Społeczne protesty przeciw zaostrzeniu ustawy aborcyjnej. Pierwsza demonstracja już jutro
Partia Razem zaprasza na demonstracje „Nie dla torturowania kobiet”, które odbędą się w niedzielę o godz. 14 przed Sejmem i urzędami wojewódzkimi w całej Polsce (fot. facebook.com/partiarazem)
Beata Szydło: „Popieram tę inicjatywę”
U marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego już leży projekt całkowitego zakazu aborcji, który zgłosiły organizacje pro-life (m.in. fundacja Pro-Prawo do Życia). Aby projekt trafił pod obrady, pro-liferzy będą musieli zebrać pod nim 100 tys. podpisów. Nie powinni mieć z tym problemu, bo pod poprzednim, podobnym projektem (odrzuconym we wrześniu 2015 r. przez ówczesny Sejm) zebrali ponad 400 tys. podpisów.
Poparcie dla inicjatywy już zapowiedziała premier Beata Szydło i prezes PiS Jarosław Kaczyński. – W tych sprawach jako katolik po prostu podlegam nauce, którą głoszą biskupi – powiedział na konferencji prasowej. Dodał, że w jego klubie nie będzie dyscypliny głosowania, ale „jest przekonany, że ogromna część klubu, jeśli nie wszyscy, poprą tę propozycję”. Tymczasem według najnowszego badania CBOS większość Polaków nie chce ostrzejszego prawa aborcyjnego.
„Dziewuchy dziewuchom” skrzykują się na fejsie
W internecie już organizują się obywatele, którzy deklarują swój protest przeciw nowej ustawie aborcyjnej. Na Facebooku powstała grupa „Dziewuchy dziewuchom„, do której zapisało się już ok. 40 tys. członków i członkiń. Wbrew nazwie zapisują się do niej nie tylko dziewuchy, choć rzeczywiście kobiety stanowią większość. W ramach grupy już powstają inicjatywy lokalne, m.in. w Trójmieście, Krakowie i Wrocławiu.
„Grupa założona [została] w proteście wobec projektu zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej w Polsce. Łączymy się, aby zorganizować wspólną ponadpartyjną akcję sprzeciwu wobec projektu, który łamie demokratyczne prawa i zagraża życiu kobiet. Zapraszamy wszystkie organizacje oraz instytucje pro-kobiece do udziału we wspólnej kampanii. Kobiety w Polsce zasługują na szacunek!” – piszą administratorki.
Protesty Razem w całej Polsce
Z kolei partia Razem organizuje jutro demonstracje, które odbędą się o godz. 14 przed Sejmem i urzędami wojewódzkimi w całej Polsce. Swój udział zadeklarowało już ponad 4 tys. ludzi, a kolejnych 6 tys. interesuje się wydarzeniem. „Wieszak służy dziś do wieszania ubrań. Kiedyś zdesperowane i pozbawione praw kobiety sięgały po niego, aby przerwać ciążę. Nie pozwólmy, by to okrutne i barbarzyńskie prawo wróciło!” – czytamy w opisie wydarzenia.
„Posłowie chcą torturować polskie kobiety, skazywać je na więzienie, upokorzenie i śmierć. Chcą uczynić z Polski piekło, w którym kobieta, która poroni jest ścigana przez prokuraturę, a badania prenatalne są nielegalne. Nie pozwólmy odebrać sobie godności! Przyjdźcie w niedzielę o 14 pod Sejm. Weźcie ze sobą wieszaki. Zostawimy je posłom, którzy mają za nic zdrowie kobiet” – pisze Razem na Facebooku.
„Wyślij wieszak Pani premier”
Kolejna akcja to „Wyślij wieszak pani premier„. Na Facebooku swój udział zadeklarowało prawie 2 tys. osób, wydarzeniem interesuje się kolejne 2 tys. Inicjatorką jest studentka z Poznania. „Pomysł jest prosty, tani, dostępny. Wyślijmy pani premier wieszak na znak protestu przeciwko ustawie ‚obywatelskiej’ zmierzającej do całkowitego zakazu aborcji” – pisze organizatorka. I dodaje:
„W krajach objętych całkowitym zakazem aborcji kobiety nie przestają stosować metod przerywania ciaży, wręcz przeciwnie, zdesperowane, pozbawione możliwości pomocy łapią sie często niebezpiecznych i strasznych rozwiązań. Druciany wieszak jest symbolem tego, do czego zmusza obywatelki prawo. Obecnie obowiązujaca ustawa antyaborcyjna i tak jest jedną z najostrzejszych w Europie. Gwarantuje absolutnie niezbędne minimum”.
„Nowa ustawa chce zakazać nawet tych skrajnych przypadków – możliwości aborcji w obliczu zagrożenia życia i zdrowia matki, gwałtu i wad płodu. Zakazanie nawet tego minimum to już łamanie praw człowieka i zwykłe tortury. Wyraźmy sprzeciw przeciwko temu barbarzyńskiemu projektowi. Zasypmy panią premier narzędziami które być może przyjdzie nam stosować – drucianymi wieszakami, drutami, kombinerkami, szydłami, obcęgami itd.” – czytamy.
Do pięciu lat więzienia dla lekarza i matki
Projekt i uzasadnienie ustawy przygotowali eksperci instytutu Ordo Iuris.Najważniejszy zapis to zniesienie wszystkich trzech wyjątków dopuszczalności aborcji w Polsce. Dziś aborcja jest dozwolona w trzech sytuacjach: kiedy ciąża stanowi zagrożenie dla życia kobiety, kiedy istnieje prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo kiedy istnieje uzasadnione podejrzenie, że ciąża jest efektem przestępstwa, np. gwałtu.
Projekt zakłada też zmiany w kodeksie karnym. Między innymi dopisanie do niego definicji dziecka poczętego („człowiek w prenatalnym okresie rozwoju, od chwili połączenia się żeńskiej i męskiej komórki rozrodczej”). Do kodeksu ma zostać wprowadzony również zapis, że kto powoduje śmierć dziecka poczętego, podlega karze nawet do pięciu lat więzienia (do trzech lat, jeśli sprawca „działa nieumyślnie”).
To zapisy wymierzone w lekarzy: w przypadku matki zapisano, że sąd może nadzwyczajnie złagodzić karę lub odstąpić od niej, a jeżeli działała nieumyślnie – nie karać w ogóle. Dla lekarza przewidziano tylko jeden wyjątek: nie podlega karze, jeżeli do śmierci dziecka dojdzie podczas ratowania życia matki.
Prawo i Sprawiedliwość gra na czas
Projekt obrońców życia jest teraz PiS-owi nie na rękę. Pojawiają się spekulacje, że marszałek Sejmu może się starać opóźniać jego wprowadzenie do porządku obrad. Potem projekt może utknąć w komisjach. Dzień po świętach – czyli tuż przed upływem czasu, jaki Kuchciński miał na podjęcie decyzji – marszałek odesłał fundacji projekt ustawy z uwagą, że nie określono w nim skutków finansowych, jakie ustawa powoduje.
– Odpowiedzieliśmy tego samego dnia: że nie powoduje skutków finansowych – powiedział w rozmowie z „Wyborczą” Mariusz Dzierżawski z fundacji Pro-Prawo do Życia. Kuchciński może zatem przyjąć zawiadomienie o rejestracji komitetu od razu. Ale może też rozpatrywać poprawkę przez kolejne 14 dni. Kuchciński może też odmówić przyjęcia zawiadomienia. Wtedy PiS zyska dodatkowy czas, bo sprawa trafi do Sądu Najwyższego.
W poprzedniej kadencji Sejmu partia Kaczyńskiego poparła dwa projekty obrońców życia. Ale wtedy wiadomo było, że głosami PO i lewicy zostaną odrzucone w pierwszym czytaniu. Teraz jest inaczej. PiS ma samodzielną większość, a ustawy nie będzie można schować do sejmowej zamrażarki. Pierwsze czytanie projektu obywatelskiego musi się odbyć najpóźniej trzy miesiące po zebraniu podpisów.
PiS nie może odrzucić projektu w pierwszym czytaniu, bo wielokrotnie krytykował za to poprzednią koalicję. Może przeciągać pracę w komisjach, zamawiać kolejne ekspertyzy. Ale w końcu i tak będzie musiał projekt poprzeć albo go odrzucić. Poparcie spowoduje protesty społeczne, odrzucenie – gniew obrońców życia i Episkopatu. Przed Wielkanocą „Rzeczpospolita” pisała o naciskach PiS na Episkopat, żeby ten „uspokoił środowiska pro-life”. Episkopat zdementował te informacje.
Jan Paweł II po trzykroć zdradzony [Debata „Co się dzieje z drzwiami Kościoła”?]
Targowiska koło Krosna. Pomnik Jana Pawła II na polu, na którym w 1997 roku lądował helikopter z papieżem(Fot. Waldek Sosnowski / Agencja Gazeta)
Aleksandra Klich: Co z tymi drzwiami Kościoła?
KS. ALFRED WIERZBICKI, profesor, teolog, filozof, KUL: Irlandczyk ksiądz David Sullivan po latach pobytu w Polsce mawiał, że polscy duchowni niezwykle pieczołowicie dbają w kościele o ołtarz, ale zapominają, że są w nim drzwi, przez które wchodzą i wychodzą ludzie. Jak drzwi są zamknięte, to ludzie nie podejdą do ołtarza. Szczególnie ci, którzy nie są pewni, poszukują, wątpią. Zamknięte drzwi kościoła ich odepchną.
Ale w takim zamkniętym Kościele katolicka tożsamość jest bezpieczna, niezagrożona wpływami innych religii, laicyzacją.
WIERZBICKI: Tożsamość się buduje, jest procesem, a nie czymś danym raz na zawsze. Jak będziemy się sztywno trzymać jednej jej wersji, szybko ją utracimy. Bo świat się zmienia, nasza tożsamość też.
Jarosław Mikołajewski po abdykacji Benedykta XVI napisał tekst pod kapitalnym tytułem: „Papież, któremu uciekł świat”. Trudno zarzucić Benedyktowi, żeby nie miał mocnej tożsamości, prawda? A jednak świat mu uciekł.
Pod zamieszczoną na Wyborcza.pl informacją o dzisiejszym spotkaniu ktoś wpisał: „A co mnie to obchodzi?”. No właśnie, co świat obchodzi, czy drzwi Kościoła są otwarte, czy zamknięte?
JAROSŁAW MIKOŁAJEWSKI, dziennikarz, poeta, tłumacz: Mnie kompletnie obojętna jest instytucja Kościoła. Za to bardzo tęsknię za wspólnotą, której w Kościele doświadczyłem w latach 70. – wspólnoty rozmów z drugim człowiekiem. Dlatego jeśli ktoś pali we Wrocławiu kukłę Żyda i Kościół nie zabiera w tej sprawie jednomyślnie i głośno stanowiska, to nie czuję się zdradzony tylko dlatego, że nie czuję się już jego częścią. I mogę spokojnie się zastanawiać, jaką sprawę polityczną biskupi załatwiają, milcząc.
Ale z drugiej strony widzę umierającego księdza Kaczkowskiego, który robi to, o czym marzę, żeby robił Kościół: bierze mnie za rękę i mówi, na czym polega sens życia. Skąd cierpienie, dlaczego życie kończy się śmiercią.
I słucham księdza Hryniewicza, cierpliwie tłumaczącego doktrynę Kościoła na korzyść człowieka. I pamiętam biskupa Życińskiego, który bronił Czesława Miłosza przed atakami fundamentalistycznej prawicy.
Ale większość polskiego Kościoła nie idzie szlakiem takiego dziedzictwa. Ja, świecki, mogę w każdej chwili wyjść z niego, bo nie podlegam biskupom, którzy bez sensu grzmią o targowicy, ale współczuję takim księżom jak Wy, Alfredzie i Tomku.
OJCIEC TOMASZ DOSTATNI, dominikanin, publicysta, tłumacz: Pytacie o tożsamość? Nie zmienimy tego, że po wojnie, Holocauście i zmianie granic powstała Polska, której nigdy wcześniej nie było: prawie kompletnie homogeniczna, bez Żydów, prawosławnych, z niewielką liczbą ewangelików. I mamy kilka pokoleń wychowanych w przeświadczeniu, że tylko Polska bez tzw. obcych jest Polską prawdziwą. Obserwujemy triumf myślenia Narodowej Demokracji, idei Dmowskiego. Kościół też jest tym myśleniem dotknięty.
Pytasz, Jarku, jak się czuję w Kościele? Staram się pamiętać o słowach zmarłego w grudniu ojca Jana Góry do młodego chłopaka, który chciał wstąpić do seminarium: „Pamiętaj, żebyś nigdy w życiu się nie gorszył tym, co zobaczysz w Kościele, i zawsze rób swoje”.
Pocieszam się, że Kościół jest różnorodny, jest w nim wiele dobrych ludzi i miejsc.
Ojciec Góra: Ja jestem ciężki samolot bombowy
Martwię się, gdy ludzi odpychamy. Arcybiskup Życiński opowiedział Oli Klich w wywiadzie rzece historię znajomej, która po dłuższym okresie oddalenia od Kościoła postanowiła się pomodlić. To było kilka dni po śmierci Bronisława Geremka. I na warszawskim Krakowskim Przedmieściu pod kościołem spotkała grupkę ludzi z transparentem „Dzięki, Panie Boże, że od nas go zabrałeś”. Oczywiście ta kobieta odwróciła się na pięcie i wróciła do domu.
I też się martwię, że w takich sytuacjach jak z paloną kukłą, z nagonką na profesora Bartoszewskiego czy Lecha Wałęsę i w szaleństwie antyimigracyjnym nie ma mocnego głosu katolickiego biskupa. Ewangelicznie odważnego, który powiedziałby tak-tak, nie-nie.
Brakuje Życińskiego. Mamy za to głos arcybiskupa Michalika, który mówi o „nowej targowicy”, zdrajcach, którzy atakują własne państwo, „mobilizując na forach międzynarodowych do nienawiści wobec Polaków, którzy mieli odwagę wybrać innych, a nie ich samych”. Pewnie chodzi o tych, którzy domagają się, by obecne władze przestrzegały prawa, nie zastraszały, nie dzieliły Polaków i nie zawłaszczały różnych instytucji.
DOSTATNI: Właściwie należałoby westchnąć: dobrze, że arcybiskup Michalik za miesiąc odchodzi na emeryturę.
WIERZBICKI: Mną też zatrzęsło, gdy usłyszałem o targowicy, i nie tylko dlatego, że to obelżywe słowa. Pomyślałem coś bardzo gorzkiego: że cały Jan Paweł II poszedł na marne.
Dlaczego? Otóż dlatego, że to Jan Paweł II ciężko pracował, żeby przechylić szalę społecznego poparcia na rzecz integracji z Unią Europejską. I to dzięki niemu się udało. I jeśli teraz biskup postrzega instytucje unijne jak Rosję Katarzyny II, to jest to coś gorszego niż anachronizm w myśleniu, gorsze niż straszne echo Dmowskiego, który ciągle wraca i zaczadza umysły.
A Jan Paweł II to był papież, który nie tylko towarzyszył, ale też był katalizatorem 1980 roku, i 1989 roku, i transformacji. I dziś jego dziedzictwo polski Kościół odpycha.
Dlaczego?
WIERZBICKI: Ludzie, którzy dziś są hierarchami w polskim Kościele, jakby nie słyszeli, że Kościół ponad wszystko, również ponad racje narodowe, opowiada się za demokracją i prawami człowieka. Że dla Kościoła prawa człowieka są na pierwszym miejscu, przed jakąkolwiek kalkulacją polityczną. I Jan Paweł II był temu myśleniu konsekwentnie wierny.
Po trzecie, przypuszczam, że polski Kościół jest zrażony do demokracji, bo toczy go choroba moralizmu. Wyobraża sobie, że wizja moralności, którą głosi, lepiej da się zachować w systemie autorytarnym. Nie stawia się na ludzką dojrzałość, dyskusję i wolność, ale na siłę władzy. Tymczasem ani relatywizm, ani autorytaryzm nie staną się sojusznikami prawdziwej moralności.
Gdyby tak było, papież Polak zostałby po trzykroć zdradzony.
W katedrze lubelskiej słuchałem w Wielkanoc głęboko religijnego kazania abp. Budzika, szkoda, że ten styl nie jest jeszcze regułą i że Dmowski bierze górę nad Ewangelią. Przeciętny chrześcijanin w Wielkanoc mógł się więcej dowiedzieć o misterium śmierci i zmartwychwstania z wywiadu z księdzem Hryniewiczem opublikowanym w „Gazecie Wyborczej” niż z wielu kazań, w których trudno było odnaleźć chrześcijańską nadzieję.
Myślę też, że klęską dziedzictwa Jana Pawła II jest odradzanie się egoizmów narodowych. Bo on próbował budować wspólnotę narodów, Kościół mniej narodowy, a bardziej ludzki.
To, że dziś polski Kościół tak bardzo stał się narodowy, to rodzaj herezji. W XIX wieku było podobnie. Tyle że wtedy krzewili ją poeci, a dziś duchowni. A to jednak różnica.
Da się znaleźć swoje miejsce w takim Kościele?
MIKOŁAJEWSKI: Mnie nie interesuje model człowieka, ale sam człowiek. Mniej Kościół niż Ewangelia. To ją czytam, a dzięki tym, którzy ją czytają w duchu humanizmu, zmieniam się i dźwigam, nawet kiedy ponoszę klęski.
I zdecydowanie odrzucam słowa tych, którzy głoszą rzeczy sprzeczne z Ewangelią, np. straszą uchodźcami. Dziś nie ma ważniejszej kwestii na świecie, ale nie chcemy słyszeć ich jęków, zatykamy uszy i uciekamy. Co to ma wspólnego z Ewangelią?
Andrea Camilleri, włoski pisarz, opowiedział mi pewną historię. Jego sycylijska ciotka w 1943 roku najbardziej bała się, że jak przyjdą amerykańscy żołnierze, to zjedzą owoce z jej drzewek oliwnych. Więc postawiła drut kolczasty. Gdy żołnierze przyjechali, mogła tylko bezradnie patrzeć, jak ich czołgi rozjeżdżają jej drut, a potem sad. Camilleri mówił: „Wy, w Polsce, jesteście jak ta moja ciotka, która zamiast przywitać Amerykanów, pokazać im drzewka i powiedzieć, którędy mają jechać, żeby nie odebrali urody naszej wyspie, próbowała się odgrodzić”.
Powinniśmy stanąć twarzą w twarz wobec tego, co się dzieje, nie teoretyzować, że jak przyjdzie islam, to nas zje, ale przygotować się jak najlepiej na przyjęcie uchodźców.
Arcybiskup Życiński mówił, że najbardziej boi się załamania oświeceniowego optymizmu i wiary w rozum. I że możliwe jest „cywilizowane ludobójstwo” – zanik w wykształconych, cywilizowanych ludziach elementarnej wrażliwości na cierpienie drugiego. Jak przekonać, że imigranci nie niosą pasożytów, że terroryści mogą być wśród białych i katolików, że Syryjczyk nie jest zagrożeniem dla polskiej tożsamości? I że bez nas zginie?
DOSTATNI: Wziąć do ręki Ewangelię i czytać. Nie dać się wciągnąć w chrześcijaństwo zideologizowane. Czyli takie, które podsuwa prostą odpowiedź, że w imię mojej wiary i mojego krzyża mogę wziąć do ręki broń. Że to moje prawo.
Religia mówi coś zupełnie innego: że muszę podjąć trud, żeby zobaczyć innego.
Profesor Jerzy Kłoczowski mówił, że mamy w Polsce i Kościele dwa kompleksy. Pierwszy, że u nas wszystko jest dobre, a na Zachodzie złe. Drugi, że odwrotnie. Musimy wyjść z tych kompleksów i dostrzec różnorodność w tym sensie, że jesteśmy różnymi ludźmi. Ty jesteś innym człowiekiem i ja jestem innym człowiekiem.
Dominikanie mieli ambicję, żeby iść głosić Ewangelię na krańce świata. Jak najdalej. Ale w pewnym momencie zorientowali się, że skoro ziemia jest okrągła, gdziekolwiek pójdziemy, wrócimy w to samo miejsce. I wpadli na myśl, że krańcem świata jest najbliższy człowiek. Inny.
Problemem polskiego duchowieństwa jest, że uważamy się za lepszych, lepiej wierzymy, znamy odpowiedzi na wszystkie pytania, które padły i które dopiero padną.
Dla mnie odkryciem była definicja dialogu jako umiejętności spojrzenia na drugiego człowieka jego oczyma. Bez tego nie ma wiary, rozmowy, spotkania. Jeśli nie zadam sobie trudu, by spojrzeć na doświadczenia uchodźców ich oczyma, czyli oczyma ludzi, którzy wysiadają z łódek przemoknięci i zrozpaczeni, bo część rodziny została martwa w Morzu Śródziemnym, to nigdy nie zrozumiem ich dramatu.
I biorę Ewangelię, i myślę, co by zrobił Chrystus, gdyby mieszkał w Polsce i miał przyjąć lub nie uchodźców.
WIERZBICKI: Akurat w sprawie uchodźców głos Kościoła w Polsce zabrzmiał czysto i ewangelicznie. Ale został szybko zmącony i przytłumiony przez polityków, a to odbiło się na postawach Polaków. I to pokazały sondaże: ci, którzy chętnie by przyjęli uchodźców, wycofali się, bo zostali przestraszeni.
Ja uważam, że uchodźcy to wielka szansa dla Polski, dla idei różnorodności. Wyobraźmy sobie, że każda parafia przyjmuje muzułmanina. Wreszcie udałoby się nawiązać dialog z innym, kimś nie tylko wyznającym inną religię, ale mającym inne problemy. To byłoby dla naszej homogenicznej społeczności katolickiej ozdrowieńcze.
Pamiętam, jak w czasach, gdy biskupem w Lublinie był Józef Życiński, przez miasto przewinęło się kilkanaście tysięcy Czeczenów. Nie dość, że nikomu nie wyrządzili krzywdy, to ich przybycie wyzwoliło niezwykłą inicjatywę duszpasterską – wolontariat. Pamiętam, jak podczas mszy po śmierci Jana Pawła II Czeczeni w ramach wdzięczności za to, co zrobił zmarły papież, odśpiewali fragment Koranu. Czy komuś się coś stało? Kościół osłabł? Przeciwnie: wzmocnił się. I to uchodźcy go wzmocnili.
Czy są zagrożenia? Oczywiście. Tym najpoważniejszym jest terroryzm. Ale on i bez uchodźców może nam zagrażać.
Profesor Mikołejko uważa, że Polacy ciągle są poganami. Jak nas ochrzcić? Sprawić, żebyśmy na serio brali słowa Jezusa Chrystusa?
MIKOŁAJEWSKI: Byłem na Lampedusie, gdy przypływali tam uchodźcy. Spotkałem bardzo wielu ludzi, którzy im pomagali. Którzy widząc coś płynącego – nawet belkę drewna, która mogła się okazać człowiekiem – rzucali się do morza, nie zważając, że przemoknie im portfel w kieszeni.
Poszedłem do kościoła, żeby się dowiedzieć, skąd się to bierze. I zobaczyłem proboszcza, który zamiast kazania rozdał ludziom kartki i poprosił, żeby napisali w dziesięć minut, co musiałoby się zdarzyć w ich domu, żeby z niego uciekli. Ludzie pisali i płakali: „Musiałyby umrzeć moje dzieci”, „Musiałby ktoś zadawać cierpienie mojej matce”… Musieli pisać o rzeczach, które przydarzyły się uchodźcom, a oni nie mogą sobie ich wyobrazić.
Wierzę w siłę takiego przekazu. I we wzory zachowań, które po prostu są obowiązujące. Tak jak nauczyliśmy się w ostatnich latach podstaw ratownictwa medycznego. Człowiek leży na ulicy, więc nie wyobrażamy sobie, żeby nie pochylić się nad nim, nie reanimować. Niezrobienie tego byłoby jakimś kompletnym obciachem. Przyłapany na tym, jak obojętnie przechodzi obok potrzebującego pomocy, zawstydziłby się.
Podobnie jest z Ewangelią: obciachem powinno być niestosowanie się do zasady „Miłuj bliźniego jak siebie samego”, prawda? To dlaczego się do tego nie stosujemy?
A przecież są i inne nakazy: napój spragnionego, nakarm głodnego, odwiedź uwięzionego… Bóg, jeśli jest, będzie nas sądził według tego, czy się zastosowaliśmy do tych procedur.
U mnie ta procedura pierwszy raz zadziałała, gdy na lekcję religii w szkole przyszedł misjonarz i opowiedział o głodujących dzieciach. Serce zadrżało. Gdy poprosił, żebyśmy podzielili się oszczędnościami, wysypałem całą portmonetkę. Bez cienia żalu, choć przecież skoro oddawałem swoje wszystkie pieniądze, to musiałem z czegoś zrezygnować, np. z kupna książki.
Gdzie są dziś te dzieci w Polsce, gdy wszystkie partie polityczne zgadzają się, że owszem, możemy przyjąć uchodźców politycznych, ale nie ma mowy o ekonomicznych. Kto to jest imigrant ekonomiczny? To przecież właśnie to głodujące dziecko, o którym mówił misjonarz.
Była taka dyskusja w TVN 24, podczas której zapytano telewidzów, co zrobić z uchodźcami: zawrócić ich łodzie czy nie. 85 proc. odpowiedziało: oczywiście zawrócić. Wyobrażacie sobie, że po gwałtach, wyrzuceniu z domu, mordach, tygodniu na morzu ludzie w łódkach słyszą od nas: „Wracajcie, skąd przypłynęliście”?
Kompletnie straciliśmy empatię i wyobraźnię.
DOSTATNI: W Ewangelii jest odpowiedź na każde pytanie egzystencjalne i religijne. Trzeba ją tylko czytać w kontekście czasu, w każdym pokoleniu na nowo. Gdy Jan Paweł II przyjeżdżał do Polski w stanie wojennym, mówił o nieużywaniu siły i braku nienawiści. Kilka lat później o solidarnym noszeniu ciężarów. A gdy przyjechał na początku demokracji – o wolności i wartościach, na których jest oparta. I zawsze pozytywnie o integracji europejskiej.
Co nam dziś mówi Chrystus? Ja wyczytałem z Ewangelii: przyjmujmy uchodźców.
Rozmowa odbyła się podczas promocji książki ks. Alfreda Wierzbickiego o ks. arcybiskupie Józefie Życińskim „Szeroko otwierał drzwi Kościoła” (Gaudium) w warszawskim kościele pod wezwaniem św. Brata Alberta i św. Andrzeja Apostoła w Warszawie
„Szeroko otwierał drzwi Kościoła”
Ks. Alfred Wierzbicki
Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.
W Magazynie Świątecznym:
Mój syn fajtłapa. Rozmowa z Józefem Kaczkowskim, ojcem zmarłego kilka dni temu księdza Jana
W szkole koledzy mówili na Janka „Skaner”, bo czytał z kartką przytkniętą do oczu. Można było się spodziewać, że z niczym sobie nie poradzi, że każda trudna sytuacja go złamie. A nie złamało go nic
Michał Boni: Byliśmy głusi
Donald wziął udział w jednej z debat o raporcie „Młodzi 2011”, ale zaraz padły głosy od jego bliskich kolegów, żeby się puknął w głowę i na to nie chodził. Bo to dla nas zbyt krytyczne. Z Michałem Bonim rozmawia Grzegorz Sroczyński
Stany Zjednoczone burzą graniczny mur
Spacer po Hawanie i kilka figur w tangu w Buenos Aires to małe kroki dla prezydenta, ale wielkie dla obu Ameryk. Po stu latach interwencji Północy i goryczy Południa „gringos” i Latynosi podają sobie ręce
Kamerę z dachu zdjąć! Głos „dobrej zmiany” w TVP Info
Dyrektor Rachoń zapowiada, że za chwilę na antenie filmik, na którym Schetyna uderzy dziennikarza. Pada rozkaz: „Dajcie w zwolnionym tempie, żeby było widać”
Po nas tylko Bóg albo potop. Teoria i praktyka dżihadu
Naloty na Syrię, zasiłki dla paryskich przedmieść i mury na granicy z Macedonią nic wam nie pomogą. Jeśli dżihad zgaśnie w Brukseli i w Rakce, to wybuchnie gdzie indziej. Bo Bóg jest wielki, a nasz porządek musi ostatecznie zwyciężyć
Belgia, zgniłe serce Europy
W każdym dużym mieście są dzielnice takie jak Molenbeek, a w nich komórki świętej wojny. Nie tworzą ich agenci PI. Po prostu młodzi ludzie bez perspektyw znaleźli je w handlu bronią, religii i staroświeckiej wspólnocie
Witajcie w królestwie wirtualnej rzeczywistości!
W ciągu kilku dni poddaję się aborcji, jestem świadkiem wybuchu na ulicach Syrii, kieruję statkiem kosmicznym, a na koniec zażywam LSD w towarzystwie hipisów
Peter Pomerancew: Tak działa kremlowska propaganda
Tu agenci i tam agenci, tu kradną i tam kradną, a w Guantanamo biją po pysku gorzej niż nasza milicja. Zdezorientowany rosyjski widz ma siedzieć w domu, wypić kielicha i w nic się nie mieszać
Walijskie Soplicowo. Osiedle wesołej starości
Proszę zapakować Kindle’a, wsiąść do pociągu w Birmingham, przeciąć park narodowy, minąć Llwyngwril, Llandanwg, Penrhyndaudraeth i granitowy krzyż, pod którym śpi „Dyonizy Lukszys obrońca Lwowa”, aż dotrą państwo do białego domku wśród jabłoni za jedyne 768 funtów miesięcznie. Witamy w małej Polsce nad walijską plażą
Wizyta prezydenta Polski w USA to jeden wielki sukces! Odniesiony przez Obamę, który na oczach świata przeczołgał Dudę
Choć prawica oszalała ze szczęścia na widok zdjęcia Andrzeja Dudy z Barackiem Obamą i na wieść o „krótkiej, ale treściwej” rozmowie obu prezydentów, polska głowa państwa raczej nie wróciła zza oceanu w triumfalnym nastroju. Bo prezydent Duda najlepiej wie, że podczas podróży do USA został po prostu przeczołgany przez amerykańską administrację, która idealnie wykorzystała moment, by w dobitny sposób skarcić autorytarną ekipę z Warszawy.
Piątkowej euforii zwolenników Prawa i Sprawiedliwości nie ma końca. Środowisko polskiej prawicy oszalało po tym, gdy okazało się, że Andrzej Duda jednak spotkał się z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Dało to środowisku zafascynowanemu PiS asumpt do oskarżania mediów o kłamstwa i manipulację w doniesieniach o tym, że w Białym Domu nie znaleziono czasu dla gościa z Polski.
Tyle, że z tego, jak Barack Obama postanowił się z polskim prezydentem obejść, nie sposób się cieszyć. Bo potwierdziło się tylko, że Stany Zjednoczone podjęły z Polską specyficzną dyplomatyczną i PR-ową grę, którą od czasu do czasu wykorzystują wobec enfants terrible polityki międzynarodowej. Dzięki tradycyjnemu zapatrzeniu Polaków w USA i słabość obecnych architektów polskiej dyplomacji, Amerykanom wykorzystać Andrzeja Dudę udało się szczególnie łatwo.
To PiS wystawił Dudę Amerykanom
A wszystkich problemów prezydent mógłby uniknąć, gdyby tylko bardziej odpowiedzialni za słowa i mniej zapatrzeni w siebie byli Krzysztof Szczerski i Witold Waszczykowski. Bo to prezydencki doradca ds. międzynarodowych i szef polskiej dyplomacji dali amerykańskiej administracji pretekst, by rozpętać dyskusję na temat tego, czy Barack Obama polskiego prezydenta przyjmie czy też drzwi Białego Domu będą dla Andrzeja Dudy ostentacyjnie zamknięte.
PiS wyjazd prezydenta do USA mógł od początku przedstawiać jedynie w kontekście udziału Andrzeja Dudy w Szczycie Bezpieczeństwa Nuklearnego w Waszyngtonie. Jednak od momentu, gdy tylko wylot Andrzeja Dudy za ocean został zaplanowany w prezydenckim kalendarzu, nikt nie tonował nastrojów. Przekaz, że „Duda jedzie do Obamy” był jasny.
W PiS liczono zapewne na tyle samo szczęścia, co prezydent Andrzej Duda miał podczas pierwszej wizyty w USA. Jednak wówczas Biały Dom nie miał jeszcze powodów, by podejrzewać nową władzę w Polsce o antydemokratyczne zapędy.•Fot. UN Photo/Amanda Voisard
Szczerski i Waszczykowski już wtedy zakładali zapewne, że wszystko uda się sprzedać uściśnięciem dłoni obu prezydentów przed od dawna zaplanowaną kolacją. Prezydent USA pełnił na niej rolę gospodarza i przed takim spotkaniem nie mógł uciec, bo uściskiem dłoni i pamiątkowym zdjęciem musiał obdarzyć każdego z zaproszonych przywódców.
Amerykanie grillują…
Jednak w Polsce tygodniami sugerowano, że Duda leci nie tyle na szczyt, co do Obamy. W ten sposób sprezentowano Białemu Domowi świetną okazję do dania prztyczka w nos obecnej władzy w Warszawie. Tuż przed wylotem Andrzeja Dudy do Waszyngtonu z amerykańskiego Departamentu Stanu dotarły więc do Polski informacje, że o żadnym spotkaniu z prawdziwego zdarzenia nie ma mowy.
W ten sposób prezydent Duda został zakwalifikowany do tego samego grona przywódców, co prezydent mającej coraz większe problemy z poszanowaniem praw człowieka i demokratycznych standardów Turcją. Prawie do samego końca zjazdu światowych przywódców w Waszyngtonie Biały Dom twierdził, że dla Recepa Tayyipa Erdoğana również nie znajdzie się ani trochę cennego obamowskiego czasu.
Cel? Taki sam, jak w przypadku Polski. Osłabienie wizerunku autorytarnego przywódcy w jego ojczyźnie i wywołanie pretekstu do podjęcia tematu amerykańskiego afrontu przez media. No, ale ostatecznie Barack Obama w cztery oczy porozmawiał zarówno z Erdoganem, jak i z Dudą.
Jednak dyplomatyczne „grillowanie” prezydenta Turcji było znacznie mniej spektakularne niż to, jakie Amerykanie zgotowali polskiej głowie państwa. Dla Recepa Tayyipa Erdoğana nie udało się zorganizować osobnego spotkania, ale Biały Dom poinformował, że w kuluarach Szczytu Bezpieczeństwa Nuklearnego do rozmowy z prezydentem Turcji doszło i była ona poświęcona sytuacji na Bliskim Wschodzie, migracji i przeciwdziałaniu terroryzmowi.
Turek wraca więc do ojczyzny z tarczą, bo jego ludzie tuż po zapowiedzi amerykańskiego afrontu nie eskalowali tej sprawy publicznie. Raczej po cichu przypomnieli Waszyngtonowi, że gość z Ankary jest zwierzchnikiem drugiej najliczniejszej armii w NATO. Wcześniej Waszyngton udobruchał Erdoğana także zaproszeniem do gabinetu wiceprezydenta Joe Bidena, do czego przyłożono w USA sporo uwagi.
Inaczej stało się z polskim prezydentem, którego pozycję Krzysztof Szczerski i Witold Waszczykowski dodatkowo osłabiali w ostatnich dniach. Raz jeden twierdził, że walka o coś więcej niż wspólna kolacja i kurtuazyjne zdjęcie wciąż trwa, by drugi oznajmił, że takich starań nie ma bo „odchodzimy od murzyńskości” w relacjach z USA.
Polska na kolanach
W czwartkowy wieczór amerykańska administracja udowodniła jednak, że Polskę łatwo można potraktować jako kraj podchodzący do USA na kolanach. Okazuje się, że Barack Obama rzeczywiście znalazł czas na wymianę kilku zdań z prezydentem Andrzejem Dudą, ale samo otoczenie polskiej głowy państwa przyznało, że rozmowa „nie była długa, ale treściwa”.
Cała amerykańska gra polskim prezydentem zakończyła się tym, iż to jego doradca ds. międzynarodowych poinformował, że Obama niespodziewanie zdecydował się podejść do Polaka i poprosił go na bok na rozmowę poświęconą m.in. konfliktowi polskiego rządu z Trybunałem Konstytucyjnym.
Najpierw panowie się przywitali, jak wszyscy inni, ale po powitaniu idąc do miejsca, gdzie była kolacja, panowie przystanęli i osobno porozmawiali w cztery oczy, we własnym gronie, czyli w cztery oczy…
W przeciwieństwie do spotkania, które turecka dyplomacja wywalczyła Erdoğanowi, w tym przypadku Biały Dom darował sobie informowanie o tym wydarzeniu. Wzmianka o rozmowie Dudy z Obamą pojawiła się jedynie na Twitterze amerykańskiej ambasady w Warszawie.
I nic w tym dziwnego, gdyż mało który światowy przywódca chciałby się chwalić tego typu „spotkaniem”. Bo od samego początku ekipa z Waszyngtonu na oczach społeczności międzynarodowej traktowała Andrzeja Dudę jak uczniaka, którego na koniec ostentacyjnie wyciągnięto na chwilę z towarzystwa, by zapytać o najbardziej wstydliwą dla niego sprawę…
Kamerę z dachu zdjąć! Głos „dobrej zmiany” w TVP Info
Z TVP Info odeszli: Jarosław Kulczycki, Mariusz Pietrasik, Marek Czyż, Diana Rudnik, Marcin Kowalski, Joanna Dunikowska, Piotr Maślak, Igor Sokołowski, Kamila Biedrzycka-Osica, Karolina Lewicka, Joanna Osińska, Maciej Wąsowicz, Paweł Moskalewicz, Małgorzata Serafin, Magdalena Siemiątkowska, Izabela Leśkiewicz, Łukasz Kowalski, Agata Całkowska, Patryk Zalasiński, Ewa Godlewska, Jan Ordyński. Zostali zwolnieni lub sami zrezygnowali w proteście przeciwko zwolnieniom kolegów i łamaniu dziennikarskich standardów.
O dwóch miesiącach po przejęciu TVP przez Jacka Kurskiego opowiada piątka dziennikarzy, którzy pożegnali się z anteną.
8 stycznia Kurski zostaje pierwszym prezesem TVP mianowanym przez rząd. Następnego dnia na placu Powstańców, tuż pod oknami TVP Info, ludzie skandują: „Wolne media, wolna Polska!”, „Wolne media, wolny człowiek!”. Trwa manifestacja KOD-u.
TVP Jacka Kurskiego. Szczęście jednego może oznaczać nieszczęście dla wielu
Dziennikarz A: Pokazujemy ten protest jak poprzednie, czyli dajemy wszystkie przemówienia ze sceny. Wtedy wpada dyrektor TVP Info Grzegorz Adamczyk i mówi, że natychmiast mamy to zdjąć: „My nie jesteśmy od transmitowania takich wydarzeń i proszę, żeby więcej tego nie było”. Wycinamy tylko fragmenty i je puszczamy.
B: Nerwowo się zrobiło. A przed protestem ci nasi nowi szefowie specjalnie prosili, żeby kamery wystawić na dach i pokazywać, ilu ludzi przyszło. Kiedy okazało się, że przyszło dużo [ratusz oceniał, że 20 tysięcy], to powiedzieli, że już wystarczy i kamerę trzeba z dachu zdjąć!
C: KOD na placu Powstańców był chyba ostatnim protestem puszczonym na żywo…
A: Był też marsz poparcia dla Wałęsy w Gdańsku, w niedzielę 28 lutego. Wtedy wszystko było na żywo oprócz przemówienia Henryki Krzywonos, bo ona mówiła w okolicach godziny 15, kiedy wchodzi na antenę „Kościół i świat”. To jest program, którego tutaj nikt nie ruszy.
Posłanka PO mówiła ostro. „Jako Henryka Krzywonos, uczestniczka strajków, sygnatariuszka Porozumień Sierpniowych, ogłaszam wszem i wobeC: nie dajmy z siebie zrobić idiotów. Wałęsa nigdy nie był „Bolkiem”. Lechu, nie bój się, my wiemy, że jesteś niewinny”.
B: Chyba daliśmy fragmenty. Była za to cała Wałęsowa.
Żona byłego prezydenta mówiła: „Przyszłam tutaj, aby zamanifestować swój sprzeciw względem tego rządu i względem tego małego człowieczka, który stoi za tymi, których tam wybrał, i nawet się nie wychyli, bo się boi, bo on się bał i w stanie wojennym: nie internowali go, zamknął się w czterech ścianach z kotem”.
A: Żartowaliśmy, że za puszczenie całej Wałęsowej zaraz wydawcę na roboty wyślą. Ale to był najspokojniejszy dzień, jaki pamiętam. Nawet nie kazali przykrywać tego teczkami „Bolka”, jak dzień wcześniej. Bo w sobotę był protest w obronie Wałęsy w Warszawie. Wtedy na górze wymyślili, że, owszem, pokazujemy na żywo, ale cały czas w małej ramce mają być teczki „Bolka” i goście w studiu, którzy rozmawiają o „Bolku” Wałęsie, nie o proteście.
B: Rafał Ziemkiewicz na pewno był, to nasz stały gość. W zasadzie dobry do wszystkiego, zdaniem dyrekcji. Ale były awantury, bo na ujęciach z mostu Poniatowskiego widać było, że przyszły tłumy. Natychmiast kazali zdejmować te kadry.
D: Wtedy w Info zaczął się eksperyment liczenia uczestników. Bo ratusz podawał więcej niż policja, a policja więcej, niż chciał nasz prezes i prezes PiS. Przyszło więc do nas dwóch młodych chłopców z markerami. Siedzieli „na montażu” i tymi markerami stawiali kropeczki na główkach. Liczyli ludzi głowa po głowie.
C: Już rano na kolegium szef newsroomu powiedział: „Będziecie mieć dzisiaj dokładne dane, bo wynajęliśmy ludzi, którzy to policzą!”. I policzyli. Ratusz podał, że było 80 tys., policja i my – że 15 tys. 12 marca, kiedy KOD protestował pod hasłem „Przywróćmy ład konstytucyjny”, Ratusz podał 50 tys., policja – 15 tys, a Info – 9,5 tys. To był obciach.
A: To na „Bolku” dyrektor Adamczyk oskarżył nas o sabotaż.
B: Tuż przed serwisem informacyjnym zepsuły się maszyny, które wypuszczają materiały.
D: Na kolegium o 16.30 Adamczyk mówił jakoś tak: „Czy wy wierzycie w to, że w telewizji publicznej, kiedy maszeruje KOD, nagle psuje się wszystko i ja słyszę komunikat od wydawców: albo pokazujemy na żywo, albo nie pokazujemy nic? Wierzycie w przypadek? Ja to zbadam!”.
A: Pamiętasz akcję ze Schetyną?
B: O Jezu!
A: Michał Rachoń, wtedy jeszcze wiceszef Info ds. publicystyki, wrzucił na Twittera, że za chwilę na antenie filmik, na którym Schetyna uderzył dziennikarza w reakcji na pytanie o „Bolka”. Wydawcy dostali polecenie od Adamczyka, żeby natychmiast to wypuścić, ale ponieważ pracują na archaicznym sprzęcie, długo nie mogliśmy otworzyć tego pliku.
B: W końcu się udało. Schetyna stoi, pada pytanie: „Co pan sądzi o sprawie „Bolka”?”. Schetyna się odwraca i uśmiecha. Nagle kamera zaczyna szaleć, ale Schetyna jest już tyłem i odchodzi. Jeśli ktoś szarpie za kamerę, to nie może być on, bo musiałby mieć trzymetrową rękę. Słowem: Schetyna nie bije, tylko się uśmiecha.
C: Pada rozkaz: „Dajcie w zwolnionym tempie, żeby było widać”. „Ale co?!” – pytają wydawcy.
A: Ktoś wymyślił, żeby zapytać o to Schetynę.
B: No to odpuścili. Tylko ten Rachoń został z zapowiedzią na Twitterze, że za chwilę sensacyjne nagrania, jak Schetyna bije dziennikarzy.
E: Bardzo gorąco było, kiedy KOD poparł Razem, które na kancelarii premiera wyświetlało wyrok Trybunału Konstytucyjnego.
A: Telefon z dyrekcji: „Wycofujemy wóz sprzed kancelarii premiera”.
C: Wcześniej akcja Razem poszła dwa razy w serwisach i już było polecenie, że mamy „wystopować”.
B: O godz. 17 KOD dołączył do Partii Razem. Daliśmy tzw. setkę, czyli obrazek z dźwiękiem, z przemówienia Mateusza Kijowskiego.
A: Jak tylko Adamczyk to zobaczył, wezwał wydawców.
B: Następnego dnia wydawca poranka wysłał pod kancelarię premiera wóz, żeby pokazać ludzi, którzy całą noc tam spędzili. Adamczyk zobaczył na antenie relację na żywo i kazał zabrać ten wóz, bo to jest jakieś marginalne wydarzenie.
Któregoś dnia powiedział na kolegium, że nie powinniśmy wspierać grupy ludzi, która w dużym stopniu kierowana jest przez ubecję. „To są w dużej części ubecy, pamiętajcie o tym” – takie padło sformułowanie, dokładnie takie. Reporterzy nie dyskutowali. Ludzie się boją.
A: Przed kolejnym sobotnim protestem KOD-u już w piątek było coś nie tak.
B: Igor Sokołowski prowadził program na żywo. Rozmowę o Komisji Weneckiej kazali mu zacząć od gościa z „Naszego Dziennika”, z którym łączyliśmy się przez telefon. Igor uznał, że kulturalniej będzie najpierw przedstawić gościa, który siedzi obok, potem przejść do telefonicznego. Natychmiast po tym serwisie został wezwany na górę, do dyrekcji, gdzie usłyszał, że to koniec, bo nie posłuchał polecenia.
D: Okazało się, że nie ma wieczorem kolegium. Szef newsroomu wyjaśniał, że prezes do nas jedzie.
A: Padło pytanie: „Jaki prezes?”. A on: „Prezesów jest tylko dwóch, jeden jest dzisiaj w Jasionce [Kaczyński]. Do nas jedzie prezes Kurski. Jutro dowiecie się, jak pokazywać KOD”.
C: Ale już wieczorem wydawca dnia ogłosił, że w sobotę żadnego KOD-u Info pokazywać nie będzie.
A: Wiadomo było, że będzie awantura.
B: I była. Rano w sobotę szef newsroomu powiedział, że mamy pokazywać na żywo konferencję Episkopatu o organizacji Światowych Dni Młodzieży. KOD-u nie pokazujemy, tylko materiał, jak Platforma strzelała do ludzi z broni gładkolufowej.
A: Wszystkich zatkało. A szef newsroomu na to, że wczoraj była straszna narada do nocy i prezes z dyrektorem to ustalili. Kolegium zażądało, by przyszedł dyr. Pilis i sam nam o tym powiedział. Przyszedł.
„No i jaki jest problem? – zaczął tym swoim tubalnym głosem. – Czy państwu się wydaje, że 1050. rocznica chrztu Polski nie jest ważnym wydarzeniem?”.
Dziennikarze na to, że ważnym, oczywiście bardzo ważnym, ale… ta konferencja w Episkopacie o czym innym będzie, bo o Światowych Dniach Młodzieży. Pilis niezmieszany, znowu tym tubalnym głosem: „Czy państwu się wydaje, że Światowe Dni Młodzieży nie są bardzo ważnym wydarzeniem?!”.
B: Na co kolegium: „Tak, ale będą w lipcu, a teraz jest marzec”. Pilis: „Dlaczego nie chcecie tego pokazywać? Przecież to jest bardzo ważna konferencja. A KOD oczywiście sobie pokażecie, ale później sobie to pokażecie, później”.
Dziennikarze zapytali, czy będą mogli w całości, z przemówieniami. Pilis: „A po co? Reporter będzie robił wejścia na żywo. I wystarczy”.
A: Marsz KOD-u miał dotyczyć tzw. ustawy inwigilacyjnej PiS-u. Reporter dostał więc zadanie, by wchodzić w tłum i pytać, czy pan, pani wie, że poprzednia władza inwigilowała takich jak ja. Ale tak naprawdę cisnęli na to, żeby zrobić materiał, jak PO strzelała do protestujących. U nas nikt się nie zgodził. Był taki materiał w „Wiadomościach”.
C: Małgosia Serafin miała go powtórzyć w Info. Nie zgodziła się i ją zwolniono.
A: Z tym strzelaniem to musiał być uzgodniony przekaz dnia – bo Kurski to zlecił dyrektorom Info w piątek w nocy, a w sobotę rano rzeczniczka PiS-u Beata Mazurek mówiła o tym na specjalnej konferencji w Sejmie.
D: A Ziemkiewicz, na którym dyrekcji tak strasznie zależało, żeby był w studiu sam, bez Jerzego Domańskiego z „Przeglądu”, jak tylko wszedł do studia, zaczął sam z siebie od razu mówić o strzelaniu.
A: I otwarto nasze archiwum, żebyśmy tylko mogli wyciągnąć obrazki, jak to za PO było z tym strzelaniem.
Mariusz Pilis, od 8 stycznia szef Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, która nadzoruje „Wiadomości”, „Panoramę” i „Teleexpress”, w wywiadzie na portalu wPolityce tłumaczył, dlaczego nalegał, by w studiu jedynym komentatorem był Ziemkiewicz: „KOD jest stroną konfliktu w Polsce, jednoznacznie komentuje obecne rządy i jednoznacznie wspiera opozycję. Nie ma powodu, by jeszcze w studiu wspierał ktoś ich postulaty. Odwrotnie – rzetelność dziennikarska nakazuje, że skoro tam rząd bez litości krytykują, do czego mają prawo, to my musimy dorzucić do tego inny punkt widzenia. Rafał Ziemkiewicz miał spełnić tę rolę. Widz otrzymałby w ten sposób pluralistyczny i pełny przekaz”.
Pilis wcześniej pracował w TVN i BBC. Jest autorem dokumentu „List z Polski” o katastrofie smoleńskiej. Nie ukrywa, że buduje wolne, publiczne, konserwatywne media, a czasy propagandy skończyły się wraz z odejściem PO. „Mam nadzieję, że nieodwracalnie”.
C: Czasami Pilis wpadał, wyciągał szefa newsroomu, a ten wracał spocony i czerwony. Kiedyś miał prośbę: „Musimy dzisiaj pokazać Annę Marię Anders cztery razy”. Wydawcy pytali, czy raz nie wystarczy. Nie wystarczało.
C: Histeria też była, jak IPN pokazał teczki „Bolka”.
D: Kazali nawet przez satelitę na żywo łączyć się z Gdańskiem, z wnukiem Anny Walentynowicz. A to jest bardzo drogie.
B: Z tymi gośćmi od początku był problem. Nie wolno zapraszać Dziewulskiego, bo komuch, Sierakowskiego, bo… tu padło wulgarne słowo. Kazali Targalskiego, Kanię, Gmyza, Ziemkiewicza, Semkę, braci Karnowskich.
C: Karnowski, chyba Jacek, jednego dnia był dwa razy, choć wcześniej obowiązywały zasady, że ten sam gość raz na tydzień.
A jak była Komisja Wenecka, to przygotowali listę profesorów, których mamy zaprosić. To nie byli konstytucjonaliści, ba, nawet nie prawnicy, jeden socjolog religii, inny od Azji i Pacyfiku.
Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.
W Magazynie Świątecznym:
Mój syn fajtłapa. Rozmowa z Józefem Kaczkowskim, ojcem zmarłego kilka dni temu księdza Jana
W szkole koledzy mówili na Janka „Skaner”, bo czytał z kartką przytkniętą do oczu. Można było się spodziewać, że z niczym sobie nie poradzi, że każda trudna sytuacja go złamie. A nie złamało go nic
Michał Boni: Byliśmy głusi
Donald wziął udział w jednej z debat o raporcie „Młodzi 2011”, ale zaraz padły głosy od jego bliskich kolegów, żeby się puknął w głowę i na to nie chodził. Bo to dla nas zbyt krytyczne. Z Michałem Bonim rozmawia Grzegorz Sroczyński
Stany Zjednoczone burzą graniczny mur
Spacer po Hawanie i kilka figur w tangu w Buenos Aires to małe kroki dla prezydenta, ale wielkie dla obu Ameryk. Po stu latach interwencji Północy i goryczy Południa „gringos” i Latynosi podają sobie ręce
Kamerę z dachu zdjąć! Głos „dobrej zmiany” w TVP Info
Dyrektor Rachoń zapowiada, że za chwilę na antenie filmik, na którym Schetyna uderzy dziennikarza. Pada rozkaz: „Dajcie w zwolnionym tempie, żeby było widać”
Po nas tylko Bóg albo potop. Teoria i praktyka dżihadu
Naloty na Syrię, zasiłki dla paryskich przedmieść i mury na granicy z Macedonią nic wam nie pomogą. Jeśli dżihad zgaśnie w Brukseli i w Rakce, to wybuchnie gdzie indziej. Bo Bóg jest wielki, a nasz porządek musi ostatecznie zwyciężyć
Belgia, zgniłe serce Europy
W każdym dużym mieście są dzielnice takie jak Molenbeek, a w nich komórki świętej wojny. Nie tworzą ich agenci PI. Po prostu młodzi ludzie bez perspektyw znaleźli je w handlu bronią, religii i staroświeckiej wspólnocie
Witajcie w królestwie wirtualnej rzeczywistości!
W ciągu kilku dni poddaję się aborcji, jestem świadkiem wybuchu na ulicach Syrii, kieruję statkiem kosmicznym, a na koniec zażywam LSD w towarzystwie hipisów
Peter Pomerancew: Tak działa kremlowska propaganda
Tu agenci i tam agenci, tu kradną i tam kradną, a w Guantanamo biją po pysku gorzej niż nasza milicja. Zdezorientowany rosyjski widz ma siedzieć w domu, wypić kielicha i w nic się nie mieszać
Walijskie Soplicowo. Osiedle wesołej starości
Proszę zapakować Kindle’a, wsiąść do pociągu w Birmingham, przeciąć park narodowy, minąć Llwyngwril, Llandanwg, Penrhyndaudraeth i granitowy krzyż, pod którym śpi „Dyonizy Lukszys obrońca Lwowa”, aż dotrą państwo do białego domku wśród jabłoni za jedyne 768 funtów miesięcznie. Witamy w małej Polsce nad walijską plażą
PiS z Kukizem przyprawili Polsce gębę
Posłowie PiS i ruchu Kukiza przegłosowali w piątek uchwałę w sprawie polityki imigracyjnej (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Sejm uchwalił głosami PiS i Kukiz’15 uchwałę zobowiązującą rząd do niegodzenia się na żadne unijne kwoty uchodźców. Jeśli jakiś uchodźca sam dotrze do Polski, to ma szanse na pomoc w przypadku, gdy jest samotną kobietą, dzieckiem, przedarł się razem ze swoją „wielodzietną” rodziną (a wiec ktoś ze starymi rodzicami – won) lub należy do mniejszości religijnej (czytaj: jest chrześcijaninem).
Poseł Robert Winnicki z Kukiz’15 argumentował, że uchwałę trzeba przyjąć „aby Polska pozostała chrześcijańska”. Po tej uchwale już raczej nie jest.
Znajduje się w niej ślad chrześcijańskiego miłosierdzia: „Sejm Rzeczypospolitej Polskiej w pełni popiera niesienie i finansowanie pomocy humanitarnej w miejscach objętych konfliktem zbrojnym i krajach sąsiadujących”. Nie wspomniano, kto ma nieść tę pomoc. Sejm polskiego rządu bynajmniej do niej nie zobowiązał. Zobowiązała się za to na forum Komisji Europejskiej premier Beata Szydło. Polska ma wesprzeć ową pomoc w 2016 r. kwotą 4,5 miliona euro. To ok. 20 milionów złotych. Dla porównania: budżet Kancelarii Premiera to 123 miliony. Prezydenta – 168 milionów złotych.
Uchwałę przegłosowali PiS z Kukizem. Opozycja była przeciw. Tylko że to nie jest uchwała PiS i Kukiza, ale Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej. I jako taka przejdzie do historii – będzie świadectwem poziomu moralnego Polaków. W 2001 r. przyjęliśmy inną uchwałę: solidarności z narodem tybetańskim. Możemy być z niej dumni. Ta o nieprzyjmowaniu uchodźców jest naszą hańbą. Bo to myśmy wybrali sobie takich przedstawicieli.
I nie ma większego znaczenia – uchwała ma charakter techniczny: ma służyć premier Beacie Szydło, by podczas rozmów w Radzie i Komisji Europejskiej rozłożyła ręce i powiedziała, że „suweren” jej te ręce związał uchwałą, więc cóż może?
Uchwała będzie symbolem stanu naszego współczucia, naszej solidarności, naszego poziomu cywilizacyjnego.
Egoizm, zagarnianie pod siebie, wykluczanie, dzielenie – to jest polska moralność według PiS i Kukiza. Świat dzieli się na swoich i obcych. I to na każdej płaszczyźnie. Obcymi są też „Polacy gorszego sortu”. Innowiercy i ateiści. Wegetarianie i rowerzyści. Geje i lesbijki. „Lewacy” i liberałowie. A także kobiety zgwałcone czy noszące ciężko uszkodzony płód.
Heroizmu, cierpienia pokory, poświęceń wymaga się od takich obcych, nie od siebie.
Nasza chata z kraja. Polska wstała z kolan i pokazuje światu swoja gębę.
Polska PiS. Tylko że teraz taka gębę przyprawiono nam wszystkim.
Michał Boni: Byliśmy głusi
Michał Boni (Fot. Albert Zawada)
Michał Boni – ur. w 1954 r. skończył polonistykę na UW, doktorat pisał o stereotypie robotnika w czasach stalinowskich. W stanie wojennym był naczelnym podziemnego tygodnika „Wola”. W wolnej Polsce został zastępcą Jacka Kuronia w Ministerstwie Pracy, później był ministrem pracy. Związany z Unią Wolności i PO. Był szefem zespołu doradców strategicznych premiera Tuska, a potem ministrem administracji i cyfryzacji. W 2013 roku odszedł z rządu, obecnie jest europosłem.
Grzegorz Sroczyński: To był pański pomysł?
Michał Boni: Pracodawcy z tym przyszli. Chcieli, żeby im gorset poluzować. Miało być na rok, dwa lata, na przetrwanie kryzysu. A potem już tak zostało.
Wiedzieliście, co się dzieje?
– Szybko. Przy przygotowywaniu raportu „Młodzi 2011” złapałem się za głowę. Wyłoniło się całe to zło.
Zło?
– Ono narastało. Nadużywanie elastycznych form zatrudnienia nie zaczęło się za naszych rządów, tylko wcześniej. Kiedy w 2009 roku w ramach działań antykryzysowych poluzowaliśmy kodeks pracy, ten proces nieco przyspieszył. Powstała armia ludzi, których system przestał widzieć. Kredyt hipoteczny? Nie dostaną, bo umowy elastyczne dla banku nic nie znaczą. Choroba? Nie mogą zachorować, bo nikt im za ten czas nie zapłaci. Wakacje? Nie mają prawa do płatnego urlopu. Dziecko? Bez stabilizacji będą odwlekać tę decyzję w nieskończoność.
Włoski ekonomista Tito Boeri precyzyjnie analizuje, jakie to ma konsekwencje dla pęknięć na rynku pracy i spójności społecznej. Elastyczność jest potrzebna, zwłaszcza na starcie pracy zawodowej, ale nie, jeśli to trwa w nieskończoność.
Odpuściliście. Dlaczego?
– Ze mną trudno rozmawiać w taki sposób, jak pan próbuje. Nie chcę brać na siebie wszystkich win Platformy.
Pan był mózgiem.
– Byłem. A potem już nie.
Prof. Krystyna Skarżyńska mówi tak: „Od dawna twierdzę, że niechęć do całego systemu politycznego ma swoje źródło w tym, jak pracownicy są traktowani przez zwierzchników”.
– Mocne.
I dalej: „Ludzie uważają, że to władza tak nas urządziła, więc odpłacimy jej pięknym za nadobne”.
– Bardzo mocne.
Polska widziana ze Szwecji. Urażeni wzięli rewanż
Jak to jest, że człowiek odpowiedzialny za strategię rządu wszystko to wie: badania, eksperci, Tito Boeri i tak dalej – i nic.
– I co z tego, że wie? W polityce jest tak, że się wygrywa albo przegrywa. Ja przegrałem.
Z kim?
– Wszystko się ciągle rozbijało o finanse.
Kwestie rynku pracy powinny być elementem zarówno polityki gospodarczej, jak i spójnej polityki społecznej. Rozmawialiśmy o niej z Tuskiem od roku 2009. Na okrągło. Też o polityce rodzinnej. I jakieś rzeczy zaczęły się dziać w 2012 roku, ale robiliśmy je punkt po punkcie, osobno, a nie całościowo. Tak jakby wstydliwie.
Wstydliwie?
– Nie było chęci, żeby przyznać głośno, że polityka społeczna to duży koszt dla budżetu i że ten koszt warto ponieść. Edukacja, kapitał społeczny, demografia to są pełnoprawne inwestycje. I w raporcie „Polska 2030” to wszystko pisaliśmy.
Parę miesięcy temu bym tego nie powiedział, bo lojalność wobec własnego obozu, Donalda i tak dalej. Na seminariach, konferencjach – krytykowałem, a w mediach – nie. Ale trzeba mówić. Wyspowiadać się musimy, żeby w ogóle ruszyć do przodu.
Z czego?
– Na wiele spraw byliśmy głusi.
Jak powstał rządowy raport „Młodzi 2011”, to Donald wziął udział w jednej z debat wokół niego. Wszystko tam było. Śmieciówki, niestabilność, całe to poczucie opuszczenia i wkurzenia, które potem wyprodukowało Kukiza. I zaraz zaczęły się głosy od różnych bliskich kolegów premiera, żeby się puknął w głowę i na to nie chodził.
Bo?
– Bo w raporcie jest za dużo rzeczy, które krytycznie coś mówią. I w związku z tym to jest niedobre w okresie kampanii wyborczej, a zbliżały się wybory 2011 roku. I raport poszedł do szuflady. Z różnych moich pomysłów brano jakieś fragmenty, ale nie brano całości.
I to jest moja przegrana polityczna. Nie umiałem przekonać. Byłem słaby.
Szef Komitetu Stałego Rady Ministrów.
– Nieważne.
Donald na początku rządów wybrał wariant, który opierał się na jasnym przekazie: wydajemy pieniądze unijne, walczymy o następne pieniądze, modernizujemy Polskę w sensie materialnym, technicznym. I to ma zaletę.
Jaką?
– Jest jasny przekaz. A w polityce musi być wiadomo, o co władzy chodzi. Nie było w naszym obozie przekonania, że miękkie działania są ważne. Tymczasem istotą rozwoju jest współpraca z różnymi środowiskami, planowanie, drążenie.
Dziczał na waszych oczach rynek pracy. Mamy najwyższy wskaźnik umów śmieciowych w Europie, nawet Komisja Europejska nas za to skarciła. Jak się dzieją takie rzeczy, to każda władza, która ma podstawowy instynkt samozachowawczy, powinna przykręcić śrubę. Powiedzieć: „Spadajcie na drzewo, drodzy pracodawcy, wracamy do etatów, bo ludzie nas zjedzą”. A wy nic.
– Były takie ruchy.
Na sam koniec.
– Nie tylko.
Mam poczucie dyskomfortu. „Wyście”. Odpowiadałem w jakiejś fazie za odcinek o nazwie: pokazywać rzeczy. I pokazałem.
Kolega Tuska.
– I co z tego, że kolega? Swoje dostarczyłem. Była lista rekomendacji przy raporcie „Młodzi 2011”.
Praca tymczasowa czy wyzysk: Niewolnik do wynajęcia
Rosła wam cały czas dziura w ZUS, bo od śmieciówek przecież składki nie były płacone. Dorota Gardias twierdzi, że wszystko to panu mówiła. Pan tylko kiwał głową.
– Mówiła.
„Solidarność”, OPZZ i Federacja Związków Zawodowych, którą kieruje Dorota, zgodziły się na poluzowanie kodeksu pracy na okres dwuletni. Pracodawcy ich przekonali. A potem mieliśmy wszyscy usiąść do stołu i zacząć rozmawiać nad nowoczesną reformą całego kodeksu.
I co?
– Nikt za bardzo nie chciał.
Bo?
– Każdy by musiał z czegoś ustąpić. Jakoś się uklepało to, co przejściowe. „Nie ruszajmy”. I było przedłużenie stanu patologicznego. Wieloletniego. Swoją misję jako strateg w rządzie zakończyłem w październiku 2011 roku.
To się zostawia dziesięć punktów: to i to trzeba koniecznie zrobić.
– Zostawiłem. Plan „Polska 2030”. Raport „Młodzi 2011”. To było tam napisane.
I co?
– Różne fragmenty uwzględniano. Poszły rekomendacje do Ministerstwa Pracy.
Panu tak łatwo mówić, że trzeba było przykręcić śrubę. Mechanicznie. Zakazać umów o dzieło i firmom dowalić kontrole. Etaty przywrócić. Tak się nie da. Nie wiem, czy za 20 lat będziemy w ogóle tego pojęcia używali. Trzeba usiąść i wymyślić, jak przy zmieniającym się świecie zapewnić pracownikom bezpieczeństwo i jednocześnie zachować elastyczność. Flexicurity. Modele duńskie przepatrzeć i coś dla Polski wybrać. Ale to już by był koszt dla budżetu, bo takich systemów nie da się robić za darmo. One są drogie. A u nas przez lata minister finansów nie pozwalał uruchamiać pieniędzy z Funduszu Pracy, który powstaje ze składek.
Nie chcę wychodzić na faceta, który miał dobre pomysły, a nikt go nie słuchał. Bo w wielu punktach dotyczących polityki społecznej zostałem wysłuchany, a w wielu ważnych – nie. Było wiadomo, że trzeba na rynku pracy inaczej zarządzić. Powiedzieć do związkowców i pracodawców: „Chodźcie, pogadajmy, jak ten problem rozwiązać”. Typowa sytuacja, że coś trzeba zrobić, ale się nie robi.
Ale dlaczego się nie robi? Dlaczego kolejne ekipy przygotowują plany – plan Kołodki, plan Hausnera, plan Boniego, plan Morawieckiego – a potem „się nie robi”?
– Bo w sytuacji permanentnej wojny politycznej myśli się o tym, kto, kogo i jakie chwyty. Oraz żeby gówna nie ruszać.
Gówna?
– Problemów zbyt skomplikowanych, które mogą być przedstawione jako zamach na prawa obywateli. W sytuacji politycznej nawalanki rozmowa o kodeksie pracy to jest rzeź. Nie, że ważny problem załatwmy, pomyślmy, ustąpmy. Tylko: „Antypracowniczy rząd chce okraść ludzi!”. Sytuacja przecież nieustannie eskalowała. Wielu uznało, że w atmosferze mgły smoleńskiej nie da się rozmawiać o reformie kodeksu pracy.
Da się.
– Też tak uważam. Ale próbuję wyjaśnić kontekst.
Udało wam się zrobić z Polski zieloną wyspę, ale potężnym kosztem społecznym.
– Można tak powiedzieć. W dodatku to poświęcenie pracowników nie było tak bardzo konieczne. W połowie 2010 roku było widać, że firmy mają się nieźle. Pojawiło się kilka sprzyjających okoliczności, kurs złotego się osłabił i eksporterzy mimo spadku zamówień nie stracili. Lekko się otarliśmy o kryzys i płynęliśmy dalej, to było widać ze wskaźników. I wtedy pojawił się inny koncept rozwojowy.
Jaki?
– Dosypać. Zainwestować w człowieka.
Kiedy Komorowski został prezydentem, mieliśmy ogromny kredyt społeczny, można było robić rzeczy radykalne. Myślałem o ujednoliceniu stawki VAT na poziomie 19 proc., co dawałoby 20-22 mld dodatkowych wpływów. Wszystko było przeliczone. Cztery osoby rozmawiały: Tusk, Bielecki, Rostowski i ja. Przez dwa tygodnie. I przegrałem, mimo że Tusk to rozumiał.
Bo?
– Jacek i Jan Krzysztof okazali się silniejsi. Na tym polega polityka.
Efekt był taki, że Jacek i tak musiał gmerać przy stawkach VAT, bo coś tam mu się nie dopinało, więc dostaliśmy politycznie po dupie, ale nie osiągnęliśmy żadnego efektu. Bo efekt się liczy, jak jest pewna kumulacja. Za 20 mld można sporo rzeczy zrobić.
Przedszkola sfinansować.
– Trzy razy. Albo dodać mądrze służbie zdrowia. Sprawić, żeby państwo w jednej chociaż dziedzinie działało sprawnie i nie odpychało obywatela.
To dlaczego nie?
– Podwyższać jawnie podatki? Lud ciemiężyć? „Zabierają pieniądze emerytom i marnują na limuzyny”. Każdy to zna.
Wymówki.
– Skąd! W Polsce wmówiono ludziom, że podatki można tylko obniżać.
Wmówiliście. Liberałowie.
– Lewica klepała to samo.
Jak się chce rozwiązywać problemy społeczne, to często nie ma ruchu bez podnoszenia podatków. Politycy nie wierzą, że można to ludziom uczciwie powiedzieć i zyskać akceptację. I koło się zamyka.
Jak w 2010 roku widać było, że jest w miarę bezpiecznie, można było odkręcać kurki. Na nowo przemyśleć bezpieczeństwo zatrudnienia. Usiąść do rozmów. Koszt społeczny mógłby być niższy, gdybyśmy mieli ofertę. Zamrożenie wynagrodzeń w sferze budżetowej, nie mówię o erkach, ministrach, ale o zwykłych urzędnikach na samym dole, było nieprawdopodobnie szkodliwe. Bo spowodowało, że inspektor PIP, który ma walczyć ze śmieciówkami, dostaje 1900 zł pensji, a jego instytucji nie stać na paliwo, żeby jeździł na te kontrole.
To dlaczego zamroziliście?
– Jacek cały czas się bał. Nikt nie wiedział, co się może wydarzyć w Europie pogrążonej w kryzysie. Bruksela dostawała gęsiej skórki na sygnały, że ktoś zwiększa deficyt.
Można nie słuchać.
– Można. Jak się jest Francją i dopłaca do interesu. Ale jeśli się jest krajem, który bierze pieniądze i ciągle domaga się więcej, a w perspektywie ma rozmowę o następnych pieniądzach, to kwestie długu i deficytu lepiej mieć wyprostowane.
Byliśmy objęci procedurą nadmiernego deficytu i był to koszmar. Jacek chciał się zabezpieczyć w każdy możliwy sposób i do ustawy o finansach publicznych wprowadził zapis, że każde nowe rozwiązanie musi się mieścić w dotychczasowym poziomie finansowania. Opracował specjalny algorytm, który pokazywał, czy coś spełnia kryteria, czy nie spełnia. To się tak zbiurokratyzowało, że nawet przy wielkich projektach, jak informatyzacja państwa, toczyliśmy boje o 250 tys. zł.
Donald tego przestrzegał. Rostowski tego przestrzegał jak bandyta. Tuż przed posiedzeniem Rady Ministrów – w poniedziałek wieczorem – pojawiał się mail od pani minister Majszczyk, że projekt przygotowywany przez rok i zapięty na ostatni guzik nie zgadza z algorytmem. I myśmy stawali z robotą. Jacek nas zablokował we wszystkim.
I co z tego wynika?
– Że nie można widzieć tylko jednej wartości – deficytu.
Wtedy się zaczął kręcić sznur na waszą szyję?
– Węzły sznura są bardziej skomplikowane.
Czyli?
– Nie chodzi o to, że gdyby ludziom było lepiej w sensie socjalnym, tobyśmy wygrali wybory. To tak nie działa. Oni 500 zł, to my 1000 zł. W ogóle nie o to chodzi.
To o co?
– Ludzie się poczuli odtrąceni. Duże grupy wypchnięto poza system. To, co mówi Skarżyńska – powstało wkurzenie, że władza nie widzi problemów. I nie chodzi tylko o rynek pracy, ale o wiele sfer. Również o kluczenie w sprawach edukacyjnych.
A drugi ważny wymiar to jest tożsamość.
Jacek Santorski: Polacy są głodni szacunku
„Żołnierze wyklęci”?
– No oczywiście. Nam się naiwnie wydawało, że jak my serwujemy autostrady, to żadni tam „żołnierze wyklęci”. Ciepła woda w kranie.
Pan to wymyślił?
– Donald sam to wymyślił. Broniłem tego, bo tak wypadało, i zresztą miało pewien sens.
To było dobre hasło?
– Bardzo dobre, tylko ono działa na ludzi, którzy mają poczucie bezpieczeństwa. Na mnie działa, na pana i na 99 proc. naszych znajomych. A my nie jesteśmy wszyscy. Duża część polskiego społeczeństwa jest cały czas na zakręcie. I najważniejsza dla niej jest nie wygoda, tylko raczej stabilizacja.
Autostrady, Pendolino i to całe gadanie, że możemy się czuć Europejczykami, bo już jest po transformacji… Wcale nie jest po transformacji, ale najwyżej po jej pierwszej części. Transformacja w pewnym sensie cały czas trwa i są głębokie rany, które powinno się zaszywać. Jak się wciąż mówi tylko do tej zadowolonej części, to reszta czuje się spychana na margines. Zresztą środowiska kultury tak samo miały poczucie odtrącenia.
Była faza, że i samorządowcy czuli się odtrąceni, bo Ministerstwo Finansów próbowało zablokować ich wydatki. „Samorządowcy marnują pieniądze” – z rządu i od Bieleckiego płynęły takie głosy. Trudno do tych środowisk teraz iść i mówić: „Popierajcie nas, teraz was będziemy słuchać”. Bo odpowiadają: „A co żeście zrobili dotąd? Nie zawracajcie głowy!”.
Państwo, które odtrąca, zawsze budzi frustrację i złość. Nie zrozumieliśmy istoty tego procesu. Jako formacja tkwiliśmy na etapie sormanowskim.
Sormanowskim?
– Lekturą naszej młodości było „Państwo minimum” Guya Sormana. I stąd nasz lęk, że jak się od tego odejdzie, to pojawi się państwo maksimum, które zabiera wolność i prowadzi do totalitaryzmu. A trzeba szukać trzeciej drogi, czyli państwa optimum, które na nowo wyznacza swoje funkcje, bo po prostu to się nieustannie zmienia.
Mieliście blokadę ideową?
– Dużą. W wielu dominuje myślenie neoliberalne z lat 80., które chłonęliśmy z literatury opozycyjnej. Nieprzetworzone w umysłach. Dla mnie neoliberalizm to już historia. Było, minęło.
Wstydzić się?
– Nie. To myślenie było pomocne przy samym starcie, ale potem trzymaliśmy się go zbyt długo. Nie można dzisiaj mówić o rozwoju językiem neoliberalnym. Dla całego mojego środowiska ten mit był bardzo silny. I nadal jest żywy. Donald to i tak przemielił, nasze rządy nie były neoliberalne. Żeby różne rzeczy dostrzegać, to trzeba wyjść z zaklętego kręgu.
Że pracodawca ma mieć dobrze.
– To też. „Bo to on buduje PKB”.
Wszyscy wiedzieli, że między 1974 i 1988 rokiem był drugi wyż demograficzny ze swoimi szczytami. Wystarczy do tego dodać 25 lat i wychodzi 2009 rok.
I co z tego wynika?
– No to, że jak chce się robić różne rzeczy dla rynku pracy i na rzecz rodziny, dzietności, to właśnie wtedy trzeba było robić – w 2009 roku, a to i tak późno. A zrobione jeszcze później już tak nie zadziałają.
A Szejnfeld co na to powie?
– Że ludzie sobie sami dadzą radę, nie ingerujmy w wolny rynek. I to też jest racja. Polacy generalnie dają sobie radę sami. Zawsze musieli. Ale być może są już tym zmęczeni.
Żeby wygrać jeszcze kiedyś wybory, musimy pozbyć się stereotypów. „Rozwalmy związki zawodowe, bo blokują reformy”. „Zlikwidujmy Kartę nauczyciela”. Różne takie. Ze Sławkiem Broniarzem się przyjaźnię i on dostaje białej gorączki, jak to od nas słyszy. Tak odpychaliśmy od siebie całe środowiska.
Przez lata nasz obóz polityczny w relacjach z nauczycielami za główny problem uważał Kartę nauczyciela. Przecież nie o to chodzi! Nauczyciel powinien być dobrze motywowany, dostać dużą marchewkę. Te marchewki zapisane w Karcie mają ponad 40 lat i trzeba je zmienić. Ale to nie znaczy, że są w ogóle niepotrzebne. „To przecież przywileje zawodowe” – słyszę od kolegów. I co z tego, że przywileje? Chcemy mieć nauczycieli na umowach śmieciowych biegających od szkoły do szkoły jak akwizytorzy? Żeby tacy nasze dzieci uczyli? To musi być stabilny zawód, do którego chcą iść młodzi. Nauczyciel to jedna z najważniejszych ról, jeśli chodzi o cele publiczne. I druga – lekarz.
To dlaczego w kółko klepano o Karcie?
– Bo to w gruncie rzeczy wszystkim na rękę. Jedni się hasłami likwidacji Karty legitymizują jako reformatorskie zdrowe siły, żeby „Wyborcza” biła brawo. A związkowcy z kolei robią kariery na obronie Karty. „Nie damy ani przecinka zmienić”. I tak to się kręci od lat.
Kto w Polsce narzuca klimat ideowy? FOR? Lewiatan? Eksperci z banków? Balcerowicz?
– Nikt. Gasi się pożary i tyle, to jest cały polski klimat ideowy. W sprawach rozwojowych nie mamy takiego ośrodka, którego ktoś by słuchał. Leszek miał taką fazę, że w ogóle nie rozumiał procesów rozwojowych, bo skoro rynek sam wszystko załatwi, to po co strategie tworzyć? Prywatyzujcie kolej, prywatyzujcie pocztę, a potem nastanie szczęśliwość.
Henryka Bochniarz: Etatów nie będzie
A pracodawcy?
– Pracodawcy mają niezłą pozycję w Polsce, bo jako jedyni się zorganizowali. Ale też ich się za bardzo nie słucha. Politycy boją się rozmawiać z biznesem. Donald też nie chciał. Przyjeżdżał szef IBM: „Ty idź z nim na kolację, ja lepiej nie”. Nie piję alkoholu, nie chodzę po knajpach, więc spotykaliśmy się w biurze, dość formalne to było.
Lobby?
– Teraz największy wpływ ma Bierecki. A u nas kto miał? Nikt za bardzo. Wiem, że to wygląda na uciekanie od odpowiedzi, ale mam wrażenie, że porządnych lobby też w Polsce nie ma.
Pytam, bo różne rzeczy, które robi teraz PiS, mogliście wy zrobić. Dodatkowe opodatkowanie banków to nie jest pomysł z kosmosu, w Europie takie rzeczy są wprowadzane. Dlaczego wy nie? Mielibyście na przedszkola.
– Mechanizm nie jest lobbingowy. To raczej wynika z tego, że nasz liberalny mit założycielski nie był aktualizowany. „Podatek bankowy jest wbrew rynkowi”. Jeśli brakuje pracy poznawczej w ugrupowaniach politycznych, to korzenie gniją.
W zdrowych demokracjach nowoczesne wyzwania diagnozują różne think tanki. Również partyjne. U nas – posucha. Nie ma takich zespołów, partie nie prowadzą pracy intelektualnej, chociaż dostają na to pieniądze. Więc co się dziwić, że myślą w tych samych kategoriach, w jakich myślały 25 lat temu. Nie przeorała się polska polityka. Wciąż jest ufundowana na wyjściu z komunizmu i okresie transformacji. Nie umie zrozumieć zmiany procesów gospodarczych, cywilizacyjnych i technologicznych. Obecna władza też nie rozumie. Nawet bardziej.
Politycy między sobą rozmawiają o jakichś książkach? Na przykład o „Kapitale w XXI wieku” Piketty’ego rozmawialiście z Tuskiem?
– Rozmawiało się. Czytał. O Pikettym rozmawiałem z Lewandowskim, Rosatim, z Danusią Hübner. Niektórzy z nich uważają, że to bzdury, ale przeczytali. Jarek Gowin też dużo czytał. Ale polityków, z którymi można pogadać o książkach, da się policzyć na palcach jednej ręki. Od jakiegoś czasu wystarczy powtarzać przekazy dnia rozsyłane mailowo co rano przez sztaby partyjnych piarowców. Książki w tym raczej przeszkadzają.
Teraz czytam o rynku pracy w przyszłości „Rise of the Robots” Martina Forda. Byłbym szczęśliwy, gdyby dziennikarze co jakiś czas ze mną rozmawiali o książkach i nowych ideach. Ważne jest, jaką minę do kogoś zrobiłem, kto komu nogę podstawił. Zwierzęca gra bieżąca – jak przetrwać, kogo zagryźć, kogo pogłaskać.
Równiej. Co właściwie zrobił Piketty?
Pan sobie czytał i pana z rządu wypchnęli.
– Odszedłem. Ale ileś rzeczy zostało. Także mój pomysł cyfryzacyjny, który nie ma jeszcze u nas większego zrozumienia.
Cały Zachód dyskutuje o nierównościach, łącznie z MFW i Bankiem Światowym. W Polsce temat nie istnieje. Dlaczego?
– Bo dyskurs polityczny jest taki, że jak pan dotknie tematu nierówności, to zaraz wyjdzie facet z PiS-u i powie: „To wy spowodowaliście, że ludzie przymierają głodem, a polskie dzieci nie mają co jeść”. I się odechciewa temat poruszać. W innym gronie – chętnie. Po cichu.
Jak zwykle winny PiS.
– Nie było PiS, to SLD się tak zachowywało. Identycznie. „Przez was dzieci umierają z głodu”. Cała ważna dyskusja o zanikaniu klasy średniej, rozwarstwieniu i niepewności na rynku pracy jest sprowadzana do rozmaitych zastępczych historyjek. Pan Niesiołowski z panią Pawłowicz u Moniki Olejnik sobie pokrzyczą o jedzeniu szczawiu. I tak wygląda nasza dyskusja o nierównościach. Rozsądni ludzie wolą siedzieć cicho w takim klimacie.
Krystyna Pawłowicz. Bo pan prezes mi pozwolił
Czy trudno przyznać się do współpracy z SB?
– Trudno.
W 1992 roku znalazł się pan na liście Macierewicza i zareagował podobnie jak Wałęsa. Najpierw pan chciał się przyznać, a potem się wycofał. Dlaczego?
– Bo uznałem, że tajny współpracownik to ktoś, kto donosi na kolegów. A niczego takiego nie robiłem. Podpisałem zobowiązanie do współpracy, ale nie podjąłem tej współpracy. Co miałem ogłosić?
Że pan podpisał zobowiązanie do współpracy, ale nie podjął współpracy.
– Zabrakło odwagi.
Zdradzałem żonę, zaszantażowali zabraniem dziecka i że to ujawnią. Załamałem się, podpisałem. Odezwali się dopiero po dwóch latach, chcieli, żebym donosił. Siadaliśmy w kawiarni w Pałacu Kazimierzowskim na UW, gdzie im tłumaczyłem, że donosił nie będę. Cała historia.
No ale pan jednak siadał.
– I nic im nie mówiłem. Ani tego, że drukujemy podziemną „Wolę”. Ani o tym, co robię w opozycji. Powtarzałem: „Panowie, nie będzie współpracy”. Tak to pamiętam.
Może źle pan pamięta.
– Dobrze.
A zajrzał pan?
– Nie.
Przecież pan wie, że umysł fałszuje, upiększa i wypiera.
– Taylor zajrzał. „Nic ważnego w twojej teczce nie ma, wyszedłeś z tego czysty”.
Dopiero w 2007 roku wszystko to wyznałem publicznie na konferencji prasowej.
To takie trudne?
– Całe ciało boli. Człowiek musi w tej samej chwili sam się pogrążać i równocześnie odbudowywać.
I lepiej?
– Nie, proszę pana, nic nie jest lepiej. To otworzyło przestrzeń dla kompletnego przeistoczenia się mojej biografii. Jestem teraz agentem. Jak się patrzy w internecie – kapusiem.
Nikt pana nie ocenia przez pryzmat tej historii.
– Oczywiście, że oceniają. Pan też o to pyta. Byłem w Sejmie w czwartek: „Chcesz w mordę?” – usłyszałem od jakiegoś kukizowca. „Niech żyje Stalin!”. Bardzo bym nie chciał, żeby moja biografia została zredukowana do tego elementu.
Ta sprawa ma dla pana wciąż duże znaczenie?
– Ogromne. Zbiór emocji, który jest związany z podpisaniem tego kwitu, a potem publicznym przyznaniem się… Jak by mnie pan zapytał o strukturę doświadczeń – pomijam rzeczy oczywiste, jak dzieciństwo, rodzice – to ta sprawa jest chyba pierwsza. Mój świat wewnętrzny składa się z kilku takich spraw, splotów ważnych emocji. Drugi jest Smoleńsk. W okolicach 10 kwietnia mam dwa tygodnie snów.
Snów?
– Trzymam czyjeś ciało na rękach i ono się powoli rozpada.
A trzecia ważna sprawa dzieje się teraz. Męczące, trudne uczucie, że nam wszystko PiS odbiera. I też mam sny.
Jakie?
– Że mnie ścigają pisowcy. Samochodem. Uciekam, przeskakuję jakiś mur i budzę się na podłodze koło łóżka… To dla pana zabawne?
Nie. Ale nie rozumiem, dlaczego wy aż tak się boicie Kaczyńskiego.
– Wy?
Ludzie z pańskiego pokolenia. On w was wywołuje niebywałe emocje i lęki, których nie rozumiem.
– Bo znamy Kaczyńskiego. To jest dopiero rozgrzewka. Zacznie wsadzać przeciwników politycznych.
Nie zacznie.
– Zobaczy pan. Tomek Arabski pójdzie siedzieć.
W 1989 roku skończyłem 35 lat i miałem poczucie, że całe moje życie będzie odtąd inne. Lepsze. A teraz znów czuję, że wszystko się zaczyna od nowa. Jakby tych 27 lat wolnej Polski nie było. Jakbym przez ten czas wcale nie żył.
Czego chciał Boni
Raport „Polska 2030” został przygotowany w 2010 roku dla rządu Donalda Tuska przez zespół ekspertów pod kierunkiem Michała Boniego. Ostrzegał, że grozi nam dryf rozwojowy. Polskie firmy są świetnie nauczone, jak przetrwać, ale nie mają wystarczającego impulsu, żeby rosnąć, łączyć się, sięgać po innowacje. Raport proponował:
*Usprawnić państwo. Uwolnienie w obywatelach i firmach tzw. kapitału społecznego (zaufania, odwagi, energii) wymaga dobrze działającego i przyjaznego państwa (sprawnych urzędów, dostępnej służby zdrowia), bo wtedy obywatele czują się w miarę bezpiecznie i są bardziej skłonni do różnych życiowych eksperymentów (innowacje).
*Poprawić jakość usług publicznych i uczynić je powszechnie dostępnymi (dobrze rządzony kraj to nie taki, gdzie każdy ma „wypasione” auto, ale taki, gdzie bogacz jeździ metrem).
*Jedne regiony rozwijają się szybciej, a inne wolniej. Trudno, tak już jest. Nie dosypujmy słabszym rejonom na siłę pieniędzy, których nie będą potrafiły dobrze wydać. Sprawmy natomiast, żeby ludzie z regionów zapóźnionych mieli dostęp do świetnej edukacji i transportu publicznego. Dzieci urodzone w „gorszych” miejscach muszą mieć taki sam start edukacyjny, a ich rodzice – łatwo i tanio dojechać do pracy, np. w mieście.
*Zamiast koncentrować się w polityce społecznej na zasiłkach, trzeba Polaków uaktywniać zawodowo (mamy niską stopę zatrudnienia), co oznacza konieczność poważnej rozbudowy usług publicznych (żłobki, przedszkola).
*Konieczne są głębokie zmiany w systemie sprawiedliwości, który nie działa dobrze, a także podniesienie jakości tworzonego w Polsce prawa przez włączenie sektora pozarządowego i niezależnych think tanków. Dość przepychania ustaw kolanem bez konsultacji.
*Konieczna jest reforma rynku pracy i kodeksu pracy – obecne zaniechania mogą utrwalić stan „niepewnej stabilności”.
*Konieczne jest przedefiniowanie roli mediów publicznych, które powinny się stać źródłem rzetelnej informacji, debaty publicznej i kultury wysokiej, a nie tandetnej rozrywki.
Inne wywiady Grzegorza Sroczyńskiego znajdziesz w książce
„Świat się chwieje. 20 rozmów o tym, co z nami dalej”
Grzegorz Sroczyński
Biblioteka Gazety Wyborczej
Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.
W Magazynie Świątecznym:
Mój syn fajtłapa. Rozmowa z Józefem Kaczkowskim, ojcem zmarłego kilka dni temu księdza Jana
W szkole koledzy mówili na Janka „Skaner”, bo czytał z kartką przytkniętą do oczu. Można było się spodziewać, że z niczym sobie nie poradzi, że każda trudna sytuacja go złamie. A nie złamało go nic
Michał Boni: Byliśmy głusi
Donald wziął udział w jednej z debat o raporcie „Młodzi 2011”, ale zaraz padły głosy od jego bliskich kolegów, żeby się puknął w głowę i na to nie chodził. Bo to dla nas zbyt krytyczne. Z Michałem Bonim rozmawia Grzegorz Sroczyński
Stany Zjednoczone burzą graniczny mur
Spacer po Hawanie i kilka figur w tangu w Buenos Aires to małe kroki dla prezydenta, ale wielkie dla obu Ameryk. Po stu latach interwencji Północy i goryczy Południa „gringos” i Latynosi podają sobie ręce
Kamerę z dachu zdjąć! Głos „dobrej zmiany” w TVP Info
Dyrektor Rachoń zapowiada, że za chwilę na antenie filmik, na którym Schetyna uderzy dziennikarza. Pada rozkaz: „Dajcie w zwolnionym tempie, żeby było widać”
Po nas tylko Bóg albo potop. Teoria i praktyka dżihadu
Naloty na Syrię, zasiłki dla paryskich przedmieść i mury na granicy z Macedonią nic wam nie pomogą. Jeśli dżihad zgaśnie w Brukseli i w Rakce, to wybuchnie gdzie indziej. Bo Bóg jest wielki, a nasz porządek musi ostatecznie zwyciężyć
Belgia, zgniłe serce Europy
W każdym dużym mieście są dzielnice takie jak Molenbeek, a w nich komórki świętej wojny. Nie tworzą ich agenci PI. Po prostu młodzi ludzie bez perspektyw znaleźli je w handlu bronią, religii i staroświeckiej wspólnocie
Witajcie w królestwie wirtualnej rzeczywistości!
W ciągu kilku dni poddaję się aborcji, jestem świadkiem wybuchu na ulicach Syrii, kieruję statkiem kosmicznym, a na koniec zażywam LSD w towarzystwie hipisów
Peter Pomerancew: Tak działa kremlowska propaganda
Tu agenci i tam agenci, tu kradną i tam kradną, a w Guantanamo biją po pysku gorzej niż nasza milicja. Zdezorientowany rosyjski widz ma siedzieć w domu, wypić kielicha i w nic się nie mieszać
Walijskie Soplicowo. Osiedle wesołej starości
Proszę zapakować Kindle’a, wsiąść do pociągu w Birmingham, przeciąć park narodowy, minąć Llwyngwril, Llandanwg, Penrhyndaudraeth i granitowy krzyż, pod którym śpi „Dyonizy Lukszys obrońca Lwowa”, aż dotrą państwo do białego domku wśród jabłoni za jedyne 768 funtów miesięcznie. Witamy w małej Polsce nad walijską plażą
Nie zaostrzać aborcji
Wczoraj CBOS opublikował wstępne wyniki sondażu przeprowadzonego, jeszcze zanim organizacje pro-life złożyły w Sejmie projekt ustawy całkowicie zakazującej aborcji.
Z sondażu wynika, że większość Polaków uważa, że aborcja powinna być dozwolona w trzech przypadkach, w których obecnie dopuszcza ją prawo: + gdy ciąża zagraża życiu (80 proc.) lub zdrowiu kobiety (71 proc.), + gdy ciąża pochodzi z gwałtu lub kazirodztwa (73 proc.), + gdy płód jest ciężko i nieodwracalnie uszkodzony (53 proc.).
Jednocześnie większość (trzech na czterech) jest przeciwko zalegalizowaniu aborcji ze względu na złą sytuację materialną lub osobistą czy niechęć do posiadania dzieci.
Tymczasem Episkopat zaapelował właśnie o całkowity zakaz aborcji w Polsce i wezwał parlament do uchwalenia takiej ustawy. Prezes PiS Jarosław Kaczyński powiedział w czwartek: „W tych sprawach jako katolik podlegam nauce, którą głoszą biskupi”. Powiedział, że większość klubu PiS, a może cały, poprze zakaz aborcji.
W projekcie obywatelskim przygotowanym przez organizacje pro-life, pod którym zbierają teraz podpisy, jest zapis, że „dzieckiem poczętym jest człowiek w prenatalnym okresie rozwoju, od chwili połączenia się żeńskiej i męskiej komórki rozrodczej”. A ten, kto „powoduje śmierć dziecka poczętego, podlega karze pozbawienia wolności od trzech miesięcy do lat pięciu”. W przypadku nieumyślnego działania mowa o trzech latach więzienia.
Nie podlega karze lekarz w przypadku, gdy „śmierć dziecka poczętego jest następstwem działań leczniczych koniecznych dla uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia matki dziecka poczętego”. Wobec kobiety zaś sąd mógłby zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary bądź w ogóle odstąpić od jej wymierzenia.
Badań prenatalnych też nie
Z obowiązującej ustawy z 1993 r. ma być wykreślony zapis o ciążącym na organach administracji rządowej oraz samorządu terytorialnego obowiązku „zapewnienia swobodnego dostępu do informacji i badań prenatalnych”, bo – jak stwierdzają w uzasadnieniu autorzy – jest on „bezprzedmiotowy” ze względu na zakaz aborcji we wszystkich dopuszczalnych dotąd przypadkach.
Zamiast tego wprowadzono zapis o „pomocy materialnej i opiece dla rodzin wychowujących dzieci dotknięte ciężkim upośledzeniem albo chorobą zagrażającą ich życiu, jak również matkom oraz ich dzieciom, gdy zachodzi uzasadnione podejrzenie, że do poczęcia doszło w wyniku czynu zabronionego”.
Według Natalii Broniarczyk z Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, jeśli parlament uchwali całkowity zakaz aborcji, przybliży nas to do Nikaragui czy Salwadoru, które mają najostrzejsze prawo antyaborcyjne. W Salwadorze, gdy kobieta jest przywożona do szpitala z późnym poronieniem, lekarze wzywają policję.
– Kobiety, które poronią zaawansowane ciąże, będą się bały pójść do lekarza w obawie o to, że zostaną oskarżone o przerwanie ciąży – przewiduje Broniarczyk.
W Europie aborcja jest zakazana na Malcie, w Irlandii (z pewnymi wyjątkami), Watykanie, Liechtensteinie czy San Marino.
W wielu krajach europejskich aborcja jest legalna do 12. lub 14. tygodnia ciąży (Belgia, Niemcy, Francja, Szwajcaria, Hiszpania, Austria, Słowacja, Ukraina, Bułgaria, Rosja). W niektórych krajach, jak Holandia, ciążę można usunąć do 22. tygodnia.
Podziemie aborcyjne
Według Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny zaostrzenie przepisów w Polsce spowoduje rozrost podziemia aborcyjnego. Federacja szacuje, że rocznie w Polsce wykonuje się od 80 tys. do 200 tys. nielegalnych aborcji.
– Ta ustawa będzie najbardziej dotkliwa dla kobiet mniej zamożnych, których nie stać na przerwanie ciąży w prywatnym gabinecie. A także dla tych, które mają stwierdzoną wadę płodu, i dla tych, u których ciąża zagraża życiu lub zdrowiu. Już dzisiaj mają one problemy z uzyskaniem legalnej aborcji, pomimo że prawo im to zapewnia, bo lekarze zasłaniają się klauzulą sumienia albo ukrywają wady płodu przed pacjentkami – argumentuje Broniarczyk.
Dodaje, że w niektórych przypadkach to będzie zmuszanie kobiet do heroicznego donoszenia ciąży skazanej na niepowodzenie, bo dziecko i tak przeżyje najwyżej dobę. – Ten projekt jest bardzo okrutny, bo często kobiety decydują się w takich przypadkach na przerwanie ciąży chcianej, i to już jest dla nich dramatem – podkreśla ekspertka.
Według niej bogatsze Polki będą wyjeżdżać za granicę, by usunąć ciążę. Już dziś najczęściej wyjeżdżają na Słowację, bo jest najtaniej. Poza tym kliniki są tam otwierane bardzo blisko granicy polsko-słowackiej, a nawet zatrudniają konsultantki, które mówią w języku polskim, bo to jest dla nich dobry interes. Ciągle bardzo popularnym kierunkiem jest Austria, Niemcy oraz Holandia, w której dopuszczalność aborcji jest najdłuższa.
Zdaniem Wandy Nowickiej, byłej posłanki, założycielki stowarzyszenia Równość i Nowoczesność, skutki zaostrzenia ustawy będą dramatyczne. – Nie ma czegoś takiego w świecie, żeby cofać się do tak drastycznych rozwiązań. Nawet przed wojną nie było zakazu aborcji, gdy życie matki było zagrożone – podkreśla Nowicka. Zwraca uwagę, że matki wychowujące ciężko chore dzieci często są zdane tylko na siebie, bo pomoc państwa jest niewielka.
Opiekunowie osób niepełnosprawnych, którzy rezygnują z pracy na rzecz opieki, dostają 1,3 tys. zł świadczenia pielęgnacyjnego lub zasiłek w wysokości 520 zł. Dodatkowo dostają od państwa zasiłek pielęgnacyjny – 153 zł.
Z badań CBOS, który od początku lat 90. bada postawy Polaków wobec aborcji, wynika, że nieznacznie wzrasta poparcie dla postawy pro-life. Prof. Mirosława Grabowska, szefowa CBOS i socjolożka, mówi, że w sytuacjach, w których prawo pozwala na usunięcie ciąży, społeczne przyzwolenie jest wysokie, ale spada. Według Grabowskiej na postawy pro–life wpływają trzy czynniki.
– Po pierwsze, prawo, które oddziałuje, kształtuje naszą świadomość. Drugi czynnik to oczywiście nauczanie Kościoła. I trzeci – rozwój technologii, który, może paradoksalnie, sprzyja postawie pro-life. Każda kobieta niemal od początku ciąży ogląda obraz USG swojego dziecka i są to obrazy sugestywne – podkreśla socjolożka.