P. w ruinie, 17.02.2017

 

 

Dominika Wielowieyska

Błaszczak i prezes na dywanik!

17 lutego 2017Beata Szydło

Beata Szydło (MAREK PODMOKŁY)

Świadkowie odjechali, nikt ich nie zatrzymał. I teraz który odważny przyjdzie na komendę i powie: – Niestety, minister i prezes mijają się z prawdą.

Premier Beata Szydło napisała do kierowcy seicento list, by go uspokoić: „Wszystkie strony w postępowaniu mają te same prawa i obowiązki, a jako obywatele przed organami sprawiedliwości jesteśmy równi. Nie dopuszczam myśli, że mogłoby być inaczej”.

Ma rację pani premier. I jeśli poważnie traktuje tę deklarację, powinna natychmiast wezwać na dywanik szefa MSW Mariusza Błaszczaka i posła Jarosława Kaczyńskiego, by im wytłumaczyć, że nie mogą przesądzać o winie młodego chłopaka już teraz. Nie mają prawa. To sąd o tym zdecyduje.

Co łączy Sebastiana K. z Bartłomiejem Misiewiczem? S. Nitras w Crash teście

Niestety, cała machina państwowa ruszyła, aby dowieść racji prezesa PiS-u, bo inaczej prezes się ośmieszy. Chłopak został już publicznie skazany, bo stawką jest wizerunek rządu, wizerunek szefa MSW i podległej mu służby BOR.

Jednak wypadek z udziałem pani premier budzi wiele wątpliwości. Nie wiadomo, czy kolumna rządowa była prawidłowo oznakowana; jeśli nie, to ten chłopak jest niewinny.

Świadkowie odjechali, nikt ich nie zatrzymał. I teraz, proszę mi powiedzieć, który odważny zgłosi się na policję, by zeznać, że sygnałów dźwiękowych nie było? Kto na ochotnika narazi się potężnemu prezesowi i jego ministrowi spraw wewnętrznych? Przyjdzie na komendę i powie: – Niestety, minister i prezes mijają się z prawdą.

Następnego dnia z TVP dowiemy się zapewne, że jest niewiarygodny, bo jego matka była w PZPR. Wiadomo – resortowe dzieci. Władza prewencyjnie zastrasza świadków, którzy mogliby zeznać na korzyść kierowcy.

Nie wiem, czy kolumna była prawidłowo oznaczona ani czy kierowca jest winny. Ale wiem, że to, co się dzieje wokół tej sprawy, narusza wszelkie standardy.

Dlatego, pani premier, bardzo proszę natychmiast zażądać od prezesa i ministra, by odwołali dotychczasowe wypowiedzi. Chyba że pani list do kierowcy seicento był tylko zagrywką PR-owską. Wtedy mój apel nie ma sensu.

Premier napisała, że opozycja zachowuje się haniebnie. Czy stawanie po stronie obywatela i jego praw to hańba? Czy krytyka pod adresem rządu to hańba? Jest oczywiste, że BOR – niezależnie od tego, czy kierowca seicento jest winny, czy nie – miał obowiązek zapewnić bezpieczeństwo szefowej rządu. Nie zapewnił. I to jest porażka, z której min. Błaszczaka trzeba rozliczyć.

I to robi opozycja, bo taka jest jej rola w demokratycznym państwie. Zresztą jeśli BOR jest całkowicie w porządku, to dlaczego Błaszczak chce go rozwiązać?

Szef MSW oburza się na obrońcę kierowcy, że stara się podważyć wersję BOR-u. Taka jednak jest rola adwokata. Rząd nie rozumie zasad demokratycznego państwa prawa. A może rozumie, tylko nadaje zdarzeniem i słowom znaczenie odwrotne od realnych?

Kaczyński nawet oświadczył, że każdy, kto wspiera młodego kierowcę, wzywa tym samym do tego, by „tego rodzaju wydarzenia miały już charakter nieprzypadkowy”. Nie wolno krytykować PiS-u, chłopaka trzeba skazać, a kto mówi inaczej, ma zadatki na zamachowca i jego działalność jest „haniebna”.

Czy to tylko opary absurdu, czy raczej zapowiedź czegoś bardzo groźnego: łamania praw obywatelskich, by ratować twarz rządu?

premier

wyborcza.pl

Agnieszka Kublik

Eksperci ze świata mają zbadać katastrofę smoleńską? Świetny pomysł, ministrze Macierewicz!

17 lutego 2017
 01.12.2016 Warszawa , Sejm . Minister obrony Antoni Macierewicz podczas glosowan . Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta

01.12.2016 Warszawa , Sejm . Minister obrony Antoni Macierewicz podczas glosowan . Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Marzę o tym, by eksperci od lotniczych katastrof, o uznanej renomie na arenie międzynarodowej, przebadali katastrofę smoleńską. Nic lepszego nie mogłoby spotkać komisji Jerzego Millera. I nic gorszego – Antoniego Macierewicza. Raport komisji Millera zostałby pozytywnie zweryfikowany, dokonania Macierewicza skompromitowane. I to międzynarodowo.

Co tak naprawdę Antoni Macierewicz ustalił z NATO?

Szef MON Antoni Macierewicz pochwalił się dziennikarzom, że rozmawiał o smoleńskiej katastrofie m.in. z naczelnym dowódcą sił NATO w Europie, amerykańskim generałem Curtisem Scaparrottim, i ministrem obrony Wielkiej Brytanii Michaelem Fallonem. Macierewicz ocenia, że „najwyższy czas, by NATO włączyło się do wyjaśnienia tej sprawy”. Oczekuje od Sojuszu m.in. „współpracy technicznej w badaniach specjalistycznych, w których nie zawsze dysponujemy wszystkimi możliwościami, np. jeżeli chodzi o laboratoria czy specjalistyczne instytucje”.

Z tych słów nic nie wynika. NATO jako organizacja wojskowa katastrof lotniczych nie bada. A nasi eksperci to potrafią. I zbadali wrak prezydenckiego tupolewa (np. szukali tam śladów materiałów wybuchowych, nie znaleźli) oraz „czarne skrzynki” rejestrujące pracę samolotu. Wnioski są oczywiste: rejestratory dźwięku i parametrów lotu nie potwierdzają tezy Macierewicza o wybuchu – nie było wzrostu ani ciśnienia, ani temperatury, co zawsze towarzyszy eksplozji. Komisja Millera potwierdziła, że samolot do zderzenia z ziemią był sprawny. Ten raport – wykonany zgodnie z międzynarodowymi standardami – zyskał wysoką ocenę ekspertów ICAO (Organizacja Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego).

Jak więc interpretować słowa Macierewicza? To jego kolejne smoleńskie bredzenie, robienie szumu wokół katastrofy, by pokazać, że cokolwiek w tej sprawie robi. A fakty są takie: PiS rządzi już od półtora roku i żadnych nowych dowodów w sprawie katastrofy nie ma. Dowodów na zamach rzecz jasna, na wybuch. Podkomisja powołana przez Macierewicza w MON nic nowego do sprawy nie wniosła, nie usłyszeliśmy o jej jakichkolwiek dokonaniach.

Wiemy tylko, że sporo kosztuje. W zeszłym roku prawie 1,5 mln zł, w tym zaplanowano na jej działalność 2 mln zł. MON konsekwentnie odmawia odpowiedzi, na co konkretnie komisja wydała w zeszłym roku pieniądze. Wiemy tylko, że na wynagrodzenia jej członków, na ekspertów i ekspertyzy poszło niespełna 1,2 mln zł, a na podróże i hotele – 153,5 tys. zł. Ministerstwo nie chce ujawnić, o jakie ekspertyzy chodzi ani kto je pisał i czego dotyczyły.

Macierewicz od dawna, jeszcze kiedy był w opozycji, nawołuje do powołania międzynarodowej komisji ds. katastrofy smoleńskiej. I to były puste słowa. Bo powinien wiedzieć, że nie jest to możliwe bez zgody wszystkich zainteresowanych państw, czyli bez zgody Rosji. A tej nie będzie.

Ale jeżeli Macierewicz naprawdę by chciał, by śledztwo rządowej komisji Jerzego Millera zweryfikowali międzynarodowi eksperci, to jest na to sposób. Jak twierdzi prof. Marek Żylicz, ekspert międzynarodowego prawa lotniczego, nasza Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, właśnie ta podległa Macierewiczowi, mogłaby prosić o pomoc ekspertów niezależnych, np. z ICAO czy Unii Europejskiej. I co ważne, im Rosjanie nie mogliby odmówić dostępu do wraku, bo według standardów międzynarodowych dopuszcza się do badania także ekspertów z krajów trzecich.

Marzę o tym, by eksperci niemieccy, angielscy czy amerykańscy przyjrzeli się raportowi Millera i dokonaniom zespołu Macierewicza. Nic gorszego szefa MON nie może spotkać, a Millera – nic lepszego.

eksperci

wyborcza.pl

17.02.2017, 12:48

Kaczyński: Opowiadam się za potężnym, międzynarodowym lotniskiem. Polska nie powinna być prowincją

Tu jest takie pytanie: czy w kraju, który ma co prawda dość znaczną powierzchnię, ale taki dosyć okrągły kształt, jest sens budowania dużej ilości lokalnych lotnisk? Czy nie lepiej w tej chwili mieć takie potężne lotnisko międzynarodowe, światowe, gdzieś niedaleko Warszawy? Ja nie ukrywam, że wypowiadam się za tą drugą ewentualnością, bo Polska nie powinna być prowincją. Dlaczego we Wiedniu jest lotnisko, z którego można dolecieć do Ameryki Południowej, do Australii, wszędzie – a w Polsce takiego nie ma. Nawet lotnisko praskie jest lepiej połączone ze światem niż Okęcie. Nie możemy być krajem, w którym lotniska będą jedynie punktem wyjścia do innych lotnisk, jak do Frankfurtu czy jak nam często proponują do Berlina. Wielkie międzynarodowe lotnisko jest nam potrzebne i to jest, według mnie, priorytet. – powiedział w Radiu Białystok Jarosław Kaczyński.

300polityka.pl

Kartoflisko Kaczyńskiego jako wielkie międzynarodowe lotnisko

kaczynski-chce

Niestety przyszło nam żyć w opowieściach Jarosława Kaczyńskiego, w jego snach o potęgach, snach o wielkości. Ta jest nasza realność – sen Kaczyńskiego.

Jak te zmory, mary odegnać? Nie wystarczy odizolowanemu człowiekowi stanąć naprzeciw, jak protestujący pod Sejmem 16 grudnia 2016 roku, bo jego najmita Mariusz Błaszczak sporządzi na nas list gończy i będzie ciągał po prokuraturach, a potem sądach.

Żyjemy więc w prezesowej alternatywie, w jego oniryzmie, w wypaczeniu, które wykrzywia rzeczywistość, ale przede wszystkim wykrzywia nam gębę. To Kaczyński doprawia nam gębę, zamiast żyć normalnie, zmagać się z realnością, pisać kolejne wiersze i książki, trzeba wychodzić na ulicę, aby przeciwstawić się tej opowieści alternatywnej Kaczyńskiego.

„Życie to opowieść idioty, pełna wrzasku i wściekłości, lecz nic nie znacząca” – pisał genialny Szekspir. Taką opowieść zafundował nam Kaczyński, opowieść idioty, którą snuje w pisowskich mediach – bo przecież nie publicznych, czy narodowych – snuje na Krakowskim Przedmieściu, gdy staje na drabince z Tesco i jest wielki, potężny.

Kaczyński nie mierzy się z rzeczywistością, opowiada na swoją alternatywę, marę, sen idioty. Oto najnowszy owoc tej naszej codziennej zmory, tym razem zaserwowany w piątek rano w Radiu Białystok. Kaczyński chce w Warszawie, bądź w pobliżu, wielkiego międzynarodowego lotniska, bo „Polska nie może być prowincją”.

Prowincjonalny polityk, by nie rzec, iż jego jest wielkość godna jest jakiejś remizy, nie chce by Polska była prowincją. A spycha nas na pobocze Zachodu, wypycha z najpoważniejszego projektu cywilizacyjnego, jakim jest Unia Europejska. Prowincjusz i to fatalnego autoramentu. W takim momencie odzywa się we mnie gen komparatystyczny i porównuję prezesa.

Na tle swego wroga, Donalda Tuska, Kaczyńskiemu musieliby postawić drabinkę z Tesco, na tej drabince jeszcze jedną drabinkę, jeszcze i jeszcze, bez mała wyszłaby z tego drabina Jakubowa i też nie sięgnąłby Tuska. Tusk jest niepodrabianą wielkością, acz czasami mnie drażniącą, a prezes wspina się, wspina po tej drabince – i czekamy aż spadnie.

Spadnie, spadnie. Spokojnie. W tym wypadku funkcjonuje jedna z najstarszych metafor świata; wieża Babel. Takie sny o potędze są burzone stopą boga, strącane. Nie będą Tuska porównywał do żadnego boga, wystarczy stopa, która zdepcze tę zmorę wielkości. Acz wierzę – jestem przekonany – iż to my będziemy tą stopą, aby tę marę przejść, pożegnać i odegnać.

Na razie prezes wysnuł nam opowieść o wielkim międzynarodowym lotnisku, które patrząc na kreacyjne możliwości prezesa i dysfunkcyjność władzy PiS należałoby nazwać – kartofliskiem.

 

Józef Krzyk

Za co TVP nienawidzi Ślązaków? [KOMENTARZ]

16 lutego 2017

W programie pokazano też zorganizowany przez Ruch Autonomii Śląska 'marsz na Zgodę'. Przypomnijmy, że w ten sposób upamiętnia się ofiary założonego zaraz po wyparciu Wehrmachtu obozu w Świętochłowicach Zgodzie

W programie pokazano też zorganizowany przez Ruch Autonomii Śląska ‚marsz na Zgodę’. Przypomnijmy, że w ten sposób upamiętnia się ofiary założonego zaraz po wyparciu Wehrmachtu obozu w Świętochłowicach Zgodzie (fot. Grzegorz Celejewski)

Telewizyjna jedynka w środę w nocy wyemitowała „Magazyn śledczy” Anity Gargas. Bohaterami głównymi były osoby związane z Ruchem Autonomii Śląska, ale program zamienił się w seans nienawiści do Śląska i Ślązaków.

Najłatwiej byłoby ten program obśmiać, że chaotyczny, nieudolnie nakręcony i zmontowany, pełen niesprawiedliwych sądów, błędów i uproszczeń.

Nikomu jednak na Śląsku po tym utworze nie powinno być do śmiechu, bo w Polskę poszedł przekaz, że wszystko, co śląskie, jest złe i szkodliwe.

Sygnał do ataku dały polskie obozy koncentracyjne

Pretekstem do ataku była odgrzana w ostatnich tygodniach sprawa polskich obozów koncentracyjnych. Marek Łuszczyna, reporter z Warszawy, nadał taki podtytuł swojej powieści o represjach w 1945 roku. O samej książce w programie nie było mowy, za to zacytowano Jerzego Gorzelika, który użył terminu polskie obozy koncentracyjne we wpisie na Facebooku.

Pokazano też zorganizowany przez Ruch Autonomii Śląska „marsz na Zgodę”. Przypomnijmy, że w ten sposób upamiętnia się ofiary założonego zaraz po wyparciu Wehrmachtu obozu w Świętochłowicach Zgodzie. W większości więziono tam zwykłych Ślązaków, w tym kobiety i dzieci. Prawie 2 tysiące zmarło na tyfus lub zakatowanych przez sadystycznych strażników.

Wbrew temu, co można było usłyszeć w programie TVP, był to obóz administrowany przez polskie władze, a nie przez NKWD, choć obozy podlegające bezpośrednio sowieckiej policji politycznej też wtedy istniały.

Zły Szczepan Twardoch i wystawa w muzeum

Od wątku z obozami autorka programu przeszła do sprawy Związku Ludności Narodowości Śląskiej, ale ani na moment z pola widzenia nie zniknął RAŚ. Dostało się też Platformie Obywatelskiej, za koalicję, którą w sejmiku województwa śląskiego z tym stowarzyszeniem zawarł, a także pisarzowi Szczepanowi Twardochowi. Nie wiedzieć czemu został w programie obwołany ideologiem RAŚ.

Organizacji kierowanej przez Jerzego Gorzelika zarzucono, że próbuje na nowo pisać historię Śląska, a za przykład podano oprotestowaną przez środowisko nacjonalistyczne wystawę w Muzeum Śląskim w Katowicach. Na Śląsku ta sprawa, sprzed kilku lat, jest wciąż pamiętana, ale chodziło nie o wystawę, ale tylko o jej koncepcję. Wystawy wtedy jeszcze nie było, bo nie został nawet zbudowany nowy gmach Muzeum Śląskiego, z myślą o którym to wszystko szykowano.

Autorka czy autorzy programu takimi szczegółami się nie przejmowali. Za dowód śląskich patologii podano nawet kwartalnik społeczno-kulturalny „Fabryka Silesia”. Czasopismo naraziło się tym, że w jego radzie programowej zasiada prof. Zbigniew Kadłubek. Jedyną przewiną profesora jest zaś jego związek z RAŚ. I koło się zamyka.

Jerzy Gorzelik z archiwum

Chwilami z ekranu wionęło grozą. Można się było przestraszyć, gdy ze dwa razy z offu padła zapowiedź „idziemy tym tropem”, co miało chyba zapowiadać wykrycie wielkich afer, ale okazało się tylko frazesem. W pewnej chwili zaczęto sugerować, że RAŚ ma powiązania w tajnymi służbami obcych państw. Dowód? Na co dowód, wystarczyło puścić migawkę z Gorzelikiem, który po angielsku udzielał wywiadu w telewizji Russia Today.

Samego Gorzelika o komentarz do tej ani żadnej innej sprawy nie poproszono. Nie licząc krótkiego ujęcia z „marszu na Zgodę”, program zmontowano z różnych jego archiwalnych wypowiedzi, niektórych jeszcze z czasów, gdy był studentem. Przetykano je zaś całkiem współczesnymi wypowiedziami polityków, przede wszystkim tych z PiS.

Oskarżając Platformę Obywatelską o koalicję w śląskim sejmiku z RAŚ, nikt się nie zająknął, że na stowarzyszenie kierowane przez Gorzelika w ostatnich dwóch wyborach zagłosowało po kilkaset tysięcy ludzi. Może się to komuś nie podobać, ale wypadało przynajmniej zastanowić się, jak do tego doszło.

RAŚ w programie TVP był zły z założenia, więc nikt nie zadał sobie trudu przytoczenia choć jednego przykładu szkody, która przez tę organizację Polsce i (lub) Śląskowi została wyrządzona.

Można by nad śląskim odcinkiem „Magazynu śledczego” spuścić kurtynę milczenia, gdyby nie to, że po następnych wyborach, samorządowych, PiS urządzi zapewne województwo śląskie po swojemu. Sama nazwa tego województwa jest już dziś dla polityków tej partii podejrzana – niedawno jeden z jej posłów zawnioskował, żeby ją zmienić.

W następnej kolejności pewnie zostanie zakazana kiełbasa śląska, a Stadion Śląski w Chorzowie zyska nowego, słusznego patrona. A gdy „dobra zmiana” ogarnie nie tylko centrum, ale samorządy, Ślązacy naprawdę, jak przed tym przestrzega Kazimierz Kutz, staną się „wice-Żydami”, obywatelami drugiej kategorii.

Aleksandra Klich, Omenaa Mensah i Joanna Subko o mowie nienawiści w „Studio pod parasolką”

 

czemu

wyborcza.pl

Donald Trump jest chory psychicznie? Spór amerykańskich psychiatrów

Piotr Cieśliński, 17 lutego 2017

Donald Trump

Donald Trump (Evan Vucci (AP Photo/Evan Vucci, File))

Jedni diagnozują u Donalda Trumpa zaburzenia, które go dyskwalifikują do sprawowania urzędu prezydenta. Inni twierdzą, że samo stawianie takiej diagnozy jest nieetyczne i nieodpowiedzialne.

W ostatnich miesiącach coraz więcej psychiatrów publicznie wypowiada się na łamach amerykańskiej prasy na temat stanu zdrowia prezydenta Donalda Trumpa. We wtorek „New York Times” opublikował list 35 psychiatrów, psychologów i pracowników sektora zdrowia psychicznego, którzy ostrzegali, że z prezydentem Trumpem w tym względzie nie jest wszystko w porządku:

„Wypowiedzi i działania pana Trumpa wskazują na niezdolność do tolerowania poglądów odmiennych od jego własnych, prowadzącą do wściekłych reakcji. Jego słowa i zachowanie sugerują głęboką niezdolność do empatii. Osoby z takimi cechami zniekształcają rzeczywistość, by odpowiadała ich stanowi psychicznemu, atakując fakty i tych, którzy je przekazują (dziennikarzy, naukowców).”

Sygnatariusze listu sugerują, że te ataki będą prawdopodobnie się nasilać, a na koniec dodają, że ich zdaniem „poważna emocjonalna niestabilność, na którą wskazują wypowiedzi i działania pana Trumpa, czyni go niezdolnym do sprawowania urzędu prezydenta”.

Także wiele publicznych petycji – m.in. ta zainicjowana na stronie Change.org przez psychologa Johna Gardnera, która już zyskała blisko 25 tysięcy podpisów – wzywa do ustąpienia Trumpa z powodu stanu jego zdrowia psychicznego.

„Paranoidalny” Barry Goldwater

Wszyscy wypowiadający się dziś publicznie o Trumpie specjaliści od zdrowia psychicznego łamią tzw. zasadę Goldwatera sformułowaną przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne (APA) w 1973 r. Uznaje ona za nieetyczne diagnozowanie jakichkolwiek zaburzeń psychicznych u osób publicznych, jeżeli nie zostało przeprowadzone badanie spełniające obowiązujące w psychiatrii standardy.

Zasadę sformułowano po tym, jak w 1964 roku magazyn „Fact” opublikował wyniki ankiety przeprowadzonej wśród psychiatrów, którzy odpowiadali, czy ich zdaniem kandydat w wyborach prezydenckich Barry Goldwater ma kwalifikacje na stanowisko prezydenta USA.

Na ankietę odpowiedziała jedna piąta z ponad 12 tys. zapytanych lekarzy – większość uznała, że Goldwater nie kwalifikuje się na urząd z powodu osobowości paranoicznej, manii wielkości, poczucia boskiej mocy etc.

Goldwater, który przegrał wybory, pozwał wydawcę magazynu i wygrał 75 tys. dolarów jako zadośćuczynienie. A Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne wpisało do swojego kodeksu etycznego punkt, który zabrania zawodowym psychiatrom wypowiadania się na temat zdrowia psychicznego osoby publicznej bez przeprowadzenia bezpośredniego badania pacjenta.

Psychiatrzy na wojnie z Donaldem Trumpem

Zasada Goldwatera została już pogwałcona w zeszłym roku podczas kampanii wyborczej. Ponad 2600 amerykańskich psychiatrów i psychologów podpisało wtedy manifest, który stwierdzał, że Donalda Trumpa – wówczas dopiero kandydata na prezydenta – charakteryzują „zaburzenia wielkościowe, brak empatii i narcyzm”.

Manifest został skrytykowany przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne jako nieodpowiedzialny i nieetyczny.

Teraz także odzywają się psychiatrzy, którzy radzą trzymać kolegom nerwy na wodzy i sprzeciwiają się publicznemu diagnozowaniu prezydenta. „New York Time” opublikował list Allena Francesa, emerytowanego psychiatry z Duke University School of Medicine, który jest odpowiedzią na „diagnozę” 35 specjalistów od zdrowia psychicznego.

Z jednej strony dr Frances potępia próby rozpoznawania u Trumpa zaburzeń psychicznych na odległość, bez właściwego badania. Ale z drugiej sam ocenia jego zdrowie, tłumacząc, że złe zachowanie i choroba psychiczna nie są tożsame. Jego zdaniem prezydent nie wykazuje cech wymaganych do zdiagnozowania choroby.

Co więcej, psychiatra uważa, że wrzucanie do jednego worka Trumpa i umysłowo chorych obraża tych ostatnich, którzy są w większości dobrze wychowani i nie działają w złej wierze w przeciwieństwie do prezydenta.

Frances kończy swój list konkluzją, że Trump nie jest chory, a przypisywanie mu obłędu to zły sposób na to, by przeciwdziałać jego zamachowi na demokrację.

Jak pisze psychiatra – Trump powinien być po prostu stosownie potępiony za zwykłą ‚ignorancję, impulsywność i dążenie do dyktatorskiej władzy’.

A jeśli prezydent Trump rzeczywiście jest chory?

Amerykańska konstytucja nie określa precyzyjnie procedury, czy i jak można sprawdzić zdrowie psychiczne kandydata na prezydenta czy samego prezydenta. Obecnie w czasie kampanii wyborczej kandydaci ujawniają tyle informacji o swoim zdrowiu, ile sami zechcą. Zwykle są badani przez swoich zaufanych lekarzy, a ci potem zdradzają wyniki obdukcji. Jedni więcej, inni mniej.

Osobisty lekarz Donalda Trumpa w zeszłym roku wydał tylko krótkie kuriozalne oświadczenie, bez żadnych szczegółów. Napisał w nim, że Trump „będzie najzdrowszym człowiekiem kiedykolwiek wybranym na prezydenta”.

Donald Trump. Nieobliczalny seksista, który wypowiedział wojnę elitom władzy

 

ataki

wyborcza.pl

Kaczyński chce wielkiego lotniska międzynarodowego. „Polska nie może być prowincją”

17 lutego 2017

Lotnisko

Lotniskoźródło: ShutterStock

W Polsce powinno powstać centralnie zlokalizowane, duże lotnisko zapewniające połączenia z całym światem – uważa prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński. „Bo Polska nie powinna być prowincją” – mówił w piątek na antenie publicznego Radia Białystok.

W czwartek wieczorem Kaczyński spotkał się w Białymstoku z działaczami partii. Dyskutowano m.in. o najbliższych wyborach samorządowych i związanych z nimi zmianach, jakie planuje PiS .

W wyemitowanym w piątek rano radiowym wywiadzie lider tej partii był pytany m.in. o to, czy rząd dofinansowałby budowę regionalnego portu lotniczego w województwie podlaskim. Choć władze samorządowe zrezygnowały z takiej inwestycji kilka lat temu (głównie z powodu braku unijnego dofinansowania), temat wciąż jest żywy – przed miesiącem na Podlasiu odbyło się wojewódzkie referendum w tej sprawie. Formalnie było nieważne, bo frekwencja nie przekroczyła 30 proc., jednak jego inicjatorzy (pełnomocnikiem komitetu referendalnego był białostocki radny PiS) zapowiadają zabiegi o to, by tę inwestycję wsparł finansowo budżet państwa.

„Tu jest takie pytanie: czy w kraju, który ma co prawda dość znaczną powierzchnię, ale taki dosyć okrągły kształt, jest sens budowania dużej ilości lokalnych lotnisk? Czy nie lepiej w tej chwili mieć takie potężne lotnisko międzynarodowe, światowe, gdzieś niedaleko Warszawy? Ja nie ukrywam, że wypowiadam się za tą drugą ewentualnością, bo Polska nie może być prowincją” – mówił Kaczyński.

Podawał przykład lotnisk w Wiedniu i Pradze, które mają dużo większą siatkę połączeń niż największy port lotniczy w Polsce – warszawskie Okęcie.

„Nie możemy zgodzić się na to, że my jesteśmy tylko krajem, w którym lotniska są początkiem drogi do innych wielkich lotnisk – np. do Frankfurtu czy teraz, jak często nam proponują, do Berlina – ciągle to lotnisko jest, skądinąd, niedokończone” – mówił lider PiS. Podkreślał, że Polska jest „dużym europejskim krajem i musimy dążyć do tego, żeby tym krajem być w całym tego słowa znaczeniu”.

„To wielkie międzynarodowe lotnisko jest nam potrzebne i to jest, według mnie, priorytet” – podkreślał Kaczyński.

Przyznał, że „w jakimś momencie” lotnisko może przydać się także w Białymstoku. „Ale wtedy trzeba się zdecydować na przykład na to, że nie budujemy szybkich kolei. No bo albo to, albo to. Jak będą autostrady, będą szybkie koleje, no to jest pytanie, jakie znaczenie będą miały lotniska, no oczywiście poza tymi kilkoma największymi zupełnie ośrodkami” – powiedział w radiowym wywiadzie.

„Sprawa jest dyskusyjna, to uczciwie mówię. Wiem, że łatwiej by było tutaj powiedzieć: +owszem, budujemy lotniska natychmiast+, ale mówię uczciwie” – dodał lider PiS.

kaczynski-chce

 

Dziennikarz „Superstacji” ostro o kolegach z TVP. „Brudne, śmierdzące gnidy, firmujące rynsztok, jedzące odchody”

16.02.2017

Gołym okiem widać, że dziennikarstwo w wydaniu TVP działa pod dyktando partii rządzącej. Ale krytyka zawsze powinna mieć granice, nawet gdy dotyczy osób dopuszczających się manipulacji. Słowa, które padły w programie „Krzywe zwierciadło”, te granice przekroczyły.

Prowadzący program Jakub Wątły rozmawiał z publicystą Tomaszem Jastrunem. – Co pan myśli o tych brudnych, śmierdzących gnidach, które nazywają się dziennikarzami, a firmują ten rynsztok w telewizji publicznej? – pytał ostro Wątły pisarza.

 

– Jakoś nie ma tak dużo we mnie gniewu, chociaż trochę jest, ale jest dużo współczucia. To znaczy ja uważam, że trudno o coś bardziej podłego, niż nakłaniać ludzi do podłości, czyli obwiniam głównie szefów – odpowiedział Jastrun. Na to prowadzący odparł:

JAKUB WĄTŁY

„Krzywe Zwierciadło”

Ale część z tych gnid, kończąc tę część programu, twierdzi, że mają swoje pięć minut w tej chwili. Nigdy nie chciałbym, i pewnie państwo też byście nie chcieli przeżywać pięciu minut, podczas których pijecie albo jecie odchody, co dzieje się wśród prawie wszystkich tak zwanych dziennikarzy telewizji publicznej. Czytaj więcej

Telewizja Polska zareagowała na te słowa i przesłała oświadczenie do Polskiej Agencji Prasowej.

 

„Stanowczo protestujemy przeciwko używaniu w debacie publicznej tak wulgarnego i agresywnego języka, jaki został zaprezentowany w ww programie” – napisali przedstawiciele TVP. Ich zdaniem wypowiedzi Wątłego i Jastruna „godzą w dobre imię dziennikarzy Telewizji Polskiej i są typowym przykładem mowy nienawiści”.

Dziennikarze prawicowych mediów podkreślają, że „Superstacja” należy do grupy Polsat. Portal wPolityce.pl pisze: „warto chyba przemyśleć, czy ma sens zapraszanie cierpiącego Tomasza Jastruna do audycji publicystycznych”.

Portal braci Karnowskich przyznaje, można TVP krytykować. „Sami to niekiedy robimy, bo np. kurs na disco polo nie budzi naszego zachwytu” – zaznaczają. „Ale – powtórzmy – to, co nadaje Superstacja, a promuje grupa Polsat, absolutnie się w kategoriach cywilizowanej krytyki czy satyry nie mieści” – czytamy na portalu.

Prezes „Superstacji” – zastrzegając, że nie czytał oświadczenia TVP oraz nie widział programu – stwierdził, że jest mu przykro z powodu tego, co wydarzyło się w trakcie programu. – Wiele osób do mnie zadzwoniło i rozumiem, że Kuba Wątły użył tych słów, które są cytowane – powiedział PAP prezes stacji Adam Stefanik.

– Wezwałem w czwartek Kubę do siebie i poprosiłem – nie nakazałem, a właśnie poprosiłem – żeby więcej w swoich programach nie poruszał tematu telewizji publicznej. Za każdym razem, gdy to robi, zwraca uwagę naszych widzów na tamten kanał, a więc działa na szkodę Superstacji. Zobowiązał się, że już tego nie zrobi – powiedział Stefanik w rozmowie z portalem Wirtualne Media.

Źródło: Rzeczpospolita

dziennikarz

naTemat.pl

Rusza najważniejszy szczyt polityczny świata. W Monachium wykuje się nowy porządek?

17.02.2017, Lewis Sanders, Robert Fuchs, Elżbieta Stasik, Bartosz Dudek, Deutsche Welle, red. Michał Gostkiewicz, Weekend.Gazeta.pl

”Post-Prawda, Post-Zachód, Post-Porządek” – już ten tytuł wskazuje, o czym będzie mowa na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium: o możliwym nowym porządku świata.

– Zamiast czekać na kolejnego twitta Donalda Trumpa, my Europejczycy powinniśmy wylać fundamenty pod Europę, która jest silna, która sama potrafi działać i jest wierna wartościom świata Zachodu – to słowa szefa Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, Wolfganga Ischingera. Dobrze podsumowują klimat, w jakim ruszy to prawdopodobnie największe i najważniejsze doroczne spotkanie najważniejszych ludzi w światowej polityce. Najważniejsze, ponieważ dotyczy bezpieczeństwa.

Ostatnie spotkanie w ekskluzywnym hotelu Bayrischer Hof odbyło się dokładnie rok temu – od tego czasu świat radykalnie się zmienił. Zgłosiło się 500 gości. Przyjadą m.in. kanclerz Angela Merkel, nowy sekretarz generalny ON Z Antonio Guterres, prezydent RP Andrzej Duda, 47 ministrów spraw zagranicznych i 30 ministrów obrony.

– Jedyni, których nie zaprosiliśmy to północni Koreańczycy – żartuje Ischinger – nie mieliśmy do tego wystarczająco dużo odwagi.

To na takich spotkaniach, w kuluarach, na nieformalnych kolacjach, w czasem spontanicznych, a czasem zaaranżowanych dialogach, wykuwa się międzynarodowa polityka. I zapadają decyzje.

Na topie w Monachium będzie delegacja z Waszyngtonu. Przewodniczyć jej będzie wiceprezydent Mike Pence, który w Monachium określić ma kurs nowej administracji Stanów Zjednoczonych w polityce zagranicznej. Będzie też nowy szef Pentagonu James Mattis. O czym będą mówić?

Brutalna diagnoza: ze światem jest bardzo źle

Kryzys liberalnych demokracji, islamski terroryzm, sporne kwestie terytorialne w obszarze Pacyfiku i próżnia, jaka może powstać po wycofaniu się USA z architektury bezpieczeństwa międzynarodowego – takie kluczowe problemy wymienia powstały we współpracy szeregu think-tanków raport Security Report 2017.

Od Brexitu przez „fake news” aż po wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA – współpraca Europy i Stanów Zjednoczonych stanęła pod znakiem zapytania. Możliwe stały się wojny handlowe. Poddawana w wątpliwość jest współpraca w ramach NATO. Trump określił Pakt Północnoatlantycki mianem „przestarzałego”. To wstrząsnęło fundamentami zachodniej wspólnoty wartości. Oprócz tego niejasny kurs Trumpa wobec Rosji budzi lęki w wielu państwach Europy.

Bezpieczeństwo międzynarodowe nigdy jeszcze po II wojnie światowej nie było tak kruche jak dzisiaj – napisał Ischinger. W swojej głównej tezie raport zwraca uwagę, że świat znajduje się przypuszczalnie krok przed „post-zachodnią erą”, słowem u schyłku zdominowanego przez Zachód, liberalnego świata.

Za podstawę tego twierdzenia autorzy raportu przyjmują rozluźniające się więzi między państwami Unii Europejskiej, nowe drogi przepływu informacji oraz wybór Donalda Trumpa na nowego prezydenta USA.

Epokowy zwrot?

To, że Trump nie wspomniał w swoim inauguracyjnym przemówieniu ani o demokracji, ani o wolności czy prawach człowieka, dla liberalnych wartości na całym globie, nie oznacza niczego dobrego – uważają autorzy raportu. Także szef MSC przepowiada rosnący wpływ przeciwników otwartego społeczeństwa. Na Zachodzie ludzie coraz bardziej tracą zaufanie do modelu liberalnego społeczeństwa i jego podstawowych wartości. Jedno z licznych badań dotyczących bezpieczeństwa pokazuje, że w wielu krajach – wśród nich w USA, Hiszpanii i Niemczech – więcej ludzi niż 15 lat temu ufa, że lepsze rozwiązania polityczne jest w stanie zaoferować autorytarny rząd niż demokratyczny.

Donald Trump, Reince Priebus, Mike Pence, Sean Spicer, Michael Flynn (fot. Andrew Harnik/AP)Donald Trump, Reince Priebus, Mike Pence, Sean Spicer, Michael Flynn (fot. Andrew Harnik/AP)

Nic nie jest prawdą, wszystko jest możliwe

Co jest największym, zdaniem twórców raportu, wyzwaniem dla publicznego dyskursu? Fake news, czyli fałszywe informacje – które potrafią rozprzestrzenić się po sieci z taką siłą, że ich „odkręcanie” bywa niemożliwe. Do tego dochodzą trolle i automatyczna moderacja w mediach społecznościowych. A także niezwykle niebezpieczne, umotywowane politycznie rozpowszechnianie zdobytych nielegalnie tajnych informacji. Przykłady? Daleko nie trzeba szukać – konflikt rosyjsko-ukraiński i wybory prezydenckie w USA.

„Największe niebezpieczeństwo polega na tym, że coraz bardziej kruszy się zaufanie obywateli w media i polityków” – konstatują autorzy Security Report 2017. Liberalne rządy nie mogą utworzyć „urzędów prawdy” zabraniających rozpowszechniania fałszywych wiadomości, bez rezygnowania z własnego liberalizmu. I powstaje błędne koło.

Syria: końca konfliktu nie widać

Zagrożenia dla otwartych społeczeństw powstają jednak nie tylko w ich wnętrzu, z powodu fałszywych informacji czy niezadowolenia z rozwoju tych społeczeństw. Według ONZ w wojnie w Syrii zginęło od 2011 roku ponad 300 tys. ludzi. Połowa syryjskiej ludności to teraz uchodźcy. To, co z początku było czysto wewnętrznym syryjskim protestem przeciwko reżimowi Baszara al-Asada, dawno już stał się międzynarodowym konfliktem – czytamy w raporcie MSR. Podczas gdy w Syrii i w innych konfliktach w regionie mamy jednak do czynienia z szeregiem interwencji z najróżniejszych stron, Zachód w dalekim stopniu pozostaje bezczynny. Może się to już równać nastaniu post-zachodniej ery – konstatują autorzy dokumentu.

Niestabilność Bliskiego Wschodu

„Tylko wówczas, gdy UE rozbuduje swoją współpracę antyterrorystyczną i wzmocni swoje siły reakcji, państwa europejskie będą w stanie stawić czoła przypuszczalnie długotrwałemu wyzwaniu, jakim jest dżihadyzm” – czytamy w raporcie Security Report 2017.

Główny problem? Coraz bardziej powszechna rekrutacja bojowników w Europie. Aktywnych jest coraz więcej propagandystów dżihadu, jednocześnie nasilają się związki między klasyczną przestępczością a terroryzmem. Konflikty rozgrywające się w świecie islamskim sprawiają, że w oczach potencjalnych rekrutów propaganda IS staje się coraz bardziej przekonywająca.

Państwo Islamskie (IS) jest największym wyzwaniem terrorystycznym, bo jego sympatycy zapuścili już korzenie na Zachodzie. Niektóre z zamachów terrorystycznych dokonanych w Europie idą na konto dżihadystów IS. A tymczasem państwa europejskie reagują na wyzwanie terroryzmu w różny – czyli nie skoordynowany – sposób. Francja na przykład wprowadziła stan wyjątkowy. Niemcom natomiast wystarczają obławy. „Europa musi się zdecydować na jednolitą reakcję” – piszą autorzy raportu.

Odpowiedzi ma przynieść konferencja

Obraz przedstawiony na 90 stronach Munich Security Report 2017 daje wgląd w ogniska konfliktów na świecie i nie brzmi optymistyczne. Jego autorzy mówią o wyzwaniach, które mogą położyć kres porządkowi świata panującemu po zakończeniu II wojny światowej. Wskazują przy tym nie tylko na kruszenie się dawnych sojuszów i konflikty z międzynarodowym udziałem, ale też na konflikty w łonie poszczególnych państw, przede wszystkich państw demokratycznych.

Odpowiedzi autorzy raportu nie formułują. Ma ją wypracować konferencja w Monachium. Weźmie w niej udział także prezydent Andrzej Duda. Polski przywódca wygłosi tam przemówienie i spotka się m.in. z senatorem Johnem McCainem oraz przywódcami Chorwacji, Słowenii, Bułgarii i Ukrainy.

Prezydent Andrzej Duda i kanclerz Angela Merkel (fot. Czarek Sokołowski/AG)Prezydent Andrzej Duda i kanclerz Angela Merkel (fot. Czarek Sokołowski/AG)

Elżbieta Stasik jest dziennikarką Deutsche Welle. Artykuł pochodzi z serwisu ”Deutsche Welle”.

weekend.gazeta.pl

 

Marcin Wicha

Jak pięknie cierpieć pod rządami PiS. Poradnik modnego inteligenta

16 lutego 2017

Manifestacja KOD-u w obronie niezależności mediów

Manifestacja KOD-u w obronie niezależności mediów (FRANCISZEK MAZUR/AG)

Należy się skoncentrować na demonstracjach, sporcie, gotowaniu, spotkaniach z przyjaciółmi oraz seksie. I zrozumieć, że byliśmy głupi, a Jarosław Kaczyński ma trafne diagnozy i katastrofalne rozwiązania.

Rządowi geniusze od PR mają nowe hasło i okolicznościowy hasztag #DobryRok. Bombardują nim Twitter. Zamówili logo. Drukują ten dobry rok na ściankach promocyjnych, mównicach i okładkach broszur. I nawet nie musieli tego wymyślać. Wzięli tytuł ze starej komedii romantycznej.

„Dobry rok” to film na motywach powieści Petera Mayle’a, autora tuzina bestsellerów o słodkim życiu w słonecznej Prowansji. Bezduszny makler (w tej roli Russell Crowe) niespodziewanie dziedziczy winnicę (zgadnijcie gdzie). Zamiast sprzedać badyle i wrócić do wieżowca w City, bohater otwiera się na zmysłowe doznania, urodę świata i miłość.

Wszystko pasuje. Niechęć dla rynków finansowych. Pochwała produkcji rolnej. Dowartościowanie tradycyjnego stylu życia i małych ośrodków wiejskich. Plus dużo słonecznych pejzaży i kadry skąpane w poświacie złotej niczym fantazje Donalda Trumpa.

„Guardian” określił tę produkcję jako „niezabawny kinowy kawałek turystycznej gastro-pornografii”. Trudno o trafniejszy opis ostatnich miesięcy.

Tym sposobem zmiana (#DobraZmiana) wkroczyła w obszar nazywany stylem życia (#Styl). Z pierwszych stron gazet wcisnęła się na kolumny z przepisami i zaleceniami dietetycznymi (#Gluten).

Znany tygodnik radzi, jak żyć pod rządami PiS-u. Już na okładce autorzy sugerują, że należy się skoncentrować na demonstracjach, sporcie, gotowaniu, spotkaniach z przyjaciółmi i seksie. Szczegółowych instrukcji mógłby zapewne udzielić Russell Crowe.

Z gazetowymi poradami jest pewien problem. Co tydzień dowiadujemy się o ludziach, którzy rzucili nudna pracę, żeby podróżować po wschodniej Azji, pisać bloga lub rozwinąć produkcję ekologicznej kawy z żołędzi (już zdobyli złoty medal na targach slow food).

Obok czytamy, że powinniśmy jeść zdrowo. Biegać. Przyrządzić coś z kalarepy. Żyć chwilą. Być hygge. Przeczytać dziesięciotomową sagę skandynawskiego prozaika.
Na pewno zdarzają się czytelnicy, którzy odpowiadają na te wezwania. U innych – sam do nich należę – narasta poczucie winy i obawa nieuchronnej kary.

Dlatego postanowiłem przygotować krótki poradnik dla tych, którzy, zamiast pracować nad sobą, wolą cierpieć pod rządami narodowej prawicy (a w każdym razie dokumentnie zepsuć sobie humor).

1. Należało się

Byliśmy głupi, to teraz mamy. Dobrze nam tak! Trzeba to powtarzać rano i wieczorem.

Czasem jakiś wewnętrzny głos piśnie: przecież nie byłem aż tak strasznie głupi, żeby teraz jęczeć pod jarzmem ministra Ziobry. Byłem tylko drobnym beneficjentem transformacji. Miałem nawet pewne wątpliwości do polityki premiera Balcerowicza. Czy kara musi być aż tak dolegliwa? Musi.

2. Musi boleć

Wasi znajomi wyborcy PiS mogą się cieszyć statusem społecznym i majątkowym, do którego nigdy się nawet nie zbliżycie. Mogą mieć mniej wrażliwości społecznej niż Margaret Thatcher. Tak się zdarza, ale to bez znaczenia. W rewolucji chodzi o – uwaga! – dystrybucję godności. Nawet jeżeli osobiście nie nasiusialiście do żadnego znicza, to i tak przyjdzie wam zapłacić za wszystkie upokorzenia doznane przez prawicę.

Jak oni cierpieli, nie mogąc użyć słowa „pedał” za każdym razem, kiedy mieli na to ochotę! Co przeżywali na widok feministek w telewizji! Co czuli, kiedy film „Ida” dostał Oscara! Pomyśleliście o tych mękach?

Zrozumiecie dopiero, kiedy film „Zerwany kłos” zdobędzie Złotą Palmę, a Rafał Ziemkiewicz – Nagrodę Pokojową Księgarzy Niemieckich.

3. Ale co im zawinił dzięcioł?

Kiedy już zaakceptujcie swoją winę, być może zadacie pytanie: co im zrobił dzięcioł trójpalczasty? Dlaczego historyczne rachunki krzywd muszą spłacać wycięte drzewa? Co winna Puszcza, co winien żubr, że komisje sejmowe omawiają teraz schorzenia żubrzego napletka? Nie próbujcie zmieniać tematu! Nikomu nie zasłonicie oczu napletkami!

4. Trafne diagnozy

Jak najczęściej powtarzajcie komunał dekady: o tym, że Jarosław Kaczyński ma trafne diagnozy i katastrofalne rozwiązania. Swoją drogą, gdyby ktoś zamieścił taką opinię na forum Dobry Lekarz, pacjenci uciekaliby w popłochu. Polityka to jednak co innego.

W poszukiwaniu trafnych diagnoz słuchajcie uważnie ministra Błaszczaka i minister Zalewskiej. Zaglądajcie na prawicowe portale. I nie opuszczajcie żadnego wydania „Wiadomości”.

5. Władza zawsze wygrywa

Rządząca partia robi, co chce. Niekiedy trafia na opór. Kiedy się przestraszy i odpuści, powtarzajcie sobie i wszystkim dookoła: taki był plan. Specjalnie zrobili dwa kroki do przodu, żeby się cofnąć o jeden. Rozsmarowali nas jak masło. Załatwili na perłowo ze szlaczkiem. Majstersztyk!

6. Opozycja zawsze przegrywa

Jeżeli obserwowanie rządu nie zdołuje was w wystarczającym stopniu, to przyjrzyjcie się bliżej opozycji. Wtedy to już naprawdę: Point de rêveries, messieurs!

7. Siedem krów tłustych

Ponoć jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna. W cierpieniu można się rozsmakować, ale nie tym razem. Nie jesteśmy bohaterami gotyckiej opowieści, nie siedzimy w zamku Sinobrodego. Wpadliśmy w łapy nadętych nudziarzy. Chyba rzeczywiście pozostaje zainteresować się seksem i kuchnią.

Dobrze, że przynajmniej zapowiedzieli, jak długo to potrwa. No bo, ile może być dobrych lat? Biblia mówi, że siedem. To nawet mniej niż dwie kadencje.

Marcin Wicha – grafik, pisarz, autor książki „Jak przestałem kochać design”

Chmielewska: Nieobecność obywatelska Polaków jest pożądana przez nasz rząd

 

jak

wyborcza.pl

Michał Wilgocki

Etat do etatu. Tak powstaje nowa elita PiS [ANALIZA]

17 lutego 2017

Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Kształtuje się nowa elita zdolna do podjęcia odpowiedzialności za państwo – zapowiadał Jarosław Kaczyński w 2013 r. na łamach tygodnika „wSieci”. Jego proroctwo się spełnia – PiS od miesięcy wymienia kadry tam, gdzie tylko może. A gdzie nie może – tworzy prawo, które kadrową rewolucję ułatwi.

Sądy: Czas asesorów

Zbigniew Ziobro zgromadził już ponad 500 nieobsadzonych etatów sędziowskich. Minister mógłby ogłosić nabór na te stanowiska, ale tego nie robi. Dlaczego?

W październiku 2017 r. do sądów wróci stanowisko asesora. To efekt ustawy przyjętej jeszcze za rządów PO-PSL. Rzecznik Krajowej Rady Sądownictwa Waldemar Żurek sugerował, że Ziobro wolne etaty może w październiku przekształcić w etaty asesorskie.

Asesorzy wracają do sądów po kilkuletniej przerwie. Mają orzekać, choć nie we wszystkich rodzajach spraw – ominęłyby ich postępowania upadłościowe i stosowanie tymczasowego aresztowania w postępowaniu przygotowawczym.

W 2007 r. Trybunał Konstytucyjnych stwierdził, że powoływanie asesorów przez ministra sprawiedliwości jest niezgodne z konstytucją – bo byłoby to zagrożenie dla ich niezawisłości. Dlatego w ustawie uchwalonej przez poprzedni parlament jest zapis, że asesorów będzie powoływał prezydent na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa.

Ale Ziobro znalazł rozwiązanie, które sprawi, że tak naprawdę to on będzie nominował. Nowy projekt ustawy o Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury (jest na stronach Rządowego Centrum Legislacji) zakłada, że tylko absolwenci tej szkoły, po zdaniu egzaminu sędziowskiego, będą mieli zagwarantowany etat asesorski. Uczelnia podlega Ziobrze.

„W dotychczasowym stanie prawnym dostęp do stanowiska asesora sądowego przewidziany był dla wielu grup kandydatów, których kształcenie zawodowe nie odbywało się na takim poziomie merytorycznym i przy tak wysokim zaangażowaniu środków publicznych, jak w przypadku absolwentów KSSiP” – czytamy w ocenie skutków ustawy.

Ziobro zmarginalizuje w ten sposób wpływ Krajowej Rady Sądownictwa na mianowanie asesorów. KRS negatywnie opiniuje zmiany. Zwraca uwagę, że minister de facto chce uzależnić sędziów od siebie. A także, że projekt obniża wymagania stawiane podczas egzaminu sędziowskiego, a jednocześnie ogranicza szansę na sędziowską karierę np. dla profesorów i doktorów habilitowanych prawa, radców prawnych czy adwokatów, którzy nie kończyli KSSiP.

Atak na KRS to przygrywka do większego „skoku na kasę” – prof. Adam Strzembosz w „Temacie dnia”

Najlepsi asesorzy zostaną sędziami. Być może nawet bez konieczności brania udziału w konkursie – choć na razie takiego projektu ustawy jeszcze nie ma.

Ziobro ma duże pole manewru – już teraz dysponuje 500 etatami, a odejście z zawodu zapowiada kolejne 1,5 tys. sędziów z 10,5 tys. pracujących obecnie. Jeżeli więc ten długofalowy plan się powiedzie, kolejne rządy w spadku po PiS dostaną sądownictwo, w którym PiS obsadzi co piąte stanowisko sędziego.

Prokuratura: Skarga do Strasburga

Wymiana kadr dotyka też prokuraturę. W Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu jest skarga 50 prokuratorów, którzy zostali zdegradowani bez możliwości odwołania.

Chodzi o tych, którzy wcześniej zajmowali wysokie stanowiska i prowadzili najpoważniejsze śledztwa. Prokuratorzy uważają, że stali się ofiarą reformy prokuratury. Wielu z nich zostało przeniesionych na stanowiska do prokuratur rejonowych arbitralną decyzją ministra. Pięćdziesiątka zbuntowanych to zaledwie jedna trzecia wszystkich zdegradowanych w marcu i kwietniu ubiegłego roku. Wtedy połączono stanowisko prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, a Prokuraturę Generalną zastąpiła Krajowa.

– Nowa ustawa o prokuraturze pozwala na potraktowanie prokuratorów w sposób, który przekreśla ich cały dotychczasowy dorobek zawodowy. Reorganizacja prokuratury stała się bowiem podstawą do całkowicie arbitralnej weryfikacji kadrowej. Arbitralnej, bo ustawa nie zawiera kryteriów jej przeprowadzenia – komentował w maju ubiegłego roku rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar.

– Wiem, że niektórym nie będzie się to podobało, bo do tej pory zajmowali się przenoszeniem teczek z biureczka na biureczko. Ale my nie jesteśmy od zapewniania im komfortu, tylko od dbania o bezpieczeństwo. Najważniejsze jest bezpieczeństwo Polaków i skuteczność pracy prokuratury – mówił z kolei Ziobro.

Wojsko: Odchodzą generałowie

Przykłady kadrowej wymiany można mnożyć: poza opisanymi PiS zrobił rewolucję w służbie cywilnej, Trybunale Konstytucyjnym czy mediach publicznych. Oczywiście niektóre z tych ruchów (jak choćby zmiany w spółkach skarbu państwa) to „zbójeckie prawo” każdego zwycięskiego obozu politycznego. Tego argumentu chętnie używają politycy PiS. – Chodzi o to, by możliwe było pozyskiwanie ludzi potrzebnych do sprawnego i profesjonalnego przeprowadzania reform. Chcemy móc realizować politykę rządu – mówiła Beata Kempa pod koniec 2015 r., kiedy PiS robił skok na służbę cywilną.

Rewolucja odbyła się też w wojsku. Odkąd resort obrony narodowej objął Antoni Macierewicz, ze służby odeszło 30 generałów i ponad 300 pułkowników.

„Zwolnienia nie powodują negatywnego wpływu na kwestie dowódcze w Siłach Zbrojnych RP. Należy bowiem zauważyć, że oficerowie na dowódczych stanowiskach mają swoich zastępców, więc nawet w przypadku czasowego niepowołania następcy na dane stanowisko ciągłość dowodzenia jest zachowana” – czytamy w odpowiedzi MON na interpelację posłów Kukiz’15, o której pisze czwartkowa „Rz” w kontekście odejść z armii. „Jednocześnie wszyscy następcy oficerów odchodzących z dotychczasowej kadry dowódczej posiadają niezbędne umiejętności, szeroką wiedzę oraz doświadczenie zdobyte zarówno w Polsce, jak i za granicą i nie ma wątpliwości, że sprawdzą się na stanowiskach, na które zostali mianowani” – przekonuje wiceminister obrony Bartosz Kownacki w odpowiedzi na interpelację.

Wiceminister wylicza: w 2016 r. odeszło ośmiu generałów, ponieważ skończyli 60 lat, 14 generałów złożyło wypowiedzenie stosunku służbowego zawodowej służby wojskowej, jeden generał został zwolniony „wskutek upływu terminu wypowiedzenia stosunku służbowego zawodowej służby wojskowej dokonanego przez właściwy organ”, a dwóch generałów zostało zwolnionych po upływie terminu pozostawania w rezerwie kadrowej. Do wymienionych 25 w 2017 r. dołączyli kolejni.

Z wojskiem pożegnali się m.in. gen. Mirosław Różański z Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych, gen. Marek Tomaszycki z Dowództwa Operacyjnego, gen. Adam Duda, szef Inspektoratu Uzbrojenia, a przede wszystkim „pierwszy żołnierz” – gen. Mieczysław Gocuł, szef Sztabu Generalnego.

Dlaczego generałowie odchodzą? Wielu nie chce firmować działań Antoniego Macierewicza i salutować przed jego rzecznikiem Bartłomiejem Misiewiczem. Gen. Różański w pożegnalnym przemówieniu powiedział: – Moim kolegom generałom, szczególnie tym ostatnio mianowanym i awansowanym, oprócz instrukcji i regulaminów, rekomenduję lekturę konstytucji i ustaw.

A jednak w poniedziałkowym „Newsweeku” czytamy, że duża część wojskowych, zwłaszcza niższego szczebla, jest zadowolona z rządów Antoniego Macierewicza. Dlaczego? Jeden z rozmówców Michała Krzymowskiego i Pawła Reszki zwraca uwagę, że szef MON załatwił dla wojska więcej pieniędzy, żołnierze mają też więcej szans na awans. Wojskowi i cywilni pracownicy armii dostali po 300-400 zł miesięcznie podwyżki, co – zwłaszcza w małych miejscowościach – jest poważnym zastrzykiem gotówki. „Newsweek” zwraca też uwagę, że Macierewicz zniósł limit 12 lat służby dla szeregowych (teraz mogą służyć bez ograniczeń), a także limity awansów dla podoficerów i oficerów.

„Wyprowadzą kraj z marazmu”

Czy polityka drastycznej wymiany kadr może napotka opór wśród wyborców? Niekoniecznie. PiS w sondażach wygrywa nie tylko – czego można się było spodziewać – wśród wyborców starszych, ale niemal w każdej grupie wiekowej.

W ostatnim sondażu poparcia dla partii CBOS PiS przegrywa jedynie w grupie wyborców w wieku 18-24 lata. Ma tu poparcie 21 proc., a Kukiz’15 – 29 proc. Ale już w kolejnej grupie (25-34 lat) PiS ma wynik ponaddwukrotnie lepszy od Kukiza (36 proc. do 17). Także w grupie
35-44 lata PiS notuje najwyższe poparcie – ale tu rywalizuje już nie z Kukizem, ale z PO (33 proc. do 19).

Motywy poparcia są różne. Te CBOS zbadał w innym sondażu, tuż po wyborach, w grudniu 2015 r. Z sondażu wynika, że wśród wyborców PiS argument: „Będzie więcej pracy, zrobią coś dla młodych, polepszy mi się”, wskazywał zaledwie co dziesiąty ankietowany. Najczęściej odpowiadano: „Będą lepiej rządzili, mam nadzieję, że coś zrobią; chciałem dać szanse na poprawę sytuacji w kraju; wyprowadzą kraj z marazmu, zrobią porządek” – taką odpowiedź wskazało 31 proc. badanych. Co czwarty twierdził, że nie chce u władzy PO-PSL, co piąty – że chce, aby coś się zmieniło w każdej dziedzinie, a 14 proc. – że PiS to partia osób wiarygodnych i że nie będzie afer. Program 500 plus jako argument przemawiający za głosowaniem na PiS deklarowało… 1 proc. wyborców tej partii.

Dlatego rewolucja kadrowa może się odbywać bez większych oporów społecznych, a jej beneficjentami stają się w większości osoby powyżej 25. roku życia. Dziś popierają PiS, awanse i podwyżki w aparacie państwowym mogą te sympatie utrwalić. W ten sposób partia Jarosława Kaczyńskiego – stereotypowo postrzegana jako zakorzeniona w starszym elektoracie – tworzy sobie kolejną, perspektywiczną bazę wyborców.

etat

wyborcza.pl

Polska w ruinie – jedyna obietnica PiS, która spełni się w 100 %

16/02/2017, Michał Kuczyński

michal-kuczynski

Polska w Ruinie - jedyna obietnica PiS która spełni się w 100 %

Prawo i Sprawiedliwość w kampanii wyborczej ogłosiło, że Polska jest w ruinie i tylko poprzez głos na tę partię zostanie z ruin odbudowana. Kontrowersyjne słowa rozgrzewały niejedną dyskusję polityczną już po wyborach, zwłaszcza gdy po przejęciu władzy, rząd Beaty Szydło zaczynał chwalić się świetnym stanem państwa, choć w rzeczywistości była to najczęściej zasługa poprzedników. O tym, że Polska jest w ruinie mówił prezydent Andrzej Duda w TV Republika w kwietniu 2015 roku, gdy porównywał obecną Polskę do tej zniszczonej II Wojną Światową. O odbudowie Polski mówił wicepremier Piotr Gliński na Kongresie Programowym w lipcu 2015 roku, mówiła premier Szydło w Nowej Soli, mówił i sam prezes Kaczyński. Dziś już wiemy, że kampanijna diagnoza była jedynie pijarową sztuczką, która pomogła Prawu i Sprawiedliwości wygrać wybory. Polska w 2015 roku, gdy władzę przejmowała partia Kaczyńskiego, była w kwiecie swojego rozwoju, najbogatsza w historii. Tymże bogactwem obecnie obdziela się wygłodniałych działaczy partyjnych, ich rodziny i znajomych. Tym bogactwem finansuje się tworzenie resortowych księstw, z orszakiem luksusowych limuzyn, tabunem asystentów i ochroniarzy. Ot, Bizancjum zbudowane na owocach wyimaginowanej ruiny.

Analizując jednak wpływ dokonywanych pseudo-reform na państwowy organizm, można wysnuć wniosek, że “Polska w ruinie” nie była tylko pijarową sztuczką, ale dokładnie przygotowanym planem zniszczenia Polski – takiej, jaką poznaliśmy przez minione 25 lat wolności. Demontaż Polski stworzonej wysiłkiem wszystkich Polaków przez ćwierćwiecze, Polski, która stała się wzorem do naśladowania dla innych krajów w byłym ZSRR. W zamian wybudowana miała być nowa Polska, według wizji człowieka, który nigdy tak naprawdę nie poznał tej naszej Polski, który od początku jej wolności jest politykiem, zamkniętym w swojej żoliborskiej willi. Ten kraj, stworzony na modłę Prezesa, to wykrzywiony wzór państwa narodowego, które ma nagradzać nieudaczników, a karać samodzielnych i pracowitych.

Reformy wprowadzane przez rząd Naczelnika Kaczyńskiego, nastawione są przede wszystkim na zburzenie dotychczasowego ładu, niezależnie od kosztów. Im większy jest opór reformowanej materii, tym bardziej wzrasta u rządzących przekonanie, że jest to właściwy krok. W sukurs kształtowaniu takiego obrazu idzie im partyjna telewizja, radio czy partyjne portale internetowe. W ten sposób tworzy się wrażenie, że każda obrona dotychczasowego ładu, w każdym z reformowanych obszarów, motywowana jest pielęgnowaniem trwających układów, klik czy złych obyczajów.

Rujnuje się budowany przez kilkanaście lat system edukacji, dobierając podstawę programową według partyjnego klucza, by wychować nowe pokolenie wyborców bezmyślnych i posłusznych.

Niszczy się autorytet polskiej armii, poprzez oddanie jej w ręce człowieka, którego byli współpracownicy mają poważne wątpliwości co do jego prawdziwych motywów i zdrowia psychicznego. Polityka, który na olbrzymiej tragedii zbudował kościół wiernych zombie, nie dopuszczających do siebie myśli, że polski pilot może popełnić szkolne błędy, choć gdy dwa lata wcześniej w Mirosławcu popełnił identyczne, przeszło to zupełnie bez echa. Niszczącego autorytety generałów rękami ludzi małych i parszywych.

Niszczy się polską policję, służby specjalne czy służbę cywilną. Ponad fachowość i bezstronność stawia się posłuszeństwo dobrej zmianie i miernym politykom. Generalną zasadą jest posłuszeństwo wyznaczonej przez Naczelnika idei, nie dobro wspólne wszystkich obywateli. Nadrzędną procedurą jest widzimisię ministra oraz wszechobecne przyzwolenie na łamanie procedur bezpieczeństwa. Ruina w jakiej mentalnie znajdą się służby podległe MSW po okresie władzy ministra Błaszczaka, zawstydzi zapewne powojenną Warszawę.

Do ruiny doprowadza się wymiar sprawiedliwości, gdzie panoszy się prawnik bez doświadczenia, z wiceministrem o mentalności internetowego trolla, używając podległych prokuratorów do prywatnego wymiaru sprawiedliwości za urojone krzywdy. Sądy, w których wyroki mają zapadać po uzgodnieniu z siedzibą partii na Nowogrodzkiej. Sędziowie karani za wydawanie wyroku niezgodnego z wolą ministra czy samego Naczelnika. Tu krajobraz po wojnie będzie okropny i pełen gruzu – podważa się bowiem fundamenty demokratycznego państwa prawa i trójpodziału władzy.

O tym, że reforma służby zdrowia doprowadzi polskie szpitale do ruiny, mówi już nawet były prezes NFZ-tu, a obecnie poseł partii rządzącej. Likwidacja renomowanych szpitali, finansowanie ryczałtem i wszechwładza ordynatorów. Jeśli w ostatnich latach udało się ograniczyć zjawisko korupcji w służbie zdrowia, to scentralizowanie finansowania bez rozliczania z faktycznych wykonań rozbudzi ją od nowa. Nie o pacjenta chodzi, a o prymitywną destrukcję. Wszystko co zrobili poprzednicy, jest skażone i zatrute. Wszystko nowe musi dostać stempel dobrej zmiany.

Zrujnowaniem polskiego wizerunku za granicą równie ochoczo zajął się minister Waszczykowski, gdzie z unijnego prymusa staliśmy się czarną owcą. Partnerów w Europie już nie mamy, poza nią wielu nazwę “Poland” myli z “Holland”. Hurtowo niszczymy nasze znaki rozpoznawcze, czyli Donalda Tuska czy Lecha Wałęsę. Gdyby nadal żył papież Jan Paweł II i krytykował dobrą zmianę, też zapewne stałby się wrogiem numer jeden.

Kończąc już tę wyliczankę, nie sposób nie wspomnieć o ruinie polskich finansów publicznych. Trwałe wydawanie o wiele więcej, niż się pozyskuje, opieranie się na zbyt optymistycznych założeniach czy niemożliwy do zrealizowania, składający się z pobożnych życzeń Plan Rozwoju nie wróży budżetowi dobrze. Koszty długu będą rosnąć, podatki też. Wtedy jednak ruina stanie się faktem.

Jest w tym wszystkim pewien paradoks. Im bardziej zrujnowana realizacją obietnic Prawa i Sprawiedliwości będzie Polska, tym trudniej będzie przywrócić jej stan do względnej normalności. Niezależnie od tego, kto przejąłby władzę po PiS-ie, mandat do “odbudowywania” Polski nie będzie bezwzględny. Dziś oczywiste staje się, że nie obędzie się bez bardzo kosztownych społecznie reform. Podobnie jak wprowadzony na początku lat 90 plan Leszka Balcerowicza, który pozostawił po sobie olbrzymie grupy społeczne niezadowolone ze zmiany, nierozumiejące konieczności ich przeprowadzenia.

polska

crowdmedia.pl