Władysław Bartoszewski nie zasługuje na rondo? Zdaniem radnej PiS jego dokonania nie są wystarczające
Ronda Lecha Kaczyńskiego powstają jak grzyby po deszczu. Ale Władysława Bartoszewskiego już radni PiS w Poznaniu nie chcą. – Władysław Bartoszewski nie zasługuje na to, żeby nazwać jego imieniem rondo, nawet tak nieduże, jak to na Piątkowie – argumentowała swój sprzeciw radna PiS Ewa Jemielita.
Postać Władysława Bartoszewskiego chcieli uhonorować radni z Nowoczesnej. Podkreślali, że były minister spraw zagranicznych był więźniem obozu w Auschwitz, żołnierzem Armii Krajowej i uczestnikiem Powstania Warszawskiego. Ale to nie wystarczyło. Przewodnicząca komisji, radna Jemielita, była nieubłagana.
Jej zdaniem, musi minąć minimum pięć lat od śmierci, by móc czyimś imieniem nazwać ulicę czy rondo. Radna nie zgodziła się też na nadanie nazwy związanej z katastrofą smoleńską. Sama zgłaszała inne propozycje: Leona Kmiotka, majora Wojska Polskiego, założyciela Wielkopolskiej Organizacji Wojskowej. Ta kandydatura także nie przeszła.
Władysław Bartoszewski był politykiem, za którym w obozie Prawa i Sprawiedliwości raczej nie przepadano. Słynął z ciętych, często złośliwych wypowiedzi, a jego „dyplomatołki”, skierowane pod adresem polityków PiS, na stałe weszły do słownika języka polskiej debaty publicznej. Wielokrotnie był wygwizdywany przez tak zwanych „prawdziwych patriotów” na cmentarzu powązkowskim podczas obchodów rocznicowych Powstania Warszawskiego. Sprzeciwiał się upolitycznieniu rocznicy Powstania. Zmarł w 2015 roku.
źródło: onet.pl
Najgroźniejszy jest Kaczyński
W PiS jest jak w PZPR takie same wzorce, jeden kandydat na prezesa, oklaski, owacje…
Mówi Wojciech Pszoniak w rozmowie z Magdą Jethon
Magda Jethon: Na co pan liczył po wizycie Obamy w Polsce?
Wojciech Pszoniak: Nie jestem naiwny i osobiście nie liczyłem na nic. Nie wierzę, że jakaś interwencja zewnętrzna mogłaby w Polsce coś zmienić. Od czasu Komisji Weneckiej wyraźnie widać, że dla polskich władz opinia europejska czy też amerykańska nie ma żadnego znaczenia. Ten problem musimy rozwiązać my sami. Nikt inny za nas tego nie załatwi.
– My, czyli kto?
– No właśnie… To, co mnie bardzo irytuje to postawa całej opozycji. W sytuacji zagrożenia, a uważam, że obecna władza jest zagrożeniem, opozycja nie jest w stanie odłożyć na bok różnic i zbudować wspólnej przeciwstawnej siły. Moc PiS-u polega, między innymi, na jedności. Tam jest jak w PZPR, takie same wzorce, jeden kandydat na prezesa, oklaski, owacje itd. Do tego trzeba dodać talent manipulacyjny prezesa oraz skuteczny pomysł na kupowanie „poddanych”. I nieważne jest, że PiS kupił swoich zwolenników programem 500 plus, a jak wiadomo demokracja kończy się, kiedy w grę wchodzi kupowanie głosów, w dodatku kupieni tego nie zauważyli. Ważne jest, że PiS jest wyjątkowo skuteczny, a po drugiej stronie ma słabego przeciwnika, zajmującego się głównie sobą.
– A nie widzi Pan jakiejś nadziei w KOD?
– KOD to jest wspaniały obywatelski ruch, ale to nie jest partia polityczna. To gdzieś kiedyś zaowocuje, ale jeszcze nie teraz. A my nie mamy czasu. Nam potrzebna jest natychmiastowa przeciwwaga, bo to, co się dzieje, w każdej dziedzinie, jest niezwykle groźne.
– Co jest najgroźniejsze?
– Łamanie prawa przez prezydenta Dudę i premier Szydło. Próba budowania państwa narodowo-religijnego, język nienawiści, kłamstwa, uzależnianie mediów publicznych, osłabianie pozycji i prestiżu Polski w świecie, zawłaszczanie patriotyzmu i fałszowanie historii.
– Mówiąc o fałszowaniu historii ma Pan na myśli wystawę o NATO, na której nie było fotografii profesora Geremka czy Kwaśniewskiego, byli za to: Kaczyńscy, Olszewski i Duda?
– To jest niewyobrażalne świństwo. Mam czasem wrażenie, że to, co widzę i słyszę jest nierzeczywiste. Gdybyśmy rozmawiali dwa lata temu, to w najczarniejszych prognozach nie wymyśliłbym, że coś takiego może się dokonać. Ale z drugiej strony, po pół roku rządów PiS-u, kompletnie mnie to nie dziwi. Oni są w stanie wykonać wszystko. Zastanawiam się, jak jeden człowiek mógł omotać prawie czterdziestomilionowy naród. Chociaż zaraz sobie uświadamiam, że to nie naród, a jedynie jego niecałe 19 proc.
– Jak Pan ocenia dobrą zmianę w kulturze?
– Chyba nikt z moich kolegów nie uważa tej zmiany za normalną, a tym bardziej dobrą. Jakie straty poniesie polska kultura, a razem z nią ludzie, odbiorcy kultury, okaże się za jakiś czas. Na razie wiemy, kogo i jaką kulturę minister wspiera finansowo…
– Nie podoba się Panu to, że minister Gliński nie chce dotować Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, Instytutu Grotowskiego we Wrocławiu czy Filharmonii Krakowskiej?
– A kogo dotuje? Pamięta pani?
– Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku, Świątynię Opatrzności Bożej w Warszawie, Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce czy Muzeum Bursztynu w Gdańsku…
– No właśnie. Pan Gliński, proszę wybaczyć, to żałosna postać. Jeżeli minister kultury bierze udział w rekonstrukcji ślubu Pileckiego i na dodatek mimo protestów jego rodziny, to znaczy, że jest bardzo źle. Martwię się, co będzie dalej z kulturą, bo to, co proponuje, to kultura w wersji plemiennej, folklorystycznej i narodowo-pseudo-patriotycznej. To wszystko jest kompletnie bez żadnych wartości, ani patriotycznych, ani artystycznych. Mądry patriotyzm analizuje i przedstawia prawdę historyczną. To, co proponuje minister to folklor, do tego niskich lotów. Zresztą to już wszystko kiedyś było, już kiedyś to przeżywaliśmy.
– Nie podoba się Panu inscenizacja ślubu Pileckiego?
– Powtarzam, nie ma żadnej wartości, nie rozwija i niczego nie uczy. To jest powtórka z PRL-u, znamy już ten model, śpiewy narodowe, Mieszko itd. To przyniesie przeciwny skutek, za parę lat.
– Minister stracił instynkt samozachowawczy?
– Przedstawiciele władzy muszą czuć się bardzo słabi, skoro są tak niebywale agresywni. Wydaje mi się, że mają poczucie odrzucenia, z jednej strony marzą o salonie, z drugiej – nienawidzą tych, którzy, wg nich, tworzą ten salon, więc chcą go całkowicie wymienić, ale nie mają, kim go zbudować. Wśród zwolenników PiS-u jest niewielu ciekawych ludzi kultury i sztuki.
– Chce Pan powiedzieć, że to, co proponuje minister Gliński to nie jest prawdziwa kultura i sztuka?
– To jest po prostu głupie, nachalne i nic nie warte. Przecież to nie przypadek, że gdzie się pojawia to go wybuczają.
– Środowisku nie podoba się minister?
– Władzy się nigdy nie kocha, nie jest zresztą po to, żeby ją kochać. Ale jednak są pewne granice. Sytuacja w Polsce jest wyjątkowa, a ostre podziały dużo głębsze niż w innych krajach. Po raz pierwszy widzę, żeby gwizdano na prezesa telewizji publicznej. A gdziekolwiek pojawi się minister kultury, to albo buczą, albo gwiżdżą. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek minister kultury budził tyle negatywnych emocji. Nie buczą idioci, tylko ludzie, którzy w ten sposób protestują. Poważna część ludzi kultury nie chce takiego ministra. Niestety, ta władza idzie na zwarcie, więc za nic ma niezadowolenie środowisk twórczych. Oczywiście, te środowiska sobie poradzą. Tylko szkoda czasu i tego, co zostało już zbudowane.
– Nie boi się Pan mówić, że beznadziejny jest minister, niemądry rząd? Nie boi się Pan, że czegoś Panu nie dadzą, coś zabiorą?
– Nie myślę w kategoriach, czy boję się czy nie, chociaż prawdą jest, że władza pokazała, iż może zrobić wszystko. Swego czasu Ziobro zrobił pokaz z kardiochirurgiem, a dziś nagle ściga Polańskiego. To widać, że stać ich na wszystko. To są bezwzględni ludzie, bezrefleksyjni, którzy dla zaspokojenia swoich żądzy, przekraczają wszelkie granice. To nie są cywilizowane zachowania.
– A co Panu mógłby zrobić Kaczyński?
– Mnie? Nic, ale też nie chodzi o samego Kaczyńskiego. Całość obrazu jest przerażająca, czyli PiS plus część Kościoła. Jeżeli jest zgoda na to, by na stadionie Legii ktoś wywieszał transparent o szubienicy dla Olejnik; jeżeli poseł PiS mówi bydlaku do Wałęsy, sam prezes mówi: komuniści i złodzieje, a w Częstochowie przeor mówi do kibiców, a może kiboli, że są bohaterami XXI wieku, a w Białymstoku do wiernych, podczas mszy, przemawia ksiądz faszysta, to ja się właśnie tego wszystkiego boję. Brak reakcji na zło, ta obojętność, która prowadzi do nienawiści – tego się boję. A nienawiść wisi w powietrzu.
– PiS to źli ludzie?
– Ja tak nie uważam. Najgroźniejszy jest Kaczyński, człowiek, dla którego kochanką, przyjacielem i najbliższą rodziną jest partia. To jest ten wyraźny, charakterystyczny jego rys, zresztą groźny w każdej dziedzinie. Tylko, jeśli jesteś pisarzem i nie masz niczego poza talentem, to możesz w zaciszu swojego domu tworzyć wielkie dzieła literackie i nikomu nie robić krzywdy. Jeżeli jednak polityk nie ma niczego poza polityką, to staje się niebezpieczny. Ja się boję takich ludzi, bo oni nawet jakby nie było konfliktu, to go wymyślą. Są ludzie, którzy godzą i łączą, ale są tacy, którzy dzielą. Kaczyński dzieli.
Nie wierzę też w to, że on jest cynikiem. Mitterrand był zimnym, cynicznym prezydentem, ale Kaczyński nie. Tu jest inny problem. Podobno on niczego nie zna i nie widział poza Polską, nie mówi żadnym obcym językiem, nie ma karty kredytowej, nie jeździ samochodem, nie ma rodziny, to jest człowiek w jakiś sposób kaleki. Jego siła bierze się z tego, że on taki właśnie jest. Kaczyński jest zaburzonym człowiekiem.
Nie wiem, jaki jest prywatnie, ale kiedy na niego patrzę, na jego twarz, to wyobrażam sobie, jak bym go zagrał. Jako aktor potrafię wcielić się w różne postaci i wiem, że wiele rzeczy można przełożyć na głęboką, aktorską analizę wewnętrzną. Ryszard III nie musi mieć garbu dosłownie, nie trzeba grać, że on ma garb na plecach, on mógłby mieć garb gdziekolwiek, tu chodzi o rodzaj zaburzenia. W przypadku Kaczyńskiego czuję, że to nie do końca zdrowy człowiek.
– To polityk.
– Tak mówią, ale ja się z tym nie zgadzam. Nie każdy, kto występuje na scenie jest aktorem, nie każdy, kto pisze wiersze jest poetą. Hitler nie był politykiem, był zbrodniarzem. Kaczyński jest manipulatorem, a nie politykiem. Polityk myśląc o kraju, chce zrobić coś dobrego dla ojczyzny, nie obraża ludzi; Kaczyński permanentnie to robi. Obraża konkretnych ludzi, obraża całe środowiska. Co więcej, on gardzi ludźmi, nawet swoimi, proszę zauważyć, jak traktuje prezydenta Dudę. Ostentacyjnie nie wstaje, kiedy ten wchodzi. On ma w sobie pogardę do ludzi, również do tych, a może szczególnie do tych, których wyniósł wysoko. To nie jest normalne. Poza tym on stale przypomina o swojej władzy absolutnej. Proszę zwrócić uwagę – w każdej partii są frakcje, skrzydła, tu nie ma. PiS składa się z samych żołnierzy. Jeżeli ja widzę, że Kaczyński przywołuje palcem premier, no to gdzie my jesteśmy. Dla niego tylko on jest ważny, on, jego śp. brat i jego chora wizja. Niestety na samym końcu jest kraj, no i oczywiście wizerunek tego kraju.
To niewiarygodne w jak krótkim czasie zmienił się obraz Polski na świecie. Słucham radia zagranicznego, czytam prasę zagraniczną – jeszcze nie tak dawno byliśmy postrzegani jako wspaniały, demokratyczny i rozwijający się kraj. A teraz? Ciągle zadaję sobie pytanie, dlaczego to się zdarzyło. I w końcu wiem: to się stało, bo nieodpowiedzialna część, a w każdym społeczeństwie taka jest, nie poszła do wyborów. Ostatecznie 19 proc. obywateli zadecydowało, kto w Polsce rządzi.
– Takie są prawa demokracji…
– Nie ma w Polsce demokracji w pełnym tego słowa znaczeniu. Demokracja również polega na tym, że większość, która wygrywa liczy się z mniejszością, a poza tym to, że ktoś ma większość – nie znaczy, że ma rację. I to jest ten przypadek. Zresztą o zamachu na demokrację w Polsce dość dużo pisze również prasa zagraniczna.
– Co piszą?
– Na przykład, jak się zmienia stosunek Włochów do nas. My jesteśmy krajem bardzo katolickim, nasz jest święty Jan Paweł II. Niestety dla uchodźców przestajemy być krajem chrześcijańskim. I chociaż wszyscy wiemy, łącznie z panią Szydło, że imigranci tu się nie wybierają, tu Syryjczycy nie mają zamiaru się osiedlać, to jednak my naród, który z krzyżem chodzi, w którym Jezus ma być królem Polski, w którym duszami rządzi ojciec Rydzyk, manifestujemy niechęć i niezgodę na przyjęcie, choćby chwilowe, uchodźców. Już nie mówię o agresywnych incydentach wobec „obcych” mieszkających w Polsce. A co z naszą miłością bliźniego?
To odrzucenie, agresja, nienawiść pokazuje, że jesteśmy zamkniętym „zhomogenizowanym” społeczeństwem. Kaczyński genialnie to wykorzystuje, gra na tej ksenofobii. Przeraża mnie taki stan umysłu, dla którego liczy się tylko polska flaga, bo unijna to szmata, Polska tylko dla Polaków i tylko Polak z Polakiem mogą żyć koło siebie. Tego się boję, bo to jest groźne.
– A co Francuzi mówią o Polsce?
– Jest wielu Francuzów zafascynowanych Polską i mam nadzieję, że im to nie minie. Z niektórymi czasem rozmawiam. To są ludzie, którzy jeżdżą po świecie. Zakochali się w Polsce, co nie jest takie oczywiste, dlatego że Francuzi kochają swoją Francję. Natomiast ostatnio są zdziwieni, bo nagle ten etos „Solidarności”, ten heroiczny wysiłek narodu, ta jedność, to wszystko gdzieś się zgubiło. Mówią, że nie poznają naszego kraju, nie mogą zrozumieć, co się stało. Oni też mają problemy, bo to, co się dzieje we Francji jest trudne, ale w Polsce ich zdaniem zostały przekroczone normy. Jeżeli się obraża obywateli, mówi, że tysiące ludzi to hołota, rebelianci i targowica, że ja jestem złodziejem, komunistą, albo jedno i drugie, to jest szokujące.
– W wielu miejscach na świecie górę biorą różne nacjonalizmy. Francuzi mają swoją panią Le Pen, Amerykanie Trumpa. Widzi Pan jakieś podobieństwa?
– Nie wierzę, żeby Le Pen doszła do władzy, Francuzi to jednak stara demokracja, oni mają historyczną pamięć i nie dopuszczą do tego. Trump w Ameryce? Być może. O porównaniach z Kaczyńskim nie ma mowy. Le Pen jest faszystką. Kaczyński nie jest faszystą, on tylko ma coś w głowie i nikt nie wie dokładnie co, ale to coś musi realizować. Razem z Macierewiczem wpychają nas w jakiś kato-folklor.
– Wszelkie nacjonalizmy nieuchronnie prowadzą do wojny, ludzkość w tej chwili chce wojny?
– Nie, nie chce, ale jest niewesoło. Ludzie chcą zmian, ale nie wiadomo, w jakim kierunku mogą one pójść. Nie da się tego przewidzieć. Z przewidywaniem w tej materii jest jeszcze gorzej niż z prognozą pogody. Natomiast może się tak stać, że jakiś pozornie błahy incydent zmieni bieg historii, tak jak wyrzucenie z pracy Walentynowicz. Zdarzają się takie punkty zwrotne. Tak nieraz zaczynają się wielkie rzeczy.
– Chce Pan powiedzieć, że rano wstaje i myśli: niech się gdzieś znajdzie taka Walentynowicz, niech się coś w końcu wydarzy… Czeka Pan na coś?
– Tak, łudzę się, że coś takiego się wydarzy. I nie mogę darować tym, którzy nie poszli głosować. Podobno są to ludzie najczęściej ze średnim wykształceniem, żyje im się dobrze, jeżdżą na wakacje, mają swoje SPA i fajne życie…
– I nie chcą się mieszać…
– Tak, nie chcą się mieszać, dlatego musi się wydarzyć coś spektakularnego. Dołuje mnie świadomość, że kultura polityczna jest u nas tak potwornie niska. Mimo to ciągle wierzę, że w przyszłości ludzie zaczną zdawać sobie sprawę z zagrożeń, zanim one nastąpią i poczują się współodpowiedzialni za to, co się w Polsce dzieje.
Prawicowy historyk Andrzej Nowak pisze do Macierewicza. Nie chce „apelu smoleńskiego”
Andrzej Nowak (Fot. Adam Golec)
Prof. Andrzej Nowak to historyk, profesor UJ, kierownik pracowni Dziejów Rosji i ZSRR w Instytucie Historii PAN, założyciel konserwatywnego czasopisma „Arcana” i publicysta portalu wPolityce.pl. W wyborach 2010 r. był członkiem Honorowego Komitetu Poparcia Jarosława Kaczyńskiego.
Ma poglądy konserwatywne. „Opłacani z pieniędzy George’a Sorosa ‚dziennikarze’, autorzy kolejnych pełnych kłamstw donosów na demokratyczne władze Polski […] mogą tylko kłamać, kłamać i jeszcze raz kłamać.” – pisał o szczycie NATO w Warszawie w felietonie „Sukces Andrzeja Dudy, łajdactwo ‚dziennikarzy’. Polska jest znów liderem Europy Środkowo-Wschodniej” na portalu wPolityce.pl.
„Kampania oszczerstw skierowanych przeciw Panu”
Jednak w najnowszym numerze „Gościa Niedzielnego” Nowak pisze „List otwarty do ministra Macierewicza”. Swój list zaczyna od słów solidarności z ministrem obrony narodowej. „Niedawno miałem smutny powód do opublikowania oświadczenia solidarności z Panem Ministrem. Owym powodem była bijąca rekordy cynizmu kampania oszczerstw skierowanych przeciw Panu tuż przed rozpoczęciem szczytu NATO. Szczyt był wielkim sukcesem. Nie tylko Pana Ministra, nie tylko Prezydenta Andrzeja Dudy, ale przede wszystkim Polski” – pisze Nowak.
Następnie nawiązuje do ostatnich wydarzeń: zamachu w Nicei i puczu w Turcji. Jego zdaniem te wydarzenia „mają jeden wspólny mianownik: głęboki podział obywateli, który stawia ich naprzeciw siebie w roli śmiertelnych wrogów.” „[My] mamy także swój głęboki podział. Jednym z jego przejawów jest wspomniana kampania nienawiści, kierowana od lat przeciw Panu. Najostrzejszą oś konfliktu wyznacza kwestia tragedii smoleńskiej. […] Musimy zbadać rzetelnie przyczyny tej tragedii, inaczej niż przedstawiciele obozu władzy odpowiedzialnego za organizację tragicznego lotu i polityczną decyzję o rozdzieleniu wizyty Prezydenta i Premiera RP w Katyniu” – pisze historyk.
„Czy Lech Kaczyński uznałby to za stosowne?”
Nowak zauważa, że adresat jego listu „postanowił służyć tej sprawie także przez obowiązkowe dołączenie apelu smoleńskiego do innych apeli, które uświetnia swoim udziałem Wojsko Polskie”. Wspomina o sprzeciwie wobec tej decyzji, którą wyrazili mieszkańcy Poznania podczas odczytania apelu smoleńskiego w trakcie obchodów rocznicy poznańskiego Czerwca, nazywając ich „rzecznikami wojny domowej”. Wspomina o planach odczytania „apelu smoleńskiego” podczas obchodów rocznicy powstania warszawskiego, pisząc, że „zwolennicy wojny domowej w Polsce zacierają już ręce na tę okazję”.
Pod koniec swego listu Nowak zmienia jednak ton. „Zadaję sobie w tej sytuacji dwa pytania: czy chcemy wygrać wojnę domową, czy chcemy raczej jej uniknąć? I czy do wygrania wojny domowej mogą nam służyć ofiary tragedii smoleńskiej?” – pyta Macierewicza. I kontynuuje: „Czy uważa Pan Minister, że Lech Kaczyński, Janusz Kurtyka, Sławomir Skrzypek czy Tomasz Merta uznaliby za stosowne obowiązkowe postawienie ich nazwisk obok nazwisk bohaterów i ofiar związanych z każdą wielką rocznicą polskiej walki o niepodległość? Na ile ich znałem – śmiem wątpić” – ocenia.
„Włączanie nazwisk w spowszedniałe akademie”
Jego wątpliwość „tym bardziej budzi używanie w owym obowiązkowym apelu nazwisk wielu innych ofiar 10 kwietnia i ranienie uczuć ich bliskich, którzy mogą czuć się zakładnikami obcej sobie polityki historycznej”. Zdaniem historyka czym innym jest przywoływanie wszystkich nazwisk „w dorocznej państwowej uroczystości”, a czym innym „przymusowe włączanie tych nazwisk w spowszedniałe akademie i każdą wskazaną przez urzędnika RP uroczystość”. To ostatnie jest dla niego „zaostrzeniem konfliktu wewnętrznego”.
„Najlepszą odpowiedzią Pana Ministra na kampanie oszczerstw i nienawiści, której jest Pan tak niesprawiedliwie adresatem, może być podjęcie refleksji nad tymi pytaniami. Zmniejszajmy liczbę okazji do nienawiści, która nas, obywateli Rzeczpospolitej, dziś niestety dzieli. Nie padniemy sobie w ramiona z okrzykiem: ‚Kochajmy się!’. Ale możemy chociaż usunąć jeden pretekst do niszczących powagę polskiej pamięci gwizdów. W wojnie domowej nie ma zwycięzców” – kończy Andrzej Nowak.
Komedia konstytucyjna
Trybunał Konstytucyjny (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Jeśli w tytułach wybitnych dzieł literackich pojawiało się słowo „komedia”, to najczęściej wcale nie było śmiesznie – „Boska komedia” Dantego, „Nie-Boska komedia” Krasińskiego, „Komedia ludzka” Balzaka. Zdarzały się oczywiście wyjątki w rodzaju „Komedii omyłek” Szekspira, ale one tylko potwierdzają regułę . Na naszych oczach PiS pisze nam podobne, tylko momentami zabawne, ale w ogólnym wydźwięku bardzo smutne i tragiczne dzieło, „Komedię konstytucyjną”. Dziwaczne i trudne do zrozumienia dla prawników pląsy posłów i senatorów PiS wokół nowej ustawy o TK zdają się być jednym z wielu dowodów tej twórczości.
Dzieło ma dziwną i niekonwencjonalną konstrukcję oraz fabułę. Generalnie rzecz biorąc, chodzi o uśmiercenie głównej bohaterki, symbolicznej bezosobowej postaci o wdzięcznym i dumnym imieniu Konstytucja. Trudno powiedzieć, czy jest to misternie uknuta intryga o znanym początku i końcu, czy też raczej wiele czasami świadomie zaplanowanych, a czasami przypadkowych i zrodzonych ad hoc epizodów o na razie nieznanym finale. Nieznanym, ponieważ nie wiemy, czy Konstytucja się jednak obroni, czy też w sposób nieuchronny zginie. W obu wypadkach nie wiemy też, co nastąpi później – czy będzie jeszcze smutniej, czy może jeszcze śmieszniej, czy też i jedno, i drugie. Kurtyna jednak prawdopodobnie nigdy nie opadnie.
W odróżnieniu od klasycznej greckiej tragedii nie ma tutaj jedności czasu, miejsca i akcji. Rzecz jest rozciągnięta w czasie, trwa już ponad dziewięć miesięcy i prawdopodobnie jeszcze długo potrwa. Akcja dramatu dzieje się głównie w dzień, ale bywają też nocne, najbardziej groteskowe epizody.
Niekonwencjonalna jest również scena – generalnie rzecz biorąc, jest nią Polska, ale czasami rzecz przenosi się także za granicę. Aktorzy odgrywający rolę oprawców i obrońców Konstytucji to politycy występujący w zasadzie bez charakteryzacji, chociaż niekiedy przybierający maski mające ukryć ich prawdziwe oblicze – niektórzy poważni, inni groteskowi; niektórzy prawdomówni, inni zakłamani; niektórzy spokojni i rzeczowi, inni krzykliwi i dyletanccy; niektórzy normalni i skromni, inni bezczelni i aroganccy. „Komedia konstytucyjna” zatacza jednak coraz szersze kręgi – początkowo toczyła się głównie w Pałacu Prezydenckim, Sejmie i Senacie, Urzędzie Rady Ministrów, Trybunale Konstytucyjnym, ale teraz stopniowo zaczyna się przenosić do organów wymiaru sprawiedliwości, a z czasem sięgnie pewnie także władzy samorządowej.
Specyficzna jest również publiczność, ponieważ jak w żadnym innym dramacie jej losy zależą od losów głównej bohaterki, Konstytucji. Najchętniej w ogóle nie oglądałaby tego spektaklu, ale nie ma wyjścia – musi w nim uczestniczyć, ponieważ jest nieodłączną częścią tego teatru. Siedzący na widowni obywatele zdają się mieć tego świadomość, ponieważ są wyraźnie podzieleni. Część widzów czeka z niecierpliwością na śmierć Konstytucji i wspiera jej przeciwników, część natomiast wierzy, że Konstytucja jednak się obroni. Część jest wyraźnie zdegustowana poziomem spektaklu, ale część zdaje się w pełni ukontentowana. Ci zniesmaczeni nie mają jednak dokąd wyjść z teatru, ponieważ nawet poza granicami Polski on ich dopadnie. Niektórzy głośno reagują, ale większość jest raczej, przynajmniej na razie, milcząca. Na razie, ponieważ w tym teatrze wszystko w ostatecznej instancji zależy od publiczności. Zawsze może się wedrzeć na scenę i pokierować fabułą na swój sposób.
prof. Jerzy Zajadło – kierownik Katedry Teorii Filozofii Państwa i Prawa Wydziału Prawa Uniwersytetu Gdańskiego
Petru: Mrzonki Kaczyńskiego są śmieszne. Nie będzie zmiany traktatów
Petru: Mrzonki Kaczyńskiego są śmieszne. Nie będzie zmiany traktatów
Jak mówił Ryszard Petru w czasie sejmowej debaty dot. Brexitu:
„Z przykrością stwierdzam, że mrzonki Kaczyńskiego są w Europie śmieszne. Mówienie o zmianie traktatów – oni się stukają w głowie. Żadnych traktatów nie zmienią, mają inne problemy na głowie. Jeżeli ktoś siedzi na Żoliborzu i nie kontaktuje się z nikim, to wymyśla zmiany traktów, których nawet jeszcze nie wymyślił (…) Tak się nie uprawia skutecznej polityki, bo UE nie dyskutuje teraz o zmianie traktatów. Takiego tematu nie będzie”
Petru: Z przykrością muszę stwierdzić, że Brexit jest porażką rządu
Jak mówił Ryszard Petru w czasie sejmowej debaty dot. Brexitu:
„Z przykrością muszę stwierdzić, że Brexit jest porażką rządu. Porażką polityki zagranicznej rządu, bo przypomnę, że waszym głównym sojusznikiem w UE miała być Wielka Brytania. Minister Waszczykowski kilka miesięcy temu występował z tej mównicy i mówił, że to strategiczny sojusznik polskiego rządu w UE. Nie ma go teraz w UE czy wychodzi. Pytanie, co z waszą polityką zagraniczną?
Nitras do PiS: Jak mamy się nie bać waszych prawdziwych deklaracji, jeśli Kaczyński fetuje posła Winnickiego?
Jak mówił Sławomir Nitras w czasie sejmowej debaty dot. Brexitu:
„Obraża pani swoich politycznych partnerów, z którymi później siedzi pani przy jednym stole w trakcie Rady Europejskiej. Czy myśli pani, że oni tego nie widzą? Że nie zanotowali tego, że klaskała pani eurosceptykom brytyjskim. Zresztą prezes Kaczyński z wielkim zaangażowaniem fetował wystąpienie posła Winnickiego. Jak mamy się nie bać waszych prawdziwych deklaracji, jeśli prezes Kaczyński fetuje posła Winnickiego? Czy pani zareagowała, kiedy minister Błaszczak obrażał panią Mogherini, kiedy hańbił polski rząd, wytykając francuzom lanie łez w dzień po dramacie w Nicei. Czy można taki rząd traktować poważnie?”
Pomaska: Domagamy się ponownego expose szefa MSZ
– Domagamy się rewizji i ponownego expose szefa MSZ, bo expose ministra Waszczykowskiego jest nieaktualne. Nie wiemy, jaka jest polityka zagraniczna [po Brexicie] – mówiła Agnieszka Pomaska z PO w czasie sejmowej debaty dot. Brexitu. Jak dodała:
„Chciałam się zapytać premier Szydło, czy wypowiedzi ministra Błaszczaka o kredkach, obrażanie przez ministra Waszczykowskiego naszych zagranicznych partnerów, wypowiedzi takie jak minister Zalewskiej o zakłamywaniu historii to promowanie Polski za granicą? Obawiam się, że ta strategia przyniesie odwrotny efekt, a skutki tej polityki będziemy w negatywny sposób ponosić przez kolejne lata”
Trzaskowski do PiS: Brexit traktujecie jako pretekst do uderzenia w Komisję Europejską i Donalda Tuska
Rafał Trzaskowski w Sejmie podczas debaty o Brexicie krytykował rządzących:
„Brexit nie powinien być pretekstem, by atakować unijne instytucje. Gdyby nie silne instytucje europejskie, to cały ten proces integracji by się nie powiódł. I pewnie Polska nie weszłaby do UE. A wy [politycy PiS] uważacie to, co stało się w Wielkiej Brytanii, jako pretekst do ataku na KE, na przewodniczącego Tuska, znamy was z tej małostkowości. Ale po co to wszystko?”
Szydło w Sejmie: Prawdziwa reforma UE może przynieść zmiany traktatów. Polska jest gotowa do tej dyskusji
Jak mówiła premier Szydło w Sejmie:
„Prawdziwa reforma UE może przynieść zmiany traktatów. Polska jest gotowa do tej dyskusji. Nie pozwolimy Europie przejść do porządku dziennego nad doświadczeniem opuszczenia UE przez WIelką Brytanią. Kiedy do tej debaty dojrzeją inni, chcemy w niej odgrywać kluczową i aktywną rolę. Polski rząd rozpoczął już prace, aby określić nasze propozycje w procesie zmian UE. Chcemy, aby Europa była bliższa obywatelom i działała tam, gdzie przynosi największe korzyści. Przede wszystkim reforma UE musi być wspólnym projektem państw członkowskich. Integracja w mniejszych grupach, tworzenie węższych klubów jest drogą donikąd. Teoretyczne dyskusje, czy trzeba mniej, czy więcej Europy są prowadzone od lat i niczego nie przyniosły”
Szydło: Absurdalne zarzuty pod adresem rządu traktuję jako pochwałę dla naszych działań na forum UE
Jak mówiła dziś premier Szydło w Sejmie:
„Po decyzji Brytyjczyków o Brexicie pojawiły się sugestie, że wynik referendum to wynik naszej postawy i efekt zbyt twardych negocjacji w interesie Polski i Polaków. Ale na ten absurdalny zarzut mogę odpowiedzieć krótko: interesy polskich obywateli będą dla mnie zawsze najważniejszym celem. I ten zarzut traktuję jako pochwałę dla naszych działań na forum Unii Europejskiej”
Kopacz, Niesiołowski, Krzywonos… Posłowie Platformy domagają się cofnięcia decyzji o czystkach w PO. Napisali list
List jeszcze dziś ma być przesłany do zarządu PO, który w środę zdecydował o usunięciu z partii i klubu trzech posłów: Jacka Protasiewicza, Stanisława Huskowskiego i Michała Kamińskiego. Powodem miało być „szkodzenie wizerunkowi PO i działanie na jej szkodę”.
Protasiewicz i Huskowski zapowiadają odwołanie od tej decyzji do sądu koleżeńskiego. Mają na to 14 dni.
W liście czytamy:
Podjęta przez zarząd decyzja o usunięciu powyższych posłów z PO – w oparciu o par.12 pkt. 3 statutu PO, a zatem „w szczególnie uzasadnionych przypadkach”, wydaje się nam nieuzasadniona i szkodliwa dla wizerunku PO. Dlatego wnioskujemy o jej zmianę i oczekujemy, że nastąpi to przed następnym posiedzeniem Sejmu RP
Sygnatariusze listu podkreślają, że Huskowski to działacz opozycji demokratycznej, członek władz „Solidarności” ścigany listem gończym i internowany w stanie wojennym, były prezydent Wrocławia, wiceminister administracji w rządach Donalda Tuska i Ewy Kopacz. Kamiński to doradca sztabu wyborczego PO w 2011 r., a Protasiewicz to działacz opozycji demokratycznej, poseł i europoseł PO od 2001 r.
Pod listem podpisali się m.in. Ewa Kopacz, Stefan Niesiołowski, Henryka Krzywonos, Marian Zembala, Marek Biernacki, Teresa Piotrowska, Joanna Mucha, Marcin Święcicki, senator Grażyna Anna Sztark.
Stefan Niesiołowski mówi, że decyzja o wyrzuceniu trzech posłów źle świadczy o przywództwie Grzegorza Schetyny. – Schetyna jest bardzo złym przywódcą Platformy. Odkąd został szefem partii, zajmuje się tylko tym, w którym regionie rozwiązać struktury, gdzie wprowadzić komisarza, kto nie powinien chodzić do mediów, tak jakby nie było innych, ważniejszych spraw. On się nie nadaje na to stanowisko – podkreśla Niesiołowski.
Dodaje, że szef Platformy podejmuje fatalne decyzje. Wśród nich wymienia to, że Schetyna dogadywał się z PiS na temat utworzenia koalicji w sejmiku województwa dolnośląskiego, a także to, że chce poprzeć uchwałę PiS w sprawie rzezi wołyńskiej, w której użyto słowa „ludobójstwo”, co zrujnuje relacje polsko-ukraińskie.
Niesiołowski pytany, czy zamierza wyjść z PO na znak solidarności z wyrzuconymi, mówi, że na razie nie podjął decyzji. Według naszych rozmówców 6-10 parlamentarzystów rozważa wyjście z PO, jednak to za mało na założenie nowego klubu, do czego potrzeba 15 osób.
W czwartek wieczorem zbiera się klub PO. Jednym z tematów ma być m.in. sytuacja w PO po czystkach.
KUCHCIŃSKI: PREZES SZAREK PODNIESIE PRESTIŻ IPN! SZAREK O JEDWABNEM: WYKONAWCAMI ZBRODNI BYLI NIEMCY!
21.07.2016
Nowym prezesem Instytutu Pamięci Narodowej zatwierdzonym dzisiaj przez Sejm i Senat został Jarosław Szarek!
Jarosław Szarek na przesłuchaniu kandydatów na stanowisko prezesa IPN:
Młodzież dziś nie zna elementarnych rzeczy. Polskie państwo nie brało udziału w Holokauście. Polskie Państwo Podziemne karało śmiercią wszystkich tych Polaków, którzy niegodziwie się zachowywali. Tego nie zamierzamy ukrywać, ale przekaz historii, i to każde państwo robi, buduje się na pozytywnym wizerunku. To jest chyba naturalne.
O Jedwabnem…
Wykonawcami tej zbrodni byli Niemcy, którzy wykorzystali w tej machinie własnego terroru – pod przymusem – grupkę Polaków. I tutaj odpowiedzialność w pełni za tę zbrodnię pada na niemiecki totalitaryzm. Polskie Państwo Podziemne wszelkie przejawy kolaboracji z Niemcami, szmalcownictwa, karało śmiercią. Jeżeli pojawią się nowe fakty, dokumenty, to trzeba je badać, przed tym nie możemy uciekać
Kto zabił 200 tys. litewskich Żydów? Rozmowa z Rutą Vanagaite, autorką książki „Nasi”
Ruta Vanagaite (FOT. JULIUS KALINSKAS / 15MIN)
CV: Ruta Vanagaite (ur. w 1955) – litewska teatrolożka, producentka telewizyjna, twórczyni festiwali teatralnych, właścicielka agencji public relations, szefowa programu historycznego „Aktywna pamięć europejska”
W ilu miejscach na Litwie doszło do mordu na Żydach?
– Znanych jest 220, w których zginęło prawie 200 tys. Żydów. W większości udział brali w tym Litwini, w ciągu trzech miesięcy 1941 roku. Skala była tak duża, że zaraz potem sami się przerazili i zaczęli niedobitkom pomagać. Wtedy też pojawiło się słowo, którego nie ma w innych językach krajów, gdzie doszło do Holokaustu: „zydsaudis”, czyli osoba mordująca Żydów.
Opisuje to pani w książce, która pół roku temu wywołała na Litwie burzę. Ale nie jest pani historykiem.
– Byłam krytykiem teatralnym, potem dziennikarką, pisałam do gazet litewskich. W latach 80. wyjechałam do Finlandii, wyszłam tam za mąż. Wróciłam, zostałam dyrektorem artystycznym w teatrze, byłam producentką w telewizji. Przed kilkoma laty realizowałam unijny projekt skierowany do młodzieży pt. „Być Żydem”. Potem trafiłam na wykład dla nauczycieli, podczas którego mówiono o Holokauście. Wyszłam z niego wstrząśnięta, bo po raz pierwszy usłyszałam, kto tak naprawdę mordował Żydów na Litwie, że nie byli to żadni zbrodniarze, hitlerowcy, ale zwykli Litwini. Chciałam dowiedzieć się więcej. Zaczęłam szukać protokołów śledczych, zapisów z ekshumacji, których po wojnie dokonywali Rosjanie.
Litwa próbuje rozliczać się z Holocaustu
W szkole w czasach radzieckich uczono nas, że to faszyści mordowali. Ale jacy faszyści? Pewnie Niemcy. Moje dzieci już po 1989 r. nie wiedziały o miejscach kaźni, o Ponarach [lasy koło Wilna, w których Niemcy i kolaborujący z nimi Litwini zamordowali ok. 100 tys. cywilów – Żydów, Polaków, Rosjan, Romów]. Zaczęłam czytać prace litewskich historyków. Pisali o tym, ale poza akademickie biblioteki to nie wyszło. Nikt tego nie czytał, nie rozmawiał o tym, żeby to przeszło bez echa. Mam wrażenie, że władzy o to chodziło. Gdy pytałam kilku historyków, dlaczego o tym nie mówią głośniej, słyszałam: to zbyt niebezpieczne. Tak powiedział mi jeden z nich, gdy dał mi swoje książki. Nie chcą ryzykować swojej pozycji zawodowej. Centrum Holokaustu w Izraelu kilka lat temu, jak usłyszałam od historyków, przesłało do litewskiego rządu list z nazwiskami prawie 5 tys. Litwinów, którzy brali udział w mordach, ale list ten pozostaje utajniony. Nie wiadomo, o jakie nazwiska chodzi. Sprawę przemilczano, a gdy chciałam otrzymać list, usłyszałam, że jest własnością rządu. Wtedy, w 2015 roku, postanowiłam napisać książkę.
Zagłada Żydów, piekło Litwinów
Wcześniej wydała pani poradnik dla kobiet.
– „Nie babie lato”, o kobietach po czterdziestce, o tym jak być szczęśliwą (śmiech). To bestseller. Wydawnictwo poprosiło mnie o kolejną, która byłaby hitem, ale powiedziałam – teraz dostaniecie o Holokauście. Byli zdziwieni, kręcili nosem, mówili, że lepiej odłożyć to na później, aż zmieni się sytuacja geopolityczna. Bali się, że Putin wykorzysta książkę, by mówić, że jesteśmy faszystami. Ale kiedy, spytałam, zmieni się ta sytuacja? Za 20 lat? Nie, muszę napisać to teraz. Zgodzili się, ale poprosili, by do dnia publikacji o książce nie mówić. Bali się, że politycy litewscy będą naciskać, by książka się nie ukazała. No to milczałam. Po publikacji w dwa dni sprzedał się cały pierwszy nakład „Naszych” – 2 tys. To na Litwie, która ma 3 mln mieszkańców, olbrzymia sprzedaż w tak krótkim czasie.
Rolandas Kvietkauskas: Nasza historia nie była tylko ładna
Dlaczego politycy mieliby naciskać?
– Bo zbyt wielu Litwinów było zaangażowanych w mordowanie Żydów. W podręcznikach szkolnych mówi się o tym w pokrętny sposób, minimalizuje się liczbę sprawców. Nie podaje się precyzyjnych informacji, w jakich miejscach i ilu zbrodniarzy brało udział w mordach. Nikt nie robił wywiadów ze świadkami tych zbrodni, którzy mieszkają w tych wsiach. Spotkałam się z tym, że nauczyciele miewają antysemickie nastawienie, więc czego mogą nauczyć dzieci. Politycy wiedzą, że trzeba by na nowo napisać historię stosunków litewsko-żydowskich: kto strzelał, konwojował ofiary, rozdawał broń. To nie było kilkunastu zbrodniarzy, ale cały system państwowy – policja, administracja, politycy, którzy kolaborowali z Niemcami – był zaangażowany w mord. Wielu, także politycy, ma w rodzinach morderców, dlatego nie pasuje im taka historia. Wolą mówić, że podczas wojny byliśmy bohaterami, że walczyliśmy o wybicie się na niepodległość z ZSRR.
Mam w domu zegar ścienny i szafę sprzed wojny po babci. Mieszkała w Panevezys, gdy doszło do pogromu. Gdzie ona to mogła kupić? Skąd miała takie meble? Nie byłoby jej na to stać, choć była nauczycielką. To rodzi we mnie pytania i każdy Litwin, który ma w domu coś cennego, nietypowego, powinien zadać sobie pytanie: skąd moi dziadkowie to mieli? Litwini byli przed wojną bardzo biedni. Gdy zginęło 200 tys. Żydów, pozostało po nich 50 tys. domów i miliony fantów.
Jeden ze sprawców, który rozstrzeliwał Żydów, mówi: „Nie wiem, dlaczego to robiłem, nie miałem pieniędzy, chciałem żyć lepiej, nikt się nie zastanawiał”.
– Mówią o tym tak, jakby nie strzelali do ludzi, ale do zwierząt. To był efekt propagandy niemieckiej, ale powtarzała to litewska władza. Mówiła: Żydzi nie są ludźmi, stoją na drodze do naszej niepodległości. Propaganda niemiecka mówiła, że wszyscy Żydzi to bolszewicy, Litwini to podchwycili, usłyszeli w radiu, czytali w gazetach. Żydzi byli zamożni, a nasi stale byli u nich zadłużeni. Z protokołów przesłuchań wynika, że to mógł być jeden z powodów pozbycia się Żydów, którzy mieli sklepy i dawali w nich na kredyt. A skoro nie ma Żyda, to nie ma długu.
Ilu było litewskich zbrodniarzy?
– Mówi się o ponad 5 tys. Litwinów, którzy bezpośrednio brali udział w rozstrzeliwaniu Żydów. Ale wg historyków potrzeba by kilku lat badań specjalnego zespołu, żeby dokładnie to ustalić. Podczas okupacji w naszej administracji było ledwie 660 Niemców, a Litwinów około 20 tys. To nasze samorządy, policja tworzyły listy Żydów, których rozstrzeliwano. To Litwini prowadzili Żydów nad doły, które wykopała miejscowa ludność. A kto nie mordował, ten miał udział w grabieży. W Panevezys stworzono listę pożydowskich fantów do podziału: 2 tys. męskich spodni, 7 tys. koszul, 10 tys. poszewek, ręczniki, płaszcze dla dzieci, ponad 4 tys. elementów odzieży dziecięcej i tysiące innych przedmiotów – materace, talerze, filiżanki. W sumie około 80 tys. rzeczy rozdano wśród mieszkańców Panevezys tuż po tym, gdy zamordowano 4,4 tys. Żydów. Każdy mieszkaniec otrzymał trzy-cztery fanty, a Niemcy zabierali najcenniejsze meble i inne przedmioty. To wszystko dane historyczne. Tak to wyglądało w każdym miejscu kaźni.
W latach 1941-44 Zenonas Blynas, sekretarz generalny Partii Narodowej, członek rządu litewskiego, opisywał w dzienniku swoje kontakty z nazistami. Cytuje pani fragment jego listu, w którym prosi, by przekazać Fuhrerowi „nasze najszczersze wyrazy wdzięczności za wyzwolenie Litwy od terroru żydowsko-bolszewickiego”. Relacjonuje też postępy masakry: „Rozmawiałem z szefem administracji regionalnej Rokiskis – kopią głęboki na trzy metry dół, by doprowadzić grupę 100 Żydów”. Jakiś policjant pisze: aresztowano wszystkich mężczyzn.
– Zarówno ci, którzy przygotowywali listy z Żydami do wymordowania, jak i bezpośredni sprawcy traktowali to jak normalną pracę. Przychodzili do niej rano, robili spisy, pili herbatę, mordowali i dostawali za to pensję. Najczęściej Niemcy tylko miejsca kaźni fotografowali.
Pracując nad książką, zjeździłam prawie 40 takich miejsc, gdzie leży po 3-10 tys. zamordowanych i zakopanych… Nie mogę już chodzić na cmentarz moich rodziców, bo ciągle przypominają mi się tamte miejsca. Nie mogę kłaść kwiatów na ich grobie, bo wiem, że w całym kraju leżą ludzie pochowani jak szczury, i czuję, że mi nie wypada, skoro nie uporaliśmy się z tyloma anonimowymi grobami.
Jak są upamiętnione te miejsca?
– Albo nie ma żadnej informacji, albo takie, że sprawcami są Niemcy lub faszyści i „lokalni pomocnicy”. Na żadnym nie ma wzmianki, że dokonali tego Litwini. Nikt nie chodzi na nie w Święto Zmarłych, nie stawia świeczki, nie kładzie kwiatów. Gdy pytałam miejscowych, mówili mi, że są ważniejsze sprawy, że to nie nasza historia, bo to byli Żydzi. Przy tym jeden ze sprawców wspomina: po strzelaniu do Żydów szedłem się wyspowiadać.
A jedna z kobiet, świadków, mówi, że ludzie tak bardzo pragnęli mordować, że tylko księża mogli to przerwać. Ale nie przerwali, bo Kościół był antysemicki albo wielu księży uległo tej propagandzie. W batalionach zabójców służył ksiądz, który po egzekucjach dawał rozgrzeszenie.
Szokuje pani opisami z ekshumacji, których dokonano po wojnie. Opisuje trupy dzieci, kobiet.
– O to chodzi! Specjalnie nie oszczędzam, niech czytają, niech wiedzą, bo ludziom brakuje empatii, nie potrafią dostrzec, że pod tą ziemią leżą ludzie, ich sąsiedzi, bo nikt im tego nie powiedział albo nie chcą pamiętać.
Pyta pani mieszkankę jednej z wiosek, w której wymordowano Żydów: kto strzelał? Ona mówi – Niemcy.
– Była żoną partyzanta i być może brał on udział w egzekucjach. To przykład obrony wizerunku swojej rodziny. Inna kobieta, która była świadkiem mordów, mówi mi dzisiaj: „Nie ujawniajcie mojego nazwiska, bo chcę żyć”.
Kogo się boi?
– Dzieci tych zabójców, wnuków, bo nadal mieszkają koło niej, w tej samej wsi. Wielu moich rozmówców zastrzegało, by nie ujawniać ich nazwisk. Ale są też świadectwa pamięci, choć dziwne. W Panevezys ktoś postawił krzyż ku czci litewskiego bohatera, o którym wioska wie, że to morderca Żydów, a ktoś inny ten krzyż ciągle przewraca.
Polskie wydanie książki będzie miało jeszcze jednego autora – Efraima Zuroffa z Centrum Szymona Wiesenthala. Ale w litewskiej książce nie jest podpisany.
– Pomagał mi przy jej tworzeniu, podróżowałam z nim po miejscach kaźni, ale specjalnie pominęliśmy jego nazwisko w wydaniu litewskim. Zuroff jest na Litwie znienawidzony, bo od lat przekonuje, byśmy rozliczyli się z mordów na Żydach. Powtarzał często, że Litwini mordowali Żydów jeszcze przed wkroczeniem Niemców, z czym się nie zgadzam – uznano go za fanatyka. Dopiero gdy mnie spotkał, powiedział: jest pani pierwszą osobą na Litwie, z którą mogę spokojnie o tym porozmawiać, która otwarcie mówi o „żydowskiej sprawie”. Dotychczas rozmawiał z politykami, którzy nie chcieli o tym słyszeć. Nie wiedział też, że litewscy historycy pisali o tym, bo nikt go nie informował. Efraim miał nieco przegięte pojęcie o mordach, uważał, że naprawdę wszyscy Litwini mordowali Żydów albo nie mieli nic przeciwko zbrodni. Podczas pracy nad książką zrozumiał, że wśród nas byli porządni ludzie, nabrał do nas szacunku, choć Litwa to dla niego trauma osobista: jego rodzina została zamordowana w Ponarach.
Polski tytuł książki brzmi „Podróż z wrogiem”.
– Bo tak Efraim był na Litwie traktowany. Dzięki naszej wspólnej pracy przestał rozmawiać z Rosjanami, nie udziela im wywiadów.
Co to znaczy?
– Dla Putina sprawa mordu na Żydach była rzeczywiście pretekstem, by rozgrywać swoją politykę przeciwko Litwie, by dzielić nasze społeczeństwo. Najważniejszym więc argumentem, jakim się przeciwko Efraimowi posługiwano, było: opłacany przez Putina. Sama w to wierzyłam, dopóki nie poznałam prawdziwej historii o mordowaniu Żydów.
A teraz?
– Uważają, że to ja jestem przekupiona przez Putina (śmiech). Efraim jest Żydem, a ja Litwinką, co jeszcze pogarsza moją sytuację, bo jestem nazywana „zdrajczynią”. A przecież kilka lat temu zrobiłam słynny projekt „Soviet bunkier” – to była ekspozycja podziemna, obraz najstraszniejszych rzeczy, jakich doświadczyliśmy od ZSRR. Propaganda rosyjska nienawidziła tego projektu, więc myślałam, że mam immunitet, by zmagać się z naszymi litewskimi grzechami. Myliłam się.
Po wydaniu książki, pod koniec ubiegłego roku, przyjechała do mnie telewizja litewska. Rozmawialiśmy, a potem pytają: może pani pokazać akt urodzenia? Tak, ale po co? Bo w internecie czytaliśmy, że pani jest Żydówką. Byłam w szoku, ale szukałam i nie mogłam znaleźć. W programie poszła taka sugestia: zapewne bała się pokazać, że jest Żydówką. Przykre reakcje odczułam też w najbliższym otoczeniu. Znajomi mówili: po co ci ta historia, to sprawa Żydów, po co do tego wracać, to było tak dawno, Żydzi są sami sobie winni, pomagali deportować naszych na Syberię.
Te same argumenty padają w Polsce.
– Dlatego na Litwie zwą mnie „litewskim Grossem”, w tonie negatywnym. Myślałam, że ludzie chcą znać prawdę, ale nawet znajomi intelektualiści pytali mnie: „Żydzi ci płacą?”. Przyjaciółka: „Spójrz mi w oczy i powiedz, że nie opłacają cię Żydzi”. W internecie wylała się na mnie lawina nienawiści: kupiona przez Żydów, Rosjan, dostała za książkę majątek – padają nawet przykłady, że mam willę w Szwajcarii, co jest oczywiście bzdurą.
Mój syn i córka powiedzieli mi, że po raz pierwszy w życiu są ze mnie tak bardzo dumni, choć gdy syn, 20-latek, spotyka kolegów, słyszy: „Skoro Putin płaci twojej matce, to może nam postawisz piwo”.
Jak zareagowały litewskie władze?
– Widziałam w telewizji kilka programów o mojej książce, w których politycy mówili, że pojawiła się w tym samym czasie co książka „Miasta śmierci” Mirosława Tryczyka, o pogromach Żydów dokonanych przez Polaków, a to, ich zdaniem, świadczy o skoordynowanej akcji z zewnątrz.
Mówił to ktoś poważny?
– M.in. Arturas Paulauskas, były przewodniczący litewskiego parlamentu, szef komitetu do ścigania zbrodni nazistowskich i sowieckich. Rzecznik rządowego departamentu bezpieczeństwa oświadczył, że książka zagraża bezpieczeństwu narodowemu. Nie chcą się rozliczać, bo pełno jest pomników albo ulic imienia bohaterów litewskich, którzy zasłużyli się po wojnie albo w walce o niepodległość, a teraz trzeba by pokazać, że podczas wojny brali udział w mordach.
Nie ma innych reakcji?
– Są, często traumatyczne. Na spotkaniu autorskim kobieta powiedziała mi, że pochodzi ze wsi, w której mieszkał jeden z oprawców. Że miał córkę, był normalny, lubiany, ale nigdy nie mógł wziąć swojej córki na ręce. Wtedy wieś jeszcze nie wiedziała, że mordował żydowskie dzieci. Otrzymałam wiele świadectw opisujących późniejsze losy sprawców, opisy, jak te doświadczenia przenosiły się na ich dzieci, jak żyły w cieniu mordów. Natchniona tymi rozmowami myślę teraz o kontynuacji, o rozmowach z dziećmi oprawców. Wiem, że wielu będzie chciało rozmawiać, bo przeżyłam to przy pierwszej książce. Pytani, jak było – zaczynali płakać. Przychodzą też do mnie, dzwonią i piszą ludzie, którzy po lekturze „Naszych” jeżdżą do swoich dziadków i też pytają: jak było? Ci dziadkowie dowiadują się też, że tak było w innych wioskach, w całym kraju. Bali się wcześniej pytać, bo byli pewni, że taka tragedia wydarzyła się tylko w ich wiosce, miasteczku.
Czego dowiedziała się pani o swojej rodzinie?
– Wiem, że mój dziadek przygotowywał listę aktywistów żydowskich, którzy zostali później zamordowani. Może nie wiedział, po co ta lista była robiona? Ale potem dostał za to kilku sowieckich niewolników do pracy. Sąsiad dziadka otrzymał dom i kilka hektarów ziemi po Żydach za to, że konwojował ich na miejsce kaźni. Opisuję to, by pokazać, że być może w każdej rodzinie jest taki przypadek i trzeba o to pytać, by nie zapomnieć, że taka tragedia, gdy się powtórzy, to dotknie zwykłych ludzi. Mąż mojej cioci ze strony ojca uciekł po wojnie do USA. Przysyłał nam stamtąd paczki, ale zawsze podpisywał się damskim nazwiskiem. Rodzice mówili, że się ukrywa, bo chcą go dopaść za to, że mordował Żydów, gdy podczas wojny był komendantem posterunku policji. Po jego śmierci na Litwę wróciła jego żona i mówiła o Żydach w okropny sposób. Moja kuzynka, która też dostawała dżinsy z Ameryki od wujka, po książce przestała się do mnie odzywać. Też uważa, że zdradziłam.
Wiedzą, co robił podczas wojny?
– Tak, ale rodzina z USA zrzuciła się na pomnik dla męża cioci, a zbudował go mój ojciec. Jest na nim informacja, że był bohaterskim powstańcem.
Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.
W ”Dużym Formacie” czytaj też:
Komuno, wróć, będziemy cię pruć
22 lipca: gdzie spotkać PRL ćwierć wieku po upadku PRL-u? W drogich sklepach i telewizji, w Sejmie i w sondażach
Obrazy Ryszarda Nowaka. Oto historia człowieka, który pozwał Polskę
Człowiek o najbardziej wrażliwych uczuciach religijnych w kraju wysmażył w ostatnich latach 89 donosów
Ubezwłasnowolnione. Czy sąd i rodzina mogą rozdzielić kochające się osoby?
W Polsce szansę na umieranie w swoim domu mają ci, którzy żyją w małżeństwie
Aborcja. Obywatelki zmieniają prawo
Morderca, dziecko Hitlera i Stalina, komunista, życzę ci wszystkiego, co najgorsze – słyszą zbierający podpisy pod projektem liberalizacji prawa aborcyjnego
Kto zabił 200 tys. litewskich Żydów?
Ludzie dowiedzieli się ode mnie, że pod ziemią leżą ich sąsiedzi. Rozmowa z Rutą Vanagaite, autorką książki „Nasi” o mordowaniu Żydów przez Litwinów
Uchodźcy od kuchni. Zbliżenie przez jedzenie
Lejla będzie gotować czeczeńskie manty. Soran – kurdyjskie tabssi. A Reem – syryjski kibbeh. Swoje potrawy i swoje historie serwować będą warszawiakom w przyczepie nad Wisłą
Owad i robal to nie to samo! [FOTOREPORTAŻ]
W Azji owady wrzuca się do woka żywe, a on swoje uśmierca humanitarnie: zamraża przed przyrządzeniem. Zasypiają jak Królewna Śnieżka
Raport NIK o Kancelarii Prezydenta. Komorowski nie ukradł i nie ogołocił
Bronisław Komorowski (Fot. Małgorzata Kujawka / Agencja Gazeta)
Najwyższa Izba Kontroli boleśnie zweryfikowała raport otwarcia Kancelarii Prezydenta i obnażyła manipulacje współpracowników Andrzeja Dudy. W listopadzie 2015 roku kancelaria Dudy zarzuciła poprzedniemu prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, że wraz ze swoją ekipą ogołocił kancelarię i rozszabrował publiczny majątek. Symbolem szastania publicznym groszem i ogólnego bałaganu miały być premie dla pracowników w kwocie 1,5 mln zł oraz zaginiony obraz „Gęsiarka” (który już wrócił do Pałacu Prezydenckiego). Sytuacja miała być tak tragiczna, że – według współpracowników Dudy – kancelarii groził paraliż, bo środki na wynagrodzenia osobowe zostały wykorzystane w 99,6 proc. Zżymali się, że kancelaria Komorowskiego już po wyborach zleciła ekspertyzy za ok. 200 tys. zł. A do magazynu upominkowego kupiono upominki za 212 tys. zł, a wydano prezenty warte ok. 740 tys. W ślad za raportem miały iść doniesienia do prokuratury.
Tymczasem NIK, który co roku bada wykonanie budżetu państwa, w tym Kancelarii Prezydenta, nie stwierdził żadnych nieprawidłowości w wydatkach. Nie ma nawet zaleceń pokontrolnych, które są w większości raportów.
Z raportu Izby wynika, że Kancelaria Prezydenta w 2015 roku gospodarowała nawet oszczędniej, niż planowała. Ze 167 mln zł zapisanych w budżecie wydała 163 mln, a więc 4 mln zł wróciły do budżetu państwa. Jeśli chodzi o wydatki na wynagrodzenia osobowe, to w całym roku zrealizowano 97,2 proc., a nie 99,6, jak podała w swoim raporcie ekipa Dudy. W 2015 roku zatrudniono nawet o 7 osób mniej w stosunku do roku 2014.
Widać, że ekipa Dudy bardzo się starała, żeby zdyskredytować Komorowskiego i wmówić opinii publicznej, że zostawił po sobie spustoszenie. Ale rozbieżności między raportami obnażyły brak profesjonalizmu i ich ośmieszyły.
Nie mam nic przeciwko publikowaniu raportów otwarcia, ale pod warunkiem, że są uczciwe. W przeciwnym razie nowa ekipa, która taki raport przedstawia, się kompromituje. A cała sprawa niepotrzebnie podważa zaufanie do instytucji państwa. Ale PiS bardzo lubi „raporty otwarcia”. Po „raporcie prezydenckim” był raport na temat ośmiu lat rządów PO-PSL. Gwoździem programu miał być złoty mercedes dla prezesa jednej ze spółek. Ale okazało się, że ktoś pomylił kolory.
Komuno, wróć, będziemy cię pruć. Szymanik szuka PRL-u w nas
Pod oknem mieszkania Michała Kępińskiego (12 lat w PRL-u) na ulicy Foksal w Warszawie toczyły się bitwy. Petarda gazowa, którą udało się unieszkodliwić, jest dziś rodzinną pamiątką. Rodzice (działali trochę w podziemiu) ukryli raz uciekającego przed zomowcami człowieka („Zomowcy”, myślał Michał i wyobrażał sobie złowrogie postaci jak z bajki). Mundur ZOMO sam założył 24 lata później, w grudniu 2005 roku. Poszedł w nim na Stare Miasto w Warszawie odtworzyć historię. Od tego czasu pałuje już ludzi regularnie (i wychodzi mu to coraz lepiej, ostatnio w Radomiu pałka chodziła jak cep, ale rekonstruktorom opozycjonistom nie stała się żadna krzywda). Założył też Grupę Rekonstrukcji Historycznej Milicji Obywatelskiej i ZOMO.
M. z Wrocławia, który milicjanta rekonstruuje na zmianę z „żołnierzem wyklętym”, PRL-u nie pamięta dobrze. Ale jak pewnej niedzieli milicja poturbowała mu ojca, pamięta. Wepchnęli go też w kałużę, więc wrócił do domu posiniaczony i mokry. Kiedy M. zakłada mundur, stara się wejść w umysły tych ludzi. Co czuli, gdy popychali ojca w kałużę? Potem zdejmuje mundur i dalej jest M., który o milicji ma jak najgorsze zdanie.
– To po co ich rekonstruujesz?
– Chyba ta niechęć tak mnie pociąga.
Publicysta Wiesław Władyka (42 lata w PRL-u) uważa, że tak samo jest dziś z PiS-em: odgrywa milicjanta, którego sam nienawidzi.
Uśmiech urzędniczki
Gdy Krzysztof Zanussi (45 lat w PRL-u) rozmawia dziś przez telefon (na przykład ze mną), jest pewien, że w każdej chwili słucha go trzecie ucho. Uważa na słowa i wydaje mu się, że każde słowo jest nagrywane (właściwie ma rację, bo nagrywam). Poznał kiedyś cenzora milicyjnego, który przez lata czytał jego listy, i do dziś kiedy pisze list, to zawsze ze świadomością, że przeczyta go ktoś oprócz adresata.
Myślę, że PRL był jak rodzina dysfunkcyjna z szablonu podręcznika psychologii: zamknięty, żyjący iluzją, z zaburzoną komunikacją, nastawiony na utrzymanie systemu zamiast rozwój członków rodziny. Nadużywał przemocy, był nadopiekuńczy i potrzebował nadmiernej kontroli. Nikt nie wychodzi nienaruszony z rodziny dysfunkcyjnej. Po PRL-u też zostały blizny: tiki, lęki, nawyki i tęsknoty.
Władysław Frasyniuk (35 lat w PRL-u) nadal nie potrafi zaufać policji – nigdy nie czuje się pewnie, gdy przechodzi obok radiowozu.
Michał Ogórek, satyryk (34 lata w PRL-u) nadal po świecie jeździ z radziecką grzałką do wody. Grzałka ma upiłowaną wtyczkę, by zmieścić ją również w kontaktach zabezpieczonych przed jej wtykaniem. Gdy w USA widzi uśmiechniętą urzędniczkę, wydaje mu się, że wszystko uda się załatwić. Zapomina, że uśmiech urzędnika w USA jest tylko uśmiechem, w przeciwieństwie do PRL-u, gdzie był pierwiosnkiem sukcesu, bez względu na przepisy i procedury.
Ogórek: – Jestem po PRL-u nieufny, jak większość Polaków. To akurat sobie cenię, bo wiem, że nigdy nie uwierzę do końca w żadne przemówienie jakiegokolwiek premiera.
Wiesław Władyka czuje lęk przed konformizmem i oportunizmem, w które dało się wpędzić społeczeństwo PRL-u (boi się, że znowu się to powtórzy).
Poseł PiS Stanisław Pięta (18 lat w PRL-u) dostrzega u siebie tylko jedną malutką bliznę.
– Pragnienie doszczętnego zniszczenia, wyrwania z korzeniami i wypalenia do gołej ziemi wszystkiego, co związane z komunistycznym reżimem – mówi.
– Dużo zostało jeszcze do wypalenia?
– Sporo.
Stanisław Pięta chce zmiany nazwy ulicy Armii Ludowej
Socjologa Jana Sowę (13 lat w PRL-u) nawiedza wspomnienie życia w społeczeństwie bez silnych podziałów klasowych, w bloku na obrzeżach Krakowa mieszkał razem z milicjantami, inteligencją, sklepikarzem, dyrektorem muzeum, aktorem i migrantami ze wsi.
Filip Memches, publicysta „Rzeczpospolitej” (20 lat w PRL-u), mówi najpierw, że PRL nie zostawił na nim żadnych śladów, ale zaraz przypomina mu się kilkudniowy pobyt w hotelu na Krymie w 2001 roku. Zapach pokoju i kolor tapety wywołały w nim niepokój. Zaniedbane miejsce kojarzyło mu się z ponurą przeszłością.
Janusz Rolicki, m.in. były redaktor naczelny dziennika „Trybuna” (45 lat w PRL-u), sądzi, że Polska Ludowa jest niedowartościowana, ma żal, że zapomina się o przemianach, które przeszli w tym czasie Polacy: o wychodzeniu z analfabetyzmu (pamięta, jak koleżanka uczyła swoją babcię czytać), rozwoju służby zdrowia (zachorował na gruźlicę i wyzdrowiał dzięki temu, że w szkole były obowiązkowe badania małoobrazkowe), odbudowie Warszawy (opuszczał ją po powstaniu alejami pełnymi gruzów, a gdy wrócił jakiś czas potem, jechało się nowymi ulicami). PRL oprócz wszystkich wad i bzdur potrafił być też dobrą rodziną i powinno się mu to pamiętać. Tęskni za państwem, które nie szczędzi pieniędzy na kulturę. Ma też swoją bliznę. – PRL nauczył mnie poczucia tymczasowości. Miałem wrażenie, że leżymy w takim miejscu i jesteśmy w takiej sytuacji, że funkcjonujemy dzięki cudowi. Do głowy mi nie przyszło marzyć o czymś więcej. Nie było co się dorabiać, skoro i tak mieliśmy to wszystko stracić.
Czar PRL i państwo Kaczyńskiego
Nieprzyjemny stan wojenny
Odwiedziny w realnym socjalizmie mogą być w kapitalizmie ciężkie dla kieszeni.
Stolik kawowy „jak za Gomułki” (rok produkcji 2015) kosztuje 1800 zł. Buty relaksy (rok produkcji 2015, produkuje duża firma) – 399 zł. Najnowszy model zegarka Błonie – 1670 zł. Taniej jest chyba PRL-em pachnieć: za kosmetyki (krem do golenia Wars, perfumy Pani Walewska, lakier Gloria, które znowu cieszą się popularnością) zapłacimy kilka-kilkanaście złotych. Zakupy można już robić w Pewexie. Popularne są kupowane w internecie: girlanda szarego papieru toaletowego na sznurku w opakowaniu zastępczym (11 zł), kartki na cukier, alkohol, benzynę i mięso (po 0,99 zł). Krawat „przodownik pracy” (23 zł), woda brzozowa (7,90 zł), „Księga skarg, wniosków i zażaleń” (19 zł). Są gry, wycieczki śladami, muzea.
Sprzedawca sklepu z koszulkami i kubkami: – Od gadżetów peerelowskich lepiej sprzedają się tylko patriotyczne.
Czas tępi ostre krawędzi, rozświetla cienie. Zawsze kiedyś przychodzi nostalgia.
Michał Kępiński z grupy rekonstrukcyjnej milicji: – Pamięć wypiera to, co negatywne. Na przykład moja babcia bardzo miło wspomina czas okupacji. Była młoda, mieszkała w Dęblinie, a tam nie było ciężko.
Ale jak wytłumaczyć to, dlaczego ci, którzy śpiewają „precz z komuną”, „a na drzewach zamiast liści”, też tęsknią?
Żeby się dowiedzieć, pomaszerowałem w 75. miesięcznicy smoleńskiej. Pytałem o powrót PRL.
Katarzyna (20 lat w PRL-u) niosła portret Lecha Kaczyńskiego:
– Bardzo dobrze, że wracamy do ośmiu klas podstawówki, bo dawna młodzież taka rozwydrzona nie była. Bardziej był porządek, silna ręka. Gdyby nie komuchy i wojowanie z Kościołem, tobym na PRL tak nie narzekała.
Bo wartości trwały w domach. Dzieciom wstyd było żyć na kocią łapę – mówi. – A moim na przykład nie wstyd.
– I złodziejstwa nie było – wtrącił się Mirosław (37 lat w PRL-u). – Komuniści na drzewa! Ale jednak wiele rzeczy było lepszych. Telewizję w końcu można oglądać. Mówią tak, jak myślę.
Przywileje partyjnej elity PRL: mieszkania, jachty, wczasy
Zadzwoniłem do Ryszarda Makowskiego (34 lat w PRL), satyryka i barda PiS-u (utwory: „Dudy dzień”, „Pakuj się, Bronek”, „Ja się męczę, spalili tęczę”), który w nowej telewizji robi karierę.
– PRL? Fajne czasy. Sprzedawałem obrazki na Rynku Starego Miasta, miałem wszystko: mieszane towarzystwo, alkohol i wolny czas. Nieprzyjemny tylko był stan wojenny, ale nie odczuwałem PRL-u jako strasznej opresji.
Jan Pietrzak (45 lat w PRL): – To był koszmar, system który zniszczył mi życie.
Kiedy cicho wspominam, że może nie zniszczył tak bardzo, skoro był u szczytu sławy, należał do PZPR i ZMP, denerwuje się: przeżył powstanie, koszmar komunizmu, a teraz jeszcze musi znieść moje dyrdymały.
– Nostalgia? Jest, ale za kolegami z kabaretu, może za tym, jak traktowało się artystów, może… Ale nie za systemem.
Gra w salonowca ze społeczeństwem
Z rodziny dysfunkcyjnej nie da się tak po prostu wyprowadzić. Bo ona zostanie w tobie, będziesz ją tworzył od nowa sam, ze wzorów, które znasz, powielał mechanizmy.
Politycy PiS, zauważa publicysta Wiesław Władyka, też naśladują i powtarzają, choć niby nienawidzą.
– I gdzie ten PRL dziś widać?
– W propagandowej mowie-trawie władzy i jej mediów. Niektórzy nawet nie pamiętają tamtych czasów, a język mają gomułkowski: nie ma decyzji ideologicznie neutralnych, heroiczna władza wychowuje obywateli, zdrajcy rzucają jej kłody pod nogi. Język Kaczyńskiego to język nadania politycznej woli jak u Gomułki (język polityczny nigdy nie wyraża prawdy, zawsze polityczny interes). Widzę PRL także w polityce historycznej, oczywiście innej niż w PRL-u, ale także próbującej zapanować nad przeszłością po to, żeby legitymizować się w teraźniejszości. Jeśli PiS nagina zasady demokracji, to musi skądś czerpać wzór. Najbliższy im znany to PRL.
Janusz Rolicki, choć uważa PRL w wielu sprawach za niedowartościowany, to – dodaje – politycznie nie ma co z niego brać.
– A PiS bierze garściami. Sposób obradowania Sejmu urąga wszelkim zasadom. Kiedy zobaczyłem, jak prezes Kaczyński rechocze z przemówienia opozycji, a z nim ogromna część sali, miałem wspomnienie marca 1968 roku: przemawia Zawieyski, a Gomułka śmieje mu się w twarz, z nim cała wierchuszka. Wtedy czułem niesmak triumfalizmu, tak samo teraz. Wykorzystywanie kruczków prawnych, żeby łamać wszelkie zasady, przejmowanie urzędów i posad publicznych, by zagarnąć jak najwięcej. PRL też nie powstał w dwa dni. To jest gra w salonowca ze społeczeństwem, wśród głośnego rechotu.
Stanisław Piotrowicz. PRL-owski prokurator – twarz zmian w Trybunale Konstytucyjnym
Władysław Frasyniuk powrót do PRL-u widzi w tupecie i bezczelności polityków PiS-u: – Fakty nie mają znaczenia. Ostatnio podczas wywiadu z panią Kempą dziennikarz zadał jej trzeci raz pytanie. Odpowiedziała: „Co pan się tak uparł, proszę nie zadawać tego pytania”. W tonie słyszałem: „Chce pan tu jeszcze pracować?”. Skąd się to wzięło? Pamiętam, że niektórzy koledzy z „Solidarności” już wtedy uważali, że to my się przesiądziemy w czarne wołgi, a komisje zakładowe zmienią się w zakładowe komitety partyjne. To problem mentalności: ludzie potrzebują, by państwo podjęło decyzję za nich, do której szkoły wysłać dziecko. Do tego odwołuje się Jarosław Kaczyński. Peerel dawał poczucie identyfikacji i Kaczyński daje. Jakie inne wzorce może znać? Co on zna oprócz Peerelu, dokąd podróżował, czy wyjeżdżał gdzieś w świat? Zatrzymał się na Peerelu. Słucha muzyki, którą dobrze zna, i nie chce posłuchać innej.
Michał Ogórek: – Znów zacząłem mieć poczucie, że jestem gdzieś z boku, że to wszystko już nie moje. Tak miałem w PRL-u – gdzieś toczyło się to oficjalne życie, ale się w nim nie uczestniczyło, żyliśmy po marginesach. Teraz też się oddalam. Odnajduję się zaskakująco łatwo, ale w końcu to moja młodość. Bronisław Wildstein napisał kiedyś, że w PRL-u żyliśmy życiem ironicznym. Otóż myślę, że znowu część z nas zaczyna żyć ironicznie.
Wyrywanie marksizmu-genderyzmu
Satyryk Ryszard Makowski żadnych podobieństw nie widzi. – To KOD stara się wmówić, że tak jest, i zawłaszczyć tradycję KOR-u. I mnie to oburza. Dlatego napisałem piosenkę: „Zostawcie w spokoju opornik, wam bardziej pasuje obornik”.
– Nosił pan opornik?
– Nie nosiłem. Stare programy wracają do telewizji, bo wtedy były lepsze. W PRL-u system był dla mas, a kultura dla inteligencji.
Poseł Stanisław Pięta: – To naturalna u ludzi starszych nostalgia za młodością. Nie ma nic wspólnego z sympatią dla reżimu.
– Najważniejszą osobą w państwie jest prezes partii. Żeby dostać od państwa dofinansowanie do filmu, trzeba robić kulturę w zgodzie z linią partii…
– Nie. Żeby pracować w przestrzeni kulturowej, nie trzeba być związanym z partią, tylko z Polską.
– Mówię: Polska, myślę: partia?
– Jeżeli ktoś uważa, że ma mocniejszy związek z kulturą marksizmu-genderyzmu, to, niestety, nie będzie mógł liczyć na wsparcie i współpracę państwa polskiego. To, co doprowadziło do uwiądu Europę, w Polsce będzie wyrywane z korzeniami. Porównuje pan PiS do PZPR? W przeciwieństwie do komunistów nasza partia jest prawdziwą przewodnią siłą narodu, jego głosem. To na Prawo i Sprawiedliwość zagłosowało w wyborach najwięcej Polaków – mówi.
Poniżej pasa
Filip Memches napisał w swoim tekście, że to marsze KOD-u są jak pochody pierwszomajowe.
– Ale chodziło mi o pochody z początku lat 90. Bo tak samo odbieram je jako niezgodę na zmiany środowiska odsuniętego od władzy, jako obronę status quo. Dziś interpretowanie bieżących wydarzeń przez odniesienia do Peerelu ma na celu jedynie pognębienie przeciwnika. Żyjemy przecież w kulturze antytotalitarnej i takie porównanie kogoś do komunisty, tak jak do faszysty, ma na celu unieważnienie jego udziału w debacie publicznej. Tymczasem prawdziwy spór nie toczy się wokół stosunku do komunizmu, tylko do postkomunizmu: o to jak wyszliśmy z Peerelu i jakie są konsekwencje nowego systemu gospodarczego. Pewnie ma pan rację i wśród wyborców PiS jest wiele starszych osób, które mile wspominają PRL, ale uważam, że robią to niezależnie od ideologii i polityki tamtego państwa – po prostu pamiętają Polskę, która była, wbrew komunistycznej inżynierii społecznej, bardziej konserwatywna, zanim dotarła tu popkultura, a życie zaczęło toczyć się szybciej.
Łezka w oku za barykadą
– Kaczyński to Gomułka, tylko gorszy – słyszę na demonstracji KOD-u, więc biegnę za Anną (11 lat w PRL-u), która je wypowiedziała.
– Dlaczego gorszy?
– Bo robi to sam z siebie, żaden Ruski mu za plecami nie siedzi.
Andrzej Miszk (25 lat w PRL), jeden z założycieli KOD-u, już po tygodniu rządów PiS-u miał wrażenie, że żyje w stanie wojennym. Poczuł coś w rodzaju grozy, ale i euforii.
– A czy wam też się przypadkiem łezka w oku do PRL-u nie kręci? – spytałem więc Władysława Frasyniuka.
– Prawda, przypomina nam to pewną młodość, czasy gniewne i burzliwe. 40 lat zdjęte z karku, znowu jesteśmy młodzi, na barykadach – odpowiada. – Ale nie tylko dlatego wychodzimy na ulice. Moje pokolenie ma świadomość, jaką cenę się płaci za wychodzenie z ostrego konfliktu. Ile trzeba pracować, żeby przywrócić normalność. Wychodzenie z tego, co robi dziś Kaczyński, potrwa kolejne trzy dekady. To my już, kurwa, nie dożyjemy.
– To co teraz?
– Skoro oni tęsknią: komuno, wróć, to my wołamy: komuno wróć, będziemy cię pruć.
Czesław Niemen: agenci PRL zwalczali go nawet w Ameryce
Uwięziona wyobraźnia
Napisałem maila do Andrzeja Ledera, filozofa kultury i psychoterapeuty – wiem, że potrafi zeskrobać, co społeczeństwo ukrywa w podświadomości. Odpisał:
„Sądzę, że konflikt PiS z dzisiejszą opozycją jest, do pewnego stopnia, odegraniem podziałów politycznych z okresu PRL-u. Mimo gwałtownej, antykomunistycznej retoryki PiS odtwarza model nacjonalistycznego państwa, z cechami autorytarnymi, charakterystyczny dla późnego PRL-u. Tak jakby wyobraźnia głównych aktorów uwięziona była w tamtym czasie: partia przewodnią siłą, ośmioklasowa szkoła podstawowa, państwowa służba zdrowia, prokurator Piotrowicz jako prawodawca. Ogólnie – nawiązanie do paternalistycznego, hierarchicznego modelu stosunków między ludźmi. Ten powrót ma, jak sądzę, głębszą przyczynę; wyraża głęboki antagonizm między wielkomiejskim odłamem polskiego mieszczaństwa i inteligencji aspirującym – w dobrym i złym – do Zachodu a prowincjonalną i tradycjonalistyczną klasą średnią broniącą się przed tym. 1989 rok był w dużym stopniu zwycięstwem tej pierwszej grupy, dziś identyfikującej się z KOD. Teraz ta druga, dawniej reprezentowana przez PRL, a teraz przez PiS, bierze odwet”.
Opakowanie zastępcze
Adrian Zandberg w 1982 roku szedł z babcią na spacer po Łazienkach (całe dzieciństwo krążył między PRL-em a Danią – teraz przyjechał do dziadków na święta i nie mógł wrócić, zaczął się stan wojenny). Zobaczył patrolującego żołnierza, podbiegł i zawołał: – Fajny karabin, babcia też ma taki sam w piwnicy.
Chodziło o plastikową broń, którą dostał od wujka. Blizna po PRL-u, o której rozmawiamy, też jest trochę jak ten karabin z piwnicy – bo inna niż się na początku wydaje.
Ciągnie się od lat 80. przez 90.
– U schyłku PRL-u poziom nierówności mierzony indeksem Giniego był wyższy niż w Szwecji. Transformacja nie przyszła nagle. Nasiona nowego rozkwitały na bazarach czy w firmach „polonijnych”, zanim pojawiły się szczęki. Na moim podwórku na Mokotowie patrzyłem, jak rozjeżdżają się ścieżki życiowe kolegów: jedni wykatapultowali się do wyższej klasy średniej, inni spadli w dół. Robotnicy, którzy byli najważniejszym ogniwem wystąpień przeciwko Peerelowi, patrzyli, jak ci, z którymi walczyli, świetnie odnajdywali się w nowym świecie. Jakim językiem mieli wyrazić swój gniew? Nie było lewicy, był związek zawodowy aparatczyków PZPR, zmieniający się w związek zawodowy biznesmenów. Lewica „Solidarności” skapitulowała – a ci, którzy zakochali się w neoliberalizmie, potraktowali robotników jak nawóz historii. Przegranym został więc język ześwirowanej bardziej lub mniej prawicy. A potem wyrosło całe pokolenie, dla których jedynym językiem gniewu jest język skrajnej prawicy – tłumaczy.
Więc bliznę po PRL-u można spotkać w sondażach poparcia partii politycznych – w kilkuprocentowych słupkach lewicy.
– Ani PiS nie wraca do PRL-u, ani nie interesuje go żadna trwała zmiana. Traktuje koncesje socjalne jako narzędzia wyborcze. Pierwsze budynki programu mieszkalnego mają pojawić się w 2019 roku, przypadkiem jest to rok wyborów. Ale przy okazji wyszło mu coś dobrego: rozbudził socjalne aspiracje Polaków, których bez rzeczywistej zmiany polityki gospodarczej nie będzie mógł zrealizować. I tu będzie miejsce dla lewicy. Młotek z napisem „PRL”, którym okładają się dziś dwie grupy sześćdziesięciolatków, podnosząc go do spraw, które z Peerelem nie mają wiele wspólnego, też w końcu się rozpadnie. Dziś to opakowanie zastępcze, w które można włożyć prawie wszystko: „PRL wraca”, „to jak z PRL-u”. A wtedy ważniejsze będą realne stosunki społeczne, tu i teraz, a nie wiszący nad nimi świat duchów i umarłych. Od tego, kto miał rację w latach 80., ważniejszy będzie podział dochodów. Bo można się przebrać w togę i udawać, że występuje się na forum rzymskiego senatu, jak w rewolucyjnej Francji. Ale w końcu trzeba przyznać, że nie stajesz się od tego starożytnym Rzymianinem.
Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.
W ”Dużym Formacie” czytaj też:
Komuno, wróć, będziemy cię pruć
22 lipca: gdzie spotkać PRL ćwierć wieku po upadku PRL-u? W drogich sklepach i telewizji, w Sejmie i w sondażach
Obrazy Ryszarda Nowaka. Oto historia człowieka, który pozwał Polskę
Człowiek o najbardziej wrażliwych uczuciach religijnych w kraju wysmażył w ostatnich latach 89 donosów
Ubezwłasnowolnione. Czy sąd i rodzina mogą rozdzielić kochające się osoby?
W Polsce szansę na umieranie w swoim domu mają ci, którzy żyją w małżeństwie
Aborcja. Obywatelki zmieniają prawo
Morderca, dziecko Hitlera i Stalina, komunista, życzę ci wszystkiego, co najgorsze – słyszą zbierający podpisy pod projektem liberalizacji prawa aborcyjnego
Kto zabił 200 tys. litewskich Żydów?
Ludzie dowiedzieli się ode mnie, że pod ziemią leżą ich sąsiedzi. Rozmowa z Rutą Vanagaite, autorką książki „Nasi” o mordowaniu Żydów przez Litwinów
Uchodźcy od kuchni. Zbliżenie przez jedzenie
Lejla będzie gotować czeczeńskie manty. Soran – kurdyjskie tabssi. A Reem – syryjski kibbeh. Swoje potrawy i swoje historie serwować będą warszawiakom w przyczepie nad Wisłą
Owad i robal to nie to samo! [FOTOREPORTAŻ]
W Azji owady wrzuca się do woka żywe, a on swoje uśmierca humanitarnie: zamraża przed przyrządzeniem. Zasypiają jak Królewna Śnieżka
CZWARTEK, 21 LIPCA 2016
Schreiber: Wycofujemy się z podwyżek, bo nie ma na to zgody wyborców. Nikt nic nie dostanie
Schreiber: Wycofujemy się z podwyżek, bo nie ma na to zgody wyborców. Nikt nic nie dostanie
Jak mówił dziś w Sejmie wnioskodawca projektu PiS o podwyżkach dla polityków i urzędników Łukasz Schreiber:
„To był projekt bazowy, o którym mieliśmy rozmawiać. Nie ma jednak przyzwolenia społecznego na tego typu projekty. Odczytaliśmy głosy naszych wyborców, głos Polaków. Dlatego wycofujemy projekt. Powstało wrażenie, że to posłowie chcą dla siebie jakichś podwyżek, dokonać skoku na kasę. Dlatego z tego zrezygnowaliśmy, uczciwie mówiąc. Dla nas ważniejsze było uregulowanie statusu Pierwszej Damy, uregulowanie statusu prezydentów, specjalistów, podsekretarzy w ministerstwach. Ale nie ma takiej zgody społecznej, nie ma przyzwolenia wyborców. Dla nas to jest ważne – potrafimy się cofnąć, nikt nic nie dostał”
Szydło po spotkaniu liderów V4: Wszyscy jesteśmy zgodni, że UE musi wrócić do swoich korzeni
Jak mówiła premier Beata Szydło w KPRM po spotkaniu liderów V4:
„Chcemy jako Grupa Wyszehradzka być dobrze przygotowani do szczyt w Bratysławie. Zgodziliśmy się do tego, że UE jest wartością dla europejczyków. Jest wartością, którą powinniśmy strzec, ale który powinniśmy rozwijać. Wyzwania współczesności i bieżące wydarzania pokazują, że instytucjonalna UE nie spełnia oczekiwań Europejczyków. I wszyscy jesteśmy zgodni, że UE musi wrócić do swoich korzeni, że musi bardziej koncentrować się na sprawach obywateli, a mniej na sprawach instytucji”
Jak dodała:
„Dziś otwiera się nowa agenda dyskusji. Jesteśmy przekonani, że jest to szansa dla UE. Że stanie się globalnym partnerem, że będzie Unią dla Europejczyków, a nie Unią dla instytucji europejskich. Jesteśmy zgodni, że głos obywateli Wielkiej Brytanii to sygnał ostrzegawczy”
PiS wycofuje II projekt ustawy o podwyżkach dla polityków i urzędników
PiS wycofuje II projekt ustawy o podwyżkach dla polityków i urzędników. – Żadnego nowego projektu nie będzie – poinformował na briefingu w Sejmie Ryszard Terlecki, który nie chciał odpowiadać na pytania dziennikarzy w związku z tym tematem. Szef klubu PiS nie chciał też przyznać, czy prezes Kaczyński wiedział o pierwszym projekcie. – Nie ma tematu, posłowie PiS mieli prawo złożyć projekt i go wycofać – skwitował z kolei Jacek Sasin.
Petru o wydatkach rządu: Puszczą nas z torbami. Naprawdę puszczą nas z torbami…
– Stać nas na obniżenie wieku emerytalnego? – pytał Piotr Kraśko Ryszarda Petru w Poranku Radia TOK FM. – Oczywiście, że nas nie stać – odparł lider Nowoczesnej. – Z dwóch powodów. Kobiety będą miały znacznie niższe emerytury, w niektórych przypadkach o 1000 zł – powiedział.
Drugi powód? – To kosztuje w ciągu najbliższych kilku lat 140 mld zł – zaznaczył Petru. – 500+ jest na kredyt, obniżka wieku emerytalnego jest na kredyt, podwyżki dla rządu miały być też na kredyt. Pytanie, co z ustawą o frankach szwajcarskich. Puszczą nas z torbami – podkreślił.
Kaczyński na kolanach?
– Kiedy jest kryzys gospodarczy, fiskalny i państwo nie ma z czego finansować na bieżąco wydatków, musi iść na kolanach do funduszu walutowego – mówił Petru. – Chciałbym zobaczyć Jarosława Kaczyńskiego, jak idzie na kolanach do funduszu walutowego – dodał.
– Boję się, że wtedy niestety do głosu dochodzą jeszcze więksi populiści niż PiS. Wie pan, że jest to możliwe? – pytał prowadzącego.
Kryzys jak w Grecji?
– Cipras przeprowadza referendum: czy przyjmiemy warunki, na ktorych Europa nam pomoże, Grecy mówią „nie”, po czym muszą przyjąć jeszcze gorsze warunki – powiedział Kraśko.
– Świetny przykład – przyznał polityk. – Cipras, czyli premier Grecji, okazał się dużo bardziej populistyczny niż poprzednie rządy i Grecja cały czas jest w takim kryzysie, w jakim, mam nadzieję, Polska się nigdy nie znajdzie – podkreślił.
To nie Pokemonia!
21 lipca 2016
Polityka historyczna – kształtowanie świadomości historycznej oraz wzmocnienie publicznego dyskursu o przeszłości.
___Wikipedia
Naród bez dziejów, bez historii, bez przeszłości, staje się wkrótce narodem bez ziemi, narodem bezdomnym, bez przyszłości. Naród, który nie wierzy w wielkość, i nie chce ludzi wielkich, kończy się.
___Kardynał Stefan Wyszyński
Od kilku lat z rosnącym niesmakiem obserwowałem rozwój swoiście rozumianej wizji historii Polski, której obraz podporządkowany był doraźnym celom politycznym jednej partii. Od pół roku obraz ten się wyostrzył, a jego ramy stały się jednocześnie wyróżnikiem nowej władzy. Niesmak zamienił się w gorycz.
Definicja polityki historycznej zawiera trzy słowa – klucze: polityka, kształtowanie, dyskurs… Wszystkie trzy ważne i wszystkie potencjalnie niebezpieczne, bo łatwe do wykorzystania przez rządzących z zapędami autokratycznymi. Już pierwsze z nich budzi wątpliwości, bo łączy się bezpośrednio z pojęciem władzy, bez względu na to, którą definicję polityki przyjmiemy. Władza, która z otwartą przyłbicą twierdzi, iż zamierza tworzyć nową politykę historyczną przyznaje się jednocześnie, że potraktuje historię instrumentalnie. Pół biedy, jeśli zamierza to czynić, by wzmocnić kręgosłup moralny narodu, wykorzystując obiektywne oceny naukowców powzięte z określonej perspektywy czasowej. Co jednak będzie, gdy rządzący dopuszczają do głosu wyłącznie swoje, subiektywne interpretacje, a wręcz przemilczają, czy przetwarzają fakty? Czy wtedy kształtowanie świadomości historycznej nie zamienia się w paskudne narzędzie propagandy? Czy wreszcie, w sytuacji mitologizowania wybranych postaci, naginania i nadinterpretacji faktów możemy mówić o jakimkolwiek dyskursie społecznym?
Kardynał Wyszyński miał rację. Świadomość własnej historii i swej wielkości jest podstawą istnienia narodu. A Polacy tę świadomość wbrew pozorom mają. I to nawet większą niż obecna Minister Edukacji, która w imię polityki historycznej właśnie, nie potrafiła poradzić sobie z prostym faktem dziejowym, jakim był tzw. pogrom kielecki i nie widzi różnicy między tymi, którzy zginęli, a tymi, którzy polegli. Znamy swoją historię na tyle, na ile potrzebujemy, by być dumnymi ze swego pochodzenia. A to nie mało. Jesteśmy dumni z polskich bohaterów, których wielkość zweryfikował czas i zawstydzeni czynami naszych antybohaterów. Potrafimy na siebie patrzeć z dystansem, nie tracąc przy tym poczucia tożsamości narodowej. Skończyły się też już czasy, gdy czuliśmy się lokajami Europy, wykorzystywanymi bez skrupułów przez silnych. Gdyby było inaczej, gdyby świat widział słabą Polskę, to nie mielibyśmy w najwyższych władzach UE swoich przedstawicieli, nie byłoby w Warszawie szczytu NATO…
W przypadku obecnie rządzących polityka historyczna to element walki o władzę, który polega na kreowaniu nowej przeszłości, na przewartościowaniu wartości moralnych bohaterów, na ideologizowaniu faktów… A wszystko to ma jedynie tworzyć wrażenie, że władza ma oparcie w nadrzędnych, bo wynikających z przeszłości wartościach; ma ją uzasadniać i usprawiedliwiać jej działania. W takim rozumieniu, narzucając swoją wizję przeszłości ogółowi, polityka historyczna zabija wolność myślenia jednostki. A tylko wolni ludzie, świadomi swoich dziejów mogą tworzyć wolny i wielki naród.
Z goryczą patrzę dziś, jak w imię wielkości Polski dokonuje się zbrodni na jej historii narzucając milczenie, gdy fakty nie pasują władzy, usuwając w niepamięć bohaterów nieswoich, utożsamiając to, co w dziejach negatywne z przeciwnikami w sporze polityczny czy społecznym…
My, szanowna władzo, nie jesteśmy Pokemonami, którymi można się bawić, a nasza historia, to nie jest wirtualny świat Pokemonii, którym można dowolnie manipulować. Choć zapewne to twoje, władzo, wielkie, historyczne pragnienie, by tak właśnie było…
___Piotr Staroń
http://kod-lodzkie.pl/to-nie-pokemonia/
NIEBYWAŁE
Nie wierzę. Z tego wynika, że i Marta Kaczyńska dostanie #podwyzki od @pisorgpl Via @Konwinski_PO
Słowa minister Zalewskiej o Jedwabnem dotarły do USA. „Mamy nadzieję, że prezydent Duda…”
• A. Zalewska stwierdziła, że w tej sprawie jest wiele „nieporozumień”
• Muzeum Holokaustu w USA prosi o reakcję prezydenta Dudę
Władze Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie opublikowały oficjalne oświadczenie, w którym wyrażają zaniepokojenie słowami Anny Zalewskiej na temat zbrodni w Jedwabnem – szefowa MEN w rozmowie z Moniką Olejnik w „Kropce nad i” początkowo nie chciała odpowiedzieć, kto dokonał pogromu na Żydach 10 lipca 1941 roku. W końcu stwierdziła, że jeżeli ktoś twierdzi, iż zrobili to Polacy, to powtarza on jedynie „tendencyjne opinie”.
„Jesteśmy zaniepokojeni, że polska minister edukacji narodowej kwestionuje to, iż Polacy brali udział w mordowaniu setek swoich żydowskich sąsiadów w Jedwabnem” – napisało muzeum.
Zalewska unikała odpowiedzi
– Jedwabne to jaki jest fakt dla pani? – dopytywała Monika Olejnik w programie „Kropka nad i”.
– To jest fakt historyczny, w którym doszło do wielu nieporozumień, do wielu tendencyjnych opinii – odpowiedziała Zalewska.
– Nie. Polacy spalili Żydów w stodole – weszła w słowo Olejnik.
– To jest opinia pani redaktor, powtarzana za panem Grossem – powiedziała minister.
– A według pani kto spalił Żydów w stodole? – spytała prowadząca.
– Ja nie jestem osobą od wyrażania opinii. Ja mówię, że dramatyczna sytuacja w Jedwabnem jest kontrowersyjna. Wielu historyków pokazuje jej zupełnie inny obraz – mówiła Zalewska.
– To kto zabił Żydów w stodole? – pytała ponownie Olejnik.
– Analiza książek pana Grossa pokazuje, ze jest ona tendencyjna i pełna kłamstw – kontynuowała Zalewska. CZYTAJ WIĘCEJ>>>
Amerykańskie muzeum stwierdziło, że niepokojący jest fakt, iż minister odpowiedzialna za edukację w Polsce kwestionuje fakty związane ze zbrodniami dokonanymi na Żydach na polskich ziemiach.
Wszystko zostało wyjaśnione
Tad Stahnke z muzeum w Waszyngtonie stwierdził w oświadczeniu, że sprawy te już dawno zostały rozstrzygnięte. Podkreślił też, że działania polskich władz stawiają pod znakiem zapytania ich zaangażowanie w dialog poświęcony polskiej historii w okresie Holokaustu.
Muzeum zaapelowało też do prezydenta Andrzeja Dudy.
„Polski prezydent Andrzej Duda, podczas obchodów pogromu kieleckiego stwierdził, że w Polsce nie ma miejsca na antysemityzm” – przypomniało muzeum. Władze amerykańskiej placówki stwierdziły, że ze względu na te słowa liczą, że Duda zareaguje na słowa Zalewskiej i użyje swojej pozycji, by takie sytuacje się nie powtarzały.
CZWARTEK, 21 LIPCA 2016
Dr Jarosław Szarek wybrany przez Sejm szefem IPN
Sejm wybrał nowego prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. 256 posłów opowiedziało się za kandydaturą dr. Szarka, 166 – przeciw, 13 – wstrzymało się.
Senat przyjął ustawę o TK
Za przyjęciem nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym było 66 senatorów, 29 wstrzymało się od głosu. Ustawa została przyjęta z poprawkami, o których pisaliśmy już na 300
Petru: To wewnętrzna destrukcja PO. Dziś czuję jeszcze większą odpowiedzialność, jesteśmy jedyną alternatywą dla PiS
Jak mówił dziś lider Nowoczesnej w TOK FM o czystkach w PO:
„Postęp bierze się z tego, że słucha się różnych głosów. Trzeba zadać sobie czasem pytanie: a może to ja nie mam racji? To, co dzieje się w PO, to jakaś zemsta. Jacek Protasiewicz wygrał kiedyś ze Schetyną na Dolnym Śląsku, dziś Schetyna bierze rewanż. W przypadku, gdy mamy tak poważne wyzwania, jak złe rządy PiS, chaotyczne, nieodpowiedzialne, podwyżki dla własnych ministrów, mamy problem z PiS, konflikt z TK – w takich przypadkach trzeba poszerzać elektorat, otwierać się na krytykę, różne opinie, a tu mamy do czynienia z cięciem i zawężaniem się. To wewnętrzna destrukcja”
– Ja przez to czuję jeszcze większą odpowiedzialność, że jesteśmy jedyną poważną alternatywą dla PiS – dodawał Petru.
Grupiński do PiS: Jesteście wyznawcami tego, aby w Polsce rozpocząć wojnę z prawdą historyczną
Kandydatura dr Jarosława Szarka nie powinna nigdy paść w tej Izbie – mówił w Sejmie Rafał Grupiński w trakcie debaty nad powołaniem nowego szefa IPN. Jak podkreślił:
„Jesteście państwo rozumiem wyznawcami tego, aby w Polsce rozpocząć trwałą wojnę z prawdą historyczną. By wprowadzić rzecz niesłychaną, jedną obowiązującą prawdę państwową, jeśli chodzi o przeszłość historyczną Polek i Polaków. Dr Szarek zanegował zbrodnię w Jedwabnym, co więcej kandydując na prezesa IPN zanegował wieloletnie śledztwo IPN, którego skutkiem było uznanie, że sprawcami tej zbrodni byli Polacy. W następnym etapie każecie spalić te książki, które mówią o rzeczach niewygodnych dla polskiej historii”.
Instytut Niepamięci Nacjonalistycznej.
Instytut Propagandy Narodowej.
Trump rozwiązuje NATO. Pomoc dla krajów bałtyckich w razie rosyjskiej agresji? Jest warunek
Donald Trump ma kolejne pomysły na politykę międzynarodową (Carolyn Kaster (AP Photo/Carolyn Kaster))
Wypowiedź Trumpa jest szokująca, bo podważa artykuł piąty Paktu Północnoatlantyckiego, który mówi, że jeśli jeden z krajów NATO zostanie zaatakowany, to pozostałe automatycznie staną w jego obronie. Dotąd żaden z liczących się amerykańskich polityków tego aksjomatu (i najważniejszego układu międzynarodowego, w jakim USA biorą udział) nie kwestionował. Prezydent Barack Obama kilka razy podkreślał, że w razie potrzeby Ameryka bezwarunkowo udzieli sojusznikom pomocy.
– Wiem, że w przeszłości Polska była porzucana przez przyjaciół. Ale artykuł piąty mówi jasno: mamy święty obowiązek bronić waszej integralności terytorialnej. Stoimy ramię w ramię, za wolność waszą i naszą, Polska nigdy już nie będzie samotna, podobnie jak Estonia, Łotwa czy Rumunia – mówił Obama na placu zamkowym w Warszawie kilka miesięcy po rosyjskiej agresji na Ukrainę i aneksji Krymu.
A kandydat na następcę Obamy?
– Jeśli Rosja np. zaatakuje kraje bałtyckie, najpierw sprawdzimy, czy spełniają swoje obowiązki wobec Ameryki – powiedział Trump dziennikarzom „New York Timesa”. – Jeśli spełniają, to wtedy udzielimy im pomocy…
Chodzi tutaj o kwestie finansowe – już wiosną Trump mówił, że Ameryka zbyt długo i zbyt wiele pieniędzy wydaje na zabezpieczanie sojuszników i że to musi się zmienić, tzn. europejskie kraje NATO „muszą zacząć płacić uczciwą dolę”. Według standardów przyjętych przez NATO na szczycie w Walii w 2014 roku każdy członek Sojuszu powinien wydawać 2 proc. produktu narodowego na obronność, ale jak dotąd warunek ten spełnia tylko pięć krajów (w tym Polska i oczywiście USA, które wydają prawie 4 proc.).
Dziennikarze i komentatorzy CNN, którzy wczoraj w nocy na żywo komentowali wywiad dla „New York Timesa”, byli słowami Trumpa wstrząśnięci. Tym bardziej że natychmiast podważył je Mike Pence, który – w przypadku zwycięstwa Trumpa w listopadowych wyborach – zostanie wiceprezydentem USA.
Wczoraj na konwencji w Cleveland republikański kandydat na wiceprezydenta obiecywał, że za rządów Trumpa „Ameryka będzie stała ramię w ramię ze swoimi sojusznikami” (rzekomo w odróżnieniu od Obamy, który, jak twierdzą Republikanie, prowadzi zbyt ostrożną i bojaźliwą politykę wobec Rosji i innych wrogów Ameryki).
W czwartek na konwencji w Cleveland wystąpi Trump i będzie to najważniejsze przemówienie w jego życiu. Tradycją amerykańskich wyborów jest, że ostatniego dnia konwencji kandydat partii przedstawia swoją wizję prezydentury, Ameryki, jej roli w świecie.
Czwartkowe występy. Maziarski. Uwolnić Martę Kaczyńską!
Uwolnić Martę Kaczyńską! (Fot. Małgorzata Kujawka / Agencja Gazeta)
Minister Piotr Gliński, znany z błyskotliwych sądów i przenikliwych diagnoz politycznych, poinformował, że powstańcy warszawscy dlatego nie chcą „apelu smoleńskiego”, że są pod opieką jednej opcji politycznej.
Co gorsza, ta sama opcja, która ubezwłasnowolniła powstańców, najwyraźniej podporządkowuje sobie kolejne środowiska. Ostatnio zaopiekowała się Martą Kaczyńską i niektórymi publicystami okołopisowskiej prawicy, którzy też zaczęli mówić nieswoim głosem i sprzeciwiać się „apelowi smoleńskiemu”.
Taki na przykład Grzegorz Wszołek, współpracownik „Gazety Polskiej Codziennie”, przed poznańskimi obchodami Czerwca ’56, na których miał być „apel smoleński”, pisał na Twitterze: „Mam nadzieję, że to pomieszanie obchodów Czerwca 56 z 10 kwietnia to jakaś kaczka » Wyborczej «”. „Ja też. Nie wierzę, że można było coś takiego wymyślić” – wtórowała mu Kataryna, niegdyś sztandarowa blogerka obozu PiS-owskiego. Ciekawe, czy nadal nie wierzy, czy w międzyczasie dostąpiła łaski wiary.
Trzeba więc czym prędzej uwolnić powstańców od narzuconej im opieki, wyrwać Martę Kaczyńską z macek opcji, która wzięła ją w jasyr, wypuścić na wolność Katarynę, Wszołka i innych rozsądnych do niedawna publicystów, którzy dziś są zmuszani przez opiekunów do powtarzania kłamliwych klisz i antypatriotycznych tez wrogiej propagandy.
A potem trzeba pomyśleć o powołaniu Rady Obchodów Narodowych, która zadbałaby o godny charakter wszystkich uroczystości w kraju. Taka rada powinna mieć delegatury terenowe, aż do szczebla gminy, by nadzorować przebieg wszystkich lokalnych świąt, dożynek i szkolnych akademii. Dzięki temu „apel smoleński” na stałe zagości w sercach i umysłach narodu, stając się ważnym elementem codzienności, nową polską tradycją, na razie świecką, choć w przyszłości nie wykluczajmy beatyfikacji tupolewa, którego relikwie już dziś są czczone przez prawdziwych patriotów. Odpowiednie ich okadzenie i omodlenie dodatkowo uwzniośli kult smoleński i podniesie go na wyższy, już prawdziwie sakralny poziom, pozwalając obstawić Polskę kapliczkami Lecha Kaczyńskiego. Staną się one widocznymi znakami szacunku i miłości, jaką naród żywi dla jego brata.
Ale to jeszcze pieśń odległej przyszłości. Na razie chodzi tylko o to, by zdobyć przyczółki w duszach i umysłach obywateli. I by odpowiednio formować młode pokolenie. Całe szczęście, że mamy minister Zalewską, która dba, by polska oświata nawiązywała do sprawdzonych wzorców i czerpała z najlepszych doświadczeń edukacji narodowej. Już teraz zapowiedziała wygaszanie nowomodnych cudactw w rodzaju gimnazjów i powrót do modelu osiem plus cztery. W następnej kolejności warto wskrzesić tradycję szkół pastuchów z epoki PRL, w których były trzy przedmioty: zaganianie owiec do zagrody, wyganianie owiec z zagrody i język rosyjski. Po 1989 r. rosyjski skasowano, więc akurat jest wolna godzina na „apel smoleński”.
Kłamstwa przyszłego prezesa IPN
Jarosław Szarek (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Wtorek po południu, na pytania posłów z komisji sprawiedliwości odpowiada Jarosław Szarek, doktor historii, od 17 lat naukowiec z krakowskiego oddziału IPN. Dzień wcześniej Kolegium IPN rekomendowało go na nowego prezesa Instytutu.
O godz. 17.23 pytanie Szarkowi zadaje Michał Szczerba (PO). Poseł chce się dowiedzieć, czy kandydat ma jasny pogląd na to, co się stało w Jedwabnem 10 lipca 1941 r. i kto dokonał zbrodni na żydowskich mieszkańcach miasteczka.
Pytanie jest zasadne, bo przed Kolegium IPN jeden z kandydatów na prezesa Instytutu – nauczyciel historii – oświadczył, że „nie wie, co zdarzyło się w Jedwabnem i co ma o tym mówić dzieciom”. Na Kolegium wypowiedź ta nie zrobiła wrażenia. Teraz więc poseł pyta wybranego przez Kolegium kandydata.
– Wykonawcami tej zbrodni byli Niemcy, którzy wykorzystali w machinie własnego terroru pod przymusem grupkę Polaków – odpowiada Szarek bez zająknienia.
Jedno zdanie i trzy kłamstwa. W lipcu 2002 r. prokurator IPN Radosław Ignatiew zakończył śledztwo w sprawie spalenia w stodole kilkuset Żydów z Jedwabnego. „Wykonawcami zbrodni, jako sprawcy sensu stricto, byli polscy mieszkańcy Jedwabnego i okolic” – napisał w końcowym komunikacie.
Nie ma też żadnych przesłanek ku temu, by twierdzić, że sprawcy działali pod niemieckim czy jakimkolwiek innym przymusem. „Niemcy prawdopodobnie w małej grupie asystowali w akcji wyprowadzania pokrzywdzonych na rynek i do tego ograniczyła się ich czynna rola. Nie jest jasne, czy uczestniczyli w konwojowaniu ofiar na miejsce kaźni i czy byli obecni przy stodole” – czytamy w innej części komunikatu.
Polaków nie była „grupka”. Znane są nazwiska co najmniej 40 sprawców, mieszkańców Jedwabnego i okolic. Reszta była obojętna lub pilnowała Żydów, by nie uciekli.
Komunikat prokuratora IPN nadal jest obowiązującym stanowiskiem wymiaru sprawiedliwości Rzeczypospolitej i oczywiście samego Instytutu. Od czasu zakończenia śledztwa nie wypłynęły żadne wiarygodne dowody podważające te ustalenia. Przeciwnie. Przybyło publikacji (również autorstwa naukowców z IPN) pokazujących podobne zbrodnie w innych miejscowościach na północnym wschodzie Polski.
Dr Szarek dobrze o tym wie, mimo to kłamie, lekceważąc fakty. Pewnie dlatego spodobał się Kolegium IPN złożonemu z nominatów PiS mających taki jak on pogląd na Jedwabne.
Jarosława Szarka znam osobiście. Wiele lat pracowaliśmy razem. Mimo różnic poglądów uważałem go za prawego człowieka. Wierzyłem, że taki pozostanie. Po jego wystąpieniu przed komisją widzę, że się myliłem.
Obrazy Ryszarda Nowaka. Oto historia człowieka, który pozwał Polskę
We wrześniu 2014 roku dostałam od Ryszarda Nowaka prezent.
Twórca, szef i prawdopodobnie jedyny aktywny członek Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami dopatrzył się obrazy Polaków, katolików i polskiego Kościoła w wywiadzie, jaki przeprowadziłam z Maciejem Maleńczukiem, i zawiadomił prokuraturę o popełnieniu przestępstwa. W efekcie mój materiał cytowały przez dwa tygodnie niemal wszystkie media w kraju.
Czas się odwdzięczyć.
Oto historia człowieka, który pozwał Polskę.
Jaka to melodia
– Dzień dobry, nazywam się Niemczyńska, dzwonię z „Wyborczej”. Chciałabym prosić o spotkanie i rozmowę – o pańskiej działalności.
– Bardzo dobrze, oczywiście, porozmawiamy. Tylko teraz jestem w sanatorium, sam jeszcze nie wiem, ile tu posiedzę. W środę mam wizytę lekarza, to go zapytam. Proszę dzwonić w środę.
Triumfuję. Chyba pięć osób powiedziało mi wcześniej: „On się z tobą nie spotka”.
„Przepraszamy, wybrany numer w tej chwili nie odpowiada” – informuje mnie w środę miły kobiecy głos po odtrąbieniu skocznej melodyjki.
Palący i napruci
Destrukcyjne namiętności Ryszarda Nowaka są dwie. Kiedyś były parą. O tych procesach słyszeli chyba wszyscy.
Rok 2008. Nowak donosi prokuraturze o popełnieniu przestępstwa przez Adama „Nergala” Darskiego po tym, gdy lider metalowej grupy Behemoth podarł Biblię podczas koncertu w klubie Ucho w Gdańsku. Sprawa ciągnie się kilka lat. Po kolejnych umorzeniach, wznowieniach i apelacjach muzyk zostaje ostatecznie uniewinniony.
Mniej szczęścia ma piosenkarka Dorota „Doda” Rabczewska, która w 2009 roku obraża uczucia religijne Nowaka, mówiąc w wywiadzie: „ciężko wierzyć w coś, co spisał jakiś napruty winem i palący jakieś zioła” (o Biblii). Sąd skazuje ją na 5 tys. zł grzywny. Apelacje nie pomagają. Doda składa do Trybunału Konstytucyjnego skargę, która też zostaje odrzucona.
Ale wystarczy chwila przy komputerze, by odkryć, że Doda i Nergal to tylko wisienki, a tort jest duży.
Nowak na wyrywki:
Wrzesień 2015. Oskarża premier Ewę Kopacz o szerzenie nienawiści na tle wyznaniowym, bo apelowała do Tadeusza Rydzyka: „Ojcze Dyrektorze, niech ojciec się zmieni i zacznie głosić Ewangelię o miłości bliźniego”.
Ryszard Nowak zgłasza do prokuratury „nawoływanie do zabójstwa” o. Rydzyka
Marzec 2014. Broni czci polskiej policji przed niejakim Wojtasem, który w kawałku „Czego chcesz” rapuje: „Ten pierwszy pies: młody, wyszczekany,/ Wyglądał jakby był czymś nieźle naćpany”.
Grudzień 2013. Składa doniesienie na Czesława Mozila, albowiem muzyk zwierzył się w wywiadzie, że uprawiał seks w kościele.
Czerwiec 2015. Zawiadamia, że Robert Biedroń – nowo wybrany prezydent Słupska, znany działacz LGBT – zdjął ze ściany w swoim gabinecie portret Jana Pawła II, czym znieważył papieża.
Marzec 2013. Donosi o propagowaniu przez Lecha Wałęsę nienawiści do mniejszości seksualnych, gdy były prezydent powiedział, że homoseksualiści powinni siedzieć w Sejmie w ostatniej ławie, „a nawet jeszcze za murem”.
Przy tym ostatnim sprawdzam, czy nie trafiłam aby na satyryczny „ASZ Dziennik”.
Ale nie – to dolnośląski portal „Nasze Miasto”.
Naczelny „ASZdziennika”: Wasz prezes, nasze LOL
Pierwszy
„Panie Ryszardzie, zgodnie z naszą umową dzwonię od wczoraj. Będę wdzięczna za znak, kiedy będzie pan mógł rozmawiać”.
Kapitan Planeta
Głupich żartów, jakie usłyszałam przed tym spotkaniem, nie zliczę. Najczęściej coś o swądzie piekielnym i że powinnam iść do spowiedzi. Tymczasem Nergal na żywo okazał się niepozorny. Na dodatek zapuścił wąsy i bródkę, z którymi wygląda trochę jak mały Don Kichot.
– Zanim złożył na mnie doniesienie, nie wiedziałem o istnieniu Nowaka – mówi. – On nie był na tym koncercie. Z 800 osób, które zapłaciły za wstęp, nikt nie poczuł się urażony. Na biletach piszemy, że nie wolno nagrywać. Koncert był ekstatyczny, pełen euforii. Biblia pojawiła się jako element show, wpisywała się w ramy trasy, która nazywała się „Apostazja”. To nie tak, że ja wpadam pijany na scenę i kompulsywnie próbuję kogoś obrazić. Nowaka zobaczyłem dopiero w sądzie. Nigdy nie mówi „dzień dobry”, to też świadczy o człowieku. Rozumuje w sposób kompletnie nielogiczny. Skoro już mnie jednak ściągnął do takiego poziomu, podjąłem rękawicę. Trochę to trwało, ale dostał prztyczka w nos.
Jest późna jesień 2015 roku, kawiarnia w Sopocie, po molo hula wiatr. Nergal zamawia śniadanie.
– Czy jesteś satanistą? – pytam.
– A co to znaczy? – odbija piłeczkę.
Nergal? Jeśli już bluźnić, to na poważnie
Mocujemy się wzrokiem. Chyba przegrywam.
– To nie takie proste – mówi w końcu. – Fascynują mnie sataniczne symbole, którymi najeżona jest nasza kultura. Scena bywa pretekstem do egzaltacji, przerysowania różnych form. Po prostu mam w sobie jakiegoś robaka, który każe mi to robić. Na koncertach zdarzają się gwałtowne akcje, często mają charakter antychrześcijański. Taka jest natura tego zespołu od prawie 25 lat. Były jeszcze jakieś protesty, chyba w Atlancie. Wpisuję to w cenę tego, co robię. Gdyby wszyscy klaskali, zacząłbym kwestionować szczerość mojego przekazu. Ale „obraza uczuć religijnych” to jakaś abstrakcja. Jak to zmierzyć? Może powinniśmy stworzyć termometr uczuć? A może bądźmy konsekwentni i sprawdźmy, czy nikt nie obraża smutku albo radości? Oszołomów jest wielu. Jeśli ktoś ma problem ze swoimi uczuciami, to dla niego ważna wiadomość: ma jeszcze dużo pracy nad sobą. Może zamiast latać po sądach i wydawać pieniądze z budżetu państwa, powinien pójść na psychoterapię. A jeśli to wynika z jego wiary, może to jest zła wiara.
– Ale czy to cię tłamsi? – chcę wiedzieć. – Czy to jest cenzura?
– Póki co to obciera nam palce. Chodzi o to, by nie ucięło nam rąk i języków – jak na faceta ze słabością do przebieranek Nergal jest strasznie serio.
– André Gide mawiał, że sztuka żyje przymusem, a umiera od wolności – próbuję sprostać wyzwaniu.
– Trzeba czuć opór, żeby siła rosła. Głodny artysta robi rzeczy spektakularne. Wychowałem się w Polsce komunistycznej. To musiało we mnie eksplodować, znaleźć ujście w radykalnym przekazie. A metal jest takim sztandarowym gatunkiem muzyki, który zbiera odszczepieńców, buntowników, wszystkich tych, którzy idą w bok, a nie prosto. W Ameryce Południowej bije rekordy popularności. Może dlatego, że to kraje biedne i skrajnie chrześcijańskie.
– A ty? Zostałeś ochrzczony? Chodziłeś na religię?
– Tak, tak, tak…
– Kiedy zrozumiałeś, że to nie dla ciebie?
– Kiedy zacząłem myśleć i zadawać pytania. Wiele rzeczy przestało mi się zgadzać. Potem już poszło jak kula śnieżna. Fasadowo jesteśmy ultrakatolickim krajem, choć towarzyszy temu mnóstwo hipokryzji. Z wykształcenia jestem historykiem, znam tę tysiącletnią tradycję. Pytanie, czy gdyby świeckie potrzeby Polaków były zaspokojone, zwracaliby się w ogóle w stronę jakiejś metafizyki. W Niemczech czy Austrii rola Kościoła jest dziś marginalna. To folklor. W Polsce też mamy skanseny, ale ich nie palimy.
Religijność ma głębokie korzenie biologiczne. Rozmowa z prof. Patrickiem McNamarą
Nergal zjada jajka sadzone, potem łososia. Grzanki zostawia.
– Dlaczego teraz ty pozwałeś Nowaka? – biorę łyczek kawy.
– Bo nie jestem przestępcą. On mnie nazwał paręnaście razy przestępcą w jednym wywiadzie. Też mam swoją artylerię i zamierzam jej użyć, bo bronię swojego terytorium. Nie włażę na cudze.
– Ale naprawdę cię to dotknęło? Nie chciałeś mu po prostu oddać?
– Sędzia mnie spytał: „Skoro to pana zabolało, jak pan reaguje, gdy ktoś pana odch wyzywa?”. Oczywiście spotykam się z hejtem w sieci. Nie obraża mnie jednak, gdy ktoś mnie nazwie na „k” czy „ch”, bo jestem tylko człowiekiem. Zdarza mi się być i „k”, i „ch”. Przestępcą jednak nie jestem, wręcz przeciwnie. Zespół świetnie funkcjonuje, płacę państwu polskiemu horrendalne podatki. Widzę tu problem z konsekwencją. Skoro przyjmujecie pieniądze za twórczość, która rzekomo kogoś obraża, to teraz macie mnie bronić przed takimi ludźmi!
– Myślisz, że Nowakowi chodzi o popularność? Upodobał sobie gwiazdy.
– Na scenie metalowej w samej Polsce są tysiące zespołów – Nergal kręci wąs. – Większość używa bardzo radykalnego antychrześcijańskiego przekazu. Ale to ja się stałem obiektem jego chorej fascynacji. Dla mnie jego działalność jest pasożytnicza. On ma taką naturę kleszcza – uczepił się i pije, pije… Nie wiem, czy to kompleks. Może jakaś wielka krzywda życiowa. Coraz częściej żal mi takich ludzi. Dlaczego nie ścigają mnie hierarchowie Kościoła? Nie ma w tym logiki.
– Tylko kto jest tak do końca za wolnością słowa? – zastanawiam się na głos. – Ja nie bywam tolerancyjna, gdy na kobiety mówi się „świnie”. I raz się poryczałam, czytając hejt na uchodźców.
– Nie narysuję ci teraz, gdzie jest w wolności słowa granica. Sam kieruję się takim – medycznym zresztą – prawem „primum non nocere”, czyli przede wszystkim nie krzywdzę. Robię coś, co spotyka się na co dzień z sympatią, a nawet uwielbieniem. Tysiące ludzi tego potrzebują. Innych do niczego nie zmuszam. Jestem tylko jedną z tych gwiazdek czy planet, które w ludzkiej konstelacji mogą ze sobą koegzystować, nawet jeśli są skrajnie różne. A ty, jako wolny człowiek, możesz wybierać: „Ta mi się nie podoba, nie chcę tam lądować. Ale ta jest fajna, sprawdzę, posmakuję. Może tam jest coś dla mnie”. To jest wolność.
Drugi
„Panie Ryszardzie, bardzo zależy mi na tej rozmowie, chciałabym poznać i zrozumieć Pana punkt widzenia, może Pan liczyć na szacunek z mojej strony. Proszę odebrać”.
Polski everyman
Nowak urodził się 29 grudnia 1953 roku w Gdańsku. W latach 1993-97 jest posłem Unii Pracy. Partia w tej kadencji zasłynie m.in. postulatem rozdziału Kościoła od państwa i liberalizacji prawa aborcyjnego. Nasz wrażliwiec religijny nie zabiera głosu w tych sprawach.
Z archiwum Sejmu wynika, że Nowak jest autorem 108 wypowiedzi: 90 interpelacji, 13 zapytań i 13 oświadczeń (liczby się nie sumują – na wypowiedź może się składać np. zapytanie plus oświadczenie).
Dotyczą m.in.: 73. urodzin Adama Hanuszkiewicza (że wielkim artystą jest i Nowak życzy mu dużo dobrego); wwiezienia do Karkonoskiego Parku Narodowego nasion roślin obcych florze karkonoskiej; wzmożenia kontroli stanu technicznego wind na przykładzie województwa jeleniogórskiego.
Najwięcej odnosi się jednak do warunków panujących w wojsku – przypadków molestowania młodszych żołnierzy czy obowiązku badań psychiatrycznych dla bardziej wrażliwych. I są też pierwsze wystąpienia o nowych ruchach religijnych. Na interpelacje w sprawie łamania prawa przez sektę Niebo odpowiada kilkakrotnie Leszek Miller, ówczesny minister pracy.
Historia jednej z członkiń sekty „Niebo” założonej przez Bogdana Kacmajora
To samo archiwum podaje, że Nowak ma wykształcenie średnie zawodowe. W 1979 roku ukończył Studium Turystyczno-Hotelarskie w Jeleniej Górze. Jest przewodnikiem górskim sudeckim.
Pytam Bartka Dobrocha, przewodnika i dziennikarza, czy ktoś go w środowisku górskim kojarzy. Dobroch pierwsze słyszy, upewnia się wśród kolegów. Po kilku dniach wysyła mi link do profilu przewodnika Ryszarda Nowaka. Ale już po zdjęciu widzę, że to nie ten.
Dzwonię.
– Bardzo dobrze znam środowisko – mówi mi Ryszard Nowak, przewodnik. – Jestem ratownikiem GOPR, przewodnikiem tatrzańskim i beskidzkim, jestem też instruktorem i egzaminuję przyszłych przewodników. Mam absolutną pewność, że nawet jeśli jest jeszcze jakiś przewodnik Ryszard Nowak, to nie jest to ten, którego pani szuka. Z tym panem, mówiąc szczerze, nie chcę mieć nic wspólnego.
Ale ten Ryszard Nowak (miłośnik Nergala) od lat mógł nie mieć czasu na karierę przewodnika. Na początku nowego milenium był radnym powiatu jeleniogórskiego. Wstąpił do PSL, następnie do Samoobrony. Do Sejmu kandydował jeszcze kilkakrotnie, raz do Senatu. Więcej się nie dostał.
Ogólnopolski Komitet Obrony przed Sektami powołał do życia w 2004 roku.
W Krajowym Rejestrze Sądowym – obok przewodniczącego Nowaka – figuruje pięć nazwisk: Barbara Dymińska (członek zarządu), Ryszard Balcerzak (członek zarządu), Stanisława Suchy-Filipowicz (sekretarz), Helena Sitkiewicz (skarbnik) i Halina Kur (wiceprzewodnicząca).
Nie udaje mi się znaleźć śladu aktywności którejkolwiek z tych osób.
Trzeci
„Panie Ryszardzie, rozumiem, że wciąż jest Pan chory. Bardzo mi przykro, życzę zdrowia. Proszę o kontakt, gdy to będzie możliwe”.
Odyseja
Biegnąc do pociągu, poślizgnęłam się na psiej kupie. Nie wierzcie w przesądy – to wcale nie przynosi szczęścia.
Dwa dni przed Wigilią siedzę na sali sądowej w Gdańsku i zastanawiam się, co ja tutaj robię. Nergal dał mi numer do swojego prawnika Macieja Szudka, bo Nowak miał być przesłuchiwany w związku z tym całym „przestępcą”. Dwukrotnie już się nie stawił, wysyłając usprawiedliwienia w ostatniej chwili, tj. dzień przed rozprawą. Wczoraj późnym popołudniem niczego nie było. 581,1 km z Krakowa przebyłam po to, by się dowiedzieć, że tym razem po prostu zawiadomił o nieobecności dopiero w dniu rozprawy.
Za każdym razem powód był inny:
1. Najpierw przedstawił zwolnienie lekarskie.
2. Potem termin kolidował mu z inną rozprawą (no, trochę ich może mieć).
3. Teraz informuje, że jest bezrobotny i nie stać go na podróż do Gdańska.
Prawnik Nergala protestuje: przecież niedawno dostał za coś 40 tys. złotych zadośćuczynienia, o czym można przeczytać w mediach! Prawnik Nowaka odpowiada, że wszystko zajął komornik. Trwa przepychanka. Sędzia postanawia w końcu zrezygnować z przesłuchania. Po krótkiej przerwie wydaje wyrok. Pozew Nergala, który domagał się przeprosin na łamach ogólnopolskiej prasy i wpłaty 3 tys. złotych na konto schroniska dla zwierząt Ciapkowo w Gdyni, zostaje oddalony.
Bo wolność słowa i demokracja.
Owsiak satanista
Latem 2006 roku w „Przekroju” ukazuje się tekst „Sektofobia”. Jego autorka Anna Szulc przedstawia Nowaka jako wojownika, który nowe ruchy religijne zwalcza od ponad dekady: blokuje koncerty blackmetalowe; szkoli pedagogów, policjantów i prokuratorów (ponoć stu w samej Zielonej Górze); apeluje o niewpuszczanie do Polski Toma Cruise’a, bo to scjentolog. Polskie sądy już dwa razy miały go powoływać na biegłego w procesach satanistów (Biała Podlaska, Bydgoszcz).
Nowak ostrzega też przed Przystankiem Woodstock i jego twórcą Jurkiem Owsiakiem. „Wystarczy spojrzeć, co ten facet robi z rękami – wyjaśnia na łamach tygodnika. – Jego dłonie są nerwowe i często pokazują znaki charakterystyczne dla wyznawców szatana. Owsiak to zakamuflowany satanista”.
Trzy kolumny dalej Owsiak ripostuje: „Bardzo proszę napisać, że w zaistniałej sytuacji uważam szefa Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami za kompletnego idiotę”.
– Nowak słał potem jakieś pisma do „Przekroju” – opowiada Szulc. – Upierał się, że tego nie powiedział, ale miałam nagranie. Pamiętam swoje zdziwienie, jak coś takiego można wymyślić. Osiem lat później niespodziewanie zostałam wezwana na świadka. Nowak wytoczył proces wydawnictwu Bauer, które zacytowało mnie chyba w którymś ze swoich tytułów. W sądzie czuł się jak ryba w wodzie. Agresywny, dynamiczny, przerywał sędziemu. Był skromnie ubrany, wyglądał jak opozycjonista z lat 80., brakowało mu tylko opornika. Zaniedbany, ale z błyskiem w oku. Twierdził, że jestem jakąś podstawioną osobą, bo nazywam się inaczej. A ja po prostu publikuję pod panieńskim nazwiskiem, po mężu nazywam się Rucka. Od razu to wyjaśniłam, pokazałam dowód. Zaczął przekonywać, że inaczej wyglądam na zdjęciu w „Newsweeku”, gdzie pracuję od kilku lat. Jakiś absurd.
Maciej Brzozowski, rzecznik prasowy Bauera, wyjaśnia, że chodziło o artykuł „Dręczyciel trafił do… psychiatry!” w ilustrowanym periodyku „Twoje Imperium”. Pisze w mailu krótko: „Proces przegraliśmy i opublikowaliśmy stosowne oświadczenie”.
Przed i po
Jest styczeń. Stoję w śniegu po kostki na ulicy w Szklarskiej Porębie i przecieram oczy. Podzielony przez środek równiutką kreską dom wygląda jak złożone w photoshopie zdjęcie w stylu „przed i po” (w domyśle: remoncie).
„Po” jest po prawej. Deski pomalowane na ciemny brąz, okna wymienione na najnowsze plastiki, a okiennice jasnozielone.
„Przed” malowania raczej nie pamięta. Jest odrapane i brudne. Okiennice ma połamane.
Idę najpierw do „po”. Tak jakoś po drodze.
– Dzień dobry, szukam Komitetu Obrony przed Sektami, ten adres był podany.
Miła pani, która otworzyła mi drzwi, zmienia się w wielki znak zapytania.
– Ryszard Nowak – rzucam.
– A, to tu – wskazuje połówkę „przed”.
Próbuję docisnąć, wypytać. Uśmiecha się tylko przepraszająco, wzrusza ramionami.
– Stosunki sąsiedzkie układają się różnie – mówi i zamyka drzwi.
Drepczę naokoło. Za furtką „przed” śniegu po łydki. Żadnych śladów. Albo nikogo nie ma, albo nie wychodził od dawna. Dzwonek nie działa. Łomoczę.
– Od miesięcy go nie widziałem – rzuca mężczyzna odśnieżający podjazd tuż obok. – Pani zastuka w tę szybkę, o tam, do piwnicy. Jego brat tam pomieszkuje. A ten senator czy poseł to w domu, na górze.
(Słucham i stukam – nic z tego).
– Ja to nie trawię takich homofobów. On jest po prostu szurnięty! – pani w chabrowej czapce zdaje się mocno poirytowana. – Chce zbawiać świat, a nie potrafi zaopiekować się bliskimi. Moja mama najpierw go lubiła. Zajmował się kiedyś pożytecznymi sprawami, np. przemocą w wojsku. Ludzie wybierali go na radnego. Ale teraz już się na nim poznali. A o co go pani chciała zapytać?
– Najbardziej to chyba, co to są uczucia religijne.
– A wie pani? Też się nad tym ostatnio zastanawiałam.
– Rysio to taki gaduła – ruda pani w pobliskiej księgarni jest nastawiona przychylniej. – Tak lubi sobie tu przyjść i przycupnąć – pokazuje na tycie zielone krzesełko w kąciku dla dzieci. – Siedzi i opowiada. Kiedyś mi wyznał, że już w szkole jakiś wewnętrzny głos kazał mu stawać w obronie Boga. Jak pisze do prokuratury te swoje zawiadomienia, to przychodzi do pani Moniki, właścicielki księgarni, która jest polonistką, żeby mu poprawiła.
– Ja go nie znam, ale mieszkam tu rok niecały – sprzedawca z budki naprzeciwko zaprosił mnie na oscypka „od firmy”. – Z Warszawy przyjechałem. Trochę mi brakuje kolegów, meczów… Jak się zaczną ferie, to coś się będzie działo. Ale to półtora miesiąca, trzy turnusy po dwa tygodnie, a tak to ludziom się nudzi.
– I dlatego się obrażają? – pytam.
Uśmiech znad grilla: – Chce pani z borówką czy z żurawiną?
Procesy o „Wacka”
– Jest takie orzeczenie z lat 30., które ja lansuję, mianowicie Polak prowadził sklep i gdzieś go tak określono, że to przedsiębiorstwo żydowskie – adwokat Wojciech Bergier wesoło monologuje. – Polak poczuł się urażony i Sąd Najwyższy – Najwyższy! – przyznał, że to może stanowić obrazę, bo przynależność do określonej grupy narodowościowej jest cechą immanentną naszego poczucia godności. Dla nas, prawników sądowych, najbardziej dotkliwe są dziś właśnie te kwestie narodowościowe. Teraz tak najłatwiej kogoś strzelić z mańki. Stąd też to wyłączanie komentarzy pod tekstami o uchodźcach na „Wyborczej”. Oczywiście, to może być postrzegane jako cenzura. Ale z drugiej strony przy prognozie pogody też można skomentować: „Ciekawe, dlaczego tu nie zablokowali, skoro piszą, że wieje od południa”.
Bergier jest specjalistą m.in. od zniesławień i mowy nienawiści. Siedzimy w jego kancelarii w Krakowie. W kącie przestronnego pokoju młody mężczyzna klepie coś na komputerze. Za oknem kiełkuje wiosna.
– Spójrzmy jednak na standardy amerykańskie – ciągnie adwokat. – Tam jest poprawka do konstytucji i daleko posunięta ochrona wolności słowa. Dopóki nie nawołujesz wprost do przemocy wobec grupy etnicznej czy innych ludzi, możesz sobie pisać i mówić, co chcesz. Każdy ma prawo publicznie zrobić z siebie idiotę – na własny rachunek kontestować rzeczywistość i zdrowy rozsądek. Stąd ten cały „legal circus”. Pozwy przeciwko Bogu są składane nawet.
– O, a co mu się zarzuca? – udaje mi się w końcu zadać jakieś pytanie.
– Takie tam, że się nie ułożyło i jest zło na świecie.
– I co? Bóg się stawia na rozprawach?
– No nie, dlatego ten facet, co go pozwał, żądał kuratora dla nieobecnego.
Młody odwraca się od komputera: – W Krakowie też był taki proces. Ktoś pozwał producenta Red Bulla, bo łyknął napoju, a skrzydła mu nie wyrosły. Sprawa została ucięta, gdy sąd się nie zgodził zwolnić go z opłat. Miał wpłacić 2,5 tys. złotych. Wtedy zrezygnował.
– Jest też gość, który ma na imię Wacław i pozwał jedną stację telewizyjną za używanie słowa „wacek” w odniesieniu do penisa. Powiedział, że sobie nie życzy – dorzuca Bergier. – I miałem raz sprawę, że pani zrobiła według książki kucharskiej i jej nie wyszło. Drugi raz zrobiła – to samo. Książka jest zła i trzeba pozwać. Tradycja pieniactwa jest w Polsce długa. Też mamy swoich stałych bywalców sądów, którzy chodzą z koszyczkami, wózeczkami i składają pozwy o wszystko.
– No bo jest podstawa prawna, żeby się procesować o bzdury – zauważam.
– To jest, to jest… Aaa, to są bardzo skomplikowane sytuacje! Trzeba wyważyć dwa dobra. Jest prawo do sądu każdego człowieka bez względu na kondycję psychiczną. A z drugiej jest zalew sprawami, jak to się ładnie mówi, bezpodstawnymi. Dlatego mamy to, o czym mówił Konrad – pokazuje na młodego – czyli koszty sądowe. One wstrzymują jakąś tam falę.
Wbrew powszechnej opinii ja jednak myślę, że prawo jest dobre. Nie trzeba go pisać na nowo. Potrzebny jest jakiś bezpiecznik. Skoro mowa o zniewagach i obrazach, te przepisy, które obowiązują, są hamulcem wobec zalewu chamstwa. Coś musi być. To jest tak naprawdę kwestia tego, czy my się zachowujemy fair wobec zdrowego rozsądku. Najwięcej takich postępowań jest w okresie przedwyborczym. Mądry sędzia od razu wytłumaczy adwokatowi, że ma więcej z głupotami nie przychodzić. Miejsce dla takich spraw nie jest w sądzie, tylko na mediacjach.
– Ale kiedy Ryszard Nowak się obrazi, za jego procesy płaci podatnik.
– Jak jest piekarnia, to okruszki zawsze tam jakieś spadają – Bergier odpowiada stoicko.
– Może więc chodzi o to, że Polacy nie dorośli do wolności słowa?
– Dorośli.
– Pan sobie zaprzecza.
– Pewnie, że tak, jestem adwokatem! Dobra, żartuję. Nergal sam się prosi o kłopoty. Ja rozumiem, że to prowokacja artystyczna, dość infantylna, jak mówi ksiądz z zakazem mówienia Boniecki, natomiast rzeczywiście jest grupa ludzi, która może się poczuć urażona. Ktoś mu napisał na Facebooku, że jak jest taki odważny, niech potarga Koran. Odpisał mu coś w stylu: „Prędzej twoją mordę potargam”. Patrząc okiem przyrodnika, to jednak żenujące. Problem jest w zasadzie globalny. Chodzi też o to, jak wykorzystujemy te narzędzia, które nam daje internet. Choć frustracje społeczne wylewają się też w napisach na murach czy na przystankach, w tych wszystkich „Jebać policję” i „Kurwach z Wisły”. To kwestia edukacji na podstawowym poziomie, jak powinni się zachowywać ludzie. Po prostu kultury osobistej. No, rzeczywiście wychodzi na to, że większość w społeczeństwie do tego nie dorosła.
Spisek smoleński
Polska prokuratura nie ma katalogu centralnego.
Sprawdzam kalendarz – transformacja była naprawdę 27 lat temu.
Zwracam się do 44 prokuratur okręgowych z pytaniem, czy Nowak składał u nich zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa. Z kolorowej tabelki, którą uzupełniam w miarę spływania odpowiedzi, wynika, że od września 2007 roku wysmażył w sumie 89 donosów.
Ale to nie musi być wszystko. Wiele okręgów ma archiwum komputerowe dopiero od kilku lat.
Gdańsk obraził Nowaka 12 razy, Kraków – osiem, Lublin – siedem. Poznań pięć razy, m.in. spektaklem „Spisek smoleński” oraz utworem „997” rapera Pei. Ten drugi dotknął przewodniczącego znów w imieniu policji. Najczęściej bronił jednak honoru Jana Pawła II i Lecha Kaczyńskiego, rzadziej Marty Kaczyńskiej i Pawła Kukiza. Nergala tropił po całym kraju, interweniując w związku z koncertami Behemotha m.in. w Łodzi czy Rzeszowie.
U siebie, czyli w Jeleniej Górze, zawiadamiał o przestępstwach aż 14 razy. Był między innymi też w kilkuletnim sporze z prezesem KRUS-u, w którego sanatorium pracował i został – jak twierdzi – zwolniony bezprawnie.
Ale większość odpowiedzi to pisma w stylu (pisownia oryginalna): „W dniu 11 sierpnia 2013 r. do Prokuratury Rejonowej w Kozienicach wpłynęło zawiadomienie dotyczące zaistniałego w okresie 28 maja do 4 listopada 2013 r. przekroczenia uprawnień przez Komendanta Miejskiego Policji w Radomiu polegającego na wydaniu służbowego polecenia usunięcia krzyży w budynku Komendy Miejskiej w Radomiu oraz podległych jednostek organizacyjnych i inne, czym obraził uczucia religijne Ryszarda Nowaka oraz zaistniałego w listopadzie 2012 r. w Węgorzewie przekroczenia uprawnień przez Komendanta Powiatowego Policji polegającego na bezprawnym wpływaniu na wikarego Parafii Sadownem aby ten zmienił treść swojego kazania co mogło obrazić jego i Ryszarda Nowaka uczucia religijne”.
Większość z 89 doniesień spotkała się z odmową wszczęcia postępowania. Bywały też umorzenia. W kwestii uczuć Doda jest dotąd największym sukcesem Nowaka.
„Dziady” i (gołe) baby
– Żona teraz ciągle żartuje: „Napisz do pani Szydło” – starszy pan wzdycha. „Oni nie mają pojęcia, jak to się robi. Przydasz im się, masz doświadczenie, zostaniesz może wicepremierem”.
Byłego cenzora, który zgodziłby się pogadać, szukałam kilka tygodni.
A wystarczyło:
iść na „Hrabinę Batory” do Teatru Ludowego; usiąść w 11. rzędzie na miejscu numer sześć; z panem po prawej wdać się w konwersację, że Jan Klata zgolił irokeza i jeszcze go teraz nie wywalą ze Starego Teatru; wysłuchać opinii, że sytuacja jest gorsza niż w PRL, bo jak cenzura dała przed premierą pieczątkę, to można było spać spokojnie; wyciągnąć od pana nazwisko cenzora, do którego chadzał.
Potem już „tylko” zdobyć numer i go przekonać.
– W moim mieście nie było przypadku, żeby cenzura zdjęła spektakl z afisza – potwierdza mi teraz. – Teksty w teatrach państwowych akceptował wydział kultury. Potem zdarzały się nasze ingerencje, ale były dyskutowane z reżyserem. Obywało się bez zatargów. Szanowaliśmy się nawzajem i lubiliśmy. Nie mówię tak, bo ja tam pracowałem, tylko taki był styl. Oni bez naszej zgody nie ruszali z próbą czytaną. Potem jeszcze raz się szło przed premierą, żeby sprawdzić, czy w inscenizacji czegoś nie ma, czy ktoś np. nie rzuca sierpem albo młotem. I potem już taka sztuka szła, aż się zgrała.
– Zaraz, zaraz – zgłaszam sprzeciw. – A „Dziady” w 1968 roku?
– To był odosobniony przypadek. Wszystko można odpowiednio wygrać, a w „Dziadach” znajdzie się każdy tekst. Mnie opowiadali, że Holoubek wychodził tam przed scenę, coś pokazywał łańcuchem, widownia wstawała, biła brawo. Na to już musiał zareagować ambasador naszego brata. Niedobrze zrobili, że zdjęli te „Dziady”. Popełnili błąd. U mnie na szczęście nic takiego nie było. Wie pani co? Jak teraz słyszę, że ministra kultury pytali, czy widział przedstawienie, które chce zakwestionować, a on mówi, że nie widział, to dla mnie taki minister jest – mogę? – jak z koziej dupy neseser.
– Ale improwizacje bywały też w kabaretach.
– Dlatego mówiłem o teatrach państwowych. Amatorskie trudniejsze były do skontrolowania. Cenzura działała okręgowo, a kabarety jeździły po Polsce. Dzwoniła potem do mnie koleżanka np. z Koszalina i mówiła: „Słuchaj, ty wiesz, co oni tu wyprawiali?!”. No, co można było zrobić? Jakieś paragrafy były, niektórzy egzekwowali, że oj! Ale mnie nie bardzo na tym zależało. Opieprzali mnie: „Co ty robisz? Nie panujesz nad tym!”. Jeden raz wezwałem całą rodzinę Smoleniów i powiedziałem żonie: „Jak go nie będziesz pilnować, to ja go wsadzę do kryminału”. Tak się mnie przestraszyli, że po ziemi się turlali ze śmiechu. Do nas też czasem przyjechał kabaret z Warszawy, popsioczył – i spokój. Lokalna władza albo była za mądra, w co mi trudno uwierzyć, albo bała się interweniować. Ogólnie miło było z kabaretami, czasami aż za bardzo. Jak zatwierdziliśmy, co trzeba, siadaliśmy sobie, a byłem wtedy człowiekiem młodym, jeszcze sporo mogłem… Zdarzały się i takie, co pewnie do dzisiaj mówią, że jestem reżimowy skurwysyn, ale ci już nie jechali zawoalowanym dowcipem, tylko tak po chamsku, po oczach.
– To co pan przede wszystkim musiał wycinać?
– Była taka księga zapisów, odpowiednio aktualizowana. Drugie to była instrukcja wojskowa. O tym pani słowa nie powiem. To były rzeczy, których trzeba strzec, np. lokalizacje jednostek. I oprócz tych wszystkich wytycznych cenzor musiał sam rozumować: czy to jeszcze jest dopuszczalne? Czy to nie uderza w podwaliny państwa? Ustrój, ustrój, proszę pani! Jeśli ktoś naszą partię kochaną za bardzo krytykował, ośmieszał… I najlepiej, żeby nic nie dotyczyło Związku Radzieckiego. Takie były przykazania. A ja, urzędnik, cenzor PRL, brałem pieniądze za to, żeby tego pilnować.
– Ależ cenzura w prasie nadal istnieje – wyostrzam celowo. – Tylko teraz nazywa się „autoryzacją”.
– Ja uważam, że słusznie. Czasem człowiek coś chlapnie, dziennikarz napisze i potem są problemy. Każdy ma prawo do autoryzacji, takie jest moje zdanie. Ale zaraz pewnie mi pani powie, że ze mnie stary cenzor wychodzi.
– Ustrój ustrojem, a kwestie obyczajowe?
– Też nas interesowały. Ale wtedy mniej byliśmy obyczajowo rozwinięci. Najgorzej to, nie wiem dlaczego, jak chłop był rozebrany. Ciągle mu wszystko zakrywali! Panie mogły być, wtedy to był akt. A jak chłop, to dewiacja. Przez tyle lat oglądałem te spektakle, trochę się znam na teatrze. Umiem odróżnić, kiedy nagość jest integralną częścią przedstawienia, a kiedy chodzi o to, żeby były kontrowersje. Pamiętam, jak pani Maksymowicz pokazała na scenie biust. Co to było, Bożeż ty mój! Wszyscy na to chodzili. Miałem uciechę, bo siedziałem niedaleko wydziału kultury, a kierownik był jej kolegą. Przychodziła do niego i mówiła: „Chcesz? To tobie specjalnie zrobię”. Tylko niech pani nie myśli, że jestem zboczeńcem.
– To całkiem zdrowe – uspokajam. – A jak tam było z obrazą uczuć religijnych? Znalazłam, że mowa o nich już w ustawie z 1981 roku.
– Patrzyliśmy na to, bardzo patrzyliśmy. Ale nikt się jakoś specjalnie nie palił, żeby je obrażać. Jeśli już były jakieś maluteńkie rzeczy, mówiło się delikatnie: „Może byśmy to zmienili, żeby nikogo nie urazić?”. Teraz każdy, kto coś tam usłyszy, od razu by skarżył. Myśmy podchodzili do tego rozsądniej. Wie pani co? Wyjdzie na to, że ja strasznie tych cenzorów chwalę. Zawsze się mówiło, że cenzor jest głupi. Byli też tacy. Pamiętam jednego, jak się zaczął stan wojenny, byliśmy wszyscy wystraszeni, co to teraz będzie, a ten przyszedł, walnął obcasami i mówi: „Teraz ja tu będę komisarzem!”. Zgłupieliśmy. Ten by się teraz nadawał do PiS-u. Ale wielu cenzorów to naprawdę byli mądrzy ludzie. A taki, co czytał „Tygodnik Powszechny”, to w ogóle był omnibus. Musiał znać się na wszystkim, żeby wyłapać, co trzeba. Rozumieć ich retorykę. To były takie chytrusy! Także tego. Prześle mi to pani do autoryzacji?
No co ty?
Kolega, redaktorka, siostra. Wszyscy pytają mnie do znudzenia: „Czy Nowak na tym zarabia?”.
40 tysięcy złotych, o których mowa była podczas rozprawy w Gdańsku, wygrał w procesie z Wirtualną Polską. To o tyle wyjątkowa sytuacja, że w sprawach o obrazę uczuć zwykle składa tylko zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa, a do procesu dochodzi, jeśli prokuratura się tego przestępstwa dopatrzy. Wtedy – poza moralnym spełnieniem, ewentualnie sławą – nie może nic z tego mieć. Ale nie ponosi też kosztów sądowych. Sprawa z WP dotyczyła go jednak bardziej bezpośrednio. Należący do portalu serwis NoCoTy.pl napisał m.in., że Nowak był funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa inwigilującym Kościół katolicki.
Kolejny sposób, żeby „strzelić kogoś z mańki”?
Wniosek w Instytucie Pamięci Narodowej złożyłam już w styczniu. Archiwiści po kilku tygodniach udostępnili mi akta paszportowe Nowaka, które pomogły mi rozwikłać zagadkę, skąd urodzony w Gdańsku Ryszard wziął się w Szklarskiej Porębie: służbę wojskową pełnił w Legnicy, potem się ożenił i trafił do powiatu jeleniogórskiego. Tam pracował razem z matką w domu wczasowym Perła. Dziś jest rozwiedziony i ma dwie córki. Zainteresowanie Nowaka warunkami w wojsku też wydaje mi się teraz bardziej uzasadnione.
Wreszcie pod koniec czerwca odbieram z IPN telefon: nic nie ma.
Ostatni
Ponieważ i tak mi zależało na spotkaniu twarzą w twarz, najprostszy sposób zostawiłam na koniec.
Dzwonię z innego numeru.
– Jak kogoś nie znam, zawsze najpierw sprawdzam, czy ta osoba jest prawdziwą osobą – Nowak zapisuje moje imię i nazwisko. – Jutro zadzwonię do siedziby w Warszawie i dowiem się, czy jest tam taka osoba.
– Może pan od razu sprawdzić w internecie.
– W internecie jest masę kłamliwych rzeczy. Proszę dzwonić jutro o godz. 18.
Nazajutrz o godz. 18 Nowak nie odbiera.
Sorry
W moim wywiadzie z 2014 roku prokuratura nie dopatrzyła się znamion czynu zbrodniczego.
Maleńczuk wydał oświadczenie:
„W związku z próbą oskarżenia mnie o antypolskie wypowiedzi oświadczam, iż jestem patriotą i kocham swój kraj. Wszystkich, którzy poczuli się urażeni moimi słowami, a są uczciwymi ludźmi, tolerancyjnymi, przyjaznymi, szanującymi i ceniącymi odmienność – przepraszam.
Przepraszam również wszystkich antysemitów, homofobów, pedofilów, faszystów, hipokrytów i kłamców”.
Dziękuję za pomoc Marcinowi Kąckiemu
Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.
W ”Dużym Formacie” czytaj też:
Komuno, wróć, będziemy cię pruć
22 lipca: gdzie spotkać PRL ćwierć wieku po upadku PRL-u? W drogich sklepach i telewizji, w Sejmie i w sondażach
Obrazy Ryszarda Nowaka. Oto historia człowieka, który pozwał Polskę
Człowiek o najbardziej wrażliwych uczuciach religijnych w kraju wysmażył w ostatnich latach 89 donosów
Ubezwłasnowolnione. Czy sąd i rodzina mogą rozdzielić kochające się osoby?
W Polsce szansę na umieranie w swoim domu mają ci, którzy żyją w małżeństwie
Aborcja. Obywatelki zmieniają prawo
Morderca, dziecko Hitlera i Stalina, komunista, życzę ci wszystkiego, co najgorsze – słyszą zbierający podpisy pod projektem liberalizacji prawa aborcyjnego
Kto zabił 200 tys. litewskich Żydów?
Ludzie dowiedzieli się ode mnie, że pod ziemią leżą ich sąsiedzi. Rozmowa z Rutą Vanagaite, autorką książki „Nasi” o mordowaniu Żydów przez Litwinów
Uchodźcy od kuchni. Zbliżenie przez jedzenie
Lejla będzie gotować czeczeńskie manty. Soran – kurdyjskie tabssi. A Reem – syryjski kibbeh. Swoje potrawy i swoje historie serwować będą warszawiakom w przyczepie nad Wisłą
Owad i robal to nie to samo! [FOTOREPORTAŻ]
W Azji owady wrzuca się do woka żywe, a on swoje uśmierca humanitarnie: zamraża przed przyrządzeniem. Zasypiają jak Królewna Śnieżka