Bruksela, 23.05.2016

 

Timmermans we wtorek w Warszawie?

psz, 23-05-2016

Frans Timmermans

 fot. Radosław Pietruszka  /  źródło: PAP

Przygotowania do wtorkowej wizyty w Warszawie wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa trwają.

– To jeszcze nic pewnego. Będziemy wiedzieć na pewno, kiedy wyląduje w Warszawie – powiedział Polskiemu Radio jeden z unijnych urzędników na temat ewentualnej wizyty wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa w Polsce.

Informacją o jego przyjeździe zamieścił także Tomasz Bielecki, korespondent „Gazety Wyborczej” z Brukseli:

 

O tym, że Frans Timmermans ma pojawić się w maju w Warszawie mówiło się już od kilku tygodni. Sam wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej potwierdzał tę informację w rozmowie z polskimi dziennikarzami jeszcze w kwietniu. Wiceszef dostał w tym czasie także zaproszenie na Paradę Schumana i Koncert Europejski, które odbywały się 7 maja w stolicy od prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, ale nie mógł skorzystać wówczas z zaproszenia.

Jutrzejsza wizyta byłaby zapewne związana z ostatnimi wydarzeniami w kraju, szczególnie w związku z piątkowym wystąpieniem premier Beaty Szydło w Sejmie, która podważała między innymi reputację Komisji Europejskiej, której miałoby zależeć na rozbiciu Unii Europejskiej a nie jej rozwoju oraz zapowiedziała, że Polska jest krajem suwerennym i nie będzie działać naciskana z zewnątrz.

Czytaj także: Sondaż CBOS bezwzględny dla gabinetu Beaty Szydło: rząd ma więcej przeciwników niż zwolenników

Pierwsza wizyta Fransa Timmermansa w Polsce odbyła się 5 kwietnia. Wiceprzewodniczący KE przeprowadzał wtedy rozmowy w ramach rozpoczętej w styczniu przez Komisję procedury ochrony państwa prawa wobec Polski w związku z kryzysem wokół Trybunału Konstytucyjnego.

timmermans

newsweek.pl

W „Wiadomościach” stężenie propagandy na minutę przekracza wyobraźnię największych w historii propagandystów [RECENZJA]

Agnieszka Kublik, 23.05.2016

„Wiadomości” 23 maja poprowadziła Danuta Holecka (Fot. TVP)

Nowe nagrania z kokpitu tupolewa, które dostaliśmy od Łotwy to dla dziennika TVP1 główna informacja. I to mimo tego, że opowiadający o nich Wacław Berczyński – szef podkomisji smoleńskiej w MON Antoniego Macierewicza – nic o nich nie mówi poza zdaniem, że nic nie może powiedzieć. Serio! Bo to zdanie z wywiadu Berczyńskiego z tygodnika „wSieci” brzmi tak: „Na dziś mogę powiedzieć jedynie, że mamy do czynienia ze zdarzeniami odbiegającymi od normy „.
 

Dowiedzieliśmy się jeszcze, że we wtorek w Mińsku Mazowieckim ruszają prace nad kopią TU154, podkomisja chce sprawdzić, jak się samolot zachowuje w locie i przy lądowaniu i po utracie końcówki skrzydła. Berczyński wyznaje: „Mam wątpliwości co do tej tezy [że po zderzeniu z brzozą się obrócił i spadł]”.

Szkoda, że „Wiadomości” nie przypomniały, co do czego Berczyński wątpliwości nie ma. Sam mówił, i to już po powołaniu podkomisji, że tupolew „prawie z pewnością rozpadł się w powietrzu” na wysokości ok. 30 m.

Potem „Wiadomości” poinformowały, że Komisja Europejska łagodzi ton. Premier Beata Szydło zadeklarowała „niczego się nie boimy”, a szef MSZ Witold Waszczykowski powtarzał, że prowadzona przez Komisję Europejską wobec Polski procedura ochrony praworządności wykracza poza traktat unijny.

Komentatorzy tłumaczyli, że unijni urzędnicy zorientowali się, że spór z Polską jest naprawdę niebezpieczny, bo konsekwencje może ponieść sama Unia, bo przez nas Wielka Brytania może z Unii wyjść. Serio!

Potem „Wiadomości” przystąpiły do rytualnego ataku na opozycję: że podkręca spór, nie ma dobrej woli i zabiega o krytyczne decyzje KE wobec Polski.

Ani słowem, dziennik nie wspomniał o wystąpieniu byłego prezesa Sądu Najwyższego prof. Adama Strzembosza z okazji przypadającego 23 maja europejskiego Dnia Wymiaru Sprawiedliwości. Prof. Strzembosz zaapelował do sędziów w Polsce , by „zachowywali własną godność i niezależność od wszelkich władz i niezawisłość w orzekaniu” – Jest się sędzią nie tylko w czasie pięknej pogody – mówił – Drodzy koledzy, musimy mieć świadomość tego, że być może zbliżają się dla was czasy niełatwe. Ale nie jest się sędzią tylko w czasie pięknej pogody. Jest się sędzią w czasach trudnych i dali temu dowód sędziowie, którzy potrafili nawet w stanie wojennym oprzeć się nieprawdopodobnie wielkim naciskom, zachować własną godność i to, co jest najważniejsze – niezależność od wszelkich władz i niezawisłość w orzekaniu. To był niezwykle ważny głos dla całego środowiska sędziowskiego w Polsce. W „Wiadomościach” niesłyszany.

Naprawdę, tego nie da się oglądać. Wiem, co piszę. Oglądam dziennik od stycznia niemal codziennie. Stężenie propagandy na minutę przekracza wyobraźnię największych w historii propagandystów!

Nic dziwnego, że oglądalność „Wiadomości” od tygodni spędza sen z powiek dwóm prezesom: telewizji polskiej i Polski – Jackowi Kurskiemu i Jarosławowi Kaczyńskiemu. Temu pierwszemu, bo się boi, że straci posadę, jak ten drugi straci cierpliwość do tego pierwszego.

Bo prezes Polski rozumie, że topniejąca widownia głównego dziennika TVP1 może się przełożyć na topniejący elektorat PiS. Bo na PiS głosowało 5,7 mln, a „Wiadomości” – ogląda już mniej niż 3 miliony. To może poważnie zagrozić wszystkim planom przerobienia narodu polskiego na naród Kaczyńskiego.

Taki, który wierzy np. w to, że obrona suwerenności polega na prawie do łamania własnej konstytucji. Walka z Komisją Europejską to w istocie bój o prawo rządu do niepublikowania wyroków TK, które są nie po myśli prezesa Polski i prawo prezydenta do nieprzyjmowania ślubowania prawomocnie wybranych sędziów, bo są nie po myśli prezesa Polski. Czyli suwerenność to de facto prawo prezesa Polski do łamania prawa, do decydowania za rząd, premiera, prezydenta. Ba, za cały naród, za całego suwerena.

Kurski to wie. Intuicja bulteriera. Bezbłędna, to trzeba mu przyznać.

Tak więc gdy prezes Polski niezadowolony ze spadającej oglądalności, prezes Telewizji Polskiej lustruje szefową firmy Nielsen, która te dane pokazuje. Gdy prezes niezadowolony z Komisji Europejskiej, Kurski pokazuje, że komisja to „układ”, który sprawił, że opozycja „wyprosiła ultimatum u brukselskich urzędników” a „układy są trwałe i procentują”.

Gdy prezes niezadowolony z opozycji, Kurski pokazuje, że Grzegorz Schetyna przystępuje „do frontalnego ataku na panią premier”, a Ryszard Petru „występuje w swoim stylu”.

A gdy prezes niezadowolony z prezesa Trybunału Konstytucyjnego, to Kurski pokazuje, że ten chodzi na pasku opozycji.

I tak się popisuje (i popiskuje) co dzień.

Zaczynam wątpić, czy to się da jeszcze oglądać ze zrozumieniem. Nielsen bada, czy między 19 30 a 20 00 są włączone telewizory. Nie bada emocji widzów: czy to, co czują to np. furia, rozpacz, zachwyt a może niedowierzanie?

Tomasz Piątek proponował niedawno, by „Wiadomości” – kwestionujące tąpnięcie własnej oglądalności – pokazały swoich widzów, że istnieją. Gdyby posłuchały Piątka i pokazały choć takiego jednego…

Niestety, dziś „Wiadomości” nie pokazały, jak je ktoś ogląda.

Ale się popisały. Jak zwykle.

Zobacz także

wiadomości

wyborcza.pl

 

Marek Migalski u Lisa: Trzeba zadać sobie pytanie, czy Kaczyński jest w pełni odpowiedzialny za to, co robi

Tomasz Lis rozmawiał z Markiem Migalskim o grze politycznej PiS.
Tomasz Lis rozmawiał z Markiem Migalskim o grze politycznej PiS. Fot. „Tomasz Lis”

Marek Migalski, były europoseł z Prawa i Sprawiedliwości stwierdził, że łatwiej jest mówić o polityce nie będąc politykiem. Odkąd przejął rolę komentatora może mówić więcej i mądrzej, bo nie jest ograniczony przez dyskurs partii. W rozmowie z Tomaszem Lisem skomentował ostatnie poczynania PiS.

Migalski stwierdził, że piątkowe emocjonalne wystąpienie premier Szydło było spektaklem przygotowanym na wewnętrzny użytek partii – dowodem na to ma być kartka, którą trzymała w dłoniach. Premier chciała pokazać swoje twarde stanowisko, to, że radzi sobie bez pomocy Jarosława Kaczyńskiego i odciągnąć opinię publiczną od meritum sprawy. Przyznał, że rząd prawdopodobnie sam nie wie, jak ma w zaistniałej sytuacji postąpić.

Marek Migalski zwrócił również uwagę na to, że to Lech Kaczyński miał bezpośredni wpływ na to, jak działa Unia Europejska, na którą tak bardzo narzekają politycy PiS. W końcu to prezydent podpisał Traktat Lizboński. – Kształt UE, który mamy dzisiaj, był zaakceptowany przez najwyższe czynniki Prawa i Sprawiedliwości. Narzekanie na dzisiejszą UE jest narzekaniem na siebie – stwierdził Migalski w rozmowie z Lisem.

Marek Migalski stwierdził, że pojęcie demokracji suwerennej jest politologicznym określeniem reżimu putinowskiego. – Co więcej, to kremlowscy politechnolodzy używają tego na samookreślenie swojej demokracji. Wobec tego nie ma się czym chwalić, że montujemy nowy system – wyjaśnił gość Tomasza Lisa i powiedział, że takie nazewnictwo jest szkodliwe dla polskich interesów.

Były europoseł stwierdził, że Prawo i Sprawiedliwość używa polityki zagranicznej do uprawiania polityki wewnętrznej, ponieważ jak twierdzi Migalski – Jarosław Kaczyński wie, że Polska nie zostanie wyrzucona z Unii Europejskiej, a jego celem jest jak najdłuższe trwanie u władzy.

Migalski odniósł się w programie „Tomasz Lis” do artykułu, w którym przeanalizował psychikę Jarosława Kaczyńskiego. Stwierdził, że dziwaczne jest to, że jako dziecko nigdy nie wyjechał za granicę, czego efekty są widoczne do dziś. – Trzeba zadać sobie pytanie, czy Kaczyński jest w pełni odpowiedzialny za to co robi – powiedział.

źródło:„Tomasz Lis”

marekMigalski

naTemat.pl

Wszechpolacy na audiencji u kardynała Dziwisza. „Pobłogosławił naszej dalszej pracy”

Łukasz Woźnicki, 23.05.2016

Przedstawiciele Młodzieży Wszechpolskiej podczas spotkania z kard. Stanisławem Dziwiszem

Przedstawiciele Młodzieży Wszechpolskiej podczas spotkania z kard. Stanisławem Dziwiszem (Fot. Młodzież Wszechpolska / Facebook)

Reprezentacja Młodzieży Wszechpolskiej została w poniedziałek życzliwie przyjęta przez metropolitę krakowskiego Stanisława Dziwisza. Według narodowców kardynał „pobłogosławił ich dalszej pracy”. Ta praca ostatnio polegała na spaleniu kukły Angeli Merkel i organizacji marszów przeciw uchodźcom. – To było tylko spotkanie kurtuazyjne – komentuje rzecznik archidiecezji krakowskiej.
 

„Dzisiaj delegacja Młodzieży Wszechpolskiej wraz z kolegą posłem Adamem Andruszkiewiczem spotkała się z Metropolitą Krakowskim kardynałem Stanisławem Dziwiszem. Zostaliśmy życzliwie przyjęci” – ogłosili w poniedziałek na Facebooku wszechpolacy.

Na dowód opublikowali zdjęcie z audiencji. Na fotografii widać pięcioro młodych narodowców, w tym prezesa MW Adama Andruszkiewicza. Wraz z kardynałem Dziwiszem pozują przy figurze Matki Boskiej z Dzieciątkiem.

dzisiaj

https://www.facebook.com >>>

Emisariusze narodowców u metropolity

Spotkanie miało związek z reakcjami Kościoła na niedawne wydarzenia w Białymstoku. Po mszy z okazji 82. rocznicy utworzenia ONR i antysemickiej homilii ks. Jacka Międlara kuria archidiecezjalna w Białymstoku przeprosiła i zapewniała, że „białostockiemu Kościołowi jest obcy nacjonalizm”. Jeszcze dalej poszedł przewodniczący Episkopatu abp Stanisław Gądecki. Poglądy głoszone przez ONR-owców nazwał „obcymi wierze chrześcijańskiej”. Reakcja Kościoła wprowadziła spore zamieszanie w szeregach narodowców z rozmaitych organizacji. Większość odwołuje się do wiary chrześcijańskiej i chce budować Wielką Polskę Katolicką.

„Zależało nam, aby po medialnych atakach mających miejsce w minionych tygodniach, a skupionych na relacjach między biskupami a narodowcami, móc spokojnie omówić swoje stanowisko i kierunki działania” – relacjonują spotkanie z kardynałem wszechpolacy.

„Przedstawiliśmy metropolicie dotychczasowe akcje podejmowane przez MW oraz sposoby pracy wychowawczej w duchu idei narodowej” – dodają. „Kardynał pobłogosławił naszej dalszej pracy” – piszą.

Jaką dokładnie „pracę” wykonują wszechpolacy

Młodzież Wszechpolska jest skrajnie prawicową organizacją, która istnieje od 1989 roku. Jej członkowie uważają się za spadkobierców myśli politycznej Romana Dmowskiego. Niegdyś związani z Ligą Polskich Rodzin w ostatnich latach działają ramię w ramię z ONR. Wszechpolacy i ONR-owcy wspólnie organizują Marsz Niepodległości w Warszawie czy manifestują pod hasłami „zakazu pedałowania” i „wieszania komunistów”.

Razem zakładali Ruch Narodowy, któremu w ubiegłym roku dzięki porozumieniu z Pawłem Kukizem udało się wprowadzić do Sejmu pięciu posłów, m.in. honorowego prezesa MW Roberta Winnickiego i obecnego prezesa MW Adama Andruszkiewicza. To posłowie narodowcy w ubiegłym roku zaprosili do Sejmu Roberta Fiore, szefa włoskiej skrajnie prawicowej partii Forza Nuova, który jawnie przyznaje się do poglądów faszystowskich.

W ostatnim czasie o ONR jest zdecydowanie głośniej niż o Młodzieży Wszechpolskiej. Wszechpolacy skupili się na akcjach lokalnych, m.in. protestach przeciw zamykaniu zakładów pracy czy akcjach charytatywnych. Ale także oni mają na koncie głośne „dokonania”. Np. w marcu 2016 r. działacze MW spalili w Białymstoku kukłę ze zdjęciem kanclerz Niemiec Angeli Merkel, owiniętą we flagę Unii Europejskiej. W ten sposób protestowali przeciw przyjmowaniu do Polski imigrantów.

Paradoksalne zdjęcie z portretem papieża

We wrześniu ubiegłego roku MW zorganizowała antyimigrancki marsz w Łodzi. Uczestnicy skandowali: „Polska tylko dla Polaków!”, „Nie islamska, nie bandycka, Polska tylko katolicka!”. Dwóch 19-latków wznosiło podczas marszu hitlerowskie pozdrowienia. Prokuratura postawiła im zarzuty publicznego propagowania faszyzmu.

Chociaż wszechpolacy chętnie odnoszą się do katolicyzmu, ich podejście do sprawy uchodźców i wrogość wobec islamu stoją w sprzeczności do podejścia Watykanu. Papież Franciszek mówi o braterstwie chrześcijan i muzułmanów, apelując o pomoc uchodźcom. Członkowie MW krzyczą o „terrorystycznej dziczy”, dla której nie ma miejsca w Polsce. Paradoksalnie podczas poniedziałkowego spotkania kardynał Dziwisz i narodowcy zrobili sobie zdjęcie na tle obrazu papieża Franciszka.

Rzecznik kurii: Każdy może poprosić o spotkanie

– Dlaczego kardynał Dziwisz przyjął na audiencji członków skrajnie prawicowego ugrupowania i „pobłogosławił ich dalszej pracy”? Ta praca niedawno polegała na spaleniu kukły Angeli Merkel – pytamy rzecznika archidiecezji krakowskiej.

– To było spotkanie kurtuazyjne. Członkowie Młodzieży Wszechpolskiej poprosili o audiencję. A jest taki zwyczaj, że o spotkanie może prosić każdy – od lewa do prawa. Nie należy tu wyciągać wniosków ani w lewo, ani w prawo – mówi ks. Robert Nęcek.

– Młodzież Wszechpolska ostatnio protestuje przeciw uchodźcom. Coś zupełnie innego robi papież. Nie ma tu sprzeczności, gdy kardynał „życzliwie” przyjmuje wszechpolaków? – dopytujemy.

– Jak mówiłem, każdy może poprosić o audiencję i zostanie przyjęty. A stanowisko księdza kardynała w sprawie uchodźców jest znane. I jest takie samo jak papieża – mówi rzecznik.

 

Zobacz także

wszechpolacy

wyborcza.pl

 

Seks średniowieczny. Polecamy książki

Piotr Nehring, 23.05.2016

Kobieta sprawdzająca twardość członka mężczyzny - wspornik z kościoła św. Mikołaja w Maillezais we Francji, XII w.

Kobieta sprawdzająca twardość członka mężczyzny – wspornik z kościoła św. Mikołaja w Maillezais we Francji, XII w. (Fot. Wikimedia Commons)

Przez dekady mediewiści uważali, że średniowiecze to epoka wiary, w której każdy skupiony był przede wszystkim na Bogu, a sprawy cielesne znajdowały się na bardzo dalekim planie. Czy rzeczywiście?
 

Seksualność w średniowiecznej Europie
Ruth Mazo Karras
przełożył Arkadiusz Bugaj
PIW 2016
Kojarzenie średniowiecznej Europy z seksualnością wywołuje współcześnie dwa rodzaje odczuć: Pierwszym jest wizja wszechogarniających represji Kościoła rządzonego przez mężczyzn zobowiązanych do celibatu, którzy mianem „nieczystych” określali wszelkie czyny i myśli o charakterze erotycznym. Każde zachowanie seksualne lub myśl związaną z seksem uważano za grzech wymagający surowych aktów pokuty. Nawet seks małżeński mający na celu reprodukcję bywał zaledwie tolerowany, a niedopuszczalny w momencie, kiedy współżycie miałoby sprawiać przyjemność. Seksualność zagrażała zbawieniu duszy człowieka – brzmią pierwsze zdania tej książki . Istniało też zupełnie odmienne podejście ludzi średniowiecza do seksu, o którym wiemy z przeróżnych źródeł, a za przykład mogą posłużyć nie tylko historie opowiedziane przez późnośredniowiecznych twórców, jak Włoch Giovanni Boccaccio („Dekameron”) czy Anglik Geoffrey Chaucer, autor „Opowieści kanterberyjskich”. W tym ostatnim dziele, składającym się z powiastek z gatunku fabliaux, czyli pełnych humoru rymowanych historyjek, jest mnóstwo informacji o postawach społecznych dotyczących m.in. spraw związanych z seksualnością.Książka profesor Ruth Mazo Karras, wykładającej na Uniwersytecie Minnesoty specjalistki od historii kobiet, gender i seksualności w średniowiecznej Europie Zachodniej, przedstawia świat, który w wyobrażeniu wielu współczesnych zdawał się nie istnieć. Autorka tej bez wątpienia naukowej książki napisanej jednak językiem niesprawiającym najmniejszych kłopotów przeciętnemu miłośnikowi historii ukazuje wszystkie aspekty życia intymnego w epoce, która zaczyna się ok. roku 500, a kończy niecałe tysiąc lat później.Autorka zaczyna od zagadnienia abstynencji seksualnej, o której Jezus mówił niewiele, niemniej wyraził aprobatę dla tych, „którzy się sami otrzebili” (poddali kastracji) dla królestwa niebieskiego (Mt 19,12), co – jak stwierdza – jasno wskazuje, iż unikanie aktywności seksualnej było miłe Bogu. Dla rozwoju myślenia i postawy chrześcijan o seksie znacznie ważniejszy był jednak przykład życia Jezusa, który, jak jasno wynika z czterech ewangelii kanonicznych, nie utrzymywał jakichkolwiek relacji erotycznych. Nawet dziś, gdy wyznawców religii rzymskokatolickiej nie zachęca się już do abstynencji seksualnej, idea naśladowania Chrystusa służy uzasadnieniu celibatu wymaganego od księży (ustala także podstawę wykluczenia kobiet ze stanu kapłańskiego, albowiem stanowi, że jedynie mężczyzna może w pełni naśladować wzorzec postępowania stworzony przez Jezusa) – pisze prof. Karras.Czy ludzie średniowiecza czerpali przyjemność z seksu i czy zachowywali się podobnie jak ich poprzednicy i następcy? Oczywiście, że tak. W jakich warunkach dochodziło do zbliżeń? Małżonkowie, zwłaszcza z rodzin chłopskich, spali w jednym łóżku, ale w tym samym pomieszczeniu, ba, w tym samych łóżku znajdowała się pokaźna gromadka dzieci. Wśród arystokracji zdarzały się oddzielne sypialnie, ale znacznie częściej bywało, że w jednym pomieszczeniu z państwem spędzała noc służba. Zapewne gdy nie było tłumów, do łóżka szło się nago, o czym świadczą iluminacje średniowiecznych książek przedstawiające parę nago (przynajmniej od pasa w górę) oraz zapisy potępienia takich postaw zawarte w penitencjałach, czyli księgach pokutnych zestawiających grzechy i związane z nimi pokuty. Jeśli rzeczywiście seks uprawiano nago, to partnerzy nie widzieli swych ciał, ponieważ świece były drogie (w średniowiecznej Anglii funt łojówek, czyli najtańszych świeczek, kosztował półtora pensa, co odpowiadało jednej czwartej dniówki wykwalifikowanego robotnika), i je gaszono. A skąd wiadomo, że spółkowano w nocy? Bo długość dnia pracy dostosowana była do naturalnego oświetlenia i po zapadnięciu zmroku ludzie udawali się do łóżek.Jakie pozycje seksualne stosowano? Zapewne przeróżne, skoro autorzy bardzo wielu tekstów podkreślali, że jedyną dopuszczalną jest taka, w której mężczyzna znajduje się nad kobietą, a biskup Burchard z Wormacji (ok. 950-1025) w księdze pokutnej z XII w. nakazywał dziesięć dni postu mężowi uprawiającemu seks z żoną „od tyłu, psim sposobem” lub w okresie miesiączkowania oraz podczas ciąży (identyczną pokutę zalecał mężom za masturbację i stosunek pozamałżeński).Zgodnie z nauką Kościoła seks pozamałżeński mężczyzn i kobiet uchodził za jednakowo grzeszny, jednak w średniowieczu, podobnie jak w innych epokach, społeczeństwo stosowało podwójną miarę, traktując postępki mężczyzn z mniejszą surowością. Uważało się też, że z przyczyn biologicznych kobiety mają intensywniejszy pociąg seksualny. Czytelnik „Zazdrosnego męża” z XIII-wiecznego francuskiego poematu „Pieśń o róży” dowie się, że kobiety zamężne stale szukają kochanków, a kobiety dbające o swój wygląd czynią to wyłącznie ze względu na kochanków. Do najbardziej znieważanych grup należały tzw. nałożnice księży, często będące de facto małżonkami duchownych. Wymóg celibatu zaczęto egzekwować energiczniej od XII w. (co wynikało z wdrażania w życie reformy gregoriańskiej Kościoła), stąd i wielu autorów mocniej niż ich poprzednicy obarczało kobiety winą za szerzenie grzechu nieczystości i deprawowanie księży. Atakowano je za rzekome bogacenie się kosztem Kościoła – w XIV-wiecznym zbiorze opracowanym przez Jana z Bromyard jakiś ksiądz oświadcza swojej konkubinie, że musi ją opuścić, bo uczyniła go tak biednym, iż pozostał mu tylko płaszcz.

W książce, którą czyta się jednym tchem, znajdziemy wiele fascynujących informacji, hipotez i konkluzji ukazujących życie ludzi średniowiecza przez pryzmat tak ważnej sfery, jaką jest seksualność. I niemało w niej też rzeczy zaskakujących, np. że osławione prawo pierwszej nocy zezwalające panu feudalnemu na deflorację poddanych mu kobiet w ich noc poślubną to mit.

Wideo „Ale Historia” to najciekawsze fakty, ciekawostki i intrygujące smaczki minionych wieków i lat. To opowieść o naszych przodkach, a więc i o nas samych, która pozwala lepiej zrozumieć świat, jego kulturę i naszą własną mentalność. Zafascynuj się przeszłością, by lepiej zrozumieć teraźniejszość!

W ”Ale Historia” czytaj też:

Ludobójstwo Pol Pota
Nie był ani biedny, ani skrzywdzony, ani chory na umyśle. Kształcił się w Paryżu. Dlaczego wymieniany jest w gronie największych zbrodniarzy w dziejach? Dlaczego zamienił swój kraj w jeden wielki obóz koncentracyjny i pozwolił na wymordowanie czwartej części narodu?

Pol Pot i Rok Zerowy
„Zero dla niego, zero dla ciebie. To jest komunizm” – mawiał Khieu Samphan, jeden z przywódców Czerwonych Khmerów. Zgodnie z tą zasadą 40 lat temu w Kambodży próbowali oni stworzyć naród bez indywidualności, pieniędzy, własności ani uczuć

Królowa Izabela: zdradziecka Wilczyca. Wielcy zdrajcy cz. 4
Nazywali ją „Francuską Wilczycą”, gdyż „boleśnie kąsała tych, którzy ją zranili”. Miała powody, by zdradzić swego męża, króla Anglii, ale to, co mu uczyniła, z pewnością da się zaliczyć do największych draństw w dziejach

Farba do włosów: do wyboru, do koloru. Historia przedmiotu
Pewnego dnia miliony brunetek zapragną być blondynkami – stwierdził w 1929 r. Eugene Schueller, twórca nowoczesnej farby do włosów i założyciel firmy L’Oréal

Muszkieterowie „Kapitana” Witkowskiego. Historia okupacyjna
Niewiele wiadomo o głęboko zakonspirowanej i bardzo sprawnej polskiej siatce wywiadowczej działającej prawie od początku okupacji. Niestety, jej wyjątkowo ambitny szef starał się grać na kilku fortepianach, co skończyło się tragicznie

Obrona toruńskich redemptorystów. Historia z PRL-u
Jesienią 1961 r. Ministerstwo Oświaty postanowiło zamknąć Niższe Seminarium Duchowne toruńskich redemptorystów, a jego pomieszczenia przekazać technikum samochodowemu oraz akademikowi. Kiedy w klasztorze zjawili się przedstawiciele władzy i milicja, wybuchły zamieszki

średniowieczny

wyborcza.pl

 

. i spotkanie w Brukseli w Brukseli

CjJpBQTWgAEAUmv

Frakcja putinowska

Jacek Żakowski, „Polityka”, Collegium Civitas, 23.05.2016

Premier Beata Szydło podczas piątkowego wystąpienia w Sejmie

Premier Beata Szydło podczas piątkowego wystąpienia w Sejmie (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

Piątkowa debata w Sejmie pokazała, że w obozie władzy górę wzięła frakcja putinowska. To jest ponuro jasne. Bo łatwo powiedzieć, jakie są w Polsce interesy Putina, więc także – jakie cele realizuje frakcja putinowska.

Po pierwsze, frakcja putinowska demontuje polską demokrację, żeby faktycznie pozbawić Polaków prawa decydowania o naszym zbiorowym losie. Bo mając wybór między Zachodem a Wschodem, Polacy w zdecydowanej większości wybierają Zachód. A Putin chce państwo polskie oderwać od Zachodu, by przywrócić nasze uzależnienie od Wschodu i włączyć Polskę do swego imperium.

Po drugie, frakcja putinowska robi, co umie, by podsycać nieufność Polaków wobec Zachodu. W tym celu kreuje konflikty między Polską a instytucjami zachodniego świata. Chce osłabić prozachodnie postawy Polaków, by zmniejszyć opór wobec przesuwania Polski na Wschód.

Po trzecie, frakcja putinowska zmienia wizerunek Polski na Zachodzie, tworząc tam wrażenie, że Polska naturalnie (kulturowo, cywilizacyjnie) należy do Wschodu. Bo marzy, by wspólnota zachodnia chciała się nas pozbyć, uznając, iż łudziła się, sądząc, że Polska może być jej częścią.

Po czwarte, frakcja putinowska stara się rozsadzić zachodnią wspólnotę od wewnątrz, niszcząc jej solidarność, stymulując podziały, paraliżując wspólne przedsięwzięcia. Bo zjednoczony Zachód jest groźny dla imperialnej strategii Putina, a Zachód skonfliktowany wewnętrznie staje się łatwym łupem.

Obserwując polską politykę, łatwo zauważyć, kto służy strategii Putina i kto teraz się stara, by nie zmarnować szansy jej zrealizowania.

Nie twierdzę, że wszyscy, którzy nam przychodzą do głowy, służą Putinowiś wiadomie. Zapewne świadomi agenci Putina zajmują dziś w polskiej polityce istotne pozycje, ale w obozie realizującym jego cele są z pewnością nieliczni. W klasie politycznej dominują zwykle konformiści, którzy mówią i robią, co każe karmiąca ich ręka. Jednak w obozie władzy zapewne wiele jest też osób szlachetnych. Sfrustrowanych obrazem polskiej, europejskiej, zachodniej rzeczywistości; marzących o lepszej Polsce, lepszej Europie, lepszym społeczeństwie, lepszym kapitalizmie i lepszej demokracji. Frustracje i marzenia, które nimi kierują, są godne szacunku, ale ich polityczne wybory są dla Polski groźne. I – jak widać na Białorusi, w Kazachstanie czy Rosji – nie przybliżają celów, o które im chodzi.

Historia nie ma końca. Ale miewa okresy krytyczne. Krytyczny dla Polski okres dziś się zapewne zacznie. Gdy Komisja Europejska ogłosi stanowisko, proputinowski geopolityczny manewr obozu rządzącego z etapu słów przejdzie do etapu faktów. Władza zdecyduje, czy stając wobec prostego wyboru, Polska respektuje reguły Zachodu i należy do obozu zachodniego, czy też zachodni porządek odrzuca i dołącza do Wschodu.

Dla agentów Putina jest to wielka chwila. Dla konformistów – chwila wyzwanie. A dla szlachetnych polskich patriotów – czas próby. Nie mogą dalej udawać, że realizując strategię Putina, są po właściwej stronie. Muszą zdecydować: wybierają Zachód i będą go poprawiać od wewnątrz czy wolą putinowski Wschód i walkę z Zachodem.

Zobacz także

toPonuro

wyborcza.pl

 

Modelarstwo smoleńskie u Macierewicza

Agnieszka Kublik, 23.05.2016

Dr inż. Wacław Berczyński

Dr inż. Wacław Berczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Ilość bzdur, które wygaduje dr inż. Wacław Berczyński, przytłacza. Jest w tym nawet lepszy od Antoniego Macierewicza, który przecież przez ostatnie lata przyzwyczajał, że to, co mówi, mało ma wspólnego z faktami.
 

Dr inż. Wacław Berczyński, szef podkomisji szefa MON Antoniego Macierewicza, która na nowo ma ustalić przyczyny katastrofy smoleńskiej, udzielił wywiadu tygodnikowi „wSieci” pod tytułem „Mamy nowe nagranie z Tu-154”.

Ta „część nagrania z kokpitu – ta ostatnia, najbardziej istotna – nie była wykorzystana w komisji Millera” – mówi Berczyński.

To nieprawda, ale nie to interesuje dziennikarza. „Co tam można usłyszeć?” – dopytuje. Berczyński: „Na dziś mogę powiedzieć jedynie, że mamy do czynienia ze zdarzeniami odbiegającymi od normy. Dlatego w komisji Millera uznano, że nie będzie to uwzględniane”.

Rozumiem, że Berczyński ma na myśli rozbicie się pod Smoleńskiem prezydenckiego tupolewa z 96 osobami na pokładzie. To z pewnością „zdarzenie odbiegające od normy” i to słychać na nagraniu.

Jego podkomisja ma też nowe zdjęcia satelitarne, które Polska dostała od Amerykanów. Co na nich widać? – dopytuje dziennikarz. Berczyński: „Np. to, że 9 kwietnia brzoza jeszcze stoi”. To cenna wiadomość. Bo przypominam, że jedna z gwiazd zespołu parlamentarnego Macierewicza prof. Chris Cieszewski z University of Georgia podczas II Konferencji Smoleńskiej w 2013 r. na podstawie własnej analizy zdjęć satelitarnych przekonywał, że już co najmniej 5 kwietnia brzoza została złamana.

Ale skoro „jeszcze stała” 9 kwietnia, co się zatem z nią stało 10 kwietnia?

Berczyński już po powstaniu podkomisji orzekł, że tupolew „prawie z pewnością rozpadł się w powietrzu” na wysokości ok. 30 m. Czyli o brzozę nie zahaczył, bo drzewo zostało złamane na wysokości 6,6 m (licząc od poziomu podłoża). Teraz pozostaje mu to tylko udowodnić.

Jak? Zapowiada budowę „wiernej kopii samolotu Tu-154 w mniejszej skali”, by zbadać, jak samolot „zachowuje się w różnych sytuacjach w locie, przy lądowaniu, ze zmiennym położeniem klap, również przy utracie końcówki skrzydła”. Widać, że liczy na podważenie w ten sposób ustaleń komisji Millera – samolot po utracie jednej trzeciej skrzydła obrócił się i rozbił.

Eksperci od badania katastrof zwracają uwagę, że nie znają żadnego raportu, który powstałby na podstawie analiz zachowania się modelu.

Może to rewolucyjne podejście bierze się z braku doświadczenia szefa podkomisji? Dr inż. Wacław Berczyński przedstawia się jako „człowiek, który badał dziesiątki katastrof lotnictwa wojskowego” w USA. Dziwne zatem, że w dostępnej amerykańskiej dokumentacji nie ma o tym ani słowa.

Berczyński mówi o sobie, że jest „konstruktorem Działu Wojskowo-Kosmicznego Boeinga”. Dziwne zatem, że Boeing oficjalnie potwierdza, że Berczyński u nich pracował, ale jako informatyk.

Może dlatego zupełnie nie potrafi odnieść się do ustaleń komisji Jerzego Millera. Np. tego, że po tym rzekomym „rozpadzie w powietrzu” załoga żyła i odczytywała malejącą wysokość lecącego nadal samolotu?

Że czarne skrzynki rejestrowały parametry lotu do momentu zderzenia z ziemią?

Że polski rejestrator ATM-QAR (którego Rosjanie nie mogli odczytać i został odczytany tylko w Polsce) cały czas monitorował pracę silników, a te pracowały prawidłowo aż do zderzenia z ziemią?

Że nagranie rejestratora głosu z kokpitu potwierdza, że do momentu kolizji z brzozą (w tym momencie polski rejestrator odnotował chwilowy wzrost wibracji, bo do silnika dostały się gałęzie brzozy) nie wystąpiła żadna usterka?

Że czarne skrzynki nie zarejestrowały gwałtownego wzrostu ciśnienia wewnątrz samolotu?

Wygląda na to, że udowadnianie niemożliwego – zamachu smoleńskiego, do którego doszło w wyniku wybuchu bomby na pokładzie samolotu – zajmie podkomisji Berczyńskiego całą kadencję. Jeszcze 3,5 roku na podsycanie smoleńskiego mitu.

Podkomisja Berczyńskiego dostała tylko w tym roku ok. 4 mln zł. Jeżeli w kolejnych latach dostanie tyle samo, do wyborów w 2019 r. może wydać ok. 20 mln zł. Sam Berczyński w podkomisji zarabia najwięcej – 100 zł netto za godzinę pracy. To sporo, biorąc pod uwagę, że podkomisja chce się bawić w modelarzy.

modelarstwo

wyborcza.pl

 

 

Pawłowicz: „Podli zdrajcy Polski precz z Sejmu”

Facebook

Poseł Krystyna Pawłowicz niezmiennie w świetnej formie. Takiego jadu w kilku krótkich zdaniach nie wylała z siebie chyba nigdy do tej pory. Pani Krystynie zastępuje mównicę sejmową Facebook. Kiedyś myślałem, że polityk to aktor w blasku kamer i fleszy. I tak w wielu przypadkach jest. Ale jeśli chodzi o posłów PiS, to oni nie grają, oni nie udają. Oni po prostu nienawidzą.

Posłanka Pawłowicz odebrała możliwość zasiadania opozycji w ławach sejmowych miedzy innymi „za zwalczanie polskości”. Dołożyła do piątkowego przemówienia Beaty Szydło słowo „suwerenność”. Panie idą na rekord. To daje już wynik 24 x suwerenność.

Ta opozycja musi być wyjątkowo podła. Według profesor Pawłowicz posłowie myślący inaczej niż ci z PiS, to zdrajcy nienawidzący Polski. Monopol na „nawidzenie” Polski i patriotyzm mają jedynie wyznawcy Jarosława Kaczyńskiego. Zdrajcom nie pomoże nawet lewacka Unia Europejska.

Zdrajcy, którzy powinni natychmiast oddać mandaty, przepustki i odejść z Sejmu zostali wymienieni przez Krystynę Pawłowicz.

Dla wielu kontrowersyjne wypowiedzi, kąśliwy język, show przed kamerami, jest formą zaistnienia w mediach, wedle zasady, iż polityk bez mediów nie istnieje. Takie zachowania to również sposób na zaistnienie w przestrzeni publicznej i zwrócenie na siebie uwagi, jeśli dany poseł nie ma się czym wykazać lub nie jest zapraszany do programów publicystycznych.

W przypadku większości polityków PiS, takich jak sam Jarosław Kaczyński, Joachim Brudziński, Antoni Macierewicz (długo można by wymieniać) oraz nieoceniona w tej dyscyplinie Krystyna Pawłowicz, to nie jest gra, udawanie. To prawdziwa nienawiść, niekontrolowane emocje, złość i szaleństwo w oczach oraz to co najgorsze – fanatyczna wiara we własne słowa. A to już jest bardzo niebezpieczne zjawisko. PiS to stan umysłu, bez względu na wiek i wykształcenie, czego przykładem jest właśnie poseł Krystyna Pawłowicz.

Krystyna Pawłowicz (ur. 14 kwietnia 1952 w Wojcieszowie) – polska prawniczka specjalizująca się w zakresie prawa gospodarczego publicznego, nauczyciel akademicki,doktor habilitowany nauk prawnych, w latach 2007–2011 sędzia Trybunału Stanu, posłanka na Sejm VII i VIII kadencji.” – Wikipedia

 

naTemat.pl

Mucha o przemówieniu premier: Miałam wrażenie, jakby ktoś pluł mi w twarz

jsx, 23.05.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,103454,20121356,video.html?embed=0&autoplay=1
– Pani premier nie powiedziała nic, co by miało znamiona informacji – mówiła w Poranku Radia TOK FM Joanna Mucha. – Po prostu opluwała nas wszystkich: opozycję, Polskę i polską pozycję w Europie – oceniała posłanka PO.

– Słuchałam tego przemówienia na sali sejmowej i miałam wrażenie, jakby ktoś stał przede mną i pluł mi w twarz właściwie każdym zdaniem. Pluł mi, pluł Polsce w twarz – mówiła Joanna Mucha w Poranku Radia TOK FM. Posłanka PO odnosiła się do piątkowego wystąpienia Beaty Szydło.

W niezapowiedzianym wcześniej przemówieniu premier mówiła, zwracając się do opozycji, że „Polska jest państwem suwerennym, a wy o tym zapominacie. Polacy widzieli, jak polityczny spór przenosiliście za granicę, jak zabiegaliście w Brukseli, żeby były podejmowane przeciwko Polsce rezolucje”. – Politycy Platformy, PSL i Nowoczesnej z nieukrywaną wręcz radością i satysfakcją przyjmują informację o tym, że niektóre instytucje europejskie podejmują działania przeciwko Polsce – mówiła szefowa rządu.

– Na pewno to nie my tę sytuację zaogniliśmy – utrzymywała Mucha. – Pani premier podczas tego przemówienia nie powiedziała nic, co by miało znamiona informacji o konkretnej sytuacji. Po prostu opluwała opozycję, nas wszystkich, Polskę, polską pozycję w Europie – mówiła.

– Ona twierdzi, że wy opluwacie Polskę na arenie międzynarodowej i stad te kłopoty – powiedziała Dominika Wielowieyska. – Często politycy PiS mówią, że Bruksela występuje przeciwko Polsce, duża część spośród nas mówi, że nie występuje przeciwko Polsce, tylko przeciwko rządowi PiS – stwierdziła Mucha. – To też nie jest dobre sformułowanie – oceniła.

– Potrzebna jest daleko idąca precyzja w wyrażaniu się: Bruksela nie występuje przeciwko rządowi PiS, Bruksela występuje przeciwko łamaniu prawa – podkreśliła polityk.

http://audycje.tokfm.pl/widget/37572

Zobacz także

 

mucha

TOK FM

 

Nowe pomysły na promocję polskiej kultury za granicą: precz z pedagogiką wstydu, czas na Lecha Kaczyńskiego

Milena Rachid Chehab, 23.05.2016

Olga Tokarczuk na spotkaniu w MCK w Bydgoszczy, kwiecień 2015

Olga Tokarczuk na spotkaniu w MCK w Bydgoszczy, kwiecień 2015 (ARKADIUSZ WOJTASIEWICZ)

Lech Kaczyński „fundamentem polskiej polityki zagranicznej”, Olga Tokarczuk na cenzurowanym, połowa dyrektorów Instytutów Polskich do zwolnienia. Nowej dyplomacji kulturalnej ciąg dalszy. Co jeszcze szykują ministrowie Piotr Gliński i Witold Waszczykowski?
 

Choć dotąd ustalanie nowych zadań w dyplomacji kulturalnej odbywało się jesienią, to MSZ „korektę” priorytetów wprowadziło w ostatni piątek, rozsyłając sygnowane przez wiceministra Jana Dziedziczaka wytyczne do placówek zagranicznych, m.in. 25 Instytutów Polskich.

Z dokumentu, który widzieliśmy, wynika, że nowością nr 1 jest postawienie na promowanie „dziedzictwa myśli politycznej prezydenta Lecha Kaczyńskiego”. MSZ podkreśla, że Kaczyński „odwoływał się do tradycji II RP, nawoływał do współpracy narodów w dziedzinie bezpieczeństwa w Europie Środkowo-Wschodniej i na obszarze postsowieckim, wspierał dialog międzykulturowy, przeciwstawiał się próbom destabilizacji regionu oraz fałszowaniu jego historii”, a MSZ „uważa to przesłanie za jeden z fundamentów polskiej polityki zagranicznej”.

W praktyce, jak wyjaśnia nam MSZ, oznaczać to będzie, że „placówki będą przygotowywały działania nawiązujące wprost do osoby Lecha Kaczyńskiego i do idei, którym służył i które propagował”.

Pierwszy wykład o Lechu Kaczyńskim

Dyrektorzy, którzy przygotowują właśnie plany działań na trzeci kwartał, są zaskoczeni. – Na razie odbieramy ten dokument bardziej jako rekomendację niż nakaz – mówi jeden z nich, przyznając, że jeszcze nie ma pomysłu na konkretne przedsięwzięcia. Ale np. IP w Wiedniu już 8 kwietnia zorganizował wykład prof. Zdzisława Krasnodębskiego poświęcony polityce historycznej Lecha Kaczyńskiego.

Częściowo nowością jest priorytet „Promowanie wkładu chrześcijańskiej Polski w dziedzictwo cywilizacji Zachodu”. Zawiera on bowiem – oprócz znanego już zalecenia promowania 1050. rocznicy chrztu Polski – polecenie propagowania twórczości współczesnych polskich artystów, dla których inspiracją jest chrześcijaństwo. MSZ nie sugeruje jednak w dokumencie żadnych nazwisk.

Wiemy też więcej o zapowiadanej reformie Instytutów Polskich, w myśl której np. głównym odbiorcą ich działań będą teraz nie cudzoziemcy, ale Polonia. Minister kultury Piotr Gliński sygnalizował w zeszłym tygodniu na posiedzeniu rządu, że trwają prace nad ustawą reformującą IP i że w dużym stopniu przejdą one pod kuratelę MKiDN. Dotychczas resortowi kultury podlegał jedynie Instytut Adama Mickiewicza, a kontrolę nad IP sprawował MSZ.

– Zgodnie z naszą umową [z MSZ] Instytuty w sensie personalnym i programowym będą podlegały Ministerstwu Kultury i IAM, bo chodzi o połączenie IAM z Instytutami Polskimi. Natomiast organizacyjnie, instytucjonalnie, zostaną w strukturach MSZ – mówił min. Gliński.

To oznacza, że jego resort przejmie placówki odpowiedzialne za promocję polskiej kultury za granicą, ale bez konieczności pozbawiania ich przywilejów dyplomatycznych. Pracownicy IP spekulują, że personel placówek będzie podlegał MSZ, ale dyrektorów wskaże MKiDN. MSZ twierdzi z kolei, że w grę wchodzi jedynie „wzajemne wzbogacanie działań”.

Co drugi dyrektor do wymiany

Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że latem stanowiska straci aż 13 dyrektorów IP. Podstawą zwolnień mają być oceny „poniżej oczekiwań” wystawione placówkom na ich złożonych na początku stycznia sprawozdaniach rocznych. Sprawozdań jeszcze oficjalnie nie zaakceptowano, choć zwykle trwa to dwa miesiące.

W ubiegłych latach większość placówek była oceniana przez MSZ „powyżej oczekiwań” albo „zgodnie z oczekiwaniami”, ocena „poniżej” zarezerwowana była dla tych, którzy zaliczyli spektakularną wpadkę lub nie poradzili sobie z budżetem. Na najnowszych sprawozdaniach komentarze ze wskazówkami zastąpione zostaną przez polecenia odwołania danego dyrektora.

W MSZ wymieniono już kierownictwo departamentu dyplomacji publicznej i kulturalnej. Od nowej szefowej Małgorzaty Wierzejskiej, japonistki i byłej dziennikarki TVP – jak twierdzą pracownicy IP – dotąd nie było wymagane szersze zorientowanie w kulturze. Dyrektorzy IP muszą się więc liczyć z tym, że centrali nie wystarczy już krótkie uzasadnienie, dlaczego coś warto zorganizować czy wesprzeć.

Dotychczas IP cieszyły się dużą niezależnością, MSZ traktował personel jak fachowców. Teraz, żeby uniknąć konfliktów, większość IP zaczęła układać programy tak, by spełniały domniemane oczekiwania. Instytuty kierują się często zainteresowaniami wiceministra Dziedziczaka czy związanymi z nową władzą mediami – tu kluczowy jest tekst z „Naszego Dziennika” pt. „MSZ utnie obelgi”, o którym pisaliśmy w marcu. Za „szkalowanie ojczystej historii, tradycji i kultury” gazeta uznała „niezwykłą nadreprezentację w programach IP problematyki żydowskiej, promocję biografii Bronisława Geremka, przegląd polskiego reportażu składający się w zasadzie wyłącznie z autorów ‚Wyborczej'”, zapraszanie krytyczki sztuki Andy Rottenberg, spektaklu Teatru Rozmaitości oraz projekcje „Idy” i „Sali samobójców”. W radiowej wypowiedzi min. Dziedziczak dopisał do listy promocję LGBT oraz „wieczory z Feminoteką”.

Koniec z pedagogiką wstydu

Na ile ta autocenzura jest uzasadniona, a na ile to nadgorliwość pracowników IP? Z ich słów wynika, iż boją się a to, że „centrala ma alergię na wszystko, co choćby zahacza o gender”, a to, że dobrze jest unikać promowania „Idy”, a to że na cenzurowanym jest „Ziarno prawdy”, ekranizacja kryminału Zygmunta Miłoszewskiego, która jest przejawem – jak podkreślają recenzje w prawicowych portalach – „pedagogiki wstydu”.

Prezentując wyniki „audytu”, szef MSZ Witold Waszczykowski zapowiadał, że ukróci „politykę promowania pedagogiki wstydu”. Co oznacza to pojęcie? Jarosław Kaczyński definiuje je jako „niszczenie polskiej dumy narodowej i tożsamości, poprzez odwoływanie się do prawdziwych i wymyślonych faktów, które miały Polaków kompromitować”.

Min. Waszczykowski jako przykład „promowania pedagogiki wstydu” przywołał w Sejmie anglojęzyczną publikację MSZ z 2012 r. „Inferno of Choices” (Piekło wyborów). To zbiór artykułów historyków (np. Grzegorza Berendta, Barbary Engelking) o relacjach polsko-żydowskich podczas wojny: zarówno o ratowaniu Żydów, jak i przypadkach szmalcownictwa. W książce są dokumenty takie jak odezwa Państwa Podziemnego wzywająca do pomocy Żydom czy kronika okupowanej Warszawy autorstwa Władysława Bartoszewskiego. Książka do niedawna uważana była za pomocne narzędzie w międzynarodowej dyskusji o historii, w ostatnim czasie zniknęła jednak ze strony ministerstwa.

Nową koncepcję dyplomacji historycznej podał Jarosław Sellin, dziś wiceminister kultury: Polska ma „skończyć z dominacją antypatriotycznego rewizjonizmu”, a „powinna podtrzymywać dumę z naszej przeszłości i lansować nasz punkt widzenia na oceny przeszłości”.

W ostatnich miesiącach o „pedagogikę wstydu” i „mowę nienawiści” oskarżano m.in. Olgę Tokarczuk, która po odebraniu Nike za „Księgi Jakubowe” powiedziała: – Wymyśliliśmy historię Polski jako kraju tolerancyjnego, otwartego, jako kraju, który nie splamił się niczym złym w stosunku do swoich mniejszości. Tymczasem robiliśmy straszne rzeczy jako kolonizatorzy, większość narodowa, która tłumiła mniejszość, jako właściciele niewolników czy mordercy Żydów.

Prawdopodobnie te słowa zaważyły na tym, że Tokarczuk przestają promować Instytuty Polskie. Pisarka miała być w tym tygodniu na festiwalu literackim Intermezzo w ukraińskiej Winnicy, a nie będzie jej ponoć m.in. dlatego, że IP w Kijowie nie chciał pokryć kosztów jej przyjazdu. Jak dowiedzieliśmy się od organizatorów imprezy, której ważną częścią jest program polski (w tym roku uczestniczą w nim m.in. Piotr Paziński i szef Festiwalu Conrada Grzegorz Jankowicz), taka odmowa finansowania zdarzyła się po raz pierwszy od siedmiu lat.

Tokarczuk pojechała jednak na kwietniowy festiwal PEN World Voices do Nowego Jorku. Z naszych informacji wynika, że organizatorzy mieli obiecane w Instytucie sfinansowanie przyjazdu pisarki, ostatecznie IP się wycofał, według jednego ze źródeł, na polecenie MSZ. Tokarczuk wzięła jednak udział w PEN Voices, bo organizatorzy znaleźli amerykańską fundację, która zapłaciła za bilet i hotel pisarki. Wydarzenie to w żaden sposób nie zostało jednak zareklamowane na stronie Instytutu, choć jest tam zakładka z cudzymi imprezami.

Z czego wynikała ta decyzja? Agata Grenda, dyr. IKP: – Pomoc finansowa Instytutu nie była konieczna przy organizacji tego wydarzenia.

Centrum Prasowe MSZ: – Rolą IP jest promowanie różnych wartościowych środowisk artystycznych. Poszerzamy ofertę programową.

Osoba znająca sytuację w PiS: – Trudno powiedzieć, z czego wynika ta niechęć, bo przecież „Księgi” prezesowi się podobały.

Na „Wielką trwogę” zgody nie ma

Niedawno IP w Berlinie i w Lipsku zaprosiły na spotkanie z niemieckimi i polskimi czytelnikami prof. Marcina Zarembę, historyka, autora książki „Wielka trwoga. Polska 1944-1947. Ludowa reakcja na kryzys”, która właśnie wyszła po niemiecku.

Przyjechać na spotkanie na targach książki w Lipsku jeszcze się udało, bo to było w pierwszym kwartale (zatwierdzanym przez poprzednie kierownictwo). Do Berlina na początek maja profesor już nie dotarł, bo IP dostał pismo z MSZ, że „na ten projekt zgody nie ma”. IP w Berlinie odmówił komentarza, prof. Zaremba mówi, że czuje się jedynie zażenowany, bo „ręczne sterowanie kulturą i polityką kulturalną niebezpiecznie przypomina mu historie z czasów PRL, z którymi ma do czynienia jako badacz”.

Dyrektorzy IP, z którymi rozmawialiśmy, podkreślają, że decyzje MSZ, co spełnia warunki odpowiedniej promocji polskiej kultury, a co nie, sprawiają wrażenie przypadkowych. Może dlatego w połowie maja zaczął prace Międzyresortowy Zespół ds. Promocji Polski za Granicą. Ma on koordynować pracę poszczególnych ministerstw w zakresie ochrony dobrego imienia Polski oraz „opracować spójną strategię promocji Polski za granicą”. Zespół będzie zajmować się m.in. dyplomacją kulturalną i promocją „marki Polska”.

Kieruje nim minister z kancelarii premiera Adam Lipiński, jego zastępcą jest min. Dziedziczak, po jednym przedstawicielu delegują liczne resorty. Jest nawet wiceminister odpowiedzialny za żeglugę śródlądową oraz eksperci: konsultanci od marketingu politycznego Eryk Mistewicz i Sergiusz Trzeciak, publicysta „wSieci” Paweł Korsun oraz założyciel Reduty Dobrego Imienia – Polskiej Ligi przeciw Zniesławieniom Maciej Świrski.

Nie zaproszono tylko Instytutu Adama Mickiewicza, którego głównym zadaniem jest właśnie promocja Polski za granicą i którego budżet na działania programowe to ok. 26 mln rocznie plus wsparcie sponsorów (IP mają 14-milionowy budżet, każdy dostaje na program 110-180 tys. euro rocznie). MSZ wyjaśnia, że nie ma potrzeby angażować IAM, bo w pracach zespołu uczestniczy sekretarz stanu wyznaczony przez MKiDN, a to przecież resort, pod który podlega IAM.

Zobacz także

otoPomysły

wyborcza.pl

 

 

Co dalej z Polską w Brukseli

Tomasz Bielecki, Bruksela, 23.05.2016

Premier Beata Szydło podczas konferencji prasowej na szczycie w Brukseli

Premier Beata Szydło podczas konferencji prasowej na szczycie w Brukseli (JOHN THYS / AFP/EAST NEWS)

Oficjalna „opinia na temat praworządności” w Polsce to kluczowy punkt procedury pierwszego z trzech etapów na rzecz praworządności, którą Komisja Europejska wszczęła w styczniu z związku ze sporem o Trybunał Konstytucyjny. Jakie kroki może podjąć wobec nas Bruksela?
 

Jak odpowie rząd Szydło?

Polski rząd ma teraz dwa tygodnie na odpowiedź ma opinię Komisji Europejskiej, która może zawierać zarówno poglądy Warszawy na konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego, jak i propozycje rozwiązania go. Zgodnie z unijnymi regułami, KE powinna w oparciu o tę odpowiedź znów podjąć „konstruktywny dialog” z rządem Szydło.

Jednak jeśli odpowiedź władz Polski będzie wymijająca, nie da nadziei na szybkie rozwiązanie konfliktu albo „w rozsądnym terminie” dialog KE z Warszawą – prowadzony na podstawie tej odpowiedzi – nie doprowadzi do uwzględnienia zastrzeżeń Komisji względem Trybunału, Bruksela może przejść do drugiego etapu procedury. Jest nim wydanie oficjalnych „zaleceń w sprawie praworządności” i wyznaczeniem terminu na ich uwzględnienie.

Czym grozi artykuł siódmy

Trzeci etap to monitorowanie wdrażania zaleceń. A jeśli te zostaną przez Polskę pokpione, Komisja podejmie decyzję, czy nie sięgnąć po dyscyplinujący artykuł 7. z Traktatu o Unii Europejskiej. Na jego mocy kraje UE większością głosów – 22 z 28 członków UE – i za zgodą europarlamentu, mogą stwierdzić ryzyko naruszenia podstawowych wartości i ogłosić własne rekomendacje dla Polski.

Ponadto artykuł 7. grozi nałożeniem sankcji, ale do tego trzeba by – co jest obecnie bardzo mało prawdopodobne – uprzedniej jednomyślnej deklaracji krajów Unii (poza Polską) o poważnym i stałym naruszeniu podstawowych unijnych wartości (m.in. państwo prawa). Węgierski premier Viktor Orbán już obiecał weto.

Pojawiły się spekulacje, że weto Budapesztu można by ominąć wszczynając równoczesną procedurę dyscyplinującą wobec Polski i Węgier. Ale taka opcja – zdaniem speców od traktatów UE – byłaby sprzeczna z unijnym prawem. Traktat UE określa, że wśród ewentualnych sankcji (nazywanych „zawieszeniem niektórych praw”) może być zawieszenie prawa głosu w Radzie UE, ale nie precyzuje innych możliwych restrykcji. Teoretycznie można sobie wyobrazić, że karą byłoby uderzenie po kieszeni – np. poprzez zawieszenie części przelewów z budżetu UE.

Komisja nie ma ochoty zwlekać

Na razie jedyny sztywny termin to dwa tygodnie dla rządu Szydło na udzielenie Komisji Europejskiej odpowiedzi.

Potem – szybsze bądź wolniejsze – tempo procedury na rzecz praworządności w Polsce będzie po części polityczną decyzją Komisji, uzależnioną od gotowości Warszawy do rzetelnych rozmów z nią oraz do rozsądnych kompromisów w sprawie Trybunału Konstytucyjnego.

Obecnie wydaje się, że Komisja Europejska nie ma ochoty nazbyt zwlekać. I niewykluczone, że jeśli spór o Trybunał nie przybliży się do rozstrzygnięcia, oficjalne zalecenie o praworządności (II etap procedury) może zostać przyjęte nawet w najbliższych kilku tygodniach.

Cała procedura Komisji jest przede wszystkim narzędziem presji politycznej (z racji małego prawdopodobieństwa sankcji). A w Brukseli można usłyszeć, że taka presja będzie mniej skuteczna po lipcowym szczycie NATO w Warszawie oraz po Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie.

Jakie straty oprócz reputacji?

Gdyby Komisja Europejska zdecydowała się na sięgnięcie po artykuł 7. z Traktatu UE, to Polska – jeśliby chciała go blokować – byłaby zdana na targi z krajami członkowskimi. Najpierw, by nie uzbierało się 22 krajów (potrzebnych do „stwierdzenia ryzyka” i przyjęcia rekomendacji), a potem w celu złamania jednomyślności w Radzie Europejskiej (co obecnie obiecuje Orban). Niewykluczone, że ceną za przychylność dla rządu Szydło byłyby ustępstwa wobec tych krajów w różnorakich rokowaniach Rady UE na temat nowych unijnych przepisów.

Ale teraz znacznie realniejszą ceną jest osłabianie pozycji i marginalizacja Polski. Cena ta rośnie z każdym dniem sporu z Komisją o niezależność Trybunału Konstytucyjnego. Taka marginalizacja kosztuje.

Przykładowo, już jesienią Komisja Europejska zamierza dyskutować o priorytetach unijnego budżetu po 2020 r., a w UE podnoszą się głosy na rzecz silnego zredukowanie funduszy strukturalnych czy nawet likwidacji polityki regionalnej w obecnym kształcie. Siła polskiego lobbingu przeciw takim pomysłom byłaby teraz wyjątkowo marna.

– Trudno wyobrazić sobie dziś zachodniego premiera, który idzie do swego parlamentu po zgodę na składki do budżetu UE po 2020 r., które szłyby w dużym stopniu na politykę spójności w Polce – mówi wysoki rangą urzędnik UE.

Ponadto jeśli Polska nie utrzyma swego budżetu w ryzach i w najbliższych latach wpadnie w unijną procedurę deficytu, Bruksela może mieć większą niż zwykle ochotę na dyscyplinujące zawieszenie części unijnych funduszy dla Polski. To narzędzie przewidziane unijnym prawem, które kilka lat temu zastosowano wobec Węgier (potem fundusze odwieszono).

Zobacz także

jakBruksela

wyborcza.pl