Podlasie, 02.03.2016

 

tvTrwam

patryk

„Wiadomości” o „przecieku”, ale ani słowa o tym, co w nim było. I nic o przyjaciółce Kaczyńskiego w PGE

 aleZnacznie
Renata Grochal, 02.03.2016

„Wiadomości” TVP. 03.02.2016 (screen: wiadomosci.tvp.pl/)

Z godnym podziwu uporem – kolejny dzień – reporter TVP nie zająknął się ani słowem o tym, jakie zarzuty stawia Komisja Wenecka PiS i prezydentowi (m.in. zablokowanie Trybunału Konstytucyjnego, łamanie zasad demokracji, praw obywatelskich i praworządności), a także o wskazaniach KW dla polskich władz.
 

„Wiadomości” TVP trzeci dzień z rzędu wałkowały w środę temat „przecieku” do „Wyborczej” wstępnej opinii Komisji Weneckiej w sprawie działań PiS wobec Trybunału Konstytucyjnego. Tym razem materiał wylądował na jedynce za sprawą wtorkowego listu ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiegodo sekretarza generalnego Rady Europy Thorbjoerna Jaglanda. Polski minister ma pretensje, że Jagland nie zareagował na ujawnienie przez „Wyborczą” projektu opinii Komisji Weneckiej w sprawie Polski, „nie podjął natychmiastowej reakcji w formie oświadczenia potępiającego przeciek i jego wykorzystanie do celów politycznych”. Ostrzegł, że „istotnie wpłynie to na zaufanie” między Polską a Radą Europy.

„Wiadomości” przytoczyły środową odpowiedź Jaglanda, w której ten przyznaje, że „niefortunnym było, iż dokument wyciekł wbrew swojemu zastrzeżonemu charakterowi”. Jednak namawia „wszystkich do poczekania na ostateczną opinię, która zostanie przyjęta na sesji Komisji Weneckiej, by zapobiec jej politycznemu wykorzystywaniu”.

Cytowany w materiale „Wiadomości” poseł PiS Jacek Sasin mówił, że nie jest przypadkiem, iż „przeciek” ukazał się w „Wyborczej”, która jest krytyczna wobec rządu. Ale dla równowagi dziennikarz nagrał także Jana Grabca z PO o tym, że „przeciek” nie był dobry, choć nie dziwi się dziennikarzom, iż docierają do ważnych dokumentów i je publikują.

„Wiadomości” poinformowały, że MSZ wystąpił o przełożenie publikacji opinii, która ma ukazać się w marcu – na czerwiec.

Z godnym podziwu uporem – kolejny dzień – reporter TVP nie zająknął się ani słowem o tym, jakie zarzuty stawia Komisja Wenecka PiS i prezydentowi (m.in. zablokowanie Trybunału Konstytucyjnego, łamanie zasad demokracji, praw obywatelskich i praworządności), a także o wskazaniach KW dla polskich władz.

Na dwójce „Wiadomości” zamieściły materiał o nieprawidłowościach w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. To chyba początek wyników audytów z czasów ośmioletnich rządów PO-PSL, których ujawnienie prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział z okazji 100 dni rządu. Reporter Bartłomiej Graczak poinformował, że z audytu wynika, że 2,3 mld złotych wydano na systemy informatyczne, które nie działają. 10 mln zł wydano na premie dla 83 dyrektorów departamentów.

– To kolejny przykład na to, że PSL to była sitwa, która nie dbała o polskiego rolnika – mówi cytowany w materiale minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel. Ludowcy bronią Agencji, a politycy PO zwracają uwagę, że o nieprawidłowościach informuje prezes Agencji z nadania PiS Daniel Obajtek, który sam jest podejrzewany o przyjęcie łapówki. Jednak reporter Bartłomiej Graczak komentuje, że „to PSL rządził Agencją przez osiem lat”.

W kolejnym materiale znowu Lecha Wałęsa i teczka „Bolka”. Tym razem „Wiadomości” cytują wypowiedzi byłego prezydenta dla włoskiego dziennika „La Repubblica”, który mówi, że materiały z teczki Kiszczaka zostały sfałszowane. A także o tym, że rząd chce wywołać wojnę domową i Wałęsa jest gotów stanąć na czele młodych i jeszcze raz poprowadzić ich do walki. Materiał kończy informacja o tym, że IPN zlecił ekspertyzę grafologiczną materiałów z teczki „Bolka”, co potrwa pół roku.

W „Wiadomościach” znalazła się także pierwsza od kilku dni informacja o „dobrej zmianie”, czyli że rodzice mogą od kwietnia składać w gminach wnioski o dodatek 500 zł na drugie i kolejne dziecko. Dziennikarze sprawdzili, na jakim etapie są przygotowania do wypłaty pieniędzy. W całym kraju tworzone są punkty, w których można będzie składać wnioski. Warszawa potrzebuje 100 dodatkowych pracowników do ich obsługi. Wnioski będzie można składać osobiście w punktach, na poczcie, a także przez internet. Z programu rocznie skorzysta ponad 2,5 mln rodzin, a na wypłaty zostanie przeznaczone w tym roku 17 mld zł.

Kolejny materiał dotyczył ostatnich dni kampanii w wyborach uzupełniających do Senatu na Podlasiu. Zdaniem reportera kandydatkę PiS Annę Marię Anders mocno wsparli politycy tej partii z Jarosławem Kaczyńskim na czele. Za to wsparcie dla kandydata PSL Mieczysława Bagińskiego (popieranego również przez PO i Nowoczesną) było słabe. We wtorek przyjechał na Podlasie szef ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz, ale – jak zauważają „Wiadomości” – lider PO Grzegorz Schetyna czy politycy Nowoczesnej w kampanię Bagińskiego prawie się nie angażowali. Być może dlatego, że to jest okręg PiS-owski i wynik wyborów jest właściwie przesądzony. „Wiadomości” zamieściły za to starą wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, że dla PiS wygrana w tych wyborach będzie sygnałem, iż Polacy popierają kierunek, w którym podąża Polska.

Ale znacznie ciekawsze jest to, czego „Wiadomości” w środę nie pokazały. W głównym programie informacyjnym TVP nie było ani słowa o tym, czym żyły we wtorek niemal wszystkie media, czyli o nieoczekiwanym awansie do rady nadzorczej energetycznego giganta spółki PGE Janiny Goss, przyjaciółki prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Goss nie ma doświadczenia w zarządzaniu energetyką, z nadania PiS zasiadała w radzie nadzorczej TVP. Za to – jak poinformowały „Fakty” TVN – pożyczyła prezesowi PiS 200 tys. złotych na leczenie matki, a ten wciąż nie oddał 80 tys. złotych.

Zobacz także

wiadomości

wyborcza.pl

 

Olejnik pyta, czy w Polsce rządzi Kaczyński. Staniszkis: Nie, w znacznym stopniu rządzi ta głodna posad masa

kospa, 02.03.2016

Prof. Jadwiga Staniszkis

Prof. Jadwiga Staniszkis (Fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta)

– To powinno być odczytane jako taka możliwość kompromisu wyprzedzającego, żeby dać możliwość zachowania twarzy – oceniła w TVN24 „wyciek” opinii Komisji Weneckiej prof. Jadwiga Staniszkis.
 

Projekt opinii Komisji Weneckiej polskie władze otrzymały w piątek, dzień później opublikowaliśmy go na łamach „Wyborczej”. Politycy PiS na początku podkreślali, że to tylko opinia, ale później zgodnie zaczęli oburzać się, że taki „przeciek” to „nadużycie zaufania, które pokładali w Komisji Weneckiej i Radzie Europy” (jak mówił wiceminister spraw zagranicznych Aleksander Stępkowski).

Polski MSZ chce wręcz, by związku z tym Komisja Wenecka przełożyła podjęcie decyzji w sprawie Polski na następne, a więc dopiero czerwcowe, posiedzenie. Wedle wcześniejszych ustaleń Komisja miała przyjąć ostateczną opinię na najbliższym posiedzeniu, czyli 11-12 marca.

„Przeciek” z Komisji Weneckiej, czyli „wyciągnięcie ręki do Polski”

– Bardzo poważnie traktuję ten przeciek, który jak mi się wydaje, jest takim wyciągnięciem ręki do Polski. Pamiętajmy, że na początku przyszłego tygodnia będzie posiedzenie TK oceniającego konstytucyjność tej PiS-owskiej nowelizacji. Być może w tym momencie jest to sygnał od Komisji Weneckiej, że jeżeli rząd zaakceptuje orzeczenie o ewentualnej niekonstytucyjności tych PiS-owskich decyzji, jeżeli prezydent zaprzysięgnie tych trzech wybranych legalnie, bo z tych dwóch nielegalnie wybranych już się PO wycofała, jeżeli trzech, którzy są zaprzysiężeni nadmiarowo, wycofa się, negocjując, że przy następnej możliwości, kiedy będą wygasały kadencje, oni znowu wrócą do tej puli, to bardzo poważny konflikt, który zlikwidował kotwicę demokracji, może być zażegnany i wtedy ten ostateczny komunikat Komisji Weneckiej będzie tak łagodny, że Polska go będzie mogła przyjąć – oceniła w TVN24 Jadwiga Staniszkis.

– Reakcja Polski na to stanowisko Komisji Weneckiej jest obserwowana także w USA. Poczucie, że Polska jest krajem nie tyle niebezpiecznym czy jakoś związanym z Moskwą, ale jak gdyby obcym cywilizacyjnie, ten stosunek do prawa, to eksponowanie woli politycznej, burzy zaufanie – podkreśliła.

I dodała: – To powinno być odczytane jako taka możliwość kompromisu wyprzedzającego, żeby dać możliwość zachowania twarzy.

Słowa Szczerskiego o KOD? „Kolejny przykład, jak bardzo…”

Staniszkis pytana była również o wypowiedzi polityków PiS o uczestnikach weekendowych marszów i wieców Komitetu Obrony Demokracji. Prezydencki doradca prof. Andrzej Zybertowicz mówił o „wojnie hybrydowej”, zaś Krzysztof Szczerski o tym, że KOD posługuje się mową nienawiści.

– Ta wypowiedź Zybertowicza była absurdalna. Pamiętajmy, że interes Moskwy leży w podzieleniu Europy, wspiera ruchy antyeuropejskie. A KOD ewidentnie stara się właśnie podkreślać europejskość Polski – oceniła Staniszkis. – Stawianie wszystkich, którzy krytykują, w jednej linii – na linii strzału jako zdrajców – pamiętam z czasów komunizmu. Nie powinno się używać takich argumentów – uważa Staniszkis.

– Znam dobrze Szczerskiego i bardzo go cenię. Myślę, że to jest kolejny przykład, jak bardzo pozostawanie w orbicie władzy ludzi dyscyplinuje i wymusza pewne wypowiedzi, których w normalnej sytuacji prawdopodobnie nigdy by nie sformułowali – dodała.

Staniszkis: W znacznym stopniu rządzi ta głodna posad masa

Staniszkis nie podoba się również obsadzanie stanowisk przez PiS, np. decyzja o odwołaniu dotychczasowych szefów stadnin w Janowie Podlaskim i Michałowie i zastąpieniu ich osobami, które nie mają z tym nic wspólnego.

– To jest przykre – mówiła. – W PiS są ludzie. Człowiek, który byłby lepszy od Jurgiela, kiedyś mnie prosił przez pośredników, żebym nawet nie wymieniała jego nazwiska, żeby mu nie zaszkodzić. Żałuję, że jest to prowadzone w ten sposób, że wraca ta kadra, która nie jest dostatecznie kompetentna.

Monika Olejnik pytała, czy w Polsce realnie rządzi Kaczyński? – Nie, myślę, że w znacznym stopniu rządzi ta głodna posad masa. Niewielu widać tam ludzi bezinteresownych, którzy ryzykują, mówiąc to, co myślą, tylko wszyscy oczekują jakiejś gratyfikacji. Albo się boją coś powiedzieć, żeby nie wypaść z gry. To oczywiście nie jest dobra sytuacja. Ona stanowi obciążenie dla samego Jarosława Kaczyńskiego – uważa Staniszkis.

Zobacz także

olejnik

przeciek

słowa

staniszkis

wyborcza.pl

 

Świat na opak

Magdalena Środa, 02.03.2016

Czy Jarosław Kaczyński wywalczy bratu Lechowi tytuł bohatera bohatera Sierpnia '80, Polski Podziemnej

Czy Jarosław Kaczyński wywalczy bratu Lechowi tytuł bohatera bohatera Sierpnia ’80, Polski Podziemnej (Fot. Wojciech Olkunik / AG)

Ludzkość odetchnęła z ulgą: Leonardo DiCaprio dostał Oscara. Czy podobne, sprawiedliwe zwycięstwo będzie udziałem Jarosława Kaczyńskiego? Czy uda mu się nagrodzić brata jako bohatera Sierpnia ’80, Polski Podziemnej, a może nawet powstania warszawskiego (bo na styczniowe to jednak był za młody)?
 

Sądzę, że tak. Koła rządowe i prezydenckie (ustami Jarosława Sellina) już głoszą, że Lech Kaczyński był drugim, ale za to „czystym” bohaterem Sierpnia ’80. Jeszcze trzeba wylać trochę pomyj na Wałęsę, by drugi Lech stał się pierwszym. Prezydent – jak wiadomo – podpisze i zadekretuje wszystko, o czym zadecyduje Jarosław.

Reforma edukacji jest prawie gotowa. Do zmiany faktów w podręcznikach szkolnych ochoczo zabierze się 1840 konsultantów minister Zalewskiej. Drobne modyfikacje historycznych fotografii – pestka. Robiono to whistorii wielokrotnie, zrobi się i dziś. IPN coś ujawni, coś zatai, coś puści do prasy, dokona selekcji materiałów i „dowody” gotowe.

Zdobycie marmuru, kamienia czy spiżu na pomniki? Marmur, kamień i spiż już czekają. Seryjna produkcja popiersi i wielkich sylwetek bohatera ruszy wkrótce pełną parą. I zapewne Kaczyński prześcignie w liczbie pomników Jana Pawła II. Bo partia tak zdecyduje, a prezydent podpisze. Każda mieścina, każde skrzyżowanie, każda wioska, szkoła, urząd będą miały co najmniej popiersie Lecha, brata Jarosława. Nieważne bohaterstwo, ważne pokrewieństwo. Zmieni się nazwy ulic, placów, zmieni się filmy dla dorosłych i bajki dla dzieci. Mając władzę, zmienić można wszystko. Czy pamięć też?

Jak pisał pierwszy historyk Herodot: „Trzeba mówić to, co było, i to, co jest”. Siła wspólnoty opiera się na jej pamięci, pamięć opiera się na faktach. Herodot poświęcił życie, by je badać i opisywać. „Bez ludzi, którzy chcą zaświadczać temu, co jest i co ukazuje się im, ponieważ jest, nie można sobie wyobrazić żadnej trwałości, żadnego trwania w istnieniu” – komentowała jego pracę Hannah Arendt.

Historię można różnie interpretować, można się kłócić o jej interpretacje, ale – zdawać by się mogło – nie o fakty. Bo nic nie wymaże tego, że 1 września 1939 r. to Niemcy napadły na Polskę, a nie odwrotnie, i że przywódcą strajku w sierpniu 1980 roku był Lech Wałęsa. Nie wymaże?

Fakty, mimo swojej oczywistości, są kruche, zwłaszcza wtedy, gdy zajmują się nimi politycy pracujący młotem, jak Kaczyński. Doświadczenie totalitaryzmów XX wieku pokazało, że z faktami można wiele zrobić. Choć jeszcze nie wszystko. Bo fakty mają swoich strażników. Trzeba wychowywać nowych.

Moje pokolenie uczyło się historii na wydawanych w podziemiu książkach Pobóg-Malinowskiego i na wykładach Uniwersytetu Latającego TKN. Trzeba do tego wrócić. Myślę, że najwyższa pora, by KOD prócz marszów zajął się pracą edukacyjną. Mamy doświadczenie, mamy (jeszcze) ekspertów i świadków historii. Do roboty, bo postawią nam świat na opak.

Zobacz także

diCaprio

wyborcza.pl

 

RODA, 2 MARCA 2016

Sienkiewicz o wypowiedzi Zybertowicza: Napuszcza ludzi na siebie, powinna być dymisja

20:07
Screenshot 2016-03-02 at 19.37.55

Sienkiewicz o wypowiedzi Zybertowicza: Napuszcza ludzi na siebie, powinna być dymisja

– Dziwię się, ze prof. Zybertowicz jeszcze pracuje – za państwowe pieniądze. Bo to jest wejście na ścieżkę szalenie niebezpieczną: sprowadza się do myślenia, że każdy, kto jest przeciwko władzy, jest tak naprawdę obcą agenturą. To napuszczanie ludzi na siebie, to ten rodzaj nieodpowiedzialności wobec własnego państwa, który powinien skutkować natychmiastową dymisją – mówił dziś w „Faktach po Faktach” Bartłomiej Sienkiewicz, odnosząc się do kontrowersyjnej wypowiedzi prof. Zybertowicza – doradcy prezydenta – o KOD jako potencjalnym elemencie wojny hybrydowej prowadzonej przez Rosję.

20:00
debata1

Anna Maria Anders nie wzięła udziału w debacie przedwyborczej kandydatów na Podlasiu

Kandydatka Zjednoczonej Prawicy Anna Maria Anders nie wzięła udziału w debacie przedwyborczej kandydatów na Podlasiu zorganizowanej przez TVP3 w Białymstoku. Kampania potrwa do piątku. W czwartek Podlasie po raz kolejny odwiedzi Jarosław Kaczyński, który planuje 3 spotkania w okręgu.

300polityka.pl

Wiemy, na co fundacja Rydzyka dostała 200 tys. zł z MSZ. „Pierwsze tego typu miejsce w Polsce”

lulu, 02.03.2016

Projekt kaplicy

Projekt kaplicy (radiomaryja.pl / Agencja Gazeta)

1. W Toruniu powstanie kaplica dla Polaków ratujących Żydów w czasie II wojny
2. Na ten projekt fundacja o. Rydzyka dostała dofinansowanie z MSZ
3. To część świątyni budowanej przez Rydzyka z datków wiernych
4. Duchowny wydał w tej sprawie oświadczenie – pisze o atakach na fundację

 

200 tys. zł otrzyma fundacja Lux Veritatis z MSZ. O tej sprawie informowaliśmy w środę.

Fundacja ojca Rydzyka z dotacją z MSZ. Wcześniej zmieniono warunki konkursu >>>

Dodano wątek religijny

Ministerstwo dofinansuje projekt Lux Veritatis pod hasłem „By pamięć o nich trwała” w ramach konkursu „Współpraca w dziedzinie dyplomacji publicznej 2016”.

Organizacje pozarządowe zwracały uwagę, że po tym jak PiS doszedł do władzy, warunki konkursu nagle zmieniono. Jak? W regulaminie dodano, że projekty powinny promować Polskę „w aspekcie 1050. rocznicy Chrztu Polski i w kontekście Światowych Dni Młodzieży 2016” oraz odnosić się do „chrześcijańskiej tożsamości”. Była też mowa o solidarności i tolerancji.

Dofinansowanie przyznano 36 projektom. Łączenie dostaną 3,9 mln zł. Najwyższe i największe możliwe (200 tys. zł) dostała właśnie fundacja o. Rydzyka.

Kaplica w hołdzie Polakom

Na co pójdą te pieniądze? Między innymi o to zapytaliśmy o to MSZ już w środę. Odpowiedź otrzymaliśmy dziś.

„W Toruniu w maju 2016 r. oddana zostanie Kaplica Pamięci, będąca pomnikiem ku czci Polaków ratujących Żydów w czasie II wojny światowej. Na jej granitowych ścianach wyrytych zostanie 1059 imion i nazwisk Polaków, którzy ponieśli śmierć za pomoc udzieloną Żydom w czasie okupacji niemieckiej. Każde z umieszczonych nazwisk zostało gruntownie zweryfikowane, w tym także w oparciu o archiwa izraelskie.

Będzie to pierwsze w Polsce tego typu miejsce pamięci. Dzięki realizacji projektu ukształtowana na przestrzeni wieków w Polsce symbioza chrześcijańskiej tożsamości, wolności, solidarności i tolerancji będzie popularyzowana w krajach Europy i świata” – czytamy w odpowiedzi resortu.

Dlaczego dofinansowano ten projekt? „Według oceny Komisji jest oryginalny i interesujący” – uzasadnia MSZ.

Część nowej świątyni w Toruniu

Sama Kaplica Pamięci już powstała w świątyni budowanej przez ojca Rydzyka w Toruniu. We wrześniu 2015 roku odbyła się tam pierwsza msza św. Fundacja nadal jednak zbiera nazwiska osób, które miałyby zostać wyryte na jej ścianach.

Radio Maryja w 2014 roku uzyskało błogosławieństwo papieża dla projektu – o czym informowało na swojej stronie internetowej.

Rekomendacja komisji, ale decyzja ministra

Na pytanie, dlaczego nagle zmieniono warunki konkursu, nie uzyskaliśmy z ministerstwa odpowiedzi.

W przesłanym do naszej redakcji komunikacie resort zapewnia, że dołożył starań, by decyzja o przyznaniu pieniędzy nie była podejmowana jednoosobowo. Przyznaje jednak, że ostateczny głos w sprawie miał jeden z wiceministrów.

„Decyzja nie była podejmowana jednoosobowo lecz kolegialnie?, przez Komisję konkursową licząca 22 członków. Każdy wniosek, oprócz niezależnej oceny 2 ekspertów, był referowany i dyskutowany na forum komisji. (…) Komisja przedstawia ranking projektów z rekomendacją do finansowania właściwemu wiceministrowi spraw zagranicznych, który podejmuje ostateczną decyzję (jest to konkurs Ministra; komisja ma rolę doradczą)” – informuje MSZ.

Ojciec Rydzyk komentuje

W sprawie dotacji zabrał też głos ojciec Rydzyk. W środę wieczorem wydał specjalne oświadczenie, w którym pisze o atakach „liberalno-lewicowych mediów” na fundację.

– Ostatnio dowiaduję się z mediów mętnego nurtu, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych przyznało Fundacji „Lux Veritatis” 200 tys. zł na projekt: „By pamięć o nich trwała” – czytamy w komunikacie. – Pragnę zaznaczyć, że nawet jeśli Fundacja otrzyma te 200 tys. zł. to jest to najwyżej 1/10 kosztów tej Kaplicy Pamięci o pomordowanych Polakach za pomoc współobywatelom Żydom. Prócz tych prawie 1200 nazwisk ofiar, które zamieścimy w kaplicy pragniemy uwiecznić ponad 40 tys. nazwisk ludzi, których odkryliśmy i udokumentowaliśmy, że pomagali Żydom.

– Fundacja „Lux Veritatis” zbudowała Kaplicę Pamięci bohaterów Polaków – męczenników, których podczas II wojny światowej zabili w Polsce Niemcy za ratowanie Żydów. Nie upamiętniły tych męczenników żadne rządy dotychczas, żadne organizacje. Po prawie sześćdziesięciu siedmiu latach od tamtych czasów podjęliśmy się trudu przygotowania dokumentacji i upamiętnienia tych męczenników. Nad tą dokumentacją pracuje już parę lat kilka osób – wyjaśnia Rydzyk.

Waszczykowski: Byli lepsi

Jak podaje Telewizja Trwam, sprawę skomentował też szef MSZ, Witold Waszczykowski. – Ta Fundacja wygrała bo okazała się lepsza. Konkurs był otwarty dla wszystkich fundacji, które przedstawiały takie projekty. Komisja konkursowa składała się z kilkudziesięciu osób i zdecydowano o wyborze tej fundacji i nie ma tutaj żadnego podtekstu, żadnego drugiego dna i żadnego spłacania zobowiązań – cytuje TV Trwam.

wiemy

gazeta.pl

 

jeśli

Oglądalność „Wiadomości” leci na łeb na szyję. Kolejny duży spadek widowni

lulu, 02.03.2016

„Wiadomości”, poświęciły ratingowi S&P tylko kilka sekund (TVP1 (kadr))

1. O 470 tys. widzów spadła w lutym oglądalność „Wiadomości” TVP 1
2. Spadek jest większy niż w styczniu, kiedy wyniósł on 410 tys. osób
3. Pierwszy raz od wielu miesięcy „Fakty” TVN miały więcej widzów

 

Dane dotyczące oglądalności podał serwis Wirtualne Media. Powołuje się na opracowanie Nielsen Audience Measurement, w którym porównano oglądalność z lutego 2016 r. z lutym 2015 r. Z badania wynika, że „Wiadomości” odnotowały największy spadek widowni wśród programów informacyjnych.

Pierwsze miejsce w rankingu tych programów zajmuje, tak jak przed rokiem, „Teleexpress” TVP1. W lutym oglądało go średnio 3,97 mln widzów. To 9,55 proc. (420 tys. osób) mniej niż w lutym 2015 roku.

„Fakty” przegoniły „Wiadomości”

Na drugie miejsce wysunęły się „Fakty” TVN. Jako jedyne wśród programów informacyjnych odnotowały wzrost. Oglądalność na antenie TVN wzrosła w lutym 2016 r. o 0,41 proc. (15 tys. osób) w porównaniu do zeszłego roku i wyniosła 3,54 mln widzów.

„Fakty” są emitowane też na antenie TVN24 Biznes i Świat. Na obu antenach oglądalność w lutym wyniosła 3,71 mln osób. To o 5,5 proc. (220 tys. osób) mniej niż przed rokiem, kiedy program był nadawany też na TVN24.

Jak informują Wirtualne Media, na trzecie miejsce w zestawieniu spadły „Wiadomości” TVP1, które rok temu były zajmowały drugą pozycję. W lutym straciły 12 proc. widzów (470 tys. osób) w porównaniu z zeszłym rokiem. Średnia oglądalność wyniosła 3,44 mln.

Kolejny duży spadek

To kolejny gorszy miesiąc dla tego programu. W styczniu pisaliśmy, że oglądalność spadła o 410 tys. w porównaniu ze styczniem 2015 r.

Zmiany w TVP

W styczniu fotel prezesa TVP objął Jacek Kurski. W „Wiadomościach” przeprowadzono duże zmiany. W ich wyniku zwolnionych została duża część prezenterów oraz wydawców i reporterów. Stanowisko szefa serwisu stracił Piotr Kraśko, a w jego miejsce pojawiła się Marzena Paczuska.

Obecnie „Wiadomości” są prowadzone przez Danutę Holecką, Krzysztofa Ziemca i Michała Adamczyka.

oglądalnośćWiadomości

gazeta.pl

 

Obrona Antoniego Macierewicza czy gorsza armia? Po co nam 46 tys. żołnierzy obrony terytorialnej?

Paweł Wroński, 02.03.2016

Minister obrony narodowej Antoni Macierewicz podczas ćwiczeń organizacji proobronnych. Warszawa-Wesoła, 30 stycznia 2016 r.

Minister obrony narodowej Antoni Macierewicz podczas ćwiczeń organizacji proobronnych. Warszawa-Wesoła, 30 stycznia 2016 r. (ANDRZEJ HULIMKA)

Wbrew obawom obrona terytorialna raczej nie będzie początkiem bojówek PiS, ale jej tworzenie może zagrozić modernizacji technicznej naszej armii.
 

Pracownicy agencji ochrony Fenix stali się przed miesiącem bohaterami nacjonalistycznego internetu, kiedy „bohatersko” aresztowali w Zgorzelcu obywatela Syrii. Okazało się, że Syryjczyk nie był islamskim terrorystą, legalnie przebywał w Polsce, ale dzielni ochroniarze idą dalej. Chcą tworzyć w swoim mieście Gwardię Narodową. Być może w przyszłości wejdą do jednej z kompanii obrony terytorialnej. Według zamierzeń MON ma ich być 380 – po jednej w każdym powiecie. Łącznie 46 tys. żołnierzy.

Publicyści obawiają się, że włączenie do OT takich miłośników broni i strzelania jak „obrońcy Ojczyzny” ze Zgorzelca, rekonstruktorów, kiboli i uczestników grup przetrwania może w przyszłości zmienić ją w bojówki, które szef MON Antoni Macierewicz wykorzysta do „obrony rządu”. Moim zdaniem ujęcie organizacji paramilitarnych w karby dyscypliny wojskowej ogranicza to niebezpieczeństwo.

W ciągu ostatnich lat ujawnił się, szczególnie wśród części młodych ludzi, kult wojska, dyscypliny, siły, często podszyty nacjonalistyczną ideologią. Te grupki już są, organizują się. W przeszłości tacy młodzi ludzie podlegali poborowi wojskowemu, w PRL szczególnie dolegliwemu. Dwa lata służby plus systematyczne ćwiczenia rezerwistów były w stanie większość z nich wyleczyć z militarnych ciągot. Teraz tworzenie formacji OT może być próbą okiełznania żywiołu.

Niewykluczone, że min. Macierewicz z pomocą OT chce stworzyć sobie polityczno-militarne zaplecze. Wielu działaczy paramilitarnych jest blisko PiS, a wielu idzie jeszcze bardziej na prawo.

Żadnych oficjalnych planów jeszcze nie pokazano, ale z wypowiedzi Macierewicza i jego współpracowników wynika, że przez OT chcą włączyć młodych zafascynowanych wojskowością i organizacje paramilitarne w struktury wojska. Przy dowództwie generalnym ma powstać Inspektorat OT, a niżej dowództwa OT w województwach i powiatach. Te jednostki mają podlegać wojskowym regulaminom i dyscyplinie.

To narzuca istotne ograniczenia. Siły zbrojne są ponadpartyjne. Użycie ich wewnątrz kraju byłoby złamaniem konstytucji i zasad demokratycznego państwa mającym cechy zamachu stanu. Nie wiem, czy uspokoi to tych, którzy obawiają się, że Macierewicz tworzy swoje wojska wewnętrzne. Innym problemem jest to, czy koncepcja tworzenia OT jest sensowna.

Czy OT nas obroni

Podczas listopadowego posiedzenia sejmowej komisji obrony Antoni Macierewicz zadeklarował utworzenie trzech brygad OT jeszcze w tym roku. Koszt to 300-350 mln zł. Przedstawiciele MON przekonywali posłów, że utrzymanie brygady OT jest trzykrotnie tańsze niźli standardowej brygady zmechanizowanej. Zapomnieli dodać, że jej wartość bojowa jest raczej znikoma.

Formalnie nowe brygady mają przeciwdziałać formom wojny hybrydowej. Tylko że z punktu widzenia prowadzenia wojny hybrydowej na naszym terytorium skuteczniejsze będą jednostki policji i antyterroryści. W Polsce nie ma zaplecza dla wojny hybrydowej w postaci dużych grup narodowościowych czy religijnych kwestionujących przynależność do naszego państwa.

O skuteczności OT najlepiej przekonywało seminarium zorganizowane w 1998 r. przez ówczesnego propagatora koncepcji Bronisława Komorowskiego, wtedy szefa sejmowej komisji obrony. Pamiętam wystąpienie dr. Kazimierza Pindela, jednego z teoretyków OT, który z żarem opowiadał, jak w 1939 r. do nogi została wybita Brygada Morska Obrony Narodowej i Koronowski Batalion OT.

Przerażony Komorowski prosił, by prelegent podał bardziej konstruktywne i mniej krwawe przykłady.

Za czasów AWS-UW obrona terytorialna została powołana, ale długo nie przetrwała. Ostatnie jednostki, w których – jak się okazało – panował nieopisany bałagan, a dyscyplina była pod psem, rozwiązał minister Bogdan Klich (PO), który następnie próbował tworzyć w ich miejsce Narodowe Siły Rezerwowe.

Propagatorem obrony terytorialnej, m.in. na łamach „Wyborczej”, był w 2000 r. Jan Nowak-Jeziorański, słynny kurier AK i dyrektor Radia Wolna Europa. Nawiązywał do tradycji Armii Krajowej. Ówczesna koncepcja OT zakładała bowiem, że te jednostki po wkroczeniu wroga będą kontynuowały wojnę partyzancką. Chyba jednak nie po to Polska wstąpiła do NATO, aby musiała prowadzić najkrwawszą i militarnie zupełnie nieefektywną w naszych warunkach formę oporu.

Stare czołgi i BWP

Wszystko wskazuje na to, że wedle obecnej koncepcji (ostateczna powstanie w marcu) wojska OT traktowane będą jak jednostki wspierające wojska operacyjne, przesuwające się wraz z profesjonalnymi siłami zbrojnymi. Miałyby być wyposażone w ciężki sprzęt starszego typu, na przykład stare czołgi T-72 i transportery BWP. Pytanie, czy to nadal będzie obrona terytorialna, której istotą jest obrona własnego miasta, gminy. W dodatku nie wiadomo, czy będzie wprowadzona koncepcja „utajonych struktur” prowadzących wojnę partyzancką, jak zakładał teoretyk OT płk Józef Marczak, wykładowca AON.

Jeśli tak by się stało, to członkowie OT z punktu widzenia prawa międzynarodowego byliby traktowani jak terroryści. Mam nadzieję, że MON zrezygnuje z tego elementu koncepcji.

Zagrożenie dla modernizacji

Koncepcja OT ma zalety: jest to forma budowania rezerw dla sił zbrojnych, zwiększa potencjał państwa w przypadku klęsk żywiołowych, zagospodarowuje zainteresowanie części patriotycznej młodzieży działalnością proobronnościową.

Podstawową jej wadą jest to, że może zagrozić programowi modernizacji sił zbrojnych. Utrzymanie tak dużych sił, których członkowie ćwiczą weekendowo czy raz w miesiącu, nie pozostanie bez wpływu na możliwości finansowe MON.

Na razie ministerstwo pod kierownictwem Antoniego Macierewicza podjęło tylko dwie decyzje o charakterze promodernizacyjnym. Obie negatywne. MON torpeduje zakup śmigłowców Caracal, a kluczowy dla bezpieczeństwa Polski program budowy obrony antyrakietowej i przeciwlotniczej wyraźnie utknął. Przyjęto co prawda program modernizacji czołgów Leopard, ale przygotowany przez poprzedników.

Jedyna do tej pory decyzja inwestycyjna MON Macierewicza to zakup węgla za ponad 200 mln zł z upadających śląskich kopalni. Ma „wzmocnić nasze rezerwy strategiczne”.

Na ile zakup węgla przez MON wspiera obronność? Być może o tyle, o ile obrona terytorialna w przygotowywanym kształcie.

Zobacz także

macierewicz

wyborcza.pl

 

Jak uratować strefę Schengen? Ile będzie kosztować jego rozpad?

Tomasz Bielecki, Bruksela, 02.03.2016

Strefa Schengen może nie wytrzymać sytuacji politycznej w Europie

Strefa Schengen może nie wytrzymać sytuacji politycznej w Europie (WOLFGANG RATTAY / REUTERS / REUTERS)

Bruksela desperacko próbuje ocalić Europę bez granic. Zaproponowała 700 mln euro pomocy dla Grecji i innych krajów przygniecionych kryzysem uchodźczym. Komisja Europejska oszacowała też koszt rozpadu Schengen.
 

Grecja jest od ponad pół roku główną bramą dla uchodźców ciągnących do Europy – płyną na greckie wyspy z Turcji, by potem lądem przez Bałkany dostać się na bogatą północ UE, czyli głównie do Niemiec. Od początku stycznia do Europy przez morze dotarło 134 tys. przybyszów, z czego 124 tys. do Grecji. Sęk w tym, że ostatnio kraje na drodze z Grecji do Niemiec mocno przymknęły granice.

Dwa tygodnie temu Austria ustaliła dzienny limit przyjmowanych wniosków azylowych (80) oraz ludzi przepuszczanych tranzytem do Niemiec (3200). Tuż potem kraje na bałkańskim szlaku ogłosiły, że będą przepuszczać tylko po 500 migrantów na dzień (i tylko Syryjczyków oraz Irakijczyków). Do Grecji jednak w ostatnim tygodniu przypływało średnio ponad 2000 migrantów dziennie. Wedle szacunków rządu w Grecji jest już teraz około 27 tys. ludzi czekających, by wydostać się na północ, a zakorkowanie granicy grecko-macedońskiej przez Skopje zwiększa z dnia na dzień tę liczbę.

– Czasy są wyjątkowe, dlaczego musimy podwoić wysiłki, by uniknąć dalszego pogorszenia się sytuacji – apelował wczoraj komisarz UE ds. humanitarnych Chrisots Stylianides. Według niego od 12 do 15 tys. uchodźców i imigrantów, którzy są w Grecji, już teraz potrzebuje pilne pomocy humanitarnej. Dlatego Komisja Europejska zaproponowała wczoraj 700 mln euro w ciągu 3 lat (zgodę musi dać europarlament i kraje UE) z budżetu UE na nadzwyczajną pomoc humanitarną w granicach UE. Pieniądze mają trafić przede wszystkim na zaspokojenie podstawowych potrzeb uchodźców, którzy docierają do Grecji.

– Wsparcie ma być dostępne natychmiast, by zapewnić żywność, schronienie czy też czystą wodę dla uchodźców – powiedział komisarz Stylianides. Pomoc mogłaby być udzielana także w gotówce i talonach, które otrzymywaliby uchodźcy.

Oferta Komisji Europejskiej to mniej, niż chcieli Grecy. Ateny, jak nieoficjalnie potwierdzono wczoraj w Brukseli, zwróciły się o blisko 500 mln euro tylko w tym roku. Te środki miałyby zostać przeznaczone na zakwaterowanie 50 tys. uchodźców w obozach przejściowych oraz dalszych 50 tys. w tanich hotelach. Niewykluczone, że Unia znajdzie wkrótce i te większe pieniądze. Strach przed ciężkim kryzysem humanitarnym w Grecji jest tak wielki, że Komisja Europejska po cichu pracuje nad szybką reformą swego biura pomocy humanitarnej ECHO, by – w przeciwieństwie do obecnych zasad – mogło pomagać także krajom UE (czyli Grecji), a nie tylko potrzebującym poza Unią.

Potężna fala uchodźców (głównie z Syrii) już od kilku miesięcy chwieje strefą Schengen – obecnie jej siedem krajów prowadzi kontrole na części swych granic. W Brukseli dominuje przekonanie, że – jeśli nie będzie rychłego spadku liczby imigrantów – wydarzenia najbliższych paru tygodni mogą doprowadzić do upadku Schengen.

Dokument Komisji Europejskiej, do którego dotarła „Wyborcza”, szacuje koszt rozpadu Schengen dla gospodarki UE na 7-18 mld euro rocznie (0,05-0,13 proc. unijnego PKB). Ten tekst, który Bruksela zamierza opublikować w najbliższych dniach, wymienia Polskę, Niemcy i Holandię jako kraje, które stracą najwięcej. Dodatkowe wydatki z racji kosztowniejszego transportu drogowego (kontrole graniczne, kolejki na przejściach) w przypadku Polski wyniosłyby 500 mln euro rocznie.

Komisja Europejska chce ratować Schengen, popychając kraje Unii m.in. do szybszego przyjęcia i wdrożenie wspólnej unijnej straży granicznej. Ta straż miałaby zacząć działać już jesienią tego roku, a – w optymistycznym scenariuszu kreślonym przez Brukselę – kontrole na granicach wewnętrznych Schengen miałby zostać zniesione w listopadzie. Z kolei w pesymistycznym scenariuszu Komisja Europejska da w maju zielone światło na przedłużenie tych kontroli nawet o dwa lata. To oznaczałoby też de facto wyrzucenie Grecji z Schengen.

Gdyby Grecja została odcięta granicami, a uchodźcy nie zaczęliby masowo podążać np. w stronę Albanii i potem Włoch, to – jak przekonują brukselscy zwolennicy tego rozwiązania – wzrosłyby szanse na skuteczność unijnego rozdzielnika 160 tys. uchodźców. Dotychczas stanowcza większość z nich nie czekała w Grecji na przydział do któregoś z krajów Unii, lecz na własną rękę zmierzała przez zachodnie Bałkany ku Niemcom. Teraz rozdzielnik – przekonują zwolennicy „zakorkowania” Grecji – stałby się bardzo atrakcyjnym sposobem na wydostanie się z tego kraju. Polska zgodnie z rozdzielnikiem powinna przyjąć ponad 7 tys. ludzi do połowy 2017 r.

Bruksela i Berlin wciąż widzą szanse na ratunek Schengen w ugodzie z Ankarą, która miałaby zacząć hamować falę uchodźców płynących do Grecji w zamiana za pieniądze, obietnice zniesienia wiz dla Turków oraz przesiedlenia części uchodźców bezpośrednio z Turcji do krajów UE. To będzie tematem szczytu UE-Turcja w ten poniedziałek. Szef Rady Europejskiej Donald Tusk podróżuje w tych dniach po krajach szlaku bałkańskiego, a w czwartek i piątek będzie w Ankarze i Stambule. – Zadeklarowaliśmy gotowość podpisania porozumienia o readmisji z 14 krajami Unii – poinformował w środę rzecznik tureckiego ministerstwa spraw zagranicznych. To dla UE optymistyczny znak, bo readmisja umożliwiłaby szybsze przejmowanie przez Turków migrantów odesłanych przez UE.

Zobacz także

poznaliśmy

wyborcza.pl

 

Hodowla koni to nie zabawa!

Anna Szuster, z domu Kłoczowska, 02.03.2016

Stadnina koni w Michałowie

Stadnina koni w Michałowie (Fot. Paweł Małecki / AG)

Jako patriotka i wielka miłośniczka polskiej, starej tradycji, w którą wpisuje się także hodowla koni proszę panią o chwile refleksji, aby całe społeczeństwo mogło uwierzyć w hasło Prawa i Sprawiedliwości – „Dobra zmiana”.
 

Szanowna pani premier Beata Szydło

Mam 90 lat. Jestem kombatantką Armii Krajowej i pochodzę ze starej, polskiej rodziny od wieków zajmującej się hodowlą koni. Mój ojciec był po wojnie dyrektorem Stad Ogierów w Drogomyślu i w Łącku.

W 1955 roku władza komunistyczna odwołała mego ojca ze stanowiska dyrektora SO w Łącku jako „wroga klasowego” i powierzyła tę funkcję partyjnemu masztalerzowi z ukończonymi pięcioma klasami szkoły podstawowej.

Nie wyobraża sobie pani premier jakie fatalne skutki hodowlane przyniosła ta decyzja. Decyzje kompletnego amatora przyniosły potworne straty, także finansowe.

Konia wychowuje się przez cztery lata. Najpierw dobiera się starannie ogiera do klaczy. Potem 11 miesięcy klacz chodzi źrebna. Następnie źrebaka przez 6 miesięcy trzyma się przy matce. Potem okres odsadka – młodzieńczy i wreszcie od trzeciego roku rozpoczyna się pracę, a po czwartym dopiero widać co z niego wyrosło.

To trudna i pełna poświęceń praca od masztalerza po dyrektora – hodowcę. Nie wystarczy sama dobra wola i chęci. Tam nie ma miejsca na eksperymenty lub zabawę w hodowlę!

Decyzja pani urzędników z Agencji Rolnej odwołująca zasłużonych hodowców przypomniała mi te straszne chwile z naszej historii, kiedy nie fachowość, a legitymacja partyjna decydowała o sprawowaniu jakiejś funkcji.

W swojej kampanii i przy każdej okazji powtarza pani premier hasło: „Dobra zmiana”. Niestety w tym wypadku jest to „fatalna zmiana”.

Podejmowaniem takich decyzji zapewne podlegli pani urzędnicy chcą się przypodobać nowo wybranej władzy? Ale to już kiedyś było i skończyło się dla Polski fatalnie.

Szanowna Pani premier,

to nie wstyd przyznać się do popełnionego błędu. To nie wstyd naprawić go.

Jako patriotka i wielka miłośniczka polskiej, starej tradycji, w którą wpisuje się także hodowla koni proszę panią o chwile refleksji, aby całe społeczeństwo mogło uwierzyć w hasło Prawa i Sprawiedliwości – „Dobra zmiana”.

W tym wypadku daje się zauważyć tylko „partyjna zmiana”, takiej jakiej doświadczyła moja rodzina od komunistów.

Z wyrazami szacunku

p.s. Pozwalam sobie wysłać to pismo drogą listu otwartego, ponieważ czas w tej sprawie ma ogromne znaczenie.

paniPremier

wyborcza.pl

 

MSZ zwróciło się do Komisji Weneckiej o wydanie opinii w późniejszym terminie

WB, PAP, 02.03.2016

Szef MSZ Witold Waszczykowski

Szef MSZ Witold Waszczykowski (Fot. Sławomir Kamiński/ Agencja Gazeta)

1. Wiceszef MSZ rozmawiał z sekretarzem Rady Europy
2. Złożył tam wniosek by Komisja Wenecka wydała opinię ws. TK później
3. Wcześniej szef MSZ pisał do RE o „nadużytym zaufaniu” strony polskiej

 

Wiceszef MSZ poinformował, że zwrócił się do sekretarza generalnego Rady Europy, by Komisja Wenecka wydała opinię ws. zmian w Trybunale Konstytucyjnym w późniejszym terminie

„Nadużyte zaufanie”

Wiceszef MSZ Aleksander Stępkowski przeprowadził serię rozmów w Strasburgu i przypomniał, że szef MSZ Witold Waszczykowski skierował list do sekretarza Rady Europy Thorbjoerna Jaglanda. List jest reakcją na upublicznienie w mediach projektu opinii Komisji Weneckiej na temat zmian ustawowych dotyczących Trybunału Konstytucyjnego.

– W związku z ambarasującym wydarzeniem, jakim było upublicznienie projektu opinii Komisji Weneckiej, minister Waszczykowski dał wyraz temu, że zostało nadużyte zaufanie, które pokładaliśmy w Komisji Weneckiej i Radzie Europy. Przypomnieliśmy, że ta procedura jest procedurą niejawną. W związku z czym mamy prawo czuć, że nasze zaufanie, którym obdarzyliśmy Radę Europy – powiedział wiceminister.

Dodał, że rozmawiał z sekretarzem generalnym RE na temat tego, jakie konsekwencje ten incydent będzie miał dla dalszej współpracy z Komisją Wenecką.

„Zakończyć emocjonalną dyskusję”

Z wcześniejszych deklaracji Stępkowskiego wynika, że MSZ dążył do „niezwłocznego” przedstawienia stanowiska sekretarza Jaglanda w sprawie Komisji Weneckiej.

– Trudno nie odnieść wrażenia, że ze strony Rady Europy próbuje się tę sprawę zbagatelizować. Nie możemy się na to zgodzić. Minister Waszczykowski występował do Komisji Weneckiej w tym celu, żeby emocjonalną dyskusję medialną zakończyć i zastąpić merytoryczną dyskusją prawniczą. Tworzenie z roboczego materiału tematu dyskusji publicznej uniemożliwia osiągnięcie tego celu. Rekomendacja sekretarza Jaglanda i Komisji Weneckiej miała ten sam cel, co potwierdził w rozmowie ze mną – zaznaczył wiceminister.

„Opinia jako instrument polityczny”

Szef MSZ w piśmie z 29 lutego do sekretarza Rady Europy zwrócił uwagę na – jak napisał – „niefortunne zdarzenie, które miało miejsce w ramach współpracy pomiędzy rządem RP a Komisją Wenecką Rady Europy”.

Waszczykowski pisze też m.in., że jest „głęboko zaskoczony, że Komisja Wenecka nie podjęła odpowiednich kroków, by uniknąć wykorzystania opinii jako instrumentu politycznego do atakowania rządu, będącego lojalnym członkiem Rady Europy”.

mszDo

rozpaczliwa

 

komisjaWenecka

gazeta.pl

 

Żelichowski: Wiosną zrobi się gorąco

Krystyna Naszkowska, 02.03.2016

Stanisław Żelichowski

Stanisław Żelichowski (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Jest przygotowywany atak frontalny na część kierownictwa PSL. Będzie robiony lincz polityczny. Wkrótce paru naszych działaczy zostanie oskarżonych.
 

KRYSTYNA NASZKOWSKA: Macie jakąś strategię walki z PiS? Czy liczycie na przeczekanie, siedzicie na przyzbie i czekacie, aż pogrzeb PiS przejdzie wam przed nosem?

STANISŁAW ŻELICHOWSKI: Nie, nie. My znamy swój elektorat. Nie atakujemy, bo rozumiemy chłopską mentalność. Chłop posieje i czeka, co mu urośnie. I na razie posiał, głosując na PiS. Gdybyśmy tak od razu zaatakowali, to moim zdaniem wzmocniłoby to PiS. Bo na wsi by mówiono: jeszcze nie dali im szansy, piorun wie, czy to wyjdzie, czy nie wyjdzie, a może wyjdzie, a już krzyczą, że nie! Trzeba pewien czas dać, by sami zobaczyli, co znaczą rządy PiS. W tej chwili byłoby za wcześnie, naprawdę byśmy tylko umocnili PiS. Na jesieni zrobimy sobie kongres, policzymy się, musimy rozwiązać parę swoich problemów.

Jakich?

– W czasie ostatnich wyborów, według wstępnych badań, które zleciliśmy, tylko ok. 70 proc. naszych członków poszło do wyborów, a reszta nie poszła. Część tych, co poszła, pewnie jeszcze zagłosowała na PiS, mamy więc pewien problem. Musimy umocnić firmę i zaczekać na kolejne potknięcia PiS. Tych potknięć będzie masa. Choćby taka rzecz, o której się w tej chwili nie mówi, a która coraz bardziej jest widoczna – otóż, myśmy dobrze znieśli embargo nałożone przez Rosję na naszą żywność, bo wielkopo- wierzchniowe sklepy kupowały polską żywność i sprzedawały w swoich sieciach w całej Europie. Teraz, kiedy rozmawiamy z szefami tych dużych sieci handlowych, to oni mówią: jeżeli mamy płacić podatek od obrotu, to za jakie grzechy mamy wozić tę waszą żywność po całej Europie?! Więc jeżeli chłop zostanie teraz z nadwyżką produkcji, to pojawią się kolejne problemy. Wielu rolników wzięło kredyty, kupiło maszyny. Jeżeli nie ma dopłat, a bank żąda zapłaty rat kredytowych, rodzi się potworna frustracja.

Są też już wyraźne sygnały z Komisji Europejskiej, która po tych wszystkich sprawach związanych z uchodźcami szuka, gdzie można, pieniędzy. Jestem pewien, że będzie ich szukała także u nas, w tym, co przyznała rolnikom na dopłaty. Na wiosnę zjadą tu rzesze kontrolerów, by sprawdzić prawidłowość wypłat dla rolników.

Będą się mieli do czego przyczepić.

– Owszem. Do tego dochodzi frustracja związana z nową ustawą o ziemi.

Już teraz moglibyśmy dowieźć do Warszawy 30-40 tys. rolników, którzy przyjechaliby na manifestację pod Ministerstwo Rolnictwa. To byłby pokaz naszej siły, ale uważam, że w tej chwili jest za wcześnie. Dalibyśmy zły sygnał, niech wieś się sama przekona. Głosowali na PiS, to muszą zobaczyć, czym to pachnie.

Powinno być tak, jak uczył Witos, że tam, gdzie zaczyna się interes państwa, kończą się interesy partyjne, ale w interesie partyjnym nie leży dzisiaj takie za szybkie zaatakowanie, niech się wypalą, niech pokażą, w jakim kierunku to zmierza.

To ile pan daje czasu rolnikom na przekonanie się, co znaczą rządy PiS?

– Myślę, że zacznie się już wiosną. Miałem ostatnio pięć dużych spotkań, na które przyszło po 100-150 osób. To byli nie tylko działacze PSL, spotkanie było otwarte. I kiedy pytałem, kto z nich głosował na PiS, to nikt się nie przyznawał. Jestem pewien, że na sali połowa albo więcej głosowała na PiS, ale już w tej chwili się nie przyznają, zaczynają kombinować, że może być niedobrze. Jak przyjadą wiosną te wszystkie komisje unijne, jak się zaczną doczepiać do każdej kropki czy przecinka, jak zaczną się harce ze sklepami wielkopowierzchniowymi i rolnik zostanie na lodzie ze swoją produkcją, bo Putin nie weźmie, a nie będzie gdzie tego sprzedać, to zacznie się robić gorąco. W tej chwili część jeszcze wierzy, że to może wyjść. Ale kiedy w konkretnych sprawach dostaną w skórę, no to wtedy wystarczy mała iskierka, by płomień wybuchł.

W marcu mamy wybory uzupełniające do Senatu na Podlasiu. Przeciwko kandydatce PiS jest wystawiony wasz kandydat popierany przez PO i Nowoczesną.

– Pewnie wygra kandydatka PiS.

Dlaczego?

– Bo nie mamy forsy na kampanię. Zrobiliśmy parę konferencji prasowych, żadna telewizja publiczna tego nie podała. A przekaz telewizyjny trafia na wieś głównie z telewizji publicznej, a przy takim praniu mózgu, jakie w tej chwili robi telewizja, nie ma co się dziwić, że mamy małe szanse, choć sondaże są pół na pół. To przez te sondaże prezes Kaczyński tam pojechał, by wspierać kandydatkę PiS. Poczuł, że sprawa jest groźna. Niedawno odbyły się uzupełniające wybory na burmistrza Łochowa. Tam też do drugiej tury weszła nasza koleżanka i wszedł przedstawiciel PiS. Wygrał kandydat PiS, ale naprawdę niewielką liczbą głosów. To chyba dało PiS do myślenia.

Kto według pana sprawuje władzę w Polsce?

– Populiści. I nie tylko w Polsce. To jest pokłosie w moim przekonaniu w dużej części kryzysu światowego. I znaleźli się politycy, którzy mówią: co, boicie się Ruskich, kupimy bombę atomową, nie chcecie dłużej pracować, obniżymy wiek emerytalny, i tak po kolei. I część społeczeństwa to przyjęła, uznała, że to jest możliwe do sfinansowania, do zrobienia. Ja dziś żałuję, że nie potrafiliśmy pokazać tego, co robili nasi ministrowie, przynajmniej Kosiniak. Bo PiS robi 500 plus, a myśmy zrobili wypłaty za urodzenie dziecka, żłobki, przedszkola, ale jakoś tego nie potrafiliśmy sprzedać.

A kosiniakowe, czyli 1000 zł przez rok po urodzeniu dziecka, wchodzi właśnie teraz, kiedy PiS rządzi.

– Tak się stało.

Mogliście to zrobić parę lat wcześniej.

– Był kryzys, nie było środków na to.

A teraz to co? Są?

– Nie. Ale teraz nikt nie patrzy na interes państwa, patrzy się na doraźne zyski polityczne. My chcieliśmy też jeszcze dać ulgi dla firm, które założą w swoich zakładach żłobek, przedszkole, tak by matka nie musiała jeździć z pracy do przedszkola na drugi koniec miasta.

A 500 plus na dziecko, także w rodzinach wiejskich, wpłynie na stosunek wsi do PiS?

– Nie sadzę. Kiedy byłem ministrem, kupiłem 16 samochodów dla strażaków i przed wyborami rozdawałem. Mieliśmy 49 jednostek, a 16 dostało bezpłatnie. Ci, którym dałem, wzięli kluczyki i uznali, że skoro dałem, to widać im się należało. Zaś ci, którym nie dałem, poczuli się sfrustrowani. W sumie tak skłóciłem ludzi, że o mało tych wyborów nie przegrałem. I teraz będzie podobna sytuacja, to podzieli strasznie społeczeństwo. Wśród moich znajomych jest wielu ludzi, którzy wezmą tę forsę na dzieci i od razu założą dziecku konto w banku, bo są na tyle zasobni, że te pieniądze będą w banku leżały latami. I dziecko już dorosłe będzie miało 100 tys. zł na koncie plus odsetki. A inni przejedzą te 500 zł na pniu. Od razu ludzi podzielimy. Nasze społeczeństwo jest zawistne.

PiS przeprowadza czystki kadrowe na najrozmaitszych szczeblach. Wylatują ludzie związani z PSL. Na ich miejsce wchodzą ludzie bardziej kompetentni?

– Przychodzą swoi, mierni, ale wierni. Wszystko zgodnie z regułą TKM, wprowadzoną przez Jarosława Kaczyńskiego w czasie poprzednich rządów PiS. A jacy to są fachowcy, najlepiej świadczą opóźnienia, jakie są teraz w wypłacaniu dopłat rolnikom, czy wymiana szefów stadnin koni arabskich.

Ale wyrzucanie z pracy ludzi związanych z PSL nie powoduje, że wasze szeregi topnieją?

– Jest przeciwnie. Tylko w ostatnim tygodniu jako prezes wojewódzki PSL wydałem chyba z 60 legitymacji nowym członkom. Zmienia się pokolenie w PSL, przychodzą nowi ludzie. Ale oczywiście patrzymy, kto jest twardy i przetrzyma trudny okres, a kto koniunkturalnie sobie odejdzie. Kiedy byliśmy u władzy, przychodzili do nas różni ludzie, teraz jest pora sprawdzenia.

A PiS nie próbuje się dogadywać z niektórymi waszymi działaczami?

– Próbowali u mnie, w sejmiku warmińsko-mazurskim. Ja mam 14 radnych, Platforma 10, Sejmik jest 30-osobowy, więc mamy zdecydowaną większość. Ale na naszych listach było 60 proc. działaczy PSL, a 40 tych, którzy nigdy nie mieli legitymacji. I PiS głównie z nimi rozmawiał, bo wydawało się, że będą łatwiejsi do kupienia. Ale nikt nie odszedł. Oczywiście, część osób będzie się obawiała o swoją przyszłość, są tacy, którzy przychodzą i mówią: „Panie Żelichowski, zawsze będę z wami, ale na razie muszę zawiesić członkostwo, bo mnie wyrzucą”. Ja to rozumiem, bo on musi pracować, rodzinę utrzymać. Więc umowa jest taka, że jak się wiatr historii zmieni, to on do nas jak najszybciej powróci, a na razie zawiesza członkostwo.

To co jest teraz największym problemem PSL?

– Mamy otwarty konflikt z PiS. Oni mają przewagę, władzę, media. Przypuszczam, że wkrótce paru naszych działaczy – słusznie czy niesłusznie – zostanie oskarżonych, napiętnowanych.

Ma pan już jakieś przecieki?

– Tak.

Coś więcej?

– Nie, jeszcze za wcześnie, ale widzę, jak to jest przygotowywane.

Co pan widzi?

– Jest przygotowany atak frontalny na część kierownictwa PSL, grzebią w różnych życiorysach. To będzie zagrożenie, bo część ludzi uwierzy w oskarżenia. Będzie robiony lincz polityczny.

A dlaczego PiS was tak nie lubi?

– PiS nas nie lubi z pragmatycznego powodu. Celem prezesa Kaczyńskiego jest wygranie drugiej kadencji, by w długości rządzenia przynajmniej zrównać się z Tuskiem. A tylko przejęcie naszego elektoratu mu to umożliwi. Ten elektorat nie zagłosuje na lewicę, na Platformę ani Nowoczesną – może zagłosować tylko na PSL albo na PiS. Teraz PiS nie ma na wsi elektoratu, on ma wyznawców. Oni wyznają PiS i głosują tak jak PiS, ale ich jest za mało, by rządzić. Prezes Kaczyński ma świadomość, że tylko nasz elektorat konserwatywny na wsi może mu pozwolić na drugą kadencję.

Będzie atak na samorządy, by zmienić układ sił?

– W tej chwili PiS robi testy, sprawdza, czy ma szansę wygrać. Jednym z tych testów będą wybory senackie na Podlasiu, były wybory w Łochowie. Mogą zabrać jeden powiat z Warmińskiego, działdowski, i przyłączyć do Mazowsza. A z Mazowsza wydzielić Warszawę i przeprowadzić wybory w dwóch województwach. I taki test chcą zrobić. Od wyniku będzie zależało, czy zamachną się na cały kraj, bo gdyby zrobili awanturę na całą Polskę i przegrali, to byłaby kompromitacja. Pierwszy atak pójdzie na te dwa województwa.

Próbujecie poszerzyć jakoś swoje pole działania?

– Jest coraz więcej ludzi, którzy nie chcą należeć do żadnej partii politycznej, ale są sympatykami jakiejś partii. PiS stworzył kluby, nie chcemy więc powielać jego pomysłu, ale chcemy tworzyć zrzeszenia sympatyków. Chcemy tam dyskutować o tym, co się dzieje w poszczególnych powiatach. Chcemy w każdym powiecie mieć taką radę do spraw gospodarczych, doprosimy przedsiębiorców, a z drugiej strony -radę od polityki społecznej.

W tej chwili bardzo dużo ludzi się do nas zgłasza z OPZZ, którzy nie mają przedstawicielstwa w parlamencie, drobne rzemiosło, to, które kiedyś było w SD, które zostało w tej chwili też na uboczu. Chcemy statutowo stworzyć możliwość działania takich zespołów, które będą dyskutować o przyszłości Polski na różnych płaszczyznach.

Ja to testuję już u siebie w województwie i jest duże zainteresowanie. Ludzie, którzy trzymają się z daleka od polityki, kiedy poda się temat, który ich interesuje, przychodzą na takie spotkanie. Tym sposobem próbujemy oprócz naszych działaczy mieć jeszcze taką otoczkę tych wszystkich, którzy potencjalnie mogą na nas zagłosować.

Podoba się panu ustawa o ziemi przygotowana przez ministra Jurgiela?

– Ja w ogóle nie bardzo rozumiem, jak on może być ministrem. Dobrze go znam, to nie jest człowiek, który ma koncepcję. On jest tylko wykonawcą pewnych poleceń partyjnych. I tak działa. PiS ma przekonanie, że zewnętrzny świat nic innego nie chce zrobić, tylko chce rozdrapać Polskę. Obcy przyjdą i wykupią polską ziemię. Te harce z obawą przed cudzoziemcami, jakie teraz wyprawia PiS, to jest coś chorobliwego.

Może mają rację?

– Rzeczywiście, w województwie zachodniopomorskim było parę przypadków wykupywania gruntów przez podstawionych Polaków – tzw. słupy. Dlatego koalicja PO-PSL przegłosowała ustawę, która miała cudzoziemcom utrudnić nabywanie naszej ziemi rolnej. Jednak PiS nie wprowadza naszej ustawy, tylko przygotował swoją, która doprowadza wszystko do absurdu. Nie tylko cudzoziemcy nie będą mogli kupić ziemi, ale też 90 proc. Polaków, a nawet zagrożone jest dziedziczenie ziemi.

Pamiętam, jak kiedyś pojechałem na Lubelszczyznę na spotkanie z rolnikami i z arcybiskupem Życińskim, już nieżyjącym. Na tym spotkaniu ówczesny szef lubelskiego PSL mówił do chłopów coś takiego: przyjdą Niemcy i kupią wasze ziemie, starajcie się mieć płoty porozgradzane, żeby ten Niemiec nie zachęcił się ładnym obejściem. Takie im dyrdymały gadał. Pamiętam, jak się wstydziłem, że działacz PSL takie durnoty mówi. No i wtedy Życiński powiedział do chłopów tak: Niemiec, jak jedzie przez waszą ziemię, to nie patrzy, jakie macie obejścia, tylko myśli, czy sobie zawieszenia nie urwie. Nie martwcie się, bo tu są tak wyboiste drogi, że on się boi o swój samochód.

STANISŁAW ŻELICHOWSKI

Rocznik 1944, urodził się we wsi w powiecie zamojskim. Polityk ruchu ludowego, z wykształcenia leśnik, absolwent SGGW. Po studiach pracował w Lasach Państwowych. Od 1970 r. należał do ZSL, a po upadku PRL-u – do PSL, był członkiem jego władz. Wieloletni poseł na Sejm. Był ministrem środowiska w kilku rządach – doprowadził m.in. do powiększenia parku narodowego w Puszczy Białowieskiej. Kilka razy bezskutecznie startował do europarlamentu. W obecnej kadencji nie zdobył mandatu posła. Członek Naczelnego Komitetu Wykonawczego PSL.

przygotowywany

wyborcza.pl

Waszczykowski odpowiada Timmermansowi w zastępstwie Ziobry. Bo minister sprawiedliwości nie ma czasu

kospa, 02.03.2016

Witold Waszczykowski, Frans Timmermans

Witold Waszczykowski, Frans Timmermans (fot. Sławomir Kamiński)

„Powtarzanie w korespondencji bezpodstawnych twierdzeń o rzekomym braku wykonania wyroków Trybunału Konstytucyjnego nie służy dialogowi, który powinien być oparty na faktach” – pisze w liście skierowanym do pierwszego wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa szef MSZ Witold Waszczykowski. I prosi o „zaprzestanie formułowania pod adresem rządu bezpodstawnych zarzutów”.
 

Pismo Witolda Waszczykowskiego to odpowiedź na list Fransa Timmermansa wysłany do Zbigniewa Ziobry (a przesłany do wiadomości Waszczykowskiego) 1 lutego.

„Minister sprawiedliwości, ze względu na ogromne obciążenie pracami legislacyjnymi, nie może udzielić odpowiedzi” – tłumaczy na wstępie Waszczykowski, dlaczego to on, a nie Ziobro, odpowie na pytania Timmermansa „dotyczące sytuacji prawnej wokół Trybunału Konstytucyjnego”.

Waszczykowski pyta: Co miał pan na myśli, twierdząc uporczywie, że…

Szef MSZ podkreśla, że zgodnie z konstytucją „TK orzeka przede wszystkim w sprawach zgodności aktów normatywnych, w szczególności ustaw, z konstytucją”, co z kolei „oznacza, że nie dokonuje on oceny zgodności konkretnych stanów faktycznych z konstytucją, jak to czynią sądy powszechne, ale dokonuje oceny konstytucyjności regulacji ustawowych – Trybunał ocenia w świetle konstytucji normy prawne, nie zaś fakty”.

W związku z tym Waszczykowski „prosi o wskazanie, co pan przewodniczący miał na myśli, twierdząc uporczywie kolejny raz jakoby ‚wiążące, ostateczne wyroki Trybunału Konstytucyjnego z 3 i 9 grudnia 2015 r. nie zostały wykonane'”. „Ciągłe powtarzanie w korespondencji bezpodstawnych twierdzeń o rzekomym braku wykonania wyroków TK nie służy dialogowi, który powinien być oparty na faktach i wzajemnym zaufaniu. Dlatego stanowczo proszę o wskazanie punktu sentencji w wyrokach TK z 3 i 9 grudnia, który w opinii pana przewodniczącego nie został wykonany lub zaprzestać formułowania pod adresem rządu bezpodstawnych zarzutów” – stwierdza.

We wspomnianych wyrokach TK stwierdził m.in., że dwóch wybranych przez poprzedni parlament sędziów Trybunału zostało wybranych niezgodnie z konstytucją, zaś trzech – zgodnie. Dlatego tych trzech prezydent powinien zaprzysiąc.

I zarzuca Timmermansowi „daleką od obiektywizmu jednostronność”

Waszczykowski przekonuje w liście, że „wedle przepisów prawa polskiego jedynym obowiązkiem ciążącym na rządzie w zakresie ich wykonania był obowiązek ich publikacji, który został dopełniony odpowiednio w dniach 16 i 18 grudnia 2015 r.”.

Odnosząc się do grudniowej (PiS-owskiej) nowelizacji ustawy o TK, szef polskiej dyplomacji prosi Timmermansa o „doprecyzowanie, na czym miałoby polegać zmniejszenie efektywności kontroli konstytucyjności prowadzonej przez Trybunał i z których postanowień nowelizacji miałoby ono wynikać”. „Rzeczowe odniesienie się do ogólnikowych twierdzeń przytaczanych przez pana przewodniczącego w dotychczasowej korespondencji nie jest bowiem możliwe” – stwierdza Waszczykowski.

Wiceprzewodniczącemu KE Waszczykowski radzi, by zwrócił się do prezesa TK Andrzeja Rzeplińskiego z pytaniem, „na jakiej podstawie prawnej nie dopuszcza do orzekania trzech sędziów wybranych przez Sejm (…) i zaprzysiężonych przez prezydenta RP”. Chodzi o sędziów, których – zgodnie z orzeczeniem TK – PiS wybrał (a Andrzej Duda zaprzysiągł) niezgodnie z konstytucją.

„Pytanie takie bez wątpienia umożliwiłoby ograniczenie dojmującego poczucia dalekiej od obiektywizmu jednostronności w sposobie zapatrywania się przez pana przewodniczącego na sytuację Trybunału Konstytucyjnego” – kończy swoje pismo szef polskeij dyplomacji.

Zobacz także

waszczykowski

wyborcza.pl

 

Socjologia nie jest miotłą, czyli słów kilka po wypowiedzi prof. Zybertowicza

Antoni Sułek, socjolog, 02.03.2016

Prof. Andrzej Zybertowicz

Prof. Andrzej Zybertowicz (Fot. Wojciech Kardas / Agencja Gazeta)

Teoria doradcy prezydenta RP prof. Zybertowicza o tym, że obrona Lecha Wałęsy i manifestacje KOD-u mogą być „elementem wojny hybrydowej” prowadzonej przez Rosję przeciw Polsce, może służyć tylko do propagandy.
 

Telewizyjna wypowiedź prof. Andrzeja Zybertowicza, doradcy prezydenta RP, o tym, że obrona Lecha Wałęsy i manifestacje KOD-u (nazwane „zatruwaniem umysłów” i „rozłupywaniem wspólnoty”) mogą być „elementem wojny hybrydowej” prowadzonej przez Rosję przeciw Polsce, wywołały już reakcję innych socjologów, prof. Ireneusza Krzemińskiego i prof. Pawła Śpiewaka.

Mnie poruszyła wypowiedź Pana Marka Magierowskiego, dyrektora Biura Prasowego Kancelarii Prezydenta RP (TVN 24, 1 marca, „Kropka nad i”), który dystansując się od militarnych interpretacji doradcy prezydenta, usprawiedliwiał je, mówiąc, że ich autor jest socjologiem, a jego pomysł to „pewien konstrukt teoretyczny”, „teoria socjologiczna”.

Otóż socjologia jest nauką. Oprócz badania społeczeństwa socjologowie wymyślają różne konstrukty i teorie, które pozwalają świat objaśnić, zajrzeć w głąb i za kulisy tego, co widzimy, i odkryć istotę rzeczy. „Próżnia społeczna” Stefana Nowaka czy „Brudne wspólnoty” Adama Podgóreckiego są takimi odkrywczymi konstruktami.

Teorie naukowe mają jednak to do siebie, że można je nie tylko potwierdzać, ale także kwestionować. Teoria, że w Polsce Rosja toczy naszymi własnymi rękami swoją wojnę, nie jest ani odkrywcza, ani absurdalna. Jest po prostu bez sensu i bez wartości, może służyć tylko do propagandy. Wszystko może być dla niej „dowodem” i nic nie może zmusić jej wyznawcy do jej porzucenia, bo „zielone ludziki” – tak jak czerwone krasnoludki lub „Żydzi i masoni” – mogą być wszędzie. Takim ludzikiem może być – oczywiście, „obiektywnie”! – sam autor tego konstruktu. Tyle że jeszcze o tym nie wie.

Takie konstrukty to żadna teoria i żadna socjologia, to tylko marna spekulacja polityczna. Socjologia nie jest miotłą.

Antoni Sułek, profesor socjologii na Uniwersytecie Warszawskim, b. prezesem Polskiego Towarzystwa Socjologicznego

Zobacz także

wybitny

wyborcza.pl

 

Szefowa MEN zabiera prawa gminom

Justyna Suchecka, 02.03.2016

Anna Zalewska, szefowa MEN, nie słucha samorządów i nazywa ich ostrzeżenia

Anna Zalewska, szefowa MEN, nie słucha samorządów i nazywa ich ostrzeżenia „histerią polityczną” (Fot. Sawomir Kamiski / Agencja Gazeta)

Podejście PiS do samorządów widać jak w soczewce, gdy mowa o edukacji. Niby wójtowie i burmistrzowie to „partnerzy”, niby z nimi wszystko „szeroko konsultujemy”, ale tak naprawdę słuchać ich nie zamierzamy.
 

Samorządy mówią, że w przedszkolach zabraknie miejsc dla trzylatków. Szefowa MEN Anna Zalewska odpowiada: – To histeria polityczna gmin związanych z PO. Samorządy mogły się przygotować przez ostatnie osiem lat. Pani minister zapomina, że to jej „prosta reforma”, zatrzymująca sześciolatki w przedszkolach, te miejsca zabrała.

Tak, samorządy miały kilka lat na rozbudowanie sieci przedszkoli i – i nie licząc niechlubnych wyjątków – miejsc od lat przybywało. We wrześniu 2016 r. wszystkie sześciolatki miały być już w szkołach, więc w przedszkolach zmieściłyby się – mające do tego prawo – wszystkie cztero- i pięciolatki, a także zdecydowana większość trzylatków, które na ten przywilej teoretycznie mogłyby liczyć dopiero od 2017 r.

Ba! Te najmłodsze dzieci mogłyby do przedszkoli pójść i po rewolucji PiS, gdyby partia rzeczywiście traktowała samorządy jak partnerów. Te bowiem (np. Zielona Góra, Warszawa) wymyśliły, że będą tworzyć zerówki w podstawówkach, by miejsca w przedszkolach i tak się zwolniły. Co na to MEN? Zamiast powiedzieć: świetnie, że sobie radzicie z losem, który wam zgotowaliśmy, mówi: „Nie ma takiego przenoszenia zerówek”, „Wolność!”, „Rodzice mają wybór”. I po raz kolejny szczuje na samorządowców, przekonując, że to wszystko wina gmin. Oczywiście tych złych, związanych z PO. Szczególnie nielubiana w MEN jest Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezydent Warszawy, wywoływana i krytykowana właściwie na każdej konferencji prasowej Anny Zalewskiej.

Identycznie przebiega proces likwidacji dodatkowych zajęć, tzw. godzin karcianych, na których najwięcej korzystali słabsi uczniowie. My – MEN – jesteśmy ci dobrzy, likwidujemy je, by odciążyć nauczycieli. Wy – samorząd – jesteście ci źli, wyzyskujący, a jeśli chcecie mieć zajęcia dodatkowe, to nauczycielom zapłaćcie. Nie, nie dołożymy wam subwencji.

W ostatnich tygodniach pani minister szermuje hasłami: „To zadanie własne gminy”, „Biorą podatki, to niech sobie radzą”, „Dajemy im dotacje i subwencje” (choć wiemy, że obu nie starcza na utrzymanie przedszkoli i szkół). Zalewska sugeruje, że samorządy niezgodnie z prawem przeznaczają subwencję oświatową na budowę dróg i chodników. Przypomina gminom o ich obowiązkach i równocześnie pozbawia je praw. Tak jak wtedy, gdy zdecydowała o podarowaniu kuratorom oświaty (powoływanym od teraz przez MEN) prawa weta w kwestii likwidacji szkół, a także dała im prawo do decydowania o tworzeniu nowych placówek. I tak gminy, owszem, mają szkołami zarządzać, wypełniać związane z tym obowiązki, ale właśnie utraciły nawet prawo, do decydowania o tym, ile szkół czy przedszkoli potrzebują. Straciły niemal całkowicie szanse na racjonalizację związanych z oświatą wydatków – bo w marcu już wszyscy kuratorzy w Polsce będą wybierani przez MEN.

PiS bardzo się podoba centralne sterowanie oświatą. Chce, by to w Warszawie decydowano o tym, z jakiej dziedziny nauczyciele przejdą szkolenia i jakie lektury będą czytać uczniowie od morza po Tatry – bez wyjątków. Mówi o tym nie tylko Anna Zalewska, ale również profesor Andrzej Waśko uważany za lidera edukacyjnej zmiany w PiS. Profesorowi Waśce z tego samego powodu nie podobają się np. autorskie programy nauczania. Bo nowy MEN chce mieć pełną władzę nad szkołami. Samorząd nie jest i nie będzie dla niego partnerem, no chyba że jest to samorząd rządzony przez PiS albo – jak Tarnów – dokładający uczniom lekcje patriotyzmu.

Justyna Suchecka: Interesują Cię tematy związane z edukacją? Lubisz o nich czytać i dyskutować? Zapraszam na mój profil na Facebooku!

Zobacz także

szefowa

wyborcza.pl

 

ŚRODA, 2 MARCA 2016

Kosiniak-Kamysz w Suwałkach: Próbuje się wmówić mieszkańcom regionu, że trwa wielka wojna polsko-polska

15:04
wkk1

Kosiniak-Kamysz w Suwałkach: Próbuje się wmówić mieszkańcom regionu, że trwa wielka wojna polsko-polska

Jak mówił w Suwałkach lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz:

„Próbuje się wmówić mieszkańcom Łomży, Suwałk czy Augustowa, że trwa wielka wojna polsko-polska. Tak nie jest. Ta wojna została wykreowana przez PiS, które w ten sposób uzasadnia wystawienie kandydatki, która przegrała w Warszawie i nigdy nie była związana z tym regionem”

Skrytykował też pomysły budowy w regionie baz NATO:

„Takie deklaracje są nieodpowiedzialne i nie da się ich uzasadnić nawet okresem kampanii wyborczej. Stawka jest zbyt duża. Chodzi o bezpieczeństwo mieszkańców i całego regionu”

Jak przekonywał, instalacja baz NATO wywołałaby natychmiast ogromny wzrost napięcia w regionie, a odpowiedzią Rosji mogłaby być stworzenie baz wojskowych tuż przy granicy z Polską. To była trzecia wizyta Kosiniaka-Kamysza w okręgu 59, gdzie w niedzielę odbędą się wybory uzupełniające do Senatu.

300polityka.pl