Polska, nie Polska, na tacę dać trzeba. Premier nie miała portfela, pomogła konsul
Beata Szydło odwiedza USA – jednym z miejsc, do których się udała była „Amerykańska Częstochowa”, Doylestown. Tam spotkała się z Polonią i wzięła udział we mszy świętej. Gdy nadszedł moment zbiórki pieniędzy, okazało się, że premier ich nie ma. Z opresji wybawiła ją nowojorska konsul Urszula Gacek.
Organista gra, koszyczek krąży między ławkami. Wierni wyciągają portfele, tylko nie szefowa polskiego rządu. Spokojnie siedzi, kiedy towarzysząca jej konsul wyciąga dłoń ze zwiniętym banknotem. Szydło bierze go, najwyraźniej zdziwiona. Wcześniej usłyszała, że ona i prezydent są „darami od Boga”, o czym przekonany był prowadzący mszę ksiądz.
W Doylestown premier widziała się też z mieszkającymi tam Polakami. – Zaczyna się o Polsce mówić nieprzychylnie tylko dlatego, że wreszcie nasz kraj zaczął bronić własnych interesów. Będziemy ich konsekwentnie bronić – mówiła.
Magierowski: Więcej przedszkolaków ma pojęcie, co się dzieje na polskiej scenie politycznej, niż polityków PO
Marek Magierowski pytany dziś w „Kawie na Ławę” o rzekomy konflikt prezydenta Dudy z Jarosławem Kaczyńskim, odpowiedział:
„Jestem rozczarowany poziomem diagnozy. Więcej przedszkolaków ma pojęcie, co się dzieje na polskiej scenie politycznej, od polityków Platformy. Więcej szacunku dla głowy państwa. Bo niektórzy zapominają, z jakim programem szedł do wyborów Andrzej Duda i PiS. To były w dużej części tożsame programy. Między prezydentem i prezesem PiS jest dobra współpraca”
O pożytkach z oglądania się za dziewczynami
Ten tekst jest częścią Gazety Pisarzy – specjalnego wydania Gazety Wyborczej i serwisu Wyborcza.pl, powstałego z inspiracji Europejskiej Stolicy Kultury Wrocław 2016 i Światowej Stolicy Książki UNESCO 2016.
Zapraszamy na Wyborcza.pl i 23 kwietnia 2016 do kiosków!
Kochany mój Wnuczku,
nie chciałbym, żeby ten mój list świąteczny brzmiał tak, jak gdyby wyszedł spod ręki De Amicisa*. Nie chcę udzielać Ci rad odnośnie miłości bliźniego, ojczyzny, świata i tym podobnych rzeczy. Nie posłuchałbyś. Poza tym w chwili, kiedy miałbyś je urzeczywistnić (ty będziesz wtedy dorosły, a ja już miniony), system wartości tak bardzo się zmieni, że moje zalecenia okazałyby się zapewne nieaktualne.
Chciałbym skoncentrować się na jednej tylko radzie, do której masz szansę zastosować się choćby teraz, kiedy żeglujesz na swoim iPadzie. Nie zamierzam niemądrze Cię do tego zniechęcać, i to nie dlatego, że wydałbym Ci się dziadkiem zrzędą, lecz dlatego, że robię dokładnie to samo. Co najwyżej mogę Ci radzić, byś natrafiając przypadkiem na któryś z tysiąca portali porno, które na tysiąc sposobów pokazują stosunki pomiędzy dwojgiem ludzkich stworzeń lub pomiędzy stworzeniem ludzkim a zwierzęciem, nie ulegał wrażeniu, że to właśnie jest seks, zresztą dość monotonny, bo to tylko inscenizacja, która ma Cię zniechęcić do wychodzenia z domu i oglądania się za prawdziwymi dziewczynami. Wychodzę z zasady, że jesteś heteroseksualny – jeśli nie, dostosuj moje zalecenia do twojego przypadku, ale oglądaj się za dziewczynami, w szkole czy gdziekolwiek idziesz się bawić, bo te prawdziwe są lepsze od telewizyjnych i kiedyś przyniosą Ci radości większe od tych, które dają dziewczyny online. Uwierz temu, który ma więcej doświadczenia od Ciebie (gdybym seks miał znać tylko za pośrednictwem komputera, twój ojciec nigdy by się nie urodził, a ty sam nie wiadomo gdzie teraz byś był, a raczej w ogóle by Ciebie nie było).
Ale nie o tym chciałem Ci mówić, tylko o pewnej chorobie, która zaatakowała twoje pokolenie, a nawet pokolenie młodzieży starszej od Ciebie, która być może chodzi już na uniwersytet. Chodzi o utratę pamięci.
Umberto Eco zmarł 19 lutego. Autor „Imienia róży” miał 84 lata
To prawda, że jeśli masz ochotę dowiedzieć się, kim był Karol Wielki albo gdzie leży Kuala Lumpur, wystarczy nacisnąć klawisz. Postępuj tak, kiedy musisz, lecz zaraz potem spróbuj zapamiętać, czego się dowiedziałeś, by nie robić tego ponownie, jeśli przez przypadek będziesz miał taką konieczność, choćby dlatego, że musisz odrobić lekcje.
Ryzyko jest oczywiste: uważając, że twój komputer w każdej chwili może powiedzieć Ci wszystko, możesz stracić radość wbijania sobie wiadomości do głowy. Byłoby trochę tak, jak gdybyś odkrył, że z ulicy Takiej na ulicę Owaką dojeżdża się autobusem i metrem, które pozwalają Ci się przemieszczać bez wysiłku (jest to zresztą ogromnie wygodne i rób tak za każdym razem, kiedy się spieszysz), i wyciągnął z tego wniosek, że wcale nie musisz już chodzić.
***
Pamięć jest mięśniem takim samym jak mięśnie w nogach. Jeśli nie będziesz jej ćwiczył, zwiędnie, a ty staniesz się sprawny inaczej, czyli (powiedzmy to sobie jasno) idiotą. Nie mówiąc już o tym, że dla nas wszystkich, których w starości może dopaść alzheimer, jednym ze sposobów na uniknięcie tego przykrego przypadku jest bezustanne ćwiczenie pamięci.
Oto więc moja dieta. Co rano naucz się kilku linijek choćby krótkiego wiersza, jak robiliśmy my, kiedy zadawali nam „La cavallina storna” albo „Il sabato del villaggio”**. A potem stawaj z przyjaciółmi do zawodów o to, kto lepiej zapamiętał. Jeśli nie lubisz poezji, ćwicz na składach drużyn piłkarskich, ale uwaga: masz nie tylko pamiętać zawodników dzisiejszej Romy, lecz również z innych zespołów, a także drużyn z przeszłości (wiedz, że ja pamiętam skład drużyny Torino z czasu, kiedy jej samolot rozbił się o Supergę ze wszystkimi piłkarzami na pokładzie: Bacigalupo, Ballarin, Maroso i tak dalej). Rób zawody w zapamiętywaniu, choćby na podstawie książek, które przeczytałeś (kto był na pokładzie „Hispanioli” w poszukiwaniu Wyspy Skarbów? Lord Trelawney, kapitan Smollet, doktor Livesey, Długi John Silver, Jim…). Sprawdź, czy twoi koledzy pamiętają, jak nazywali się służący trzech muszkieterów i D’Artagnana (Grimaud, Bazin, Mousqueton i Planchet)… A jeśli nie będziesz chciał czytać „Trzech muszkieterów” (i nigdy nie dowiesz się, co straciłeś), rób to na podstawie książek, które sam sobie wybierzesz.
Wygląda to na zabawę (i jest to zabawa), ale sam zobaczysz, że twoją głowę wypełnią postaci, opowieści, wszelkiego rodzaju pamiątki. Zastanawiałeś się pewnie, dlaczego komputery nazywano kiedyś mózgami elektronicznymi: bo zostały wymyślone na wzór naszego mózgu, choć nasz mózg ma więcej połączeń niż komputer. Jest rodzajem komputera, który nosi się ze sobą i który rośnie i ulepsza się drogą ćwiczeń, podczas gdy komputer, który masz na stoliku, im więcej go używasz, tym bardziej traci pamięć, i po kilku latach musisz go zmienić. A twój komputer może dziś pracować nawet lat dziewięćdziesiąt, a po dziewięćdziesięciu latach (jeśli go używasz) będzie pamiętał więcej rzeczy, niż pamięta dzisiaj. I to bez dodatkowych opłat.
***
Istnieje poza tym pamięć historyczna – ta, która nie obejmuje wydarzeń twojego życia czy rzeczy, które czytałeś, lecz obejmuje to, co zdarzyło się, zanim przyszedłeś na świat.
Dziś, idąc do kina, musisz wejść o określonej godzinie, kiedy film się rozpoczyna, a kiedy tylko się zacznie, ktoś, jak to się mówi, bierze cię za rękę i mówi ci, co dzieje się na ekranie. W moich czasach można było wchodzić do kina w dowolnym momencie, czyli nawet w połowie seansu. Przychodziliśmy, kiedy akcja była już w toku, i próbowaliśmy zrozumieć, co zdarzyło się przedtem. Otóż życie jest jak film z mojej młodości. Wchodzimy do życia, kiedy wiele rzeczy już się stało lub dzieje od setek tysięcy lat, i ważne jest poznać to, co zdarzyło się przed naszym narodzeniem. Dzięki temu zrozumiemy lepiej, dlaczego dziś dzieje się wiele nowego.
Umberto Eco, dzieło otwarte. Drugiego takiego nie było
Obecnie szkoła (nie mówiąc o twoich prywatnych lekturach) powinna uczyć zapamiętywania tego, co wydarzyło się przed twoim narodzeniem, lecz najwyraźniej nie wywiązuje się z zadania, bo z różnych badań wynika, że ludzie dziś młodzi, w tym również ci starsi od Ciebie, którzy już studiują, jeśli urodzili się przypadkiem w 1990 roku, nie wiedzą (i może nawet nie chcą wiedzieć), co zdarzyło się w 1980 (nie mówiąc już o tym, co wydarzyło się pięćdziesiąt lat temu). Statystyki mówią, że jeśli spytasz niektórych, kim był Aldo Moro, odpowiedzą, że przywódcą Czerwonych Brygad, a nie, że ich ofiarą***.
Ale nie mówmy o Czerwonych Brygadach, które pozostają czymś tajemniczym dla wielu, choć były teraźniejszością niewiele więcej niż trzydzieści lat temu. Ja urodziłem się w 1932 roku, dziesięć lat po objęciu władzy przez faszystów, lecz wiedziałem, kto był premierem w czasach Marszu na Rzym (kto jeszcze wie, co to takiego?). Może szkoła faszystowska wbiła mi to do głowy, by wytłumaczyć, jak głupi i zły był ten premier („tchórzliwy Facta”), którego faszyści odsunęli od władzy. Co z tego, przynajmniej znałem jego nazwisko. Poza tym, nie licząc szkoły, dzisiejszy chłopiec nie zna aktorek filmowych sprzed dwudziestu lat, choć ja wiedziałem, kim była Francesca Bertini, występująca w niemych filmach dwadzieścia lat przed moim narodzeniem. Może dlatego, że przeglądałem stare pisma zgromadzone w składziku naszego domu, i dlatego zachęcam Cię, byś przeglądał nawet stare czasopisma, bo to też jest sposób na to, by poznać, co się działo, zanim się urodziłeś.
Lecz dlaczego w ogóle trzeba wiedzieć, co zdarzyło się wcześniej? Bo wiele razy to, co wydarzyło się wcześniej, wyjaśnia Ci, dlaczego niektóre rzeczy dzieją się dzisiaj.
***
Zważ, że możesz ćwiczyć nie tylko na książkach i czasopismach, z powodzeniem możesz również na internecie. Którego można używać nie tylko po to, by czatować (dajmy na to) o dziejach świata. Kim byli Hetyci? A kamizardzi? A jak nazywały się trzy żaglowce Kolumba? Kiedy wymarły dinozaury? Czy arka Noego mogła mieć ster? Jak nazywał się przodek krowy? Czy dwadzieścia lat temu tygrysów było więcej niż dzisiaj? Co to było imperium Mali? Kto natomiast mówił o Malum Imperium? Kto był drugim papieżem w historii? Kiedy pojawiła się Myszka Miki?
Mógłbym tak w nieskończoność i każde pytanie otwierałoby piękną przygodę. Wszystko jest godne pamięci. Przyjdzie dzień, kiedy będziesz stary i poczujesz się tak, jak gdybyś żył tysiąc razy, bo będzie tak, jak gdybyś brał udział w bitwie pod Waterloo, jak gdybyś był świadkiem zabójstwa Juliusza Cezara i znalazł się w miejscach, gdzie Berthold Czarny, mieszając w moździerzu różne substancje w nadziei, że wyjdzie z tego złoto, odkrył przez pomyłkę proch strzelniczy i wyleciał w powietrze (i dobrze mu tak). Z innymi twoimi przyjaciółmi, którzy nie pielęgnowali pamięci, będzie tak, jak gdyby przeżyli tylko jedno życie – własne, które wyda im się bardzo smutne i ubogie.
Pielęgnuj więc pamięć i od jutra ucz się na pamięć „La vispa Teresa”****.
*Autor „Serca”, słynnego zbioru opowiadań z 1886 r., uważanego dziś za skrajny przypadek dydaktyzmu.
**XIX-wieczne wiersze Giovanniego Pascolego i Giacoma Leopardiego.
***Aldo Moro był premierem Włoch zamordowanym w 1978 r., a Czerwone Brygady – marksistowską organizacją terrorystyczną.
**** Popularny we Włoszech wierszyk Luigiego Sailera z około 1850 r.
Tekst opublikowano w „L’Espresso” w styczniu 2014 roku. Tłumaczenie i przypisy – Jarosław Mikołajewski. Skróty od redakcji.
Pomimo dołożenia starań Agorze SA – wydawcy „Gazety Wyborczej” – nie udało się ustalić osób, którym przysługują autorskie prawa majątkowe do tekstu. Właścicieli praw prosimy o kontakt z redakcją w celu zapłaty za wykorzystany tekst.
Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.
W Magazynie Świątecznym:
Jo Nesbo: Bez przemocy byłoby trochę nudno
Zacząłem pisać książki, tak jak grać w piłkę nożną – bo miałem na to ochotę. Z Jo Nesbo rozmawia Katarzyna Bielas
Umberto Eco: O pożytkach z oglądania się za dziewczynami
Życie jest jak film z mojej młodości: wchodzimy, kiedy wiele rzeczy już się stało, i trzeba poznać to, co zdarzyło się przed naszym narodzeniem. Ale dziś, kiedy idziesz do kina, od razu ktoś bierze cię za rękę i mówi, co dzieje się na ekranie
Richard Flanagan: Uchodźcy z Syrii. Byliśmy błogosławieni
Elias, operator kamery, przestaje filmować. Robi łódkę z papieru dla małego Eida. – Popłyńmy nią do Niemiec – mówi Samir. Namiot przecieka, śnieżyca się wzmaga. Zostawiamy ich własnemu losowi, z ulgą wychodzimy w rozdeptane błoto na zewnątrz
Paulina Wilk: Dorosłe dzieci mają żal
Transformacja, arogancja władzy, wojny za progiem – to nie tłumaczy, dlaczego kulimy się w kącie z wyszczerzonymi zębami. Pora sięgnąć do książek zepchniętych na pobocze, bo zawalały autostradę do nieba
Jerzy Sosnowski: Doktryna i czułość
Ze słusznych obiektywnie norm nie wolno czynić kamieni, którymi rzuca się w innych
Horyzont. Andrzej Stasiuk
Co z ciebie za Polak, jak cię na rzyganie bierze, Andriusza? Toż to twój naród, a ty krew z ich krwi oraz kość z ich kości. Umarli, żebyś żyć mógł i bąki zbijać
Ignacy Karpowicz: Wielki Jork, małe życie
Nasze życie zawsze pozostanie małym i choćbyśmy sukcesami wspięli się ponad nasz początek – zawsze istnieć będzie coś większego. Tego nas uczy Nowy Jork
Jak oni piszą
Joanna Bator łapie zahaczki, Janusz L. Wiśniewski buduje wątki na basenie, Katarzyna Bonda marznie, Rafał Kosik ustawia czarny ekran i zielone litery
Diane Ducret: Praca, aborcja, ojczyzna!
Mężczyźni z rządowych ław nie potrafią poradzić sobie z bezrobociem, kryzysem i terroryzmem, więc chcą pokazać, że panują nad czymś najpotężniejszym: nad życiem
Duda: Nie jestem ani zależny od prezesa PiS, ani nie jestem z nim w konflikcie
2. „Jeśli ktoś dopatruje się sporów z prezesem PiS, patrzę na to z uśmiechem”
3. Duda mówił też o obronności, nowym sędzim TK i kandydacie na szefa NBP
Prezydent Andrzej Duda udzielił wywiadu Polskiej Agencji Prasowej.
Pojawiło się tam kilka kwestii, m.in. o stosunkach z prezesem PiS…
O relacjach z Kaczyńskim
– Te media, które są z gruntu krytycznie do mnie nastawione, dzielą się na dwie grupy, na te, które cały czas twierdzą, że jestem zależny od Jarosława Kaczyńskiego i na te, które głoszą, że jest głęboki konflikt między nami – mówił PAP prezydent. – Nie da się pogodzić obydwu wersji. Prawda jest taka, że żadna z nich nie jest prawdziwa. Nie jestem ani zależny od prezesa PiS, ani nie jestem z nim w konflikcie. Niestety prawda w tym przypadku nie jest sensacyjna i może nie do końca wszystkim odpowiadać – zaznaczył.
– Myślę, że to są dobre relacje; to są relacje dwóch polityków, którzy znają się od wielu lat, którzy blisko ze sobą współpracowali, którzy szli przez wiele lat ze wspólnym programem. Który, w moim przekonaniu, jest nadal aktualny i ja także podjąłem się realizacji elementów tego programu – dodał Duda.
– Jeśli ktoś na tym tle dopatruje się sporów, to patrzę na to z dużym uśmiechem, podobnie jak na tych, którzy mają do mnie pretensje, że podpisuję ustawy realizujące program PiS, mimo że ja przez lata głosiłem ten sam program – stwierdził prezydent. – I ja, i pan prezes Kaczyński, jesteśmy politykami. Nie jesteśmy tu dla siebie, jesteśmy po to, by naszą pracą przyczyniać się do rozwoju kraju i do polepszania życia obywateli – podkreślił.
O kandydacie na szefa NBP
– Mam już kandydata doświadczonego i odpowiedzialnego. Jestem przekonany, że zostanie on zaakceptowany przez rynki finansowe – powiedział Duda w wywiadzie. Na pytanie, czy to Adam Glapiński (został niedawno członkiem zarządu NBP – przyp. red.) odparł, że „kandydat zostanie ujawniony w odpowiednim czasie”.
O zwiększeniu armii
– Musi nas być stać na bezpieczeństwo i jego zapewnienie jest podstawowym obowiązkiem prezydenta, rządu i wszystkich odpowiedzialnie rządzących w państwie – podkreślała głowa państwa. – W 2007 roku prezydent Lech Kaczyński wydając doktrynę bezpieczeństwa państwa dopuszczał możliwość podniesienia liczebności armii ze 100 do 150 tysięcy. Uważam, że powinniśmy mieć bardziej liczebną armię i wzmocnić polską obronność. To nasze zobowiązanie wobec NATO.
– Podniesienie wydatków na obronność z budżetu państwa wchodzi w grę? – pytała PAP. – Zobaczymy. Nie widziałem analizy, która zakładałaby jednoznacznie konieczność podniesienia tych wydatków – odparł Duda.
O obecności NATO w regionie
– Konsensus jest jednoznaczny: obecność NATO w Europie Środkowo-Wschodniej i na południu powinna zostać istotnie zwiększona – stwierdził prezydent. – Z całą pewnością obecność wojsk NATO, która jest zapowiadana i będzie realizowana, pozostaje w granicach aktu o współpracy NATO i Rosji z 1997 r. Z drugiej strony, pamiętajmy, że Rosja bez przerwy narusza to porozumienie – zaznaczył.
O ślubowaniu nowego sędziego TK
– Kiedy przyjmie pan ślubowanie od nowo wybranego przez Sejm sędziego Trybunału Konstytucyjnego Zbigniewa Jędrzejewskiego? – pytała PAP. – W odpowiednim terminie, biorąc pod uwagę wcześniej zaplanowane obowiązki. Chciałbym, aby Trybunał jak najprędzej miał pełny skład – powiedział Duda. Na uwagę, że zdaniem opozycji wybór Jędrzejewskiego zamyka możliwość kompromisu w sprawie TK, prezydent odparł: Oczywiście opozycja ma prawo mieć swoje opinie, ale nie widzę żadnego konstruktywnego stanowiska z jej strony.
Jak wygrałem grę o tron
Ten tekst jest częścią Gazety Pisarzy – specjalnego wydania Gazety Wyborczej i serwisu Wyborcza.pl, powstałego z inspiracji Europejskiej Stolicy Kultury Wrocław 2016 i Światowej Stolicy Książki UNESCO 2016.
Zapraszamy na Wyborcza.pl i 23 kwietnia 2016 do kiosków!
Łukasz Orbitowski – ur. w 1977 r., pisarz i publicysta, autor m.in. opowiadań fantastycznych oraz powieści „Święty Wrocław”, „Tracę ciepło”, „Szczęśliwa ziemia” i „Inna dusza”; tegoroczny laureat Paszportu „Polityki”.
Bo wtedy wszyscy kulturalni ludzie będą zajęci ważniejszymi sprawami: zasiądą przed telewizorami bądź ekranami laptopów, by oglądać globalną premierę szóstego już sezonu „Gry o tron”.
Mój księgowy sprzyja Lannisterom. Przypuszczam, że z racji wykonywanego zawodu ceni ich rzetelność finansową. Sąsiadka, kobieta dojrzała i stateczna, woli jednak Baratheonów, co jakoś koresponduje z jej surowym sposobem bycia i zasadniczym charakterem. Facet, z którym nosiłem niedawno meble, wciąż żałuje Eddarda Starka (którego głowa potoczyła się wieki temu, jeszcze w pierwszym sezonie). Tak mógłbym wyliczać długo. Swoich faworytów ma zapewne pani z warzywniaka i student w tramwaju. Nocami po mojej klatce schodowej niosą się ryki zdemoralizowanej młodzieży. Niewykluczone, że oni też kłócą się o to, kto powinien zasiąść na Żelaznym Tronie.
Żarty na bok, ale „Gra o tron” naprawdę stała się płaszczyzną porozumienia pomiędzy ludźmi o różnych poglądach, temperamentach i statusie społecznym, którzy zapewne nie dogadaliby się w żaden inny sposób. Jest prawie jak papież Polak albo półlitrówka. Takich seriali z siłą rażenia porównywalną z Sienkiewiczowską „Trylogią” nie znajdziemy zbyt wiele.
CZYTAJ TEŻ: „Gra o tron” dla zwykłych śmiertelników [QUIZ]
Ja jednak jutro w nocy zwalę się na kanapę, wyciągnę wygodnie nogi i odpalę coś innego. Ostatnio powtarzam filmografię Sama Peckinpaha w porządku chronologicznym. Jestem po „Dzikiej bandzie”, wypada pojechać dalej.
Doceniam wielkość i wagę „Gry o tron” – pierwszego dojrzałego i zrealizowanego na bogato serialu w nowoczesnej telewizji. Zarazem nic mnie on nie obchodzi i co najwyżej może mnie złościć moje w jego kwestii samowykluczenie. Zaraz ludzie będą rozmawiali tylko o tym, a ja zasiądę ciemny jak tabaka w rogu. Pojawią się memy, których nie będę mógł zrozumieć. Odpadłem gdzieś w rejonach początków poprzedniego sezonu i nie wiem nawet, o co chodzi z tym Jonem Snowem. Żyje, umarł, a może jedno i drugie naraz? Byłby wówczas dwunożnym odpowiednikiem kota Schrödingera. Poza tym jak długo można czekać na zimę?
Nie oglądam „Gry o tron”, bo znam konwencję. Opowieści o walce o władzę, murze i paskudztwie za murem przerabiałem, odkąd w 1989 r. pojawiły się u nas świeżo przełożone zachodnie książki fantastyczne w kusząco kolorowych okładkach. G.R.R. Martin niewiele nowego wymyślił. Niemniej sukces serialu mnie cieszy, uważam go za własne wielkie zwycięstwo. Oczywiście, podpinam się pod cudzy triumf. Ktoś wygrał bitwę, którą ja odpuściłem.
Przez lata, właściwie odkąd pamiętam, przekonywałem wszystkich, że fantastyka jest pełnoprawną częścią kultury. „Łowca androidów” to film równie dobry jak „Czas apokalipsy”, a cykl o Ziemiomorzu Ursuli Le Guin może stać na półce obok „Czarodziejskiej góry”. Tłumaczyłem to rodzicom za późnej maleńkości, pani od polskiego i kolegom na moich niedorzecznych studiach filozoficznych. Gdy zyskałem prawo głosu w przestrzeni publicznej, robiłem to samo, tylko z nieco większym rozmachem. Był to, oczywiście, głos wołającego na puszczy. W recenzjach, felietonach polecałem książki i filmy fantastyczne. Towarzyszyło mi poczucie misji, ale i szczera potrzeba podzielenia się własnym doświadczeniem. Wydawało mi się, że ludzie, którzy nie zetknęli się z fantastyką albo ją odrzucili, ponieśli wielką stratę. Tyle dobra ich omija. W gruncie rzeczy dalej tak sądzę.
Cała ta moja pisanina na niewiele się zdała. Odzew na recenzje czy felietony okazał się nikły, nie zauważyłem nagłego wzrostu sprzedaży dobrych książek fantastycznych („Zmierzch” trudno zaliczyć do tego grona) ani wzmożonego zainteresowania krytyki. Zresztą jak mogło być inaczej? Byłem tylko jednym z wielu ludzi pisujących teksty publicystyczne, żuczkiem popychającym przed sobą brudną kulkę, nikim więcej. Jeśli kogoś przekonałem do fantastyki, bardzo się cieszę. Przestałem pisać o fantastyce. Mało tego, zarzuciłem pisanie fantastyki, a świat zareagował wdzięcznością. Zresztą moja praca w tym zakresie przestała być potrzebna.
Dzięki „Grze o tron” do fantastyki przekonali się ludzie, którzy wcześniej mieli ją w głębokim poważaniu. Tak jak mój księgowy, jak moja sąsiadka. Już wiedzą, że fantastyczny serial nie musi ustępować jakością „Breaking Bad”, może mówić w punkt i aktualnie o polityce, o problemach cywilizacji, o kochaniu, mordowaniu, wątpliwościach, obojętności i innych sprawach, które są rutynową treścią dzieł kultury zwanej wysoką. Że w obliczu kryzysu na wielu frontach fantastyczna powieść telewizyjna to nie jest eskapizm, bo też może postawić przed nami lustro, a nawet zrobi to dziś lepiej niż Stendhal i Balzac razem wzięci. Serial się skończy, ta wiedza pozostanie.
Ktoś inny wygrał moją bitwę, co nie przeszkadza, bym też czuł się zwycięzcą.
Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.
W Magazynie Świątecznym:
Jo Nesbo: Bez przemocy byłoby trochę nudno
Zacząłem pisać książki, tak jak grać w piłkę nożną – bo miałem na to ochotę. Z Jo Nesbo rozmawia Katarzyna Bielas
Umberto Eco: O pożytkach z oglądania się za dziewczynami
Życie jest jak film z mojej młodości: wchodzimy, kiedy wiele rzeczy już się stało, i trzeba poznać to, co zdarzyło się przed naszym narodzeniem. Ale dziś, kiedy idziesz do kina, od razu ktoś bierze cię za rękę i mówi, co dzieje się na ekranie
Richard Flanagan: Uchodźcy z Syrii. Byliśmy błogosławieni
Elias, operator kamery, przestaje filmować. Robi łódkę z papieru dla małego Eida. – Popłyńmy nią do Niemiec – mówi Samir. Namiot przecieka, śnieżyca się wzmaga. Zostawiamy ich własnemu losowi, z ulgą wychodzimy w rozdeptane błoto na zewnątrz
Paulina Wilk: Dorosłe dzieci mają żal
Transformacja, arogancja władzy, wojny za progiem – to nie tłumaczy, dlaczego kulimy się w kącie z wyszczerzonymi zębami. Pora sięgnąć do książek zepchniętych na pobocze, bo zawalały autostradę do nieba
Jerzy Sosnowski: Doktryna i czułość
Ze słusznych obiektywnie norm nie wolno czynić kamieni, którymi rzuca się w innych
Horyzont. Andrzej Stasiuk
Co z ciebie za Polak, jak cię na rzyganie bierze, Andriusza? Toż to twój naród, a ty krew z ich krwi oraz kość z ich kości. Umarli, żebyś żyć mógł i bąki zbijać
Ignacy Karpowicz: Wielki Jork, małe życie
Nasze życie zawsze pozostanie małym i choćbyśmy sukcesami wspięli się ponad nasz początek – zawsze istnieć będzie coś większego. Tego nas uczy Nowy Jork
Jak oni piszą
Joanna Bator łapie zahaczki, Janusz L. Wiśniewski buduje wątki na basenie, Katarzyna Bonda marznie, Rafał Kosik ustawia czarny ekran i zielone litery
Diane Ducret: Praca, aborcja, ojczyzna!
Mężczyźni z rządowych ław nie potrafią poradzić sobie z bezrobociem, kryzysem i terroryzmem, więc chcą pokazać, że panują nad czymś najpotężniejszym: nad życiem
Spadek
Ten tekst jest częścią Gazety Pisarzy – specjalnego wydania Gazety Wyborczej i serwisu Wyborcza.pl, powstałego z inspiracji Europejskiej Stolicy Kultury Wrocław 2016 i Światowej Stolicy Książki UNESCO 2016.
Zapraszamy na Wyborcza.pl i 23 kwietnia 2016 do kiosków!
Aleksandra Klich: Podobno dostał pan nieoczekiwany spadek. Jakie to uczucie, gdy człowiek nagle dowiaduje się, że ktoś nieznany przepisał mu swój majątek?
Wiesław Myśliwski: Wielkie zaskoczenie. Satysfakcja, jakbym odebrał najważniejszą nagrodę w swoim życiu.
Kto to był?
– Obcokrajowiec, Holender, którego nie znam i który mnie nie znał.
Pewnego dnia, w styczniu, przyszedł list z kancelarii prawniczej w Lejdzie. Notariuszka informowała mnie, że taki i taki pan złożył u niej przed śmiercią testament, w którym obdarzył mnie spadkiem po sobie.
Podał powód?
– Że robi to po przeczytaniu moich książek przełożonych na holenderski.
Może sobie pani wyobrazić, co w pierwszej chwili pomyślałem. Że ktoś mi zrobił dowcip. Chociaż pismo było oficjalne, z pieczątkami, w dwóch wersjach, holenderskiej i polskiej przełożonej przez przysięgłego tłumacza.
Co pan zrobił? Zaczął sprawdzać w internecie, co to za człowiek i kancelaria?
– Nie. Nie korzystam z internetu. Radziłem się znajomych prawników, którzy też zwracali mi uwagę, że trzeba sprawdzić, czy to nie żart albo oszustwo.
Ale szybko się okazało, że to prawda.
Niewiele dotychczas udało mi się dowiedzieć o tym człowieku. Był prawnikiem, miał 55 lat. Gdy we wrześniu zgłosił się do kancelarii, żeby spisać testament, śmiertelnie chorował. Zmarł 24 listopada.
Zapytam bezceremonialnie: dużo panu przepisał?
– Wszystko, co miał. Nie znam dokładnego szacunku, ale m.in. dom w Lejdzie.
Nie przyjąłem jednak tego spadku. Najpierw nie wierzyłem, potem się wahałem, w końcu doszedłem do wniosku, że wystarczy mi sam taki akt.
Tym bardziej że w testamencie był zapis, że gdybym nie przyjął spadku, to przypada on wydawnictwu, które publikuje w Holandii moje książki. To Querido z Amsterdamu. Uznałem, że wydawnictwo bardziej zasługuje na te pieniądze i nieruchomości niż ja. „Traktat o łuskaniu fasoli” ma siódmy dodruk. Zrobili już dodruk „Ostatniego rozdania”, a wyszło ledwo w styczniu. Mają zamiar wydać „Widnokrąg”. Książki przekłada wspaniale Karol Lesman.
Jak pan sobie tłumaczy, skąd w głowie Holendra mógł się wziąć pomysł, żeby wszystko, czego się dorobił, przeznaczyć dla znanego tylko z książek pisarza z Polski?
– W Holandii wyszły trzy moje książki, „Ostatniego rozdania” nie czytał, bo ukazało się po jego śmierci. Notariuszka w liście napisała mi, że szczególnie upodobał sobie „Kamień na kamieniu”.
Pomyślałem, że ta książka pomogła mu umierać. Miałem z „Kamieniem” kilka takich ostatecznych zdarzeń. Nie będę jednak o nich mówił. Ale może się mylę.
Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.
W Magazynie Świątecznym:
Jo Nesbo: Bez przemocy byłoby trochę nudno
Zacząłem pisać książki, tak jak grać w piłkę nożną – bo miałem na to ochotę. Z Jo Nesbo rozmawia Katarzyna Bielas
Umberto Eco: O pożytkach z oglądania się za dziewczynami
Życie jest jak film z mojej młodości: wchodzimy, kiedy wiele rzeczy już się stało, i trzeba poznać to, co zdarzyło się przed naszym narodzeniem. Ale dziś, kiedy idziesz do kina, od razu ktoś bierze cię za rękę i mówi, co dzieje się na ekranie
Richard Flanagan: Uchodźcy z Syrii. Byliśmy błogosławieni
Elias, operator kamery, przestaje filmować. Robi łódkę z papieru dla małego Eida. – Popłyńmy nią do Niemiec – mówi Samir. Namiot przecieka, śnieżyca się wzmaga. Zostawiamy ich własnemu losowi, z ulgą wychodzimy w rozdeptane błoto na zewnątrz
Paulina Wilk: Dorosłe dzieci mają żal
Transformacja, arogancja władzy, wojny za progiem – to nie tłumaczy, dlaczego kulimy się w kącie z wyszczerzonymi zębami. Pora sięgnąć do książek zepchniętych na pobocze, bo zawalały autostradę do nieba
Jerzy Sosnowski: Doktryna i czułość
Ze słusznych obiektywnie norm nie wolno czynić kamieni, którymi rzuca się w innych
Horyzont. Andrzej Stasiuk
Co z ciebie za Polak, jak cię na rzyganie bierze, Andriusza? Toż to twój naród, a ty krew z ich krwi oraz kość z ich kości. Umarli, żebyś żyć mógł i bąki zbijać
Ignacy Karpowicz: Wielki Jork, małe życie
Nasze życie zawsze pozostanie małym i choćbyśmy sukcesami wspięli się ponad nasz początek – zawsze istnieć będzie coś większego. Tego nas uczy Nowy Jork
Jak oni piszą
Joanna Bator łapie zahaczki, Janusz L. Wiśniewski buduje wątki na basenie, Katarzyna Bonda marznie, Rafał Kosik ustawia czarny ekran i zielone litery
Diane Ducret: Praca, aborcja, ojczyzna!
Mężczyźni z rządowych ław nie potrafią poradzić sobie z bezrobociem, kryzysem i terroryzmem, więc chcą pokazać, że panują nad czymś najpotężniejszym: nad życiem
To nie jest wojna między prawicą a lewicą
Ten tekst jest częścią Gazety Pisarzy – specjalnego wydania Gazety Wyborczej i serwisu Wyborcza.pl, powstałego z inspiracji Europejskiej Stolicy Kultury Wrocław 2016 i Światowej Stolicy Książki UNESCO 2016.
Zapraszamy na Wyborcza.pl i 23 kwietnia 2016 do kiosków!
Ur. w 1978 r., dziennikarz, pisarz, tłumacz. Autor m.in. reportażu literackiego z Ukrainy „Przyjdzie Mordor i nas zje” (za tę książkę dostał Paszport „Polityki”) i „Siódemki”, „polskiej powieści drogi na szosie nr 7”. Ostatnio wydał „Tatuaż z tryzubem”.Zjechaliśmy z „siódemki” między Kielcami a Radomiem: warto było. Bo trafiliśmy do Kałkowa, tam gdzie betonowy tupolew, a na nim poprzyklejane twarze Lecha i Marii Kaczyńskich i kilku ofiar katastrofy. Ten tupolew, owszem, robi wrażenie z tą swoją wzruszającą niezgrabnością, z tą tendencją do stawania się nowym symbolem polskiego chrześcijaństwa, który – być może – za jakiś czas będzie wieszany nad drzwiami obok (albo zamiast) krzyży – ale nie największe. Największe wrażenie robi stojąca obok wieża Babel.***To znaczy w założeniu nie jest to wieża Babel, tylko tradycyjna polska Golgota. Tutaj niby uformowana w kształt zamku, poobwieszana godłami. Ale wykonana w tej samej naiwnej, wzruszająco prostej technice co tupolew, z tą samą nieumiejętnością. Chciano, najwyraźniej, jednocześnie osiągnąć wrażenie wzgórza i zamku. Wyszedł – ziggurat. Wieża Babel. Naród księgi, która już na dzień dobry, zaraz po otwarciu, wali go w twarz na odlew, żeby przypadkiem Bogu nie próbował w okno zaglądać i takich wież wznosić – sam sobie u siebie wieżę Babel, chcąc zapewne dobrze i Boga mając pełne usta, wzniósł.Stałem tak i myślałem o barbarzyńskości polskiej polityki, była dokładnie taka sama jak ten tupolew, ta wieża Babel, jak przykręcona 10 kwietnia pod warszawskim ratuszem tablica z tak niezdarnie wykonaną twarzą Lecha Kaczyńskiego, że przypominała bardziej Ryszarda Czarneckiego. A w stylu – setki świątków porozrzucanych tu i tam, po całej Polsce. I polska polityka była dokładnie taka sama, miała intencje pewnie całkiem dobre – ale i tak wychodziło, jak wychodziło.
Polityka zagraniczna, która miała być asertywna, została zamieniona w kupę dymiących zgliszczy, bo Waszczykowski czy Błaszczak posługują się swoimi ministerialnymi narzędziami z taką samą finezją jak autor płaskorzeźby Kaczyńskiego – dłutem, a twórcy kałkowskiej wieży – smakiem. Cała polska polityka przypominać zaczęła Licheń i Kałków. Ta niezgrabność Kurskiego w mediach i doprowadzenie ich do pozycji lizusowskich, to niezrozumienie nowych szefów TVP, o co też może chodzić krytykującym, jeśli opozycja ma dany w nich głos, ale nierozumiejących, że przekaz prawicowy jest tam podany tak nachalnie i wulgarnie emocjonalnie, jak wykonany jest tupolew w Kałkowie.
Ziemowit Szczerek. Szajba polska
Którego można, owszem, oglądać z zachwytem jako zjawisko, ale latać bym nim raczej nie polecał. Ten poziom prawicowych mediów, z kilkoma wyjątkami, nad którym można tylko ręce załamać i się ulitować, to obsadzanie przejętych instytucji ludźmi, którzy są często kompletną tragedią kompetencyjną i chodzącym niezrozumieniem tego, co się wokół nich dzieje.
***
Oczywiście to zrozumiałe, że środowiska do tej pory wykluczane ulegają w pewnym stopniu wulgaryzacji, i trzeba to zrozumieć, tym bardziej że w III RP, marginalizując środowiska skrajnie prawicowe (słusznie), zaczęto marginalizować ze zbyt wielkim rozmachem, i na ten margines wpadło też sporo prawicowego centrum. A do tego, żeby było trudniej, poza marginalizacją całych środowisk zmarginalizowano również jednego, konkretnego i toksycznego polityka – Jarosława Kaczyńskiego. A ten pozostaje człowiekiem, przez którego porozumieć się nie da, bo jego emocjonalność jest równie finezyjna jak kałkowski tupolew.
Tak, trzeba rozumieć zmarginalizowaną prawicę, jej wściekłość i żal. Ale czy czując odpowiedzialność za państwo, a jednocześnie zdając sobie sprawę z własnych braków, naprawdę trzeba było rzucać się na wszystko? Podejmować graniczące z pewnością ryzyko cywilizacyjnego upadku państwa, i tak, na tle Europy, cywilizacyjnie ledwie jako tako kuśtykającego?
***
Ostatnio po którejś z facebookowych kłótni napisał do mnie kolega. Człowiek mądry, który naprawdę wie, co się dzieje na prawicy, bo jest tej prawicy człowiekiem, ale również boi się tego jej wulgarnego odchylenia.
Napisał: „Nie widzisz, że totalna krytyka PiS-u (wraz z wartościami, o których mówią, i diagnozami) przynosi skutek odwrotny do zamierzonego? Dajecie im tylko pole do wykręcania się ze swoich naprawdę poważnych błędów. Bo w totalnej krytyce nie ma pola do dyskusji, bo z założenia robią źle. I wtedy ludzie się uodparniają na to, mówią: No tak, znowu ujadają. Wzmacnia to tylko PiS i pozwala działać, jak chce.
To raz, dwa – demonizacja PiS-u powoduje, że nie dostrzegacie realnych mechanizmów, które działają. To nie PiS tworzy faszyzm, są na prawo od niego znacznie gorsze rzeczy. Które nie lubią Warszawki, salonu, systemu. Oni dzisiaj po części idą za PiS-em, ale coraz więcej idzie znacznie dalej na prawo. Szydera z diagnoz i wartości tylko wzmacnia te środowiska, zwłaszcza że rozczarowanych PiS-em jest sporo, też jest traktowany jako partia systemowa. To jest woda na młyn antysystemowcom, wzmacnianie ich narracji o butnym salonie. Takie mam odczucia, a zapewniam Ciebie, że procesy, które w Polsce działają, niepokoją mnie nie mniej niż Ciebie”.
Ziemowit Szczerek: Polska kontra Polacy
No i co robić? Odpisałem, że uważam, że dialog z racjonalną prawicą i jej postulatami jest potrzebny, że pisałem nawet o tym na blogu „Polityki” 10 kwietnia, na który to dzień ponury przypadają moje urodziny, ale nie uda się tego dialogu przeprowadzić, dopóki w imieniu racjonalnej prawicy mamy do czynienia z irracjonalizmem paranoików. I z Kaczyńskim, który na tym irracjonalizmie warcholsko gra i go wzmacnia, bo dialogu nie chce. Odpisałem, że przeraża mnie ta niedojrzałość, nazywanie dojrzałej autokrytyki „pedagogiką wstydu” i zakompleksionego rzygu dookoła – „wstawaniem z kolan”. To nie jest prawicowe ani lewicowe, to jest po prostu głupie. Mówimy tutaj nie o prawicy i lewicy, tylko o dojrzałości i niedojrzałości. O odpowiedzialności i jej braku. Napisałem, że przeraża mnie chamstwo prowadzące do zerowej komunikacji społecznej i histeryczne wodzostwo. Napisałem, że z radością powitałbym dojrzałe i racjonalne propaństwowe prawicowe media i organizacje, których zalążki zresztą, jak np. Jagielloński24, widzę. Ale, napisałem, dopóki pozwolicie się reprezentować przez PiS i Kaczyńskiego, to najnormalniej w świecie pola dla tego dialogu nie będzie.
Kolega odpisał: „I tu się też różnimy, bo Ty nie widzisz języka salonu ostatniej dekady z hakiem, a ja widzę, bo sam jestem z prawicy. Szkodliwość języka – obustronna”.
W porządku, pomyślałem. Rozumiem. Ale co teraz robić? Zgadzać się na narzucanie standardów? Prawicowych – proszę bardzo, w końcu wygrali wybory, ale tych niedojrzałych? Barbarzyńskich? Przecież cała rzecz nie polega na tym, że lewica czy prawica, ale na tym, że jeśli standardy PiS-u i jego wyznawców kiedykolwiek staną się uniwersalne, europejskie, będą oznaczały koniec odpowiedzialnej UE, i brak tej świadomości to katastrofa. Bo co by było, gdyby Niemcy zachowywały się tak jak PiS? Francja? Cały Zachód? Gdyby odrzucił racjonalizm i przyjął myślenie przefiltrowane przez perspektywę prostacko pojętej narodowej dumy? To byłby koniec Europy. Jej barbaryzacja i powrót do ustawień sprzed pierwszej i drugiej wojny.
***
„Nie krytykujcie”, mówi prawica – ale dlaczego, do cholery, nie krytykować? Dojrzali ludzie nie mają problemu z krytyką, z odmiennością, a jak z tą akceptacją odmienności bywa, to wiedzą ci, którzy pójdą 10 kwietnia pod Pałac i wykonają jakikolwiek gest sugerujący, że są związani z tzw. opcją przeciwną. Jeśli ktoś nie lubi obelg, opluwania czy pogardy ocierającej się o lincz, nie polecam. Mnie na przykład kiedyś pod Pałacem miłujący miłosierdzie chrześcijanie poinformowali, że będą się modlili o moje rychłe oślepienie i śmierć. Odszedłem z oczami wielkimi jak salaterki. „Przez Polskę przetacza się płaczący walec – pisał Tomasz Piątek w „Wyborczej”. – Miażdży wszystko – i płacze, że miażdżeni go obrażają”.
Krytykować trzeba. Szydzić – nie wolno, ale nie każdy śmiech jest szyderstwem, czego „niektórzy”, że tak pojadę po prezesowemu, nie rozumieją.
No, ale jasne. Trzeba szanować, rozumieć tę emocjonalność a la Kałków. Nie można mieć podwójnych standardów: staramy się zrozumieć nie zawsze przystające do „europejskich standardów” zachowanie niektórych imigrantów z krajów Południa czy Wschodu, rozumiejąc, że oni z innej kultury – a wariantu własnego świata nie rozumiemy? Oczywiście, że jest z tym trudno, bo czujemy, że on nam zagraża, że – w dodatku – rządzi tym krajem.
Jakiekolwiek próby kontaktu – on odrzuca, rycząc: hołduj mi! Wtedy zobaczymy, ale na moich warunkach! Zupełnie jak Crux z opowiadania Dukaja: chłopski mściciel, człowiek z ludu zrodzony, który na kolana chce rzucić paniczyka z wielkomiejskiego centrum. I paniczyk ma do wyboru albo się ukorzyć, albo zginąć. Dialogu z Cruxem nie ma. Z Szelą też nie było.
***
Ale wyjścia nie ma, rozmawiać trzeba. Sándor Márai w swoich pamiętnikach opisuje strach przed Rosjanami, którzy przyszli na Węgry w czasie II wojny światowej i zachowywali się tam jak na terytorium podbitym. Márai bardzo uważał, by nie nazywać ich barbarzyńcami, ale z opisów wynikało to raczej bezpośrednio.
Nie rozumiał ich, bał się ich nieprzewidywalności – a jednak musiał między nimi żyć. I to w świecie, w dodatku, w którym oni rządzili. Wziął się na sposób: przemawiał do nich kulturalnie, ale stanowczo. W sposób cywilizowany, tak samo jak by rozmawiał z ludźmi ze swojego środowiska, ale nie naginając własnych zasad. Nie ustępując przed naciskami na zamianę form cywilizowanych na barbarzyńskie. Sprawić, żeby atrakcyjną rzeczą było przyłączyć się do świata odpowiedzialnego: lewicy, centrum czy prawicy – wszystko jedno. Byle nie do tych, którzy zaczynają się gromadzić po prawej stronie od PiS-u. I jeśli już jesteśmy przy dojrzałości – to przyjmijmy krytykę.
Bo jeśli ksiądz Międlar staje się dla wielu bardziej atrakcyjny od wartości, które reprezentuje sobą centrum, w tym „Wyborcza” – to, jak mawiał klasyk, wiedzmy, że coś się dzieje.
Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.
W Magazynie Świątecznym:
Jo Nesbo: Bez przemocy byłoby trochę nudno
Zacząłem pisać książki, tak jak grać w piłkę nożną – bo miałem na to ochotę. Z Jo Nesbo rozmawia Katarzyna Bielas
Umberto Eco: O pożytkach z oglądania się za dziewczynami
Życie jest jak film z mojej młodości: wchodzimy, kiedy wiele rzeczy już się stało, i trzeba poznać to, co zdarzyło się przed naszym narodzeniem. Ale dziś, kiedy idziesz do kina, od razu ktoś bierze cię za rękę i mówi, co dzieje się na ekranie
Richard Flanagan: Uchodźcy z Syrii. Byliśmy błogosławieni
Elias, operator kamery, przestaje filmować. Robi łódkę z papieru dla małego Eida. – Popłyńmy nią do Niemiec – mówi Samir. Namiot przecieka, śnieżyca się wzmaga. Zostawiamy ich własnemu losowi, z ulgą wychodzimy w rozdeptane błoto na zewnątrz
Paulina Wilk: Dorosłe dzieci mają żal
Transformacja, arogancja władzy, wojny za progiem – to nie tłumaczy, dlaczego kulimy się w kącie z wyszczerzonymi zębami. Pora sięgnąć do książek zepchniętych na pobocze, bo zawalały autostradę do nieba
Jerzy Sosnowski: Doktryna i czułość
Ze słusznych obiektywnie norm nie wolno czynić kamieni, którymi rzuca się w innych
Horyzont. Andrzej Stasiuk
Co z ciebie za Polak, jak cię na rzyganie bierze, Andriusza? Toż to twój naród, a ty krew z ich krwi oraz kość z ich kości. Umarli, żebyś żyć mógł i bąki zbijać
Ignacy Karpowicz: Wielki Jork, małe życie
Nasze życie zawsze pozostanie małym i choćbyśmy sukcesami wspięli się ponad nasz początek – zawsze istnieć będzie coś większego. Tego nas uczy Nowy Jork
Jak oni piszą
Joanna Bator łapie zahaczki, Janusz L. Wiśniewski buduje wątki na basenie, Katarzyna Bonda marznie, Rafał Kosik ustawia czarny ekran i zielone litery
Diane Ducret: Praca, aborcja, ojczyzna!
Mężczyźni z rządowych ław nie potrafią poradzić sobie z bezrobociem, kryzysem i terroryzmem, więc chcą pokazać, że panują nad czymś najpotężniejszym: nad życiem