Jarosław Gowin to największa nadzieja na to, że prawa strona sceny politycznej przestanie być kojarzona z radykalizmem.
Jarosław Gowin to największa nadzieja na to, że prawa strona sceny politycznej przestanie być kojarzona z radykalizmem. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Czy w obecnym rządzie jest ktokolwiek, z kim można wiązać nadzieje, że przerwie sprowadzanie konserwatyzmu do wojującego z całym światem autorytaryzmu? Na taki jasny punkt w ostatnimi czasy wyrasta Jarosław Gowin, który staje się coraz bardziej wyraźnym głosem rozsądku na szczytach władzy. I skrupulatnie buduje zaplecze, które pozwala mu czuć się bezpiecznie w roli krytyka poczynań Jarosława Kaczyńskiego.

Dobra mina do złej gry
To, że Jarosławowi Gowinowi nie będzie po drodze ze wszystkim, co zrobi jego starszy o 12 lat imiennikiem było jasne od pierwszych chwil, gdy Polska Razem zaczęła flirt z Prawem i Sprawiedliwością. To prezes Kaczyński dał krakowskiemu konserwatyście szanse na szybki powrót do władzy po rozstaniu z poprzednią formacją, ale przecież wcześniej przez prawie dwie dekady świetnie czuł się w środowisku Unii Wolności, a później Platformy Obywatelskiej. Jak czuje się dziś w rządzie, który w pół roku skłócił Polskę z Unią Europejską i USA? Krakowskie konserwatywne zaplecze Gowina mówi, że „ciasno”.

Na błędach popełnionych przy współpracy z Donaldem Tuskiem Jarosław Gowin nauczył się jednak, że zbyt otwarta nielojalność wobec lidera przynosi skutki odwrotne do zamierzonych i w najważniejszych dla obecnej koalicji Zjednoczonej Prawicy sprawach nie wychyla się ze sprzeciwem, co najwyżej wymownie milczy.

Głos rozsądku
Im ekipa Jarosława Kaczyńskiego uderza jednak w bardziej kuriozalne nuty, tym Krakus delikatnie, ale stanowczo zaczyna przypominać, że prawica i konserwatyzm nie na tym polegają. Tylko w ciągu ostatnich kilku tygodni to Jarosław Gowin był więc głosem rozsądku w sprawie zemsty na Donaldzie Tusku z wykorzystaniem Trybunału Stanu. Później pierwszy głośno przypomniał przyjaciołom z PiS i Episkopatu, że zmuszanie Polek ustawą do noszenia ciąży pochodzącej z gwałtu lub zagrażającej życiu matki i wtrącanie do aresztów za poronienie to najprostsza droga do dechrystianizacji Polski.

I to Jarosław Gowin jako jedyny przedstawiciel obecnej władzy nie tylko zabrał głos, ale i podjął możliwie stanowcze działania w sprawie wielkiego święta z okazji 82. rocznicy powstania ONR, którą zorganizowano w Białymstoku przy cichym przyzwoleniu tamtejszych władz, hierarchów i elity naukowej. Na tych pierwszych wicepremier i minister nauki i szkolnictwa wyższego nie ma wielkiego wpływu, ale władzom zaangażowanej w neonazistowskie święto Politechniki Białostockiej dobitnie zasugerował, by „w przyszłości podejmować decyzje dużo lepiej przemyślane”.

Niby niewiele, ale w kontrolowanym przez Jarosława Kaczyńskiego rządzie to jakość konserwatyzmu, której próżno szukać u kogokolwiek innego. I sygnał potrzebny tym posłom i senatorom rządzącej prawicy, którzy zaangażowanie się w tzw. dobrą zmianę wyobrażali sobie inaczej. Czyli wszystkim poza zapatrzonym w Prezesa słynnym „zakonem PC” i karierowiczami gotowymi dla posad i wpływów uczestniczyć w każdym, nawet najbardziej kontrowersyjnym planie Kaczyńskiego.

Doświadczenie jest po jego stronie
Na przejście rządu dusz wśród nich ma podobno chrapkę Mateusz Morawiecki, ale jego siłą są jedynie duże pieniądze i sympatia mediów. No i zadaje się marzyć o zostaniu następcą Jarosława Kaczyńskiego, na co trzeba by czekać latami. Jarosław Gowin ma tymczasem szansę stworzyć dla Prezesa alternatywę. I to relatywnie szybko.

Równie ważnym elementem planu realizacji tych ambicji jest jednak nie tylko danie nadziei na oderwanie prawicy od skrajności, ale i działania „na drugą nogę”. Ministerstwo nauki i szkolnictwa wyższego nie gwarantuje Gowinowi dostępu do takiej władzy, jak MON, MSWiA, czy MSZ, ale… pozwala skutecznie obłaskawić o. Tadeusza Rydzyka. Czyli gwaranta poparcia od dość co najmniej kilkuprocentowego elektoratu, ważnego dla każdego, kto chce powalczyć o przejęcie kontroli nad prawą sceną polskiej sceny politycznej.

Jarosław Gowin sympatię o. Rydzyka może kupić dzięki wsparciu toruńskiej Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej. Dla krakowskiego polityka dobrze się składa, że wpływowy redemptorysta obecnie najlepiej czuje się właśnie w tej części swojego małego imperium.

Jak powszechnie wiadomo, dla zakonnika ważniejsze od wpływów są pieniądze, a tych MNiSW jeszcze nie udało się zorganizować. Ale nikt nie przekreślił nadziei na ministerialne dotacje w przyszłości. W międzyczasie minister Gowin pojawił się jednak w Toruniu, by tamtejsze „umiłowane dzieło Pana Boga” osobiście pochwalić. A następnie wziął się za plany liberalizacji systemu szkolnictwa wyższego w Polsce, które właśnie akademikom z toruńskich Bielan będzie najbardziej na rękę.

Wyczekiwanie na „ten” moment
Kiedy więc można liczyć, że Jarosław Gowin zacznie sycić swoje największe ambicje? – Ten moment musi nadejść, ale chyba do niego jeszcze daleko. Po Polsce Razem de facto nic nie zostało, a nowe zaplecze dopiero sonduje. A w PiS na razie wszystkie kłopoty rozwiązują mniejszymi lub większymi synekurami, których pula jest w rękach Kaczyńskiego – słyszymy w najwierniejszym Gowinowi środowisku krakowskich konserwatystów. – Ale wiatr wieje dla niego, a on jest mądrzejszy o nauczki z popełnionych błędów. Co nie udało się w Platformie, może uda mu się z PiS – dodają nasi rozmówcy.