Wczoraj były uśmiechy i uściski. A dzisiaj PiS znów zaczyna: Nie będzie nam Bruksela mówiła, co mamy robić…
ADAM STĘPIEŃ, CZAREK SOKOLOWSKI, SŁAWOMIR KAMIŃSKI (Wczoraj były uśmiechy i uściski. A dzisiaj PiS znów zaczyna: Nie będzie nam Bruksela mówiłą, co mamy robić…)
– Odbyliśmy dobrą, konstruktywną rozmowę – mówiła szefowa polskiego rządu. Podkreślała, że wspólnie z przedstawicielem KE zgodzili się też, że spór wokół TK „to kwestia, którą Polska musi sama, wewnętrznie rozwiązać”. „Wiadomości” TVP odtrąbiły, że rząd i UE mówią „jednym głosem”.
Jaki: Polski rząd potrafi powiedzieć „nie” tym brukselskim urzędnikom
Wtorkowy ton był o tyle zaskakujący, że jeszcze w piątek w bardzo emocjonalnym wystąpieniu premier mówiła, że „to nie Polska ma problem z reputacją i autorytetem, ale KE”. Podkreślała, że nikt poza państwem polskim nie „będzie dyktował nam rozwiązania”.
Ale już w środę politycy PiS powrócili do poprzedniego tonu. – KE sądzę, że chciała pójść z nami – przepraszam, użyję kolokwializmu – na twardo. Natomiast chyba zobaczyła, że czasy, w których polski rząd na kolanach przyjmował instrukcje z Brukseli, po prostu się skończyły. To se ne vrati. I w związku z powyższym zaczęli szukać dialogu – mówił o poranku w Polskim Radiu Patryk Jaki.
– Wiecie państwo, to jest tak, że te wszystkie instytucje europejskie roszczą sobie prawo do tego, żeby podporządkowywać rządy poszczególnych państw, żeby realizowały wszystko, czego chcą. I takie rządy jak dzisiejszy polski czy węgierski, które potrafią powiedzieć im „nie” – tym brukselskim urzędnikom, którzy często nie pochodzą z żadnych wyborów, a mają różne fanaberie – po prostu się nie podoba – przekonywał wiceminister sprawiedliwości.
I deklarował: – Ale my nie zgodzimy się na taką sytuację, gdzie Polska będzie stawiana do rogu i będą nam urzędnicy brukselscy mówili, co mamy robić. Tym bardziej że KE i te wszystkie elity europejskie mają do nas pretensje tak naprawdę o jedno – to jest gdzieś tam w tle tego sporu – o to, że nie chcemy przyjąć imigrantów. Poprzedni rząd, który zgadzał się na przyjęcie każdej kwoty islamistów, był hołdowany przez elity europejskie.
Szymański do Timmermansa pretensji nie ma, „ale w KE są ludzie…”
Minister ds. europejskich Konrad Szymański, który uczestniczył we wtorkowej rozmowie z Timmermansem, zapewnia, że „nie jesteśmy na wojnie” z Brukselą. – Z dobrej woli uznajemy, że konsultacje z KE są czymś naturalnym dla państwa członkowskiego i bardzo intensywnie w ostatnich tygodniach je prowadzimy – mówił w TVN 24. – Polska tak samo jak UE wierzy, że praworządność jest istotą rzeczy i nie ma kontrowersji. Natomiast są różnice co do interpretacji tego, co jest praworządne, a co nie jest.
Jak mówił Szymański, Timmermans „nie musiał pytać” o słowa polskiej premier na temat KE. – Wcześniej wyjaśniliśmy sobie, że wystąpienie pani premier Beaty Szydło było tylko przypomnieniem ról, jakie odgrywają poszczególne instytucje, poszczególni gracze w tym procesie – powiedział.
W dniu przemówienia premier „Rzeczpospolita” napisała, że dotarła do projektu zapowiadanej opinii KE w sprawie praworządności w Polsce, co musiało dodatkowo rozeźlić szefową rządu. Jak mówił dziś Szymański, „sprawiło to wrażenie nasilających się nacisków na Polskę”. – Polska nie wyobraża sobie działania pod jakimkolwiek naciskiem, jakimkolwiek ultimatum – zadeklarował.
Wiceminister spraw zagranicznych podkreślał, że „nie ma żadnych pretensji do Fransa Timmermansa osobiście czy do jego otoczenia”. – Natomiast w KE z pewnością są ludzie, którzy są zainteresowani zaburzeniem procesu…
– Ale jacy ludzie? – pytał prowadzący.
– Ci, którzy nie wierzą w proces uporządkowania relacji w tej sprawie z Warszawą, którzy woleliby, aby ten proces pewnego nieporozumienia, nawet napięcia, po prostu trwał. W KE są po prostu różni ludzie, różni politycy. Niektórzy życzą nam dobrze, niektórzy mniej dobrze – stwierdził Szymański.
To może być początek wielkiej koalicji. Donald Tusk i KOD są skazani na współpracę
Donald Tusk śledzi i komentuje polską politykę. Czy zacznie ją na nowo kształtować? Tak można odczytać przyjęcie przez szefa Rady Europejskiej delegacji KOD. Bo jeśli Tusk chciałby wrócić do polskiej polityki po zakończeniu misji w Brukseli, to właśnie organizacja kierowana przez Mateusza Kijowskiego może mu w tym pomóc. Na PO i Grzegorza Schetynę nie ma co liczyć.
„W serdecznej atmosferze omówiliśmy bieżącą sytuację w Polsce, relacje Polski z Unią Europejską oraz możliwe scenariusze rozwoju sytuacji” – opisuje Mateusz Kijowski poniedziałkową rozmowę z Donaldem Tuskiem. I to ten ostatni człon jest najbardziej istotny. Bo pod hasłem „możliwe scenariusze rozwoju sytuacji” może kryć się współpraca KOD z Donaldem Tuskiem.
Rycerz na białym koniu
Ale nie jest tak, że ludzie przyjmą Tuska jak rycerza w srebrnej zbroi, który przyjechał na białym koniu zbawić ich od PiS-u. A też Kaczyński nie odda władzy bez walki, wszak mówi, że jego plan jest obliczony na osiem lat.
Jedyną szansą opozycji byłoby więc silniejsze niż PiS zmobilizowanie wyborców. Tak, jak w 2007 roku – na PiS zagłosowało wtedy więcej ludzi, niż dwa lata wcześniej, ale skok poparcia PO był jeszcze większy. Na razie jednak na powtórkę tego scenariusza się nie zanosi.
Problemy opozycji
Dlatego Ryszard Petru wzywający do przyspieszonych wyborów jest jak karp proszący o przyspieszenie Wigilii. Zupełnie oddzielnym wątkiem jest pytanie, kto miałby doprowadzić do tych przyspieszonych wyborów, bo nie da się tego zrobić bez głosów Prawa i Sprawiedliwości.
Słaba opozycja jest na razie w defensywie, brakuje jej lidera. Grzegorz Schetyna skupił się na wewnątrzpartyjnych wojenkach, poza tym brak mu charyzmy. Pisaliśmy o tym w naTemat. Ryszard Petru wciąż buduje struktury i walczy z wpadkami. Dlatego poparcie PiS rośnie, i to pomimo skandali, takich jak skok na Trybunał Konstytucyjny czy porażające upartyjnienie państwowych spółek.
Czas
To stan na dzisiaj. Ale zakładając, że Ryszardowi Petru nie uda się namówić Prezesa do skrócenia kadencji Sejmu, następne wybory parlamentarne będą dopiero jesienią 2019 roku. Z kolei do wyborów prezydenckich zostały jeszcze cztery lata, właśnie mija pierwsza rocznica wygranej Andrzeja Dudy w II turze.
Przez tak długi okres wiele może się zmienić. Nastroje społeczne mogą się odwrócić, wszak rząd PiS będzie się zużywał. Na krótką metę pomoże wymiana ministrów czy premiera, jednak kolejne skandale i skandaliki będą coraz bardziej ciążyć partii Jarosława Kaczyńskiego.
Stopniowy powrót
W tym czasie będzie dobiegała końca misja Donalda Tuska w Brukseli. PiS oficjalnie ogłosiło, że poprze kandydaturę byłego premiera na drugą kadencję. I choć niektórzy podwładni Jarosława Kaczyńskiego nadal mówią, że poparcie jeszcze nie jest przesądzone, to wygląda to raczej na teatrzyk dla twardego elektoratu. Wszak Kaczyńskiemu na rękę jest, by Tusk wrócił później, niż wcześniej.
Do tego czasu nie tylko będzie obserwował i komentował polską politykę, ale też może zacząć w niej działać, choć na razie zakulisowo. – Nie było deklaracji poparcia dla KOD. Myślę, że można powiedzieć, że Donald Tusk był pod wrażeniem tego, jak szybko rozwija się KOD – opisuje Radomir Szumełda, koordynator krajowy KOD i były działacz PO z Trójmiasta.
Bez deklaracji
– Przewodniczący Tusk interesował się KOD jako zjawiskiem socjologicznym, porównywał nas do podobnych ruchów z historii – dodaje rozmówca naTemat. Jak relacjonuje Radomir Szumełda Tusk „interesował się kolejnymi projektami”, ale „unikał deklaracji poparcia” czy „dawania rad na temat dalszego rozwoju KOD”. – Ale widać, że się interesuje i mocno niepokoi tym, co się dzieje w Polsce – dodaje działacz KOD.
Sam sceptycznie podchodzi do współpracy Tuska i KOD po jego powrocie do kraju. – Za te kilka lat scena polityczna będzie tak przebudowana, że Donaldowi Tuskowi trudno będzie się na niej odnaleźć – dodaje Radomir Szumełda.
Jedyny lider
Przyznaje jednak, że „braku jest liderów dużego formatu w tej prodemokratycznej części sceny politycznej”. – Ale KOD musi pozostać ruchem obywatelskim, który kreuje nowe twarze, a nie sięga po te od lat funkcjonujące na scenie. Już ja mam problem, bo byłem 10 lat w PO, a co dopiero Donald – zauważa nasz rozmówca.
I z powodu tej deklarowanej apolityczności KOD i Tusk będą unikali otwartego potwierdzenia współpracy. Ale są na nią skazani. KOD potrzebuje doświadczonego polityka, który pomoże mu konkurować z Kaczyńskim, a Tusk będzie potrzebował sprawnie działającej organizacji, która pomoże mu w kampanii.
Skazani na siebie
A sygnałów, że będzie chciał wziąć w niej udział jest coraz więcej. Pytany o powrót Tuska Grzegorz Schetyna z reguły zdawkowo odpowiada, że oczywiście partia chętnie przyjmie go z powrotem. Inaczej nie może powiedzieć, Tusk to założyciel PO. Ale panowie są dzisiaj śmiertelnymi wrogami i trudno sobie wyobrazić ich współpracę.
Może kiedy były premier wróci, część jego dawnych współpracowników odejdzie z PO i spróbuje stworzyć własne ugrupowanie. Jednak głośne nazwiska bez struktur nie dadzą wyborczego sukcesu. Dlatego KOD jest dzisiaj dla Tuska najlepszą możliwą opcją. A Tusk dla KOD.
Błaszczak: Dzięki ustawie krytykowanej przez totalną opozycję, policja miała narzędzia, żeby namierzyć bombera
Błaszczak: Dzięki ustawie krytykowanej przez totalną opozycję, policja miała narzędzia, żeby namierzyć bombera
– Dzięki ustawie o policji, tak mocno krytykowanej przez totalną opozycją, która weszła w życie w styczniu tego roku, policja miała odpowiednie narzędzia, żeby namierzyć sprawcę – mówił Mariusz Błaszczak w rozmowie z Konradem Piaseckim w Kontrwywiadzie RMF.
Schetyna: Trzeba budować szansę na stworzenie wspólnych list opozycji
– Każdy ma prawo być bardziej lub mniej łatwowierny, jeśli chodzi o relacje z PiS-em – tak – krótko – Grzegorz Schetyna skomentował w TOK FM udział Władysława Kosiniaka-Kamysza w spotkaniu z prezesem PiS oraz marszałkiem Sejmu.
– Trzeba budować szansę na stworzenie wspólnych list [opozycji] – podkreślał szef PO, twierdząc, iż PiS być może zechce zmienić ordynację wyborczą tak, by preferowała „duże bloki wyborcze”.
Schetyna nie wykluczył, iż do szykowanego na wrzesień gabinetu cieni mogą zostać włączone osoby związane z innymi opcjami politycznymi z opozycji.
Szymański: Komisja Europejska to nasza instytucja. Ale nawet nasze instytucje się mylą i dają się zinstrumentalizować
– Komisja Europejska jest w moim przekonaniu naszą instytucją, bo jesteśmy krajem członkowskim UE. I nie powinniśmy postrzegać instytucji unijnych, jako wrogich z definicji. To instytucja, z którą mamy różnicę zdań, ale w którymś momencie sobie ją wyjaśnimy. KE to nasza instytucja, ale nawet nasze instytucje czasem się mylą. Czasami idą za daleko, dają się zinstrumentalizować. KE zareagowała zbyt wrażliwie, ale to już historyczny temat, nie ma co do tego wracać – stwierdził dziś w TVN24 minister ds. europejskich Konrad Szymański.
Szymański: W KE są ludzie zainteresowani zaburzaniem procesu drogi do kompromisu. Do Timmermansa pretensji nie mam
– Wystąpienie premier Szydło było jedynie przypomnieniem ról, jakie odgrywają poszczególni gracze w tym procesie [wokół TK] – stwierdził dziś w TVN24 Konrad Szymański, przywołując piątkowe wystąpienie szefowej rządu w Sejmie. – Konsultacje z UE są czymś naturalnym. Nie mówmy o kapitulacji, nie używajmy takiego języka, bo nie jesteśmy na wojnie – mówił minister ds. europejskich u Bogdana Rymanowskiego.
Jak przekonywał doradca Szydło – podkreślając, iż nie podejrzewa o to Fransa Timmermansa, ani że nie ma do niego pretensji:
„W Komisji Europejskiej są ludzie zainteresowani zaburzeniem tego procesu [dochodzenia do kompromisu], są zainteresowani tym, żeby napięcie, nieporozumienie, trwało. W KE są ludzie, którzy życzą nam dobrze, i ci, którzy nie życzą nam dobrze”
Szymański stwierdził też: – PiS nie musi się wycofywać ze zmian, ale te same cele można zrealizować w inny sposób.
Pod koniec epoki brązu rozpętała się „zerowa” wojna światowa – twierdzi szwajcarski archeolog
„Dla Najpiękniejszej” – taki napis widniał na jabłku, które Eris rzuciła między Herę, Atenę i Afrodytę, bawiące się na weselu Peleusa i Tetydy. Tym samym zapoczątkowała bieg wydarzeń, które doprowadziły do wybuchu wojny trojańskiej. Tyle mitologia, a jak było naprawdę?
Dr Zangger dowodzi, że opisany przez Homera konflikt można porównać do współczesnych wojen światowych. Była to jego zdaniem „zerowa wojna światowa”, która 3,2 tys. lat temu zmiotła cywilizacje epoki brązu w basenie Morza Śródziemnego.
Kto zaczął?
Ze źródeł historycznych wiemy, że w drugim tysiącleciu przed Chrystusem strefy wpływów na tych terenach podzielone były pomiędzy duże i dość stabilne organizmy państwowe – egipskie Nowe Państwo, Państwo Nowohetyckie w centralnej Anatolii oraz królestwa Mykeńczyków w kontynentalnej Grecji.
Ten uporządkowany świat rozpadł się nagle niczym domek z kart. W ciągu zaledwie jednego pokolenia. Archeolodzy doszukują się przyczyn w zmianach klimatycznych, trzęsieniach ziemi na ogromną skalę, które mogły wywołać migracje i niepokoje społeczne.
Ale dr Eberhard Zangger sugeruje, że sprawcą tego zamieszania była tajemnicza cywilizacja Luwijczyków, którzy zajmowali w tamtym czasie zachodnią część Anatolii. Występują tam bogate złoża minerałów. Można się zatem spodziewać, że był to obszar o dużym znaczeniu w czasach starożytnych. Jak wynika ze zdjęć satelitarnych – tereny te były wyjątkowo gęsto zamieszkane, choć do tej pory odkopano niewielką część z 340 miast, które tam się znajdowały. Dodatkowo zachowane źródła hetyckie wspominają o kilku małych królestwach, w których mówiono jednym językiem – luwijskim. Podobnie jak hetycki należał on do wymarłej grupy języków anatolijskich (podrodziny języków indoeuropejskich). Zangger jest więc przekonany, że mieszkańcy tych terenów tworzyli niezależną cywilizację.
Z tekstów hetyckich można również wyczytać, że te małe królestwa tworzyły czasowe koalicje, których siła była wystarczająca, by zaatakować sąsiadów. Dość niespodziewanie około 1250 r. p.n.e. królestwa zawiązały duży i trwały sojusz, co zaowocowało znacznym wzrostem znaczenia i siły tych ludów. W przeciwieństwie do poprzednich najazdów ten atak na państwo Hetytów nastąpił z dwóch stron, zarówno od lądu, jak i od morza. Zbiegł się on z przejściowym osłabieniem króla Hetytów, co tylko ułatwiło podbój. Jakby tego było mało, Luwijczycy znaleźli sojuszników wśród łupieżczych plemion zamieszkujących północne tereny Anatolii.
Wyższe klasy rządzące zostały wymordowane, a niedobitki uciekły w różnych kierunkach. Między innymi z tego powodu brakuje informacji o ciągłości państwa, chociaż nieliczne hetyckie państwa-miasta położone na terenach północnej Syrii przetrwały kolejne 500 lat.
A Luwijczycy opanowali ogromne terytorium – od wybrzeży Tracji wschodniej, przez Azję Mniejszą, aż do granic dzisiejszego Libanu.
Według Zanggera teorię tę potwierdzają egipskie inskrypcje świątynne mówiące o najeździe Ludów Morza. Uważa on, że byli to Luwijczycy, którzy po podbiciu Hetytów wypuścili się po nowe łupy, osłabiając i destabilizując Egipt.
Ile prawdy w „Iliadzie” i „Odysei”?
Ostatnią potęgą, która mogła stawić czoła Luwijczykom, stały się królestwa mykeńskie. Ich władcy, przewidując, że mogą się stać kolejnym celem, utworzyli koalicję i zbudowali wielką flotę. Na początku zaatakowali portowe miasta położone na wybrzeżu egejskim Azji Mniejszej. Zwycięstwo przyszło łatwo, Luwijczycy nie byli w stanie skutecznie bronić tak rozległego państwa. Do ostatecznej bitwy doszło prawdopodobnie w okolicach Troi i tak narodziła się legenda wojny trojańskiej.
Jak to opisuje Homer, Troja upadła pod naporem zjednoczonych Greków. Potęga Luwijczyków została złamana. Nie był to jednak koniec perturbacji. Kiedy królowie koalicji mykeńskiej wrócili w rodzinne strony, okazało się, że pozostali na miejscu regenci nie chcą oddać raz zdobytej władzy. Część wracających spod Troi władców została wymordowana, część musiała pozostać na emigracji. Tylko nielicznym udało się powrócić i objąć rządy w swoich państwach.
Ten wątek też wydaje się znajomy – to „Odyseja” opowiadająca o tułaczce Odyseusza, który nie mógł znaleźć drogi do rodzinnej Itaki. On miał na tyle szczęścia, że czekała na niego wierna Penelopa i odzyskał tron.
Postępująca destabilizacja rządów wywołała jednak powszechną anarchię, co doprowadziło do wojny domowej, kompletnego rozpadu państwowości i kresu cywilizacji mykeńskiej. Przez kolejne 400 lat greckie państwa-miasta nie były w stanie się dźwignąć, a większość zdobyczy nauki i kultury popadła w zapomnienie. Całkowicie załamał się handel, morskie szlaki handlowe przestały istnieć. Nastały starożytne ciemne wieki.
Zangger uważa, że taki właśnie musiał być ciąg zdarzeń, co według jego teorii dokumentują źródła historyczne rekonstruowane na podstawie zapisków i inskrypcji odnajdowanych we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego. Również z badań archeologicznych wynika, że prawie wszystkie duże miasta na tych terenach zostały kompletnie zniszczone wskutek działań wojennych 3,2 tys. lat temu, czyli pod koniec epoki brązu.
Wątpliwości? Liczne
Wielu naukowców uważa jednak teorie Zanggera za czcze spekulacje. W ich ocenie trudno na podstawie odkrytych do dzisiaj znalezisk nazywać Luwijczyków „cywilizacją”. – Musielibyśmy odkryć więcej przykładów podobnej sztuki i architektury w całej zachodniej Anatolii, a do tego jeszcze jakieś źródła pisane zachowane w tych samych stanowiskach. Dopiero wtedy będzie można stwierdzić, że teoria głoszona przez Zanggera ma podstawy – uważa Christoph Bachhuber z wydziału orientalistyki Uniwersytetu Oksford, specjalista w zakresie kultur epoki brązu na terenach dzisiejszej Turcji.
Wielu naukowców podaje w wątpliwość teorię Zanggera, bo nie wierzą w to, że opisy Homera odzwierciedlają prawdę historyczną. Mimo że podobne opowieści pojawiają się również w innych kulturach, np. jedno ze źródeł z I w. n.e. odnosi się do egipskich pomników dzisiaj uważanych za dawno zaginione, które miały być świadectwem jakiejś wielkiej wojny.
Jak w takim razie historycy dziś tłumaczą zagładę śródziemnomorskich cywilizacji pod koniec epoki brązu? Podobnie jak dr Zangger częściowo obwiniają Ludy Morza, które pojawiają się w egipskich zapiskach, ale nie utożsamiają ich z Luwijczykami (mogli to być Filistyni lub Etruskowie). A poza tym ich najazd tylko dokończył dzieła zniszczenia. Głównym powodem destrukcji ówczesnego świata miały być wielkie ruchy migracyjne, które postępowały dziesiątki lat. Upadku cywilizacji mykeńskiej naukowcy doszukują się w naporze Ilirów znad Dunaju, którzy doprowadzili do zamętu na Bałkanach. To z kolei spowodowało, że z terenów Grecji ludzie zaczęli uciekać na wschód do Azji Mniejszej. Wśród nich znajdowali się Frygowie i Protoormianie. To prawdopodobnie zdestabilizowało sytuację w Anatolii i doprowadziło do upadku Troi.
W końcu fala migracyjna dotarła do granic państwa Hetytów, które na wschodzie borykało się z innym potężnym sąsiadem – Asyrią. Dopiero wtedy pojawiły się tajemnicze Ludy Morza, które przerwały tradycyjne szlaki handlowe, co spowodowało klęskę głodu i doprowadziło do ostatecznego załamania się tego państwa.
Ze źródeł wynika, że najwcześniej z Ludami Morza spotkali się Egipcjanie, którzy zresztą początkowo nie uważali ich za zagrożenie. Kolejne zapiski o nich pochodzą już z czasów po upadku państwa Hetytów, jednak naukowcy nie są przekonani, czy chodziło w nich o ten sam lud. Przypuszczają, że inskrypcja ta miała charakter propagandowy, mający przydać splendoru Egipcjanom, którzy odparli najazd.
Hipoteza „zerowej” wojny światowej wciąż czeka więc na mocniejsze dowody. Ale w taką globalną wojnę w dalekiej przeszłości łatwo uwierzyć, bo historia, jak wiadomo, lubi się powtarzać.
Źródło: „New Scientist”
Na kompromis jeszcze tydzień
Spotkanie premier Beaty Szydło z pierwszym wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej Fransem Timmermansem w kancelarii premiera (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
– Komisarz Frans Timmermans spotkał się z premier Szydło po to, by znaleźć pretekst, by móc jeszcze porozmawiać. Podczas spotkania nie zapadły jednak żadne decyzje. Na kompromis jest jeszcze tydzień – mówi „Wyborczej” rozmówca z euroinstytucji.
Timmermans przyleciał do Warszawy we wtorek na kilka godzin. Po godzinnym spotkaniu z premier Szydło rozmawiał także z prezesem TK Andrzejem Rzeplińskim i rzecznikiem praw obywatelskich Andrzejem Bodnarem.
Jak twierdzi nasz rozmówca, w Brukseli coraz wyraźniej słychać głosy, że Polsce trzeba powiedzieć dość. Timmermans wierzy jednak, że rozmawiając z Szydło, osiągnie więcej, niż wdrażając kolejne etapy procedury dotyczącej przestrzegania praworządności.
Dalsze rozmowy mają się zacząć już dzisiaj w Brukseli. Aktualny termin wydania opinii w sprawie stanu praworządności w Polsce to 1 czerwca.
– Rozmowy z panią premier przebiegały w przyjaznym tonie, bo Timmermans jest profesjonalistą. Ale on ma dobrą pamięć – mówi nasz rozmówca. Jego zdaniem piątkowe wystąpienie premier Szydło, w którym zarzucała Komisji złą wolę i twierdziła, że ma „problem z autorytetem”, a także ataki szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego na Timmermansa zrobiły fatalne wrażenie. Tak jak ataki prawicowej prasy na wiceprzewodniczącego TK Stanisława Biernata i byłego sędziego Mirosława Wyrzykowskiego za to, że rozmawiali z przedstawicielami Komisji o sytuacji wokół Trybunału.
Nasz rozmówca ocenia, że kompromis będzie trudny. Ale postępem ze strony PiS jest zgoda na stopniowe obsadzanie w Trybunale trzech sędziów wybranych przez poprzedni Sejm. Teraz wszystko rozbija się o proponowaną przez PiS zasadę, by prezesa Trybunału prezydent wybierał spośród trzech kandydatów. Nie godzi się na to opozycja, bo to prosta droga do tego, by prezesem został człowiek PiS. – Nie wiemy, jak takie rozwiązanie oceni Komisja Wenecka. Jej zdanie będzie decydujące – mówi nasz rozmówca.
Tajne propozycje rządu
Z czym przyszła na rozmowy z Timmermansem premier Beata Szydło? Publicznie nie zostało ujawnione. Według naszych rozmówców z rządu propozycje dla Komisji Europejskiej były przygotowywane do ostatniej chwili i było ich kilka.
Rząd PiS miał przedstawić kalendarz włączania do orzekania trójki sędziów wybranych przez poprzedni Sejm. Metodą na „suwak”. Chodzi najprawdopodobniej o naprzemienne wprowadzanie do orzekania w Trybunale trzech sędziów prawidłowo wybranych przez poprzedni Sejm i trzech dublerów wybranych na ich miejsca przez Sejm obecny. W tej chwili wakują w Trybunale trzy miejsca, więc np. prezes TK Andrzej Rzepliński dopuściłby do orzekania pierwszego dublera, na co prezydent Andrzej Duda zaprzysiągłby jednego z wybranych przez poprzedni Sejm, a wtedy prezes Rzepliński dopuści drugiego dublera. W ten sposób miejsca wolne się zapełnią. Następne – po sędzim Rzeplińskim – zwolni się w grudniu. A kolejne – po wiceprezesie TK Stanisławie Biernacie – w czerwcu 2017 r. Ostatni z szóstki spornych sędziów mógłby wejść na miejsce sędzi Sławomiry Wronkowskiej-Jaśkiewicz w maju 2019 r.
Według naszych rozmówców rząd w rozmowach z Brukselą proponował, że wycofa się z zapisu, żeby orzeczenia TK zapadały większością dwóch trzecich głosów, że gotów jest publikować „niektóre” orzeczenia TK i godzi się na „suwak”.
Jednak „suwak” naruszałby wyrok Trybunału z 3 grudnia 2015 r., w którym Trybunał stwierdził, że uchwały powołujące dublerów na prawomocnie zajęte w Trybunale miejsca „nie wywołały skutków prawnych”. Nie można więc wprowadzić do orzekania osób, które de facto nie zostały wybrane.
„Suwak” i publikowanie tylko „niektórych” wyroków TK naruszyłyby też zalecenia Komisji Weneckiej, która stwierdziła (pkt 136): „Komisja Wenecka wzywa wszystkie organy państwowe, a w szczególności Sejm, do pełnego przestrzegania i wykonywania orzeczeń Trybunału”.
Opozycja z większością do końca kadencji
Premier Szydło – jak mówi nasz rozmówca – „miała zaproponować pewne ustalenia co do wyboru dalszych sędziów tak, by opozycja miała większość w TK do końca kadencji”. Można to rozumieć tak, że PiS po prostu będzie obsadzał zwalniające się miejsca w TK (do końca kadencji jeszcze trzy) i nie będzie dodatkowo ingerował w skład Trybunału.
– W zamian przyjęto by takie przepisy o wyborze prezesa TK, by prezydent mógł wskazać kogoś spośród sędziów wybranych przez PiS – mówi nasz rozmówca.
Według propozycji rządu TK rozpatrywałby skargi w kolejności ich wpływu. W wyroku z 9 marca Trybunał uznał to za sprzeczne z konstytucją. Również Komisja Wenecka (pkt 65) stwierdziła: „Wszelkie nałożenie obowiązku odbywania rozpraw i orzekania w ściśle określonej chronologicznej kolejności pociąga za sobą ryzyko niezgodności z standardami europejskimi”. Jednak PiS miałby zaproponować modyfikację: obowiązuje kolejność wpływu, jednak prezes TK miałby prawo zdecydowania o rozpatrzeniu sprawy poza kolejnością.
Co zrobi Komisja Europejska?
W ubiegłym tygodniu Komisja stwierdziła, że daje Polsce czas do minionego poniedziałku na rozwiązanie sporu wokół TK. Inaczej wyda oficjalną opinię o naruszeniach praworządności w Polsce. Nie wydała, bo w weekend doszło do kontaktów między Warszawą a Brukselą. Efektem była wczorajsza wizyta Timmermansa. Te rozmowy sprawiły, że przygotowany przed tygodniem projekt opinii KE o praworządności w Polsce jest nie całkiem aktualny. Zawiera bowiem opis kontaktów między KE i Warszawą wedle stanu na ostatni tydzień (z wytknięciem, że są niewystarczające), a także – rzecz jasna – nie może uwzględniać propozycji, o których Szydło opowiadała wczoraj Timmermansowi.
Timmermans ma dziś zdać relację reszcie komisarzy UE ze stanu rozmów z rządem Szydło.
Opozycja bez konkluzji
Na spotkaniu przedstawicieli klubów parlamentarnych w Sejmie niczego nie ustalono. Byli: PO, Nowoczesna, PSL i Kukiz’15. Poseł PiS Maciej Małecki przyszedł na nie w charakterze „obserwatora”. Platforma i Nowoczesna nadal podtrzymują warunek publikacji wyroku TK z 9 marca i zaprzysiężenie trzech sędziów przez prezydenta. – To są dwa kroki niezbędne do tego, żeby przejść do rozmowy na temat kompromisu, konsensusu, porozumienia w sprawie TK i wyjścia z tych kłopotów, w których jesteśmy przez niezrozumiałą politykę PiS, premier i prezydenta – mówił po spotkaniu lider PO Grzegorz Schetyna.
– Nie posunęliśmy się wiele do przodu; opozycja histeryczna w postaci Nowoczesnej i PO stawia warunki zaporowe – skomentował Stanisław Tyszka (Kukiz’15). Kukiz’15 obstaje przy swojej propozycji: zwiększenie, przez zmianę konstytucji, składu TK do 18 sędziów, rozwiązanie obecnego Trybunału i wybór nowego.
Opozycja planuje kolejne spotkanie 15 czerwca. Chce na nie zaprosić konstytucjonalistów.