Kandydat SPD na kanclerza stawia Polskę PiS w jednym szeregu z Węgrami i Turcją. Czy staniemy się tematem niemieckiej kampanii wyborczej?
Nie ma zgody na Polexit! Dlaczego powinniśmy przyjść na Marsz dla Europy
Waldemar Kuczyński
Słowa Brudzińskiego trzeba traktować serio. Pod te słowa szykują armię i brygady ON w każdym województwie, a pod Warszawą dwie.
Mar. Brudziński o dymisjach w MON „odchodzą-przyjdą inni”!To przypomina „zwalniają, będą zatrudniać”. Wraca „nie matura lecz chęć szczera…”
Zaczęło się! Trolle spuszczane ze smyczy ujadają. Dziwne, że wszystkie w tym samym tonie i z tym samym słownictwem. Pecunia non olet
Rzeczywistość znów nie chce się dostosować do oczekiwań posła Kaczyńskiego…
PiS z zaledwie dwupunktową przewagą nad PO. Najnowszy sondaż IBRiS dla „Rz”
Przewaga Prawa i Sprawiedliwości nad opozycją maleje – wynika z najnowszego sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej”. Gdyby wybory odbywały się teraz, wygrałby je PiS z wynikiem 29 proc. (o 5 punktów procentowych mniej niż w poprzednim sondażu). Tuż za partią Jarosława Kaczyńskiego znalazłaby się Platforma Obywatelska z 27-procentowym poparciem (wzrost o 10 punktów).
Trzecie miejsce należałoby do Nowoczesnej, która mogłaby liczyć na 9 proc. (bez zmian). Kukiz’15 odnotował 8 proc. poparcia (mniej o 2 punkty). Do Sejmu weszłyby też PSL (6 proc.), SLD i Partia Razem (po 5 proc.).
Sondaż był przeprowadzony w dniach 16-17 marca na próbie 1100 osób.
„To pierwsze zachwianie po 2015 roku. Bardzo widoczne. Czy okaże się początkiem tendencji? Na to trzeba poczekać” – skomentował na Twitterze publicysta Waldemar Kuczyński. „Prezes wróżył spadek notowań. I znów miał rację…” – napisał dziennikarz Konrad Piasecki.
A TERAZ ZOBACZ: Kaczyński w Sejmie: ” Wy kompromitujecie Polskę!”
Sondaż Rzepy jest ważny, to pierwsze zachwianie układu opinii po 2015, ale nie wpadajmy w zachwyt, trzeba poczekać. To jeszcze nie tendencja
Sondaż RZ: PO bliska PiS
Sondaż RZ: PO bliska PiS
Tak prezentują się wyniki sondażu dla poniedziałkowej „Rzeczpospolitej”:
PiS – 29% (-5)
PO – 27% (+10)
Nowoczesna – 9% (bz)
Kukiz ’15 – 8% (-2)
PSL – 6% (bz)
SLD – 5% (bz)
Partia Razem – 5% (+2)
Badanie IBRiS wykonano 16-17 marca na próbie 1100 osób.
Maleje przewaga PiS nad PO
Prezes PiS Jarosław Kaczyński po raz kolejny okazał się politykiem zdolnym przewidzieć polityczną przyszłość. W zeszłym tygodniu w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” mówił, że wynik szczytu Rady Europejskiej będzie miał „przejściowe negatywne skutki na rynku polskim”. Nie przewidywał jednak zapewne, jak głębokie mogą być te straty: przeprowadzony przed weekendem sondaż IBRiS daje PiS 29 proc. poparcia oraz jedynie dwupunktową przewagę nad drugą w zestawieniu PO. Sondaże są barometrem społecznych nastrojów, a nie prawdą objawioną. PiS powinien jednak potraktować je jako poważny sygnał ostrzegawczy, jak źle została odebrana jego ostatnia europejska szarża.
Skąd takie wahnięcie emocji? Dla Polaków członkostwo w Unii pozostaje wciąż dużą wartością, a działanie PiS mogło zostać odebrane jako uderzenie w tę wartość. Co ciekawe, dotychczasowy spór rządu z Komisją Europejską o Trybunał Konstytucyjny nie szkodził tak bardzo PiS. Obecna porażka rządu była jednak zbyt spektakularna, a sprzeciw wobec kandydatury Donalda Tuska zbyt irracjonalny. W dodatku część wyborców zaczęła się obawiać, że PiS rzeczywiście chce wyprowadzić Polskę z Unii. Szczególnie ten argument podchwycili przeciwnicy rządu. Ale i PiS zrozumiał przyczyny swojej porażki. Tak też należy rozumieć zapowiedzi „obniżania zaufania do UE”, czyli działań, które mają sprawić, by Polacy mniej życzliwie patrzyli na Brukselę i w efekcie nie byli dla partii już tak surowi po kolejnych potyczkach rządu z Unią.
PiS płaci też za skandal związany z prawem o wycince drzew i nieprzemyślaną propozycję dotyczącą ustawy warszawskiej. Kaczyński uważa, że negatywne skutki szczytu będą chwilowe, ale w dalszej perspektywie rząd sobie z nimi poradzi. Jednak PiS ma teraz już dość ograniczone możliwości zyskiwania poparcia. Kosztowne obietnice socjalne zaskarbiły mu sympatię szerokich grup społecznych, ale budżet napięty jest dziś do ostateczności. Rząd stawia na rozwój gospodarki, słyszymy obietnice ułatwień dla biznesu, ale widzimy narastający fiskalizm i represyjność aparatu skarbowego.
Z obecnej sytuacji płyną też jednak ważne wnioski dla opozycji. Platforma nie ma powodów do triumfu – jeszcze kilka tygodni temu słono płaciła za niezrozumiałą dla elektoratu okupację sejmowej mównicy. W dodatku rosnące zaufanie do PO wynika z blamażu KOD i braku pomysłu Nowoczesnej na wyjście z wizerunkowego kryzysu. Wniosek o wotum nieufności wobec rządu i zgłoszenie kandydatury Grzegorza Schetyny na funkcję premiera oczywiście nie ma szans. Ale prawdziwym tego celem jest zbudowanie wizerunku szefa PO jako niekwestionowanego lidera opozycji. Pytanie tylko, czy Schetyna już do tej roli dojrzał. I czy będzie pamiętał, że źródłem legitymizacji demokratycznej (zarówno rządu, jak i opozycji) nie są sondaże, lecz wynik wyborów, które odbędą się dopiero za dwa i pół roku.
Krzysztof Blusz: Donald Tusk był tylko pretekstem
19.03.2017
– Będąc w coraz głębszym konflikcie o kształt Unii z europejskimi stolicami, zaczniemy „pod ten konflikt” układać politykę wewnętrzną. Polityka krajowa stanie się zakładnikiem polityki europejskiej, polityki zagranicznej – przewiduje w rozmowie z Onetem Krzysztof Blusz, wiceprezes think tanku WiseEuropa. – W ten sposób wejdziemy na ścieżkę, która doprowadzi Polskę pewnego dnia do zakwestionowania sensu naszego członkostwa w Unii.
- Zdaniem Krzysztofa Blusza spór o Donalda Tuska był dla polskich władz tylko pretekstem do wszczęcia konfliktu o przyszły kształt samej Unii Europejskiej
- Nasz rozmówca obawia się, że dalsza eskalacja konfliktu z Brukselą połączona z dezawuowaniem Unii przez polski rząd może sprawić, że Polacy zechcą wyjść z UE
- Blusz przekonuje, że podczas swojej pierwszej kadencji jako przewodniczący Rady Europejskiej Tusk wykonał strategiczne zadanie, jakim było niedopuszczenie do rozpadu Unii
Łukasz Rogojsz, Onet: Kto wygrał, a kto przegrał w batalii o reelekcję Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej?
Krzysztof Blusz: To niewątpliwy sukces, że Polak został ponownie przewodniczącym Rady Europejskiej. Tyle że jest to gorzki sukces. To bolesna porażka formacji rządzącej. Przede wszystkim jednak, to był gorzki tydzień dla Polski. Nie było wygranych, tylko ci mniej lub bardziej przegrani. To jest konkluzja tego, co się wydarzyło, jakkolwiek szczytne nie byłyby cele stron biorących udział w tym spektaklu.
To może inaczej: co właściwie wydarzyło się w Brukseli? Obserwowaliśmy nasze „polskie piekiełko” przeniesione na europejskie salony czy może był w tym jakiś głębszy zamysł?
Jestem zaniepokojony tym, co zobaczyłem. To wykraczało poza kwestię osobistych animozji panów Kaczyńskiego i Tuska, albo czysto partyjnej walki. Wszczęto nowy, pełnowymiarowy konflikt o Unię Europejską z przywódcami politycznymi europejskich krajów. Stoczyliśmy w Radzie Europejskiej bitwę o charakterze ustrojowym – o to, jak wygląda i jak będzie funkcjonować Unia Europejska. Osoba przewodniczącego Donalda Tuska była tu tylko mniej lub bardziej dogodnym pretekstem.
Jakiej Unii polski rząd domaga się w tym sporze?
Unii silnych państw narodowych, w której żadne państwo czy grupa państw nie odgrywa hegemonicznej roli, o co dzisiaj namiętnie oskarżamy Niemcy. Co ciekawe, premier Szydło na konferencji prasowej po szczycie w Brukseli zasugerowała, że jeśli w przygotowywanej z okazji 60. rocznicy Traktatów Rzymskich deklaracji rzymskiej nie znajdą się zapisy gwarantujące to, na czym nam zależy, to Unia de facto jest skazana na rozpad. Te słowa zwiastują kontynuowanie obecnego sporu w najbliższych miesiącach.
A będzie kontynuowany? Przecież ostatni szczyt pokazał, jak osamotniona jest Polska. Nasi „strategiczni sojusznicy”, czyli Węgry i Wielka Brytania, nie mieli najmniejszego zamiaru umierać za pomysły polskiego rządu.
Ostatni szczyt był polską próbą wyjścia poza tradycyjny, konsensualny modus operandi Unii Europejskiej w stronę twardego i zdecydowanego forsowania swoich własnych egoizmów narodowych. Tylko zapomnieliśmy w tym wszystkim o jednym: wywołanie wojny na egoizmy, a więc brutalnej i bezpardonowej realpolitik, oznacza, że nasze egoizmy zderzą się z egoizmami innych państw. O tym, kto jest w stanie zrealizować swoje interesy decyduje natomiast moc państw, która w przypadku Polski jest, jaka jest. W takich starciach nie będziemy częstym wygranym. Dlatego nawet nasi najbliżsi sojusznicy w trosce o swoją rację stanu dokonali wyboru najlepszego dla siebie i opuścili Polskę.
Jestem zaniepokojony tym, co zobaczyłem. To wykraczało poza kwestię osobistych animozji panów Kaczyńskiego i Tuska, albo czysto partyjnej walki. Wszczęto nowy, pełnowymiarowy konflikt o Unię Europejską z przywódcami politycznymi europejskich krajów.
To pojedynek egoizmów czy egoizm Polski? Na szczycie przegłosowano nas 1:27, co pokazuje, że pozostali członkowie Unii byli doskonale jednomyślni.
Wszystko zależy od tego, czyjej opowieści będzie pan słuchać. Przytoczę pewien cytat: „Zrobienie tego rodzaju wojny i postawienie na szali jedności Europy z powodu pana Tuska jest dla mnie czymś zupełnie niezrozumiałym”. No i niech pan zgadnie, kto to powiedział.
Pasuje do bardzo wielu osób… Niech pan powie.
Eurodeputowany PiS prof. Zdzisław Krasnodębski w wywiadzie dla Radia Maryja. A wypowiedź dotyczy Niemców. W opowieści profesora zderzyliśmy się z hegemonicznym egoizmem niemieckim i to Niemcy poszły na tak konfrontacyjny kurs z polskim rządem.
„Będziemy sprawdzać, czy duże państwa europejskie, którym zależało na kontynuacji misji Tuska nie wywierały jakiś nacisków czy szantażu na inne, mniejsze państwa”. To z kolei wypowiedź naszego szefa MSZ.
Słyszałem te kuriozalne słowa. A my, Polska, stanęliśmy na straży zasad i powiedzieliśmy wielkim graczom „Nie”. Przegraliśmy, ale teraz możemy mówić, że pokazaliśmy naszą podmiotowość. Tyle że polityka zagraniczna to narzędzie osiągania i realizowania konkretnych celów, a nasi rządzący nie osiągnęli swoimi działaniami żadnej wymiernej korzyści. Wielu analityków zajmujących się Unią Europejską twierdzi, że nasza polityka zagraniczna stała się zakładnikiem polityki krajowej. A ja obawiam się odwrócenia tego mechanizmu. Tego, że kolejne źle przeprowadzone próby przepychania w Europie na siłę naszych interesów uruchomią mechanizm samospełniającej się przepowiedni. Będąc w coraz głębszym konflikcie o kształt Unii z europejskimi stolicami, zaczniemy „pod ten konflikt” układać politykę wewnętrzną. Krótko mówiąc, polityka krajowa stanie się zakładnikiem polityki europejskiej, polityki zagranicznej. W ten sposób wejdziemy na ścieżkę, która doprowadzi Polskę pewnego dnia do zakwestionowania sensu naszego członkostwa w Unii.
Kto będzie je kwestionować – my czy nasi europejscy partnerzy?
My. Realnym scenariuszem jest kontynuacja otwartego konfliktu z Unią Europejską i podsycanie toksycznej opowieści o hegemonicznej pozycji Niemiec, terroryzujących pozostałe kraje Unii. Będzie temu towarzyszyć coraz ostrzejsza negatywna retoryka wymierzona w instytucje Unii Europejskiej – skompromitowaną Komisję Europejską oraz pozbawione legitymizacji Parlament Europejski i Radę Europejską – a także obrzydzanie tej Unii i rządzących nią zasad Polakom. W dłuższej perspektywie czasowej może to zaowocować wątpliwościami naszych rodaków, co do sensu dalszego uczestnictwa w projekcie europejskim. Już dzisiaj całe segmenty społeczeństwa są sceptycznie nastawione do kluczowych z punktu widzenia Unii polityk publicznych – członkostwa w strefie euro, polityki energetycznej, polityki imigracyjnej czy polityki klimatycznej.
To fatalistyczna wizja, ale przeczą jej sondaże. Przeprowadzone tuż przed szczytem Rady Europejskiej badanie Millward Brown dla „Faktów” TVN i TVN24 pokazuje zgoła odmienny obraz: 54 proc. Polaków chciało, żeby rząd poparł Donalda Tuska; 63 proc. jest zadowolonych z członkostwa Polski w Unii; 79 proc. opowiada się za pogłębioną integracją w ramach Unii.
Nie twierdzę, że opowieść rządu o Unii jest opowieścią dominującą w polskim społeczeństwie. Jako badacz społeczny z wykształcenia nie mam zamiaru tego rodzaju sondaży deprecjonować, ale proszę sobie wyobrazić, jakie byłyby odpowiedzi na pytanie zadane nieco inaczej: „Czy popierasz członkostwo Polski w Unii Europejskiej, jeśli Polska musiałaby zacząć przyjmować imigrantów, wejść do strefy euro i realizować założenia polityki klimatycznej?”.
Zakłada pan, że Polacy popierający nasze członkostwo w Unii nie mają pojęcia, co popierają.
Nie. Sądzę raczej, że nasza chęć bycia w Unii i poparcie dla samej Unii mają charakter geopolityczny. Nasz wybór za Unią Europejską, w tym wynik referendum unijnego, był wyborem za związkiem ze światem Zachodu. Za związkiem z czymś, co było opozycją do tego, do czego nie chcieliśmy należeć.
I co, dzisiaj jedna partia i jeden rząd swoimi działaniami mogą to wszystko zmienić? Wydaje się raczej, że uderzając w przywiązanie Polaków do Unii, wyrządzą sami sobie dużą krzywdę.
To pytanie będzie osią wielkiej wojny politycznej prowadzonej w Polsce w najbliższych dwóch latach. W 2019 roku dowiemy się, jakiej przyszłości i jakiego modelu nowoczesności chcą Polacy. Pierwszy to ten firmowany przez Unię – oparty na wielokulturowości, tolerancji, poszanowaniu państwa prawa, pogłębionej integracji wewnątrz Unii. Drugi forsuje nasza formacja rządząca – demokracja, ale nie do końca liberalna, z okrojonym systemem „checks and balances”, homogeniczne społeczeństwo, Unia oparta na dość luźnej współpracy państw narodowych.
W 2019 roku dowiemy się, jakiej przyszłości i jakiego modelu nowoczesności chcą Polacy. Pierwszy to ten firmowany przez Unię – oparty na wielokulturowości, tolerancji, poszanowaniu państwa prawa, pogłębionej integracji wewnątrz Unii. Drugi forsuje nasza formacja rządząca – demokracja, ale nie do końca liberalna
Do 2019 roku sporo czasu. Zachowanie polskiego rządu na szczycie Rady Europejskiej będzie kroplą, która przeleje czarę goryczy w relacjach Brukseli z Warszawą? Unia zechce dobitnie pokazać Polsce, jak kończy się łamanie (choćby niepisanych) zasad rządzących Wspólnotą?
Kraje Unii Europejskiej, szczególnie te największe i najsilniejsze, ufundowane są na systemie wartości i zasad, których nie poświęcą, także politycznie, dlatego że w praktyce byłoby to działanie przeciwko ich racji stanu. Sprzyja im fakt, że po ostrej fazie rewolty ludowej sytuacja w Europie być może zaczyna się stabilizować. Jeśli w wyborach prezydenckich we Francji i parlamentarnych w Holandii i Niemczech radykalne, reakcyjne partie prawicowe nie osiągną istotnych sukcesów, będziemy na dobrej drodze do opanowania fragmentaryzacji Unii i stabilizacji politycznego centrum. Efekt będzie taki, że nauczone błędami przeszłości państwa członkowskie i instytucje europejskie znacznie mocniej niż wcześniej będą bronić tzw. wartości i zasad europejskich – państwa prawa, praworządności czy systemowego połączenia liberalizmu i demokracji na poziomie systemu „checks and balances”.
Co to będzie oznaczać dla Polski?
Konflikt z większością, a być może wszystkimi pozostałymi członkami Unii. Będą chcieli stanąć na straży dziedzictwa Unii i potencjału, który ona wciąż w sobie ma. Trudno im więc pochwalać nasz konflikt z Radą Europejską i próby dezawuowania jej przewodniczącego.
Permanentny konflikt albo marginalizacja jednego z największych państw Unii? To mało realne.
Oczywiście, że nie do końca. W rzeczywistości nasza polityka europejska będzie miała istotny pragmatyczny wymiar, w którym Polska będzie się liczyć. Z różnych powodów jesteśmy dla naszych europejskich partnerów znaczącym krajem – zarówno politycznie, jak i gospodarczo. Spodziewam się raczej połączenia kija i marchewki. Tam, gdzie będziemy mieć wspólne interesy z innymi państwami i te interesy będą bardzo ważne dla naszych partnerów, tam współpraca z Polską będzie trwać. Natomiast tam, gdzie będziemy mieć wyraźny konflikt interesów z innymi państwami Unii, będzie dochodzić do mniej lub bardziej gwałtownych spięć. To oznacza nieoptymalne wykorzystywanie tego wszystkiego, co Unia jako środowisko rozwoju i współpracy regionalnej może Polsce zaoferować.
A może to słynne już 1:27 uświadomi rządzącym, że pójście na otwartą wymianę ciosów z całą Unią będzie się kończyć takim właśnie tęgim laniem?
Odpowiedź na to pytanie poznamy już niedługo. Bo zapowiedzi dotyczące deklaracji rzymskiej zabrzmiały złowrogo. W języku dyplomacji jest takie powiedzenie: „Stop digging”. Czyli kiedy jesteś w bardzo trudnej sytuacji dyplomatycznej, to przestań dalej kopać tę dziurę pod sobą, żeby nie wpadać jeszcze głębiej. Jeśli nasz rząd planuje jakąś korektę kursu względem Unii, zobaczymy ją już niedługo. Mało tego, powinniśmy widzieć – mówiąc językiem dyplomacji – jakąś drabinę, której użyją, żeby wyjść z dziury, w którą wpadli. Jeśli pan zwróci uwagę na konkluzje szczytu w Brukseli, to ta drabina była, podano ją Polsce. W konkluzjach jest bowiem zapisane, że na najbliższych posiedzeniach Rady Europejskiej jej członkowie zajmą się m.in. przeglądem mechanizmu wyłaniania przewodniczącego Rady Europejskiej.
Premier Szydło akcentowała ten fakt, ale koniec końców konkluzji szczytu nie podpisała.
Tak, ale to właśnie była ta drabina, którą nam podano, żebyśmy mogli zachować twarz i wycofać się z pozycji, na które zabrnęliśmy. Pani premier mogła powiedzieć, że co prawda z Tuskiem się nie udało, bo było za późno, nie pozyskaliśmy poparcia dla naszej wizji albo nasi partnerzy nie zrozumieli naszej argumentacji, ale doprowadziliśmy w Unii do refleksji – wszyscy zorientowali się, że coś z tym sposobem wyłaniania przewodniczącego jest nie tak, bo konsensualność i poszanowanie głosu państwa narodowego w mechanizmie kwalifikowanej większości nie funkcjonują dobrze. Mogliśmy te konkluzje szczytu podpisać, skorzystać z drabiny, którą nam podstawiono i wydostać się z dziury, w którą sami się wpakowaliśmy.
Nie uciekniemy od tematu samego Donalda Tuska. Jak widzi pan jego współpracę z polskim rządem w najbliższym czasie?
Wydaje mi się to ogromnie trudne. Polski rząd ma dwie drogi. Pierwsza to dalsze dezawuowanie Donalda Tuska przy każdej kolejnej okazji przy jednoczesnym ostentacyjnym demonstrowaniu tej niechęci do przewodniczącego Rady. Znacząco utrudni to osiąganie kompromisów w ramach Unii i mocno zaszkodzi i tak już bardzo napiętej atmosferze w Radzie Europejskiej. O dalszym osłabianiu pozycji Polski nie wspominając. W drugim, bardziej optymistycznym, scenariuszu rząd polski przyznaje, że sytuacja na ostatnim szczycie musiała podziałać trzeźwiąco na przewodniczącego Tuska, który musiał zrozumieć, że odtąd powinien inaczej niż dotychczas współpracować z polskim rządem – m.in. uwzględniać jego specyfikę politycznej i specyfikę jego postulatów. W rzeczywistości zapowiedzią tego, jak potoczą się sprawy będzie proces dochodzenia do ostatecznego kształtu deklaracji rzymskiej. Atmosfera może być oschła i chłodna, ale przy tym może być jednocześnie bardzo techniczna i merytorycznie konstruktywna.
Który scenariusz jest bardziej prawdopodobny?
Boję się, że scenariusz negatywny z dalszym zwalczaniem przewodniczącego Tuska, który w retoryce naszych rządzących jest przecież kandydatem innego państwa – Niemiec.
A co z zarzutami wobec Tuska? Oczywiście były te tak absurdalne jak odpowiedzialność za zamachy terrorystyczne, ale też te mniej lub bardziej uzasadnione – o niezachowanie neutralności politycznej czy brak realizacji polskich interesów na arenie europejskiej.
Rada Europejska jest ciałem politycznym, w którym robi się politykę. To tam decyduje się o Unii Europejskiej. Jeżeli uznajemy, że grono, jakim jest Unia, zgodziło się na funkcjonowanie wedle takich samych zasad i zawarło w tym celu umowę traktatową, to w momencie, gdy któryś z członków łamie postanowienia traktatowe trudno oczekiwać, żeby przewodniczący takiego grona jak Rada Europejska, kimkolwiek by on nie był, nie interweniował. Pozostaje pytanie, w jaki sposób się to robi. Tylko jedną rzeczą jest kwestionowanie działań czy zachowań Tuska na poszczególne wydarzenia polityczne, a inną kwestionowanie jego roli i utrudnianie mu realizacji kluczowego celu, jaki ma przed sobą. Tą kluczową rolą z punktu widzenia Polski i polskiej racji stanu jest dołożenie wszelkich starań, aby Unia Europejska trwała, aby jej fragmentaryzacja nie przerodziła się w dekompozycję. Jakiekolwiek działanie jakiegokolwiek polskiego rządu, które uniemożliwiałoby, albo przeszkadzałoby polskiemu przewodniczącemu Rady Europejskiej w realizacji wspomnianego celu jest po prostu grzechem.
A sama ocena pierwszej kadencji Tuska? Przypadło na nią wiele poważnych wyzwań – jak kryzys imigracyjny czy Brexit. Unia jest dziś politycznie słabsza niż kilka lat temu, a być może najsłabsza w swojej historii. Niepokojąco duże są w niej wpływy populistów.
Kluczowym elementem tej historii jest, że większość pierwszej kadencji Tusk spędził na kończeniu antykryzysowych zadań rozpoczętych jeszcze przez Hermana Van Rompuya. Potem doszedł do tego kryzys imigracyjny. Wszystko to doprowadziło do tego, że ciężar podejmowania decyzji politycznych w praktyce przeniósł się ze wspólnotowych instytucji europejskich do Rady Europejskiej. A tam decydują demokratycznie wybrani przywódcy polityczni, czyli najsilniejsze państwa unijne, które mają w swoich rękach instrumenty pozwalające uratować Unię.
Jaką rolę odegrał w tym wszystkim Tusk?
Uratował Unię od dekompozycji. Choćby wtedy, gdy odbywały się bardzo trudne i bardzo twarde rozmowy z Grecją. Jak podawały media, to on do 6:00 rano trzymał w pokoju kanclerz Merkel i premiera Tsiprasa, którym powiedział, że nie wypuści ich stamtąd, dopóki się nie dogadają. A przecież Wolfgang Schaeuble, niemiecki minister finansów, zgłosił wtedy propozycję pozbycia się Grecji ze strefy euro. To byłby początek końca Unii. Potem Tusk aktywnie przeciwdziałał poważnemu pęknięciu Unii w kwestii polityki imigracyjnej czy pomysłowi stworzenia mini strefy Schengen, która obejmowałaby w zasadzie tylko kraje „starej” Unii. Gdyby nie udało się zablokować powstania mini eurogrupy i mini strefy Schengen, dzisiaj żylibyśmy w zupełnie innej Unii, dużo gorszej z punktu widzenia interesów Polski. Mielibyśmy nie tylko Europę wielu prędkości, bo to wcale nie jest najgorsze zło, ale różne Europy swoich własnych prędkości. Dlatego Tusk swoją podstawową funkcję i strategiczne zadanie – utrzymanie Unii w całości – wykonał i mimo wszystkich potknięć z tego powodu jego pierwszą kadencję oceniam pozytywnie. Nadal jesteśmy razem i prowadzimy dyskusję o tym, w jaki sposób chcemy być dalej razem.
Na koniec prowokacyjne pytanie. Czy nie mając poparcia od państwa macierzystego, Tusk powinien był ubiegać się o reelekcję?
Tusk nie był zgłoszony przez macierzysty kraj. Drogę do fotela przewodniczącego Rady otworzył Tuskowi David Cameron po długiej politycznej „przepychance” o świadczenia społeczne dla – m.in. polskich – imigrantów w Wlk. Brytanii i program reform Unii. Kwestia zgłoszenia nie odgrywa tutaj kluczowej roli. Natomiast kwestia toksycznej relacji Tuska i Kaczyńskiego, a także starcia Platformy i PiS-u, jest wielką klątwą polskiej polityki. Co do samego Tuska, to konia z rzędem temu, kto mając taką historię konfliktu politycznego z Kaczyńskim, ale także te wszystkie aktywa i atuty co Tusk, powiedziałby „Nie, dziękuję, nie będę kandydować”.
Szydło nagrodzona po katolicku i orzeł z grzybem w koronie
Beata Szydło nie dostaje jeszcze takich prestiżowych nagród jak prezes Jarosław Kaczyński – Człowiek Wolności, Człowiek Roku. Premier musi jednak wystarczająco długo wytrzymać na stanowisku – czego jej niespecjalnie życzę – bo przecież co roku Kaczyński nie będzie wyróżniany Człowiekiem, na nią wówczas może spłynąć ten splendor. Na razie musi się pocieszać takimi drugorzędnymi nagródkami, jak „Prawda-Krzyż-Wyzwolenie”. Choć zestaw tych trzech rzeczowników wyklucza się i równie dobrze mógłby przyjąć bliższą znaczeniowo nazwę „Zniewolony Umysł”, ale nie bądźmy aptekarzami. W nagrodach nie chodzi o rozum, lecz o blichtr.
Ciekawe jest uzasadnienie nagrody: za „wprowadzenie w życie narodu Katolickiej Nauki Społecznej Kościoła, zwłaszcza w zakresie wspierania rodzin”, czyli krótko pisząc, za 500+. Kościół w tych plusach jest oblatany, w zakrystii nazywa się to taca+.
Obok Szydło wyróżnione zostało Radio Maryja i prof. Bogdan Chazan. Ten ostatni został wyróżniony za oksymoron. Poważnie! Za „niezłomną obronę życia nienarodzonych”. Nienarodzone życie, jak ciemne światło, jest mirażem rozumu, jest absurdem, życie musi się narodzić, aby być życiem. Przed-życie jest potencjalnością, w seksuologii nazywa się to potencją. Kościół katolicki w swoim zacofaniu może się tak zapędzić, iż nie wystarczy im zygota, ale już plemnik będzie oksymoronem „nienarodzonego życia”.
Premier Szydło jednak nie odbierała nagrody osobiście. Może prezes tak jej polecił, musiałby się pojawić na uroczystościach, na których nie on został uhonorowany i pocałować Szydło w rękę z jakimiś słowami, że „jesteśmy dumni”. Ta nieobecność musi dziwić, gdyż gala odbyła się w Ministerstwie Rozwoju, w obiektach publicznych, a nagroda przecież jest kościelna, ufundowana przez jedną z przybudówek katolickich.
Stajemy się coraz bardziej państwem wyznaniowym. Boję się, że gdy Kaczyński wyprowadzi Polskę z Unii Europejskiej zawrzemy jakąś unię z Watykanem. Na razie na przeszkodzie może stanąć papież Franciszek, ale jego prezes przetrzyma, jak Tuska i dopnie swego.
Takie przygotowania są czynione w symbolach państwowych. Zmianie mają ulec flaga i godło. Barwy zyskamy jeszcze czerwieńsze, zaś orłowi w koronie wyrośnie na czubku krzyż. Na razie jest to projekt, ale przecież PiS dąży do Międzymorza, a Duda nawet chciał przebić prezesa i marzy mu się Trójmorze (dostęp do Adriatyku). Są to popłuczyny polityki jagiellońskiej, a nie Piłsudskiego, jak starają się mydlić rozum pisowcy (ta piana u nich z niewiedzy), a proponowany orzeł jagielloński ma koronę zamkniętą i zwieńcza jak krzyż. Taka zgrzybiała symbolika, zgrzybiałe dążenie jagiellońskie, mocarstwowe. Polityce PiS wyrasta bowiem grzyb w miejscu krzyża. I taką powinni przyjąć symbolikę w swoim partyjnym godle: orzeł z grzybem w koronie.
Waldemar Mystkowski
Jarosława Kaczyńskiego ponoszą emocje. Dlaczego?
Kaczyński: Polska już nie jest piłką do kopania
Po „Wiadomościach” TVP1, temat „instrukcji” podnosi tygodnik „wSieci”. W numerze także rozmowa z Jarosławem Kaczyńskim.
J. KACZYŃSKI DLA „WSIECI”: WCZEŚNIEJ CZY PÓŹNIEJ NASZ UPÓR PRZYNIESIE DOBRE REZULTATY
19.03.2017
Wcześniej czy później nasz upór przyniesie dobre rezultaty. Już dziś jesteśmy jedynym państwem w Europie, które potrafi postawić się wszystkim, także Niemcom; zdolność powiedzenia „nie” to powrót do sytuacji podmiotowej – mówi tygodnikowi „wSieci” prezes PiS Jarosław Kaczyński.
W wywiadzie Kaczyński odnosi się m.in. do ponownego wyboru Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej – mimo sprzeciwu polskiego rządu, który proponował kandydaturę europosła Jacka Saryusz-Wolskiego.
„Nie chcę się odnosić do przyjętej metody głosowania. Ważniejsze jest w tej sprawie co innego. Otóż w tym haśle +27:1+ zawiera się znakomita ilustracja stanu świadomości naszych przeciwników, czyli totalnej opozycji. Oni zupełnie zapomnieli, że ta „+jedynka+ to jest Polska. A przecież elementarna lojalność wobec własnego państwa jednak obowiązuje i powinna to być lojalność silniejsza niż lojalność wobec jednostki (Donalda Tuska). To był ich przywódca, ale powinni przynajmniej się zastanowić, dlaczego państwo polskie nie chce go popierać. W każdym razie owe „27:1” to jest ich, nie nasza, kompromitacja” – powiedział prezes PiS.
Jak mówi Kaczyński, zdolność powiedzenia „nie”, nawet w konfrontacji z wszystkimi innymi, to „powrót do sytuacji podmiotowej”.
„I dlatego dzień szczytu był jednocześnie bardzo dobrym dniem naszej pani premier. Pokazała, że znacznie przewyższa przeciętną Unii Europejskiej. Prestiż Polski i prestiż premier Beaty Szydło wzrósł. To kapitał na przyszłość. Państwo, które potrafi się postawić wszystkim, także Niemcom, w bardzo ważnej dla nich sprawie, to jest państwo o wysokim statusie. O bardzo wysokim statusie. Być może nikt inny w Europie nie mógłby się dziś poważyć na coś podobnego”– uważa Kaczyński.
Prezes PiS – jak czytamy w wywiadzie – mówi również, dlaczego kandydatura Jacka Saryusz-Wolskiego pojawiła się tak późno i jakimi motywacjami kierował się europoseł.
„Ta sprawa została potraktowana przez wszystkich zainteresowanych jako działanie pro publico bono. Zadaliśmy pytanie: +Czy zgadza się pan podjąć tej roli?+. Nic więcej, żadnych warunków” – powiedział Kaczyński.
„Jeszcze niedawno wybór Donalda Tuska wydawał się niepewny. Zapewniano nas, że sprzeciw Polski będzie uszanowany, że inne rozwiązanie jest nie do pomyślenia. Skoro zapadła decyzja, że jednak nasz opór będzie łamany, to należy to wiązać ze zmianą koncepcji polityki niemieckiej, jasno wyrażoną w deklaracji wersalskiej. Pani Merkel, stawiając na Tuska, musi mieć pewność, że poprze on Europę dwóch prędkości” – powiedział Kaczyński.
Jak zauważa „wSieci”, prezes PiS ubolewa również nad faktem, że Niemcy już podjęły decyzję o istnieniu Europy dwóch prędkości i że sprawa ta jest praktycznie przesądzona.
„Tym razem to wygląda poważnie. Niemcy widocznie uznały, że muszą pójść dalej, muszą umiędzynarodowić długi, czyli wziąć na siebie kolejne ciężary. Bez tego może upaść cała Unia, a na pewno upadnie strefa euro. Co z kolei byłoby dla Niemiec czymś niedobrym, bo oni na euro bardzo korzystają. Lepiej więc zapłacić, niż ryzykować, że wszystko się zawali. Zwłaszcza że wiele się już stało. A Brexit to przecież zasługa kanclerz Angeli Merkel” – tłumaczy Kaczyński.
Prof. Kuźniar: Lucyfer z Żoliborza i neobolszewickie szaleństwo
MARZEC 18, 2017, JUSTYNA KOĆ
Chcą zrobić miejsce dla 150 czy 200 misiewiczów, tych niedouczonych bęcwałów, którzy dzięki „dojnej zmianie” zasiedlają szeregi polskiej administracji czy spółek Skarbu Państwa. Teraz kolejni misiewicze, czyli pomocnicy piekarzy, kowali, aptekarzy, ślusarzy muszą wejść szeroką ławą do polskiej dyplomacji. Żeby tak dewastować polską politykę zagraniczną, to trzeba naprawdę być wyrafinowanym „pożytecznym idiotą” Kremla. Trzeba tylko Pana Boga prosić, żeby nic złego się nie stało, bo gdyby teraz miało przyjść z zewnątrz prawdziwe zagrożenie, to z tym neobolszewickim szaleństwem w narodowo-katolickim przebraniu u władzy szkody byłyby nie do opisania – mówi w rozmowie z wiadomo.co prof. Roman Kuźniar, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, dyplomata, b. doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego
Justyna Koć: Prezydent Andrzej Duda zapowiedział, że jest gotowy na nowe otwarcie w relacjach z Donaldem Tuskiem. Jak pan uważa, czy to próba wyjścia z twarzą z tego fatalnego sporu i porażki na szczycie Unii?
prof. Roman Kuźniar: Nie potrafię tego do końca ocenić, ponieważ prezydent Andrzej Duda nie odgrywa żadnej, ale to absolutnie żadnej roli w polityce polskiej, także zagranicznej. Wobec tego nie wiem, jaką rolę miałby w tym pełnić. Po pierwsze, to rząd ma prymat w polityce zagranicznej, zwłaszcza europejskiej, rozstrzygnął to w swoim czasie Trybunał Konstytucyjny w kontekście sporu między rządem Donalda Tuska a prezydentem Lechem Kaczyńskim. Prezydent Duda instytucjonalnie ma tu niewiele do zaoferowania. Nic też nie wiadomo o koncepcjach prezydenta Dudy w odniesieniu do UE. Ale poza tym, polska prezydentura pod Andrzejem Dudą całkowicie zanikła, jej nie ma, jakby nie było w Polsce prezydenta, poza jakimiś przejawami prezydenckiego folkloru. Gdyby było inaczej, to prezydent zaistniałby w kontekście tej niesłychanej porażki na szczycie. Powinien był próbować ratować Polskę przed tą klęską zadaną Polsce z winy rządu i pana Kaczyńskiego. Teraz to już jest po herbacie. Prezydent Duda nie jest żadną poważną postacią na polskiej scenie politycznej, wobec tego nie wiem, jaką wartość dodaną mógłby wnieść. Wystarczy, że jego partyjny przełożony, prezes Kaczyński, tupnie i wszystko natychmiast upadnie z tego, co ewentualnie prezydent Duda chciałby tkać w kontakcie z przewodniczącym Rady Europejskiej.
Prezydent Andrzej Duda nie odgrywa żadnej, ale to absolutnie żadnej roli w polityce polskiej, także zagranicznej.
Jak ocenia pan to, co wydarzyło się na szczycie? Polska wstaje z kolan?
To była katastrofa niemająca precedensu w dziejach najnowszych europejskiej dyplomacji. Żaden kraj w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat tak spektakularnie nie poległ. I to w bitwie, którą wydał w czasie, miejscu i sprawie przez siebie wybranej. To była fatalna bitwa, źle przygotowana; złe rozpoznanie, złe wykonanie, zła sprawa. Dyplomacja, choć fatalna, nie mogła wiele zdziałać, ponieważ stał za tym wszystkim Lucyfer z Żoliborza, czyli pan Kaczyński, który wytrwale pchał Polskę ku tej kompromitacji. Przykre jest to, że nie widać śladu refleksji obozu rządzącego. Począwszy od zupełnie groteskowych i niedojrzałych słów premier Szydło, że to „nie porażka, tylko zwycięstwo, ponieważ potwierdziliśmy podmiotowość”. Pani Szydło należy może przypomnieć, że poważne państwa potwierdzają swoją podmiotowość zwyciężając, odnosząc sukcesy, działając skutecznie w obronie swoich interesów narodowo-państwowych, a nie kompromitując się tak bezprzykładnie. To świadczy o głębokiej niedojrzałości Beaty Szydło do roli premiera. Później kabotyński Witold Waszczykowski, który zapowiada negatywną politykę i szczerzenie kłów wobec UE. Po co, żeby kolejne klęski ponosić? To pokazuje ogromną niedojrzałość całego rządu. I wreszcie ten zły duch, który stał za tym wszystkim, jego złe emocje i złe życzenia dla Polski. To jest bardzo przygnębiające i tego nie da się opisać w żadnych racjonalnych kategoriach politologicznych, socjologicznych, nauki o stosunkach międzynarodowych. To raczej zagadnienia z zakresu psychologii czy psychiatrii.
Dyplomacja, choć fatalna, nie mogła wiele zdziałać, ponieważ stał za tym wszystkim Lucyfer z Żoliborza, czyli pan Kaczyński, który wytrwale pchał Polskę ku tej kompromitacji.
Minister Waszczykowski był już wiceministrem w rządzie PiS 10 lat temu, kiedy szefem MSZ była Anna Fotyga. Ma doświadczenie w dyplomacji.
Waszczykowskiemu zdarzało się reprezentować niepolskie interesy wtedy, kiedy np. negocjował w imieniu Polski bazę w Redzikowie, która miała być częścią ówczesnego systemu antyrakietowego. On wtedy wyraźnie myślał w kategoriach amerykańskich, co zdradził m.in. w głośnym wywiadzie dla „Newsweeka” w 2008 roku. On de facto stał wówczas po stronie Amerykanów. Zresztą nawet teraz, kiedy próbował szukać zwolenników przed szczytem, mówił do Brytyjczyków, że Saryusz-Wolski będzie dla nich lepszym kandydatem. Co to oznacza? To ujawniło rozumek malutki ministra. Bo przecież to, co lepsze dla Brytyjczyków, to gorsze dla Unii Europejskiej. Polska jest członkiem Unii Europejskiej, czy Zjednoczonego Królestwa? Chyba nie jest Szkocją czy Irlandią Północną, tylko częścią zjednoczonej Europy. Waszczykowski ma myślenie o Polsce jako o republice bananowej. Oni woleli jakiegoś prorosyjskiego socjalistę z Hiszpanii czy Belgii niż rozumiejącego dobrze interesy Polski i regionu Donalda Tuska. To skala zacietrzewienia na szkodę własnego kraju.
Waszczykowskiemu zdarzało się reprezentować niepolskie interesy wtedy, kiedy np. negocjował w imieniu Polski bazę w Redzikowie, która miała być częścią ówczesnego systemu antyrakietowego.
Najgorsze jest to, że to zły sygnał na wypadek czegoś naprawdę poważnego. Bo to jest tupolewizm, który doszedł do szczytu polskiej polityki – irrealizm i irracjonalizm w jednym. Urządzenia pokładowe mówią: nie wolno lądować, pogoda mówi: nie wolno, operatorzy na ziemi mówią: nie lądować – a my swoje, bo takie mamy zasady. Tu było dokładnie to samo. Za chwilę pewnie się dowiemy, że lądowanie w Smoleńsku i Powstanie Warszawskie to także były zwycięstwa. Co za psychoumysłowa aberracja! Na szczęście klęska w UE dotyczy, powiedzmy, płaszczyzny dyplomatyczno-prestiżowej. A co może się wydarzyć, gdyby ten rząd miał stanąć wobec egzystencjalnego wyzwania ze sfery bezpieczeństwa narodowego? Całe szczęście, że nie ma w tej chwili Hannibala u bram, bo byłby to ciężki nokaut dla Polski.
To jest tupolewizm, który doszedł do szczytu polskiej polityki – irrealizm i irracjonalizm w jednym.
Ten nokaut może przyjść szybciej niż się spodziewamy, bo już przywódcy największych krajów UE dali zgodę na Unię dwóch prędkości.
To już się dokonuje i już jesteśmy w zewnętrznym kręgu Unii. Proszę pamiętać, że Polska w tej chwili nie spełnia już kryteriów członkostwa UE, a Unia to widzi. Gdyby miały ruszyć negocjacje członkowskie teraz, to nie zostalibyśmy do nich dopuszczeni, bo przestaliśmy spełniać kryteria kopenhaskie. Kryteria, które zostały przyjęte w roku 1993 dla wszystkich potencjalnych kandydatów, do dziś są obowiązujące. Polska spełniła je dość szybko i dzięki temu już w 1998 roku mogły rozpocząć się negocjacje.
Polska w tej chwili nie spełnia już kryteriów członkostwa UE, a Unia to widzi. Gdyby miały ruszyć negocjacje członkowskie teraz, to nie zostalibyśmy do nich dopuszczeni, bo przestaliśmy spełniać kryteria kopenhaskie.
Ja rozumiem, że pan Kaczyński wszedł do polityki kompletnie merytorycznie nieprzygotowany, tylko rzucając hasła, oszczerstwa, insynuacje, nieprawdy. W sprawach międzynarodowych to szczególnie widoczne, ale mógłby się w końcu czegoś nauczyć. Już Dmowski nie krył swego głębokiego krytycyzmu wobec tych, którzy rzekomo chcą coś dla Polski zrobić, a nie stać ich na wysiłek zrozumienia polskich potrzeb, interesów, politycznych uwarunkowań. Pan Kaczyński był parę lat temu premierem, a jego wypowiedzi cały czas świadczą o całkowitej nieznajomości Unii Europejskiej, jej zasad, logiki działania. I opowiada te bzdury, że nie pozwoli na Unię dwóch prędkości. Tego się nie da słuchać. On tu nie ma nic do gadania. Nikt nie będzie się go pytał. Na przykład strefa euro jest warunkiem sine qua non, to nie jest warunek niewystarczający, ale konieczny, żeby być w ścisłym jądrze Unii, wśród państw, które będą decydować o dalszym kierunku rozwoju Wspólnoty. Nieobecność w strefie euro jest niezwykle niekorzystna dla Polski pod każdym względem, a rząd i Kaczyński robią z tego jeszcze cnotę i mówią na „świętego nigdy”. To pokazuje, jak bardzo szkodzą Polsce i jak bardzo nie rozumieją świata. Niestety, szkody, które robią, Polska będzie musiała odrabiać wiele lat. Mówię o szkodach na arenie europejskiej, nie wspominając już o polityce krajowej.
Pan Kaczyński był parę lat temu premierem, a jego wypowiedzi cały czas świadczą o całkowitej nieznajomości Unii Europejskiej, jej zasad, logiki działania. I opowiada te bzdury, że nie pozwoli na Unię dwóch prędkości. Tego się nie da słuchać. On tu nie ma nic do gadania. Nikt nie będzie się go pytał.
Rząd zapowiada też zmiany w naszym korpusie dyplomatycznym, mówię o ustawie o służbie dyplomatycznej.
To będą tylko i wyłącznie daleko idące czystki. Przecież wiadomo, o co tu chodzi. Chcą zrobić miejsce dla 150 czy 200 misiewiczów, tych niedouczonych bęcwałów, którzy dzięki „dojnej zmianie” zasiedlają szeregi polskiej administracji czy spółek Skarbu Państwa. Teraz kolejni misiewicze, czyli pomocnicy piekarzy, kowali, aptekarzy, ślusarzy muszą wejść szeroką ławą do polskiej dyplomacji. Przecież gdyby w roku 1918 Piłsudski nie mógł się oprzeć na ludziach, którzy pracowali w administracji, wojsku czy w szkolnictwie państw zaborczych, to Polska by się bardzo długo zbierała do normalnego życia. Poza niektórymi oczywistymi przypadkami współdziałania z obcymi służbami, co zostało już tysiąckrotnie zweryfikowane, to nie ma najmniejszej potrzeby robienia czystki, poza tą chorobliwą obsesją, która polega na szkodzeniu Polsce. A przy tym broni się tego kuriozum, czyli ambasadora RP w Niemczech (TW „Wolfganga”) – gdzie w tym logika? Trudno to komentować. Żeby tak dewastować polską politykę zagraniczną, to trzeba naprawdę być wyrafinowanym „pożytecznym idiotą” Kremla. Zresztą to, co się u nas dzieje, niesłychanie musi cieszyć Rosjan, którzy widzą, jak Polska na własne życzenie się osłabia, jak się dzieli, jak jest źle prowadzona. Polska, która była dla Rosji cierniem, który jej dokuczał, którego nie mogła ominąć i którego racje musiała respektować. Dziś Rosja kompletnie się nami nie przejmuje, już zniknęliśmy z jej radarów jako problem. To zasługa „prawdziwych patriotów”, czyli „pożytecznych idiotów” Kremla, najlepszych, jakich Putin czy kiedyś Lenin mogli sobie wymarzyć.
Broni się tego kuriozum, czyli ambasadora RP w Niemczech (TW „Wolfganga”) – gdzie w tym logika?
Rosja ma jeszcze jeden powód, żeby zacierać ręce – kłopoty wewnątrz NATO. Jak pan uważa, czy konflikt między Turcją i Holandią wpłynie na kondycję NATO, osłabi Sojusz?
Myślę, że ten kryzys holendersko-turecki NATO przetrwa. Proszę pamiętać, że w historii Sojuszu zdarzały się gorsze sytuacje. Była wojna grecko-turecka, kilka innych kryzysów tego rodzaju. Niemniej widać wyraźnie, że Erdogan oszalał, to taki chwilowo turecki Kaczyński. Pod pewnymi względami są zresztą do siebie podobni, pod innymi, na szczęście dla Turcji, się różnią. Erdogan przynajmniej do wewnątrz przejawia jakąś racjonalność, np. dba o solidność państwa i gospodarki, czego nie można powiedzieć o ekipie Kaczyńskiego. Turcja się wyszumi i wróci do rozumu, bo jest jednak słabszym partnerem w relacjach z Unią, a przecież Unia jej nie zagraża – przeciwnie. Ponadto, takie agresywne i nieprzyzwoite zachowania Erdogana utwardzają stanowisko Europy, która bardzo długi czas pobłażała Turcji, traktowała ją trochę jak dziecko specjalnej troski i przymykała oko na to, co wyrabiał Erdogan zarówno wewnątrz, jak i w stosunkach z Europą.
Widać wyraźnie, że Erdogan oszalał, to taki chwilowo turecki Kaczyński. Pod pewnymi względami są zresztą do siebie podobni, pod innymi, na szczęście dla Turcji, się różnią.
Konflikt dyplomatyczny z Turcją pokazuje też, jaką ogromną szkodę wyrządzili Europie Brytyjczycy. To pod ich naciskiem i w czasie ich prezydencji uruchomiono negocjacje o członkostwie z Turcją, Polska zresztą początkowo głupio to popierała. To powinno pokazać także naszym rządzącym, jak na Brytyjczykach można polegać, bo najpierw zrobili Europie kłopot, stając na głowie, żeby uruchomić te negocjacje członkowskie z Turcją, a kiedy stało się jasne, że one nie mogą się dobrze skończyć, kiedy pojawiła się fala migracji sterowana przez Turcję, czmychnęli z pokładu. Tak się zachowuje nasz „strategiczny partner” w sytuacjach trudnych. Na naszych gigantach – Waszczykowskim, Szydło, Kaczyńskim – nie robi to wrażenia. To głęboki polityczny irrealizm tej ekipy rządzącej i trzeba tylko Pana Boga prosić, żeby nic złego się nie stało, bo gdyby teraz miało przyjść z zewnątrz prawdziwe zagrożenie, to z tym neobolszewickim szaleństwem w narodowo-katolickim przebraniu u władzy szkody byłyby nie do opisania.
Raport USA o przestrzeganiu praw człowieka. W Polsce dyskryminacja, ksenofobia i niebezpieczne ustawy PiS
Toast palinką za Tuska, czyli czy Orbán zdradził Kaczyńskiego
Afera z polskimi europosłami. Trwa unijne postępowanie
Europarlament twierdzi, że polscy deputowani zatrudniali ludzi na lewych etatach. Żąda wyjaśnień i zapowiada, że sprawa może się skończyć zwrotem pieniędzy. Na celowniku unijnych służb znaleźli się członek rządu Beaty Szydło, makijażystki prezesa PiS, pielęgniarka jego nieżyjącej mamy, Bartłomiej Misiewicz i była minister nauki w rządzie PO – ustalił „Newsweek”.
„Newsweek” dwa lata temu ujawnił, że europosłowie PiS zatrudniali ludzi na lewych etatach. Po naszym tekście służby finansowe europarlamentu wszczęły audyt, która dziś kończy się postępowaniem wobec siódemki obecnych i byłych deputowanych: Ryszarda Legutki (PiS), Beaty Gosiewskiej (PiS; etat miał u niej Bartłomiej Misiewicz), Zbigniewa Kuźmiuka (PiS; dał posadę pracownicy PiS z innego miasta) Tomasza Poręby (PiS; zatrudniał makijażystkę prezesa PiS i pielęgniarkę jego nieżyjącej mamy), Marka Gróbarczyka (PiS, obecnie to minister gospodarki morskiej; etat miała u niego druga z makijażystek, pracownica partyjnej centrali) a także Barbary Kudryckiej (PO; dyrektorem jej biura jest członek partyjnego sądu koleżeńskiego) i Jarosława Kalinowskiego (PSL; zatrudniał pracownika partii).
Kontrola jest skrupulatna i trzystopniowa. Jej finałem jest zwrot wynagrodzenia lewego asystenta.
– Pierwszym krokiem jest wstrzymanie kontraktu współpracownika – tłumaczy Marjory van den Broeke z biura prasowego parlamentu. Inne źródło „Newsweeka” dodaje: – Procedura równie dobrze może dotyczyć byłego europosła lub byłego asystenta. Wtedy wysyłamy pismo do deputowanego. Europarlament ostrzega w nim, że zamierza odzyskać pieniądze wypłacone współpracownikowi. Poseł ma miesiąc na złożenie wyczerpujących wyjaśnień. Musi przedstawić dorobek asystenta, jego opracowania, raporty. My to potem weryfikujemy, nie przyjmujemy tłumaczeń bezkrytycznie – twierdzi źródło „Newsweeka”.
Marjory van den Broeke: – Drugi krok to żądanie zwrotu konkretnej sumy. Jeśli deputowany nie chce oddać pieniędzy, europarlament zaczyna mu wypłacać wynagrodzenie pomniejszone o tę kwotę. To ostatni, trzeci etap.
Wszystkie trzy etapy procedury przeszła niedawno liderka francuskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen, która od niedawna dostaje tylko połowę wynagrodzenia.
Do każdego z siedmiu polskich deputowanych objętych postępowaniem unijna administracja wysłała już pismo z żądań wyjaśnień. – Są w nim bardzo konkretne pytania. Aż sam byłem zdziwiony, skąd tamtejszej służby mają tak szczegółowe informacje – przyznaje „Newsweekowi” Kalinowski. W przypadku części deputowanych europarlament wstrzymał też wypłatę wynagrodzeń dla asystentów, których dotyczą zastrzeżenia. Zawieszono m.in. pielęgniarkę, która opiekowała się mamą prezesa PiS (według ustaleń „Newsweeka” Poręba następnie zakończył z nią współpracę), a także partyjną działaczkę z etatem u Zbigniewa Kuźmiuka.
– Jest pan gotów zwrócić europarlamentowi pieniądze?
– Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Od razu po liście z europarlamentu zwolniłem tę panią. Wprowadziła mnie w błąd. Gdy przyjmowałem ją do pracy w 2014 roku, nie przyznała się w specjalnej ankiecie, że jest zatrudniona w partii – twierdzi Kuźmiuk.
Szydło nagrodzona po katolicku i orzeł z grzybem w koronie
Beata Szydło nie dostaje jeszcze takich prestiżowych nagród jak prezes Jarosław Kaczyński – Człowiek Wolności, Człowiek Roku. Premier musi jednak wystarczająco długo wytrzymać na stanowisku – czego jej niespecjalnie życzę – bo przecież co roku Kaczyński nie będzie wyróżniany Człowiekiem, na nią wówczas może spłynąć ten splendor. Na razie musi się pocieszać takimi drugorzędnymi nagródkami, jak „Prawda-Krzyż-Wyzwolenie”. Choć zestaw tych trzech rzeczowników wyklucza się i równie dobrze mógłby przyjąć bliższą znaczeniowo nazwę „Zniewolony Umysł”, ale nie bądźmy aptekarzami. W nagrodach nie chodzi o rozum, lecz o blichtr.
Ciekawe jest uzasadnienie nagrody: za „wprowadzenie w życie narodu Katolickiej Nauki Społecznej Kościoła, zwłaszcza w zakresie wspierania rodzin”. Czyli krótko pisząc, za 500+. Kościół w tych plusach jest oblatany, w zakrystii nazywa się to taca+.
Obok Szydło wyróżnione zostało Radio Maryja i prof. Bogdan Chazan. Ten ostatni został wyróżniony za oksymoron. Poważnie! Za „niezłomną obronę życia nienarodzonych”. Nienarodzone życie, jak ciemne światło, jest mirażem rozumu, jest absurdem, życie musi się narodzić, aby być życiem. Przed-życie jest potencjalnością, w seksuologii nazywa się to potencją. Kościól katolicki w swoim zacofaniu może się tak zapędzić, iż nie wystarczy im zygota, ale już plemnik będzie oksymoronem „nienarodzonego życia”.
Lecz premier Szydło nie odbierała nagrody, może prezes tak jej polecił, musiałby się pojawić na uroczystościach, na których on nie został uhonorowany i pocałować Szydło w rekę z jakimiś słowami, że „jesteśmy dumni”. Ta nieobecność musi dziwić, gdyż gala odbyła się w Ministerstwie Rozwoju, w obiektach publicznych, a nagroda przecież jest kościelna, ufundowana przez jedną z przybudówek katolickich.
Stajemy się coraz bardziej państwem wyznaniowym. Boję się, że gdy Kaczyński wyprowadzi Polskę z Unii Eurpejskiej zawrzemy jakąś unię z Watykanem, na razie na przeszkodzie może stanąć papież Franciszek, ale jego prezes przetrzyma, jak Tuska i dopnie swego. Takie przygotowania są czynione w symbolach państwowych. Zmianie mają ulec flaga i godło. Barwy zyskamy jeszcze bardziej czerwieńsze, zaś orłowi w koronie wyrośnie na czubku krzyż. Na razie jest to projekt, ale przecież PiS dąży do Międzymorza, a Duda nawet chciał przebić prezesa i marzy mu się Trójmorze (dostęp do Adriatyku). Są to popłuczyny polityki jagiellońskiej, a nie Piłsudskiego, jak starają się mydlić rozum pisowcy (ta piana u nich z niewiedzy), a proponowany orzeł jagielloński ma koronę zamkniętą i zwieńcza jak krzyż. Taka zgrzybiała symbolika, zgrzybiałe dążenie jagiellońskie, mocarstwowe. Polityce PiS wyrasta bowiem grzyb w miejscu krzyża. I taką powinni przyjąć symbolikę w swoim partyjnym godle: orzeł z grzybem w koronie.
NIEDZIELA, 19 MARCA 2017
Arłukowicz: PO złoży nowelizację ustawy o zgromadzeniach, by bronić praw obywateli
– PO złoży nowelizację ustawy o zgromadzeniach, by bronić praw obywateli. Dziś TK i politycy PiS pokazali prezydentowi, gdzie jego miejsce. Gdy ja patrzyłem na konferencję prasową prof. Przyłębskiej, to czułem zażenowanie. Prezes TK powinna być jak żona Cezara, a z daleka widać, że jest żoną Wolfganga – powiedział w „Kawie na ławę” Bartosz Arłukowicz.
Scheuring-Wielgus do Brudzińskiego: Proszę nie nazywać protestu opozycji ciamajdanem, bo będę mówić Bredziński
– Proszę nie nazywać protestu opozycji ciamajdanem, bo zacznę pana nazwać Bredzińskim– powiedziała Joanna Scheuring-Wielgus w „Kawie na ławę” do Joachima Brudzińskiego.
Jak odpowidział wicemarszałek Sejmu: Czuje roztkliwienie i współczucie, że coś takiego polskiej polityce się przydarzyło. Pani nie jest w stanie mnie obrazić, jest pani w stanie co najwyżej mnie i moich kolegów skutecznie rozbawić.
Brudziński o wniosku PO dot. konstruktywnego wotum: Mam nadzieję, że do polskiego parlamentu wróci powaga
Cieszę się, że w końcu opozycja zaczyna przyjmować postawę, która jest w każdej demokracji. Mam nadzieję, że do polskiego parlamentu wróci powaga. Tej powagi pucz który przerodził się w ciamajdan, śpiewanie, nie przynosiło. Schetyna jest liderem, reszta opozycji będzie musiała „z krzywą ręką” za niego rękę podnieść. Jest z tego dobry owoc: nie sposób nie zgodzić się z szefem klubu PO, który powiedział, że Schetyna premierem nie zostanie. – powiedział w „Kawie na ławę” Joachim Brudzińki.
Kaczyński: Polska już nie jest piłką do kopania
Po „Wiadomościach” TVP1, temat „instrukcji” podnosi tygodnik „wSieci”. W numerze także rozmowa z Jarosławem Kaczyńskim.
Flaga zmieni barwę, a w koronie orła pojawi się krzyż? Rząd szykuje ustawę o symbolach narodowych
Nowelizacja ustawy o godle, barwach i hymnie RP ma być gotowa na setną rocznicę odzyskania niepodległości w 2018 r. Pracuje nad nią resort kultury w porozumieniu z Komisją Heraldyczną działającą przy MSWiA. Po co fladze nowe barwy? Dziś nie są one precyzyjnie określone. Obowiązują bowiem „liczbowe współrzędne bieli i czerwieni w tzw. przestrzeni barw CIELUV. Problem w tym, że po ich odwzorowaniu zamiast bieli otrzymujemy jasnoszary, a czerwień ma odcień buraczkowy” – czytamy w „RZ”. Dlatego twórcy nowych przepisów chcą precyzyjnego określenia odcieni czerwieni. Największe szanse mają karmazyn lub cynober – stosowane w dwudziestoleciu międzywojennym.
Ale być może to nie koniec zmian. Nie wykluczone, że modyfikacjom ulegnie także godło. Jak podaje „Rzeczpospolita” eksperci pracują m.in. nad nowym wyglądem korony, z prześwitami, których dziś brakuje. – Kwestią otwartą jest dodanie do korony krzyża. Byłoby to silnie umotywowane heraldycznie, jednak obawiamy się, że sprawa nabrałaby kontekstu politycznego – mówi „RZ” jeden z urzędników.
Temat podchwyciły już prawicowe media, które nie mają wątpliwości, że krzyż na koronie się pojawi.
Zobacz także: Pluralizm według TVP. Zobaczcie, kogo najchętniej zaprasza się na Woronicza
Szydło z nagrodą „wprowadzenie w życie Nauki Kościoła”. Obok doktora Chazana i Radia Maryja
Jak podaje „Gość Niedzielny„, uroczystość otworzył minister Henryk Kowalczyk. Podkreślał w wystąpieniu, że „powinno być czymś normalnym, że tego typu gale odbywają się w rządowych gmachach”. – Instytucje rządowe służą dobru, a Ruch Światło-Życie jest samym dobrem – powiedział.
Podczas gali wręczono statuetki „Prawda-Krzyż-Wyzwolenie”. Otrzymały je osoby i instytucje realizujących idee ks. Franciszka Blachnickiego, założyciela Oazy (Ruchu Światło-Życie).
Laureatami nagrody zostali m.in:
- Premier Beata Szydło – za „wprowadzenie w życie narodu Katolickiej Nauki Społecznej Kościoła, zwłaszcza w zakresie wspierania rodzin”
- Radio Maryja – za „wieloletnie wspieranie idei Krucjaty Wyzwolenia Człowieka i propagowanie Ruchu Światło-Życie”
- Prof. Bogdan Chazan – za „niezłomną obronę życia nienarodzonych”
Nagrodę dostała także grupa „Odwaga” – za „pomoc duchową i terapeutyczną osobom o niechcianych skłonnościach seksualnych oraz ich rodzinom”. Grupa prowadzi w Lublinie”terapię”, mającą „wyleczyć” osoby homoseksualne z „niechcianych skłonności”. Zdaniem naukowców nie można „wyleczyć się” z orientacji seksualnej. Tego typu praktyki ocenia się jako nieskuteczne i nieetyczne.
Cywilizacja śmierci
Premier Szydło nie była na gali, a statuetkę w jej imieniu odebrał minister Henryk Kowalczyk. Odczytał on list od premier. Na gali odczytano także skierowany do gości list prezydenta Andrzeja Dudy.
Ruch Światło-Życie był jedną z organizacji, które wymieniono w opublikowanym przez MSZ przewodniku Światowych Dni Młodzieży. Organizacje te – zdaniem autorów publikacji – „na wezwanie papieża przeciwstawiły się cywilizacji śmierci”.
Kaczyński na Wawelu. „Z drogi śledzie, bo król jedzie”
19.03.2017
W sobotę Jarosław Kaczyński przyjechał na Wawel, gdzie złożył kwiaty na grobie Lecha i Marii Kaczyńskich. Wcześniej nie obyło się bez incydentów. Grupa protestujących osób wznosiła okrzyki, m.in. „będziesz siedział”. Pojawiło się też kilka transparentów.
Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości w miesięcznicę pogrzebu brata i jego małżonki – 18 dnia każdego kolejnego miesiąca – udaje się do Krakowa, gdzie w Krypcie pod Wieżą Srebrnych Dzwonów na Wawelu składa kwiaty na grobowcu pary prezydenckiej. Po tym, jak w grudniu 2016 roku doszło do próby zablokowania wjazdu szefa partii rządzącej na wzgórze wawelskie, policja sprowadza na trasę przejazdu polityka zwiększone siły, by zapewnić bezpieczeństwo.
W sobotę prezesowi PiS towarzyszył m.in. marszałek Senatu Stanisław Karczewski. Kiedy politycy pojawili się na miejscu, grupa protestujących osób zaczęła wznosić okrzyki, tj. „będziesz siedział” czy „Wawel królów, nie prezesów”. Pojawił się też transparent o treści: „Z drogi śledzie, bo król jedzie”.
W styczniu w trakcie przejazdu prezesa PiS w okolicy Wawelu zebrało się kilkanaście osób, które protestowały przeciwko prowadzonej przez jego partię polityce. Skandowano także hasła, w których zarzucano Kaczyńskiemu zapędy dyktatorskie. Zebrani, według ich własnych słów, reprezentowali nie tylko Komitet Obrony Demokracji. Jedna z uczestniczek protestu przekonywała, że nikt nie zamierzałby blokować wizyty przy grobie członka rodziny, jednak nie sposób uznać jej za prywatną, gdy odbywa się w towarzystwie ministrów oraz przedstawicieli służb i jest zabezpieczana przez policję.
„Precz z Kaczorem, będziesz siedział”. Tak powitali Kaczyńskiego protestujący pod Wawelem
18.03.2017
Lider PiS jak co miesiąc pojechał do Krakowa na grób swojego brata. I tym razem było gorąco – pod Wawelem zebrała się duża grupa przeciwników PiS, która wygwizdała Jarosława Kaczyńskiego.
U stop wzgórza zebrało się w sumie kilkadziesiąt osób, co nagrały kamery Polsat News. Protestowały one przeciw „upartyjnieniu Wawelu” – takie hasło pojawiło się na jednym z transparentów – oraz wznosiły okrzyki „precz z Kaczorem”, czy „będziesz siedział”. Obecni na pikiecie mieli zresztą więcej transparentów. „Wawel bez polityków”, „Z drogi śledzie, bo król jedzie”, „Wawel królów, nie prezesów” – to tylko niektóre z haseł obecnych na nich.
Protest nie trwał długo. Jego uczestnicy rozeszli się po wjeździe delegacji PiS na Wawel. Z Jarosławem Kaczyńskim byli m.in. marszałkowie Sejmu i Senatu Marek Kuchciński oraz Stanisław Karczewski.
Prezes PiS co miesiąc ma „problemy” z dostaniem się na Wawel. Każdy osiemnasty dzień to miesięcznica pogrzebu jego brata Lecha. W lutym pisaliśmy w naTemat, że przed przyjazdem Kaczyńskiego policja rozstawiła barierki, aby odgrodzić cały zamek (!) od demonstrantów.
źródło: polsatnews.pl