Bardzo dziwną ustrojowo mamy sytuację. Mateusz Morawiecki de facto jest premierem, bo skupia w swoich rękach największą władzę. Jest ministrem rozwoju i gospodarki, ministrem finansów, a ponadto dołączono do jego resortu infrastrukturę (czyli fundusze unijne).
Gdzie tu logika? Sprzeczność, aż bije w rozum. A więc Morawiecki ściąga pieniądze i je wydaje. Nie może to dobrze skończyć. Beata Szydło jest tylko nominalnie premierem, a praktycznie jest zdegradowana. Ciekawie to definiuje Grzegorz Schetyna:
„Jestem kompletnie zdziwiony, że premier rządu otrzymuje drugiego premiera, który ma pewnie większe czy porównywalne kompetencje, bo teraz mamy dwóch premierów – tak to odbieram i jeszcze udaje, że się z tego cieszy.”
Z tej gmatwaniny na pewno się cieszy Jarosław Kaczyński, który marionetkami zarządu. Bo to prezes jest rządzącym.
Rafał Grupiński pyta:
„Dlaczego Morawiecki dostał tak silną pozycję od Kaczyńskiego, bo przez ten rok, który minął – poza slajdami i 200-stronicowym dokumentem, z które niewiele wynika – nic nie zrobił. A przez ten rok kompetencji miał sporo, mógł do Sejmu skierować ustawy rozruszające gospodarkę, a tego nie zrobił”.
Widmo katastrofy nie zostało zażegnane, prędzej czy później ona nastąpi. Za dużo jest konfliktów władzy ze społeczeństwem i z instytucjami międzynarodowymi.