Krystyna Pawłowicz grozi posłance Nowoczesnej
Petru zaprasza liderów partyjnych na spotkanie ws. Brexitu
Petru zaprasza liderów partyjnych na spotkanie ws. Brexitu
Lider Nowoczesnej wysłał list do liderów sejmowych ugrupowań z prośbą o spotkanie ws. Brexitu. – Są w historii narodów momenty, które przesądzają o losach kolejnych pokoleń. To momenty, w których trzeba wznieść się ponad podziały i uprzedzenia (…) Rzeczpospolita stanęła właśnie wobec takiego wyzwania – przekonuje Ryszard Petru.
Poniżej treść listu.
Widok starszych osób źle wpływa na rozwój dziecka? Tak twierdzi PiS. I proponuje szokujące rozwiązanie
Starsze panie siedzą na ławce z parku (Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta)
2. Nie będą one mogły znaleźć się na jednej działce np. z domem pomocy społ.
3. Zdaniem PiS otoczenie osób starszych źle wpływa na „kształtowanie postaw”
Zgodnie z projektem noweli, który wpłynął do Sejmu 22 czerwca, placówka opiekuńczo-wychowawcza nie będzie mogła mieścić się na jednej działce ani w jednym budynku z „inną jednostką organizacyjną wspierania i systemu pieczy zastępczej”.
Oznacza to między innymi, że dom dziecka lub pogotowie opiekuńcze będzie musiało być odizolowane od takich instytucji jak domy pomocy społecznej czy domy starców. Skąd taki pomysł posłów PiS?
„Dzieci (przebywające w placówce opiekuńczo-wychowawczej – red.) wychowując się w otoczeniu starości, choroby i śmierci, stykają się na co dzień z dramatem samotności ludzi częstokroć pozbawionych wsparcia najbliższej rodziny” – czytamy w uzasadnieniu projektu cytowanym na stronie lex.pl. Autorzy noweli dodają:
Funkcjonowanie w takim otoczeniu jest bardzo trudne dla osób dorosłych. Tym bardziej trudno uznać je za odpowiednie dla prawidłowego kształtowania postaw i rozwoju emocjonalnego dzieci
Ekspertka: Pijany sen autorów projektu
Według Joanny Mielczarek ze Stowarzyszenia „mali bracia Ubogich”, pomysł PiS jest niedorzeczny. „Gdyby nie fakt, że informacje na ten temat pojawiają się na poważnych portalach prawniczych, nie uwierzyłabym w tę propozycję” – pisze na swoim blogu.
I dodaje: „Bardzo chciałabym poznać wyniki badań, które wskazują konkretnie, w jaki sposób widok osób starszych, samotnych, chorych czy z niepełnosprawnością może źle wpływać na proces wychowawczy dzieci. (…) Inaczej uznaję je za pijany sen i radosną twórczość autorów projektu”.
„Szokująca propozycja” – przeczytaj cały wpis Joanny Mielczarek.
Dalej Mielczarek pisze, że takiego pomysłu „nie spodziewała się w XXI wieku”. I pyta retorycznie: „Czy w następnym kroku będziemy izolować osoby starsze z bliższego otoczenia, żeby także wtedy dzieci nie ‚musiały’ na nie patrzeć?”.
Jarek Marciniak (KOD) – Naród sprawuje władzę bezpośrednio. Sejm zamiast ulicy.
Nowoczesna apeluje do HGW i rady miasta Warszawy o podjęcie uchwały ws. finansowania zabiegów in vitro ze środków miejskich
Jak mówił Michał Stasiński z Nowoczesnej na konferencji przed urzędem m.st. Warszawy:
„Zakończenie programu in vitro oznacza, że 17 tys. par – które znajdują się w procesie leczenia – może dokończyć to leczenie, ale za własne pieniądze. Dla wielu z tych par oznacza to przerwanie całego procesu. Oznacza to ogromne straty, ale też powoduje nieuleczalną traumę psychiczną dla przyszłych rodziców. Niestety, obecny rząd i minister Radziwiłł z przyczyn czysto politycznych, niemerytorycznych, a tka naprawdę ideologicznych zlikwidował ten program. W tek sytuacji rękę swoim mieszkańcom podają często samorządy. Mamy przykład Częstochowy, Łodzi i innych miast, które wspierają swoich mieszkańców, finansując chociaż w części proces leczenia metodą in vitro. My jako Nowoczesna w wielu miastach zgłosiliśmy projekty, przygotowaliśmy projekt leczenia metodą in vitro niepłodności, finansowany przez samorządowy. Jest to projekt, który został zaakceptowany i był tworzony w porozumieniu z fundacją Nasz bocian i został już złożony w wielu miastach w Polsce”
Paweł Rabiej mówił z kolei:
„Mam bardzo gorący apel do prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, jak i do rady miasta Warszawy, aby podjęła uchwałę o finansowaniu zabiegów in vitro ze środków miejskich”
Kryminał koedukacyjny [OSTAŁOWSKA]
Fot. Jacek Marczewski
Zaglądam na stronę KOD. W prawym górnym rogu tradycyjne odliczanie. „9 marca 2016 roku Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok… Sygnatura akt… Od tego czasu minęło: 107 dni. Domagamy się publikacji wyroku NIEZWŁOCZNIE!”.
Jeśli nie stał się cud, dni jest dziś jeszcze więcej.
Za publikację tego i innych wyroków odpowiada Beata Szydło. Według prawników jej zaniechania są przestępstwem.
Czytam artykuł o kobietach przestępczyniach. Agresja, przemoc, pęd do władzy, przymus kontroli to cechy naszego gatunku, bez różnicy płci. Jednak długo w świecie Zachodu aktywność kryminalna kobiet budziła naiwne zdziwienie. A także chęć zrozumienia, która z nich ma skłonność do zła i dlaczego.
Ekspert Marian Cabalski w swoim tekście wylicza stare teorie. Parę przykładów.
Urodzona zbrodniarka chce być jak mężczyzna. Cechuje ją niechęć do macierzyństwa, skłonność do rozpusty, gustowanie w męskich sportach i nałogach, zazdrość, przebiegłość, kłamliwość (1893).
Mężczyźni dysponują zwierzęcą siłą wyzwalania i niszczenia energii, co sprawia, że są kreatywni. Kobiety są pasywne jak rośliny. Do czynu zabronionego skłania je niezadowolenie z seksu. „Płeć jednak stanowi ich kapitał, ponieważ wiedzą, w jaki sposób wykorzystać ją w manipulowaniu mężczyznami” (1907).
Anatomicznie kobiety są uboższe niż mężczyźni. Wiedzą o tym i zazdroszczą im penisa. Kompleks kastrata sprawia, że są bierne, narcystyczne, emocjonalne, z niskim poczuciem moralności. Bunt przeciw własnej płci czyni z nich dewiantki. Dopuszczają się wtedy aktów kryminalnych lub chcą pracować zawodowo zamiast rodzić dzieci (Freud).
Aborcja, prostytucja i zabójstwo – „sekretne przestępstwo kobiet” – to skutek ich natury. Są bardziej od mężczyzn kłamliwe. „Nasze obyczaje seksualne zmuszają kobiety do ukrywania co cztery tygodnie okresu menstruacji”, dlatego „traktują ukrywanie i ukazywanie faktów w nieprawdziwym świetle jako postawę społecznie pożądaną i godną pochwały”. Po cichu duszą, trują, głodzą, puszczają się za pieniądze i spędzają płód, ale rzadko bywają karane. Bo „mężczyźni nienawidzą oskarżania kobiet” (1950).
Wiara w męską rycerskość to część światopoglądu, który Beacie Szydło kazał głosować za całkowitym zakazem aborcji, przeciwko konwencji antyprzemocowej i ustawie o refundacji in vitro. W konserwatywnym porządku publicznym spece od przestępczości brak publikacji wyroku tłumaczyliby płcią pani premier. I nie chcę wyliczać słów, które by przy okazji padły.
Podziemie aborcyjne w Polsce kwitnie. Ciąże usuwają też anestezjolodzy
Na szczęście, nie tylko dla Beaty Szydło, po drodze zdarzyła się rewolucja seksualna, a w latach 70. ubiegłego wieku wśród kryminologów pojawiły się wreszcie badaczki. Amerykanka Dorie Klein wykazała, że zwykle kobiety kradną, włamują się, rabują wtedy, gdy są w skrajnej nędzy, a muszą opłacić czynsz i nakarmić dzieci. Po niej kolejne autorki i autorzy rozmontowali seksualny stereotyp przestępczości kobiet. Doszli na przykład do wniosku, że nie robią one wielkich malwersacji, bo nie mają dostępu do wielkich stanowisk. Jednak i w agresywności następuje równouprawnienie.
Obserwujemy to od ponad stu dni.
Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.
W ”Dużym Formacie” czytaj też:
Wasza wolność. Rozwiązanie konkursu
Oto prace, które wyróżniliśmy w fotograficznym konkursie „Pokaż wolność”. Dziękujemy, gratulujemy!
Vedrana Rudan: Wybaczę matce, przeproszę córkę
Mam córkę i syna. I ją traktuję gorzej. Tak jakby kierowało mną poczucie, że mężczyźnie należy się respekt. Rozmowa z chorwacką pisarką Vedraną Rudan
Protest w fabryce Toyoty w Wałbrzychu. Piekło w gembie
Olejowe opary, brak wentylacji i wyśrubowane tempo sprawiają, że niektórzy mdleją. Związkowcy zwrócili się do Toyoty z prośbą o dodatkową jednominutową przerwę. Firma odmówiła
Polka w Londynie: Jak przeżyłam Brexit
Agnieszka od 12 lat mieszka w Anglii. Jej dom? Zawsze powtarza, że Londyn. W piątek zawahała się po raz pierwszy
Co truje w Argentynie? Zabije nas soja
Kto ma władzę, ten decyduje, na co będziemy chorować i umierać
Z życia ankietera. Wyniki badań terenowych z sufitu
Od kilku do kilkunastu procent polskich badań oglądalności telewizji, poparcia dla partii, prezydenta, rządu, opozycji itp. branych jest z sufitu. Rozmowa ze współwłaścicielem pomorskiej firmy badawczej zatrudniającej kilka osób na umowy o dzieło
Siedmioletni spadochroniarze, czyli drugi rok w pierwszej klasie
Koleżanki dostają od pani naklejki „wspaniale”, a ona „popracuj jeszcze”. Koleżanki – słonka, ona – słonko z chmurką
Babcia nuci o Żydzie. Rozmowa z Mają Wolny, autorką powieści o pogromie kieleckim
Kielce to dama, która poszła na odwyk, odstawiła się, ale nadal czuć w niej żądzę odwetu
Bracia i rower. Zaczęli w garażu, myślą o Nowym Jorku
Marcin z Michałem przywieźli do mnie ramo zespawane w kuźni wuja. Wyglądało jak kulawy pies, ale czułem, że w tym jest sens
Duda pozbawił Kaczyńskiego władzy
W dniu dzisiejszym za zgodą Jarosława Kaczyńskiego Prezydent RP Andrzej Duda wprowadził ustrój prezydencki. Nie wiem czy dobrze to czy źle, ale jest to faktem.
Przyznanie sobie przez Prezydenta prerogatywy do odmawiania realizacji wniosku konstytucyjnego w sprawie sędziów oznacza bowiem, że przyznaje on sobie prawo do odmowy odwoływania ministrów. Zobaczcie Państwo treść dwóch artykułów Konstytucji, które o tym stanowią:
Art. 161. Prezydent Rzeczypospolitej, na wniosek Prezesa Rady Ministrów, dokonuje zmian w składzie Rady Ministrów
Art. 179. Sędziowie są powoływani przez Prezydenta Rzeczypospolitej, na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa, na czas nieoznaczony.
I dzisiaj PiS oficjalnie poparł działania Prezydenta w sprawie sędziów, więc ich ewentualny sprzeciw wobec podobnej odmowy wnioskowi premiera byłby zupełnie nielogiczny. Albo Prezydent jest władny odmawiać wnioskom organów konstytucyjnych albo nie. Dotychczas uznawano, że Prezydent jest w tych przypadkach wyłącznie notariuszem.Obecnie akceptując działania Głowy Państwa wobec sędziów wprowadzono uzus, że Prezydent może odmówić premierowi odwołania ministra. To oznacza system prezydencki w całej pełni, gdyż ministrowie przestaną podlegać premierowi.
Tak więc od dzisiaj Jarosław Kaczyński jest już na emeryturze.
Wpis pochodzi ze strony Roman Giertych – strona oficjalna
Reforma dla lękliwych, czyli pisowski model edukacji
Anna Zalewska (Fot. Kornelia Glowacka-Wolf / Agencja Gazeta)
Rząd PiS zapowiedział reformę edukacji, która zakłada, że uczniowie do szkoły podstawowej będą chodzić przez osiem lat, a do liceum – przez cztery lata. Gimnazja mają być zlikwidowane. Przez kilkanaście lat samorządy dostosowywały się do struktury edukacji, w której były gimnazja. Zainwestowały w to sporo pracy i pieniędzy.
To oczywiście nie jest przesądzający argument na rzecz zachowania gimnazjów. Bo może być przecież tak, że są jakieś szczególne przyczyny, dla których system trzeba wywrócić do góry nogami. Może chaos, który będzie tym zmianom towarzyszyć, warto znieść ze spokojem, bo poziom edukacji wzrośnie. Może.
Z tą myślą zagłębiłam się w lekturę wypowiedzi szefowej MEN Anny Zalewskiej i publicystów, którzy jej plany wspierają (np. teksty Piotra Zaremby z tygodnika „wSieci”). Jest tam dużo narzekań na „testomanię”, na źle skonstruowaną maturęi wiele innych rzeczy. Ale na temat tych zmian można rozmawiać i niekoniecznie to musi oznaczać rewolucję likwidującą gimnazja. Szukam więc dalej z nadzieją, że znajdę jakieś przekonujące wyjaśnienie, dlaczego szkoła podstawowa ma trwać osiem lat.
Właściwie uzasadnienie jest tylko jedno: po co męczyć dzieci i rodziców zbyt częstymi zmianami szkół i egzaminami? Dzieci wolą się uczyć w tej samej szkole dwa lata dłużej, bo tam mają kolegów, środowisko, które znają. Po co je stresować? Ta sama motywacja towarzyszyła protestom przeciwko posyłaniu sześciolatków do pierwszej klasy. Po co mobilizować dzieci do pracy? Niech mają dłuższe dzieciństwo. Po co się ścigać, po co zmuszać do pracy?
W głębi duszy rozumiem te lęki. Moi synowie poszli do szkolnej zerówki w wieku pięciu lat. To wymagało i ode mnie, i od nich wysiłku. Podobnie było z innymi rodzicami dzieci, którzy zdecydowali się na ten krok.
Były dyskusje z panią w szkole, jak sprawić, aby pięciolatki zaczęły się uczyć ciekawych rzeczy i dobrze się bawiły jednocześnie. Były rozmowy z psychologiem, jak sobie radzić z dzieckiem, które nie zaakceptowało zamiany przedszkola na szkołę. Nie żałuję tego wysiłku, uważam, że przyniosło to dobre efekty i będzie procentować w przyszłości.
To jest zresztą ten sam moment i ta sama bariera, którą napotykamy wcześniej: gdy po raz pierwszy dziecko idzie do przedszkola. Często płacze, potrzebuje więcej czasu na oswojenie się z nowym miejscem, a potem jest szczęśliwe, bo ma kolegów, fajne zajęcia. Jest ciekawiej niż w domu. Naprawdę warto, aby – dla dobra dziecka – rodzic pokonał te wspólne lęki. Powtórzę jeszcze raz: piszę to jako ktoś, kto rozumie te lęki, bo je przeżył. Niestety, PiS je raczej pielęgnuje, niż leczy.
I teraz – przy okazji likwidacji gimnazjów – mamy tę samą lękową filozofię. Po co dziecko męczyć? Po co nowa szkoła? Po co egzamin? Ja także na nowo staję przed tym samym pytaniem. Moje dzieci może się ucieszą (nie jest to pewne), że będą z tymi samymi kolegami dwa lata dłużej. Wiem, że wielu rodziców też tak myśli, to oni głosowali na PiS. I to dla nich PiS spełnia swoją obietnicę wyborczą. W ich myśleniu szkoła jest opresyjna, praca męcząca, nauka frustrująca, egzaminy stresujące. A teraz będzie wygodniej.
Nie jestem zwolenniczką wyścigu szczurów i bezwzględnej rywalizacji. Myśląc o edukacji swoich dzieci, stawiam bardziej na różnorodną edukację, na elastyczność, samodzielne myślenie, a nie ciśnienie związane z jak najlepszymi stopniami. Ale – zanim minister Zalewska ogłosiła swoje plany, które obejmą także moje dzieci – już zastanawiałam się nad wyborem gimnazjum, szukałam miejsca, które będzie stymulujące i ciekawe. Wierzyłam, że to nowe otwarcie w życiu moich synów będzie może trudnym, ale wartym wysiłku wyzwaniem. Pomoże im w nauce dostosowywania się do nowych okoliczności, nowego środowiska.
Tak było w przypadku mojej córki. Trudny był moment przejścia z podstawówki do gimnazjum. – Mamo, czy ja dam sobie radę? Ja tam nikogo nie znam – mówiła. Dziś wiem, że ta zmiana była błogosławieństwem, że dla niej dwa kolejne lata w podstawówce to byłby po prostu regres.
Dlatego boję się, że PiS, cofając wszystkie reformy edukacji, prowadzi nas w stronę społeczeństwa uwstecznionego, strachliwego, trochę rozleniwionego. Społeczeństwa niemogącego konkurować z innymi krajami w Europie, w których obowiązkowa edukacja zaczyna się w wieku czterech lat.
A powinniśmy zadać sobie pytanie, na kogo w tym systemie edukacji stawiamy: czy na tych bardziej wycofanych i ostrożnych, czy może na tych bardziej ambitnych, prących do przodu; przy jednoczesnym wsparciu i tworzeniu przyjaznych warunków także dla tych, którzy są trochę z tyłu.
Wygląda na to, że będziemy chować nasze pociechy pod kloszem. Będziemy mało elastyczni, raczej zamknięci, niechętni nowym wyzwaniom. Sęk w tym, że świat na nas nie poczeka. Można i tak. Tylko potem nie narzekajmy, że nie udało nam się dogonić Niemiec w poziomie PKB na głowę mieszkańca.
Brexit. Coraz więcej londyńczyków wpina agrafki. Solidarność z imigrantami
Akcja przeniosła się także na Twittera – pod hasztagiem #safetypin
Tym razem wpinają ją sobie ci, którzy w ten sposób chcą okazać solidarność z mieszkającymi w Wielkiej Brytanii cudzoziemcami.To reakcja na ostatnie ataki na imigrantów, które wybuchły zaraz po ogłoszeniu wyniku referendum – dotknęły one nie tylko Polaków, do których skierowane były ulotki o „polskim robactwie”, ale też m.in. czarnoskórego mieszkańca Manchesteru, który został zaatakowany w tramwaju i wyzwany od „brudnych małych imigrantów” i powinien „spadać do Afryki”. Według policji przestępstwa z nienawiści wzrosły w ciągu czterech dni od wieści o Brexicie o 57 proc. Na prowadzonej przez policję stronie internetowej True Vision od ubiegłego czwartku do niedzieli zarejestrowano 85 zgłoszeń – w analogicznym okresie maja było ich 57.
Wearing my #SafetyPin to show that I stand with anyone suffering racism or racist abuse. #HopeNotHate
„Niech mieszkańcy UE i imigranci zobaczą, że w niebezpiecznym świecie są ludzie, przy których można się czuć bezpiecznie” – zaproponowała więc w poniedziałek Allison, 30-letnia freelancerka, Amerykanka mieszkająca w Londynie, której zależało, by symbol solidarności był możliwie łatwy do zorganizowania. I stąd padło na łatwo dostępną agrafkę.
Akcja rozkręciła się jeszcze tego samego dnia. Brytyjskie media społecznościowe – szczególnie Twitter, gdzie wszystko się zaczęło – zalały zdjęcia marynarek, szali, swetrów (w Londynie w ostatnich dniach temperatura nie przekracza 18 stopni) i klasycznych zdjęć portretowych ze starannie wyeksponowanymi agrafkami. I choć nie brak głosów sceptycznych (jeszcze jeden powód do efektownych selfie; a jeśli rasiści też zaczną się w ten sposób ozdabiać; „biali ludzie chcą się poczuć lepiej”), są i tacy, którzy twierdzą, że osobiście już zdążyli doświadczyć „efektu agrafki”.
I’m wearing one. #SafetyPin: Simple way to show solidarity with UK’s immigrant population.http://indy100.independent.co.uk/article/safetypin-the-simple-way-you-can-show-solidarity-with-the-uks-immigrant-population–ZJzeRPz6kHW …
„Grupa białych krzyczała na mnie w pociągu. Gdy już mieli rzucić bananem, zobaczyli gościa z agrafką i odpuścili, dzięki Bogu” – pisze na Twitterze Ghosty. – Dzisiaj facet z Łotwy zobaczył moją agrafkę solidarności i się rozpłakał. „Jesteś dobrym człowiekiem” – powiedział. Uścisnęliśmy się i płakaliśmy obaj – twierdził we wtorek Godfrey Elfwick.
Wczoraj nowy znaczek solidarności wylądował także w brytyjskim parlamencie. Szefowa Partii Zielonych Caroline Lucas przemawiała w Izbie Gmin na temat przestępstw z nienawiści, a w klapie czarnej marynarki miała z wyeksponowaną dużą agrafkę.
Pomysłodawczyni akcji inspirowała się kampanią „I’ll ride with you” [Przejadę się z tobą], która miała miejsce w Australii w grudniu 2014 r. Rozkręciła ją wtedy mieszkanka Brisbane, poruszona sytuacją w pociągu. Rachael Jacobs zauważyła, że siedząca obok muzułmanka po cichu zdejmuje hidżab, jakby bała się w nim wyjść na ulicę. – Załóż go z powrotem, pójdę z tobą – powiedziała wtedy, a kobieta zaczęła płakać, po czym uściskała ją. Przejęta opowiedzianą na Twitterze historią Rachel i muzułmanki dziennikarka Sydney TV zamieściła wtedy post: „Jeśli jeździsz regularnie autobusem 373 między Coogee a Martin Place i masz religijny strój, nie czuj się samotnie. Przejadę się z tobą”. W ciągu kilku dni tweetów z hasztagiem #Illridewithyou pojawiło się 120 tysięcy.
Czwartkowe występy – Maziarski. Jak Zandberg odczyni Wosia
Adrian Zandberg (Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta)
Ma pecha Adrian Zandberg do sympatyków. Wiele wysiłku włożyła w ostatnich miesiącach jego Partia Razem w oddalenie oskarżeń, że skrycie sympatyzuje z PiS-em i ma gdzieś zasady praworządności. Że tak naprawdę zależy jej tylko na tym, by państwo oskubało zamożnych i rozdało zabrane im pieniądze mniej bogatym, a to, czy przy okazji konstytucja będzie przestrzegana, czy nie, nie ma już większego znaczenia. Że chcą równości (a ściślej mówiąc, urawniłowki), natomiast wolność mają w nosie.
Ten wizerunek był zabójczy dla młodej lewicy, więc jej liderzy podjęli w pierwszej połowie roku sporo inicjatyw, by zademonstrować, że mimo wszystko zależy im na praworządności. Kogo przekonali, tego przekonali (mnie akurat nie) – ale przyznajmy, że dołożyli starań. Wyświetlali wyrok Trybunału na gmachu rządu, demonstrowali w obronie konstytucji.
Jak przystało na partię ze słowem „razem” w nazwie, zawsze robili to osobno, nigdy nie włączyli się w obywatelski ruch oporu przeciw „dobrej zmianie”, ale ostatecznie udało się im uzyskać zaliczenie z wolności. Wprawdzie dopiero po drugiej wymęczonej poprawce i tylko na trójkę, ale niech im będzie. Teraz już mogą zająć się tym, co naprawdę dla nich ważne: zwalczaniem rynku, kapitalizmu i ludzi przedsiębiorczych.
Tyle tylko, że mają pecha do sympatyków. Taki Rafał Woś – od lat cieszący się opinią dobrze zapowiadającego się publicysty młodej lewicy – jednym krótkim tekstem potrafi zaprzepaścić wielomiesięczne wysiłki partii. „Dziś to PiS i Kaczyński myślą nowocześnie” – pisze na stronie Wirtualnej Polski w felietonie, który jest jednym wielkim peanem na cześć „dobrej zmiany”.
Zdaniem Wosia opozycja broniąca konstytucji jest anachroniczna. Nowoczesny jest rząd, bo rozdaje po pięć stówek na dziecko, buduje mieszkania, podnosi godzinową stawkę minimalną, wzmacnia Inspekcję Pracy. Jeszcze tylko musi przywalić wysokie podatki tym, którzy zdaniem Wosia zarabiają za dużo, i już będzie super.
Swoją drogą to dość zabawne, kiedy publicysta wyznający ideologię socjalizmu w XX-wiecznym wydaniu orzeka, kto jest nowoczesny, a kto zacofany. I kiedy tenże publicysta bezkrytycznie łyka puste obietnice PiS-u, który przecież jeszcze żadnego mieszkania nie wybudował, a jedynie nakreślił mgliste wizje.
Woś wychwala Mateusza Morawieckiego za to, że się „krząta” i że ino patrzeć, już za chwilkę, za momencik, przedstawi wizję fundamentalnych reform. A opozycja? Jest niekonstruktywna. Szydzi. Wytyka Morawieckiemu brak konkretów i pustosłowie. PiS-owskie think tanki już od 2011 r. przygotowują wspaniałe programy zmian, a co robią PO i Nowoczesna?
Nie wiem, jak Woś potrafi pogodzić krytykowanie opozycji za brak konkretów programowych z chwaleniem rządu za pisane palcem na wodzie „Mieszkanie plus” czy za mityczny „plan Morawieckiego”.
Wiem natomiast, że ludzie Zandberga znów będą musieli zakasać rękawy i wziąć się do roboty, żeby zniwelować wizerunkowy efekt publicystyki autora, który jest postrzegany jako prominentny przedstawiciel ich obozu. Ile czasu trzeba wyświetlać wyrok Trybunału na kancelarii premiera, żeby odczynić dzieło Wosia? Pewnie z tydzień. Najlepiej niech od razu wyświetlają przez miesiąc, będą mieli zapas na konto następnych felietonów.
Błaszczak: Sprawa wycieku planów zabezpieczenia szczytu NATO została rozdmuchana przez biuletyn opozycji totalnej
Jak mówił w Salonie politycznym Trójki minister Mariusz Błaszczak:
„Większość planów miała charakter jawny. Sprawa została rozdmuchana przez jedną z gazet codziennych, którą ja traktuje jako biuletyn opozycji, opozycji totalnej. Zostały wyciągnięte konsekwencje wobec osób odpowiedzialnych, wobec szefa sztabu głównego policji. Zmienione zostały fragmenty planów, które miały charakter niejawny. One dotyczyły zabezpieczenia miejsca szczytu NATO. Mała sprawa została wykorzystana do ataku politycznego, tak zrobiła to ta gazeta. Nie mogę powiedzieć, że nie było sprawy. Ale nie miała poważnego charakteru”
Prof. Strzembosz o decyzji prezydenta Dudy: To selekcja sędziów na „swoich” i „nie swoich”
Prof. Adam Strzembosz, były pierwszy prezes Sądu Najwyższego (Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)
EWA SIEDLECKA: Prezydent odmówił nominacji dziesięciu sędziom przedstawionym mu przez Krajową Radę Sądownictwa. Nie podał przyczyn. Ani podstawy prawnej, która dawałaby mu prawo do odmowy nominacji. Konstytucja mówi jedynie, że „sędziowie są powoływani przez prezydenta RP na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa”.
PROF. ADAM STRZEMBOSZ: Praktyka nadania sobie przez prezydenta uprawnień do selekcji kandydatów na sędziów przedstawionych przez KRS miała już miejsce. Zrobił to śp. Lech Kaczyński w 2007 r.
W świetle konstytucji, która w tej części była opracowana przy Okrągłym Stole z udziałem wielu działaczy późniejszego PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele, uprawnienia prezydenta przy powoływaniu sędziów miały sprowadzać się do pewnej godnościowej celebracji przydającej powagi samemu aktowi nominacji i sędziowskiej profesji.
To Krajowa Rada Sądownictwa została uznana za jedyny podmiot uprawniony do dokonywania selekcji kandydatów. Chodziło o to, by pozbawić władzę wykonawczą wszelkich możliwości manipulowania sędziami, chociażby przez obiecywanie awansów czy grożenie brakiem awansu w wypadku nieposłuszeństwa. Ta jednomyślność co do roli prezydenta w procesie nominacji została teraz złamana. Widzę tu zapowiedź dzielenia przez władzę sędziów na swoich i obcych. Z wielkim smutkiem przyjmuję naruszenie kompetencji KRS i nadania sobie przez prezydenta uprawnień, których nie daje mu ani przepis prawa, ani intencja, z jaką był uchwalany.
Jaki to sygnał dla sędziów?
– Informacja, że na poziomie urzędu prezydenta dochodzi do selekcji sędziów na „swoich” i „nie swoich”, będzie dla sędziów ostrzeżeniem, że „niewłaściwe” orzekanie może złamać ich karierę sędziowską. Jeśli się taki precedens przyjmie, to niewykluczone, że będzie z niego korzystał kolejny prezydent. I może być tak, że zastopuje karierę tych awansowanych przez prezydenta Dudę, a będzie awansował swoich. Będziemy mieć wtedy sędziów tej czy kolejnej władzy, czyli sędziów z politycznej nominacji. Tak było za PRL. Np. w Izbie Karnej Sądu Najwyższego nie było żadnego sędziego, który nie należałby do PZPR. Nie było nawet sędziów należących do „stronnictw sojuszniczych”: ZSL i SD.
Prowadzono selekcję pod kątem odpowiedniej postawy ideowej. Jeśli teraz coś takiego w Polsce się zacznie, to z wielkim pesymizmem widzę przyszłą kondycję polskiego wymiaru sprawiedliwości.
Protest sędziów z Iustitii
Stowarzyszenie Sędziów Iustitia skrytykowało prezydenta Dudę za niepowołanie 10 sędziów przedstawionych przez KRS: „Decyzja Prezydenta nie znajduje oparcia w art. 179 Konstytucji. Działanie takie stanowi powtórzenie niebezpiecznego dla ogółu obywateli precedensu, zmierzającego do wyłaniania sędziów na podstawie niejasnych kryteriów. Powoduje, że proces nominacji sędziowskich staje się mniej transparentny i bardziej podatny na wpływy polityczne”.
PiS dostał czas do września na swój efekt cieplarniany
Jarosław Kaczyński niespecjalnie przejął się Brexitem (ponoć mówi: Bretix). I nie dlatego, że nie zrozumiał, co zaszło albo dlatego, że guzik go to obchodzi. Unia Europejska w polityce prezesa jest drugorzędna. UE ma dawać szmal, największy i najdłużej, a jak nie da – zwalić, że to wina Tuska, wina Brukseli, wina Merkel.
Prezes od razu po ogłoszeniu Bretixu ogłosił program ratunkowy dla UE. Traktat Lizboński do poprawki, co w rozumieniu prezesa znaczy: Unia sobie, państwa narodowe sobie. Nie można z tego sklecić jakiejś spójnej całości, ale nie o to chodzi, aby był sens. O elektorat pisowski chodzi.
Witold Waszczykowski miał transmitować geniusz prezesa do samej Brukseli, lecz nikt z nim nie chce rozmawiać. Nie jest partnerem dla najważniejszych. Te czasy dawno minęły. Beata Szydło na szczycie Rady Europejskiej zaś nie przedstawiła planu ratunkowego Kaczyńskiego, bo po jakiejkolwiek konsultacji usłyszałaby, że to plan Unii Europejskiej bez Unii Europejskiej. Takie paradoksy, potworki pisowskie.
Premier Szydło siedziała na RE jak trusia, za to mówiła na konferencji prasowej swoim ezopowym językiem: – Państwa obecne na dzisiejszym spotkaniu powiedziały: chcemy być razem. Powinniśmy zrobić wszystko, by się dziś nie dzielić, by nie następowały podziały. Jest wola, żeby szukać jedności.
Bardziej precyzyjny był gospodarz szczytu Donald Tusk. Nikt nie wychylił się ze zmianą traktatów: – Ku mojemu miłemu zdziwieniu – bo nie jestem entuzjastą zmian traktatowych – nie padł ani jeden głos na rzecz zmiany traktatowej. Były premier naszego kraju sprecyzował warunki brzegowe oczekiwań najważniejszych państw unijnych (czyt. strefy euro): – Fatalna byłaby debata, która polegałaby tylko na dwóch radykalnych stanowiskach. Albo więcej Europy, albo mniej. Jedno i drugie dla Polski byłoby bardzo ryzykowne, gdyby wygrała jedna lub druga teza. Między jednym a drugim jest przestrzeń do mądrych zachowań. I tę mądrość zachowań Tusk nazwał: better Europe (lepszą Europą).
Przede wszystkim – Tusk zachował się jak mąż stanu, mianowicie Davida Camerona pouczył, że dostęp dla Brytyjczyków do wspólnego rynku będzie możliwy tylko przy poszanowaniu czterech unijnych swobód, w tym przepływu osób.
Co z tego dla nas wynika? Teraz jest czas na refleksje dla przywódców 27 państw UE. A mają go sporo, bo do następnego szczytu w Bratysławie we wrześniu. Czyli przez całe wakacje nikt nie będzie zawracał Kaczyńskiemu głowy, że PiS niepraworządnie prowadzi Polskę. Trybunał Konstytucyjny już jest niemal zlikwidowany. Dobrze to określił na posiedzeniu komisji sprawiedliwości przedstawiciel KOD Jarosław Marciniak: – Dlaczego kłamiecie prosto w twarz? Ten projekt to tak naprawdę Wasza ustawa, której niekonstytucyjność w wielu aspektach jest po prostu ewidentnie niekonstytucyjna. Z trzech projektów skierowanych do podkomisji wyszedł jeden. Państwo po raz kolejny skłamali. Obiecywaliście, że obywatele będą słuchani. Że obywatelskie projekty będą traktowane priorytetowe. Żaden przepis z naszego projektu nie został przyjęty.
PiS pracuje w Sejmie w nocy, Andrzej Duda między pisaniem kolejnych wpisów na Twitterze ad hoc podpisuje ustawy, jakie zostaną mu dostarczone przez kolegów partyjnych, niekiedy nad ranem. Pracowity PiS nie popuści też w wakacje, przepcha swoje prawo – tj. bezprawie – przez izbę ustawodawczą. Żaden Timmermans nie podskoczy partii Kaczyńskiego, bo ten będzie wylegiwał się na jakichś plażach.
PiS zaś szykuje nowa akcję propagandową, którą już widać w prawicowej prasie, a działacze tej partii wyszli na ulice z partyjnymi transparentami, w tym na rocznicę poznańskiego Czerwca ’56: „Czy powstanie IV Rzesza?”, „Nie chcemy niemieckiej Unii Europejskiej”.
Lato będzie gorące. To głównie efekt cieplarniany PiS.
Waldemar Mystkowski
Czy tam ktoś mieszka? Pytamy wokół domu Jarosława Kaczyńskiego na Żoliborzu [WIDEO]
29.6.2016
– To nie jest dom prezesa. On mieszka w Wilanowie – mówi stanowczo kobieta z zakupami w ręku. – Mnie się wydaje, że jego tu nie ma, bo go nie widuję – dorzuca starsza pani spacerująca z psem. – Z tego, co słyszałem, to jego bratanica tam mieszka – sugeruje mężczyzna z bloku przy ul. Gdańskiej. I przypomina: – Jak jeszcze żyła matka, to często tu bywał. Jego ochroniarze nawet autobus potrafili zatrzymać.
Im bliżej domu przy ul. Mickiewicza 49, tym większa pewność rozmówców, że pod tym adresem mieszka prezes rządzącej w Polsce partii. – Oczywiście, że tak. Widuję go codziennie – mówi jeden z najbliższych sąsiadów i znika szybko za furtką swojej posesji.
Zawsze z obstawą
Tuż obok zagaduję matki z dziećmi w wózku. Przechodzą tędy kilka razy dziennie. – Od tyłu zawsze stoi samochód z ochroną – mówi jedna. – I kot – dorzuca druga dla żartu. Obie wskazują na dwupiętrowy budynek – bliźniak. Od ul. Mickiewicza dom zasłaniają wysokie drzewa i wielki billboard. Z drugiej strony jest wąska, lokalna ul. Solskiego. Stąd więcej widać. – Najpierw wysiadają dwumetrowcy z BOR-u, a za nimi taki niski ziomek – opisuje młody chłopak, który codziennie mija dom z tabliczką „Mickiewicza 49”.
– Ochroniarze nie odstępują go ani na chwilę. Stoją z obu stron budynku – mówi sąsiad mieszkający po drugiej stronie ulicy. – Znałem jego mamę. Na spacery często wychodziła na pl. Lelewela. Jego też czasem spotykałem, ale nigdy nie rozmawialiśmy.
Większość przyznaje, że Jarosław Kaczyński zawsze pojawia się z obstawą. – O! Widzi pan, teraz prawdopodobnie jest w domu, bo przed furtką stoi taki jeden ludek, który go pilnuje – mówi mężczyzna mieszkający na Żoliborzu od ponad 40 lat. Faktycznie, przed bramą kręci się ktoś w długich spodniach i krótkiej koszulce. Trudno go zauważyć, bo ma strój w kolorze khaki, co czyni go mniej widocznym na tle zieleni.
W kiosku, butiku, kolekturze lotto
Pytam o Jarosława Kaczyńskiego w całodobowym sklepie monopolowym na rogu Mickiewicza i Potockiej. – Nie będę o tym mówił. Jedyne, co mogę zrobić, to pana pożegnać – słyszę. Obok, w kolekturze lotto, nie widzieli prezesa PiS. Ale za to dowiaduję się, że szóstkę obstawiali tu Jan Kobuszewski, Piotr Gąsowski, Krzysztof Piesiewicz, Wojciech Pokora, a nawet Antoni Macierewicz, „ale to akurat dawne dzieje”. Kaczyński nie odwiedza też pobliskiego kiosku. – Myślę, że ma od tego ludzi – mówi sprzedawczyni i chwali się, że jej klientem jest inny polityk – Ryszard Kalisz.
W butiku vis a vis domu przy ul. Mickiewicza 49 można kupić przede wszystkim damskie stroje, ale jest też biżuteria męska. – Mam nadzieję, że prezes mnie kiedyś odwiedzi. Jeśli będzie potrzebował czegoś na prezent, to na pewno mu doradzę – zachęca właścicielka.
W sushi barze go nie lubią
Zaczepiam sprzedawcę truskawek przy pętli tramwajowej Marymont – Potok. – A gdzie on mieszka? – pyta pan Artur. Wskazuję dom jakieś 100 metrów od nas. – A gdybym wiedział, to bym tu nie handlował – mówi. – Nigdy nie głosowałem na PiS, zawsze na PO albo PSL. Nie lubię Jarosława Kaczyńskiego, bo nakręca ludzi przeciw sobie. PiS powinien nas zjednoczyć, a nie dzielić – radzi.
Jeśli Jarosław Kaczyński lubi sushi, to niech omija bar serwujący takie danie blisko swojego domu. Tam go nie lubią. – My jesteśmy to – mówi człowiek za ladą i podsuwa mi nalepki „obywatel drugiej kategorii”. – Auto mam oblepione KOD-em i pier***ę, że tu mieszka. Jak przyjdzie do nas ktoś z odznaką KOD-u, to ma zniżkę 10% i bez kolejki go obsługuję – zapewnia.
Budka z lustrami weneckimi
Lubi go za to sąsiadka z naprzeciwka: – To zawsze był miły sąsiad. Kłania się elegancko, podnosi czapkę do góry – opowiada. Pamięta go jeszcze z czasów, gdy chodzili do tej samej podstawówki, ale innej klasy. – Może na rowerze jeździliśmy, ale rzadko się razem bawiliśmy, bo ja byłam młodsza od niego – wspomina.
Mieszkańcy zwracają uwagę na budkę stojącą na działce, gdzie stoi dom prezesa PiS. – Są takie podejrzenia, że tam jest ochrona. Niech pan spojrzy na lustra weneckie – wskazuje jeden z rozmówców. Jeszcze kilka lat temu w tym niewielkim pawilonie mieściła się wypożyczalnia kaset wideo. Ale jej właściciel się wyprowadził, a działkę sprzedał rodzinie Kaczyńskich. Teraz numery 47, 49 i 51 mają jednego zarządcę. W tym środkowym nocą zapala się światło. To znak, że do domu wrócił Jarosław Kaczyński. Tak tu mówią. Limuzyna zawsze podjeżdża pod bramę od ul. Solskiego. Wcześniej mija bilbord, na którym uśmiechają się do siebie serdecznie Lech Wałęsa i Lech Kaczyński.