Szałamacha, 06.05.2016

 

http://londynek.net/wiadomosci/Polacy+zaatakowani+kastetem+w+Wishaw+za+brak+znajomosci+angielskiego+wiadomosci+news,/wiadomosci/article?jdnews_id=36329

„List Szałamachy to podanie o nową posadę, skierowane do Kaczyńskiego”

Anna Siek, 06.05.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,103454,20027330,video.html?embed=0&autoplay=1
– Moim zdaniem, min. Szałamacha musiał wiedzieć, że rating zostanie obniżony. Napisał list tylko po to, by przyłączyć się do grupy atakującej system państwa prawnego – ocenił w TOK FM Jacek Żakowski. Wg publicysty, pismo skierowane przez ministra finansów do prezesa TK stawia Polskę „na czele takich demokracji jak Libia Kadafiego”.

Jacek Żakowski jest przekonany, że list min. Pawła Szałamachy to de facto „podanie o dobrą posadę, skierowane do Jarosława Kaczyńskiego”.

Bo jak przypomniał gospodarz „Poranka Radia TOK FM”, nad głową ministra finansów od jakiegoś czasu zbierają się czarne chmury.

Zdaniem Żakowskiego, szef resortu finansów – pisząc list – musiał wiedzieć, że rating Polski zostanie obniżony. – Napisał list tylko po to, by przyłączyć się do grupy atakującej system państwa prawnego. Do czego minister finansów normalnie nie ma szansy.

Zobacz także

 

TOK FM

Pomaska: „Podejrzewam, że Szałamacha już wie o obniżce ratingu”. I pyta ministra o jego list

marmio, 06.05.2016

Agnieszka Pomaska

Agnieszka Pomaska (SŁAWOMIR KAMIŃSKI / Agencja Gazeta)

1. Agnieszka Pomaska: Minister finansów wie już, że rating Polski spadnie
2. „Czy wiedział o tym, wysyłając list do prezesa TK?” – pyta posłanka
3. Wg niej, PiS próbuje przerzucić odpowiedzialność na innych, choć rządzi samo

– Moje pytanie do ministra Szałamachy jest takie: czy wysyłając list do prezesa Trybunału Konstytucyjnego wiedział już, że rating Polski zostanie obniżony – powiedziała posłanka PO Agnieszka Pomaska w programie „Wstajesz i wiesz” w TVN24.

Posłanka PO twierdzi, że zgodnie z prawem europejskim, rządy są z wyprzedzeniem informowane, jakie będą zmiany ratingu. – Podejrzewam, że minister Szałamacha już wie, że rating Polski zostanie obniżony, a Prawo i Sprawiedliwość próbuje przerzucać odpowiedzialność na innych, choć rządzi samo od pół roku – powiedziała Pomaska.

Zapłaci za to każdy Polak

– To jest szkodliwe dla państwa polskiego, dla finansów publicznych, a na końcu – będzie szkodliwe dla polskiego podatnika, który będzie musiał zapłacić wyższą ratę kredytu czy zapłacić więcej za paliwo na stacji benzynowej – tak Pomaska skomentowała list ministra finansów Pawła Szałamachy do prezesa Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Rzeplińskiego.

Szef resortu zwrócił się w nim do prezesa, aby rozważył powstrzymanie się do 13 maja z publicznymi wypowiedziami, które jego zdaniem podnoszą poziom sporu o Trybunał. Tłumaczył to tym, że 13 maja agencja Moody’s ma podjąć decyzję w sprawie ratingu Polski. I uzasadniał, że kieruje się „troską o koszty finansowania zadłużenia kraju”.

Więcej o liście ministra do prezesa TK czytaj tutaj >>>

A TERAZ ZOBACZ: Poseł PiS naśmiewa się z rasistowskich ataków

pomaskaPodejrzewa

gazeta.pl

 

 

 

 

 

ChwavMGUgAA-dZT

List Szałamachy pełen strachu

Witold Gadomski, 06.05.2016

Paweł Szałamacha

Paweł Szałamacha (Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta)

List Szałamachy do Rzeplińskiego świadczy o nerwowości w rządzie. A także o irracjonalnej wierze we własną propagandę, która głosi, że to opozycja – do której PiS zalicza także prezesa TK – wykorzystuje ogromne wpływy międzynarodowe, by szkodzić polskim interesom – czyli kursowi złotego czy ocenie wiarygodności polskiego długu. Konsekwencje obcięcia ratingu nie byłyby katastrofalne, ale mogłyby kosztować budżet państwa kilka miliardów złotych.
 

Gdy rating zostanie obniżony, to powie: to nie moja wina, a tym bardziej moich politycznych szefów, lecz Rzeplińskiego i opozycji. A może i Tuska.

Agencje ratingowe oceniają ryzyko związane z inwestowaniem w danym kraju lub w danej firmie, na przykład z kupowaniem obligacji. Standard & Poor’s uznał, że w Polsce rośnie ryzyko polityczne. Czyli trudno przewidzieć, co jeszcze wymyśli rząd, a Sejm uchwali, skoro działalność TK została zablokowana. Agencje ratingowe mają wystarczająco wiele informacji o tym, co się dzieje w Polsce, i podejmą decyzję na podstawie swoich analiz.

Jest jeszcze jeden powód możliwej obniżki ratingu. Wprawdzie polska gospodarka rośnie dość szybko i na razie nie grozi jej załamanie, ale działania rządu powodują, że rośnie dziura w finansach państwa. Pod koniec kwietnia rząd przyjął tzw. program konwergencji pokazujący, w jaki sposób zamierza stabilizować finanse państwa. Za kilka tygodni program będzie oceniony przez urzędników Unii Europejskiej, ale już dziś analizują go specjaliści z agencji ratingowych. I analiza nie jest korzystna dla Polski. Na papierze deficyt budżetowy ma od 2018 roku maleć, ale z rządowego dokumentu nie wynika, w jaki sposób to zostanie dokonane. A ponieważ rząd zapowiada kolejne wydatki państwa, jest bardzo prawdopodobne, że w budżecie dziura będzie coraz większa i coraz większe będą kłopoty ze spłatą długu. Nawet jeśli sędzia Rzepliński do końca swej kadencji będzie milczał jak grób.

Zobacz także

tenList

wyborcza.pl

 

Co robiło LGBT na Uniwersytecie Łódzkim? Wszechpolacy i poseł Kukiz’15 poruszeni

Estera Flieger, 06.05.2016

Kadr z filmu

Kadr z filmu „Pride”. Demonstracja gejów i lesbijek popierających strajkujących górników (NICOLA DOVE/GUTEK FILM)

Młodzież Wszechpolska i poseł Kukiz’15 donieśli na Uniwersytet Łódzki. Powód? Film opowiadający o pomocy LGBT dla strajkujących górników.
 

Od 11 do 17 kwietnia obchodzony był Ogólnopolski Tydzień Pracy Socjalnej. Z tej okazji Wydział Ekonomiczno-Socjologiczny Uniwersytetu Łódzkiego we współpracy z Fabryką Równości zorganizował warsztaty antydyskryminacyjne z dyskusją wokół filmu „Pride” oraz Żywą Bibliotekę. Cel: przybliżenie studentom problemów osób doświadczających dyskryminacji, a więc bezdomnych, wychowanków domu dziecka, trzeźwych alkoholików, byłych narkomanów, rodziców dzieci autystycznych, niepełnosprawnych czy przedstawicieli mniejszości seksualnych i religijnych. Sympatycy i działacze Młodzieży Wszechpolskiej uznali zajęcia za promocję ruchu LGBT i „genderyzmu”, o czym napisali w portalu Narodowa Łódź. Nie mogli „pozostać bierni wobec promocji nieobyczajności” i dlatego zwrócili się o pomoc do Tomasza Rzymkowskiego, posła Kukiz’15.

Poseł wysłał do Jarosława Gowina, ministra nauki i szkolnictwa wyższego, dwa pytania. Pierwsze dotyczy źródeł, z których finansowane były warsztaty, drugie – oceny zajęć. „Czy Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego uważa za stosowne wspieranie politycznych inicjatyw ideologów LGBT i gender na publicznych uczelniach wyższych takich jak Uniwersytet Łódzki?” – pyta Tomasz Rzymkowski.

Dlaczego poseł Rzymkowski interweniował? – Słabo znam tę sprawę. Zwrócił się do mnie zaniepokojony student. Nie pytałem, czy jest związany z Młodzieżą Wszechpolską lub inną organizacją. Interpelacja to forma kontaktu pomiędzy obywatelem a rządem, więc kiedy zgłasza się do mnie osoba zainteresowana wysłaniem zapytania, staram się pomóc – wyjaśnia nam Rzymkowski.

– Zgłosiliśmy się do posła, którego poglądy są nam bliskie i z którym współpracujemy. Wśród zaniepokojonych sytuacją na UŁ są studenci sympatyzujący z Młodzieżą Wszechpolską, jak również aktywni działacze, którzy nadal tam studiują – wyjaśnia Adam Małecki, wiceprezes Młodzieży Wszechpolskiej.

Co poruszyło wszechpolaków? – Jeśli Uniwersytet Łódzki jest współorganizatorem i daje swoje logo, oznacza to, że utożsamia się z ideologią gender i LGBT. Jesteśmy oburzeni tym, że kiedy studenci związani z naszą organizacją próbują wyjść z jakąś inicjatywą, nie otrzymują oficjalnego wsparcia. Uważamy, że ideologia LGBT i gender nie powinna być promowana przez państwową uczelnię – odpowiada Małecki. Podobnie jak poseł Rzymkowski zarząd Młodzieży Wszechpolskiej oczekuje odpowiedzi ministra Gowina.

Jednym z punktów programu, który wzburzył wszechpolaków, była projekcja filmu „Pride”. Opowiada on o pomocy aktywistów LGBT dla górników strajkujących za rządów Margaret Thatcher. – Film bardzo mi się podobał. Nikt nie wyszedł z sali. Nikt nie protestował. Świadomy widz nie mógł poczuć się urażony. A protest przeciwko pokazowi może być odczytany jako opowiedzenie się za nierównościami – mówi Iza Desperak, socjolożka, która wzięła udział w warsztatach.

Zobacz także

wszechpolacy

wyborcza.pl

 

Nowe trendy w kolekcji prezesa

Monika Olejnik, „Kropka nad i”, TVN 24, „Gość Radia Zet”, 06.05.2016

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

W tym sezonie obowiązują trendy narodowe.
 

Jarosław Kaczyński niczym kreator mody wyznacza nowe trendy w polityce: zero mimiki, jak niemiecki projektant Karl Lagerfeld, sztywna dystynkcja, nienaganne maniery. Prezes ostatnio powiedział, że mamy przywdziać nowy kostium konstytucyjny, i natychmiast znalazł naśladowców. Pierwszym został prezydent Duda.

Jarosław Kaczyński nie chce, żebyśmy się ubierali w pedagogikę wstydu. Nie chce kreacji uszytej z tego wszystkiego, co godziło w wartości wspólnotowe, narodowe, co kojarzy się z naszymi przegranymi i winami Polaków. Żeby dobro było oddzielane od zła – to styl najnowszy.

Kaczyński ma swoich ulubionych modeli i modelki. Jeżeli ktoś jest zbyt natrętny, prezes wyznacza mu krótki, sześciominutowy czas (jak ostatnio pani premier). Zapewne nie lubi broszek.

Swoim ludziom z partii i Polakom Kaczyński mówi, że musimy być w Unii Europejskiej. Ale jednocześnie dopuszcza lekką awangardę w swojej kolekcji. Jest nią posłanka PiS Krystyna Pawłowicz, która od zawsze nienawidzi tej instytucji, a jej flagę nazywa szmatą.

Choć takie fatałaszki nie powinny być modne i można się w nie zaplątać, prezes przymyka oko. Podobnie jak na eksperymenty pani premier – demonstracyjne zdjęcie flagi UE w gmachu rządu. Ale to jest limitowana kolekcja.

Każdy zabiega o względy prezesa, choć wiadomo, że prezes jest człowiekiem samotnym i lubi zaskakiwać. Siedzi w swoim studiu niczym w jaskini i wymyśla wciąż nowe projekty.

Ostatnio promuje Mateusza Morawieckiego, chce z wicepremiera zrobić ikonę kolekcji, żeby to on nadawał ton. Złe języki próbują skłócić wicepremiera z poprzednią ulubienicą prezesa – premier Szydło, ale na razie bezskutecznie.

Są tacy, którzy chcą podrabiać prezesa, ale nie ma na to szans. Jego styl jest jedyny w swoim rodzaju.

Karl Lagerfeld nie znosi konkurencji, a jest nią dla niego Azzedine Alaia, inny znany kreator mody. Jak wieść niesie, podobno nie cierpią się od zawsze.

Tu, w kraju, mamy przypadek podobny, bo na salony zakradł się inny prezes, który chce zburzyć całą kolekcję – to prezes TK Andrzej Rzepliński. Nie boi się niczego, jest twardy, nie chce się cofnąć ani o krok i wyznacza swoje trendy. Nie wiadomo, kto zwycięży w tym sezonie.

Ale oto mamy pasztet, bo minister finansów wzmocnił konkurenta Jarosława Kaczyńskiego, pisząc do niego list z prośbą, by milczał do 13 maja. Wtedy to agencja Moody’s ogłosi ratingi dla Polski. Tym samym – być może bezwiednie – minister uznał, że ważniejszy jest głos Rzeplińskiego niż Kaczyńskiego. Gdyby uważał inaczej, mógłby się do niego zwrócić z prośbą, by do 13 maja nic nie mówił na temat Trybunału.

Oj, zrobiło się straszne zamieszanie w świecie mody.

Zobacz także

kaczyńskiJak

wyborcza.pl

Wściekam się na Kaczyńskiego

Maja Sałwacka, 05.05.2016

Bazar w Słubicach

Bazar w Słubicach (Fot. Agata Michalak/Agencja Gazeta)

Niemcy nas cholernie szanują. A ten cały PiS siarę robi – denerwują się kupcy ze Słubic.
 

– Dobre relacje z Niemcami wypracowaliśmy sami. Z Polaków o reputacji jumaczy przeszliśmy do uczciwych partnerów. Głupio byłoby, by jeden facet machający szabelką wszystko popsuł. Granica jest jak barometr – mówią słubiccy kupcy. Boją się, że wróci granica, a Niemcy spojrzą na nich jak na gospodarczy skansen.

Na bazarze w nadgranicznych Słubicach wita głośne „Guten Tag”. Polski klienci rzadko tu zaglądają. Największe oblężenie kupcy mają w weekendy. Zakupy na bazarze to rytuał. – Przyjeżdżają po tanie paliwo i papierosy, ale kupią polską kiełbasę i jajka. Wszystkie parkingi zapchane, nie wciśniesz szpilki – opowiada Waldemar. Na bazarze handluje od 25 lat. Do Słubic przyjechał z Bydgoszczy. Zamknął sklep zoologiczny w centrum miasta dla szczęki na granicy. Sprzedaje psie smakołyki, ubranka dla yorków, smycze i legowiska. Ma dwa pawilony. Na noc zamykane na roletę. Sprzedaż z kultowych bud przeszła pięć lat temu do lamusa. W miejscu dworca PKS wyrosło nowoczesne gigantyczne targowisko. Suchą stopą zrobisz zakupy w najgorszą ulewę, bo alejki zadaszono. Schludnie, w toaletach czysto.

CZYTAJ TEŻ: Bułki niezgody. Prosto ze Słubic [TEKST ARCHIWALNY]

Niemcy zrobili zrzutkę

Bazar to 430 stoisk, 350 kupców. Boją się, że paraliż na granicy pokrzyżuje im biznes. Bez Niemców czeka ich plajta, a kredyty trzeba spłacać. Zadłużyli się, by odbudować bazar po pożarze w 2007 r. Zajęło im to kilka lat. W tym czasie handlowali w namiotach, brodząc w błocie. Założyli stowarzyszenie, zrzucili się na nowy targ za ponad 14 mln zł. Niemcy też się przejęli. Wpłacali darowizny na specjalne konto.

Wściekają się, gdy słyszą, że rząd PiS odrzuca dalszą integrację europejską, przywołuje II wojnę światową, rezygnuje z Niemiec jako głównego partnera na rzecz krajów Grupy Wyszehradzkiej. – Nasz „Freundschaft” budowaliśmy sami. Ludzie, którzy są tu przy granicy. Nie budowano tego w Warszawie ani w Berlinie. Nie może teraz ktoś na górze zdecydować, że zamykamy granice – mówi Waldemar.

Anna handluje ciuchami. Do Słubic przyjechała aż spod Łodzi. Gdy polskich włókienników zaczęły dobijać europejskie sieciówki, przy granicy interes kwitł. Zabrała rodzinę i wykupiła miejsce na bazarze. Mąż wozi towar. W jedną stronę wiezie polskie ciuchy, w drugą niemiecką chemię. Polacy rozdrapują persile, mydła Fa, lenory. Lepiej pachną, lepiej piorą.

Anna nie interesowała się polityką. Ostatnio ogląda jednak publiczną telewizję. – I coś mi przestało grać. Bo widzisz, że ta Europa jest otwarta, a w Polsce straszny zaścianek. My tu żyjemy inaczej. Każdy przyzwyczaił się do ciemnej skóry klienta. Przychodzą Arabowie, ostatnio też azylanci z Frankfurtu. Co się dziwić, robią żabi skok i kupują fajki za pół ceny. Awantur, gwałtów nie ma – mówi, choć z drugiej strony chwali burmistrza za to, że ostatnio wymógł większe patrole na ulicach. Przez kilka tygodni wlepiono imigrantom 400 mandatów. – Zawsze dobrze, jak policji jest więcej. Nie dlatego, że boimy się uchodźców, tylko polskich oprychów – tłumaczy. Choć Turków lubić nie powinna, bo od lat mają konkurencyjne stoisko i handlują podrabianym Gucci. – Ale na tym polega wolność. Nikt sobie świni nie podkłada. U mnie Niemiec kupi dobrą bawełnę, porządny wełniany sweter. Nie jakąś chińszczyznę. Mój sklep sam się broni – tłumaczy. Nazwiska podać nie chce. Jak większość rozmówców. – A po co mi jakieś kontrole? Skarbówka już potrafi przyczaić się i wlepić karę za to, że Niemka nie chciała wziąć paragonu. Ich zdaniem miałam jej na chama wcisnąć do torby. Oni mają władzę absolutną, będę chciała wnuka zapisać do przedszkola, to mi powiedzą, że gadałam na Kaczyńskiego – tłumaczy. Ale najbardziej boi się europejskich sankcji i że Polskę z Unii wyrzucą. – Za to, że łamiemy demokrację, że zmuszamy zgwałcone kobiety, żeby rodziły dzieci. U Niemców by to nie przeszło. Tam masz swobodę. Jeśli chcemy się zamknąć we własnym kraju, musimy liczyć się z tym, że inni też się przed nami zamkną.

CZYTAJ TEŻ: Adam z Ewką żyli w raju, czyli Słubice końca XX wieku

Po co ta religia?

W Niemczech kościołów katolickich już prawie nie ma. Stoją zamknięte na cztery spusty. We Frankfurcie nad Odrą stoją takie cztery. – Ściągają misjonarzy, nawet z Polski, ale tego się nie da odbudować. Jak przyjeżdżają do nas, pytają o ojca Rydzyka i o to, dlaczego zgadzamy się, żeby rządzili nami księża. Mówią, że wiara to przecież kwestia twojego sumienia, a nie polityki – mówi 30-letni Michał. Nalewa paliwo na jednej ze słubickich stacji. Czasami podpowiada, jak dojechać do niemieckiego centrum rodziny. Polki mogą tam robić legalne aborcje. Wszystko opłaca fundacja. – Pytają o konkretną ulicę, numer. Ale my wiemy, po co jadą. Jeśli wyjdzie zaostrzona ustawa antyaborcyjna, będzie nawał ludzi. A jak wrócą kontrole, będą te kobiety wyłapywać. Zrobi się państwo policyjne – mówi.

Razi mnie to dziadostwo

Jerzy handluje polskim mięsem. Szczękę otworzył zaraz po upadku muru berlińskiego. Chce jeszcze popracować dziesięć lat, zarobić na emeryturę. Ożywia się dopiero po kwadransie rozmowy. – Jak Kaczyński zakaże handlu w niedzielę, to nas dobije. 70 proc. utargu robimy w weekendy. Sam pracuję w swoim sklepie, co Kaczyńskiemu do tego, kiedy to robię? Razi mnie to dziadostwo. Odkopują ludzi z grobu, nie dają im spokoju, po co wszyscy lecieli jednym samolotem? – pyta.

Waldemar: – Dlaczego musimy wszystkich nie cierpieć? Rosjanie źli, Niemcy źli. To właściwie z kim mamy się dogadywać? – pyta. W Słubicach mieszka sporo Rosjan. Lubią się. – No i cały tygiel przyjeżdża do nas z Berlina robić zakupy. Turcy, Pakistańczycy, Albańczycy, właściwie to może nie było tu Eskimosa. I nikt nikogo nie zabił, nie zgwałcił. Te 7 tys. uchodźców byłoby niezauważalne. Z resztą oni by tu pewnie nie zostali…

Jerzy: – Ja w PiS nie wierzę, tylko w swoją pracę. Nie kradnę, płacę podatki, a że tam na górze tupią nóżkami, podskakują Niemcom i Europie, to syndrom małych ludzi. Jak się bazar spalił, nic rząd nam nie pomógł. Sami go odbudowaliśmy.

Przed Niemcami trochę mu wstyd za polski rząd. Że przestaje postrzegać Niemcy jako partnera, a zaczyna traktować jak wroga. – Piję kawę, odkładam i lecę do klientki, a ona mówi, żebym spokojnie dopił. Niemcy nas cholernie szanują. A ten cały PiS siarę robi. Lepiej niech już znajdą ten złoty pociąg – zaleca Jerzy.

Barometr na granicy

Grzegorz Szram, wiceprezes Stowarzyszenia Targowisk Miejskich w Słubicach, uważa, że miasto pierwsze odczuje gospodarcze skutki rządów PiS. – Granica jest jak barometr. Tu wszystko widać dużo wcześniej. Nikt na razie nie alarmuje, że euro skacze w górę, i z czym to się wiąże. My przypuszczamy, że powoli nadciąga kryzys – tłumaczy. Bo wyższy kurs euro wcale nie oznacza hossy dla kupców w dłuższym okresie. – Handel i gospodarka lubią ciszę i spokój. Skoki nie są dobre. Wyższe euro będzie skutkowało inflacją w Polsce. Podrożeją produkty, a kupcy muszą wystawiać ceny niższe niż te w Niemczech. Żeby Niemcy chcieli u nas w ogóle kupować – tłumaczy. Wyższe euro to iluzoryczny wyższy zarobek. Zwłaszcza że Niemcy zawsze mogą wymienić euro na granicy i kupować w złotówkach. – A gdyby wróciły nie daj Boże kontrole na granicy, oznacza to upadek wielu polskich i zagranicznych fabryk w Polsce. Nikogo nie stać na kilkugodzinne czekanie tirów na granicy. I nas też nie stać, żeby wierzyć, że niemiecki klient kilka razy w tygodniu będzie czekał w ogonku na moście – dodaje.

Bojkot Bałtyku?

Czesław Fiedorowicz, prezes Euroregionu Sprewa-Nysa-Bóbr, spotyka się nie tylko z niemieckimi politykami, ale ma także wielu przyjaciół w Niemczech. Nie potrafią zrozumieć, dlaczego Polska z roli lidera bloku wschodniego UE przechodzi do roli zamkniętego, odrębnego świata. – Niepokój Niemców wobec rządu PiS widać podwójnie. Oni nie tylko z niepokojem patrzą na oziębłe relacje na linii Szydło – Merkel, ale także widzą wpływ na wnętrze kraju. Jeśli partia rządząca sympatyzuje z ruchami narodowymi, podkreśla tę odrębność Polski na tle Unii, pobudza to także ruchy nacjonalistyczne w Niemczech. A te naprawdę mają mocne korzenie, zwłaszcza w Saksonii, w Dreźnie. Niemcy to widzą i zaczynają się bać. Bo polityka Polski wobec „obcych” odbije się rykoszetem na samych Polakach żyjących w Niemczech. Ktoś, kto zamyka swój kraj, nie może liczyć na otwartość poza nim. A pamiętajmy, że wschodnie landy, z których wyjechało wielu Niemców, są sfrustrowane. Łatwo zaognić konflikt – mówi Fiedorowicz. Przyznaje, że Niemcy interesują się tym, co piszą polskie gazety i pokazują telewizje. – I chyba największe oburzenie budzi w nich fakt przejęcia publicznej telewizji. Dla Niemców wolne media to podstawa demokracji.

Dietrich Schröder, dziennikarz „Markische Oderzeitung”: – Obawy wśród Niemców pogłębiają się. Niemcy wierzyli, że Unia jest na dobre i na złe. Teraz Polska staje do niej tyłem. Jawi się jako kraj niesolidarny. Gdyby do Polski napłynęły tysiące uchodźców z Ukrainy, nikt by Polski samej nie zostawił. To oczywiste, że obowiązuje umowa – tłumaczy. Przyznaje, że Niemcy zaczynają sceptycznie podchodzić do Polski. – Nie wiem, czy tak chętnie zaplanują wczasy nad Bałtykiem albo Kotlinie Jeleniogórskiej.

Hydraulicy, spawacze też się boją

Mariusz ma 40 lat, mieszka pod Świeckiem. Interes w Polsce szedł mu krucho. Sprzedawał kosmetyki, pracował w rzeźni. Pięć lat temu kolega Niemiec namówił go, żeby założył firmę budowlaną we Frankfurcie. Na początku brał małe zlecenia, ale szybko zdobył uznanie Niemców. Dziś łapie kontrakty nawet pod francuską granicą. Zatrudnia na etatach 30 pracowników. Wielu z nich pracuje tylko do czwartku i wraca do domu. Pensja ok. 2 tys. euro plus dodatki socjalne. – Rządów Kaczyńskiego boją się nie tylko Polacy przy samej granicy, chodzi o cały pas między Poznaniem, Wrocławiem i Szczecinem. Chodzi o kilka milionów ludzi, którzy pracują w Niemczech i robią tam biznes. Nie zrozumie tego wschodnia Polska i jej mieszkańcy. Nieuprzemysłowiona ma mniejsze związki z przemysłowymi Niemcami – tłumaczy. – Polacy czują strach przed samą izolacją, wypadnięciem z elitarnego klubu. Boją się skutków ekonomicznych i powrotu granicy na Odrze – wylicza. I zastrzega, że nie chodzi o biznesmenów w garniturach i pod krawatem, ale o zwykłych, prostych hydraulików, spawaczy, elektryków i tynkarzy. To kilkaset tysięcy fachowców. – Niemcy to 82-milionowy rynek pracy, 20-krotnie większa skala robót i inwestycji. Sektory budowlane, produkcyjne to branże gdzie permanentnie brakuje rzemieślników, specjalistów. W Niemczech rzemiosło to prawie religia. Jeśli ktoś ma umiejętności, dostanie gwarancję, że nie będzie nigdy bezrobotny. Niemiecki rząd sprzyja Polakom – zrobił ustawę o płacy minimalnej, mniej ludzi jest wykorzystywanych przez pośredników pracy, ZOLL sprawdza dosłownie każdą umowę o pracę. Mamy to teraz stracić? – pyta.

Koszmar granicy lat 90.

– Granica polsko-niemiecka z lat 90. to ponure przeżycie. Kolejki po osiem godzin, bałagan, bezsensowna biurokracja, leniwi polscy celnicy i powszechna korupcja. Gdyby miała wrócić, rzesza Polaków pracujących w Niemczech osiedli się po drugiej stronie granicy. Porządny specjalista zarabia w południowych Niemczech brutto nawet 13 euro, w Polsce pięć razy mniej. Kto wróci do kraju? Nikt – ocenia Mariusz.

Nie potrafi wyobrazić sobie potencjalnych sankcji dla Polaków pracujących w Unii. – Na to by nie pozwoliły przecież europejskie trybunały, ale przeciwko Polsce jako państwu już tak. Wtedy błędy rządu odczują zwykli ludzie – dodaje.

Polska jak Grecja?

Marcin pięć dni w tygodniu siedzi w Niemczech. Ogląda niemiecką telewizję. W każdych wiadomościach newsy o Polsce są numerem 1. – Wściekam się, jak Kaczyński mówi, że polscy dziennikarze donoszą. Niemcy niby głupi są, że mają nie widzieć, co się u nas dzieje? – mówi. – Pytają mnie: „Słuchaj, stary, co tam się u was dzieje, jak można znosić sądy, postawić polityka na czele prokuratury, z szaleńca zrobić ministra obrony i podsłuchiwać ludzi bez zgody sądu?” – opowiada.

Niemców przeraża polski nacjonalizm. Przemarsze polskich narodowców niemiecka telewizja chętnie porównuje ze wschodem Niemiec lat 90.

Marcin: – Niemcy coraz częściej mówią: dostali kilkadziesiąt miliardów euro z naszych podatków i zamiast iść na siódmą do pracy, maszerują ze szturmówkami. Dlaczego mamy wspierać taką Unię? Wolą 1,5 tys. euro więcej emerytury, niż dokładać do polskich dróg i lotnisk. Niemcy sparzyli się na leniwych Grekach. I coraz częściej widzą to lenistwo i butę w Polakach.

niemcy

wyborcza.pl