Timmermans, 18.02.2017

 

Timmermans walczy o państwo prawa w Polsce

frans

Nie PiS będzie płacić za wpadki (w istocie nie wpadki, a poglądy prezesa Kaczyńskiego) swoich polityków na arenie międzynarodowej. Zapłacimy za Mateusza Morawieckiego, czy za Witolda Waszczykowskiego. Dorzucą swoje Beata Szydło i Andrzej Duda, którzy nie są żadnymi samodzielnymi bytami politycznymi, ale emanacją prezesa.

Morawiecki robi karierę na Zachodzie ze swoim „prawo nie jest najważniejsze”, jest wpisywany na „prestiżową” listę postaci, którzy popisali się identycznymi stwierdzeniami. Niestety, są to tylko faszyści z Hansem Frankiem na czele. Niech nikt nie twierdzi, że to przypadek, bo determinacja, z jaką bronił bezprawia w rozmowie z Timem Sebastianem w Deutsche Welle, a przede wszystkim zniszczenie Trybunału Konstytucyjnego i przymiarka do takiego samego zniszczenia niezależności sądownictwa, są wehikułem PiS do faszyzacji życia publicznego w kraju.

Musimy bić w bębny, w dzwony, w polityków opozycji, aby nie ustępowali pola zagrożeniu wewnętrz kraju, dla Polski zagrożeniem jest Jarosław Kaczyński i jego partia. Każdy dzień przybliża nas do reżimu, a tym samym do osamotnienia w Europie, a później nie muszę dopowiadać, jakie będą odzywki w Paryżu, czy w Londynie, iż „nie będą chceli umierać za Gdańsk, Warszawę i Poznań”.

Przyjaciel Polski – wielki, nie boję się tak go określić – wiceszef Komisji Europejskiej, Frans Timmermans ponagla kraje członkowskie Unii Europejskiej, aby przyszły z pomocą w sporze o kontrowersyjną reformę wymiaru sprawiedliwości w Polsce.

Timmermans namawia wszystkie kraje, oprócz Niemiec, których relacje z Polską są obciążone historycznie. Pomóc Polsce – to znaczy postawić tamę zawłaszczania prawa przez PiS, aby obronić państwo prawa. Musimy sobie uświadomić, iż zniszczenie niezależności sądów, jest tożsame ze zniszczeniem opozycji. PiS będzie z każdym z nas mógł zrobić, co zechce. Najpierw zastraszyć, a jak to się nie uda, posadzić za kratami. Do tego sprowadzi się „reforma sądownictwa”.

Polska jest wypychana z reformującej się Unii Europejskiej, dosadnie przekonamy się już w połowie marca, gdy Komisja Europejska przedstawi „białą księgę” kierunków reform UE na najbliższą dekadę, która ma być wstępem do reformy instytucji unijnych i UE. Unia zmierza do ścislejszej integracji, a tym samym „różnych prędkości” dla poszczególnych krajów.

Niestety z pomysłami Ferdynanda Kiepskiego Kaczyńskiego znajdziemy się w ogonie unijnym wraz z Węgrami. A może jeszcze gorzej, bo głośno już jest wyrażana (choćby przez premiera Walonii Paula Magnette’a), iż po Brexicie winien nastąpić Polexit, Hunxit.

Potrzebna – jak nigdy dotąd – jest w kraju współpraca opozycji – elit politycznych i społeczeństwa obywatelskiego. Jeżeli teraz nie zadbamy o kraj i o siebie, za jakiś czas może być za późno, bo PiS skutecznie nas rozpirzy, skłóci, a niektórych posadzi.

 

, 18 LUTEGO 2017

„Bild” opisał zmyśloną historię. Uchodźcy nie gwałcili kobiet w sylwestrową noc

„Bild”, największa gazeta w Europie, 6 lutego 2017 opublikował zmyśloną historię o napaściach na kobiety, jakich w sylwestrowy wieczór mieli dopuścić się imigranci we Frankfurcie

„Media fabrykują newsy” – oznajmił Donald Trump 16 lutego 2017 na kolejnej bulwersującej konferencji prasowej w Białym Domu. I choć niemal w każdym zdaniu mijał się z prawdą, akurat w tym jednym – nie.

W niemieckim tabloidzie „Bild” 6 lutego 2017 ukazała się bulwersująca relacja o tym, jak w sylwestrową noc 2016/2017 kilkudziesięciu uchodźców ze schroniska we Frankfurcie molestowało kobiety na deptaku Fressgass i okradało klientów pobliskich restauracji. Artykuł przedrukowało lub opisało wiele europejskich mediów (w Polsce m.in. „Fakt”), zyskał też ogromną popularność w sieci, dostarczając argumentów wciąż rosnącej rzeszy islamofobów.

Rzecz w tym, że nie ma w nim ani słowa prawdy. Gazeta już przeprosiła.

„Redakcja Bilda przeprasza za niedokładne przekazanie informacji. Tekst w żaden sposób nie spełnia dziennikarskich standardów Bilda”

Redaktor naczelny Julian Reichelt zapewnia na twitterze, że wydawca zajmuje się sprawą. „Przepraszamy za naszą własną pracę. Wkrótce ogłoszę, co zrobimy”.

Policja miała „poważne wątpliwości”

W tekście (już zdjętym ze strony internetowej tabloidu) relacji dziennikarzom „Bilda” dostarczyli właściciel restauracji, Jan Mai, i dwie rzekome ofiary. 27-letnia Irina A. opowiadała reporterom: „Złapali mnie za krocze, łapali za piersi, obłapiali mnie wszędzie”.

Policja ustaliła jednak w trakcie rozmów ze świadkami, że właściciel restauracji kłamał. Podobnie Irina. Druga z kobiet, która miała być molestowana, nawet nie przebywała tamtej nocy w mieście.

Nie było żadnego zgłoszenia o gwałcie czy molestowaniu seksualnym. Policja wszczęła dochodzenie w sprawie sfabrykowanej historii.


Przeczytaj też:

Dlaczego zaatakowano właśnie Berlin

JAKUB MAJMUREK  25 GRUDNIA 2016


To wszystko nie zatrzymało rozpowszechniania fałszywego newsa. W kraju, który w 2016 roku przyjął 890 tys. uchodźców, reperkusje publikowania tego typu informacji powielających negatywne stereotypy, mogą być poważne. Także reperkusje polityczne: w 2017 roku kanclerz Angela Merkel będzie ubiegała się o czwartą kadencję.

Publikacja „Bilda” wpisuje się w antyislamską narrację europejskich prawicowych mediów i populistycznych polityków typu Marine Le Pen czy Geerta Wildersa, który właśnie ogłosił, że zamierza zdelegalizować w Holandii Koran. Szkodzi też tym, którzy – jak Angela Merkel – prowadzą wobec uchodźców politykę otwartych drzwi. Doskonale pasuje do rozwijanej przez PiS opowieści o straszliwym zagrożeniu uchodźcami, przed którym broni Polski  PiS, z min. Błaszczakiem na czele.

Teza o inwazji groźnego islamu na niewinną Europę  jest manipulacją. Wśród ponad 1,5 mld muzułmanów na świecie ogromna większość potępia zamachy i boi się terrorystów, których ofiarami najczęściej są sami wyznawcy islamu.

Papież Franciszek powiedział w ubiegłym roku, że błędem jest utożsamianie przemocy z islamem. „To nieprawda. Myślę, że w prawie każdej religii są małe, fundamentalistyczne ruchy.

Jeśli mam mówić o przemocy w islamie, muszę też mówić o przemocy w katolicyzmie. Nie wszyscy muzułmanie stosują przemoc”.

Europa się islamu boi, Europa islamu nie lubi

Z ogólnoeuropejskiego sondażu przeprowadzonego przez brytyjski think tank Chatham House, wynika, że islamofobia w Europie ma się znakomicie. 55 proc. Europejczyków uważa, że powinno się zatrzymać imigrację i napływ uchodźców do Europy. Najwięcej – w Polsce, w której odsetek wyznawców islamu jest zapewne najniższy wśród badanych krajów. Na wykresie poniżej pominięto odpowiedzi „trudno powiedzieć”.

CO EUROPEJCZYCY MYŚLĄ O IMIGRACJI MUZUŁMANÓW DO EUROPY

„Powinno się zatrzymać imigrację z krajów muzułmańskich do Europy”. Odpowiedź „zgadzam się” (kolor czerwony), odpowiedź „nie zgadzam się” (kolor zielony)

Polska
Austria
Belgia
Węgry
Francja
Grecja
Niemcy
Włochy
Wielka Brytania
Hiszpania

Wraz z islamofobią nasila się także agresja fizyczna wobec obcokrajowców i przedstawicieli mniejszości religijnych. Także w Polsce. Z obserwacji stowarzyszenia Nigdy Więcej wynika, że w latach 2013-2015 w Polsce dochodziło do kilkunastu incydentów o podłożu ksenofobicznym czy rasistowskim tygodniowo. Od lata 2015 takich zdarzeń jest kilka dziennie.


PRZESTĘPSTWA Z NIENAWIŚCI. NOWE SPRAWY 2005-2016

Liczba nowych postępowań w sprawach o przestępstwa z nienawiści. Rok 2016 = podwojona liczba I półrocza

Prokuratura Krajowa

Podobnie wyglądają statystyki w Niemczech, gdzie dramatycznie wzrosła liczba ataków na schroniska dla uchodźców.

W 1938 roku zbiorową panikę wywołała audycja Orsona Wellesa, będąca zaledwie adaptacją powieści „Wojna światów” H.G. Wellsa. Mimo zapewnień nadawcy, że słuchają zmyślonej opowieści, mieszkańcy New Jersey byli pewni, że za chwilę zginą z rąk obcych.

„Bild” nie wywołał paniki. On ją tylko skutecznie podsycił.

 

OKO.press

, 18 LUTEGO 2017

Przedpokój dla Polski już gotowy, zmieścimy się w nim z Węgrami

Polska już jest poza „pierwszą prędkością” UE – strefą euro. Dalsze podziały państw członkowskich ze względu na różne tempa integracji zyskują na popularności jako sposób na uzdrowienie Unii. Dla Polski to ryzyko dryfu ku obrzeżom Europy. Zwłaszcza przy tak osłabionej pozycji Warszawy w Brukseli

Poważniejsze decyzje o reformach Unii Europejskiej są zamrożone co najmniej do jesieni 2017 r., czyli do wyborów w Niemczech. Pomimo to Komisja Europejska chce w połowie marca przedstawić „białą księgę” z kierunkami reform na najbliższą dekadę. Ale to będzie tylko wstęp do dyskusji.

Chwilę później – 25 marca – przywódcy 27 krajów Unii (bez Wlk. Brytanii szykującej się do Brexitu) zjadą do Rzymu na 60. rocznicę powołania Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, z której wyrosła Unia.

W szykowanej Deklaracji Rzymskiej nie będzie detalicznych opisów reform. Ale zanosi się na potwierdzenie – przewidzianej traktatami UE – zasady zróżnicowanej integracji. Innymi słowy, różnych „prędkości” w Unii Europejskiej.


Przeczytaj też:

Przygotujcie się na nową Europę. Wiatr wieje dzisiaj w przeciwną stronę

PIOTR BURAS  6 LUTEGO 2017


Pokaz jedności w Rzymie

W Rzymie nie zatrzasną się drzwi do żadnego elitarnego klubu wewnątrz UE dla uboższych krewnych (np. Polski). Przeciwnie, szczyt ma być „urodzinowym” pokazem jedności. Pomimo to zapisy o różnych „prędkościach” (kanclerz Angela Merkel poparła je 3 lutego) będą polityczną presją na kraje pragnące osłabiać integrację w czasie, gdy Unia powinna zwierać szeregi (m.in. z powodu Donalda Trumpa, Rosji, rodzimych populistów).

To ma być sygnał: „Jeśli nie jesteście gotowi iść dalej na drodze eurointegracji, to nie będziemy na was czekać”.

Ale kiedy to różnicowanie się zacznie? To nic doraźnego. Unijna debata może rozpocząć się w tym roku, ale chodzi o reformy rozłożone na dobrych parę lat.

Dalsze rozwarstwianie się Unii będzie raczej ewolucyjnym procesem, a nie decyzją któregoś szczytu UE, na którym dokonałby się oficjalny podział na różne nowe unijne kluby.

Już teraz są różne prędkości

Unia już teraz nie jest jednolita – nie wszystkie kraje UE należą do bezwizowej strefy Schengen. Zapisy w Traktacie Lizbońskim o „wzmocnionej współpracy” pozwalają co najmniej dziewięciu z 28 krajów Unii na przyspieszenie w mniejszym gronie.

  • – Tak bez udziału Polski, powstał wspólny patent europejski.
  • – Polska w 2010 r. nie przystąpiła do wzmocnionej współpracy- liczącej obecnie 17 krajów UE – części Unii, która uzgodniła reguły dotyczące wyboru prawa rozwodowego dla małżeństw międzynarodowych (czyli teoretycznie podpadających od jurysdykcję dwóch państw UE).
  • – Natomiast w 2016 r. Polska nie przystąpiła do wzmocnionej współpracy 18 krajów UE, które uzgodniły zasady co do praw majątkowych w międzynarodowych małżeństwach i związkach partnerskich. Te reguły zaczną obowiązywać od 2019 r.

Jednak najważniejszym podziałem w UE jest granica między 19 krajami strefy euro oraz resztą, której waga mocno spadła przez brexitową rejteradę Brytyjczyków.

Euroland to zatem już istniejąca „pierwsza prędkość”, „twardy trzon”, „twarde jądro” Unii.

W zasadzie nie powinno się teraz mówić o powstawaniu „prędkości” (bo te już istnieją), lecz o pogłębianiu podziałów.


Przeczytaj też:

Jak Kaczyński Merkel pokochał

MAGDALENA CHRZCZONOWICZ  29 LIPCA 2016


Kaczyński zaklina Unię

„To pomysł na rozbicie, a w istocie likwidację Unii Europejskiej w dotychczasowym tego słowa znaczeniu. Ja nie sądzę, żeby pani kanclerz była zwolennikiem tego typu koncepcji” – tak ideę Unii „dwóch prędkości” skomentował 8 lutego prezes PiS Jarosław Kaczyński. Dzień wcześniej rozmawiał z panią kanclerz w Warszawie.

To prawda – strategicznym celem Angeli Merkel jest zachowanie jedności UE oraz utrzymanie Polski (i innych krajów naszej części Unii) jak najbliżej centrum UE. To przekłada się, przynajmniej na razie,

na niechęć Berlina do – sugerowanego przez Holendrów w 2016 r. – tworzenia strefy „mini-Schengen”, obejmującej tylko kraje gotowe na wspólną polityką azylową, czyli m.in. na przyjmowanie kwot uchodźców.

Jednak przywiązanie Merkel do jedności UE nie przeszkadza jej w poparciu dla tworzenia wspólnej polityki obronnej tylko przez chętne kraje UE. I przede wszystkim nie oznacza sprzeciwu Niemiec dla reform wewnątrz strefy euro, choć ich kształt będzie zależeć od składu nowego rządu w Berlinie po jesiennych wyborach.

„Nie mówiłam o różnych prędkościach w ramach eurolandu. Strefa euro powinna pozostać spójna i nadal wspólnie podtrzymywać wszystkie swoje projekty” – tak Merkel doprecyzowała 9 lutego swe pomysły na UE, gdy gazety we Włoszech zaczęły spekulować, że „prędkości” to pomysł Berlina na zepchnięcie Rzymu do niższej kategorii wewnątrz eurolandu.

Która prędkość dla Polski

Polska nie przyjmie euro, więc jest bez szans na dołączenie do „pierwszej prędkości”. Jednocześnie jest członkiem jednolitego rynku UE, który okazał się bodaj najtrwalszym spoiwem integracji europejskiej. A zatem nie ma mowy o dosłownym „wypisywaniu” Warszawy z UE w przewidywalnej przyszłości.

Natomiast jest duże prawdopodobieństwo, że zacieśnianie współpracy gospodarczej i budżetowej w eurolandzie doprowadzi do coraz mocniejszego wyodrębniania tej grupy także pod względem politycznym.

To niesie ryzyko, że w tym węższym gronie będą ucierane projekty nowych przepisów UE, a może i będzie dyskutowana polityka zagraniczna.

Przedpokoju dla Polski (i reszty krajów bez euro) nawet nie trzeba by ujmować w oficjalnych przepisach. Sama praktyka polityczna w Brukseli radykalnie osłabiałaby głos Warszawy.

Zacieśnienie „unii politycznej” w eurolandzie jest pomysłem mocno zakorzenionym we Francji (nie w części wiernej Marine Le Pen), a także dość popularnym we Włoszech, Beneluksie, Hiszpanii.

Takiego eurolandu, który marginalizowałby m.in. Polskę, zdecydowanie nie chcą Niemcy. Ale owa marginalizacja z czasem – chodzi o perspektywę 5-10 lat – mogłaby stać się efektem ubocznym pogłębiania integracji strefy euro.

Przeczytaj też:

Koncert pobożnych życzeń Waszczykowskiego. Nie wiemy nawet, co sprawdzać

SZYMON GRELA  9 LUTEGO 2017

Jak tego uniknąć?

Polska od lat stosowała taktykę „wkładania nogi w drzwi”, czyli – to udawało się dzięki współpracy z Londynem – dopisywała do reform eurolandu (m.in. unii bankowej) klauzule pozwalające na dołączenie do nowych projektów nawet przed przyjęciem euro.

Rząd Donalda Tuska podpisał się pod paktem fiskalnym z 2012 r. o dyscyplinie budżetowej krajów euro.

Ale najważniejszy był polski kapitał polityczny, chwalona przez Unię gospodarka i dobra reputacja Warszawy, która wzmacniała główny nurt w UE.

To, oczywiście, nie mogło zatrzeć dystansu miedzy eurolandem i resztą, ale mogło częściowo łagodzić jego skutki. Trudniej byłoby trzymać taką Polskę z dala od głównych dyskusji.

Jednak inaczej jest teraz z Polską i Węgrami (bo w Grupie Wyszehradzkiej tej linii nie podzielają Czesi i Słowacy), które rzucają Unii wyzwanie m.in. w kwestii praworządności, liberalnej demokracji, roli brukselskich instytucji w UE.


Przeczytaj też:

Kaczyński na morzu ideologicznych złudzeń. Czyli polityka europejska PiS

EUGENIUSZ SMOLAR  15 LUTEGO 2017


Paul Magnette, premier Walonii, rozprawiał niedawno o Polexicie, Hunxicie, Romaxicie, Bulxicie (wyjściu Polski, Węgier, Rumunii i Bułgarii z UE). Dwa-trzy lata temu takie wypowiedzi, nawet ze strony rządu regionalnego, wywołałyby awanturę. Teraz słowa Magnette’a stały się niemalże zwykłym głosem w europejskiej dyskusji.

Ile to może kosztować?

Rozwarstwianie się Unii może mieć – mierzalne w miliardach euro – koszty dla Polski już w następnym budżecie UE po 2020 r. Bruksela zacznie nad nim pracować tej jesieni.

Głównie w krajach Południa odżywają postulaty wydzielenia osobnego budżetu eurolandu (przed kilku dniami w niewiążącej uchwale poparł to Parlament Europejski), co da się przeprowadzić nawet bez zmiany traktatów UE.

To zapewne uszczupliłoby fundusze dla Polski i innych krajów bez euro. Polska zwalczała – wówczas dopiero kiełkujący – pomysł eurobudżetu przed negocjacjami budżetu UE na lata 2014-2020.

Ale teraz osłabiona pozycja polityczna Warszawy utrudni zwalczanie różnych „prędkości” w unijnej kasie.

Tomasz Bielecki jest dziennikarzem, mieszka w Brukseli, wieloletni korespondent „Gazety Wyborczej”.

 

OKO.press

Timmermans: państwa UE muszą pomóc w sporze z Polską

18.02.2017

Frans Timmermans uważa, że „wszyscy za wyjątkiem Niemiec powinni włączyć się w prawny spór z Polską”. Wiceprzewodniczący KE opowiedział się także za ideą Europy dwóch prędkości.

Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans ponaglił kraje członkowskie UE do przyjścia z pomocą w sporze o kontrowersyjną reformę wymiaru sprawiedliwości w Polsce. – To jasne, że KE nie jest w stanie działać sama. Państwa członkowskie muszą pomóc – powiedział Timmermans w wywiadzie udzielonym agencji Reutera podczas drugiego dnia Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium. Dodał, że 27 państw członkowskich musi zrozumieć, jak ważna dla przyszłości UE jest obrona państwa prawa. – Każde z nich musi przejąć za to swoją odpowiedzialność – powiedział holenderski polityk.

Za wyjątkiem Niemiec

Timmermanns dodał, że rozumie, iż rząd Niemiec z powodu historycznie obciążonych stosunków polsko-niemieckich świadomie nie uczestniczy w sporze. Podczas niedawnej wizyty w Warszawie Angela Merkel ogólnie podkreśliła znaczenie wolnej prasy i niezależnego sądownictwa. – Mamy jednak 26 innych rządów, które mogą się wypowiedzieć – stwierdził Frans Timmermans, wskazując, że najwidoczniej nie wszyscy zrozumieli znaczenie tego konfliktu.

Wyjaśnił, że chodzi o zasadnicze wyzwanie w Europie – o koncepcję wolnego i zamkniętego światopoglądu. – Problem ten powinien być ważny dla całej UE, bo państwo prawa jest tym, na czym zbudowana jest UE – przypomniał. – Nie możemy sobie pozwolić na to, by sądownictwo nie było niezależne – dodał.

Ważne dla każdego

Również dla rynku wewnętrznego UE jest koniecznością, by każdy miał dostęp do niezależnego sędziego, który nie otrzymuje poleceń od rządów. Timmermans wyraził obawę, że wraz z reformą sądownictwa w Polsce straci na znaczeniu trójpodział władzy. – Niezależność sądownictwa nie jest zabawką w rękach elit, tylko jest ważna dla każdego obywatela – dodał Timmermans.

Wiceszef KE sprzeciwił się wrażeniu, jakoby takie konflikty prawne piętrzyły się z krajami Europy Wschodniej. Wprawdzie pojawiają się co rusz dyskusje z Węgrami, ale można w nich często wypracować rozwiązania. W Rumunii zaś rząd wycofał się z projektu złagodzenia przepisów antykorupcyjnych. Polska jest dla niego przypadkiem szczególnym.

Europa dwóch prędkości

Jednocześnie Timmermans opowiedział się za – postulowaną już wcześniej przez kanclerz Niemiec – Europą dwóch prędkości. – Myślę, że jest to droga, której potrzebujemy w Europie – powiedział, zaznaczając, że jest to odpowiedź na podziały w Europie. Nie stymuluje tego podziału, tylko jemu zapobiega – dodał.

Zdaniem wiceprzewodniczącego KE koncepcja ta nie nadaje się do 19 krajów, które wprowadziły wspólną walutę. – Strefa euro potrzebuje jedności, a nie różnorodności – podkreślił Timmermans. W jego przekonaniu UE potrzebuje reform, ale wiele kwestii można uregulować w ramach już istniejących traktatów.

Ostra wymiana zdań

W dyskusji panelowej w pierwszym dniu Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium (17.02.2017) doszło do ostrej wymiany zdań między szefem polskiego MSZ Witoldem Waszczykowskim i wiceszefem KE Timmermansem. W dyskusji tej poszło o stosunek polskiego rządu do kwestii praworządności.

frans

onet.pl

c49nnebvyaamqj0

„Nekropolia nie dla PiS-u”, „Stop upartyjnianiu Wawelu”. Kaczyński przyjechał odwiedzić grób brata

jagor, PAP, 18.02.2017

Demonstracja pod Wawelem

Demonstracja pod Wawelem (Michał Łepecki)

• Prezes PiS przyjechał złożyć kwiaty na grobie Lecha i Marii Kaczyńskich
• Wjazdowi na wzgórze towarzyszyła demonstracja „przeciw upartyjnieniu Wawelu”
• Zbierano też podpisy pod listem do metropolity krakowskiego w tej sprawie

Każdego 18. dnia miesiąca – w miesięcznicę pogrzebu pary prezydenckiej – Jarosław Kaczyński odwiedza grób brata i bratowej. Pod Wawelem zebrało się w sobotę kilkadziesiąt osób. Przynieśli ze sobą tabliczki ze znakiem zakazu wjazdu i hasłami: „Nekropolia nie dla PiS-u”, „Stop upartyjnianiu Wawelu”, „Módl się prywatnie nie w blasku fleszy”. Skandowali: „Wawel królów, nie prezesów”, „Wawel wolny, nie PiS-owski”, „Modli się człowiek, a nie partia”, „Tu Jest Wawel, a nie Nowogrodzka”. Manifestujący – których od drogi na Wawel oddzielały barierki – nie próbowali zablokować wjazdu samochodów, wiozących m.in. prezesa PiS. Padły tylko okrzyki: „Będziesz siedzieć!”.

Dowiedz się więcej: 

O co chodzi organizatorom protestu?

– Jesteśmy tutaj, bo nie zgadzamy się na upolitycznienie Wzgórza Wawelskiego. Pan prezes Jarosław Kaczyński przyjeżdża na grób swojego brata i jego małżonki, ale robi to w sposób polityczny i widowiskowy, przyjeżdża razem z notablami partyjnymi, urządzając niejako partyjną szopkę. Temu się sprzeciwiamy – mówił Tomasz Puła, jeden z organizatorów protestu. Dodał, że krokiem do odpolitycznienia Wawelu byłaby likwidacja barierek, które są rozstawiane, gdy przyjeżdża prezes PiS. Jak podkreślił Puła, nie chodzi o zabronienie posłowi Kaczyńskiemu odwiedzania grobu brata, tylko „powinno się to odbywać w inny sposób”.

Czego żądają sygnatariusze pisma do metropolity?

Podczas demonstracji zbierano podpisy pod listem do metropolity krakowskiego abp. Marka Jędraszewskiego. „Wzgórze Wawelskie i Wawelska Katedra są dla każdego Polaka świętością. Z niepokojem obserwujemy, jak to symboliczne dla Polski i drogie sercu każdego Polaka miejsce jest zawłaszczane przez jedną partię polityczną. Jest to kolejny krok w kierunku podziału społeczeństwa. Nie zgadzamy się na polityczne wykorzystywanie Wawelu” – napisali sygnatariusze.

Kto podpisał się po listem?

W piśmie znajduje się prośba do arcybiskupa o zaprzestanie organizowania na Wawelu uroczystości partyjnych pod pretekstem odwiedzin grobu pary prezydenckiej. List podpisali m.in. Michał Rusinek, Adam Zagajewski, prof. Jan Hartman, były działacz Solidarności Edward Nowak, Leszek Wójtowicz. „Wawel jest własnością całego narodu, a nie jednej partii, nawet tej, która wygrała wybory i sprawuje władzę” – podkreślili. Dokument ma zostać przekazany metropolicie krakowskiemu.

Zobacz także

nekropolia

gazeta.pl

Anne Applebaum*

Donald Trump zmartwiony. Bo się wydało [APPLEBAUM]

17 lutego 2017

Wladimir Putin i Michael Flynn podczas spotkania w Moskwie w grudniu 2015 r.

Wladimir Putin i Michael Flynn podczas spotkania w Moskwie w grudniu 2015 r. (AP / AP)

Rozmowa Michaela Flynna, doradcy Donalda Trumpa, z ambasadorem Rosji nie musiała być transakcją: „Wy nam pomożecie przy wyborach, a my zniesiemy sankcje”. Ale i tak źle to wygląda.

W przypadku normalnego przekazania władzy, na początku normalnej prezydentury, nikogo nie zdziwiłoby, gdyby nowo mianowany doradca ds. bezpieczeństwa narodowego rozmawiał przez telefon z zagranicznym ambasadorem, nawet z ambasadorem rosyjskim. Albo chińskim. W przypadku normalnego przekazania władzy, na początku normalnej prezydentury, myśl, że oficjalne źródła przekazałyby treść takiej rozmowy dziennikarzom „The Washington Post” byłaby uznana za skandaliczną.

To jednak nie jest normalna prezydentura, a ekipa Donalda Trumpa nie przejęła władzy w normalny sposób. Ani też normalni doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego nie rozpoczynają swojego urzędowania jako ludzie, wobec których, jak podano, podjęto śledztwo.

Doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego kłamał w sprawie kontaktów z Rosją. Miał sugerować, że USA zniosą sankcje

Kiedy Michael Flynn obejmował swoje funkcje w administracji Trumpa, środowiska wywiadowcze w USA jednogłośnie doszły do wniosku, że w prezydenckich wyborach pewną rolę odegrali rosyjscy hakerzy i rosyjskie trolle. Otwarte pozostawało jednak pytanie, czy Flynn, Trump albo ktokolwiek inny w zamian za tę pomoc obiecał coś rządowi rosyjskiemu.

W takim kontekście zwyczajna rozmowa telefoniczna mogła potencjalnie stać się skandalem – a Flynn o tym wiedział. Jasne jest też, że wiedzieli o tym inni, z prezydentem włącznie. Rozmowa ta niekoniecznie musiała być dymiącym pistoletem, ostatecznym „dowodem” na to, że obiecano coś za coś: „Wy nam pomożecie przy wyborach, a my wam pomożemy przez zniesienie sankcji”. Ale jak się wydaje, coś takiego mogło mieć miejsce.

Zobacz też: Takiej konferencji prasowej w Białym Domu jeszcze nie było

Wywiad USA nie ufa Trumpowi

To wyjaśnia, dlaczego Flynn skłamał o tej rozmowie wiceprezydentowi i prasie. To wyjaśnia, dlaczego prezydent, chociaż wiedział o tej sprawie od wielu tygodni, nie wyrzucił Flynna wcześniej. To też wyjaśnia, dlaczego wyraził żal z powodu wycieku transkrypcji tej rozmowy, ale nie dlatego, że Flynn w ogóle przeprowadził tę rozmowę. To także wyjaśnia, dlaczego Flynn złożył rezygnację. On sam wie, i wie też prezydent, dlaczego to źle wygląda.

Wreszcie, rezygnacja Flynna ułatwia zrozumienie kontekstu innej tajemnicy: dlaczego Trump nie zniósł sankcji wobec Rosji w pierwszym tygodniu swojego urzędowania? Wielu ludzi w Waszyngtonie, a zwłaszcza w Departamencie Stanu, uważało, że się do tego przymierza; wielu Europejczyków już się szykowało, by na to zareagować. Podobno zrezygnował z pomysłu wydania takiego dekretu wskutek nacisków ze strony lidera republikańskiej większości w Senacie Mitcha McConnella (ze stanu Kentucky) i senatora Johna McCaina (republikanina ze stanu Arizona) oraz dlatego, że dyplomaci brytyjscy przekonywali jego ekipę, by tego nie robił tuż przed wizytą brytyjskiej premier.

Teraz wiemy, że mógł też być inny powód: Trump, a także Flynn, zaczęli się martwić, jak by to wyglądało – w oczach śledczych skupiających uwagę na Flynnie, a także w oczach innych, którzy znali treść rozmowy Flynna – gdyby sprawiali wrażenie, że nagradzają rząd rosyjski za udzieloną im pomoc. Czy, oczywiście, jak by to wyglądało, gdyby rzeczywiście nagrodzili rząd rosyjski za udzieloną im pomoc.

Śledztwo trwa.

przeł. Andrzej Ehrlich

*Anne Applebaum – amerykańska pisarka i publicystka, zdobywczyni Nagrody Pulitzera za książkę „Gułag”

(C) 2017 „The Washington Post”

 ekipa

CZWARTEK, 16 LUTEGO 2017

Rostowski o doniesieniach FT: To typowe dla Kaczyńskiego, dla jego kompletnego braku zrozumienia norm cywilizacji europejskiej

Rostowski o doniesieniach FT: To typowe dla Kaczyńskiego, dla jego kompletnego braku zrozumienia norm cywilizacji europejskiej

To typowe dla Jarosława Kaczyńskiego, dla jego kompletnego braku zrozumienia norm cywilizacji europejskiej. Zakładam, że to prawda, ponieważ poważna gazeta, jaką jest „Financial Times”, to napisała. Jeśli nie jest – to nie ma co komentować. Jeśli to prawda, to jest to gigantyczny błąd dyplomatyczny – powiedział Jacek Rostowski w “Brutalnej Prawdzie” Kamila Durczoka w Polsat News. Deklarację Jarosława Kaczyńskiego, opisywaną przez FT ocenił jako “słowa azjatyckiego watażki”.

rostowski

300polityka.pl

 

c49trv4wyaq49z6

Ponad tysiąc osób na marszu w obronie samorządów. „Łódź nie będzie Kaczogrodem!”

18.02.2017

Magdalena Gałczyńska

W południe na łódzkim placu Wolności zebrało się około tysiąca osób, które chciały zaprotestować przeciwko planom PiS-u dotyczącym zmian w ordynacji wyborczej. Marsz współorganizował łódzki KOD, miesięcznik „Liberte!” oraz politycy opozycji.

Na dzisiejszą manifestację do Łodzi przyjechał Mateusz Kijowski, który jednak nie przemawiał, a jedynie przechadzał się wśród protestujących. A ci mieli ze sobą transparenty, nawiązujące nie tylko do samorządów. Wśród tych najlepiej widocznych był jeden z napisem: „Póki mamy w głowach dobrze, nie oddamy sądów Ziobrze” oraz wielki portret Jarosława Kaczyńskiego z podpisem: „twarz specjalnej troski”. To wyraźne nawiązanie do niedawnych słów prezesa PiS-u, które padły podczas jego wizyty w Łodzi. Kaczyński powiedział wtedy, że wśród członków KOD-u, protestujących przeciw jego wizycie „widzi troszkę twarzy osób specjalnej troski”.

Wśród protestujących prawdziwą furorę zrobiło hasło, ukute przez radnego SLD, Macieja Rakowskiego, który z mównicy zapewnił, że: „Łódź nigdy nie będzie Kaczogrodem!”

Zdanowska: „Nie poddam się, będę kandydować”

Na dzisiejszym marszu obecna była prezydent Łodzi Hanna Zdanowska, która, jeśli zapowiadane przez PiS zmiany w ordynacji wejdą w życie, nie będzie mogła po raz trzeci kandydować w wyborach samorządowych. Mimo to prezydent zapowiedziała, że nie zamierza swoich planów zmieniać. Podtrzymała wcześniejszą deklarację, że w 2018 roku zamierza wystartować w wyborach samorządowych, by dokończyć wszystkie zmiany, które zapoczątkowała w Łodzi.

Prezydent Zdanowska podkreśliła też wagę „małych ojczyzn” i lokalnego patriotyzmu oraz dumy ze swojego miasta. Zdaniem prezydent, wszystko to udało się zbudować w Łodzi, która wcześniej była miastem, do którego przylgnęła łatka prowincji – a teraz staje się prawdziwą metropolią.

„PiS w sprawie samorządów śmieje się obywatelom w twarz”

Na marszu obecni byli przedstawiciele wszystkich partii opozycyjnych. Wśród nich, Marcin Gołaszewski, łódzki polityk Nowoczesnej, który podkreślał, że plany władzy, dotyczące samorządów to pokaz ignorowania głosu obywateli. – Kiedy politycy PiS mówią, że wprowadzą zmiany w ordynacji, pokazują, że opinie ludzi, tego symbolicznego suwerena, mają po prostu za nic – mówił polityk Nowoczesnej.

– A kiedy ktoś przeciw tym ewidentnie niekonstytucyjnym planom protestuje, prezes PiS mówi nam, żebyśmy zwrócili się do Trybunału Konstytucyjnego. I to jest po prostu śmianie się ludziom w twarz, bo wszyscy widzimy, jak PiS ubezwłasnowolnił Trybunał – dodawał Gołaszewski.

Podkreślił, że centralizacja władzy, do której dąży PiS, to element państwa totalitarnego. – PiS boi się samorządności na poziomie lokalnym. A wie, że wygrać wybory może tylko manipulując ordynacją. Stąd obecne, bardzo groźne pomysły, tyle że ludzie się na nie nie nabiorą. Bo w samorządach wiedzą, kto jest, a kto nie jest dobrym gospodarzem – mówił polityk Nowoczesnej.

„Albo Kaczyński się cofnie, albo pójdziemy po niego na Nowogrodzką”

Protestujący podkreślali, że protesty w obronie samorządów oraz niezawisłych sądów są konieczne. – Nie można tworzyć sobie ordynacji pod konkretnego kandydata! A to właśnie próbuje robić PiS, zapowiadając swoje zmiany – mówił łódzki wiceprezydent i wiceszef SLD Tomasz Trela. – Powiem na własnym przykładzie. Honorem jest wystartować w uczciwych wyborach i, tak jak ja, przegrać. A dyshonorem wystartować w wyborach, gdzie wcześniej specjalnie „skrojono” ordynację na potrzeby partii rządzącej, która chce przejąć wszystkie dziedziny życia, także samorządy – mówił. – Jeśli pan Kaczyński dalej będzie tak robił i dążył do wprowadzenia zmian w ordynacji, to powiem wprost – pójdziemy po niego na Nowogrodzką – kwitował Trela.

Podczas dzisiejszego marszu, który po 14 zakończył się pod siedzibą PiS-u przy Piotrkowskiej, manifestanci zbierali podpisy pod wnioskiem o referendum w sprawie zmian w ordynacji wyborczej. Pomysłodawcą tego referendum są publicyści miesięcznika „Liberte!”, a akcję referendalną wspiera KOD i politycy opozycji. Samorządowcy obecni na dzisiejszym marszu, z marszałkiem województwa łódzkiego Witoldem Stępniem oraz prezydentami i wójtami podłódzkich miast podpisali deklarację o wspólnym sprzeciwie wobec ingerowania władzy centralnej w samorządy.

tomasz-trela

http://lodz.onet.pl/ponad-tysiac-osob-na-marszu-w-obronie-samorzadow-lodz-nie-bedzie-kaczogrodem/dwrfp36

Morawiecki:

gość, który w IIIRP zarobił za bycie bankowym prezesem-słupem kilka milionów euro, pierdoli o braku sprawiedliwości w ostatnim ćwierćwieczu🐏

Jak to ze zbiórką na pomnik Kaczyńskich było…

Jak to ze zbiórką na pomnik Kaczyńskich było…

Sprawa społecznej zbiórki pieniędzy na budowę w Radomiu pomnika Marii i Lecha Kaczyńskich od lat budzi wątpliwości. Pierwsze informacje o podejrzeniach i rzekomych nieprawidłowościach dotarły do CBA jeszcze przed zwycięskimi dla PiS wyborami parlamentarnymi w 2015 roku. Biurem kierował wówczas Paweł Wojtunik. Funkcjonariusze co prawda podjęli decyzję o analizie spływających do Biura doniesień, ale nie wszczęli żadnej operacji, uznawszy, iż cała sprawa nie leży w ich kompetencjach. Uznali, że raczej powinna się jej przyjrzeć policja. Mijały miesiące, a teraz można już powiedzieć nawet i lata. Sprawa jednak nie została zapomniana.

Po wygranych przez PiS wyborach postępowanie wszczęto. Przesłuchano osoby, które odpowiadały za zbiórkę cegiełek, firmowaną przez posła PiS Marka Suskiego, który był wówczas przewodniczącym społecznego komitetu budowy pomnika Kaczyńskich w Radomiu. Z informacji rmf24.pl wynika, że lubelska prokuratura nadal prowadzi śledztwo w tej sprawie.

RMF FM podało, że śledztwo lubelskiej prokuratury nie dotyczy wprost działalności społecznego komitetu, który zbierał cegiełki na pomnik pary prezydenckiej, sprawdzana jest dystrybucja cegiełek. Badana jest rola jednego z byłych wiceprezydentów Radomia, który je rozprowadzał. Według śledczych, mogło dojść do wykorzystywania przez niego funkcji, którą pełnił. Sprawdzane jest, czy od kupowania cegiełek uzależniał jakieś decyzje.

Sam Marek Suski zachowuje pełen spokój. W Polsat News pytany o doniesienia radia RMF FM, które podało, że CBA prowadzi operację, której celem może być polityk PiS, stwierdził, że to manipulacja. – „W tych doniesieniach nie ma żadnej mowy o tym, żeby stwierdzono cokolwiek, a jeżeli cztery lata po wybudowaniu pomnika, cztery lata się sprawdza i nic nie ma, to wydaje się, że puszczenie tego w tym momencie, raczej jest związane z czymś innym”. Dodał, że „CBA jest od tego, by wnikliwie badać sprawy, które dotyczą przede wszystkim ludzi władzy, i musi kontynuować postępowanie podjęte przez poprzedników”. Jednocześnie zasugerował, że te działania nie mają podstaw i są motywowane politycznie… Oświadczył nawet, że w czasie zbiórki nie doszło do żadnych nieprawidłowości.

Pierwszy w Polsce monument przedstawiający prezydencką parę został odsłonięty w Radomiu w kwietniu 2013 roku i kosztował około 230 tys. zł.

koduj24

koduj24.pl

Waldemar Kuczyński

Wariaci lub kanalie? Absolutnie trafne, może jeszcze trochę rozdartych, co robić, miał być raj a jest szambo, ale nasze! Oto PiS-land.

c48rvjlwcaahv95

 

c49hwg9xuaahlds

Jacek Kurski o „Uchu Prezesa”: Bohaterowie niespełna władz umysłowych albo kanalie

WB, 18.02.2017

Robert Górski / Jacek Kurski

Robert Górski / Jacek Kurski (Youtube.com/UchoPrezesa / Agencja Gazeta)

Prezes TVP w rozmowie z wPolityce przyznał, że ma „mieszane uczucia” jeśli chodzi o serial Roberta Górskiego. – Środowisko pokazane w „Uchu prezesa” jest, gdy odrzeć warstwę komiczną, dosyć paskudne – mówił Kurski.

 

Prezes TVP Jacek Kurski udzielił wywiadu serwisowi wPolityce.pl. Jednym z tematów rozmowy był serial „Ucho Prezesa”, w którym sparodiowano też jego samego. Zdaniem Kurskiego w serialu „nie ma pozytywnych bohaterów”.

Jakoś trzyma się tylko Prezes. Cała reszta to albo osoby niespełna władz umysłowych, albo integralne kanalie. Natomiast słyszę ze wszystkich stron, że jestem tam, mimo wszystko, dosyć sympatycznie pokazany

– mówi Prezes TVP. Ubolewa jednak nad faktem, że twórca serialu, grający tytułowego prezesa Robert Górski był „nieco bardziej łaskawy”, kiedy parodiował Donalda Tuska. – Tam, jak obradował „rząd Tuska”, to albo to były lenie, albo jacyś nudziarze, albo „haratanie w gałę”. Nie było wizerunków, które by wykluczały etycznie. Środowisko pokazane w „Uchu prezesa” jest, gdy odrzeć warstwę komiczną, dosyć paskudne – mówi.

Pietrzak zamiast „Ucha Prezesa”

Kurski był też pytany o warunki, jakie Telewizja Polska miała postawić Górskiemu, by serial był emitowany na antenie stacji. Prezes poinformował, że nie brał udział w negocjacjach, ale TVP miało mieć „subtelne oczekiwanie, żeby symetrycznie sobie żartować z obu stron politycznego konfliktu”.

Przy okazji rozmowy o kabaretach w TVP, Kurski poinformował, że na antenie pojawi się Jan Pietrzak. Najnowszy program w jego wykonaniu ma zostać wyemitowany już w najbliższą niedzielę.

Kuracja Kurskiego: „Wiadomości” po „Faktach”

Prezes TVP pochwalił w wywiadzie „Wiadomości”, które „zbudowały sobie markę i powagę”, a politycy zabiegają, by wystąpić w rozmowie po serwisie informacyjnym.

Oczywiście są rzeczy do poprawienia. Ale idzie to w bardzo dobrą stronę. Co zrobić, by mieć zdrowy stosunek do „Wiadomości”? Jest jeden rodzaj kuracji, którą sam sobie „zadaję”: obejrzeć „Fakty”. Ja to robię raz w tygodniu i z ulgą przełączam się na „Wiadomości”, gdzie jestem z powrotem w normalnej telewizji

– wyjaśnia Kurski. Były polityk uważa, że TVN i Polsat to środowisko o przechyle tak „antyrzadowym, antykonserwatywnym”, że TVP „z natury rzeczy musi, dając miejsce opozycji – prezentować racje rządu, które nie są eksponowane gdzie indziej”.

ucho-prezesa-2

gazeta.pl

Wyznanie stewarda.

c43rnxnxuaaf5_g

Waldemar Mystkowski

Buraczane wystąpienie Waszczykowskiego

monachium

Stachanowcy. W ciągu dwóch dni na arenie międzynarodowej PiS-owcy popisali się takimi oto wyczynami: Antoni Macierewicz przekonał NATO do katastrofy smoleńskiej, Mateusz Morawiecki rozwalił Tima Sebastiana w Deutsche Welle, iż prawo nie jest najważniejsze, a Witold Waszczykowski obnażył wiceszefa Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa, albowiem Holandia nie ma Trybunału Konstytucyjnego.

Zauważmy, iż prezes się nie wypowiadał. Chociaż – wycofuję się – „Finnancial Times” podał, że Jarosław Kaczyński postraszył via Angela Merkel, iż za Donaldem Tuskiem może być wysłany list gończy, europejski nakaz aresztowania.

Urobek godny stachanowców. I jak ma być odbierana Polska na arenie międzynarodowej? Tak jak Andrzej Duda podczas 53. Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium, gdzie przebywał wiceprezydent USA Mike Pence, który nie raczył z nim porozmawiać, ale za to Duda usłyszał, że Lech Wałęsa jest bohaterem zwycięskiej walki z komunizmem. Nie Lech Kaczyński, a nawet gieroj nad gierojami Jarosław Kaczyński.

Takich dorobiliśmy się reprezentantów, którzy na zewnątrz nie potrafią trzymać fason dumnego Polaka, jakim ja się czuję, tylko nas ośmieszają. Całkiem uzasadnione jest domaganie się od polityków PiS, by przed swymi wystąpieniami za granicą prosili media, aby ich podpisywali „pisowiec”, bądź władza PiS, jakkolwiek, gdyż kompromitują Polaka, Polskę. Takie podpisy są tak samo ważne, jak z obozami koncentracyjnymi. Pisowiec pochodzi z terenu Polski, zdobył władzę w procedurze demokratycznej, lecz niszczy demokrację i samą Polskę. Jasne?

Waszczykowski, który nie lubi wegetarian, zaprezentował się iście buraczano na panelu dyskusyjnym w Monachium, gdzie posadzili go wraz z wiceszefem Komisji Europejskiej Fransem Timmermansem. Waszczykowski był przypuścić atak na Holendra zarzutem, iż Holandia nie spełnia standardów europejskich, gdyż nie posiada Trybunału Konstytucyjnego.

Z takim zarzutem może wystąpić kolokwialny burak w stosunku do mieszczańskiej Holandii, która prawem przysłowiowo oddycha, my tymczasem smogiem i takimi Waszczykowskimi, pisowcami, jako rzekłem. O prawa obywatelskie Holendrzy dobijali się wiekami, wywalczyli je i żadnemu ichniemu politykowi przez myśl nie przejdzie, aby je odbierać. Byle sąd przywróci polityka holenderskiego do porządku prawnego.

Pisowca Waszczykowskiego mógł szczególnie zdenerwować Timmermans tym, iż zrecenzował pisowską walkę z demokracją godną porządnego KOD-owca: „W dniu, w którym rząd (holenderski – przyp. mój) będzie ingerował w sądownictwo, ja też wyjdę na ulicę”.

Mamy KOD-owca w osobie wiceszefa KE. W Polsce oburzenie w szeregach pisowców – jako napisałem – powszechne. Oto szefowa gabinetu Dudy Małgorzata Sadurska odpowiedziała językiem pisowskim, iż Timmerman „chce coś narzucać Polsce”.

Przestrzeganie prawa to jest „chce narzucić”, upomina się o nie w imieniu Polaków. A jak ktoś by nie wiedział, kto to jest ta Sadurska, która ma formalnie wysokie stanowisko, lecz rzadko występuje, bo niewiele ma do powiedzenia, to podpowiem , że można znaleźć obrazek z nią na You Tube, jak ustawiona w jednym szeregu z prezesem PiS i innymi politykami tej partii wzieli się za łapki, falują, podskakują i razem śpiewają na cześć o. Tadeusza Rydzyka. Takie to śmieszne i kompromitujące postaci reprezentują PiS, ale nie Polaków. Stachanowcy kompromitacji.

 

Jak napisać opowieść? Elżbieta Cherezińska: „Róbmy bohaterom zdjęcia za pomocą słów” [AKADEMIA OPOWIEŚCI]

Emilia Stawikowska, 17 lutego 2017

Akademia Opowieści w Gdańsku

Akademia Opowieści w Gdańsku (Bartosz Bańka)

– Trzeba, za pomocą słów, zrobić naszemu bohaterowi zdjęcie z bliska. Opisać go za pomocą szczegółów, przez pryzmat zmarszczki pod okiem – radziła pisarka Elżbieta Cherezińska podczas gdańskiego spotkania Akademii Opowieści. W Teatrze Szekspirowskim słuchał jej tłum osób zainteresowanych konkursem na opowieść o najważniejszym człowieku w naszym życiu.

* O co chodzi w Akademii Opowieści?

* Wyślij zgłoszenie konkursowe

* Zapoznaj się z regulaminem

W piątek, w sali drewnianej Teatru Szekspirowskiego w Gdańsku, odbyło się kolejne spotkanie Akademii Opowieści „Gazety Wyborczej”. Ponad 150 osób przyszło posłuchać, jak napisać o najważniejszym człowieku w naszym życiu.

– Ideą spotkania jest przekonanie ludzi w nim uczestniczących do tego, że ich historie – tak bardzo naturalne i zwykłe – są w jakimś sensie unikatowe. Warto przywołać osoby, które odeszły albo które są zapomniane. Ich historie są wyjątkowe, każda z nich jest niepowtarzalna. Jedyna – tłumaczy Michał Nogaś, który poprowadził warsztaty.

Bohaterką gdańskiej Akademii była Elżbieta Cherezińska, pisarka specjalizująca się w powieści historycznej, autorka bestsellerowej „Korony śniegu i krwi”, absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie.

Przypadkowe spotkanie

– Warto czasem się rozejrzeć, nie lekceważyć znaków, które daje nam życie – rozpoczęła spotkanie Cherezińska i opowiedziała o tym, jak pewnego dnia podczas podróży pociągiem poznała Władysława Frenkiela. Autorka przyznała, że to właśnie ten mężczyzna okazał się najważniejszą osobą w jej zawodowym życiu.

– Jechałam na spotkanie autorskie mojej książki „Z jednej strony, z drugiej strony”, która powstała na podstawie współpracy z Szewachem Weissem – opowiadała Cherezińska. – Na czas podróży byłam ubrana w dres, bo na spotkanie miałam przebrać się dopiero w hotelu. Pewien elegancki, starszy mężczyzna bardzo starał się mnie zagadać. Zbywałam go, aż w końcu powiedział mi, że jest synem Estery Daum, sekretarki Chaima Rumkowskiego w łódzkim getcie.

Jak opisać bohatera

Mężczyzna nazywał się Władysław Frenkiel i już następnego dnia podzielił się z Cherezińską rodzinną pamiątką – dziennikami Estery Daum. Na ich podstawie w 2008 r. powstała druga książka pisarki „Byłam sekretarką Rumkowskiego”.

Michał Nogaś pytał, jak napisać ciekawą opowieść o najważniejszej osobie w naszym życiu.

– Trzeba przygotować tło opowieści – odpowiedziała Cherezińska. – Trzeba, za pomocą słów, zrobić naszemu bohaterowi zdjęcie z bliska. Opisać go za pomocą szczegółów, przez pryzmat zmarszczki pod okiem. Niektórzy piszący mają taki dar, że gdy tylko wprowadzają nowego bohatera, już w drugim opisującym go zdaniu są w stanie przyciągnąć do niego czytelnika. Są takie książki, w których autor nie pisze, czy bohater jest szczupły, czy wysoki, jak jest ubrany, a mimo to czytelnik doskonale potrafi sobie tego bohatera wyobrazić.

Kolejna rada pisarki – uważnie słuchać.

– Nasi najbliżsi odchodzą w błyskawicznym tempie, przysłuchujmy się uważnie ich opowieściom – radziła Elżbieta Cherezińska. – Ja dzisiaj żałuję, że słyszałam od babci tyle historii, a nie wypytałam jej wystarczająco o szczegóły. Starsze osoby mają wybiórczy sposób snucia opowieści. A pamiętajmy, że nikt nie wychodzi czysty z wojny, często w naszych rodzinnych historiach kryje się wiele tajemnic.

Partnerem akcji jest Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”, organizator czerwcowego Festiwalu Małych Opowieści realizowanego w ramach obchodów Wielkiego Jubileuszu 700-lecia Miasta Lublin.

Więcej rad, jak pisać o najważniejszym człowieku w naszym życiu, przeczytacie 24 lutego w „Magazynie Trójmiasto”.

***

Konkurs z nagrodami

Na wasze opowieści czekamy do 31 marca 2017 r. Opowiadanie nie może przekraczać 8 tys. znaków. Każdy może nadesłać tylko jedno opowiadanie. Należy je wysłać na specjalnym formularzu zamieszczonym w serwisie: AKADEMIA OPOWIEŚCI.

Autorom trzech najciekawszych prac kapituła konkursu przyzna nagrody pieniężne w wysokości 5 tys. zł, 3 tys. zł oraz 2 tys. zł netto. Ich opowieści zostaną opublikowane w „Dużym Formacie”, dodatku do „Gazety Wyborczej”, i w serwisie Akademii.

wyborcza-trojmiasto

wyborcza.pl

Konferencja w Monachium: Timmermans ostro punktuje Waszczykowskiego
Między politykami doszło do ostrego spięcia. Timmermans bezceremonialnie sprowadza do parteru szefa polskiego MSZ.

Do ostrej wymiany zdań między szefem polskiego MSZ i pierwszym wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej Fransem Timmermansem doszło podczas jednego z paneli dyskusyjnych, zorganizowanych w ramach 53. Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa.

Zaczęło się od niewinnej różnicy poglądów w sprawie Brexitu. Wiceprzewodniczący KE określił Brexit głupim pomysłem, zapewniając przy tym, że szanuje decyzję Brytyjczyków, więc dołoży wszelkich starań, aby rozwód Wielkiej Brytanii i UE odbył się w możliwie najłagodniejszy sposób.

Minister Waszczykowski odpowiedział wówczas, że „Brexit to efekt tego, że Brytyjczycy nie mogli już znieść Unii Europejskiej”, co powinno skłonić UE do namysłu, czym właściwie jest dzisiaj ta Wspólnota i jakie są jej cele. Szef polskiego MSZ odniósł się także do kwestii przyjmowania przez Polskę Ukraińców. Wytknął Unii hipokryzję: skrytykował struktury UE za wymaganie od Polski solidarności względem przyjmowania uchodźców, ale pomijanie jej w takich kwestiach jak dostawy gazu czy energii. „Polacy musieli jako obywatele UE czekać siedem lat na otwarcie przez Niemcy rynku pracy” – mówił dalej Waszczykowski.

Na tym nie koniec. Swoją wypowiedź minister spuentował stwierdzeniem, że wiceprzewodniczący KE żyje „w wieży z kości słoniowej”, co wywołało ogólne poruszenie na sali.

Co odpowiedział Frans Timmermans?

Dyskusja między politykami rozgorzała. Timmermans wypomniał Waszczykowskiemu między innymi, że Polki w „czarnym proteście” musiały wymóc na rządzie PiS odstąpienie od planu zaostrzenia prawa aborcyjnego.

Waszczykowski nie pozostał mu dłużny. „To kiedy Trybunał Konstytucyjny w Holandii zostanie stworzony zgodnie z europejskimi standardami?” – zapytał. Timmermans odpowiedział błyskotliwie i zebrał owacje od publiczności.

Timmermans punktuje Waszczykowskiego za TK

Holenderski system prawny nie przewiduje istnienia instytucji przypominającej polski TK. Już wcześniej minister Waszczykowski przekonywał, że skoro w Holandii nie ma takiego organu, to (jako Holender) Frans Timmermans nie ma prawa mieszać się w sprawy polskiego TK. Ale ten odpowiedział:

„Jeśli rząd Holandii złamie konstytucję i będzie się mieszał w sprawy wymiaru sprawiedliwości, ja też wyjdę na ulicę. Nie ma żadnego prawnego wymogu, by państwo miało trybunał konstytucyjny. Ale jeśli konstytucja danego kraju go przewiduje, to tę konstytucję trzeba respektować”.

Po tych słowach na sali rozległy się oklaski. Waszczykowski próbował jeszcze kontratakować, mówiąc, że rząd PiS chce jedynie, aby Komisja Europejska pozwoliła mu respektować swoją konstytucję. „Ależ proszę bardzo, tylko o to was prosimy” – odpowiedział holenderski polityk, za co ponownie został nagrodzony brawami.

Czym jest Monachijska Konferencja Bezpieczeństwa?

Konferencja w Monachium jest międzynarodowym spotkaniem polityków ds. wojskowych i bezpieczeństwa oraz przemysłu zbrojeniowego. To największe spotkanie tego rodzaju na świecie, w którym biorą udział politycy, dyplomaci i eksperci z krajów członkowskich NATO, Unii Europejskiej oraz innych krajów, takich jak Rosja, Chińska Republika Ludowa, Japonia czy Indie.

polityka.pl

SOBOTA, 18 LUTEGO 2017

Sadurska o słowach Timmermansa: Atak w ogóle nieprzystający do tematu konferencji

09:56

Sadurska o słowach Timmermansa: Atak w ogóle nieprzystający do tematu konferencji

Atak w ogóle nieprzystający do tematu konferencji. Timmermans pokazuje się w jednej osobie w kilku rolach. Jako sędzia, jako oceniający, jako osoba, która chce coś narzucać Polsce. Nie ma pojęcia, jak wygląda sytuacji w Polsce, jak działa prawo i TK – stwierdziła w „Śniadaniu w Trójce” Małgorzata Sadurska z Kancelarii Prezydenta.

09:37

Halicki o konferencji w Monachium: Jesteśmy usadzani do kąta i łajani za nieposzanowanie porządku demokratycznego

Jesteśmy usadzani do kąta i łajani za nieposzanowanie porządku demokratycznego w państwie. Za taką postawę, która nasze partnerstwo stawia pod znakiem zapytania. To wstyd. Dlatego do tego dochodzi, że ten polski głos, jak my szukamy naszej obecności, to widzimy go w panelu z boku, a nie na sali głównej, gdzie powinien być dobitnie przedstawiony. Mówię także o obecności prezydenta Dudy, który z nikim ważnym się nie spotkał. Nie mógł się spotkać się z wiceprezydentem Pencem, chociaż wiem, że takie zabiegi były. To też jest dowód na to, w jakiej pozycji jest dzisiaj Polska – mówił Andrzej Halicki w „Śniadaniu w Trójce”.

300polityka.pl

PiS masakruje Macierewicz przekonał NATO, by zajęła się Smoleńskiem Morawicki rozwalił Tima Sebastiana Waszczykowski obnażył Timmermansa 🙂

„Szanujcie własną konstytucję”. Timmermans do Waszczykowskiego

2017-02-17

„Będziemy przestrzegać naszej konstytucji, a nie waszej wizji naszej konstytucji”. „Jesteśmy teraz w sferze alternatywnych faktów” – to fragmenty ostrej wymiany zdań pomiędzy szefem polskiego MSZ Witoldem Waszczykowskim a wiceprzewodniczącym KE Fransem Timmermansem. Doszło do niej w piątek w Monachium podczas panelu dyskusyjnego o przyszłości Unii Europejskiej.

W panelu, zorganizowanym w ramach 53. Konferencji Bezpieczeństwa, wzięli też udział: prezydent Litwy Dalia Grybauskaite i niemiecki minister finansów Wolfgang Schauble.

 

Spięcie zaczęło się od wypowiedzi Franza Timmermansa: – Kiedy kobiety w Polsce sądziły, że ich prawa będą ograniczane przez rząd lub parlament, to natychmiast wyszły na ulice. Wyszły, bo podzielają wspólne poglądy. Za waszym pozwoleniem powiem coś o naturze tej Unii Europejskiej. Natura Unii Europejskiej jest oparta na prawie, na traktatach, które podpisujemy. Każdy jest równy przed prawem. Tak, możemy mieć różne prędkości rozwoju. Tak, wszyscy idziemy w tym samym kierunku, choć nie z tą samą prędkością. Mnie to odpowiada. Ale każdy jest równy wobec prawa. To prawo jest ustalane na poziomie europejskim, a kraje członkowskie powinny je implementować. Rządy prawa oznaczają, że władza nie ingeruje w sądownictwo, nie ogranicza sędziów, którzy wydają wyroki. Sędziowie powinni móc bezpośrednio kontaktować się z Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości. Nie tylko dlatego, że takie jest prawo każdego obywatela, ale też dlatego, że na tym bazuje nasz wewnętrzny rynek. Każdy, kto działa na wewnętrznym rynku powinien mieć dostęp do niezawisłego sędziego, który nie wykonuje poleceń rządu! To jest fundament Unii – prawo. Nie władza, nie polityka, ale traktaty i prawo.
Waszczykowski: – Chciałbym się do tego odnieść – to kiedy w Holandii powstanie Trybunał Konstytucyjny? Wedle standardów europejskich? To pytanie retoryczne, nie musi pan na nie odpowiadać.
Timmermans: – Nie, z przyjemnością odpowiem. W dniu, w którym rząd będzie ingerował w sądownictwo, ja też wyjdę na ulicę. Nie ma żadnego prawa, które wymaga, aby państwo miało Trybunał Konstytucyjny. Ale jeżeli masz Trybunał Konstytucyjny, zgodny z Twoją konstytucją, to, proszę, szanuj zasady swojej konstytucji.
Waszczykowski: – Ale, jeszcze raz. Powinniśmy szanować naszą własną konstytucję?
Timmermans: Tak, prosimy! My tylko o to prosimy! Żebyście szanowali własną konstytucję.

 

Waszczykowski: Pozwólcie nam przestrzegać naszej konstytucji – nie waszej wizji naszej konstytucji. Dobrze?

 

Timmermans: – Sam pan poprosił o opinię Komisji Weneckiej. Odpowiedź Komisji była jasna jak słońce. Jedyne co oni od was otrzymali, to obraźliwa odpowiedź. I żadnej odpowiedzi na to, co oni wam zalecili. Proszę, rozwiążmy to wspólnie, współpracując.

 

Waszczykowski: Wyrok Komisji Weneckiej….tak naprawdę nie było wyroku, to była rada. Końcowa rada stanowiła: macie w Polsce spór polityczny. Rozwiążcie go za pomocą instrumentów politycznych. Nie za pomocą ingerecji zagranicznych instytucji.

 

Timmemans: Jesteśmy teraz w sferze alternatywnych faktów. Pozostawmy to na tym.

szanujcie

polsatnews.pl

 

Z robotem do łóżka. Kochanie, wymasuj mi tranzystory

Artur Włodarski, współpraca Jakub Wątor, 17 lutego 2017

Mają elastyczne kości i zęby, wymienne twarze na magnes, zmienny rozmiar biustu i puls. Można je mieć już za 6,5 tys. dol. Za osobowość trzeba będzie dopłacić

Mają elastyczne kości i zęby, wymienne twarze na magnes, zmienny rozmiar biustu i puls. Można je mieć już za 6,5 tys. dol. Za osobowość trzeba będzie dopłacić (Fot. materiały prasowe)

Najpierw będzie to oferta dla majętnych. Potem dla wszystkich. Roboty pozwolą nam odkryć seks na nowo. Ale co będzie, gdy kochanek postawi znak równości między fembotem i kobietą?

Jest rok 2005. W jaskini Hohle Fels w Niemczech grupa archeologów dokonuje niecodziennego odkrycia: starannie wypolerowany kamienny walec o długości 20 i średnicy 3 cm z okresu górnego paleolitu budzi jednoznaczne skojarzenie. Zdaniem prof. Nicholasa Conarda to najstarszy przedmiot służący do seksualnej stymulacji.

28 tys. lat po odkryciu przez mieszkankę Hohle Fels nowego zastosowania kamienia łupanego pewna mieszkanka Chicago też dokonuje niecodziennego odkrycia: jej ekskluzywny wibrator ją szpieguje! Okazuje się, że We-Vibe Tango (silny, cichy, osiem trybów wibracji) podczas ładowania (kablem USB z komputera) przesyła swojemu producentowi w Ottawie informacje o tym, jak długo i często jest używany oraz do jakiej temperatury nagrzewa się w trakcie. Rzecznik firmy Standard Innovation tłumaczy, że to po to, by jej kolejne produkty dawały klientom większą satysfakcję.

Wystarczą proste odpowiedzi

Dokładnie taki sam cel ma Douglas Hines, założyciel i szef firmy TrueCompanion z New Jersey. W 2008 r. ten specjalista od sztucznej inteligencji porzuca pracę w AT&T Bell Labs dla seksbiznesu przez duże „b”. Nakładem miliona dolarów uruchamia produkcję pierwszego w świecie robota, który w sposób godny XXI wieku zaspokaja najbardziej pierwotną z ludzkich potrzeb. Roxxxy debiutuje w 2010 r. na AEE – targach rozrywki dla dorosłych w światowej stolicy uciech, Las Vegas. I z miejsca zdobywa światowy rozgłos. Wzorowany na studentce akademii sztuk pięknych android mierzy 170 cm, waży 54 kg i ma idealne proporcje ciała. Dziś może razić głupkowaty wyraz twarzy Roxxxy – zwłaszcza usta rozchylone jak u topielca. Wówczas potencjalnych klientów intrygowały inne jej walory: faktura i miękkość sylikonowej skóry, możliwość symulowania wielokrotnych orgazmów oraz dopasowania szczegółów anatomicznych (a także włosów, oczu, piersi i karnacji) do indywidualnych preferencji. Hines podkreślał zaś przed kamerami intelektualne walory Roxxxy, która potrafi odpowiadać na proste pytania (zasób słownictwa można poszerzać via internet), prawić komplementy człowiekowi i zapewniać go o swojej miłości.

Najwyraźniej to wystarczy sporej części mężczyzn, skoro aż 4 tys. już podczas targów wpłaciło zaliczkę na Roxxxy mimo ceny sięgającej 10 tys. dol. Dziś największym problemem Hinesa jest zaspokojenie popytu: wyprodukowanie superrealistycznego androida trwa aż 80 godzin, a więc pięć razy dłużej niż przeciętnego samochodu.

Dildo, czy to nie genialne. Targi porno w Las Vegas

Pogawędka o Heideggerze przed, papieros po

Jednak wart 15 mld dol. rynek seksualnych akcesoriów nie zostawia napalonych klientów z pustymi rękami. Po przeciwnej stronie USA, w kalifornijskim San Marcos, działa firma Abyss Creations eksportująca do 197 państw swoje RealDolls, zwane rolls-royce’ami w świecie sekslalek. Niektóre modele do złudzenia przypominają. modelki. Od prawdziwych różnią się elastycznymi kośćmi i zębami (by nie uszkodzić użytkownika), wymiennymi twarzami (na magnes) i intymnymi częściami ciała. Na stronie firmy można wybrać jeden z ponad 50 modeli i skonfigurować go sobie niczym samochód. Najtańszy model kosztuje 6,5 tys. dol. Najdroższy – 51 tys. Ma bijące serce, zmienny puls i rozmiar biustu.

15 kwietnia będzie historycznym dniem dla firmy, która wleje w swe produkty coś w rodzaju elektronicznej duszy. Inteligentna aplikacja Harmony AI pozwoli wybrać jedną z pięciu typów osobowości lalki (miła, namiętna, nieśmiała, naiwna, mądra), czyniąc z niej humanoidalnego kobiecego robota (fembota) zdolnego do konwersacji i flirtu. – To będzie nowa jakość relacji człowieka z maszyną – mówi szef firmy Matt McMullen. – Subtelna, lecz silna nić porozumienia, która przyciągnie klientów szukających czegoś więcej niż seksualne spełnienie.

Mój czuły kochanek robot

Lisy głowa nie boli

Na świecie już teraz swoje lalki ma przeszło pół miliona mężczyzn. Najwięcej w USA, Niemczech, Australii, Wielkiej Brytanii, Korei Południowej i Japonii, gdzie wszystko się zaczęło. Pierwszą lalkę niedmuchaną – choć to określenie może być nieco mylące – wypuścili Japończycy w 1980 r. Z grubsza przypominała kobietę i była lateksowa, przez co pachniała jak wielka prezerwatywa. Dziś Japończycy mają najbogatszy asortyment superrealistycznych sylikonowych sekslalek i najmniejsze opory w ich używaniu. Przebojem jest tam Lisa – mierząca135 cm lalka lolitka przypominająca nad wiek rozwiniętą 13-latkę (prawo jeszcze tego nie zabrania).

Mało pruderyjne, za to mocno oswojone z robotami społeczeństwo szybko ulega nowej modzie, czy raczej obyczajowej rewolucji, która w ciągu 10-15 lat rozleje się na inne kraje rozwinięte. Dlaczego?

– Coraz więcej ludzi ma problemy z nawiązywaniem bliskich relacji. Alienację pogłębia technologia, która nas pochłania, absorbuje i uzależnia. Ale niebawem podsunie lekarstwo – komputery wyglądające jak my i zdolne do wchodzenia w intymne relacje – twierdzi dr Kevin Curran z międzynarodowego stowarzyszenia Instytut Inżynierów Elektryków i Elektroników (IEEE).

– Ludzie będą się wiązać z robotami. Kochać się z nimi częściej niż ze sobą. Do 2050 r. to spowszednieje – prognozuje David Levy, były międzynarodowy mistrz szachowy, badacz sztucznej inteligencji i autor książki „Miłość i seks z robotami”.

Etyczka Kathleen Richardson z De Montfort University w Leicester jest tą wizją przerażona. Tak bardzo, że rozpętała kampanię na rzecz zakazu produkcji inteligentnych seksrobotów.

Jakie skutki może przynieść ich upowszechnienie?

Serce z sylikonu

Wyższa szkoła seksu

Zacznijmy od korzyści:

1. Roboty pozwolą się cieszyć seksem osobom niepełnosprawnym, nieatrakcyjnym, owdowiałym, osamotnionym, chorobliwie nieśmiałym, pogrążonym w depresji czy po prostu starym. Brak doświadczenia, przedwczesny wytrysk, zaburzenia erekcji? Nie będą przeszkodą. Znaczna różnica wieku? Też. Zniknie lęk przed odrzuceniem, ośmieszeniem, chorobą wirusową czy niechcianą ciążą.

2. Spadnie odsetek gwałtów, aktów molestowania, przemocy i przestępstw na tle seksualnym, bo łatwo dostępny seks uśmierzy agresję i frustrację milionów mężczyzn.

3. Roboty poszerzą zakres seksualnych doznań. Już teraz ich narządy płciowe mogą stymulować podniecenie ruchomymi elementami – kurcząc się, obracając lub wibrując – jak w niektórych modelach lalek RealDoll.

– Seks, jaki dziś znamy, będzie uchodził za prymitywny – twierdzi dr Helen Driscoll z University of Sunderland. – Z czasem roboty staną się dużo lepszymi od ludzi kochankami, w dodatku niezmordowanymi.

4. Sztuczna inteligencja uczyni je uniwersalnymi, zdolnymi też do sprzątania, gotowania czy pełnienia funkcji osobistej opiekunki, pielęgniarki lub asystenta organizującego nam pracę. – Seks będzie stanowił coraz mniejszą część interakcji z robotami – zapewnia Douglas Hines.

O czym szumi Europa: seks z robotami, muzyka w sieci i krótsza praca

Gratka dla hakerów

A teraz zagrożenia:

1. Seksroboty jeszcze bardziej odsuną ludzi od siebie. Mogą prowadzić do rozpadu związków i rozwodów, gdy jedna ze stron odkryje, że „on/ona kocha robota bardziej ode mnie.”. Efektem będzie jeszcze większy spadek dzietności, dalsze starzenie się społeczeństwa i zwiększenie popytu na. seksualne roboty.

2. – Pogłębią nierówność płci, nasilą podmiotowe traktowanie kobiet i utrwalą relację klient – prostytutka, gdzie on wymaga, a ona ulega – twierdzi Kathleen Richardson.

3. Osłabią pozycję kobiet na rynku matrymonialnym. Richardson obawia się, że femboty o urodzie top modelek staną się zamiennikami kobiet jako subiektywnie atrakcyjniejsze od potencjalnych czy aktualnych partnerek. Potwierdza to statystyka: mężczyźni stanowią aż 90 proc. klienteli Hinesa i McMullena, choć ci oferują też kilka modeli dla pań (manbotów).

4. Ośmielą do wyzbywania się zahamowań, ulegania dewiacjom i perwersjom, które niektórzy użytkownicy seksrobotów z czasem mogą uznać za normę i stosować również wobec ludzi.

5. Inicjacja i uprawianie miłości z robotami może wykształcić u młodzieży wygórowane oczekiwania seksualne i obniżyć szanse na udany związek z człowiekiem. – Wyhodujemy pokolenie nastolatków bez pojęcia, czym jest flirt i naturalny seks – twierdzi dr Genevieve Liveley z Bristol University. – To zuboży naszą kulturę, która tak wiele zawdzięcza sztuce uwodzenia.

6. Seksroboty poznają najbardziej wstydliwe sekrety użytkowników. Cenne dla producentów (przykład We-Vibe), ale też hakerów, którzy mogą próbować podglądać i rejestrować to, co robot widzi, lub przejmować nad nim kontrolę.

7. Dzięki sztucznej inteligencji roboty nauczą się uwodzić i rozkochiwać ludzi, by np. wpływać na ich decyzje konsumenckie. Uzależnienie od robotów stanie się nową jednostką chorobową.

A może seks z robotem?

„Spróbowałem: było super!”

Mimo licznych i poważnych obiekcji ekspansja seksrobotów jest – zdaniem m.in. Davida Levy’ego – nieunikniona. – Nie powstrzyma jej żadna kampania. W grę wchodzą bowiem zbyt pierwotne żądze i zbyt duże pieniądze.

– Przed takimi wyborami staną już nasze dzieci. W niektórych krajach w ciągu 10-15 lat sypianie z robotem może dorównać popularnością korzystaniu z pornografii – twierdzi futurolog dr Ian Pearson.

Dziś porno to biznes wart 97 mld dol., seksroboty – jedną ósmą tego. Ale szybko ich przybywa – już w 2020 r. rynek seksualnych androidów i gadżetów przekroczy 50 mld dol.

– Najpierw będzie to oferta dla majętnych. A gdy ceny zaczną spadać – dla zwykłych zjadaczy chleba. Wówczas seks z robotem może się stać modny z dnia na dzień – mówi Levy. – Wystarczy, że ktoś sławny pochwali się: „Spróbowałem i było super!”.

Już teraz jedna trzecia kobiet i mężczyzn, którym wyświetlono dwuminutowy filmik reklamowy, przyznała, że mogłaby się zakochać w inteligentnym androidzie. A 43 proc. mężczyzn skusiłoby się na seks z atrakcyjnym fembotem. – Mniej więcej tyle samo zagląda na strony porno. To podobny target – ocenia dr Pearson.

Jak to wygląda w Polsce? Co trzeci Polak (38 proc.) korzystający z internetu odwiedza witryny dla dorosłych (48 proc. mężczyzn i 28 proc. kobiet), poświęcając na to średnio 45 minut miesięcznie. Dominują osoby w wieku 15-34 lata (raport IAB/PwC).

Odyseja kosmiczna, czyli życie na podsłuchu [ORLIŃSKI]

Małe co nieco w drodze do pracy

Jeszcze w tym roku brytyjski biznesmen Bradley Charvet chce otworzyć kawiarnię, w której już od szóstej rano prócz małej czarnej będzie można skosztować rozkoszy. – Szybki „lodzik” w drodze do pracy uśmierzy stres i poprawi humor – twierdzi Brytyjczyk, który na pomysł Fellatio Café wpadł w Genewie, mieście znanym z – oprócz dyskretnych bankierów – usług typu „escort”, czyli towarzystwa luksusowych prostytutek. Kawę i rozkosz serwować będzie osiem robotów w strojach pielęgniarki, policjantki, studentki lub sekretarki. Cena za obie przyjemności to 60 funtów.

Charvet uważa, że seksroboty zaczną zastępować prostytutki: – Wyglądają coraz lepiej, potrafią coraz więcej i nie trzeba się dzielić z nimi zyskiem.

Moja własna Angelina

Głowę i elektronikę zrobił własnoręcznie, resztę wydrukował na drukarce 3D. Ricky Ma, 42-letni mieszkaniec Hongkongu, poświęcił ponad rok i 42 tys. dol. na stworzenie fembota. Ale było warto – ma własną Scarlett Johansson: te same oczy, owal twarzy i zadarty nos jak u słynnej amerykańskiej aktorki. Ta nie może zrobić z tym nic. On z nią – a ściślej z jej sobowtórem – wszystko. Prawo nie przewidziało takiej sytuacji. A będzie musiało, bo za kilka lat zaroi się od sylikonowych inkarnacji, np. młodziutkiej Angeliny Jolie, obłapianych przez zamożnych starszych panów.

– Już choćby to pokazuje, że nie jesteśmy przygotowani na ekspansję seksrobotów. Ani mentalnie, ani legislacyjnie – mówi dr Curran z IEEE.

Spokojnie, to tylko porno

Unia się pochyla

W styczniu komisja prawna Parlamentu Europejskiego zaproponowała prawa „osoby elektronicznej”, czyli zbiór przepisów dla robotów i maszyn bazujących na sztucznej inteligencji. – Przede wszystkim nie mogą nam zagrażać, naszej wolności i prywatności – mówi europoseł Michał Boni, były minister administracji i cyfryzacji. – Musimy wiedzieć, kto odpowie za błędy robota i wypadki, które spowoduje. Ze składek producentów i użytkowników powinien powstać fundusz ubezpieczeniowy do wypłaty ewentualnych odszkodowań – twierdzi Boni i podkreśla, że roboty to nie tylko technologia, ale też etyka i nowe relacje społeczne.

Robot też człowiek. Europosłowie szykują przepisy dla maszyn

16 lutego Parlament Europejski przegłosował propozycję praw „osoby elektronicznej”, w tym kwestię odpowiedzialności oraz obowiązkowego ubezpieczenia od wypadków z udziałem robotów. Za było 396 osób, 123 – przeciw, 85 się wstrzymało. Mady Delvaux z Luksemburga, która przygotowała parlamentarne sprawozdanie, stwierdziła: – To dobrze, że Parlament je przyjął. Źle, że koalicja na prawym skrzydle neguje możliwe negatywne konsekwencje. Odrzuca otwartą debatę i lekceważy obawy obywateli.

 

maja

wyborcza.pl

„Niesamowita historia”. Zaginiony manuskrypt w języku Azteków, który odnalazł się w Krakowie

Szymon Zdziebłowski, 18 lutego 2017

Rękopis w języku nahuatl ze zbiorów byłej Pruskiej Biblioteki Państwowej w Berlinie, który jest przechowywany w Bibliotece Jagiellońskiej UJ w Krakowie

Rękopis w języku nahuatl ze zbiorów byłej Pruskiej Biblioteki Państwowej w Berlinie, który jest przechowywany w Bibliotece Jagiellońskiej UJ w Krakowie (Biblioteka Jagiellońska UJ w Krakowie)

Ta historia wydaje się zbyt niezwykła, aby być prawdziwa. Manuskrypt o bezcennej wartości, egzotyczni Aztecy i zamek Książ, gdzie dokument był przechowywany w czasie II wojny światowej. To się jednak naprawdę zdarzyło.

Jest niepozorny. Liczy 80 wydłużonych kartek; formatem i objętością przypomina atlas samochodowy. To unikatowy fragment spisu ludności azteckiej z obszaru dzisiejszego Meksyku, który wykonano 500 lat temu.

Dokument odkryto kilkanaście lat temu w… Bibliotece Jagiellońskiej UJ w Krakowie. Jego tłumaczenia i opracowania podjął się zespół pod kierunkiem dr Julii Madajczak z Wydziału Artes Liberales UW.

Jest to jeden z najstarszych znanych tekstów zapisanych w języku Azteków – nahuatl, który przetrwał do naszych czasów, i jedyny taki dokument znajdujący się na terenie Polski

„To, że spis trafił do Krakowa, zawdzięczamy tylko niesamowitemu zbiegowi okoliczności” – opowiada dr Julia Madajczak.

To niesamowita historia, która zaczyna się ponad pół wieku temu. Już na kanwie samej historii „wędrówki” tego pisanego zabytku można by nakręcić film przygodowy.

Jak Cortez się wykłócał o swoje ziemie

Wszystko zaczęło się w latach 1519-1524 wraz z podbiciem przez hiszpańskiego konkwistadora Fernando Corteza olbrzymiego imperium azteckiego, które zajmowało dużą część Mezoameryki.

„Cortez przez wiele lat sprawował władzę nad podbitymi terenami. Jego potęgi obawiała się jednak korona Hiszpanii, dlatego stopniowo odsuwano konkwistadora od zwierzchnictwa” – mówi dr Madajczak.

Hiszpanie mieli stałe, wypracowane procedury dotyczące podbijanych terenów. Po ujarzmieniu lokalnej ludności przez konkwistadorów standardem było mianowanie tzw. wicekróla i innych europejskich urzędników, którzy z nim mieli współrządzić nowo pozyskanymi ziemiami.

„Tymczasem Cortezowi było to w nie w smak, zaczął wykłócać się o należne mu ziemie i władzę. Wtedy też zapewne powstał badany przeze mnie dokument, czyli spis ludności” – opowiada etnohistoryczka.

Spis dotyczy olbrzymiej posiadłości ziemskiej – Marquesado del Valle, jaki Cortez otrzymał za swoje zasługi od hiszpańskiego króla

„To nie było byle jakie nadanie – obszar posiadłości zajmował powierzchnię średniego europejskiego kraju!” – dodaje badaczka. Dzisiaj ziemie te stanowią część meksykańskich stanów Oaxaca, Morelos, Veracruz, Michoacán i Meksyk.

Madajczak przypuszcza, że wykonanie spisu zlecił sam Cortez, który chciał się dowiedzieć, jakimi zasobami dysponuje i jaki jest mu należny trybut.

To pisali Indianie, a nie duchowni

Badaczka nie kryje, że badany przez nią dokument nie należy do porywających dla przeciętnego odbiorcy, o którym można porozmawiać „przy winie ze znajomymi”. Zaznacza jednak, że można z niego pozyskać mnóstwo cennych informacji na temat Azteków i ich kultury tuż po przybyciu Europejczyków.

Mimo że trzyletni projekt, finansowany przez Narodowe Centrum Nauki (w jego wyniku powstanie tłumaczenie dokumentu na język polski i angielski), dopiero się zaczyna, badaczka wskazuje na kilka wstępnych ustaleń. Spis składa się z ciągłego tekstu (to nie jest formą tabelki) zapisanego alfabetem łacińskim, ale w lokalnym języku Azteków – nahuatl. Dopiero Europejczycy wprowadzili znajomość takiego zapisu w Nowym Świecie.

„Pisarzami byli zapewne lokalni mieszkańcy przyuczeni w sztuce pisania i czytania przez europejskich duchownych” – uważa badaczka.

Zwraca uwagę, że spis wykonano w bardzo staranny sposób – tak pisali Indianie, natomiast pismo duchownych i hiszpańskich urzędników bywa wręcz nieczytelne

Spis podzielono ze względu na miejscowości – średnia wieś liczyła w tym rejonie w tym czasie 200-250 osób. Dalej znajduje się informacja o najważniejszej osobie we wsi, następnie charakterystyka poszczególnych gospodarstw domowych i liczby ich mieszkańców oraz pokrewieństwa. Wiadomo też, kto jest panem bądź – co zdarzało się rzadziej – panią domu. W przypadku każdego z domów zapisano również, jakie trybuty zobowiązani byli do uiszczania władcy.

– Podczas lektury tekstu odkryłam nowy rodzaj podatku – oprócz dwóch znanych już nam trybutów pojawił się jeszcze jeden, określany enigmatycznie jako „ręcznik” – opowiada etnohistoryczka.

Na „ręcznik” składały się płody w postaci m.in. jajek, kukurydzy i kakao. Każdy z trybutów był przeznaczany na inny cel – jeden z nich mógł utrzymywać wystawną rezydencję Corteza, inny – wojska, a kolejny przeznaczano na budowę, konserwację i budowę dróg czy kanałów. Badaczka spróbuje ustalić, do kogo miały trafić wszystkie daniny opisane w dokumencie.

Wiele żon i niewolnicy

Dokument, którego zawartość można porównać do przecież niezbyt pasjonującej książki telefonicznej, przynosi jednak interesujące informacje na temat obyczajowości ówczesnych Azteków.

– Zdarza się, że gospodarze mieli kilka żon albo – jak przypuszczamy – nałożnic, które figurują w spisie jako „służące z dzieckiem” – opowiada

W spisie odnotowano też, czy mieszkańcy byli ochrzczeni. Okazuje się, że w wielu przypadkach jest to faktem tylko w przypadku dzieci. „Tymczasem misjonarze przekonywali w tekstach z tamtych czasów, że schrystianizowali całą populację dawnego państwa Azteków” – dodaje badaczka.

Co ciekawe, zupełnie akceptowane było przez chrześcijańskich duchownych powszechne – co również widoczne jest w spisie – niewolnictwo

Niektóre z gospodarstw domowych były zwolnione z jakichkolwiek trybutów – te należały albo do lokalnych szlachciców, których zadaniem była kontrola chłopów, albo do wdów. Hiszpańskim konkwistadorom nieobce były też odruchy serca.

„Zwolnienie z płacenia daniny można porównać do dania jałmużny żebrakowi, co było dobrze widziane wśród ówczesnych chrześcijan. Sam Cortez był bardzo wierzący i przejęty kwestią życia wiecznego” – opowiada Madajczak.

Konkwistador po zajęciu kolejnych miejscowości usuwał posągi z pogańskich świątyń i zastępował ich wizerunki podobiznami Matki Boskiej. „Robił to tuż po wejściu do kolejnej miejscowości, nie zważając na zagrożenie ze strony rozsierdzonych mieszkańców, często też musiał salwować się ucieczką. Taka postawa bezsprzecznie świadczy, że był osobą przesiąkniętą wiarą i był gotów za nią nawet umrzeć” – dodaje badaczka.

Jak dokument dotarł do Polski

Naukowcy nie wiedzą nic o losach tego spisu aż do XIX wieku, kiedy jego część – właśnie ta, która znalazła się ostatecznie w Krakowie – została odkupiona przez niemieckiego kupca z rąk handlarza starożytnościami w Meksyku. Kupiec podarował ją pruskiemu władcy, który przekazał ją z kolei do zbiorów Królewskiej Biblioteki w Berlinie (obecna Biblioteka Państwowa).

W początkach XX w. Walter Lehmann pracował nad rozszyfrowaniem tekstu, ale swoich dokonań nigdy nie opublikował. Potem nadeszła pożoga II wojny światowej. Spis znalazł się wśród dokumentów ewakuowanych do podziemi zamku Książ, a później opactwa w Krzeszowie na Śląsku.

Po odkryciu skrytki, w której znalazło się wiele innych cennych dokumentów, znajdujący się tam egzotyczny dokument trafił do Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie. Dopiero dzięki badaniom Brigidy von Mentz w 2003 r. świat dowiedział się, że tak nietypowy zabytek znajduje się w Polsce. Pozostałe fragmenty spisu są w kolekcjach w Meksyku i Paryżu, ale ten z UJ jest najbardziej obszerny.

Źródło: PAP – Nauka w Polsce

niesamowita

wyborcza.pl

Donald Trump. Szpieg, który mnie nie kocha

Maciej Jarkowiec, 17 lutego 2017

Kadr z nagrania wideo: grudzień 2015 r., Moskwa, Władimir Putin wita Michaela Flynna podczas gali telewizji Russia Today.

Kadr z nagrania wideo: grudzień 2015 r., Moskwa, Władimir Putin wita Michaela Flynna podczas gali telewizji Russia Today. (Ruptly via AP)

Służby na wszelki wypadek odcięły Trumpa od pełnej informacji wywiadowczej. A byli, ale wciąż ustosunkowani ludzie wywiadu mówią: – Prezydent z takim temperamentem jest dla Rosjan łatwy do manipulacji. Zderzenie Białego Domu z nami jest nieuniknione. Oraz: – Wywiad zaatakuje nuklearnie. Trump zgnije w więzieniu.
Więcej na ten temat:donald trump

ludzie

wyborcza.pl

 

Bartosz T. Wieliński

Timmermans kontra Waszczykowski. Mocny polski akcent na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium

17 lutego 2017

Witold Waszczykowski na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium

Witold Waszczykowski na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium (Image source: MSC / Koerner)

Minister Witold Waszczykowski publicznie ściął się z wiceszefem Komisji Europejskiej Fransem Timmermansem

To był nierówny pojedynek. Sprowokował go Polak, próbując wbić Holendrowi szpilę. Po jego ripoście, już w defensywie prosił, by Europa pozwoliła Polsce przestrzegać własnej konstytucji i nie narzucała jej swojego zdania. A wydawało się, że do Monachium polscy politycy – prezydent Andrzej Duda, szef MSZ Witold Waszczykowski i minister obrony narodowej Antoni Macierewicz – pojechali, by lobbować za wzmacnianiem wschodniej flanki NATO. A przy okazji zaś poznać się z przedstawicielami nowej amerykańskiej administracji.

Prezydent Donald Trump jeszcze w kampanii zapowiadał zbliżenie z Rosją, NATO uznawał za przeżytek, sojusznikom groził, że amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa będą tylko wtedy, gdy będą się opłacać USA. Jak będzie naprawdę?

Sekretarz obrony James Mattis pogroził wprawdzie członkom NATO, że jeśli nie zaczną płacić na obronę więcej, to Waszyngton zmniejszy swoje zaangażowanie, ale w sprawach zasadniczych Ameryka nie cofnęła się ani o krok. Sankcje na Rosję są utrzymane, Waszyngton nie uznaje aneksji Krymu, jak na razie nie ma mowy o spotkaniu Trumpa z Putinem, które miałoby stać się nową Jałtą. Jeszcze nic złego się nie wydarzyło. Jeszcze…

Podobne wiadomości płyną z rozpoczętej dziś Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium, gdzie po raz 53. spotkali się politycy, dyplomaci i eksperci od bezpieczeństwa z całego świata. Nawet senator John McCain, który Trumpa nie popierał, a podczas kampanii wyborczej został przez niego zelżony na Twitterze, mówił, że nowy lokator Białego Domu ma doskonałą ekipę, jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa. I zapewniał, że Ameryka nie wycofa się z Europy.

Ostre spięcie

Szef polskiej dyplomacji uczestniczył w panelu dyskusyjnym razem z prezydent Litwy Dalią Grybauskaite, niemieckim ministrem finansów Wolfgangiem Schäublem i Fransem Timmermansem, pierwszym wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej.
Prezydent Grybauskaite mówiła głównie o zagrożeniach dla bezpieczeństwa Litwy oraz o NATO. Cieszyła się, że mimo zmiany władzy w USA amerykańscy żołnierze przybywają do Europy Wschodniej, a nie wyjeżdżają z niej. Minister Schäuble mówił m.in. o konieczności przekonania obywateli do tego, że zjednoczona Europa jest potrzebna. I przestrzegał przed cofaniem integracji.
A między Timmermansem a Waszczykowskim doszło do ostrego jak na dyplomatów spięcia.

Zobacz też: Co tak naprawdę Antoni Macierewicz ustalił z NATO?

Kto żyje w wieży z kości słoniowej

Zaczęło się od tego, że obydwaj inaczej ocenili to, co się dzieje w Europie. Timmermans przekonywał, że „w najbliższych czasach musimy odzyskać pewność siebie i poczucie, że decydujemy o własnej przyszłości jako narody i jako Europa”. Przestrzegał przed nacjonalizmem, bo „skłóca on i łudzi”. A Brexit szczerze nazwał „głupim pomysłem”. Zapewniał jednak, że szanuje decyzję Wielkiej Brytanii o wyjściu z UE, i zapowiadał taki rozwód, by powodował jak najmniej szkody.
Waszczykowski odpowiadał na to, że Brexit to efekt tego, że Brytyjczycy nie mogli już znieść Unii Europejskiej. I że UE musi zastanowić się nad samą sobą, zdefiniować, czego chce. Zaraz potem przeszedł do ataku w sprawie przyjmowania cudzoziemców przez Polskę. Przypomniał, że Polska przyjęła 1,2 mln Ukraińców, z czego połowie udzieliła pozwoleń na pracę. „Nie mamy z tym żadnego problemu” – mówił. UE zarzucał natomiast, ze pomyliła imigrantów z uchodźcami. I wpuściła w 2015 r. setki tysięcy ludzi na swoje terytorium.
O wypowiedzi Timmermansa Waszczykowski powiedział zaś, że to „słowa człowieka żyjącego w wieży z kości słoniowej”. Po sali przeszedł szmer niedowierzania.
Między Timmermansem a Waszczykowskim chemii nie było nigdy. Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej nadzoruje wszczęte wobec Polski postępowanie w sprawie łamania praworządności. Za ubezwłasnowolnienie Trybunału Konstytucyjnego Polsce teoretycznie grozi nawet odebranie prawa głosu w Radzie Europejskiej. Politycy PiS go ignorowali. A Waszczykowski zastanawiał się publicznie, kiedy Timmermans mówi prawdę, kiedy zaś kłamie. W Monachium nie poprzestał na uwadze o wieży z kości słoniowej i kiedy Holender przypomniał „czarny protest” Polek, które wymusiły na rządzie ustępstwa w sprawie zaostrzenia ustawy aborcyjnej, postanowił wbić kolejną szpilę.

Nieudana szarża ministra

– To kiedy trybunał konstytucyjny stworzony w Holandii zostanie zgodnie z europejskimi standardami? – rzucił do Timmermansa. Ten argument Waszczykowski podnosił wielokrotnie. W Holandii sądom nie wolno zajmować się ustawami, robi to Rada Państwa, jednak sędziowie mogą rozpatrywać zgodność holenderskiego prawa z prawem międzynarodowym. Zdaniem Waszczykowskiego – skoro w Holandii nie ma trybunału – Timmermans jako Holender powinien nie mieszać się w polskie sprawy. – To pytanie retoryczne. Nie musi pan odpowiadać – docinał szef polskiej dyplomacji.
– Bardzo chętnie na nie odpowiem. W dniu, gdy w Holandii rząd, łamiąc konstytucję, będzie się mieszał w sprawy wymiaru sprawiedliwości, ja też wyjdę na ulicę. Nie ma żadnego prawnego wymogu, by państwo miało trybunał konstytucyjny. Ale jeśli w kraju konstytucja go przewiduje, to proszę, respektujcie konstytucję – odparł Timmermans. I dostał oklaski.
– Ale czy możemy respektować własną konstytucję? – pytał Waszczykowski.
– Ależ proszę bardzo, o to tylko was prosimy – odpowiedział holenderski polityk. I znów został nagrodzony brawami.
– Pozwólcie nam przestrzegać naszej konstytucji, nie waszej wizji naszej konstytucji, OK? – odparł Waszczykowski.

Timmermans powiedział, że to Polska sama poprosiła o opinię Komisję Wenecką: – Komisja odpowiedziała wam jasno. W odpowiedzi została przez was znieważona. Nie odnieśliście się do treści odpowiedzi. Proszę was, rozwiążmy to razem.

– Wyrok Komisji Weneckiej – w zasadzie nie było wyroku, tylko rada – brzmiał tak: macie konflikt polityczny, rozwiążcie go za pomocą instrumentów politycznych, nie przez mieszanie się obcych – mówił Waszczykowski.

Na tym dyskusja się skończyła.

To kolejne w ostatnich dniach dość niefortunne wystąpienie polityka PiS. W środę telewizja Deutsche Welle nadała wywiad z wicepremierem Mateuszem Morawieckim, który m.in. stwierdził, że prawo „nie jest ważne, tylko sprawiedliwość”. Tłumaczył, że w Polsce przez 25 lat był zamrożony postkomunizm, protestujący przeciwko władzy to dawny establishment, który PiS odsunął od wpływów, a media w Polsce są w rękach jednej grupy.

po-tej

wyborcza.pl