Komorowski, 03.03.2016

 

CZWARTEK, 3 MARCA 2016

Szymański o wniosku Waszczykowskiego do Komisji Weneckiej: Czas był nie najlepszy

09:04
Screenshot 2016-03-03 at 08.49.56

Szymański o wniosku Waszczykowskiego do Komisji Weneckiej: Czas był nie najlepszy

– Na pewno ten dokument nie został przekazany „Gazecie Wyborczej” ze strony polskiego rządu. Ktoś w Komisji Weneckiej stwierdził, że należy dolać oliwy do ognia w Polsce, w związku z dużymi emocjami ale zrobił to kosztem wiarygodności Rady Europy i samej Komisji. Dziś Komisja jest w bardzo trudnym położeniu. Do dziennikarzy nie mam żadnych pretensji, to jest rola mediów, każdą wiarygodną informację przedstawiać opinii publicznej – mówił dziś w Politycznym Graffiti Konrad Szymański, odnosząc się do wycieku projektu opinii Komisji Weneckiej na temat sytuacji wokół TK w Polsce. Jak stwierdził minister ds. europejskich stwierdził, przeciek wyniknął z tego, iż ktoś chciał zrobić „polityczną hecę kosztem wiarygodności procesu”.

Szymański odniósł się też do wniosku szefa MSZ do Komisji Weneckiej:

„Dzisiaj z całą pewnością jesteśmy trochę mądrzejsi. Czas [wysłania wniosku] był nie najlepszy, ale przyznał to też sam minister Waszczykowski (…) Ale nikt nie kwestionuje sensu samego zaproszenia”

09:01

Sellin o pomniku smoleńskim: To nie kwestia decyzji Warszawiaków, ale Polaków

Jak mówił Jarosław Sellin w rozmowie z Moniką Olejnik w Radiu Zet:

„Pomnik honorujący ofiary katastrofy smoleńskiej prędzej czy później będzie, na Krakowskim Przedmieściu – w tym miejscu, w którym Polacy się zbierali, by uczcić ofiary katastrofy”

Na stwierdzenie Olejnik, że Warszawiacy nie chcą pomnika – bo była przeprwadozna sonda, Sellin odpowiedział:

„To nie kwestia decyzji Warszawiaków, ale Polaków”

Dalej mówił:

„Powinna być decyzja władz polskich o tym, ze powinien tam powstać pomnik (…) Nie rozumiem małostkowości władz miasta pod rządami HGW, która nie chce się zgodzić na ten pomnik. Ale to prędzej czy później przełamiemy, w taki czy inny sposób. Poprzez spokojną rozmowę”

08:50

Sellin chwali „Wiadomości”: Nastąpił powrót powagi. Zniknęły tabloidowe tematy i wrócił serwis zagraniczny

Jak mówił Jarosław Sellin w rozmowie z Moniką Olejnik w Radiu Zet:

„Widzę powrót powagi [do „Wiadomości” TVP1]. Po poprzednich latach miałem wrażenie, że czasami twórcy tego programu niezbyt poważnie traktują odbiorcę i jego inteligencje. Teraz nastąpił powrót powagi. Zniknęły tabloidowe tematy, które w takich programach nie powinny mieć miejsca i wrócił serwis zagraniczny”

08:48
Screenshot 2016-03-03 at 07.47.53

Minister pracy o obniżeniu wieku emerytalnego: Data 1 stycznia 2017 nie jest obowiązująca

– Data 1 stycznia 2017 r. nie jest obowiązująca, bo nie została przyjęta ustawa. Możemy mówić, że dążymy do tego, by te przepisy zaczęły obowiązywać w 2017 r., ponieważ wiemy, że nie jest możliwe wdrożenie tego programu w tym roku – mówiła dziś minister pracy w TVP Info o obniżeniu wieku emerytalnego.

08:24
karczrmf190

Karczewski: Gdyby Waszczykowski nie zaprosił Komisji Weneckiej, byłoby lepiej

– Jest bardzo zrównoważonym i dobrym człowiekiem. Z dużym wyczuciem, dobrze sobie radzi. Ja jestem zadowolony z działalności ministra Waszczykowskiego. Gdyby nic nie robił, pewnie byłyby zarzuty, że jest pasywnym ministrem. A on jest aktywny – mówił dziś o szefie MSZ w Kontrwywiadzie RMF FM Stanisław Karczewski.

Jak stwierdził jednak marszałek Senatu – pytany, „czy w sprawie Komisji Weneckiej Waszczykowski nie popełnił zbyt wielu błędów”:

„Zbyt wielu może nie, ale ja bym tak szybko Komisji Weneckiej nie zapraszał. Ale tak się stało. Ale jednak gdyby minister Waszczykowski zaprosił Komisję później, albo nie zaprosił wcale, a Komisja przyjechałaby sama, byłoby lepiej. Mielibyśmy więcej czasu na refleksję [Komisji Weneckiej] i ocenę. A tak Komisja przyjechała tu jak burza”

300polityka.pl

Komorowski wygumkowany przez PiS

Renata Grochal, 03.03.2016
Prezydent Andrzej Duda podczas uroczystości z okazji Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Pałacu Prezydenckim

Prezydent Andrzej Duda podczas uroczystości z okazji Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Pałacu Prezydenckim (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Wtorkowe uroczystości z okazji Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych stały się żenującą próbą zawłaszczenia tradycji niepodległościowego podziemia przez PiS. A także kolejnym elementem budowy mitu byłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
 
Prezydent Andrzej Duda podczas uroczystości w Pałacu Prezydenckim mówił, że „Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych zawdzięczamy prezydentowi Kaczyńskiemu, jego inicjatywie ustawodawczej, wieloletnim wysiłkom w sferze instytucjonalnej, by oddać honor polskim bohaterom”. Ale to tylko część prawdy. Duda pominął zaangażowanie w tę sprawę kolejnego prezydenta – Bronisława Komorowskiego. Lech Kaczyński rzeczywiście w marcu 2010 r., miesiąc przed katastrofą smoleńską, złożył w Sejmie projekt ustawy o ustanowieniu Narodowego Dnia Pamięci. Ale została ona uchwalona dopiero w lutym 2011 r., gdy projekt podtrzymał Komorowski oraz rząd PO-PSL. O tym Duda się nie zająknął.

Komorowski (ani politycy PO) nie został zaproszony na główne uroczystości państwowe przed Grobem Nieznanego Żołnierza, do Pałacu Prezydenckiego ani na Powązki. Chociaż to on był inicjatorem ustawy umożliwiającej ekshumację ciał pochowanych potajemnie na Powązkach żołnierzy zamordowanych przez komunistyczne władze w więzieniu na warszawskim Mokotowie. Słowa prezydenta, że święto jest obchodzone od kilku lat, ale „po raz pierwszy ma charakter prawdziwie wspólnotowy”, zabrzmiały jak absurdalny żart.

Duda deklarował na początku kadencji, że jednym z jego głównych zadań będzie odbudowa narodowej wspólnoty. Ale widać, że tak naprawdę chodzi o wspólnotę PiS. Wszystkich, którzy się w niej nie mieszczą, trzeba wygumkować, jak Komorowskiego.

– Każdy, jak widać, co innego ma na myśli, mówiąc „wspólnota”. Dla mnie wspólnota obejmuje ludzi o różnych poglądach, sympatiach politycznych, także o różnych życiorysach – mówił Komorowski w TVN 24.

PiS od lat wykorzystuje żołnierzy podziemia niepodległościowego, którzy po wkroczeniu Rosjan w 1944 r. nie złożyli broni, tylko walczyli ze Związkiem Radzieckim i polskimi komunistami, co wielu przypłaciło życiem, do budowania nowej polityki historycznej. Przy okazji prezentując jednostronny obraz podziemia niepodległościowego.

– „Żołnierze wyklęci” dla was przede wszystkim powinni być bohaterami, powinni być przykładem tego, jak wygląda wierność zasadom, przysiędze i temu wszystkiemu, co jest rzeczywiście ważne i czego nigdy nie wolno sobie odebrać, wobec czego nigdy nie wolno się dać zaprzedać – mówił prezydent na spotkaniu z licealistami.

Jednak niektórzy „wyklęci” nie tylko byli bohaterami, ale też – jak choćby Romuald Rajs „Bury” – mieli na sumieniu pacyfikacje ludności cywilnej, śmierć niewinnych kobiet i dzieci. Tyle że to nie pasuje do PiS-owskiego obrazka.

Zobacz także

komorowskiwygymkowany

wyborcza.pl

 

Wenecka szarża polskiego rządu

Bartosz T. Wieliński, Ewa Siedlecka, Tomasz Bielecki (Bruksela), 03.03.2016
Przewodniczący Komisji Weneckiej Gianni Buquicchio, Witold Waszczykowski

Przewodniczący Komisji Weneckiej Gianni Buquicchio, Witold Waszczykowski (fot. PRZEMEK WIERZCHOWSKI, SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Rząd się domaga, by Komisja Wenecka wstrzymała się trzy miesiące z publikacją końcowej wersji raportu o sytuacji w Polsce, a Komisja Praw Człowieka Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy odwołała debatę o Polsce. Strasburg zaszokowany
 
Raport, w którym Komisja Wenecka, organ doradczy Rady Europy, miała się wypowiedzieć w sprawie „wygaszenia” przez PiS Trybunału Konstytucyjnego, miał zostać zatwierdzony na sesji zaplanowanej na 11 i 12 marca.

Wiceminister spraw zagranicznych Aleksander Stępkowski, który wczoraj w Strasburgu spotkał się z Thorbjornem Jaglandem, szefem Rady Europy, zażądał, by publikację raportu przełożyć na czerwiec.

Powodem ma być opublikowanie treści projektu opinii Komisji przez „Wyborczą”. Z dokumentu, do którego dotarliśmy, wynika, że Komisja ubezwłasnowolnienie przez PiS Trybunału uznała za zagrożenie nie tylko praworządności w Polsce, ale także demokracji oraz przestrzegania praw człowieka.

Projekt został najpierw przesłany do Warszawy, by rząd mógł się do niego odnieść, a dopiero później opublikowany przez nasz serwis internetowy. MSZ twierdzi, że doszło do „wycieku” dokumentu z Komisji Weneckiej.

Szef resortu Witold Waszczykowski orzekł wczoraj, iż Komisja wkracza „na niebezpieczną ścieżkę politycznego sporu z Polską”. We wtorek w liście do Jaglanda zarzucił Komisji Weneckiej, że nie potępiła przecieku. Opozycji i „Wyborczej” wytknął z kolei, że nie motywuje ich „szczera wola znalezienia konstruktywnego rozwiązania”.

W te same tony w Strasburgu uderzał jego zastępca Stępkowski. – Przeciek projektu opinii niewątpliwie w poważny sposób podważył zaufanie, jakim obdarzaliśmy Radę Europy i Komisję Wenecką – mówił. Stwierdził, że publikację trzeba przesunąć w czasie, by „uniknąć atmosfery wzmożonej walki politycznej”.

Jagland odpowiedział mu jednak, że Komisja Wenecka jest od niego niezależna. A według naszych informacji uwagami Stępkowskiego formułowanymi w wyjątkowo ostrych słowach był osobiście urażony. Tym bardziej że polski dyplomata sugerował istnienie w Strasburgu antypolskiego spisku.

Stępkowski domagał się również zablokowania debaty na temat Polski zaplanowanej na przyszły tydzień w Komisji Praw Człowieka Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Twierdził, że Zgromadzenie jest „zmanipulowane”. Nie podał jednak na to żadnych dowodów.

Jagland, odpowiadając w specjalnym komunikacie Waszczykowskiemu, uznał przeciek za „niefortunny”. Ale wezwał, by poczekać na ostateczny raport Komisji, i ponownie przypomniał, że to niezależny organ. Stępkowski natomiast zapowiedział, że Polska w takim razie o zwłokę poprosiła samą Komisję.

Czy Polsce uda się opóźnić publikację raportu?

Dotychczas nie zdarzyło się, by o przesunięcie raportu proszono w taki sposób jak teraz Polska. A harmonogramu posiedzeń Komisji Weneckiej nie zmieniano wskutek „walki politycznej” toczącej się w badanym kraju. – Zmiany porządku prac Komisji Weneckiej zdarzały się wcześniej w rzadkich wypadkach jako rezultat zmian w ocenianym przez nią prawodawstwie albo rezultat nowych dużych zdarzeń, które wymagały dalszego zbadania – mówi Daniel Höltgen, rzecznik Jaglanda.

Sama Komisja Wenecka ma „w najbliższych dniach” ostatecznie potwierdzić porządek marcowej sesji plenarnej.

Na jej raport czeka Komisja Europejska, która wszczęła wobec Polski – pierwszy raz w historii – procedurę dotyczącą sprawdzenia stanu praworządności.

Zobacz także

szefRady

wyborcza.pl

 

Niewinne. Historia zgwałconych zakonnic

Anna Pamuła, 03.03.2016
Kadr z filmu

Kadr z filmu „Niewinne” (Fot. Kino Świat)

Bała się, że gdy wyjdzie na jaw, że zakonnice są w ciąży, zakon zostanie zamknięty. Zawarła z siostrami pakt milczenia
 
Dwie młode Francuzki i ksiądz naprawiają niebieski ciężarowy ambulans na poboczu wyboistej drogi między Warszawą a Piotrkowem Trybunalskim. Jest listopad 1945 roku. Jedna z kobiet ma metr pięćdziesiąt, nosi krótkie, nierówno ostrzyżone włosy. Ręce trzyma nonszalancko w kieszeniach szerokich spodni ubrudzonych smarem. Druga ma rozpiętą skórzaną kurtkę z kożuszkiem, ciemne loki, beret. Ksiądz narzucił na sutannę wełniany sweter. Pada śnieg.

Szwadron

Doktor Madeleine Pauliac 20 kwietnia 1945 roku przyjeżdża do Warszawy. Zastaje 20 francuskich wolontariuszy, byłych więźniów, i jednego lekarza, kapitana Liebera, którzy starają się ratować życie francuskim żołnierzom w niewielkim lokalu użyczonym przez Polski Czerwony Krzyż. Mają do dyspozycji 14 łóżek. Nie ma wody ani elektryczności. Zamiast opatrunków używa się gazet. Doktor Pauliac przywozi z Moskwy samochód pełen lekarstw. 1 maja powstaje oficjalnie Misja Repatriacji Francuzów z Polski, którą kieruje pułkownik Poix. Lekarze decydują wspólnie o przetransportowaniu tam wszystkich Francuzów przebywających w szpitalach i obozach. Dochodzą do nich słuchy o słabej pomocy, a nawet kompletnym braku pomocy rosyjskich medyków. Niektórzy żołnierze odsyłani są do polskich szpitali, które według Francuzów są zbyt ubogo wyposażone. Na polskie drogi wyrusza L’Escadron Bleu – Błękitny Szwadron. 12 Francuzek – pielęgniarek i kierowców ambulansów – z Pauliac na czele, między lipcem a grudniem 1945 roku przemierzy 40 tysięcy kilometrów po Polsce, zużywając 1500 litrów benzyny. Madeleine w podróż zabiera jeszcze opata Belliarda, byłego więźnia obozu, przyjaciela. W sześć miesięcy podejmą się 200 misji poszukiwawczych. Pauliac ma 32 lata, jest najstarsza z grupy. Niektóre z dziewczyn egzamin na prawo jazdy zdają dzień przed wyjazdem.

– Te 11 kobiet przyjaźniło się do końca życia. – opowiada Philippe Maynial, siostrzeniec lekarki. – Sześć miesięcy w Polsce to najważniejsze, co wydarzyło się w ich życiu. Bezustannie o tym opowiadały. Spotykały się co dwa, trzy lata, znały wzajemnie swoje dzieci. Zwracały się do siebie po nazwisku, a częściej – przezwisku. W listach pisały: Towariszcz Petit Bob! Do Madeleine: Chere Petite Docteur (Kochana Moja Lekareczko). Były niezwykle zabawne, pamiętniki ilustrowały swoimi karykaturami i ambulansami, którymi kierowały, przekomarzały się. Przysięgały wierność swej kierowniczce: „On suiverait Pauliac a la vie et a la mort!” (Za Pauliac na śmierć i życie). Madeleine musiała być więc bardzo charyzmatyczna. Jedna z „Błękitnych”, Saint Olive, pamięta ją, jakby to było wczoraj. Ma 95 lat i ciągle powtarza, że wcale nie chciała być ostatnia. – Bez „Błękitnych” to już nie to samo – skarży się.

Napoleon

To moja ciotka – Philippe pokazuje zdjęcie. Młoda kobieta o miękkich rysach, z dołeczkiem w brodzie. – Madeleine urodziła się w Villeneuve- sur-Lot w okolicy Tuluzy w 1913 roku, czyli dwa lata po mojej mamie. Ojca właściwie nie poznały, zginął w bitwie pod Verdun. Babcia całe życie chodziła w żałobie, w czarnej sukni i okularach, jest z Korsyki a tam kobiety nigdy nie wychodziły ponownie za mąż.

Philippe Maynial jest producentem filmowym i organizatorem konkursu na najlepszy scenariusz, Les Prix du Scenario SOPADIN. Wielbiciel Napoleona, ma na jego temat kilkadziesiąt książek. Opowiada mi szczegółowo historię Marii Walewskiej. Patrzymy na portret cesarza oparty o biblioteczkę. Obok jeszcze jedno zdjęcie Madeleine, udekorowane złotymi orderami za zasługi. Przed śmiercią mama Philippe’a zdradziła mu sekret. Opowiedziała, że Madeleine, będąc w Polsce, tuż po wojnie, pomogła zgwałconym przez Rosjan zakonnicom. Nie powiedziała mu, w jakich okolicznościach je poznała i czy pozostałe „Błękitne” o tym wiedziały. Nie zdradziła też, gdzie był klasztor. – Ciotka zawarła z siostrami pakt milczenia. Bała się, że gdy wyjdzie na jaw, że zakonnice są w ciąży, zakon zostanie zamknięty. Największym dramatem sióstr była decyzja: oddać dziecko czy odejść z klasztoru? Anne Fontaine, pisząc scenariusz do „Niewinnych”, inspirowała się historią Madeleine Pauliac.

Święte

Dorota Schreiber-Kurpiers, historyczka z Politechniki Opolskiej, prowadziła kilkanaście lat temu badania na temat gwałtów wojennych. Opowiadano jej wtedy o zakonnicach, które musiały patrzeć na księdza gwałconego przez kilkunastu żołnierzy rosyjskich. Słyszała też o zakonnicach, które rodziły dzieci. Mogły zostać w zakonie i oddać dziecko albo odejść wraz z niemowlęciem. To był wybór ostateczny, nigdy już o tym więcej nie wspominały. Czytała też wspomnienia z miejscowości pod Opolem. Ktoś pisał tam o zakonnicach pomagających zgwałconym kobietom dokonać aborcji. Ale nie udało jej się potwierdzić tej informacji. Nikt nic nie wie. Kurpiers wywiady przeprowadzała w Niemczech i na Śląsku, rozmawiała z zakonnicami, które wiele pamiętały. Żadna z nich już nie żyje. – Dużo sióstr w wyniku gwałtów zmarło. Większość nie od razu, ale po kilku miesiącach. Wszystkie miały rozległe obrażenia wewnętrzne.

– Ta historia wpisuje się w niepamięć o 1945 roku. Gwałty na osobach duchownych to jeden z jej najbardziej wstydliwych epizodów. Kapłanów, którzy zginęli w czasie wojny, zaliczano do ofiar wojny. Zakonnic już nie, mimo że doświadczyły tych samych krzywd. Milczenie nie wynika z chęci zatajenia, ale z niewiedzy. Nikt tego nie badał, zakonnice tego nie zgłaszały, nie pisały wspomnień – mówi Adam Dziurok, naczelnik Biura Edukacji Publicznej IPN w Katowicach. – Fala prześladowań spotkała siostry zakonne w pierwszych miesiącach 1945 roku, to jest w okresie przejścia frontu i tuż po wejściu wojska sowieckiego na teren ziem zachodnich i północnych. Tylko na Śląsku Opolskim zginęło z rąk Sowietów co najmniej 80 zakonnic. W Nysie czerwonoarmiści zastrzelili lub zakatowali 27 zakonnic i zgwałcili 150 elżbietanek. Dziurok opisuje to w książce „Kruchtoizacja. Polityka władz partyjno-państwowych wobec Kościoła katolickiego w latach 1945-1956 w województwie śląskim/katowickim”: „Największy dramat przeżyły nyskie elżbietanki z Domu św. Elżbiety, gdzie przebywały głównie siostry starsze i schorowane. Pijani sowieccy żołnierze podczas gwałtów nie oszczędzili nawet 70-80-letnich staruszek i sióstr sparaliżowanych. () W Domu Macierzystym elżbietanek w Nysie pijani żołnierze sowieccy natarczywie napastowali zakonnice, raniąc wiele z nich. Zastosowano przy tym podstęp, proponując podział sióstr na Polki i Niemki – pierwszym gwarantowano ocalenie, drugim zapowiedziano rozstrzelanie. Gdy siedem sióstr zadeklarowało się jako Polki i wyszło na zewnątrz, zabrano je na wyższe piętro i tam całą noc gwałcono”. Dziurok pisze, że „siostry ogólnie opisywały swoje tragiczne przeżycia, nie wskazując na bolesne szczegóły. Jedna z zakonnic wspominała, że po zajęciu Prudnika przez Sowietów dotknęło je siedem tygodni cierpień. Elżbietanki w Białej Prudnickiej przeżyły po wkroczeniu czerwonoarmistów nieopisane, straszliwe godziny, które zostały na zawsze w ich pamięci”.

Zemsta Armii Czerwonej. Gwałty i mordy

Od kilku lat trwa proces beatyfikacyjny 10 elżbietanek. Na ich stronie czytam: „Siostry przeżyły gehennę, a motywy prześladowań były różne, m.in. nienawiść do osób i wszystkiego, co wiązało się z wiarą. Większość Sióstr zginęła w obronie czystości własnej lub innych… Drogę Krzyżową, idąc za Chrystusem cierpiącym”. Nigdzie nie pada słowo „gwałt”.

– Czy zgwałcona zakonnica nie mogłaby zostać świętą?

– Mówiliśmy o gwałtach bez tabu podczas procesu beatyfikacyjnego. W rozumieniu Kościoła katolickiego siostry są męczennicami. A gwałt, często wielokrotny, którego doświadczyły, to najgorsza z męczarni – tłumaczy Antoni Maziarz, historyk z Uniwersytetu Opolskiego, który odtworzył dzieje dziesięciu sióstr.

– To był powojenny sekret. Nikt nie chciał mówić ani słuchać o tym, jak zakonnice zostały potraktowane przez Rosjan. To samo dotyczyło kobiet „w cywilu”. Przez to pamięć o tych wydarzeniach zachowała się tylko częściowo – opowiada ksiądz Andrzej Hanich, badacz historii Kościoła katolickiego na Śląsku, autor książki „Czas przełomu”. Pisze w niej: „według niemieckich szacunków, na terenach Rzeszy niemieckiej w ostatnich miesiącach wojny zgwałconych zostało 1-2 mln kobiet, z czego 12 procent zmarło w wyniku gwałtu. Również na terenie Śląska Opolskiego zjawisko to przybrało rozmiary prawdziwej klęski. Nie wiadomo, ile było zgwałconych kobiet, które nigdy nie opowiedziały o tym, co je spotkało, żyjąc całymi latami ze skrywaną wstydliwie bolesną tajemnicą. Nikt też nie wie, ile dzieci poczęło się z gwałtów… Tym bardziej że z tych gwałtów rodziły się dzieci – to blokowało radykalnie zdolność do przyznania się… W parafialnych księgach chrztów przy dziecku urodzonym z gwałtu często też nie podawano, że sprawcą byli żołnierze radzieccy. Zgwałcone kobiety stawały w obliczu dylematów moralnych – albo popełnić samobójstwo (grzech śmiertelny), albo też żyć z piętnem grzechu (choć zgwałcenie nie jest grzechem ofiary gwałtu); albo kierować się przykazaniem nie zabijaj, także wobec dziecka poczętego w wyniku gwałtu, albo wreszcie usunąć ciążę? Zachowania kobiet były różne – jedne rodziły dzieci, inne dokonywały aborcji. Trzeba pamiętać, iż powszechne było wówczas przyzwolenie dla takich aborcji, a nawet ułatwiano je… Społeczne i psychiczne skutki gwałtów wywołanych okolicznościami wojennymi odczuwane były przez długie lata, a w niektórych przypadkach trwają nawet do dziś”.

Misja

Na początku lat 30. siostry Pauliac jadą do Paryża studiować medycynę. Starsza rezygnuje ze studiów, wychodzi za mąż. Madeleine ma 26 lat, gdy zaczyna się wojna, jest już pediatrą, specjalizuje się w tracheotomii dziecięcej. W pierwszych dniach wojny dołącza do ruchu oporu, podczas okupacji ukrywając francuskich spadochroniarzy i rodziny żydowskie. Także za to dostanie order Legii Honorowej. W 1944 roku uczestniczy w wyzwoleniu Paryża. Zostaje mianowana porucznikiem lekarzem i wysłana do Moskwy z misją repatriacji Francuzów, którzy znajdują się po drugiej stronie żelaznej kurtyny.

Pauliac leci samolotem z siedmioma przesiadkami, podróż trwa dwa tygodnie. Gdy dociera do Rosji, sytuacja polityczna już zdążyła się zmienić. Podlega ambasadorowi Francji w Rosji generałowi Catroux, szarej eminencji de Gaulle’a (prezydenta rządu tymczasowego Francji). Catroux natychmiast wysyła ją do zrujnowanej Warszawy. Pauliac ma sprowadzić do ojczyzny 200 tysięcy Francuzów, którzy tułają się po Polsce. Trzeba ich podleczyć i wysłać do domu. Pytam Philippe’a, kim byli Francuzi, których podjęła się znaleźć Madeleine. – Robotnikami, często złapanymi przy wyjściu z metra w Paryżu: „Ma pan pracę? Nie? To proszę, jedzie pan do fabryki w Polsce składać samoloty”. Inni to tak zwani les malgré-nous („wbrew naszej woli”), czyli żołnierze alzaccy siłą wcieleni do niemieckiej armii. Reszta to wojskowi, więźniowie obozów.

Dokąd idą nieposłuszne zakonnice?

Raport

Pierwszy raport Pauliac napisała miesiąc po przybyciu do Warszawy. Jest adresowany do de Gaulle’a. „25 maja z prezesem PCK Christiansem i wysłannikiem amerykańskiego Czerwonego Krzyża, w konwoju dwóch ciężarówek, wyruszyliśmy do Gdańska. Drogi są w złym stanie, wszystkie mosty na Wiśle zostały barbarzyńsko zniszczone. () W zrujnowanym Gdańsku stoją szkielety domów, () w niektórych częściach miasta śmierdzi, tramwaje leżą przewrócone, niektóre spalone. Widziałam niemieckie pociągi pancerne w bardzo dobrym stanie. () Codziennie na ulicach zauważam niemieckich i polskich uchodźców. Prowadzą wyścigi, kto pierwszy dotrze do pustych domów, Polacy skarżą się, że Rosjanie faworyzują Niemców (). Uchodźcy poruszają się pieszo, z bagażem na plecach. Widziałam też dwie pełne godności siostry zakonne pchające wózki z dobytkiem. () Na ulicach mało ludzi, większość to kobiety z dziećmi i starcy. Mijamy ich koczujących na polach i wśród ruin, powinni pracować, ale kontroli nie ma, więc nie robią nic. Spałam w Langfuhrcie, trzy kilometry od Gdańska, w domu Polskiego Czerwonego Krzyża (). W dzień po moim przyjeździe przyszła do mnie delegacja pięciu niemieckich zakonnic katolickich pracujących dla Czerwonego Krzyża. Było ich 25, 15 nie żyje, zostały zgwałcone, a potem zamordowane przez Rosjan. Dziesięć ocalałych zakonnic też zostało zgwałconych, niektóre 42, a inne 35 lub 50 razy. Pięć z nich jest w ciąży i przyszły do mnie po radę, chciały dowiedzieć się więcej o aborcji, której można by dokonać w sekrecie. () Rosjanom nie wystarczają gwałty na Niemkach, Polkach i Francuzkach, biorą się też do Rosjanek, wszystkie kobiety między 12. a 70. rokiem życia. (). Chirurg ze szpitala w Gdyni wyznał, że codziennie szyje krocza zgwałconych dziewczynek. Jeden Francuz opowiadał, że na porodówkę w Gdyni, gdzie pracował, napadli Rosjanie. Zgwałcili wszystkie kobiety przed porodem i wszystkie te tuż po porodzie. Porodówki pilnowali polscy żołnierze, by bronić swoich rodaczek, i codziennie odbywały się krwawe bijatyki w walce o kobiety. Są tysiące podobnych historii, co oznacza, że w granicach stu kilometrów nie ma ani jednej dziewicy. Wcale nie zdziwił mnie więc widok uprawiającego miłość żołnierza w jednym z pobliskich parków. () Przy Adolf Hitler Strasse odwiedziłam fabrykę, w której Niemcy robili mydło z ludzkich zwłok, widziałam kadzie, a w nich setki zdekapitowanych ciał, głowy były w kadziach obok. Na jednym z ciał widziałam tatuaż polskiego marynarza, na innym napis classe 1912 wytatuowany na ramieniu. () Żadne z ciał nie nosiło śladów kuli, autopsja nie wykazała uszkodzeń narządów wewnętrznych. Narzędziem śmierci mogła być gilotyna. Mydło, które znaleźliśmy, służy do mycia rąk na salach operacyjnych () Krążą plotki. Czy to prawda, że Ameryka wypowiedziała Rosji wojnę? Czy to prawda, że trzy transporty z Odessy zostały zatopione na Morzu Czarnym i 15 tysięcy Francuzów utopiło się? Czy to prawda, że Paryż jest w ruinie, a z wieży Eiffla pozostało jedno piętro?”.

Kożuszek

Chere Madeleine. Ma petite Madeleine. To nagłówki listów ze stycznia 1946 roku, których Madeleine już nigdy nie otworzyła.

Warszawa, 14 lutego 1946 roku. List komendanta Neurhora, attaché wojskowego Ambasady Francji w Warszawie. „Mes cheres Bleues [moje najdroższe „Błękitne”]. Wracam z bardzo smutnej misji. Wczoraj około północy dostaliśmy telefon z informacją o wypadku na drodze z Łowicza do Sochaczewa, zginęli kobieta i mężczyzna we francuskich mundurach. Nie wiedzieliśmy, o kogo chodzi. Wyruszyliśmy o świcie, by dotrzeć na milicję w Sochaczewie godzinę później, dali mi papiery Sazy’ego. Były też bagaże wyciągnięte z samochodu i dobrze mi znany kożuszek z baretką porucznika. Obawiałem się, że druga zabita osoba to Pauliac. Zaprowadzili nas do szpitala w Sochaczewie. I tam, rozłożeni na dwóch stołach, leżeli Cozy w mundurze pułkownika, a obok Madeleine ubrana w spodnie i swój sweter ze znaczkiem France Libre, jej duże oczy szeroko otwarte, na czole trochę krwi, ale ciało nienaruszone, prawdopodobnie zginęli na miejscu, gdy auto uderzyło z wielką siłą w stare drzewo. Potem poszliśmy do samochodu (). Wczoraj droga pokryta była cienką warstwą lodu. Padał śnieg”.

To nie jest film o gwałtach. Rozmowa z Anne Fontaine, reżyserką filmu „Niewinne”

Zakonnice przyznały, że nie rezygnacja z seksualności jest dla nich najtrudniejsza, ale z macierzyństwa

Czy to nie dziwne, że nikt o tej historii nie słyszał?

– Bardzo. Byłam zaskoczona, że żadna z polskich aktorek o tym nie wiedziała. Tak samo polscy producenci i dystrybutorzy, których poznałam.

A skąd pewność, że to wydarzyło się naprawdę?

– Są dokumenty, listy i raporty pisane przez młodą lekarkę. Zanim jednak zabrałam się do pracy, zleciłam badanie historyczne, które potwierdziło, że w Polsce tuż po wojnie dochodziło do przemocy seksualnej wobec kobiet, także w zakonach. Nie w jednym, ale kilku, często na Śląsku. Historycy byli przekonani o wiarygodności dokumentów, potwierdzili też historie opisane przez Francuzkę.

Madeleine Pauliac, 32-letnia francuska lekarka. W filmie to 24-letnia Mathilde Beaulieu. Co w „Niewinnych” jest prawdziwe, a co fikcyjne?

– Madeleine Pauliac zostawiła po sobie dużo dokumentów. W raportach i listach informowała, w sposób bardzo oszczędny, o zabiegach, które przeprowadzała, na przykład: dzisiaj zszyłam trzy rany na nodze. W raporcie do de Gaulle’a zrelacjonowała sytuację niemieckich zakonnic w jednym z klasztorów, prawdopodobnie w Gdyni. Zostało zgwałconych 25 kobiet. Piętnaście z nich zamordowano. Te dokumenty nigdy nie zostały opublikowane, dopiero kilka lat temu odkrył je siostrzeniec lekarki Philippe Maynial.

Od razu poczułam, że to historia, którą chcę opowiedzieć. Przeczytałam scenariusz roboczy i wraz z Pascalem Bonitzerem, wybitnym francuskim scenarzystą, napisałam go od nowa. „Niewinne” to fikcja inspirowana prawdziwym wydarzeniem. To nie jest film dokumentalny. Chciałam stworzyć film liryczny, intymny, który byłby wnikliwym zapisem przemiany głównych bohaterów. Młoda Francuzka pracuje dla Czerwonego Krzyża jako lekarka wojskowa. Było to niezwykle rzadkie. Pochodzi z rodziny proletariackiej, jest komunistką. Wierzy tylko w to, co istnieje, więc spotkanie z osobami głębokiej wiary to konfrontacja z osobną rzeczywistością. Poznaje tajemnice sióstr zakonnych. Krok po kroku Mathilde zaczyna rozumieć, że nie może uleczyć zakonnic w ten sam sposób co żołnierzy wracających z frontu. Ich ran nie da się zszyć. Gdyby nie jej pomoc, zakonnice spotkałby z pewnością gorszy los. Nie miałam żadnych źródeł, które pomogłyby mi w konstrukcji większości postaci. Wymyśliłam ich zachowania, inspirując się dokumentami: zapiskami Madeleine, listami innych sióstr, które miały podobne doświadczenia. Czasem rzeczywistość wyobrażona jest bardziej wiarygodna.

Sześć dni spędziłam z francuskimi benedyktynkami, myślałam, że nie mogą bardzo różnić się od polskich sióstr. Te kilka dni to niewiele, ale całkowicie zanurzyłam się w ich świecie, który nie zmienił się wiele przez ostatnie pół wieku. Obserwowałam ich życie codziennie, jak noszą habit, jak układają dłonie. W filmie jedyne części ciała siostry zakonnej, które widać w kadrze, to twarz i ręce. Dla benedyktynek gwałt nie był tematem tabu. Siostra przełożona mówiła, że to samo dzieje się i teraz w krajach, gdzie toczy się wojna. Gdy konflikt się kończy, żołnierze są zdemoralizowani, istnieje przyzwolenie, a nawet zachęca się ich do gwałtu. To swego rodzaju rekompensata za krzywdy, które ich spotkały.

Jak film został odebrany w Watykanie?

– Trzy tygodnie temu „Niewinne” pokazałam papieżowi Franciszkowi i najbliższym mu biskupom. Było też wielu księży i siostry zakonne. Gratulowali mi, że film jest bardzo na czasie, bo dopiero od niedawna mówi się o gwałtach na zakonnicach. Podkreślali, że gwałt jako narzędzie wojny stosowany jest na całym świecie, a gwałt na siostrze zakonnej ma charakter „podwójny”: agresja wymierzona jest przeciw kobiecie, ale i zakonnicy. W ten sposób mężczyźni konfrontują się z Bogiem, wyrównują rachunki. Biskupi mówili, że film może być dla Kościoła terapeutyczny. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i chronić te wspólnoty kobiet. Na projekcji były też trzy polskie siostry. Nie odważyłam się zapytać, czy znały tę historię, ale domyśliłam się, że wcale ich nie zaskoczyła.

Zakonnice grają polskie aktorki?

– Rozpoczynając pracę z polskimi aktorkami, poprosiłam, by udały się do zakonów na kilka dni. Ćwiczyły chorały gregoriańskie z byłym zakonnikiem. Gdy pierwszy raz zobaczyłam je śpiewające, oniemiałam. Miałam wrażenie, że jestem w prawdziwym klasztorze, a Agata Kulesza i Agata Buzek to prawdziwe zakonnice. Wystarczyła pozycja, którą przyjęły. Sposób, w jaki poruszały się w habicie. Nikt nie musiał im doradzać. Wydaje mi się, że to jest głęboko w ich kulturze, dzieciństwie.

Pani tata był organistą, a mama malowała witraże w kościołach.

– Urodziłam się w Luksemburgu, ale mieszkałam w Portugalii praktycznie od urodzenia. Jako dziecko spędzałam dużo czasu w lizbońskiej katedrze, gdzie tata grał koncerty. Zostałam wychowana w katolickim domu, lecz nie jestem wierząca. Nurtują mnie pytania duchowe, laicy też zadają sobie pytania metafizyczne.

Jestem ciekawa debaty w Polsce, reakcji widzów. Nie mogę jednak wyobrazić sobie, by kogoś mój film uraził. Czy Kościół katolicki poczuje się dotknięty? Widziałam, jak na „Niewinne” reagowali katolicy we Francji – byli wzruszeni.

Sama jestem ciekawa, jak film zostanie odebrany w Polsce. Żydowski lekarz Samuel mówi w pani filmie, że Polacy zasłużyli na to, jak potraktowali ich Niemcy i Rosjanie.

– Samuel to bohater sarkastyczny. Gdy przychodzi do klasztoru przyjąć poród, widząc krzywą minę matki przełożonej, mówi: „Tak, jestem Żydem. Przeszkadza to pani?”. To postać zmyślona, ale daje filmowi dodatkową perspektywę. Jego niereligijność tylko podkreśla dramat tych zakonnic.

W scenie, gdzie razem z Mathilde odbiera porody, a po każdym skurczu zakonnice odmawiają kilka zdrowasiek, Samuel pyta, czy to jeszcze długo potrwa. Francuzów to śmieszy, patrzą z punktu widzenia laickiego bohatera. Nawet bardziej niż laickiego, bo obojętnego na mistycyzm klasztoru Żyda.

Każdy człowiek dąży do zbudowania stabilnego „środka” – przez religię, życie społeczne – który daje mu poczucie bezpieczeństwa. To nas chroni, ale też zamyka. Zawsze fascynowała mnie w ludzkim zachowaniu możliwość wyjścia poza schemat. Pierwsza siostra, która wykazuje się nieposłuszeństwem wobec matki przełożonej, ucieka z zakonu, by szukać pomocy dla zakonnicy cierpiącej w trakcie porodu. Gdy siostra Irena biegnie przez las do francuskiego Czerwonego Krzyża, przekracza granice, jest wolna.

Jej decyzja okaże się dla zakonu zbawienna. Zwraca się do francuskiej lekarki Mathilde Beaulieu, która odsyła ją do polskiego szpitala. Widząc jednak przez okno dyżurki zakonnicę, która modli się na kolanach w śniegu, postanawia, wbrew szpitalnym regułom, wyruszyć nocą do klasztoru. Narusza zasady wojskowe, biorąc bez pozwolenia samochód służbowy. Granice przekracza też siostra Maria, która zaczyna rozumieć, że ślepe posłuszeństwo wobec matki przełożonej jest błędem. Dociera do niej, że każda z sióstr ma prawo stać się matką.

Rozmawiała pani o macierzyństwie z benedyktynkami?

– Wszystkie przyznały, że rezygnacja z roli matki jest najtrudniejsza. Nie z seksualności, ale z macierzyństwa. Każda zakonnica przeżywa w związku z tym kryzys, wcześniej czy później. Pisząc scenariusz, trafiłam na szokujący list. Siostra zakonna z Bośni pisze do swojej matki przełożonej, pytając, czy ma prawo do macierzyństwa. Tak jak moje bohaterki została zgwałcona w czasie wojny, jest w ciąży. Pyta: czy Bóg by tego chciał? Czy pomimo mojej głębokiej wiary mogę stać się matką?

Macierzyństwo sióstr jest naznaczone brutalnym gwałtem. Ale w żadnej scenie nie pada słowo „gwałt”.

– Jeden z dziennikarzy amerykańskich zwrócił uwagę, że gdybym była mężczyzną, na pewno pokazałabym brutalne sceny. Nie wiem, czy tak by było, ale uważałam flashbacki za niepotrzebne. W połowie filmu jest scena modlitwy, gdy wydaje nam się, że zaraz zobaczymy to, co się wydarzyło. Słyszymy głosy pijanych mężczyzn, tupot butów o kamienną posadzkę. To Rosjanie, którzy napadają na zakon raz jeszcze. W innym momencie filmu siostra Maria daje do zrozumienia Mathilde, że ona też została zgwałcona. Płacze. Ani w tej scenie, ani w żadnej innej nie pada słowo „gwałt”. Było dla mnie zagadką, jak po tak brutalnym zajściu możliwa jest wiara w Boga. Chciałam opowiedzieć o ich poczuciu wstydu, o przekonaniu, że przez zakon przewędrował diabeł. Oprócz Marii żadna z sióstr nie miała wcześniej relacji z mężczyzną. Nie musiałam być dosłowna, by oddać ich cierpienie. Nie chciałabym, by o „Niewinnych” mówiono, że to film o gwałcie.

W jednym z wywiadów powiedziała pani, że nie jest wystarczającą optymistką, by stawić czoło macierzyństwu.

– Mojego syna, który teraz ma 18 lat zaadoptowałam w Wietnamie. Finalna scena, której wolałabym nie zdradzić, jest inspirowana moimi własnymi przeżyciami. Wszystko odtworzyłam z pamięci tak, jak wydarzyło się naprawdę, gdy odbierałam kilkumiesięcznego Tienna od sióstr wietnamskich. Nie byłam stworzona do macierzyństwa biologicznego i to, że stałam się matką w inny sposób, pomagało mi przy pisaniu scenariusza. Byłam poruszona, gdy kręciliśmy sceny z niemowlętami. Byliśmy po wielu trudnych dniach, czuć było napięcie. Gdy przyniesiono dzieci, na planie zapanowała absolutna cisza. Byliśmy jak pod hipnozą. Poczuliśmy wszyscy, że są symbolem życia, ich pojawienie się było silniejsze od jakiejkolwiek ideologii czy religii. O tym właśnie jest mój film.

Czy wciąż uważa pani, że posiadanie dziecka, które nie jest do nas podobne, daje nam poczucie wolności?

– Tak, gdy dziś patrzę na mojego syna, jestem o tym przekonana. Nigdy nie postrzegałam macierzyństwa w sposób narcystyczny, dziecko nie jest mieszanką mnie i mojego partnera. Tienne nie powstał przez przypadek, wybraliśmy go. Obydwoje chcieliśmy tego równie mocno, a przez to, że od początku już istniał, stawiało nas na równej pozycji. Nikt nie zrobił więcej od drugiego. Mój syn to człowiek, który istnieje poza mną. Nie należy do mnie. Nasza relacja to historia miłości. Spotkałam go, on miał już swoją historię, był inny niż ja. Dodatkowo w moim przypadku pochodzi z bardzo daleka, to tak jakby nieznany świat zapukał do moich drzwi. Całe życie zadaję sobie pytanie: co jest wrodzone, a co nabyte? Mój syn jest nastolatkiem, którego pasjonuje literatura i kultura francuska, ale pochodzi przecież z delty Mekongu, z bardzo biednego regionu. O tym wszystkim myślałam na planie. Nie wybrałam tego tematu przez przypadek.

A jak dokonała pani wyboru polskich aktorek?

– Philippe Carcassone, mój mąż i producent filmu, pewnego dnia zawołał mnie do salonu. „Zobacz, jaką ta kobieta ma niezwykłą urodę” – wskazał na ekran telewizora. Agata Buzek grała w amerykańskim filmie „Redemption”. Podczas castingu w Warszawie poprosiłam, by przygotowała jedną scenę, ale właściwie od razu dałam się porwać jej wyjątkowości. W jej twarzy jest jakiś mistycyzm, tajemnica i elegancja. To wielka aktorka. Była niezwykle zaangażowana w rolę, dużo ze mną dyskutowała. Wszyscy we Francji są w niej zakochani.

Agata Kulesza zagrała starą kobietę.

– Sama poprosiła mnie o rolę matki przełożonej. Znałam ją z „Idy”, wydawała mi się za młoda. Powiedziałam: „Agata, you are so sexy, it’s not possible”. Ona na to: „Let me do something. I will put a veil, il will do tests and you will judge”. Ciągle myślałam, że to idiotyczne, ale wiedziałam, że to wielka aktorka. Na próbę przyszła stara, zniszczona kobieta w zakonnym welonie. Twarz miała szarą, zapadniętą. Nie mogłam uwierzyć, bo nawet nie nałożyła make-upu. Uwielbiam tę aktorkę!

Polska szkoła aktorska jest wyjątkowa, i nie mówię tego, by się przypodobać, pracowałam w końcu z takimi aktorkami jak Robin Wright czy Fanny Ardant. Polskie aktorki umieją wyzwolić takie emocje, że często trzeba je hamować. Ale zawsze jest lepiej, gdy emocji jest więcej niż mniej. Najtrudniej pracowało mi się z Gérardem Depardieu, który nie chciał powtarzać scen więcej niż dwa razy. A ja z reguły pracuję z aktorami bardzo intensywnie, stajemy się sobie bliscy. Rozumiem ich wrażliwość. Może dlatego, że kiedyś byłam aktorką. Tylko nieudaną.

Co się stało?

– W wieku 15 lat wyjechałam z Lizbony do Paryża, byłam już wtedy tancerką, ćwiczyłam codziennie osiem godzin. Tańczyłam u Josepha Roussilota, amerykańskiego choreografa, który był wtedy w modzie. Pewnego dnia przyszedł do niego Robert Oslen, który poszukiwał do swojego spektaklu Esmeraldy. Na castingu widział już 259 dziewczyn. Przyglądał mi się długo, gdy tańczyłam. Miałam bardzo długie włosy, styl bohemy paryskiej. Zmienił moje przeznaczenie, bo kilka tygodni później znalazłam się na scenie Palais de Sport w Paryżu przed 2 tysiącami widzów. Trupa Roussilota jechała do Tuluzy, a ja zdecydowałam się zostać. Nie chciałam przenosić się z miejsca na miejsce, życie tancerki to życie uciekinierki. Lubiłam być na scenie, ale gdy potem zaczęłam występować w filmach, wszystko się załamało. Nie lubiłam, gdy kamera zbliżała się do mojej twarzy. „Nie patrz, co jest w środku, odsuń się ode mnie” – myślałam. Stałam się bardziej nerwowa, nie znosiłam bycia na planie. Dużo bardziej interesowało mnie, jak grają inni aktorzy, lubiłam ich obserwować. Ale wtedy nawet do głowy mi nie przyszło, że mogę być reżyserką.

W wieku 24 lat porzuciłam aktorstwo, pracowałam jako hostessa, barmanka. Nie wierzyłam w siebie. Na szczęście poznałam ludzi, którzy uznali, że mam talent. Mój pierwszy długometrażowy film „Les histoires d’amour finissent mal… en général”, który wydawał mi się taki jak ja wtedy – niezdarny, ku mojemu zdziwieniu został nagrodzony w Cannes. Wszystkiego musiałam uczyć się sama, nie skończyłam szkoły filmowej, nie wiedziałam, jak działa kamera. Ten pierwszy film to było bardzo trudne doświadczenie. Zdałam sobie sprawę, że świat kina jest bezwzględny. Trzeba wciąż podejmować decyzje, nie da się poprawić swoich błędów, to nie kartka papieru. Ale dobrze czułam się z aktorami, miałam intuicję.

Dopiero po trzecim filmie, „Nettoyage a sec”, pomyślałam: bon, allez . Byłam reżyserką.

Anne Fontaine
(właśc. Anne Fontaine Sibertin-Blanc, ur. 1959 r. w Luksemburgu), francuska reżyserka i scenarzystka. Profesjonalna tancerka, karierę w kinie rozpoczyna w latach 80. jako aktorka.
Jej debiutancki film „Les Histoires d’amour finissent mal… en général” (1993) zdobywa Nagrodę im. Jeana Vigo na Festiwalu w Cannes. W 2009 kręci film biograficzny „Coco Chanel” z Audrey Tautou, cztery lata później „Idealne matki” z Robin Wright i Naomi Watts.

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj też:

Zniszcz wszystko. Wyładuj się w pokoju furii
Cztery trzony siekiery, pałka, młot. O kaloryfer oparty kij hokejowy. Zamykają za mną drzwi. Możesz kupić atak szału w pokoju furii, wszystko niszczyć, wyładować się

O co walczy Adam Bodnar?
Poczytam panu: „Zacznij bronić praw polskich obywateli, a nie innych, pseudorzeczniku”

Niewinne. Historia zgwałconych zakonnic
Bała się, że gdy wyjdzie na jaw, że zakonnice są w ciąży, zakon zostanie zamknięty. Zawarła z siostrami pakt milczenia

Jacek Taylor. Prawda o Wałęsie
Młodzi ludzie, a Wałęsa miał wówczas 27 lat, budzili agresję esbeków, byli bici i poniżani. Chłopaka z Gdyni tak tłukli w głowę, że trwale uszkodzili mu mózg. Rozmowa z Jackiem Taylorem.

Nie chcemy waszych pieniędzy. Dajcie nam pracować
Z głębin wydobędziemy wodę, zmielimy kamień na autostrady, z szybów zrobimy elektrownię

Rolnik będzie przykuty do swojej gminy jak w średniowieczu
Zapiszę ziemię synowi jeszcze przed 1 maja. Mam nadzieję, że on będzie długo żył i doczeka zmiany przepisów. Rozmowa z Piotrem Pinińskim, współwłaścicielem gospodarstwa rolnego w woj. warmińsko-mazurskim

Brazylia. Papo Reto, dziennikarski kolektyw
Przestępcy są kontrolowani przez policjantów, a kryminalnej działalności policjantów nie kontroluje nikt. Brazylijska policja każdego roku zabija około 2 tysięcy ludzi

zgwałcone

wyborcza.pl

Szef MSZ ucieka przed egzekucją. Do szczytu NATO Waszczykowski raczej zachowa stanowisko

Agata Kondzińska, współpraca Tomasz Bielecki, 03.03.2016
Szef MSZ Witold Waszczykowski (na zdjęciu: 
23 lutego 2016 r. w kancelarii premiera) zwrócił się w grudniu do Komisji Weneckiej o opinię w sprawie zmian w ustawie o Trybunale Konstytucyjnym. W PiS mają mu to za złe

Szef MSZ Witold Waszczykowski (na zdjęciu: 23 lutego 2016 r. w kancelarii premiera) zwrócił się w grudniu do Komisji Weneckiej o opinię w sprawie zmian w ustawie o Trybunale Konstytucyjnym. W PiS mają mu to za złe (Fot. Sawomir Kamiski / Agencja Gazeta)

W PiS spekulacje na temat dymisji szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego. On sam, by uniknąć katastrofy, prosi Komisję Wenecką, by odłożyła oficjalny werdykt o kwartał.
 
To Waszczykowski zwrócił się w grudniu do Komisji Weneckiej o opinię w sprawie zmian w ustawie o Trybunale Konstytucyjnym krytykowanych przez opozycję. Już wtedy w PiS słychać było, że są tym zaskoczeni ministrowie i posłowie, a nawet Jarosław Kaczyński. Jeśli więc opinia Komisji będzie dla PiS niekorzystna, „może to zakończyć polityczną karierę Waszczykowskiego na stanowisku szefa MSZ” – mówią nasi rozmówcy.

Kaczyński zdystansował się wobec szefa MSZ w ubiegłotygodniowym wywiadzie dla „Gazety Współczesnej”. Tak mówił o Komisji Weneckiej: „Ona prędzej czy później w Polsce by się pojawiła, ale powinno to nastąpić nie teraz, a za kilka miesięcy. Pewne sprawy byłyby już wówczas w naszym kraju załatwione. A przyjazd teraz jeszcze bardziej spór nakręcił. Należało się lepiej do tej wizyty przygotować, porozmawiać z nimi, zwrócić się do europejskich autorytetów prawniczych”.

To pierwsza taka publiczna krytyka ministra Beaty Szydło przez lidera PiS. Ale też sygnał, który ośmielił innych. We wtorek Krzysztof Szczerski, minister ds. zagranicznych w Kancelarii Prezydenta, też wyznał, że wniosek do komisji był przedwczesny. Głowę popiołem posypał sam szef MSZ. – Wszyscy uczymy się na błędach. Niestety, każdy człowiek ma naturę grzeszną i uczy się na błędach – powiedział w poniedziałek.

Eurokopniak czy placówka

W PiS słychać, że gdyby nie lipcowy szczyt NATO, szef MSZ mógłby już wiosną pożegnać się ze stanowiskiem. Nie był kandydatem pierwszego wyboru. Kaczyński chętniej widział na tym stanowisku europosła PiS Ryszarda Legutkę czy Krzysztofa Szczerskiego. Pierwszy odmówił, drugi pracował już dla prezydenta. W PiS coraz częściej narzekano, że konfrontacyjna polityka, jaką prowadzi Waszczykowski, ma więcej przeciwników niż zwolenników. – W grudniu premier spotkała się z szefem PE Martinem Schulzem, by łagodzić relacje, a kilka dni później szef dyplomacji w wywiadzie mówił, że Schulz to nieuk. To nie wygląda poważnie – ocenia polityk PiS.

W PiS jest nawet gotowy scenariusz dymisji Waszczykowskiego: w maju europoseł PiS Janusz Wojciechowski wchodzi do Europejskiego Trybunału Obrachunkowego. Traci mandat europosła, następny na liście PiS jest właśnie Waszczykowski. – Jeśli on nie weźmie mandatu, wchodzi kolejna osoba z listy, czyli Urszula Krupa, związana z o. Rydzykiem, co już nie budzi w partii zadowolenia – mówi jeden z polityków PiS. Bo w partii Kaczyńskiego dobrze pamiętają, że dwa razy z ich list do Parlamentu Europejskiego wszedł sojusznik toruńskiego redemptorysty Mirosław Piotrowski i dwa razy odszedł z klubu PiS po zdobyciu mandatu.

PiS ma też kłopot z ewentualnym następcą Waszczykowskiego. Naturalnym rezerwuarem kadr są europosłowie, ale tam chętnych brak. Nieoficjalnie słychać jedynie, że w grę mógłby wchodzić Kazimierz Ujazdowski. I że teraz nie odmówiłby Szczerski, który w MSZ miałby większą realną władzę niż u prezydenta.

Na razie jednak rozmówcy z PiS przekonują, że Waszczykowski zachowa stanowisko do szczytu NATO. Innym rozważanym wariantem jest jego odejście na jakąś placówkę dyplomatyczną.

Przekazy dnia

Rząd i PiS mają problem z projektem opinii Komisji Weneckiej, który ujawniła „Gazeta Wyborcza”. Stwierdza on, że Trybunał Konstytucyjny został zablokowany, co narusza podstawowe wartości demokracji, a Sejm powinien się wycofać z uchwał, którymi naruszył wyrok Trybunału, wybierając nowych sędziów na miejsca obsadzone prawidłowo przez poprzedni parlament.

Posłowie i senatorowie PiS w mai-lach z przekazami dnia (czyli instrukcjami, jak reagować w mediach) dostali wytyczne, by komentować „spekulacje medialne o opinii Komisji Weneckiej” m.in. tak, że „ujawnienie projektu przed ostatecznym tekstem opinii w dniu, kiedy protestuje KOD, nie jest przypadkiem” i że „projekt pokazuje powierzchowność oceny lewicowych prawników, to kompromituje Komisję Wenecką, wychodzą oni poza materię, jaką miała się zająć Komisja, to dezawuuje rolę tej Komisji”. Są też przekazy, że medialne spekulacje są „chętnie podchwytywane przez rozczarowaną wynikiem wyborów opozycję”, że to „działania PiS zakończyły kryzys konstytucyjny, PiS musiał posprzątać po PO”, a „klucz do rozwiązania tej sytuacji leży dziś w samym TK i rękach prezesa Rzeplińskiego”.

Z takim przekazem do mediów ruszyli politycy PiS, zapewniając przy okazji, że opinia Komisji nie jest wiążąca. Premier Beata Szydło podkreśla: – To dane państwo decyduje, czy te zalecenia wprowadzi.

Jednak rząd, prezydent i posłowie unikają deklaracji, czy zastosują się do zaleceń Komisji. Do ofensywy przeszedł Waszczykowski, by bronić swojej pozycji. Ton jego listu do sekretarza Rady Europy wskazuje kierunek konfrontacji. Ma pretensje, że szef Komisji Weneckiej „nie podjął natychmiastowej reakcji w formie oświadczenia potępiającego przeciek i jego wykorzystanie do celów politycznych”. I ostrzega, że „istotnie wpłynie to na zaufanie” między Polską a Radą Europy.

Wczoraj Waszczykowski skrytykował publicznie działania Komisji Weneckiej. Uznał, że wkracza ona na „niebezpieczną ścieżkę politycznego sporu”. I powtórzył, że „projekt otrzymaliśmy w piątek i ze zdziwieniem odkryliśmy, że również media, szczególnie media, które są skrajnie antyrządowe, ten projekt otrzymały”.

Nie powiedział, że dwa tygodnie przed posiedzeniem Komisji, na którym ma być zatwierdzona opinia (11-12 marca), sekretariat KW rozsyła członkom teksty, które będą przedmiotem obrad. To 122 osoby tworzące Komisję Wenecką (60 członków i 62 zastępców) oraz ambasady 60 krajów współtworzących KW – 47 należących do Rady Europy oraz 13 spoza (łącznie z USA).

Również wczoraj MSZ opublikował kolejny list Waszczykowskiego, tym razem do wiceszefa Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa o sytuacji w Trybunale Konstytucyjnym. W ostrym tonie pyta przewodniczącego, „co miał na myśli, twierdząc uporczywie kolejny raz, jakoby >>wiążące, ostateczne wyroki TK z 3 i 9 grudnia 2015 r. wciąż nie zostały wykonane<<. Ciągłe powtarzanie w korespondencji bezpodstawnych twierdzeń o rzekomym braku wykonania wyroków TK nie służy dialogowi, który powinien być oparty na faktach i wzajemnym zaufaniu”.

Chodzi o to, że PiS do dziś nie wykonał wyroków Trybunału z 3 i 9 grudnia orzekających, że wybór trzech sędziów przez poprzedni Sejm był prawomocny. Ten wyrok oznacza anulowanie uchwał Sejmu „unieważniających” wybór sędziów przez poprzedni parlament. I stwierdza, że prezydent powinien niezwłocznie zaprzysiąc wybranych prawidłowo trzech sędziów. Andrzej Duda do dziś – czyli od 91 dni – tego nie zrobił.

Zobacz także

pierwszy

wyborcza.pl