Tag Archives: Lech Wałęsa

Kaczyński żeruje na wojnie. Polityczny szmalcownik

Esej Cezarego Michalskiego >>>

Kmicic z chesterfieldem

Joe Biden zakończył dwudniową wizytę w Polsce. – Tej bitwy nie wygramy w ciągu dni czy miesięcy. Musimy przygotować się na długą walkę – powiedział na Zamku Królewskim w Warszawie. 

Więcej o wizycie prezydenta USA Joe Bidena w Polsce >>>

 

View original post

 

Kaczyński i jego przydupas, Kuchciński

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Marek Kuchciński to swoisty fenomen. Mało kto wie, że jest marszałkiem Sejmu, czyli drugą osobą (głową) w państwie. Gdyby Andrzejowi Dudzie coś się stało, Kuchciński – znany niewielu Polakom – pełniłby obowiązki prezydenta RP.

Można powiedzieć, że Kuchciński powoduje kolokwialny śmiech na sali. Nie tylko z tego powodu, że jego znaczenie publiczne jest groteskowe, bo nie dał się ludziom poznać, oprócz takich okruchów incydentalnych, nic nieznaczących epizodów, gdy wykluczył z posiedzenia Sejmu Michała Szczerbę za zwrot „Panie marszałku kochany…”, oraz z taśmy wideo z jakiegoś spotkania z elektoratem pisowskim, na którym poczynił swoje wyznanie polityczne, iż „odszczurzyłby” Polskę z tych, którzy mu się nie podobają. Kuchcińskiego poznaliśmy więc ze strony braku osobowości, który to brak nie pozwala mu uczestniczyć w debatach, dyskusjach, a nawet w wywiadach.

Taka zmarginalizowana postać jak Kuchciński ma szansę zaistnieć tylko dzięki skandalowi. Czy będzie skandalem seksafera – w istocie źle rozpoznane semantycznie przypuszczenie – w której podejrzewa się, że Kuchciński dopuścił się aktu z nieletnią Ukrainką? Czy jest to prawdą? Czy Andrzej Rozenek, były poseł, a obecnie dziennikarz tygodnika „Nie” ma twarde dowody na to, że Kuchciński dopuścił się tego skandalicznego czynu?

Mniemana seksafera z Kuchcińskim waniajet już jakiś czas. Sam zainteresowany nie dementuje, nie wypowiada się. Za Kuchcińskiego wyraził się dyrektor Centrum Informacyjnego Sejmu (czujecie to nomenklaturowe nabzdyczenie, a to tylko rzecznik) Andrzej Grzegrzółka, informując, że „marszałek Sejmu będzie stanowczo bronił swojego dobrego imienia” i pozywał za teksty o skandalu obyczajowym. Słabe to bronienie „dobrego imienia” – wygląda na to, że zwłoka z dementowaniem seks-skandalu może służyć zamiataniu zdarzenia pod dywan, „rozmowom” z osobami – w tym z agentem CBA – dzięki którym wieść wyciekła. Rozważając rzecz na chłodno, stwierdzam, iż Kuchciński nie wytrzymuje ciśnienia sprawowanego urzędu.

Dlaczego PiS chce przywłaszczyć obchody rocznicy 4 czerwca 1989 roku, pierwszych częściowo wolnych wyborów parlamentarnych? Przecież narracja partii Kaczyńskiego o Okrągłym Stole jest mało pozytywna, a 4 czerwca to pierwszy i najważniejszy owoc kompromisu strony solidarnościowej z komuszą.

Potem przechodziliśmy transformację ustrojową zwaną reformami Balcerowicza, te okazały się wzorem dla innych państw naszego regionu, przede wszystkim są jednym z największych naszych sukcesów cywilizacyjnych w historii. Polska wreszcie stała się pełnoprawnym członkiem Zachodu poprzez przynależność do NATO i Unii Europejskiej.

Obok transformacji ustrojowej zachodziła dłuższa „transformacja” mentalna, którą swego czasu w lapsusie freudystycznym Jarosław Kaczyński wyłożył, jako „nikt nam nie powie, że białe jest białe…” W tej „transformacji” kłamstwo ma wartość prawdy, byle było głoszone z determinacją Goebbelsa.

4 czerwca ma wpisać w „transformację” mentalną PiS ich wersję historii, nie mającą wiele wspólnego z faktami, ale z kompleksami prezesa. Gdyby to odbywało się na płaszczyźnie osobistej, byłby to kłopot psychiatry z pacjentem, ale pacjent Jarosław Kaczyński funduje swoje kompleksy w polityce i to będąc u władzy.

Jak trafnie ujął taką wersję życia Szekspir, jest to „opowieść idioty pełna wrzasku i wściekłości”. Narracja Kaczyńskiego o współczesności nie trzyma się kupy ani tym bardziej narracja o niedalekiej przeszłości, w której on i jego brat Lech nie odgrywali szczególnie ważnych ról, byli tylko kamerdynerami Lecha Wałęsy. Rola służby boli, stąd mamy u prezesa przypadłości wściekłości i wrzasku o gorszym sorcie, ZOMO, gestapo, kanaliach, zdradzieckich mordach, etc.

Jeżeli 4 czerwca 2019 PiS będzie po wygranych do Parlamentu Europejskiego rozszerzona zostanie „opowieść idioty” o kolejne wściekłe kłamstwa i wrzaskliwe opluwanie prawdy. Lech Wałęsa chciałby częściowo przerwać tę narrację idiotów poprzez pozbawienie „NSZZ Solidarność” możliwości posługiwania się nazwą.

Miejmy nadzieję, że 4 czerwca będziemy świętować dwa zwycięstwa – 4 czerwca 1989 roku Komitetu Obywatelskiego i 26 maja 2019 – Koalicji Europejskiej. Wystarczy wściekłości i wrzasku z opowieści zakompleksiałego prezesa.

Na co liczy Jarosław Kaczyński? Ma władzę, jakiej nikt po 1989 roku nie posiadał, a do tego prawnie nie odpowiada za jej sprawowanie, bo jej brzemię wzięli na siebie jego akolici: Beata Szydło, Mateusz Morawiecki i Andrzej Duda. Pełnia władzy rozpisana na innych, ale Kaczyńskiemu wciąż jej mało. Pełnię władzy prezes PiS chce przekuć w formę dyktatury, która musi się źle skończyć dla Polaków i Polski.

Czy uda się Kaczyńskiemu chwycić naród za twarz? Czy Polacy dobrowolnie w wyniku wyborów zgodzą się na nałożenie kagańca? Przy czym ta „dobrowolność” będzie sterowana przez PiS – nie tylko poprzez partyjną Państwową Komisję Wyborczą.

Tymczasem mamy kampanię wyborczą, która w wykonaniu partii Kaczyńskiego polega na zachęcie, aby samemu nałożyć na siebie kaganiec. Służy do tego kiełbasa wyborcza, która oględnie nazywana jest „piątką Kaczyńskiego” i nie ma za wiele wspólnego z dobrem wszystkich Polaków, jest kupczeniem adresowanym do jak największej grupy elektoratu. Kaczyński kupuje wyborców za ich pieniądze, a nawet więcej – za te przekupstwa będą płacić przyszłe pokolenia, które dzisiaj nie głosują.

Piątka Kaczyńskiego przechodzi transformację semantyczną i zwana będzie Piątką Plus. Do tej piątki prezes dorzuci (zaplusuje) jeszcze jedną obietnicę. Na co liczy Kaczyński? Świadomi Polacy wiedzą, że Kaczyński nie potrafi liczyć –  a w zasadzie: nie chce poprawnie liczyć. I nie chodzi tylko o to, że piątka plus nowa obietnica daje wynik szóstki. Więc ta kiełbasa wyborcza winna nazywać się – Szóstka Plus.

Czy ta nowa obietnica to podwyżki dla nauczycieli? A może dofinansowana zostanie służba zdrowia? Zwłaszcza zdrowie Polaków winno mieć szczególne uważanie polityków. Ta wiadomość powinna wstrząsnąć opinią publiczną – otóż kolejny rok z rzędu Polacy na emeryturze żyją krócej, statystycznie średnio o 1,5 miesiąca krócej niż rok temu.

A będzie jeszcze gorzej, bo Mateusz Morawiecki zagrabia resztki z Otwartych Funduszy Emerytalnych, zasilając nimi ZUS i ową Piątkę (poprawnie: Szóstkę) kwotą ok. 35 mld zł. A zatem, znowu skrócone zostanie życie Polaków.

Obietnice PiS sprowadzają się do tego, że jesteśmy zadłużani i skraca nam się życie. Do tego sprowadza się każdy populizm. I bynajmniej – stwierdzam niezłośliwie – Kaczyński nie zadłuża siebie i nie skraca sobie życia.

Po Kaczyńskim zostanie katastrofa, większa niż smoleńska. Ogólnopolska

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

PiS już nie ukryje swoich sympatii politycznych, idei, do których partii Kaczyńskiego coraz bliżej, a tym samym odkrywają się dla pozostałych Polaków zamiary obecnej władzy.

Awansowanie Adama Andruszkiewicza na wiceministra cyfryzacji to nie tylko gest w stronę środowiska nacjonalistów, neofaszystów, to pokaz na zewnątrz, a staje się nadto czytelny, gdy docierają informacje, iż wiceminister jest agentem wpływu Kremla, a jego wypowiedzi na temat wschodniego sąsiada nasuwają podejrzenia, iż nie tylko agentem wpływu.

Minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz dyplomatą raczej nie jest, co wydaje się dziwnym atrybutem wykonując tę funkcję, lecz przy pisaniu o politykach PiS zdziwienie należy porzucić.

Nagle Czaputowicz dostał zajadów, gdy wymienił nazwisko Donalda Tuska określając tego najwybitniejszego polskiego polityka (przynajmniej dotychczas w XXI wieku) jako reprezentanta Niemiec w Radzie Europejskiej, w tym wypadku należy porzucić inne zdziwienie, gdy widzimy jak polityk PiS pluje na Polaka.

Czaputowicz opluł Tuska, a tak naprawdę Brukselę i najlepszego naszego sojusznika na Zachodzie, Niemcy. Ten „dyplomata” zalicza się do kategorii ukutej przez Władysława Bartoszewskiego, do dyplomatołków. Trzymany był za czasów Tuska w MSZ jako dyrektor jednej z komórek ministerialnych. Czekam aż wyrazi się, jak Mateusz Morawiecki, iż donosił Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Czyżby wspólną cechą polityków PiS było donosicielstwo, agenturalność, przypadłość charakterologiczna wszystkich złamasów, ludzi niegodnych zaufania?

Konteksty powyższych wypowiedzi i awansu są oczywiste, PiS gra na rozwalenie Unii Europejskiej. Więcej będziemy wiedzieli po wizycie wicepremiera Włoch Metteo Salviniego u Kaczyńskiego, lidera antyeuropejskiej Ligi Północnej, ten się nie kryje, że w polityce chodzi mu o rozbicie instytucji europejskich, a przy tym obnosi się z t-shirtem, na którym nosi portret swojego guru i sponsora, Władimira Putina.

Co miałoby zastąpić Unię Europejską? Oczywista oczywistość dla Kaczyńskiego, Salviniego, Marine le Pen i innych nacjonalistów, neofaszystów – egoizmy narodowe. A te wielokroć na naszych kontynencie przerabiano z takimi spektakularnymi „finałami”, jak I i II wojny światowe. Od 1945 roku gwarantem, iż do takich hekatomb nie dochodziło, była Unia Europejska. Jak to właściwie ujął szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker: „Wystarczy iść na cmentarz wojenny, by zdać sobie sprawę z tego, jaka jest alternatywa dla jedności europejskiej”.

I za tym optuje prezes PiS – za cmentarzem. Wybitna poetka Ewa Lipska pisze: „Był już taki egzamin z historii / kiedy naraz wszyscy uczniowie oblali. / I został po nich uroczysty cmentarz”. Politycy opozycji wszystkich opcji muszą odstawić Kaczyńskiego i jego „złamasów” od rządów, bo zostanie po nas cmentarz.

Prezes PiS spotka się z szefem włoskiej antyeuropejskiej Ligi Północnej Matteo Salvinim.

Możemy się zastanawiać, ile bracia Kaczyńscy zawdzięczają Lechowi Wałęsie. Pierwszy szef „Solidarności” na pewno przyspieszył ich karierę. Obydwaj byli rozmazanym tłem w czasie klasycznej „Solidarności”, acz Lech „załapał” się na internowanie w stanie wojennym.

Kluczem jest Okrągły Stół, w którym Wałęsa wystawił ich jako reprezentantów opozycji solidarnościowej, choć nie zasługiwali na to, lecz szef „S” budował swoje zaplecze i padło na ambitnych Kaczyńskich. I obydwaj na tym skorzystali, przede wszystkim Jarosław stworzył potem majątek partyjny na uwłaszczeniu się na komuszych mediach.

Gdyby nie Wałęsa, Jarosław Kaczyński i tak zaistniałby, bo to „zwierzę polityczne”. Okrągły Stół dał Kaczyńskim impet, to ich chrzest bojowy, wówczas stali się rozpoznawalni. Raczkowali w politycznych pieluchach, które przewijał im Wałęsa.

„Rzeczpospolita” dokopała się w tzw. archiwum Kiszczaka w USA do korespondencji Lecha Kaczyńskiego z PRL-owskim ministrem spraw wewnętrznych Czesławem Kiszczakiem, który wraz z Wojciechem Jaruzelskim stał na czele ówczesnej strony partyjno-rządowej, gdy w Polsce następował bezkrwawy przewrót ustrojowy. Niczego nie ma zdrożnego w tej korespondencji, ale staje ona w poprzek pisowskiemu mitowi, w poprzek zakłamywaniu najnowszej historii. Lech Kaczyński wdzięczy się do Kiszczaka, który przesyła mu zdjęcia z Magdalenki. Ot, kawałek historii.

Zakłamanie polityczne zawsze prowadzi do katastrofy. Lecha Kaczyńskiego doprowadziło do katastrofy smoleńskiej, w której oprócz niego zginęło 95 osób. Jarosław jest zdecydowanie ambitniejszy od brata, doprowadza Polskę do katastrofy – nazywam ją: ogólnopolską katastrofą smoleńską.

Oczywistym kłamstwem jest ostatnia maska prounijna, którą na konwencji PiS nałożyła sobie na twarz rządząca partia z zasadniczego powodu, iż zbliżają się wybory. Spod tej maski ukazują się prawdziwe intencje Kaczyńskiego, bo tych nie da się ukryć. 9 stycznia ma dojść do rozmowy na Nowogrodzkiej Kaczyńskiego z wicepremierem Włoch Matteo Salvinim, liderem Ligii Północnej, partii antyeuropejskiej.

Jak pisze włoska „Repubblica”, celem Salviniego jest wciągnięcie PiS do nowej międzynarodówki antyunijnej. Na tapecie są także Marine le Pen, sponsorowana przez Kreml i holenderski nacjonalista Geert Wilders. W tym kontekście staje się zrozumiałe, dlaczego Mateusz Morawiecki wzmocnił rząd o „agenta wpływu  Kremla” Adama Andruszkiewicza.

Projekt pisowskiej ustawy o przemocy domowej został ponoć napisany w fundacji Ordo Iuris.

PiS z hukiem zaczął Nowy Rok, bynajmniej nie fajerwerkami czy też petardami, ale jednym dozwolonym pobiciem w domu. W pisowskiej nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy domowej uznano, że jednorazowy akt agresji jest dopuszczalny. Na tym nie koniec – ustawa dopuszczała naruszenie godności ofiary, ograniczenia jej wolności, szczególnie seksualnej i pozwalała na przemoc psychiczną, znęcanie.

Wcale nie jest to wielka niespodzianka, iż PiS dopuszcza tak rozumiany rejwach w życiu domowym, leży to w filozofii tej partii i wyznawanych wartościach. Mateusz Morawiecki podobno – piszę podobno, bo jednym tweetem – wycofał się z tej ustawy.

Lecz ona zaistniała na papierze, w decyzyjności odpowiedzialnych polityków w rządzie PiS, w świadomości Polek i Polaków żyjących na początku 2019 roku. Projekt tej ustawy został ponoć napisany w sławetnej kościelnej przybudówce, w fundacji Ordo Iuris. Przewędrował przez biurka minister Elżbiety Rafalskiej i Beaty Szydło. Został przez nie klepnięty i czekał swojej procedury parlamentarnej. Z pewnością dostałby błogosławieństwo kleru, bo rodzina jest najważniejsza.

Ta ustawa o przemocy przypomina mi autentyczny dialog, który wieki temu usłyszałem w pociągu. Naprzeciw mnie jechały dwie kobiety, które dzisiaj mogę określić, iż były odpowiednikami pań Szydło i Rafalskiej. Jedna z nich niedawno została wdową i chlipała, jakiego to dobrego pochowała męża. A ta druga miała już dosyć tych wspominek i przypomniała jej, że bił ją i ciągnął za włosy po podwórku. Wdowa się obruszyła na takie dictum: – „A ileż było tego podwórka?”.

PiS w przemocy dopuszcza się wielkości podwórka całkiem sporego. Zostało obcięte  dofinansowanie „Niebieskiej Linii”, prowadzonej przez Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie. Ministerstwo Sprawiedliwości obcięło dofinansowanie Centrum Praw Kobiet, pomagające ofiarom przemocy, czyli bitym kobietom.

Oczywiście, że Morawiecki przestraszył się, a w zasadzie Jarosław Kaczyński, siły Czarnego Protestu, który szykował się do oprotestowania tej pisowskiej ustawy.  Spointuję niekoniecznie satyrycznie, w konwencji czarnego humoru. Ta ustawa jest nie tylko pisowska, jest wyjęta z mentalności Morawieckiego i jego podwórka rechrystianizacji. W nowelizacji co prawda nie było mowy o paleniu kobiet na stosie, które uznane byłyby za czarownice, lecz to leży w logice podwórka rechrystianizacji Morawieckiego, który gdyby mógł cofnąłby się do tradycji Inkwizycji. Wycofał się, bo obleciał go tchórz.

Kaczyńskiemu nie podobają się Konstytucja, wolne media, a co za tym idzie – Polska

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

PiS nie ma pomysłu, jak ugryźć wolne media, bo te patrzą władzy na ręce i co rusz ujawniają jakąś aferę, a z tymi jest tak, iż co zostanie podniesiony jakiś kamień, wypełza spod niego pisowska korupcja. Takiej aferalnej partii u władzy dotychczas nie mieliśmy.

A przy tym wzrasta prymitywizm działania polityków PiS. Kiedyś wiceprezes tej partii Adam Lipiński zapraszał do siebie Renatę Beger, aby ją przekupić posadą, dzisiaj niezbyt lotny szef kancelarii Mateusza Morawieckiego, Michał Dworczyk jedzie na Śląsk, aby skorumpować lokalnego polityka Kałużę i od razu wiadomo za ile go kupił.

Ani Dworczyk w związku z tym nie dostaje rumieńców na twarzy, ani premier, któremu przyglądając się coraz bardziej stwierdzam, że to typowy polityk słup. Był słupem jako prezes w banku z grupy Santander, dzisiaj jest słupem Kaczyńskiego. Gdy jednak jakiś dziennikarz trochę pociągnie go za język, sypie się jego pojęcie o wolności, demokracji i najczęściej mamy do czynienia z osobnikiem o nadymanym ego.

Donald Tusk określił go osobą nie wychylającą się ze swoim zdaniem. Taka trusia, która czeka okazji, aby się nadymać. Przypomina ropuchę dostającą wzdęcia podgardla. Jego braki wiedzy o demokracji wychodzą na każdym kroku, ale też braki charakterologiczne. O mediach był rzec, iż „80 proc. mediów znajduje się w rękach naszych przeciwników”.

Czyli wolne media są we wrogich rękach, bo niepisowskich. Definicja wroga dla Morawieckiego jest oczywista, to ktoś niezwiązany emocjonalnie i ideowo z PiS. Wrogiem dla Morawieckiego jest 80 proc. Polaków (19 proc. zagłosowało na PiS), który to odsetek został z automatu przeniesiony na media. Od początku PiS kombinuje, jak tych 80 proc. zniewolić, uczynić sobie posłusznymi. Przez 3 lata nie wiedzą, jak ugryźć wolne media, jak sprowadzić je do niskiego poziomu dawnych mediów publicznych, TVP i radia. Próbują to osiągnąć poprzez zastraszanie i manipulowanie.

TVN wyemitował reportaż o neofaszystach świętujących urodziny Hitlera, którym nic się nie dzieje w państwie rządzonym przez PiS. Więc politycy PiS i ich media wykombinowali, iż autorzy reportażu zrobili z neofaszystami ustawkę.

Refleksja. Jak neofaszystów można namawiać na neofaszyzm? Nie ma takiej opcji, problemem dla dziennikarza jest, aby zgodzili się neofaszyści, by ich rytuały filmować. Gdy reportaż został wyemitowany, a Polska zobaczyła, iż neofaszyzm w państwie PiS ma się całkiem dobrze, wkraczają wówczas media pisowskie, służby państwa i stosują metodę „na złodzieja”.

Złodziej złapany na gorący uczynku odwraca uwagę i wskazuje na tego, którego okradł. W tej metodzie jest dążenie do tego, aby propagandowo rozegrać TVN, najpierw zastraszyć, a nastepnie – gdy opinia publiczna zostanie przewekslowana – postarać się przejąć media.

Operator reportażu o neofaszystach Piotr Wacowski jest szykanowany przez ABW. Otóż wręczono mu pismo, aby stawił się w charakterze podejrzanego o propagowanie faszyzmu. Nawet wskazano mu zarzuty, mianowicie z art. 256 par. 1 Kodeksu karnego (propagowanie nazizmu, zagrożone karą od grzywny do dwóch lat więzienia). Logika tego jest mniej więcej taka, że podobny zarzut można by postawić np. reżyserowi filmu o wrześniu 1939, ABW mogłoby wręczyć wezwanie na przesłuchanie, bo jest podejrzany o propagowanie napaści hitlerowców na Polskę.

To jest jedna z prób oskarżenia niezależnych mediów, by je sobie podporządkować. Na szczęście twardo o tej pisowskiej chęci zamachu na wolne media wypowiedziała się ambasador USA Georgette Mosbacher, która mówiła o wielkiej sympatii do Polski, jaka jest w Kongresie USA, ale może ją zepsuć jedna rzecz: „zamach na wolne media”.

Podczas rozprawy Jarosław Kaczyński versus Lech Wałęsa nieprzypadkowo została zdiagnozowana nie tylko polityczna choroba, ale i zwykła z ogromnymi powikłaniami, która należy do grupy chorób zakaźnych. Otóż pierwszym objawem wścieklizny nie są wcale zajady ani piana na ustach, ale wodowstręt „polegający na bolesnych skurczach krtani podczas picia wody, a nawet na jej widok”. Jest to skądinąd definicja encyklopedyczna.

Telewizje zanotowały charakterystyczny obrazek – reakcję prezesa PiS Kaczyńskiego na t-shirt, w który był ubrany legendarny przywódca klasycznej „Solidarności” Wałęsa. Czyż to nie były „skurcze krtani”, a nawet więcej całego oblicza Kaczyńskiego? A nie był to objaw normalności.

Podczas rozmowy Wałęsy z prezesem PiS padły słowa, która przejdą do historii utarczek politycznych. Wałęsa: „Po co ja pana ministrem zrobiłem”. Kaczyński: „A po co ja pana prezydentem?”. Cóż, Wałęsa zrobił kawał polskiej historii, a Kaczyński zarówno Wałęsę zrobił w bambuko, jak i wyborców. Do niektórych ta oczywista oczywistość jeszcze nie dotarła, ale gdy już dotrze dla prezesa może być za późno.

Sprawę Kaczyńskiego przeciw Wałęsie prowadzi sędzia Weronika Klawonn. I to w reakcji na jej osobę publicyści prawicowi oraz ów drobiazg wyborców i internautów widać, jak groźna jest choroba, która dotknęła Kaczyńskiego, a z niego przeniosła się drogą zakaźną na elektorat PiS. Mianowicie odkryli owi pisowcy, iż sędzia Klawonn na zdjęciach z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości jest ubrana też w t-shirt „Konstytucja”. Zaś w internecie wylała się fala hejtu na Klawonn, co nazwać można wścieklizną na Konstytucję. A że nie mamy w tym wypadku do czynienia z klasycznym wodowstrętem, więc tę wściekliznę należy nazwać „konstytucjowstrętem” – nową odmianą zakaźnej choroby.

I niech mi nikt nie mówi, że Wałęsa nie jest geniuszem. Czego się dotknie, to strzał w „10”. Poprowadził „Solidarność” – upadła komuna. Jeszcze na sali rozpraw pod adresem prezesa Kaczyńskiego rzucił uwagę: „Poproszę lekarzy, żeby zmierzono, kto tu jest świrem”. Świr – kolokwialne nazwanie wścieklizny, w tym wypadku – podkreślam to – „konstytucjowstrętu”. Nie ma na nią szczepionek, choć niektórzy twierdzą, że można uzyskać względne efekty resocjalizacji pacjenta poprzez długoletnią terapię.

Nie Bruksela ma Kaczyńskiego i jego towarzystwo prowadzić za rękę ku praworządności, lecz tutaj na miejscu musimy zadbać, aby w kraju powrócono do obowiązujących standardów niezależnego sądownictwa.

Kapitulacja PiS przed Komisja Europejską w sprawie ustawy o Sądzie Najwyższym została w Brukseli przyjęta ze zrozumieniem. – „Jesteśmy usatysfakcjonowani, że zmiana odbywa się dokładnie w tym kierunku, o jaki prosiliśmy”– powiedziała rzeczniczka KE.

Wg Brukseli PiS kroczy w dobrym kierunku, lecz to na razie pierwszy krok. Ale nie Bruksela ma Kaczyńskiego i jego towarzystwo prowadzić za rękę ku praworządności, lecz tutaj na miejscu musimy zadbać, aby w kraju powrócono do obowiązujących standardów niezależnego sądownictwa. A zatem należy przyświecać im kagankiem oświaty, a jak i tego będzie za mało – „łańcuchami światła”.

Politycy PiS mają świadomość, że ten „sukces” jest podobny do słynnego wyniku 1:27, jest ich „zwycięską sromotą”. Starają się ją rozbroić przynajmniej w oczach własnego elektoratu. Pisowski bojownik w zakresie prawa, PRL-owski prokurator Stanisław Piotrowicz z przynależną mu swadą rzekł, iż prof. Małgorzata Gersdorf nie jest I Prezes Sądu Najwyższego, ale p.o. –  pełniącą obowiązki.

Inny członek pisowskiego zespołu Monty Pythona, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro wcielił się w rolę kowala i czerwony z emocji zapowiedział, że „do bólu, niczym gorącym żelazem, będziemy wypalać patologie”. A przypominam, że jest to już siódma poprawka ustawy o Sądzie Najwyższym, sześć poprzednich jest patologicznych. Miał Ziobro czas, aby swoim grafomańskim językiem wypalić „gorącym żelazem”.

Z wokandy Trybunału Sprawiedliwości UE jednak spadają zapytania prejudycjalne, jakie zadał Sąd Najwyższy. W ogromnym pośpiechu uchwalona nowelizacja ustawy pozwala okopać się PiS-owi na dotychczasowych zdobyczach, mianowicie w Krajowej Radzie Sądownictwa (KRS), obsadzonej nominatami Ziobry, którzy jednak będą mieli wpływ na nominacje sędziowskie m.in. do SN i NSA. W wielkim skrócie – PiS gra na przeczekanie.

W tej sytuacji Sądowi Najwyższemu na pomoc idzie Naczelny Sąd Administracyjny. Dzień po nowelizacji ustawy o SN zadaje dwa pytania zapytania prejudycjalne do TSUE, dotyczą one KRS. Jak skuteczne i prawomocne są uchwały KRS, które w istocie nie są objęte kontrolą sądowniczą, bo przedstawiciele w KRS „wybierani są przez władzę ustawodawczą”.

KRS jest obecnie partyjną przybudówką PiS, co spotkało się już wcześniej ze zdecydowanym stanowiskiem Europejskiej Sieci Rad Sądownictwa (SNCJ). 17 września polska KRS została zawieszona w prawach członka, bo nie spełnia wymogów niezależności, bo nowi członkowie KRS zostali powołani z naruszeniem Konstytucji.

Walka o niezależność władzy sądowniczej ciągle trwa. Przynajmniej w jednym elemencie – sądownictwa – dążenie do autokracji partii Kaczyńskiego się posypało. Jak wypadła jedna cegiełka, to i wypadną następne, a do tego nastąpiła kumulacja afer PiS, więc należy pomagać PiS w osiągnięciu zasłużonej klęski.

Wałęsie do pięt nie dorastają Morawieccy i Kaczyńscy

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Wkład Lecha Wałęsy w historię Polski jest nie do przecenienia. Jego miejsce w podręcznikach historii jest obok największych. Gdy dzisiejsze emocje wyparują i znajdą swoje miejsce w obiektywnej narracji, Wałęsa będzie jednym tchem wymieniany wśród 5-10 najważniejszych postaci w dziejach Polski.

Gdyby nie było Wałęsy, czy upadłby komunizm? Tak, ale wyglądałoby to inaczej, najprawdopodobniej dłużej by przetrwał i nie obyłoby się bez rozlewu krwi. Piszę Wałęsa, myślę „Solidarność” – ta klasyczna, bo dzisiejsza Piotra Dudy to antySolidarność, odpowiednik komuszego CRZZ.

Wiele zawdzięczają Wałęsie Rosja (ZSRR) i kraje byłego Układu Warszawskiego. Wałęsa przyspieszył erozję komuszego reżimu, był katalizatorem przemian. To dzięki niemu komuniści rosyjscy zdecydowali się na Gorbaczowa, który zainspirowany „Solidarnością” rozpoczął pierestrojkę. Głównym burzycielem Muru Berlińskiego był Wałęsa. Gdyby Polacy potrafili wykorzystać siłę mitu Wałęsy, Niemcy nie odmówiliby, aby w Berlinie stanął pomnik naszego wielkiego ziomka.

Dlaczego tak się stało, że Wałęsa jest dzisiaj w kraju przez jedną ze stron postponowany? Stało się tak nie dlatego, że jesteśmy narodem wichrzycieli (bo jesteśmy), ale dlatego, że polskie społeczeństwo nie ma w swoim kodzie paradygmatu demokracji i procedur wolności. Jesteśmy powierzchowni, a więc nasza odpowiedzialność za kraj jest śliska, dlatego tak łatwo niektórym politykom przedstawiać kłamstwa jako prawdy. Gombrowicz tę przypadłość nazywał niedojrzałością, zielonością. Tak było w okresie międzywojennym, tak jest dzisiaj. Po czasach bohaterów „Solidarności” przyszedł czas tchórzy – Kaczyńskich, Morawieckich, Dudów.

Tchórz nie stanie na ubitej ziemi, ale się schowa za kordonem ochroniarzy i pomówień. Jeszcze Polska jest bezpiecznie usytuowana geopolitycznie w dużym organizmie politycznym Unii Europejskiej, ale to może się w każdej chwili zmienić. Wówczas przypomnimy sobie o mądrości Wałęsy, o mądrości zbiorowej „Solidarności”. Czy będzie już jednak za późno? Nie chcę kasandryczyć, acz czarno widzę, gdy PiS dłużej utrzyma się u władzy.

Dzisiaj Lech Wałęsa obchodzi 75 lat, trzy ćwiartki wieku. Powinien być wyniesiony w naszej pamięci i grzać się w chwale zwycięzcy, niestety tchórze są innego zdania. Pierwszy przewodniczący „Solidarności” udzielił wywiadu Deutsche Welle, w którym ostro wyraził się o rządzących od 3 lat: – „Mamy nieodpowiednich, niezbadanych medycznie ludzi, ludzi małych, zakompleksionych, którzy przypadkiem zdobyli władzę”.

Polska po przypadkach II wojny i reżimu komuszego przetrwała, acz okaleczona, więc po przypadku PiS też tak będzie, zatem ten „przypadek zdobycia władzy” trzeba im wytrącić z rąk. Wałęsa nam i młodszym dawał przykład, tak jak wcześniej Piłsudski, a jeszcze wcześniej Kościuszko. Lech Wałęsa nie jest przypadkiem bohaterem, jest nim pełną gębą.

Co mają wspólnego głowy Marka Falenty, Dominika Tarczyńskiego i Jarosława Kaczyńskiego? Bardzo wiele. Acz uprzedzam, że nie chodzi o to, o czym myślicie, iż te głowy trzeba byłoby natychmiast wysłać wraz z właścicielami do specjalistów od głów. Te trzy głowy to jakby jedna modelowa głowa, którą gdybyśmy wzięli do ręki i nią obracali, doszlibyśmy do wniosku: co trzy głowy to nie jedna, one się uzupełniają, stanowią pełnię głowy pisowskiej.

Weźmy głowę Marka Falenty, głównego animatora afery podsłuchowej, w wyniku której PiS został wyniesiony do władzy. Za Falentą i jego kelnerami stała blisko związana z Kremlem mafia rosyjska i współpracował z nim PiS. Falenta został przez sąd osądzony i ma prawomocny wyrok, ale miga się z odsiadką, bo… głowa. Otóż wyciekło – w odpowiednim wszak momencie, bo wyznaczono Falencie kolejne terminy przybycia pod wrota więzienia – iż Falenta bardziej nadaje się do leczenia niż resocjalizacji. Podobno ma myśli samobójcze i leczy się psychiatrycznie. Andrzejowi Dudzie nie pozostanie nic innego, jak chorego Falentę ułaskawić, bo prezydent jest wrażliwy. Był tak samo wrażliwy w stosunku do Mariusza Kamińskiego, aby ten mógł zostać ministrem.

Nieco inny przypadek to Tarczyński, ten ma z głową problem iście diabelski. Swego czasu był pomocnikiem ezgorcysty, pomagał wypędzać z ciała diabły – i to mu pozostało do dzisiaj. Mianowicie walczy o wartości chrześcijańskie poprzez walkę z fake newsami i obnaża przeciwników partyjnych. Oto Tarczyński zapędził się w wypędzaniu diabła z kandydata na prezydenta Kielc. – „Bogdan Wenta, europoseł PO, rzucił polskim paszportem i przyjął niemieckie obywatelstwo, aby służyć Niemcom za marki i euro, okazuje się być także byłym członkiem ZOMO! Teraz kandyduje na prezydenta Kielc. Oto wysportowany Niemiec, który trenował pałowanie na głowach Polaków. Dno” – napisał Tarczyński.

Gdyby nie konto Tarczyńskiego na Twitterze, to moglibyśmy sądzić, że to bez żadnego trybu wypowiedział sam prezes Kaczyński. Jednak w trybie wyborczym Tarczyński przegrał w sądzie z Wentą, którego ma przeprosić oraz wpłacić 20 tys. zł na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy.

No i trzecia głowa – Kaczyńskiego, choć ten aktualnie ma kłopot z inną częścią ciała – z kolanem. Prezes ostatnio w Olsztynie przypomniał o swoim starym pomyśle z przekopem Mierzei Wiślanej, zapewniając, że pierwsza łopata pod przekop zostanie wbita jeszcze w czasie tej kampanii wyborczej i ponoć nie jest ów skrót z Zatoki Gdańskiej do Zalewu Wiślanego szkodliwy ekologicznie, co jest ewidentnym fałszem. Poza tym przekop nie przyniesie ekonomicznych korzyści dla Elbląga oraz dla Warmii i Mazur. Ta wizja prezesa jest odświeżana w trakcie kolejnych kampanii wyborczych, ale nie doczekała się do tej pory pełnej dokumentacji technicznej, nie wspominając o takim drobiazgu, jak rozpisanie przetargów na inwestycje.

Niby urodą, znaczeniem i inteligencją powyższe głowy się różnią, składają się jednak na modelową głowę pisowską, która szpicluje, pomawia i ma niezdrowe wizje.

Premier pokazał właśnie swoją piętę Achillesa – piętę kłamcy.

Dla wszystkich zrozumiałe jest, że nikt nie chce zaliczać się do grupy, w której samcem alfa jest kłamca. Bo taki alfa nie jest liderem, tylko udaje go, jest więc co najwyżej beta. Co w takim razie robić?

Czy liderem jest alfa, bardzo łatwo sprawdzić. Za samca Alfa w polskiej piłce nożnej uchodzi Robert Lewandowski, który na mundialu w Rosji wydawałoby się zawiódł, gdyż polska reprezentacja szybko odpadła. Ale Lewandowski potem sprawdził się w innej grupie, mistrzu Niemiec Bayernie Monachium. Udowodnił, że jest takim alfa, który strzela trzy gole w jednym spotkaniu – hat tricka. Lewandowski jest więc nawet super alfa. Wartość Lewandowskiego w reprezentacji Polski była przekłamana, niedowartościowana. Potrzebuje zatem zespołu, który zasługuje, aby nim dowodzić, jest z wyższej półki.

Przenieśmy te porównania do polityki. Mateusz Morawiecki – z powodu chorego kolana prezesa – chce być samcem alfa PiS i tak się biedak stara, że kłamie na potęgę. Chce być lepszy od innych. Ale jak to z biedakami bywa, Morawiecki może być lepszy od gorszych. I tak postąpił Morawiecki. Ogłosił, że Platforma Obywatelska jest gorsza od niego, mianowicie nie budowała dróg i mostów. I Morawiecki zaczął przecinać wstęgi na drogach i mostach, które… zbudowane zostały za rządów PO. Partia Grzegorza Schetyny, wcześniej Donalda Tuska, podała Morawieckiego do sądu i ten w nim przegrał.

Sąd powiedział zatem, że Morawiecki nie jest samcem alfa. Co zatem robi stado PiS, któremu nie przewodzi samiec alfa? Powinno zmienić samca albo po prostu politycy winni pojedynczo opuścić stado, w którym lideruje samiec beta, teta czy inny zeta. Tak się nie dzieje, bo członkowie stada samca Morawieckiego twierdzą, że pisowski samiec alfa „nie musi przepraszać opozycji, bo główne zarzuty PO zostały odrzucone” w sądzie. Co jest guzik prawdą.

Zespół Morawieckiego jest więc jego wart, jak nie przymierzając reprezentacja Polski na mundialu, która zasłużenie odpadła. Lewandowskiemu nie dorastali do pięt. W wypadku PiS Morawiecki pokazał swoją piętę Achillesa – piętę kłamcy.

Sąd nakazał Morawieckiemu opublikować w TVN i TVP następującą treść, świadczącą o jego kłamstwie: „Nieprawdziwe są informacje podane przeze mnie w dniu 15 września 2018 roku podczas wiecu wyborczego komitetu wyborczego Prawo i Sprawiedliwość w Świebodzinie, że w ciągu jednego do półtora roku wydawana jest przez nas większa suma na drogi lokalne, niż za czasów koalicji PO i PSL w ciągu ośmiu lat. Mateusz Morawiecki, premier rządu Rzeczpospolitej Polskiej„.

Morawiecki, kaczysta z Sèvres

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Jarosław Kaczyński niczym tsunami wzbudził falę ojkofobii, która związana jest jednak z jego osobą i winna się nazywać właściwie – kaczofobią.

Ojkofobia rozlała się szerokim nurtem po Polsce i Polakach. Zdaje się, że dotyczy w głównej mierze tego, który ten termin upowszechnia – Jarosława Kaczyńskiego. Otóż prezes Kaczyński zaskarżył Lecha Wałęsę o to, że ten powiedział, iż prezes jest mimowolnym sprawcą katastrofy smoleńskiej, bo telefonicznie ponaglał brata Lecha do lądowania w Smoleńsku, a oprócz tego Wałęsa sugerował niedyspozycję psychiczną prezesa.

Wydawałoby się, że Kaczyński powinien w te pędy lecieć do sądu, gdy już wyznaczono termin rozprawy, lecz nadsyłał usprawiedliwienia, iż jest chory na kolano (acz nie na głowę). Wałęsa upierał się, że Kaczyński kłamie, bo w tym czasie bywał w górach (zdjęcia publikował Joachim Brudziński), a także obwożono go w ruchomym cyrku kampanii wyborczej PiS, aby wygłaszał krótkie przemówienia jako dyrektor pisowskiej menażerii i na dowód, że daleko mu do mauzoleum. Jednak prezes padł, znowu powędrował do szpitala leczyć kolano. Niestety, pojawił się kolejny termin, Kaczyński bohatersko wziął sobie to na klatę i zlecił metodę telekonferencji, stosowaną na świecie w szczególnych wypadkach, gdy przesłuchiwano bossów mafii.

Do zdalnego przesłuchania nie doszło, bo sprzęt też dostał ojkofobii, po prostu zwyczajnie padł, odmówił posłuszeństwa. Ojkofobia zdaje się, że dotknęła też Andrzeja Dudę, który został złapany na dalekim forum ONZ w Nowym Jorku, gdzie gęba mu się śmiała, bo udało mu się przysiąść do Donalda Tuska. Nie dziwię się Dudzie, który spotyka się zewsząd z ostracyzmem, a gdy zobaczył rodaka, to nie mógł powstrzymać się od pozytywnych emocji i dał temu upust z dala od kraju dotkniętego nie tylko ojkofobią.

Radość Dudy może mieć kilka den. Jedno z pytań może brzmieć – ciekawe, z kogo się naśmiewali Tusk i Duda, a jeszcze ciekawsze, czy ten ktoś będzie zadowolony… tym bardziej, że cierpi na kolano. Powyższe pytanie sformułował Roman Giertych.

Marek Migalski zaś postrzega inaczej: Tusk spalił Dudę, bo jeśli ktoś na tych uśmiechach stracił, to przecież Duda, nie Tusk, a zatem prezydent dał się podejść jak dziecko. Ale może być jeszcze inaczej. Duda nie daje już rady w kraju, być prezydentem to nie na jego brzemię. Może przeczytał „Fakt”, w którym piszą, że w wyborach prezydenckich Kaczyński nie wystawi jego, a Mateusza Morawieckiego.

I z kogo się śmiali? Rzecz jasna z prezesa, a Tusk ponadto ze swego byłego doradcy Morawieckiego. Każdy śmiałby się w Nowym Jorku, gdyby uświadomił sobie, jak w kraju męczą się w rynsztoku kłamstw Morawiecki z Kaczyńskim.

Zaś zupełnej ojkofobii dostał Naczelny Sąd Administracyjny, który nakazał wstrzymanie wykonania uchwały Krajowej Rady Sądownictwa z wnioskami o powołanie sędziów Sądu Najwyższego do Izby Karnej SN.

Gdyby ojkofobia miała siłę kołka osikowego, to już mielibyśmy do czynienia z końcem chorych emocji godnych horroru, które wzbudził prezes Kaczyński. Wywołał do tablicy najwyższe gremia władzy sądowniczej, a te postanowiły, iż Zgromadzenia Ogólne sędziów dwóch izb Sądu Najwyższego zgodnie z nową ustawą o Sądzie Najwyższym zebrały się w celu wyboru następców swoich odesłanych w stan spoczynku prezesów Stanisława Zabłockiego i Józefa Iwulskiego. Efekt – sędziowie stwierdzili, że obaj nadal są prezesami izb.

Czyli ta pseudo reforma sądownictwa dokonana przez PiS jest guzik warta, oto legła w gruzach. Władza sądownicza działa zgodnie z zaleceniami Komisji Europejskiej. W kraju prezes Kaczyński niczym tsunami wzbudził fale ojkofobii, która związana jest jednak z jego osobą i winna się nazywać właściwie – kaczofobią. Oj, kaczyzm nie podoba się nam i władzom unijnym, bo to po prostu swojska odmiana autokracji, która jest obca zachodnim wartościom.

Ten pewien stopień dla Wielkiej Brytanii skończył się Brexitem, dla Polski może skończyć się odpowiednio – Polexitem.

Ryszard Czarnecki swego czasu umówił się z dziennikarzem na „w pół do pierwszą”, a Mateuszowi Morawieckiemu do „półtorej roku” rządzenia brakuje jeszcze rok. Obydwaj są z podobnego rozdania, samoocenę mają zawyżoną, co w psychologii jest jednoznaczne, są to faceci z kompleksami. Tacy ludzie nie rozmawiają, nie dyskutują, bo swoje wiedzą. To przypomina mi dawną ustawę z Pensylwanii, która zabraniała plucia pod wiatr. Pół biedy, gdy ślina wracała na twarz plującego, ale kłopot brał się, gdy ślina lądowała na twarzy tego, z kim plujący dyskutował.

Morawiecki na dyskusję musi mieć pozwolenie prezesa. A Kaczyński mu nie pozwala, bo realizuje swój plan zaprowadzenia zamordyzmu. Premier Morawiecki jest tylko narzędziem w jego rękach, który mówi w wyznaczonych ramach.

Komisja Europejska pozwała władzę pisowską do Trybunału Sprawiedliwości UE. Morawiecki to nazywa „krokiem, który dialog do pewnego stopnia urywa”. Komisja Europejska – namiastka rządu unijnego – zaskarża prowincję o sprzeniewierzenie się wartościom, które obowiązują na całym terytorium, a Morawiecki twierdzi, że to urywa więzi – acz „do pewnego stopnia”.

Jeżeli więc prowincja nie podejmie dialogu, to znaczy nie wróci do stosowania norm, które wspólnotę spajają, to albo zostaje wykluczona ze wspólnoty wartości, albo dotyka ją „karna ekspedycja”, przymus. To ostanie nie jest możliwe, więc Morawiecki opowiedział się za wykluczeniem Polski z Unii Europejskiej – „do pewnego stopnia”.

Ten pewien stopień dla Wielkiej Brytanii skończył się Brexitem, dla Polski może skończyć się odpowiednio – Polexitem.

Mateusz Morawiecki, jak jego tatuś Kornel, wyznaje szemrane wartości – opisane w „Boboku” przez Fiodora Dostojewskiego, którego bohater na cmentarzu słyszał głosy zmarłych. Ojciec premiera nawet od tych zmarłych dostał dla swojej partii podpisy poparcia.

I takie wartości rodzinne wyznaje Mateusz Morawiecki. Pluje w imieniu prezesa, poniekąd też swoim, ale ta plwocina leci na wszystkich nas, Polaków, którzy nie podzielamy tych wartości pod wiatr demokracji. Z „półtorej roku” Morawieckiego zostało mu jeszcze rok – do wyborów parlamentarnych i niech on wówczas skończy na politycznym śmietniku jako Bobok.

Podczas 3 lat rządów PiS ta decyzja KE może mieć większą siłę politycznej perswazji niż dotychczasowe protesty uliczne.

Skierowanie pozwu przez Komisję Europejską do Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie Sądu Najwyższego jest jedną z najlepszych wiadomości w ostatnim czasie, z której powinni cieszyć się Polacy. Świadomie pominąłem w poprzednim zdaniu, kto ma być skarżonym, jaki podmiot – otóż nie Polska, ale władze PiS.

Tak musimy to przyjmować, acz z zastrzeżeniem, że na razie. To „na razie” jest warunkowe, bo za nas wolności i demokracji w kraju nie zaprowadzą najmądrzejsze europejskie i światowe instytucje, tylko my sami. Acz mogą być pomocne, mogą nam podać rękę, której w naszych dziejach tak brakowało.

Komisja Europejska złożyła do TSUE dwa ważne wnioski, mianowicie zastosowanie trybu przyspieszonego i przywrócenie sytuacji w Sądzie Najwyższym sprzed 3 lipca 2018, kiedy to niekonstytucyjna ustawa wprowadziła porządek partyjny w tej instytucji, która powinna być niezależna.

Dopiero teraz w oglądzie tych wszystkich aspektów możemy docenić mądrość I Prezes Sądu Najwyższego prof. Małgorzaty Gersdorf, która nie dała się nabrać podchodom prezydenta Andrzeja Dudy ani desperackim aktom manipulacji, jakie wyczyniał w ubiegłym tygodniu przed szczytem unijnym w Salzburgu premier Mateusz Morawiecki.

Z tego ostatniego osobnika wszystkimi szwami wychodzą pakuły, którymi został wypchany. Morawiecki to tylko pijarowski napompowany produkt. Spuszczając z niego nadymane ego, zderzamy się z niemiłymi dla rozumu podejrzeniami, iż z nim jest coś bardzo nie tak.

Podczas 3 lat rządów PiS ta decyzja Komisji Europejskiej może mieć większą siłę politycznej perswazji niż dotychczasowe protesty uliczne społeczeństwa obywatelskiego KOD, Obywateli RP i innych. Poczułem ten wiew nadziei, jaki tchnął po beznadziei końca ubiegłego wieku, gdy niepozorny Polak o nazwisku Adam Małysz w konkurencji wydawałoby się bez znaczenia – skoków narciarskich – przywrócił nam dumę Polaka.

Dzisiaj tym Małyszem, tym Lechem Wałęsą, jest prof. Gersdorf, która nie dała się cwaniaczkom spod ciemnej gwiazdy Dudom, Morawieckim, Kaczyńskim i ratuje kraj przed pogrążeniem w zapaści. Europa podaje nam rękę, musimy z jej pomocy skorzystać. Jeżeli nie teraz, to kiedy?

Morawiecki z folwarku Kaczyńskiego

Cztery teksty Waldemara Mystkowskiego.

Konwencja PiS miała zainicjować kampanię wyborczą tej partii z wielkim przytupem, bo prezes został odgrzany, czyli niczego nowego na niej nie zaserwowano. Więcej o sytuacji PiS mówią zdarzenia, o których głucho w mediach, ale odnoszą się do niej bezpośrednio bądź pośrednio.

Odgrzany Jarosław Kaczyński został wprowadzony na konwencję przez ochraniarzy, nie podał nikomu ręki, wszak pomniki tego nie czynią, choć gołębie nic sobie z tego nie robią.

Postraszył prezes zgniłym Zachodem, który zaraża „społecznymi chorobami”. Kaczyński ma problem z zarazkami, a choroba kolana (infekcja) mogła te zarazki uaktywnić i uczynić je złośliwymi. Nie podając ręki współtowarzyszom partyjnym mógł się bać kolejnej inwazji zarazków.

Kaczyński zdefiniował pozycję PiS, które musi się bronić, bo „mamy atak od wewnątrz i zewnątrz”. Czyli nadal polityka oblężonej twierdzy, więc mury, płoty i kordony policji zostaną jeszcze bardziej wzmożone. W Polsce do tego się przyzwyczailiśmy, jak będzie to wyglądało np. w Brukseli, gdy Mateusz Morawiecki, jak Andrzej Duda na antypodach, usłyszy słowo konstytucja?

Prezes ponadto zapewniał, że w tej chwili mamy „istotę demokracji”. Na czym ona miałaby polegać? Trójpodziału władzy nie mamy, sądownictwo stało się partyjne, a Konstytucja jest martwa, łamana chronicznie przez jej strażnika – prezydenta Dudę? Jedyne nowum prezesa to, że „idziemy pod górę”, a nie po prawdę: „Musimy dalej ostro iść do góry, wspinać się”. Skąd do zamiłowanie do taternictwa, alpinistyki, a może to tylko Himalaje zakłamania?

Dostaliśmy więc prezesa bardzo nieświeżego, odgrzanego, zaklinającego rzeczywistość, bo w niej już nie żyje, kontaktuje się tylko z nielicznymi, otoczony kordonem ochroniarzy, aby nie zarażono go.

Nie lepiej wypadł Morawiecki, który zaprezentował 5 propozycji dla samorządów, lecz takimi nie są, to tylko program rządowy. Zatem nastąpi dalsza centralizacja władzy, rząd i samorząd mają iść razem w myśl retorycznego pytania prezesa: „Czy chcemy samorządów, które będą warczały na rząd?”

Morawiecki mówił Orwellem, zapewniał, że nie tylko przestrzegają konstytucji, ale robią to „jednoznacznie”, zaś protestujący, którzy skandują „konstytucja” wyrażają poparcie dla działań PiS.

Można tylko pozazdrościć dzisiejszej młodzieży, bowiem nie muszą czytać Orwella „Roku 1984”, wystarczy, że klikną na YouTube konwencję PiS i mają genialną adaptację dystopii, której tak doskonale nie wyreżyserowaliby ani Polański, ani Pawlikowski, czy też Agnieszka Holland.

W czasie konwencji ruszyły Konwoje Wstydu, które pokazują prawdziwe oblicze PiS, partii ludzi zachłannych, bezkarnych, bez planu dla Polski. Ich jedyny plan to napchać sobie kieszenie.

Miało miejsce inne ważne zdarzenia – Konferencja Komitetu Obywatelskiego przy Prezydencie Lechu Wałęsie, na której Wolontariusze Wolnych Wyborów deklarują, iż obronią demokrację i przywrócą praworządność.

POLEXIT: KIEDY? DLACZEGO NIE JUŻ? NIECIERPLIWIĄ SIĘ PUBLICYŚCI I PIS

Wydawałoby się, że zadając pytania w sondażu, chcemy zobiektywizować problem, aby dowiedzieć się, jak ważne sprawy ocenia społeczeństwo i „czy z nami leci pilot?” Ten ostatni idiom publicystyczny dotyczy palącego problemu, z którym nie dają sobie rady politycy i właśnie publicyści.

A jakość publicystów coraz częściej przypomina Suskich i Tarczyńskich. Teatralni rekwizytorzy, którym każe się mówić i pisać, więc nie dziwmy się, że tak marne mamy życie publiczne.

„Rzeczpospolita” niepokoi się o stan akceptacji Polaków dla instytucji unijnych – pewnie z powodu werdyktu, który wyda Trybunał Sprawiedliwości UE ws. Sądu Najwyższego.

Z powodu to niepokoju dziennik zadał pytanie: Czy Polacy chcieliby wyjścia Polski z Unii Europejskiej? I właśnie Suski „Rzeczpospolitej” – dobrotliwie pominę imię i naziwsko tego rektwizytora – opisuje wyniki sondażu tytułując charakterystycznie materiał, w którym wychodzą mu nadzieje na wierzch jak trądzik u młodzieńca.

Tytuł brzmi: „Czy Polacy chcą już wyjścia Polski z Unii Eurpejskiej”. Suski z „Rzepy” przebiera nogami, bo chciałby „już”.

Spokojnie! Jarosław Kaczyński wybudził się ze swojej choroby, „już” zostanie przyspieszone, wyrósł mu całkiem dobry pomagier w kwestii Polexitu – Mateusz Morawiecki.

Dwie trzecie dopytywanych w kwestii „już” nie chce, aby Polska opuszczała Unię Europejską (65,6 proc.), a „już” chciałoby 17 proc. i nie mających zdania – czy to już, czy jeszcze nie – drugie 17 proc.

A zatem. „Już” chce partia rządzaca, ale czytając wyniki sondażów, nie może się do tego przyznać, acz nie będzie respektowała orzeczeń TSUE, gdy będą nie po myśli prezesa PiS.

Czeka ich ciężka praca, aby „już” uległo przyspieszeniu, gdy już to się stanie, nikt nie zechce Polską się interesować, bo kto miałby ochotę zajmować się chorym człowiekiem Europy, oprócz Rosji, która sama jest chora i przyjmie nasz kraj do lazaretu swojej strefy wpływu.

Nie jest prawdą, że w naszej historii rodacy byli podobnie podzieleni jak dzisiaj. Prawda, różniliśmy się, co prowadziło do rokoszów i do tak spektakularnego zdarzenia, jak zamach majowy 1926 roku, który był w istocie mini wojną domową, ale nigdy Polak przeciw Polakowi nie występował w polityce z pozycji kłamstw rządowych.

W tej chwili mamy rząd ufundowany na fundamencie kłamstwa, a rządzącą partię na założycielskim micie katastrofy smoleńskiej, które w wydaniu PiS jest kłamstwem w każdym elemencie. Do czego takie kłamstwo prowadzi? Zawsze do jednego i obawiam się, że innego wyjścia dla naszego kraju już nie ma.

Wracam do zdarzenia, do którego nie doszło, ale pokazuje ono, jak kreowane jest kłamstwo. Mianowicie chodzi o tablicę pamiątkową ku czci braci Kaczyńskich, którzy jakoby przebywali wśród protestujących stoczniowców w 1988 roku i domyślnie przyczynili się do zrzucenia kajdanów reżimu komunistycznego.

Inicjatorowi tego kłamstwa – Karolowi Guzikiewiczowi – jeden z internautów wskazał właściwy adres i właściwą tablicę, mianowicie część ciała na cztery litery Jarosława Kaczyńskiego, w której „ma zostać odsłonięta tablica, upamiętniająca przebywającego tam Karola Guzikiewicza”. Cztery litery jeszcze raz pojawią się w tym felietonie, tym razem wprost.

Jakie kłamstwa funduje nam rząd, niech świadczy premier Mateusz Morawiecki, który w tej dyscyplinie bije wyśrubowane rekordy samego prezesa PiS. Portal Oko.press udowodnił mu rekord 5 kłamstw na 2 dwa wygłoszone zdania, a więc przeciętna 2,5 kłamstwa na jedno zdanie. Goebbels nawet nie zbliżył się do tak znakomitego rekordu.

Podczas uroczystości obchodów 38. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych w Gdańsku wśród publiczności nie było nikogo ze znaczących postaci Sierpnia 80, a Morawiecki w swojej mowie nie zająknął się o Lechu Wałęsie, o którym słyszał cały świat, tylko nie Morawiecki. Za to wspomniał oczywiście o matce chrzestnej Annie Walentynowicz.

Kłamcy nie przekonują do siebie bohaterów, co precyzuje pomysłodawca zrywu strajkowego Sierpnia 80 Bogdan Borusewicz: – „Po stronie władzy nie ma znaczących postaci Sierpnia”. Kłamcy więc nie zagarniają do siebie prawdy o zdarzeniu, tylko tworzą kłamstwa polityki historycznej.

Władysław Frasyniuk odnosi się do kłamców na uroczystościach rocznicowych: – „31 sierpnia to dobry dzień, żeby powiedzieć tym wszystkim, którzy przebywali, pocałujcie nas w dupę.” A dla Wałęsy ma to, co przyznaje mu świat i historia: „Lechu, byłeś i pozostaniesz największym przywódcą we współczesnej historii Polski”.

Niestety, stoimy naprzeciw kłamstwa rządowego, które ubrało się w togę państwa, a to zawsze kończy się jednym – i najprawdopodobniej może nie być w którymś momencie innego wyjścia dla naszego kraju – rozlewem krwi. Straszne!

Jeżeli Jarosław Kaczyński jest tak łasy na splendory w postaci tablic w miejcach, gdzie Polacy walczyli z komuszym reżimem, ma wyjście, aby jego nazwisko zostało wykute w spiżu.

Prezes PiS powinien się cieszyć, że w hali 26 Stoczni Gdańskiej na wyspie Ostrów nie zaiwśnie tablica informująca, że przebywał wraz z bratem bliźniakiem w czasie strajku w 1988 roku, nie tylko z tego powodu, że nie zachowało się selfie ze stoczniowcami, ale przede wszystkim dlatego, iż hala należy do cudem ocalałej, cud, że jeszcze stoi.

Zaprasza Kaczyński jakiegoś gościa do hali, aby pochwalić się swoim bohaterstwem, mówi do Orbana: „Viktor, tutaj swoja piersią broniłem 18 tysięcy stoczniowców przed Jaruzelskim”, a przyjaciel Putina pyta: „Dlaczego ich nie widzę, tylko jakieś puchy”.

I miałby rację Orban, bo z kilkunastu tysięcy stoczniowców dzisiaj zatrudnionych jest 100 ludzi. Czyli ostał się ze stoczni ino sznur. A gdyby Wegier dalej grzebał, dowiedziałby się, że stocznia została sprzedana przez władze PiS i odkupiona przez tenże PiS, bo nikt nie chciał jej nabyć.

Ale Kaczyński ma szansę na inna tablicę – w takiej Magdalence, obydwaj bracia w tym słynnym miejscu przebywali, gdy komuchy zostali ograni do imentu. Nie tylko zachowały się fotografie, ale ruchome obrazki z wąsatymi Kaczyńskimi, którzy pili wódkę i „zakanszali” polskimi patriotycznymi korniszonami.

Nic straconego. W Magdalence kuratorem wystawianej tablicy mógłby być Leszek Miller, bądź Aleksander Kwaśniewski. Nikt by się nie naigrywal z prezesa PiS, iż mu kadzą z powodu wątpliwej bohaterszczyzny. Możliwe, że zachował sie nawet jakiś kieliszek, choć wówczas z byle czego nie pito, tylko ze stakana.

Nie ma się czego wstydzić, z takim przesłaniem można trafić do szarego Polaka, wszak naszym idiomem narodowym jest, iż „Polak za kołnierz nie wylewa”.

Tymczasem nadeszła natychmiastowa i zła dla PiS wiadomość z Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE), który zareagował na pisowski przekaz, iż władza w razie niekorzystnego werdyktu może go zignorować. Jak podaje RMF FM do swego wyroku TSUE podejdzie w sposób bezkompromisowy. Każdy obywatel , którego sprawa będzie się toczyć w Sądzie Najwyższym obsadzonym przez PIS, będzie mógł żądać w przyszłości odszkodowanie. Tą drogą może pójść także Komisja Europejska, z żadaniem nałożenia kar finansowych za nieprzestrzeganie unijnego prawa.

Kaczyński jest wart tylko butelki octu i to po nim zostanie

6 ostatnich tekstów Waldemara Mystkowskiego.

Przeciw podkopującemu Polskę PiS-owi stanął Wałęsa i wsparł go Jagger.

Lech Wałęsa, postać za życia historyczna, w podręcznikach historii wyląduje obok Mieszka I, Władysława Jagiełły, Tadeusza Kościuszki i Józefa Piłsudskiego. Jakoś innych naszych bohaterów nie widzę obok, aby mogli emanować światłem jak pierwszy szef „Solidarności”.

Jak w każdym przypadku, bohater jest silny dzięki innym. Bohaterstwo narodowe to dyscyplina zespołowa. Wałęsa jest emanacją nas wszystkich, nas Polaków, którzy mieliśmy aspiracje wyzwolić się ze zniewolenia („zniewolenia umysłów”, jak to trafnie zawarł w metaforze Czesław Miłosz).

Bohaterstwo Wałęsy jest naszym udziałem, zdobyliśmy się na nie, bo mieliśmy takiego, a nie innego lidera. Śmiem go nazwać niemal nieskazitelnym, choć miał jakiś tam grzeszek w młodości i ma w sobie dawkę narcyzmu, aby nie bał się poniesienia odpowiedzialności. Więc wśród innych bohaterów Wałęsa jest niemal krystaliczny i jak to zawsze bywa w podobnych sytuacjach – ma śmiertelnych wrogów.

Mówiąc o Lechu Wałęsie, można ocenić wartość siebie, nas Polaków, a też jego samego. Nie będą to liczby bezwględne, lecz przybliżone, które trzeba mnożyć – jak to bywa w takich wypadkach.

Wałęsa napisał list do Rolling Stonesów i do Micka Jaggera, aby wsparli nas w obronie niezależności sądów. I w tym momencie wartość Wałęsy eksplodowała. Jagger na koncercie powiedział tylko: – „Polska, co za piękny kraj, jestem za stary, by być sędzią, ale jestem dość młody, by śpiewać”.

Tyle. Eksplozja. To może być nawet Big Bang naszego wyzwolenia się spod PiS, wewnętrznego najeźdźcy. Słowa Jaggera cytują największe dzienniki globu i portale, publikują artykuły, które relacjonują, na jakim wrednym zakręcie historii się znaleźliśmy.

Jaką wartość przedstawia owa promocja naszej walki o demokrację w Polsce? Ogromną. Czy Polska Fundacja Narodowa (której nazwa ma zapaszek brunatności) byłaby w stanie za wszystkie setki milionów złotych przebić się z komunikatem o podobnej sile rażenia na globalnym rynku informacji? Oczywiście, że nie.

Albo inny przykład. Rząd PiS wpadł na genialny pomysł, aby opublikować w mediach światowych treść umowy dotyczącej noweli ustawy o IPN, którą tajemnie zawarły pisowska Polska i Izrael. Nie dość, że się ośmieszyli, nie dość, iż Izrael jako strona gwałtownie zaprotestował, to miliony z naszych kieszeni zostały wydatkowane na naszą hańbę.

Lech Wałęsa jest darem, na który zasłużyliśmy, bo jest emanacją tego najlepszego, co Polska posiada i co ceni w nas świat, a obecna władza PiS – czego by się nie dotknęła – zamienia wszystko w zawartość szamba i niestety – strawestuję słowa Mateusza Morawieckiego – tym rynsztokiem podkopuje Polskę. Przeciw temu podkopującemu Polskę rynsztokowi stanął Wałęsa i wsparł go Jagger.

Mam złe wiadomości dla płynącego Morawieckiego w głównym nurcie rynsztoku podkopującym Polskę. W sierpniu na dwa koncerty przyjedzie do Polski Roger Waters, były lider Pink Floyd. On nie chrzani się w komunikatach politycznych – tak mają Brytole. Więc najlepiej dla PiS byłoby odwołać jego koncerty – np. przy wspomożeniu wszelkich stowarzyszeń Matki Boskiej, w opiekę której oddał premier naszą ojczyznę – bo… wartość Wałęsy znowu wzrośnie i to wielokrotnie.

Jarosław Kaczyński jest w takim stanie fizycznym, jakim jest. Po wyjściu ze szpitalu stać go było tylko na najkrótsze w karierze wystąpienie i to po ciężkiej pracy wizażystki (te ostatnie i kierowcy limuzyn zdają się być najbliższymi osobami wielu polityków PiS).

Kaczyński na swój koniec kariery politycznej jest zdeterminowany, aby Polskę pogrążyć, bo cóż innego mu pozostaje. Nie potrafił niczego zbudować, jedynie przez całą polityczną karierę destruował, burzył, niszczył. Takie ma negatywne talenty i w tym może być nazwany geniuszem – geniuszem zniszczenia.

Czasami uciekam się do porównania go z Breżniewem, bądź Gierkiem, ale to błąd. Breżniew był podtrzymywany przy życiu, ale coś po nim zostało, tak samo jak Gierek, który zapożyczył kraj, zrujnował kasę państwa, ale pozostały po nim socjalistyczne budowy, oprócz octu.

Co pozostanie po Kaczyńskim? W ciągu trzech lat budżet – mimo koniunktury na świecie i odziedziczenia po poprzednikach dobrze (a może nawet świetnie) prosperującej gospodarki – ma największe zadłużenie w historii, które – dane na koniec marca – wynosi bilion zł, dokładnie 989 miliardów 179,3 miliona zł.

Po Kaczyńskim zostanie więc jedynie ocet. O tym mówi w wywiadzie dla „Sieci”. Prezes PiS zdecydował się na zderzenie z Komisją Europejską, żadnego kompromisu z KE nie będzie: „Komisja Europejska nie złamie polskiej woli dokończenia reformy, bo to jest albo-albo. Jeśli nie zreformuje się sądownictwa, inne reformy mają mały sens, gdyż prędzej czy później zostaną przez takie sądy, jakie mamy, zanegowane, cofnięte”.

Taka postawa musi skończyć się Polexitem, bo Unii Europejskiej nie stać na to, aby jej członkiem było państwo autorytarne – czyli kraj o obcej dla Zachodu kulturze politycznej. W reformie sądów wszak chodzi o to, aby je upartyjnić, a tym samym pod fasadą demokracji nie pozwolić PiS-owi na przegranie wyborów.

Już jesteśmy na marginesie Unii Europejskiej, grozi nam nowa Jałta, gdy Trump dogada się z Putinem, co do strefy wpływów. A gdy zostaniemy wykluczeni z UE, Polskę spotka taka sama geopolityczna samotność, jak sanację w latach 30-tych ubiegłego stulecia.

Na taki autorytaryzm liczy Kaczyński i podobną grę prowadzi jego prawdopodobny następca – Morawiecki. Polska anachroniczna, bez przyjaciół, wracająca do tradycji kołtunów.

W głowie XXI-wiecznego Polaka nie mieści się, że premier i jego niemal cały gabinet jedzie na Jasną Górę, aby złożyć hołd Rydzykowi i klerowi. Akt hołdowniczy w formie listu od prezesa został odczytany przez ministra obrony Błaszczaka: „Jestem święcie przekonany, że jesteście jednym z filarów, na których wznosi się gmach wiary, polskości i patriotyzmu”.

Kaczyński ponadto wyraził nadzieję, iż „by jak najwięcej polskich serc kochało Pana Boga i Polskę, aby ta miłość rosła i tężała z pokolenia na pokolenie”. Mało mu octu, który po sobie pozostawia i jedynie go tworzy, to jeszcze chce octu stężałego. O, w mordę!

Mogę tylko mniemać, że syn wysłał tatusia, aby wyprosił u Władimira Putina gest życzliwości. Kornel Morawiecki, poseł i ojciec premiera, w wywiadzie dla rosyjskiej agencji RIA Nowosti: „Chciałbym prosić prezydenta Putina, że jeśli dzieją się u nas jakieś zmiany, wybory, by zrobił gest otwartości w stosunku do Polaków”.

Jaka była geneza Targowicy? Bardzo podobna jak dzisiaj, jeżeli uwzględni się uwarunkowania historyczne: rozejście z Zachodem, sobiepaństwo władzy, łamanie umów społecznych, opozycja dokonała ostatniego rzutu na taśmę, jaką była Konstytucja 3 Maja, ale to już było za późno.

Wówczas armię na ostatnią chwilę musiał powoływać Tadeusz Kościuszko, dzisiaj armia jest rozbrajana. Antoni Macierewicz na początku urzędowania zdemolował plan zakupów nowoczesnego uzbrojenia, powołując do życia anachroniczne Wojska Obrony Terytorialnej, które w istocie winny zwać się Mięso Armatnie do Wojny Hybrydowej.

Następca Macierewicza Błaszczak tak robi w portki, że poprzednikowi ustąpił gabinet ministra. Mało tego, unowocześnianie armii wg niego polega na tym, że restaurowane są zabytkowe czołgi, samoloty, a z kałasznikowów wycierana jest rdza. MiG-29 właśnie spadł z nieba, bo procedury po katastrofie smoleńskiej zostały zaniechane.

Bylejakość znamienna dla PiS. Partia Kaczyńskiego szykuje nam Polskę z kartonu, zaprzepaszczają – twierdze, że świadomie – trud poprzednich lat, jesteśmy degradowani, wyprowadzani z cywilizowanego świata, do którego z takimi wyrzeczeniami udało się nam awansować.

Premier Morawiecki jedzie do Brukseli z ogromną świtą – największą w historii – doradców i wszelkiego zbędnego urzędniczego balastu, aby polityków unijnych rżnąć w oczy. W tej świcie nie ma tak naprawdę żadnych fachowców, nawet od pijaru – lewusy, które nas ośmieszają.

Ta szarańcza zżera osiągnięcia poprzedników. Morawiecki bez żadnej żenady o klęsce mówi sukces. O obecnym premierze niczego sensownego nie można napisać, to postać z operetki, z groteski szytej grubymi nićmi. Zero subtelności.

Tej władzy wszystko gnije, psuje się od głowy, zalatuje smrodem kłamstw. I to dosłownie. Projekt Mieszkanie+ wymagał większego polotu i zaangażowania niż rozdawnictwo 500+ na drugie i następne dzieci, które wszak polegało, iż czerpało się z wypracowanych środków przez poprzedników.

Kilka tygodni temu oddano do użytku pierwsze osiedle programu Mieszkanie+ w Siedleminie w Wielkopolsce. A już na obecny stan mieszkańcy tego pisowskiego plusa narzekają, że mieszkania są zalane od strony kukurydzy, trawa w postaci darni na pokaz zniknęła, ściany mieszkań przeszły grzybem: „Nikt nas nie ostrzegł, że zamieszkamy w szczerym polu, w zawilgoconych norach, metr pod ziemią”.

Taki ma PiS program dla Polski – Domek z Kart+, Polska z kartonu zamieszkana przez posłusznych wyborców tej partii – kołtunów, którzy edukowani są w reformowanej szkole m.in. z przedmiotem nauki o niebycie na świadectwie, czyli religią.

„Ucho prezesa” zostało przechwycone przez Jana Pietrzaka. I nie dziwota, twórca „Kabaretu pod Egidą” w klocki, jak układać się z władzą jest mistrzem. W PRL-u miał glejt koncesjonowanej opozycji kabaretowej, pod władzą PiS został pupilkiem. Wyżej w tej materii się nie podskoczy. Jego „Towarzystwo Patriotyczne” dostało od Fundacji PZU 600 tys. zł (plus 400 tys. wcześniej) na realizację „Stu żartów na stulecie”.

Producent oryginalnego „Ucha prezesa” Showmax od nikogo szmalu nie dostał, a musiał przecież płacić honorarium Robertowi Górskiemu i Kabaretowi Moralnego Niepokoju. Przyglądając się Górskiemu, można wątpić co do jego wizerunkowych możliwości. Marny z niego prezes PiS en face i z profilu, a Pietrzak w tej chwili bez charakteryzacji może jeszcze długo odgrywać Kaczyńskiego po chorobie kolana, a nawet po cięższych przypadłościach.

W „Uchu prezesa” produkcji Pietrzaka widzę rolę dla ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego, który jest autorem złotej myśli, której nie powstydziłby się twórca „Zielonego Balonika” Tadeusz Boy-Żeleński. Ba, Szumowski to Stańczyk PiS, Szumowski stwierdził, że in vitro i antykoncepcja to pogwałcenie Dekalogu.

Szumowski był łaskaw podpisać swego czasu deklarację wiary, której symbolem jest właśnie Dekalog. I teraz ten minister od boskich boleści ma problem do rozwiązania – jego ministerstwo i rząd PiS zerwali porozumienie z lekarzami rezydentami. Chodzi o „Ustawę 6%”, która nie uwzględnia poprawek lekarzy, a które były clou porozumienia kończącego protest. Lekarze rezydenci nie mają innego wyjścia, jak wznowić presję protestacyjną, piszą: – „Czeka nas w najbliższym czasie fala protestów i strajków w ochronie zdrowia. Przepraszamy pacjentów za to, co nastąpi. Wszystkie inne sposoby zawiodły. Nie możemy już inaczej walczyć o normalność w systemie opieki zdrowia w Polsce”.

Lekarzy rezydentów rząd PiS wydymał, jak i niepełnosprawnych – i z tego gwałtu, jak zwykle w tej partii – owocem są zwyrodnienia. Takie zwyrodnienie mamy szansę dojrzeć w owocu „światłej” myśli tatusia premiera Kornela Morawieckiego, który chciałby „prosić prezydenta Putina, że jeśli dzieją się u nas jakieś zmiany, wybory, by zrobił gest otwartości w stosunku do Polaków”.

Ta prośba do Putina to owoc zwyrodniałej przyjaźni z Viktorem Orbanem, który jest bliskim przyjacielem Putina. PiS jest więc na drodze, iż prędzej czy później musi dojść do otwartej zależności od Kremla, jeżeli jest się na wojnie z Zachodem, z Unią Europejską. Jasne, iż tatuś Mateusza Morawieckiego to czystej wody targowiczanin, w grobie przewracają się Józef Piłsudski i Jerzy Giedroyc. Na naszych oczach rodzą się targowiczanie – odpowiednicy Szczęsnego Potockiego i Ksawerego Branickiego.

A swoją drogą ciekawy byłby odcinek „Ucha prezesa”, w którym odgrywający Kaczyńskiego Pietrzak leży na łóżku szpitalnym, chore kolano ma podwieszone na wyciągu i śpiewa czastuszkę na nutę „Żeby Polska”.
„Odrodzenie państwa w drodze!
Już nie grozi nam agonia!
(…)
Oj ra! Oj ra! Rodina Sowieckaja!
Oj ra! Oj ra! Rodina Sowieckaja!”
(tekst Jacka Kaczmarskiego)

Kabaret Pietrzaka będzie wszak transmitował Jacek Kurski na falach TVP. Braki publiczności – jak w Opolu – wypełnią z naboru pisowscy pacjenci. A czy to będzie przy Szaserów, czy w Tworkach, jest drugorzędne. Za milion złotych można podrzucić nie takie kukułcze jaja.

W tej chwili Polska przechodzi test, czyli wszyscy zdajemy egzamin z historii.

Doradca premiera Izraela o niedawno wynegocjowanej noweli do ustawy o IPN Yaakov Nagel w „The Times of Israel” mówi: – „Polski rząd wycofał się z zapisów ustawy IPN z podkulonym ogonem. Zmieliliśmy prawo, nie dając im (polskiemu rządowi) nic w zamian”.

W tym samym czasie w 15 najważniejszych dziennikach świata, w tym trzech izraelskich, publikowana jest płatnie na stronach reklamowych deklaracja premierów Polski i Izraela za pieniądze fundacji PKO BP. Te szpalty mogą być w redakcjach zsyłane do księgowości i podpisane mazakami: „podkulony ogon Morawieckiego”.

Polski rząd nie wstydzi się tego, jak został ograny i chwali się przed światem. Mało tego, dowiadujemy się, iż negocjacje nad podkulonym ogonem Morawieckiego prowadzone były w siedzibie Mosadu – jakby ktoś nie wiedział, izraelski wywiad jest jednym z najlepszych na świecie – w Wiedniu przez dwóch europosłów PiS Ryszarda Legutkę i Tomasza Porębę. Powstaje pytanie, jakie mieli uprawnienia do prowadzenia rozmów, wszak to leży w gestii Ministerstwa Spraw Zagranicznych odpowiedzialnego za politykę zagraniczną.

Więc nie jesteśmy zdziwieni, że tak zostali ograni, a Morawiecki ośmieszony. Zdaje się, że premier w te klocki jest lepszy od Beaty Szydło. Tyle kłamstw, ile zaserwował w Parlamencie Europejskim jest godne odnotowania w Księdze Guinnessa. Mateusz do tego dostaje wsparcie od tatusia Kornela, który równolegle z wystąpieniem syna wychwalał putinowską Rosję. Tak niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jakiś czas temu rodzic premiera dał krótki wykład o wyznawanym nacjonalizmie – a w zasadzie faszyzmie – czyli o wyższości narodu nad prawem.

Inny absztyfikant PiS prezydent Duda chyba zaczął się bać, trząść portkami. Wysłał zawiadomienie do 11 sędziów Sądu Najwyższego, informując, że przeszli w stan spoczynku z dniem 4 lipca. Wśród tych osób jest profesor Małgorzata Gersdorf. Listy, panie Duda, możesz sobie słać do prezesa Kaczyńskiego, albowiem zgodnie z art. 142 ust. 2 Konstytucji prezydent wydaje postanowienia.

Duda przygotowuje się na czas po zdaniu urzędu i nie chce produkować dokumentów konstytucyjnych, które go pogrążą. Ale i tak Trybunał Stanu go czeka, jak amen w pacierzu. Boję się, że po przejściu na emeryturę – były wówczas prezydent – nie będzie miał spokoju i zazna przyjemności pociągnięcia do odpowiedzialności za łamanie Konstytucji. Ale może zaczął ją czytać, skoro nie wydaje sprzecznych z Konstytucją postanowień, tylko listy pisze.

Prof. Marcin Matczak uważa, że w tej chwili Polska przechodzi test, czyli wszyscy zdajemy egzamin z historii. Jak pisze wybitna poetka Ewa Lipska w wierszu (śpiewanym przez Marka Grechutę): „Był już taki egzamin z historii / kiedy naraz wszyscy uczniowie oblali. / I został po nich uroczysty cmentarz”.

Obyśmy tych „uroczystości” jako naród kolejny raz nie zaznali. Aby nie dać się PiS-owi, który dąży do tego cmentarza, musimy reagować, nauczyć się nazywać to, co oni robią. Nie możemy godzić się na tę codzienną dawkę… arszeniku.

Tak oni nas przyzwyczajają codziennie do swoich toksyn, trucizn. Jeden z portali wiadomość o dosłownej chęci zatrucia narodu opatrzył zdjęciem z „twarzami PiS” Krzysztofa Jurgiela i Jacka Sasina, których oglądanie jest trujące estetycznie. Zawsze mam na podorędziu czarny humor, delektuję się braćmi Coen i Woody Allenem, ale to nie znaczy, że dam sobie dawkować pisowski arszenik.

Ten, jak wiemy, codziennie dawkowany w minimalnej ilości powoduje, że organizm się uodparnia. I na to liczy PiS, iż podając nam truciznę, nie będziemy na nią reagowali. Dosłownie chciano praktykować to na całym narodzie, aby został po nas „uroczysty cmentarz”. Minister rolnictwa Jurgiel nie poradził sobie z Afrykańskim Pomorem Świń (ASF), więc zlecił skup zarażonych świń i zawarł umowy z 16 największymi zakładami przetwórstwa mięsa, aby po pewnych procedurach produkować z nich konserwy.

Wszak nie każdy jest wegetarianinem, Jurgiel zamierzał – także ze mnie – zrobić „uroczysty cmentarz”. Ale zakłady się kapnęły i odmówiły Jurgielowi wspólnoty w mordzie na narodzie. Wówczas ten osiłek mentalny wydał rozporządzenie „w sprawie określenia sposobu postępowania z surowcami, które nie mogą być wykorzystywane do produkcji produktów mięsnych”. Czyli wziął na klatę, że to on zlecił dawkowanie tego „arszeniku” poprzez konserwy. Utajniono, które zakłady podjęły współpracę z Jurgielem, ale na tajne/poufne nie nabrały się supermarkety, które odmówiły zakupu pisowskiego arszeniku. Lecz resort rolnictwa nie poddał się i konserwy są w tej chwili składowane w wojskowej Agencji Rezerw Materiałowych.

Arszenik pisowski czeka na lepsze czasy. Gdy wybuchnie wojna – wcale nie jest to tylko mój czarny humor – nie będzie ważne, czy żołnierz poległ w hybrydowej wojnie na froncie z Rosjanami, czy od pisowskiej konserwy.

„Uroczysty cmentarz”? Tak! To nam szykuje PiS. Ja na to nie idę, niech oni – Morawiecki, Duda, Macierewicz, Błaszczak, prezes Kaczyński wybiorą się na ten cmentarz, bo przegrywają na każdym froncie, który utworzyli na wojnie ze światem, Europą i nami, społeczeństwem obywatelskim.

A wydawało się, że 1:27 Beaty Szydło nikt nie prześcignie.

Miarą sukcesu wystąpienia Mateusza Morawieckiego w Parlamencie Europejskim o przyszłości Unii Europejskiej może być entuzjazm brytyjskiego europosła Gerarda Battena, który wsparł premiera rządu pisowskiego i wezwał go, aby Polska wzorem swoim z II wojny światowej teraz pomogła w Brexicie.

Morawiecki nie jest wszak lotnikiem Dywizjonu 303, a bardziej kamikaze Jarosława Kaczyńskiego. Wygląda na to, że „dzielnie” walczy o Polexit. Przecież patriotyzmy mają swoje granice, niech Batten walczy o jak najlepszy Brexit, bo Morawiecki zaangażował się w Polexit.

Morawiecki w Parlamencie Europejskim odniósł niejaki sukces. Liczba wygłoszonych przez niego bredni jest godna odnotowania w Księdze Guinnessa, pogłębił „sukces” Beaty Szydło 1:27, co wydawało się niemożliwe. Tylko dlatego, że Jarosław Kaczyński zachorzał na kolano, nie był witany entuzjastycznie na Okęciu.

Gdybym był złośliwy, zaproponowałbym Morawieckiemu, aby trochę poczekał na powrót do zdrowia prezesa – byłby witany na lotnisku w samym Baranowie, gdzie rząd PiS zamierza wybudować lądowisko godne ich wizji. Moja względna niezłośliwość wszak zasadza się na tym, że napisałem Baranów, a powinien – Pacanów.

Polska w wydaniu Morawieckiego zaprezentowała się jako Pacanów, a on sam jako ta koza, która jest kuta na cztery łapy. Premier poszerza zasób porównań, do tej pory powszechnym było nazywać go Matołusz, teraz przechyliło się na stronę nomenklatury Pinokiusz.

Problem z Morawieckim jest jeszcze inny, nie dość że nie jest samodzielny i do imentu krętacz, to przede wszystkim posiada średnią wiedzę o naszej tradycji. Był łaskaw stwierdzić, iż należał do „Solidarności”, co mija się z prawdą, bo „Solidarność Walcząca” jego tatusia Kornela walczyła ze związkiem zawodowym, którego pierwszym przewodniczącym był Lech Wałęsa. To jest podszywanie się pod krętactwa tamtych czasów. Aby zwodzić Polaków, komuchy wszystkie inne związki zawodowe nazwali, jak Solidarność – NSZZ, czyli Niezależnymi Samorządnymi Związkami Zawodowymi.

I tego nie powiedział Matołusz vel Pinokiusz, iż podszył się pod Solidarność. Chciał się przedstawić bardziej papieski niż sam papież (bardziej solidarnościowy niż ikona Lecha Wałęsy), czym przypomina komucha też tamtych czasów Mieczysława Moczara. Kimś takim jest Morawiecki – vel Moczar naszej demokracji. Czy Matołusz vel Pionokiusz zarumieni się z powodu, iż kompromituje Polskę, w której jak w Pacanowie podstawia cynicznie swoje ambicje do podkucia (a przecież brak mu intelektualnych kompetencji)?

Chciałem naszemu Pinokiuszowi przypomnieć, jak wyglądał schemat naczelnych organów państwowych w konstytucji PRL z 1952 roku, w której „odrzuca się powszechną dla demokracji burżuazyjnej zasadę podziału władz na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą”.

Morawiecki zatem nie wywodzi się z „Ducha praw” Monteskiusza, ale z „Krótkiego kursu WKP(b)”. I tę jego różnicę odnotowano w Parlamencie Europejskim. To jest pogłębiony sukces 1:27. I proszę, wydawało się, że Beaty Szydło nikt nie prześcignie. Matołuszowi vel Pinokiuszowi się udało.

Morawiecki zawierzył Polskę Czarnej Madonnie, a Kaczyński padł na kolana przed Rydzykiem

Posted on

Upadli na twarz przed klerem.
Polska skołtuniona.

Hairwald

>>>

Kaczyński, Morawiecki, Duda to nie wybór polityczny. To wstyd.

Skromność redemptorysty, o którą dbają ministerstwa. Lista za Super Expressem

Jak to się może skończyć? Proponuję spojrzeć na Węgry lub na inne państwa, gdzie demokracja została bardzo silnie ograniczana. Warto pamiętać, jak powstają autorytaryzmy, co się wtedy dzieje i jaka jest sekwencja zdarzeń. Nie trzeba sięgać pamięcią daleko, wystarczy popatrzeć na dzisiejszą Turcję, gdzie dochodzi do aresztowań sędziów, przedstawicieli mediów czy środowiska akademickiego – mówi nam dr Anna Materska-Sosnowska z Uniwersytetu Warszawskiego. Pytamy też o Unię Europejską i ciągle wysokie sondaże PiS. – Sekwencja działań PiS-u jest bardzo przemyślana. Najpierw program 500 Plus, potem przejęcie TK i wielka kampania oszczerstw…

View original post 3 150 słów więcej

Kopane głowy zwolenników Kaczyńskiego

Posted on

Upadli na głowę – politycy PiS.

Hairwald

Jeden z najbardziej lubianych w Polsce komentatorów sportowych został zaatakowany przez pracowników TVP. Dariusz Szpakowski, bo o nim mowa, znany jest ze swoich pełnych emocji sprawozdań sportowych i niebanalnych, „gorących” sformułowań, które na trwałe wpisały się w polski język sportowy.

Niestety, ten wytrawny sprawozdawca sportowy komentując w swoim stylu mundialowy mecz Rosja – Chorwacja, naraził się prawicowym publicystom. Ze sposobu komentowania Szpakowskiego wywnioskowali oni, że sprawozdawca jest stronniczy, a jego sympatia skłania się wyraźnie ku drużynie rosyjskiej. „Szpakowski naprawdę szczerze jest za Rosjanami. Grunt to wierność kibica!” – stwierdza prowadzący program TVP „W tyle wizji”. Każdy prezes, jeśli jest normalnym menadżerem, powinien natychmiast zwolnić sz. p. Szpakowskiego. Jak nie, to won do brata!” – zaapelował do prezesa telewizji dziennikarz „Gazety Polskiej”.

Z kolei szef Komitetu Wykonawczego PiS, Krzysztof Sobolewski napisał na Twitterze: „Po dzisiejszym meczu Rosja-Chorwacja proponuję opcję przejścia w stan spoczynku pana redaktora Szpakowskiego”. Wśród wpisów…

View original post 407 słów więcej