https://twitter.com/Polskawruinie1/status/823117579732525056
https://twitter.com/mjkubica/status/823141866099142656
Już jest nowe „Ucho Prezesa”. Na dywaniku minister gospodarki [ZOBACZ]
Kadr z serialu ‚Ucho prezesa’ (Ucho Prezesa / https://www.youtube.com/channel/UCggq3qvOrrM2u9gRL7oMOfA)
Ponad 15 milionów wyświetleń mają na koncie trzy dotychczasowe odcinki satyrycznego serialu „Ucho Prezesa”. A co w najnowszym
W najnowszym pojawia się postaci wicepremiera i ministra rozwoju i gospodarki w jednym, łudząco podobnego do Mateusza Morawieckiego. Debiutuje także także syn Pani Basi, w roli złotej rączki i oddanego kibica piłkarskiego.
Pierwszy sezon serialu „Ucho Prezesa” właśnie dobiegł do końca. Już wiadomo, że od 15 lutego ruszy kolejna seria, tym razem złożona z sześciu odcinków.
Nadal nie wiadomo, czy TVP faktycznie chce kupić prawa do emisji serialu. Pojawiły się za to nowe wiadomości dotyczące „Lemingradu”, o którym pisaliśmy w zeszłym tygodniu. Na łamach portalu Wirtualnemedia.pl Wojciech Orszulak, menadżer Roberta Górskiego z Kabaretu Moralnego Niepokoju, stanowczo zaprzecza, że taki projekt powstaje.
A teraz zobacz: Donald Trump jako filmowa gwiazda. Zobacz, w jakich filmach wystąpił nowy prezydent USA
Przypadek księcia Michała „Rudego” Radziwiłła, który podarował Hitlerowi pałac myśliwski w Antoninie, nie jest odosobniony. Wielu arystokratów kolaborowało z faszystami. Także spora część episkopatu i kleru. Z tego powodu cała ta mroczna część naszej wojennej przeszłości jest wyparta, zabroniona.
O ile kwestia udziału Polaków, szczególnie chłopów, w mordowaniu Żydów jest już badana i coraz bardziej oczywista, to kwestia współpracy Kościoła i ziemiaństwa wciąż jest całkowicie nieomal ukryta. Dlaczego?
Nie tylko dlatego, że Kosciół rządzi i ma interes, aby wszystko ukryć. Jest głębsza przyczyna. Otóż nam potrzebne jest jakieś uświęcenie ogromnej ofiary. Jakiś zysk z tego, że tak głupio się daliśmy wymordować. I tym właśnie jest czystość naszego narodu. Nie ma u nas zdrajców, kolaborantów, słabych. My albo martwi albo piękni.
I w tym piekle fałszywego wyobrażenia żyjemy. Jako cienie. To nasza właściwa forma.
Misiu Macierewicza
W PRL-u nie było za dużo królów życia. Czasy były siermiężne, ale jedną postać dało się zauważyć – Andrzeja Jaroszewicza, syna ówczesnego premiera. Był przedstawicielem młodzieży zwanej bananową, a ich najlepszym kronikarzem był wybitny pisarz Janusz Głowacki, skądinąd także król.
Jaroszewicz miał niewątpliwe sukcesy, które nie były bezpośrednią „zasługą” pochodzenia z nomenklatury władzy, mianowicie skończył prawo i był świetnym kierowcą, notując ponadto sukcesy sportowe w rajdach, których raczej nie można ustawić. A propos Głowackiego, króla z zupełnie innej beczki niż syn peerelowskiego premiera, jego proza przetrwa, bo to duży talent pisarski. Wsławił się podrywem Jacqueline Kennedy, która jeszcze nie była Onassis, a odnotowany ten wyczyn romansowy został przez niektóre pisma literackie.
Z lekka wspominam archeologię, bo oto objawia się nam od dłuższego czasu król życia „Polski w ruinie”. Królem tym jest Bartłomiej Misiewicz. Nie jest synem premiera, tylko pochodzi od mianowania przez Antoniego Macierewicza, prawa nie ukończył, tylko wpisał je w CV, acz podobno zaczął studiować na uczelni o. Tadeusza Rydzyka.
Synowi Jaroszewicza nie salutowali pułkownicy i generałowie, a żołnierze nie skandowali „czołem panie ministrze”. Jaroszewicz nie nachodził siedziby NATO z wytrychem, bo NATO było wrogie, tylko w naszej ojczyźnie zainstalowano dowództwo wojsk Układu Warszawskiego. PRL-owski król życia był mimo wszystko normalny, a obecny pozostaje w ruinie, choć Misiu jest rzecznikiem prasowym, to nawet ma problemy z językiem polskim, wystarczy przeczytać strony MON z jego komunikatami.
Po prostu Misiu jest królem w ruinie. I ta ruina zjechała w czwartek do Białegostoku wraz z limuzyną i ochroniarzem. Wspominając: Jaroszewicz dawał w dziób własnymi „ręcami”, a Misiu Macierewicza dostaje obstawę rządową, aby nie dostać w dziób.
„Fakt” Misia wyśledził w białostockim hotelu gwiazdkowym Best Western Hotel Cristal. Około godziny 23-ciej Misiu poczuł spleen, z który coś musiał zrobić. A taki dołek egzystencjalny się zalewa, więc z towarzyszem ochroniarzem pojechali limuzyną rządową do klubu studenckiego WOW, bo Misiu jest najsłynniejszym studentem w Polsce, acz nie wiadomo, czy w indeksie ma choć jedno zaliczenie.
Król w ruinie mimo zainteresowania prasy w całym kraju nie został natychmiast rozpoznany, ale po propozycji „Chcesz być ministrem obrony terytorialnej w kraju?” balujące towarzystwo skapowało się, kto to zacz i robili misia z Misiem. Król w ruinie odwzajemnił się, stawiając kolejki tequili za darmo („osiem czy dziesięć kolejek”). A jakże – były rozmowy polityczne. Jarosław Kaczyński to ktoś, Macierewicz „to naprawdę spoko gość”. Dostało się Tuskowi i Komorowskiemu za katastrofę smoleńską, ugodowo zaś potraktowany został główny winowajca: „Nie chciałbym ruszać w tej sprawie Putina”.
Król w ruinie płynął wartkim nurtem tequili. „Fakt” wspomina przy okazji inną podobną królewską imprezę w restauracji Delikatesy przy ul. Marszałkowskiej w Warszawie. Wówczas też popłynęła tequila, król Misiu nawet zdobył się na szarm tak opisany: „ma narzeczoną, ale kocha wszystkie kobiety”. Po czym wyszedł z lokalu z dwoma kobietami i ochroniarzem.
W Białymstoku król Misiu jednak przeholował, został z lokalu ewakuowany. Mógł mieć na to wpływ ponadto planowany na środę protest studentów. Kolejna strona kroniki towarzyskiej została zapisana przez króla w ruinie Misia Macierewicza.
Waldemar Mystkowski
Misiu Macierewicza, król życia w ruinie zrobił se wypad do Białegostoku
W PRL-u nie było za dużo królów życia. Czasy były siermiężne, ale jedną postać dało się zauważyć – Andrzeja Jaroszewicza, syna ówczesnego premiera. Był przedstawicielem młodzieży zwanej bananową, a ich najlepszym kronikarzem był wybitny pisarz Janusz Głowacki, skądinąd także król.
Jaroszewicz miał niewątpliwe sukcesy, które nie były bezpośrednią „zasługą” pochodzenia z nomenklatury władzy, mianowicie skończył prawo i był świetnym kierowcą, notując ponadto sukcesy sportowe w rajdach, których raczej nie można ustawić. A propos Głowackiego, króla z zupełnie innej beczki niż syn peerelowskiego premiera, jego proza przetrwa, bo to duży talent pisarski, wsławił się podrywem Jacqueline Kennedy, która jeszcze nie była Onassis, a odnotowany ten wyczyn romansowy został przez niektóre pisma literackie.
Z lekka wspominam archeologię, bo oto objawia się nam od dłuższego czasu król życia „Polski w ruinie”. Królem tym jest Bartłomiej Misiewicz. Nie jest synem premiera, tylko pochodzi od mianowania przez Antoniego Macierewicza, prawa nie ukończył, tylko wpisał je w CV, acz podobno zaczął studiować na uczelni o. Tadeusza Rydzyka.
Synowi Jaroszewicza nie salutowali pułkownicy i generałowie, a żołnierze nie skandowali „czołem panie ministrze”. Jaroszewicz nie nachodził siedziby NATO z wytrychem, bo NATO było wrogie, tylko w naszej ojczyźnie zainstalowano dowództwo wojsk Układu Warszawskiego. PRL-owski król życia był mimo wszystko normalny, a obecny pozostaje w ruinie, choć Misiu jest rzecznikiem prasowym, to nawet ma problemy z językiem polskim, wystarczy przeczytać strony MON z jego komunikatami.
Po prostu Misiu jest królem w ruinie. I ta ruina zjechała w czwartek do Białegostoku wraz z limuzyną i ochroniarzem. Wspominając: Jaroszewicz dawał w dziób własnymi „ręcami”, a Misiu Macierewicza dostaje obstawę rządową, aby nie dostać w dziób.
„Fakt” Misia wyśledził w białostockim hotelu gwiazdkowym Best Western Hotel Cristal. Około godziny 23-ciej Misiu poczuł spleen, z który coś musiał zrobić. A taki dołek egzystencjalny się zalewa, więc z towarzyszem ochroniarzem pojechali limuzyną rządową do klubu studenckiego WOW, bo Misiu jest najsłynniejszym studentem w Polsce, acz nie wiadomo, czy w indexie ma choć jedno zaliczenie.
Król w ruinie mimo zainteresowania prasy w całym kraju nie został natychmiast rozpoznany, ale po propozycji „Chcesz być ministrem obrony terytorialnej w kraju?” balujące towarzystwo skapowało się, kto to zacz i robili misia z Misiem. Król w ruinie odzajemnił się, stawiając kolejki tequilli za darmo („osiem czy dziesięć kolejek”). A jakże – były rozmowy polityczne. Jarosław Kaczyński to ktoś, Macierewicz „to naprawdę spoko gość”. Dostało się Tuskowi i Komorowskimu za katastrofę smoleńską, ugodowo zaś potraktowany został główny winowajca: „Nie chciałbym ruszać w tej sprawie Putina”.
Król w ruinie połynął wartkim nurtem tequilli. „Fakt” wspomina przy okazji inną podobną królewską imprezę w restauracji Delikatesy przy ul. Marszałkowskiej w Warszawie. Wówczas też popłynęła tequilla, król Misiu nawet zdobył się na szarm tak opisany: „ma narzeczoną, ale kocha wszystkie kobiety”. Po czym wyszedł z lokalu z dwoma kobietami i ochroniarzem.
W Białymstoku król Misiu jednak przeholował, został z lokalu ewakuowany. Mógł mieć na to wpływ ponadto planowany na środę protest studentów. Kolejna strona kroniki towarzyskiej została zapisana przez króla w ruinie Misia Macierewicza.
Misiewicz w nocnym klubie w Białymstoku: A ty nie chcesz być ministrem?
23.01.2017
Limuzyna, ochroniarz, szastanie pieniędzmi, nagabywanie studentek i proponowanie pracy każdemu, kto rozpozna kim jest. To nie historia z życia milionera. To noc w białostockim klubie spędzona w czasie służbowej delegacji przez rzecznika MON Bartłomieja Misiewicza.
Piątek, 20 stycznia. W Wojewódzkim Sztabie Wojskowym w Białymstoku, szef MON Antoni Macierewicz (69 l.) otwiera punkt informacyjny dla kandydatów do służby w Wojskach Obrony Terytorialnej. – To historyczny dzień, nie mniej istotny jak obecność wojsk amerykańskich w Polsce – mówi. Wiceprezesowi PiS oczywiście towarzyszy Bartłomiej Misiewicz (27 l.). Sprawia wrażenie nieobecnego. Zgaszone spojrzenie, podpuchnięta twarz. Nic dziwnego. Dla niego wizyta w Białymstoku zaczęła się znacznie wcześniej niż o godzinie 11. Niemal dokładnie 12 godzin wcześniej.
Czwartek, 19 stycznia, około godziny 23. Klub WOW niedaleko siedziby Uniwersytetu. W środku trwa impreza studencka. Trudno przypuszczać, że ktokolwiek przyjedzie na nią luksusowym BMW. Tak jednak podjeżdża pod klub – było nie było – jeden z najsłynniejszych studentów w Polsce, czyli rzecznik MON. Formalnie jest przecież studentem uczelni o. Tadeusza Rydzyka (72 l.) w Toruniu. Jak tłumaczył potem gościom sam Misiewicz, to w hotelu Best Western Hotel Cristal, gdzie się zatrzymał, doradzono mu zabawę w klubie WOW. Tyle, że hotel od klubu dzieli raptem… 350 metrów czyli 5 minut piechotą. Mimo to rzecznik potrzebował limuzyny. Nie był zresztą sam. Towarzyszył mu ubrany na sportowo ochroniarz (przedstawiał go jako funkcjonariusza Żandarmerii Wojskowej) oraz mężczyzna, którego z kolei prezentował jako człowieka ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela (64 l.).
– Choć interesuję się polityką to sam na początku nie ogarnąłem tego, że to ten słynny Misiek nas odwiedził – opowiada Paweł, który bawił się tego dnia w klubie. Poznał się z Misiewiczem w palarni. Zagadnął rzecznik. – A ty?! Chcesz być ministrem obrony terytorialnej w kraju? – zapytał. – Rozpoznałem go wtedy i spytałem: „Bartuś to ty?” – opowiada Paweł. Wtedy Misiewicz… rzucił mu się w ramiona ciesząc się, że został rozpoznany. Zaprowadził nowego kolegę do swojego stolika i przedstawił jako „swojego przyjaciela”.
Rzecznik MON parokrotnie nagabywał DJ’a, czy mógłby ogłosić ze sceny, że on tutaj jest. Więcej sił poświęcał jednak studentkom. – Mówił mi, że ma narzeczoną, ale kocha wszystkie kobiety – opowiada Paweł. Dziewczyny nie były jednak zainteresowane jego nachalnym towarzystwem. Jedna z nich, jak mówią świadkowie, „niemal uciekała przed nim”. To go jednak w ogóle nie zrażało. Innej w czasie tańca… proponował pracę w MON. – Kleił się trochę, ale odpychałam go – opowiadała potem dziewczyna. Przyznała, że Misiewicz dał jej nawet numer telefonu.
Ochroniarz z Żandarmerii Wojskowej był cały czas 10 kroków za Misiewiczem. Szybko ewakuował go z lokalu, gdy mogło dojść do awantury spowodowanej nagabywaniem studentki. Tyle, że wcześniej, przez blisko 3 godziny, Misiewicz był w klubie WOW królem życia. – Osiem czy dziesięć kolejek wszystkim w barze stawiał. Z kieszeni wyciągał setkę za setką, to była straszna wiocha – opowiada Paweł.
Jedno trzeba Misiewiczowi oddać. I w stanie mocno wskazującym na spożycie alkoholu i na trzeźwo, poglądy ma identyczne. Nie mógł się nachwalić prezesa PiS. Zapewniał, że Macierewicz „to naprawdę spoko gość”. Nie zabrakło też opinii o… katastrofie smoleńskiej. Mówił, że to Donald Tusk (60 l.) i Bronisław Komorowski (65 l.) maczali w tym palce. – Nie chciałbym ruszać w tej sprawie Putina – mówił.
Pewnie ta historia nie znalazłaby się na łamach, gdyby nie dwie sprawy. Po pierwsze, to w jaki sposób bawi się Misiewicz nie gwarantuje zachowania przez niego zachowania tajemnic MON i armii. A to przecież najbardziej zaufany człowiek ministra. Zastępuje go w wielu delegacjach. Tytułują go „ministrem”. I druga sprawa: to nie pierwszy raz, gdy Misiewiczowi zdarza się mocno zakrapiana impreza.
13 grudnia, późny wieczór w restauracji Delikatesy przy ul. Marszałkowskiej w Warszawie. Misiewicz się nie oszczędza. – Wypił całą butelkę tequili – opowiada świadek zdarzenia. Tam również nad jego bezpieczeństwem czuwał ochroniarz z ŻW. – Tuż przed 23 w towarzystwie jego i dwóch kobiet Misiewicz wyszedł i odjechał limuzyną sprzed baru – opowiada nasz rozmówca.
Misiewicz wszystkiemu kategorycznie zaprzecza. Twierdzi, że zdarzenia z Białegostoku doskonale pamięta, że nie był pijany, nie stawiał nikomu alkoholu, nie rozmawiał o ministerstwie ani o Macierewiczu, a nawet, że z nikim nie tańczył. Problem w tym, że w klubie nie dało się go nie zauważyć, a jego wyczyny były komentowane jeszcze długo po jego wyjściu.
Kłamstwa w sprawie wykształcenia, specjalnie zmieniany statut spółki, by mógł zasiąść w jej radzie nadzorczej, złoty medal za zasługi dla obronności, obiecywanie radnym pracy w spółkach. – Misiewicz w krótkim czasie stał się jedną z twarzy PiS. Wydaje się, że wolno mu wszystko.
Tak się bawi minister Misiewicz. Limuzyna, ochroniarz, kolejka dla wszystkich i nagabywanie studentek
23.01.2017
Bartłomiej Misiewicz jest królem życia. Przynajmniej tak mu się wydaje. Podczas oficjalne delegacji w Białymstoku rzecznik MON postanowił zabawić się w jednym ze studenckich klubów. Choć z hotelu miał 350 metrów, przyjechał limuzyną, a przez całą noc towarzyszył mu ochroniarz. Ale chyba nie by go chronić, ale pilnować, bo po alkoholu rzecznikowi język rozwiązał się aż za bardzo.
„Fakt” opisuje wyjazd młodego działacza na delegację do Białegostoku. Dzień przed otwarciem punktu informacyjnego obrony terytorialnej Misiewicz imprezował w studenckim klubie WOW. Choć z hotelu miał 350 metrów, przyjechał limuzyną BMW.
Bartłomiej Misiewicz na imprezy jeździ rządową limuzyną.•Fot. „Fakt”
Do tego na krok nie odstępował go rosły funkcjonariusz Żandarmerii Wojskowej (to ta formacja przejęła od BOR ochronę Macierewicza). Misiewicz był jak król życia – opisują rozmówcy „Faktu”. Może dlatego, że dzięki szefowi MON zarabia całkiem nieźle, jak na 27-latka bez studiów. Pisaliśmy o tym w naTemat.
– A ty? Chcesz być ministrem obrony terytorialnej w kraju? – miał zapytać przypadkowego imprezowicza, poznanego w palarni. Później przedstawiał go jako swojego przyjaciela. Był też bardzo hojny – miał postawić wszystkim po kilka kolejek. Pytał też DJa, czy może ogłosić, że w klubie bawi się rzecznik MON. Kiedy się nie udało, zaczął nagabywać studentki.
Dzień po…
– Mówił mi, że ma narzeczoną, ale kocha wszystkie kobiety – opowiada rozmówca „Faktu”. Przypadkowym studentkom dawał numer telefonu. Był na tyle nachalny, że w pewnym momencie niemal doszło do awantury i trzeba było ewakuować go z klubu. To nie pierwsza taka sytuacja, bo Misiewicz miał korzystać z ochrony i limuzyny ŻW także podczas suto zakrapianej imprezy w grudniu.
Ciekawe, czy wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości będzie próbował wybronić Misiewicza także i w tej sprawie. Do tej pory minister obrony Antoni Macierewicz zasłaniał go własną piersią. To przecież on zapewnił mu powrót do MON po aferze, która wybuchła kilka miesięcy temu. Okazało się, że zmieniono statut Polskiej Grupy Zbrojeniowej, by Misiewicz mógł wejść do jej rady nadzorczej, choć nie ma odpowiedniego wykształcenia.
Litości, prezesie!
mój faworyt w kategorii ślubnych sesji
Selekcjoner Przyłębska wyznacza skład Trybunału, czyli jak skargę PO osądzą sędziowie PiS
Puczem dowodził Tusk, europosłowie i dziennikarze
22.01.2017
Próba obalenia rządu była skoordynowana z dziennikarzami i posłami Parlamentu Europejskiego – napisał w mediach społecznościowych marszałek Sejmu Marek Kuchciński. Powołał się na relację swojego partyjnego kolegi, europosła Tomasza Poręby.
Z kolei portal niezależna.pl podaje, że planowano by główną rolę w tych wydarzeniach odegrał Donald Tusk. Jak napisali dziennikarze portalu, 17 grudnia przewodniczący Rady Europejskiej wziął udział w ceremonii zamknięcia Europejskiej Stolicy Kultury Wrocław 2016. Wykorzystał tę wizytę, aby zaatakować ugrupowanie rządzące i poprzeć puczystów.
Wg niezależnej.pl Donald Tusk miał wystąpić jako „unijny namiestnik”, który ma „uspokoić sytuację w kraju”, ponieważ liczono „na brutalne zamieszki z udziałem służb i policji”.
Od 16 grudnia 2016 r. w sali plenarnej Sejmu przebywali posłowie Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej, którzy rozpoczęli wtedy protest wobec wykluczenia z obrad posła PO Michała Szczerby i wobec projektowanych zmian w zasadach pracy dziennikarzy w Sejmie, domagając się zachowania jej dotychczasowych reguł. Platforma zawiesiła protest 12 stycznia; posłowie Nowoczesnej zrobili to dzień wcześniej.
Czego się wstydzi lustrator Lecha Wałęsy?
Prezydent Mariusz Błaszczak? Były PR-owiec PiS-u zdradza, dlaczego Kaczyński nie zrobił z niego żyrandola
22.01.2017
Czy człowiek bez osobowości ma szansę zajść daleko? W Polskiej polityce zdecydowanie tak. Bo tacy ludzie jak Mariusz Błaszczak są potrzebni aparatowi władzy. Bez charyzmy, bez ambicji i przede wszystkim – bezkrytyczny wobec Jarosława Kaczyńskiego. Dlaczego w takim razie prezes PiS nie wystawił Błaszczaka zamiast Dudy w wyborach prezydenckich?
Najnowszy „Newsweek” prześwietla drogę polityczną Mariusza Błaszczaka. To właśnie on stał się jednym z ulubionych bohaterów „Ucha prezesa”, w którym jego postać jest jedną z najbardziej wyeksponowanych. W kreacji satyryków widać jak na dłoni, że to człowiek usłużny i bez własnego zdania. Zdaniem rozmówców dziennikarzy „Newsweeka”, Błaszczak jest w rzeczywistości takim właśnie człowiekiem.
Cezary Michalski przypomina czas rozłamów w PiS, na przełomie 2010 i 2011 roku. To czas, kiedy prawie wszyscy politycy brali pod uwagę porzucenie prezesa. Nawet Andrzej Duda długo się wahał, czy nie zdradzić Jarosława Kaczyńskiego. – Tylko z Błaszczakiem nikt się nie kontaktował – mówi „Newsweekowi” Marek Migalski. Dlaczego? To by było jak bezpośredni telefon do Kaczyńskiego.
Dlaczego zatem prezes nie nagrodził Błaszczaka i nie wystawił w wyborach prezydenckich? Odpowiedź na to pytanie zdradza jeden z byłych PR-owców PiS: – Duda nie był wizerunkowo interesujący z natury, ale w kampanii dało się na nim zamontować jakąś charyzmę, wystarczającą na Komorowskiego. Montować charyzmę na Błaszczaku to jakby husarskie siodło chcieć założyć na muła – czytamy.
Bagatelizowanie Błaszczaka to jeden z błędów, które zdarza popełniać politykom prawicy. Robił to Ziobro, Jacek Kurski, a także wypowiadający się w artykule Migalski – dziś poza polityką… A Błaszczak rozkwita. I jest najbliżej ucha prezesa.
Całość artykułu „Straszak” w najnowszym numerze tygodnika „Newsweek”
Szczerba kontra Kuchciński w Strasburgu
Poseł Platformy Obywatelskiej Michał Szczerba zapowiedział złożenie skargi na marszałka Marka Kuchcińskiego do Trybunału w Strasburgu za wykluczenie go z obrad Sejmu 16 grudnia.
Zdaniem prawników, sytuacja parlamentarzysty przypomina sprawę posłów węgierskiej opozycji, którą Trybunał w Strasburgu rozstrzygnął niegdyś na ich korzyść. Wówczas posłowie opozycji zaskarżyli decyzję szefa węgierskiego parlamentu, który nałożył na nich wysokie kary finansowe za wywieszenie w sali obrad transparentu ze słowami „FIDESZ. Kradniecie, oszukujecie i kłamiecie”. Innym razem, również podczas posiedzenia: “Tu działa mafia tytoniowa”, a także za umieszczenie na stole przed premierem małej taczki z ziemią w proteście przeciwko ustawie o gruntach rolnych, następnie za użycie megafonu.
Co na to Trybunał w Strasburgu? Otóż orzekł, że Węgry naruszyły art. 10 Konwencji, dotyczący wolności wyrażania opinii oraz art. 13, który zapewnia prawo do skutecznego środka odwoławczego. Przyznał co prawda, że użyte przez posłów środki zakłócały obrady parlamentu oraz że według przepisów Europejskiej Konwencji Praw Człowieka przewodniczący miał prawo wyznaczyć karę, ale… Kara powinna być proporcjonalna do wykroczenia, a w tym przypadku – po pierwsze, nie była, a po drugie – ukarani posłowie nie mieli wystarczających możliwości odwołania się od tej decyzji.
Na podobieństwo tych spraw zwrócił uwagę rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar, podkreślając jednocześnie, że wykluczenie z obrad jest karą poważniejszą niż nałożenie grzywny.
Jakub Kornhauser. Surrealista na rowerze
Ma już radio, telewizję i uczelnię, ale wciąż mu mało. O. Rydzyk ogłosił powstanie nowego „dzieła”
22.01.2017
Ojciec Tadeusz Rydzyk nie zwalnia tempa. Do całego wachlarza jego inicjatyw dołącza właśnie kolejna. Dyrektor Radia Maryja ogłosił na jego falach powołanie do życia Instytutu im. św. Jana Pawła II „Pamięć i Tożsamość”.
– Już zaczęliśmy tę współpracę. Już mówimy o tym studentom, rozmawiamy z władzami uczelni, z o. rektorem, z wszystkimi. I mamy plany – mówił na antenie swojej rozgłośni redemptorysta. Nie ma wątpliwości, że „dzieło” ministerialnymi pieniędzmi wesprą politycy PiS. Tak, jak wielokrotnie czynili to od przejęcia władzy.
źródło: Radio Maryja
Donald Trump wysoko na skali. Rządzą nami psychopaci
Wywiad z Beatą Szydło. Padły trzy ważne pytania, na które premier nie odpowiedziała
Dziennikarze „Pytania na śniadanie” w Radiu ZET i Polsat News odwiedzili dziś Beatę Szydło w jej rezydencji. Rozmowa szła jak po grudzie, a szefowa rządu unikała jasnej odpowiedzi na ważne pytania.
1. Co z wrakiem Tupolewa?
Z wywiadu nie dowiedzieliśmy się niczego konkretnego na temat powrotu do Polski wraku tupolewa. Prawo i Sprawiedliwość podczas kampanii wyborczych mówiło o sprowadzeniu wraku tupolewa do Polski jako o priorytecie przyszłego rządu. Padały nawet konkretne propozycje rozwiązań. CZYTAJ WIĘCEJ >>>
– Uda się w tym roku odzyskać wrak Tu-154M? – zapytał dziennikarz Łukasz Konarski z Radia ZET.
– Cały czas te zabiegi będą trwały, zobaczymy. Bardzo aktywna jest tutaj dyplomacja. Musi być wola z dwóch stron – zaczęła premier Szydło.
– Co konkretnie zrobiono? W jaki sposób zabiegaliśmy? – dopytywał dziennikarz.
Pan minister Waszczykowski poprzez działania dyplomatyczne jest bardzo aktywny i cały czas podejmujemy tutaj te kroki. Nie mogę powiedzieć tutaj o szczegółach
– stwierdziła wymijająco Szydło. I dodała, że wiele zależy od wsparcia ze strony międzynarodowej, w tym Donalda Trumpa. – Na pewno będziemy konsekwentnie w tym kierunku podążali, żeby wrak wrócił do Polski, dlatego że to jest nie tylko ważny dowód, bardzo ważny, ten najważniejszy dowód w sprawie katastrofy smoleńskiej, ale to jest przede wszystkim własność Polski – powiedziała Szydło.
2. „Przegląd resortów” tylko na pokaz? Plany na 2017 r.?
– Mamy przegląd resortów, który pani zainicjowała. Czy to jest pani ucieczka do przodu? Bo nie będzie dymisji, więc po co to? – pytała Beata Lubecka z Polsatu. Zwróciła uwagę, że „przeglądowi” (jak nazwał to PiS) towarzyszy „ofensywa medialna”.
– Nie mam powodu uciekać do przodu, ani rząd nie ma powodu uciekać do przodu, ani PiS. Jesteśmy konsekwentni w realizacji projektów. (…) Spotykamy się z ministrami, bo jest początek roku, bo trzeba zaplanować nowe zadania i podjąć decyzję, co będzie priorytetem. Trzeba ocenić ministrów i to, czy resorty funkcjonują tak, jak chcielibyśmy, żeby funkcjonowały – odpowiedziała Beata Szydło.
Ponieważ niewiele z tego wynika, dziennikarka zaczęła dopytywać o jeden sukces resortu Morawieckiego. – Tamten rok był trochę stracony. Podatek handlowy? Niewypał. Podatek Jednolity? Niewypał – wymieniała. – Jakie zadanie mu (Morawieckiemu) pani postawi? – chciała wiedzieć.
Na to pytanie także premier nie odpowiedziała. Stwierdziła, że Morawiecki zaproponuje priorytety na ten rok i kontynuowała: – Plan odpowiedzialnego rozwoju jest realizowany. Odbudowa przemysłu, repolonizacja banków – to się stało…
– … ale jedna rzecz, którą ludzie odczują na swojej skórze? – próbowała przerwać Lubecka.
– Z drugiej strony mamy nowe technologie i wreszcie mamy też kwestie systemu podatkowego. Ja nie określam tego, że to był stracony rok i źle przygotowane propozycje. Dyskusja się toczyła. Być może w przypadku jednolitego podatku była zbyt wcześnie zaprezentowana – ciągnęła Szydło.
Dziennikarka Beata Lubecka: – Jedna rzecz, która w roku 2017 się wydarzy?
Premier Beata Szydło: – A to jutro pani redaktor na konferencji powiem, kiedy pan premier Morawiecki przedstawi mi swój plan i ustalimy, co będzie tym priorytetem.
3. PiS chce podwyższyć próg wyborczy?
– Czy planowane jest podniesienie progu wyborczego w wyborach parlamentarnych do 10 proc.? Czy macie takie plany? – pytali Szydło dziennikarze.
– W tej chwili rozmawiamy o wyborach samorządowych… – zaczęła premier.
– Ale pojawiły się takie informacje w przestrzeni publicznej, więc chcemy albo je potwierdzić, albo zdementować – wyjaśniła Lubecka.
– W przestrzeni publicznej pojawia się wiele informacji, z których niewiele okazuje się później prawdziwymi – oceniła premier.
– Ale tak, czy nie? – dociskała Lubecka.
– Dzisiaj rozmawiamy przede wszystkim o zmianach w ordynacji samorządowej – ucięła Szydło.
PiS twierdził, że po dojściu do władzy odzyska wrak tupolewa. Zapytaliśmy polityków partii, co przez rok zrobili w tej sprawie:
Premier: Manifestacje przeciwko PiS nie były akcjami pokojowymi
STANISŁAW SKARŻYŃSKI, 21 STYCZNIA 2017
Fałsz w ustach głowy państwa. „Szczyt w Warszawie podjął decyzję o wzmocnieniu wschodniej flanki”
Prezydent Andrzej Duda w RMF FM powtórzył nieprawdę o ustaleniach szczytu NATO w Warszawie. Nieprawdę, której celem jest utwierdzanie słuchaczy w fałszywym przekonaniu, że to rządom PiS Polska zawdzięcza siły sojusznicze stacjonujące w Polsce. W rzeczywistości tę decyzję podjęto w Newport w Walii w 2014 roku
Dowodzi tego punkt siódmy dokumentu „Deklaracja szczytu walijskiego, złożona przez Szefów Państw i Rządów uczestniczących w posiedzeniu Rady Północnoatlantyckiej w Walii 5 września 2014 r.”. W punkcie siódmym głosi ona, że „środki zapewniania bezpieczeństwa obejmują ciągłą obecność w powietrzu, na lądzie i na morzu oraz znaczące ćwiczenia wojskowe we wschodniej części Sojuszu – obie na zasadzie rotacyjności”.
Przeczytaj też:
PiS zapomniało, jak cielęciem było. Historia baz NATO w Polsce
W 2014 i 2015 roku PiS było zresztą przeciwne ustaleniom szczytu NATO w Newport. W kampanii wyborczej Andrzej Duda mówił o potrzebie wypowiedzenia porozumienia NATO-Rosja z 1997 roku i ulokowania w Polsce stałych baz NATO (takie są m.in. w Niemczech). Z tych planów nic nie wyszło, a w lutym 2016 roku prezydent pogodził się z koncepcją półrocznych zmian wojskowych, której efektem jest to, że w krajach wschodniej flanki stale obecni są żołnierze państw Sojuszu. W Warszawie nie podjęto więc decyzji, a ustalono szczegóły wymagane do realizacji planu z Newport.
To, że kolejny szczyt NATO odbędzie się w Warszawie także zapisano właśnie w deklaracji podsumowującej szczyt w Newport. Zatem i tego faktu PiS nie może zapisać na swoje konto.
Politykom PiS to nie przeszkadza – nieprawdę o postanowieniach szczytu NATO w Warszawie powtarzają jeden po drugim. OKO.press przyłapało już na tym m.in. szefa dyplomacji, Witolda Waszczykowskiego, oraz wiceministra obrony narodowej, Bartosza Kownackiego.
Studenci zapowiadają protesty
Na środę 25 stycznia studenci wielu polskich środowisk akademickich zaplanowali i zwołali – za pośrednictwem portali społecznościowych – protesty oraz manifestacje. Mają odbyć się m.in. w Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu, Toruniu, Katowicach, Łodzi, Gdańsku, Szczecinie, Krakowie, a także w Brukseli.
Studenci spisali swoje postulaty w 11 punktach.
1. Chcemy żyć w państwie, w którym przestrzegane są przepisy Konstytucji i innych aktów prawnych.
2. Chcemy żyć w państwie, w którym instytuty badawcze i instytucje kultury są niezależne, a programy nauczania szkół i uczelni oparte są na wiedzy naukowej.
3. Chcemy żyć w państwie, w którym zagwarantowana jest wolność zgromadzeń i żadne z nich nie jest uprzywilejowane.
4. Chcemy żyć w państwie, w którym panuje tolerancja i wszystkie osoby są równe wobec prawa bez względu na płeć, pochodzenie, kolor skóry, orientację psychoseksualną, stopień niepełnosprawności.
5. Chcemy żyć w państwie, w którym ofiary przemocy są realnie chronione, mamy zagwarantowany dostęp do wszystkich praw reprodukcyjnych oraz utrzymane zostają standardy opieki okołoporodowej.
6. Chcemy żyć w państwie, w którym rząd nie izoluje Polski od Unii Europejskiej i nie ośmiesza jej na arenie międzynarodowej.
7. Chcemy żyć w państwie, w którym stanowiska obsadzane są na podstawie umiejętności i kompetencji, a nie przynależności partyjnej.
8. Chcemy żyć w państwie, w którym sami i same możemy decydować o sobie, własnym ciele, płodności, poglądach czy wyznaniu.
9. Chcemy żyć w państwie, które jest świeckie.
10. Chcemy żyć w państwie, w którym media są niezależne od władzy.
11. Chcemy żyć w państwie, w którym ministerstwo środowiska dąży do ochrony, a nie niszczenia polskiej przyrody”.
Kamil Zieliński, student UMCS, jeden z organizatorów manifestacji w Lublinie, mówi: – „Widzimy, w jaki sposób władza próbuje dyskredytować osiągnięcia wielu specjalistów i efekty dziesięcioleci prac różnych zespołów używając języka propagandy, zamiast merytorycznych argumentów” – mówi. – „Chcemy, by władza przestrzegała zarówno prawa, jak i zasad funkcjonujących w społeczeństwie. Jesteśmy częścią środowiska akademickiego, którego zdanie jest marginalizowane przy okazji konsultacji projektów reform”. Plan protestu zależy m.in. od zaangażowania w niego organizacji społecznych i inicjatyw niesformalizowanych, w tym inicjatyw feministycznych i przeciwnych proponowanej reformie edukacji. „Będziemy również wystawiać rządowi oceny do indeksu. Do każdej dziedziny, którą uznajemy za istotną, będzie komentarz, który pozwoli uczestnikom protestów podjąć decyzję o tym, jaka ocena powinna być wystawiona” – mówi Zieliński.
Studenci przygotowują transparenty i materiały promocyjne, które mają pojawić się w Lublinie. Proszą prywatne osoby o pomoc w drukowaniu ulotek i plakatów, ponieważ nie posiadają żadnych środków, pozwalających na dotarcie do szerszego grona odbiorców. Podjęli rozmowy ze związkami zawodowymi, wykładowcami uniwersyteckich i organizacjami społecznym w sprawie poparcia ich protestu.
Jacek Kurski stoi za aferą taśmową
Zbigniew Stonoga, który ujawnił aferę taśmową, twierdzi, że akta w tej sprawie otrzymał od Jacka Kurskiego – obecnego szefa telewizji narodowej. „To była akcja, która odbyła się wspólnie i w porozumieniu z Prawem i Sprawiedliwością”. Stonoga powiedział, że akta afery otrzymał od Jacka Kurskiego 7 czerwca 2015 roku. Jej konsekwencją była m.in. dymisja ówczesnego marszałka Sejmu Radosława Sikorskiego i kilku polityków PO.
Stonoga był gościem programu „Skandaliści” w Polsat News. Na pytanie, dlaczego właśnie jemu dano te materiały, odparł, że m.in. dlatego, iż „umówił się”, że w kampanii prezydenckiej poprze Andrzeja Dudę. To miała być tzw. gentelmeńska umowa, którą zaproponował mu Adam Kwiatkowski, obecnie szef gabinetu politycznego prezydenta. Stonoga tłumaczył prowadzącej program: – „No bo, wie pani, 118 wyroków uniewinniających i stwierdzone przez Sąd Najwyższy 3,5-letnie nielegalne pozbawienie wolności, to nikt tego w Polsce nie ma. I ponieważ pan jest aż 16-krotnie skazany za znieważanie funkcjonariuszy publicznych, to jeśli pan Dudę poprze, a on zostanie prezydentem, to zostanie pan ułaskawiony poprzez zatarcie skazań”. Stonoga twierdzi, że ma dowody na to, o czym mówi.
Dodał też, że czeka na wybory samorządowe, bo wówczas pokaże „szerokiej publiczności, kto to Kaczyński. To jest moje marzenie, ja czekam na te wybory. (…) W Polsce tak ciepło jeszcze nie było. (…) Będzie gorąco” – powiedział Stonoga.
bt
Źródło: polsatnews.pl
Jeśli ktoś jeszcze ma ochotę pyskować na Wałęsę, to niech najpierw spróbuje podyskutować z Panią Profesor Joanną Penson – nie zdzierży!
A to taka swoista aleja gwiazd w hotelu Windsor. Hotel ten w Jachrance jest najczęściej odwiedzanym miejscem przez PIS.
Apel GW do mediów: Zepchnijmy w cień, w niebyt #JKaczynski.ego. Odbierzmy mu fikcyjne znaczenie. Niech zniknie w masie zwykłych posłów.
Dorn: czuję krew w powietrzu
Każdej z 21 osób, znajdujących się przed Sejmem 16 grudnia ub. r., której wizerunek upubliczniono w słynnych „listach gończych”, policja musi teraz udowodnić konkretne przestępstwo, w sprawie którego toczy się śledztwo. Jeśli tak się nie stanie – zdaniem byłego marszałka Sejmu Ludwika Dorna – pokrzywdzeni powinni udać się do sądu.
Dorn przypomina, że postępowanie dotyczy m.in. blokowania wyjazdu posłów i przedstawicieli rządu przez manifestujących przed budynkiem. – „Gdyby to o mnie chodziło, wytoczyłbym protest cywilny o zniesławienie (…). To nie jest tak jak napisała policja, że doszło do naruszeń prawa, a te osoby miały z tym związek” – powiedział Dorn i dodał: „Czuję krew w powietrzu. I to krew nie tych manifestujących przed Sejmem, lecz rządzących, którzy zaryzykowali upokorzenie i śmieszność – posuwając się za daleko. Błędy w walce politycznej trzeba tymczasem wykorzystywać” – podkreślił były polityk PiS.
Podstawowy błąd taktyczny w tej sprawie zarzucił samemu Kaczyńskiemu, który pierwszy nazwał przestępstwem blokowanie wyjazdu posłów z Sejmu. – „Prezes nie pomyślał, że jak mówi „przestępstwa”, to posuwa się za daleko i może być z tego pewien kłopocik” – stwierdził Dorn i zwrócił uwagę na fakt, że od razu prokurator generalny i minister spraw wewnętrznych zaczęli też mówić o „przestępstwie”, a premier – o puczu. – „Pewnie usłyszała od prezesa, że ma mówić o puczu, bo sama by na takie coś nie wpadła. To też można wykorzystać, ale już nie przed sądami, a jedynie w celu ośmieszania obozu władzy” – uznał. Użytek z tego – zdaniem Dorna – powinna zrobić opozycja, składając wniosek na najbliższym posiedzeniu Sejmu o informację w sprawach bieżących i żądając od szefowej rządu relacji „w sprawie postępów w wykrywaniu winnych puczu.
Stosowanie się do życzeń posła Kaczyńskiego, za którym minister Błaszczak bezkrytycznie powtarza, że wskazane osoby popełniły przestępstwa, zapędza ich wszystkich w ślepą uliczkę” – zauważył Dorn. – „Najgorsze, że w pełni jest świadoma tego faktu zarówno policja, jak i prokurator generalny. Stąd to nerwowe przerzucanie „gorącego kartofla” między policją a prokuraturą. Oni już wiedzą, że ta sprawa może się dla nich źle skończyć. Obóz władzy tak bardzo uwierzył we własną propagandę, że łatwo go teraz upokorzyć i ośmieszyć, co mu się należy – skonkludował Ludwik Dorn.
Straszak Mariusz Błaszczak
Szef MSW dostał od Kaczyńskiego polecenie, by z farsy PiS-owskiego autorytaryzmu uczynić tragedię. W tych, którzy śmieją się, słysząc pogróżki o „konsekwencjach karnych czekających uczestników puczu”, ma obudzić autentyczny strach.
Błaszczak w roli silnego człowieka stara się, jak może. Wymusza na niechętnej policji coraz twardsze interwencje wobec ludzi protestujących przeciw władzy PiS. Zniechęca ją zaś do działań wobec kiboli czy narodowców, których partia Kaczyńskiego chce uczynić swymi sojusznikami. Zastrasza uczestników protestów pod Sejmem i pod Wawelem poprzez publikowanie ich portretów – wraz z wezwaniem do stawienia się lub wskazania policji miejsca ich pobytu. Wypowiada się przeciw imigrantom, jeśli wcześniej tak samo wypowie się prezes. I milczy w sprawach trudnych, dopóki prezes nie przedstawi swego stanowiska.
Czy Błaszczak jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu? Czy da się z niego zrobić choćby cień Kiszczaka?
Odpowiedź z pozoru wydaje się prosta – nie. Błaszczak jest człowiekiem bez właściwości, bez charakteru, wydaje się, że nawet jego energia życiowa jest w całości pożyczona od Kaczyńskiego. Ale z drugiej strony właśnie dzięki temu cieszy się absolutnym zaufaniem najsilniejszej osoby w państwie. Może liczyć na kontakt i wsparcie w każdej chwili. Czy jednak człowiek, który jest tylko cieniem innego człowieka, może zbudować autorytet swego obozu? Czy taki człowiek może wymusić na kimkolwiek strach?