Klęska Dudy, klęska Szydło
Prezydent swą rocznicę spędził w Kanadzie. Ta wizyta była zasmucającą ilustracją tego jak marna jest jego międzynarodowa pozycja. Andrzej Duda nie pojechał na żadne oficjalne zaproszenie, bo takiego nie dostał. Spotkał się z premierem Kanady, ale ten nie przyjął go nawet w swej kancelarii, lecz w gabinecie w parlamencie, przy okazji.
W tym samym gabinecie kilka godzin wcześniej Justin Trudeau przyjął sekretarza partii komunistycznej w jednym z regionów Chin. Przy okazji wizyty Dudy nie było było oficjalnego powitania z hymnami, czerwonego dywanu, żadnej kompanii honorowej, żadnej konferencji prasowej. Trudeau zgodził się na fotkę z Dudą, bo nie mógł się nie zgodzić. Ale Kanadyjczycy zrobili wszystko, by spotkanie miało jak najniższą rangę.
Przy okazji pojawił się nieoceniony minister Szczerski z Kancelarii Prezydenta. Poinformował, że premier Kanady przyjedzie na szczyt NATO w Warszawie, a Kanada jest za wsparciem wschodniej flanki NATO i jest za tym, by Zachód w sprawie Rosji mówił jednym głosem. O tym, że premier Kanady przyjedzie do Warszawy wiadomo było dawno temu, prawdę mówiąc nie mógłby nie przyjechać. O tym, że Kanada jest za wzmocnieniem flanki wschodniej wiadomo od dwóch lat.
Mógłbym te informacje przekazać Szczerskiemu sms-em, a wtedy prezydent Duda nie musiałby się fatygować do Kanady. Po co więc była ta wizyta? Po nic. Spotkania z Polonią to trochę mało, by wydawać na takie wizyty pieniądze podatnika.
Nieszczęsny Szczerski kolejny raz musiał sprzedawać pseudo-newsy jako osiągnięcia prezydenta. Przy okazji niedawnego pobytu jego pryncypała w Waszyngtonie perorował o spotkaniu Obama-Duda, choć wiadomo, że do spotkania doszło tylko dlatego, że Obama jako gospodarz musiał osobiście powitać każdego z kilkudziesięciu gości zaproszonych na kolację.
Nie tak kiedyś bywało. W Białym Domu witani byli premier Mazowiecki i premier Buzek, premier Miller i premier Tusk. A Władysława Bartoszewskiego, wówczas szefa MSZ, choć protokół dyplomatyczny wcale tego nie wymagał, gościł wiceprezydent Gore. Siedem miesięcy po zaprzysiężeniu gościem Billa Clintona był Aleksander Kwaśniewski. A było to po aferze Olina, gdy takie spotkanie wcale nie było pewne. Cóż, pozycja Polski była wtedy po prostu zupełnie inna, o niebo lepsza niż teraz, choć nie byliśmy nawet członkiem NATO.
Zamiast poważnej dyplomacji i prawdziwej polityki zagranicznej Andrzej Duda uprawia turystykę. W lipcu będzie się pławił w roli gospodarza szczytu NATO, ale bądźmy szczerzy – do tego szczytu dojdzie dlatego, bo załatwił to Bronisław Komorowski. Obecnie, przy tej władzy w Polsce i przy takim prezydencie jak teraz, decyzji o zorganizowaniu szczytu w Warszawie nikt by nie podjął. Zdegradowana została Polska, a karę za to ponosi Duda. O tyle słusznie, że za tę degradację też odpowiada.
Pani Beata Szydło bardzo chce być premierem. Z nią też za granicą nikt się nie liczy. Nie przez przypadek w czasie wizyty w USA nie spotkała się z nikim ważnym. Ale cóż, premierem dalej chce być. Pokazała właśnie swą determinację współorganizując jedno z najbardziej żałosnych show w historii polskiej polityki, tzw. audyt.
Kompromitujące były występy Szydło i jej ministrów, którzy szczeniackimi atakami na poprzednią ekipę i kabaretowymi popisami starali się o łaskę prezesa. Nagroda za występ – pozostanie na stanowisku. Czy ktokolwiek wyobraża sobie taki cyrk zorganizowany przez któregokolwiek z poprzednich premierów?
Ponieważ przedstawienie Pani prezes było prymitywne i demagogiczne, Pan prezes ją wyściskał. Może nawet kupiła tym przedstawieniem kolejnych parę tygodni premierowania. Jakże nisko upadła pozycja premiera, jeszcze tak niedawno w praktyce najważniejszej osoby w państwie.
Andrzej Duda i Beata Szydło ponieśli klęskę. Z drugiej strony wiedzieli chyba na co się pisali. Powinni wiedzieć. Jak się chce być jednocześnie prezydentem czy premierem i podwładnym prezesa, to potem jest jak jest.
Zybertowicz: Rząd PiS powinien opublikować raport. Na razie nie spełnił tego warunku
Zybertowicz: Rząd PiS powinien opublikować raport. Na razie nie spełnił tego warunku
– Poważna debata o stanie państwa powinna mieć także formę dokumentu. Oczywiście, potrzebne jest też publiczne wywołanie tematu i zastosowanie PR-owych chwytów jak wydruki z ploterów, ale dokument to podstawa – mówi Andrzej Zybertowicz w rozmowie z WP.
Prezydencki doradca twierdzi, że przejawem dojrzewania i unormalnienia debaty publicznej byłoby nawet stosowanie PR-owych trików, ale połączone z publikacją dokumentu. Jak zauważa, ten warunek na razie nie został spełniony.
Zybertowicz twierdzi, że „wystąpienia ministrów to był przejaw pewnej „ostachizacji” przekazu PiS”. Jak mówi dalej:
„PiS wygrało wybory nie tylko dzięki swemu programowi, ale także dzięki temu, że przyswoiło niezbyt dobre wzorce wprowadzone przed PO – zastępowanie meritum sztuczkami komunikacyjnymi. W wystąpieniach ministrów w Sejmie były zatem i sztuczki, i meritum. Wolałbym jednak, gdyby rząd zmienił proporcje”
– Rząd powinien teraz wydać autoryzowany stenogram z wystąpień ministrów. Powinien też udostępnić wszystkie zawiadomienia do prokuratur, jakie wyniknęły z audytu. I wreszcie – jeśli nie są to materiały tajne – opublikować dokumenty źródłowe, z których korzystano w audycie – dodaje Zybertowicz.
Rzecznik rządu: Kolejne wnioski do prokuratury są opracowywane, trafią do organów ścigania w najbliższym czasie
Jak mówił w Sejmie Rafał Bochenek o wnioskach do prokuratury dotyczących rządów PO-PSL:
„To zależy od poszczególnych ministrów. Pierwsze zawiadomienia do prokuratury już poszły, kolejne pójdą – ministrowie się z tego nie wycofują. Występujemy z dokumentami do prokuratury, to robimy. Kolejne wnioski trafią do poszczególnych organów ścigania w najbliższym czasie. Są opracowywane w poszczególnych resortach”
Kto obroni PiS przed Majdanem?
Ta sobota wiele zmieniła. Taki tłum demonstrantów to argument wagi ciężkiej zmieniający rozkład akcentów w polskiej polityce (Fot. Waldemar Gorlewski / Agencja Gazeta)
Tym razem po marszu chcieli posłuchać koncertu i się rozejść, lecz nie zawsze musi tak być. Blisko ćwierć miliona to już liczba na miarę Majdanu. Taki tłum ma do dyspozycji szeroki repertuar środków nacisku stosowanych w demokracjach: blokady, okupacje, miasteczka namiotowe itp. I władza zdaje sobie z tego sprawę, nawet jeśli próbuje zaklinać rzeczywistość, zaniżając liczbę demonstrantów.
Dlatego ta sobota odbije się też na morale w obozie rządzącym. Wprawdzie sporo tam genetycznych patriotów o nienachalnej zdolności kojarzenia i przewidywania faktów, jednak wielu rozumie, że kurs obrany przez tę władzę wiedzie prosto na skały, warto więc zacząć już się rozglądać za szalupą ratunkową. Erozja obozu rządzącego na razie jeszcze jest niewidoczna, bo dokonuje się na poziomie psychiki, ale wystarczyło w dniu demonstracji poczytać na PiS-owskich portalach utyskiwania, że naród dał się ogłupić, a rząd nie ma spójnej polityki informacyjnej, by dostrzec, że w miejsce buty wkrada się zwątpienie. Żeby temu zaradzić, rządzący wymyślili całodzienne widowisko propagandowo-terapeutyczne zwane „audytem”, które miało wlać odrobinę otuchy w skołatane PiS-owskie dusze.
Erozji podlega także morale policji, która w minionych latach uwolniła się od balastu skojarzeń z ZOMO, a teraz znowu jest ustawiana przez rządzących w roli wroga społeczeństwa. Musi podawać fałszywe dane i brać na siebie odpowiedzialność za kłamstwa propagandy. „Przyszło dużo, a pokazać trzeba mało”, jak śpiewał Wojciech Młynarski.
Policja znów musi też występować jako instytucja prześladująca obywateli i kierować do sądu akty oskarżenia przeciw ludziom, którzy ośmielili się zadać władzy niewygodne pytanie, dlaczego w kampanii wyborczej wykorzystuje wystawę poświęconą gen. Andersowi.
Nic więc dziwnego, że w społeczeństwie odżywają dawne skojarzenia i stereotypy. Na forach internetowych pojawiają się opinie, jakie pamiętamy z zamierzchłych czasów: „Nie wymagajmy zbyt wiele od osiłków w mundurach. Tak jak w PRL-u chodzą parami, bo jeden umie czytać, a drugi pisać”.
Policja, która wiele wysiłku włożyła w to, by po latach PRL-u zbudować na nowo swój prestiż i wizerunek instytucji przyjaznej dla obywateli, teraz musi bezsilnie patrzeć, jak PiS marnuje efekty 25 lat jej ciężkiej pracy. A w tym samym czasie minister sprawiedliwości wstrzymuje wykonanie kary i popiera wniosek o ułaskawienie nacjonalistycznego przestępcy, który pobił funkcjonariusza.
Nie trzeba zbyt wielkiej wyobraźni, by przewidzieć, jak to wpłynie na policjantów. Po której stronie staną, gdy np. po jednej z kolejnych manifestacji demonstranci postanowią nie rozchodzić się do domów.
Kto wtedy będzie bronić dyktatury PiS? Armia? Ta armia, którą Jarosław Kaczyński wystawił na pośmiewisko i rozjuszył, dając jej jako ministra człowieka ulepionego ze sztucznej mgły, nitrogliceryny i trotylu?
Na horyzoncie widać tylko jedną siłę, na którą PiS może w pełni liczyć: stadionowych faszystów domagających się szubienic dla KOD-u, Nowoczesnej, „Gazety Wyborczej”, Lisa, Olejnik i „innych ladacznic”.
Myślicie, że to wystarczy, by utrzymać się przy władzy?
Ale „dobra zmiana”. TVP odwołała wyjazd Grażyny Szapołowskiej do Cannes. Poleciał wiceprezes TVP
Grażyna Szapołowska razem z Mirosławem Baką miała wziąć udział w pokazach zrekonstruowanych cyfrowo dwóch filmów Krzysztofa Kieślowskiego: „Krótkiego filmu o zabijaniu” i „Krótkiego filmu o miłości”. Przygotowano je w 20. rocznicę śmierci reżysera.
Informacje podało dziś Radio ZET. – Jest mi przykro, że tak się stało – powiedziała radiu ZET Szapołowska. – Przepraszam widzów i ślę pozdrowienia Krzysztofowi gdzieś tam w górze, może następnym razem się uda.
Dyrektorzy TVP zamiast Szapołowskiej
Szapołowska mówi nam, że ten wyjazd był przygotowywany od paru miesięcy. Tymczasem pracownik TVP, który osiem dni temu poinformował ją, że do Cannes nie pojedzie, tłumaczył, że… zarząd TVP za późno się o tym dowiedział i że pojadą telewizyjni dyrektorzy.
Faktycznie, jak podaje TVP, zamiast Szapołowskiej i Baki w Cannes na tym pokazie zaprezentuje się… wiceprezes Maciej Stanecki.
Zapytaliśmy TVP, jak do tego doszło i kto podjął taką decyzję, że na festiwal filmowy jadą nie artyści, tylko władze TVP. Rzeczniczka TVP Aleksandra Gieros-Brzezińska odpisała: „Podczas tegorocznego festiwalu w Cannes na stoisku TVP prezentowana jest zrekonstruowana wersja „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego. Przy tej okazji rozważana była możliwość zaproszenia na pokaz pani Grażyny Szapołowskiej; do pani Grażyny Szapołowskiej zostało skierowane pytanie, czy byłaby taka możliwość. Oficjalne zaproszenie nie zostało jednak wystosowane. Z przyczyn organizacyjnych wyjazd nie mógł dojść do skutku, o czym pani Szapołowska została poinformowana”.
TVP przeprasza, „jeśli pani Szapołowska poczuła się urażona”
Nie jest to odpowiedź na nasze pytanie. Z maila pani rzecznik trudno się zorientować, kto „rozważał możliwość zaproszenia na pokaz pani Grażyny Szapołowskiej” i kto „oficjalnego zaproszenia nie wystosował”. Wreszcie, jakie „przyczyny organizacyjne”? Zresztą Szapołowska jeszcze osiem dni temu była pewna, że została oficjalnie zaproszona.
TVP nie odpowiedziała na żadne szczegółowe pytanie. Dostaliśmy tylko takiego maila: „Jeżeli pani Grażyna Szapołowska poczuła się urażona takim obrotem spraw – przepraszamy w imieniu TVP”.
Resort Zbigniewa Ziobry nie dał pieniędzy. Kobiety na bruk
Centrum Praw Kobiet w Łodzi (CPK) zajmuje się osobami, które doświadczyły przemocy. – Na przykład matką i córką spod Łodzi – opowiada Anna Głogowska, prawniczka z łódzkiego oddziału CPK. – Są ofiarami partnera matki. Dziewczyna nie podeszła do matury, bo cierpi na zespół stresu pourazowego. Ma lęki i napady paniki. Matka została tak ciężko pobita, że nie może podjąć pracy. Dostały od nas pomoc, przychodzą na terapię, pomagamy im pisać i składać wnioski o postępowaniu karnym. Dzięki temu agresor ma zakaz zbliżania się do ofiar – podsumowała.
Łódzki oddział CPK jest partnerem Fundacji La Strada, walczącej z handlem ludźmi. Prowadzą warsztaty m.in. dla policji o postępowaniu z kobietami doznającymi przemocy, organizują zajęcia terapeutyczne dla skrzywdzonych kobiet i zapewniają opiekę nad dziećmi w czasie, gdy matka jest na terapii. Fundacja realizowała różne programy, ale ich działalność była finansowana głównie z pieniędzy publicznych. Do 2013 roku CPK funkcjonowało przede wszystkim dzięki pieniądzom z Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej Ministerstwa Sprawiedliwości. W kwietniu ubiegłego roku prezydent Bronisław Komorowski w warszawskiej siedzibie Fundacji Centrum Praw Kobiet podpisał konwencję antyprzemocową. Tę, której przeciwnikiem był m.in. obecny prezydent, Andrzej Duda.
Pomoc niekompleksowa?
Jeszcze w 2015 roku łódzki oddział CPK dzięki ministerialnym pieniądzom zapewniał podopiecznym nie tylko specjalistyczną opiekę psychologiczną. – Mogliśmy przydzielać kobietom w szczególnie trudnej sytuacji bony towarowe, niektórym opłacaliśmy trzymiesięczny wynajem mieszkania. Niejednej z nich pomogło to podjąć decyzję o odejściu od sprawcy przemocy – mówi Głogowska. – Tylko w ubiegłym roku z naszej pomocy skorzystało 700 pań, około pięciuset z nich ma sprawy w sądzie – wylicza. Dzięki darmowym poradom prawniczek kobiety mogą uregulować swoje sytuacje prawne, starać się o alimenty i wyroki za stosowanie przemocy. Żadnej nie stać na samodzielne opłacenie takich usług.
W listopadzie Centrum kolejny raz złożyło wnioski do Ministerstwa Sprawiedliwości. Projekt opiewał na prawie 650 tysięcy złotych. Osobne wnioski złożyły oddziały CPK w Warszawie i Gdańsku. Wszystkie oddziały dostały odpowiedź, że funduszy im nie przyznano. W uzasadnieniu, na które trzeba było czekać ponad miesiąc, Ministerstwo Sprawiedliwości napisało, że CPK zawęża pomoc do określonej grupy (czyt. kobiet), a resortowi zależy na pomocy kompleksowej.
Pomniki smoleńskie. Polska jest ich pełna [PRZEGLĄD]
– Byliśmy pewni, że dostaniemy te pieniądze – wyjaśnia Jadwiga Grzebieluch, która od pięciu lat jest sekretarką-wolontariuszką w łódzkim CPK. – Wszystkim nasze panie są załamane. Uczymy je, że mają o siebie walczyć, mają być mocne. Przychodzą tu, bo czują się bezpiecznie. Czują, że ich życie nabiera sensu. A teraz może się okazać, że pewnego dnia zastaną zamknięte drzwi.
Od stycznia CPK działa bez pieniędzy. Radzi sobie dzięki wolontariatowi. Siedziba jest czynna codziennie, cztery-pięć dni w tygodniu prawniczki i psycholożki dyżurują po kilka godzin dziennie. Nie wiadomo, ile wytrzymają, bo CPK nie ma pieniędzy na opłacenie czynszu.
Dogłębna analiza
W takie podobnej sytuacji są CPK w Warszawie, Gdańsku i Wrocławiu. Spytaliśmy Ministerstwo Sprawiedliwości, dlaczego pomoc dla kobiet-ofiary przemocy dyskwalifikuje finansowanie CPK, ale przez dwa dni nie dostaliśmy odpowiedzi.
– Musimy dogłębnie przeanalizować sprawę, żeby udzielić jakiejkolwiek informacji – ucina pracownik biura prasowego Ministerstwa Sprawiedliwości.
Interwencję zapowiada Rzecznik Praw Obywatelskich.
– Jeżeli projekt jest skierowany do ofiar przemocy w rodzinie, to jest oczywiste, biorąc pod uwagę statystyki, że działania powinny być skierowane do kobiet – komentuje Sylwia Spurek, zastępczyni RPO do spraw Równego Traktowania – Jeśli Centrum Praw Kobiet się do nas zgłosi, przeanalizujemy ich sprawę – dodaje.
Na razie Łódzki oddział CPK zorganizował internetową zrzutkę, licząc na wsparcie osób prywatnych. Potrzebują około 8 tysięcy złotych, żeby utrzymać siedzibę do końca roku. Potem znów staną do ministerialnego konkursu.
Nowoczesna za powołaniem komisji śledczej ws. Amber Gold i poszerzeniem jej o sprawę SKOK
Nowoczesna za powołaniem komisji śledczej ws. Amber Gold i poszerzeniem jej o sprawę SKOK
Politycy Nowoczesnej przyznali dziś na konferencji prasowej w Sejmie, iż będą głosować za powołaniem komisji śledczej ws. Amber Gold, mimo iż – ich zdaniem – byłaby ona pokazem słabości ze strony obecnego rządu. Jerzy Meysztowicz na wspólnej konferencji prasowej z Ryszardem Petru stwierdził ponadto, iż Nowoczesna będzie wnioskować o poszerzenie takiej komisji o sprawę SKOK-ów.
Petru: Gdyby moi ministrowie tworzyli audyt z głowy na mównicy sejmowej, to bym ich zdymisjonował. Tak to wczoraj wyglądało
Ryszard Petru na dzisiejszej konferencji prasowej w Sejmie odniósł się do tzw. audytu rządu PO-PSL, przygotowanego przez rząd PiS. Jak mówił:
„Ten rząd nawet audytu nie jest w stanie zrobić, nie słyszałem nigdzie o audycie, który powstałby z mównicy sejmowej. Nie widzieliśmy żadnych wniosków, a każdy audyt takie wnioski powinien zawierać. My, jako Nowoczesna, powstaliśmy na fali sprzeciwu wobec rządów PO-PSL, mamy wiele zastrzeżeń: obsadzanie spółek Skarbu Państwa swoimi ludźmi, brak prywatyzacji, skok na OFE, brak reformy górnictwa, Amber Gold (…) Ale wczorajszy ‚audyt’ to była hucpa polityczna, nic z niej nie wynikało, żadne wnioski. Nie było żadnych deklaracji, jak naprawić sytuację [po rządach PO-PSL]. To był audyt, czy wycinki z gazet?”
– Gdyby moi ministrowie tworzyli audyt z głowy na mównicy sejmowej, to bym takich ministrów zdymisjonował – przekonywał lider Nowoczesnej. I po raz kolejny powtórzył swój przekaz z wczoraj w nocy, iż to „nie audyt, a audiobook”.
Petru przypomniał też, że Mateusz Morawiecki był „bliskim współpracownikiem Donalda Tuska”, a dziś dokonuje audytu rządów obecnego szefa Rady Europejskiej.
Nowoczesna wnioskuje o dostarczenie pisemnego audytu od wszystkich ministerstw.
Kukiz’15 z własnym, pisemnym audytem rządów PO: „Malwersacje na 180 mld zł, 100 przykładów niegospodarności polityków i urzędników”
– Udokumentowaliśmy marnotrawstwo rządów PO na 180 mld zł. To jest dobitny dowód na to, że takie raporty i analizy powinny powstawać w formie pisemnej, tak, by mogły one być odpowiednio weryfikowalne i kończyć się odpowiednimi skutkami – mówili dziś na briefingu posłowie Kukiz’15, prezentując swój własny audyt – w formie książki – rządów PO-PSL. Są w nim zawarte – jak podkreślali politycy – „malwersacje władzy na poziomie samorządowym i centralnym”.
– Ten raport zawiera 100 przykładów niegospodarności funkcjonariuszy państwowych na kwotę 183 mld zł. To tylko 100 przykładów! Pokazaliśmy na konkretnej materii dowodowej, jak państwo polskie źle funkcjonuje. Jak państwo jest rozrzutne i marnuje publiczny grosz – mówił Tomasz Rzymkowski.
Jak mówił Adam Andruszkiewicz z Kukiz’15:
„Nasz audyt został przygotowany za darmo, społecznie. Pokazujemy w nim niedociągnięcia władzy, malwersacje na poziomie samorządowym i centralnym. Jeśli będzie taka potrzeba, to przygotujemy jako ruch obywatelski kolejny audyt, po 4 latach rządów PiS”
Jak dodał Jakub Kulesza:
„Podstawą każdego audytu i raportu jest forma pisemna. Potrzebujemy czarno na białym danych, liczb, metodologii, źródła tych danych i konkretnych wyliczeń. Rząd PiS takiej formy pisemnej nie przygotował. Chcieliśmy pokazać, że nawet organizacja pozarządowa, nieposiadająca danych rządowych, jest w stanie to zrobić – bez najmniejszego problemu”
Siemoniak: Otrzymuję informacje, jak żołnierze źle znoszą to, że Macierewicz wyżywa się na wojsku. On podważa polską rację stanu
Tomasz Siemoniak odniósł się dziś w Sejmie do wczorajszego wystąpienia Antoniego Macierewicza. Jak mówił były minister obrony narodowej.
„Wystąpienie ministra Macierewicza wpisało się w festiwal popisów innych ministrów rządu Szydło. Wystąpienie szefa MON, nawet na tym nieszczególnie wysokim poziomie, odbiło się wyjątkowo źle. Antoni Macierewicz w bezprecedensowy sposób podważał polską rację stanu, wielokrotnie przytaczał nieprawdziwe informacje. Mamy stenogram, dokładnie odnotowujemy wszystkie kłamstwa. Do każdego z nich się odniesiemy”
Jak dodawał: – Macierewicz podważa gwarancje polityczne i wojskowe z NATO.
Były szef MON stwierdził też:
„Macierewicz po wypowiedziach o falach elektromagnetycznych, po 20-letnim doradcy, po nocnym najściu na Centrum Kontrwywiadu NATO, po różnych dziwnych występach, robi kolejny krok, który obniża powagę spraw bezpieczeństwa narodowego. Kolejna granica została wczoraj przekroczona w imię walki politycznej, w imię show. Szkoda, że to, co robi Macierewicz, dzieje się kosztem wojska i żołnierzy. Otrzymujemy informacje o tym, jak żołnierze źle czują się z tym, jak minister Macierewicz wyżywa się na wojsku, kpi sobie z różnych działań, które są podejmowane przez wojsko, Macierewicz robi to tylko w imię swojego interesu politycznego. Mamy szefa MON, który naraża na szwank powagę naszego kraju”
Kopacz w kontekście audytu: Trudno, by Tusk włączył się w tę debatę. On ją śledzi, kilka razy reagował, np. na Twitterze
Ewa Kopacz na briefingu w Sejmie na nasze pytanie, czy odpór na zarzuty PiS zawarte w audycie powinni dać nie tylko ministrowie byłej premier, ale także ministrowie rządu Tuska, oraz czy sam Donald Tusk powinien odnieść się do audytu, odpowiedziała:
„Trudno, żebyśmy dziś prosili Donalda Tuska, żeby włączył się w naszą wewnętrzną debatę w kraju, gwarantuję panu, że on pewnie śledzi tą naszą debatę i kilka razy reagował choćby na Twitterze. Jedno jest pewne: dzisiaj i ministrowie z rządu Donalda Tuska, i ministrowie z mojego rządu, w ramach PO bardzo mocno ze sobą współpracują”
Była premier dodawała:
„Moi ministrowie byli wczoraj zdeterminowani [żeby debatować]. Wiemy, jak zmienialiśmy Polskę, i jesteśmy z tego dumni. Ale nie jesteśmy też hipokrytami. Wiemy, że wiele rzeczy można było zrobić lepiej – jak zawsze. Ale mieliśmy sytuację, w której chcemy powiedzieć nie tylko o swoich sukcesach, ale także o tym, co chcielibyśmy zrobić w przyszłości, a nie mieliśmy na to szansy”
Po co prezydent Duda chwali się audiencją u króla lewaków w Kanadzie?
Spotkanie prezydenta Andrzeja Dudy z premierem Kanady Justinem Trudeau (Fred Chartrand / AP / AP)
Program wizyty Andrzeja Dudy w Kanadzie wygląda jak podręcznik do historii w liceum: pomnik katyński – cmentarz wojskowy – kościół ojca Kolbego – centrum Jana Pawła II – jednostka wojskowa – rocznica 1050-lecia chrztu Polski – rocznica Konstytucji 3 maja. Z politycznego punktu widzenia istotne było tylko jedno jedyne spotkanie z premierem Kanady Justinem Trudeau. Nie przyniosło nic nowego – już na szczycie w Newport w 2014 roku Kanada poparła wzmocnienie wschodniej flanki NATO. Ogłaszając, że Trudeau powtórzy to podczas szczytu w Warszawie, Krzysztof Szczerski ogłosił mniej więcej, że Kanada nadal jest Kanadą.
Zastanawia tylko jedno – dlaczego PiS, które chce urządzić Polsce i Europie konserwatywną rewolucję tradycyjnych wartości, postanowił chwalić się tym, że prezydent spotkał się z facetem, który z tygodnia na tydzień poprawia swoje notowania w roli króla lewaków i następcy Baracka Obamy w roli wcielonego diabła?
Justin Trudeau jest spełnieniem snów tych, którzy chcą tę zachodnią, maczystowsko-militarną cywilizację wykończyć. Krótki przegląd jego dokonań: chwali się swoim feminizmem, liberalizmem światopoglądowym, chce walczyć z globalnym ociepleniem, jego słynne: „bo jest rok 2015”, opisujące skład równościowego gabinetu, stało się hitem internetu. Trudeau osobiście udał się też na lotnisko, by przywitać uchodźców z Syrii. Publicznie chodził w turbanie. Tańczył na hinduskim weselu.
Z punktu widzenia interesów politycznych Andrzeja Dudy – wcielenia przerażonego współczesnością, białego, heteroseksualnego, religijnego, mizoginistycznego, rasistowskiego świata, który okopał się ostatnio w Rosji, Polsce i na Węgrzech – spotkanie z Justinem Trudeau to polityczny nonsens. Oni nie mają o czym gadać.
Jedynym argumentem, który to usprawiedliwia, jest brak alternatyw – polityczna izolacja Prawa i Sprawiedliwości na arenie międzynarodowej wygląda tak groteskowo, że w PiS machnęli ręką: lepszy Trudeau niż nic. Z Beatą Szydło w Stanach Zjednoczonych nie rozmawiał nikt. Prezydenta Dudę w czasie szczytu nuklearnego potraktowano dość obcesowo. W tym samym czasie zupełnie serio w USA podjęto Mateusza Kijowskiego z KOD, a papież spotkał się z ludźmi, których PiS oskarża o całe zło współczesnej Europy: Donaldem Tuskiem, Jeanem Claude’em-Junckerem oraz Martinem Schulzem.
Wychodzi więc na to, że Trudeau ma na koncie jeszcze jeden dobry uczynek – w imię lewackich ideałów tolerancji, dialogu i dbałości o innych zgodził się pogadać z prezydentem, z którym nikt nie chce obecnie rozmawiać. Kochany facet ten Trudeau.
Stanisław Skarżyński – socjolog, dziennikarz. Doktorant w ISNS UW. Członek zespołu „Res Publiki Nowej”
Rodzina o „upamiętnieniu” ślubu rotmistrza Pileckiego: „Nie można oszukiwać historii”
Najpierw Ostrowski Portal Internetowy opublikował list krewnego rotmistrza Pileckiego Dariusza Wardaszki. Napisał on do władz Ostrowi Mazowieckiej list otwarty, w którym zarzuca im „budowanie wątpliwej akcji promocyjnej miasta na nieprawdziwych faktach”.
Miasto zorganizowało 8 maja „Upamiętnienie Ślubu Pileckich”. W kościele pw. Wniebowzięcia NMP, gdzie w 1931 r. ślub wzięli rotmistrz Witold Pilecki i Maria Ostrowska, odbyła się msza. Dalej w programie były: odsłonięcie tablicy pamiątkowej, „przemarsz kolorowego orszaku” z kościoła pod ratusz, pokazy ułańskie, koncert Contra Mundum (ulubionego zespołu wicepremiera i ministra kultury Piotra Glińskiego), a także „plenerowe wesele w domu i ogrodzie Pileckich”.
W rolach młodożeńców wystąpili aktorzy. W mszy uczestniczyli minister Gliński i wiceminister Magdalena Gawin, a resort zachęcał do uczestnictwa w całej imprezie na oficjalnym profilu na Facebooku.
Muzeum w domu Ostrowskich, a nie Pileckich
Jeszcze zanim doszło do „upamiętnienia”, Dariusz Wardaszka, wnuk najstarszej siostry Marii Pileckiej, napisał list otwarty do władz Ostrowi Mazowieckiej. Prosił w nim o „oparcie się w swoich działaniach na faktach historycznych. Nie można oszukiwać historii”.
Wytknął organizatorom „upamiętnienia”, że „z domem Pileckich” rotmistrz „nie miał nic wspólnego” i był w nim „nie więcej jak trzy razy”. Podkreślił, że:
„Rodzina Pileckich od schyłku XVI wieku była związana z Ziemią Lidzką, czyli kresami wschodnimi, i dlatego naciąganie historii przez tworzenie tzw. domu Pileckiego w Ostrowi Mazowieckiej jest nadużyciem. Nie można dzisiaj zmieniać Mu korzeni rodowych i zaprzeczać prawdziwym faktom historycznym. O miłości do Ziemi Lidzkiej i Wileńszczyzny świadczy też Jego twórczość poetycka i malarska. Określenie, że Witold Pilecki ‚pomieszkiwał’ w domu Ostrowskich jest ewidentnym kłamstwem”.
Uroczystość jednak się odbyła i klamka zapadła – 8 maja minister i burmistrz Ostrowi Jerzy Bauer podpisali list intencyjny w sprawie wspólnego prowadzenia Muzeum – Domu Rodziny Pileckich w domu Ostrowskich.
Ślub bez wesela i przeklęta data
Dariusz Wardaszka odniósł się też do wyboru daty miejsko-rządowego „upamiętnienia” jego rodziny. Przypomniał, że 8 maja 1947 r. rotmistrz Pilecki został aresztowany, ostatni raz widział swoje dzieci, pierwszy raz był przesłuchiwany i torturowany w więzieniu na Mokotowie. „Tragizm tej daty pozostał w pamięci rodziny na zawsze i stał się bardzo smutnym symbolem ostatecznego rozstania się z ojcem i mężem” – napisał Wardaszka. Dodał:
„Chciałbym też poinformować, że 7 kwietnia 1931 r., tj. w dniu ślubu Marii i Witolda Pileckich, nie było żadnej uczty weselnej z uwagi na fakt, że teść Konstanty Ostrowski zmarł 1 lutego 1931 r. i trwał okres żałoby”.
Odtwarzanie ślubu i wesela? Niestosowne
Po liście Wardaszki do władz miasta zwrócili się kolejni członkowie rodziny rotmistrza – córka Zofia Pilecka-Obtułowicz, wnuki i prawnuki. Rodzina dziękuje Wardaszce za przedstawienie jej spojrzenia na sprawę „upamiętnienia” w Ostrowi, choć podkreśla, że szanuje działania mające przypomnieć postaci Marii i Witolda Pileckich.
Zarazem jednak rodzina rotmistrza pisze: „jesteśmy za prawdą i skromnością (…) Odtwarzanie ślubu, wesela czy wieczoru kawalerskiego zdaje nam się pomysłem niestosownym”. Dodaje też: „określanie domu naszej prababci mianem ‚domu Pileckich’ jest niestety zbyt daleko idącym uproszczeniem, jeśli nie nadużyciem. O nieadekwatności daty 8 maja Dariusz napisał mądrze i pozostaje nam jedynie to potwierdzić”.
Te listy rodzina Rotmistrza wysyłała jeszcze w kwietniu. Burmistrz Ostrowi odpowiedział 1 maja, tydzień przed „upamiętnieniem”.
Odpowiedź: Datę zatwierdził IPN, potrzebujemy pieniędzy z Unii
Współorganizatorami „upamiętnienia” były: Instytut Pamięci Narodowej, Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce, Stowarzyszenie Auschwitz Memento oraz Projekt Pilecki.
To właśnie na IPN powołał się burmistrz Ostrowi w odpowiedzi na listy rodziny rotmistrza. Jerzy Bauer sugeruje, że datę 8 maja zaakceptowali historycy: „Uroczystość upamiętnienia ślubu zaplanowana na 8 maja 2016 r. została objęta patronatem Instytutu Pamięci Narodowej Odział w Warszawie”.
Burmistrz wprawdzie nie odnosi się do tego, co napisała do niego rodzina rotmistrza Pileckiego, ale kilka razy używa argumentu, który można streścić następująco: od zeszłego roku było wiadomo, że miasto kupi dom Ostrowskich i zorganizuje tam „upamiętnienie”. Precyzuje: „Celem zakupu jest tworzenie tam muzeum, które połączy pamięć o Rodzinie Pileckich oraz innych rodzinach, osobach i wydarzeniach związanych z Ziemią Ostrowską”.
Burmistrz odrzuca więc argumenty przeciw organizowaniu Muzeum – Domu Rodziny Pileckich w miejscu, w którym rotmistrz Pilecki był najwyżej trzy razy. Z tekstu burmistrza wynika też, że „upamiętnienie” było konieczne jako „podstawa wniosku o środki z Unii Europejskiej na rozwój infrastruktury kulturalnej”.
Kim był rotmistrz Pilecki
Rotmistrz Pilecki na ochotnika dał się pojmać w łapance w Warszawie, aby dostać się do obozu koncentracyjnego Auschwitz i na polecenie Armii Krajowej stworzyć raport o zbrodniach Niemców. W obozie przebywał blisko trzy lata, organizował tam ruch oporu, udało mu się zbiec. Walczył w powstaniu warszawskim, siedział w niemieckim oflagu, dołączył do armii Andersa we Włoszech. Po wojnie na polecenie Andersa wrócił do Polski. Został aresztowany, oskarżony i szpiegostwo i skazany na karę śmierci. Zamordowano go w więzieniu na Mokotowie.
Trzy dni przed uroczystością w Ostrowi minister Gliński powołał Ośrodek Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego. Jego zadaniem będzie badanie, popularyzacja i dokumentowanie wiedzy na temat zbrodni nazistowskich i komunistycznych.
Końska polityka w Janowie: wszystko z miłości do Febris
Fot. Agnieszka Sadowska/ Agencja Gazeta
Febris nie mogła stanąć przy Pepicie czy takiej Altamirze. Nie chodzi o to, że nie była piękna, bo była – profil szczupaczy, szyja gęsia, głowa mała, oczy czarne. Tylko te krótkie nogi wadziły.
– Gdybym na zeszłorocznej aukcji ustawiła Febris przy Pepicie, to może teraz nie mielibyśmy trzęsienia ziemi w stadninach – mówi Anna Stojanowska.
Od 21 lat była inspektorem od arabów w Agencji Nieruchomości Rolnych. Zwolniono ją za to, że godziła się na pobieranie z klaczy zarodków. Kiedy się tłumaczyła w gabinecie dyrektora, z Warszawy wyjechały dwie delegacje – jedna do Janowa Podlaskiego, druga do Michałowa. W jednym i drugim samochodzie wieziono zwolnienia dla dyrektorów stadnin Marka Treli i Jerzego Białoboka.
Tydzień po ich zwolnieniu do Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi zaczęły napływać listy protestacyjne z całego świata – począwszy od Stanów Zjednoczonych, skończywszy na Iranie. Nikt nie rozumiał, dlaczego rząd zwalnia fachowców, których zazdrościł Polsce cały koński świat.
– Nie zapomnę dnia, w którym minister wyszedł przed kamery i nazwał nas złodziejami. Powiedziałam do mamy: „Mamo, wróciła komuna” – mówi Stojanowska.
CZYTAJ TEŻ: Koń a sprawa polska
Cola
Janów Podlaski, choć jest wioską, to ma rynek, sklepy odzieżowe, kwiaciarnię, technikum. Na obrzeżach wsi, na prawie 2 tysiącach hektarów, znajduje się gospodarstwo skarbu państwa. Oprócz 470 koni jest tu jeszcze 300 krów. W zeszłym roku prezes Marek Trela miał dwa duże sukcesy – wyhodowana przez niego klacz Pepita została sprzedana za 1,4 miliona euro, a krowy dały tyle mleka, że znalazły się w krajowej czołówce.
Piotrek mieszka w Janowie od dziecka. – Pamiętam, jak w dzień aukcji na łąkach lądowały wojskowe helikoptery z Amerykanami. Paradowaliśmy między nimi w poszukiwaniu pustych puszek po coca-coli i opakowań po papierosach. Później się tym wymienialiśmy. Puszka po coli za pięć paczek Popularnych. To były nasze aukcje.
Barbara Orłoś jest córką legendarnego dyrektora stadniny w Janowie Podlaskim Andrzeja Krzyształowicza.
– Tata przed wojną studiował hodowlę koni na Uniwersytecie Mickiewicza. W Janowie miał praktyki. Kiedy Niemcy zajęli stadninę, kazali mu zostać, bo wiedzieli, że nie znajdą lepszego specjalisty. W 1944 musieli uciekać. Wpędzili do wagonów 150 koni i pojechali do Lubeki. Zabrali również tatę. Po wojnie tata i konie wrócili do Polski – już nie wagonami, ale statkiem. Kiedy w 1967 roku organizował 150-lecie stadniny, przyjechało kilkanaście tysięcy ludzi z kraju i zagranicy. Pamiętam Patrycję Lincay, hodowczynię z Anglii. Tak się zachwyciła stadniną, że postanowiła nauczyć się polskiego, żeby przyjeżdżać tu po konie. Przyjeżdżał też Amerykanin Eugene LaCroix. Zaproponował komunistycznemu rządowi, że zabierze do USA kilkanaście klaczy i wystawi na aukcji. Rząd się zgodził. 20 koni załadowano na ciężarówki i pojechały na Okęcie, gdzie czekał amerykański boeing. Spokojnie wchodziły do samolotu, zamykano je w skrzyniach/boksach. Tylko jeden koń wrócił do Janowa, bo miał krzywy zgryz. A reszta poszło za 12,5 miliona dolarów, z czego 1,5 miliona za samą Penicylinę. Pod względem zysków za 1985 rok stadnina w Janowie była piątym przedsiębiorstwem w PRL, wliczając kopalnie, stocznie i huty. A w 1987 roku poleciałam z tatą do Jordanii, na zaproszenie księżniczki Alii. Księżniczka urządziła pokaz swoich koni i nie wyobrażała sobie, by zabrakło Krzyształowicza. Tata po trzecim koniu chciał wyjść, poziom był niski, nie pozwoliłby sobie na coś takiego u siebie. Dlatego cały świat czekał na sierpniową aukcję w Janowie. Ceny, jakie tutaj padły, wyznaczały trendy cenowe dla całego świata. W tym roku, po raz pierwszy od dziesięcioleci, świat nie czeka na aukcję w Janowie.
VIP
Aukcja Pride of Poland jest zawsze w sierpniu. Przyjeżdża kilkanaście tysięcy ludzi – hodowców, klientów, gapiów.
Irena Cieślak pracowała kiedyś w stajni w Janowie, a ostatnio współpracowała przy organizacji aukcji – była odpowiedzialna za klientów VIP. – Głównie są to te same twarze od Stanów Zjednoczonych po Iran – ludzie, którzy się znają, niektórzy przyjaźnią, mają dwie wspólne cechy – kochają konie i są bardzo bogaci. Na 20 VIP-ów, którzy zawsze są w Janowie, wiem, że 12 nie przyjedzie. Nie dość, że nie ma jeszcze listy koni, a powinna być wysłana do klientów w marcu, to nie podoba im się, jak potraktowano dyrektorów. Dla nich są oni autorytetami w końskim świecie. I te autorytety im skopano.
CZYTAJ TEŻ: Wyhodowanie cennego konia to jak stworzenie dzieła sztuki
Pasja
Marek Trela był weterynarzem w stadninie w Janowie przez 22 lata, a następnie przez 16 dyrektorem. Zastąpił go Marek Skomorowski, ekonomista z Lublina. W pierwszy dzień pracy powiedział: „Już widzę, że będzie to moja pasja życiowa. Wcześniej też bardzo uwielbiałem konie, ale nie miałem takiej bliskiej styczności z nimi”.
Prawą ręką Skomorowskiego został 28-letni politolog Mateusz Leniewicz-Jaworski. W CV oświadczył, że współpracował ze stadniną koni arabskich Arctic Tern Center w Belgii, układał programy hodowlane dla katarskich stadnin Al Zobara Stub i Al Shaqab i że jest członkiem Europejskiej Organizacji Hodowców Koni Arabskich (ECAHO).
Właścicielka Arctic Tern Center napisała, że przez krótki czas był tylko stajennym.
Prezes ECAHO, że Jaworski nie był nigdy członkiem organizacji.
Stadnina Al Shaqab: „Pan Mateusz przez dziewięć miesięcy pracował w Al Shaqab jako wolny strzelec na stanowisku pracownika technicznego. Nie był zaangażowany w tworzenie wizji rozwoju stadniny, jej zarządzanie, opracowywanie programu hodowlanego”.
Przedstawiciel stadniny Al Zobara: „Nie był zaangażowany w zarządzanie ani decyzje hodowlane”.
Nieścisłości w CV skwitował na konferencji prasowej prezes Agencji Nieruchomości Rolnych Waldemar Humięcki: – Pan Jaworski wykazał się wiedzą i doświadczeniem i został zatrudniony.
CZYTAJ TEŻ: Jerzy Białobok: Araby, moja miłość. Rozmowa z byłym prezesem Stadniny w Michałowie
Skręt
Shirley Watts, żona perkusisty The Rolling Stones, kupiła w Janowie cztery klacze – Pietę, Augustę, Prerię i Amrę. Zabrała je do Anglii, gdzie rodziły źrebaki. Z sympatii do Polski oddała klacze do Janowa, żeby urodziły tu po źrebaku i wróciły do Anglii.
Najpierw padła kasztanowa Preria. Dwa tygodnie później siwa Amra. Jedna i druga na skręt jelit – to najczęstsza przyczyna nagłych zejść koni.
Irena Cieślak pomagała Shirley Watts zabrać z Janowa Augustę i Pietę: – Nowa dyrekcja stadniny popełniła kilka błędów w przypadku Amry. Nie było powodu, żeby wysyłać ją na poród do kliniki w Warszawie, nie wolno tego robić w ciasnej przyczepce, nie wolno transportować klaczy trzy dni po porodzie. Jeżdżenie w tę i we w tę mogło przyczynić się do skrętu jelit. Popełniono też błąd zwyczajowy. Jest taka zasada, że informuje się właściciela, że źle się dzieje z koniem. Panią Watts poinformowano, jak już było po wszystkim. Nie usłyszała nawet „przepraszam” – mówi.
Minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel wydał oświadczenie: „Szczegółowe okoliczności zdarzeń i jak wszystko wskazuje taka sama, w każdym przypadku, przyczyna zgonu rodzą uzasadnione podejrzenie, że padnięcie klaczy, powodujące olbrzymie straty dla Skarbu Państwa i uderzające w prestiż cieszącej się wielką renomą stadniny, to efekt celowego działania osób trzecich. (…) Zależy mi na drobiazgowym i rzetelnym przeprowadzeniu śledztwa oraz wykryciu sprawców bądź sprawcy zgonów klaczy”.
– Mordowanie klaczy to sugestia, że komuś zależało na dokopaniu nowemu zarządowi stadniny. Powiem tak: nikomu nie przyszłoby do głowy zamachnąć się na życie klaczy. Kiedyś Marek Trela zwolnił pracownika i ten w zemście spalił stodołę. Ale koni by nie ruszył – mówi Irena Cieślak. – A o wiedzy ministra na temat stadnin najlepiej świadczy gramatyka. Na konferencjach prasowych o Stadninie Janów mówił Stadnina Janowo, o Stadninie Michałów Stadnina Michałowo.
Minister Krzysztof Jurgiel poprosił ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę o specjalny nadzór nad śledztwem.
CZYTAJ TEŻ: Shirley Watts chce pozwać polskie władze za śmierć swoich koni w Janowie Podlaskim
Pasza
Dzwonię do Państwowego Instytutu Weterynarii w Puławach. Tam zostały zawiezione próbki owsa zjedzone przez Prerię i Amrę, z podejrzeniem, że został zatruty.
– Co państwo znaleźli w owsie? – pytam dyrektora Krzysztofa Niemczuka.
– Prokuratura zakazała mi udzielać takich informacji.
– Kto przywiózł owies?
– Prokuratura również zakazała mi udzielać takich informacji.
– A czy została zachowana odpowiednia procedura przy pobieraniu próbek, czy na miejscu zaplombowano próbkę paszy, gdyby trzeba było powtórzyć badania?
– Na ten temat również nie mogę się wypowiadać.
Dzwonię do Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
– Kto dostarczył do Puław próbkę owsa? – pytam prokurator Agnieszkę Kępkę.
– Ktoś ze stadniny.
– Czy to jest wiarygodny materiał?
– Są jeszcze próbki pobrane przez policję.
– Co w nich znaleziono?
– Nie mogę powiedzieć. Czekamy na opinię końcową biegłych. Kiedy już będzie, zorganizujemy konferencję prasową.
Swoje oddzielne śledztwo prowadzi Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Na jego stronach pojawiły się wyniki badań owsa i sugestia, że jednak ktoś mógł truć konie. W paszy znaleziono antybiotyki – monenzynę (0,43 mg na kilogram) i kokcydiostatyki (śladowa ilość). Monenzyna powoduje u koni biegunkę, anoreksję, bóle kolkowe. Kokcydiostatyki w dużych ilościach są dla koni śmiertelnie trujące.
Irena Cieślak: – Koń musiałby zjeść dwie tony paszy naraz, żeby antybiotyk mu zaszkodził. Chodziło o puszczenie w kraj informacji, że w Janowie trują konie, i że robi to ktoś, kto nie zgadza się na nowy zarząd. Pewnie nigdy się nie dowiemy, skąd antybiotyki w owsie.
CZYTAJ TEŻ: Niezwykły pamiętnik. Z dziejów przodków janowskich arabów
Śledztwo
– Czy nie wydaje się panu dziwne, że w odstępie dwóch tygodni na prawie 500 koni padły tylko klacze pani Shirley Watts? I że jedna i druga dostała boleści akurat w piątek o dwudziestej pierwszej? – pyta zwolennik tezy o truciu.
Policja przesłuchała stróża nocnego, masztalerzy i koniuszego. Weterynarz był przesłuchiwany od godziny 11.00 do 18.00. Wszyscy mają zakaz rozmawiania z mediami. Kiedy minister zwołał konferencję w stadninie, masztalerze siedzieli zamknięci w stajniach i pilnowali, żeby ktoś nie wszedł z kamerą. A szef Agencji Nieruchomości Rolnych zapowiedział, że do Janowa puści światłowód i we wszystkich stajniach będzie monitoring.
Irena Cieślak: – Pracownicy stadniny są przekonani, że ich telefony są na podsłuchu. Biorą środki uspokajające, nie rozmawiają ze sobą, zostały zniszczone koleżeńskie relacje. Ja i moja znajoma związana z Janowem miałyśmy włamanie na skrzynki pocztowe.
CZYTAJ TEŻ: Ogiery za pół ceny. Zaskakująca promocja w stadninach arabów w Michałowie i Janowie
Klimatyzacja
Największym na świecie znawcą koni arabskich była zmarła w zeszłym roku Izabela Pawelec-Zawadzka – członek Światowej Organizacji Konia Arabskiego, założycielka Polskiego Związku Hodowców Koni Arabskich, sędzia międzynarodowy, inspektor w Agencji Nieruchomości Rolnych. Przed odejściem na emeryturę szukała następcy. Wybrała zwolnioną teraz Annę Stojanowską.
– Najlepsze araby nie są w Arabii Saudyjskiej, tylko w Europie – mówi Stojanowska. – Bliski Wschód skupuje araby z Europy, bo nie potrafi hodować własnych. Mają piękne, klimatyzowane stajnie, ale tam upadki roczne są rzędu 20 procent. Przychodzą upały, woda w rurach się nagrzewa, konie nie chcą pić i się odwadniają. Ale Bliski Wschód stać na straty, na to, żeby raz w roku przylecieć po zapasy do Europy. Wiedzą, że najlepsze araby ma Polska.
Według Stojanowskiej na konie arabskie otwierają się również Chiny. Chińczycy powiedzieli, że chcą rocznie 400 koni z Europy. Dla elit.
– Czy na koniach można się dorobić? – pytam Stojanowską.
– Nie znam ludzi, którzy dorobiliby się na samej hodowli arabów. To hobby dla tych, którzy mają pieniądze z innych źródeł. Można się dorobić na obsłudze – handlu, pośrednictwie, kojarzeniu kupców i hodowców. Udaje się to zwłaszcza z kupcami z Bliskiego Wschodu – mają pieniądze, a nie mają wiedzy.
– Czyli wciska się im wszystko?
– Nie, to nie tak. Ale w gruncie rzeczy koń jest tyle wart, ile ktoś chce za niego zapłacić.
– No ale Janów chyba zarabia na swoje utrzymanie?
– Ratuje się 300 krowami. Pieniądze za mleko są stałe i pewne.
Polska jest również na pierwszym miejscu w hodowli koni rzeźnych. Dominuje rasa zimnokrwista. Ten rynek nie przeżywa dołków ani górek, dlatego rolnicy wypędzili z chlewów świnie, a wpędzili konie. Nie bez powodu największa w Europie ubojnia koni jest w Rawiczu. Dużym zainteresowaniem cieszą się mniej więcej roczne źrebięta. Nimi delektują się Francuzi i Włosi.
– Konie z państwowych stadnin nie trafiają do rzeźni. Chyba że złamią nogę – mówi Stojanowska.
CZYTAJ TEŻ: Zobacz polskie araby. To nimi zachwyca się świat
Lista
Prywatni hodowcy mieli pretensje do zarządu stadniny w Janowie, że na sierpniową aukcję dopuszcza tylko kilka procent koni prywatnych, a reszta jest ze stadnin państwowych. Ale prezes tłumaczył, że ponosi duże koszty związane z organizacją i jeśli hodowcy chcą mieć więcej koni na wybiegu, to niech się dokładają.
– Stadniny państwowe nie dostają pieniędzy od państwa, są spółkami prawa handlowego, muszą zarabiać na swoje utrzymanie. Obecność koni prywatnych na aukcji i tak była gestem dobrej woli – mówi Anna Stojanowska. – Kilka miesięcy przed aukcją ustalana jest lista klaczy. Przyjęło się, że nie ma ogierów, kupcy wolą klacze, będą dawały źrebaki, a nasienie można dokupić w probówce. Najpierw są zgłoszenia hodowców, później komisja jeździ po stajniach. Zazwyczaj jest od 25 do 30 sztuk na liście. Nie więcej, bo aukcja ma zająć trzy godziny. Powyżej trzech godzin siada atmosfera.
Stojanowska miała ważny głos co do kształtu listy. Są trzy grupy: w pierwszej dziesiątce czempionki, w drugiej klacze środka, w trzeciej klacze dobre – dla tych, którzy nie załapali się na pierwszą i drugą dziesiątkę, a chcieliby z czymś wrócić do domu. Febris, która należała do senatora PiS Jana Dobrzyńskiego, znalazła się na 23. pozycji.
– Pan senator ma kilkanaście arabów pod Białymstokiem. Dwa tygodnie po ukazaniu się listy zadzwonił do mnie, zaznaczył, że jest senatorem, powiedział, że nie podoba mu się miejsce Febris i chce do pierwszej dziesiątki. Powiedziałam mu, żeby mi zaufał, że 20 lat układam listę, że jeżeli wstawię Febris obok Pepity, to nikt na nią nie spojrzy. Zagroził, że będzie interweniował u mojego przełożonego w Agencji i tę sprawę załatwi inaczej. Powiedziałam mu, że jest niedziela, późny wieczór, że dzwoni na mój prywatny telefon, że zaczyna mi grozić i uważam rozmowę za skończoną. A w poniedziałek rano wezwał mnie szef i kazał wciągnąć Febris do pierwszej dziesiątki. Zapytałam, którego konia z państwowej stadniny mam wyjąć, żeby wstawić konia senatora. Szef odpuścił. Febris sprzedała się z 23. miejsca za dwukrotnie większe pieniądze niż cena rezerwowa podana przez senatora.
Zadzwonił ostatnio do mnie. Powiedział, że prasa go wypytuje o konflikt między nami, a przecież nie było żadnego konfliktu, tylko go namawiałam, żeby wystawił konia na aukcji. Odpowiedziałam: „Nie, panie senatorze. Pan powiedział, że będzie interweniował u mojego przełożonego, jeśli nie zmienię miejsca na liście”. A on: „Nie przypominam sobie, żebym interweniował”.
Ruja
Nie tylko Febris była kością niezgody.
Klacz ma ruję dziewięć dni po wyźrebieniu. Estopa senatora trafiła do stadniny w Michałowie jeszcze w ciąży, wyźrebiła się tutaj, po dziewięciu dniach pokrył ją utytułowany Ekstern, za którego nasienie trzeba zapłacić nawet 7 tysięcy złotych. Ale towarzyszący matce źrebak padł, podobnie jak kilka michałowskich źrebaków. Spełnił się czarny sen hodowcy – stajnię nawiedziła rodokokoza, potrafi położyć wszystkie źrebięta w stajni. Senator zażądał od prezesa Jerzego Białoboka 120 tysięcy złotych odszkodowania.
– Białobok go wyśmiał, nie wiem, skąd tak niebotyczna suma za wypadek losowy, źrebak był wart może 10 tysięcy – mówi Anna Stojanowska. – Dziwnym trafem trzy dni po odwołaniu Białoboka do sądu wpłynął wniosek ugodowy. Senator w ramach ugody chce od stadniny 120 tysięcy złotych za źrebaka. Jestem ciekawa, czy nowy prezes da mu te pieniądze. Na pewno decyzja zapadnie w Agencji Nieruchomości Rolnych, a nie w stadninie.
Dzwonię do prezeski stadniny Anny Durmały. – Czy zamierza pani walczyć w sądzie z senatorem Dobrzyńskim?
– Rozprawa ugodowa jest 27 czerwca. Wtedy dowiedzą się państwo, jaka jest moja decyzja.
Zarodki
Prezes stadniny w Michałowie Jerzy Białobok został zwolniony z powodu dzierżawienia klaczy do zagranicznych stadnin i zgody na wypłukiwanie z nich większej liczby zarodków, niż przewiduje polskie prawo (jeden pobrany zarodek rocznie). Embrion wkładany jest do gorszej klaczy – surogatki, żeby lepsza klacz nie traciła czasu na ciążę i karmienie, tylko stawała na pokazach piękności. Główny zarzut dotyczył wydzierżawienia Amerykanom na dwa lata Wieży Mocy. Zgodnie z umową stadnina amerykańska mogła wziąć z Wieży Mocy dwa zarodki rocznie, a polska stadnina miała zagwarantowane 50 procent wszystkich nagród z pokazów. Ponadto w zamian za nią do Michałowa przyleciał utytułowany ogier Vittorio; za jego jedno krycie trzeba dać około 4 tysięcy dolarów. W Polsce Vittorio spłodził już 50 źrebiąt.
O dzierżawione klacze upominał się senator Jan Dobrzyński, a także jego znajomy Andrzej Wójtowicz – hodowca i trener koni spod Lublina.
– Andrzej Wójtowicz dorobił się na mrożonkach, a robi z siebie znawcę embriotransferów. Kilka lat temu chwalił Włochów, że pod płotami ustawiają klacze i szlauchem wypłukują z nich zarodki, a my tego nie robimy. A teraz udają z senatorem obrońców końskich macic. Trzecim obrońcą macic jest minister Jurgiel, który na konferencji mówił, że klacze wracają bezpłodne. Niech minister pokaże choć jedną bezpłodną klacz. Zrobiono wokół tego atmosferę, jakby chodziło o aborcję – mówi Anna Stojanowska.
Andrzej Wójtowicz został ukarany przez Komisję Techniczną wyścigów konnych na Służewcu mandatem za wystawienie na wyścigi zaźrebionej klaczy. Według Komisji ciąża jest jak doping. Zaźrebione klacze – we wczesnym okresie ciąży – z powodu wzmożonej aktywności hormonalnej stają się silniejsze od klaczy, które nie są w ciąży. Wójtowicz tłumaczył, że wtedy, kiedy biegała klacz, nie obowiązywał jeszcze zakaz i nie wiedział, że klacz jest w ciąży. Miał także zatarg z prezesem Markiem Trelą. Poszło o trenowaną przez Wójtowicza janowską klacz Savvannah – gwiazdę wyścigów. Savvannah przegrała wyścig, bo Wójtowicz nie poinformował Treli, że klacz jest w rui. Prawdopodobnie nie zrobił tego, bo miał jeszcze jednego wystawionego konia i liczył, że nim wygra wyścig. Zaprzeczał temu. Wójtowicz miał być wyrzucony z Polskiego Związku Hodowców Koni Arabskich, ale uprzedził komisję dyscyplinarną i sam złożył rezygnację. Pierwszy zarzut, jaki sformułowali wnioskodawcy, brzmi: „Narażenie dobrego imienia PZHKA w wyniku uwikłania Związku w działania polityczne związane z odwołaniem ze stanowisk: Jerzego Białoboka, Marka Treli oraz Anny Stojanowskiej”.
Anna Stojanowska: – Cała nasza trójka stała się ofiarą prywatnej zemsty senatora Jana Dobrzyńskiego i Andrzeja Wójtowicza. Minister Krzysztof Jurgiel jest pionkiem w tej grze. Dobrzyński zna się z ministrem, był dyrektorem jego biura poselskiego.
Joanna Kluzik-Rostkowska, posłanka PO, miłośniczka koni: – Wysłałam do ministra Jurgiela list z pytaniem, jaki jest udział senatora Dobrzyńskiego w zwolnieniu prezesów stadnin. Nie otrzymałam odpowiedzi.
W kwietniu minister Jurgiel powołał syna senatora do Rady Polskiego Klubu Wyścigów Konnych.
Rabaty
Senator Jan Dobrzyński nie zgadza się na rozmowę.
Rozmawiam z Andrzejem Wójtowiczem. – Jestem zwykłym hodowcą arabów, zajmuję się tym od 1995, wyhodowałem 150 koni, zdobyłem wiele nagród. Nie rozumiem, dlaczego przypisuje mi się jakąś rolę w odwołaniu prezesów. Choć przyznaję, że nie podoba mi się to, co robiły państwowe stadniny. Nie wypełniały swojej misji.
– To znaczy?
– Najlepszy na świecie ogier Prometeusz zamiast kryć i wzmacniać naszą hodowlę, kryje w USA.
– Jest tam mocno promowany, co podwyższa jego wartość – mówię.
– Ale to nam są potrzebne ogiery, nasza hodowla ma się rozwijać, a nie amerykańska.
– Za to u nas kryje amerykański Vittorio.
– To zaszczyt dla niego, a nie dla naszych klaczy.
– Czy polscy hodowcy mają rabat, jeśli chodzi o nasienie?
– To tak jakby Polski Związek Narciarski dawał polskim narciarzom świecę do smarowania nart, a zagranicznym narciarzom smar z nanotechnologią. Mieliśmy rabaty na kiepskie ogiery.
– Skoro państwowe stadniny nie dostają złotówki od państwa, to muszą dbać o swoje interesy.
– Powinny dbać o interesy polskich koni, również prywatnych hodowców, żeby razem tworzyć silne stado.
– A co pan sądzi o embriotransferach?
– Są potrzebne. Ale nie może być tak, że jest produkcja konia. W 2010 roku nasza Emocja urodziła Belgom aż pięć źrebiąt, w 2014 Espadrilla również urodziła im pięć źrebiąt, a w 2015 Wieża Mocy urodziła Amerykanom – według moich informacji – sześć źrebaków. Kiedy Ford był robiony ręcznie, to kosztował majątek, a kiedy wszedł na taśmę, ceny poleciały na łeb na szyję.
– Ford na tym nie stracił, tylko się rozwinął.
– Ale produkcja koni nie pomoże Polsce. Jak powiedziałem, w Europie są stadniny, które pobierały od naszych klaczy po pięć zarodków rocznie. Później urodzone w ten sposób konie sprzedawane były kupcom z Bliskiego Wschodu jako polskie, przez co kupcy omijali Polskę.
Księgi
– Bzdura – mówi Stojanowska, zapytana, czy embriotransfery obniżają ceny koni. – W zeszłym roku padła rekordowa cena 1,4 miliona euro za klacz z Janowa. Na świecie to największe pieniądze, jakie wydano na konia w całym pięćdziesięcioleciu.
– Czy od klaczy z Michałowa faktycznie pobrano w USA więcej zarodków, niż zezwala prawo?
– Pobrano tyle, ile zezwala amerykańskie prawo i przewiduje umowa. Zarodki zostały wpisane do amerykańskiej Księgi Stadnej, a nie do polskiej. Bo faktycznie, w polskiej Księdze Stadnej można wpisać rocznie tylko jedno źrebię pochodzące z embriotransferu.
Nie wiem, dlaczego zrobiono burzę wokół dzierżaw. Konie są ubezpieczane na koszt dzierżawcy, pobierana jest opłata bądź w formie pieniężnej, bądź w formie kryć wybranym ogierem. Dzierżawca ma obowiązek wystawiania klaczy na pokazach i czempionatach. Dzięki dzierżawie klaczy Perfinka ze Stada Ogierów w Białce i jej sukcesom na najważniejszych światowych pokazach udało się w 2014 roku sprzedać jej 13-letnią matkę Perfirkę za 220 tysięcy euro. Stada Ogierów w Białce nie byłoby stać na podróże, trening, wystawianie klaczy w tylu pokazach, w ilu robili to jej dzierżawcy.
Prezesi
Jerzy Białobok: – Założyłem firmę, będę doradzał w hodowli na Zachodzie. Mam również propozycję stałej pracy w stadninie na Bliskim Wschodzie, ale to za daleko od Polski. Starych drzew się nie przesadza.
Marek Trela: – Przed chwilą wróciłem z Kuwejtu, gdzie prowadziłem konkurs dla sędziów, za chwilę będę sędziował pokazy w Iranie, później lecę na szkolenie do Emiratów Arabskich. Założyłem firmę, doradzam w stadninach we Francji i Anglii. A z panem Wójtowiczem wydawało mi się, że żyjemy w dobrych stosunkach, mimo sporu o Savvannah. Z kolei pana senatora Dobrzyńskiego słabo znam, nie adorowałem go na aukcjach. Pan senator pisał na mnie paszkwile do Agencji Nieruchomości Rolnych. Że jestem jak udzielny książę, że się szarogęszę.
Wizja
Prezes Marek Skomorowski zwołał weterynarzy, stajennych i koniuszych, by przedstawić wizję:
Stadnina zainwestuje w bryczki, żeby turyści mogli końmi pojechać wzdłuż Bugu.
Stadnina zainwestuje w kajaki, żeby turyści mogli popłynąć Bugiem.
Stadnina zainwestuje w przewodnika, żeby turyści mogli poznać historię stadniny.
Bezskutecznie próbuję się umówić z prezesem, żeby porozmawiać nie o turystyce, tylko o hodowli.
Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.
W ”Dużym Formacie” czytaj:
Robert Gliński: Główną ofiarą dobrej zmiany jestem ja
Filmów o katastrofie w Smoleńsku powinno powstać kilka. Ja bym się podjął. Rozmowa Tomasz Kwaśniewskiego i Jacka Wasilewskiego
Bajki dla lemingów i swojaków, czyli lokowanie produktu w polskich filmach i serialach
Klienci przeważnie chcą lokowania aktywnego, zwanego lokowaniem ręczno-paszczowym,
Zgorszenie polskie
Emeryt, lat 61: „Treści książki nie znam. Nie interesowała mnie ona, bo widać było, że jest antykościelna, a ja mam swoją wiarę i zasady”
Końska polityka w Janowie: wszystko z miłości do Febris
W tym roku, po raz pierwszy od dziesięcioleci, świat nie czeka na aukcję w Janowie
Korea Północna w ukrytej kamerze. Jak się robi propagandę
Koreańczycy nie wiedzieli, że kamera może pracować nawet wtedy, kiedy nie świeci się czerwone światełko i nikt za nią nie stoi. W ten sposób nagraliśmy nie tylko fikcję, którą dla nas szykowali, ale też to, w jaki sposób ją szykowali. Rozmowa z reżyserem Witalijem Manskim
Niedokończona partia szachów
Listy z zapisem kolejnego ruchu docierały do redakcji wtedy, kiedy zginęli już nadawcy i adresaci. Rozmowa ze Stefanem Gawlikowskim, autorem książki „Arcymistrzowie. Złota era polskich szachów”
Kiedy tata nie widzi
Po wypadku najpierw Sebastian urodził się po raz drugi, a potem urodził się Franek
Kopacz powtarza apel o debatę: Jeśli odmówią, to znaczy, że stchórzyli. Opozycja będzie celem ataków, a tematem nie będzie program PiS
Kopacz powtarza apel o debatę: Jeśli odmówią, to znaczy, że stchórzyli. Opozycja będzie celem ataków, a tematem nie będzie program PiS
Ewa Kopacz kolejny raz wezwała dziś na konferencji prasowej w Sejmie premier Szydło na debatę:
„Ja, jako była premier, zwracam się do obecnego premiera i proszę o rzetelne warunki do rzetelnej debaty. Moi ministrowie są przygotowani do tego. Wczoraj mieliśmy do czynienia z nierównością czasu, to było 10 godzin dla PiS i 35 min dla największego klubu opozycyjnego. To nie pozwoliło merytorycznie odnosić się do tego, co padło wczoraj z mównicy”
Jak dodawała:
„Jeśli odmówią debaty, to znaczy, że stchórzyli. Że nie mają nic do zaoferowania Polakom, że jest to tylko i wyłącznie gierką. Jak państwo widzieliście, ta rewolucja antydemokratyczna postępuje. Trybunał, media, prokuratura, lada moment rewolucja w sądownictwie. To jest taki moment, że trzeba mieć w tyle głowy jedną rzecz. Opozycja będzie głównym tematem i głównym celem ataków rządzących, a nie ich – PiS-u – pozytywny program”
Gowin: Z radością stanę przed komisją ws. Amber Gold. Mam sporo do opowiedzenia
Jak mówił w Salonie politycznym Trójki wicepremier Jarosław Gowin:
„Z wielką radością stanę przed komisją ws. Amber Gold. Mam sporo do opowiedzenia. Być może wielu słuchaczy pamięta mój spór ze środowiskiem sędziowskim, sprawę prezesa Milewskiego. Ani sądy, ani prokuratura, ani tym bardziej minister sprawiedliwości nie mieliśmy żadnego pola do działania. Pola do działania miały instytucje nadzoru finansowego oraz służby. Uważam, że zrobiłem bardzo dużo, by wyjaśnić jak najwięcej. Przyznam uczciwie: Starałem się wtedy dociec, czy istnieją dowody na związki Marcina P. ze znanymi polityki trójmiejskiej Platformy, bo tak sugerowała część mediów. Nie znalazłem takich dowodów, myślę że tu problemem był bezwład państwa. Ten sam bezwład – wynik pewnego modelu [polityki] który skutkował podwojeniem długu publicznego”
Siemoniak: Absolutnie nie podcięto nam skrzydeł. Zobaczyliśmy twarz PiS-u i jaki rząd i ministrowie nami rządzą
– Absolutnie nie podcięto nam skrzydeł. Zobaczyliśmy twarz PiS-u i to też bardzo cenne doświadczenie z wczorajszego dnia, jaki rząd i jacy ministrowie nami rządzą – mówił Tomasz Siemoniak w rozmowie z Konradem Piaseckim w Kontrwywiadzie RMF.
Były szef MON przyznał, że marsz 7 maja był sukcesem Grzegorza Schetyny. Mówił też o Włodzimierzu Czarzastym: – Zachowuje się okropnie. Jego wypowiedzi naprawdę nie skłaniają do współpracy z nim. On czasami mówi gorzej niż PiS.
– Donald Tusk ma swoje miejsce, swoją rolę. Ma bardzo precyzyjny ogląd rzeczywistości, jego wczorajszy tweet był bardzo celny, trafny, pokazujący, co to jest tzw. audyt. Natomiast wydaje mi się, że jest mocno skupiony na swych europejskich zadaniach, które wykonuje bardzo dobrze – dodał Siemoniak.
Siemoniak: Nawet audyt warzywniaka jest na piśmie, a wczoraj nic na piśmie nie było
Jak mówił Tomasz Siemoniak w rozmowie z Konradem Piaseckim w Kontrwywiadzie RMF:
“Ten tzw. audyt to w ogóle było dziwne zdarzenie. Nawet audyt warzywniaka jest na piśmie, a wczoraj nic na piśmie nie było. Były popisy różnych ministrów. Niestety in minus zapisał się ze swoim wystąpieniem minister Macierewicz, który zrobił show z obrony i bezpieczeństwa, zupełnie nieprzystające ministrowi”
– Minister Macierewicz jak Herkules w ciągu kilku miesięcy odbudował armię i teraz jest w świetnym stanie – ironizował były szef MON. Jak mówił, dużo insynuacji, półprawd i niekompetencji tylko po to, żeby pokazać, że poprzednicy nie zrobili niczego dobrego.
“Odniesiemy się do każdego nieprawdziwego zarzutu, bo każdy z nich zawiera półprawdy (…) Każdą z tych rzeczy punkt po punkcie obalimy”
„Dowody na stół!” – tak Siemoniak mówił do Antoniego Macierewicza oraz innych ministrów, bo – według niego – inaczej jest to pomawianie ówczesnych szefów służb i pusta insynuacja.
Sienkiewicz: Im więcej partii na tej platformie, którą stworzył KOD, tym lepiej
– Im więcej osób i partii na tej platformie, którą stworzył KOD, tym lepiej. Ale sondaż pokazuje, że społeczeństwo jest podzielone na pół, on nie pokazuje nowej rzeczywistości, pokazuje rodzaj klinczu – mówił dziś w TOK FM Bartłomiej Sienkiewicz, w odniesieniu do sondażu TNS dla „Wyborczej”.
TNS dla GW: Koalicja partii opozycyjnych protestujących z KOD-em lepsza od PiS
Ankieterzy TNS na zlecenie „Gazety Wyborczej” pytali Polaków we wtorek, trzy dni po marszu KOD-u i opozycji, jak by zagłosowali, gdyby pojawiła się wspólna lista PO, Nowoczesnej, PSL, Twojego Ruchu i SLD.
Chęć oddania głosu na wielką koalicję opozycji zadeklarowało 38% badanych, co daje jej prowadzenie w sondażu. Poparcie dla PiS zadeklarowało 33% respondentów. Na dalszych miejscach Kukiz ’15 – 13%, KORWiN – 6% oraz Partia Razem – 3%. 7% odpowiedziało „trudno powiedzieć”.
Jak zaznacza GW, to nie jest oczywiście prognoza wyborcza, bo takiej koalicji nie ma, nie wiadomo, czy powstanie i kto miałby ją tworzyć. Nasz sondaż mierzy stan nastrojów społecznych.
Sondaż z 10 maja, próba reprezentatywna, ogólnopolska telefoniczna 1000 dorosłych Polaków.
Sejm przyjął „Raport o stanie spraw publicznych i instytucji państwowych na dzień zakończenia rządów koalicji PO-PSL”
Przeciw odrzuceniu raportu głosowało 258 posłów, za odrzuceniem – 151. Wstrzymało się 9 posłów. W sumie głosowało ich 418.
Petru: Nie drukujecie wyroków, ani audytów. Choć to nie audyt, to audiobook
Jak mówił w Sejmie Ryszard Petru:
„Mam pytanie, czy państwo działa? Bo macie problem z drukowaniem dokumentów. Nie drukujecie wyroków, nie drukujecie audytu. To nie audyt. To audiobook. W raporcie, audytach, przedstawia się rzeczywistość, taką, jaka ona była. Wyciąga się wnioski na przyszłość, zauważa strony dobre i złe. Tu żadnych wniosków nie było. Kontynuujecie jałowy spór”
Halicki: Czy Błaszczak kazał policji sprawdzać jakie firmy zostały wynajęte, by przywozić ludzi na 7 maja?
Jak mówił w Sejmie Andrzej Halicki:
„Poseł Krajewski zadał pytanie o stan demokracji. Czy prawdą jest, że minister Błaszczak – albo ktoś inny – wydał dyspozycje by policja sprawdzała firmy, kto wynajął autobusy na 7 maja i ile osób jechało z Płocka i innych miast? Służę adresami. Czy tak ma wyglądać demokracja pod waszymi rządami?”
Kopacz wzywa Szydło na debatę: „Moi ministrowie są gotowi dyskutować z waszymi, nie bójcie się prawdy. Prawda was wyzwoli!”
– To jest zamordyzm, ubezwłasnowolnianie posłów, brak elementarnej kultury i szacunku wobec parlamentarzystów. I wy mówiliście kiedyś coś o pakiecie demokratycznym? Marszałek [Terlecki] PiS-owi tak pomaga, bo jesteście słabi – stwierdziła z mównicy sejmowej była premier podczas swojego wystąpienia o północy, w czasie debaty nad audytem rządu PO-PSL. I wezwała do debaty samą premier Szydło:
„Jesteście mistrzami w czynieniu z kłamstwa prawdy, i z prawdy kłamstwa. Ta debata była jednym wielkim pokazem obłudy, linczem na prawdzie. Moi ministrowie są gotowi do dyskusji ze swoimi odpowiednikami. Nie bójcie się prawdy, prawda nas wszystkich wyzwoli! Ja też z panią premier wyjdę i będę dyskutować. Gwarantuję wam, że prawda nie będzie bolała. Nie bójcie się tej debaty, możemy to robić w Sejmie, w niezależnych mediach, nie tych kierowanych przez waszych działaczy partyjnych. Niech Polacy będą świadomi, co się dzieje przez 6 miesięcy w tym kraju”