRAZ MÓWI WIĘCEJ NIŻ TYSIĄC SŁÓW

cvna73txyaizeup

 

cvn2pywumaezjx3

Zadania Drugiego Etapu.

cvn1debvyaadjq3

Zawada:

http://natemat.pl/193021,lansiarstwo-hipokryzja-partyjne-ambicje-i-zaprzeczenie-demokracji-byly-przewodniczacy-kod-u-punktuje-zarzad

cvnkjzkwaaa2dtu

„The Guardian” podsumowuje rok rządów PiS. Polska prawica „ksenofobiczna, autorytarna i hojna socjalnie”

Rok PiS według "The Guardian".
Rok PiS według „The Guardian”. Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta

Polsko-nigeryjski publicysta Remi Adekoya na łamach „The Guardian” rozlicza PiS. Podkreśla, że za rządów tej partii Polska spotkała się z krytyką, jaka nie spadła na nią od czasów komunizmu. Z tekstu wyłania się obraz autorytarnej, nacjonalistycznej władzy pod kierunkiem Jarosława Kaczyńskiego, wciąż wspieraną przez rzesze Polaków.

To podsumowanie nie ucieszy PiS ani jego zwolenników. Adekoya już na wstępie pisze o ksenofobicznym, konserwatywnym i eurosceptycznym zwycięzcy ostatnich wybory. Ciesząca się pełną władzą wykonawczą partia idzie nie zważając na nic i nikogo.

Publikacja robiąca furorę na Wyspach przypomina o „ograniczaniu wolności obywatelskich, kontrolowaniu mediów oraz upolitycznianiu niezależnego i niepodległego wymiaru sprawiedliwości”. Wszystko to nazywane jest przez zachodnie media i instytucje niszczeniem demokracji. Oskarżenia te wywołują działania, pisze autor, prezesa partii – „bardzo kontrowersyjnego i ogólnie nielubianego”.

Adekoya jest wyraźnie zaskoczony niespadającym poparciem PiS. Negatywne oceny to jedno, swoje muszą robić podejmowane decyzje gospodarcze, tu za przykład podaje program Rodzina 500 plus. Jawią się jako lewicowe, a opozycyjna lewica nie sprzeciwia się „w taki sposób, w jaki powinna”.

Antywolnościowe zapędy i eurosceptycyzm PiS są dzwonkiem ostrzegawczym, przekonuje publicysta, i to nie tylko w Polsce – może bowiem „wzrosnąć liczna osób, które będą chciały tolerować autorytarność i ksenofobię partii, które zaoferują im poczucie wspólnoty i bezpieczeństwa”. Według Adeyoki prowadzi to do tego, że „pewnego dnia obudzimy się w Europie, gdzie partie takie jak PiS przejdą do głównego nurtu”.

Opublikowany we wtorek tekst udostępniono ponad 800-krotnie.

źródło: „The Guardian”

anne-applebaum

naTemat.pl

cvnrkpowcaasdxw

WTOREK, 25 PAŹDZIERNIKA 2016

Szydło: Powołujemy komisję weryfikacyjną. To będzie projekt rządowy

14:55

Od kilku tygodni wychodzą na jaw kolejne skandaliczne, bulwersujące fakty dotyczące reprywatyzacji. Każdego dnia dowiadujemy się o nowych nieprawidłowościach. Ale ponieważ sytuacja jest nadzwyczajnej reakcji, bo jest nadzwyczajna, to powołujemy komisję weryfikacyjną, która ma doprowadzić do sprawiedliwości. To będzie projekt rządowy. Ja chce powiedzieć o tym, że ta komisja ma za zadanie wyjaśnić te bulwersujące fakty, informacje. Na mocy tej komisji chcemy przywrócić sprawiedliwość.

Szydło: Państwo rządzone przez PiS będzie stało po stronie obywateli


Politycy, którzy przez ostatnie lata rządzili polską, warszwą umywają ręce. Dziś pojawiają się kolejne bulwersujące informacje o wydatkach ze sfery publicznej. Nie może być tak, że państwo jak za czasów PO-PSL chroniło tych, którzy byli silniejsi. PiS, państwo rządzone przez PiS stoi i będzie stać po stronie zwykłych obywateli.

13:05
blaszczak1

Błaszczak: Zakładam, że polski szef MON doprowadził do tego, że ta groźna transakcja nie będzie miała miejsca

Jak mówił na konferencji prasowej szef MSWiA, Mariusz Błaszczak, pytany o sprawę rzekomej sprzedaży Mistrali do Rosji:

„Czekam na deklarację jednoznaczną ze strony Rosji, że nie pozyska tych okrętów. Niewątpliwie relacje rosyjsko-egipskie, relacje wojskowe są. Zakładam, że polski minister obrony narodowej, poprzez swoje wypowiedzi, doprowadził do tego, że taka groźna transakcja nie będzie miała miejsca. Mam nadzieję, że strona rosyjska zadeklaruje, że nie pozyska tych okrętów”

pawel-zielewski

300polityka.pl

Dziwaczny język PiS spycha partię do katakumb. Doprowadzi do upadku jej władzy? [ROK „DOBREJ ZMIANY”]

Jakub Majmurek

25-10-2016

Jarosław Kaczyński

Prezes PiS Jarosław Kaczyński podczas spotkania z wyborcami w Łomży  /  fot. Przemysław Piątkowski  /  źródło: PAP

Po wyborach PiS bardzo szybko porzucił narrację „dobrej zmiany”, rozumianej jako rozsądna korekta istniejącego status quo. Zastąpiły ją opowieści o „woli suwerena przeciwko gorszemu sortowi”; „nowym antykomunizmie” i „wstawaniu z kolan”. Czy taka narracja doprowadzi partię Jarosława Kaczyńskiego do klęski?

Współczesna polityka to przede wszystkim kwestia umiejętnego budowania opowieści. Dzięki nim politycy mogą komunikować się ze społeczeństwem, wyjaśniać swoje decyzje i budować wokół nich masowe poparcia. Tworzenie takich opowieści, by uwierzyli w nie wyborcy to dla polityków gra o wysokiej stawce. Od sukcesu narracji zależy w końcu zdobycie i utrzymywanie władzy. Jakich narracji używał w tym celu PiS i czy po roku jest w tym konsekwentny?

Wyjście z Klubu Ronina

PiS wygrał wybory 25 października 2015 r. (a wcześniej prezydenckie) w dużej mierze dlatego, że porzucił narrację, jaką posługiwał się przez ostatnie pięć lat, od katastrofy smoleńskiej. Opierała się ona na głęboko konfrontacyjnym schemacie. Z jednej strony mamy ostatnich sprawiedliwych z PiS, ze skupionych wokół partii ruchów społecznych i „sfer wolnego słowa” (Kluby Gazety Polskiej, Klub Ronina itd.); z drugiej zdeprawowany „salon” rządzący mediami głównego nurtu i jego polityczną ekspozyturę w postaci PO. Sprawiedliwi dążą do „ujawnienia prawdy” o Smoleńsku, jako „założycielskiej zbrodni” współczesnej Polski, upominają się o godność osób rzekomo w Polsce przed jesienią 2015 roku prześladowanych: rodziców „ratujących maluchy” przed wczesnym obowiązkiem szkolnym; kibiców-patriotów; ignorowane przez państwo rodziny smoleńskie; katolików – zwłaszcza tych wiernych mediom ojca Rydzyka. Rządząca Platforma w tej narracji obsadzona była jako siła spajająca postkomunistyczny układ, kontynuatorka komunistycznej władzy, partia niemal „lewacka”, narzucająca Polakom sprzeczne z ich tradycją „politycznie poprawne rozwiązania.

 

Narracja ta doskonale nadawała się do utrzymywania spójności we własnych szeregach. Świetnie działała na miesięcznicach smoleńskich, we wstępniakach w „Gazecie Polskiej”, spotkaniach z zadeklarowanymi zwolennikami PiS w salkach parafialnych w południowo-wschodniej Polsce. Nie pozwalała jednak wygrać wyborów. Zastosowana w wyborach w 2011 roku dała partii najgorszy wynik od 2007 roku – niespełna 4,3 miliona głosów i umożliwiła Platformie wygranie po raz pierwszy w historii III RP drugich wyborów z rzędu. Stratedzy PiS słusznie ocenili, że dla wygrania podwójnych wyborów w 2015 roku konieczna jest zupełnie inna narracja. Udało się im skutecznie ją uruchomić. A nawet dwie.

Czytaj też: Jerzy Stuhr: Główna siła Kaczyńskiego to manewrowanie ludźmi

Lęk i nadzieja

Dwie narracje, jakie wyniosły PiS do podwójnego zwycięstwa rok temu opierały się na strachu z jednej i nadziei z drugiej strony. Strachu przed kryzysem uchodźczym, który politykom PiS udało się politycznie zagospodarować, przedstawiając się jako jedyna partia zdolna ochronić Polskę przed narzuconym przez Brukselę zalewem uchodźców. Strachy te próbowały eksploatować także Kukiz ’15 i Korwin, ale PiS był w tym najskuteczniejszy.

Metafora „wstawania z kolan” obsługuje cały szereg narracji i praktyk obozu władzy. Pracuje w wyrafinowanych intelektualnych diagnozach intelektualistów związanych z rządzącą partią, kolejnych gafach ministra Waszczykowskiego, planach „repolonizacji” kolejnych sektorów polskiej gospodarki, polityce zagranicznej snującej wzięte z kosmosu plany budowy „Międzymorza” czy wreszcie „planie Morawieckiego”.

Także dlatego, że podsycanie społecznych lęków i uprzedzeń połączył z pozytywnym przekazem. W 2015 roku partia Jarosława Kaczyńskiego wyszła z lochów Klubów Gazety Polskiej. Porzuciła absolutystyczny język patriotycznej krucjaty, która musi odebrać państwo „POlszewikom”. Zaprezentowała się wyborcom jako partia akceptująca porządek III RP i reguły demokratycznej gry, oferująca socjalną, chadecką, ludową korektę dla polityki rządzącego obozu. Obiecywała to samo, co PO, tylko realizowane w lepszy sposób. Zapewniała, że z sukcesów, jakie odniosła Polska pod jej rządami korzystać będą w końcu wszyscy. Zmiana władzy miała naprawdę być „dobrą zmianą”.

Warszawa, 31 maja 2016. Katedra Polowa Wojska Polskiego. Od prawej: prezydent Andrzej Duda, wicepremier i minister kultury Piotr Gliński, prezes PiS Jarosław Kaczyński, wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki i minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak

Jacek Turczyk PAP
Warszawa, 31 maja 2016. Katedra Polowa Wojska Polskiego. Od prawej: prezydent Andrzej Duda, wicepremier i minister kultury Piotr Gliński, prezes PiS Jarosław Kaczyński, wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki i minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak

Taką narrację ułatwił fakt, że po ośmiu latach rządów PO mocno się zużyła. Partia nie zaprezentowała przed wyborami nowych twarzy, oferowała kontynuację wtedy, gdy wybitnie nie było na nią koniunktury. PiS z kolei udało się wystawić w pierwszym rzędzie świeżych, nieopatrzonych, mało wtedy znanych, elementarnie sprawnych w kampanii polityków – Andrzeja Dudę i Beatę Szydło. Dzięki temu PiS wyglądał jak partia przynosząca pokoleniową zmianę w polskiej polityce, uwalniająca ją w końcu od powtarzających się nieustannie od czasów rządów Olszewskiego i Suchockiej twarzy. Do czasu utworzenia rządu wydawało się, że symbolizujący „smoleński PiS” politycy w typie Antoniego Macierewicza, czy kojarzeni z ekscesami lat 2005-2007 tacy ludzie jak Zbigniew Ziobro, czy Mariusz Kamiński naprawdę zostali odsunięci poza pierwszy szereg.

Suweren i gorszy sort

Skład gabinetu Beaty Szydło rozwiał te nadzieje. Zmieniła się także narracja, a przynajmniej jej „pozytywna” część. Bo po wygranych wyborach PiS nie zrezygnował z narracji opierających się na lękach przed zalaniem Polski i Europy przez falę uchodźców z Bliskiego Wschodu. Z chęcią eksploatuje je do dziś, zapewniając przy każdej okazji, że nie pozwoli, by Berlin, czy Bruksela osiedliły tu choć jednego przybysza z Lewantu wbrew woli Warszawy.

 

Bardzo szybko porzucona została za to narracja „dobrej zmiany”, rozumianej jako rozsądna korekta istniejącego status quo. Zamiast niej bardzo szybko weszła nowa: 25 października Naród, Suweren dał PiS absolutną większość w obu izbach parlamentu, a tym samy całkowity mandat do realizacji własnej wizji, bez oglądania się na krytykę i głosy opozycji. Kto twierdzi inaczej, jest wrogiem demokracji.

W demokracjach liberalnych zwycięzcy na ogół starają się wyciągnąć rękę do przegranych. Przynajmniej na poziomie retoryki, wysłać sygnał do przegranego obozu i jego zwolenników mówiący: to ciągle wasze państwo, was głos też się liczy. PiS ostentacyjnie nie zrobił żadnego takiego gestu. Gdy w 2005 roku Marek Jurek obejmował z rekomendacji tej partii funkcję marszałka Sejmu mówił o wielkich polskich marszałkach odległych od niego ideologicznie – ludowcu Rataju, socjaliście Daszyńskim – zapewniał, że postara się sprostać ich dziedzictwu i dołoży wszelkich starań, by być marszałkiem całego Sejmu. Podobne słowa są dziś nie do wyobrażenia w ustach któregokolwiek z wysoko postawionych funkcjonariuszy rządzącej partii.

Zamiast próby kooptacji nieprzekonanych do projektu PiS wybrano konfrontację. Partia zaogniała konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego i mobilizowała obywateli, w ramach KOD, do obrony tej instytucji. Starając się politycznie zneutralizować masowe protesty przeciw polityce wobec sądu konstytucyjnego, którą większość instytucji i autorytetów prawniczych uznało za łamanie prawa, PiS uruchomił narrację o „gorszym sorcie”, środowisku, które „oderwane zostało od koryta” i teraz broni ostatnich bastionów swojego przywileju – TK mającego rzekomo blokować socjalne obietnice PiS z okresu wyborów.

Warszawa, 10 kwietnia 2015 roku. Jarosław Kaczyński, Mariusz Błaszczak i Marek Kuchciński podczas mszy świętej w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej

Jakub Kamiński PAP
Warszawa, 10 kwietnia 2015 roku. Jarosław Kaczyński, Mariusz Błaszczak i Marek Kuchciński podczas mszy świętej w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej

Nowi wyklęci

Narracji o „oderwanych od koryta” towarzyszy inna, „antykomunistyczna”. PiS o Polsce mówi często jak dowódcy armii, która odbiła miasto długo okupowane przez wroga i teraz musi przywrócić elementarny porządek, rozliczając kolaborantów. W najbardziej radykalnej wersji tej narracji w zasadzie cała historia po roku 1989 r. jest kontynuacją PRL. I dopiero podwójne zwycięstwo „obozu patriotycznego” w 2015 r. sprawiło, że Polska znów może poczuć się naprawdę wolna.

Korzystając z tej narracji strona rządowa próbuje rozgrywać spór o Trybunał. „Źródła TK tkwią w PRL” – przekaz dnia PiS jak ze zdartej płyty powtarzają posłowie, ministrowie i telewizyjne „Wiadomości”. „Trybunał Konstytucyjny powstał jako wyraz jurydyzacji systemu komunistycznego” – w wersji dla intelektualistów utwierdza ten przekaz Prezes Kaczyński. „W sądach nigdy nie było weryfikacji komunistycznych funkcjonariuszy” – dodają publicyści „tygodników niepokornych”. Z tego wszystkiego płynie jeden wniosek: dopiero uregulowanie sprawy TK przez rządzącą większość, pozwoli na skończenie z władzą postkomunistycznego układu w sądownictwie.

Ale ta narracja „ostatecznego końca PRL” pojawia się nie tylko w dyskusjach o sądownictwie. Najbardziej widoczna jest ona w sankcjonowanym przez państwo kulcie „żołnierzy wyklętych”. Uroczystym, organizowanym przez państwo pogrzebom uczestnikom antykomunistycznego podziemia, towarzyszą przemówienia najważniejszych państwowych urzędników, z prezydentem Dudą włącznie. Za każdym razem stają się one okazją do oskarżenia Polski po 1989 r, która nie była w stanie uhonorować swoich bohaterów, ochraniała za to politycznych spadkobierców ich katów. Wyklęci to spadkobiercy II RP, dzisiejszy PiS zaś to dziedzic tragicznej ofiary Wyklętych. Wszystko co jest między nimi – Bierut, Gomułka, Gierek, demokratyczna opozycja, Mazowiecki, transformacja – w zasadzie się nie liczy, jest historią tej samej zdrady wobec ofiary „Inki”, „Zagończyka”, „Burego” – głosi ta narracja w jej najbardziej topornej wersji.

Czytaj też: Kościelne państwo PiS-owskiej herezji [ROK „DOBREJ ZMIANY”]

Wstawanie z kolan

Kolejną ważną figurą narracji PiS jest metafora „wstawania z kolan”. Polska po ’89 roku miała ciągle na nich klęczeć, przyjmując imitując zachodnie wzorce demokracji, dając narzucić sobie polityczną poprawność, nie broniąc dostatecznie własnych interesów na globalnej arenie, godząc się na wyprzedaż majątku narodowego obcym podmiotom.

Czytaj też: Kościół tańczy tak, jak Kaczyński mu gra. Źle na tym wyjdzie

Ostatecznym dowodem rzucenia Polski na kolana ma w narracji PiS być sprawa Smoleńska. Niezależnie, czy obóz PiS mniej, lub bardziej przychyla się akurat do tezy do zamachu, to Smoleńsk ma być dowodem, na bezsilność i upokorzenie państwa, niezdolnego przeprowadzić prawidłowego śledztwa i odzyskać od Rosji wraku.

Metafora „wstawania z kolan” obsługuje cały szereg narracji i praktyk obozu władzy. Pracuje w wyrafinowanych intelektualnych diagnozach intelektualistów związanych z rządzącą partią (Zdzisław Krasnodębski, Andrzej Nowak), zarzucającej polskiej demokracji imitacyjny charakter i śledzących mechanizmy narzucanej nam przez centra przemocy strukturalnej i w ludowej niechęci do zwesternizowanych elit.

Bardzo szybko porzucona została za to narracja „dobrej zmiany”, rozumianej jako rozsądna korekta istniejącego status quo. Zamiast niej bardzo szybko weszła nowa: 25 października Naród, Suweren dał PiS absolutną większość w obu izbach parlamentu, a tym samy całkowity mandat do realizacji własnej wizji, bez oglądania się na krytykę i głosy opozycji. Kto twierdzi inaczej, jest wrogiem demokracji. 

Ale swój wyraz ma też w kolejnych gafach ministra Waszczykowskiego i planach „repolonizacji” kolejnych sektorów polskiej gospodarki. W polityce zagranicznej snującej wzięte z kosmosu plany budowy „Międzymorza”, pod przewodem Warszawy mającego przeciwstawić się dominacji Niemiec w regionie i „planie Morawieckiego” mającym wyrwać Polskę z „pułapki średniego rozwoju” i zapewnić gospodarczy rozwój wolny od „kolonialnej renty”, jaką dziś polska gospodarka płaci, zdaniem rządzącym, właścicielom z zachodu.

Powrót do katakumb

Narracja ta mobilizując rosnący w wyniku kryzysu Unii Europejski nacjonalistyczny, antyzachodni sentyment, legitymizuje bardzo różne polityki. Czasem elementarnie sensowne, czasem zupełnie absurdalne. Towarzyszy jej wejście do sfery publicznej języka, który wcześniej funkcjonował wyłącznie w twardym, tożsamościowo-prawicowym obiegu. Obraźliwe wypowiedzi pod adresem sojuszników, absurdalne gafy szefa MSZ, czy ministra Błaszczaka, apele smoleńskie, groźby „postawienia zarzutów Tuskowi i Arabskiemu za Smoleńsk” instytucjonalizują i przenoszą na poziom stanowiska państwa coś, co wcześniej funkcjonowało wyłącznie „sferach wolnego słowa” i „mediach niepokornych”. Bon moty z piwnicy Klubu Ronina stają się często czymś zupełnie kompromitującym, gdy padają z ust konstytucyjnego ministra całkiem w końcu sporego kraju w środku Europy.

Prezes PiS Jarosław Kaczyński

Radek Pietruszka PAP
Prezes PiS Jarosław Kaczyński

We wszystkich tych trzech podstawowych figurach narracji PiS – „wola suwerena kontra gorszy sort”; „nowy antykomunizm”, „wstawanie z kolan” – narracja PiS wraca do katakumb Klubów „Gazety Polskiej”. Choć wyjście z nich było kluczowe dla zwycięstw z zeszłego roku, obóz rządzący zachowuje się, jakby uznał, że wcale nie musi opuszczać swojej sfery komfortu, by móc efektywnie sprawować władzę.

Czemu im nie spada?

Czy przeliczy się w związku z tym? Na razie – poza bezprecedensową i udaną mobilizacją w ramach Czarnego Protestu kobiet – niewiele na to wskazuje. Choć język, jakim przez instytucje państwowe rządzący obóz komunikuje się dziś z wyborcami pozostaje głęboko ekscentryczny, antagonizujący i mniejszościowy, to przewaga partii w sondażach trzyma się po roku dość mocno. Z czego to wynika?

Po pierwsze z tego, że choć obsesje rządowych urzędników na temat cyklistów, politycznej poprawności, „postkomuny”, czy apeli smoleńskich mogą także u wielu wyborców tej partii wywoływać wzruszenie ramion, jeśli nie pukanie się w głowę, to PiS karmi się autentycznym odruchem niechęci do poprzednich elit, które utraciły władzę z opinią niewiarygodnych, oderwanych od problemów zwykłych ludzi i skorumpowanych. Jeśli zgodnie z zapowiedziami PiS utworzy specjalną „komisję weryfikacyjną” ds. nieprawidłowości związanych z reprywatyzacją w Warszawie, zyska kolejną silną platformę do wzmacniania tego odruchu i narracji o sobie, jako partii jedynych sprawiedliwych, przeciw którym protestuje jedynie „oderwany od koryta” układ.

Dwie narracje, jakie wyniosły PiS do podwójnego zwycięstwa rok temu opierały się na strachu z jednej i nadziei z drugiej strony. Strachu przed kryzysem uchodźczym, który politykom PiS udało się politycznie zagospodarować, przedstawiając się jako jedyna partia zdolna ochronić Polskę przed narzuconym przez Brukselę zalewem uchodźców. 

Po drugie z tego, że narrację „wstawania z kolan” i „odzyskiwania godności” PiS udało się połączyć z hojnymi transferami socjalnymi, na czele z programem 500+. Można różnie oceniać jego sensowność, konstrukcję, długoterminowe skutki dla ubóstwa, rynku pracy i finansów publicznych. Pewne jest natomiast to, że w krótkim okresie radykalnie poprawił on sytuację objętych nim rodzin, całkiem znaczącą grupę wyciągając z materialnej nędzy. Jeśli PiS uda się powiązać swoją narrację o „państwie odzyskującym godność” z subiektywnym poczuciem „odzyskania godności” przez gospodarstwa domowe wyrwane ze spirali długu i biedy, zyska znaczącą grupę zwolenników.

Wreszcie, po trzecie, poparcie PiS stoi w miejscu, bo jak dziwaczna nie byłaby jego narracja, opozycja ciągle nie ma własnej. Broni się przed atakami PiS, wyśmiewa bzdury propagandy z telewizyjnych „Wiadomości”, ale nie ma jak dotąd spójnej, własnej opowieści, mówiącej, co jej zdaniem jest w Polsce PiS nie tak i jak te problemy naprawić. Być może rok po przegranych wyborach nie można oczekiwać od niej tego, że zdoła taką narrację wyprodukować i skutecznie narzucić debacie publicznej. Ale jeśli tego nie zrobi, sama będzie tkwiła w katakumbach co najmniej kolejną PiS-owską kadencję.

Czytaj też: Rok wielkiej ściemy, czyli siedem życzeń pani premier i jedno prezydenta

rok-dobrej-zmiany

newsweek.pl

Bilans pierwszego roku rządów PiS: Chaos we wszystkich możliwych dziedzinach
Dla wielu pierwszy rok rządu premier Beaty Szydło to ciąg rozczarowań i powód do coraz głębszego niepokoju.

Bilans pierwszego roku rządu premier Szydło wypada pozytywnie dla elektoratu PiS, ale niekoniecznie dla wyborców, którzy na PiS nie głosowali. Ci drudzy przeżywają różne emocje w związku z rocznicą: od rozczarowania i zawodu (to grupa, która mogła głosować na PiS, bo nie chciała na PO czy lewicę) do wkurzenia i coraz głębszego niepokoju o przyszłość kraju, demokracji i praworządności.

W ważnych dla ogółu społeczeństwa dziedzinach pierwszy rok rządów PiS przyniósł chaos. Tak jest w oświacie publicznej, w publicznej służbie zdrowia, w bezpieczeństwie narodowym, w sądownictwie, kulturze, gospodarce (co z obniżeniem wieku emerytalnego i podatków, jak sfinansować coraz bardziej rozdęte obietnice socjalne?), w polityce społecznej (czarne protesty w reakcji na próbę całkowitego zakazu legalnej aborcji), wreszcie, choć nie na końcu, w polityce zagranicznej.

Nawet na odcinku kościelnym, priorytetowym dla obecnej władzy, PiS-owi udało się skonfliktować z tak zwanymi obrońcami życia, a tym samym z częścią biskupów i mediów katolickich, popierających odrzucenie tzw. kompromisu aborcyjnego z 1993 r.

Zadowoleni z pierwszego roku mogą być beneficjenci 500+ i (na kredyt) mieszkania+, ale już mniej tzw. frankowicze i część przedsiębiorców, którzy nie wiedzą, co ich czeka ze strony państwowego poborcy podatków, bo rząd sam wydaje się tego nie wiedzieć.

Tak zwany plan Morawieckiego jest de facto tylko szkicem (i tak bardzo kontrowersyjnego) programu nacjonalizmu gospodarczego i etatyzacji gospodarki. Nie odpowiada na główne pytanie o zasady i sposoby realizacji tego planu. Jak zbudować polski kapitał na miarę pobożnych życzeń superresortu pana Morawieckiego, nie wiadomo.

Całkowicie negatywny jest bilans polityki zagranicznej pod rządami panów Kaczyńskiego i Waszczykowskiego (prezydent Andrzej Duda nie jest liczącym się podmiotem tej polityki; jego aktywność sprowadza się do podróży krajowych i zagranicznych). Treść polskiej polityki zagranicznej jest żadna.

Polega na działaniach „godnościowych” w kraju i za granicą (interwencja po zabójstwie Polaka w Wielkiej Brytanii, podbijanie bębenka Polonii, głównie amerykańskiej, próby naśladowania Izraela, jeśli chodzi o „obronę dobrego imienia” kraju) i na tworzeniu jakichś politycznych fantasmagorii i artefaktów na obrzeżach głównego nurtu polityki europejskiej. Grupa Wyszehradzka pod przewodem Polski zaznaczyła się w nim głównie tym, że odmówiła współpracy z Unią Europejską w sprawie kryzysu migracyjnego.

Polityka zagraniczna obecnego rządu prowadzi – i w tym jest, niestety, skuteczna – do marginalizacji, a nawet izolacji Polski na forum Zachodu. Warszawa skonfliktowała się z Francją, ochłodziła stosunki z Niemcami i Brukselą, odebrała ostrzegawcze sygnały od administracji prezydenta Obamy.

Minister Waszczykowski wydaje się patrzyć przychylniejszym okiem na proputinowskiego i antynatowskiego Donalda Trumpa niż na panią Clinton. Ale to jednak ona ma większe szanse wygrać wybory prezydenckie i będzie kontynuowała politykę zagraniczną swego obozu politycznego, a nie – jak może marzy się PiS – zbuntowanych przeciwko waszyngtońskim elitom Republikanów. Jeśli wygra Clinton, Polska pod rządami PiS zostanie zepchnięta do drugiej ligi także w Waszyngtonie.

polityka.pl

PiS-owskie Prezydium Sejmu bezprawnie blokuje interpelację ws. oczernienia pilota przez działacza PiS w 2008 r. Strach przed prawdą?

cvmzzgrwgaaps3g

 

cvmzzgpwcaagzqr

WTOREK, 25 PAŹDZIERNIKA 2016 , 09:54
schetyna-walesa

PO zacieśnia współpracę z Lechem Wałęsą. „Będziemy razem dobre elementy wykorzystywać, a złe odrzucać”

Jak mówił na konferencji prasowej w Gdańsku Grzegorz Schetyna:

„Rozpoczynamy trwałą współpracę z prezydentem Wałęsą. Będziemy wspólnie angażować się, pomagać panu prezydentowi, korzystając z naszych możliwości samorządowych, lokalnych. Chcemy mówić o Polsce obywatelskiej, o tym jak powinien wyglądać nasz kraj po rządach PiS. Ale żeby wygrać następne wybory, musimy pracować razem, musimy wykorzystać wielki autorytet prezydenta Wałęsy. Będziemy to robić wspólnie wspierając dobre pomysły pana prezydenta, słuchając jego uwag, ocen, komentarzy, korzystając z jego wielkiego potencjału. Jutro PO rozpoczyna akcję obecności w każdym powiecie, będziemy w niektórych spotkania uczestniczyć razem”

„Chcę, aby Polacy bardziej uczestniczyli w tym, co się dzieje w kraju”

O współpracy mówił też były prezydent Lech Wałęsa:

„Układ mój z KOD-em dobiega końca. Zostało jeszcze sześć spotkań. Prawdopodobnie będzie przedłużony, ale ja lubię dużo pracować, więc włączam się teraz we współpracę z PO. Dam z siebie wszystko, aby dobre elementy razem wykorzystać, a złe razem odrzucić. Nasze biura ustalą harmonogram znany wcześniej, aby Polacy bardziej uczestniczyli w tym, co się w kraju dzieje. Taki jest mój zamiar”

09:45
schetyna1

Schetyna o roku rządów PiS: To stracony dla Polski rok. Rząd prowadzi politykę nienawiści. Duda notariuszem państwa PiS

Jak mówił na konferencji prasowej w Gdańsku szef PO Grzegorz Schetyna:

„Ten rząd jest rządem porażki. To stracony rok, stracony dla Polski. To rząd, który prowadzi politykę nienawiści. Nienawiści z niezależnością, walki z autorytetami, prezydent Wałęsa jest tego przykładem, ale także Trybunał Konstytucyjny, niezależność sądowa, trójpodział władzy, samorządy, wreszcie wolność kobiet. To wszystko jest dzisiaj na celowniku państwa PiS”

„Można wyciągnąć z tego wnioski”

Były prezydent Lech Wałęsa przekonywał z kolei, że jego zdaniem z działań rządu można wyciągać wnioski na przyszłość:

„Jeśli to, co oni robią źle, jeśli wyciągniemy z tego wnioski, poprawimy elementy, które oni rujnują, to naprawdę Polska będzie jutro dużo lepiej wyglądało. Powtarzam, że mamy luki w konstytucji, w przepisach. Jak mogło do tego dojść, że jakaś część uważa, że każdy rząd może wszystko zmieniać. A druga część uważa, że nie. Musimy te elementy wypunktować, żeby jutro nie zdarzyły nam się takie przypadki na drodze do demokracji”

„Prezydent jest notariuszem państwa PiS”

Grzegorz Schetyna mówił też o roli prezydenta Dudy:

„Jest też kwestia nieobecność prezydenta Dudy. Nie może być tak, że przy ważnych kwestiach prezydent abdykuje, nie jest obecny, nie wypowiada się, nie ma swojego zdania. Aktywności wszystkie ministra Macierewicza horendalne, rujnujące nasz kraj, nie spotykają się z żadną odpowiedzią prezydenta. To jest kwestia czarnych protestów, prób zaostrzania ustawy antyaborcyjnej i wreszcie wielka akcja podnoszenia podatków, także bez żadnej aktywności pana prezydenta. Prezydent Duda abdykował. Jest notariuszem państwa PiS i to jest kompromitujące”

09:37
N1konf222

Nowoczesna: Dobra wiadomość w ocenie rządu PiS jest taka, że minął już rok. Widać, że rząd potyka się o własne nogi

Nowoczesna ma twardą, krytyczną ocenę ostatniego roku. Mamy wrażenie zarządzania Polską przez lunatyków, ludzi którzy nie wiedzą dokąd zmierzają. Denerwuje nas niekompetencja tej ekipy, brak odpowiedzialności, ta niekompetencja polegająca na braku zarządzania państwem – mówił na konferencji w Sejmie Paweł Rabiej z Nowoczesnej.

Rabiej: Dobra wiadomość w ocenie rządu PiS jest taka, że minął już rok.

Obok diagnozy rzeczywistości ważne jest to, co dalej. Nowoczesna przedstawiła pomysł. Pracujemy obecnie nad strategią na najbliższy rok, skupimy się na programach regionalnych. Myślimy teraz o rozwoju regionów. Chcemy pokazać, jak widzimy rozwój sytuacji w miastach, chcemy mocno rozmawiać ze środowiskami, które zostały dotknięte przez złą zmianę. Chcemy z nimi tworzyć szerokie koalicje. Będziemy też mocno zachęcać Polaków do wstępowania do Nowoczesnej. Dobra wiadomość w ocenie rządu PiS jest taka, że minął już rok. Widać, że rząd potyka się o własne nogi. Zostało jeszcze trzy lata, chcemy zapełnić je ciężką pracą.

Rosa: Siłą Nowoczesnej są ludzie

Siła Nowoczesnej są ludzie. Te 30 osób w Sejmie pokazało, że jest w stanie sprawić, że będziemy aktywną, konstruktywną i twardą opozycją. Tą twardą opozycją byliśmy, gdy PiS niszczyło TK, gdy walczyliśmy o prawa kobiet. Tą opozycją jesteśmy, gdy składamy projekty ustaw – było ich 21. Te projekty dotyczyły m.in. alimentów, mowy nienawiści. Było 35 konsultacji społecznych w Sejmie. Od energetyki po alimenty i związki partnerskie – poruszaliśmy wszystkie ważne tematy. Ponad 1865 wystąpień na posiedzeniach Sejmu – jak na 30-osoby klub, możemy sobie pogratulować aktywności w Sejmie. Odebraliśmy szybki, przyspieszony kurs parlamentaryzmu w Sejmie. I walki o to, by pokazać własne zdanie.

Dolniak: Jako Nowoczesna będziemy konstruktywną opozycją

Mija rok od ostatnich wyborów parlamentarnych. Ostatni rok pracy w parlamencie odchodzi od historii. To niestety fatalny rok – w krótkim czasie większość parlamentarna zrujnowała nie tylko prawo, ale też zasady demokratycznego państwa. PiS udowodnił, że w okresie 12 miesięcy Polska stałą się niechlubnym przykładem rujnowania podstawowych elementów demokracji w Polsce. Ani prawo, ani demokracja nie są dane raz zawsze. Jako Nowoczesna będziemy konstruktywną opozycją.

Lubnauer: Po ośmiu latach ciepłej wody w kranie mamy rok chaosu, buty i arogancji

Po ośmiu latach ciepłej wody w kranie mamy rok chaosu, buty i arogancji. Niezrealizowane obietnice poza 500+, chaos w prawie i administracji. Nieudolność – jak w przypadku podatku handlowego, ustawy wracające do Sejmu do poprawki. Ośmieszanie Polski na arenie międzynarodowej. Rozpalenie ideologicznych sporów. Powrót Misiewicza do MON pokazuje butę i arogancję tego rządu. A arogancja zawsze kończy się klęską. Ten rząd będzie incydentalny, mamy incydentalny rząd PiS

Wadim Tyszkiewicz: Niebieska teczka premier Szydło była pusta

Jako samorządowiec z 14-letnim stażem muszą z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że niebieska teczka premier Szydło była pusta. Rząd był kompletnie nieprzygotowany do rządzenia. W tej chwili w Polsce, w samorządach panuje chaos.

Nowoczesna we wtorek będzie też omawiać kolejne elementy rządu PiS. O 10:00 planowana jest konferencja o budżecie i przedsiębiorczości.

300polityka.pl

Katarzyna Kolenda-Zaleska, „Fakty” TVN

Siła kobiet zmiata populistów

25 października 2016

Trump był jak katalizator tłumionych frustracji. Dał kobietom powód, by wystąpić publicznie w obronie swoich praw

Trump był jak katalizator tłumionych frustracji. Dał kobietom powód, by wystąpić publicznie w obronie swoich praw(RICARDO ARDUENGO / REUTERS / REUTERS)

Polscy politycy chętnie sięgają do amerykańskich wzorów, kopiując zwłaszcza styl kampanijnych konwencji. Ale dziś uważnie powinni obserwować nagły zwrot najdziwniejszej prezydenckiej batalii w USA.

Kiedy Donald Trump szedł jak burza, pokonując kolejnych republikańskich kandydatów do nominacji prezydenckiej, jego wygrana w wyborach wyglądała na prawdopodobną. Pomijając specyficzny styl, trafiał w nastroje Amerykanów. Mówił im to, co chcieli usłyszeć, ale przede wszystkim, że jest tak samo wściekły jak oni. Na rosnące nierówności, na odrealnienie elit politycznych, na życie bez nadziei. Nie przebierał w słowach, odrzucając polityczną poprawność. Podobał się mimo swoich wad, groteskowej fryzury, ignorancji w sprawach międzynarodowych.

I nagle wszystko runęło. Wystarczyło jedno nagranie sprzed 11 lat. Stosunek Trumpa do kobiet unieważnił wszystko, co mówił do tej pory. Unieważnił ważny dyskurs o nowej polityce społecznej, który wysoko wyniósł również Berniego Sandersa. W kampanii przestało chodzić o to, żeby przywrócić wielkość Ameryce, mało kto dziś dyskutuje o nierównościach, o wyludnionych osiedlach na przedmieściach Tampy, o upadających zakładach przemysłowych w Pensylwanii. Ważne stało się tylko to, jak kandydat na prezydenta zwraca się do kobiet, co o nich naprawdę myśli.

Kampania w okamgnieniu nabrała nowych odcieni. Tym razem „game changerem” okazał się sam kandydat i jego poglądy. I gdyby jeszcze potrafił zgasić ten pożar, który rozpalił, kampania wróciłaby na normalne tory. Ale Trump dolewał oliwy do ognia, dywagując o wątpliwej urodzie oskarżających go o molestowanie kobiet. Pogrążał siebie, swoją kampanię, Republikanów. Ale dawał impet nowej sile – sile kobiet, zjednoczonych i solidarnych wobec chamstwa i pogardy.

Trump był jak katalizator tłumionych frustracji. Dał kobietom powód, by wystąpić publicznie w obronie swoich praw. Nawet jeśli ten protest wyraża się wyłącznie w lokalu wyborczym, ma swoją moc.

Kampania przerodziła się w plebiscyt o prawach kobiet, o ich pozycji w społeczeństwie. Pechowo dla Trumpa jego konkurentem jest kobieta, która staje się wyrazicielką ich nadziei i obaw. Hillary Clinton doskonale wyczuwa tę frustrację i potrafi ją wykorzystać. Na drugi plan zeszły sprawy jej maili wysyłanych z prywatnego komputera, finansowe niejasności z darczyńcami Fundacji Clintonów. Znakomicie rozegrała Trumpa, nie reagując na chamskie zaczepki w rodzaju: co za paskudna kobieta. Poniżyła go lekceważeniem. No i ma jeszcze jeden atut. Michelle Obama. To ona w płomiennych przemówieniach mobilizuje kobiety do powiedzenia „nie”.

Kobiety – w głosowaniu korespondencyjnym – masowo oddają głosy na Clinton. Poparcie Trumpa spada, a jego mina po zakończeniu trzeciej debaty świadczy o rosnącej świadomości nieuchronności porażki.

Polscy politycy chętnie sięgają do amerykańskich wzorów, kopiując zwłaszcza styl kampanijnych konwencji z balonikami, flagami i reżyserowanym entuzjazmem. Ale dziś uważnie powinni obserwować nagły zwrot tej najdziwniejszej prezydenckiej batalii. Kobiety się organizują. Już się policzyły. Już zobaczyły, jaką mają siłę. Nie musi tak być, ale może tak być, że w następnych wyborach o wygranej zdecyduje właśnie rosnąca siła kobiet. W „czarnym proteście” przestaje chodzić wyłącznie o ustawę aborcyjną. Chodzi także o wolność i godność.

Kobiety w Ameryce zmiotły Trumpa. Kobiety w Polsce mogą zmieść nadzieje PiS na drugą kadencję.

sila-kobiet

wyborcza.pl

Paweł Wroński

Macierewicz musi zostać

25 października 2016

Czy Antoni Macierewicz, kompromitujący swój urząd i Polskę, nadal powinien być ministrem obrony?

Czy Antoni Macierewicz, kompromitujący swój urząd i Polskę, nadal powinien być ministrem obrony? (Fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta)

Czy Antoni Macierewicz, kompromitujący swój urząd i Polskę, nadal powinien być ministrem obrony? Pytanie to pada już nawet ze strony publicystów, którzy sprzyjają „dobrej zmianie”.

Prawidłowa odpowiedź: Macierewicz musi na tym stanowisku pozostać. Ci, którzy wybrali PiS w wyborach, musieli mieć świadomość, że to Macierewicz będzie szefem MON.

Owszem, w kampanii wyborczej w ramach mamienia „łagodną twarzą PiS” okraszoną hasłami „skończcie ze straszeniem PiS” Beata Szydło mówiła, że ministrem obrony nie będzie Macierewicz, lecz Jarosław Gowin. Ale tylko ktoś naiwny mógł to wziąć za prawdę.

Macierewicz jest po Jarosławie Kaczyńskim najważniejszym politykiem partii rządzącej. „Patriotą roku” – jak orzekło wydawnictwo Biały Kruk sponsorowane przez podległą ministrowi Polską Grupę Zbrojeniową. To „arcykapłan religii smoleńskiej” i gwarant związku PiS z Radiem Maryja. Dziś w partyjnej hierarchii stoi znacznie wyżej niż miękki niczym plastelina zwierzchnik sił zbrojnych prezydent Andrzej Dudai wykonawca poleceń – premier Szydło. Macierewicz jest bowiem politykiem samodzielnym.

Od lat należy do najbliższych przyjaciół lidera PiS. W 1980 r. zaangażował go do Ośrodka Badań Społecznych Regionu Mazowsze „S”. W swojej biografii Kaczyński pisze więc, że był doradcą regionu.

Za pierwszego rządu PiS z kolei Kaczyński zaangażował Macierewicza do dzieła likwidacji WSI w funkcji wiceministra obrony (ówczesnego szefa MON Radosława Sikorskiego okłamał, że tylko na trzy miesiące). Po raporcie z weryfikacji WSI – mimo sprzeciwu Sikorskiego i wątpliwości prezydenta Lecha Kaczyńskiego – Macierewicz funkcję zachował. Prezes PiS uznał bowiem ów raport za „dowód na istnienie układu”, a jego autora – za źródło wiedzy o mechanizmach państwa. Ta domniemana wiedza Macierewicza paraliżuje także jego przeciwników w partii.

Zapewne Kaczyński rozumie, że Macierewicz dewastuje urząd ministra obrony i zagraża bezpieczeństwu kraju. Sposób zerwania umowy na francuskie śmigłowce, bajdurzenia o francuskich okrętach Mistral sprzedanych jakoby za dolara Rosji (za pośrednictwem Egiptu) ośmiesza jego i polski wywiad.

Lider PiS stoi jednak przed odpowiedzią na pytanie, co jest z punktu widzenia partii istotniejsze. Pozwolenie na dalsze demolowanie MON i bezpieczeństwa Polski, ośmieszenie urzędu ministra obrony? Czy może zaprzeczenie całej ideologii PiS? A ideologię tę stworzył Macierewicz.

Jego dymisja byłaby ciosem dla PiS. Gdyby go Kaczyński odsunął za kłamstwa i szaleńcze wypowiedzi, zasiałby wątpliwość, czy w sprawach dla PiS fundamentalnych Macierewicz nie kłamał. A to byłoby sprzeczne z politycznym interesem partii. Musi go więc hołubić.

Macierewicz pozostanie ministrem obrony. Choćby z jednego powodu – Kaczyński uważa, że utrzymanie przez PiS władzy leży w najgłębszym interesie Rzeczypospolitej.

maciarewicz

wyborcza.pl