Kijowski, 09.05.2016

 

Transparent Legii Tomaszowi Lisowi nie sprawił przykrości, KOD ma go gdzieś. A sam klub? „Sprawdzamy monitoring”

09.05.2016

Jest stanowcza reakcja klubu Legia na napis, który pojawił się wczoraj podczas meczu rundy mistrzowskiej Ekstraklasy Legia Warszawa – Piast Gliwice. Transparent „KOD, Nowoczesna, GW, Lis, Olejnik i inne ladacznice – dla was nie będzie gwizdów, będą szubienice” pojawił się na trybunie najzagorzalszych fanów klubu.

Do transparentu odniósł się również Jarosław Jóźwiak, wiceprezydent Warszawy, prywatnie fan Legii, który zresztą brał udział we wczorajszym meczu. – Możemy różnić się poglądami politycznymi, ale nie można się wyrażać swojego zdania groźbami. To niedopuszczalne – mówi.

 

Podczas wydarzenia ze strony miasta nastąpiła natychmiastowa reakcja. Transparent dosyć szybko zniknął ze stadionu. – Od razu poprosiłem zarząd klubu o reakcję tej sprawie. Mam zapewnienie, że zostaną wyciągnięte konsekwencje – tłumaczy Jarosław Jóźwiak.

O komentarz poprosiliśmy też Tomasza Lisa. – Transparent nie zrobił mi specjalnej przykrości ani nie zdziwił. Przykro powinno być klubowi, który obchodzi stulecie i zmierza po tytuł mistrza, a jego stadion staje się areną szerzenia nienawiści – mówi dziennikarz. – Ten transparent to swoisty komentarz do słów pana Kaczyńskiego, że PIS nie będzie walczyło ustawami z mową nienawiści, bo ograniczałoby to wolność słowa. Już wiadomo o jaką „wolność słowa” idzie. Cóż, pan prezes nie chce zapewne walczyć ze swymi sojusznikami – mówi metrowarszawa.pl.

Natomiast lider Komitetu Obrony Demokracji (KOD) wypowiada się dużo spokojniej na temat wczorajszego incydentu i podkreśla, że o tym, jak skończy się sprawa, zadecydują prawnicy KODu.

– Nawet nie wiem, co mam odpowiedzieć tym ludziom. Oczywiście jest to świństwo, obrzydlistwo, ale nie potrafię już się tym przejmować. Za często słyszę obelgi skierowane w swoją stronę – mówi nam Mateusz Kijowski. I dodaje: – Nasi prawnicy oczywiście coś szykują w tej sprawie.

Zawiadomienie do prokuratury zapowiedziała też Nowoczesna.

Głos zabrała też sama Legia. W specjalnym komunikacie opublikowanym na stronie klubu odcięła się od transparentów, który pojawiły się na wczorajszym meczu. – Od wielu lat konsekwentnie i otwarcie głosimy, że stadion nie jest właściwą przestrzenią dla demonstracji o charakterze politycznym. Dodatkowo uważamy za całkowicie niedopuszczalne jakiekolwiek odniesienia do przemocy – czytamy.

Komunikat klubu Legia.http://legia.com/

Z kolei Seweryn Dmowski, szef działu komunikacji Legii w rozmowie z naszym serwisem przyznał, że w tej chwili trwa dokładne analizowanie monitoringu i sprawdzanie, kto trzymał nawołujący do nienawiści transparent.

 

metrowarszawa.gazeta.pl

Państwowe muzeum w Świątyni Opatrzności. Ministerstwo kultury zostało współgospodarzem

Michał Wojtczuk, 09.05.2016Świątynia Opatrzności Bożej

Świątynia Opatrzności Bożej (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego w Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie przestało być obiektem kościelnym. Placówkę przejęło we współprowadzenie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. To oznacza m.in. pokrywanie części wydatków na utrzymanie obiektu, który ma zacząć przyjmować zwiedzających w 2018 r.
 

Umowę o współprowadzenie muzeum minister kultury Piotr Gliński (PiS) bez szczególnego rozgłosu podpisał z metropolitą warszawskim kardynałem Kazimierzem Nyczem w kwietniu.

– Nasze muzeum zostało już wykreślone z rejestru muzeów kościelnych. Jako że swoje życie zaczyna nowa instytucja, oczekujemy na nowego dyrektora. Współprowadzenie placówki przez resort kultury oczywiście oznacza wpływ na obsadę tego stanowiska – mówi Marek Drabik, pełniący obowiązki dyrektora Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego w Świątyni Opatrzności. I dodaje: – Weszliśmy w okres przejściowy związany z przekazaniem dorobku nowej instytucji. To, że będziemy współprowadzeni przez ministerstwo, narzuca nam m.in. bardzo rygorystyczne normy, jeśli chodzi o rozwiązania ekspozycyjne. Musimy np. rozważyć pogrubienie szkła w gablotach, zapewnić ich całkowitą niepalność. To generuje koszty. Na przykład gablota na jeden z naszych najcenniejszych eksponatów – kurdyban, czyli pięknie tkane tło umieszczane za tronem papieża Jana Pawła II – prawdopodobnie będzie kosztować około 100 tys. zł – mówi.

Ekspozycja pod kopułą

Muzeum powstanie 26 m nad ziemią, na kondygnacji w kształcie pierścienia położonej nad nawą, a pod kopułą Świątyni Opatrzności budowanej na Polach Wilanowskich w Warszawie. Ekspozycję muzeum zaprojektowała pracownia Barbary i Jarosława Kłaputów (byli m.in. współtwórcami Muzeum Powstania Warszawskiego). Według planów będzie mogło przyjąć 900 zwiedzających dziennie. Zwiedzający będą mieli do przejścia trasę o długości około 250 m, głównie wśród wirtualnych witryn pokazujących najważniejsze wydarzenia pontyfikatów papieża i prymasa. Ale będą także eksponaty „analogowe”, takie jak wspomniany wcześniej kurdyban, sutanny papieża i kardynała, bulla nominacyjna biskupa Wyszyńskiego czy odręczna korespondencja papieża Jana Pawła II do prymasa Wyszyńskiego.

– Budowę muzeum jako budynku zakończyliśmy w ubiegłym roku – informuje Marek Drabik. – Ale znajdujemy się na ósmym piętrze Świątyni Opatrzności, idąc do nas, formalnie przechodzi się przez plac budowy. Dlatego nie możemy jeszcze przyjmować zwiedzających. Czekamy na odbiory budowlane świątyni. Zaplanowane są na listopad tego roku. Sądzę, że odbiór samego muzeum nastąpi wcześniej. Przed nami Światowe Dni Młodzieży w lipcu. Bardzo chciałbym, żeby czasowo w tych dniach była możliwość zaprezentowania naszego muzeum pielgrzymom – mówi. I zaznacza: – Mimo że w muzeum nie ma jeszcze zwiedzających, to praca wre.

Koszt aranżacji – 31 milionów złotych

Opowiada, że rozkręcają się roboty nad zamawianiem poszczególnych elementów ekspozycji. Dwa lata temu kuria szacowała koszt aranżacji muzeum na 31 mln zł. – Takich pieniędzy dzisiaj nie mamy – przyznaje Marek Drabik. – Stoi przed nami wyzwanie, żeby zrobić muzeum bardziej ekonomicznie. Mam głębokie przekonanie, że to będzie jedno z najtańszych muzeów w Polsce. Nawet nie marzymy o budżecie Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin” [budowa jego ekspozycji pochłonęła około 140 mln zł]. Choć, przypomnę, tamto muzeum ma blisko 4 tys. m kw. powierzchni. My zaś powiększyliśmy się z 2 do 3 tys. m kw. Robi się już całkiem duże muzeum – zaznacza.

Ile pieniędzy będzie pochłaniać funkcjonowanie muzeum? To trudno dziś oszacować. Choćby dlatego, że nie rozstrzygnięto jeszcze, jakie urządzenia multimedialne zostaną zainstalowane w placówce, a np. specjalistyczne rzutniki bardzo różnią się między sobą kosztami serwisu i żywotnością. Nie wiadomo też jeszcze ilu ludzi będzie pracować w tej instytucji.

Ministerstwo już dało 60 milionów

Od 2008 r. Ministerstwo Kultury przekazało na budowę muzeum w Świątyni Opatrzności 60 mln zł. Dotacji udzielano m.in. na projektowanie muzeum, zakup serwerów do przechowywania danych oraz na klimatyzację magazynów. W 2011 r. resort wyasygnował ponad 2 mln na pokrycie kopuły świątyni, pod którą znajduje się muzeum, a po milionie – na instalację elektryczną w budynku i dokumentację scalenia projektu budynku z projektem ekspozycji muzeum.

W 2014 r. głośna była sprawa wsparcia inwestycji kwotą 6 mln zł z ministerialnego funduszu na infrastrukturę kultury (ministrem kultury był wówczas Bogdan Zdrojewski, polityk Platformy Obywatelskiej). Była to najwyższa dotacja w tamtym roku, pochłonęła prawie jedną trzecią funduszu wynoszącego 20 mln zł. Choć sprawa wzbudziła protesty, jeszcze w tym samym roku koalicja PO-PSL złożyła wniosek o wsparcie budowy muzeum kwotą kolejnych 16 mln zł z budżetu państwa. Wniosek poparło aż 374 posłów, głównie z PO i PiS. Przeciwko byli tylko posłowie SLD i Twojego Ruchu oraz – jako jedyny w PO – poseł Artur Dunin. „Za” był nawet Ryszard Kalisz, wówczas poseł niezależny, wybrany z listy SLD. Tłumaczył, że Świątynia Opatrzności w obecnym stadium budowy szpeci okolicę i trzeba jej budowę jak najszybciej skończyć.

Dyrektor Drabik zapowiada, że prace ekspozycyjne powinny się zakończyć w połowie 2018 r., tak by na stulecie odzyskania niepodległości Polski w listopadzie 2018 r. muzeum mogło już działać.

 

byłoKościelne

wyborcza.pl

„Ślub Pileckiego” pod patronatem ministerstwa. Kto rekonstruuje wicepremiera Glińskiego?

Roman Pawłowski, 09.05.2016

„Ślub” rotmistrza Pileckiego (facebook.com/mkidn)

Odgrywanie scen bitewnych to za mało dla partii, której religią jest historia. Czas na rekonstrukcję życia cywilnego żołnierzy wyklętych.
 

W pierwszej chwili nie byłem pewny, czy ta wiadomość to nie żart. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego ogłosiło na swoim profilu na Facebooku, że w niedzielę w kościele w Ostrowi Mazowieckiej odbyła się rekonstrukcja ślubu rotmistrza Witolda Pileckiego i Marii Ostrowskiej z 1931 roku.

W role rotmistrza i jego narzeczonej wcielili się aktorzy z filmu „Pilecki”, a świadkami byli wicepremier Piotr Gliński i wiceminister kultury Małgorzata Gawin. Zdjęcia nie pozostawiały jednak wątpliwości: w kościelnych ławkach rzeczywiście stali przebrani w historyczne stroje aktorzy, a za nimi widać było rozradowanych polityków PiS.

Wpis na Facebooku w poniedziałek rano został skasowany razem z drwiącymi komentarzami użytkowników, ale sprawa pozostała. Rekonstrukcja ślubu rotmistrza Pileckiego z udziałem przedstawicieli ministerstwa kultury wyznacza nowe horyzonty w polityce kulturalnej PiS. Odgrywanie scen bitewnych to za mało dla partii, której religią jest historia. Czas na rekonstrukcję życia cywilnego żołnierzy wyklętych. Ślub w Ostrowi to dopiero zapowiedź tego, co może nas czekać w najbliższej przyszłości. Są przecież do odtworzenia chrzciny, przyjęcia imieninowe i inne uroczystości rodzinne bohaterów. Dlaczego nie zrekonstruować dań z tamtych czasów? Niech wybrane restauracje serwują dania z kuchni polowej żołnierzy wyklętych. Przeżyjmy to jeszcze raz.

Nie ma miejsca na myślenie

Przeszłość w wydaniu PiS nie jest zadaniem, jak u Norwida i Wyspiańskiego, ale gotową scenografią, w której można przeżywać patriotyczne emocje. Uproszczona do czarno-białej opowieści o bohaterach i zdrajcach jest wspaniałym schronieniem przed wyzwaniami, jakie stawia nowoczesność. Nie ma tu miejsca na myślenie, ani na skomplikowane dylematy moralne. Wicepremier Gliński doskonale rozumie ten mechanizm, dlatego polityka pamięci zdominowała działania ministerstwa kultury. Niedzielny spektakl w kościele był wstępem do podpisania umowy o finansowaniu przez ministerstwo Muzeum Domu Rodziny Pileckich w Ostrowi. Kilka dni wcześniej wicepremier Gliński utworzył Ośrodek Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego, który ma „popularyzować w Polsce i za granicą dorobek naukowców dotyczący badań nad totalitaryzmami i historią XX wieku”. To, że nowy ośrodek dubluje pracę innych placówek, takich jak Instytut Pamięci Narodowej to szczegół nieistotny. Ofensywa przeszłości trwa.

PiS buduje alternatywną rzeczywistość nie tylko w polityce czy prawie, ale także w historii. W tym alternatywnym świecie mieszają się czasy i narracje historyczne. Z jednej strony Ogień, Bury i inni żołnierze wyklęci nadal walczą z komunistami, z drugiej strony mamy wciąż Polskę międzywojenną, żołnierze w rogatywkach biorą ślub, a naczelnikiem państwa jest nadal Józef Piłsudski. Za chwilę znów wybuchnie Powstanie Warszawskie, a na polach pod Radzyminem polska armia rozgromi bolszewików. Trudno się już połapać, który mamy rok: 1920, 1931, 1944, a może 1947? W tej sytuacji trudno się dziwić, że ministerstwo kultury zablokowało fundusze na zakupy sztuki współczesnej. Jak można kupować dzieła, które jeszcze nie powstały?

Kiedy patrzę na zdjęcia z kościoła z Ostrowi, na których aktorzy i rekonstruktorzy w mundurach pozują razem z ministerialnymi urzędnikami, zastanawiam się, kto odgrywa wicepremiera Glińskiego. Bo wydaje się niemożliwe, aby ten ceniony socjolog kultury, niegdyś zwolennik Partii Zielonych występował w tej szopce osobiście.

Zobacz także

ktoOdgrywa

wyborcza.pl

 

Oświadczenie wiceprezesa TK: Nie mogło być kompromisu Trybunału z prezesem Kaczyńskim

es, 09.05.2016

Wiceprezes TK Stanisław Biernat

Wiceprezes TK Stanisław Biernat (Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta)

Oświadczenie prezesa Stanisława Biernata pojawiło się na stronie internetowej Trybunału Konstytucyjnego. Dotyczy ujawnionego przez prezesa TK Andrzeja Rzeplińskiego w „Rzeczpospolitej” i TVN 24 faktu jego dwóch rozmów z „emisariuszem” prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.
 

Wiceprezes TK Stanisław Biernat stwierdza, że nie on był sędzią TK, który towarzyszył prezesowi Rzeplińskiemu w tych rozmowach, chociaż był o nich poinformowany. Rozmowy miały charakter poufny. Prezes Biernat zauważa, że pierwszy o rozmowach poinformował publicznie prezes PiS w sejmowym przemówieniu 2 maja, kiedy stwierdził, że prezes Rzepliński odrzucił propozycję kompromisu. „Zarzut odrzucenia propozycji kompromisu jest nietrafny, bowiem jego treścią nie mogłoby być przecież pominięcie przez Prezesa TK treści wyroków Trybunału z 3 grudnia 2015 r. (K 34/15) i 9 marca 2016 r. (K 47/15). Trybunał nie może być stroną kompromisów politycznych” – pisze prezes Biernat w oświadczeniu.

Prezes Biernat odnosi się też do listu wiceministra finansów Pawła Szałamachy, w którym prosił prezesa Rzeplińskiego o niewypowiadanie się publicznie do czasu wydania przez agencję Moody’s oceny ratingu Polski. Tłumaczy, że chcieli obaj – z prezesem Rzeplińskim – umówić się na spotkanie z wiceministrem, by wyjaśnić, co ma na myśli: „Celem spotkania miało być wytłumaczenie przez Ministra prośby zawartej w jego piśmie, a w szczególności, czy obejmuje ona także powstrzymanie się od wypowiedzi na temat projektu ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, wniesionego do Sejmu 29 kwietnia 2016 r. To znaczy poznanie poglądu Ministra, czy ocena projektu ustawy w świetle dotychczasowego orzecznictwa Trybunału wpłynie na obniżenie oceny ratingowej agencji Moody’s. Brak jakiejkolwiek reakcji ze strony Ministra stawia pytanie, czy pismo do Prezesa TK zostało skierowane w dobrej wierze”.

Cały komunikat:

Komunikat z 6 maja 2016 r.

Wyjaśnienie Wiceprezesa Trybunału Konstytucyjnego Sędziego Stanisława Biernata

W związku z artykułem „Tajny emisariusz prezesa PiS”, autorstwa red. Andrzeja Stankiewicza, opublikowanym w „Rzeczpospolitej” 6 maja 2016 r., i innymi doniesieniami prasowymi, wyjaśniam:

1. Nie brałem udziału w rozmowach Prezesa Trybunału Konstytucyjnego, prof. Andrzeja Rzeplińskiego z osobą reprezentującą stanowisko Prezesa PiS, ponieważ w dniach, w których odbywały się spotkania, nie było mnie w Warszawie. W drugiej rozmowie uczestniczył, obok Prezesa A. Rzeplińskiego, inny sędzia Trybunału.

O rozmowach i ich przebiegu byłem jednak dokładnie poinformowany. Dla Prezesa TK i dla mnie było jasne, że spotkania te mają charakter poufny. Informację o spotkaniach i odrzuceniu propozycji kompromisu ze strony Prezesa TK podał jako pierwszy w przemówieniu sejmowym Prezes PiS Jarosław Kaczyński. Zarzut odrzucenia propozycji kompromisu jest nietrafny, bowiem jego treścią nie mogłoby być przecież pominięcie przez Prezesa TK treści wyroków Trybunału z 3 grudnia 2015 r. (K 34/15) i 9 marca 2016 r. (K 47/15). Trybunał nie może być stroną kompromisów politycznych.

2. Prezes TK, po otrzymaniu w dniu 4 mają 2016 r. rano pisma Ministra Finansów w sprawie powstrzymania się do 13 maja od „wypowiedzi, które stanowiłyby podniesienie poziomu sporu” wokół Trybunału, próbował kilkakrotnie porozumieć się z Ministrem i umówić się na rozmowę. Miała się ona odbyć także z moim udziałem.

Czekaliśmy na odpowiedź Ministra do późnego popołudnia. Sekretariat Prezesa podejmował bezskutecznie próby umówienia się w godzinach od 9:00 do ok. 17:30.

Celem spotkania miało być wytłumaczenie przez Ministra prośby zawartej w jego piśmie, a w szczególności, czy obejmuje ona także powstrzymanie się od wypowiedzi na temat projektu ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, wniesionego do Sejmu 29 kwietnia 2016 r. To znaczy poznanie poglądu Ministra, czy ocena projektu ustawy w świetle dotychczasowego orzecznictwa Trybunału wpłynie na obniżenie oceny ratingowej agencji Moody’s. Brak jakiejkolwiek reakcji ze strony Ministra stawia pytanie, czy pismo do Prezesa TK zostało skierowane w dobrej wierze. Niezrozumiałe jest też stwierdzenie Ministra z 6 maja 2016 r., że „nie ma otwartego kanału komunikacji” z profesorem Rzeplińskim.

Pomijam tu ogólniejszą kwestię stosowności takiego pisma w świetle podstawowych zasad ustrojowych i kultury politycznej.

 

 

Zobacz także

oświadczenie

wyborcza.pl

 

 

Trudny egzamin dla sędziów

Dominika Wielowieyska, 09.05.2016
Politycy PiS nieustannie atakują prezesa Andrzeja Rzeplińskiego. Czasami posługują się nawet kłamstwem, jak np. posłanka Anna Paluch, która twierdziła, że Rzepliński w wyborach parlamentarnych startował z list PO. A to nieprawda.
 

PiS próbuje wykreować wizerunek prezesa TK jako polityka, który toczy wojnę z nielubianym ugrupowaniem politycznym. Prezes PiS Jarosław Kaczyński powtórzył tę myśl w poprzedni poniedziałek, po raz kolejny atakując prezesa Trybunału. Od partii rządzącej słyszymy, że gdy tylko wymieni się prof. Rzeplińskiego, którego kadencja jako sędziego upływa w grudniu, to problem Trybunału sam się rozwiąże.

Wybory po staremu

Od strony proceduralnej wygląda to tak: zgodnie z obowiązującą, starą ustawą dwóch kandydatów na prezesa Trybunału przedstawia zgromadzenie wszystkich sędziów TK. Prezydent Andrzej Duda ma spośród nich wybrać prezesa. W ustawie tzw. naprawczej, czyli paraliżującej TK, autorstwa PiS przewidziano, że procedura wyglądałaby inaczej: wystarczyło trzech sędziów, aby kandydata zgłosić prezydentowi. A ponieważ w Trybunale jest teraz trzech sędziów z rekomendacji PiS, to taki przepis pasował jak ulał, by partia rządząca mogła mieć swojego prezesa TK.

Ale Trybunał tę ustawę paraliżującą uchylił w całości. Byłoby skrajną niekonsekwencją, gdyby teraz stosował jej przepisy przy wyborze prezesa. Pozostaje więc stary tryb. Nawet w tym nowym projekcie o TK zgłoszonym ostatnio przez PiS zmienia się on niewiele: sędziowie mają zgłaszać nie dwóch, lecz trzech kandydatów.

Byle nie kandydat PiS

Sędziowie są w trudnej sytuacji, która wymaga od nich odwagi przy wyborze następcy Rzeplińskiego. Jeśli są konsekwentni, jeśli uważają, że priorytetem jest przywrócenie ładu konstytucyjnego i wykonanie wyroku TK z 3 grudnia, to muszą wybrać osoby, które nie mają rekomendacji PiS. Jest to możliwe, bo w zgromadzeniu TK, w którym jest 15 sędziów, nadal przewagę (8 głosów) będą mieć sędziowie niewybrani przez PiS. Trzech sędziów jest wybranych przez partię rządzącą, a dojdzie czwarty, który zastąpi Rzeplińskiego. I brakuje trzech wybranych zgodnie z prawem w poprzedniej kadencji, których prezydent nie chce zaprzysiąc.

Jeśli więc zgromadzenie wybierze kogoś z tej czwórki wskazanej przez PiS w tej kadencji, prezydent – być może pod naciskiem Jarosława Kaczyńskiego – mianuje go prezesem. A nowy prezes TK, zgodnie z życzeniem obozu PiS, być może dopuści do orzekania trzech sędziów bezprawnie wybranych przez większość sejmową i bezprawnie zaprzysiężonych przez prezydenta wbrew treści wyroku z 3 grudnia.

I wtedy rzeczywiście łamanie konstytucji zostanie niejako usankcjonowane, to znaczy wyrok TK z 3 grudnia zostanie przez nowego prezesa Trybunału zignorowany. Bo nowy prezes, dopuszczając trzech sędziów PiS-owskich do orzekania, podważy zasadę, że wyroki sądu konstytucyjnego są ostateczne.

Zatrzymać bezprawie

Bezprawie zwycięży. Okaże się, że walka metodami na rympał przynosi efekty, a krytycy poczynań PiS będą musieli – przynajmniej na jakiś czas – pogodzić się z faktami dokonanymi. Nie można do tego dopuścić. Władza posunie się w bezprawnym poszerzaniu swoich wpływów na tyle, na ile pozwolą jej na to społeczeństwo obywatelskie i niezależne od władzy instytucje.

Dlatego sędziowie spoza PiS – jakkolwiek słusznie stronią od wszelkiej polityki, wikłania się w taktyczne spory – muszą być tu bardzo zdecydowani w swoich działaniach. Powinni – wykorzystując swoją przewagę liczebną – prezydentowi przedstawić dwóch kandydatów na prezesa TK spośród swo- jej grupy, a więc tej ósemki, której nie wybrał PiS.

Właśnie po to, aby zachować niezależność Trybunału od polityków. Jeśli zgromadzenie wskaże bowiem – na zasadzie „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek” – jednego kandydata z PiS, drugiego spoza PiS, to tak jakby już pogodziło się z tym, że władza nie realizuje orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego. I ułatwiło rządzącym triumf w tej sprawie.

Nie zazdroszczę tym sędziom: są w trudnej sytuacji, będą narażeni na bardzo brutalny atak. Dowiemy się, co robili ich rodzice, dziadkowie i jakiej są narodowości – to normalna praktyka w obozie PiS. Pytanie, czy to wytrzymają.

Ciekawe też, co zrobi prezydent Andrzej Duda, gdy dostanie na tacy dwóch nie-PiS-owskich kandydatów. Wykona swój obowiązek czy może odmówi dokonania wyboru albo wybierze kogoś innego, niż sugeruje zgromadzenie, bo tak mu każe prezes Kaczyński? A może postawi się prezesowi? Ale jeśli wybierze nowego prezesa Trybunału Konstytucyjnego niezależnego od PiS, to skończy się paliwo pt. „Rzepliński to człowiek Platformy i stąd się wzięło całe zło”. Interesująca to będzie rozgrywka.

Jedno wydaje się pewne: każdy, kto uważa ład konstytucyjny za fundament naszego państwa, w sprawie Trybunału nie może PiS-owi ustępować ani na milimetr, dopóki porządek prawny nie zostanie przywrócony. Nie ma kompromisów w sprawie łamania konstytucji.

Zobacz także

ktoZa

wyborcza.pl

 

Teraz manipulacja sądami

Ewa Siedlecka, Gazeta Wyborcza, 09.05.2016

W sądzie

W sądzie (Fot. Agnieszka Sadowska Agencja Gazeta)

Projekt zmian w ustawie o Krajowej Radzie Sądownictwa – konstytucyjnym organie stojącym na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów – to pierwszy ujawniony element planu przejęcia przez PiS kontroli nad orzecznictwem sądów.
 

Rząd sam przyznaje, że to zamach na niezależność sądów. W „ocenie skutków regulacji” nowelizacji ustawy resort sprawiedliwości szczerze napisał, że projekt może grozić obniżeniem ratingu Polski: „W przypadku zinterpretowania projektowanych zmian jako ingerujących nadmiernie w działalność organu konstytucyjnego może dojść do pogorszenia takich indeksów i negatywnych konsekwencji dla konkurencyjności gospodarki”. Rząd ujawnił projekt kilka dni przed spodziewanym ratingiem agencji Moody’s. Można będzie zwalić winę na dziennikarzy, którzy go skrytykowali.

PiS chce kontrolować orzecznictwo sądów jak za PRL-u: rękami sędziów, którzy – z rozmaitych motywacji – będą orzekać w zgodzie z linią partii. Stawia na sędziów rejonowych, kusząc ich awansem. Projekt zmiany ustawy o KRS jest częścią planu. Przewiduje rozwiązanie obecnej Rady, która wielokrotnie wzywała do poszanowania wyroków Trybunału Konstytucyjnego i skarżyła „naprawcze” ustawy o TK. I wybranie nowej, w której zmniejsza się udział przedstawicieli Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego, a miejsca te oddaje się przedstawicielom sądów niższych instancji.

PiS reklamuje to jako demokratyzację i dowartościowanie sędziów sądów rejonowych. Czyli poetyka: złe elity i szlachetny lud (sędziowski). Ale PiS tak konstruuje okręgi w wyborach na przedstawicieli do KRS, by utrudnić sędziom porozumienie się w sprawie wyłonienia liderów. Na przykład sędziowie sądu dla Warszawy-Pragi będą wskazywali kandydata wspólnie z sędziami z Suwałk i Białegostoku. To przedsmak tego, co może nas czekać w wyborach powszechnych: manipulacja okręgami wyborczymi pozwala osłabiać poparcie dla jednych partii i wzmacniać dla innych.

Nowelizacja ustawy o KRS odbiera też prawo zasiadania w niej prezesom i wiceprezesom sądów. PiS za poprzednich rządów już wprowadził takie rozwiązanie, a TK uznał je za naruszające niezależność sądownictwa, bo odbiera sędziom swobodę obsadzania miejsc w KRS.

PiS chce, by w KRS nie zasiadali liderzy, sędziowie z dorobkiem, autorytetem, charakterem, doświadczeniem w KRS. Liczy na to, że tak skomponowaną Radę łatwiej zmanipulują politycy, którzy stanowią jedną trzecią jej członków. A KRS opiniuje przecież rządowe projekty zmian w sądownictwie powszechnym, Sądzie Najwyższym, NSA i Trybunale Konstytucyjnym.

KRS jest jednym z kluczy do zmian w sądownictwie. W tym do wymiany kadr. Tak jak w prokuraturze PiS chce bazować na podziałach wewnątrz środowiska i stawia na poparcie sędziów rejonowych, którzy mają poczucie niedocenienia i zablokowania awansów przez „układ”. To KRS wskazuje kandydatów na wolne stanowiska sędziowskie, w tym do awansu. Nominacje wręcza prezydent. W tej chwili KRS wskazuje jednego kandydata na wolne miejsce. Nowelizacja nakazuje wskazywać dwóch. A więc ostatecznie to prezydent – przedstawiciel władzy wykonawczej – będzie decydował, kto zostanie sędzią lub awansuje. W przeszłości prezydent Lech Kaczyński miesiącami wstrzymywał nominacje, badając, czy odpowiada mu dotychczasowe orzecznictwo kandydatów. Prezydent Duda będzie miał jeszcze sędziów do wyboru. Pytanie: jak się ma taka władza prezydenta nad obsadą sądów do konstytucyjnej zasady rozdziału władz i niezależności sądów?

PiS w przygotowywanej – w tajemnicy przed sędziami – ustawie o ustroju sądów powszechnych zamierza znieść sądy rejonowe. Wszyscy sędziowie rejonowi przejdą do sądów okręgowych, co zapewne odczują jako awans. Mimo że przecież pozostaną sędziami sądu I instancji. Pozwoli to na wymianę kadry. Po pierwsze, kierowniczej. Po drugie, na odsunięcie od sądzenia sędziów, których orzecznictwo PiS-owi się nie spodoba: po prostu nie zostaną powołani przez prezydenta do nowej struktury. Ponieważ konstytucja mówi o nieusuwalności sędziów, nie można ich usunąć z sądownictwa. Będą więc zapewne dostawać wynagrodzenie, ale nie będą orzekać. W ich miejsce przyjdą zaś asesorzy (asesurę przywrócił poprzedni Sejm), którym można płacić mniej, ale za to są zależni od władzy: powoływani na sześć lat, a po tym czasie prezydent powoła ich – lub nie – na sędziów.

PiS liczy na poparcie sędziowskich dołów dla swoich reform. Choć w pakiecie ma być też odebranie sądownictwa dyscyplinarnego z rąk sędziów motywowane tym, żeby skończyć z korporacyjnością. Ciekawe, kto będzie sędziów sądził? I czy takie samo rozwiązanie zaproponuje się dla parlamentarzystów, by korporacyjnie nie sądzili sami siebie w parlamentarnych komisjach etyki?

Zanim sędziowie rejonowi zamanifestują poparcie, a przynajmniej brak sprzeciwu dla pomysłów PiS, niech popatrzą, co już się dzieje z prokuratorami. Ich też PiS mamił rozbiciem układu w prokuraturze. A teraz muszą wypisywać w uzasadnieniach odmowy wszczęcia postępowania, że rząd ma prawo weryfikować wyroki Trybunału Konstytucyjnego.

Orzec można wszystko – także to (jak trójka sędziów Sądu Okręgowego w Warszawie), że prezydent ma prawo w ramach aktu łaski umorzyć postępowanie, uniemożliwiając orzeczenie o winie – ale trzeba to w zgodzie ze sztuką prawniczą uzasadnić. Rękopisy nie płoną, a internet nie zapomina: te uzasadnienia, podpisane imieniem i nazwiskiem, zostaną i będą świadczyły o autorze.

To, jak środowisko sędziowskie zareaguje na projekt zmian w KRS, pokaże, na ile skutecznie PiS może nim manipulować metodą „dziel i rządź”.

Zobacz także

piSchce

wyborcza.pl

 

Wielowieyska: Kaczyński nie wie, co się dzieje w kraju. Siedzi w gabinecie, kadzą mu…

dżek, 09.05.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,103454,20041062,video.html?embed=0&autoplay=1
Zdaniem Dominiki Wielowieyskiej Jarosław Kaczyński jest oderwany od rzeczywistości. Za to Beata Szydło i jej ludzie siedzą w rządzie i widzą, jakie są możliwości finansowe państwa.

– W „Newsweeku” tekst „Broszka” o problemach Beaty Szydło – na czele rządu stoi osoba, która nie ma władzy. To niedobrze dla struktur państwa, ważne jest, aby była jasność, kto bierze odpowiedzialność i podejmuje decyzję – cytowała w Poranku Radia TOK FM Dominika Wielowieyska.

W tekście czytamy, że premier Szydło ma okrojone kompetencje, żaden z ministrów się z nią nie liczy, a na konsultacje jeżdżą na Nowogrodzką. – Wydaje mi się, że Jarosław Kaczyński jest oderwany od rzeczywistości. Beata Szydło i jej ludzie siedzą w rządzie i widzą, jakie są możliwości finansowe państwa. Np. rozwiązania dot. kredytów frankowych pogrążą polski budżet w sposób nieodwracalny. Kaczyński tego nie wie, bo siedzi na Nowogrodzkiej w swoim gabineciku, wszyscy przyjeżdżają i mu kadzą. On nie wie, co się dzieje w kraju – oceniła Wielowieyska.

http://audycje.tokfm.pl/widget/37095

Zobacz także

 

wielowieyska

TOK FM

PONIEDZIAŁEK, 9 MAJA 2016

Morawiecki: Obniżenie wieku emerytalnego to twarde zobowiązanie i na pewno będzie nas na to stać

08:12

Morawiecki: Obniżenie wieku emerytalnego to twarde zobowiązanie i na pewno będzie nas na to stać

Jak mówił w „Jeden na Jeden” wicepremier Mateusz Morawiecki:

„Ustawa o obniżeniu wieku emerytalnego jest twardym zobowiązaniem przedwyborczym i na pewno będzie nas na to stać. Ważne jednak są szczegółowe warunki dodatkowe, które będą musiały być spełnione, by ten wiek emerytalny został obniżony. Jeszcze szczegółów w tej kwestii nie omawialiśmy [w rządzie]”

07:51
morawiecki1

Morawiecki: Mam narzędzia do realizacji planu, ale jeszcze nie wszystkie

Jak mówił w „Jeden na jeden” Mateusz Morawiecki o słowach premier Szydło z wSieci o „konkretach” i „czasie na efekty” w realizacji planu na rzecz odpowiedzialnego rozwoju:

„Premier Szydło na pewno się orientuje, że niektóre projekty mogą trwać parę miesięcy, niektóre parę lat, ale niektóre zapóźnienia [trzeba naprawiać] wiele lat. Tak jest skonstruowany nasz plan, niektóre efekty przyszły szybciej niż się spodziewałem. Bardzo trudne negocjacje z Daimlerem, które były praktycznie przegrane na początku roku… okazało się że nasza profesjonalna oferta i dialog ich przekonały. Niektóre sukcesy jak ten Mercedesa przyszły szybciej. Tak ale mam narzędzia, ale jeszcze nie wszystkie. Czekam na przejście przez Sejm tej ustawy, która przekaże w ręce Ministerstwa Rozwoju kilka instytucji, na czele z BGK. To się stanie w ciągu kilku tygodni”

300polityka.pl

Odkrycie obywatelskie

Jacek Żakowski, 09.05.2016

Marsz KOD i opozycji w Warszawie.

Marsz KOD i opozycji w Warszawie. (KACPER PEMPEL/REUTERS)

Ćwierć miliona czy 40 tysięcy? Ile osób było w sobotę na manifestacji? To ważne, bo między innymi po to się demonstruje, żeby zrobić wrażenie. A liczby robią wrażenie. Jednak ważniejsze od liczb są tendencje. A tendencja jest taka, że wbrew zapowiedziom z marszu na marsz gromadzi się coraz więcej osób, które chcą demonstrować sprzeciw wobec rządów PiS. To jest najważniejszy komunikat, jaki demonstrującym udało się wysłać do Polski i świata.
 

Sprzeciw narasta i krzepnie. Sobotni marsz był nie tylko wyraźnie najliczniejszy, ale też najlepiej zorganizowany. Nic więc nie wskazuje na to, by miały się zacząć spełniać nadzieje władzy i obawy wielu jej przeciwników, że ludziom szybko przejdzie. Jakoś nie przechodzi. Nie widać, żeby to był słomiany ogień. Jak również nie widać, żeby różne rywalizacje i spory, które oczywiście są, bo muszą być, prowadziły do rozpadu czy dezintegracji w obozie opozycji. Przeciwnie. Spokojnie i ostrożnie opozycja uczy się współpracować. To się w przypadku tego marszu udało. I to bez zacierania różnic. Zieloni szli jako Zieloni. PO jako PO. Nowoczesna jako Nowoczesna. Lokalne grupy KOD pod własnymi szyldami. Ale najwięcej osób po prostu w tym marszu szło. Jako obywatele. I to z przyjemnością, co jest może najgroźniejsze dla obecnej władzy.

Po latach zajmowania się własnymi sprawami, wycofywania się w prywatność i pracę, po fazie politycznego i obywatelskiego stygnięcia liberalno–lewicowe centrum zaczyna wypełniać największą lukę polskiej demokracji po 1989 r. Buduje kulturę zaangażowania. Obywatelskiego, społecznego, po prostu ludzkiego. Na nowo odnajdujemy się jako zwierzęta stadne (odnawiają się:) „animalne instynkty”). Niekoniecznie musi to być mocno sformalizowane. W KOD pojawili się nowi aktywiści, co jest niezwykle cenne dla procesu budowania społeczeństwa (nie tylko obywatelskiego czy politycznego). Ale dużo więcej jest osób, które odkryły radość lub przyjemność zwykłego uczestnictwa. Sukces frekwencyjny kolejnej manifestacji te uczucia wzmacnia i buduje nawyk, tworzy nowy styl społecznej obecności, kreuje środowiskowe zwyczaje i więzi. Bo pokazuje, że zaangażowanie może być przyjemne, także gdy jest anonimowe, więc w bezpośrednim sensie bezinteresowne. Sądząc po twarzach i nastrojach demonstrantów, dla wielu osób jest to ważne odkrycie.

Nie chodzi tylko o to, żeby się zameldować, przejść trasę i wrócić do domu. Chodzi o to, kim się sami czujemy. W społeczeństwie, w Polsce, w świecie. I z czego czerpiemy przyjemność. Myślę, że dziesiątki tysięcy osób dokonały tu ostatnio ważnego odkrycia albo przypomniały sobie przyjemne uczucia, które miały wiele lat temu. Powstał lub ujawnił się po latach zamrożenia demokratyczny kapitał, którego deficyt doprowadził nas tu, gdzie jesteśmy. Trudno o bardziej optymistyczny sygnał w dzisiejszej sytuacji.

Skoro brak tego kapitału w demokratycznym centrum doprowadził nas tu, gdzie jesteśmy, to jego pojawienie się może nas wyprowadzić z tej sytuacji. Szansa byłaby jednak większa, gdyby wielkie manifestacje były nie tyle głównym przejawem nowej obywatelskości, ile świętem kumulującym różnorodną permanentną obywatelską aktywność. Gdyby nowe lub po latach przez wielu ponownie odkryte doświadczenie obywatelskości mogło się przerodzić w nieformalną sieć takich aktywności, Polska byłaby lepsza. Nie tylko w tym sensie, że wzrosłaby i stałaby się bliższa szansa na koniec Polski-PiS, ale również w takim, że lepsza i trwalsza byłaby rzeczywistość, która potem powstanie.

Zobacz także

naNowo

wyborcza.pl

 

PiS przez lata broniło kiboli. Teraz powinno wznieść się ponad polityczne podziały i potępić ich groźby

Przez lata PiS broniło kiboli. Teraz powinno pokazać im, że także oni muszą przestrzegać prawa. Zdjęcie z 2011 roku.
Przez lata PiS broniło kiboli. Teraz powinno pokazać im, że także oni muszą przestrzegać prawa. Zdjęcie z 2011 roku. Fot. Marcin Onufryjuk / AG

„KOD, Nowoczesna, GW, Lis, Olejnik i inne ladacznice – dla Was nie będzie gwizdów, będą szubienice” – obwieścili kibice Legii podczas niedzielnego meczu. Takie są skutki pobłażania kibolom przez PiS, które wykorzystywało ich do walki z Platformą.

Politycy Prawa i Sprawiedliwości przez lata bronili występków kiboli. Przekonywali, że Platforma Obywatelska się na nich uwzięła. Nazywali kiboli grożących Donaldowi Tuskowi „młodymi patriotami” i przekonywano, że władza ich dręczy.

Poczucie bezkarności
Kibice poczuli się bezkarni. Trudno się temu dziwić, bo część polityków PiS staje w ich obronie niezależnie od sytuacji. Niedawno minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro wstrzymał wykonanie kary Marcina F., który został skazany za naruszenie nietykalności cielesnej policjanta. Ma to dać czas na wydanie przez Andrzeja Dudę decyzji o ułaskawieniu.

Kibice, oczywiście ci najbardziej zagorzali, nie „pikniki”, którymi pogardzają, odwdzięczają się władzy. Trudno znaleźć większych krytyków PO i maintreamowych mediów, niż szalikowcy. Dlatego tak dotknęły ich gwizdy na finale Pucharu Polski. A szczególnie sugestia, że to oni, ci najbardziej zagorzali wygwizdali Andrzeja Dudę.

Groźby
Najpierw wydali specjalne oświadczenie, że to nie oni. Teraz poszli dalej i na Żylecie, czyli trybunie zarezerwowanej dla najbardziej zagorzałych kibiców,wywiesili transparent: „KOD, Nowoczesna, GW, Lis, Olejnik i inne ladacznice – dla Was nie będzie gwizdów, będą szubienice”

To groźby karalne. Powinny spotkać się nie tylko z reakcją organów ścigania, czyli policji i prokuratury, ale także z jasną deklaracją polityków. Wszystkich, także tych z PiS.

Reakcja PiS? Milczenie
Andrzej Duda, jako „prezydent wszystkich Polaków” powinien stanąć w obronie swoich niedawnych politycznych konkurentów. Ostatniej nocy prezydent na Twitterze pozdrawiał użytkowników i wspominał swój tweet up sprzed roku. O incydencie z Legii się nie zająknął.

Oczekuję, że premier Beata Szydło powie, jak podległe jej służby zamierzają nie dopuścić do zrealizowania scenariusza nakreślonego przez kiboli. Zbigniew Ziobro z kolei mógłby powołać zespół prokuratorski, który doprowadzi do ukarania autorów gróźb.

Wolność
Przede wszystkim jednak oczekiwać powinniśmy zabrania głosu przez najważniejszego polityka obozu rządzącego. Choć akurat Jarosławowi Kaczyńskiemu trudno byłoby dzisiaj potępić kiboli, za grożenie śmiercią dziennikarzom i opozycji.

Niespełna tydzień wcześniej kpił z walki z „mową nienawiści”. Przekonywał, że propozycja powstania ustawy, dającej narzędzia do walki z hejtem to w istocie ograniczanie wolności. A Polska – zdaniem Prezesa – będzie ostoją wolności. Ale wolność to nie tylko brak więzienia za wyrażanie swoich poglądów. To także poczucie, że nikt mnie nie zaatakuje za mówienie, co sądzę. I to państwo powinno takie poczucie bezpieczeństwa zapewniać.

Także kibole powinni mieć prawo do wyrażania własnej opinii. Ale Prawo i Sprawiedliwość powinno im przypomnieć, że nawet oni muszą przestrzegać prawa. Jeśli władza zbagatelizuje niedzielny incydent, tylko zachęci kiboli do bardziej zdecydowanych działań.

piS

naTemat.pl

„Szacun” za „szubienice dla Lisa, KOD i GW”. Oto jak poseł przekonał się, że w sieci NIC nie ginie

mast, 08.05.2016

Poseł Kukiz'15 o transparencie kibiców Legii

Poseł Kukiz’15 o transparencie kibiców Legii (Fot. Kuba Atys/ Agencja Gazeta; Rafał Wójcikowski/ Facebook)

1. Poseł Wójcikowski odniósł się do transparentu wywieszonego na „Żylecie”
2. Napisał, że jest wzruszony, chociaż kibicuje innej drużynie
3. Transparent wzywał do wieszania m.in. „KOD, GW i Olejnik”

Poseł Kukiz’15 Rafał Wójcikowski skomentował na Facebooku dzisiejszy incydentu z meczu Legii z Piastem Gliwice. Transparent „KOD, Nowoczesna, GW, Lis, Olejnik i inne ladacznice – dla was nie będzie gwizdów, będą szubienice” pojawił się na „Żylecie” – trybunie najzagorzalszych fanów Legii Warszawa – podczas meczu klubu z Piastem Gliwice.

„To, co zrobili kibice Legii wzruszyło moje kibicowskie serce. Po raz pierwszy w życiu – Szacun dla kibiców Legiii”. I jeszcze raz przytacza hasło z transparentu dla tych, którzy „mają za słabe szkła w okularach”.

Wójcikowski swój skandaliczny post szybko usunął. Sam transparent wzbudził jednak sympatię nie tylko posła, ale także licznych użytkowników FB, którzy wyrażali wyrazy poparcia dla pomysłu „wieszania” m.in. Moniki Olejnik i Tomasza Lisa. „Oby tak się stało”, „Przyszedłbym na każde jedno wieszanie tych zdrajców” – pisali pod imieniem i nazwiskiem.

Pochwalającym zajście artykułem podzielił się również poseł PiS Jacek Świat, wdowiec po Aleksandrze Natalii-Świat, która zginęła w katastrofie smoleńskiej.

Odpowiedź na wygwizdanie prezydenta

Transparent miał być nawiązaniem do wydarzeń z ubiegłego poniedziałku, kiedy w trakcie finału Pucharu Polski część trybun wygwizdała prezydenta Dudę. Na wywieszenie skandalicznych treści nie zareagowały służby porządkowe, chociaż było to jawne nawoływanie do nienawiści. Policja zabezpieczyła za to monitoring i zapowiedziała gotowość ścigania sprawców, ale dopiero na wniosek pokrzywdzonych.

szacun

TOK FM

nieJestem

 

Ch9hZFrWUAAFqWF

 

„Nie walczymy z wynikiem wyborów, czy Jarosławem Kaczyńskim”. Mateusz Kijowski szczerze o intencjach KOD

Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta

Mateusz Kijowski był gościem niedzielnych „Faktów po faktach” w TVN24, gdzie pytano go o rzeczywistą liczbę uczestników sobotniej manifestacji Komitetu Obrony Demokracji. Lider tego ruchu podkreślił, że liczby nie są tak istotne, jak cele tego zgromadzenia.

Jak tłumaczył Mateusz Kijowski, nie sposób dokładnie określić liczby uczestników sobotniej manifestacji, bo niektórzy się rozchodzili do domów w jej trakcie ze względu na zmęczenie bądź dającą się we znaki pogodę. – To nie jest jednak najważniejsze. Była to największa demonstracja od 30 lat w Warszawie. Była wspaniała atmosfera, ludzie byli życzliwi, uśmiechnięci, zadowoleni. W bardzo pozytywny sposób manifestowali przywiązanie do Europy – podkreślił lider KOD.

Mateusz Kijowski podkreślił jednak, że najbardziej w jego przekonaniu liczy się przesłanie takich manifestacji. Wyjaśniałc, że „KOD łączy, a nie dzieli”. – Trzeba walczyć o wspólne wartości. Demokracja jest bardzo mocno zagrożona – stwierdził. – Nie walczymy z wynikiem wyborów, czy Jarosławem Kaczyńskim. Walczymy z tym, żeby nie łamać prawa – tłumaczył.

Jak pisaliśmy w naTemat, najczęściej komentowanym niedzielnym tematem jest spór o liczebność sobotniej manifestacji. Według policji było to 30-40 tys osób, zaś zdaniem warszawskiego ratusza manifestowało nawet ośmiokrotnie więcej osób – 240 tysięcy. Spekulacje postanowił przeciąć Jacek Kurski, szef TVP z nominacji PiS. „Wiadomości” podały w niedzielę, że w antyrządowej demonstracji wzięło udział dokładnie 45 200 osób.

nieWalczymy

naTemat.pl