Pawłowicz, 31.03.2016

 

polskie towarzystewo

Nierzeczywistość Jarosława Kaczyńskiego. Jaka Polska jest „naprawdę”?

Wojciech Czuchnowski, 30.03.2016

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Szef PiS Jarosław Kaczyński mówi tak, jakby Polska ostatniego ćwierćwiecza była krajem, gdzie on sam i jego zwolennicy żyli w podziemiu, pozbawieni wszelkich praw. Prawdopodobnie sam w to wierzy.
 

W piątek na antenie Superstacji będzie można obejrzeć wywiad z Jarosławem Kaczyńskim. Na razie rozmowa promowana jest fragmentem, w którym prezes PiS dzieli się opiniami o polskiej rzeczywistości po upadku PRL: „W Polsce po ’89 roku przyjęto, że tak naprawdę prawa ma jedna część społeczeństwa, a ta druga o innych poglądach, innych opcjach praw nie ma, w każdym razie w żadnym wypadku nie ma prawa rządzić, a przez dłuższy czas przecież właściwie głoszono, że nie ma prawa być opozycją”.

Nie jest to nawet opinia. Kaczyński mówi tak, jakby przedstawiał fakty, a Polska ostatniego ćwierćwiecza była krajem, gdzie on sam i jego zwolennicy żyli w podziemiu, pozbawieni wszelkich praw. Prawdopodobnie Kaczyński sam w to wierzy, a swoje słowa kieruje do widzów, którzy tak jak on wyparli z pamięci, jak to było. „Naprawdę” właśnie.

Wyjęci spod prawa rządzą Polską

A było tak: od 1989 r. Jarosław Kaczyński, jego brat Lech oraz ich najbliżsi współpracownicy mieli znaczący udział w trzech rządach: Jana Olszewskiego (1991-92), Akcji Wyborczej Solidarność (1997-2001) i w rządzie PiS-LPR-Samoobrona (2005-07). W 1990 r. bracia Kaczyńscy byli liderami zwycięskiego obozu prezydenta Lecha Wałęsy, obejmując w jego kancelarii ministerialne stanowiska.

W latach 2006-07 Jarosław Kaczyński był premierem, a jego brat prezydentem RP od 2005 do 2010 r.

Prawicowe media obozu Kaczyńskiego

Wychodzi jakieś siedem lat u władzy, również na najwyższych stanowiskach. Jak na wyjętych spod prawa – nieźle.

A może chodzi o to, że obóz Kaczyńskiego był odcięty od mediów i pieniędzy? Hm… Po upadku PRL gazety, które były wcześniej własnością państwa, zostały rozdzielone pomiędzy partie polityczne. Środowisko Porozumienia Centrum, pierwszej partii braci Kaczyńskich, dostało na własność „Express Wieczorny”, wysokonakładową popołudniówkę, odpowiednik dzisiejszego „Faktu”. Innym partiom prawicy przypadły takie tytuły, jak: „Życie Warszawy”, „Sztandar Młodych”, tygodnik „ITD” plus kilka dzienników regionalnych. Kaczyński został też redaktorem naczelnym „Tygodnika Solidarność”, wtedy znaczącego pisma obozu sprawującego władzę.

Bardzo szybko przejęte przez prawicę tytuły upadły lub zostały sprzedane zagranicznym koncernom. Partia Kaczyńskiego zdołała z tego zachować należące do „Expressu” nieruchomości, które do dziś stanowią jej podstawowy majątek.

Ale mniejsza o gazety, liczy się przecież telewizja. Tyle że tutaj też trudno mówić, że prawica była pokrzywdzona. Za rządów AWS w projekt Telewizji Familijnej skarb państwa wpompował dziesiątki milionów złotych. Też nie wyszło. Tak jak nie wyszła cała masa zapomnianych już prawicowych inicjatyw medialnych: „Tygodnik Spotkania”, „Ozon”, Radio Solidarność, „Życie”. Niektóre, jak „Dziennik Polska – Europa – Świat”, należały do zagranicznych koncernów, które utopiły w nich duże pieniądze.

Wyszła za to całkiem nieźle sprzyjająca PiS TV Trwam, wyszło Radio Maryja, które w niektórych regionach Polski słychać na kilku zakresach fal radiowych. No i oczywiście telewizja publiczna, w której środowisko bliskie Kaczyńskiemu rządziło w sumie około dziewięciu lat, licząc prezesurę TVP Wiesława Walendziaka, a potem prezesów pisowskich i postpisowskich (jeszcze parę lat po przegranych przez PiS wyborach).

Jak rozumieć lata władzy, której niby nie było

Politycy PiS często głoszą poglądy, z których potem się wycofują, oskarżając dziennikarzy o manipulacje i wyrywanie słów z kontekstu. Jeśli Kaczyński porównuje opozycję do współpracowników gestapo, to w gruncie rzeczy dzieli się historyczną refleksją bez żadnych odniesień. A gdy Macierewicz grzmi o rosyjskim „zamachu nad Smoleńskiem”, to ma na myśli „zamach medialny”. Słowa PiS, tak jak przypowieści biblijne, wymagają specjalnego tłumaczenia, egzegezy.

Tak też musi być w przypadku cytatu o „Polsce po ’89 roku”. Tutaj kluczem do zrozumienia prezesa jest słowo „naprawdę” („w Polsce po ’89 roku przyjęto, że tak naprawdę prawa ma jedna część społeczeństwa, a ta druga o innych poglądach, innych opcjach, praw nie ma”).

Rozumieć to trzeba tak, że te blisko siedem lat rządów, stanowiska w państwowych urzędach, w międzyczasie mandaty poselskie i senatorskie, wielkie tytuły prasowe, lata kierowania TVP i Polskim Radiem oraz wart dziesiątki milionów złotych majątek – to wszystko nie było „naprawdę”.

„Naprawdę” ma być dopiero teraz.

Zobacz także

wyborcza.pl

CZWARTEK, 31 MARCA 2016

Sejm przyjął projekt ustawy o rejestrze pedofilów

21:36

Sejm przyjął projekt ustawy o rejestrze pedofilów

W wieczornym bloku głosowań posłowie przegłosowali projekt ustawy o przeciwdziałaniu zagrożeniom przestępczością na tle seksualnym, zakładający m.in. utworzenie rejestru pedofilów.

„Za” uchwaleniem projektu głosowało 275 posłów – niemal całe kluby PiS i Kukiz ’15, 5 posłów PO, 3 posłów PSL oraz 3 niezrzeszonych.

Przeciw głosowało tylko 2 posłów PiS: Ryszard Terlecki i Mariusz Orion Jędrysek. Aż 166 posłów wstrzymało się od głosu.

20:30

Sejm przyjął projekt ustawy o ochronie ziemi

W wieczornym bloku głosowań posłowie przegłosowali rządowy projekt zakładający  wstrzymanie na 5 lat sprzedaży ziemi rolnej. Politycy PiS argumentują, że to obrona polskiej ziemi, a projekt ma przeciwdziałać spekulacji ziemią.

W trakcie bloku Sejm przyjął poprawkę, zgodnie z którą spod ustawy będą wyłączone związki wyznaniowe, w tym Kościół katolicki. W praktyce oznacza to, że kościoły będą mogły handlować ziemią, nie spełniając warunków nowej ustawy.

„Za” przyjęciem projektu głosował tylko klub PiS + 2 posłów niezrzeszonych. Opozycja w większości głosowała przeciw, tylko klub PSL w całości wstrzymał się od głosu.

300polityka.pl

 

PiS nie chce, żeby Superstacja emitowała wywiad z Kaczyńskim. „Prezes myślał, że rozmawia z Polsatem”

mast, 31.03.2016

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Superstacja / Agencja Gazeta)

1. PiS naciska na Superstację, żeby nie puszczała wywiadu z Kaczyńskim
2. Te pogłoski potwierdzają także nasze źródła w Superstacji
3. Prezes telewizji: „Wywiad zostanie wyemitowany zgodnie z planem”

 

Wywiad z Jarosławem Kaczyńskim, którego prezes PiS udzielił Superstacji, telewizja planowała wyemitować w piątek o godzinie 18.15. Dzisiaj jednak media obiegła informacja, że PiS naciska na wstrzymanie emisji. Powodem miałaby być nie sama treść rozmowy, ale fakt, że prezes nie wiedział dokładnie, z jaką stacją rozmawia. Myślał, że udziela wywiadu… Polsatowi.

O próbie zablokowania emisji napisał na Twitterze dziennikarz Wojciech Szacki. Nie podał jednak, skąd takie informacje do niego dotarły.

wieściZPiS

Sprzęt miał logo Superstacji

Jak dowiedziała się Gazeta.pl od swojego źródła w Superstacji, na telewizję rzeczywiście są wywierane naciski. Na razie jednak stacja nie zmienia planów odnośnie emisji. Kompromisowym rozwiązaniem miałoby być pokazanie wywiadu także w Polsacie – być może w przyszłym tygodniu.

Prezes Superstacji Adama Stefanik twierdzi jednak, że nikt z PiS się z nim nie kontaktował. – Materiał jest gotowy. Nie wyobrażam sobie, żeby miał się nie ukazać – powiedział w rozmowie z „Newsweekiem”. Jego zdaniem doniesienia o niewiedzy Kaczyńskiego, gdzie zostanie wyemitowana rozmowa, to „kompletna bzdura”.

– Jak mógł nie wiedzieć, że to materiał Superstacji, skoro prowadzący miał na mikrofonie kostkę naszej telewizji? Cały sprzęt był oznakowany – powiedział Stefanik.

Rodeo Kaczyńskiego

Wywiad z Kaczyńskim od początku budził duże zainteresowanie, a to ze względu na fragmenty poświęcone życiu prywatnemu prezesa.

Superstacja pokazała wczoraj część materiału. Lider PiS opowiada m.in. o tym, co lubi oglądać nocą w telewizji.

– Bardzo lubię rodeo, ujeżdżanie byków. Bardzo mnie to bawi, a w szczególności wtedy, jeżeli komentator opisuje byki, ale tak je opisuje, jakby to byli ludzie. To mnie bardzo bawi – zachwycał się prezes.

Jednak bardziej niż z fragmentami dotyczącymi „nocnego życia” prezesa, naciski mogą być związane z nienajlepszymi relacjami na linii PiS-Superstacja. W latach 2008-2009 partia podjęła bojkot telewizji. Ostatecznie jednak jej politycy z Superstacją się pogodzili. Teraz być może konflikt z jakiegoś powodu odżył.

pisNieChce

gazeta.pl

 

PiS nie zebrał miliona

Mirosław Czech Gazeta Wyborcza, 31.03.2016

„Marsz miliona” w 6. rocznicę katastrofy smoleńskiej nie odbędzie się – bo nie ma miliona chętnych. Na zdjęciu: miesięcznica smoleńska w Krakowie, 10.03.2016 (&fot. ukasz Krajewski / Agencja Gazeta)

I wyleciały dwa przednie zęby z pisowskiej szczęki. Pierwszy ząb PiS stracił w walce z Trybunałem Konstytucyjnym. Drugi wypadł, bo nie będzie „marszu miliona”.
 

Tuż przed świętami Jarosław Kaczyński wypuścił gołębia pokoju: wezwał do „spokoju” przed szczytem NATO i wizytą papieża. Uczynił tak nie z dobrego serca i religijnego uniesienia, lecz z politycznej potrzeby. Po czterech miesiącach rządzenia i trzech deptania prawa Trybunał Konstytucyjny i władza sądownicza trzymają się mocno. Przez miesiące mogą funkcjonować niemal niezależnie od parlamentu, rządu i prezydenta.

Sędziom daje siłę rozsądek Polaków – przeważająca większość uważa, że wszyscy są równi wobec prawa. A dwie trzecie sądzi, że PiS powinien wydrukować orzeczenie TK i wykonać zalecenia Komisji Weneckiej. Chcemy też kompromisu, cokolwiek ten termin oznacza. „Wsłuchać się w te opinie to przegrać” – brzmiał dotąd refren w pisowskich kręgach.

Życie wymusza na PiS inne rozwiązania. W Sejmie nie ma większości konstytucyjnej, nawet z poparciem Kukiz’15. Sondaże też nie są dobre – nastąpił lekki spadek poparcia, zaś część wyborców prawdopodobnie przechodzi do kukizowej konkurencji. A zatem program „500+” nie przyniósł elektoralnych zysków. Władza uderzyła w tony antyimigracyjne, stąd zapowiedź wycofania się Polski z przyjmowania uchodźców. To jednak za mało, by zyskać społeczny poklask dla zawieszenia na kołku konstytucji i całego prawa.

PiS nadzieję pokładał w kryterium ulicznym, lecz partia wycofała się z „marszu miliona”, czyli manifestacji w szóstą rocznicę katastrofy smoleńskiej (10 kwietnia). Marsz miał zademonstrować społeczną legitymizację dla rządzenia zgodnie z „wolą ludu”. Miliona nie udało się zebrać, więc prezes przywdział szaty „czyniącego pokój”. W nadziei, że zmiękczy społeczeństwo, zagoni do kąta opozycję i omami Zachód.

Manifestacje, kłopot PiS

W grudniu ub.r. Kaczyński mówił, że pisowski kontr-Majdan będzie „wielokrotnie większy” od Majdanu opozycyjnego. W styczniu zaapelował do swoich parlamentarzystów, żeby na wiosnę byli gotowi do wielkich manifestacji. PiS liczył na mobilizację organizacji społecznych i zawodowych, z „Solidarnością”, Rodziną Radia Maryja, Klubami „Gazety Polskiej” oraz wieloma wspólnotami parafialnymi. Nic z tego nie wyszło, bo 10 kwietnia do Warszawy wybierają się dziesiątki tysięcy ludzi, ale nie mityczny „milion”. Taka liczba to porażka zbyt ewidentna, by nawet pisowska propaganda mogła mówić o „nakryciu czapkami” opozycyjnych manifestacji. A więc udaje, że nikt niczego nie zapowiadał.

Kłopot PiS z kryterium ulicznym i kontr-Majdanem ma charakter strukturalny. Przeciwko sobie ma większość mieszkańców Warszawy oraz przeważającą część wielkich i średnich miast. Stąd swoich zwolenników musi do stolicy dowozić. W przeciwieństwie do KOD-u i opozycji, których manifestacje są powtarzalne, bo biorą w nich udział właśnie obywatele stolicy i innych miast. Jak zajdzie potrzeba, to każdy uczestnik przyprowadzi kilka innych osób i na pisowski „milion” zbierze się milion rzeczywisty. A w razie potrzeby wiele tysięcy „antypisowczyków” może manifestować dalej – przez wiele dni zmieniając się i będąc zaopatrywanymi przez warszawiaków.

Rządzący mają też inny problem. Żeby demonstrować, trzeba mieć powód zrozumiały dla Kowalskiego, by ruszył się z domu i gardłował za władzą. Kaczyński grzmiał już o wrogach, którzy „podszywają się pod biało-czerwone flagi”, co w telewizji i na wiecu zabrzmiało nieźle, lecz nie jako dyrektywa do działania. Nawet w stanie wojennym Kościół i „Solidarność” przekonywały, że potrafimy rozmawiać „jak Polak z Polakiem”.

Dla wyborców PiS (nawet z najdalszej prowincji) Warszawa to stolica ich państwa, na ogół nie żywią też wrogości klasowej do jej mieszkańców. Również z tego powodu, że wielu z nich to „słoiki” – z rozmodlonymi rodzicami i dziadkami we wsiach i miasteczkach wschodniej Polski – które swoją przyszłość związały ze stolicą i niekoniecznie głosują na PiS.

Gdzie jest siła opozycji?

Nacjonaliści namawiają władze do wypuszczenia kiboli przeciwko „kodowcom”, żeby kijem bejsbolowym wybili im z głowy zapał do protestowania. Na razie to straszenie i podniecanie się eunuchów wyczynami w haremie. Będzie groźnie, gdy podobne wezwania zaczną dochodzić ze strony PiS. Na razie nie dochodzą, choć rządzący zapowiadają sięgnięcie po „twarde narzędzia”. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zagroził sędziom Trybunału „odpowiedzialnością karną”, gdyby nadal orzekali zgodnie z obowiązującą, a nie pisowską ustawą.

Kaczyński zapowiedział uchwalenie przepisów, które „uregulują skutki prawne działań przedstawicieli instytucji państwa działających niezgodnie z prawem”. A to oznacza ustawowe zawieszenie TK i sądów oraz – w finale – wsadzanie opornych sędziów do więzienia.

KOD, opozycja parlamentarna i Partia Razem deklarują, że „nie chcą Majdanu w Warszawie”. Miałby on bowiem nieść ze sobą rozlew krwi. Decyzję w sprawie użycia siły może podjąć wyłącznie władza, i jeżeli postanowi tak uczynić, to znajdzie pretekst – z Majdanem lub bez Majdanu.

Opozycja nie powinna sama sobie wykręcać rąk i dobrowolne wkładać ich w kajdanki. Opozycja, która mówi, że pokojowy sprzeciw ogranicza się do marszów i happeningów, sama pozbawia się argumentów i podstaw mocy. PiS najbardziej się boi właśnie Majdanu – stałego protestu tysięcy ludzi na placach i ulicach Warszawy. Wykluczanie takiego protestu jest zachęcaniem rządzących do lekceważenia oporu, co na ogół prowadzi do zaostrzenia, a nie osłabienia represji. A ponadto brak jasnego określenia celu sprzeciwu i momentu przesilenia demobilizuje sojuszników i prowadzi do porażki.

Na Węgrzech opozycja która wykluczyła stały protest – też zbierała dziesiątki tysięcy ludzi, lecz Viktor Orbán zebrał ich więcej. Poszedł na drobne ustępstwa, jak w sprawie opodatkowania internetu, i od lat trwa u władzy.

Rubikon nie został przekroczony

Nawet reżimy dyktatorskie nie mogą się obyć bez poparcia społecznego i legitymizacji opartej na spisanym porządku prawnym. PiS nie wprowadził dyktatury, pozycja rządzących jest słaba, bo kluczem do rozwiązania kryzysu konstytucyjnego są jedynie dwie (!) decyzje: wydrukowanie orzeczenia TK z 9 marca i przyjęcie przysięgi przez prezydenta od trzech sędziów wybranych w poprzedniej kadencji. Rubikon wciąż nie został przekroczony i jesteśmy na wyciągnięcie ręki od wprowadzenia pisowskiej władzy w koleiny prawa i demokracji.

Warunek zrealizowania się dobrego scenariusza to nieoddawanie władzy nawet przysłowiowego guzika. I gotowość „pójścia do końca”, czyli trwanie pokojowego protestu przez kilka dni lub tygodni – gdy zajdzie taka potrzeba, bo zawiodą inne sposoby wymuszenia na rządzących opamiętania.

Kaczyński zaczął mówić o spokoju i porozumieniu z opozycją, bo nie zyskał społecznego gruntu dla swojej „odgórnej rewolucji”. Nad pisowską władzą wisi też groźba unijnych sankcji i ostracyzmu ze strony Ameryki. PiS nie ma narzędzi, by się temu przeciwstawić i zaproponować coś w zamian. Ma jedynie poparcie własnej sekty, lecz to jedna trzecia społeczeństwa. Nie wystarczyło nawet na „marsz miliona”.

W jednym punkcie Kaczyński powiedział prawdę: na realizację pozytywnego scenariusza społeczeństwo ma czas do wizyty papieża. Potem PiS będzie chciał uznać, że piekła nie ma, więc hulaj dusza. To czas na działanie opozycji parlamentarnej i liderów zorganizowanej części społeczeństwa. Wchodząc w rozmowy z Kaczyńskim, winni pamiętać, że mają do załatwienia głównie dwie wymienione sprawy. A jak będzie nadal oporny, to powinni zwrócić się o pomoc do społeczeństwa.

Liderzy opozycji właśnie zdają test z politycznego przywództwa. Mają mocne karty w ręku: prawo, sędziów, poparcie ogromnej części narodu i Zachodu. W przeciwieństwie do władzy, która odsłoniła swoją słabość i zagubienie.

Gdy opozycja nie zda egzaminu z przywództwa, wówczas społeczeństwo zacznie się rozglądać za skuteczniejszymi liderami, którzy wymuszą na PiS przestrzeganie prawa i demokracji.

Zobacz także

wyleciałDrugi

wyborcza.pl

 

Malarz smoleński i autor pomników papieża ekspertami Ministerstwa Kultury [PAWŁOWSKI]

Roman Pawłowski, 31.03.2016

Piotr Gliński

Piotr Gliński (Dawid Zuchowicz)

Trwa walka z układem w sztuce. Autor pomników papieża i twórca obrazu „Smoleńsk” byli w ministerialnej komisji, która nie przyznała środków na zakupy sztuki współczesnej w tym roku.
 

Jej skład ujawniło MKiDN. W komisji eksperckiej, która pozbawiła muzea we Wrocławiu, w Warszawie, Łodzi i Krakowie środków na zakupy dzieł polskich i zagranicznych artystów znaleźli się m.in.: malarz Zbigniew Dowgiałło, autor monumentalnego obrazu przedstawiającego katastrofę pod Smoleńskiem, kandydat PiS w wyborach samorządowych; Monika Małkowska, krytyczka lansująca tezę, że sztukami wizualnymi w Polsce rządzi mafia, oraz Jacek Kucaba, były prezes ZPAP, rzeźbiarz specjalizujący się w pomnikach Jana Pawła II, autor ośmiometrowego Krzyża Milenijnego w Sopocie. Pozostali członkowie to Katarzyna Nowakowska-Sito, historyczka sztuki związana z Muzeum Narodowym, specjalizująca się w sztuce dwudziestolecia, Maria Korzeniowska-Marciniak, autorka książki o rynku sztuki (pracowała w komisjach w poprzednich latach) oraz Elżbieta Zawistowska.

Obraz

Fragment obrazu „Smoleńsk” autorstwa Zbigniewa Dowgiałło, obecnie eksperta Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie wiemy, jak głosowali poszczególni eksperci, jednak werdykt obciąża odpowiedzialnością całą komisję. Po raz pierwszy od utworzenia ministerialnego programu „Narodowe kolekcje sztuki współczesnej” nie przyznano ani złotówki na zakupy dzieł. Żadne z odwołań nie zostało rozpatrzone pozytywnie, 7 mln zł pozostało w resorcie.

O jakie prace chodziło? Krytyk sztuki Karol Sienkiewicz zebrał w „Dwutygodniku” plany zakupowe muzeów. Muzeum Sztuki w Łodzi zamierzało uzupełnić kolekcję o prace m.in. Mary Kelly, Romana Stańczaka, Zbigniewa Warpechowskiego, Teresy Murak i grupy Komar and Melamid. MSN chciało kupić m.in. filmy Józefa Robakowskiego, kolaże fotograficzne Zofii Rydet, film „Kisieland” Karola Radziszewskiego, a ze sztuki międzynarodowej m.in. film Jill Godmilow „Far from Poland” z 1984 r. zainspirowany strajkami w Stoczni Gdańskiej. Muzeum Współczesne we Wrocławiu planowało zakup prac Michała Budnego, Krystiana „Trutha” Czaplickiego, a z artystów zagranicznych m.in. filmu Miki Rottenberg, prac Jeremy’ego Dellera i Rosy Barby.

Ministerstwo w pokrętnym komunikacie sprzed tygodnia tłumaczyło, że krytyczna ocena związana była „z wadliwie skonstruowanym dotychczasowym regulaminem priorytetu, w którym eksperci mogli zaakceptować lub odrzucić jedynie całe zaproponowane kolekcje, a nie pojedyncze dzieła”. W komunikacie narzekano także, że eksperci mieli problem z oceną dzieł na podstawie zdjęć (chociaż niedawno nowy ekspert teatralny ministerstwa nie miał problemu z oceną spektakli Starego Teatru na wideo).

Doszło do sytuacji bez precedensu: powołani przez ministerstwo eksperci podważyli regulamin, według którego pracują. Odrzucili wszystkie wnioski, uzurpując sobie prawo do decydowania za muzealników, jakie dzieła powinny zostać zakupione do kolekcji. Pasuje to do innych działań nowej władzy, która ignoruje prawo, powołując się na mandat otrzymany w wyborach od narodu.

Ten kuriozalny komunikat to zapowiedź powrotu do centralnego sterowania kulturą: obecnie dzieła do kolekcji wybierają zespoły ekspertów w muzeach, każda z instytucji ma bowiem osobną strategię. Muzeum Sztuki w Łodzi uwspółcześnia kolekcję, której zręby stanowią dzieła XX-wiecznej awangardy, MSN stawia na sztukę zaangażowaną, a Muzeum Współczesne z Wrocławia skupia się na dorobku środowiska wrocławskiego.

Ponadto skład komisji oceniającej wnioski został w ostatniej chwili zmieniony, odwołano z niego m.in. trójkę akademików specjalizujących się w sztuce współczesnej: prof. Izabelę Kowalczyk, dr Luizę Nader i prof. Waldemara Baraniewskiego. Wśród nowo powołanych szczególne miejsce zajmuje krytyczka Monika Małkowska, która od miesięcy atakuje w prawicowych mediach środowisko sztuk wizualnych, a jej tezy są odzwierciedleniem PiS-owskiej tezy o układzie rządzącym Polską. Małkowska wierzy w sieć powiązań łączących galerzystów, muzealników, kuratorów i krytyków, którzy lansują „swoich” artystów i nie dopuszczają prawdziwych, „niepokornych” twórców. Sama uważa się za ofiarę układu, odsuwaną od głosu (choć występuje w wielu programach o kulturze, m.in. w TVP Kultura i TOK FM). Jej artykuł o układzie w sztuce, opublikowany rok temu w „Rzeczpospolitej”, wywołał protest dyrektorów galerii i muzeów, którzy w zbiorowym liście nazwali go „zbiorem insynuacji”. Swoje tezy powtórzyła niedawno w „Do Rzeczy”: „Sztab liczy ok. 10 osób. Z artystami, kuratorami, dziennikarzami – ok. 50. Reszta to pomniejsi funkcjonariusze i aspiranci do wejścia w układ. Najczęściej tzw. słoiki, po przeprowadzce do Warszawy. Wiedzą, że ich kariera związana jest z zakotwiczeniem, powrót do domu byłby klęską. Wczepiają się więc pazurami w układ, zdolni do przegryzienia gardła temu, kto zdemaskuje ich słabości”. I wskazywała winnych: to kuratorzy Sebastian Cichocki, Łukasz Ronduda i Stach Szabłowski. Oraz galerie: Raster i Fundacja Galerii Foksal.

Dziś te obsesyjne tezy nabierają cech obowiązującej ideologii wyznaczającej politykę ministerstwa. W marcu dziennikarz „Do Rzeczy” pytał krytyczkę, jak zmienić sytuację. „Rozwalając patologiczny układ. Potrzeba do tego pułku Don Kichotów, niezależnych tak jak ja”.

Jak widać, marzenia Moniki Małkowskiej zaczynają się spełniać.

Zobacz także

malarzSmoleński

wyborcza.pl

Krystyna Pawłowicz liderką okrzyków z ław poselskich. „Cicho bądź, ciii…”, „Proszę wyłączyć PO”, „Siadaj!”

kospa, 31.03.2016

Posłanka Pawłowicz na sali sejmowej

Posłanka Pawłowicz na sali sejmowej (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

W ciągu zaledwie stu dni pracy w Sejmie Krystyna Pawłowicz przerywała wystąpienia innych posłów aż 466 razy. W tym samym czasie sama z mównicy sejmowej głos zabrała tylko raz – wylicza serwis MamPrawoWiedziec.pl.
 

W ciągu stu pierwszych dni Sejmu obecnej kadencji odbyło się 11 posiedzeń. Na podstawie stenogramów sejmowych serwis MamPrawoWiedziec.pl wyliczył, kto komu ile razy w tym czasie przerywał wystąpienia. Okazuje się, że niektórzy parlamentarzyści więcej mieli do wykrzyczenia z ław poselskich niż do powiedzenia z mównicy sejmowej.

Krystyna Pawłowicz: „Nie drzyj się”, „Dziecko, dziecko…”, „Siadaj”

Takim przypadkiem jest Krystyna Pawłowicz. Choć sama przemawiała tylko raz, wypowiedzi innych osób przerwała aż 466 razy. To więcej niż liczba wszystkich posłów zasiadających w Sejmie. Pawłowicz dopingowała przedstawicieli swojej partii i uciszała opozycję.

Najczęściej posłanka wspomagała zaangażowanego w PiS-owskie zmiany w Trybunale Konstytucyjnym Stanisława Piotrowicza (36 razy) i Michała Wójcika (21 razy), sprawozdawcę ustawy o prokuraturze, na mocy której minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro został również prokuratorem generalnym.

„Tak jest”, „Czytaj, czytaj”, „Brawo!” – zagrzewała swoich. Ci, którzy próbowali im przerywać, mogli usłyszeć: „Cicho bądź, ciii…”, „Proszę wyłączyć PO” czy „Wy jak Palikoty się zachowujecie”.

Gdy przemawiał Arkadiusz Myrcha (PO), Pawłowicz strofowała: „Nie krzycz”, „Nie drzyj się”. Gdy Monika Rosa (Nowoczesna) pytała, czy rządzący będą w stanie kontrolować tego jednego człowieka, czyli Ziobrę, posłanka PiS odpowiadała: „Dziecko, dziecko…”. Kiedy z kolei Borys Budka chciał wygłosić sprostowanie do wypowiedzi Michała Wójcika, Pawłowicz zarządziła: „Siadaj!”.

Posłanka potrafiła też upominać innych, że powinni już kończyć („Czas!”), sugerować, że mówią nie na temat („Do rzeczy, do rzeczy, człowieku”) i zapewniać, że nikomu nie przeszkadza („Przecież się nie odzywałam”). Najczęściej przerywała Joannie Scheuing-Wielgus z Nowoczesnej (18 wystąpień) i Krzysztofowi Brejzie z PO (15 wystąpień).

Najczęściej przerywano Stanisławowi Piotrowiczowi i Beacie Szydło

Z wyliczeń MamPrawoWiedziec.pl wynika, że najczęściej przerywali sobie nawzajem posłowie PiS i PO. Piotrowiczowi (PiS) przerywano aż 280 razy, z czego aż 213 razy zrobili to członkowie Platformy. Najczęściej byli to: Magdalena Kochan (42 razy), Rafał Grupiński (41 razy) i Stefan Niesiołowski (29 razy).

Od Kochan Piotrowicz słyszał: „Wszystko zniszczycie”, „Noc listopadowa” czy po prostu „Chamstwo!”. W tym ostatnim przypadku Piotrowicz oskarżał akurat prezesa TK Andrzeja Rzeplińskiego o to, że „dokonuje w mediach bezprecedensowej w demokratycznym państwie prawa przedprocesowej krytyki działań legislacyjnych Sejmu”.

Grupiński strofował posła PiS: „Wstyd po prostu!”, „Czas zmienić nazwę. Już nie prawo i nie sprawiedliwość”. Niesiołowski zaś krzyczał: „Hańba!”, „To nieprawda. Zamach na konstytucję!”.

Ale Piotrowicz mógł liczyć na wsparcie kolegów partyjnych, którzy ruszyli mu z pomocą 64 razy. Najczęściej oczywiście Pawłowicz. „Tak jest, tak jest, naprawdę” – wspierała go. Anna Paluch uciszała innych: „Kochan, spokój” (do posłanki Kochan).

Rzadziej (jest druga w kolejności) przerywano Beacie Szydło (190 razy). „Przestań, to nudne jest”, „Komedia” – mówił Niesiołowski. Krystyna Skowrońska apelowała: „Proszę nam nie przypisywać swoich błędów”, „Nie psujcie państwa”. PiS wspierał premier o ponad połowę rzadziej niż jedna Pawłowicz popierała Piotrowicza – tylko 31 razy.

Najwięcej emocji w tej kadencji wzbudzały wśród posłów temat Trybunału Konstytucyjnego, program „Rodzina 500 plus” oraz ustawa medialna. Posłom PiS, którym przerywano najczęściej (2085 razy), często przerywali również ich partyjni koledzy (414 razy).

Zobacz także

noIpodliczyli

wyborcza.pl