Muzyka, 12.03.2016

 

Obama kontra Kaczyński

Opinia Komisji Weneckiej była znana, zanim jeszcze zaczęła ona pracę. Jest czymś zdumiewającym, że PiS mógł sobie wyobrażać, że może być ona względnie mało krytyczna wobec ustawy, której jawnym i nieskrywanym celem było uniemożliwienie Trybunałowi Konstytucyjnemu blokowania pisowskich porządków. W sprawie autorytarnych rządów PiS, a zwłaszcza niszczenia zasad trójpodziału władzy, niezawisłości i nieodwoływalności sędziów, wypowiedziała się już jednoznacznie Europa. Wkrótce wypowie się też Ameryka.

Jeśli Brack Obama przyjedzie do Polski, to z całą pewnością da głos. A to może oznaczać, że Polska Kaczyńskiego nie będzie już miała przyjaciół, a więc zdana będzie całkowicie na manipulacje Rosji. Powieje mrozem od wschodu.

Unia Europejska jest wspólnotą demokratycznych państw i nie będzie tolerować żadnych autorytarnych reżimów ani recydywy realnego socjalizmu. Po prostu zakręci kurek z dotacjami, żeby nie finansować politycznej hucpy, a nad Odrą wrócą posterunki graniczne, skoro Polska nie chce nawet symbolicznie okazać solidarności z Zachodem w kwestii migrantów. Będzie to jeśli nie koniec, to zamrożenie naszego członkostwa w Unii.

Jeśli do tego odwróci się od nas Ameryka, zostaniemy sami z Kaczyńskim i jego obsesjami. Coraz bardziej osamotniony i zdesperowany, będzie coraz bardziej nieobliczalny i niebezpieczny. Zaczną się aresztowania, a utrata dotacji i ucieczka inwestorów rekompensowana będzie emitowaniem obligacji państwowych na coraz wyższy procent, czyli zadłużaniem Polski na pokolenia.

Jedyną szansą na utrzymanie się PiS przy władzy w następnej kadencji będzie takie zmanipulowanie ordynacji wyborczej, aby głos mieszkańców „województw pisowskich” ważył więcej niż głos Polaków z województw z zachodu kraju. Być może powstaną okręgi jednomandatowe skrojone przez analityków partyjnych w taki sposób, aby zapewnić zwycięstwo różnych lokalnych bonzów związanych z PiS. Czy tym sposobem Kaczyńskiemu uda się przejąć następną kadencję? Istnieje takie ryzyko. Za rok czy dwa nikt już nie będzie się nami przejmował.

Takich pół- i ćwierć-demokracji jest w świecie dziesiątki. Zachód traktuje je neutralnie i powściągliwie. Polska, która właśnie wypisuje się z Zachodu, również będzie traktowana z powściągliwą uprzejmością, czyli obojętnie. Znaczymy gospodarczo i militarnie zbyt mało, aby przywódcy wielkich państw mieli się przejmować takim uszczerbkiem w demokratycznej wspólnocie. Zafrasują się, ale po kwartale im przejdzie.

Niweczymy dorobek minionego ćwierćwiecza w szalonym tempie. Cóż, burzenie idzie szybciej niż budowanie. Odbudowa zniszczeń niestety nie zajmie roku ani dwóch. Zachód doskonale zapamięta sobie, że demokracja na wschodzie jest wysoce niepewna. Zresztą ma dość własnych zagrożeń demokracji, żeby jeszcze przejmować się Polską. A dla tandemu Trump-Putin, dla Trumputina, który będzie zapewne rządził światem, Polska stanie się małym żetonem na zielonym suknie.

Idą ciężkie czasy. Na opamiętanie Kaczyńskiego nie liczę. Na obalenie Kaczyńskiego przez wewnątrzpartyjną opozycję – jeszcze mniej. Stanowisk po stadninach i radach nadzorczych jest dość, żeby każdemu zatkać gębę. Czy może wydarzyć się coś, co złagodzi skutki naszej małej katastrofy? Poważny opór społeczny będzie możliwy dopiero, gdy zacznie drożeć żywność. Ale to dłuższa perspektywa.

A doraźnie? Znając Kaczyńskiego, można mieć nadzieję, że odrobinę przestraszy się ostrzeżeń Amerykanów, jeśli takie padną. Mam nadzieję, że dopóki nie nastąpiła jeszcze wielka katastrofa polityczna w Waszyngtonie, przed którą drży dziś cała Ameryka i cały świat, dyplomacja amerykańska znajdzie drogę do ucha Jarosława Kaczyńskiego i wyjaśni mu, co się stanie, gdy upadnie w Polsce kontrola konstytucyjności prawa, a za to pojawią się więźniowie polityczni z kryminalnymi zarzutami i „aktyw obywatelski” bijący „zdrajców narodu w barwach ochronnych”.

Czy Obama znajdzie pół godzimy na sprawy Polski i problemy psychologiczne Kaczyńskiego z Macierewiczem? Może i tak – w końcu niedługo szczyt NATO. Obama tell him!

europa

hartman.blog.polityka.pl

Komisja Wenecka wydała opinię. Co z niej wynika? Kluczowe punkty
 I prezydent, i rząd w kanałach Wenecji
11.03.2016
Naprawdę nie wiadomo, na co liczyli PiS-owscy prawnicy, kiedy udawali się do Wenecji, aby stanąć przed sądem międzynarodowych autorytetów prawniczych, który już wcześniej ostrzegał naszego Prezydenta i rząd przed łamaniem Konstytucji.

 

W oficjalnym dokumencie Komisja Wenecka powtórzyła wszystkie najważniejsze tezy z rozesłanego wcześniej projektu opinii o Polsce. Tezy sformułowane są jednoznacznie. Przede wszystkim Komisja w całości odrzuciła PiS-owską tzw. ustawę naprawczą. W pkt. 41 Komisja stwierdziła, iż Trybunał Konstytucyjny słusznie zajął się zbadaniem tej ustawy w pierwszej kolejności.

Komisja wyrokuje: „zwyczajna ustawa, która grozi paraliżem kontroli konstytucyjnej, musi być oceniona pod kątem zgodności z Konstytucją zanim zostanie zastosowana przez Trybunał”. Zwróćmy uwagę, iż tak właśnie Trybunał postąpił przed dwoma dniami. Uniknął w ten sposób pułapki PiS-u, od wieków doskonale znanej polskiej kulturze prawnej. „Nikt nie może być ze swego prawa schytrzon, ani chytrze go pozbawion” – głosiły statuty Kazimierza Wielkiego z XIV w. Tak więc chytrość prokuratora Piotrowicza nie tylko nasi sędziowie, ale i wenecjanie łatwo przejrzeli. Komisja ocenia, że skład 12 orzekających sędziów pozostawał w tej sytuacji w zgodzie z polską Konstytucją.

Laików może uderzać, że nie ma ani jednej kwestii prawnej, w której obszerny ostatni wyrok naszego Trybunału Konstytucyjnego różniłby się w czymkolwiek od opinii Komisji Weneckiej. W istocie bowiem nie ma tam wielkich problemów prawnych. Prawnicy tej rangi poruszają się w zbiorze od dawna przyjętych wspólnych zasad państwa prawa. Szkoda, że tych zasad nie rozumie PiS. W pkt. 124 opinii Komisja skonstatowała, że wybór trzech sędziów przez Sejm VII, poprzedniej kadencji, miał podstawy konstytucyjne. Co więcej, Komisja wyraźnie podkreśla, że prezydent naszego kraju i inne władze państwowe mają obowiązek zapewnić wykonanie wyroków Trybunału Konstytucyjnego. To oczywista wskazówka, iż Prezydent powinien sędziów zaprzysiąc.

Owszem, Komisja mówi, że trzeba rozwiązać obecny konflikt związany ze składem Trybunału Konstytucyjnego. Jednakowoż podkreśla, iż każde rozwiązanie musi być oparte na obowiązku poszanowania i pełnego wykonania wyroków tego Trybunału. Publikacja wyroku i jego poszanowanie są – uwaga – warunkiem wstępnym szukania drogi wyjścia z obecnego kryzysu konstytucyjnego.

I jeszcze jedno: Komisja zajęła się zniesławiającymi opiniami wypowiadanymi o sędziach Trybunału. Mówi ona tak: „Władza publiczna w swojej oficjalnej roli nie cieszy się taką samą swobodą wypowiedzi jak jednostka, której nie powierzono funkcji publicznych. Oczywiście organa państwowe mogą również publicznie nie zgadzać się z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, ale muszą równocześnie zaznaczyć jasno, że będą wykonywać wyrok… Ataki personalne na sędziów są niedopuszczalne i zagrażają pozycji władzy sądowniczej i publicznemu zaufaniu oraz szacunkowi, jakich ona wymaga.”

Aż wstyd, że Komisja Wenecka musiała o tym przypominać. Jest też wstydem dla demokratycznej Polski, żeby minister sprawiedliwości i prokurator generalny publicznie oceniał wyrok Trybunału Konstytucyjnego jako niezobowiązującą opinię i wzywał innych, by tego wyroku nie przestrzegali.

coWynika

polityka.pl

Igor Sokołowski zwolniony z TVP Info

mw, 12.03.2016
 Igor Sokołowski

Igor Sokołowski (Twitter.com)

Igor Sokołowski został zwolniony z TVP Info. O swoim odejściu dziennikarz poinformował na Facebooku. Według portalu Wirtualnemedia.pl umowę z dziennikarzem rozwiązało kierownictwo Telewizyjnej Agencji Informacyjnej.
 
– Dumny jestem z tego, że jedyna walka jaką dziennikarsko prowadzę, to ta o zaufanie Widzów. Wierzę, że do tej pory udało mi się ją wygrywać. Dziękuję Państwu za wspólnie spędzony rok w TVP Info. Więcej nie będzie – napisał na Facebooku Sokołowiski.

Wirtualnemedia.pl przypominają, że Sokołowski, zanim przeszedł do TVP Info, pracował w TVN24, gdzie prowadził „Dzień na żywo” i „Wstajesz i wiesz”. Wcześniej pracował też w TVN Warszawa, TOK FM, Radiu Kolor i radiowej Jedynce.

Sokołowski to kolejny dziennikarz, który stracił pracę po przejęciu przez PiS mediów publicznych. Pełną, aktualizowaną listę zwolnionych dziennikarzy publikuje Towarzystwo Dziennikarskie.

„Nie wszystkie wymienione niżej osoby zostały po prostu zwolnione z pracy. Wiele z nich złożyło wypowiedzenia, nie chcąc uczestniczyć w politycznej pacyfikacji mediów, wielu skłoniono do rozwiązania umowy o pracę za zgodą stron, oferując lepsze warunki rozstania niż w przypadku wypowiedzenia. Na liście są też dziennikarze, którym uniemożliwiono pracę, zabierając dyżury, i tacy, z którymi rozwiązano umowy-zlecenia. Są też przypadki przeniesienia niektórych osób na mniej „wrażliwe” politycznie stanowiska. Wszystkich uznaliśmy za ofiary politycznej czystki w mediach publicznych” – czytamy w oświadczeniu Towarzystwa.

Zobacz także

igorSokołowski

wyborcza.pl

Dajcie nam żyć. Rozmowa z Korą i Kamilem Sipowiczami

Agnieszka Kublik, 12.03.2016
Kora i Kamil Sipowicz

Kora i Kamil Sipowicz (FOT. Michał Mutor)

Bolało, długo bolało. Latami antybiotyki, bo ciągle badali, a nikt niczego nie połączył. A jak wykryli, to nie dali tabletki na ból, najtańszej, bo nie pomyśleli. Leżę ledwo żywa, a ciągle ktoś wchodzi, wychodzi, ksiądz, salowa, bez pukania. U nas nie ma szacunku dla życia, które jest jedno. Z Korą i Kamilem Sipowiczami rozmawia Agnieszka Kublik.
 
Kora – ur. w 1951 r., wokalistka i autorka tekstów Maanamu, legendy polskiego rocka.

Kamil Sipowicz– ur. w 1953 r. w Otwocku, historyk filozofii, poeta, rzeźbiarz, malarz. Autor m.in. „Hipisów w PRL-u” i „Encyklopedii polskiej psychodelii”. Jest autorem części tekstów Maanamu.

AGNIESZKA KUBLIK: Olaparib.

KORA: Biorę go od 12 dni. To skuteczny przeciwnik w walce z nowotworem jajnika z mutacją w genie BRCA, w jego czwartej fazie, czyli mojej. W Polsce jeszcze nierefundowany.

KAMIL: Miesięczna dawka kosztuje 24 tys. zł.

KORA: Powinnam go brać do końca życia, oby to było jak najdłużej. Więc albo pacjent zdobędzie receptę, płaci sam, albo się nie leczy. Jednak zdobycie recepty jest bardzo trudne. Czyli leczenie jest tylko dla bogaczy, bo to jest lek dla bardzo bogatych chorych kobiet. A śmierć nie wybiera, biedni też chorują.

KAMIL: Dwieście kobiet w Polsce jest w takiej samej sytuacji. Walczymy o olaparib dla nich wszystkich.

Nie wyjdą przecież z kroplówkami na ulice.

KORA: Tak, dwieście kobiet. Matki, żony, babcie, siostry. Wszyscy chcą, żeby były tu, na ziemi, jak najdłużej.

KAMIL: Kora bierze dziennie szesnaście tabletek, dwa razy po osiem.

KORA: Mam po nich obniżenie nastroju, apetytu, problemy z żołądkiem, trzeba uważać na to, co się je. Jest duży ubytek energii. Och, to są bardzo wyraźne zmiany. Ale i tak lepiej się czuję teraz niż w pierwszym tygodniu kuracji. Jakby się organizm do tego przyzwyczajał. To nie jest komfortowe uczucie, wcześniej miałam o wiele więcej energii. Ale nie jest źle, nie jest źle. Nie muszę być w szpitalu podłączona do tej całej aparatury. Nie zajmuję czasu lekarzom ani pielęgniarkom, które mają i tak mnóstwo roboty.

Ja mam możliwość, żeby o tym mówić, a inne kobiety nie. Ja sobie zawsze jakoś radzę. Już sprzedajemy mieszkanie, żeby starczyło na ten lek.

Angelina Jolie usunęła jajniki. Czy postąpiła słusznie?

KAMIL: Potem możemy sprzedać dom, zobaczymy.

Już samo zdobycie recepty na to lekarstwo jest trudne.

KAMIL: Musiałem przejść trudną drogę, żeby się zorientować, o co chodzi. Otóż NFZ niechętnie patrzy na szpital, w którym część leczenia opłaca pacjent. Wtedy może cofnąć finansowanie całej kuracji, a dla szpitala jest to katastrofa.

Intencja jest dobra, chodzi o to, żeby nie komercjalizować procesu leczenia. Ale powinny być wyjątki, jak zagrożenie życia, a tak jest z lekami onkologicznymi. One są ostatnią szansą.

KORA: Ja przechodzę przez leczenie, przez to piekło, i to w sensie dosłownym. Kamil zna się na sprawach formalnych. Ja się już w tym gubię. Po prostu pewnych rzeczy nie rozumiem. I nie chcę rozumieć.

Czyli będę płacić za lek, za który nie chce płacić państwo, a powinno, a potem nie wystawią mi recepty. Mówiłam, że to droga przez mękę. Chwała Bogu, że trafiliśmy na lekarza, który wypisał receptę. Bo wielu nie chciało.

NFZ siedzi jak ta żmija na skarbie. I oszczędza – nie na sobie, na pacjencie.

Kojarzy pani, kiedy choroba mogła się zacząć?

KORA: Jakby mnie pani pytała o historię Maanamu… To taka stara historia. Kilkanaście lat temu miałam okropne bóle, zginało mnie do ziemi, łykałam mnóstwo środków przeciwbólowych. Pewnie to już był rak, ale nikt pod tym kątem mnie nie zbadał. Nawet jak przeszłam operację, nikt nie szukał komórek rakowych. To było już po 1989 roku, ale nadal obywatel był gówno wart, a jak chory, to jeszcze mniej. No więc cały czas byłam leczona na żołądek.

Dzisiaj żaden lekarz nie powie, czy to wtedy było do zdiagnozowania. Chociaż w końcu tak fatalnie się poczułam, że poszłam do prywatnej firmy na całodzienne badania. Wszystko posprawdzali, ginekologicznie też, a na koniec mi powiedzieli, że mam zdrowie piętnastolatki. A ja byłam już w czwartym stadium raka! Więc poprawna diagnoza i szansa na przeżycie to kwestia szczęścia. Jakaś zapisana w losie opcja. Jak u mnie.

70 proc. Polek z rakiem jajnika dowiaduje się o chorobie w stadium zaawansowanym

Diagnoza: „choroba śmiertelna i nieuleczalna”, kiedy padła?

KORA: Dokładnie dwa i pół roku temu.

KAMIL: W szpitalu na Czerniakowskiej.

KORA: Dzięki Magdzie Środzie, mojej przyjaciółce. Magda widziała, że się źle czuję, i dała mi telefon do swojej lekarki. Ginekolog-endokrynolog. Ona mnie zbadała, coś stwierdziła…

KAMIL: …byliśmy na spacerze z psem na Powiślu i ty poszłaś do szpitala na badania i już nie wróciłaś…

KORA: …wróciłam, ze spaceru jeszcze wróciłam. Potem poszłam do Szpitala im. Orłowskiego i już nie wyszłam. Pierwsza operacja, potem chemia. I to tak trwa do dziś.

KAMIL: W sumie trzy operacje i dwa kursy chemii.

KORA: Jeden roczny kurs chemii, potem drugi z dwiema operacjami, też prawie roczny. Potem powiedziałam, że już więcej chemii nie wezmę. Bo to piekło. Kolejnej takiej chemii nie przeżyję. Dlatego olaparib ratuje mi życie.

KAMIL: I jeszcze miałaś hełm, który ratuje włosy.

KORA: Tak, to był koszmar. Wie pani, co to jest ten hełm? To jest potworny ból. Coś po prostu całościowo potwornego. Bo i stopy są na lodzie, i dłonie są na lodzie, i jest hełm, który mrozi mózg. Przez trzy godziny. Nie można czytać. Rozmawiać. Słuchać. Myśleć. Nie można nic. Męka, tortura absolutnie. Powiedziałam Kamilowi: chcesz, weź na dziesięć minut, każdy może na dziesięć minut. Przede wszystkim lekarz powinien to zrobić, żeby czuć, co czuje pacjent.

Rak jajnika. Niech Polki decydują jak Angelina Jolie

KAMIL: Ja bym tego nie wytrzymał. My, faceci, jesteśmy o wiele mniej odporni na cierpienie.

Pomaga na włosy?

KORA: Są dużo słabsze niż normalnie, wysuszają się. Ale są, nie wypadają. Znawcy przedmiotu powiedzieli Kamilowi, że ból, który pochodzi z zimna i z gorąca, to dwa rodzaje najgorszego bólu dla człowieka.

KAMIL: Od znajomych lekarzy dowiedzieliśmy się, że wystarczy wziąć dwie tabletki, by nie czuć tego koszmarnego bólu. Dwie tabletki! I to tanie tabletki. I nikt nam w szpitalu o tym nie powiedział. Musiałem walczyć, żeby Kora je dostała.

KORA: Przypuszczam, że lekarze nie zdawali sobie sprawy, że to taki ból, w zasadzie nie do wytrzymania. Bo ból to jest coś, czego nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, dopóki sami go nie czujemy. Ja na przykład miałam potworne bóle głowy. I jak widzę, że kogoś boli głowa w taki sposób jak mnie, to rozumiem i lecę kilometry, żeby przynieść tabletkę. Ludziom z boku się wydaje: a, ja to bym to przeżył, dałbym radę… Wszyscy są mądrzejsi od innych.

Ale w kwestii bólu jest duże przyzwolenie w Polsce. Był wywiad z Jerzym Stuhrem, on tak samo jest po raku, szczęśliwie jak ja w remisji, oby trwała jak najdłużej, zatytułowany „Nie bój się bólu”. Czyli mów głośno, co cię boli, jak boli i że chcesz środki przeciwbólowe. Nie daj się po prostu, nie pozwalaj, żeby jeszcze do choroby, do tego obciążenia psychicznego, do tego koszmaru, piekła choroby dochodziły bóle. Bo to, co się z człowiekiem dzieje, jest potworne i bez tego bólu.

Nowoczesne leczenie raka kuleje, bo nie badamy genów

Niestety, prawda jest taka, że jak już się zaczyna chorować, to się nie ma głowy do zdobywania wiedzy, jak chorować.

KAMIL: Ja, jako współchory, ją zdobywałem i zdobywam do dziś.

KORA: Miałam wstręt do zgłębiania tych meandrów systemu medycznego w Polsce. To labirynt, na szczęście Kamil jest filozofem i lubi łamigłówki. Bardzo źle to wszystko znosiłam, byłam słaba i niecierpliwa, byłam taka mikra, jak to się mówi, pod każdym względem.

Chcę podkreślić, to nie jest zła wola lekarzy. Nie widzę świadomie złej woli, natomiast widzę bałagan, bylejakość, brak procedur. Może ci wszyscy lekarze mają za dużo na głowie… Biedni, zamiast leczyć, siedzą przy papierkach i komputerze.

KAMIL: …za dużo tej całej biurokracji, pisaniny.

Jakich spotkaliście lekarzy?

KORA: Ogólnie jest przekonanie, że przy tego rodzaju raku, który mam, diagnozowanie jest bardzo trudne. Ale ja przez lata się badałam. Byłam w szpitalu, miałam operację i nikt mnie prawidłowo nie zdiagnozował. A teraz już wiadomo, że wtedy miałam raka. A w raku najważniejsza sprawa to uchwycenie choroby w pierwszym etapie. Mnie uchwycili w czwartym, ostatnim.

Z lekarzami szalenie trudno dochodzić sprawiedliwości.

Polski NFZ nie płaci za leczenie, tylko za produkty. Z Markiem Balickim rozmawia Adam Czerwiński

Spotkaliście lekarza, który wziął panią za rękę, dosłownie, i porozmawiał, jak się pani czuje, co dalej, co pani ma robić, co Kamil?

KAMIL: Nie, nie…

KORA: …nikt mnie za rękę nie trzymał, bo dzisiaj lekarze od tego nie są. Jeden z moich lekarzy prowadzących wmawiał mężowi, że te bóle to stąd, że ja się źle odżywiam. I że mam zmienić dietę. A ja miałam raka, który mnie zabijał. Gdyby nie Kamil, tobym już nie żyła.

Miałam taką piękną profesor. Pani Beata Śpiewankiewicz z Kliniki Nowotworów Narządów Płciowych Kobiecych Centrum Onkologii – Instytutu M. Skłodowskiej-Curie. Jestem pełna szacunku i wdzięczności, robi świetne operacje, mnie zrobiła.

Lekarze was przygotowali, jak znosić chemię, co się może zdarzyć, jak reagować?

KORA: Oni mają tyle roboty, że nie mają czasu na pogaduszki z rodziną. Widziałam, jak pracują. To ciężki kawałek chleba.

KAMIL: Kora po chemii strasznie wymiotowała. Strasznie się odwodniła, ledwo przeżyła. Nikt mi nie powiedział, że jak człowiek tak strasznie wymiotuje, to może umrzeć, bo serce stanie.

KORA: Ale muszę się przyznać, że ja za każdym razem wychodziłam ze szpitala dużo wcześniej, niż powinnam, na własne życzenie.

KAMIL: Kora uciekała z szpitala na Ursynowie, bo ona uwielbia być w domu. A nie oszukujmy się – szpital onkologiczny na Ursynowie to nie Ritz w Paryżu. Standard: środkowy PRL. Bareja by się tam odnalazł.

Kora brała taksówkę, rozebrana, i do domu. Byłem załamany, ponieważ nie brała do końca leków, bo po chemii powinna dostać kroplówkę z tymi wszystkimi elektrolitami.

KORA: Pacjentowi służy dom, w szpitalu powinien być jak najkrócej. Chemię można przyjmować w domu, ja moją mogłam. Opłacałam pielęgniarkę. Ale tak naprawdę powinna przychodzić pielęgniarka dzielnicowa i podłączyć kroplówkę. Dlaczego nie? Pielęgniarka dzielnicowa jest tak strasznie zajęta?

Gdy pielęgniarka boi się zrobić zastrzyk

Da się chorować z godnością?

KORA: Zaliczam się do tak zwanych trudnych pacjentek, jak się dowiedziałam. Potem się okazało, że Kamil jest też trudnym mężem.

Roszczeniowi jesteście?

KORA: Mniej więcej. Bo żeby człowiek mógł znosić taki ból, to wszystko, co trzeba mu dać, to trochę godności.

Chciałabym, żeby inne kobiety się dowiedziały, że jak bolą jajniki, to się trzeba zbadać. A my jesteśmy przyzwyczajone do bólu jajników, w ogóle nam się to nie wiąże z nowotworem.

Jak mnie bolały, to uważałam, że normalka, brałam antybiotyki i dawałam radę. Bo w PRL, gdy koncertowaliśmy, nigdzie nie było sracza. A graliśmy dwa razy dziennie, więc sikaliśmy na trawę albo na śnieg. Tyłek był na wierzchu, myślałam, że jajniki dlatego mnie bolą. Jestem bardzo silna, więc organizm sobie z tym radził.

Byłam cały czas leczona na żołądek. Antybiotykami, bardzo mocnymi, a to leczone były skutki, a nie przyczyna. Tylu lekarzy mnie badało. Jeden od żołądka, drugi od spraw kobiecych, trzeci od kolana, czwarty od czegoś innego. Żaden nie był w stanie połączyć objawów. Więc dla mnie to jest szalenie istotne, żeby kobiety wiedziały. Bo to jest trudno rozpoznawalny rak. Można na przykład łatwo rozpoznać raka jelita grubego w pierwszym stadium, czyli początkowym. A raka jajnika szalenie trudno.

Niech to dociera do jak największej liczby różnych ludzi. Jeżeli ktoś jest chętny przeczytać rozmowę ze mną, niech ona go czegoś nauczy. Powtarzam się, wiem, ale to dla mnie szalenie istotne. Gdybym już miała odejść z tego świata, to chciałabym, żeby coś do kobiet dotarło.

W szpitalu nie ma szacunku dla chorego. Sama się o tym przekonałam.

KORA: U nas nie ma szacunku dla życia, które jest jedno. Leżałam w ogromnych szpitalach, takich molochach. Człowiek leży ledwo żywy, a tu ciągle ktoś wchodzi, wychodzi, obcy ludzie.

Ale powinnam patrzeć po ludzku, nie mogę ich obciążać, bo to tylko i wyłącznie ludzie. A muszę powiedzieć, że myśmy się spotkali bardzo rzadko z jakimś patologicznym zachowaniem. Była jedna pielęgniarka…

KAMIL: Jak Kora zwróciła się do niej „siostro”, to ją skarciła: „Proszę do mnie nie mówić siostro , tylko pani pielęgniarko „.

KORA: Ale ona była niezrównoważona. Miała jakiś problem. Pielęgniarki powinny w swoich szkołach być badane charakterologicznie.

Dla mnie na przykład jest absolutnie niedopuszczalne, żeby ksiądz wchodził do pokoju do ciężko chorej kobiety. Bez pukania, ni z gruchy, ni z pietruchy. Ja ledwo dycham, a wchodzi obcy mężczyzna. Tak było w jednym, drugim, trzecim szpitalu. A jak pytałam, dlaczego mnie tak boli, że wymiotuję i – za przeproszeniem – robię pod siebie, to mi pokazywali na krzyż. Że Chrystus cierpiał na krzyżu.

Wie pani, co mnie jeszcze strasznie denerwuje? Że wszędzie w szpitalach są poprzyklejane święte obrazki. Potwornie brudne, ale wszyscy się boją je zdjąć. I pod tymi krzyżami, wszystkimi świętymi, nie szanuje się ludzkiego życia. Ani życia, ani śmierci, bo w naszych szpitalach umieranie jest odarte z godności.

Ludziom, szczególnie takim prostszym, wydaje się, że choroba uczy pokory, że człowiek staje się potulny i musi chodzić przepraszać i prosić. I tacy pacjenci lekarzy przepraszają, że chorują, przepraszają, że o coś pytają, że zawracają głowę swoją chorobą.

Nie można tak! Żeby ocalić życie, trzeba ocalić przede wszystkim godność. Trzeba mieć tę energię, trzeba czegoś chcieć. Nie można tak się dać uprzedmiotawiać. Bo po co się wtedy leczyć? Człowiek, lecząc się, chce ocalić siebie jako człowieka. Stara się, żeby był taki, jaki był.

Wytykanie błędów pojedynczym lekarzom byłoby największym błędem z mojej strony. Bo cała służba zdrowia jest chora. Lekarz nie ma sił i czasu na pewne rzeczy. Przecież to jest tak samo człowiek, który bardzo ciężko pracuje. Rzecz rozstrzyga się na samej górze, a potem idzie dalej. Pozwólmy lekarzom leczyć chorych, a nie siedzieć przed komputerem. Choremu poświęca lekarz dziesięć minut, a na papiery godzinę.

Apel o pieniądze ludzi z waszą pozycją to akt desperacji.

KAMIL: Kora za komuny była wielką gwiazdą, robiła koncerty na setki tysięcy ludzi. I jak się skończył ten pierdolony komunizm i nowy rząd zrobił denominację, to się spotkały z Agnieszką Osiecką i sobie powiedziały, że są gołe i wesołe.

Nie jesteśmy jakimiś potwornymi bogaczami. Mamy mieszkanie, domy, w Warszawie i na Roztoczu. Jak sprzedamy mieszkanie, powiedzmy za milion, milion dwieście, to wystarczy nam na trzy lata. Podobno jest kobieta, która na tym leku żyje siedem lat. To ponad 2 mln zł! Może później sprzedamy domy? Ale co, będziemy mieszkać w norze? Kora już nie gra koncertów, ja mam jakieś dochody nieszczególne.

Ale co ja będę opowiadał, robimy, co możemy. Zebraliśmy już 60 tysięcy. Ale dałby Bóg, żeby to refundowali. Bo Kora tylko reprezentuje te dwieście kobiet, dla których olaparib to życie jest po prostu.

Będzie refundowany?

KAMIL: Decyzja może być w czerwcu. Mam takie pismo od producenta leku: „AstraZeneca Pharma Poland Sp. z o.o. jest w trakcie procesu oceny wniosku o objęcie refundacją produktu leczniczego Lynparza (olaparib) w ramach programu lekowego. W chwili obecnej wniosek jest przedmiotem opiniowania przez Agencję Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji (AOTMiT). Proces na wniosek firmy został zawieszony w połowie lutego w związku z koniecznością uzupełnienia złożonych wcześniej danych klinicznych (co jest typowe na tym etapie). Zawieszenie procesu wiąże się z faktem, że w całości nie powinien on trwać dłużej niż 180 dni, stąd każdy dzień powinien być w pełni wykorzystany. W najbliższych dniach firma przedłoży przedmiotowe uzupełnienia i spodziewa się publikacji rekomendacji AOTMiT z końcem marca br. Mając na uwadze dobro polskich pacjentek, AstraZeneca dokłada wszelkich starań, aby produkt był dostępny w ramach świadczenia finansowanego ze środków publicznych możliwie szybko”.

KORA: No to czekamy.

***

A PLANETY SZALEJĄ

Na scenie wszystko się we mnie unosi i opada. Jedna wielka fala. Kumuluję energię. Jak w retorcie. Nieustanna reakcja.

Tak mówiła o sobie parę lat temu w „Wyborczej”. – Uwielbiam nowe sytuacje – wyznała w tej samej rozmowie. – Założę buty z żelaza, nawet tylko na pięć minut, ale się w nich przejdę, jeśli to nowość. Nigdy nie przejmowałam się tym, co ludzie o mnie powiedzą. Nie bałam się, jak skomentują nową piosenkę albo to, że wyszłam na scenę w czarnych czy białych włosach. Doskonale rozumiem, że nie można tkwić w jednym szablonie.

Ten głód zmian to efekt jej dzieciństwa.

Urodziła się w 1951 roku w Krakowie w wielodzietnej rodzinie Ostrowskich, zabużańskich repatriantów. Ojciec niezbyt interesuje się domem, matka choruje na gruźlicę. Mała Olga jako kilkuletnie dziecko trafia do sierocińca prowadzonego przez zakonnice. – Miałyśmy wielką, stałą potrzebę zwracania na siebie uwagi, przez co byłyśmy w ciągłym napięciu i zawsze niespokojne – pisze po latach w autobiografii „Podwójna linia życia”. – Człowiekowi się wydaje, że jest niewidziany, niedostrzegany, że go nikt nie kocha, nikt nie chce. Taka cecha zostaje na całe życie.

Jako licealistka trafia między krakowskich hippisów. Jest jedną z pierwszych dziewczyn w rodzącym się ruchu. – Szczerze mówiąc, nie wiem, jak to się stało. Zainteresowałam się chłopakami. Pewnie się zakochałam – śmieje się, opowiadając o swojej kontrkulturowej przygodzie w książce Kamila Sipowicza „Hipisi w PRL-u”. Przez pewien czas jej chłopakiem jest „Pies”, nieformalny guru krakowskich dzieci kwiatów. To Ryszard Terlecki, dziś wicemarszałek Sejmu z ramienia PiS.

Przybiera pseudonim – Kora. Jest charyzmatyczna, oryginalnie się ubiera. Nawet niechętna hipisom PRL-owska prasa, pisząc o nowym zjawisku, zauważa, że jest najpiękniejszą dziewczyną w całym ruchu.

Jest maj 1969 r., trwają juwenalia, w Piwnicy pod Baranami gra grupa Vox Gentis. – Siedziała na wzmacniaczu. Miała długie, rozpuszczone włosy. Była piękna – wspomina potem gitarzysta. Nazywa się Marek Jackowski. Zostają parą. Jackowski przewija się przez grupę Anawa, gra w legendarnym Osjanie. Para w życiu prywatnym – Olga bierze ślub z Markiem w 1971 r. – staje się parą także na scenie, gdy w 1976 w poznańskim klubie Aspirynka dają razem pierwszy koncert. Powstaje Maanam Elektryczny Prysznic. Potem już tylko Maanam.

Szaleństwo zaczyna się, gdy w 1980 r. w Opolu Kora śpiewa „Boskie Buenos” i „Żądzę pieniądza”. Objawia się rockowa poetka, jakiej polska scena nigdy nie widziała. Zbuntowana, uwodząca, drapieżna i liryczna.

Tylko w jednym roku 1981 Maanam gra ponad 500 koncertów. Na drugą płytę zespołu „O!” przed premierą sklepy składają milion zamówień. Fani naśladują jej fryzury, mówią tekstami z jej piosenek, na ścianach domów piszą „Kocham Korę”. Dzieciaki z pewnego liceum chcą nazwać szkołę jej imieniem. Grupa wydaje anglojęzyczne płyty w zachodnich Niemczech, zawiązuje się niemiecki fanklub.

Ale coś się wypala. Kora już od dawna jest związana z wieloletnim przyjacielem Kamilem Sipowiczem. Maanam idzie w rozsypkę.

Gdy powróci w latach 90., odnosi jeden z największych sukcesów dekady. Płyty „Róża” i „Łóżko” rozchodzą się w setkach tysięcy egzemplarzy. Jednak Kora jest kimś więcej niż tylko gwiazdą estrady. Zaskakuje także poza sceną. Na początku lat 90. wspiera chorych na AIDS, odwiedza ich w ośrodkach, przeciw którym burzą się okoliczni mieszkańcy. Szokuje otwartością i brakiem pruderii w autobiografii. A kilka lat temu nagrywa „Zabawę w chowanego”: piosenkę o pedofilii wśród księży. – Przez lata nie byłam w stanie nikomu o tym powiedzieć, bo byłam wychowywana w poczuciu, że kobieta jest grzesznym narzędziem, że to ta Ewa, to jabłko, że wina jest we mnie. Choć to ja byłam ofiarą starego, obrzydliwego księdza – mówi. I znów wywołuje ogólnopolską dyskusję.

A potem kolejną, choć innego kalibru. Bo od kilku sezonów Kora gra nową rolę. Jest jurorką w telewizyjnym show „Must Be The Music”. Dawna hipiska, idolka rockowej sceny lat 80., w komercyjnym programie? – Zdrada! – krzyczą jedni. – Super! – kontrują wierni fani. – Nie mam złudzeń, że biorę udział w kulturotwórczym widowisku. To jest rozrywka. Wiedziałam, w co wchodzę – mówi.

Z podobną otwartością opowiada o swojej chorobie. Wbrew nowotworowi – „chcę normalnie żyć” – występuje w telewizji. Znów prowokuje dyskusję, znów płynie pod prąd. Jak zawsze w swoim stylu.

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Dajcie nam żyć. Rozmowa z Korą i Kamilem Sipowiczami
Bolało, długo bolało. Latami antybiotyki, bo ciągle badali, a nikt niczego nie połączył. A jak wykryli, to nie dali tabletki na ból, najtańszej, bo nie pomyśleli. Leżę ledwo żywa, a ciągle ktoś wchodzi, wychodzi, ksiądz, salowa, bez pukania. U nas nie ma szacunku dla życia, które jest jedno. Z Korą i Kamilem Sipowiczami rozmawia Agnieszka Kublik

Wszyscy, wrogowie Kaczyńskiego
Jego Polska nie jest krajem na mapie, państwem w Europie, miejscem życia zwykłych ludzi. Polska romantyczna jest ideą, nieziszczonym marzeniem, więc rzeczywiście Polacy nie są prezesowi do niczego potrzebni

Witold Waszczykowski: Mam być nudny jak paru przede mną?
– Pan nie jest dyplomatą – miał mu powiedzieć Władysław Bartoszewski. – Pan ma poglądy. Będzie pan ministrem – dodał

Polska w wielkiej formie. Redefinicja polskości według prawicowego think tanku
Podczas demonstracji KOD-u Agnieszka Holland powiedziała: „Chcemy, żeby było tak jak wcześniej”. Nie będzie tak jak wcześniej. Z Krzysztofem Mazurem rozmawia Michał Olszewski

Samotny wilk zginie. Wataha przetrwa
Nasza psychiczna maszyneria jest nastawiona bardzo egalitarnie. Ludzie skłonni do współpracy żyją dłużej, a nawet 19-miesięczne dzieci dziwią się, gdy eksperymentator nierówno rozdziela jakieś dobro między badanych. Z prof. Bogusławem Pawłowskim rozmawia Tomasz Ulanowski

IPN lustruje: bójcie się, wójcie
W IPN zlustrowali 50 tys. oświadczeń lustracyjnych. Zostało im ćwierć miliona. Mają posadę na ćwierć wieku

Krzysztof Kieślowski. Oni to my. 20. rocznica śmierci reżysera
Jego myśl na dziś? Mieć na uwadze, że i „my”, i „oni” musimy grać swoje role, ale kiedyś zdejmiemy nienawistne maski. Byleby nie przyrosły nam do twarzy

Emmanuel Carrere. Królestwo z tego świata
– Przekaz Ewangelii jest rewolucyjny i burzycielski. Idzie w poprzek wszystkich schematów społecznych. Aż trudno uwierzyć, że dziś chrześcijaństwo jest utożsamiane z największą konserwą – rozmowa z francuskim pisarzem Emmanuelem Carrere’em

Elon Musk: Przyszłość to ja
O Elonie Musku mówią: miliarder z misją, człowiek, który pośle ludzkość na Marsa. Ale też: bezduszny sukinsyn z ego wielkości Empire State Building, mitoman z obsesją kontroli i rekin biznesu, który udając troskę o planetę, przygotowuje grunt pod własne zyski

kora

wyborcza.pl

Muzyka rozgrzewa protestujących przed Kancelarią Premiera. Oto playlista

jś, 11.03.2016

Do Partii razem pod kancelarią premiera dołączyli sympatycy KOD.

Do Partii razem pod kancelarią premiera dołączyli sympatycy KOD. (Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta)

W serwisie Spotify powstała playlista #occupy KPRM. Aktywiści Partii Razem i inni demonstrujący w Warszawie w obronie Trybunału Konstytucyjnego dodają do niej najróżniejsze piosenki. Które najlepiej się sprawdzają na takim proteście?
 

Na playliście #occupyKPRM można znaleźć piosenki m.in. Patti Smith („People Have The Power”), Davida Bowiego (ilustrująca m.in. przelot drona nad demonstracją KOD-u „Heroes”), Curtisa Mayfielda („Move On Up”), Iggy’ego Popa („Bang Bang”) czy Public Enemy („Fight The Power”). Za wybór blisko 300 utworów, które są puszczane dla protestujących przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów w Warszawie, odpowiada kilka osób, a piosenek przybywa.

Listę #occupyKPRM współtworzą ludzie aktywni od początku protestu w Alejach Ujazdowskich. Gdy rząd Beaty Szydło odmówił publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zmian zasad jego działania, działacze Partii Razem wyświetlili na elewacji Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wyrok i okrasili go apelem: „Rządzie, opublikuj!”. Chcą zostać tam przez tydzień.

Do protestu dołączył Komitet Obrony Demokracji i inne siły opozycyjne. Nie sposób przez cały dzień słuchać przemówień, więc protestujący szybko ułożyli w serwisie Spotify listę odpowiednich, ale umiarkowanie politycznych utworów.

– Muzyka, którą gramy między przemówieniami, ma sprawić, że będzie cieplej w sercach i ciałach protestujących – mówi Błażej Nowicki, jeden z autorów listy, grafik Partii Razem i radiowy didżej. – To w miarę równy podział między piosenką zaangażowaną, jak Patti Smith czy Kendrick Lamar, a utworami, które mają pomóc w tańcu, żeby było cieplej.

Grają od godz. 6 rano do 22, kiedy nie obowiązuje cisza nocna. Można posłuchać grup tak słynnych, jak The Rolling Stones i Depeche Mode, ale też bardziej alternatywnych i świeższych, jak Radiohead czy M.I.A. Na liście są głównie zagraniczni artyści, z polskich można znaleźć piosenkę grupy Akurat.

– Jednym z lepszych momentów pierwszego wieczoru protestów była piosenka Akurat do wiersza „Do prostego człowieka” Juliana Tuwima – opowiada Nowicki. – Jednak polskie piosenki trudno wyrwać z kontekstu, w jakim powstały albo w jakim są teraz. Np. świetnie nadawałaby się czerwona płyta zespołu Aya RL, ale przecież trudno sobie wyobrazić, że będziemy tu słuchać Pawła Kukiza, który na tej płycie śpiewa.

Gdyby szukać na playliście utworu, który najsilniej kojarzyłby się z protestem przeciw poczynaniom rządu Beaty Szydło, to niespodzianki nie będzie – szczególnie chętnie słuchane jest „Heroes” Davida Bowiego. Ta piosenka została wcześniej wykorzystana m.in. jako muzyczna ilustracja filmiku, na którym dron przelatuje nad kilkudziesięciotysięczną manifestacją z KOD-u z jednego z ostatnich weekendów (powyżej). Jako utwór, który świetnie się sprawdza na proteście, Błażej Nowicki wymienia też „People Have The Power” Patti Smith.

A czy wybór piosenek podoba się policjantom pilnującym demonstrantów? – Siłą rzeczy słuchają, nie mają wyjścia – śmieje się Nowicki. – Wczoraj wczesnym wieczorem widziałem nawet policjanta, który lekko się rozgrzewał w rytm naszej muzyki.

Playlistę można znaleźć w serwisie streamingowym Spotify.

Zobacz także

ocuppy

wyborcza.pl