Europo wrócimy do Ciebie. Nie zepchnie nas jeden mroczny typ na dzikie pola.
#martafrej btw podobno Andrzej D. jest już w warszawskich toaletach popularniejszy niż Józef Tkaczuk #głosludziulicy
Tym o Kaczyńskim: Tchórzem podszyty facet boi się, że jego ponure mowy zostaną zapomniane
Stanisław Tym w swoim felietonie w najnowszej „Polityce” zastanawia sięo co chodzi rządowi, „który tylko kłamie”. PO co „wciskanie ciemnoty” i „po co zamęt”?
– Tchórzem podszyty facet , który rozpaczliwie lęka się wszystkiego, zamknięty w swojej ruinie, boi się, że przeminie bez żadnego sukcesu. Że czas jego ponurych przemówień na kolejnych miesięcznicach może nie być nawet wspomniany słówkiem za 50 lat. Kto dziś pamięta Bieruta i Cyrankiewicza – pyta retorycznie Stanisław Tym w „Polityce”.
Satyryk i publicysta pisze: Prezes PiS wie, że najpiękniejszym pomnikiem uczczenia pamięci tragicznie zmarłego prezydenta powinien być szacunek dla konstytucji i Trybunału Konstytucyjnego. Bratu taki pomnik się należy. To on przecież przypominał, że „Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli”. Tak brzmi pierwszy artykuł konstytucji. Ale to siedem słów. Nie traktujmy ich poważnie. Lech Kaczyński będzie miał tylko liczne figury na cokołach. A pod nimi już nie miesięcznice, a tygodnice i szczucia.
„To taki antykomunistyczny bolszewizm”. Tak prof. Staniszkis skwitowała działania PiS. I zalał ją hejt…
Prof. Jadwiga Staniszkis gościła we wtorek wieczorem w TVP1 w programie „Warto rozmawiać” Jana Pospieszalskiego. Tematem był kryzys konstytucyjny rządu PiS i protesty Komitetu Obrony Demokracji. Występ Staniszkis spotkał się z ostrą krytyką zwolenników PiS-u. Powód? Socjolożka oskarżyła PiS o antykomunistyczny bolszewizm.
Oprócz prof. Staniszkis gośćmi programu byli sympatyzujący z PiS-em Bronisław Wildstein i Krzysztof Wyszkowski, a także Paweł Rabiej (.Nowoczesna). Już sam skład gości dał niektórym podstawę do przewidywania, że „Warto rozmawiać” będzie poświęcony atakowaniu prof. Staniszkis.
Prof. Jadwiga Staniszkis mówiła, że osoby uczestniczące w manifestacjach Komitetu Obrony Demokracji protestują z tego samego powodu, który popycha ją do krytykowania działań rządu PiS.
Z jednej strony TK jest kotwicą demokracji, jego mit niezależności jest fundamentem, a po drugie – jakiś kompromis jest potrzebny bo to obija się o jakąś szarą strefę konstytucji. Czytaj więcej
Jako „nie do przyjęcia” i „żenującą” prof. Staniszkis określiła sytuację, w której władza wykonawcza atakuje sądowniczą powołując się na poparcie wyborcze 18% obywatelek i obywateli Polski.
To taki antykomunistyczny bolszewizm – powoływanie się na wolę, a nie na prawo, mówienie, że 18 proc. społeczeństwa, które głosowało na PiS, daje prawo przejmowania innych instytucji. Czytaj więcej
Jednak to nie był koniec ostrych wypowiedzi prof. Staniszkis. Po „antykomunistycznym bolszewizmie” PiS-u przyszedł czas na „małe pieski” – tak socjolożka nazwała polityków PiS takich jak poseł Ast, Kuchciński, czy Piotrowicz, którzy według niej są posłusznymi wykonawcami poleceń posła Kaczyńskiego.
Te małe pieski – od Kuchcińskiego przez Asta do Piotrowicza – robili brudną robotę, ale mieli gwarancję ochrony. Jeśli byłby kompromis, to musieliby zapłacić cenę. Czytaj więcej
Występ Staniszkis u Pospieszalskiego spotkał się z krytyką ze strony zwolenników władzy PiS.
To jedne z łagodniejszych wpisów. Bo jest też mnóstwo takich jak ten.
Prof. Staniszkis miała jednak również obrońców, którzy w odpowiedzi na prymitywny hejt nie przebierali w słowach.
Jak pisaliśmy w naTemat prof. Jadwiga Staniszkis już po kilku tygodniach działań rządu PiS zaczęła być bardzo krytyczna wobec partii.
Warszawa bez środków na odszkodowania za dekret Bieruta. PiS zablokował fundusz
Gimnazjum przy ul. Twardej – symbol warszawskiej reprywatyzacji. Miasto przekazało działkę biznesmenowi skupującemu roszczenia i zdecydowało o wyprowadzce uczniów, co w ostatniej chwili przerwało pojawienie się spadkobierczyni. W podobnych kłopotach jest jednak ponad sto szkół i… (ADAM STĘPIEŃ)
Chodzi o ostatnią transzę wsparcia, które stołeczna ekipa prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz dostaje od 2014 r. Pieniądze idą na wypłaty odszkodowań dla pokrzywdzonych dekretem Bieruta, którym bezprawnie odebrano majątki po wojnie.
Przez lata Warszawa płaciła za to sama, ale kiedy rachunki przekroczyły 500 mln zł, Gronkiewicz-Waltz zaczęła się domagać wsparcia od rządu. Po miesiącach negocjacji, w końcówce 2013 r. Warszawa dostała dostęp do Funduszu Reprywatyzacyjnego, którym zarządza minister skarbu. Chodziło o kwotę 600 mln zł przekazywaną w trzech transzach, po 200 mln zł rocznie.
Z dostępem do tych pieniędzy w czasach rządów PO nie było problemu. W stołecznym ratuszu sądzili, że sytuacja się powtórzy także w 2016 r., chcieli nawet rozmawiać z PiS-owskim rządem o przedłużeniu wsparcia, bo rachunki za dekret nieustannie rosną. Wypłaty z rządowego funduszu zapisali w budżecie miasta na ten rok.
– Negocjowaliśmy z posiadaczami roszczeń, wiedząc, że mamy te pieniądze. Od początku roku zapłaciliśmy za dekret 70 mln zł – mówi Jarosław Jóźwiak (PO), wiceprezydent Warszawy.
W styczniu urzędnicy ratusza poprosili o ostatnią transzę. Ale kierowane przez Dawida Jackiewicza (PiS) Ministerstwo Skarbu Państwa odmówiło. „Z uwagi na udzielone dotychczas znaczące wsparcie dla miasta stołecznego Warszawy, w ramach dotacji przyznanej w latach 2014-2015 oraz konieczność zabezpieczenia środków finansowych na inne zobowiązania o charakterze reprywatyzacyjnym, Minister Skarbu Państwa nie przewiduje udzielenia dotacji w 2016 r.” – odpisał wiceminister Mikołaj Wild.
Jak to możliwe, że wiceminister odmawia przekazania pieniędzy zapisanych w ustawie? Resort powołał się na sformułowanie w nowelizacji, w którym parlament „wyraża zgodę” na przyznanie stolicy pieniędzy. Ten zapis jest nieprecyzyjny, nie obliguje wprost ministerstwa do przekazania kwot z Funduszu Reprywatyzacyjnego. Miał dać element kontroli, by pieniądze z Funduszu szły tylko na pokrycie roszczeń.
Fundusz ma do dyspozycji 5 mld zł. Jakie zobowiązania wykluczyły z grona beneficjentów Warszawę?
– Absolutnie nieprawdziwe jest twierdzenie, że trzeba zabezpieczyć inne reprywatyzacyjne potrzeby – mówi ostro senator Aleksander Pociej (PO), jeden z patronów poprawki dającej stolicy dostęp do pieniędzy z Funduszu. – Po pierwsze, nie słyszałem, żeby ten rząd miał jakiekolwiek pomysły reprywatyzacyjne, a po drugie, w Funduszu, przynajmniej na papierze, leży kilka miliardów. Pieniądze z Funduszu rząd chce zużyć na swoje obietnice wyborcze, których nie ma czym pokryć. To również może wskazywać, że to swoista zemsta na Warszawie, która nie głosuje tak jak powinna – uważa.
Odmowa przyszła w lutym. Była trzymana w tajemnicy, bo jak mówią „Wyborczej” ludzie z otoczenia Hanny Gronkiewicz-Waltz, „ratusz próbował ustalić, co się właściwie stało”.
8 marca Jóźwiak napisał do ministra Jackiewicza, by ponownie rozważył decyzję. Przytoczył rachunki: dwa lata to 553,2 mln zł wypłaconych także dzięki rządowemu wsparciu. I 376 zamkniętych spraw.
To nie kończy problemów stolicy. Roszczenia reprywatyzacyjne to jedno z jej największych wyzwań. Kolejka domagających się odszkodowań to dziś 2,2 tys. wniosków, w których ludzie „żądają niezwłocznego wydania decyzji odszkodowawczych”. Doliczając wnioski mniej pilne, ta liczba rośnie do 3,8 tys. – W tej chwili zasądzone prawomocnymi wyrokami są odszkodowania na 370 mln zł. Całość roszczeń to kwoty miliardowe – mówi Marcin Bajko, dyrektor miejskiego biura gospodarki nieruchomościami. W 2013 r. szacowano, że może chodzić o kwoty od 8,6 mld do nawet 14 mld zł. Budżet miasta na 2016 r. to 14,7 mld zł.
W piśmie do Jackiewicza ratusz przypomina, że stolica płaci za błędy państwa, które po wojnie zdecydowało o hurtowym i bezprawnym przejęciu prywatnych nieruchomości.
– To jest zorganizowany atak PiS na Warszawę, która nie jest ich – mówi senator Marek Borowski, który w 2015 r. przygotowywał projekt małej ustawy reprywatyzacyjnej. – Nie wiem, o jakich potrzebach mówi Ministerstwo Skarbu, odmawiając wsparcia. W mojej ocenie nie ma żadnych poważnych przesłanek budżetowych. Jedyna przyczyna to polityczny odwet.
Sygnał, że coś wokół Funduszu będzie się działo, resort skarbu dał na początku lutego, odpowiadając na interpelację posła PiS Maksa Kraczkowskiego, który domagał się ograniczenia dzikiej reprywatyzacji. Po 1989 r. nie uchwalono ustawy reprywatyzacyjnej, w stolicy podstawą zwrotów jest dekret z 1945 r. Na braku uregulowań korzystają kupcy, którzy nie mają nic wspólnego ze spadkobiercami. Istnieje gigantyczny rynek handlu roszczeniami. Jackiewicz odpisał Kraczkowskiemu, że skontroluje, jak rządowe pieniądze dzieliła warszawska ekipa PO.
– Odmowa przelania transzy to prawdopodobnie reakcja na moją interpelację. Rząd zastanawia się nad celowością wydawania publicznych pieniędzy, gdy są wątpliwości co do procesów reprywatyzacyjnych. Chodzi o zabezpieczenie interesu skarbu państwa – mówi Kraczkowski. Jego zdaniem to nie zamyka rządowego dofinansowania, ale powinno się ono odbywać pod kontrolą rządu.
Nam ministerstwo powiedziało , że przyznanie dotacji „to przywilej, a zarazem wyjątek od zasady samodzielnego pokrywania przez samorząd swoich zobowiązań”. „Ostateczna decyzja ministra nie została jeszcze podjęta, a sposób wydatkowania dotychczas przekazanych środków jest przedmiotem kontroli” – stwierdził resort.
– Trzyletni dostęp do Funduszu dawał nam stabilność i pole do negocjacji ze spadkobiercami. Mówiliśmy: „W tym roku pieniędzy nie mamy, ale w przyszłym będzie kolejne 200 mln zł, zapłacimy wtedy”. Na tej podstawie ludzie zgadzali się m.in. na wypłacanie należności w ratach. Pole do rozmów się skończyło, zostaliśmy sami. To nie jest zmiana koni w trakcie jazdy, tylko odpięcie koni – mówi dyr. Bajko.
Władza we własnym kanale
Newsroom w siedzibie TVP Info (Fot. Alina Gajdamowicz / AG)
Tak, władza w TVP sama założyła taką listę do zwolnienia, bo uważa, że „jak ktoś nie jest z nami, to jest przeciwko nam”. I czeka na kolejnych chętnych…
Poszło o to, że w sobotę Leśkiewicz i Siemiątkowska oceniły, że protest Komitetu Obrony Demokracji „powinien być dominującym wydarzeniem w TVP Info” (cytat z komunikatu TVP). Ale szefowie TVP Info uznali, że nie może być.
Oczywiście był. Ponad 50 tys. ludzi wyszło na ulice, by bronić Trybunału Konstytucyjnego, trójpodziału władzy i praworządnego państwa, domagać się od rządu opublikowania ostatniego wyroku TK. Wyszli w obronie demokratycznych wartości przed prezesem Jarosławem Kaczyńskim. Jednak TVP, która jest w rękach władzy, oczywiście miała to wydarzenie zbagatelizować.
„Media publiczne to media rządowe – pisała na Facebooku poseł PiS Krystyna Pawłowicz – media publiczne, a poprawniej – media » rządowe «, nie są, co do zasady, od » kontroli władzy «”. I dalej: „Żądanie apolityczności mediów publicznych, do dysponowania którymi ma prawo każda kolejna legalna władza, jest szkodliwym wyidealizowanym mitem utrudniającym rządzenie państwem, zwłaszcza w czasie zagrożeń”. Puentowała: „Władza MUSI dysponować własnym kanałem informacyjnym”.
I to jest właśnie ta sytuacja: władza czuje się piekielnie zagrożona, wykorzystuje więc wszystkie instrumenty przymusu. TVP Jacka Kurskiego do tego się nadaje. Ani Kurski, ani Kaczyński nie czują, że są autorami kolejnego groźnego precedensu – w Polsce kończy się i państwo prawa, i niezależna telewizja publiczna. Kaczyński zakazuje wydrukowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego i zabrania pokazywać, że Polacy przeciwko temu protestują. Czego jeszcze zakaże?
Dziennikarze z TVP opowiadają, że szefowie oczekują od nich, by najpierw słuchali, a potem robili. Już kilka razy tak się zdarzyło, że to, co było głównym przekazem na porannych kolegiach w TVP, okazywało się ustalonym na Nowogrodzkiej przekazem dnia PiS – który codziennie dostają posłowie tej partii SMS-ami.
Leśkiewicz i Siemiątkowska po prostu odmówiły przerobienia przekazu dnia PiS na dziennikarstwo. I wyszły z TVP. Razem ze standardami porządnego dziennikarstwa.
Został tam Jacek Kurski ze swoją zasadą, że „ciemny lud to kupi”.
No, to się dopiero okaże, czy kupi.
PS Z mediów publicznych wyleciało już kilkadziesiąt osób, a bliskie PiS Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich pochyliło się nad losem tylko jednego wyrzuconego – Andrzeja Mietkowskiego (tak się składa, że przyjaciela „niepokornego” Bronisława Wildsteina).
Wątpliwa kandydatura europosła Wojciechowskiego. PE podejrzewa go o zawyżanie kosztów podróży do Brukseli
Janusz Wojciechowski (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
To pierwszy raz, gdy polskie sprawy przesądziły o decyzji jednego z organów europarlamentu. Wojciechowski z poparciem Sejmu i rządu PiS został zgłoszony na stanowisko audytora Europejskiego Trybunału Obrachunkowego (ETO). Wczoraj jego kandydaturą zajęła się komisja kontroli budżetowej PE. Europosłowie pytali Wojciechowskiego o sprawy Trybunału Konstytucyjnego i o to, czy polski rząd wypełni zalecenie Komisji Weneckiej. Wojciechowski uchylał się od jasnej odpowiedzi. Nie wspomniał, że wzywał do aresztowania prezesa Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Rzeplińskiego. Tłumaczył, że to sprawy wewnątrzkrajowe, a on – jeśli zostanie audytorem Trybunału Obrachunkowego – przestanie być politykiem.
Komisja nie dała wiary wyjaśnieniom Wojciechowskiego i nie udzieliła mu rekomendacji – za głosowało dziewięciu europosłów, przeciw – 12, a pięciu wstrzymało się od głosu. Głównym zarzutem były wątpliwości, czy Wojciechowski jako członek Trybunału zdołałby zachować polityczną niezależność od PiS. – Wielu talentów trzeba, by pójść do łóżka jako aktywny polityk, a potem wstać rano jako niezależny audytor – powiedział sprawozdawca komisji Igor Šoltes (Słoweniec). Obawy o niezależność Wojciechowskiego wyrażała również socjalistka Inés Ayala Sender. – Pan osobiście krytykował opinię Komisji Weneckiej. Gdzie tu jest spełniane żądanie dotyczące niezależności? – pytała. Julia Pitera (PO) przypomniała, że Wojciechowski w swojej publicystyce popierał PiS w sporze z TK. – Sugerował pan, że prezes Trybunału Konstytucyjnego może naruszać kodeks karny. Popiera pan ograniczenie władzy sądowniczej – mówiła.
Zgłoszenie Wojciechowskiego na prestiżowe stanowisko członka Trybunału Obrachunkowego miało być nagrodą za pracę w kampanii wyborczej prezydenta Andrzeja Dudy. ETO to rodzaj europejskiego NIK – kontroluje dochody i wydatki UE, weryfikuje wykorzystanie funduszy przez poszczególne kraje, kontroluje osoby dysponujące unijnymi środkami (w tym europosłów).
Kandydatura Wojciechowskiego budziła jeszcze inne wątpliwości, choć wczoraj europosłowie się nimi nie zajmowali. Według naszych informacji polityk PiS znacznie zawyżał koszty przelotów do Brukseli w poprzedniej kadencji. Jego rozliczenia zakwestionowała Dyrekcja Generalna Finansów PE, bo przedstawiał rachunki za przelot klasą biznes, a na biletach miał miejscówki ze znacznie tańszej klasy ekonomicznej. Dzięki temu pobrał blisko 30 tys. euro na bilety, które kosztowały ok. 15 tys. euro. Ponadto Wojciechowski kupował bilety nie poprzez agencję europarlamentu, ale w prywatnym biurze podróży w Polsce, które pobierało 10 proc. prowizji. Kolegium Kwestorów PE uznało w grudniu 2014 r., że rozliczenia są niejasne, i wezwało europosła do zwrotu 3 tys. 900 euro (to prowizja polskiego biura).
Europoseł w rozmowie z „Wyborczą” przekonuje, że sprawa rozliczeń za bilety została „absolutnie wyjaśniona”, a winne jest wyłącznie biuro podróży, które „popełniało błędy”. – Przedkładałem w europarlamencie takie rachunki, jakie otrzymywałem od tego biura – mówi. Siebie nazywa „ofiarą, a nie sprawcą”. – Bo to biuro zawyżało marże – uzasadnia. Dodaje, że oddał tyle, ile od niego zażądano.
Dlaczego nie korzystał z biura podróży w PE, lecz w Polsce? – Patriotycznie korzystałem z polskiego biura, ale to nie było biuro w jakikolwiek sposób ze mną związane – zastrzegł.
Brak rekomendacji komisji nie oznacza, że Wojciechowski nie wejdzie w skład Europejskiego Trybunału Obrachunkowego. W kwietniu będzie nad tym głosować Parlament Europejski. Potem kandydaturę będzie musiała zatwierdzić Rada UE, czyli ministrowie krajów Unii.
Politycy PiS w nieoficjalnych rozmowach sugerują, że Wojciechowski mógłby się wycofać. W kwestionariuszu, który wypełnił na prośbę komisji kontroli budżetowej, na pytanie, czy zrezygnuje, jeśli nie poprze go europarlament, odpowiedział: „Tak, zwrócę się do rządu polskiego o rozważenie wycofania mojej kandydatury”.
* Poza Wojciechowskim rekomendacji do ETO nie dostali jeszcze kandydaci ze Słowacji i Malty.
Współpraca Agata Kondzińska
„W wojnę chciałbym się tylko bawić…”. Owsiak pisze do Macierewicza
Jerzy Owsiak, Antoni Macierewicz (Fot. Agencja Gazeta)