Petru, 29.01.2017

 

Jacek Kurski z budżetem śmierci

Jacek Kurski z budżetem śmierci

Jacek Kurski wychodzi ze skądinąd słusznego założenia, że za złamanie kręgosłupa trzeba mu płacić. Można mieć wątpliwości, kiedy ten kręgosłup dał sobie złamać. Na pewno długo przed „dziadkiem z Wehrmachtu”, bo ktokolwiek zdrowy nie podjąłby się tak uwłaczającego godności ludzkiej tematu. Kurski nie wyraża myśli, jego język nie jest relacją – narracją – tego, co onże chciałby wyrazić, jego język – fizycznie i charakterologicznie – sepleni. Złamany osobnik przekazuje skarlałe myśli, myśli-gnomy, które podszywają się pod narrację, logikę przekazu, ale są ich karzełkami.

Niestety, takie postaci mamy obecne w życiu publicznym, które swoją osobą uwłaczają nam, Polakom, uwłaczają średniej inteligencji rodaka. Złamany plasuje się zawsze poniżej średniej. Zło nie jest inteligentne, choć za takie chciałoby uchodzić. Taki osobnik został postawiony jako prezes na czele telewizji… no, jakiej? Wystarczy otworzyć jakikolwiek kanał podczas emisji programu, który jest właściwym probierzem dla przywołania trafnego rzeczownika bądź przymiotnika – i mamy. Kurski jest prezesem telewizyjnej gadzinówki. Dawno temu odpowiednie dający rzeczy słowo ukuli Polacy – warszawiacy – to, co z ich mózgami starali się zrobić wrogowie. Gadzinówki mają powodować, iż rodzić się będą gadzie nawyki. I takie gady wypełzają z programów informatycznych, politycznych. Płaskie, antyludzkie, antymoralne.

W tym wypadku zawsze należy odwołać się do języka, do jego zawartości, bo język nie kłamie, tylko osobnik nim się posługujący. Kurski nigdy nie zbuduje wartościowej metafory, przekazu, gdyż nie potrafi, jest nietwórczy, nieinteligentny, tylko będzie się zapożyczał i to w najgorszych źródłach.

Kurski doprowadził byłą telewizję publiczną – a obecnie jak napisałem: gadzinówkę – do upadku finansowego. I jak to opisuje? Oto: „Trzeba sobie jasno powiedzieć, że doszliśmy do ściany. Mamy budżet śmierci” – rzecze Kurski.
Taki kicz językowy, potworek. Przywołać należy w tym miejscu metaforę „fortepianu”, która została użyta przez naszego najtrudniejszego wieszcza, Norwida. Telewizja publiczna miała spełniać misję, ale sięgnęła bruku, została wypchnięta na śmierć, rozbiła się w drobiazgi, jak fortepian. Zamiast narodowego Norwida, Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, mamy Kurskiego pląsającego na gruzach kultury, na gruzach fortepianu, przy disco polo niejakiego Martyniuka.

Zaprzeczenie kultury Martyniuk i zaprzeczenie fachowości Kurski każą sobie płacić za złamanie kręgosłupów. Kurski zniszczył dobro wspólne Polaków i za to zniszczenie każe sobie płacić. Spadek oglądalności TVP jest dramatyczny, finanse spółki publicznej zadłużone na setki milionów. Obecnie w kasie brakuje 200 milionów zł. Lecz Kurskiemu podskoczyła pensja. Poprzedni prezes zarabiał circa 20 tys. zł, Kurski teraz może zarabiać w przedziale 30-52 tys. zł, do tego premia w wysokości 50 proc. wynagrodzenia miesięcznego. Kurski także uprawia nepotyzm, w gadzinówce zatrudnił swoją narzeczoną, która podobno już odeszła na bardziej intratne stanowisko w państwowej spółce, ale pobiera w telewizji premie, za ubiegły rok dostała 50 tys. zł.

Publiczne media sięgnęły bruku. Nie potrzebujemy do niszczenia kraju wrogów zewnętrznych, stworzyliśmy własnych. Jak szarańcza niszczą wszystko po drodze, obżerają się ponad miarę i są żadni. Muszą paść. Musi tę telewizję spotkać śmierć – jak to kiczowato nazywa Kurski. Szarańcza pochłania więcej i więcej, lecz ci, którzy wytwarzają dobro, prędzej czy później sięgają do środków skutecznych przeciw szarańczy i takich osobników jak Kurski przepędzają, nie przebierając w rodzajach obrony.

Telewizja doszła do ściany, ale Kurski też. I ta ściana jest dla Kurskiego właściwa. Kurski sam w sobie jest ścianą, nietwórczy, jak szarańcza, nieinteligentny jak ten zbiorowy pożerający twór.

Waldemar Mystkowski

jacek-kurski

koduj24.pl

Kleofas Wieniawa

Macierewicz w sieci dialektyki tchórza

kleofas-wieniawa

Dialektyka pisowska przejdzie do legendy, która zresztą jest ufundowana na tchórzliwości.

Dlaczego Antoni Macierewicz zbiegł po wypadku pod Toruniem spowodowanym tym samym syndromem niechlujstwa, bylejakości, jaka zaszła w katastrofie smoleńskiej?

Daje odpowiedź prof. Andrzej Zybertowicz:

„Macierewicz nie musial pomagać rannym w karambolu, mogła być to próba zamachu”.

Oczywiście nie jest to żadna dialektyka, tylko skręt zwojów mózgowych.

Polaku nie pomagaj, bo wróg może się na ciebie zasadzić. Zresztą nie chodzi o pomaganie, ale przybycie organów śledczych. Procedurę, która jest pokłosiem prawa.

Dialektyka tchórzów ma się dobrze. Zasadzają się na nich. A dlaczego? Bo tchórz, który tworzy atmosferę nienawiści, obawia się odwetu.

Tchórz wynika z jego ducha. Czysta psychologia behawioralna. Teraz rozumiem, dlaczego uciekają pijani kierowcy z miejsca wypadku. Wódka zrobiła na nich zamach.

Więcej >>>

Jacek Kurski postawiony pod ścianą z budżetem śmierci

Jacek Kurski wychodzi ze skądinąd słusznego założenia, że za złamanie kręgosłupa trzeba mu płacić. Można mieć wątpliwości, kiedy ten kręgosłup dał sobie złamać. Na pewno długo przed „dziadkiem z Wehrmachtu”, bo ktokolwiek zdrowy nie podjąłby się tak uwłaczającego godności ludzkiej tematu.

Więc od dawna, dawna Jacek Kurski jest moralnym inwalidą, co zresztą słychać w jego języku. Kurski nie wyraża myśli, jego język nie jest relacją – narracją – tego, co onże chciałby wyrazić, jego język – fizycznie i charakterologicznie – sepleni. Złamany osobnik przekazuje skarlałe myśli, myśli-gnomy, które podszywają się pod narrację, logikę przekazu, ale są ich karzełkami.

Niestety takie nieinteligentne postaci mamy obecne w życiu publicznym, które swoją osobą uwłaczają nam, Polakom, uwłaczają średniej inteligencji rodaka, złamany plasuje się zawsze poniżej średniej. Zło nie jest inteligentne, choć za takie chciałoby uchodzić.

Taki osobnik został postawiony, jako prezes na czele telewizji… no, jakiej? Wystarczy otworzyć jakikolwiek kanał podczas emisji programu, który jest właściwym probierzem dla przywołania trafnego rzeczownika bądź przymiotnika – i mamy. Kurski jest prezesem telewizyjnej gadzinówki. Dawno temu odpowiednie dający rzeczy słowo ukuli Polacy – warszawiacy – to, co z ich mózgami starali się zrobić wrogowie.

Gadzinówki mają powodować, iż rodzić się będą gadzie nawyki. I takie gady wypełzają z programów informatycznych, politycznych. Płaskie, antyludzkie, antymoralne.

W tym wypadku zawsze należy odwołać sie do języka, do jego zawartości, bo język nie kłamie, tylko osobnik nim się posługujący. Kurski nigdy nie zbuduje wartościowej metafory, przekazu, gdyż nie potrafi, jest nietwórczy, nieinteligentny, tylko będzie się zapożyczał i to w najgorszych źródłach.

Kurski doprowadził byłą telewizję publiczną – a obecnie jak napisałem: gadzinówkę – do upadku finansowego. I jak to opisuje? Oto: „Trzeba sobie jasno powiedzieć, że doszliśmy do ściany. Mamy budżet śmierci” – rzecze Kurski.

Taki kicz językowy, potworek. Przywołać należy w tym miejscu metaforę „fortepianu”, która została użyta przez naszego najtrudniejszego wieszcza, Norwida. Telewizja publiczna miała spełniać misję, ale sięgnęła bruku, została wypchnięta na śmierć, rozbiła się w drobiazgi, jak fortepian.

Zamiast narodowego Norwida, Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, mamy Kurskiego pląsającego na gruzach kultury, na gruzach fortepianu, przy disco polo niejakiego Martyniuka.

Zaprzeczenie kultury Martyniuk i zaprzeczenie fachowości Kurski każą sobie płacić za złamanie kręgosłupów. Kurski zniszczył dobro wspólne Polaków i za to zniszczenie każe sobie płacić. Spadek oglądalności TVP jest dramatyczny, finanse spółki publicznej zadłużone na setki milionów. Obecnie w kasie brakuje 200 milionów zł. Lecz Kurskiemu podskoczyła pensja. Poprzedni prezes zarabiał circa 20 tys. zł, Kurskiego pensja mieści się w przedziale 30-52 tys. zł, do tego premia wysokości 50 proc. wynagrodzenia miesięcznego.

Kurski także uprawia nepotyzm, w gadzinówce zatrudnił swoją narzeczoną, która podobno już odeszła na bardziej intratne stanowisko w państwowej spółce, ale pobiera w telewizji premie, za ubiegły rok dostała 50 tys. zł.

Publiczne media sięgnęły bruku. Nie potrzebujemy do niszczenia kraju wrogów zewnętrznych, stworzyliśmy własnych, jak szarańcza niszczą wszystko po drodze, obżerają się ponad miarę i są żadni. Muszą paść. Musi ją telewizję spotkać śmierć – jak to kiczowato nazywa Kurski. Szarańcza pochłania więcej i więcej, lecz ci, którzy wytwarzają dobro prędzej czy później sięgają do środków skutecznych przeciw szarańczy i takich osobników jak Kurski przepędzają, nie przebierając w rodzajach obrony.

Telewizja doszła do ściany, ale Kurski też. I ta ściana jest dla Kurskiego właściwa. Kurski sam w sobie jest ścianą, nietwórczy, jak szarańcza, nieinteligentny jak ten zbiorowy pożerający twór.

Więcej >>>

 

TVP: „budżet śmierci” z podwyżką dla prezesa Kurskiego i wysokimi premiami

Agnieszka Kublik, 30 stycznia 2017

JACEK MARCZEWSKI

Najwyższe od lat premie roczne, spora podwyżka pensji prezesa TVP. Czy tak powinno być w spółce, która stoi na krawędzi bankructwa?

O kłopotach finansowych telewizji mówił prezes TVP Jacek Kurski. Na konferencji prasowej podsumowującej rok jego urzędowania przy Woronicza 17 prognozował, że spółkę czeka śmierć, jeśli nie uda się uszczelnić ściągania abonamentu. – Trzeba sobie jasno powiedzieć, że doszliśmy do ściany. Mamy budżet śmierci. Oznacza to skasowanie wydatków na misję o 30 proc., śmierć ośrodków terenowych, odejście od wielu koniecznych inwestycji – mówił Kurski – jeśli telewizja publiczna ma przetrwać, wsparcie finansowe z prawdziwego zdarzenia musi nastąpić w ciągu kilku najbliższych tygodni.

Debet Kurskiego

Juliusz Braun, b. prezes TVP a dziś członek Rady Mediów Narodowych, potwierdza, że sytuacja finansowa telewizji jest fatalna. W TOK FM przypomniał, że gdy w styczniu 2016 r. Kurski został prezesem (z nominacji ówczesnego ministra skarbu), w telewizyjnej kasie było 100 mln zł. Teraz ma minus 200 mln zł.

Jak do tego doszło? Braun wylicza: według danych, które przedstawił sam prezes Jacek Kurski, w styczniu 2016 r. stan środków finansowych TVP wynosił 111 mln zł., w lutym 141 mln, ale już w maju, pierwszy raz od paru lat kasa była pusta: stan gotówki minus 23 miliony.

Kłopoty z pieniędzmi były już w lipcu. Kurski przyznał się wtedy, że musiał zaciągnąć kredyt w wysokości 300 mln zł, żeby móc wypłacić pensje pracownikom.

– Według prognozy jaką w październiku przedstawił prezes Kurski, 2016 rok miał się zakończyć niedoborem większym niż 180 mln. Przypomina, że faktycznie w 2016 r. było mniej pieniędzy z abonamentu. Wg. prognoz KRRiT, było to 310 mln zł (roczny budżet TVP to ok. 1,4 mld zł, więc abonament to nieco ponad 20 proc., resztę TVP zarabia na reklamach).

Ale, jak podkreśla Braun, te 310 mln zł z abonamentu to o ponad 100 mln zł więcej niż w najtrudniejszym 2011 r., o 60 mln więcej niż w 2012 i 30 mln więcej niż w 2013.

– Pan prezes Kurski wydawał pieniądze w przekonaniu, że jakoś to będzie, że skoro ma silne wsparcie polityczne, to pieniądze muszą się znaleźć. Jak dotąd nie znalazły się – komentuje Braun.

I wypomina Kurskiemu, że za jego czasów spadła oglądalność telewizji publicznej. Parę dni temu Kurski na specjalnej konferencji podsumowującej jego rok na Woronicza chwalił się, że „TVP jako grupa była liderem rynku ze średnimi udziałami rocznymi na poziomie 29,4 proc.”

– Tylko, że liderem była zawsze – zauważa Braun i podaje dane: w 2014 r. było to 31 proc., wtedy po wielu latach przełamany został trend spadkowy, mimo radykalnego wzrostu konkurencji na rynku. Czyli po dwóch latach wzrostu mamy powrót do tendencji spadkowej. W porównaniu do jesiennej ramówki rok wcześniej TVP zanotowała dramatyczne spadki. TVP1 – prawie 15 proc. spadku widowni, TVP 2- spadek o 2,9 proc, TVP INFO – o 17 proc.

Dla porównania, traciła i konkurencja. Polsat – o 0,5 proc., TVN o 1 proc.

Zobacz też: W TVP i „śmieszno” i „straszno”, fatalny poziom etyczno-zawodowy – w 3×3 o manipulacjach telewizji publicznej

Są złe wyniki, są dobre pensje

Na Woronicza huczy od informacji o ekstrawydatkach nowego prezesa. Mówi się np., że Sylwester w Zakopanem kosztował aż 6 mln zł (pod Tatrami śpiewał m.in. gwiazdor disco-polo Zenon Martynkiuk). – Kosztował dwa razy więcej niż organizowany rok wcześniej we Wrocławiu – mówi Braun – Na takim sylwestrze, mimo dobrej oglądalności, nie da się zarobić.

Ok. 600 tys. miała kosztować „Szopka Noworoczna” Marcina Wolskiego. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji dostała wiele skarg na ten program, widzowie oceniali, że był wulgarny. Kurski zaś przyznał Wolskiemu nagrodę.

Wcześniej TVP za 50 mln zł kupiła od Polsatu prawa do transmisji meczów Euro 2016. – Czy warto było ponieść koszt 50 mln zł w sytuacji, kiedy spółka nie ma pieniędzy? – pyta Braun.

I faktycznie, telewizja publiczna na tym straciła. Wpływy reklamowe z emisji meczów Euro 2016 wyniosły ok. 21 mln zł (wg. portalu WirtualneMedia, który powołał się na dane agencji Starcom Polska). Czyli TVP nie odzyskała wydanych pieniędzy, chociaż miała podczas wszystkich spotkań większą widownię niż Polsat. W końcu przyznał to i sam Kurski: „Nie zarobiliśmy na Euro 2016 tyle, żeby ta impreza się nam zwróciła”.

– Tylko w ciągu pierwszych ośmiu miesięcy przychody TVP spadły o 8 proc. A koszty wzrosły o 7,9 proc. – podsumowuje Braun.

Portal Press.pl na początku stycznia informował, że nadzwyczajne walne zgromadzenia TVP oraz PR S.A., (TVP i PR to są to jednoosobowe spółki skarbu państwa) zmienił tzw. przedziały kominowe dla prezesów publicznej telewizji i publicznego radia (jak i w innych spółkach skarbu państwa, chodzi o dostosowanie do nowej ustawy kominowej). Do tej pory obie spółki miały limit na pensje do 6 przeciętnych miesięcznych wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw (według GUS wynosi 4329,48 zł). Teraz w telewizji będzie to od 7- do 12-krotności tego przeciętnego wynagrodzenia, a w radiu – od 4- do 8-krotności

Do tej pory pensja szefa TVP nie mogła przekraczać ok. 26 tys. zł. Teraz ma mieścić się w granicach ok. 30 – 52 tys. zł. Plus premia, do 50 proc. pensji. Podwyżka była ostatnią decyzją ministra skarbu – od 1 stycznia ministerstwo znajduje się w stanie likwidacji, a media narodowe przeszły pod kuratelę ministra kultury prof. Glińskiego.

Juliusz Braun, który kierował TVP w latach 2011-2015, informuje, że jako prezes zarabiał 20,7 tys. zł brutto miesięcznie. Dokładne zarobki Jacka Kurskiego jako prezesa określa rada nadzorcza. Nie wiadomo, co ustaliła w tej sprawie.

– A słyszała pani, że Joanna Klimek dostała od prezesa Kurskiego premię za zeszły rok aż ok. 50 tys. zł brutto? – dzwoni do mnie jeden z dyrektorów w TVP.

Nie słyszałam. Sprawdzam. Okazuje się, że na Woronicza o tej premii głośno. Z dwóch powodów. Bo horrendalnie wysoka, takich wysokich premii w telewizji nie pamiętają. A także dlatego, że dostała ją właśnie Klimek – narzeczona prezesa Kurskiego (w listopadzie w rozmowie z „Super Expressem” mówiła: „Potwierdzam, że w marcu bierzemy z Jackiem [Kurskim] ślub. To nasza prywatna sprawa”).

Klimek w TVP pracowała od lutego 2016 r. Na stanowisko wiceszefa biura koordynacji programowej przyjmował ją prezes Kurski. Po miesiącu awansowała na szefa, z telewizji odeszła w październiku. Od 1 grudnia pracowała w PGNiG w dziale public relations, ale z tej spółki też już odeszła (twierdzi, że z powodów osobistych).

Na premię Klimek zasłużyła za dziewięć miesięcy pracy w TVP, ale na Woronicza mówi się, że w budynku telewizji widywana była często także po przejściu na etat do PGNiG. O tym, że wciąż rządzi w TVP i wydaje polecenia pracownikom mówi mi kilkanaście osób. – Mówi się o niej „prawdziwy prezes w spódnicy”. Była na przykład w Zakopanem w Sylwestra. I to z nią trzeba było wtedy konsultować wiele decyzji – mówi jeden z dyrektorów TVP.

O tym, że Klimek nada rządzi na Woronicza mówi mi kilkanaście osób. Ponieważ jej odejście z TVP do PGNiG było głośne, zauważyli, że mimo iż oficjalnie już pracuje w spółce gazowniczej, po 1 grudnia była wciąż widywana w gabinetach przy Woronicza. – Nie jak gość, jako dyrektor – mówi jeden z dyrektorów TVP.

Nie tylko Klimek zasłużyła na premie. Według naszych informacji dostało ją także wielu dyrektorów. Ale niższe, ok. kilkunastu tysięcy zł brutto.

Tajne pensje w publicznej telewizji

Pytam o te premie biuro prasowe telewizji. Po kilku dniach dostaję odpowiedź: „Informacje o wynagrodzeniach na poszczególnych stanowiskach, podlegają ochronie ze względu na ochronę danych osobowych oraz konieczność zachowania konkurencyjności względem podmiotów prywatnych”.

W ten sposób TVP odpowiada na wszystkie pytania dotyczące spółki – nie chce ujawnić, kto pracuje jako doradca zarządu, jaki ma zakres obowiązków i ile zarabia. Nie chce ujawnić, np. ile kosztowała „Szopka Noworoczna”. Za każdym razem powołuje się na „ochronę danych osobowych”. Tymczasem, jak wynika z wyroku Sądu Administracyjnego z 2013 r., wynagrodzenia w spółce nie powinny być utajniane, bo informacja o ich wysokości „obrazuje zasady funkcjonowania Spółki, w szczególności tryb działania w zakresie wykonywanych zadań publicznych i działalności w ramach wydatkowania środków publicznych, który winien być transparentny i poddany kontroli społecznej”.

Informacji o stanie finansów TVP nie ma także Rada Mediów Narodowych. Braun przypomniał w piątek, że ustawa medialne daje Radzie „wgląd w sprawy spółki”. A statut TVP reguluje, jakie. I ten statut powiada, że „Zarząd przekazuje radzie nadzorczej i RMN po zakończeniu każdego kwartału informacje dotyczące realizacji planu oraz sytuacji finansowej spółki”.

Braun: Powinniśmy więc mieć już sprawozdania za II, III i IV kwartał 2016 r. Nie mamy.

Żeby zwiększyć budżet telewizji (i publicznego radia) PiS planuje wprowadzić obowiązkowy abonament – ma być dwa razy niższy (dziś wynosi 22,70 zł miesięcznie). Płacić na media publiczne mają wszyscy (nawet ci nie posiadający telewizora czy radia). A ściągać tę opłatę mają urzędy skarbowe.

Informacji o stanie finansów TVP nie ma także Rada Mediów Narodowych. To nowe ciało, powołane przez PiS latem zeszłego roku. PiS ma w 5osobowej Radzie większość – zasiada tu trójka posłów partii Jarosława Kaczyńskiego: Krzysztof Czabański (szef Rady), Joanna Lichocka i Elżbieta Kruk. W Radzie zasiada jeszcze Grzegorz Podżorny (z rekomendacji Kukiz’15) i Juliusz Braun (PO).

I to właśnie Braun przypomniał w piątek, że ustawa medialne daje Radzie „wgląd w sprawy spółki”. A statut TVP reguluje, jakie. I ten statut powiada, że „Zarząd przekazuje radzie nadzorczej i RMN po zakończeniu każdego kwartału informacje dotyczące realizacji planu oraz sytuacji finansowej spółki”.

Braun: Powinniśmy więc mieć już sprawozdania za II, III i IV kwartał 2016 r. Nie mamy.

Żeby zwiększyć budżet telewizji (i publicznego radia) PiS planuje wprowadzić obowiązkowy abonament – ma być dwa razy niższy (dziś wynosi 22,70 zł miesięcznie). Płacić na media publiczne mają wszyscy (nawet ci nie posiadający telewizora czy radia). A ściągać tę opłatę mają urzędy skarbowe.

najwyzsze

wyborcza.pl

 

Sędzia Andrzej Wróbel nie do odwołania?

Ewa Siedlecka, 30 stycznia 2017

PRZEMEK WIERZCHOWSKI

Nie można obsadzić miejsca w Trybunale Konstytucyjnym po sędzim Andrzeju Wróblu, bo Zgromadzenie Ogólne TK nie wygasiło jego mandatu. Plany PiS pokrzyżował Zbigniew Ziobro.

Sędzia Andrzej Wróbel zrzekł się mandatu sędziego TK i 11 stycznia Krajowa Rada Sądownictwa wyraziła zgodę na jego przejście do Sądu Najwyższego. W środę prezydent Andrzej Duda wręczył mu nominację do SN i go zaprzysiągł. Wcześniej jednak Zgromadzenie Ogólne Sędziów TK nie wygasiło jego mandatu. Skoro zaś mandat nie został wygaszony, to Sejm nie może wybrać nowego sędziego na miejsce sędziego Wróbla. Bo ten formalnie nadal jest sędzią TK.

Wygląda na to, że PiS plany powołania nowego sędziego do TK pokrzyżował Zbigniew Ziobro, który 12 stycznia złożył w Trybunale wniosek o zbadanie prawomocności powołania trzech sędziów w 2010 r. Został za to skrytykowany przez prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.

Art. 18 PiS-owskiej ustawy o statusie sędziów TK – podobnie jak wcześniejsza ustawa o TK – mówi, że „wygaśnięcie mandatu sędziego Trybunału przed upływem kadencji następuje w przypadku: (…) zrzeczenia się przez sędziego Trybunału urzędu. (…) Wygaśnięcie mandatu sędziego Trybunału stwierdza (…) Zgromadzenie Ogólne w drodze uchwały. Prezes Trybunału przekazuje niezwłocznie Marszałkowi Sejmu postanowienie lub uchwałę stwierdzające wygaśnięcie mandatu sędziego Trybunału”.

Tymczasem prezes TK Julia Przyłębska nie zwołała Zgromadzenia Ogólnego Sędziów TK, więc nie podjęło ono uchwały, którą prezes mogłaby przedstawić marszałkowi Sejmu. Gdyby zwołała Zgromadzenie, mógłby być problem z kworum. Wiceprezesa TK Stanisława Biernata prezes Przyłębska przymusowo urlopowała, przynajmniej jeszcze jeden sędzia jest na urlopie wypoczynkowym, a prawomocność wyboru trzech sędziów w 2010 r. zakwestionował Ziobro. Sam sędzia Wróbel zaś nie mógłby uczestniczyć w głosowaniu. Do kworum na Zgromadzeniu potrzeba dwóch trzecich sędziów TK, czyli minimum dziesięciu na 15.

Zobacz: O czym sędzia Przyłębska rozmawiała z marszałkiem Sejmu?

To, czy nominacja prezydencka do Sądu Najwyższego dla sędziego Wróbla jest ważna bez takiej uchwały, musi ocenić Sad Najwyższy. Jednak bez uchwały Zgromadzenia Ogólnego Sędziów TK o wygaśnięciu mandatu nie może się rozpocząć w Sejmie procedura powołania następcy sędziego Wróbla w Trybunale.

W tej sytuacji nie można wykluczyć, że prezes Przyłębska zamiast Zgromadzenia Ogólnego sama podejmie uchwałę o wygaśnięciu mandatu sędziego. Już raz tak zrobiła: przedstawiła prezydentowi swoją i Mariusza Muszyńskiego kandydaturę na prezesa TK, mimo że Zgromadzenie nad taką uchwałą nie głosowało. Głosowało tylko nad kandydaturami, ale prezes Przyłębska uznała, że głosowanie nad kandydatami jest równoznaczne z podjęciem uchwały o ich przedstawieniu prezydentowi. Prezydent zgodził się z tą argumentacją. W przypadku sędziego Wróbla Zgromadzenie ogólne jednak w ogóle się nie zebrało.

Zapytaliśmy Kancelarię Prezydenta, dlaczego prezydent nominował sędziego Wróbla do SN, mimo że nie ma uchwały o wygaśnięciu jego mandatu w TK. Czekamy na odpowiedź.

sedzia

wyborcza.pl

 

NIEDZIELA, 29 STYCZNIA 2017, 10:24

Nowoczesna zapowiada skargę wobec fałszywego newsa TVP o „aresztowaniu Ryszarda P. za szpiegostwo na rzecz Rosji”

Paulina Henning-Kloska z Nowoczesnej zapowiedziała złożenie skargi na TVP za wyemitowanie tzw. fake newsa w Studiu Polska TVP Info. Program miał być poświęcony rozpowszechnianiu się zjawiska fałszywych wiadomości i autor programu Maciej Pawlicki, odczytał na początku programu – w charakterze wstępu 0- komunikat o aresztowaniu w domyśle lidera Nowoczesnej za szpiegostwo na rzecz Rosji.

Praktykę manipulacji TVP potępił też Marcin Kierwiński z PO, ale nie opuścił studia TVP, jak posłanka Nowoczesnej.

W związku ze skandaliczną manipulacją w TVP @hennigkloska opuściła studio. Szkoda, że @MKierwinski nie wsparł jej w geście solidarności.

Jak mówiła posłanka Nowoczesnej: Chciałam przeprosić wszystkich telewidzów telewizji publicznej, wszystkich sympatyków, którzy w dalszym ciągu oglądają TVP Info, ale opuszczam studio i nie wezmę udziału w dalszej części programu. 

Fragment programu:

Po chwili od wyjścia Henning Kloski ze studia Michał Rachoń żartował, że zadaje jej pytania. – Ale by się pan zdziwił jakby wyszła spod stołu – śmiał się poseł Marek Jakubiak z Kukiz’15.

W tym fragmencie prowadzący program Studio Polska, Maciej Pawlicki, po dłuższej przerwie na czołówkę programu powtarza wiadomość i w końcu mówi, że podany przez niego „news” jest fałszywy:

300polityka.pl

 

 

Zybertowicz: „Macierewicz nie musiał pomagać rannym w karambolu. A gdyby to był zamach?”

past, 29.01.2017

Kolizja z udziałem samochodu Antoniego Macierewicza

Kolizja z udziałem samochodu Antoniego Macierewicza (PAP/Tytus Żmijewski)

Zdaniem prof. Andrzeja Zybertowicza ochrona szefa MON wręcz miała obowiązek zabrać go z miejsca kolizji pod Toruniem. – W takiej sytuacji nie wiadomo, czy to nie próba zamachu – mówił doradca prezydenta w Radiu ZET.

Temat kolizji z udziałem kolumny aut ministra Antoniego Macierewicza został poruszony przez gości dzisiejszego programu „Śniadanie w radiu ZET„. Po zdarzeniu minister był krytykowany za to, że natychmiast odjechał z miejsca wypadku i nie został, by ewentualnie pomóc poszkodowanym. Tego zachowania bronił profesor Andrzej Zybertowicz, doradca społeczny prezydenta Andrzeja Dudy.

– Ja bym zwolnił każdy zespół ochrony, który pozwoliłby, żeby ochraniany VIP angażował się w udzielanie pomocy osobom rannym, w sytuacji, gdy jest pełno innych osób – mówił na antenie radia ZET Andrzej Zybertowicz. – Nie wiemy, czy nie zapytał tych osób, czy wszystko z nimi w porządku – dodał. Po tym podniósł argument, że ochrona mogła zakładać, iż była to próba zamachu.

Elementarne zasady bezpieczeństwa. Gdy ma miejsce sytuacja nadzwyczajna, to nie wiadomo, czy to jest wypadek, splot nieszczęśliwych okoliczności czy próba zamachu. Osoba chroniona natychmiast musi być przewieziona w inne miejsce.

– Nie ma żadnych wiarygodnych informacji co do tego, z jaką prędkością jechała kolumna trzech samochodów ministra Macierewicza – stwierdził prof. Zybertowicz.

Rzeczywiście, prokuratura ani Żandarmeria Wojskowa na razie nie podały wielu szczegółów zdarzenia, w tym prędkości, z jaką jechała kolumna w tuż przed kolizją. Jednak jak wyliczyliśmy na podstawie czasu, w jakim minister pokonał trasę Warszawa – Toruń – Warszawa, kolumna musiała jechać ze średnią prędkością 120 km/h. Aby uzyskać taką średnią, na niektórych odcinkach ta prędkość musiała być dużo wyższa.

kleofas-wieniawa

gazeta.pl

Janek brał urzędników na cienki drucik…

Leszek Kania*, 27 stycznia 2017

Muzeum w Zielonej Górze. Na wystawie łowieckiej, lata 80.

Muzeum w Zielonej Górze. Na wystawie łowieckiej, lata 80. (Arch. MZL)

Gdyby nie Janek Muszyński, nie byłbym muzealnikiem, tylko jemu to zawdzięczam. Najważniejszy człowiek mojego życia

* O co chodzi w Akademii Opowieści?

* Wyślij zgłoszenie konkursowe

* Zapoznaj się z regulaminem

Jan Muszyński przyjechał do Zielonej Góry, kiedy się rodziłem, w 1956 r. A poznaliśmy się w roku 1982. Był styczeń, pierwsze tygodnie stanu wojennego. Ogólnie ponuro. Janek to przeżywał. Opisywał w kronice, jak dzielił karpie dla załogi, a było ich za mało. Urządził losowanie, co uznał za poniżające.

Decyzją władz akurat BWA, gdzie pracowałem, rozwiązano i naszą galerię wchłonęło muzeum. Jak to powiedziano – „z całą substancją ludzką”. A w niej m.in. Wiesław Myszkiewicz, Ewelina Felchnerowska. Byłem i ja, młody 25-letni człowiek. Trudno było przewidzieć, co z tego wyniknie. Galeria sztuki współczesnej nie bardzo pasowała do szacownego muzeum. Na szczęście jego szefem był Janek Muszyński. U jego boku przeszedłem wszystkie szczeble zawodowe. Od skromnego asystenta po kierownika działu i wicedyrektora, którym mnie sam mianował.

Jan Muszyński i młody Leszek Kania na wystawie 'W hołdzie Henrykowi Stażewskiemu' w zielonogórskim muzeum, 1990 r.

Sergo Kuruliszwili

W ogóle miał sentyment do ludzi, u których widział iskrę talentu. Jeżeli ją zauważył, starał się podsycać. Z apteki do muzeum wyciągnął Czesława Łuniewicza, potem z niebytu grafika Stanisława Parę. Gdy utalentowany malarz Zbigniew Szymoniak był studentem, Janek już kupował jego obrazy. Nie czekał, aż okrzepnie i ktoś go wcześniej zauważy.

Miałem szczęście, że się pojawił. Pierwsza rozmowa przypominała szkolny egzamin. Badał, i to nie kurtuazyjnie, co ja wiem z historii sztuki. Zwracał się „Leszeczku”. Ja do niego „szefie”. Po kilku latach przeszliśmy na ty. W muzeum przy al. Niepodległości w każdym miejscu widzę Jego ślady. Nie ma Go już, a jest obecny wszędzie – w gabinecie, w którym teraz urzęduję, w Sali Witrażowej, którą stworzył od podstaw. Czujemy Jego obecność.

Janek początkowo nie widział mnie w dziale sztuki współczesnej. Chciał umieścić w oświatowym, żebym krzewił kulturę plastyczną, ale w końcu się ugiął. Ostatecznie wylądowałem tam, gdzie chciałem, obok Armanda Felchnerowskiego, Anny Ciosk i Miry Szczegóły.

Na wystawie łowieckiej, lata 80.

Arch. MZL

Janek, choć wykładał historię sztuki na WSP, był bardziej typem gawędziarza i wychowawcy. Stronił od naukowej nowomowy. Dużo było w tym pasji, publicystyki, anegdoty. Może dlatego studenci lubili jego wykłady. Przychodzili na nie także historycy, poloniści, kaowcy. Potrafił dotrzeć do wszystkich. Bywałem na tych wykładach, lecz chyba mnie specjalnie nie pamiętał.

Sztuka i życiorys w toalecie

Czasy były ponure, ale praca stała się przyjemnością. Zdecydował, że wyrzuci z muzeum filcowe kapcie, nieodłączny atrybut muzealnych placówek w PRL. Nie chciał widzieć u siebie ludzi w kapciach. – Bo jesteśmy w świątyni, twórcy są kapłanami, a dyrektor i jego współpracownicy ministrantami – mawiał. Przekonywał, że nie interesuje go życie „na przeczekanie”. Mógł sobie trwać i w nic się specjalnie nie angażować, a on wymyślił galerie autorskie. Coś oryginalnego w skali kraju. Takich galerii w ogóle nie było. Wybrał sobie artystów i zaczął z nimi współpracować. Oni, jak Kajetan Sosnowski, Jan Berdyszak, Andrzej Gieraga czy zielonogórzanin Józef Burlewicz, dali się przekonać i nagle staliśmy się potentatami, jeśli chodzi o zbiory wybranych twórców. Do szczególnych postaci należał Marian Kruczek, jego ukochany artysta. Janek odwiedzał go w Krakowie, w jego pracowni w Kramach Dominikańskich. Kruczek budował swoje prace z odpadków. Muszyński dodawał, że z socjalistycznych. Kruczek zaczął przyjeżdżać do Zielonej Góry w drugiej połowie lat 70. Mieszkał w chacie w skansenie w Ochli, odwiedzał złomowiska i pchle targi. Dlatego znaczna część jego prac powstała z materiałów z miejscowych złomowisk. Janek zaaranżował mu miejsce w muzeum. Dziwaczne, bo to była przestrzeń po toalecie. Po prostu, jak tłumaczył, zaanektował kibel do celów artystycznych. Obiekty umieścił na rurach kanalizacyjnych. Miejsce stało się głośne w kraju. Kruczek zmarł przedwcześnie w 1983 r. Kraków, gdzie mieszkał, tworzył i wykładał na uczelni, zazdrościł nam, że kilkaset kilometrów dalej, w Zielonej Górze, mamy coś tak niepowtarzalnego.

Ludzie przychodzą i od ponad 30 lat oglądają galerię Kruczka. Ona jest poza czasem. Obiecuję sobie, że nigdy jej nie ruszę, niczego nie zmienię.

Janek pozostawił po sobie jeszcze jedną toaletę. Chyba najsłynniejszą. Galeria toaleta powstała już po 1989 r. Odreagował w niej z wielką radością upadek socjalizmu. W Zielonej Górze funkcjonowało coś takiego jak ruski rynek. Chodził tam namiętnie i kupował wszelkie pamiątki po NRD i ZSRR. Lenin jako dzieciątko, Lenin dorosły, do tego odznaki, chorągiewki. Robił z nich obiekty, wykorzystując pudełka po czekoladkach. Plastikowe wytłoczki wypełniał gadżetami z bratnich krajów. A toaletę wytapetował donosami, jakie na niego pisano do komitetu wojewódzkiego. Jakimś cudem je zdobył, skserował i okleił nimi ściany. Pisali, że jest pijakiem, łajdakiem, uderza w ustrój. Mówił, że wie, kto pisał najwięcej, ale nigdy nie ujawnił.

Poczet królów z nasiadówki

Rocznik 1932, urodzony w Gnieźnie. Ojciec kolejarz, powstaniec wielkopolski i AK-owiec. Mama prowadziła dom. Janek jako student UAM grał w kabarecie Żołtodziób, urodzony parodysta. Powtarzał, że jest Wielkopolaninem z urodzenia, poznaniakiem z wykształcenia i Prusakiem z charakteru. Liczyły się lojalność, praca, dyscyplina. Dziwne, bo miał wielką słabość do artystycznego trybu życia. Godził to w sobie tylko znany sposób.

Jan Muszyński, 1985 r.

Czesław Łuniewicz

Do Zielonej Góry przyjechał w 1956 r., zaraz po studiach w Poznaniu i zaraz po rozruchach czerwcowych. W mieście działał już Klem Felchnerowski, był pierwszym prawdziwym wojewódzkim konserwatorem zabytków. Janek tam trafił i za chwilę ściągnął swojego najlepszego kumpla ze studiów Stasia Kowalskiego. Ci trzej panowie, w zasadzie rówieśnicy, od zera zbudowali instytucję konserwatorską na „dzikim zachodzie”. Przyjechali jak stali, młodzi, wykształceni, liczący na życiową przygodę. Zostali na dziesięciolecia.

Muszyński był typem dyrektora muzeum, który dziś nie mógłby tak funkcjonować. Żeby powiększyć kolekcję o cenne eksponaty, trzeba było nieraz sprawy opierać o bufet. Janek świetnie rozumiał, jak działa PRL-owski system mecenatu państwa. Potrafił zaskarbić sympatię towarzyszy z komitetu, wojewódzkiej rady narodowej i urzędników z Ministerstwa Kultury.

Czasy socjalizmu obfitowały w długie narady, w których musiał brać udział. Te nudne nasiadówki Janek ożywiał w ten sposób, że rysował karykatury i satyrę i puszczał w obieg, co nieraz kończyło się wybuchami śmiechu. Stworzył satyryczny poczet królów Polski. Jego przyjaciel Stasiu utrzymuje, że ocalał tylko jeden obrazek, Mieszka Starego, ale z powodów cenzuralnych i obyczajowych nie mógłby się ukazać.

„Wziąć towarzysza na cienki drucik”

Umiał się dogadywać z notablami, kochali go. „Poruszam się w mętnej wodzie” – powtarzał. Umiał to robić i chyba sprawiało mu to przyjemność.

Wykorzystywał ich i brał „na cienki drucik”, a oni się nabierali. Określenie z drucikiem wziął od prof. Jana Wąsickiego, szefa Lubuskiego Towarzystwa Naukowego. Muszyński był u niego sekretarzem i czasem próbował profesora wziąć „pod włos”, coś załatwić, pchnąć. Potem Wąsickiego parodiował: „Panie Jasiu, panie Jasiu, niech mnie pan nie bierze na cienki drucik…”.

Ten drucik działał jak słynny zaczarowany ołówek. Nawet nie wiemy, ile mu zawdzięczamy. To, że wielka fara w Gubinie stoi jeszcze, klasztor w Paradyżu również stoi, z Rynku w Bytomiu Odrzańskim zrobiono perełkę – to w dużej mierze zasługa konserwatorskiego tria – Janka Muszyńskiego, Klema Felchnerowskiego i Stasia Kowalskiego. To ich dzieło.

Pałac w Kozłówce, Janek Muszyński antycypuje swoją śmierć, marzec 2000 r.

Leszek Kania

Do historii przejdzie anegdota, którą Janek opowiedział kiedyś dziennikarzom „Wyborczej”. Szło o odbudowę zamku piastowskiego w Krośnie Odrzańskim. Janek przygotowywał projekt dla władz województwa. Od ministra kultury wydębił sam z pięć milionów. Miał to na papierze. I od szefa komisji finansów wojewódzkiej rady narodowej usłyszał: – Mówienie o tym, że tu coś było przed Chrobrym, to jest pieprzenie bez sensu. Tu były bagna i puszcze.

Janek mówił, że ten urzędnik to była dziwna persona. Do 1956 r., przysięgał, mówił do niego tylko po rosyjsku „Szczto u was, job waszu mat”.

Dalej to tak szło:

Przewodniczący: – Zaraz, zamek w Krośnie mówicie? Te ruiny?

Muszyński: – To zamek związany z polityką repolonizacji Henryka Brodatego, który 105 miast założył.

Przewodniczący: – Towarzyszu, dajcie spokój. Nie mówcie nam o jakimś Brodatym, tylko powiedzcie, co z tym zamkiem.

– Więc w czasach Bolesława Chrobrego zamku jeszcze nie było, bo był gród. Jak gród stracił na znaczeniu, to władza przeniosła się do zamku.

– Aaa, to znaczy, że w czasach Bolesława Chrobrego były tam błoto i woda.

– Nie, tam był gród obronny.

– A skąd to wiecie?

– Mówi na ten temat biskup merseburski Thietmar.

– Co? Biskup, jaki?

– Biskup merseburski Thietmar.

– Co? Niemiec? No, towarzyszu, a co on tam mówi?

Janek zacytował kronikę Thietmara po łacinie.

– Won! Za drzwi! Co nam będziecie ministranturę zasuwać! – wydarł się przewodniczący komisji.

Janek się z tego śmiał, ale tak naprawdę bolało go, jak państwo może obchodzić się z kulturą, sztuką, zabytkami. Będzie mi go zawsze brakowało.

* Leszek Kania – dyrektor Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze.

Akademia Opowieści – konkurs z nagrodami!

Staliście się dzięki niemu lepsi, mądrzejsi, bardziej wartościowi. Kim on jest, co dla was znaczy? Opowiedzcie nam o nim, razem napiszmy jego historię. „Najważniejszy człowiek w moim życiu” to temat Akademii Opowieści, do której zapraszamy naszych czytelników. Szukamy opowieści, które nas uwiodą. Planujemy pomoc redaktorów i reporterów „Dużego Formatu” w przygotowaniu tekstów do druku na naszych łamach. Może to właśnie wasz bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. I znajdzie swoje miejsce w historii. Dajcie mu szansę, zasługuje na to. Aby pomóc w pracy nad waszymi opowieściami, wyruszamy w Polskę, by uczyć pisania. Chcemy bohaterów pełnych życia, z krwi i kości. Takich, o jakich milczą podręczniki, a przecież dla was najważniejszych.

Na wasze opowieści czekamy do 31 marca 2017 r. Opowiadanie pod hasłem „Najważniejszy człowiek w moim życiu” nie może przekraczać 8 tysięcy znaków. Należy je wysłać za pośrednictwem formatki dostępnej na stronie internetowej Akademia Opowieści. Zwycięzcom kapituła konkursu przyzna nagrody pieniężne, a ich opowieści zostaną opublikowane w „Dużym Formacie”, dodatku do „Gazety Wyborczej”.

Więcej w serwisie: Akademia Opowieści

wyborcza

wyborcza.pl

Bartosz T. Wieliński

Trump zaczął od blokady granic, ale tak samo może zabrać się za reformę światowego handlu czy NATO

29 stycznia 2017

Prezydent Trump zamyka granice w ekspresowym tempie. Uchodźcy zatrzymani chwilę po podpisaniu dekretu

Prezydent Trump zamyka granice w ekspresowym tempie. Uchodźcy zatrzymani chwilę po podpisaniu dekretu (Alex Brandon (AP Photo/Alex Brandon))

Donaldowi Trumpowi wystarczył tydzień, by pokazać, czego można się spodziewać przez najbliższe cztery lata. Prezydent USA będzie podejmować decyzje nie zastanawiając się nad ich konsekwencjami. Dokąd nas to zaprowadzi?

Być może jest tak, że nowy lokator Białego Domu potrzebuje jeszcze czasu, by zrozumieć, że kampania wyborcza się skończyła, a każde słowo, jakie publicznie wypowie, i każdy tweet, jaki wyśle, może mieć globalne skutki. Barack Obama przed zmianą władzy przestrzegał zresztą, że kierowanie państwem zasadniczo różni się od kierowania rodzinną firmą. Że polityka to orka na ugorze, że prostych rozwiązań skomplikowanych problemów po prostu nie ma. Najwyraźniej do jego następcy to jeszcze nie dotarło. I nie wiadomo, czy dotrze.

Pomysł, by zabezpieczyć kraj przed terrorystami zabraniając obywatelom siedmiu krajów Afryki i Bliskiego Wschodu wjazdu do USA dobrze brzmi, gdy opowiada go się w barze gdzieś na amerykańskiej prowincji. Przywódca powinien jednak wiedzieć, że w zglobalizowanym świecie zamykanie granic jest ryzykowne, a często bezsensowne. Bo jak odmówić wjazdu do USA irackim tłumaczom, którzy narażając życie współpracowali z amerykańską armią? Jak nie wpuścić irańskiego reżysera, którego nominowano do Oskara, albo posła do Bundestagu, który ma podwójne, niemieckie i irańskie, obywatelstwo? Jak odmówić wjazdu ludziom, którym udało się już amerykańską wizę, a nawet prawo do stałego pobytu zdobyć?

Do tego dochodzi złamanie wartości Zachodu, na co Trumpowi wprost zwróciła uwagę kanclerz Angela Merkel. W ich myśl nie można stosować odpowiedzialności zbiorowej, a uciekającym przed wojną trzeba pomagać. Nowy prezydent USA machnął na to ręką.

Co jednak będzie, gdy w podobny sposób, jednym dekretem, zabierze się za reformę światowego handlu czy zmiany w NATO? Czy jeszcze nie dostrzega, że także w polityce akcja wywołuje reakcję? Że jeśli zbuduje mur na granicy z Meksykiem i obłoży pochodzące stamtąd towary specjalnym podatkiem, to przyczyni się do destabilizacji sąsiedniego kraju, a koszta kryzysu spadną także na Stany Zjednoczone? Tak samo będzie, gdy rozpadnie się UE – co Trump zresztą radośnie zapowiadał – i gdy NATO zostanie pogrzebane, a powstałą w Europie pustkę wykorzysta Rosja.

Na razie decyzja Trumpa doprowadziła do społecznego protestu w Stanach Zjednoczonych, a pod terminalami głównych amerykańskich lotnisk zebrały się tysiące ludzi. Wymiar sprawiedliwości, po skargach wspartych przez organizacje pozarządowe, zawiesił niektóre przepisy z dekretu prezydenta.

Pytanie, jakie wnioski Trump wyciągnie na przyszłość. Spokornieje, przyhamuje, zrozumie, że nawet lokatorowi Białego Domu nie wolno powiedzieć, a tym bardziej zrobić wszystkiego? Czy pójdzie jak taran i uderzy w tych, którzy ośmielili się stawić mu opór?

 

trump

wyborcza.pl

Agnieszka Kublik

Kompromitacja smoleńskiej podkomisji PiS. Zero dowodów i miliony złotych kosztów

29 stycznia 2017

15.09.2016 Warszawa, MON, Departament Wojskowych Spraw Zagranicznych. Wacław Berczyński i minister obrony w rządzie PiS Antoni Macierewicz podczas konferencji podkomisji do spraw zbadania katastrofy smoleńskiej. Przez dziesięć miesięcy zeszłego istnienie tego ciała pochłonęło 1,5 mln zł. W 2017 ma kosztować podatnika kolejne 2 mln... Jak do tej pory podkomisja nie znalazła dowody na zamach

15.09.2016 Warszawa, MON, Departament Wojskowych Spraw Zagranicznych. Wacław Berczyński i minister obrony w rządzie PiS Antoni Macierewicz podczas konferencji podkomisji do spraw zbadania katastrofy smoleńskiej. Przez dziesięć miesięcy zeszłego istnienie tego… (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Przez dziesięć miesięcy podkomisja smoleńska Wacława Berczyńskiego nie dostarczyła żadnego dowodu na zamach. Ale dostarczyła dowodu na to, że podkomisja jest gronem niefachowców.

W zeszłym roku kosztowała podatnika 1,5 mln zł. W tym roku ma kosztować 2 mln zł. Sporo? Nie, kompromitacja smoleńska władz PiS – bezcenna.

Czego podkomisja dokonała w zeszłym roku, dysponując niemałym budżetem? Wedle zapowiedzi szefa MON Antoniego Macierewicza i Berczyńskiego plany miała ogromne:

– udowodnić fałszowanie dowodów przez członków rządowej komisji badającej katastrofę smoleńską (Macierewicz mówił o „bezspornych dowodach fałszowania i manipulowania, a przede wszystkim omijania, ukrywania prawdy na temat rzeczywistego przebiegu wydarzeń”),

– udowodnić, że w wyniku wybuchu (wybuchów?) na pokładzie tupolewa dokonano zamachu na prezydenta Lecha Kaczyńskiego,

– spotkać się z rosyjską komisją badającą katastrofę (MAK),

– powołać komisję międzynarodową,

– polecieć do Smoleńska na oględziny wraku, ba, sam wrak sprowadzić (szef MSZ Witold Waszczykowski przyznał parę dni temu, że szanse na powrót wraku są „coraz mniejsze”).

Nic z tego nie wyszło. Podkomisja nie zdobyła żadnych dowodów ani na sfałszowanie czarnych skrzynek czy raportu Millera, ani na zamach.

A co się podkomisji udało? Udowodnić, że to jej krytycy mieli rację – mianowicie, że jest tylko grupą dyletantów w sprawie badania wypadków lotniczych. Szczytem dyletanctwa był planowany przez podkomisję kuriozalny eksperyment polegający na zderzeniu pędzącego tupolewa z brzozą zamocowaną na jadącym aucie.

Również ekshumacje zarządzone przez prokuraturę nie udowodniły, że samolot został wysadzony w powietrze. Dotychczasowe oględziny zwłok potwierdziły to, co wiadomo od ponad sześciu lat – że są to ofiary katastrofy komunikacyjnej, a nie eksplozji.

Podkomisja Berczyńskiego poległa. Poległ MSZ. Poległa prokuratura.

Co z odzyskaniem wraku Tupolewa? Minister Waszczykowski nie jest optymistą

 

kompromitacja

wyborcza.pl

Ksiądz i doradca prezydenta mówi, gdzie jest miejsce opozycji: „Najlepiej za więziennym murem”

jsx, 29.01.2017

Ksiądz Paweł Bortkiewicz zasiada w Narodowej Radzie Rozwoju

Ksiądz Paweł Bortkiewicz zasiada w Narodowej Radzie Rozwoju (Fot. Tomasz Kamiński / Agencja Gazeta)

– Właściwym miejscem ich aktywności powinny być kabarety, ale najlepiej zakładane za więziennym murem – mówi o protestujących w felietonie dla TV Trwam ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz, członek Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie.

– Wielu z nas zapamięta tych pseudobojowników, powstańców walczących, jak mówili, o wolność, o demokrację, o Polskę, wielu z nas zapamięta tych ludzi – przepraszam za określenie – jako bandę przygłupów – przyznał w felietonie dla Telewizji Trwam ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz, członek Narodowej Rady Rozwoju.

Bortkiewicz mówił o wydarzeniach w Sejmie z 16 grudnia, kiedy opozycja rozpoczęła blokowanie sali plenarnej. – Dla takich ludzi nie może być i nie ma miejsca w polityce. Ich właściwym miejscem aktywności powinny być kabarety, ale najlepiej takie, które byłyby zakładane za więziennym murem – oceniał.

Ks. Bortkiewicz to profesor nauk teologicznych specjalizujący się w zakresie teologii moralnej. W latach 2002-2008 był dziekanem Wydziału Teologicznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, od 2002 jest dyrektorem Centrum Etyki UAM w Poznaniu. Członek Komitetu Nauk Teologicznych Polskiej Akademii Nauk.

Czym jest Narodowa Rada Rozwoju?

Narodowa Rada Rozwoju jest gremium konsultacyjno-doradczym przy prezydencie RP. Założeniem NRR, jak możemy przeczytać na stronie, „jest stworzenie płaszczyzny dla debaty programowej nt. rozwoju Polski i wypracowanie stanowisk wykraczających poza horyzont bieżącej polityki”. Zadaniem rady jest przygotowywanie dla prezydenta przygotowywać dla prezydenta opinii, ekspertyz i założeń merytorycznych do prezydenckich projektów ustaw.

Członkami NRR są też m.in. prawnik prof. dr hab Witold Modzelewski, ekonomista prof. Stanisław Gomułka, architekt dr Czesław Bielecki, socjolog dr Barbara Fedyszak-Radziejowska, twórca Optimusa Roman Kluska, dziennikarz Bronisław Wildstein czy były minister zdrowia Marek Balicki.

A TERAZ ZOBACZ: Duda: „Notariusz dobrej zmiany” nie jest określeniem, które mnie obraża

ksiadz

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,21307940,ksiadz-i-doradca-prezydenta-o-opozycji-wielu-z-nas-zapamieta.html#MT2

 

c3nia7iwmaaibl1

Tak wyglądało przesłuchanie demonstranta, który był pod Sejmem 16 grudnia. „Prokurator wyrywał mi kartki z ręki”

29.01.2017

Twierdzi, że nie utrudniał pracy ekipie TVP, a wręcz, że to on został przez nich zaatakowany. W trakcie przesłuchania prokurator nie pozwalał mu przeczytać spisanych zeznań. To relacja Wawrzyńca Hłaski, jednego z protestujących pod sejmem 16 grudnia. Właśnie opisał kulisy przesłuchań w sprawie utrudniania pracy dziennikarzom TVP.

Wawrzyniec Hłasko to mężczyzna w zielonym kapturze, którego zdjęcie na swojej stronie opublikowała policja. Był jedną z osób, która 16 grudnia wieczorem pojawiła się pod Sejmem, by spontanicznie zaprotestować przeciwko wykluczeniu posła z obrad i głosowaniu przez PiS na Sali Kolumnowej. Teraz został przesłuchany w prokuraturze. Hłasko twierdzi, że prokurator wyrwał mu z ręki protokół przesłuchania, pod którymi miał się podpisać. Przesłuchanie trwało 4 godziny, a na koniec prokurator wyrywał mu z ręki kartki z protokołem zeznań. Jest to dokument, który przesłuchiwany podpisuje, by potwierdzić, że faktycznie złożył zeznania danej treści.

Hłasko opisał też przebieg swojego udziału w proteście przed Sejmem w nocy z 16 na 17 grudnia 2016 r. Przyznał, że doszło do oprotestowania obecności pracowników TVP pod Hotelem Dom Poselski. Pisze, że zdecydował się nagrać pracę operatora TVP, stojąc za nim i nie podejmując wobec niego żadnej próby powstrzymania go od obowiązków zawodowych.

 

To właśnie utrudnienie pracownikom TVP wykonywania obowiązków jest jednym z wątków badanych przez prokuraturę.

Następnie Hłasko twierdzi, że to on został zaatakowany przez operatora kamery TVP. Według niego pracownik TVP zrobił to zasłaniając jego obiektyw, odpychając go rękami i „siłą własnego ciała”. Według demonstranta, pracownik TVP rzucił w jego kierunku „pie**ol się”, a następnie oślepił go lampą kamery. Wtedy Hłasko miał według własnych słów „instynktownie” próbować zasłonić obiektyw. „Nie doszło wtedy do uszkodzenia sprzętu, ani do naruszenia nietykalności cielesnej operatora TVP. Wywołało to we mnie poczucie zagrożenia i natychmiast zdecydowałem się oddalić z miejsca zdarzenia” – kończy swój wpis Wawrzyniec Hłasko.

 

Wawrzyniec Hłasko

W piątek

Prokurator przesłuchiwał mnie blisko 4 godziny. Wyrywał mi kartki z ręki, gdy usiłowałem przeczytać protokół ze złożonych zeznań.
Ciężko mi opisywać co się w zasadzie tam wydarzyło. Złożyłem bardzo obszerne wyjaśnienia kosztem ogromnego stresu i ekstremalnych emocji. Teraz czekamy na dalszy przebieg sprawy.

W nocy z 16 na 17 grudnia brałem udział w spontanicznej demonstracji pod Sejmem RP, w trakcie tych wydarzeń doszło też do oprotestowania obecności ekipy TVP info podczas zgromadzenia przed wejściem do Hotelu Dom Poselski.
Przebywałem na demonstracji jako osoba prywatna i rejestrowałem za pomocą własnego telefonu komórkowego materiał wideo, dla potrzeb własnych związanych z działalnością artystyczną. Pojawienie się ekipy TVP info na miejscu tego wydarzenia spotkało się z głośną dezaprobatą obecnych tam osób, jeszcze przed podjętą przez ekipę próbą realizacji materiału zostali oni głośno wygwizdani. Następnie, już chwilę po rozpoczęciu transmisji, wśród uczestników pojawiały się próby dźwiękowego zagłuszania prezentera TVP info. Mogłem to zaobserwować na ekranie telefonu, za pomocą którego rejestrowałem zdarzenie, stojąc po prawej stronie obiektywu kamery TVP info. W międzyczasie zdecydowałem się zarejestrować pracę operatora TVP, stojąc za nim i nie podejmując wobec niego żadnej próby powstrzymania go od obowiązków zawodowych. Rejestrowałem materiał wideo i pozostawałem w bezpiecznej, niekolidującej z pracą operatora odległości. Mimo to operator kilkukrotnie usiłował powstrzymać moje działanie, zasłaniając mój obiektyw, odpychając mnie rękami i siłą własnego ciała. Odsunąłem się kilka kroków dalej i wówczas to znalazłem się w tłumie stojącym w kadrze kamery TVP. Gdy zdałem sobie z tego sprawę, natychmiast postanowiłem się wycofać, tak aby nie utrudniać pracy ekipie dziennikarskiej. Usłyszałem od niego skierowane w stosunku do mnie głośne „Pierdol się”. W tym momencie spostrzegłem, iż obiektyw kamery został skierowany wobec mnie „en face”, przy użyciu oślepiającej lampy, dlatego instynktownie podjąłem próbę zasłonięcia obiektywu, a moja ręka czterokrotnie została siłą odepchnięta przez operatora TVP. Nie doszło wtedy do uszkodzenia sprzętu, ani do naruszenia nietykalności cielesnej operatora TVP.
Wywołało to we mnie poczucie zagrożenia i natychmiast zdecydowałem się oddalić z miejsca zdarzenia.

tak-wygladalo

naTemat.pl

NIEDZIELA, 29 STYCZNIA 2017

Kownacki: Być może PKB było fałszowane tylko po to, żeby pokazać, jaką jesteśmy zieloną wyspą

11:43

Kownacki: Być może PKB było fałszowane tylko po to, żeby pokazać, jaką jesteśmy zieloną wyspą

Był ogromny problem i być może to PKB w latach ubiegłych było fałszowane tylko po to, żeby pokazać, jaką jesteśmy szczęśliwą i zieloną wyspą. Wszystko na to wskazuje, bo nawet ściągalność VAT-u w ostatnim roku znacznie wzrosła – mówił Bartosz Kownacki w „Kawie na ławę” TVN24.

11:18

Kownacki: Wolę mieć zdjęcie w dyskotece będąc 26-letnim kawalerem, niż zdjęcie w samolocie z koleżanką, będąc ojcem kilkorga dzieci

Jak mówił Bartosz Kownacki w „Kawie na ławę” TVN24:

„Jedną rzecz warto powiedzieć. Nie znam decyzji [ws. Bartłomieja Misiewicza]. Przejaw hipokryzji polityków też jest gigantyczny. Nie jest rzeczą naganną, że ktoś poszedł na dyskotekę. Pan nie był w wieku 26 lat na dyskotece [do Adama Szłapki]? No właśnie, a cała reszta podjeżdżała limuzyna, o tym, że padały dziwne propozycje, to tylko papier jednego z tabloidów. Pan wie, jak funkcjonują tabloidy. Wolę mieć zdjęcie w dyskotece będąc 26-letnim kawalerem, niż mieć zdjęcie w samolocie z koleżanką klubową, będąc ojcem kilkorga dzieci”

11:01

Neumann: To kolumna Macierewicza najechała na ludzi stojących na czerwonym świetle

Jak mówił Sławomir Neumann w „Kawie na ławę” TVN24:

„Jechała kolumna – kilka samochodów, minister Macierewicz nie jeździ jednym, bo się boi zamachu – najechali na ludzi stojących na czerwonym świetle, rozbili samochody. Minister Macierewicz w sposób haniebny wyszedł ze swoje go samochodu, przeszedł się do innego i pojechał. Nie sprawdził, czy tym ludziom coś się stało. To jego kolumna, ministra obrony narodowej najechała na ludzi stojących na czerwonym świetle z dużą prędkością i rozbiła im samochody”

10:56

Kownacki: Jest nagonka na Macierewicza. Nie mówi się o sukcesach, które zostały odniesione przez ostatni rok

Jak mówił Bartosz Kownacki w „Kawie na ławę” TVN24:

„Są granice hipokryzji, niestety także do państwa to mówię, do części dziennikarzy. Otóż w tej sprawie samochód, którym jechał minister Macierewicz, był najechany przez inny samochód, a próbowano zrobić narrację, że to on najechał. Kierowca ministra miał nie mieć uprawnień. To osoba, która od 30 lat jest zawodowym kierowcą, od ponad 10 ma uprawnienia do jeżdżenia pojazdami specjalnymi. Pracowała w biurze, innych instytucjach. Budowana jest narracja tylko po to, żeby zaatakować Antoniego Macierewicza. Jest nagonka na Macierewicza, a nie mówi się o tym, co ważne, dobre. O tych sukcesach, które zostały przez ostatni rok odniesione”

Wśród sukcesów wiceszef MON wymienił m.in. organizację szczytu NATO. Jak doprecyzował, mówi do dziennikarzy, także do TVN-u. Dalej mówił:

„2 lata temu reprezentowałem Natalię Arnal, która została najechana czy brała udział w kolizji z udziałem prezydenta Komorowskiego. Pan Komorowski czmychnął, nawet nie zatrzymując samochodu do Belwederu. Tę osobę, która jechała wtedy z dzieckiem, płakało, nikt się nie chciał zająć. Później próbowano zrobić panią Natalię winną, mimo że ewidentnie tam funkcjonariusze BOR byli sprawcami tego zdarzenia czy złamali przepisy. Media w ogóle o tym milczały”

300polityka.pl