Nawet poprawienie efektów specjalnych nie pomoże filmowi „Smoleńsk” Antoniego Krauze? „To gniot. Niedobry film”
Za kilka dni w kinach już powinien być film „Smoleńsk” Antoniego Krauze. Premierę przesunięto, choć nie wiadomo na kiedy. Oficjalnie powodem są przeciągające się prace nad efektami specjalnym. Do tego – jak wskazują rozmówcy „Newsweeka” – film jest źle zmontowany. Ale nawet poprawki na ostatnią chwilę mu nie pomogą, bo według rozmówców tygodnika film to po prostu „gniot”.
Jednym z elementów obchodów 6. rocznicy katastrofy smoleńskiej miała być premiera filmu Antoniego Krauze. Ale odwołano ją (czy jak mówią przedstawiciele dystrybutora: przesunięto). Oficjalnie powodem jest praca nad efektami specjalnymi. Pisaliśmy o tym także w naTemat.
Jednak to nie pełen obraz problemów. Poza problemami z efektami specjalnymi szwankuje też montaż – informuje w najnowszym „Newsweeku” Wojciech Cieśla. – Montaż był katastrofą – mówi dziennikarzowi uczestnik kolaudacji filmu. To wywołało spór między reżyserem a producentem Maciejem Pawlickim. Ten drugi ma mieć wyrzuty sumienia, bo do pracy wynajął debiutanta.
SMOLEŃSK – oficjalny zwiastun filmu KinoSwiatPL •youtube.com/KinoSwiatPL
Teraz trwa próba ratowania filmu i nie wiadomo jak długo potrwają prace. Ale nawet i to może nie uratować filmu, bo jak mówi rozmówca „Newsweeka” „to gniot. Niedobry film”. Inny dodaje: – Nie wypalił. Nawet ludziom z PiS ten film nie bardzo się podoba.
Źródło: „Newsweek”
Aborcja w Salwadorze. Jak prawo zabija kobiety
Rok 2013, manifestacja przed sądem najwyższym w San Salvador w sprawie 22-latki chorej na toczeń, która prosiła o zgodę na ratującą życie aborcję (Fot. Jose CABEZAS / AFP / EAST NEWS)
Tydzień wcześniej o poranku idzie do toalety. Dostaje drgawek i krwotoku, traci przytomność. W szpitalu lekarze pytają: „Co się stało? Gdzie jest ciało?”.
Jakie ciało?
– Okazało się, że byłam w szóstym miesiącu ciąży – Delmi drży głos. – Lekarze stwierdzili, że muszą złożyć doniesienie do prokuratury. Kłamali, ale ja o tym wtedy nie wiedziałam.
Delmi prowadzi sklepik w Jayaque na zachodzie Salwadoru. Wokół zbocza porośnięte tropikalnym lasem i kawą. Od więzienia Ilopango w San Salvador, gdzie spędziła 11 miesięcy, dzieli ją 40 km. Od miejsca, gdzie pękło jej życie – 20.
– Nigdy nie myślałam o aborcji, dopóki mnie to nie dotknęło. Byłam egoistką? – zastanawia się.
Wyszła za mąż w wieku 16 lat. Dziesięć miesięcy po ślubie urodził się chłopiec. Chciała odczekać kilka lat przed kolejnym dzieckiem, sięgała więc po różne metody antykoncepcyjne.
Po zastrzyku na trzy miesiące pojawiły się mdłości, osłabienie, brak menstruacji – zakładała, że to skutki działania specyfiku. Objawy nie ustawały. Zaniepokojona pojechała do przychodni, pół dnia, najpierw piechotą i busem. „Proszę stosować te tabletki, a przejdzie” – usłyszała. Żadnych badań krwi, USG, nic.
Potem czerwiec 2010 roku, krwotok. Siedem dni w szpitalu, zakaz wizyt. Areszt. – Na pierwszym przesłuchaniu powiedzieli, że za pięć-sześć miesięcy wszystko się wyjaśni. A potem przewieźli mnie do więzienia Ilopango.
W areszcie jej przypadek zauważyli działacze Obywatelskiego Stowarzyszenia na rzecz Depenalizacji Aborcji Terapeutycznej, Etycznej i Eugenicznej (Agrupación). Dają jej prawnika, który szybko, bo po dziewięciu miesiącach, doprowadza do rozprawy. Słyszy od sędziego, że „miała obowiązek opiekować się dzieckiem”. Jak, skoro nie wiedziała, że jest w ciąży?
Wychodzi z więzienia, ale co tydzień musi pojawiać się w komendzie. Za czwartym razem przychodzi z synem. Wtedy ją aresztują. „Bo prokuratura musi coś jeszcze wyjaśnić”.
Spędza w Llopango jeszcze dwa miesiące. Na trzeciej, ostatniej rozprawie prawnik dowodzi na mocy opinii niezależnego biegłego, że Delmi cierpiała na stan przedrzucawkowy, a w dniu ataku rzucawki doszło do wewnątrzmacicznego obumarcia płodu. Jest niewinna.
Legalna aborcja pod osłoną nocy
Nazistki
– Jesteście jak naziści eksterminujący ludność w obozach koncentracyjnych – zwracał się do kobiet arcybiskup Salwadoru. Inni hierarchowie przestrzegali przed „obrzydliwą plagą aborcji” i „szatańskimi feministkami”.
Była połowa lat 90., w kraju, w którym już w 1834 roku oddzielono Kościół od państwa.
20 lat wcześniej, pod koniec lat 70., laickie społeczeństwo zmęczone kolejnymi dyktaturami zaczęło zwracać się ku religii. Gdy junta zabiła krytycznego w stosunku do władzy ojca Rutilia Grande, a w 1980 roku zginął arcybiskup Oscar Romero, na sztandary wyniesiono duchownych, a w Salwadorze wybuchła wojna domowa. Przez 20 lat konfliktu duchowni bronili biednych, pomagali się organizować rolnikom, oddawali życie za prawa człowieka.
Wojna domowa kończy się w 1992 roku. Następnie powstaje nowe prawo. Na mocy kodeksu karnego z 1973 roku państwo dopuszcza aborcję, jeśli zagrożone jest zdrowie lub życie matki, ciąża była efektem gwałtu lub wystąpiły poważne zaburzenia rozwoju płodu.
Kościół chce te wyjątki wyeliminować, a klimat mu sprzyja: od 1992 roku przez 17 lat wszystkie wybory wygrywa prawica. Mobilizuje parafian i konserwatywnych działaczy, którzy zbierają podpisy na rzecz nowej legislacji. Szefowa fundacji Si a la Vida (Tak dla Życia) Julia Regina de Cardenal oświadcza, że medycyna jest tak zaawansowana, iż jest w stanie uratować życie matki i płodu w każdych okolicznościach.
W kwietniu 1998 roku wchodzi w życie kodeks karny z zupełnym zakazem aborcji. Debata trwa, tym razem na temat zmiany konstytucji – prawica chce, by istnienie człowieka było uznawane od jego poczęcia. Chociaż lewicowa partia FMLN (dziś u władzy) zauważa, że ochrona życia powinna dotyczyć wszystkich, a więc również kobiet, nie tylko płodów, to nie narzuca partyjnej dyscypliny. Kwestia jest „zbyt osobista”.
W styczniu 1999 roku konstytucja obejmuje ochroną życie „od momentu poczęcia”.
Na mocy kodeksu z 1998 r. kobieta, która dokona aborcji, może przesiedzieć w więzieniu od dwóch do ośmiu lat. Jeśli zostanie oskarżona o zabójstwo kwalifikowane – nawet 40. Karze podlega też każdy, kto pomógł – partner, lekarz, farmaceuta, ktoś, kto zapłacił za zabieg (od sześciu do 12 lat).
Czarownice
Był maj 2007 roku, kiedy adwokat Dennis Munoz przypadkiem zobaczył w dokumentach kolegi wyrok skazujący Cristinę Quintanillę na 30 lat. – Na stronie 18 w trzeciej linijce było napisane, że autopsja wykazała, iż powód śmierci noworodka był nieznany – wspomina. – No to jak można ją było skazać? I to za umyślne zabójstwo?
Chociaż wyrok zapadł i nie było możliwości wniesienia apelacji ani wniosku o jego kasację, postanowił zrobić wszystko, by ją uwolnić. – Walczyliśmy dwa lata i trzy miesiące. Zredukowano wyrok do trzech lat, uznano, że był zbyt surowy i nieuzasadniony. Kiedy wyszła, płakała. Nawet ja nie wierzyłem, że się uda.
Dla Munoza wszystko zaczęło się od Cristiny. Dla Agrupación – od Kariny, skazanej na 30 lat za zabójstwo córki. A właściwie od artykułu o niej w „New York Timesie”.
Przez lata panowała u nas autocenzura mediów, wciąż zresztą te masowe podejmują temat tylko po to, by stygmatyzować – mówi Sara Garcia, 29-letnia koordynatorka Agrupación, ekonomistka i studentka psychologii. – Dzięki temu artykułowi kolektyw feministek podjął walkę o Karinę i o sprawiedliwość. Zawiązał się ruch Solidarne z Kariną. Kiedy w sierpniu 2009 roku wyszła z więzienia po siedmiu latach, powiedziała: „Tam jest więcej takich jak ja”. Trzy miesiące później zawiązało się Agrupación.
Dziś na stałe pracuje tu 18 osób o różnych specjalizacjach – czterech prawników, kilku lekarzy. Większość na zasadzie wolontariatu. Mają program w „Radiu dla wszystkich kobiet” i kolumnę w internetowym dzienniku „Contrapunto”. Prowadzą kampanie w imieniu konkretnych skazanych – a mają co robić, bo w latach 2000-14 proces o aborcję miało 147 kobiet.
Najsłynniejsza kampania to „Las 17”. W kwietniu 2014 roku Agrupación złożyła wniosek o ułaskawienie skazanych za aborcję kobiet, którym nie została już żadna inna prawna możliwość (cztery z tych 17 zaszły w ciążę w wyniku gwałtu). Do tej pory uwolniono dwie z nich – Carmen Guadalupe Vásquez (siedem lat i trzy miesiące w więzieniu) i Mirnę R. (ułaskawiona tydzień przed końcem 12-letniego wyroku). W międzyczasie doszło siedem kolejnych – jest ich teraz 22.
Od czasów Cristiny Munoz bronił kilkudziesięciu kobiet. Większość nie trafiła za kratki.
– To polowanie na czarownice. Personel medyczny od razu zakłada, że kobiety są winne, a władze myślą, że karząc je, dają dobry przykład.
– Wiecie, co oburza mnie najbardziej? – pyta Sara Garcia. – Że te restrykcyjne prawa tworzą nierówności społeczne. Za kratki trafiają najuboższe, słabo wykształcone i młode kobiety, najczęściej ze wsi. Te, których nie stać na podróż za granicę lub drogi nielegalny zabieg.
Jej słowa potwierdzają raporty Amnesty International i ONZ.
Polki jadą po aborcję na Słowację
Sąd
Rok 2013. Beatriz ma 22 lata i nie chce umierać. Jej syn dopiero skończył roczek. „Mam nadzieję, że sąd się zgodzi i zrobi to, co powinien ze mną, bo ja chcę żyć. Proszę sąd z całego serca” – wrzuca do sieci filmik z dramatycznym apelem.
W pierwszej ciąży Beatriz przeszła toczeń. Komórki systemu odpornościowego zaatakowały tkanki. Dlatego płodowi, który nosi w łonie, brakuje części mózgu i czaszki. W czwartym miesiącu stan Beatriz się pogarsza. Lekarze z Narodowego Szpitala w stołecznym San Salvador proszą komitet medyczny o opinię prawną. Wiedzą, że może w każdej chwili umrzeć, powinna mieć aborcję terapeutyczną, ale mają związane ręce. Grozi im od sześciu do 12 lat więzienia i utrata prawa wykonywania zawodu.
Fundacja Tak dla Życia oświadcza, że „Beatriz to tylko propaganda feministek”.
Munoz: – Wychowałem się w katolickiej szkole, wierzę w tradycyjne wartości, ale nie mogłem zrozumieć, gdy arcybiskup powiedział, że życie lub śmierć Beatriz są w rękach Boga.
Jedna z lekarek dla AI: – Grzech Beatriz polegał na tym, że była biedna. Gdyby miała pieniądze, nie znalazłaby się w tej sytuacji.
W piątym miesiącu ciąży reprezentanci kobiety składają wniosek o natychmiastowe leczenie do rady konstytucyjnej sądu najwyższego. Panamerykańska Komisja Praw Człowieka i ONZ ponaglają władze Salwadoru. Spływają setki tysięcy maili i listów od aktywistów z całego świata. Przed ambasadami Salwadoru urządzane są demonstracje.
Władze szpitala milczą. Rząd też.
W końcu sąd zgadza się na przesłuchanie. Beatriz jest w szóstym miesiącu ciąży. Sala pełna prawników i obrońców praw człowieka, przed drzwiami został tylko dr Anibal Faundes, światowej sławy specjalista w sprawie aborcji, doradca Światowej Organizacji Zdrowia, który miał być przesłuchiwany w charakterze świadka. Pretekst? Brak notarialnego uznania tytułu.
Po 30 minutach Beatriz ma krwotok. Wiozą ją do szpitala. 3 czerwca sąd zezwala na wczesną cesarkę. Władze czekały 20 tygodni, by zabieg formalnie nie był aborcją, tylko wywołanym porodem. Dzięki temu nie ma precedensu.
Dr Faundes uważa, że to tragiczny przypadek. – Ale znam gorsze z Ameryki Środkowej. A ten dualizm – osoby za i przeciw aborcji – jest fałszywy. Ogromna większość nie popiera aborcji. Nie podoba się ona nawet kobietom, które jej dokonują. Prawdziwy dylemat polega na tym, że jedni uważają, iż aby zmniejszyć liczbę aborcji trzeba ukarać kobietę, która celowo przerywa ciążę, a inni, tak jak ja, wierzą, że to nieskuteczne, niesprawiedliwe i ma poważne konsekwencje dla kobiety i społeczeństwa. Liberalizacja prawa sprzyja zmniejszeniu liczby zabiegów! Na świecie dokonuje się ok. 46 mln aborcji rocznie, z czego 20 mln – nielegalnie. Tylko 1 proc. z nich wszystkich to aborcja terapeutyczna.
Najniższe wskaźniki są notowane w najbardziej liberalnych krajach: Holandii, Niemczech, Belgii; od pięciu do ośmiu aborcji na 1 tys. kobiet. W bardziej konserwatywnych są nawet 30-krotnie wyższe! Słowem – im bardziej liberalne prawo, im więcej darmowych, bezpiecznych i kompletnych usług, tym mniej cierpienia i więcej możliwości zapobiegania nieplanowanym ciążom i aborcjom.
Beatriz przeżyła. Jej dziecko, jak przewidywano, zmarło po kilku godzinach.
Więzienie
Takich historii jest więcej. Niektóre kończą się w Llopango, jedynym żeńskim więzieniu w kraju. W środku ok. 2,5 tys. kobiet: te skazane za aborcję obok szmuglerek narkotyków i morderczyń.
W module B – 230 więźniarek, 64 materace, w module C – 64 na 23 łóżka. Śpi się na podłodze, w łazienkach, w korytarzach.
– Nieraz zostałam skopana – wspomina Delmi. – W małej celi było nas ponad 36. Wyobraźcie sobie trzy piętra takiego ścisku i dziesięć toalet. Wulkany papieru toaletowego, podpasek. Wiele z nas menstruowało w tym samym czasie. Bywało, że wstrzymywałam siku.
Delmi wyszła po 11 miesiącach. Maria Teresa Rivera wciąż siedzi. Dostała 40 lat. Jej syn będzie miał 45, gdy ona wyjdzie. -Nocami często mi smutno, chciałabym być z synem, spać u jego boku – mówiła w wywiadach.
Wiele więźniarek zostawia na wolności dzieci. Karina – pierwsza, którą uwolniono dzięki Agrupación – miała ich troje. Najmłodszy synek odwiedzał ją z babcią. I prosił o przysługi.
– Mamo, proszę, zrób to dla mnie. Zrób się taka naprawdę mała, najmniejsza, włożę cię do kieszeni. I nawet jak mnie będą przeszukiwać, ani policjant, ani nikt inny cię nie znajdzie.
Rak
To historia, której nie można wyrecytować jednym tchem z innymi.
Prawnik Munoz: – Wszyscy ją zawiedli. Całe państwo.
Manuela potrzebuje chemioterapii. Nie dostaje leczenia. Dwa lata i dwa ostatnie miesiące swojego życia spędza za kratami.
Donos
Wieszaki, szpikulce, igły, druty do szydełkowania, kawałki drewna, nawozy, kwas z baterii. To wpychają lub wlewają sobie w pochwy zdesperowane Salwadorki. Czasem sięgają też po mizoprostol, polecany przez organizację Women on Waves.
Aborcje odpowiadają za 21 proc. zgonów matek w kraju – jeśli pojawiają się komplikacje, kobiety boją się zgłaszać do szpitala w obawie przed więzieniem. Salwador ma jeden z najwyższych współczynników śmiertelności matek w całej Ameryce Łacińskiej. W 2013 roku minister zdrowia ogłosił, że ma też najwyższy współczynnik nieletnich ciąż – 32 proc. Jednocześnie aż 57 proc. zgonów matek w wieku 10-19 lat to efekt samobójstwa.
Formalnie poronienie spontaniczne nie jest karalne, ale personel medyczny donosi o nim z taką samą żarliwością. Na wszelki wypadek.
Prawnik Dennis Munoz: – A prokuratura rozumuje tak: „jest poronienie – jest oskarżenie”.
Dr Faundes: – Zgłoszenie na policję to pogwałcenie najbardziej fundamentalnych zasad etycznych. Ci, którzy to robią, chowają się za przekonaniem, że prawo ich do tego zmusza.
Rzeczywiście, większość lekarzy tak właśnie myśli.
– Razem z prawnikiem przeprowadziliśmy w moim szpitalu warsztaty uświadamiające nasze prawa i tajemnicę zawodową pacjenta. Koledzy autentycznie się zdziwili, że nie mają obowiązku zgłaszać poronień policji. Na uniwersytecie o tym nie uczą. Ja dowiedziałem się dzięki ruchom kobiecym – opowiada Oliver, lekarz. Prosi o anonimowość.
Po jego interwencji liczba zgłoszeń w szpitalu państwowym, gdzie pracuje, spadła z 70 proc. do zera. Twierdzi, że wcześniej poddawali się presji otoczenia i lękowi przed utratą pracy lub donosem.
Ma za sobą dziesięć lat praktyki. Pracuje na oddziale pogotowia w państwowym szpitalu i w prywatnej klinice w San Miguel. Do szpitala miesięcznie trafia ok. 25 kobiet z nieudolnie przeprowadzoną aborcją – najczęściej mają przebite lub pęknięte macice. Do kliniki – nie więcej niż cztery, na zabieg. – Jeśli nie mają pieniędzy, usuwam za darmo. Tak, pytam o motyw, ale nigdy nie odmawiam. Przecież decyzja należy do kobiety – mówi.
Pacjentki trafiają do niego pocztą pantoflową przez inne kobiety i lekarzy, którzy sami nie podejmują się zabiegu, lub za pośrednictwem organizacji Women on Waves. – Wysyłają mi namiary na pacjentkę i to ja się z nią kontaktuję.
– Dlaczego pan ryzykuje więzienie?
– Bo jestem lekarzem. Pomoc to mój moralny obowiązek. Jeśli ja tego nie zrobię, zastąpi mnie ktoś bez doświadczenia. Albo seksualnie taką kobietę wykorzysta. To często się zdarza, bo oprawca ma haka.
Oliver chce stworzyć sieć dziesięciu lekarzy, którzy oficjalnie dbaliby o zdrowie seksualne i reprodukcyjne kobiet, prowadzili ciąże, a nieoficjalnie przeprowadzaliby aborcje w całym kraju. – To nie będzie partyzantka, tylko fachowa pomoc według światowych standardów – tłumaczy. Ma nadzieję, że za dwa-trzy lata zmieni się prawo, ale na wszelki wypadek już wynajął prawników.
Na razie o jego działalności oprócz kolegów po fachu wiedzą najbliżsi – rodzice, rodzeństwo i żona, która jej nie pochwala. – Mówi, że sama nigdy nie przeprowadziłaby takiego zabiegu. Odpowiadam: „Bo mnie kochasz, masz zabezpieczoną sytuację finansową. Ale jeśli zostałabyś zgwałcona?”. Wtedy się zamyśla.
Ból
Delmi Ordońez mówi, że straciła 11 miesięcy wolności i 13 lat życia – czas, kiedy była z partnerem, mieli rodzinę, sklepik, budowali dom. Po tym wszystkim już się nie dało. On wyrzucał jej, że z powodu jej zaniedbania wylądował za kratkami. Rozstali się, kiedy ich drugi syn skończył 14 miesięcy. Starszy został z ojcem, młodszy z Delmi.
Przepraszamy Delmi, że dla reportażu kazaliśmy jej to wszystko przeżywać jeszcze raz.
Może czasem ból jednych ludzi jest potrzebny, by uniknąć bólu innych? Mam nadzieję, że polskie kobiety nie będą cierpieć tak jak ja.
Magazyn Świąteczny to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy, smacznych wątków i intrygujących odkryć. Daj się wciągnąć w ich przestrzeń nie tylko od święta!.
W Magazynie Świątecznym:
Uchodźcy to też dzieci poczęte. Tylko dorosłe. Rozmowa z Różą Thun
Kościół powinien przypominać, czym są miłość, prawda i szacunek dla bliźnich. A nie milczeć i zajmować się życiem seksualnym
Aborcja w Salwadorze. Jak prawo zabija kobiety
Manuelę skazano na 30 lat. Za aborcję. Poroniła, bo miała raka.
Pomnik dla Lecha Kaczyńskiego
Lechowi Kaczyńskiemu należy się piękne upamiętnienie. Za wkład w budowę III RP
Krzysztof Klenczon. Powiedz, stary, gdzieś ty był
Mówcie w szkole, że ojciec nie żyje – przykazuje matka Krzysiowi i Hani. Sama nie może znaleźć pracy. – Twój mąż jest bandytą, reakcjonistą, wrogiem ludu – słyszy wszędzie Helena Klenczon. 20 lat później minister Jaruzelski wręcza Czerwonym Gitarom dyplom za pieśń patriotyczną
Nic z tych rzeczy. Triennale w Mediolanie
Jeśli wierzyć kuratorom XXI Triennale w Mediolanie, w designie już nie chodzi o sprzedaż, tylko o namysł nad światem. Ale jak rzeczy mają nas do tego skłonić?
Minister Anna Zalewska: Mickiewicz da szkołę
Unia ma w szkole trzy priorytety: matematykę, informatykę oraz język obcy. Nasze są inne. Każdy uczeń powinien znać ojczystą literaturę, kulturę i historię, żeby czuł się bezpiecznie w świecie i nie dał sobą manipulować. Z minister Anną Zalewską rozmawia Aleksandra Pezda
Wojciech Burszta: Zatonięcie „Titanica” było gotowym scenariuszem mitu
Opowieść o „Titanicu” jest mitem założycielskim, wzorem dla wszystkich innych możliwych opowieści o przegranej walce z żywiołem. Z prof. Wojciechem Bursztą rozmawia Bożena Aksamit
Panama Papers. Biznesowo-polityczna ruletka Pawła Piskorskiego
Z etosu Pawła Piskorskiego: Jest dobrze, gdy jako biznesmen angażujesz się w politykę, bo nie jesteś uzależniony od posady. A jeśli nie jesteś jeszcze zamożny, to jak najszybciej stań się zamożny.
Córka o Krystynie Bochenek, która zginęła w katastrofie smoleńskiej
Wyjechałam, bo nie chciałam być wieczną córką. Uciekłam od niej. Za bardzo się nie chwaliłam, kim jestem. Większość moich przyjaciół ze studiów dowiedziała się po 10 kwietnia
Córka o Krystynie Bochenek, która zginęła w katastrofie smoleńskiej
Spacer po górach podczas letniego urlopu w Karyncji, Austria, lata 90. (Fot. Archiwum prywatne)
Włączyła telewizor. Było, że spadł. OK, mogła złamać nogę. Zresztą był samolot prezydenta i samolot premiera, skąd ona niby ma wiedzieć, którym leciała jej mama? Zabrała się z chłopakiem do rodzinnych Katowic. Po drodze nie włączyli radia. Bała się wybrać jej numer.
Nagle zaczęły przychodzić esemesy z kondolencjami. Bardzo dużo esemesów. Przeczytała tylko te pierwsze. Wiedziała już, że media podały.
***
Poznałam Magdę Bochenek w 2009 r. Obie pracowałyśmy wtedy w „Wyborczej” w Krakowie. Ja jako dziennikarka, ona – w dziale promocji. Energiczna, duża blondynka. Wszyscy ją lubili.
O rodzinie wspomniała tylko raz, o tym, jak do pierwszej komunii zapuściła loki. Dzień przed uroczystością wyrabiały z babcią ciasto dla gości. Pukiel wkręcił się jej w mikser i do kościoła trzeba ją było uczesać „na pożyczkę”.
Po katastrofie smoleńskiej powiesiła sobie nad biurkiem zdjęcie Krystyny Bochenek z „Wysokich Obcasów”. Pomyślałam: „No tak, mają to samo nazwisko, nie skojarzyłam. Pewnie jakaś ciocia”. Sprawdziłam wieczorem. W biogramie zmarłej tragicznie wicemarszałkini Senatu z ramienia PO znalazłam: „Miała syna Tomasza i córkę Magdalenę”. Zmroziło mnie.
Nie kontaktowałyśmy się prawie sześć lat. Magda była w krakowskiej redakcji tylko na zastępstwo, ja już pracuję w ogólnopolskim wydaniu. Gdy wybieram jej numer i czekam, aż odbierze, uświadamiam sobie nagle, jak często o niej w tym czasie myślałam.
Macierewicz opowiada o zamachu – ja myślę o Magdzie.
Gmyz pisze o trotylu – myślę o Magdzie.
Stuhr rzuca na rozdaniu Orłów: „Państwo macie tu… polew” – też.
Oglądam zwiastun filmu „Smoleńsk” – to samo.
– Halo? – słyszę w słuchawce.
Tak, możemy porozmawiać o mamie. Ale od razu mi powie, że na tematy polityczne się nie wypowiada, tak jak cała rodzina. Nie jeżdżą do Smoleńska, w miesięcznicach nie biorą udziału. Nie komentują przyczyn katastrofy. Są zdania, że trzeba szanować wszystkich.
Krystynę Bochenek wspomina Dariusz Kortko
***
Elegancka willa na obrzeżach Katowic. Magda wybiega przed próg. Wciąż jest tą samą energiczną babką, tylko włosy ma ciemne. Wyszła za mąż, urodziła Jerzego. Chłopczyk ma już dwa lata. Kawa, herbata, sok? Kuchnię zrobiła sama, muszę zobaczyć (ładna, biała, nowoczesna). Poza tym mieszka w tych – jak mówi – barokach, na razie nie może nic zmienić. To był jej dom rodzinny.
– Mama miała dobry kontakt z ludźmi: od pani w mięsnym, przez taksówkarza, aż po biskupa – zaczyna. Siedzimy po turecku na kanapie. Na kolanie mam talerzyk, na talerzyku ciastko, na ciastku – galaretkę (Magdzie się nie odmawia).
– Żadnych podziałów. Uczyła mnie tolerancji, szacunku dla innych. Śmiała się, że dzięki tym wszystkim znajomym paniom w Katowicach zawsze tu czy tam może wziąć na krechę. Powtarzała, że rozmowa jest najważniejsza. Radziła się nas, dzieci, choć byliśmy gówniarzami. Kiedy wracałam z Krakowa ze studiów czy już potem z pracy, po prostu nie byłam w stanie wyjść w piątek na imprezę, bo ciągle kolejny temat się pojawiał. Ona mówiła: „Dom to nie hotel. Musimy swoje rzeczy pozałatwiać, córeczko”. Mnie to oczywiście doprowadzało do szału – Magda się uśmiecha.
– Rozmawiała też w radiu? – pytam.
W Radiu Katowice prowadziła „Magazyn medyczny”. Zaczęło się od reportażu o Ukraince, która przyjechała do Polski na przeszczep serca. Ojciec się śmiał, że z jej programów dowiaduje się nowych rzeczy. Jako lekarz ma dużą wiedzę, ale w swojej specjalizacji. A mama stała się lokalnym pogotowiem. „Encyklopedię zdrowia” miała w małym palcu. Były osoby, które dzięki jej magazynowi wcześnie wykryły choroby. Odzywały się potem, dziękowały. Kazała rozmówcom tłumaczyć wszystko najprościej. Jak mój tata. On mówi: „Jestem kardiochirurgiem, ale moja praca nie różni się tak bardzo od pracy hydraulika. Ja też przetykam rury”.
– Druga pasja to był język polski?
– Ogólnopolskie dyktando, które wymyśliła prawie 30 lat temu, wciąż się odbywa. Niesłychane! Przecież dziś są zupełnie inne konkursy, bardziej sexy, np. „Mam talent”, można zdobyć pieniądze i sławę. A takie dyktando to ciężka robota. Bardzo jej zależało, żeby ta impreza została na Śląsku. Potrafiła tu ściągnąć Tuska czy Kaczyńskiego, żeby napisali dyktando. Rozumiesz? Dyk-tan-do. Najgorszy koszmar z podstawówki.
Ostatnio próbowałam spisać, ile jej inicjatyw wciąż się odbywa. Imieniny Krystyn, Spotkania Medyczne, Ambasador Polszczyzny, mecze senat kontra Senat, w których senatorowie uczelni wyższych grają z senatorami RP. Są to mecze skrócone – Magda puszcza oko. – Ale cel jest szczytny, bo wspiera się fundacje i różne domy pomocy. Zaraziła swoją pasją współpracowników i oni dalej to robią.
Pamiętam, jak jej imieniem została nazwana pierwsza szkoła. Ogromne wzruszenie, ale dla mnie patroni i patronki to były pomniki. Ja chodziłam do Konopnickiej, mama do Kopernika, brat do Mickiewicza. A tu nagle placówka edukacyjna imienia Bochenek. Mojej mamy! Tej samej, która z burzą loków siedziała tu, w fotelu, w szlafroku w cętki i rozmawiała przez dwa telefony.
– A pisałaś te dyktanda?
Pisałam. Potem kartki paliłam, żeby rodzinie nie robić wstydu.
Krystyna Bochenek – dziennikarka, polityczka i działaczka społeczna
***
Puder, tusz do rzęs i igła. To wszystko, co Krystyna nosiła w kosmetyczce. Igłą rozdzielała sobie rzęsy, bo nie lubiła mieć posklejanych. Rodzina na ten widok dostawała zawału. Poza tym żadnych kremów czy balsamów. Gdy przyjechała raz do córki do Krakowa, nie mogła się nadziwić, ile mazideł znalazła w łazience. Ale była bardzo elegancka. Zawsze na wysokich obcasach. Nie lubiła szpilek, wolała słupki, 12 cm. Gdy z rzadka włożyła buty na płaskiej podeszwie, nie pozwalała sobie robić zdjęć. No bo to jednak kompromitacja.
– Współpracownicy się śmieją, że to szefowa w stylu „Diabeł ubiera się u Prady” – opowiada Magda, kartkując album ze zdjęciami. – Podziwiam jej asystentki. Pracowały w wielkim stresie. Ona nie przepuściła pół pisma z literówką czy nieodpowiednim zwrotem grzecznościowym. Poznawały, że nadchodzi, po stukocie obcasów. Siadały szybko do komputerów, chowały jakieś rzeczy, bo nie lubiła bałaganu. Ale dziś są zachwycone, bo żaden inny szef tyle by ich nie nauczył. Mama też umiała przyznać się do błędu. Jak kogoś z góry na dół objechała, to wieczorem przyjeżdżała do domu i mówiła: „Wiesz co? Muszę do tej czy tamtej zadzwonić i przeprosić, bo wybuchłam niepotrzebnie”. Zdarzało się, że przepraszała nas. Mówiła, że człowiek ma różne emocje, ale trzeba być dla siebie miłym. Życie nie jest łatwe, po co je sobie jeszcze utrudniać?
(Na zdjęciach mała Krysia, tu w kapelusiku, tam z wielką kokardą).
– Wiem, że nie była osobą łatwą. Jej perfekcjonizm bywał nie do zniesienia. Potrafiła cztery-pięć razy pytać, czy pamiętam, co mam dla niej zrobić. Musztra totalna. „Czy dzwoniłaś do babci? Zadzwoń do babci. O czym rozmawiałaś z babcią?”. I już wiedziała, że jeszcze nie zadzwoniłam. Wszystko musiało iść tak, jak ona to sobie poukładała w głowie. Miała swój plan na rodzinę, na pracę, na język, na zdrowie, na politykę.
(Na kolejnych fotografiach Krystyna jako nastolatka, ma ciemne loki, uśmiech Anny Jantar).
– Kiedy padał jakiś pomysł, od razu go wprowadzała w życie – ciągnie Magda. – Żadnego: „No to się zmailujmy”. Gdy zapraszała do programu profesorów, nie pytała: „Czy mógłby pan przyjść?”. To było: „O godz. 15 u mnie. Coraz więcej kobiet choruje na raka piersi. Musisz wytłumaczyć, że trzeba się badać”. Do prezydenta Katowic była w stanie zadzwonić o szóstej rano. Szós-tej ra-no! Ludzie jej nie potrafili odmówić. My też nie. Czasem tylko z bratem mruczeliśmy pod nosem, że „zno-wu wy-my-śla”.
(I już zdjęcia z cywilnego ślubu, a na dalszych – z dziećmi, już jako blondynka).
– Nie znosiła być nieprzygotowana. Gdy jako dziennikarka radiowa szła na wywiad albo później – już jako marszałkini Senatu – miała się np. spotkać z kimś sławnym, przygotowywała się jak student do kolokwium. Znosiła do domu książki, szperała w encyklopediach. To nie było tak jak dziś, że jest Wiki i po drodze się w taksówce przeczyta.
(Krystyna w studiu radiowym, Krystyna na Festiwalu Języka Polskiego, Krystyna podczas licytacji na rzecz hospicjum).
– Gdy już była w Senacie, miała swoje felietony. Wydawało się, że to takie lekkie teksty, pewnie pisane w pociągu z Warszawy do Katowic. Nie. Taki felieton powstawał pięć dni i pięć nocy. To było cyzelowanie każdego zdania. Jak miała trzy słowa za dużo, to cała rodzina musiała pomagać. Czytała nam na głos po kilka razy, potem już jej, biednej, nie słuchaliśmy. Ona kojarzy mi się z ciągłym uczeniem się i doprecyzowywaniem samej siebie – przez swoje teksty, rozmowy, przez pracę.
Do swojej mamy Krystyna zadzwoniła w tamtą sobotę parę minut po siódmej. Powiedziała, że jest w samolocie, za chwilę startują, czekają tylko na prezydenta. I że zadzwoni, kiedy tylko doleci.
Portrety kobiet: Krystyna Bochenek
***
Dzisiaj Magda trochę się tego wstydzi. Ale na pytanie, kim jest jej mama, odpowiadała zwykle: „Dziennikarką”. Również wtedy, gdy Krystyna już była w Senacie.
– To nie jest tak, że jak ktoś ma taką wybitną mamę, to wszystko się zawsze pięknie układa – przyznaje. – Ona umarła, gdy już byłam dorosła, ale ciągle zbuntowana. Nie chciałam się angażować w jej projekty. Wolałam jej pokazać, że potrafię coś zrobić sama. Wyjechałam do Krakowa, żeby nie być ciągle pod kuratelą. Nie chciałam być wieczną córką. Uciekłam. Za bardzo się nie chwaliłam, kim jestem. Większość moich przyjaciół ze studiów dowiedziała się po 10 kwietnia. Mama weszła w wielki świat, w politykę, w Warszawę, kiedy zdawałam maturę. Chyba tego do końca nie rozumiałam. Denerwował mnie jakiś billboard niedaleko szkoły. To był dla mnie największy obciach życia: że też musieli to powiesić akurat na Mikołowskiej! Jedziesz autobusem i nawet tam ta mama na ciebie patrzy.
– Już zrozumiałaś?
– Jako senatorka mogła załatwić więcej dla Śląska, o to jej chodziło.
– Żałujesz, że uciekłaś?
– Bardzo. Mogłam się od niej wiele nauczyć, np. patrząc, jak robi dyktando. Brakuje mi tej wiedzy. Odkąd sama zostałam mamą, na wiele rzeczy patrzę inaczej. I dopiero teraz widzę, jaką ona była w sumie fajną mamą. Miała tyle na głowie, a np. w ogóle nie brała pod uwagę możliwości, że dwa razy do roku może nie być rodzinnego urlopu. Do swojej mamy czy siostry potrafiła dzwonić kilkanaście razy dziennie. Taką samą troską otaczała teściową, zawsze brała ją z nami na wakacje. Robiła święta na kilkanaście osób. Wszystko sama.
Pamiętam też swoją osiemnastkę. Urządziła przepiękną imprezę, ale o godz. 19.30 kazała wszystkim iść na „Wiadomości”. Mówię jej: „Mamo, błagam cię!”. „Ale zrozum mnie, ja muszę wiedzieć, co się dzieje na świecie”.
Poleciała czołówka, na ekranie Kamil Durczok: „Dobry wieczór, zapraszamy na główne wydanie, informacje z kraju i ze świata. Dzisiaj 18. urodziny obchodzi Magdalena Bochenek”. Ja w ogóle nie wiedziałam, co się dzieje! Połapałam się dopiero przy materiale, na którym ojciec siedział u mnie w pokoju i czyścił mi buty, bo miałam iść do europarlamentu. Film szedł z kasety wideo. Mama namówiła na mistyfikację kolegów dziennikarzy – w tym Durczoka, który też jest ze Śląska.
Ona z nami odrabiała zadania, gotowała nam obiady, zawsze była, gdy chorowaliśmy. Jej doba na pewno nie miała 24 godzin! Przywiozła mi raz płytę Spice Girls, więc wiedziała, co nas interesuje. I miała też niezłego nosa do naszych znajomych. Moich i brata. Jak ktoś się jej nie podobał, zręcznie go eliminowała, np. przenosząc nas do innej szkoły.
– Nie dziwię się twoim buntom.
Magda się uśmiecha. – W gimnazjum wylądowałam w katoliku. Wtedy oczywiście byłam wściekła. Nie chodziło o to, żeby mnie jakoś specjalnie nawracać, bo w domu wszyscy byliśmy wierzący i praktykujący. Ona po prostu uznała, że na okres buntu to najlepsze miejsce dla jej córy. Miała wewnętrzną intuicję, bo jak teraz na to patrzę, myślę, że miała rację. W liceum nic nie musiałam robić, bo w katoliku naprawdę dobrze uczono. Wiesz, ja w ogóle byłam raczej córeczką tatusia. To mój brat był pupilkiem mamy.
– Jest starszy?
– O sześć lat. Poszedł w ślady ojca, jest kardiologiem. Ale widzę w nim cechy mamy. Dokładność, zawziętość w sprawdzaniu informacji. Niczego nie przepuści, żadnego objawu. Nie może być tak, że ktoś wyjdzie, a on nie jest pewny, czy to ta diagnoza. Mama ogromnie się cieszyła, że dzięki niemu zostanie babcią.
Jej pierwsza wnuczka urodziła się dwa miesiące po katastrofie.
***
Po 10 kwietnia Magda powiedziała mi, że woli być teraz w Krakowie. Bo w Katowicach wszyscy ją znają. Idzie na plac po truskawki, a sprzedawczyni zaczyna płakać i ją przytula.
– Byłaś dzielna.
– Tylko nie pamiętam, co się działo. Działałam na autopilocie. Trzy miesiące po śmierci mamy zlewają mi się w jedno. Wiem, że odbywały się jakieś marsze, pogrzeb mamy, były trumny na Torwarze. Mocno traumatyczne momenty, których nie jestem w stanie odróżnić. Mam tylko błyski poszczególnych scen w oczach. Ja byłam nieobecna.
– Co robisz w rocznice?
– 10 kwietnia obchodzimy co roku tak samo. Mama mojej mamy dba o to, żeby była zamówiona msza. Potem idziemy całą rodziną na cmentarz. W zbiorowych uroczystościach nie bierzemy udziału, ale staramy się szanować wszystko, co się dzieje wokół tej śmierci, oprócz tego, że jest tak odarta z… Właściwie już ze wszystkiego. W tym roku czeka nas jeszcze film.
– Zobaczysz?
– Pewnie tak, z ciekawości, w domowym zaciszu. Ale myślę, że się z nim pospieszyli. Pamiętam, jak był taki film z Nicolasem Cage’em o zamachu na WTC. Pomyślałam, że to musi być straszne dla rodzin ofiar, kiedy wspomnienia są jeszcze świeże. Gdy zobaczyłam teraz ten trailer, w nim wrak samolotu, zrobiło mi się nieswojo.
***
Kiedy tamtego dnia dojechali do Katowic, nie wiedzieli za bardzo, co ze sobą zrobić. Magda posłała chłopaka do sklepu, zrobiła pomidorową dla całej rodziny, zjedli. Znowu siedzieli. Pojawiła się informacja, że będzie msza za ofiary. Poszli. Po powrocie tata chciał włączyć telewizor. Mama miała swój ulubiony. Stary, wypukły. Kiedy nacisnął guzik, odbiornik się spalił. Coś psyknęło, poleciał dym. Tego dnia telewizji już nie oglądali.
– Czy gdyby twoja mama nie zginęła w Smoleńsku, twoje życie potoczyłoby się inaczej?
– Kompletnie. W naszej rodzinie wszystko byłoby inaczej. Nie wiem, czy wróciłabym na Śląsk. Czy tak wcześnie wyszłabym za mąż. Czy miałabym dziecko.
Raz tak sobie pomyślałam, siedząc tu wieczorem, że po człowieku – oprócz tych idei, które teraz widzę, że żyją – właściwie pozostają tylko dzieci. Ja i mój brat jesteśmy tym, co mama zostawiła po sobie realnie. Nie te 20 garsonek, dziesięć par butów na obcasach i okulary. Nawet nie wiem, co z tym zrobić – leży tu gdzieś w szafach i w jakichś czeluściach pozamykane. Szybciej dorosłam. Zrozumiałam, że trzeba te obiady organizować i jeździć do babć. Nie byłam taka rodzinna. Nie chciałam mieć dzieci aż tak szybko. Byłam niby zaręczona, ale o ślubie myśleliśmy może za pięć lat. Mama bardzo na to cisnęła, uważała, że nie można tego przeciągać. W końcu nie jestem pierwszej młodości, mam już 25 lat! Dlatego zdecydowaliśmy się półtora roku po katastrofie. Dziecko to była świadoma decyzja.
Na wesele przykleiła sobie sztuczne rzęsy. Sztywne takie, głupio się z nimi czuła. Ale wiedziała, że przyjdzie moment, kiedy tusz nie da rady. Bo pomyśli o mamie na pewno. Może miesiąc przed katastrofą usłyszała od niej kategoryczne: „Madziu, ślub musisz wziąć szybko, żeby babcie na nim były. Musisz też dobrze wyglądać, wybierzemy razem jakąś suknię”.
No i babcie były, rzeczywiście.
Nigdy w takie rzeczy nie wierzyłam – przyznaje Magda. – Nie miałam mistycznego podejścia do życia i śmierci. A teraz naprawdę czuję, że jej duch czuwa nade mną. Jakby stała tuż obok mnie. Mam czasem wrażenie, że organizuje mi życie. Trochę po swojemu ciągle. Ale już się nie sprzeciwiam.
Magazyn Świąteczny to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy, smacznych wątków i intrygujących odkryć. Daj się wciągnąć w ich przestrzeń nie tylko od święta!.
W Magazynie Świątecznym:
Uchodźcy to też dzieci poczęte. Tylko dorosłe. Rozmowa z Różą Thun
Kościół powinien przypominać, czym są miłość, prawda i szacunek dla bliźnich. A nie milczeć i zajmować się życiem seksualnym
Aborcja w Salwadorze. Jak prawo zabija kobiety
Manuelę skazano na 30 lat. Za aborcję. Poroniła, bo miała raka.
Pomnik dla Lecha Kaczyńskiego
Lechowi Kaczyńskiemu należy się piękne upamiętnienie. Za wkład w budowę III RP
Krzysztof Klenczon. Powiedz, stary, gdzieś ty był
Mówcie w szkole, że ojciec nie żyje – przykazuje matka Krzysiowi i Hani. Sama nie może znaleźć pracy. – Twój mąż jest bandytą, reakcjonistą, wrogiem ludu – słyszy wszędzie Helena Klenczon. 20 lat później minister Jaruzelski wręcza Czerwonym Gitarom dyplom za pieśń patriotyczną
Nic z tych rzeczy. Triennale w Mediolanie
Jeśli wierzyć kuratorom XXI Triennale w Mediolanie, w designie już nie chodzi o sprzedaż, tylko o namysł nad światem. Ale jak rzeczy mają nas do tego skłonić?
Minister Anna Zalewska: Mickiewicz da szkołę
Unia ma w szkole trzy priorytety: matematykę, informatykę oraz język obcy. Nasze są inne. Każdy uczeń powinien znać ojczystą literaturę, kulturę i historię, żeby czuł się bezpiecznie w świecie i nie dał sobą manipulować. Z minister Anną Zalewską rozmawia Aleksandra Pezda
Wojciech Burszta: Zatonięcie „Titanica” było gotowym scenariuszem mitu
Opowieść o „Titanicu” jest mitem założycielskim, wzorem dla wszystkich innych możliwych opowieści o przegranej walce z żywiołem. Z prof. Wojciechem Bursztą rozmawia Bożena Aksamit
Panama Papers. Biznesowo-polityczna ruletka Pawła Piskorskiego
Z etosu Pawła Piskorskiego: Jest dobrze, gdy jako biznesmen angażujesz się w politykę, bo nie jesteś uzależniony od posady. A jeśli nie jesteś jeszcze zamożny, to jak najszybciej stań się zamożny.
Córka o Krystynie Bochenek, która zginęła w katastrofie smoleńskiej
Wyjechałam, bo nie chciałam być wieczną córką. Uciekłam od niej. Za bardzo się nie chwaliłam, kim jestem. Większość moich przyjaciół ze studiów dowiedziała się po 10 kwietnia
Wojewoda nadał sali imię Lecha Kaczyńskiego. Jest też tablica: Poległ w służbie ojczyzny
2. Uruchomiono też okolicznościową wystawę i zainstalowano tablicę
3. „Poległ w służbie ojczyzny 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem” – napisano
Wojewoda pomorski Dariusz Drelich nadał sali prezydialnej Urzędu Wojewódzkiego imię Lecha Kaczyńskiego. W czasie uroczystego odsłonięcia portretu byłego prezydenta pokazano również pamiątkową tablicę, która zawisła przed wejściem do sali.
„Poległ pod Smoleńskiem”
„Wybitny mąż stanu, patriota i człowiek Solidarności. Idei niepodległości poświęcił całe życie. Poległ w służbie ojczyzny 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem” – brzmi umieszczony na niej napis.
Poświęcenia zdjęcia oraz tablicy dokonał abp Sławoj Leszek Głódź. Na uroczystości pojawili się m.in. Anna Fotyga, Hanna Foltyn-Kubicka i Andrzej Gwiazda.
W budynku urzędu wystawiono również specjalną wystawę fotografii, upamiętniających działalność polityczną zmarłego prezydenta.
Remont, wynoszenie obrazów
Zanim doszło do zmiany nazwy sali i umieszczenia w niej pamiątkowej tablicy, w pomieszczeniu przeprowadzony został generalny remont. Z pomieszczenia zniknęły obrazy wszystkich poprzedników Drelicha, w tym również działaczy z czasów PZPR –informowali dziennikarze „Gazety Wyborczej”.
– W związku z przeprowadzanym remontem sali konferencyjnej ze ścian zostały zdjęte wszystkie portrety byłych włodarzy Pomorza. Zostaną oprawione w nowe ramy i znajdą godne miejsce w urzędzie – mówił jeszcze w trakcie remontu Krzysztof Retyk, dyrektor generalny urzędu.
Decyzja o nadaniu sali imienia Lecha Kaczyńskiego nie jest pierwszą związaną z wydarzeniami w Smoleńsku, jaką podjął pomorski wojewoda. Już pierwszego dnia urzędowania Drelich stwierdził, że data powołania go na stanowisko „zbiega się z datą miesięcznicy tragedii smoleńskiej”. Wojewoda wielokrotnie brał udział też w obchodach „miesięcznicy” w Sopocie i Gdańsku, gdzie składał kwiaty i uczestniczył w mszach św. w intencji osób, które poniosły śmierć w wyniku katastrofy Tu-154.
Protesty przeciw zakazowi aborcji. Nie tylko w Warszawie. I ostre słowa: Odp***cie się!
2. Jej uczestnicy protestują przeciwko zaostrzeniu przepisów aborcyjnych
3. To odpowiedź Polek na zapowiedź wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji
Demonstracja rozpoczęła się mniej więcej o godz. 14.00. Pod budynkiem Sejmu zebrała się pokaźna liczba manifestantów – głównie kobiet – którzy nie zgadzają się na radykalizację przepisów dot. usuwania ciąży. Co więcej, organizatorzy zdecydowali się na zbieranie podpisów pod apelem o liberalizację obecnego kompromisu.
„Wychodzimy na ulicę, bo nie godzimy się na to, aby o naszych ciałach i naszym życiu decydował ktokolwiek inny, niż my same” – pisały przed manifestacją organizatorki. I dodawały: „Za długo wmawiano nam, że obecne rozwiązanie to kompromis. Pokażmy, że nie godzimy się na barbarzyńskie prawo, które stawia nas w roli zakładniczek swoich ciąż”.
Ale na ulice wyszły nie tylko kobiety mieszkające na co dzień w Warszawie. Protesty odbywają się też we Wrocławiu i Poznaniu oraz w Melbourne, Nowym Jorku, Berlinie, Paryżu, Pradze, a nawet w Budapeszcie.
– Poczułam, że miarka się przebrała. Nie mamy już ochoty tłumaczyć oczywistych rzeczy. Czy 2016 rok jest tylko w Kanadzie? Który rok mamy w Polsce? – pytała retorycznie pisarka i długoletnia działaczka stowarzyszeń feministycznych, Sylwia Chutnik.
Na koniec dodała: – Kiedy tydzień temu zakończyłam swoje przemówienie ostrym słowem, myślałam o nim cały tydzień. I podtrzymuję je: Odp***dolcie się!
Głos 50+: Nie możemy stać z boku!
Większość uczestniczek dzisiejszych protestów to przedstawicielki młodego pokolenia. Ale wśród manifestantów nie brakuje bardziej doświadczonych działaczek.
– Nie możemy stać z boku, kiedy nasze córki walczą o prawa kobiet, które my pozwoliłyśmy odebrać – oceniła Katarzyna Kądziela z Fundacja Izabeli Jarugi-Nowackiej.
https://www.instagram.com/p/BD-BEBSTMgZ/embed/captioned/?v=6
Dzisiejsze manifestacje Polek wspierają rodzime gwiazdy, ale głosy poparcia napływają tez z zagranicy. Jeszcze przed sejmowym protestem swoim komentarzem w tej sprawie podzieliła się słynna aktorka Milla Jovovich.
„Popieram prawa kobiet w Polsce. Jestem matką dwójki cudownych dzieci, ale… Powinnyśmy mieć prawo wyboru” – napisała pod zdjęciem na Instagramie.