Kaczyński, 21.06.2016

 

top21.06.2016

Za solidarność, za wolność, za współpracę – tak niemieccy posłowie dziękują Polsce

Bartosz Wieliński, 21.06.2016
Niemieccy politycy fotografują się z napisem

Niemieccy politycy fotografują się z napisem „Dziękuję Ci Polsko”. Tak w Bundestagu obchodzi się ćwierćwiecze polsko-niemieckiego traktatu o dobrym sąsiedztwie (www.facebook.com/dankepolen/)

Niemieccy politycy fotografują się z napisem „Dziękuję Ci Polsko”. Tak w Bundestagu obchodzi się ćwierćwiecze polsko-niemieckiego traktatu o dobrym sąsiedztwie
Zdjęcia można oglądać na specjalnym profilu na Facebooku „Dziękuję Ci Polsko/Danke Polen”. Są na nich politycy wszystkich zasiadających w Bundestagu partii. Socjaldemokrata Michael Roth, wiceszef MSZ, Polsce dziękuje za „Solidarność” i „wielką przychylność wobec Europy”. Cem Özdemir, szef partii Zielonych, dziękuje Polsce za „umiłowanie wolności”, Petra Pau, wiceprzewodnicząca Bundestagu z Die Linke, za 3 mln spotkań młodzieży z obydwu krajów, a jej partyjny kolega Axel Troos – za wielkie piłkarskie emocje. Heiko Maas, minister sprawiedliwości z SPD, dziękuje „za wolność naszą i waszą”. Anja Karliczek z CDU za 25 lat „dobrego sąsiedztwa”. Bernd Fabritius, bawarski chadek i szef Związku Wypędzonych, za ponad 400 partnerstw miast.

Na profilu zamieszczono też posłanie od przewodniczącego Bundestagu prof. Norberta Lammerta. – Niemcy i Polacy pokonywali mury. Lech Wałęsa 14 sierpnia 1980 r. przeskoczył mur Stoczni im. Lenina w Gdańsku i zorganizował strajk, który doprowadził do powstania „Solidarności”. Bez tego wolnościowego polskiego ruchu związkowego i jego oddziaływania na ludzi, w ówczesnej NRD dziewięć lat później mur berliński by nie runął, a Europa dalej byłaby podzielona. Dziękuję, Polsko – napisał Lammert.

Strona powstała spontanicznie. Według planów jeszcze w zeszłym tygodniu Bundestag miał przyjąć obszerną rezolucję dotyczącą stosunków polsko-niemieckich. Miał to być wspólny projekt koalicji chadeków i socjaldemokratów oraz znajdujących się w opozycji zielonych. Uchwała zostanie przyjęta dopiero w czwartek, bo zieloni i chadecy pokłócili się o zapis o wkładzie Związku Wypędzonych w polsko-niemieckie pojednanie. Politycy rozpoczęli targi, zapis o wypędzonych złagodzono, ale i tak nie wiadomo, czy zieloni go poprą.

Zobacz także

niemcy

wyborcza.pl

 

PiS wyciąga ciała z grobów

Ewa Siedlecka, 21.06.2016

Pogrzeb prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Czy para prezydencka też zostanie ekshumowana?

Pogrzeb prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Czy para prezydencka też zostanie ekshumowana? (Fot. Adam Golec / Agencja Gazeta)

Cieszyłam się, że PiS przeprowadzi po swojemu śledztwo smoleńskie. Że sam sobie – i swoim wyborcom – wyjaśni to, co – jego zdaniem – niewyjaśnione. I wreszcie zamknie tę sprawę, pozwalając zmarłym spoczywać w pokoju. Że nie będzie ranić dłużej uczuć żyjących. Jednak zabrakło mi wyobraźni. Oto PiS przekroczył właśnie jedno z najsilniejszych w naszej kulturze tabu. Dla politycznych celów łamie jeden z najważniejszych nakazów: szacunek do szczątków zmarłych.

Właśnie prokuratura zdecydowała, że ekshumuje wszystkie ciała ofiar katastrofy smoleńskiej. Nie prosiła rodzin o zgodę. Część z nich przyjmie to ze zrozumieniem. A co z tymi, którzy odczuwają to jako bezczeszczenie zwłok bliskich, bez żadnego pożytku dla śledztwa?

W większości kultur ciało zmarłego jest przedmiotem szczególnej czci. Według prawa wygrzebywanie pochowanych ciał jest przestępstwem znieważenia zwłok. Prokuratura może ekshumować dla potrzeb śledztwa, także wbrew sprzeciwowi rodziny. Ale tylko w wyjątkowych sytuacjach.

A jaki powód podaje prokuratura, by naruszyć to jedno z najsilniejszych kulturowych tabu? Co, oprócz „dobrej zmiany” u władzy, stało się w śledztwie? Jakie nowe informacje sprawiają, że ekshumacja jest niezbędna?

Z oficjalnego komunikatu prokuratury dowiadujemy się, że „wszechstronnebadania sekcyjne, także przy użyciu tomografii komputerowej, w zakresie toksykologii i DNA, będą miały istotne znaczenie dla określenia obrażeń ofiar i przyczyny ich śmierci, a także dla zrekonstruowania przebiegu katastrofy i jej przyczyn. Będą miały zatem istotne znaczenie dla wyjaśnienia podstawowych wątków śledztwa, mimo upływu kilku lat od czasu katastrofy”.

I jeszcze: że w przeszłości okazało się, że dokonano zamiany sześciu z dziewięciu ekshumowanych ciał, więc trzeba sprawdzić pozostałe (z wyjątkiem skremowanych). Nie wspomniano, że ekshumacje zamienionych ciał robiono w oparciu na – świadczących o takiej zamianie – dokumentach śledztwa. W tej chwili nowych dokumentów nie ma. Nic nowego nie ma.

A powinno być! Bo prokuratura musi się publiczności i politycznemu zwierzchnictwu wykazać czymś więcej oprócz analizy tysiąca tomów akt śledztwa zgromadzonego przez poprzedników. Musi mieć coś nowego. Więc wyciąga ciała z grobów.

Nie ma nic świętego. Nie ma tabu. I, przede wszystkim, nie ma litości.

Zobacz także

piS

wyborcza.pl

 

Prokuratura oznajmia: Będą przymusowe ekshumacje smoleńskie

Agnieszka Kublik, 21.06.2016

Pogrzeb prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Czy para prezydencka też zostanie ekshumowana?

Pogrzeb prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Czy para prezydencka też zostanie ekshumowana? (Fot. Adam Golec / Agencja Gazeta)

Lech i Maria Kaczyńscy też będą ekshumowani? Obecny na spotkaniu w prokuraturze Jarosław Kaczyński nie protestował. Prokuratura chce wydobyć szczątki wszystkich ofiar, nawet gdy nie będzie miała zgody ich rodzin.

Wtorkowe spotkanie z rodzinami prowadził prokurator Marek Pasionek, szef nowego zespołu prokuratorów. Ten zespół w marcu powołał minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro. Wcześniej śledztwo smoleńskie prowadziła prokuratura wojskowa.

Pierwsze ciała mają zostać wydobyte z grobów jesienią – ekshumacja jest dopuszczalna jedynie od 16 października do 15 kwietnia (i tylko we wczesnych godzinach rannych).

We wtorek prokuratorzy poinformowali rodziny, że ekshumowane będą ciała wszystkich ofiar – oprócz już ekshumowanych i skremowanych. Na spotkaniu był obecny prezes PiS Jarosław Kaczyński.

– Nie protestował – opowiada „Wyborczej” jeden z uczestników tego spotkania. – Wszyscy zrozumieliśmy, że zgadza się na ekshumację brata i bratowej. Ich szczątki spoczywają na Wawelu.

Wedle innego rozmówcy część rodzin wręcz cieszyła się z tych ekshumacji, część pytała, czy są konieczne, a jeszcze inni chcieliby jak najdłużej tę informację utrzymać w tajemnicy, bo bliscy tych, którzy zginęli, są dziś ciężko chorzy i mogą nie przeżyć takiej próby.

Prokuratorzy wyjaśniali, dlaczego ich zdaniem ekshumacje są konieczne do ustalenia przyczyn katastrofy. Po pierwsze dlatego, że wśród dziewięciu dotychczas ekshumowanych szczątków sześć ciał było pomylonych. Po drugie nie przeprowadzono sekcji zwłok wszystkich ofiar. Po trzecie – ciała mają być najważniejszym dowodem w sytuacji, gdy Rosjanie nie chcą Polsce oddać wraku.

Pierwszą ekshumację – Zbigniewa Wassermana – przeprowadzono w 2011 r., wiosną 2012 r. Przemysława Gosiewskiego i Janusza Kurtyki. Ciała Wassermanna i Gosiewskiego zostały ekshumowane na wniosek rodzin. Ekshumację Kurtyki prokuratura zarządziła wbrew rodzinie. Śledczy mieli wątpliwości co do sporządzonej przez Rosjan dokumentacji medycznej. W grobie był jednak Kurtyka.

Do kolejnych ekshumacji doszło, gdy prokuratorzy wojskowi wykryli błędy w rosyjskiej dokumentacji medycznej. Trafili na nie dopiero latem 2012 r., gdy Rosja przekazała pełną dokumentację (w tym wyniki badań DNA). We wrześniu 2012 r. w Warszawie i Gdańsku ekshumowano ciała Anny Walentynowicz i wiceprzewodniczącej fundacji Golgota Wschodu Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Ich ciała były zamienione.

Prokuratorzy zapowiedzieli wczoraj, że będą badać wątek zamachu, bo wojskowi śledczy za szybko zaniechali szukania dowodów na tę hipotezę.

Mniej więcej w tym samym czasie sędzia Paweł Dobosz, uzasadniając wyrok na wiceszefa BOR gen. Pawła Bielawnego za nieprawidłowości przy ochronie wizyt VIP-ów w Smoleńsku w 2010 r., stwierdził, że „nie ma podstaw by uznać, że przyczyną katastrofy smoleńskiej był zamach przy użyciu materiałów wybuchowych”.

Prok. Pasionek wiele razy zapewniał bliskich ofiar katastrofy, że śledztwo, które dotąd – jego zdaniem – było prowadzone niechlujnie, teraz nabierze dynamiki.

Mają zostać wszczęte na nowo wszystkie umorzone śledztwa, np. dotyczące odpowiedzialności cywilów za tę katastrofę. Prokuratura ma też przyjrzeć się remontowi prezydenckiego Tu- 154M w Rosji kilka lat wcześniej – Antoni Macierewicz wiele razy przekonywał, że nie da się wyjaśnić tej katastrofy, pomijając wątek remontu.

Zgodnie z prawem do ekshumacji może dojść w trzech przypadkach: na prośbę rodziny, decyzją prokuratora lub sądu oraz inspektora sanitarnego.

Już wiosną prok. Pasionek zapowiadał, że jest zdeterminowany, by doprowadzić do ekshumacji nawet mimo braku zgody rodzin.

Zobacz także

będą

wyborcza.pl

 

Stołeczny ratusz chce usunąć tablicę ku czci Lecha Kaczyńskiego. Sasin: To podkręcenie temperatury sporu

jsx, 21.06.2016

Jarosław Kaczyński podczas odsłonięcia tablicy pamiątkowej poświęconej bratu

Jarosław Kaczyński podczas odsłonięcia tablicy pamiątkowej poświęconej bratu (JACEK MARCZEWSKI)

Tablica stanęła nad raną tuż przed rocznicą katastrofy smoleńskiej. Miejscy urzędnicy uznali ją za samowolę budowlaną i planują rozbiórkę głazu z podobizną śp. Lecha Kaczyńskiego. To nie jedyny kontrowersyjny monument, który powstał ostatnio. W Poznaniu „tymczasowo składowana” przed jednym z kościołów jest figura Chrystusa.

Władze Warszawy chcą rozebrać tablicę upamiętniającą Lecha Kaczyńskiego, która stanęła na dziedzińcu stołecznego ratusza. – Jesteśmy już po konsultacjach z miejskim konserwatorem zabytków. W ciągu najbliższych dni zostanie wydana decyzja nakazująca rozbiórkę obiektu – powiedział w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” Jarosław Jóźwiak, wiceprezydent Warszawy.

Tablicę, przytwierdzoną do głazu narzutowego, który ze swoich stron przywiózł poseł PiS Andrzej Melak, odsłonięto w niedzielę 10 kwietnia, podczas obchodów szóstej rocznicy katastrofy pod Smoleńskiem. Postawiono ją na dziedzińcu Pałacu Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu – klasycystycznego budynku, który powstał w 1825 roku. Działacze PiS tablicę z dość kontrowersyjną podobizną prezydenta postawili rankiem w wigilię rocznicy, między 4 a 9.30.

 

„Miejsce upamiętnienia ma charakter tymczasowy”

Jak zaznaczają przedstawiciele PiS, decyzja o usunięciu pomnika ma podstawy ideologiczne. – Działanie to jest obliczone na podkręcanie temperatury sporu o to, czy i w jaki sposób upamiętnić postać śp. Lecha Kaczyńskiego – powiedział „DGP” poseł Jacek Sasin.

Według ratusza głaz stanął na dziko. Jak podaje stołeczna „Gazeta Wyborcza”, urzędnicy zapytali o obiekt urząd wojewódzki. Z jego pisma dowiedzieli się, że „miejsce upamiętnienia ma charakter tymczasowy, ponieważ na drugą połowę 2016 roku planowane są prace związane z remontem całego dziedzińca i w ramach ustaleń architektonicznych, które będą się odbywały, m.in. z konserwatorem zabytków, będzie zatwierdzone m.in. jego stałe położenie”.

Wojewodą mazowieckim jest Zdzisław Sipiera, od 1990 r. w Porozumieniu Centrum, potem od samego początku związany z PiS. W Warszawie od prawie 10 lat funkcję prezydenta sprawuje Hanna Gronkiewicz-Waltz, od 2005 r. w PO, wiceprzewodnicząca partii.

„Składowany Jezus”

Podobna sprawa rozegrała się pod koniec maja na poznańskich Jeżycach. Stanęła tam figura Chrystusa, będąca częścią Pomnika Wdzięczności. Ten został zburzony przez Niemców podczas II wojny światowej, bo upamiętniał odzyskanie niepodległości przez Polskę, ale ma być odbudowany nad Jeziorem Maltańskim. Ze względu na brak wymaganej zgody miasta parafia pw. Najświętszego Serca Jezusa i św. Floriana stwierdziła, że będzie tymczasowo przechowywać figurę przy kościele.

W praktyce oznacza to, że nie może ona stać na cokole, ale bezpośrednio na gruncie. Musi być jednak odpowiednio zabezpieczona, tak by się nie przewróciła. Urzędnicy są zdania, że w ten sposób obchodzone są przepisy.

„Obiekt tymczasowy” bezterminowo?

Inspektorzy nadzoru budowlanego skontrolowali w piątek „miejsce składowania” pomnika, zmierzyli cokół i figurę Chrystusa, zrobili zdjęcia. W poniedziałek potwierdzili, że stojące obok siebie elementy nie tworzą obiektu, który pierwotnie chciała ustawić parafia, starając się o zgodę. – To oznacza, że nie mamy podstaw, by prowadzić postępowanie w sprawie samowoli budowlanej – powiedział poznańskiej „Wyborczej” szef nadzoru budowlanego Paweł Łukaszewski.

Jak podkreśla gazeta, figura na cokole, jako legalny „obiekt tymczasowy”, mogłaby stać przy parafii najwyżej kilka miesięcy. Potem, zgodnie z prawem, musiałaby zostać usunięta. Jezus obok cokołu może być natomiast „składowany” bezterminowo.

Zobacz także

TOK FM

WTOREK, 21 CZERWCA 2016

Czabański do opozycji o Pakcie dla Mediów Publicznych: To jest czysty PR, daleko na tym nie zajedziecie

14:21
czab1

Czabański do opozycji o Pakcie dla Mediów Publicznych: To jest czysty PR, daleko na tym nie zajedziecie

Jak mówił w Sejmie Krzysztof Czabański, w trakcie II czytania ustawy o mediach narodowych:

„To co robimy to próba odbudowy mediów publicznych. Nie chcę się wdawać w przypominanie działań przeciwko mediom publicznym. Czytałem w internecie, że podpisaliście kolejny Pakt na Rzecz Mediów Publicznych. Jak rozumiem po raz kolejny go złamiecie, tak jak poprzednio. To jest czysty PR, ale na tym PR moim zdaniem daleko nie zajedziecie. Naszym celem jest pluralizacja ciała, które jest swojego rodzaju rady powierniczej nad mediami publicznymi. Na te 5 miejsc gwarantujemy 2 klubom opozycyjnym. Przez lata waszych rządów to był stosunek wszystko wy, zero opozycja”

13:27
Screenshot 2016-06-21 at 13.25.04

Opozycja podpisuje Pakt na Rzecz Mediów Publicznych – bez Kukiz’15. Inicjatorką m.in. Agnieszka Holland

Przedstawiciele partii i środowisk opozycyjnych – m.in. Nowoczesnej, PO, PSL, Inicjatywy Polskiej czy Razem – oraz organizacji pozarządowych, podpisali dziś na Skwerze Wolnego Słowa Obywatelski Pakt na Rzecz Mediów Publicznych.

Inicjatorkami Paktu są reżyser Agnieszka Holland („Obywatele Kultury”), Katarzyna Szafranowska („Obywatele Nauki”) oraz Weronika Czyżewska-Waglowska z Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych.

Ostatecznie dokument nie jest sygnowany przez Kukiz’15, mimo iż – jak wynika zdokumentu na stronie inicjatywy – nazwisko Piotra Liroya-Marca na piśmie widnieje – między nazwiskami Barbary Nowackiej i Ryszarda Petru. Dziś jednak podpis żadnego z przedstawicieli klubu Kukiza na dokumencie się nie znalazł.

Screenshot 2016-06-21 at 13.33.29

O tym, iż Kukiz’15 zdecydował się poprzeć Pakt wraz z innymi partiami opozycyjnymi, informowała w poniedziałek w rozmowie z 300POLITYKĄ Barbara Nowacka. Dziś jej informacje dementował pytany przez nas o tę sprawę Marek Jakubiak z Kukiz’15.

Wiceminister Krzysztof Czabański, odpowiedzialny za pisowski projekt tzw. dużej ustawy medialnej, inicjatywę opozycji nazwał „czystym PR-em”.

Jak przekonują sygnatariusze Paktu na Rzecz Mediów Publicznych:

„Inicjatorzy Paktu, prowadząc rozmowy z kolejnymi ugrupowaniami politycznymi i zgadzając się, że stanowienie dobrego prawa – szczególnie o tak fundamentalnym znaczeniu dla obywateli jak kształt mediów publicznych – musi odbywać się w otwartej publicznej debacie, zgodzili się podpisać zobowiązanie do wspólnego działania w przyszłości. Ma ono na celu stworzenie rzetelnych, bezstronnych, obiektywnych, wolnych od partyjnych, politycznych i komercyjnych zależności mediów publicznych, realizujących swoją misję w duchu otwartości, odpowiedzialności oraz poszanowania różnorodności światopoglądowej i kulturowej”

Reprezentanci partii i ugrupowań podpisując się pod zobowiązaniem wyrażają poparcie dla założeń Obywatelskiego Paktu na rzecz Mediów Publicznych, sformułowanego przez przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego, którymi są organizacje pozarządowe i ruchy społeczne: „Popierając Pakt zobowiązujemy się do solidarnych, ponadpartyjnych działań na rzecz stworzenia w Polsce gwarancji prawnych dla rzetelnych, bezstronnych, obiektywnych mediów publicznych, wolnych od partyjnych, politycznych i komercyjnych zależności”

Więcej informacji o Pakcie na stronie www.mediapubliczne.org.pl

Screenshot 2016-06-21 at 13.20.10

opozycjaPodpisuje
12:51
Screenshot 2016-06-21 at 12.34.25

Komisja Sprawiedliwości powołała podkomisję, która ma pracować nad 4 projektami dot. TK

Na posiedzeniu sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka posłowie rozpatrzyli wniosek o powołanie nadzwyczajnej podkomisji do rozpatrzenia czterech projektów ustaw o TK: PiS, PSL, Kukiz ’15 oraz obywatelskiego. Podkomisja zostanie powołana – jej skład to 9 parlamentarzystów, w tym 5 z PiS – taką propozycję złożył Stanisław Piotrowicz.

Propozycję zaakceptowano. Członkiem nadzwyczajnej podkomisji ws. projektów ustaw o TK z ramienia PO będzie Arkadiusz Myrcha, członkinią z ramienia Nowoczesnej – Kamila Gasiuk-Pihowicz; Kukiz’15 reprezentować będzie Tomasz Rzymowski, a PSL – Krzysztof Paszyk.

W imieniu klubu PiS w pracach podkomisji uczestniczyć będą posłowie: Bartłomiej Wróblewski, Andrzej Matusiewicz, Krystyna Pawłowicz, Waldemar Buda oraz Krzysztof Lipiec.

300polityka.pl

 

Szczęśliwe narody świata

Rozmawiała Monika Rębała, 21.06.2016

Obchody święta Holi w Udajpurze w północno-zachodnich Indiach, marzec 2015 r.

Obchody święta Holi w Udajpurze w północno-zachodnich Indiach, marzec 2015 r.

Bogactwo niekoniecznie idzie w parze ze szczęściem. Przeciętny Meksykanin jest szczęśliwszy od Amerykanina, choć jest od niego przecież biedniejszy.

Rozmowa z prof. Ruutem Veenhovenem, dyrektorem Światowej Bazy Danych o Szczęściu

MONIKA RĘBAŁA: Dania i Szwecja lokują się w czołówce światowych rankingów szczęścia, a mimo to w obu krajach rośnie w siłę skrajna prawica. Ponad 80 proc. Polaków jest zadowolonych ze swojego życia, a i tak spora grupa zagłosowała na partię, która mówiła, że kraj jest w ruinie. Dlaczego?

RUUT VEENHOVEN: Wzrost poziomu szczęścia w krajach rozwiniętych idzie w parze z rosnącym niezadowoleniem, obawą o społeczeństwo. Szczęśliwi ludzie bardziej troszczą się o kraj i bardziej angażują w politykę. Z jednej strony jesteśmy szczęśliwi, że żyjemy w kraju demokratycznym, ale z drugiej widzimy, że demokracja i globalizacja powodują również problemy, i to o nich przede wszystkim słyszymy w mediach. Im bardziej więc jesteśmy szczęśliwi, tym bardziej rosną obawy przed potencjalnymi zagrożeniami, które mogą zniszczyć nasze szczęście.

Poza tym z badań wynika, że źródła swojego szczęścia widzimy wyłącznie we własnej zaradności, a winę za wszystko, co złe, zrzucamy na społeczeństwo i państwo.

Można więc być bardzo szczęśliwym prywatnie i jednocześnie bardzo nieszczęśliwym jako obywatel?

– Można, co więcej: można być bardzo szczęśliwym i być jednocześnie rewolucjonistą. Szczęście w pewnym stopniu dodaje nam energii, dlatego aktywiści polityczni są często charyzmatycznymi i szczęśliwymi ludźmi. Statystycznie jednak więcej szczęśliwych osób znajdziemy w politycznym centrum niż wśród ekstremistów.

Stare powiedzenie mówi, że pieniądze szczęścia nie dają, a jak jest z pieniędzmi od państwa? Można kupić zadowolenie obywateli, rozdając im zasiłki?

– To gorąco dyskutowany temat. Jeśli porównamy tylko kraje europejskie, to te najszczęśliwsze znajdują się na północy kontynentu. Dania, Norwegia czy Szwecja rzeczywiście mają mocno rozbudowaną politykę socjalną. Jednak jeśli spojrzymy na cały świat, to ta zależność nie jest już taka oczywista. USA, Australia i Nowa Zelandia nie oferują dużej pomocy socjalnej, a również są wysoko w rankingach szczęścia.

Kilka lat temu analizowałem, jaki wpływ na szczęście mają cięcia i podwyżki zasiłków, i nie znalazłem wyraźnego związku. Jednak widać inną zależność: jesteśmy szczęśliwsi, jeśli mamy poczucie, iż państwo jest dobrze zarządzane i sprawnie funkcjonuje.

Mapa szczęścia w Europie
kliknij, żeby powiększyć

Niektórzy politycy przekonują, że indeksy szczęścia powinny być traktowane na równi z PKB.

– Sądzę, że to dobry pomysł, bo PKB pokazuje jedynie, jaka jest kondycja ekonomiczna kraju, a do dobrego życia potrzebne jest coś więcej niż tylko rozwijająca się gospodarka. Średnia szczęścia jest bardziej złożonym wskaźnikiem. Subiektywne zadowolenie z życia możemy mierzyć, pytając o nie obywateli. Niemal w każdym państwie prowadzone są tego typu sondaże.

Polska plasuje się w rankingach szczęścia w drugiej pięćdziesiątce. Czy mimo niższych zarobków możemy prześcignąć np. Niemców?

– Bogactwo niekoniecznie idzie w parze ze szczęściem, np. kraje Ameryki Łacińskiej, które nie są najzamożniejsze, są dość wysoko w rankingach. Przeciętny Meksykanin jest szczęśliwszy od Amerykanina, choć jest od niego przecież biedniejszy. Jeśli Polacy będą wysoko oceniać swoje relacje społeczne czy kulturę, może to zrekompensować niższe zarobki.

W pierwszej dziesiątce najszczęśliwszych narodów są też te, które nie są bardzo religijne. Czy wiara w Boga ma jakiś wpływ na szczęście?

– W Stanach Zjednoczonych osoby religijne są nieco bardziej szczęśliwe. Jednak np. w Danii czy Holandii nie znaleźliśmy już takiej zależności.

Badaliśmy, jakie aspekty religijności mogą być powiązane ze szczęściem, np. czy ci, którzy wierzą w niebo, piekło i Trójcę Świętą, są szczęśliwsi od tych, którzy nie wierzą. Okazało się, że nie ma korelacji. Szukaliśmy więc dalej. Jak praktyki religijne, np. modlenie się przed posiłkiem, wpływają na szczęście? Znowu okazało się, że nie ma to znaczenia.

Znaleźliśmy jednak zależność pomiędzy szczęściem a przynależnością do Kościoła i chodzeniem na nabożeństwa – ale tylko w USA, w Holandii i Danii już nie. Moim zdaniem dlatego, że w USA ludzie często się przenoszą i żyją z dala od rodziny. Kościół w pewnym sensie staje się więc jej substytutem. Natomiast Dania i Holandia to małe kraje, więc nawet jeśli rodzice mieszkają na południu, a dziecko na północy, to i tak nie mają do siebie daleko i mogą się spotykać.

Znajdziemy też inną korelację: gdy w kraju dzieje się nie najlepiej, ludzie częściej chodzą do kościoła, bo tam szukają pocieszenia.

Jak członkostwo w Unii wpłynęło na poziom szczęścia Europejczyków?

– Udowodnienie zależności jest trudne. Mamy jednak dane, którym warto się przyjrzeć. Generalnie w Europie w ciągu ostatnich 5-10 lat poziom szczęścia wzrastał, wyjątek stanowią Hiszpania, Portugalia i Grecja, które mocno odczuwają skutki kryzysu gospodarczego. Natomiast w krajach rozwiniętych niebędących członkami UE, m.in. w Australii, Norwegii, Szwajcarii i USA, poziom szczęścia zatrzymał się na tym samym poziomie.

A jak wyglądało szczęście Polaków na przestrzeni lat?

– Światowa Baza Danych o Szczęściu (World Database of Happiness) pokazuje, że w 2002 r. polski poziom szczęścia wyniósł 5,4 (w skali 1-10), w 2005 – 5,6, a w 2015 – 6. Pierwsze badanie mamy z roku 1962, współczynnik szczęścia wyniósł wówczas 4,4. Poziom szczęścia w Polsce ma więc tendencję wzrostową.

Czy wiek ma wpływ na to, jak szczęśliwi jesteśmy?

– Mniej więcej do 25. roku życia poziom szczęścia wzrasta. Po 30. i 40. zaczyna spadać, bo zakres naszej wolności ulega ograniczeniu – zakładamy rodzinę, bierzemy kredyt na mieszkanie, mamy liczne zobowiązania. Jednak po pięćdziesiątce poczucie szczęścia zaczyna znowu wzrastać – spłaciliśmy kredyty, dzieci się usamodzielniły, odzyskujemy wolność. 60- i 70-latki to często najszczęśliwsza grupa wiekowa w krajach rozwiniętych.

Po tylu latach badań udało się panu znaleźć receptę na szczęście?

– Nie ma jednej recepty, bo ze szczęściem jest jak ze zdrowiem – zależy od wielu czynników. Oczywiście możemy sprowadzić wszystko do liczb i uśrednić wyniki. I wyjdzie nam, jak wspomniałem wcześniej, że po pięćdziesiątce poziom szczęścia powinien wzrosnąć. Tak samo, statystycznie rzecz ujmując, osoby wykonujące kreatywne, wolne zawody, np. dziennikarze, z reguły są szczęśliwsze.

Ja sam jestem szczęśliwy i zawsze byłem zadowolony ze swojego życia. Ludzie, którzy są otwarci na szczęście, uważają, że jest ono ważne, i poszukują sposobów na to, by życie było przyjemniejsze, są generalnie szczęśliwsi.

*prof. Ruut Veenhoven (ur. w 1942 r.) jest socjologiem na Uniwersytecie Erasmusa w Rotterdamie w Holandii, jednym z pierwszych badaczy szczęścia na świecie. Autor książek i publikacji nt. szczęścia. Założyciel i dyrektor Światowej Bazy Danych o Szczęściu

 

Zobacz także

ranking

wyborcza.pl

 

„Wystrzegaj się Macierewicza, kupuj od Glińskiego!”. Na ile politycy wyceniają swoje domy, a ile w rzeczywistości są warte

kospa, 21.06.2016
Portal OKO.press porównał wartość nieruchomości deklarowaną w oświadczeniach majątkowych składanych przez członków rządu z ich wartością rynkową. Wniosek? „Zaniżali prawie wszyscy. Szkoda, że polityków nie ma więcej, napływ tanich ofert na rynek mógłby rozwiązać problemy mieszkaniowe młodych ludzi”.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej

Coroczne oświadczenia majątkowe składa prezydent, premier, ministrowie i parlamentarzyści. W założeniu wprowadzenie takiego obowiązku miało sprzyjać przejrzystości życia publicznego i zapobiegać korupcji. Jednak jak zwraca uwagę portal OKO.press, podawana przez polityków wartość ich mieszkań i domów często nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

W artykule „Wystrzegaj się Macierewicza, kupuj od Glińskiego!” Agata Szczęśniak zwraca uwagę, że zachęca do tego sam system. Bo choć oświadczenia majątkowe są jawne, adresy wymienionych w nich nieruchomości są zaczerniane. A przez to trudno sprawdzić, jaka jest ich rzeczywista wartość. Dlatego zespół śledczy portalu rozpoczął cykl „Agencja Nieruchomości”, w którym porównuje, na ile wartość mieszkań i domów zadeklarowana przez polityków odpowiada tej rzeczywistej.

Ceny rynkowe zostały oszacowane na podstawie dwóch ogólnopolskich serwisów internetowych gromadzących dane o transakcjach i umożliwiających sprzedaż nieruchomości – Ceny.Szybko.pl oraz Gratka.pl. Nieruchomości wymieniane w oświadczeniach polityków zostały porównane z mieszkaniami i domami o podobnym standardzie znajdujące się w tej samej okolicy.

Mieszkanie Macierewicza, czyli oferta „dla konesera”

Z ustaleń portalu wynika, że szczególnie należy „wystrzegać się” Antoniego Macierewicza. Za swoje 55-metrowe mieszkanie w bloku z wielkiej płyty na warszawskim Żoliborzu szef MON chce aż 450 tys. zł. Jednak z wyliczeń portalu wynika, że jest ono warte jedynie 375 tys.

Pozostali politycy jednak ceny własnych nieruchomości zaniżają. Dlatego OKO.press nazywa kwoty zawarte w ich oświadczeniach majątkowych „okazjami”. Premier Beata Szydło wycenia swoje gospodarstwo o powierzchni 1,16 ha z sadem, ogrodem, terenami zielonymi oraz dwoma domami na 700 tys. Jednak portal oszacował jego wartość na 1 mln 180 tys.

Swoje 2-pokojowe mieszkanie w podwarszawskim Legionowie szef MSWiA Mariusz Błaszczak ocenił jedynie na 150 tys. (według OKO – 254 tys.). Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro uważa, że jego 4-pokojowe mieszkanie w Krakowie o powierzchni 125 m kw. jest warte 540 tys. (według OKO – 846 tys.).

„Mega promocja” na dom wicepremiera Glińskiego

Również wicepremier Piotr Gliński nie docenił swojego jednopiętrowego domu na warszawskiej Saskiej Kępie (dom o powierzchni 400 m kw., działka – 515 m kw.). Według niego jest ono warte 2 mln, według portalu OKO – 4 mln 675 tys.

W pierwszym odcinku „Agencji Nieruchomości” portal napisał również m.in. o nieruchomościach Mariusza Kamińskiego, Jarosława Gowina Czy Pawła Szałamachy. „Zaniżali prawie wszyscy. Szkoda, że polityków nie ma więcej, napływ tanich ofert na rynek mógłby rozwiązać problemy mieszkaniowe młodych ludzi” – czytamy na stronie OKOpress.pl.

Na początek OKO.press prześwietliło nieruchomości członków rządu, których „finanse powinny być szczególnie przejrzyste”. W następnym odsłonach portal zajmie się również opozycją. „Mamy nadzieję, że nasza Agencja Nieruchomości przyczyni się do tego, że polska klasa polityczna zacznie poważnie podchodzić do obowiązku składania oświadczeń i wyceny nieruchomości” – podkreśla Agata Szczęśniak.

Zobacz także

megapromocja

wyborcza.pl

 

Katastrofa smoleńska: 1,5 roku więzienia w zawieszeniu dla gen. Bielawnego. Kaczyński: „Mam nadzieję, że będzie więcej wyroków”

mo, wu, pap, 21.06.2016

gen. Paweł Bielawny

gen. Paweł Bielawny (Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)

Były wiceszef Biura Ochrony Rządu gen. Paweł Bielawny został dziś skazany na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata za nieprawidłowości przy ochronie wizyt VIP-ów w Smoleńsku w 2010 r. Zarazem sędzia przyznał, że nie ma podstaw do twierdzenia, że doszło do zamachu, a zaniechania BOR nie przyczyniły się do katastrofy. Wyrok jest nieprawomocny.

Łącznie Bielawny został skazany na 1,5 roku więzienia z zawieszeniem na 3 lata, 5 lat zakazu pełnienia funkcji publicznych i 10 tys. zł grzywny. Sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie Paweł Dobosz podkreślił, że żadne dowody będące w dyspozycji sądu nie wskazywały na hipotezę zamachu, więc nie ma podstaw do twierdzenia, że BOR tej katastrofie nie zapobiegło. Dodał też, że BOR nie miał wpływu na zachowania pilotów i kontrolerów, a postępowanie i zaniechania BOR w żaden sposób nie przyczyniły się do katastrofy.

– Niemniej nie ma to wpływu na to, że doszło do zaniedbań – stwierdził sędzia. Według sądu Bielawny m.in. odstąpił od rekonesansu lotniska w Smoleńsku, zatwierdził zaniżony stopień ochrony wizyt i nie zapewnił ochrony samolotów w Smoleńsku. W efekcie sąd uznał, że generał spowodował zagrożenie dla prezydenta i premiera.

Sąd zaznaczył też, że podmioty współorganizujące wizyty z 7 i 10 kwietnia (czyli kancelaria premiera i kancelaria prezydenta) w ogóle nie powinny rozważać lotniska w Smoleńsku jako miejsca lądowania VIP-ów. Wiadomo im było, że lotnisko w Smoleńsku było „lotniskiem zamkniętym”. Tymczasem, według instrukcji HEAD, lądowanie samolotów z VIP-ami mogło następować tylko na lotniskach czynnych. Według sądu, w związku z taką sytuacją na BOR spoczywały dodatkowe obowiązki co do rekonesansu lotniska – którego nie przeprowadzono.

– Mam nadzieję, że będzie więcej wyroków, ale nie potrafię tego ocenić, nie znam materiału dowodowego – krótko skomentował wyrok dla dziennikarzy prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński.

Biegli: Organizacja ochrony niezgodna z zasadami BOR

Proces byłego wiceszefa BOR gen. Pawła Bielawnego toczył się od listopada 2014 r. Prokuratura wnosiła o karę 2 lat więzienia z zawieszeniem na 5 lat, 10 tys. zł grzywny oraz zakaz wykonywania zawodu funkcjonariusza BOR na 10 lat. Oskarżyła go o „niedopełnienie obowiązków związanych z planowaniem, organizacją i realizacją zadań ochronnych Biura” od 18 marca do 10 kwietnia 2010 r., co miało obniżyć poziom ochrony pary prezydenckiej i premiera Donalda Tuska.

Drugi zarzut to poświadczenie nieprawdy w dokumentach, że fotograf współpracujący z BOR jest funkcjonariuszem Biura w delegacji do Smoleńska. Za ten drugi zarzut grozi do 5 lat więzienia, za pierwszy – do 3 lat. Sąd uznał oba zarzuty. Bielawny nie przyznaje się do zarzutów.

Podstawą oskarżenia były opinie dwóch biegłych, według których m.in. sposób organizacji i realizacji działań ochronnych był niezgodny z zasadami BOR. Ich zdaniem Bielawny „świadomie odstąpił” od rozpoznania przez BOR lotniska w Smoleńsku, nieobecność BOR na nim oraz niesprawdzenie tras przejazdu prezydenta. Podkreślili też brak choć jednego oficera BOR, który czekałby na Lecha Kaczyńskiego na lotnisku.

Zdaniem biegłych Bielawny odpowiada też za nienależyte przeprowadzenie analizy zagrożeń, przygotowanie planu ochrony niezgodnie z zasadami, niewłaściwy nadzór, wybór oficerów do ochrony w Smoleńsku bez doświadczenia w wizytach zagranicznych, niewyznaczenie dowódców zabezpieczenia, brak zadbania o system łączności oficerów BOR w Rosji.

BOR: Za lotniska odpowiada „strona przyjmująca”

W sądzie omawiane były tajne materiały, więc większość rozpraw była zamknięta. Ale podczas rozprawy w kwietniu 2015 r. publiczność mogła być na sali. Dwaj świadkowie oświadczyli wówczas, że BOR nigdy nie sprawdzał zagranicznych lotnisk, na których lądowały polskie delegacje rządowe. Miłosław Kuśmirek z kancelarii premiera, który organizował „loty specjalne” prezydenta Lecha Kaczyńskiego (10 kwietnia 2010 r.) i premiera Donalda Tuska (7 kwietnia 2010 r.) do Smoleńska, mówił, że BOR miał tylko zapewnić bezpośrednią ochronę, a Rosjanie poinformowali, że na wojskowym lotnisku Siewiernyj można lądować, choć od grudnia 2009 r. nie odbywały się na nim regularne loty.

Jego były dowódca płk Ryszard R. był wówczas drugim świadkiem. Sam ma postawione prokuratorskie zarzuty za dopuszczenie pilotów bez ważnych uprawnień do pilotowania samolotu, który rozbił się w Smoleńsku. Powiedział, że 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego, który zajmował się wtedy wożeniem najważniejszych osób w państwie, dysponował planami lotniska, ale miał je nieoficjalnie. – Mieliśmy też zapewnienie od Rosjan, że 7 i 10 kwietnia będą tam wszystkie służby odpowiedzialne za przyjęcie samolotu – stwierdził.

Były dowódca nie pamięta, by 36. Pułk kiedykolwiek zwracał się do BOR o sprawdzenie lotniska i jego wyposażenia za granicą. Od początku śledztwa takie jest stanowisko BOR – za lotniska zawsze odpowiada „strona przyjmująca”. Dokładnie sprawdzono za to w dniu 7 i 10 kwietnia 2010 r. lotnisko na Okęciu i – przed startem – samoloty pod kątem obecności materiałów wybuchowych.

Gen. Bielawny i jego koledzy przypominają, że w katastrofie smoleńskiej zginęło dziewięciu funkcjonariuszy BOR.

Zobacz także

kaczyńskiPoWyroku

wyborcza.pl

 

Prezydent Poznania idzie na wojnę z ministrem Macierewiczem? „Jeśli nie zrezygnuje, nie będzie wojskowej asysty”

Prezydent Poznania nie zgadza się na odczytywanie listy ofiar katastrofy smoleńskiej podczas uroczystości związanych z rocznicą Wydarzeń Poznańskich.
Prezydent Poznania nie zgadza się na odczytywanie listy ofiar katastrofy smoleńskiej podczas uroczystości związanych z rocznicą Wydarzeń Poznańskich. Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta

Trwa wojna nerwów wokół obchodów 60-tej rocznicy strajku w Poznaniu. Minister MON uparcie stoi na stanowisku, że jeśli ma być asysta wojskowa na uroczystościach, to musi zostać odczytana lista ofiar katastrofy smoleńskiej. Na to nie chce się zgodzić prezydent Poznania i stawia ultimatum – albo zrezygnują z odczytania listy, albo Poznań zrezygnuje z wojskowej asysty.

Prezydenta Jacka Jaśkowiaka popierają mieszkańcy Poznania. Plan ministra Macierewicza skrytykowała też grupa kombatantów Poznańskiego Czerwca i część radnych. Nie chcą, żeby łączyć ze sobą ofiary katastrofy lotniczej z ofiarami walk o wolność i demokrację.

28 czerwca 1956 roku robotnicy zakładów Cegielskiego podjęli strajk generalny i wyszli na ulicę. Demonstracja została krwawo stłumiona przez milicję i wojsko. Zamieszki trwały do 30 czerwca. Ocenia się, że zginęło w nich 58 osób, kilkaset zostało rannych.

Prezydent Jaśkowiak czeka teraz na odpowiedź z MON. Jego zdaniem minister Macierewicz gra na czas i jeśli udzieli odpowiedzi to w ostatniej chwili. Zapewnia, że gotów jest spełnić swoją groźbę. Jeśli żołnierze wciąż będą chcieli podczas apelu poległych odczytywać nazwiska ofiar katastrofy smoleńskiej, to miasto zrezygnuje z obecności wojska w czasie uroczystości rocznicowych.

prezydentPoznania1

naTemat.pl

O tym jak PiS z „dobrą zmianą” wpycha się do Poznania

Mimo że moim miastem jest Warszawa, to dziś chciałbym słów parę poświęcić Poznaniowi. Jest to miasto, w którym partia Jarosława Kaczyńskiego nigdy nie wygrała żadnych wyborów. I pewnie dlatego, w ramach retorsji, staje się ono poligonem, na którym PiS sprawdza, jak dalece może się posunąć z „dobrą zmianą”. Zwłaszcza na tzw. froncie ideologicznym – że sięgnę tu po wyrażenie z, wydawało się, już minionej epoki, a która za sprawą PiS-u, w innych tylko trochę dekoracjach, właśnie wraca.

Słowo „poligon” jest tu jak najbardziej na miejscu, bo za głównego promotora dobrej zmiany rzuconego – jak to kiedyś mówiono – na „odcinek poznański” wyrasta minister ds. wojny i mgły smoleńskiej Antoni Macierewicz.

Najpierw nakazał wojsku, by przywiozło do Poznania dość koszmarną z estetycznego punktu widzenia figurę Chrystusa, a następnie wraz z podległym sobie wojskiem osobiście wziął udział w jej nielegalnym usadowieniu na terenie jednej z poznańskich parafii. Monument jest kopią przedwojennej figury będącej częścią wielkiego Pomnika Wdzięczności, odsłoniętego w 1932 roku na placu między Aulą Uniwersytecką a Zamkiem – pomnika, dodajemy, niezbyt urodziwego i już przed wojną za przeskalowanie, złe proporcje i fatalne usytuowanie krytykowanego przez ówczesnego prezydenta Poznania Cyryla Ratajskiego. Pomnik został zniszczony przez hitlerowców w październiku 1939 roku. Dzisiaj na tym placu stoją dwa inne pomniki: pierwszy to pomnik Adama Mickiewicza, drugi, to słynne Poznańskie Krzyże upamiętniające ofiary poznańskiego buntu z czerwca 1956 roku.

W Poznaniu działa komitet, założony przez osoby w większości sympatyzujące z PiS-em, które chciałyby odbudować przedwojenny Pomnik Wdzięczności w takiej samej monumentalnej formie, w jakiej powstał on przed wojną. W tej sprawie, co do lokalizacji pomnika, trwa spór z władzami miasta. Myślę, że warszawiakom coś to przypomina. I tu pojawia się minister Macierewicz: „Miasto nie pozwala! Władzom miasta przeszkadza Chrystus! Mówią o jakiś formalnych zgodach! Nie ma naszej zgody na takie działanie miasta!” I PiS w osobie Macierewicza stawia bez żadnych zezwoleń czterometrową figurę Chrystusa pod jednym z poznańskich kościołów – podobnie zresztą jak wcześniej w taki sam sposób – „a kto nam zabroni!” – PiS umieściło głaz upamiętniający prezydenta Lecha Kaczyńskiego na dziedzińcu przed warszawskim ratuszem.

Tak przy okazji – być może i figura Chrystusa w Poznaniu i głaz przed warszawskim ratuszem to testy, jakie przeprowadza PiS przed zasadniczym wyzwaniem jakim jest budowa pomnika smoleńskiego na Krakowskim Przedmieściem. „Jeśli tam nam się udało bez żadnych formalnych zgód, a jedynie metodą faktów dokonanych – tak pewnie myśli teraz prezes i jego otoczenie – to i z pomnikiem smoleńskim damy sobie radę. Kto nam stanie na drodze, gdy mamy wojsko, policję i życzliwość Kościoła!”.

Jak by tego było Poznaniowi mało, to Macierewicz jeszcze brutalniej postanowił wkroczyć w uroczyste obchody 60 rocznicy Poznańskiego Czerwca 1956 roku. Tradycją tych obchodów jest uczestniczenie w niej wojska, które przeprowadza uroczysty Apel Poległych, w trakcie którego odczytywane są nazwiska 57 ofiar tamtych wydarzeń. Macierewicz postanowił, iż wojsko może uczestniczyć w tych uroczystościach pod takim wszakże warunkiem, iż Apel Poległych będzie poszerzony o wspomnienie ofiar … katastrofy smoleńskiej. Gdzie Rzym a gdzie Krym? Gdzie Poznań 1956 a gdzie Smoleńsk 2010? Gdzie ci, co padli od kul, bo wystąpili przeciwko komunistycznej władzy, a gdzie ofiary tragicznej katastrofy lotniczej? Co ma jedno z drugim wspólnego – wie pewnie tylko pan minister od wojny i mgły. Tylko dlaczego – można by pana ministra zapytać – na smoleńskich miesięcznicach nie odczytuje się np. nazwisk zabitych górników z Wujka?

Prezydent Poznania wobec takich propozycji zaprotestował. Wydaje się jednak, że była to propozycja z gatunku tych „nie do odrzucenia”. I w związku z tym wszystko wskazuje na to, że władze Poznania po prostu zrezygnują z asysty wojskowej.

Miejmy tylko nadzieję, że Macierewicz nie wyda rozkazu, by na te uroczystości wojsko, ze smoleńską wersją apelu, weszło siłą.

jakPiS

naTemat.pl

„Tanie Wakacje”, czyli co zrobić, by dzieci mogły wyjechać

Dominika Wielowieyska Gazeta Wyborcza, 21.06.2016

Tylko co trzecie dziecko w Polsce pojedzie w tym roku na wakacje

Tylko co trzecie dziecko w Polsce pojedzie w tym roku na wakacje (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

A może warto stworzyć program „Tanie wakacje”, którym zarządzałoby Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej do spółki z Ministerstwem Edukacji. Program byłby realizowany przy współpracy z samorządami.

Tylko co trzecie dziecko w Polsce pojedzie w tym roku na wakacje, najczęściej są to dzieci z dużych miast. Przeciętny koszt wypoczynku dziecka to ponad tysiąc złotych. Aż sześcioro na dziesięcioro dzieci nie miało do tej pory okazji wyjechać z domu na wakacje ani na ferie zimowe – wynika z ostatniego badania Instytutu ARC Rynek i Opinia przeprowadzonego na zlecenie Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor oraz Biura Informacji Kredytowej. Owszem, wiele gmin organizuje akcję „Lato w mieście”, ale to nie zastąpi wyjazdu wakacyjnego.

A może warto stworzyć program „Tanie wakacje”, którym zarządzałoby Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej do spółki z Ministerstwem Edukacji. Program byłby realizowany przy współpracy z samorządami. Niektóre z nich już zajmują się dofinansowaniem dziecięcych wypoczynków. Tu chodziłoby jednak o kompleksową organizację tanich kolonii czy obozów w szkołach w różnych miejscowościach.

Szkoły w lipcu i sierpniu często stoją puste. Dlaczego nie wykorzystać tego potencjału, a także nauczycieli, którzy chcieliby sobie dorobić w czasie wakacji? Taka oferta może byłaby dla nich atrakcyjna, szczególnie wobec perspektywy zwolnień, których nie można wykluczyć, a które będą spowodowane cofnięciem reformy posyłającej sześciolatki do pierwszej klasy. W programie mogliby wziąć też udział wolontariusze. Potrzebne by były zachęty finansowe w postaci dodatkowych subwencji od rządu, ale koszt tego nie byłby przecież duży, skoro można by wykorzystać miejsca noclegowe w szkole. Na pewno udałoby się uzbierać trochę gotówki na ten cel, rezygnując np. z dotowania przedsięwzięć o. Tadeusza Rydzyka.

Samorządy mogłyby zgłaszać akces do programu i nawiązać współpracę z gminami w innych częściach kraju. I porozumieć się w sprawie wymiany dzieci. Samorząd mógłby dostrzec zalety takiego rozwiązania: jest to także promocja regionu. Może to być interesujące dla gmin, gdzie jest duże bezrobocie. Do programu można by pozyskać miejscowych przedsiębiorców jako sponsorów, szczególnie jeśli chodzi o wyżywienie dzieci. Rodzice też mogliby partycypować w kosztach kolonii, ale w niewielkim stopniu. W programie mogłyby wziąć udział nie tylko firmy zajmujące się organizacją wypoczynku, lecz także organizacje pozarządowe. Administracja rządowa mogłaby być koordynatorem programu ogólnokrajowego, aby gotowe do współpracy samorządy ze sobą komunikować i aby dać nowe narzędzia samorządowcom oraz działaczom organizacji pozarządowych. Pieniądze wydane na ten cel na pewno będą wykorzystane z pożytkiem dla dzieci z niezamożnych rodzin.

Zobacz także

wielowieyskaProponuje

wyborcza.pl

 

Strategia wobec demokratury – Sejm-bis

Marek Borowski, 21.06.2016
Rząd Beaty Szydło

Rząd Beaty Szydło (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

Trzeba powołać coś w rodzaju alternatywnego parlamentu, Sejmu-bis, gdzie przedstawiciele partii opozycyjnych, organizacje pozarządowe i eksperci jawnie dyskutowaliby nad kolejnymi projektami, przestrzegając przy tym reguł stanowienia dobrego prawa

W grudniu ubiegłego roku opublikowałem w „Wyborczej” artykuł pt. „Strategia wobec demokratury” (15 grudnia 2015 r.), w którym zaproponowałem, żeby w sprawach dotyczących wolności, demokracji, praw obywatelskich, trójpodziału władzy i podstaw ustrojowych państwa opozycyjne partie demokratyczne występowały wspólnie. Zawiesiły rywalizację, powołały Komitet Porozumiewawczy i mówiły jednym głosem. Komitetu nie powołały (co nadal postuluję), ale w znacznym stopniu uzgadniają swoje postępowanie. W sklejaniu opozycji ważną rolę odgrywa – mobilizując opinię publiczną – Komitet Obrony Demokracji.

Zamiana demokracji w demokraturę postępuje szybko naprzód. Po ataku na Trybunał Konstytucyjny, rozmontowaniu służby cywilnej, skoku na media publiczne, upolitycznieniu prokuratury, rozszerzeniu inwigilacji i masowej wymianie zarządów w spółkach skarbu państwa bez jakichkolwiek kryteriów merytorycznych szykują się następne, jak ustawa o sądach powszechnych i Krajowej Radzie Sądownictwa. Państwo staje się wszechwładne i wszechmocne, a prawa obywatelskie stopniowo przeistaczają się w iluzoryczne. „Ale o co chodzi z tymi jękami o zagrożeniu demokracji? Przecież możecie swobodnie demonstrować” – po ojcowsku napomina protestujących Prezes.

Demonstracje już nie wystarczą

Mam nadzieję, że ta swoboda się utrzyma, bo tematów do protestów i mobilizowania opinii publicznej niestety nie zabraknie. Wielu komentatorów i analityków sceny politycznej stawia jednak pytanie o przyszłość KOD-u i opozycji, gdyby konflikt o Trybunał Konstytucyjny został tak czy inaczej wygaszony. Politycy PiS-u są wręcz przekonani, że jest to jedyne paliwo napędzające KOD, a gdy go zabraknie, organizacja ta zwiędnie i szybko zaniknie. Myślę, że to pobożne życzenie, bo ci sami politycy co raz swoimi pomysłami i działaniami (albo ich brakiem) bulwersują opinię publiczną, ale pytanie nie jest pozbawione sensu.

Otóż uważam, że krytyka i demonstracje, pokazujące skalę niezadowolenia społecznego, niedługo już nie wystarczą. Przyszedł czas, aby nie rezygnując z dotychczasowych działań, przejść do następnego etapu – pozytywnego. Pokazać, jak będzie wyglądało prawo, jaka będzie Polska, jeśli opozycja demokratyczna uzyska w przyszłych wyborach większość w parlamencie.

Sądzę, że mimo dzielących je różnic partie opozycyjne mogą się porozumieć co do tego, jak powinny funkcjonować Trybunał Konstytucyjny, służba cywilna, prokuratura, sądownictwo i media publiczne, jak zarządzać spółkami skarbu państwa. Czyli jak naprawić to, co PiS zepsuł.

Problem polega na tym, że we wszystkich wymienionych kwestiach partie te (poza Nowoczesną, która jeszcze nie rządziła) same nie są bez winy. Odbudowa tego, co PiS zdemolował, nie może więc oznaczać powrotu do poprzedniego stanu. PiS przecież nie tylko dlatego wygrał wybory, że obiecał 500 zł na dzieci, obniżenie wieku emerytalnego, podniesienie kwoty wolnej od podatku czy darmowe leki dla emerytów. To wszystko oczywiście odegrało pewną rolę, ale wielu wahających się wyborców zagłosowało na PiS, ponieważ instytucje demokratyczne nie działały tak, jak powinny. A odpowiadają za to w mniejszym lub większym stopniu wszystkie ugrupowania, które rządziły przed PiS-em i które – choć nie tak drastycznie jak PiS – także nie przykładały odpowiedniej wagi lub wręcz osłabiały funkcjonowanie instytucji odpowiedzialnych za sprawne funkcjonowanie demokratycznego państwa.

Ciekawe jest porównanie wyników badań opinii publicznej dotyczących demokracji z ostatnich 27 lat. Przekonanie, iż jest ona najlepszym systemem sprawowania władzy, traciło zwolenników, zyskiwał ich natomiast pogląd, że w pewnych sytuacjach rządy silnej ręki są bardziej skuteczne. W konsekwencji poczucie, że Platforma Obywatelska i PSL są potrzebne do utrzymania w Polsce demokracji, osłabło. PiS mimo swojej antydemokratycznej retoryki stał się bardziej strawny, ujawniło się także spore poparcie dla ruchu Kukiza, który system partyjny uznaje w ogóle za niepotrzebny.

Rachunek sumienia i naprawa

Opozycji demokratycznej potrzebny jest zatem rachunek sumienia, jeśli chce mocno i skutecznie przeciwstawić się rządom PiS-u i wygrać przyszłe wybory. Lista grzechów popełnionych przez PO i PSL, a wcześniej przez rządy lewicowe jest długa. I tak, jeśli chodzi o Trybunał Konstytucyjny (którego słusznie bronimy), to realizacja części wyroków następowała z dużym opóźnieniem albo była odwlekana ad Kalendas Graecas. Rzecznik Praw Obywatelskich w każdym corocznym sprawozdaniu skarżył się na opieszałość rządu w załatwianiu oczywistych nawet postulatów lub po prostu na brak odpowiedzi na jego listy. Służba cywilna, której etos został zarysowany w latach 90. na bazie najlepszych wzorców brytyjskich, była lekceważona i rozmontowywana przez lata. Konkursy pozorowano lub bez konkursu powoływano na stałe na stanowiska dyrektorów osoby „pełniące obowiązki”.

Uniezależnienie prokuratury przez rozdzielenie stanowisk ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego było słuszne, ale inne przepisy ustawowe powodowały, że prokurator generalny był pozbawiony podstawowych narzędzi oddziaływania na prokuratorów w sytuacjach, gdy wykazywali się oni nieudolnością, brakiem kompetencji i profesjonalizmu. Poprzednie rządy ustawy nie poprawiły (mimo zastrzeżeń i skarg Andrzeja Seremeta), a PiS ją uchylił, wyciągając dla uzasadnienia na wierzch wszystkie jej niedoskonałości.

Długo tolerowano opieszałość sądów (czemu sprzyjała dziwaczna i niezrozumiała karuzela kadrowa na stanowisku ministra sprawiedliwości). Reformę sądownictwa przygotowano na chybcika dopiero pod koniec drugiej kadencji rządów PO-PSL, co bardzo ułatwiło PiS-owi niezwłoczne jej cofnięcie.

I choć nieprawdą jest, że za rządów PO-PSL publiczna telewizja i radio były tak bardzo upolitycznione, jak głosi PiS (wystarczy obejrzeć „Wiadomości” sprzed „dobrej zmiany” i teraz), to jednak ośmieszano płacenie abonamentu i dopuszczono do tego, że media publiczne zaczęły się finansować z reklam, przez co ich misja stała się pojęciem czysto teoretycznym.

Prowadzono partyjniacką politykę w spółkach skarbu państwa i agencjach. Zrezygnowano z ciekawej koncepcji powołania niezależnej rady opiniującej kandydatów do rad nadzorczych spółek skarbu państwa. Oczywiście, nikt tu nie przebije „osiągnięć” PiS-u, ale również w tej dziedzinie ułatwiono mu zadanie.

Propozycja na wybory – Sejm-bis

Z tych wszystkich win i zaniechań opozycja musi wyciągnąć wnioski i pokazać, jak chciałaby naprawić nie tylko to, co PiS zepsuł, ale także to, co było złe za jej rządów. PiS swoich ustrojowych zamiarów przed wyborami nie przedstawiał, wiedział, że zniechęci to część jego zwolenników. Opozycja demokratyczna tak postąpić nie może. Nie wystarczy jednak o tym mówić. Potrzebne są konkretne propozycje – i to w formie gotowych ustaw, a nie ogólnych założeń i tez.

Opracowanie tych ustaw należałoby powierzyć wybitnym fachowcom, ludziom doświadczonym w dziedzinach, których te ustawy będą dotyczyły, prawnikom, byłym sędziom Trybunału Konstytucyjnego itp. Następnie – powołać coś w rodzaju alternatywnego parlamentu, Sejmu-bis, gdzie przedstawiciele partii opozycyjnych, organizacje pozarządowe i eksperci jawnie dyskutowaliby nad kolejnymi projektami, przestrzegając przy tym wszystkich reguł stanowienia dobrego prawa, tak brutalnie łamanych obecnie przez rząd i większość parlamentarną.

Obecność mediów oraz organizowane przez KOD w całym kraju obywatelskie dyskusje nad opracowywanymi ustawami, w tym wysłuchania publiczne, pozwoliłyby przebić się temu przedsięwzięciu do opinii publicznej i zyskać jej przychylność. Byłoby to także remedium na dobrze już widoczne kłopoty partii opozycyjnych z odpowiedzią na kultowe pytanie: „Co robić?”. Z pomysłami socjalnymi trzeba jeszcze trochę poczekać, ale ustrojowymi można zająć się od zaraz, wyciszając tym samym groźne spory wewnętrzne. Armia, która nie wie, co ma robić, demoralizuje się i spiskuje.

Końcowe projekty ustaw byłyby zobowiązaniem na przyszłe wybory. Konkretne, uwiarygodnione podpisami liderów partii opozycyjnych, byłyby gwarancją, że w przypadku wygranej opozycji ustawy te zostaną szybko wprowadzone w życie, a nie przepadną na skutek partyjnych sporów.

* Do naprawienia jest sporo. Na przykład ustawa o Trybunale Konstytucyjnym powinna nie tylko umacniać niezawisłość TK i odporność na naciski, ale także umożliwić szybszą pracę i mniej upolityczniony sposób wyboru sędziów.

* Ustawa o służbie cywilnej powinna zawierać mocne gwarancje, że stanowiska w niej będą dostępne dla młodych, wykwalifikowanych ludzi, a konkursy nie będą fikcyjne.

* Ustawa o prokuraturze musi nie tylko uniezależnić tę instytucję od nacisków politycznych, ale także zapewnić jej większą skuteczność i sprawić, że będzie lepiej oceniana przez ludzi.

* Ustawa o mediach publicznych powinna zapewnić im stabilne, pewne finansowanie. (Jest pytanie o obecność reklam w takiej sytuacji). Jeśli chodzi o nadzór nad mediami publicznymi, do wykorzystania są np. wzorce brytyjskie (BBC).

* W ustawie o policji przepisy dotyczące inwigilacji muszą przewidywać większą kontrolę sądową w tym zakresie. To, co uchwalił PiS, idzie zdecydowanie za daleko. Rzecznik Praw Obywatelskich już zaskarżył tę ustawę do TK, podobnie jak ustawę o prokuraturze. Znamy opinię Komisji Weneckiej.

* W ustawie o sądach trzeba naprawić to, co źle funkcjonuje, ale jednocześnie skonstruować lepsze zapory przed ingerencją władzy wykonawczej w sądowniczą.

* Opozycja powinna też zaproponować nową ustawę o zarządzaniu spółkami skarbu państwa oraz nowy, bardziej rozbudowany niż obecny kodeks etyczny polityka, który powinien być surowo przestrzegany. Lista wspólnych ustaw może być jeszcze rozszerzona.

Ozdrowieńczy wstrząs?

Przed opozycją stoi zatem ogromne wyzwanie. Musi nie tylko wykazać, że to, co PiS wyczynia z państwem, jest złe, niedopuszczalne, ale także wyciągnąć wnioski z własnych błędów i zaniechań. Przy czym ma do czynienia z bardzo trudnym przeciwnikiem, który dysponując w parlamencie większością, może działać szybko. Nie musi z nikim niczego negocjować i uzgadniać. Opozycja – przeciwnie. W dodatku choć obietnice PiS poza 500+ wydają się dalekie od spełnienia – budżet nie jest z gumy – to ich realizacja może być cząstkowa albo przesunięta na następną kadencję.

Dlaczego zatem ludzie mieliby odwrócić się od PiS-u i zaufać opozycji? Ano dlatego, że wbrew pogardliwemu poglądowi, który zdają się wyznawać politycy PiS-u, Polakowi nie wystarczy przysłowiowa micha. Demonstracje KOD-u pokazują, że znacząca część Polaków sprzeciwia się rozmontowywaniu demokratycznego państwa prawnego, w którym centralnymi postaciami są nie minister i urzędnik, ale obywatel. Paradoksalnie więc rządy PiS, które są wstrząsem i zagrożeniem dla przyszłości Polski, mogą się okazać wstrząsem ozdrowieńczym. Pod warunkiem, że opozycja demokratyczna nie ograniczy się do rutynowej walki o odzyskanie władzy, ale wyciągnie wnioski z przeszłości i przekona obywateli, że przyszła władza w jej wykonaniu będzie lepsza nie tylko od poprzedniej, ale także tej, która była przed nią.

Marek Borowski – senator niezależny, były marszałek Sejmu, związany z lewicą poseł na Sejm wielu kadencji, współautor konstytucji i jej preambuły (1997 r.)

Zobacz także

Marek Borowski

wyborcza.pl

 

Zamach przy użyciu materiałów wybuchowych? Sąd obalił właśnie jedną z hipotez komisji smoleńskiej

TS, PAP, 21.06.2016

Przykładowe zdjęcie z oględzin uszkodzeń płatowca samolotu Tu-154M 101 przez polskich specjalistów w miejscu składowania na płycie lotniska Smoleńsk Siewiernyj.

Przykładowe zdjęcie z oględzin uszkodzeń płatowca samolotu Tu-154M 101 przez polskich specjalistów w miejscu składowania na płycie lotniska Smoleńsk Siewiernyj. (Fot. KBWLLP)

1. Sąd Okręgowy w Warszawie: „BOR prawidłowo sprawdził Tu-154”
2. „Nie ma podstaw, by uznać, że przyczyną katastrofy w smoleńsku był zamach”
3 To stwierdzenie z uzasadnienia wyroku ws. b. szefa BOR Pawła Bielawnego

– Nie ma podstaw, by uznać, że przyczyną katastrofy smoleńskiej był zamach przy użyciu materiałów wybuchowych: BOR prawidłowo sprawdził Tu-154 – powiedział sędzia Paweł Dobosz w uzasadnieniu wyroku ws. byłego szefa BOR Pawła Bielawnego.

Dowiedz się więcej:

Jaką decyzję podjął sąd ws. Pawła Bielawnego?

Decyzją stołecznego sądu Paweł Bielawny został skazany na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu. Chodzi o nieprawidłowości przy ochronie wizyt VIP-ów w Smoleńsku w 2010 roku.

Jakie są zarzuty wobec Pawła Bielawnego?

Wyrok Sądu Okręgowego jest nieprawomocny. Według sądu Bielawny m.in. odstąpił od rekonesansu lotniska w Smoleńsku, zatwierdził zaniżony stopień ochrony wizyt i nie zapewnił ochrony samolotów w Smoleńsku. Sąd uznał, że oskarżony spowodował zagrożenie dla prezydenta i premiera.

Jaką karę orzekł sąd ws. Pawła Bielawnego?

Sąd skazał Bielawnego na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu. Prokuratura wnosiła o karę łączną 2 lat więzienia w zawieszeniu na 5 lat, 10 tys. zł grzywny oraz zakaz wykonywania zawodu funkcjonariusza BOR na 10 lat. Obrona domagała się uniewinnienia.

zamach

gazeta.pl

 

Szef centroprawicy w europarlamencie: Najważniejszy jest Trybunał Konstytucyjny

Tomasz Bielecki (Bruksela), 21.06.2016

Manfred Weber, szef centroprawicy w Parlamencie Europejskim

Manfred Weber, szef centroprawicy w Parlamencie Europejskim (GERARD JULIEN / AFP/EAST NEWS)

– Wzywam Komisję Europejską, by określiła i trzymała się czerwonych linii w sprawie polskiego Trybunału Konstytucyjnego – mówi Manfred Weber, szef centroprawicy w Parlamencie Europejskim.

Manfred Weber, przewodniczy największej frakcji europarlamentarnej – chadeckiej Europejskiej Partii Ludowej (należą do niej m.in. CDU/CSU, PO i PSL). W zeszłym tygodniu był w Warszawie. Jak mówi „Wyborczej”, „największe wrażenie” wywarło na nim spotkanie z prezesem TK Andrzejem Rzeplińskim.

Słowa o nieprzekraczalnych czerwonych liniach to „polityczne przesłanie” Webera dla przewodniczącego Komisji Europejskiej Jeana-Claude’a Junckera oraz I wiceszefa KE Fransa Timmermansa. Weber tłumaczy, że te linie to realizacja uprawnień Trybunału Konstytucyjnego: publikacja jego wszystkich werdyktów i zaprzysiężenie prawidłowo wybranych sędziów Trybunału.

– Można odnieść wrażenie, że prawie nie ma komunikacji między Trybunałem Konstytucyjnym i rządem. Można mieć różne spojrzenia, ale trzeba rozmawiać – powiedział Weber. Ale uważa, że choć rząd wciąż nie dostarcza Brukseli odpowiedzi na opinię Komisji Europejskiej o stanie praworządności w Polsce, to należy trzymać się „postępowania zorientowanego na dialog”.

Czy nie obawia się, że procedura wszczynana przez KE rozpali w Polsce eurosceptycyzm, o którym teraz tak głośno m.in. za sprawą brytyjskiego referendum? – Tu chodzi o pryncypia. Nie o europejską superwładzę, lecz o pryncypia i wartości europejskie. Bierność przyniosłaby większą szkodę Polsce i jej miejscu w Europie – przekonuje Weber.

Jak mówi, jest zadowolony, że UE i USA współpracują w kwestii praworządności w Polsce. – Zbliża się szczyt NATO. Myślę, że także Amerykanie poruszą te kwestie – mówi.

Jednocześnie Manfred Weber apeluje, by debatę w UE ograniczyć do sprawy TK oraz wolności mediów, pomimo że w Polsce są przyjmowane inne niepokojące ustawy (np. o handlu ziemią). – Nam chodzi o fundamentalną strukturę państwa i o możliwość, by każde nowe prawo mogło być sprawdzone przez niezależny TK – tłumaczy.

Dlatego chce, by ewentualna nowa rezolucja Parlamentu Europejskiego o Polsce (wstępnie planowana na lipiec) też skupiła się na TK. – Bez żadnych innych tematów, bez np. debaty o prawie aborcyjnym. Spotkałem się w Warszawie z przedstawicielami Kościoła katolickiego. Wyjaśniałem, że nie jestem za angażowaniem europarlamentu w tę debatę. Moje zmartwienie to głównie TK i wolność mediów – mówi Weber.

Zobacz także

apel

wyborcza.pl

 

Włoch po urazie mózgu zaczął mówić po francusku i zachowywać się jak Francuz. Prasa: „patologiczna frankofilia”

ar, pap, 21.06.2016

Uraz głowy

Uraz głowy (123RF)

Włoscy neuropsycholodzy opisali niezwykle rzadki przypadek swojego 50-letniego rodaka, który w następstwie urazu mózgu zaczął nagle mówić po francusku, choć prawie nie znał tego języka. Sytuacja ta, według naukowców, jest przykładem tzw. kompulsywnego syndromu języka obcego.

Przypadek przeanalizowali dokładnie włoscy badacze ze szpitala w Somma Lombardo (prowincja Varese, Lombardia), wspólnie z psychologami z Edynburga. Wyniki badania opisało czasopismo naukowe „Cortex”, a o sprawie głośno jest we francuskiej prasie, także popularnej.

Jak podało popularnonaukowe czasopismo „Sciences et Avenir”, bohaterem historii jest Włoch w wieku 50 lat o inicjałach J.C., który, doznawszy uszkodzenia mózgu, zaczął w sposób kompulsywny posługiwać się językiem francuskim, mimo że ostatni raz używał go ponad trzydzieści lat temu.

Badacze sprecyzowali, że włoski pacjent cierpi na uszkodzenie naczyń krwionośnych, a dokładniej tętnicy podstawnej (łac. arteria basilaris), usytuowanej w tylnej części mózgu.

Objawami tego urazu u Włocha była – jak to określiło żartobliwie popularnonaukowe czasopismo „Sciences et Avenir” – „patologiczna frankofilia”. Z dnia na dzień pacjent zaczął nie tylko zwracać się do otoczenia po francusku, ale także naśladować obsesyjnie francuski styl życia: kupować bagietki, czytać prasę i oglądać filmy w tym języku. W dodatku, jak zaobserwowano, co rano otwierając okna sypialni woła do przechodniów z euforią: „Bonjour!”.

Co prawda – zauważyło „Sciences et Avenir” – J.C. robi po francusku wiele błędów, zwłaszcza gramatycznych i ma dość ubogie słownictwo, ale mówi szybko i jego komunikaty są zrozumiałe. Co istotne, nie wtrąca do tych słów żadnych włoskich wyrazów. I jeszcze jedno: Włoch wysławia się w tym języku z teatralną intonacją, dużo gestykuluje, co daje słuchaczom wrażenie, jakby parodiował stereotypowego Francuza.

Badacze zaznaczyli, że przed urazem mózgu Włoch znał tylko podstawy francuskiego, których nauczył się w liceum i że ostatni raz używał tego skąpego zasobu, gdy w młodości miał romans z Francuzką. Od tamtej pory nic go nie łączyło z tym językiem. Nie zdradzał też w żadnym stopniu fascynacji kulturą francuską.

Według autorów badania – dodał dziennikarz popularnonaukowy dziennika „Le Monde”, Pierre Barthélémy – objawy te utrzymują się od czterech lat, mimo poddania J.C. kuracji farmakologicznej. Oprócz problemów ze snem oraz zaburzeń pamięci dotyczących ostatnich trzech lat, pacjent nie cierpi na inne dolegliwości.

Neuropsycholodzy stwierdzili, że w przypadku J.C. doszło do sytuacji, kiedy w wyniku urazu mózgu prawie zapomniany język, którego pacjent uczył się w młodości, nagle reaktywował się i „zastąpił” mu język ojczysty. Badacze określili to jako „kompulsywny syndrom języka obcego”. Towarzyszy też temu – dodali naukowcy – osobliwa „mania”, która opiera się na bezbrzeżnej fascynacji kulturą związaną z tym językiem.

Przypadku J.C., niezwykle rzadkiego, nie należy mieszać z innym, również unikalnym zjawiskiem: „syndromem obcego akcentu” (opisanym po raz pierwszy w 1907 roku). Polega on na tym, że osoby po udarze mózgu zaczynają mówić we własnym języku z akcentem przypominającym język obcy. Ten syndrom pojawia się nawet wtedy, gdy dana osoba po udarze nigdy nie posługiwała się językiem, którego akcent zdaje się naśladować.

Zobacz także

włoch

wyborcza.pl

Minister edukacji utajnia konsultacje na temat przyszłości edukacji w Polsce

Justyna Suchecka, Mateusz Mielczarek, 21.06.2016

Anna Zalewska

Anna Zalewska (Fot.Michał Walczak / Agencja Gazeta)

– Debaty, które zorganizowało Ministerstwo Edukacji Narodowej, nie były prawdziwymi konsultacjami – krytykują społecznicy. I dziwią się, że przebieg spotkań był niejawny, a ich uczestnicy pozostają anonimowi. Pytają, kto teraz zdecyduje, co dla uczniów najlepsze.

27 czerwca w Toruniu Anna Zalewska, szefowa MEN, ma zaprezentować efekty kilkumiesięcznego cyklu spotkań pod hasłem „Uczeń. Rodzic. Nauczyciel. Dobra zmiana”. Było to m.in. 16 wojewódzkich debat na cztery tematy: finansowanie, kształcenie zawodowe, szkolnictwo specjalne, bezpieczeństwo, a także dziesiątki spotkań w mniejszych grupach. Ich uczestnicy mieli dyskutować już o konkretnych rozwiązaniach, m.in. o nowych podstawach programowych poszczególnych przedmiotów.

W Toruniu mamy się dowiedzieć m.in., jaki będzie dalszy los gimnazjów. Czy zostaną całkowicie zlikwidowane, by przywrócić ośmioklasową podstawówkę? A może teraz skierujemy do nowych gimnazjów młodsze dzieci – te z klas 5-8? Min. Zalewska od tygodni unikała jednoznacznej deklaracji, mówiąc, że „debata dopiero trwa”.

Tę ministerialną debatę w poniedziałek 20 czerwca w siedzibie Związku Nauczycielstwa Polskiego krytykowali nauczycieli i przedstawiciele organizacji pozarządowych. Tu zaprezentowali swój „Raport obywatelski”. To zbiór opinii i doświadczeń, m.in. ZNP, ruchu Obywatele dla Edukacji oraz fundacji Przestrzeń dla Edukacji, których przedstawiciele na różnych etapach brali udział w ministerialnych spotkaniach.

Iga Kaźmierczyk z fundacji Przestrzeń dla Edukacji: – Liczyliśmy na to, że debata będzie powszechna, publiczna i bardzo szeroka, ale nie była. Przebieg spotkań był tajny, nie wiemy, co zostało na nich ustalone, nie wiemy nawet, kto był na liście 1840 ekspertów.

Zofia Grudzińska z ruchu Obywatele dla Edukacji: – Partie, zamiast działać dla dobra społecznego, realizują bieżące interesy.

Prezes ZNP Sławomir Broniarz zwracał się do obecnej na debacie minister Zalewskiej: – Wasza teczka miała być pełna ustaw, ale chyba nie było w niej kartek. Burzenie jest łatwiejsze niż budowanie. Dlaczego kończymy debaty 27 czerwca? Tak ważne wydarzenie już po zakończeniu roku szkolnego to nie tylko zabieg socjotechniczny, to pokaz arogancji. Mówi pani, że będzie wybierała najlepsze rozwiązania z tych debat, ale kto będzie oceniał, co jest dla szkoły najlepsze?

Grażyna Ralska z małopolskiego ZNP: – Specjaliści przyjeżdżali, by poważnie rozmawiać. Spotkali się ludzie, które znają się na edukacji, i liczyli na poważną rozmowę. Bardzo się zawiedliśmy.

Minister edukacji ze spotkań jest jednak zadowolona. Twierdzi też, że data wieńczącej je debaty w Toruniu jest dobra, bo zmiany strukturalne, które planuje, dotyczą dopiero roku 2017.

– Będzie czas, żeby je konsultować i się przygotować. Od września 2016 nic się nie zmieni – zapewniała mniej więcej 100 osób obecnych na prezentacji raportu obywatelskiego. – Debaty przyniosły konkretne rozwiązania, które zaprezentujemy w Toruniu. Robimy to właśnie tam z szacunku dla akcji „Ratujmy gimnazja”, która tam ruszyła. I tak naprawdę zaprezentujemy ustawy pisane przez obywateli.

Po raz kolejny chwaliła się przeprowadzonymi w ostatnich tygodniach zmianami, m.in. likwidacją „godzin karcianych” i przywróceniem obowiązku szkolnego dla siedmiolatków. Na krytykę, że zrobiono to bez konsultacji, odpowiadała, że „tego chcieli obywatele”.

Anonimowości ekspertów minister broniła, mówiąc, że „niektórzy nie życzą sobie podawania nazwisk”. Przyznała równocześnie, że w Toruniu nie będzie miejsca na dyskusje i debaty – w planie jest tylko dwugodzinna prezentacja tego, co wypracowało MEN.

Cały „Raport obywatelski” i przebieg poniedziałkowej dyskusji dostępny jest na stronie raportobywatelski.pl

Zobacz także

szefowa

wyborcza.pl

 

Prezydent Poznania stawia wojsku ultimatum. „Albo wątek smoleński, albo asysta wojskowa”

AB, 21.06.2016

Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak

Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak (ANDRZEJ MONCZAK)

1. W Poznaniu trwają przygotowania do 60. rocznicy strajków
2. Wojsko chce, by w apelu wymieniono też ofiary katastrofy Tu-154
3. Prezydent Poznania: Jeśli żołnierze nie zrezygnują, nie będzie asysty

Prezydent Poznania nie chce łączyć obchodów Czerwca ’56 z katastrofą smoleńską.  Innego zdania jest MON, które uzależnia udział wojska w uroczystościach właśnie od uwzględnienia w Apelu Pamięci ofiar katastrofy. Teraz Jacek Jaśkowiak stawia ultimatum: jeśli żołnierze nie zrezygnują z wątku smoleńskiego podczas obchodów, on zrezygnuje z asysty wojskowej – podaje poznańska „Gazeta Wyborcza”. Wcześniej prezydent zaapelował do MON, by zrezygnowało z pomysłu, jednak do tej pory nie dostał oficjalnej odpowiedzi od resortu.

Dowiedz się więcej:

Jak wojsko tłumaczy swoje żądania?

Major Wojciech Nawrocki, komendant poznańskiego garnizonu, powołał się na polecenie ministra obrony narodowej. Antoni Macierewicz w rozmowie z dziennikarzami podtrzymał to stanowisko – jak twierdzi, rezygnacja z apelu byłaby „selekcjonowaniem pamięci o tych, którzy zginęli za ojczyznę”. Szef MON dodał też, że nazwiska ofiar przywołuje się podczas wszystkich uroczystości z asystą wojska. CZYTAJ WIĘCEJ >>>

Dlaczego prezydent poznania nie zgadza się na wniosek MON?

Jacek Jaśkowiak tłumaczył, że odpowiada za to, by uroczystości przebiegały w spokoju. – Jeżeli dojdzie do incydentów, w obecności prezydentów państw, to ja za to będę ponosił odpowiedzialność – mówił. Jak dodał, plany MON krytykowała także grupa kombatantów Poznańskiego Czerwca i część radnych. Oburzenie wyrazili też mieszkańcy. – Czym innym są polegli w Czerwcu ’56, te 58 osób, które wtedy zginęły w walce o wolność i demokrację, a czym innym jest katastrofa lotnicza, która nie miała precedensu w historii Polski, ale to była katastrofa – wyjaśniał. CZYTAJ WIĘCEJ >>>

Kiedy odbędą się obchody 60. rocznicy strajków?

Główne uroczystości upamiętniające Poznański Czerwiec odbędą się 28 czerwca. W obchodach planowana jest obecność prezydentów Polski i Węgier. Uroczystościom ma towarzyszyć wojskowa asysta honorowa.

Co wydarzyło się w Czerwcu ’56?

60 lat temu, 28 czerwca 1956 r., poznańscy robotnicy Zakładów Cegielskiego (wówczas Zakładów im. Stalina) podjęli strajk generalny i zorganizowali demonstrację uliczną, krwawo stłumioną przez milicję i wojsko. Następstwem robotniczego wystąpienia stały się dwudniowe starcia na ulicach miasta. Według badań IPN w starciach zginęło co najmniej 58 osób, a kilkaset zostało rannych.

prezydentPoznania

gazeta.pl

Stołeczny ratusz bierze się za tablicę Lecha Kaczyńskiego. Na dniach wiążąca decyzja

TS, 21.06.2016

Kaczyński podczas odsłonięcia tablicy pamiątkowej poświęconej bratu

Kaczyński podczas odsłonięcia tablicy pamiątkowej poświęconej bratu (JACEK MARCZEWSKI)

1. Stołeczny ratusz wyda decyzję nakazującą rozbiórkę tablicy L. Kaczyńskiego
2. Wiceprezydent Warszawy: „Jesteśmy po konsultacjach z konserwatorem”
3. Tablica ku pamięci byłego prezydenta stanęła w nocy przed 10 kwietnia

– Jesteśmy już po konsultacjach z miejskim konserwatorem zabytków. W ciągu najbliższych dni zostanie wydana decyzja nakazująca rozbiórkę obiektu – powiedział w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” wiceprezydent Warszawy Jarosław Jóźwiak. Chodzi o tablicę upamiętniającą prezydenta Lecha Kaczyńskiego, która stanęła przed stołecznym ratuszem w nocy z 9 na 10 kwietnia.

Dowiedz się więcej:

Kiedy i gdzie postawiono tablicę Lecha Kaczyńskiego?

Tablicę, przytwierdzoną do głazu narzutowego, odsłonięto w niedzielę 10 kwietnia, podczas obchodów szóstej rocznicy katastrofy pod Smoleńskiem. Postawiono ją na dziedzińcu Pałacu Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu – klasycystycznego budynku, który powstał w 1825 roku.

Jaki napis umieszczono na tablicy Lecha Kaczyńskiego?

Na tablicy znalazło się sformułowanie: „Poległ pod Smoleńskiem”. – Rada wskazała, że takie słowa mogą dotyczyć tylko żołnierzy poległych w boju i jest nieodpowiednie dla tego, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku – ocenia rzecznik prasowy Urzędu m.st. Warszawy Bartosz Milczarczyk.

stołeczny

gazeta.pl

 

Poseł Nowoczesnej: „Kaczyński chce, by Lech został błogosławiony”. PiS wydał w tej sprawie komunikat

jagor, 20.06.2016

Lech Kaczyński

Lech Kaczyński (Fot. Dominik Werner / Agencja Gazeta)

1. Taką tezę przedstawił kilka dni temu Paweł Rabiej z Nowoczesnej
2. Członek tej partii twierdzi, że misją prezesa jest beatyfikacja brata
3. Do tych słów odniósł się w komunikacie klub Prawa i Sprawiedliwości

Paweł Rabiej w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” powiedział, że PiS dopiero rozpoczyna wielką grę w marszu po pełnię władzy. Jednym z elementów tej gry ma być „zmiana ordynacji wyborczej i wprowadzenia systemu na wzór niemiecki, łączącego jednomandatowe okręgi wyborcze i listę ogólnokrajową” – stwierdził polityk Nowoczesnej.

Jak wyjaśnił, dla Kaczyńskiego kończy się „paliwo polityczne”, a „misja wciąż nie została wykonana”. Dopytywany jaką misję ma na myśli, Rabiej powiedział:

Jarosław Kaczyński chce, by Lech został błogosławiony. Rozmawiają o tym z biskupami, rozmawiają w Watykanie. Wyczuwają grunt i wzmacniają okołosmoleńską martyrologię.

Po sześciu dniach od publikacji wywiadu, głos w sprawie zabrała rzeczniczka Klubu Parlamentarnego PiS. Beata Mazurek, która Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego nazwała „zespołem kolesi”, teraz w imieniu PiS wydała specjalny komunikat:

W związku z serią nieprawdziwych i oszczerczych publikacji prasowych oraz wypowiedzi polityków opozycji na temat rzekomych działań podejmowanych w celu sondowania możliwości rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego Śp. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego oświadczam:

Ani dziś ani w przeszłości nikt nie podejmował wyżej wskazanych działań, nie ma też jakichkolwiek planów podejmowania ich w przyszłości. Insynuacje na ich temat są, jak wszystko na to wskazuje, już nie pierwszy raz rozpowszechniane przez osoby wrogo nastawione do wszystkiego, co wiąże się z pamięcią Śp. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.

Jest oczywiste, że dziś ich celem jest skompromitowanie planów budowy pomnika Ofiar Katastrofy Smoleńskiej i pomnika Śp. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Całe przedsięwzięcie kompromituje jego autorów i jeszcze raz potwierdza, że kampanie skierowane przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu, zarówno w czasie, gdy pełnił funkcję Prezydenta RP, jak i po Jego tragicznej śmierci, prowadziły osoby gotowe sięgnąć po nawet najbardziej haniebne metody działania.

Zaangażowanie niektórych mediów w kampanię, traktujemy jako świadome wprowadzenie opinii publicznej w błąd. Wyrażamy nadzieję, że odpowiednie organy związków dziennikarzy ocenią właściwie inspiratorów i realizatorów kampanii.

poseł

TOK FM

 

Tajemny krąg prezesa Kaczyńskiego w PiS. Szydło nie wejdzie do ścisłych władz?

Agata Kondzińska, 21.06.2016

Warszawa, 20 czerwca 2015 r. Beata Szydło (wtedy kandydatka na premiera), prezes PiS Jarosław Kaczyński i prezydent Andrzej Duda podczas pierwszej po wyborach prezydenckich konwencji PiS-u

Warszawa, 20 czerwca 2015 r. Beata Szydło (wtedy kandydatka na premiera), prezes PiS Jarosław Kaczyński i prezydent Andrzej Duda podczas pierwszej po wyborach prezydenckich konwencji PiS-u (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Na początku lipca Jarosław Kaczyński potwierdzi swoje przywództwo w partii. Wyborczy kongres niespodzianek nie przyniesie. Te mogą być dopiero przy doborze najbliższych współpracowników i nowej mapie regionów.

2 lipca w warszawskiej hali Expo kongres PiS-u wybierze nowe władze partii. Kandydat na prezesa jest jeden: Jarosław Kaczyński. PiS-em rządzi już 13 lat, z krótką przerwą tuż po katastrofie smoleńskiej, kiedy partię przekazał zaufanemu współpracownikowi wiceprezesowi PiS-u Adamowi Lipińskiemu. Przez te lata lider PiS-u tylko raz miał kontrkandydata, chociaż do wyborczego starcia nie doszło. W 2009 r. przeciwko prezesowi PiS-u chciał startować były już poseł tej partii Zbigniew Girzyński. To miało być jego alibi przed wyrzuceniem z partii. – Wymyśliłem, że jest coś, co zapewni mi immunitet przynajmniej na pewien czas. Wystartuję na prezesa PiS-u, oczywiście przegram to, ale głupio będzie targać polityka, z którym się wygrało – wspomniał w rozmowie z „Wyborczą” Girzyński.

Do konfrontacji nie doszło, bo PiS tak zmienił partyjną ordynację wyborczą, by kandydat na prezesa zebrał 20 proc. podpisów wśród delegatów na kongres. A to oznaczało jawne poparcie 250 osób. Girzyński wycofał się z kandydowania i został w partii.

2 lipca ponad tysiąc delegatów na kongres PiS-u nie tylko wybierze lidera partii, ale też do 120 członków rady politycznej (z automatu wchodzą do niej m.in. parlamentarzyści, europosłowie, władze partii, szefowie regionów). Rada polityczna nie jest tu bez znaczenia, bo to jej członkowie – na wniosek prezesa PiS-u – powołują wiceprezesów partii. Zgłaszanie wiceprezesów jest jednak wyłączną kompetencją prezesa PiS-u. Dlatego w partii mnożą się spekulacje o tym, kto wejdzie do grona najbliższych współpracowników. Jest teoria, że wiceprezesem nie będzie już Beata Szydło.

– Jest pewien dyskomfort, że premier rządu jest w takiej zależności i podległości partyjnej od prezesa. Lepiej wizerunkowo byłoby, gdyby premier była np. szefową rady programowej – mówi jeden z polityków PiS-u.

Takie rozważania rodzą jednak kolejne pytania: co w takiej sytuacji z pozostałymi wiceprezesami, bo wszyscy oni są w rządzie. Antoni Macierewicz jest ministrem obrony narodowej, Mariusz Kamiński koordynatorem służb specjalnych, a Adam Lipiński – ministrem w kancelarii premiera odpowiedzialnym za kontakty z parlamentem.

– Albo wszyscy stracą partyjne funkcje, ale wiceprezesami nie zostaną też wicepremierzy Mateusz Morawiecki i Piotr Gliński, albo wszyscy zostają, a krąg wiceprezesów rozszerza się o kolejne osoby – mówi polityk z rządu.

Wtedy do ścisłego grona współpracowników Kaczyńskiego mogą dołączyć dwaj wicepremierzy. Gliński – za misję bycia premierem technicznym i budowę rady programowej PiS-u. Morawiecki, by wysłać na zewnątrz sygnał, że PiS stawia na gospodarkę. W PiS-ie opowiadają, że wicepremier jest częstym gościem prezesa. W siedzibie partii przy ul. Nowogrodzkiej jest widywany przynajmniej raz w tygodniu, jeździ też sporo po Polsce, ma ambicje polityczne, by budować swoją pozycję.

W PiS-ie spekulują, że doceniona przez prezesa PiS-u może zostać minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska za sprawne wprowadzenie flagowego projektu partii 500 plus. Ale wtedy, gdy zwycięży koncepcja, że ministrowie nadal są wiceprezesami partii.

– Niektórzy powinni pamiętać, że obowiązuje hierarchia w partii, dlatego pewnie zostanie po staremu – obstawia jeden z posłów.

PiS szykuje też zmiany w regionach. W 2014 r., by nie wzniecać konfliktów w partii tuż przed wyborami samorządowymi, PiS przełożył wybór szefów lokalnych struktur. Nie zorganizował ich też w wyborczym roku 2015. Od tego czasu w regionach rządzą powołani na czas nieokreślony pełnomocnicy. Teraz, przed wyborami lokalnych szefów, PiS chce zmienić granicę okręgów. Dziś ma ich 41 – na wzór okręgów wyborczych do Sejmu.

– Ta liczba może się zmienić, bo niektóre okręgi połączymy, inne podzielimy. Zwłaszcza tam, gdzie są konflikty, każdy dostanie swój kawałek do rządzenia i spory w terenie się skończą – opowiada polityk PiS-u.

Zobacz także

tajemny

wyborcza.pl

 

Jak Antoni Macierewicz tłumaczy się z kontaktów z byłym esbekiem? Minister obrony odpowiada na publikację „Wyborczej”

Tomasz Piątek, 21.06.2016

Macierewicz jest w radzie fundacji, której prezesuje Luśnia. I wie o tym, bo zgłasza to od dawna w swych oświadczeniach majątkowych

Macierewicz jest w radzie fundacji, której prezesuje Luśnia. I wie o tym, bo zgłasza to od dawna w swych oświadczeniach majątkowych (JAN RUSEK)

W ostatnim „Magazynie Świątecznym” zamieściliśmy tekst o milionerze Robercie Luśni, współpracowniku Antoniego Macierewicza oraz niegdyś Służby Bezpieczeństwa PRL, powiązanym też z prokremlowską partią Zmiana. Minister obrony tłumaczy się wykrętnie.

ANTONI MACIEREWICZ, JEGO FIRMA I JEGO TW, CZYLI CZEGO NIE WIEMY O POGROMCY „UKŁADU”. Dziennikarskie śledztwo „Wyborczej”>>>

Oto pytania, które przesłaliśmy ministrowi obrony narodowej, i odpowiedzi jego rzecznika Bartłomieja Misiewicza. Udowadniamy, że są niewystarczające. Stosujemy minimalne skróty i przestawiamy kolejność pytań dla czytelności tekstu. Na koniec piszemy o innych niepokojących związkach Macierewicza.

* „WYBORCZA”: Dlaczego minister utrzymuje (choćby formalną) więź ze zdemaskowanym płatnym TW? Przecież od lat głosi, że należy zwalczać wpływy byłych współpracowników SB.

RZECZNIK: Minister Macierewicz NIE utrzymuje żadnych kontaktów z Robertem Luśnią. Natychmiast po uzyskaniu wiedzy o współpracy pana Luśni został on wydalony z RKN, było to kilkanaście lat temu. Od tamtego czasu minister Macierewicz nie widział się i nie rozmawiał z Luśnią.

Nie pytaliśmy ministra o TOWARZYSKIE kontakty, lecz o wszelkiego rodzaju związek, nawet formalny. W świetle akt sądowych on istnieje – Macierewicz jest w radzie fundacji, której prezesuje Luśnia. I wie o tym, bo zgłasza to od dawna w swych oświadczeniach majątkowych, włącznie z tymi ostatnimi z lat 2015-16. Podobnie jak wieloletni współpracownik Macierewicza, były szef UOP Piotr Naimski, który też jest we władzach fundacji.

* Czy zna Konrada Rękasa? Czy wie, że jest on kolegą i sojusznikiem Luśni? Czy wie, że Rękas jest wiceprzewodniczącym proputinowskiej partii Zmiana i że był obserwatorem referendum na Krymie po rosyjskiej inwazji?

RZECZNIK: Z panem Rękasem minister Macierewicz spotkał się raz na korytarzu w Sejmie na początku lat 2000. Minister nie utrzymywał i nie utrzymuje żadnych kontaktów z panem Rękasem ani nie zna jego powiązań politycznych.

Po publikacji naszego tekstu Konrad Rękas na Facebooku zaprzeczył powyższemu twierdzeniu ministra:

„Jeszcze w 2005 roku Pan Minister osobiście, acz tylko na krótki czas i do określonych zadań, powołał mnie na pełnomocnika KW Ruch Patriotyczny w okręgach lubelskim i chełmskim w wyborach do Sejmu RP. Ostatni raz faktycznie spotkaliśmy się bodaj w roku 2011 w Krasnymstawie podczas jednej z kolejnych kampanii. Moje nazwisko można też znaleźć na łamach czasopisma >>Głos<< redagowanego przez p. Antoniego Macierewicza”.

* Czy wie, kto był oficerem prowadzącym Luśni w SB? Czy miał kontakty z tym oficerem?

RZECZNIK: Minister Macierewicz nie wie, kto był oficerem prowadzącym Roberta Luśni. Z dokumentów, które referowano ministrowi, wynikało, że chyba nazywał się Nadworny i rozpracowywał drukarnię Ruchu Młodej Polski (A. Halla) i środowiska prawicowe. Minister nigdy nie miał kontaktów z tą osobą.

Do tej odpowiedzi zaraz się odniesiemy.

* Kiedy i gdzie poznał prof. Chrisa (Krzysztofa) Cieszewskiego, członka zespołu ekspertów smoleńskich? Od kiedy wie, że Cieszewski figuruje w archiwach SB jako TW? Czy wie, kto był oficerem prowadzącym Cieszewskiego? W jaki sposób Cieszewski otrzymał paszport na wyjazd do Kanady?

RZECZNIK: Pana Cieszewskiego minister Macierewicz poznał na jednej z konferencji smoleńskich organizowanych przez prof. Piotra Witakowskiego. Fałszywka na temat jego współpracy, którą rozpowszechniają niektóre stacje telewizyjne, to potwarz. Pan Cieszewski wystąpił do sądu o autolustrację i został w pełni i jednoznacznie oczyszczony ze wszystkich zarzutów. Wyrok jest prawomocny.

Rzecznik nie odpowiedział na pytanie o wyjazd Cieszewskiego na Zachód. Pomija to, że z ramienia SB Cieszewskim zajmował się Józef Nadworski, który prowadził też Luśnię. Z audycją Tomasza Sekielskiego o Cieszewskim trzy lata temu Macierewicz próbował już polemizować. Wystąpił w niej Nadworski pod nazwiskiem. Czy Macierewicz nie skojarzył go ze wspomnianym przez siebie Nadwornym?

* Od kiedy minister wie o współpracy Luśni z SB? Czy dopiero od jego demaskacji w latach 2003-05, gdy odbył się proces lustracyjny TW „Nonparel”?

RZECZNIK: O zarzutach współpracy Roberta Luśni z SB minister Macierewicz dowiedział się, gdy informację tę przekazał Rzecznik Interesu Publicznego, weryfikując oświadczenia poselskie. Od razu Luśnia został zawieszony, a następnie wydalony z Ruchu Katolicko-Narodowego i z koła poselskiego ().

A więc Macierewicz, choć w 1991 r. jako szef MSW tropił agentów SB wśród kolegów, o współpracy Luśni dowiedział się dopiero 14 lat później? Podczas gdy np. Tomasz Wołek słyszał o niej już w latach 80., a Krzysztof Król – w latach 90.

* Czy minister miał coś wspólnego z zatrudnieniem mec. Andrzeja Lew-Mirskiego w roli obrońcy Luśni w procesie lustracyjnym?

RZECZNIK: Minister Macierewicz wie, że mecenas Lew-Mirski podjął się tej obrony, i to wyczerpuje wiedzę ministra w tym temacie.

Ministrowi nie przeszkadza, że jego zaufany adwokat bronił płatnego TW. Minister wciąż współpracuje z Lew-Mirskim – MON zawarł z nim kontrakt na mniej więcej 120 tys. zł.

* Do kogo należy Medinvest Corporation, większościowy wspólnik w firmie Dziedzictwo Polskie, w której udziały miał i ma Macierewicz? Kto zaprosił Medinvest do zainwestowania w Dziedzictwo Polskie? Czy wejście Medinvest do Dziedzictwa było wynikiem sporu Macierewicza ze wspólnikami z USA?

RZECZNIK: Medinvest Corporation był własnością wybitnego i zasłużonego, zmarłego już działacza polonijnego Janusza Subczyńskiego, który był twórcą największej organizacji niepodległościowej w USA o nazwie Pomost. Pan Subczyński swoim wysiłkiem wsparł działalność „Głosu”. Nie był to wyraz żadnego sporu, lecz wsparcia dla publicystyki niepodległościowej w Polsce. Dziedzictwo Polskie nie prowadzi działalności od 2007 r. Minister Macierewicz posiada 10 proc. udziałów w spółce Dziedzictwo Polskie.

Minister nie mówi, do kogo dziś należy Medinvest Corporation – z którą wciąż jest powiązany. A z Krajowego Rejestru Sądowego wynika, że Macierewicz ma więcej niż dozwolone 10 proc. udziałów w Dziedzictwie, mianowicie – ponad 12,5 proc. (340 z 2712 udziałów).

* Czy Macierewicz nakłonił Luśnię, by spółka Herbapol Lublin, której Luśnia był wiceprezesem, wykupiła usługi reklamowe w firmie wydającej „Głos”? Czy tak opłacone reklamy się ukazały? Czy wiedział, że w tej sprawie toczyło się śledztwo prokuratury, gdyż Luśnia wydał pieniądze Herbapolu bez wiedzy i zgody pozostałych członków zarządu?

RZECZNIK: Robert Luśnia zwrócił się z prośbą o umieszczenie reklam i to zostało wykonane. Działo się to w latach 90., więc w sposób oczywisty nikt nie wiedział, że był on współpracownikiem SB w środowisku ministra i całego „Głosu” w latach 80. Minister Macierewicz nie ma żadnej wiedzy o wzmiankowanym śledztwie, żadne organy nigdy nie zwracały się w tej sprawie do ministra Macierewicza.

Nie znaleźliśmy żadnych reklam Herbapolu Lublin i powiązanych spółek w rocznikach „Głosu” w Bibliotece Narodowej z lat 1996-98 (wtedy doszło do nadużyć, które badała prokuratura) ani z lat 1999-2002 (gdy Luśnia wciąż był w Herbapolu). Nie było też artykułów sponsorowanych ani insertów (luźnych wkładek reklamowych). Był za to cennik dla reklamodawców. Co z niego wynika? Według prokuratury Luśnia na usługi „akwizycyjne i reklamowe” przekazał łącznie 52 tys. zł trzem firmom (wśród nich było Dziedzictwo Polskie wydające „Głos”). Gdyby choć jedna dziesiąta tej kwoty została wydana na reklamy w „Głosie”, to wg cennika w piśmie byłoby:

* 5 wielkich reklam Herbapolu o pow. 535,5 cm kw.

* albo 25 dużych reklam o pow. 210 cm kw.,

* albo 125 ogłoszeń o pow. 40,9 cm kw.,

* albo 200 małych ogłoszeń o pow. 23 cm kw.

Szef MON a polscy zwolennicy Putina

Nie chodzi tylko o Konrada Rękasa z proputinowskiej partii Zmiana.

Według „Newsweeka” i wPolityce współtwórcą i organizatorem Obrony Terytorialnej („armii leśnej Macierewicza”) jest płk Krzysztof Gaj, szef Zarządu Organizacji i Uzupełnień Sztabu Generalnego. W wywiadzie dla TV Republika dyskredytował on armię ukraińską jako źle zaopatrzoną, a walczących z Rosją żołnierzy i bojowników – jako chciwych na pieniądze. Wywiad dostępny jest w sieci. Na portalu Kresy.pl można znaleźć tekst o Ukrainie „Faszyzm u naszych bram” podpisany przez Krzysztofa Gaja. Cytujemy: „W tym miejscu doskonale rozumiem Putina – to są faszyści. I Putin ma w zupełności rację – z nimi trzeba walczyć, bo Europę z ich przyczyny ogarnie pożoga”. Autor sugeruje, że robotnicy polskich zakładów zbrojeniowych powinni strajkować, by nie dopuścić do uzbrajania armii ukraińskiej.

Gaj uzyskał doktorat na Uniwersytecie Przyrodniczo-Humanistycznym w Siedlcach. Tę publiczną uczelnię wspiera Stowarzyszenie Przyjaciół UPH, jego prezesem jest Stanisław Cieniuch, członek rady Polsko-Rosyjskiej Izby Handlowo-Przemysłowej. Wiceprzewodniczącym tej rady jest Siergiej Katyrin, przedstawiciel Rosji w Szanghajskiej Organizacji Współpracy. Jest to blok polityczno-gospodarczo-militarny mający być chińsko-rosyjską przeciwwagą dla Zachodu.

Na UPH wykłada prezes Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego Adam Wielomski, który nazwał rząd w Kijowie juntą – tak samo ten rząd nazywa Konrad Rękas. Obaj piszą na współredagowanym przez Rękasa portalu Konserwatyzm.pl (a na Facebooku Wielomski nie szczędzi najwyższych pochwał publicystyce Rękasa).

Rękas i jego partia wiążą się z tzw. sprawą Szołuchy. 8 grudnia 2015 r. rząd PiS powołał Mariana Szołuchę na wiceszefa rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. „Rzeczpospolita” pisała wtedy, że nowe władze tej strategicznej spółki skarbu państwa są bardzo bliskie MON. Znalazł się w nich np. Maciej Lew-Mirski, zaufany człowiek Macierewicza (syn obrońcy Luśni i Cieszewskiego). Już 13 grudnia Szołucha złożył dymisję. Według Polsat News i Wprost.pl – z powodu ujawnienia jego związków z Europejskim Centrum Analiz Geopolitycznych, czyli z think tankiem Mateusza Piskorskiego, szefa partii Zmiana (niedawno zatrzymanego przez ABW za akcję przeciwko szczytowi NATO w Polsce). Szołucha był członkiem zarządu ECAG. Pisał też np. o Rosji i Białorusi dla portalu Geopolityka.org – gdzie za teksty o obszarze „poradzieckim” odpowiada Rękas.

„Szołucha nie mógł trafić do rady nadzorczej PGZ, w skład której wchodzą największe polskie firmy zbrojeniowe, bez zgody szefa MON Antoniego Macierewicza. Polityk (…) najwyraźniej pominął to, z jakim środowiskiem związany był jego nominat” – napisał wtedy Rafał Kotomski, publicysta „Gazety Polskiej” i Onetu.

Fakty te podajemy bez komentarza. MON i PiS zarzucają nam gołosłownie, że piszemy nieprawdę, ale odpowiedzi co do faktów wciąż brak.

Zobacz także

jak

wyborcza.pl

 

 

Clav-aXWIAAtERI