Wawel, 19.03.2017

 

 

 

Kandydat SPD na kanclerza stawia Polskę PiS w jednym szeregu z Węgrami i Turcją. Czy staniemy się tematem niemieckiej kampanii wyborczej?

Bartosz T. Wieliński, 19 marca 2017
Martin Schulz

Martin Schulz (Markus Schreiber (AP Photo/Markus Schreiber))

W Turcji, na Węgrzech i w Polsce maltretuje się dziennikarzy – mówił na partyjnym zjeździe Martin Schulz, kandydat SPD na kanclerza. Zapowiedział walkę z wrogami demokracji. Tym samym do odpowiedzi została wezwana Angela Merkel.

To były chyba najmocniejsze słowa pod adresem polskiego rządu, jakie kiedykolwiek padły z ust Schulza. Już rok temu jako przewodniczący Parlamentu Europejskiego zarzucił PiS putinizację polityki i budowanie w Polsce demokracji sterowanej na rosyjski wzór. Nawet partyjni koledzy uznali wówczas, że fatalnie przestrzelił. Teraz, gdy „dobra zmiana” w Polsce podporządkowała sobie publiczne media, a także Trybunał Konstytucyjny i szykuje się do podporządkowania całego wymiaru sprawiedliwości oraz wpływania na prywatne media, Schulz wymienia Polskę w jednym szeregu z Węgrami oraz Turcją, która w zasadzie pod rządami Recepa Tayyipa Erdogana stała się autorytarnym krajem. I zarzuca im łamanie fundamentalnych swobód obywatelskich. Oklaskiwało go 3,5 tys. partyjnych delegatów, którzy przybyli do Berlina na nadzwyczajny zjazd SPD.

Schulz odnowiciel

Schulz został na nim jednogłośnie wybrany na szefa partii. Tak dużego poparcia nie miał jeszcze żaden przewodniczący SPD w ponad 150-letniej historii partii. Ale też żaden przywódca niemieckiej socjaldemokracji tak szybko nie wyprowadził partii z dołka. Gdy w styczniu został oficjalnie namaszczony na kandydata na kanclerza we wrześniowych wyborach do Bundestagu (zmierzy się z rządzącą od 12 lat Angelą Merkel), notowania SPD wystrzeliły w górę. Socjaldemokraci w ciągu miesiąca odrobili 11-punktową stratę do chadeków, dziś idą w zasadzie z nimi łeb w łeb. A do SPD, partii skazywanej jeszcze niedawno na uwiąd, na fali „efektu Schulza” przychodzą tysiące nowych członków. Właśnie dlatego do jego słów o sytuacji w Polsce należy podchodzić z powagą.

Popatrzcie na Turcję, Węgry i Polskę
Media są tam maltretowane, opoz. uciskana, sztuka ograniczana
– mówi szef SPD, kand na kancl.

Wzmianka o Polsce znalazła się w jego prawie półtoragodzinnym przemówieniu programowym. Schulz oddawał w nim hołd swoim poprzednikom, m.in. Kurtowi Schumacherowi, więźniowi obozów koncentracyjnych, który odbudowywał partię po wojnie, i Willemu Brandtowi, który jako kanclerz RFN padł na kolana przed pomnikiem Bohaterów Warszawskiego Getta, przepraszając w ten sposób za zbrodnie swoich rodaków. Padło też nazwisko Gerharda Schrödera, kanclerza Niemiec krytykowanego za prorosyjskość i pracę dla Gazpromu po zakończeniu urzędowania. Schulz chwalił go jednak za reformy socjalne i sprzeciw wobec amerykańskiej inwazji na Irak w 2003 r. Słowo „Rosja” w jego przemówieniu w ogóle nie padło.

Dalej mówił o konieczności budowania sprawiedliwych Niemiec, zapowiadał m.in. likwidację różnic płacowych między kobietami a mężczyznami, lepsze zabezpieczenie emerytalne, wsparcie dla przedsiębiorców.

Trump, Erdogan, Kaczyński i inni wrogowie

W końcu zaczął mówić o skrajnej prawicy. Atakował Bjorna Höcke, posła populistycznej Alternatywy dla Niemiec (AfD) do landtagu Turyngii, który uznał berliński pomnik ofiar Holocaustu za symbol hańby i domagał się, by Niemcy nie biły się w piersi za zbrodnie nazistów, tylko chwaliły swoim wkładem w rozwój ludzkości. Schulz atakował też polityków AfD za ich pogardliwy stosunek do dziennikarzy, których określają mianem „Lügenpresse”, czyli zakłamana prasa. – To podkopywanie fundamentu demokracji – grzmiał Schulz, dodając, że dotyczy to zarówno niemieckich ekstremistów, jak i prezydenta USA Donalda Trumpa. Potem przeszedł właśnie do sytuacji w USA i wyraził podziw wobec protestujących przeciwko Trumpowi kobiet czy artystów. – Nadszedł czas, by stanąć w obronie wolności i demokracji – wzywał.

A potem oświadczył, że „nie trzeba jechać do USA, by zobaczyć próby ograniczenia wolności w krajach Zachodu”. – Spójrzcie na Turcję, spójrzcie na Węgry, spójrzcie na Polskę. Media są [tam] maltretowane, opozycji rzuca się kłody pod nogi albo ją uciska, kultura i sztuka zostają ograniczone. To są zjawiska, przed którymi musimy się bronić – powiedział Schulz. Mówił też, że jako przewodniczący europarlamentu na własne oczy widział, jak działają „wrogowie wolności”. – Codziennie próbowali przesunąć czerwoną linię kawałek dalej, codziennie miało miejsce drobne naruszenie tabu. Nieustannie nakładałem na tych szkodliwych cyników kary musiałem bez mrugnięcia okiem ludzi i posłów wyrzucać z sali obrad – wyliczał

A potem, zwracając się do „wrogów demokracji”, krzyknął: – Macie w SPD najzacieklejszego wroga, jakiego tylko można mieć w tym kraju – oświadczył. Później obiecywał, że nigdy nie będzie atakować zjednoczonej Europy, tylko będzie ją bronić. Jego przemówienie przerywano oklaskami.

Jak zareaguje Merkel?

Schulz, zrównując Polskę z Turcją, znowu przesadził: w Polsce są jeszcze wolne sądy i media, a wrogów rządu nie zamyka się w więzieniach. Choć nie da się ukryć, że Polska i Węgry podążają dziś podobną drogą, jaką przebyła Turcja, niegdyś modelowa demokracja promieniująca na Bliski Wschód, dziś państwo autorytarne. Jednak sam fakt, że Polska pojawiła się w tej wyliczance, pokazuje, jak źle postrzegana jest Warszawa na Zachodzie, zwłaszcza po samobójczej akcji na szczycie w Brukseli, gdzie premier Beata Szydło samotnie próbowała nie dopuścić do przedłużenia kadencji Donaldowi Tuskowi na stanowisku szefa Rady Europejskiej.

To także znak, że temat krajów łamiących podstawowe zasady Unii Europejskiej raczej na pewno pojawi się w niemieckiej kampanii wyborczej. Skoro już teraz, sięgając po ostre słowa, zgłasza go Schulz, przywódcy innych partii zrobią to samo. Do tablicy zostanie wywołana także kanclerz Angela Merkel, która do tej pory studziła krytyków „dobrej zmiany” w Europie. A pytań o zagrożenia dla demokracji w Polsce unikała, odpowiadając, że tym tematem zajmuje się Komisja Europejska, która prowadzi procedurę w sprawie łamania praworządności. Jednocześnie Berlin hamował komisarzy chcących rozliczenia Warszawy za zniszczenie Trybunału Konstytucyjnego i ignorowanie zaleceń Komisji Europejskiej i Komisji Weneckiej. Teoretycznie Polsce grozi za to pozbawienie głosu w Unii. Na to jednak muszą zgodzić się wszyscy członkowie UE.

Po dzisiejszej szarży Schulza te argumenty przestaną działać. W lutym Merkel podczas wizyty w Warszawie, gdzie spotkała się m.in. z szefem PiS Jarosławem Kaczyńskim, do sytuacji w Polsce publicznie odniosła się w zasadzie jedynym zawoalowanym zdaniem. Teraz będzie musiała powiedzieć więcej, a może i więcej zrobić.

PiS chyba na taki rozwój wypadków się przygotowuje. Miesiąc temu Kaczyński atakował Schulza w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, twierdząc, że jest gorszym kandydatem na kanclerza niż Merkel. A prorządowe media ramię w ramię z politykami PiS szykują grunt pod odebranie niemieckim koncernom prasowym udziałów w polskich mediach.

wyborcza.pl

Nie ma zgody na Polexit! Dlaczego powinniśmy przyjść na Marsz dla Europy

Rozmawiał Paweł Kośmiński, 19 marca 2017
Marsz Wkurzonych w Gdańsku

Marsz Wkurzonych w Gdańsku (JAN RUSEK)

Europa wchodzi w fazę ryzyka, niepewności. Kiedy rząd PiS staje się symbolem izolacji, my chcemy pokazać, że Polacy czują się w pełni Europejczykami – mówią inicjatorzy marszu, który w sobotę przejdzie przez Warszawę. Podobne odbędą się w całej Europie.

Rozmowa z posłem Michałem Szczerbą, ministrem ds. polityki senioralnej w gabinecie cieni PO i Maią Mazurkiewicz, adwokatką, ekspertką ds. spraw międzynarodowych

Paweł Kośmiński: 25 marca ulicami europejskich miast, również Warszawy, przejdzie March for Europe. Po co?

Michał Szczerba: W sobotę „Wyborcza” opublikowała manifest „Kocham cię, Europo”, ale właśnie dzięki temu marszowi zostanie on usłyszany w całej Unii. W Warszawie i w innych stolicach Europejczycy pokażą, że idea integracji europejskiej jest wciąż żywa. Chcemy, żeby marsz był międzynarodowy i międzypokoleniowy, od studentów Erasmusa po słuchaczy Uniwersytetów Trzeciego Wieku.

Maia Mazurkiewicz: To pokazanie jedności Europejczyków, ponieważ inicjatorami marszów są sami obywatele. 60 lat temu przywódcy państw europejskich uznali, że jesteśmy silniejsi, działając razem. Teraz, gdy Europa jest w kryzysie, musimy jeszcze mocniej pokazać, że Unia jest dla nas ważna. Nasz marsz będzie widziany na telebimach w Rzymie, Berlinie, Paryżu, Londynie i innych miastach. Z nich narodzi się stała platforma współpracy i reagowania wtedy, kiedy europejski projekt będzie zagrożony.

To rocznica podpisania traktatów rzymskich, ale również moment szczególny – i w Polsce i w całej Europie.

MS: Oczy Europy są skierowane na Polskę. Przebieg ostatniego posiedzenia Rady Europejskiej [na którym przegłosowano wybór Donalda Tuska na kolejną kadencję szefa RE] uświadomił Europejczykom nie tylko to, że rząd PiS niszczy europejską jedność, lecz także to, że kolejnym wydarzeniem po Brexicie może być Polexit. Jesteśmy w UE 13 lat, ale widzimy, że Europa wchodzi w fazę ryzyka, niepewności, że kwestionowane są jej idee i cele. Kiedy rząd PiS staje się symbolem izolacji, my chcemy pokazać, że Polacy czują się w pełni Europejczykami – nie tylko z urodzenia, ale również z wyboru. Wszyscy pamiętają ten wynik 27:1, ale 25 marca chcemy pokazać, że jesteśmy razem.

MM: Że jest 28:0. Inicjatorzy March for Europe szczególnie cieszą się z marszu w Warszawie. Trzeba zauważyć, że sytuacja Polski nie jest odosobniona. Holandia się obroniła i nacjonaliści nie wygrali, ale niedługo są wybory we Francji, nie wiadomo co się wydarzy w Niemczech. Trzeba pokazać, że nie będziemy spokojnie patrzeć na ksenofobię i nacjonalizm.

MS: Chcemy pokazać również przywiązanie do wartości UE, które są określone w artykule 2 traktatu o UE, a więc: demokracji, rządów prawa, równości, wolności słowa. I przypomnieć, że UE nie jest wyłącznie projektem politycznym, ale przede wszystkim wspólnotą wartości.

PiS przekonuje, że nie chce wyprowadzać Polski z Unii.

MM: Mówi jedno, a robi co innego. Dlatego powinniśmy stanowczo stanąć po stronie uniwersalnych i demokratycznych wartości. Polska rozwija się dzięki UE, dzięki jej funduszom podnosi się, a jakość naszego życia, zmienia się przestrzeń w której żyjemy. Rząd swoimi działaniami pokazuje, że nie chce Unii wspierać ani jej rozwijać. A więc to my, obywatele, musimy to robić.

MS: Mimo że o Polexicie nikt oficjalnie nie mówi, narzucana narracja – również w TVP – buduje nastroje eurosceptyczne, które miałyby nas przygotować na to w przyszłości. Pamiętajmy o słowach ministra Waszczykowskiego, że trzeba drastycznie obniżyć poziom zaufania wobec UE. Nasz marsz jest po to, żeby je wzmocnić. Chcemy wysłać czytelny komunikat: wyprowadzanie Polski z UE napotka bardzo silny opór społeczny. 13 lat po wejściu do Unii i 20 po uchwaleniu konstytucji musimy dawać świadectwo przywiązania i do wartości europejskich, i konstytucyjnych.

Czym dla państwa jest Unia?

MM: Zjednoczona Europa daje mi możliwość życia bez granic. To wspólnota. My, Europejczycy, jesteśmy bardzo podobni, mamy takie same marzenia, pragnienia, UE daje nam możliwość ich realizacji. Oczywiście nie jest idealna, ale co jest? Więc zamiast przesuwać się na jej margines, musimy ją zmieniać na lepsze.

MS: Dla mnie przede wszystkim to moja przestrzeń wolności i bezpieczeństwa. W tym momencie to także wspólnota, która mam nadzieję, będzie chroniła wartości mi bliskie, takie jak praworządność. Warszawa jako miasto otwarte i obywatelskie powinna pokazać swoją europejskość. Bo wciąż aktualne są idee, które 60 lat temu legły u podstaw EWG.

A gdybyśmy musieli z tego wszystkiego zrezygnować?

MM: Nie wyobrażam sobie tego. Dlatego musimy sprawić, żeby rządzący porzucili pomysły podważania zaufania do Unii. Bo tym samym podważają jej i nasze wartości. Zaś dyplomacja powinna służyć interesom państwa, a nie jednej partii. Ostatnio było inaczej.

KOCHAMY CIĘ, EUROPO!

Unia Europejska to spełnienie marzenia pokoleń Polek i Polaków o wspólnocie. Po latach walki o wolność i przymusowej izolacji wybraliśmy wolność i rozwój, otwartość i praworządność, równość i sprawiedliwość społeczną. Czyli Europę. Dziś musimy to głośno potwierdzić – napisaliśmy w sobotę w manifeście w „Wyborczej”.

Przyjdźmy 25 marca o 12 – w historyczny dzień, 60. rocznicę traktatów rzymskich – na plac Na Rozdrożu w Warszawie. Tam zacznie się obywatelska manifestacja March for Europe, która przejdzie na plac Zamkowy.

Za co kochacie Europę? Pamiętacie czasy, gdy nie byliśmy w UE? Czekamy na wasze listy: listy@wyborcza.pl

Zobacz też: PiS zamierza Polskę z Unii wyprowadzić. Nie godzą się na to obywatele, Europejczycy i Polacy. Komentarz Jarosława Kurskiego

wyborcza.pl

Waldemar Kuczyński

Słowa Brudzińskiego trzeba traktować serio. Pod te słowa szykują armię i brygady ON w każdym województwie, a pod Warszawą dwie.

Mar. Brudziński o dymisjach w MON „odchodzą-przyjdą inni”!To przypomina „zwalniają, będą zatrudniać”. Wraca „nie matura lecz chęć szczera…”

 

Zaczęło się! Trolle spuszczane ze smyczy ujadają. Dziwne, że wszystkie w tym samym tonie i z tym samym słownictwem. Pecunia non olet

Rzeczywistość znów nie chce się dostosować do oczekiwań posła Kaczyńskiego…

PiS z zaledwie dwupunktową przewagą nad PO. Najnowszy sondaż IBRiS dla „Rz”

mk, 19.03.2017

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

29 proc. poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości, 27 proc. dla Platformy Obywatelskiej – takie są wyniki najnowszego sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej”.

Przewaga Prawa i Sprawiedliwości nad opozycją maleje – wynika z najnowszego sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej”. Gdyby wybory odbywały się teraz, wygrałby je PiS z wynikiem 29 proc. (o 5 punktów procentowych mniej niż w poprzednim sondażu). Tuż za partią Jarosława Kaczyńskiego znalazłaby się Platforma Obywatelska z 27-procentowym poparciem (wzrost o 10 punktów).

Trzecie miejsce należałoby do Nowoczesnej, która mogłaby liczyć na 9 proc. (bez zmian). Kukiz’15 odnotował 8 proc. poparcia (mniej o 2 punkty). Do Sejmu weszłyby też PSL (6 proc.), SLD i Partia Razem (po 5 proc.).

Sondaż był przeprowadzony w dniach 16-17 marca na próbie 1100 osób.

„To pierwsze zachwianie po 2015 roku. Bardzo widoczne. Czy okaże się początkiem tendencji? Na to trzeba poczekać” – skomentował na Twitterze publicysta Waldemar Kuczyński. „Prezes wróżył spadek notowań. I znów miał rację…” – napisał dziennikarz Konrad Piasecki.

A TERAZ ZOBACZ: Kaczyński w Sejmie: ” Wy kompromitujecie Polskę!”

gazeta.pl

Sondaż Rzepy jest ważny, to pierwsze zachwianie układu opinii po 2015, ale nie wpadajmy w zachwyt, trzeba poczekać. To jeszcze nie tendencja

NIEDZIELA, 19 MARCA 2017

Sondaż RZ: PO bliska PiS

20:47

Sondaż RZ: PO bliska PiS

Tak prezentują się wyniki sondażu dla poniedziałkowej „Rzeczpospolitej”:

PiS – 29% (-5)
PO – 27% (+10)
Nowoczesna – 9% (bz)
Kukiz ’15 – 8% (-2)
PSL – 6% (bz)
SLD – 5% (bz)
Partia Razem – 5% (+2)

Badanie IBRiS wykonano 16-17 marca na próbie 1100 osób.

300polityka.pl

Maleje przewaga PiS nad PO

Prezes PiS Jarosław Kaczyński po raz kolejny okazał się politykiem zdolnym przewidzieć polityczną przyszłość. W zeszłym tygodniu w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” mówił, że wynik szczytu Rady Europejskiej będzie miał „przejściowe negatywne skutki na rynku polskim”. Nie przewidywał jednak zapewne, jak głębokie mogą być te straty: przeprowadzony przed weekendem sondaż IBRiS daje PiS 29 proc. poparcia oraz jedynie dwupunktową przewagę nad drugą w zestawieniu PO. Sondaże są barometrem społecznych nastrojów, a nie prawdą objawioną. PiS powinien jednak potraktować je jako poważny sygnał ostrzegawczy, jak źle została odebrana jego ostatnia europejska szarża.

Skąd takie wahnięcie emocji? Dla Polaków członkostwo w Unii pozostaje wciąż dużą wartością, a działanie PiS mogło zostać odebrane jako uderzenie w tę wartość. Co ciekawe, dotychczasowy spór rządu z Komisją Europejską o Trybunał Konstytucyjny nie szkodził tak bardzo PiS. Obecna porażka rządu była jednak zbyt spektakularna, a sprzeciw wobec kandydatury Donalda Tuska zbyt irracjonalny. W dodatku część wyborców zaczęła się obawiać, że PiS rzeczywiście chce wyprowadzić Polskę z Unii. Szczególnie ten argument podchwycili przeciwnicy rządu. Ale i PiS zrozumiał przyczyny swojej porażki. Tak też należy rozumieć zapowiedzi „obniżania zaufania do UE”, czyli działań, które mają sprawić, by Polacy mniej życzliwie patrzyli na Brukselę i w efekcie nie byli dla partii już tak surowi po kolejnych potyczkach rządu z Unią.

PiS płaci też za skandal związany z prawem o wycince drzew i nieprzemyślaną propozycję dotyczącą ustawy warszawskiej. Kaczyński uważa, że negatywne skutki szczytu będą chwilowe, ale w dalszej perspektywie rząd sobie z nimi poradzi. Jednak PiS ma teraz już dość ograniczone możliwości zyskiwania poparcia. Kosztowne obietnice socjalne zaskarbiły mu sympatię szerokich grup społecznych, ale budżet napięty jest dziś do ostateczności. Rząd stawia na rozwój gospodarki, słyszymy obietnice ułatwień dla biznesu, ale widzimy narastający fiskalizm i represyjność aparatu skarbowego.

Z obecnej sytuacji płyną też jednak ważne wnioski dla opozycji. Platforma nie ma powodów do triumfu – jeszcze kilka tygodni temu słono płaciła za niezrozumiałą dla elektoratu okupację sejmowej mównicy. W dodatku rosnące zaufanie do PO wynika z blamażu KOD i braku pomysłu Nowoczesnej na wyjście z wizerunkowego kryzysu. Wniosek o wotum nieufności wobec rządu i zgłoszenie kandydatury Grzegorza Schetyny na funkcję premiera oczywiście nie ma szans. Ale prawdziwym tego celem jest zbudowanie wizerunku szefa PO jako niekwestionowanego lidera opozycji. Pytanie tylko, czy Schetyna już do tej roli dojrzał. I czy będzie pamiętał, że źródłem legitymizacji demokratycznej (zarówno rządu, jak i opozycji) nie są sondaże, lecz wynik wyborów, które odbędą się dopiero za dwa i pół roku.

rp.pl

Krzysztof Blusz: Donald Tusk był tylko pretekstem

Łukasz Rogojszdziennikarz

19.03.2017

– Będąc w coraz głębszym konflikcie o kształt Unii z europejskimi stolicami, zaczniemy „pod ten konflikt” układać politykę wewnętrzną. Polityka krajowa stanie się zakładnikiem polityki europejskiej, polityki zagranicznej – przewiduje w rozmowie z Onetem Krzysztof Blusz, wiceprezes think tanku WiseEuropa. – W ten sposób wejdziemy na ścieżkę, która doprowadzi Polskę pewnego dnia do zakwestionowania sensu naszego członkostwa w Unii.

  • Zdaniem Krzysztofa Blusza spór o Donalda Tuska był dla polskich władz tylko pretekstem do wszczęcia konfliktu o przyszły kształt samej Unii Europejskiej
  • Nasz rozmówca obawia się, że dalsza eskalacja konfliktu z Brukselą połączona z dezawuowaniem Unii przez polski rząd może sprawić, że Polacy zechcą wyjść z UE
  • Blusz przekonuje, że podczas swojej pierwszej kadencji jako przewodniczący Rady Europejskiej Tusk wykonał strategiczne zadanie, jakim było niedopuszczenie do rozpadu Unii

Łukasz Rogojsz, Onet: Kto wygrał, a kto przegrał w batalii o reelekcję Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej?

Krzysztof Blusz: To niewątpliwy sukces, że Polak został ponownie przewodniczącym Rady Europejskiej. Tyle że jest to gorzki sukces. To bolesna porażka formacji rządzącej. Przede wszystkim jednak, to był gorzki tydzień dla Polski. Nie było wygranych, tylko ci mniej lub bardziej przegrani. To jest konkluzja tego, co się wydarzyło, jakkolwiek szczytne nie byłyby cele stron biorących udział w tym spektaklu.

To może inaczej: co właściwie wydarzyło się w Brukseli? Obserwowaliśmy nasze „polskie piekiełko” przeniesione na europejskie salony czy może był w tym jakiś głębszy zamysł?

Jestem zaniepokojony tym, co zobaczyłem. To wykraczało poza kwestię osobistych animozji panów Kaczyńskiego i Tuska, albo czysto partyjnej walki. Wszczęto nowy, pełnowymiarowy konflikt o Unię Europejską z przywódcami politycznymi europejskich krajów. Stoczyliśmy w Radzie Europejskiej bitwę o charakterze ustrojowym – o to, jak wygląda i jak będzie funkcjonować Unia Europejska. Osoba przewodniczącego Donalda Tuska była tu tylko mniej lub bardziej dogodnym pretekstem.

Jakiej Unii polski rząd domaga się w tym sporze?

Unii silnych państw narodowych, w której żadne państwo czy grupa państw nie odgrywa hegemonicznej roli, o co dzisiaj namiętnie oskarżamy Niemcy. Co ciekawe, premier Szydło na konferencji prasowej po szczycie w Brukseli zasugerowała, że jeśli w przygotowywanej z okazji 60. rocznicy Traktatów Rzymskich deklaracji rzymskiej nie znajdą się zapisy gwarantujące to, na czym nam zależy, to Unia de facto jest skazana na rozpad. Te słowa zwiastują kontynuowanie obecnego sporu w najbliższych miesiącach.

A będzie kontynuowany? Przecież ostatni szczyt pokazał, jak osamotniona jest Polska. Nasi „strategiczni sojusznicy”, czyli Węgry i Wielka Brytania, nie mieli najmniejszego zamiaru umierać za pomysły polskiego rządu.

Ostatni szczyt był polską próbą wyjścia poza tradycyjny, konsensualny modus operandi Unii Europejskiej w stronę twardego i zdecydowanego forsowania swoich własnych egoizmów narodowych. Tylko zapomnieliśmy w tym wszystkim o jednym: wywołanie wojny na egoizmy, a więc brutalnej i bezpardonowej realpolitik, oznacza, że nasze egoizmy zderzą się z egoizmami innych państw. O tym, kto jest w stanie zrealizować swoje interesy decyduje natomiast moc państw, która w przypadku Polski jest, jaka jest. W takich starciach nie będziemy częstym wygranym. Dlatego nawet nasi najbliżsi sojusznicy w trosce o swoją rację stanu dokonali wyboru najlepszego dla siebie i opuścili Polskę.

Jestem zaniepokojony tym, co zobaczyłem. To wykraczało poza kwestię osobistych animozji panów Kaczyńskiego i Tuska, albo czysto partyjnej walki. Wszczęto nowy, pełnowymiarowy konflikt o Unię Europejską z przywódcami politycznymi europejskich krajów.

Krzysztof Blusz

To pojedynek egoizmów czy egoizm Polski? Na szczycie przegłosowano nas 1:27, co pokazuje, że pozostali członkowie Unii byli doskonale jednomyślni.

Wszystko zależy od tego, czyjej opowieści będzie pan słuchać. Przytoczę pewien cytat: „Zrobienie tego rodzaju wojny i postawienie na szali jedności Europy z powodu pana Tuska jest dla mnie czymś zupełnie niezrozumiałym”. No i niech pan zgadnie, kto to powiedział.

Pasuje do bardzo wielu osób… Niech pan powie.

Eurodeputowany PiS prof. Zdzisław Krasnodębski w wywiadzie dla Radia Maryja. A wypowiedź dotyczy Niemców. W opowieści profesora zderzyliśmy się z hegemonicznym egoizmem niemieckim i to Niemcy poszły na tak konfrontacyjny kurs z polskim rządem.

„Będziemy sprawdzać, czy duże państwa europejskie, którym zależało na kontynuacji misji Tuska nie wywierały jakiś nacisków czy szantażu na inne, mniejsze państwa”. To z kolei wypowiedź naszego szefa MSZ.

Słyszałem te kuriozalne słowa. A my, Polska, stanęliśmy na straży zasad i powiedzieliśmy wielkim graczom „Nie”. Przegraliśmy, ale teraz możemy mówić, że pokazaliśmy naszą podmiotowość. Tyle że polityka zagraniczna to narzędzie osiągania i realizowania konkretnych celów, a nasi rządzący nie osiągnęli swoimi działaniami żadnej wymiernej korzyści. Wielu analityków zajmujących się Unią Europejską twierdzi, że nasza polityka zagraniczna stała się zakładnikiem polityki krajowej. A ja obawiam się odwrócenia tego mechanizmu. Tego, że kolejne źle przeprowadzone próby przepychania w Europie na siłę naszych interesów uruchomią mechanizm samospełniającej się przepowiedni. Będąc w coraz głębszym konflikcie o kształt Unii z europejskimi stolicami, zaczniemy „pod ten konflikt” układać politykę wewnętrzną. Krótko mówiąc, polityka krajowa stanie się zakładnikiem polityki europejskiej, polityki zagranicznej. W ten sposób wejdziemy na ścieżkę, która doprowadzi Polskę pewnego dnia do zakwestionowania sensu naszego członkostwa w Unii.

Kto będzie je kwestionować – my czy nasi europejscy partnerzy?

My. Realnym scenariuszem jest kontynuacja otwartego konfliktu z Unią Europejską i podsycanie toksycznej opowieści o hegemonicznej pozycji Niemiec, terroryzujących pozostałe kraje Unii. Będzie temu towarzyszyć coraz ostrzejsza negatywna retoryka wymierzona w instytucje Unii Europejskiej – skompromitowaną Komisję Europejską oraz pozbawione legitymizacji Parlament Europejski i Radę Europejską – a także obrzydzanie tej Unii i rządzących nią zasad Polakom. W dłuższej perspektywie czasowej może to zaowocować wątpliwościami naszych rodaków, co do sensu dalszego uczestnictwa w projekcie europejskim. Już dzisiaj całe segmenty społeczeństwa są sceptycznie nastawione do kluczowych z punktu widzenia Unii polityk publicznych – członkostwa w strefie euro, polityki energetycznej, polityki imigracyjnej czy polityki klimatycznej.

To fatalistyczna wizja, ale przeczą jej sondaże. Przeprowadzone tuż przed szczytem Rady Europejskiej badanie Millward Brown dla „Faktów” TVN i TVN24 pokazuje zgoła odmienny obraz: 54 proc. Polaków chciało, żeby rząd poparł Donalda Tuska; 63 proc. jest zadowolonych z członkostwa Polski w Unii; 79 proc. opowiada się za pogłębioną integracją w ramach Unii.

Nie twierdzę, że opowieść rządu o Unii jest opowieścią dominującą w polskim społeczeństwie. Jako badacz społeczny z wykształcenia nie mam zamiaru tego rodzaju sondaży deprecjonować, ale proszę sobie wyobrazić, jakie byłyby odpowiedzi na pytanie zadane nieco inaczej: „Czy popierasz członkostwo Polski w Unii Europejskiej, jeśli Polska musiałaby zacząć przyjmować imigrantów, wejść do strefy euro i realizować założenia polityki klimatycznej?”.

Zakłada pan, że Polacy popierający nasze członkostwo w Unii nie mają pojęcia, co popierają.

Nie. Sądzę raczej, że nasza chęć bycia w Unii i poparcie dla samej Unii mają charakter geopolityczny. Nasz wybór za Unią Europejską, w tym wynik referendum unijnego, był wyborem za związkiem ze światem Zachodu. Za związkiem z czymś, co było opozycją do tego, do czego nie chcieliśmy należeć.

I co, dzisiaj jedna partia i jeden rząd swoimi działaniami mogą to wszystko zmienić? Wydaje się raczej, że uderzając w przywiązanie Polaków do Unii, wyrządzą sami sobie dużą krzywdę.

To pytanie będzie osią wielkiej wojny politycznej prowadzonej w Polsce w najbliższych dwóch latach. W 2019 roku dowiemy się, jakiej przyszłości i jakiego modelu nowoczesności chcą Polacy. Pierwszy to ten firmowany przez Unię – oparty na wielokulturowości, tolerancji, poszanowaniu państwa prawa, pogłębionej integracji wewnątrz Unii. Drugi forsuje nasza formacja rządząca – demokracja, ale nie do końca liberalna, z okrojonym systemem „checks and balances”, homogeniczne społeczeństwo, Unia oparta na dość luźnej współpracy państw narodowych.

W 2019 roku dowiemy się, jakiej przyszłości i jakiego modelu nowoczesności chcą Polacy. Pierwszy to ten firmowany przez Unię – oparty na wielokulturowości, tolerancji, poszanowaniu państwa prawa, pogłębionej integracji wewnątrz Unii. Drugi forsuje nasza formacja rządząca – demokracja, ale nie do końca liberalna

Krzysztof Blusz

Do 2019 roku sporo czasu. Zachowanie polskiego rządu na szczycie Rady Europejskiej będzie kroplą, która przeleje czarę goryczy w relacjach Brukseli z Warszawą? Unia zechce dobitnie pokazać Polsce, jak kończy się łamanie (choćby niepisanych) zasad rządzących Wspólnotą?

Kraje Unii Europejskiej, szczególnie te największe i najsilniejsze, ufundowane są na systemie wartości i zasad, których nie poświęcą, także politycznie, dlatego że w praktyce byłoby to działanie przeciwko ich racji stanu. Sprzyja im fakt, że po ostrej fazie rewolty ludowej sytuacja w Europie być może zaczyna się stabilizować. Jeśli w wyborach prezydenckich we Francji i parlamentarnych w Holandii i Niemczech radykalne, reakcyjne partie prawicowe nie osiągną istotnych sukcesów, będziemy na dobrej drodze do opanowania fragmentaryzacji Unii i stabilizacji politycznego centrum. Efekt będzie taki, że nauczone błędami przeszłości państwa członkowskie i instytucje europejskie znacznie mocniej niż wcześniej będą bronić tzw. wartości i zasad europejskich – państwa prawa, praworządności czy systemowego połączenia liberalizmu i demokracji na poziomie systemu „checks and balances”.

Co to będzie oznaczać dla Polski?

Konflikt z większością, a być może wszystkimi pozostałymi członkami Unii. Będą chcieli stanąć na straży dziedzictwa Unii i potencjału, który ona wciąż w sobie ma. Trudno im więc pochwalać nasz konflikt z Radą Europejską i próby dezawuowania jej przewodniczącego.

Permanentny konflikt albo marginalizacja jednego z największych państw Unii? To mało realne.

Oczywiście, że nie do końca. W rzeczywistości nasza polityka europejska będzie miała istotny pragmatyczny wymiar, w którym Polska będzie się liczyć. Z różnych powodów jesteśmy dla naszych europejskich partnerów znaczącym krajem – zarówno politycznie, jak i gospodarczo. Spodziewam się raczej połączenia kija i marchewki. Tam, gdzie będziemy mieć wspólne interesy z innymi państwami i te interesy będą bardzo ważne dla naszych partnerów, tam współpraca z Polską będzie trwać. Natomiast tam, gdzie będziemy mieć wyraźny konflikt interesów z innymi państwami Unii, będzie dochodzić do mniej lub bardziej gwałtownych spięć. To oznacza nieoptymalne wykorzystywanie tego wszystkiego, co Unia jako środowisko rozwoju i współpracy regionalnej może Polsce zaoferować.

A może to słynne już 1:27 uświadomi rządzącym, że pójście na otwartą wymianę ciosów z całą Unią będzie się kończyć takim właśnie tęgim laniem?

Odpowiedź na to pytanie poznamy już niedługo. Bo zapowiedzi dotyczące deklaracji rzymskiej zabrzmiały złowrogo. W języku dyplomacji jest takie powiedzenie: „Stop digging”. Czyli kiedy jesteś w bardzo trudnej sytuacji dyplomatycznej, to przestań dalej kopać tę dziurę pod sobą, żeby nie wpadać jeszcze głębiej. Jeśli nasz rząd planuje jakąś korektę kursu względem Unii, zobaczymy ją już niedługo. Mało tego, powinniśmy widzieć – mówiąc językiem dyplomacji – jakąś drabinę, której użyją, żeby wyjść z dziury, w którą wpadli. Jeśli pan zwróci uwagę na konkluzje szczytu w Brukseli, to ta drabina była, podano ją Polsce. W konkluzjach jest bowiem zapisane, że na najbliższych posiedzeniach Rady Europejskiej jej członkowie zajmą się m.in. przeglądem mechanizmu wyłaniania przewodniczącego Rady Europejskiej.

Premier Szydło akcentowała ten fakt, ale koniec końców konkluzji szczytu nie podpisała.

Tak, ale to właśnie była ta drabina, którą nam podano, żebyśmy mogli zachować twarz i wycofać się z pozycji, na które zabrnęliśmy. Pani premier mogła powiedzieć, że co prawda z Tuskiem się nie udało, bo było za późno, nie pozyskaliśmy poparcia dla naszej wizji albo nasi partnerzy nie zrozumieli naszej argumentacji, ale doprowadziliśmy w Unii do refleksji – wszyscy zorientowali się, że coś z tym sposobem wyłaniania przewodniczącego jest nie tak, bo konsensualność i poszanowanie głosu państwa narodowego w mechanizmie kwalifikowanej większości nie funkcjonują dobrze. Mogliśmy te konkluzje szczytu podpisać, skorzystać z drabiny, którą nam podstawiono i wydostać się z dziury, w którą sami się wpakowaliśmy.

Nie uciekniemy od tematu samego Donalda Tuska. Jak widzi pan jego współpracę z polskim rządem w najbliższym czasie?

Wydaje mi się to ogromnie trudne. Polski rząd ma dwie drogi. Pierwsza to dalsze dezawuowanie Donalda Tuska przy każdej kolejnej okazji przy jednoczesnym ostentacyjnym demonstrowaniu tej niechęci do przewodniczącego Rady. Znacząco utrudni to osiąganie kompromisów w ramach Unii i mocno zaszkodzi i tak już bardzo napiętej atmosferze w Radzie Europejskiej. O dalszym osłabianiu pozycji Polski nie wspominając. W drugim, bardziej optymistycznym, scenariuszu rząd polski przyznaje, że sytuacja na ostatnim szczycie musiała podziałać trzeźwiąco na przewodniczącego Tuska, który musiał zrozumieć, że odtąd powinien inaczej niż dotychczas współpracować z polskim rządem – m.in. uwzględniać jego specyfikę politycznej i specyfikę jego postulatów. W rzeczywistości zapowiedzią tego, jak potoczą się sprawy będzie proces dochodzenia do ostatecznego kształtu deklaracji rzymskiej. Atmosfera może być oschła i chłodna, ale przy tym może być jednocześnie bardzo techniczna i merytorycznie konstruktywna.

Który scenariusz jest bardziej prawdopodobny?

Boję się, że scenariusz negatywny z dalszym zwalczaniem przewodniczącego Tuska, który w retoryce naszych rządzących jest przecież kandydatem innego państwa – Niemiec.

A co z zarzutami wobec Tuska? Oczywiście były te tak absurdalne jak odpowiedzialność za zamachy terrorystyczne, ale też te mniej lub bardziej uzasadnione – o niezachowanie neutralności politycznej czy brak realizacji polskich interesów na arenie europejskiej.

Rada Europejska jest ciałem politycznym, w którym robi się politykę. To tam decyduje się o Unii Europejskiej. Jeżeli uznajemy, że grono, jakim jest Unia, zgodziło się na funkcjonowanie wedle takich samych zasad i zawarło w tym celu umowę traktatową, to w momencie, gdy któryś z członków łamie postanowienia traktatowe trudno oczekiwać, żeby przewodniczący takiego grona jak Rada Europejska, kimkolwiek by on nie był, nie interweniował. Pozostaje pytanie, w jaki sposób się to robi. Tylko jedną rzeczą jest kwestionowanie działań czy zachowań Tuska na poszczególne wydarzenia polityczne, a inną kwestionowanie jego roli i utrudnianie mu realizacji kluczowego celu, jaki ma przed sobą. Tą kluczową rolą z punktu widzenia Polski i polskiej racji stanu jest dołożenie wszelkich starań, aby Unia Europejska trwała, aby jej fragmentaryzacja nie przerodziła się w dekompozycję. Jakiekolwiek działanie jakiegokolwiek polskiego rządu, które uniemożliwiałoby, albo przeszkadzałoby polskiemu przewodniczącemu Rady Europejskiej w realizacji wspomnianego celu jest po prostu grzechem.

A sama ocena pierwszej kadencji Tuska? Przypadło na nią wiele poważnych wyzwań – jak kryzys imigracyjny czy Brexit. Unia jest dziś politycznie słabsza niż kilka lat temu, a być może najsłabsza w swojej historii. Niepokojąco duże są w niej wpływy populistów.

Kluczowym elementem tej historii jest, że większość pierwszej kadencji Tusk spędził na kończeniu antykryzysowych zadań rozpoczętych jeszcze przez Hermana Van Rompuya. Potem doszedł do tego kryzys imigracyjny. Wszystko to doprowadziło do tego, że ciężar podejmowania decyzji politycznych w praktyce przeniósł się ze wspólnotowych instytucji europejskich do Rady Europejskiej. A tam decydują demokratycznie wybrani przywódcy polityczni, czyli najsilniejsze państwa unijne, które mają w swoich rękach instrumenty pozwalające uratować Unię.

Jaką rolę odegrał w tym wszystkim Tusk?

Uratował Unię od dekompozycji. Choćby wtedy, gdy odbywały się bardzo trudne i bardzo twarde rozmowy z Grecją. Jak podawały media, to on do 6:00 rano trzymał w pokoju kanclerz Merkel i premiera Tsiprasa, którym powiedział, że nie wypuści ich stamtąd, dopóki się nie dogadają. A przecież Wolfgang Schaeuble, niemiecki minister finansów, zgłosił wtedy propozycję pozbycia się Grecji ze strefy euro. To byłby początek końca Unii. Potem Tusk aktywnie przeciwdziałał poważnemu pęknięciu Unii w kwestii polityki imigracyjnej czy pomysłowi stworzenia mini strefy Schengen, która obejmowałaby w zasadzie tylko kraje „starej” Unii. Gdyby nie udało się zablokować powstania mini eurogrupy i mini strefy Schengen, dzisiaj żylibyśmy w zupełnie innej Unii, dużo gorszej z punktu widzenia interesów Polski. Mielibyśmy nie tylko Europę wielu prędkości, bo to wcale nie jest najgorsze zło, ale różne Europy swoich własnych prędkości. Dlatego Tusk swoją podstawową funkcję i strategiczne zadanie – utrzymanie Unii w całości – wykonał i mimo wszystkich potknięć z tego powodu jego pierwszą kadencję oceniam pozytywnie. Nadal jesteśmy razem i prowadzimy dyskusję o tym, w jaki sposób chcemy być dalej razem.

Na koniec prowokacyjne pytanie. Czy nie mając poparcia od państwa macierzystego, Tusk powinien był ubiegać się o reelekcję?

Tusk nie był zgłoszony przez macierzysty kraj. Drogę do fotela przewodniczącego Rady otworzył Tuskowi David Cameron po długiej politycznej „przepychance” o świadczenia społeczne dla – m.in. polskich – imigrantów w Wlk. Brytanii i program reform Unii. Kwestia zgłoszenia nie odgrywa tutaj kluczowej roli. Natomiast kwestia toksycznej relacji Tuska i Kaczyńskiego, a także starcia Platformy i PiS-u, jest wielką klątwą polskiej polityki. Co do samego Tuska, to konia z rzędem temu, kto mając taką historię konfliktu politycznego z Kaczyńskim, ale także te wszystkie aktywa i atuty co Tusk, powiedziałby „Nie, dziękuję, nie będę kandydować”.

onet.pl

Szydło nagrodzona po katolicku i orzeł z grzybem w koronie

Szydło nagrodzona po katolicku i orzeł z grzybem w koronie

Beata Szydło nie dostaje jeszcze takich prestiżowych nagród jak prezes Jarosław Kaczyński – Człowiek Wolności, Człowiek Roku. Premier musi jednak wystarczająco długo wytrzymać na stanowisku – czego jej niespecjalnie życzę – bo przecież co roku Kaczyński nie będzie wyróżniany Człowiekiem, na nią wówczas może spłynąć ten splendor. Na razie musi się pocieszać takimi drugorzędnymi nagródkami, jak „Prawda-Krzyż-Wyzwolenie”. Choć zestaw tych trzech rzeczowników wyklucza się i równie dobrze mógłby przyjąć bliższą znaczeniowo nazwę „Zniewolony Umysł”, ale nie bądźmy aptekarzami. W nagrodach nie chodzi o rozum, lecz o blichtr.

Ciekawe jest uzasadnienie nagrody: za „wprowadzenie w życie narodu Katolickiej Nauki Społecznej Kościoła, zwłaszcza w zakresie wspierania rodzin”, czyli krótko pisząc, za 500+. Kościół w tych plusach jest oblatany, w zakrystii nazywa się to taca+.

Obok Szydło wyróżnione zostało Radio Maryja i prof. Bogdan Chazan. Ten ostatni został wyróżniony za oksymoron. Poważnie! Za „niezłomną obronę życia nienarodzonych”. Nienarodzone życie, jak ciemne światło, jest mirażem rozumu, jest absurdem, życie musi się narodzić, aby być życiem. Przed-życie jest potencjalnością, w seksuologii nazywa się to potencją. Kościół katolicki w swoim zacofaniu może się tak zapędzić, iż nie wystarczy im zygota, ale już plemnik będzie oksymoronem „nienarodzonego życia”.

Premier Szydło jednak nie odbierała nagrody osobiście. Może prezes tak jej polecił, musiałby się pojawić na uroczystościach, na których nie on został uhonorowany i pocałować Szydło w rękę z jakimiś słowami, że „jesteśmy dumni”. Ta nieobecność musi dziwić, gdyż gala odbyła się w Ministerstwie Rozwoju, w obiektach publicznych, a nagroda przecież jest kościelna, ufundowana przez jedną z przybudówek katolickich.

Stajemy się coraz bardziej państwem wyznaniowym. Boję się, że gdy Kaczyński wyprowadzi Polskę z Unii Europejskiej zawrzemy jakąś unię z Watykanem. Na razie na przeszkodzie może stanąć papież Franciszek, ale jego prezes przetrzyma, jak Tuska i dopnie swego.

Takie przygotowania są czynione w symbolach państwowych. Zmianie mają ulec flaga i godło. Barwy zyskamy jeszcze czerwieńsze, zaś orłowi w koronie wyrośnie na czubku krzyż. Na razie jest to projekt, ale przecież PiS dąży do Międzymorza, a Duda nawet chciał przebić prezesa i marzy mu się Trójmorze (dostęp do Adriatyku). Są to popłuczyny polityki jagiellońskiej, a nie Piłsudskiego, jak starają się mydlić rozum pisowcy (ta piana u nich z niewiedzy), a proponowany orzeł jagielloński ma koronę zamkniętą i zwieńcza jak krzyż. Taka zgrzybiała symbolika, zgrzybiałe dążenie jagiellońskie, mocarstwowe. Polityce PiS wyrasta bowiem grzyb w miejscu krzyża. I taką powinni przyjąć symbolikę w swoim partyjnym godle: orzeł z grzybem w koronie.

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

Jarosława Kaczyńskiego ponoszą emocje. Dlaczego?

Robert Siewiorek, 17 marca 2017

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Jarosław Kaczyński dla jednych jest Batmanem, dla innych Pingwinem. Przegrywają wszyscy.

Będzie wolna Polska! Będzie prawda o Smoleńsku i będzie klęska tych, którzy są łotrami, którzy teraz czymś rzucają! Ale nic wam to nie pomoże! Przegraliście moralnie, przegraliście politycznie i przegracie do końca, poniesiecie klęskę! Polska zwycięży! – wykrzykiwał Jarosław Kaczyński 10 marca na Krakowskim Przedmieściu w stronę swych przeciwników świętujących triumf Donalda Tuska.

– Myślę, że on się po prostu nie przygotowuje. Uważa, że wszystko, co powie, jest mądre i wspaniałe – skomentował te słowa prof. Leszek Balcerowicz w poniedziałkowej „Kropce nad i”.

Fakt, wypowiedź Kaczyńskiego robi wrażenie szczególnie intelektualnie niechlujnej. Ale czy rzeczywiście jedynym źródłem tego niechlujstwa jest lekceważenie przez prezesa inteligencji rodaków? Nie, ponieważ Jarosław Kaczyński wpadł w pułapkę, w której grzęźnie większość liderów-jedynowładców. Pułapkę urojonego heroizmu.

Zasadę działania tych sideł rozpracowała Margaret Heffernan, teoretyczka zarządzania i autorka światowego bestselleru „Willful Blindness” (Umyślna ślepota). Otóż – podkreśla Amerykanka – współczesna rzeczywistość jest tak skomplikowana, że zrozumienie jej mechanizmów przerasta możliwości nawet najbardziej utalentowanych liderów. Zwłaszcza takich, którzy samych siebie uważają za jednostki heroiczne, „najbystrzejszych gości (to zwykle mężczyźni) w wiosce”. Tych, którzy sądzą, że przywództwo im się należy.

W ich przekonaniu bycie liderem polega na tym, by wiedzieć wszystko i o wszystkim decydować. Więcej – chcą podejmować decyzje szybciej niż ktokolwiek inny, osiągając przy tym lepsze rezultaty. Napędza ich niezachwiana wiara, że są wyjątkowi i bohaterscy, chociaż we współczesnym świecie geniusz i heros to już tylko mity. Cóż jednak z tego, skoro podsycamy te mity z mocą dotychczas nieznaną, pokładając w liderach bezgraniczną ufność i traktując ich jak mesjaszów zdolnych rozwiązać wszystkie nasze problemy?

Czynimy tak, bo w czasach, gdy świat był mniej złożony, sens takiej wiary często się potwierdzał – Salomon wydawał najmądrzejsze wyroki, Sobieski jedną szarżą ocalił całą Europę, a królowa Wiktoria uczyniła Brytanię globalnym mocarstwem. Dziś wiara w sprawczą moc genialnych liderów jest silniejsza niż kiedykolwiek, mimo że często ściąga na nasze głowy prawdziwe nieszczęścia.

We współczesnym świecie heros nie ma już bowiem wiele do roboty. Wiedza pojedynczego człowieka, bez względu na jego mądrość i inteligencję, jest zdecydowanie za mała, by umożliwić mądre samodzielne rządy. Poziom skomplikowania rzeczywistości, z jakim do tej pory nie mieliśmy do czynienia, czyni tę rzeczywistość nieprzewidywalną. Dlatego też, by podejmować sensowne decyzje, trzeba uwzględniać wiele różnych perspektyw, patrzeć na sprawy oczyma wielu ludzi.

Z tych względów lider posługujący się tylko językiem swoich przodków, na co dzień obcujący jedynie z pochlebcami i domową fauną, a ogląd rzeczywistości czerpiący z własnych fobii i XIX-wiecznej narodowej mitologii w świecie autonomicznych samochodów i nadchodzącej sztucznej inteligencji sprawdza się jak furman w Formule 1.

Dlaczego więc mimo wszystko tak wielu z nas traktuje takich ludzi jak superbohaterów, przypisując im przeróżne supermoce i portretując ich za pomocą fantastycznych narracji (dla zwolenników Kaczyński to m.in. genialny strateg, heroiczny patriota, mąż opatrznościowy Polski)? Dlatego że i my jesteśmy ofiarami – ofiarami postępującej infantylizacji kultury popularnej, której odpryskiem jest rosnące zdziecinnienie wyobrażeń na temat polityki.

Popatrzcie tylko – najbardziej dochodowe superprodukcje kina i telewizji opowiadają o superherosach: fantastycznych czwórkach, avengersach, szybkich i wściekłych, X-manach, transformerach itp. Co znamienne, swoją gigantyczną popularność opowieści te zawdzięczają głównie nie dzieciom czy wyrostkom, lecz zdziecinniałym dorosłym zaspokajającym przed ekranem głód heroizmu w nudnym i banalnym życiu. Uwiedzeni skutecznością swych idoli ludzie ci uwierzyli, że odpowiedzią na największe problemy świata może być cios z półobrotu, w ostateczności roztopienie złoczyńcy w kadzi z surówką. Swą niedawną dziecięcą wiarę w opiekuńczą sprawczość rodziców zainwestowali w nadludzkie moce superherosów.

To właśnie dlatego polityczne narracje, które opisują rzeczywistość w czarno-białych kategoriach walki dobra ze złem, w optyce starcia „swoich” z „obcymi” czy psychomachii „ojca narodu” ze zdradzieckimi „łotrami” cieszą się tak wielkim wzięciem.

Chodzi jednak o to, że jeśli chcesz sobie radzić we współczesnym do granic skomplikowanym świecie, musisz czerpać inspirację i wiedzę od różnych ludzi na różnych etapach swojego życia. Podobnie jest z każdą organizacją, kulturą czy państwem: te, które czerpią z potencjału tylko jednego człowieka i opierają się na jednostkowych decyzjach, przestają się rozwijać i stają się dysfunkcjonalne.

Im więcej wiary pokładamy w liderach, tym bardziej dziecinniejemy. Co gorsza, wiążąc z liderami oczekiwania przerastające ich możliwości, wywieramy na nich zgubną presję, ponieważ tworzymy podglebie dla ich ostatecznej porażki. Na dodatek, uznając przywódcę za superbohatera, sami popadamy w bezczynność, stajemy się pasywni i nietwórczy; w końcu to heros powinien rozwiązać za nas nasze problemy. Pozostajemy bezczynni także wówczas, gdy oznaki nadchodzącej klęski lidera stają się oczywiste.

Nawet najzagorzalsi wrogowie prezesa PiS nie odmawiają mu inteligencji. Sęk w tym, że inteligencja jednostki to już o wiele za mało, by dobrze rządzić. Dziś, zdaniem Heffernan, potrzebujemy różnych rodzajów inteligencji pochodzących z bardzo wielu źródeł. Każda decyzja podjęta przez człowieka władzy ma wpływ na dużo dziedzin życia wielu ludzi, obowiązkiem rządzących jest więc dostrzegać konsekwencje własnych decyzji ze wszystkich możliwych perspektyw.

Zawężenie przez przywódcę perspektywy tylko do własnej i uznanie jej za wystarczającą wynika zwykle z wybujałej pewności siebie prowadzącej nierzadko do narcyzmu. A narcyzm to ślepota na innych.

Narcyz u władzy nie pozostaje jednak bezkarny. Odpowiedzią na skrajną heroizację liderów przez wyznawców jest ich równie radykalna deheroizacja wśród przeciwników. Im bardziej dla jednych Kaczyński jest prawym i heroicznym Batmanem, w tym większym stopniu innym kojarzy się z groteskowym i mściwym Pingwinem. Obie strategie percepcyjne są zgubne dla społecznego porozumienia i osądu rzeczywistości, nakładają bowiem na nią karykaturalne i infantylne mitologie.

W rezultacie zamiast żyć w świecie poważnego dyskursu, w rzeczywistości racji, wartości i argumentów, walczymy na supercepy w komiksie o Batmanie i Pingwinie.

 

wyborcza.pl

Kaczyński: Polska już nie jest piłką do kopania

Po „Wiadomościach” TVP1, temat „instrukcji” podnosi tygodnik „wSieci”. W numerze także rozmowa z Jarosławem Kaczyńskim.

J. KACZYŃSKI DLA „WSIECI”: WCZEŚNIEJ CZY PÓŹNIEJ NASZ UPÓR PRZYNIESIE DOBRE REZULTATY

19.03.2017

Wcześniej czy później nasz upór przyniesie dobre rezultaty. Już dziś jesteśmy jedynym państwem w Europie, które potrafi postawić się wszystkim, także Niemcom; zdolność powiedzenia „nie” to powrót do sytuacji podmiotowej – mówi tygodnikowi „wSieci” prezes PiS Jarosław Kaczyński.

W wywiadzie Kaczyński odnosi się m.in. do ponownego wyboru Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej – mimo sprzeciwu polskiego rządu, który proponował kandydaturę europosła Jacka Saryusz-Wolskiego.

„Nie chcę się odnosić do przyjętej metody głosowania. Ważniejsze jest w tej sprawie co innego. Otóż w tym haśle +27:1+ zawiera się znakomita ilustracja stanu świadomości naszych przeciwników, czyli totalnej opozycji. Oni zupełnie zapomnieli, że ta „+jedynka+ to jest Polska. A przecież elementarna lojalność wobec własnego państwa jednak obowiązuje i powinna to być lojalność silniejsza niż lojalność wobec jednostki (Donalda Tuska). To był ich przywódca, ale powinni przynajmniej się zastanowić, dlaczego państwo polskie nie chce go popierać. W każdym razie owe „27:1” to jest ich, nie nasza, kompromitacja” – powiedział prezes PiS.

Jak mówi Kaczyński, zdolność powiedzenia „nie”, nawet w konfrontacji z wszystkimi innymi, to „powrót do sytuacji podmiotowej”.

„I dlatego dzień szczytu był jednocześnie bardzo dobrym dniem naszej pani premier. Pokazała, że znacznie przewyższa przeciętną Unii Europejskiej. Prestiż Polski i prestiż premier Beaty Szydło wzrósł. To kapitał na przyszłość. Państwo, które potrafi się postawić wszystkim, także Niemcom, w bardzo ważnej dla nich sprawie, to jest państwo o wysokim statusie. O bardzo wysokim statusie. Być może nikt inny w Europie nie mógłby się dziś poważyć na coś podobnego”– uważa Kaczyński.

Prezes PiS – jak czytamy w wywiadzie – mówi również, dlaczego kandydatura Jacka Saryusz-Wolskiego pojawiła się tak późno i jakimi motywacjami kierował się europoseł.

„Ta sprawa została potraktowana przez wszystkich zainteresowanych jako działanie pro publico bono. Zadaliśmy pytanie: +Czy zgadza się pan podjąć tej roli?+. Nic więcej, żadnych warunków” – powiedział Kaczyński.

„Jeszcze niedawno wybór Donalda Tuska wydawał się niepewny. Zapewniano nas, że sprzeciw Polski będzie uszanowany, że inne rozwiązanie jest nie do pomyślenia. Skoro zapadła decyzja, że jednak nasz opór będzie łamany, to należy to wiązać ze zmianą koncepcji polityki niemieckiej, jasno wyrażoną w deklaracji wersalskiej. Pani Merkel, stawiając na Tuska, musi mieć pewność, że poprze on Europę dwóch prędkości” – powiedział Kaczyński.

Jak zauważa „wSieci”, prezes PiS ubolewa również nad faktem, że Niemcy już podjęły decyzję o istnieniu Europy dwóch prędkości i że sprawa ta jest praktycznie przesądzona.

„Tym razem to wygląda poważnie. Niemcy widocznie uznały, że muszą pójść dalej, muszą umiędzynarodowić długi, czyli wziąć na siebie kolejne ciężary. Bez tego może upaść cała Unia, a na pewno upadnie strefa euro. Co z kolei byłoby dla Niemiec czymś niedobrym, bo oni na euro bardzo korzystają. Lepiej więc zapłacić, niż ryzykować, że wszystko się zawali. Zwłaszcza że wiele się już stało. A Brexit to przecież zasługa kanclerz Angeli Merkel” – tłumaczy Kaczyński.

radiomaryja.pl

Prof. Kuźniar: Lucyfer z Żoliborza i neobolszewickie szaleństwo

MARZEC 18, 2017,  JUSTYNA KOĆ

Chcą zrobić miejsce dla 150 czy 200 misiewiczów, tych niedouczonych bęcwałów, którzy dzięki „dojnej zmianie” zasiedlają szeregi polskiej administracji czy spółek Skarbu Państwa. Teraz kolejni misiewicze, czyli pomocnicy piekarzy, kowali, aptekarzy, ślusarzy muszą wejść szeroką ławą do polskiej dyplomacji. Żeby tak dewastować polską politykę zagraniczną, to trzeba naprawdę być wyrafinowanym „pożytecznym idiotą” Kremla. Trzeba tylko Pana Boga prosić, żeby nic złego się nie stało, bo gdyby teraz miało przyjść z zewnątrz prawdziwe zagrożenie, to z tym neobolszewickim szaleństwem w narodowo-katolickim przebraniu u władzy szkody byłyby nie do opisania – mówi w rozmowie z wiadomo.co prof. Roman Kuźniar, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, dyplomata, b. doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego

Justyna Koć: Prezydent Andrzej Duda zapowiedział, że jest gotowy na nowe otwarcie w relacjach z Donaldem Tuskiem. Jak pan uważa, czy to próba wyjścia z twarzą z tego fatalnego sporu i porażki na szczycie Unii?

prof. Roman Kuźniar: Nie potrafię tego do końca ocenić, ponieważ prezydent Andrzej Duda nie odgrywa żadnej, ale to absolutnie żadnej roli w polityce polskiej, także zagranicznej. Wobec tego nie wiem, jaką rolę miałby w tym pełnić. Po pierwsze, to rząd ma prymat w polityce zagranicznej, zwłaszcza europejskiej, rozstrzygnął to w swoim czasie Trybunał Konstytucyjny w kontekście sporu między rządem Donalda Tuska a prezydentem Lechem Kaczyńskim. Prezydent Duda instytucjonalnie ma tu niewiele do zaoferowania. Nic też nie wiadomo o koncepcjach prezydenta Dudy w odniesieniu do UE. Ale poza tym, polska prezydentura pod Andrzejem Dudą całkowicie zanikła, jej nie ma, jakby nie było w Polsce prezydenta, poza jakimiś przejawami prezydenckiego folkloru. Gdyby było inaczej, to prezydent zaistniałby w kontekście tej niesłychanej porażki na szczycie. Powinien był próbować ratować Polskę przed tą klęską zadaną Polsce z winy rządu i pana Kaczyńskiego. Teraz to już jest po herbacie. Prezydent Duda nie jest żadną poważną postacią na polskiej scenie politycznej, wobec tego nie wiem, jaką wartość dodaną mógłby wnieść. Wystarczy, że jego partyjny przełożony, prezes Kaczyński, tupnie i wszystko natychmiast upadnie z tego, co ewentualnie prezydent Duda chciałby tkać w kontakcie z przewodniczącym Rady Europejskiej.

Prezydent Andrzej Duda nie odgrywa żadnej, ale to absolutnie żadnej roli w polityce polskiej, także zagranicznej.

Jak ocenia pan to, co wydarzyło się na szczycie? Polska wstaje z kolan?

To była katastrofa niemająca precedensu w dziejach najnowszych europejskiej dyplomacji. Żaden kraj w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat tak spektakularnie nie poległ. I to w bitwie, którą wydał w czasie, miejscu i sprawie przez siebie wybranej. To była fatalna bitwa, źle przygotowana; złe rozpoznanie, złe wykonanie, zła sprawa. Dyplomacja, choć fatalna, nie mogła wiele zdziałać, ponieważ stał za tym wszystkim Lucyfer z Żoliborza, czyli pan Kaczyński, który wytrwale pchał Polskę ku tej kompromitacji. Przykre jest to, że nie widać śladu refleksji obozu rządzącego. Począwszy od zupełnie groteskowych i niedojrzałych słów premier Szydło, że to „nie porażka, tylko zwycięstwo, ponieważ potwierdziliśmy podmiotowość”. Pani Szydło należy może przypomnieć, że poważne państwa potwierdzają swoją podmiotowość zwyciężając, odnosząc sukcesy, działając skutecznie w obronie swoich interesów narodowo-państwowych, a nie kompromitując się tak bezprzykładnie. To świadczy o głębokiej niedojrzałości Beaty Szydło do roli premiera. Później kabotyński Witold Waszczykowski, który zapowiada negatywną politykę i szczerzenie kłów wobec UE. Po co, żeby kolejne klęski ponosić? To pokazuje ogromną niedojrzałość całego rządu. I wreszcie ten zły duch, który stał za tym wszystkim, jego złe emocje i złe życzenia dla Polski. To jest bardzo przygnębiające i tego nie da się opisać w żadnych racjonalnych kategoriach politologicznych, socjologicznych, nauki o stosunkach międzynarodowych. To raczej zagadnienia z zakresu psychologii czy psychiatrii.

Dyplomacja, choć fatalna, nie mogła wiele zdziałać, ponieważ stał za tym wszystkim Lucyfer z Żoliborza, czyli pan Kaczyński, który wytrwale pchał Polskę ku tej kompromitacji.

Minister Waszczykowski był już wiceministrem w rządzie PiS 10 lat temu, kiedy szefem MSZ była Anna Fotyga. Ma doświadczenie w dyplomacji.

Waszczykowskiemu zdarzało się reprezentować niepolskie interesy wtedy, kiedy np. negocjował w imieniu Polski bazę w Redzikowie, która miała być częścią ówczesnego systemu antyrakietowego. On wtedy wyraźnie myślał w kategoriach amerykańskich, co zdradził m.in. w głośnym wywiadzie dla „Newsweeka” w 2008 roku. On de facto stał wówczas po stronie Amerykanów. Zresztą nawet teraz, kiedy próbował szukać zwolenników przed szczytem, mówił do Brytyjczyków, że Saryusz-Wolski będzie dla nich lepszym kandydatem. Co to oznacza? To ujawniło rozumek malutki ministra. Bo przecież to, co lepsze dla Brytyjczyków, to gorsze dla Unii Europejskiej. Polska jest członkiem Unii Europejskiej, czy Zjednoczonego Królestwa? Chyba nie jest Szkocją czy Irlandią Północną, tylko częścią zjednoczonej Europy. Waszczykowski ma myślenie o Polsce jako o republice bananowej. Oni woleli jakiegoś prorosyjskiego socjalistę z Hiszpanii czy Belgii niż rozumiejącego dobrze interesy Polski i regionu Donalda Tuska. To skala zacietrzewienia na szkodę własnego kraju.

Waszczykowskiemu zdarzało się reprezentować niepolskie interesy wtedy, kiedy np. negocjował w imieniu Polski bazę w Redzikowie, która miała być częścią ówczesnego systemu antyrakietowego.

Najgorsze jest to, że to zły sygnał na wypadek czegoś naprawdę poważnego. Bo to jest tupolewizm, który doszedł do szczytu polskiej polityki – irrealizm i irracjonalizm w jednym. Urządzenia pokładowe mówią: nie wolno lądować, pogoda mówi: nie wolno, operatorzy na ziemi mówią: nie lądować – a my swoje, bo takie mamy zasady. Tu było dokładnie to samo. Za chwilę pewnie się dowiemy, że lądowanie w Smoleńsku i Powstanie Warszawskie to także były zwycięstwa. Co za psychoumysłowa aberracja! Na szczęście klęska w UE dotyczy, powiedzmy, płaszczyzny dyplomatyczno-prestiżowej. A co może się wydarzyć, gdyby ten rząd miał stanąć wobec egzystencjalnego wyzwania ze sfery bezpieczeństwa narodowego? Całe szczęście, że nie ma w tej chwili Hannibala u bram, bo byłby to ciężki nokaut dla Polski.

To jest tupolewizm, który doszedł do szczytu polskiej polityki – irrealizm i irracjonalizm w jednym.

Ten nokaut może przyjść szybciej niż się spodziewamy, bo już przywódcy największych krajów UE dali zgodę na Unię dwóch prędkości.

To już się dokonuje i już jesteśmy w zewnętrznym kręgu Unii. Proszę pamiętać, że Polska w tej chwili nie spełnia już kryteriów członkostwa UE, a Unia to widzi. Gdyby miały ruszyć negocjacje członkowskie teraz, to nie zostalibyśmy do nich dopuszczeni, bo przestaliśmy spełniać kryteria kopenhaskie. Kryteria, które zostały przyjęte w roku 1993 dla wszystkich potencjalnych kandydatów, do dziś są obowiązujące. Polska spełniła je dość szybko i dzięki temu już w 1998 roku mogły rozpocząć się negocjacje.

Polska w tej chwili nie spełnia już kryteriów członkostwa UE, a Unia to widzi. Gdyby miały ruszyć negocjacje członkowskie teraz, to nie zostalibyśmy do nich dopuszczeni, bo przestaliśmy spełniać kryteria kopenhaskie.

Ja rozumiem, że pan Kaczyński wszedł do polityki kompletnie merytorycznie nieprzygotowany, tylko rzucając hasła, oszczerstwa, insynuacje, nieprawdy. W sprawach międzynarodowych to szczególnie widoczne, ale mógłby się w końcu czegoś nauczyć. Już Dmowski nie krył swego głębokiego krytycyzmu wobec tych, którzy rzekomo chcą coś dla Polski zrobić, a nie stać ich na wysiłek zrozumienia polskich potrzeb, interesów, politycznych uwarunkowań. Pan Kaczyński był parę lat temu premierem, a jego wypowiedzi cały czas świadczą o całkowitej nieznajomości Unii Europejskiej, jej zasad, logiki działania. I opowiada te bzdury, że nie pozwoli na Unię dwóch prędkości. Tego się nie da słuchać. On tu nie ma nic do gadania. Nikt nie będzie się go pytał. Na przykład strefa euro jest warunkiem sine qua non, to nie jest warunek niewystarczający, ale konieczny, żeby być w ścisłym jądrze Unii, wśród państw, które będą decydować o dalszym kierunku rozwoju Wspólnoty. Nieobecność w strefie euro jest niezwykle niekorzystna dla Polski pod każdym względem, a rząd i Kaczyński robią z tego jeszcze cnotę i mówią na „świętego nigdy”. To pokazuje, jak bardzo szkodzą Polsce i jak bardzo nie rozumieją świata. Niestety, szkody, które robią, Polska będzie musiała odrabiać wiele lat. Mówię o szkodach na arenie europejskiej, nie wspominając już o polityce krajowej.

Pan Kaczyński był parę lat temu premierem, a jego wypowiedzi cały czas świadczą o całkowitej nieznajomości Unii Europejskiej, jej zasad, logiki działania. I opowiada te bzdury, że nie pozwoli na Unię dwóch prędkości. Tego się nie da słuchać. On tu nie ma nic do gadania. Nikt nie będzie się go pytał.

Rząd zapowiada też zmiany w naszym korpusie dyplomatycznym, mówię o ustawie o służbie dyplomatycznej.

To będą tylko i wyłącznie daleko idące czystki. Przecież wiadomo, o co tu chodzi. Chcą zrobić miejsce dla 150 czy 200 misiewiczów, tych niedouczonych bęcwałów, którzy dzięki „dojnej zmianie” zasiedlają szeregi polskiej administracji czy spółek Skarbu Państwa. Teraz kolejni misiewicze, czyli pomocnicy piekarzy, kowali, aptekarzy, ślusarzy muszą wejść szeroką ławą do polskiej dyplomacji. Przecież gdyby w roku 1918 Piłsudski nie mógł się oprzeć na ludziach, którzy pracowali w administracji, wojsku czy w szkolnictwie państw zaborczych, to Polska by się bardzo długo zbierała do normalnego życia. Poza niektórymi oczywistymi przypadkami współdziałania z obcymi służbami, co zostało już tysiąckrotnie zweryfikowane, to nie ma najmniejszej potrzeby robienia czystki, poza tą chorobliwą obsesją, która polega na szkodzeniu Polsce. A przy tym broni się tego kuriozum, czyli ambasadora RP w Niemczech (TW „Wolfganga”) – gdzie w tym logika? Trudno to komentować. Żeby tak dewastować polską politykę zagraniczną, to trzeba naprawdę być wyrafinowanym „pożytecznym idiotą” Kremla. Zresztą to, co się u nas dzieje, niesłychanie musi cieszyć Rosjan, którzy widzą, jak Polska na własne życzenie się osłabia, jak się dzieli, jak jest źle prowadzona. Polska, która była dla Rosji cierniem, który jej dokuczał, którego nie mogła ominąć i którego racje musiała respektować. Dziś Rosja kompletnie się nami nie przejmuje, już zniknęliśmy z jej radarów jako problem. To zasługa „prawdziwych patriotów”, czyli „pożytecznych idiotów” Kremla, najlepszych, jakich Putin czy kiedyś Lenin mogli sobie wymarzyć.

Broni się tego kuriozum, czyli ambasadora RP w Niemczech (TW „Wolfganga”) – gdzie w tym logika?

Rosja ma jeszcze jeden powód, żeby zacierać ręce – kłopoty wewnątrz NATO. Jak pan uważa, czy konflikt między Turcją i Holandią wpłynie na kondycję NATO, osłabi Sojusz?

Myślę, że ten kryzys holendersko-turecki NATO przetrwa. Proszę pamiętać, że w historii Sojuszu zdarzały się gorsze sytuacje. Była wojna grecko-turecka, kilka innych kryzysów tego rodzaju. Niemniej widać wyraźnie, że Erdogan oszalał, to taki chwilowo turecki Kaczyński. Pod pewnymi względami są zresztą do siebie podobni, pod innymi, na szczęście dla Turcji, się różnią. Erdogan przynajmniej do wewnątrz przejawia jakąś racjonalność, np. dba o solidność państwa i gospodarki, czego nie można powiedzieć o ekipie Kaczyńskiego. Turcja się wyszumi i wróci do rozumu, bo jest jednak słabszym partnerem w relacjach z Unią, a przecież Unia jej nie zagraża – przeciwnie. Ponadto, takie agresywne i nieprzyzwoite zachowania Erdogana utwardzają stanowisko Europy, która bardzo długi czas pobłażała Turcji, traktowała ją trochę jak dziecko specjalnej troski i przymykała oko na to, co wyrabiał Erdogan zarówno wewnątrz, jak i w stosunkach z Europą.

Widać wyraźnie, że Erdogan oszalał, to taki chwilowo turecki Kaczyński. Pod pewnymi względami są zresztą do siebie podobni, pod innymi, na szczęście dla Turcji, się różnią.

Konflikt dyplomatyczny z Turcją pokazuje też, jaką ogromną szkodę wyrządzili Europie Brytyjczycy. To pod ich naciskiem i w czasie ich prezydencji uruchomiono negocjacje o członkostwie z Turcją, Polska zresztą początkowo głupio to popierała. To powinno pokazać także naszym rządzącym, jak na Brytyjczykach można polegać, bo najpierw zrobili Europie kłopot, stając na głowie, żeby uruchomić te negocjacje członkowskie z Turcją, a kiedy stało się jasne, że one nie mogą się dobrze skończyć, kiedy pojawiła się fala migracji sterowana przez Turcję, czmychnęli z pokładu. Tak się zachowuje nasz „strategiczny partner” w sytuacjach trudnych. Na naszych gigantach – Waszczykowskim, Szydło, Kaczyńskim – nie robi to wrażenia. To głęboki polityczny irrealizm tej ekipy rządzącej i trzeba tylko Pana Boga prosić, żeby nic złego się nie stało, bo gdyby teraz miało przyjść z zewnątrz prawdziwe zagrożenie, to z tym neobolszewickim szaleństwem w narodowo-katolickim przebraniu u władzy szkody byłyby nie do opisania.

wiadomo.co

Raport USA o przestrzeganiu praw człowieka. W Polsce dyskryminacja, ksenofobia i niebezpieczne ustawy PiS

Paweł Kośmiński, 19 marca 2017

Kwestia inwigilacji dziennikarzy i obywateli podnoszona jest co chwila i powoduje fale niechęci wśród Polaków

Kwestia inwigilacji dziennikarzy i obywateli podnoszona jest co chwila i powoduje fale niechęci wśród Polaków (fot. Łukasz Krajewski / Agencja Gazeta)

W ubiegłym roku rząd PiS przyjął wiele ustaw, które mogą mieć negatywny wpływ na przestrzeganie praw człowieka. Polska boryka się z ksenofobią, rasizmem i dyskryminacją – jak wynika z raportu Departamentu Stanu USA, Ameryka doskonale wie, co się dzieje w Polsce.

Coroczny raport na temat przestrzegania praw człowieka Departament Stanu USA przygotowuje od 41 lat. Analizuje w nim sytuację w blisko dwustu krajach z całego świata. W jakim celu? – Wspieranie praw człowieka i demokratycznych rządów to kluczowy element polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Wartości te stanowią zasadniczy fundament stabilnych, bezpiecznych i prawidłowo funkcjonujących społeczeństw – tłumaczą Amerykanie.

Politykę tę potwierdzały słowa Baracka Obamy wygłoszone podczas ubiegłorocznego szczytu NATO w Warszawie. Ówczesny prezydent USA powiedział wtedy Andrzejowi Dudzie, że „niepokoi się o to, co dzieje się wokół polskiego Trybunału Konstytucyjnego”. Podczas konferencji prasowej jako „przyjaciel i sojusznik wezwał wszystkie partie w Polsce, żeby utrzymały demokratyczny charakter kluczowych instytucji”. Podkreślał rolę rządów prawa, niezależnych sądów i wolnych mediów. Słowa te nasz rząd starał się zbagatelizować, a przejęta przez PiS telewizja publiczna – przemilczeć.

Z raportu wynika jednak, że Amerykanie doskonale zdają sobie sprawę z tego, co dzieje się w Polsce.

Ustawy PiS pod lupą USA

Część poświęcona naszemu krajowi to kilkadziesiąt stron dokładnej analizy. Jest w niej miejsce zarówno dla obaw wyrażanych przez organizacje pozarządowe, obrońców praw człowieka, znawców prawa, jak i tłumaczeń przedstawicieli władzy.

Raport szczegółowo odnotowuje uchwalanie przez PiS najbardziej kontrowersyjnych ustaw: o Trybunale, antyterrorystycznej, medialnej, inwigilacyjnej czy o zgromadzeniach, „które jak wskazują lokalne i międzynarodowe organizacje pozarządowe, mogą mieć negatywny wpływ na przestrzeganie praw człowieka, zasad demokracji i rządów prawa”.

O ustawie antyterrorystycznej mowa jest w wielu miejscach raportu. Jego autorzy zauważają, że zdaniem RPO, który skierował ją do TK, może ona m.in. naruszać prawo do prywatności i swobodnej komunikacji, oraz że niejasne są podstawy do gromadzenia danych, zatrzymań, zakazywania demonstracji, blokowania stron internetowych, inwigilacji cudzoziemców bez zgody sądu.

Spór o Trybunał i sądy

Krok po kroku Departament Stanu opisuje też spór o TK. Przypomina, że w marcu 2016 r. Trybunał uznał dotyczącą go ustawę PiS z grudnia za niekonstytucyjną, że rząd „zbojkotował” rozprawę i „odmówił publikacji orzeczenia, czego wymaga konstytucja” (wspomina też o kolejnych niepublikowanych wyrokach), i że był z tego powodu krytykowany przez KE, Radę Europy, Komisję Wenecką. Opozycja, eksperci i NGO-sy uznały zaś, że kolejne ustawy o Trybunale „utrudniają prace TK i naruszają konstytucyjne zasady niezależności sądownictwa, rozdział władzy oraz kontrolę i równowagę władz”.

Autorzy raportu zauważają też zmiany w mediach publicznych, które – jak podkreślają – tylko w 2016 r. przyczyniły się do zwolnienia ok. stu dziennikarzy. Piszą również o problemach Rzecznika Praw Obywatelskich, któremu rząd zmniejszył budżet, mimo że o jego zwiększenie apelowały Rada Europy i ONZ. Dodają, że „członkowie rządzącego PiS ostro krytykowali RPO za interwencje w sprawach dotyczących osób LGBTI”. A pełnomocnik rządu do spraw społeczeństwa obywatelskiego i równego traktowania „zdaniem wielu organizacji pozarządowych był nieskuteczny we wspieraniu równego traktowania”.

Mowa nienawiści i dyskryminacja

Sporo uwagi Amerykanie poświęcają zjawisku dyskryminacji, ksenofobii, rasizmu, antysemityzmu. W przypadku kobiet piszą o dyskryminacji na rynku pracy.

Pisząc o antysemityzmie, podkreślają, że takie incydenty „nadal występują”, a „mowa nienawiści pozostała problemem”. Wśród przykładów znalazły się zarówno nienawistne wypowiedzi wygłaszane na antenie Radia Maryja czy ksenofobiczne zachowania na imprezach sportowych, jak i wypowiedź szefowej MEN z lipca, w której „wydawała się zaprzeczać polskiej odpowiedzialności za Jedwabne z 1942 i pogrom kielecki z 1946”. Wspominają o tym, że to prokuratura domagała się obniżenia kary za spalenie kukły Żyda we Wrocławiu.

W raporcie zauważono, że wzrasta liczba przestępstw motywowanych nienawiścią. Opisano też przypadek pobicia profesora w tramwaju tylko dlatego, że rozmawiał z kolegą po niemiecku.

Raport zwraca również uwagę na „ wciąż powszechną w szkołach, zakładach pracy, szpitalach i klinikach” dyskryminację osób LGBTI, o atakach zarówno na osoby nieheteroseksualne, jak i organizacje równościowe. Departament Stanu USA zauważa, że brakuje przepisów o mowie nienawiści ze względu na orientację seksualną i płeć.

O rozszerzenie katalogu przestępstw z nienawiści od lat apelują instytucje międzynarodowe (ONZ, Rada Europy, organy unijne). Ale kolejne rządy pozostają na to głuche.

wyborcza.pl

György Schöpflin

Toast palinką za Tuska, czyli czy Orbán zdradził Kaczyńskiego

16 marca 2017

Prezes PIS Jarosław Kaczyński i premier Węgier Wiktor Orban, 2010 r.

Prezes PIS Jarosław Kaczyński i premier Węgier Wiktor Orban, 2010 r. (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Węgry mogą rozumieć polskie emocje, ale nie opowiedzą się po stronie przegranych, gdy w grę wchodzi interes kraju i całej Europy Środkowej

W powietrzu niesie się okrzyk „zdrada”. To, że Orbán zagłosował na Tuska jako przewodniczącego Rady Europejskiej, zamiast poprzeć stanowisko rządu z Warszawy, wywołało irytację polskiej prawicy. Trolle buszują po profilu Orbána na Facebooku.

Dlaczego Węgry opowiedziały się za Tuskiem? Czy wskutek nacisków Niemiec? Czy ktoś zawarł jakiś układ? Czy to była zdrada?

Sromotna klęska PiS-u. Jak Tusk został wybrany szefem RE

Jak zawsze w polityce odpowiedź jest mniej zadowalająca od prostych rozwiązań.

Dla Fideszu członkostwo w Europejskiej Partii Ludowej jest priorytetem, wyłamanie się z szeregu tylko po to, żeby nie drażnić PiS, po prostu się nie opłacało. A przynależność do EPL potwierdza, że błędem jest przypisywanie Fideszu do grona eurosceptyków. Węgry mogą czasem nie zgadzać się z Komisją Europejską, ale nie znaczy to, że są przeciwne Unii.

Było jasne, że Tusk ma poparcie przytłaczającej większości krajów członkowskich. Gdyby nawet wszystkie kraje Grupy Wyszehradzkiej stanęły murem za Polską, i tak byłyby w mniejszości. Opowiedzenie się po stronie przegranych nie miało sensu. Głosując razem z większością, Węgry utrzymały w Radzie dotychczasową pozycję. Jeżeli ceną ma być utrata części wpływów w Warszawie, warto było ją zapłacić.

Wreszcie, gdyby nie doszło do reelekcji Tuska, jego następcą nie byłby Polak ani nikt inny z Europy Środkowo-Wschodniej. Najprawdopodobniej zostałby nim polityk z jednego z krajów „dawnej” Unii, znacznie słabiej obeznany ze specyficznymi problemami postkomunistycznej Europy. Spotkanie w Wersalu szefów rządów Francji, Niemiec, Hiszpanii i Włoch było czytelnym sygnałem, że potężne siły pragną wydzielenia unijnego „jądra”. Środkowoeuropejski przewodniczący Rady jest swego rodzaju przeciwwagą dla tych tendencji.

Co więcej, konflikt między Tuskiem a rządem PiS jest w znacznej mierze pochodną głębokich emocjonalnych podziałów na polskiej scenie. Węgry nie mogą się w to mieszać bez względu na to, po której stronie leży ich sympatia. Zważywszy rozkład interesów, Tusk był dla Węgier najlepszym kandydatem.

Pojawią się inne kwestie – w Brukseli i gdzie indziej – w których stanowiska Węgier i Polski będą nadal zbieżne. Opanowanie fali migracji i przeciwstawienie się wielokulturowości leży w interesie obu krajów. Ostatecznie okaże się, że wyszehradzka czwórka zapewnia ciągłość naszej środkowoeuropejskiej wspólnoty. Różnice zdań nie są dla niej zagrożeniem.

Łatwo błędnie odczytać Orbána. Dobrym przykładem jest jego „antyliberalna” retoryka. Jej wyłącznym kontekstem jest nierówny dostęp do władzy wynikający z fundamentalistycznie liberalnego pojmowania rynku, ale powszechnie odczytywano ją jako pochwałę autokracji. Politykę Orbána dyktowały postkomunistyczne losy Węgier, a zwłaszcza koszmarny bałagan pozostawiony przez rządzącą w latach 2001-10 centrolewicę, relacje ze skłonną do nadmiernych regulacji Unią, wreszcie własny narodowo-konserwatywny program. Rząd Fideszu chce uchronić społeczeństwo przed skutkami asymetrycznego rozkładu sił w Europie w polityce, kulturze, gospodarce.

Dodatkowo przesłanką jest chęć poprawy statusu etnicznych Węgrów, którzy nie z własnej woli stali się obywatelami sąsiednich państw. Naturalną konsekwencją jest przyjęcie etnicznej koncepcji tożsamości, co wpędza Orbána w spór z uniwersalistycznym liberalizmem.

Projekt, który można nazwać budowaniem węgierskiej nowoczesności, cieszy się szerokim poparciem Węgrów, a zarazem stawia Orbána w opozycji do tych, którzy postrzegają nowoczesność jako spójną, jednolitą całość. Oto węgierska perspektywa. „Słuszna” czy „niesłuszna” – pokaże przyszłość.

Tytuł od redakcji. Przeł. Sergiusz Kowalski

*György Schöpflin – węgierski poseł z ramienia Fidesz do Parlamentu Europejskiego, wykładowca akademicki. W latach 70. i 80. na emigracji w Londynie wspierał opozycję na Węgrzech, czechosłowacką Kartę 77 i polski Komitet Obrony Robotników.

wyborcza.pl

Afera z polskimi europosłami. Trwa unijne postępowanie

Europarlament twierdzi, że polscy deputowani zatrudniali ludzi na lewych etatach. Żąda wyjaśnień i zapowiada, że sprawa może się skończyć zwrotem pieniędzy. Na celowniku unijnych służb znaleźli się członek rządu Beaty Szydło, makijażystki prezesa PiS, pielęgniarka jego nieżyjącej mamy, Bartłomiej Misiewicz i była minister nauki w rządzie PO – ustalił „Newsweek”.

„Newsweek” dwa lata temu ujawnił, że europosłowie PiS zatrudniali ludzi na lewych etatach. Po naszym tekście służby finansowe europarlamentu wszczęły audyt, która dziś kończy się postępowaniem wobec siódemki obecnych i byłych deputowanych: Ryszarda Legutki (PiS), Beaty Gosiewskiej (PiS; etat miał u niej Bartłomiej Misiewicz), Zbigniewa Kuźmiuka (PiS; dał posadę pracownicy PiS z innego miasta) Tomasza Poręby (PiS; zatrudniał makijażystkę prezesa PiS i pielęgniarkę jego nieżyjącej mamy), Marka Gróbarczyka (PiS, obecnie to minister gospodarki morskiej; etat miała u niego druga z makijażystek, pracownica partyjnej centrali) a także Barbary Kudryckiej (PO; dyrektorem jej biura jest członek partyjnego sądu koleżeńskiego) i Jarosława Kalinowskiego (PSL; zatrudniał pracownika partii).

Kontrola jest skrupulatna i trzystopniowa. Jej finałem jest zwrot wynagrodzenia lewego asystenta.

– Pierwszym krokiem jest wstrzymanie kontraktu współpracownika – tłumaczy Marjory van den Broeke z biura prasowego parlamentu. Inne źródło „Newsweeka” dodaje: – Procedura równie dobrze może dotyczyć byłego europosła lub byłego asystenta. Wtedy wysyłamy pismo do deputowanego. Europarlament ostrzega w nim, że zamierza odzyskać pieniądze wypłacone współpracownikowi. Poseł ma miesiąc na złożenie wyczerpujących wyjaśnień. Musi przedstawić dorobek asystenta, jego opracowania, raporty. My to potem weryfikujemy, nie przyjmujemy tłumaczeń bezkrytycznie – twierdzi źródło „Newsweeka”.

 

Marjory van den Broeke: – Drugi krok to żądanie zwrotu konkretnej sumy. Jeśli deputowany nie chce oddać pieniędzy, europarlament zaczyna mu wypłacać wynagrodzenie pomniejszone o tę kwotę. To ostatni, trzeci etap.

Wszystkie trzy etapy procedury przeszła niedawno liderka francuskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen, która od niedawna dostaje tylko połowę wynagrodzenia.

 

Do każdego z siedmiu polskich deputowanych objętych postępowaniem unijna administracja wysłała już pismo z żądań wyjaśnień. – Są w nim bardzo konkretne pytania. Aż sam byłem zdziwiony, skąd tamtejszej służby mają tak szczegółowe informacje – przyznaje „Newsweekowi” Kalinowski. W przypadku części deputowanych europarlament wstrzymał też wypłatę wynagrodzeń dla asystentów, których dotyczą zastrzeżenia. Zawieszono m.in. pielęgniarkę, która opiekowała się mamą prezesa PiS (według ustaleń „Newsweeka” Poręba następnie zakończył z nią współpracę), a także partyjną działaczkę z etatem u Zbigniewa Kuźmiuka.

– Jest pan gotów zwrócić europarlamentowi pieniądze?

– Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Od razu po liście z europarlamentu zwolniłem tę panią. Wprowadziła mnie w błąd. Gdy przyjmowałem ją do pracy w 2014 roku, nie przyznała się w specjalnej ankiecie, że jest zatrudniona w partii – twierdzi Kuźmiuk.

 

Newsweek.pl

Szydło nagrodzona po katolicku i orzeł z grzybem w koronie

Beata Szydło nie dostaje jeszcze takich prestiżowych nagród jak prezes Jarosław Kaczyński – Człowiek Wolności, Człowiek Roku. Premier musi jednak wystarczająco długo wytrzymać na stanowisku – czego jej niespecjalnie życzę – bo przecież co roku Kaczyński nie będzie wyróżniany Człowiekiem, na nią wówczas może spłynąć ten splendor. Na razie musi się pocieszać takimi drugorzędnymi nagródkami, jak „Prawda-Krzyż-Wyzwolenie”. Choć zestaw tych trzech rzeczowników wyklucza się i równie dobrze mógłby przyjąć bliższą znaczeniowo nazwę „Zniewolony Umysł”, ale nie bądźmy aptekarzami. W nagrodach nie chodzi o rozum, lecz o blichtr.

Ciekawe jest uzasadnienie nagrody: za „wprowadzenie w życie narodu Katolickiej Nauki Społecznej Kościoła, zwłaszcza w zakresie wspierania rodzin”. Czyli krótko pisząc, za 500+. Kościół w tych plusach jest oblatany, w zakrystii nazywa się to taca+.

Obok Szydło wyróżnione zostało Radio Maryja i prof. Bogdan Chazan. Ten ostatni został wyróżniony za oksymoron. Poważnie! Za „niezłomną obronę życia nienarodzonych”. Nienarodzone życie, jak ciemne światło, jest mirażem rozumu, jest absurdem, życie musi się narodzić, aby być życiem. Przed-życie jest potencjalnością, w seksuologii nazywa się to potencją. Kościól katolicki w swoim zacofaniu może się tak zapędzić, iż nie wystarczy im zygota, ale już plemnik będzie oksymoronem „nienarodzonego życia”.

Lecz premier Szydło nie odbierała nagrody, może prezes tak jej polecił, musiałby się pojawić na uroczystościach, na których on nie został uhonorowany i pocałować Szydło w rekę z jakimiś słowami, że „jesteśmy dumni”. Ta nieobecność musi dziwić, gdyż gala odbyła się w Ministerstwie Rozwoju, w obiektach publicznych, a nagroda przecież jest kościelna, ufundowana przez jedną z przybudówek katolickich.

Stajemy się coraz bardziej państwem wyznaniowym. Boję się, że gdy Kaczyński wyprowadzi Polskę z Unii Eurpejskiej zawrzemy jakąś unię z Watykanem, na razie na przeszkodzie może stanąć papież Franciszek, ale jego prezes przetrzyma, jak Tuska i dopnie swego. Takie przygotowania są czynione w symbolach państwowych. Zmianie mają ulec flaga i godło. Barwy zyskamy jeszcze bardziej czerwieńsze, zaś orłowi w koronie wyrośnie na czubku krzyż. Na razie jest to projekt, ale przecież PiS dąży do Międzymorza, a Duda nawet chciał przebić prezesa i marzy mu się Trójmorze (dostęp do Adriatyku). Są to popłuczyny polityki jagiellońskiej, a nie Piłsudskiego, jak starają się mydlić rozum pisowcy (ta piana u nich z niewiedzy), a proponowany orzeł jagielloński ma koronę zamkniętą i zwieńcza jak krzyż. Taka zgrzybiała symbolika, zgrzybiałe dążenie jagiellońskie, mocarstwowe. Polityce PiS wyrasta bowiem grzyb w miejscu krzyża. I taką powinni przyjąć symbolikę w swoim partyjnym godle: orzeł z grzybem w koronie.

 

NIEDZIELA, 19 MARCA 2017

11:23
Bartosz_ArłUkowicz_25

Arłukowicz: PO złoży nowelizację ustawy o zgromadzeniach, by bronić praw obywateli

– PO złoży nowelizację ustawy o zgromadzeniach, by bronić praw obywateli. Dziś TK i politycy PiS pokazali prezydentowi, gdzie jego miejsce. Gdy ja patrzyłem na konferencję prasową prof. Przyłębskiej, to czułem zażenowanie. Prezes TK powinna być jak żona Cezara, a z daleka widać, że jest żoną Wolfganga – powiedział w „Kawie na ławę” Bartosz Arłukowicz.

11:14

Scheuring-Wielgus do Brudzińskiego: Proszę nie nazywać protestu opozycji ciamajdanem, bo będę mówić Bredziński

– Proszę nie nazywać protestu opozycji ciamajdanem, bo zacznę pana nazwać Bredzińskim– powiedziała Joanna Scheuring-Wielgus w „Kawie na ławę” do Joachima Brudzińskiego.

Jak odpowidział wicemarszałek Sejmu: Czuje roztkliwienie i współczucie, że coś takiego polskiej polityce się przydarzyło. Pani nie jest w stanie mnie obrazić, jest pani w stanie co najwyżej mnie i moich kolegów skutecznie rozbawić.

10:55

Brudziński o wniosku PO dot. konstruktywnego wotum: Mam nadzieję, że do polskiego parlamentu wróci powaga

Cieszę się, że w końcu opozycja zaczyna przyjmować postawę, która jest w każdej demokracji. Mam nadzieję, że do polskiego parlamentu wróci powaga. Tej powagi pucz który przerodził się w ciamajdan, śpiewanie, nie przynosiło. Schetyna jest liderem, reszta opozycji będzie musiała „z krzywą ręką” za niego rękę podnieść. Jest z tego dobry owoc: nie sposób nie zgodzić się z szefem klubu PO, który powiedział, że Schetyna premierem nie zostanie. – powiedział w „Kawie na ławę” Joachim Brudzińki.

10:28

Kaczyński: Polska już nie jest piłką do kopania

Po „Wiadomościach” TVP1, temat „instrukcji” podnosi tygodnik „wSieci”. W numerze także rozmowa z Jarosławem Kaczyńskim.

300polityka.pl

Flaga zmieni barwę, a w koronie orła pojawi się krzyż? Rząd szykuje ustawę o symbolach narodowych

dafa, 18.03.2017

Sala plenarna w Sejmie

Sala plenarna w Sejmie (Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Być może na stulecie odzyskania niepodległości dostaniemy nową flagę. Biały zostanie biały, ale czerwień to będzie już karmazyn albo cynober – donosi „Rzeczpospolita”. Co jeszcze?

Nowelizacja ustawy o godle, barwach i hymnie RP ma być gotowa na setną rocznicę odzyskania niepodległości w 2018 r. Pracuje nad nią resort kultury w porozumieniu z Komisją Heraldyczną działającą przy MSWiA. Po co fladze nowe barwy? Dziś nie są one precyzyjnie określone. Obowiązują bowiem „liczbowe współrzędne bieli i czerwieni w tzw. przestrzeni barw CIELUV. Problem w tym, że po ich odwzorowaniu zamiast bieli otrzymujemy jasnoszary, a czerwień ma odcień buraczkowy” – czytamy w „RZ”. Dlatego twórcy nowych przepisów chcą precyzyjnego określenia odcieni czerwieni. Największe szanse mają karmazyn lub cynober – stosowane w dwudziestoleciu międzywojennym.

Ale być może to nie koniec zmian. Nie wykluczone, że modyfikacjom ulegnie także godło. Jak podaje „Rzeczpospolita” eksperci pracują m.in. nad nowym wyglądem korony, z prześwitami, których dziś brakuje. – Kwestią otwartą jest dodanie do korony krzyża. Byłoby to silnie umotywowane heraldycznie, jednak obawiamy się, że sprawa nabrałaby kontekstu politycznego – mówi „RZ” jeden z urzędników.

Temat podchwyciły już prawicowe media, które nie mają wątpliwości, że krzyż na koronie się pojawi.

Zobacz także: Pluralizm według TVP. Zobaczcie, kogo najchętniej zaprasza się na Woronicza

gazeta.pl

Szydło z nagrodą „wprowadzenie w życie Nauki Kościoła”. Obok doktora Chazana i Radia Maryja

past, 19.03.2017

Beata Szydło

Beata Szydło (Agencja Gazeta | facebook.com/RadioMaryja)

W budynku Ministerstwa Rozwoju odbyła się gala „Prawda-Krzyż-Wyzwolenie”. Po raz pierwszy wręczono na niej wyróżnienia dla osób realizujących idee założyciela Ruchu Światło-Życie.

 

Jak podaje „Gość Niedzielny„, uroczystość otworzył minister Henryk Kowalczyk. Podkreślał w wystąpieniu, że „powinno być czymś normalnym, że tego typu gale odbywają się w rządowych gmachach”. – Instytucje rządowe służą dobru, a Ruch Światło-Życie jest samym dobrem – powiedział.

Podczas gali wręczono statuetki „Prawda-Krzyż-Wyzwolenie”. Otrzymały je osoby i instytucje realizujących idee ks. Franciszka Blachnickiego, założyciela Oazy (Ruchu Światło-Życie).

Laureatami nagrody zostali m.in:

  • Premier Beata Szydło – za „wprowadzenie w życie narodu Katolickiej Nauki Społecznej Kościoła, zwłaszcza w zakresie wspierania rodzin”
  • Radio Maryja – za „wieloletnie wspieranie idei Krucjaty Wyzwolenia Człowieka i propagowanie Ruchu Światło-Życie”
  • Prof. Bogdan Chazan – za „niezłomną obronę życia nienarodzonych”

@RadioMaryja z nagrodą Prawda-Krzyż-Wyzwolenie, m.in. za wspieranie Ruchu Światło-Życie. Nagrodę otrzymała też premier B. Szydło.
Duma 🙂

Nagrodę dostała także grupa „Odwaga” – za „pomoc duchową i terapeutyczną osobom o niechcianych skłonnościach seksualnych oraz ich rodzinom”. Grupa prowadzi w Lublinie”terapię”, mającą „wyleczyć” osoby homoseksualne z „niechcianych skłonności”. Zdaniem naukowców nie można „wyleczyć się” z orientacji seksualnej. Tego typu praktyki ocenia się jako nieskuteczne i nieetyczne.

Cywilizacja śmierci

Premier Szydło nie była na gali, a statuetkę w jej imieniu odebrał minister Henryk Kowalczyk. Odczytał on list od premier. Na gali odczytano także skierowany do gości list prezydenta Andrzeja Dudy.

Ruch Światło-Życie był jedną z organizacji, które wymieniono w opublikowanym przez MSZ przewodniku Światowych Dni Młodzieży. Organizacje te – zdaniem autorów publikacji – „na wezwanie papieża przeciwstawiły się cywilizacji śmierci”.

gazeta.pl

 

http://www.newsweek.pl/polska/polityka/cytaty-tygodnia-czym-blysneli-politycy,galeria,407061,1.html?src=HP_Left_Section_2

Kaczyński na Wawelu. „Z drogi śledzie, bo król jedzie”

19.03.2017

W sobotę Jarosław Kaczyński przyjechał na Wawel, gdzie złożył kwiaty na grobie Lecha i Marii Kaczyńskich. Wcześniej nie obyło się bez incydentów. Grupa protestujących osób wznosiła okrzyki, m.in. „będziesz siedział”. Pojawiło się też kilka transparentów.

Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości w miesięcznicę pogrzebu brata i jego małżonki – 18 dnia każdego kolejnego miesiąca – udaje się do Krakowa, gdzie w Krypcie pod Wieżą Srebrnych Dzwonów na Wawelu składa kwiaty na grobowcu pary prezydenckiej. Po tym, jak w grudniu 2016 roku doszło do próby zablokowania wjazdu szefa partii rządzącej na wzgórze wawelskie, policja sprowadza na trasę przejazdu polityka zwiększone siły, by zapewnić bezpieczeństwo.

W sobotę prezesowi PiS towarzyszył m.in. marszałek Senatu Stanisław Karczewski. Kiedy politycy pojawili się na miejscu, grupa protestujących osób zaczęła wznosić okrzyki, tj. „będziesz siedział” czy „Wawel królów, nie prezesów”. Pojawił się też transparent o treści: „Z drogi śledzie, bo król jedzie”.

W styczniu w trakcie przejazdu prezesa PiS w okolicy Wawelu zebrało się kilkanaście osób, które protestowały przeciwko prowadzonej przez jego partię polityce. Skandowano także hasła, w których zarzucano Kaczyńskiemu zapędy dyktatorskie. Zebrani, według ich własnych słów, reprezentowali nie tylko Komitet Obrony Demokracji. Jedna z uczestniczek protestu przekonywała, że nikt nie zamierzałby blokować wizyty przy grobie członka rodziny, jednak nie sposób uznać jej za prywatną, gdy odbywa się w towarzystwie ministrów oraz przedstawicieli służb i jest zabezpieczana przez policję.

msn.com.pl

„Precz z Kaczorem, będziesz siedział”. Tak powitali Kaczyńskiego protestujący pod Wawelem

18.03.2017

Lider PiS jak co miesiąc pojechał do Krakowa na grób swojego brata. I tym razem było gorąco – pod Wawelem zebrała się duża grupa przeciwników PiS, która wygwizdała Jarosława Kaczyńskiego.
U stop wzgórza zebrało się w sumie kilkadziesiąt osób, co nagrały kamery Polsat News. Protestowały one przeciw „upartyjnieniu Wawelu” – takie hasło pojawiło się na jednym z transparentów – oraz wznosiły okrzyki „precz z Kaczorem”, czy „będziesz siedział”. Obecni na pikiecie mieli zresztą więcej transparentów. „Wawel bez polityków”, „Z drogi śledzie, bo król jedzie”, „Wawel królów, nie prezesów” – to tylko niektóre z haseł obecnych na nich.

Protest nie trwał długo. Jego uczestnicy rozeszli się po wjeździe delegacji PiS na Wawel. Z Jarosławem Kaczyńskim byli m.in. marszałkowie Sejmu i Senatu Marek Kuchciński oraz Stanisław Karczewski.

Prezes PiS co miesiąc ma „problemy” z dostaniem się na Wawel. Każdy osiemnasty dzień to miesięcznica pogrzebu jego brata Lecha. W lutym pisaliśmy w naTemat, że przed przyjazdem Kaczyńskiego policja rozstawiła barierki, aby odgrodzić cały zamek (!) od demonstrantów.

źródło: polsatnews.pl

naTemat.pl

Kto nakarmi rolnika, jeśli wyjdziemy z Unii Europejskiej?

Krystyna Naszkowska, 17 marca 2017

Polscy rolnicy

Polscy rolnicy (Fot. Tomasz Stańczak /AG)

Bez Unii Europejskiej, żegnajcie: tysiąc złotych do hektara, bezzwrotne dotacje na stodoły, traktory, dojarki, gwarantowane ceny w czasach klęski urodzaju. Żegnajcie, wygłodniali niemieccy smakosze. Witajcie: blokady na drogach, bankructwa, komornicy w zagrodzie. Kto zostanie nowym Lepperem?

Wychodzimy z Unii? Bardzo proszę, nie ma dramatu. Pod warunkiem że cała Wspólnota się rozpada. Wtedy polscy rolnicy, nawet jeśli nie dostaną z krajowego budżetu takiego wsparcia, na jakie mogą liczyć niemieccy czy francuscy farmerzy, dadzą sobie radę na europejskim rynku. Poradzą sobie, bo od 2004 roku dzięki funduszom unijnym tak dofinansowaliśmy i zmodernizowaliśmy rolnictwo, że może teraz konkurować z najlepszymi. Mamy nowe, wydajne ciągniki i kombajny, zautomatyzowane obory i chlewnie, przechowalnie warzyw i owoców, silosy zbożowe, deszczownie, świetnej rasy bydło, no i fantastyczne zakłady przetwórcze. A sam rolnik jest dziś zadowolony z życia jak nigdy wcześniej – z zeszłorocznych badań przeprowadzonych przez firmę Marin & Jacob na zlecenie banku BGŻ PNB Paribas wynika, że aż 51 proc. z nich pozytywnie ocenia swoją sytuację materialną, a tylko 6 proc. negatywnie. Można z grubsza przyjąć, że przed akcesją proporcje były odwrotne.

Ale jeśli w 2020 roku z Unii wyjdziemy tylko my, a cała reszta będzie się nadal trzymać razem – czeka nas katastrofa.

Taki na przykład Jan Kowalski, który uprawia pszenicę, dostaje dopłaty do każdego obsianego hektara – rocznie około tysiąca złotych. Dobry gospodarz zbiera z tego hektara około 6 ton ziarna, które sprzedaje po 600-650 zł za tonę, czyli wyciąga z hektara 3,5-4 tys. zł. I tyle też wynoszą jego koszty produkcji. Dopłata – owe tysiąc złotych – jest więc prawdziwym, realnym zyskiem z pszenicy.

Jarosław Kalinowski: Dlaczego wieś siedzi cicho

W 2020 roku dopłat nie ma, tysiąc złotych diabli wzięli, co Kowalski zauważy w portfelu natychmiast. Ale nie to go najbardziej uderzy. Znacznie boleśniej odczuje wyrzucenie Polski ze wspólnego rynku: koniec ze swobodnym przepływem jego pszenicy przez granice. Teraz około 80 proc. całego naszego eksportu produktów rolnych trafia do Unii. Kiedy na granicy z Niemcami, Czechami, Słowacją, Litwą pojawią się cła, a w latach trudnych nawet cła zaporowe, pszenica zostanie w kraju, a tu podaż będzie większa niż możliwości konsumpcji. I ceny skupu spadną.

Jasne, możemy eksportować w świat, poza Europę, co pozwoli nam podnieść ceny w kraju. Ale na globalnym rynku zderzymy się z produktami z krajów, które mocno dotują swoje rolnictwo, jak Stany Zjednoczone, oraz tymi, które biją nas na głowę lepszymi warunkami klimatycznymi i niższymi kosztami produkcji – Brazylią, Argentyną, Nową Zelandią. To dotyczy całej produkcji – zbóż, cukru, kukurydzy, mięsa i tak dalej.

Wieś się buja: PSL się trzyma, PiS wygrywa

Oczywiście rząd może ratować rolników z budżetu. Tylko na pokrycie utraconych dopłat musiałby wysupłać rocznie około 17 mld zł. I kolejne ponad 8 mld, które co roku płyną z Unii na rozwój obszarów wiejskich, czyli na przykład na modernizację gospodarstw i dopłaty dla młodych rolników. Do tego jeszcze dofinansowanie eksportu, żebyśmy byli w stanie konkurować na światowym rynku.

Tarapaty Kowalskiego to wierzchołek góry lodowej. Są jeszcze mleczarze – od hodowców krów po spółdzielnie mleczarskie.

Rynkiem mleka rządzi sinusoida: od dawna trzy dobre lata przeplatają się z dwoma fatalnymi, kiedy mleczarze są w dołku cenowym. W dobre lata rolnicy zarabiają tyle, że mogą odkładać na gorsze czasy. A w dołku – ostatni skończył się w czerwcu zeszłego roku – wkracza Bruksela ze swoim interwencyjnym skupem masła i mleka w proszku, dzięki czemu ceny skupu, choć spadają, to nie poniżej kosztów produkcji. Rolnicy narzekają, że nic na mleku nie zarabiają, ale nie ma tragedii jak dawniej, gdy w dołku wyrzynali stada, by nie dokładać do produkcji. W latach 2015-16 tylko na skup mleka z Polski inne kraje solidarnie wydały 63 mln euro.

Waldemar Pawlak: Wkurzałem się, tłumaczyłem, ale Tusk nie chciał słuchać

Oprócz ratunku w latach chudych Unia zapewnia hodowcom regularny dochód. Dostają po blisko 50 euro rocznie na krowę na pierwszych 20 sztuk oraz dopłaty do ziemi. Farmer może sięgnąć po jednorazowe 70 tys. z puli Młody Rolnik. I jeszcze po pieniądze na modernizację – budowę obór, kupno maszyn – z których połowa jest bezzwrotna. Jeden robot udojowy kosztuje niemal pół miliona, a wielu rolników ma takich kilka.

To producenci. A co z przetwórcami? Dzięki Brukseli mamy najnowocześniejszy przemysł mleczny w Europie, jeśli nie na świecie. Mowa nie tylko o gigantach, bo najwięcej korzystają mali i średni. Mleczarnia w Rykach na Lubelszczyźnie od czasu akcesji dostała na modernizację – bezzwrotnie – około 32 mln zł i dziś produkuje trzy razy więcej niż w 2004 roku.

Gdy wyjdziemy z Unii, tę mleczarnię i jej dostawców czeka podobny los jak pszenicę Kowalskiego. Ceny w skupie spadną o 10-15 proc., a w latach dołka – nawet o połowę. Jednocześnie zaczniemy się dusić mlekiem, bo produkcję mamy ogromną, na potrzeby całego kontynentu, a rynek nagle skurczy się do jednej Polski.

Pieńki w Unii Europejskiej. Życie na roli stało się może lżejsze, ale bardziej nerwowe.

Pierwszych kilka lat po Polexicie jeszcze nie zaboli, bo rolnicy wejdą w rok 2020 z supernowoczesnymi oborami i sprzętem oraz dobrymi rasami krów. Dramat zacznie się później, kiedy trzeba będzie znowu inwestować w gospodarstwo – z własnych oszczędności. Wtedy mleczarze odbędą podróż do przeszłości, do lat 90., kiedy wylewali mleko i sypali góry z kostek masła przed gmachem Ministerstwa Rolnictwa, bo „nic się nie opłacało”.

Za to dla hodowców bydła wyjście z Unii oznacza katastrofę natychmiastową. Nasza produkcja wołowiny jest absolutnie uzależniona od Unii – około 90 proc. tego, co wyprodukujemy, ląduje na wspólnym rynku. Rynku bardzo chłonnym, gdzie średnio każdy obywatel zjada 15 kg wołowiny rocznie. Polak – tylko 1,2 kg, zastępuje ją drobiem, bo wołowina jest droga. I być musi. Jej produkcja jest długotrwała, a przez to kosztowna. Zwłaszcza bydła karmionego naturalnie, bez dodatków pasz, a w tym właśnie zaczęła się Polska specjalizować. Te zwierzęta rosną wolniej, do rzeźni trafiają trzyletnie sztuki, co oznacza, że rolnik przez 36 miesięcy tylko inwestuje: w zapasy na zimę, w obory, sprzęt, nawadnianie. Oczywiście w hodowców uderzy też to, co w innych rolników – brak dopłat do ziemi, dla zwierząt, dla młodych rolników, do kupna ciągników, maszyn, budowy obór itd.

Czy rolnicy zdają sobie sprawę z tego wszystkiego? Raczej nie. Choć są grupą, która najbardziej skorzystała na wejściu do Unii, jest wśród nich najwięcej eurosceptyków. A ulubionym powiedzonkiem na wsi jest to o zastąpieniu okupacji niemieckiej brukselską. Rolnicy dowcipkują tak, wypełniając wnioski o bezzwrotne dotacje do swoich gospodarstw.

 

wyborcza.pl

Natura 2020 uwolniona od jarzma Unii Europejskiej. Realizujemy 500 proc. normy!

Tomasz Ulanowski, 17 marca 2017

Dolina Rospudy

Dolina Rospudy (Fot. Grzegorz Dąbrowski)

Tu mikrofony sprawozdawcze Polskiego Radia Narodowego. Jesteśmy na budowie przekopu przez Mierzeję Wiślaną. Strzelają sztucery, rżną piły, praca wre, aż wióry lecą. Cały naród buduje Polskę przyszłości

Kilka ostrych taktów Marszu Imperium, wyciszenie, lektor.

25 marca powiedzmy „Kocham Cię, Europo”. Odwiedź stronę wydarzenia na Facebooku

Polacy, Rodacy, radiosłuchacze Programu 3! Naszą cotygodniową audycję „W domach z betonu” rozpoczynamy od Polski północno-wschodniej. Przez lata rządów PO – zapuszczonej i chylącej się ku rozpadowi. Dopiero Prawo i Sprawiedliwość przyniosło temu rejonowi naszej ojczyzny rozwój i dostatek na miarę europejską.

Tak, żeby to osiągnąć, trzeba było z Unii Europejskiej wystąpić. Nie było wyboru. Nasi zachodni partnerzy, udający niewinnych wegan na rowerach, próbowali bowiem mocno ograniczać nasz rozwój cywilizacyjny. A przecież bez ciężkiego przemysłu, bez betonu i stali, bez węgla tego rozwoju być nie może. Nasi partnerzy z Europy Zachodniej korzystali z tych wszystkich dobrodziejstw i czynili sobie Ziemię poddaną już od XIX wieku.

Zobacz też: Żeby drzewa rosły trzeba posadzić szyszkę

Przenieśmy się więc do Puszczy Białowieskiej. Co tam się dzieje! Relacjonuje reporter Polskiego Radia Narodowego Arkadiusz Trocinbrudzin.

W tle ryk pił spalinowych, uderzenia toporów.

– Tak, dzień dobry. Puszcza Białowieska to perła w koronie narodowej polityki przyrodniczej opracowanej przez świętej pamięci Ministra Środowiska i Profesora Doktora Habilitowanego Jana Szyszko. Profesor, który kilka tygodni temu zginął tragicznie podczas polowania na wilki, zostawił po sobie wielki plan ratowania polskiej przyrody.

Natura 2020, uwolniona wreszcie od jarzma Unii Europejskiej, zakłada między innymi intensywną walkę z kornikiem drukarzem. Ten paskudny szkodnik – istnieją uzasadnione podejrzenia, że imigrant z Zachodu – zniszczył już całe połacie Puszczy. Ale Polacy się nie poddają.

Rozmowa z drwalem.

– Realizujemy 500 procent normy, Panie Prezesie!

– Ile lasu dziś wycięliście?

– Kilka hektarów. Tniemy świerki, sosny i przede wszystkim dęby. Te ostatnie sprawiają problemy. To stare drzewa, mają twarde drewno i grube pnie. Ale dajemy radę.

Ryk piły spalinowej narasta i cichnie. Arkadiusz Trocinbrudzin podsumowuje.

– Jeszcze niedawno taka zmasowana akcja przeciwko drukarzowi nie byłaby możliwa, bo od kilku tygodni trwa okres lęgowy ptaków. Ale nasze ptaki sobie przecież poradzą! A pieniądze ze sprzedaży drewna zasilą kasę Lasów Narodowych, które sprawują dziś opiekę i ochronę nad całym polskim obszarem Puszczy Białowieskiej. Na wylesionych polanach powstaną ogrodzone pastwiska dla żubrów, które zorganizuje Narodowy Związek Łowiecki.

Oddaję głos do studia. Halo, Warszawa!

Wraca lektor, w tle cicho gra Marsz Imperium.

Energicznie posuwa się również narodowa inwestycja na Mierzei Wiślanej. Od trzech lat trwają prace koncepcyjne, kolejne miliony idą w przekop. Wszystko wskazuje na to, że już w następnej pięciolatce nasi budowlańcy wbiją w mierzeję pierwszą łopatę koparki. A już w kolejnej pięciolatce przekop powinien być gotowy.

Przenosimy się do Krynicy Morskiej! Na miejscu jest Aleksander Bogdał.

Słychać strzały z broni myśliwskiej.

– Tu mikrofony sprawozdawcze Polskiego Radia Narodowego. Jesteśmy na budowie przekopu przez Mierzeję Wiślaną. Strzelają sztucery, rżną piły, praca wre, aż wióry lecą. Co robicie, ludzie? – z tym pytaniem zwracam się do grupy myśliwych idących tyralierą przez Krynicę Morską.

– Realizujemy wytyczne Ministerstwa Środowiska. Cały teren miejscowości, która zgodnie z „Narodowym Planem Przekopu Przez Mierzeję Wiślaną”, zostanie zalana wodą, musi zostać najpierw oczyszczony z dzików. Przecież nie możemy pozwolić, żeby zwierzęta chronione przez Narodowy Związek Łowiecki się potopiły!

– Obok ciężko pracują drwale. Pot perli się na ich karkach. Zanim do Krynicy wjadą koparki i wpłynie woda z Bałtyku, muszą przecież uratować przed zniszczeniem tutejsze drzewa…

Strzały się zbliżają, połączenie z Krynicą Morską zostaje przerwane.

Wracamy do Warszawy. I zaraz przenosimy się do Łodzi, gdzie nasi geodeci robią pomiary pod budowę Centralnego Narodowego Portu Lotniczego imienia Lecha Kaczyńskiego. To stamtąd LOT-owskie maszyny będą regularnie kursować do Chicago, Stambułu, Budapesztu, Moskwy i Pekinu.

Z Łodzi – Stanisław Jędrzej Robakowski.

W tle martwa cisza.

– W Łodzi nie ma już drwali i myśliwych. Tutejsze drzewa zostały ścięte wiele lat temu przez zaradnych Polaków. Nie ma też bezpańskich psów, bo wyniosły się zaraz po wysiedleniu stąd wszystkich mieszkańców. Teraz w mieście pracują nasi geodeci. Wytyczamy przyszłe pasy startowe, a także działki pod budynki.

– Jakieś trudności?

– W zasadzie żadnych, większość starych kamienic została już wysadzona, gruz zabrany, parki miejskie oczyszczone…

– Proszę mówić, panie inżynierze, bez obaw, cała Polska słucha.

– W pobliżu naszych barakowozów przemknęła ostatnio wataha wilków…

– Wilków?! Jak to możliwe, przecież prawie ich już się pozbyliśmy. Poza tym skąd się wzięły w Łodzi?

– No właśnie, też się zastanawialiśmy. Znajomy biolog uważa, że to wataha, która do niedawna mieszkała w Puszczy Kampinoskiej. Jak pan wie, jeszcze kilka lat temu wilki niebezpiecznie rozprzestrzeniały się po całej Polsce. Kiedy nasi drwale uratowali podwarszawską Puszczę przed epidemią kornika drukarza, wilki ruszyły szukać szczęścia na Zachodzie. Mówię panu, te oczy!

– Oczywiście poinformowaliście o tym Narodowy Związek Łowiecki?

– Oczywiście!

– Oddaję głos do Warszawy.

Wraca lektor, w tle gra cicho Marsz Imperium.

Tu Warszawa, Program 3 Polskiego Radia Narodowego. Rodacy, radiosłuchacze, słuchacie audycji „W domach z betonu”. Z Łodzi przenosimy się do Konina, w którego okolicy kilka lat temu postanowiono jednak otworzyć nową kopalnię węgla brunatnego. Błędy i wypaczenia Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Poznaniu, która w 2017 roku nie zgodziła się na budowę nowej odkrywki na złożu „Ościsłowo”, zostały już dawno naprawione.

Na miejscu jest Mieczysław Nowak.

– Halo, halo!

– Halo „Ościsłowo”, halo „Ościsłowo”.

Słychać huk ciężkich koparek i wizg taśmociągów.

– Tu „Ościsłowo”. Umorusani, zmęczeni, ale jacy szczęśliwi! Tak w odkrywce węgla brunatnego pracują nasi górnicy. Ile dzisiaj urobiliście?

– 30 ton. Realizujemy program naszej partii. Cała Polska opalana polskim węglem!

– A wy nie za młodzi jesteście na górnika? Pytam chłopaka, na oko, 17-letniego.

– On dopiero zaczyna. No, powiedz coś.

– Pierwszy dzień jestem na kopalni. Całą noc nie spałem, tak się denerwowałem. Cieszyłem się, że będę pracował dla narodu.

– To porządny chłopak, wyszkolony w hufcach młodzieżowych Narodowej Obrony Terytorialnej.

– Taka jest nasza Młodzież Wszechpolska. Halo, Warszawa!

Wraca lektor, w tle gra cicho Marsz Imperium.

Rząd zaprzągł cały naród do realizacji Narodowego Planu Energetycznego. Zgodnie z nim jeszcze w tym roku cała nasza gospodarka ma w 100 procentach opierać się na polskim, narodowym węglu.

100 procent energii elektrycznej ma pochodzić z węgla. 100 procent ciepła. Po naszych drogach jeździ już prawie milion polskich samochodów na prąd, a więc na węgiel.

Pokazujemy światu, że potrafimy wykorzystać nasze czarne złoto!

Będą krzyczeć, będą pomstować, będą mówić o globalnym ociepleniu, o smogu. Ale Polacy już dawno wiedzą, że to wszystko fałsz i zagrożone interesy zielonego lobby.

Na koniec naszej audycji zachowałem informację z ostatniej chwili. Świeżo przyszła do nas z Ministerstwa Środowiska, jest decyzja, jest!

Ministerstwo Środowiska wydało właśnie ostatnią zgodę na budowę kolejnego odcinka autostrady do Moskwy. Pobiegnie przez Dolinę Rospudy.

W tle uderza mocno i wybrzmiewa Marsz Imperium.

 

wyborcza.pl