Duda, 09.03.2016

 

 

Kwaśniewski: Polska w czarnej dziurze

Renata Grochal, 09.03.2016
Aleksander Kwaśniewski

Aleksander Kwaśniewski (Fot. Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta)

Najgorszy rodzaj polityków to tacy, którzy chcą władzy, potem chcą jej jeszcze więcej, a na koniec nie wiedzą, po co ją właściwie mają.
 
RENATA GROCHAL: Czy Polska jest jeszcze na Zachodzie, czy już jedną nogą na Wschodzie? Jarosław Kaczyński porównał sugestie instytucji europejskich dotyczące spraw wewnętrznych Polski do Breżniewa instruującego Polskę, by wprowadzać kołchozy.

ALEKSANDER KWAŚNIEWSKI: Tak długo, jak długo jesteśmy w UE, jak Komisja Wenecka przyjeżdża i będzie opiniować, jak jesteśmy członkiem Rady Europy i innych tego typu instytucji – jesteśmy na Zachodzie. Natomiast jeżeli będziemy kwestionować wartości, które tworzą te organizacje, rady, które stamtąd płyną, to znajdziemy się w jakiejś czarnej dziurze. Nie wiem, czy to będzie czarna dziura typu wschodniego czy typu polskiego, ale to będzie coś w rodzaju próżni politycznej, ze wszystkimi negatywnymi skutkami.

Co prezydent i PiS powinni zrobić w sprawie Trybunału Konstytucyjnego? Wstępna opinia Komisji Weneckiej jest znana.

– Komisja Wenecka nikogo nie zaskoczy. Pytanie brzmi, czy jest możliwe znalezienie kompromisu. Uważam, że tak i prezydent mógłby próbować go budować. On mógłby polegać na tym, żeby jednak uszanować decyzję o powołaniu trzech sędziów, którzy zostali wybrani zgodnie z konstytucją przez poprzedni parlament, i jednocześnie zapewnić, że te osoby, które zostały wybrane przez obecny Sejm, ale niezgodnie z konstytucją, będą uwzględnione przy kolejnych zmianach dokonywanych w Trybunale.

Europoseł PiS Kazimierz M. Ujazdowski zaproponował kompromis odwrotny – najpierw sędziowie wybrani przez PiS, a później przez PO.

– Ale chronologia była inna. Trzech sędziów, o których można powiedzieć bez wątpliwości, że zostali wybrani konstytucyjnie, to ta trójka, która nie została zaprzysiężona. Poza tym trudno mieć zaufanie do większości parlamentarnej, że spełni obietnicę, iż ci trzej sędziowie niezaprzysiężeni kiedyś zostaną ich głosami wybrani. Ale odwrócenie tego pomysłu przy aktywnym udziale prezydenta, który wykorzystałby wnioski Komisji Weneckiej, a jednocześnie trochę próbował zbudować swoją pozycję jako arbitra, byłoby dobre.

Prezydent ma w ogóle takie ambicje?

– Nie widać. Ale kompromis jest możliwy, inaczej będziemy mieli wieloletni paraliż Trybunału, co dla polskiej demokracji jest fatalną wiadomością.

Jarosław Kaczyński idzie na wojnę…

– Jego filozofią zawsze był konflikt jako paliwo historii. Jeśli idzie na wojnę, to będziemy mieli konflikt i będziemy bliżej czarnej dziury.

Jakie będą tego konsekwencje międzynarodowe? PiS liczy na to, że nie będzie sankcji, bo Orbán obiecał, że ich nie poprze.

– Radziłbym ostrożność, akurat patrząc na Orbána. Mówimy o polityku, który 25 lat temu był największym europejskim liberałem, żeby dziś stać się największym konserwatystą. Był największym wrogiem Rosji, a stał się jej najbliższym partnerem. Możliwe konsekwencje to już dziś odczuwalne pogorszenie naszego wizerunku. Polska, uznawana za prymusa, była najlepszym uzasadnieniem decyzji rozszerzenia Unii Europejskiej w 2004 r., która w wielu kręgach europejskich podawana jest ciągle w wątpliwość. Ta pozycja gwałtownie idzie w dół. W ostatnich kilku miesiącach byłem na wielu spotkaniach międzynarodowych i widzę, jak bardzo obraz naszego kraju się pogarsza. Konsekwencją będą również chmury nad planem rozwojowym rządu. Pieniądze – te pewne, a nie życzeniowe – w planie Morawieckiego pochodzą głównie z Unii Europejskiej. Trudno będzie go realizować, jeżeli szczodrość UE będzie dużo bardziej reglamentowana.

Co o Polsce mówią pańscy zagraniczni rozmówcy?

– Przede wszystkim nie rozumieją. Poza tym obawiają się nacjonalizmu. Widzą, że Polska przechodzi na pozycje niezgodne z podstawowymi europejskimi standardami, takimi jak demokracja, szacunek dla konstytucji i takich instytucji jak Trybunał. Nasza postawa w sprawie imigrantów wzbudza poważne wątpliwości. Podobnie jak mówienie, że Polska nie chce grać z Niemcami i Francją, a szuka sojuszników w Anglii, czy koncepcja Międzymorza, czyli sojuszu państw Europy Środkowej kontra Niemcy i Francja.

Taka jest tendencja ogólnoeuropejska i ogólnoświatowa. Populiści i nacjonaliści dostają wiatr w żagle: Orbán, Le Pen, Trump

– A dzisiaj mamy kolejny dowód na Słowacji. Tradycyjne demokracje przeżywają kłopot, płacimy za jeden z największych kryzysów ekonomicznych w historii, który nie zakończył się na szczęście wojną ani rewolucją, ale bardzo pomógł populistom. Zakwestionował podstawy systemu wolnorynkowego, w którym żyliśmy, i pomysły neoliberalne. To wszystko odbywa się w momencie, gdy następuje wielka wymiana pokoleń. Generacja internetowych dzieci zaczyna być w większości, zmienia się sposób komunikowania się, zmieniają się akcenty. Sieci społecznościowe i ten cały hejt zaczynają odgrywać rolę. Żyjemy w okresie istotnego przełomu. Populiści radzą sobie z tym lepiej, siły racjonalne, demokratyczne – gorzej. Może to wynika z tego, że argument racjonalny dociera słabiej i wolniej niż argument bardzo prosty, emocjonalny.

Czy pogorszą się nasze relacje z USA, które dotąd były dla PiS głównym sojusznikiem?

– Amerykanom, których polityka jest ukształtowana przez 200 lat na zasadzie równowagi i kontroli władz, jest bardzo trudno zaakceptować to, co PiS robi z Trybunałem. Sąd najwyższy w USA, czyli odpowiednik polskiego Trybunału Konstytucyjnego, naprawdę odgrywa w Ameryce zupełnie zasadniczą rolę. Ale nie wierzę, że Amerykanie będą szli dalej niż aktywna dyplomacja w przekonywaniu polskich polityków, by jednak znaleźli jakiś rodzaj kompromisu.

Czyli nie ma zagrożenia, że Obama nie przyjedzie do Polski na szczyt NATO?

– W to nie wierzę. Przyjedzie na szczyt, bo tu nie chodzi o nas, ale o NATO.

Dlaczego Komitet Obrony Demokracji staje się głównym wrogiem PiS?

– KOD zrobił coś, co PiS uważał, że ma zmonopolizowane: protest, ulice i tego typu działania. PiS w tej chwili osiąga szczyty hipokryzji, gdy słyszę, co mówi o KOD: że z tamtej strony są agresywne ataki na PiS czy prezydenta. Proszę odtworzyć sobie trochę filmów z kolejnych miesięcznic 10 kwietnia. To nie był Wersal, wręcz przeciwnie, władzy tam nie oszczędzano. KOD denerwuje PiS, bo okazało się, że w sposób dość spontaniczny, bez autobusów, bez dysponowania strukturami partyjnymi w całym kraju na demonstracje może przyjść kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy osób. Nie kłócę się o liczby, bo z demonstracjami jest jak z członkami partii: liczby nie mają charakteru statystycznego, mają charakter polityczny. Ale wystarczająco dużo ludzi przychodzi, żeby zirytować PiS. Bo zawsze jest zagrożenie, że demonstracje mogą być większe, i to jest dowód na to, że społeczeństwo obywatelskie w Polsce jest i że tak łatwo z demokracji, z własnych praw i systemu równowagi nie zrezygnuje.

Pękła panu kiedyś opona?

– Nie, takiego wypadku nie miałem.

Po wypadku prezydenckiej limuzyny PiS zaatakował KOD, że jego działacze życzyli śmierci prezydentowi.

– Nie chcę zaczynać dyskusji od tego, kto zaczął. Ale pamiętam hejty na mój temat, na temat Bronisława Komorowskiego, na temat ludzi, którzy powinni wzbudzać naturalną sympatię, jak Małysz albo Kubica, a byli brutalnie obrażani. Wańkowicz nie bez przyczyny pisał, że Polska to kraj bezinteresownej zawiści. Powiedziałbym, że teraz weszliśmy na nowy etap – bezinteresownej nienawiści, co jest dużo groźniejsze. Polska staje się krajem dwóch plemion, które nie prowadzą między sobą żadnego dialogu, nie mają kanałów komunikacyjnych, mają innych liderów, innych bohaterów, żyły i żyją według innych wersji historii. Kiedyś organizowano komisję podręcznikową polsko-niemiecką, żeby sobie jakoś tę historię wyjaśnić i opisać. Teraz będziemy musieli tworzyć komisję podręcznikową polsko-polską, by wyjaśnić sobie, co się w Polsce działo, i to nawet w ciągu ostatnich 25 lat. To jest droga do bardzo głębokiego podziału i społecznej paranoi.

PiS chce napisać historię od nowa?

– Ewidentnie. Chce rewizji historii III RP, ale przede wszystkim zdelegitymizowania III RP. Zresztą Jarosław Kaczyński w jednym z ostatnich wystąpień powiedział, że III RP to był okres przejściowy, w którym mieliśmy agentów, postkomunę, a okres prawdziwy zaczyna się wraz z przejęciem władzy przez PiS. To jest właśnie ten pomysł na politykę historyczną, że III RP była przejściowa, a IV RP czy ta nowa, wolna RP, zaczyna się wraz z PiS, z poległym prezydentem Lechem Kaczyńskim i z Jarosławem Kaczyńskim, który chce być emerytowanym zbawcą narodu, jak mówił w wywiadzie dla „Financial Timesa”. Rozumiem, że to był żart, ale wszyscy, którzy ogłaszali się zbawcami za życia, mówili, że będą oświeconymi dyktatorami, byli sprawcami wielu nieszczęść. Tytuł zbawcy uzyskuje się dopiero po śmierci i po wielu zasługach dla narodu.

Polacy kupią to, że nie Lech Wałęsa był bohaterem „Solidarności”, tylko Lech Kaczyński?

– Zabieg budowania nowych legend nie dotyczy mojego pokolenia czy dzisiejszych 30-, 40-latków. Jest skierowany do tych, którzy mają 20 lat i urodzili się, gdy Wałęsa kończył swoją prezydenturę. Dla tych ludzi – wykorzystując różne nowoczesne sposoby związane z internetem – można stworzyć całkowicie inną wersję historii. Jeżeli znajdą się pieniądze, by jako kontrę do filmu Wajdy „Wałęsa” nakręcić „Bolka”, który będzie pokazywał zupełnie inną historię Wałęsy, to mnóstwo młodych ludzi uzna to za prawdę historyczną.

PiS próbuje stworzyć wrażenie, że Wałęsa był sterowany przez SB, tak jak cała III RP.

– Byłem uczestnikiem tamtych wydarzeń – Wałęsa nie był sterowany przez SB. On nawet swoich doradców, jak Geremek czy Mazowiecki, często nie słuchał. Fenomen Wałęsy polega na tym, że jego cechy, nieładne, często niezwykle irytujące – choćby egoizm, czyli to „ja, ja, ja” – w gruncie rzeczy dały mu siłę i zwycięstwo. Bez nich prawdopodobnie byłby dziś postacią anonimową. Pamiętam rozmowę z Tadeuszem Mazowieckim, gdy Wałęsa nie chciał być członkiem delegacji rządowej na pogrzeb Jana Pawła II. Byliśmy w sporze od dziesięciu lat. Poprosiłem Mazowieckiego, by go przekonał, że to będzie niezrozumiałe, jeśli nie pojedziemy razem. I wtedy Mazowiecki powiedział mi: „Panie prezydencie, ja znam dwóch Wałęsów: jednego, którego podziwiam, i drugiego, którego nie znoszę. Ten, o którym pan teraz opowiada, to jest ten drugi, więc niczego nie zrobię”. W rozwiązaniu sporu pomógł abp Gocłowski. Wałęsa pojechał, ale oddzielnie. Spotkaliśmy się w Watykanie przypadkowo w toalecie i tam się przywitaliśmy, i uścisnęliśmy sobie dłonie, co było dość groteskową puentą a la Polonaise. Tak doszło do naszego pojednania.

Ma pan w domu jakieś kwity, które mogłyby zainteresować policję historyczną?

– Nie. W PRL byłem skromnym ministrem, a jako prezydent zdałem wszystko do archiwum. Natomiast mam zasadnicze wątpliwości, jaka jest podstawa prawna takich działań. Rozumiem, że IPN jest zobowiązany zebrać wszystkie materiały wytworzone przez instytucje państwowe w PRL, ale miał całe lata, by zwrócić się do tych, którzy takie dokumenty mogli mieć, z prośbą o sprawdzenie, czy je mają. To, co się dzieje dzisiaj, robi wrażenie akcji o charakterze policyjnym: wchodzenie bez zapowiedzi do domów i przeszukiwanie szaf, nie wiedząc zresztą, czego się szuka. A już najbardziej zdumiewa, gdy IPN decyduje się upubliczniać z szafy Kiszczaka listy od prywatnych osób do generała. Na zarzuty odpowiada, że list pisany do urzędującego ministra nie jest listem prywatnym. No, ludzie kochani, list Agnieszki Osieckiej do Kiszczaka, to nie był list prywatnej osoby?! Pochodził z prywatnego zbioru Kiszczaka, a nie z archiwum MSW, a prawa do przejmowania osobistych archiwów IPN nie ma i mieć nie może!

Który scenariusz pan obstawia po stu dniach? Długich rządów PiS czy szybkiej erozji?

– Walczą we mnie niczym nieuzasadniona nadzieja z twardym doświadczeniem. Nie chcę prorokować, ale powodów do nadziei za dużo nie ma. Natomiast przestrzegam wszystkich, że najgorszy rodzaj polityków – a mieliśmy ich w Polsce w przeszłości kilku – to ci, którzy pragną władzy, później pragną jej jeszcze więcej i mając ją naprawdę, nie wiedzą, po co ją mają. Ani jak ją wykorzystać, by coś stworzyć, zbudować i po sobie pozostawić, ale wyłącznie, by zniszczyć przeciwnika.

ALEKSANDER KWAŚNIEWSKI

61 lat. Prezydent RP w latach 1995-2005, poseł na Sejm I i II kadencji. Działał w PZPR od 1977 r. aż do jej rozwiązania w 1990 r. Był ministrem ds. młodzieży w rządzie Zbigniewa Messnera i przewodniczącym Komitetu Społeczno-Politycznego w rządzie Mieczysława Rakowskiego. Uczestniczył w obradach Okrągłego Stołu. Po rozwiązaniu PZPR w 1990 r. wspólnie z Leszkiem Millerem i Józefem Oleksym zakładał SdRP, której przewodniczył do 1995 r. Jedyny w III RP prezydent sprawujący urząd przez dwie kadencje. 23 lutego 1998 r. podpisał dokumenty ratyfikacyjne konkordatu między Stolicą Apostolską i RP. 26 lutego 1999 r. ratyfikował akcesję Polski do NATO, a 23 lipca 2003 r. – do Unii Europejskiej.

pękła

wyborcza.pl

KOD na Madagaskar

kodNaMadagaskar
Paweł Wroński, 09.03.2016
Mateusz Kijowski podczas pikiety KOD przed budynkiem TK

Mateusz Kijowski podczas pikiety KOD przed budynkiem TK (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Po przemówieniu prezesa Polski Jarosława Kaczyńskiego w Łomży ciągle nie wiemy, kim są Polacy prawdziwi. Wiemy już za to, kim są Polacy nieprawdziwi.
 
Jego zdaniem są nimi ci, którzy barwy biało-czerwone traktują jedynie jako barwy ochronne. To Polacy, którzy Polskę uważają za „anachronizm”. Chodzą na skargę na Polaków do ambasadora Rosji. Nie uważają zbrodni katyńskiej za ludobójstwo. Drwią z ofiar Smoleńska. A co najważniejsze – należą do Komitetu Obrony Demokracji. Do tej pory byli to jedynie Polacy gorszego lub najgorszego sortu. Teraz przesunęli się poza granicę polskości.

Jarosław Kaczyński jest politykiem, który myśli kategoriami historycznymi. Dobrze wie, jaki ładunek znaczeń niesie ze sobą określenie „prawdziwy Polak”, i bardzo starał się do tej pory go unikać. Ba, gdy reporterka TVN Katarzyna Kolenda-Zaleska przypisała mu takie słowa, PiS i on sam gwałtownie zaprotestowali.

Słusznie. Przed drugą wojną „prawdziwi Polacy” z ONR wprowadzali na uczelniach getta ławkowe. Żydów chcieli wyrzucić, Ukraińców i Białorusinów polonizować, a pełne prawa obywatelskie przyznać jedynie prawdziwym Polakom.

Po drugiej wojnie światowej, w 1968 r., Władysław Gomułka razem z pogrobowcami ONR wyrzucał „nieprawdziwych Polaków” z Polski, uznając, że „nie można mieć dwóch ojczyzn”. Wtedy też władza z patriotą Mieczysławem Moczarem na czele przedstawiała się jako jedyny obrońca polskiej racji stanu, jako jedyna i patriotyczna.

Jarosław Kaczyński w Łomży retorycznie przywołał kategorię prawdziwych Polaków. Budując zaś kategorię Polaków nieprawdziwych, odniósł się do kwestii nie etnicznych, lecz politycznych. Nie-Polakiem obecnie jest ten, kto nie popiera Prawa i Sprawiedliwości – jedynej władzy patriotycznej, która chce być niezależna od Unii Europejskiej. Nie-Polakiem jest ten, kto porzucił tożsamość polską na rzecz bliżej nieokreślonej tożsamości europejskiej.

Prezes Kaczyński dał „nie-Polakom” ostatnią szansę. Wezwał ich, by przejrzeli na oczy i wzięli udział w projekcie „Wielka Polska”, który jest „projektem wielkim” i „skierowanym ku przyszłości”. Niewiele o nim wiadomo. Przyznam, że wszelkie projekty, które mają w nazwie słowo „wielki”, bardzo źle w Polsce się kończyły albo sprowadzały się do pozdrowienia: „Chwała Wielkiej Polsce”.

Jaki był cel tak agresywnej mowy? Być może prezesowi Kaczyńskiemu chodziło o umocnienie wewnętrzne swojej partii, tak by oczywistą słabość ekipy rządzącej zasłonić patriotycznymi frazesami? Być może chodzi o coś innego – o poszczucie swoich zwolenników na politycznych przeciwników? Co się jednak stanie, gdy któryś z patriotów, autentycznie przejęty słowami prezesa, postanowi rozprawić się z owymi „nie-Polakami”, którzy wedle Kaczyńskiego już tyle złego Polsce uczynili?

Mam też do prezesa Kaczyńskiego pytanie. Co w ogóle on, wielkorządca Polski, zamierza z owymi „nie-Polakami” zrobić? Z takimi, którzy nie popierają PiS? Takimi, których nie uwodzi projekt „Wielka Polska”? Jarosław Kaczyński sprawuje pełnię władzy poprzez bezwolnego prezydenta, który twierdzi, że należy do Polaków pierwszej kategorii, i posłuszną premier, powinien ją sprawować ku pomyślności wszystkich obywateli, nawet tych, którzy jego idei nie popierają. Najwidoczniej jednak „nie-Polacy” są w jego rozumieniu już poza Polską. Jaki więc Madagaskar pan prezes chce znaleźć „nie-Polakom”?

kaczyńskiDał

wyborcza.pl

 

Cimoszewicz: „Sygnał, że władze lekceważą nie tylko opinie, ale i prawo”

mo, 08.03.2016

Włodzimierz Cimoszewicz

Włodzimierz Cimoszewicz (Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta)

– To wszystko razem ze sobą wzięte wyśle bardzo silny sygnał, że obecne władze polskie lekceważą sobie nie tylko opinie, ale i obowiązujące nas prawo – powiedział dziś w TVN 24 były premier Włodzimierz Cimoszewicz, komentując bojkot posiedzenia Trybunału Konstytucyjnego przez rząd. I wyliczył konsekwencje, jakie spotkają za to Polskę w świecie.
 

Trybunał Konstytucyjny w 12-osobowym składzie rozpoczął dziś badanie skarg grup posłów, I prezes SN, RPO i KRS na nowelizację ustawy o TK. Orzeczenie Trybunału zapadnie jutro o godz. 13. Premier Beata Szydło już zapowiedziała, że decyzja TK nie będzie orzeczeniem „w myśl obowiązującego prawa” i że nie opublikuje dokumentu. W podobnym tonie wypowiedział się dziś minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro, nazywając posiedzenie Trybunału „bezprawnym”.

Dziś bojkot posiedzenia Trybunału Konstytucyjnego przez rząd komentował w TVN 24 były premier Włodzimierz Cimoszewicz. Jego zdaniem, jeśli polski rząd nie opublikuje wyroku TK, eksperci wskażą, że w Polsce nie ma przepisu, który daje premierowi czy ministrowi sprawiedliwości prawo do trafności wyroków TK. Przypomniał też, że niedługo swoją opinię o kryzysie wokół Trybunału opublikuje Komisja Wenecka.

„Sprawą zajmie się ponownie Parlament Europejski”

– To wszystko razem ze sobą wzięte wyśle bardzo silny sygnał, że obecne władze polskie lekceważą sobie nie tylko opinie, ale i obowiązujące nas prawo – stwierdził były minister. Dodał, że nieopublikowanie orzeczenia pociągnie za sobą konsekwencje natury organizacyjnej (kolejny etap procedury nadzoru Komisji Europejskiej nad praworządnością w Polsce), politycznej i finansowo-gospodarczej.

– Po drugie, zajmie się tą sprawą ponownie Parlament Europejski, który już nie da się tak oszukiwać, jak to miało miejsce kilka tygodni temu, gdy pani premier zapewniała, że opinia Komisji Weneckiej będzie bardzo uważnie rozpatrywana – mówił Cimoszewicz.

Po trzecie, jego zdaniem sprawą zajmie się Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy w Strasburgu na swojej kwietniowej sesji.

– Po czwarte, prawdopodobnie zareaguje na to rząd Stanów Zjednoczonych, który bardzo wyraźnie przedstawił swoje stanowisko w czasie wizyty Waszczykowskiego w Waszyngtonie. Następnie będą to konsekwencje polityczne polegające na osłabieniu pozycji polskiej w świecie wspólnoty zachodniej. Najprawdopodobniej najrozmaitsze nasze racje, interesy będą w mniejszym stopniu uwzględniane, bo będziemy mieli znacznie mniejszą siłę przekonywania – tłumaczył Cimoszewicz.

Cimoszewicz: TK może ominąć Dziennik Ustaw

Zdaniem byłego premiera podważenie wiarygodności, stabilności politycznej i przewidywalności polskich władz będzie miało konsekwencje finansowe, takie jak podwyższenie kosztów obsługi bieżącego zadłużenia, długu publicznego czy zmniejszenie inwestycji zagranicznych. Zwrócił też uwagę, że nieopublikowanie orzeczenia w Dzienniku Ustaw nie musi zablokować jego wejścia w życie.

– Próba blokowania tego wyroku przez nieopublikowanie go w Dzienniku Ustaw może być ominięta. Trybunał może dowołać się odpowiedniego przepisu pozwalającego w sposób specyficzny określać moment wejścia w życie swojego wyroku. Po drugie, może go opublikować na swojej oficjalnej stronie. Trybunał może w drodze obwieszczenia, oświadczenia, podać [orzeczenie] do wiadomości obywateli o wiele skuteczniej niż Dziennik Ustaw – mówił Cimoszewicz.

Zobacz także

szydłoNie

sprawą

wyborcza.pl

„Wiadomości” upomniały Macieja Stuhra za żarty „przywołujące bolesne wspomnienia”

Sebastian Klauziński, 08.03.2016

„Wiadomości” TVP. 08.03.2016 (screen: wiadomosci.tvp.pl/)

Wtorkowe wydanie „Wiadomości” TVP można by było uznać za nudne, gdyby nie ostatni materiał. Po prawej stronie ekranu – jak przystało na bohatera – znalazł się rotmistrz Witold Pilecki, po lewej, tej gorszej – aktor Maciej Stuhr, którego słowa „przywołały bolesne wspomnienia i kojarzące się z nimi obrazy”.
 

Prowadzący wydanie Krzysztof Ziemiec zaczął od Trybunału Konstytucyjnego. W materiale „Rozprawa czy spotkanie?”, dziennikarka Karolina Tomaszewicz (wcześniej w TV Republika) dywagowała, komu dać wiarę: sędziom czy rządowi. – Otwieram rozprawę TK w pełnym składzie – mówił prezes TK Andrzej Rzepliński. – Jutrzejszy komunikat, który przedstawią ci wybrani sędziowie TK, nie będzie orzeczeniem w myśl obowiązującego prawa, w związku z tym ja nie mogę łamać konstytucji i nie mogę takiego dokumentu publikować – odpowiadała premier Beata Szydło na konferencji w Mińsku Mazowieckim.

Nie zabrakło jak zwykle wzmianki o KOD. – Podczas dzisiejszego posiedzenia Trybunału, z przerwą na obiad, demonstrowała grupa przedstawicieli KOD – mówi reporterka. – Ich działania skomentował w Otwocku prezydent: „Ci, którzy dzisiaj mówią, że trzeba bronić demokracji, chcą bronić tego, co było przez ostatnie osiem lat. Tych wszystkich afer, które były zamiatane pod dywan”.

Dziennikarka nie przywołała ostrzejszych słów Andrzeja Dudy z tego samego wystąpienia, np.: – Na demonstracjach są ludzie, którzy ostatnio dużo stracili. Niektórzy się śmieją: „Ojczyznę dojną racz nam wrócić panie”. Oni naprawdę mają dużo do stracenia i będą się bronić różnymi sposobami: będą rozsiewać strach, będą siać propagandę, niepokój – wyliczał prezydent.

Potem było jeszcze o negocjacjach Unii Europejskiej z Turcją. Na koniec materiału zdanie o bohaterskiej postawie premier Beaty Szydło: – Unia obiecała Turcji przyjęcie syryjskich uchodźców, ale na wniosek polskiej premier zrezygnowała ze stałego mechanizmu ich podziału – informuje dziennikarz.

Najlepsze „Wiadomości” zostawiły jednak na koniec. W poniedziałek wieczorem aktor Maciej Stuhr wystąpił na gali wręczenia Polskich Nagród Filmowych. Jego krótki humorystyczny występ był we wtorek hitem internetu. Ale „Wiadomościom” nie było do śmiechu.

– Widać, że największe emocje, przynajmniej w internecie, wzbudziło ogłoszenie przez Macieja Stuhra laureatów za role drugoplanowe. Ale nie o nagrodzonych tu chodzi, raczej o to, co na scenie powiedział aktor. Publiczność na miejscu się śmiała, ale nie wszystkim przypadło to do gustu, bo te słowa przywołały bolesne wspomnienia i kojarzące się z nimi obrazy – zapowiedział z poważną miną Ziemiec ostatni materiał, zatytułowany „Kwestia smaku”.

Najpierw fragment, w którym Stuhr żartuje, że przyszedł nagrodzić aktorkę „drugiego sortu, tzn. drugiego planu”. Ale po tym, gdy mówi „armia artystów drugiego planu to nie jest jakaś armia artystów wyklętych… przeklętych”, ekran przedziela się na pół i po prawej stronie pojawia się… czarno-białe zdjęcie rotmistrza Witolda Pileckiego. Kiedy aktor żartuje o Wałęsie, na drugiej połówce ekranu zdjęcie teczki SB, kiedy Stuhr mówi o oponie, „Wiadomości” pokazują zdjęcie opony z prezydenckiego samochodu. Na koniec, kiedy aktor mówi, że „miało być poważnie, a państwo mają tu polew…”, na ekranie obok Stuhra ukazuje się zdjęcie z katastrofy smoleńskiej.

Te zbitki podsumowują słowa marszałka Sejmu seniora Kornela Morawieckiego: – Jest tuż po nieszczęśliwym wypadku i nie można żartować z czegoś, co mogło być tragedią. Tego absolutnie nie wolno robić. Ja bym chciał prosić o opamiętanie, żeby takich słów, takich wpisów nie było, bo to nas poniża, to nas degraduje – zaapelował poseł Kukiz’15 i prowadzący płynnie przeszedł do rozmowy z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą.

Zobacz także

wiadomości

najlepsze

wyborcza.pl

Duda też idzie na wojnę

Bartosz T. Wieliński, 09.03.2016

Prezydent Andrzej Duda

Prezydent Andrzej Duda (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Prezydent Duda próbował dotychczas budować wizerunek umiarkowanego polityka. Teraz otwarcie wzywa do konfrontacji z Europą i politycznymi przeciwnikami rządu.
 

Można zakładać, że w zaciszach gabinetów czołowi politycy PiS sięgają po język dyplomatyczny, odpowiadając amerykańskim dyplomatom, którzy domagają się odblokowania Trybunału Konstytucyjnego. Amerykanie wysuwają coraz mocniejsze argumenty, przypominają, że w lipcu w Warszawie ma się odbyć szczyt NATO, po którym Polska wiele sobie obiecuje. I apelują, by rekomendacje Komisji Weneckiej wypełnić co do joty.

Obóz „dobrej zmiany” pozostaje jednak niewzruszony. A na wiecach sięga po najostrzejsze słowa.

Prezydent Andrzej Duda wczoraj w Otwocku, w chyba najbardziej emocjonalnym wystąpieniu w swojej politycznej karierze, zapowiadał, że te zmiany „muszą nastąpić” i że „dopiero wtedy będzie prawdziwa demokracja”.

Przeciwników politycznych oskarżał, że się nakradli, a teraz krzyczą, gdy im się to zabiera. Tak bowiem należy rozumieć jego słowa o tych, którzy „na naprawie Rzeczypospolitej wiele stracą”, to, co „uzyskali w sposób niesprawiedliwy”.

Dzień wcześniej Jarosław Kaczyński w Łomży przemawiał bez ogródek. Unię Europejską, która postanowiła się przyjrzeć, jak w Polsce działa praworządność, przyrównał do Związku Radzieckiego, który siłą tłumił demokratyczne aspiracje Węgrów, Czechów i był gotowy na wojskową interwencję, by zdławić „Solidarność”. Tego typu porównania to skandal i jednocześnie dowód na to, że prezes PiS w retorycznych szarżach nie cofnie się przed niczym. Ale do tego dawno przywykliśmy.

Jednak prezydent Duda próbował dotychczas budować wizerunek umiarkowanego polityka. Na początku kadencji w unijnych stolicach wydawało się, że będzie można z nim rozmawiać o tym, co się dzieje w Polsce czy na świecie. Tak jak za czasów poprzednich rządów PiS Zachód rozmawiał z Lechem Kaczyńskim.

Ale późniejsze zachowania prezydenta, który zdegradował się do roli notariusza rządu, te złudzenia rozwiały. Teraz prezydent otwarcie wzywa do konfrontacji z Europą i politycznymi przeciwnikami rządu.

Nie ma więc złudzeń, jak polski rząd zareaguje na zalecenia Komisji Weneckiej. Wystąpienia Kaczyńskiego i prezydenta Dudy to zapewne początek propagandowego ataku i na Komisję, i na Trybunał Konstytucyjny, który dziś ma wydać wyrok w sprawie wygaszającej go ustawy, którą przeforsował w Sejmie PiS.

Obóz „dobrej zmiany” nie cofnie się ani o krok, mimo że stawia pod znakiem zapytania wyniki szczytu NATO i grozi polityczną izolacją Polski w UE.

Prezydent w Otwocku pouczał, że „nasze interesy muszą być realizowane na arenie europejskiej”. A jednocześnie przykłada rękę do tego, by było odwrotnie.

Zobacz także

dudateż

prezydentDuda

wyborcza.pl