Jarosław Wałęsa o ojcu, strachu i Platformie
22-06-2016
Kaczyński może doprowadzić do katastrofy, której rozmiarów nie jesteśmy w stanie przewidzieć – ostrzega Jarosława Wałęsa, eurodeputowany PO.
1/9 zdjęć
Szok ozdrowieńczy?
Senator Marek Borowski jest politykiem racjonalnym i konstruktywnym. Dziś w „GW” zachęca opozycję, by zabrała się do roboty nad projektami ustaw ustrojowych, a z socjalnymi trochę poczekała.
Projekty powinny się składać na program odbudowy państwa, kiedy zjednoczona prawica utraci władzę. Propozycje Borowskiego są interesujące. Tak powinno wyglądać państwo nowoczesne, dobrze funkcjonujące i dobrze zarządzane, przyjazne obywatelom. W największym skrócie: państwo ponadpartyjne.
Borowski słusznie wytyka błędy poprzednim rządom (rozumiem, że i swoim formacjom lewicowym), które w sumie doprowadziły do wygranej pisowskiej prawicy.
Jak konstruktywne myślenie Borowskiego i polityków jemu podobnych ma się do obecnej rzeczywistości polskiej polityki? Z punktu widzenia sondaży – ma się kiepsko. Obóz rządzący ma wysokie poparcie, sięgające ponoć 40 proc. Zaufanie do prezydenta i pani premier zbliża się do 50 proc.
A zatem nowy układ sił się stabilizuje. Przynajmniej na poziomie sondaży. Opozycja wyraźnie nie traci, ale też wyraźnie nie zyskuje. Program programem, wcale nie bagatelizuję propozycji Borowskiego, lecz na razie polską polityką rządzą emocje.
Projektami ustaw nie odmieni się obecnego trendu. Trzeba robić swoje, ale na wiele nie liczyć. Jeśli już, to na jakiś wielki błąd rządzących. Jak np. poparcie rządu dla całkowitego zakazu aborcji lub wysłanie misji wojskowej do Iraku. PiS w kampanii dbał o kontakt z wyborcami. W tych dwóch sprawach kontaktu unika. Miną, na której Kaczyński może wylecieć w powietrze, może się okazać zamach na samorządy, ostatni realny bastion polityczny, którego PiS nie kontroluje.
Ale samo czekanie na ciężką wpadkę nie wystarczy. Opozycja potrzebuje nie tylko programu i współpracy. Potrzebuje budowania opozycyjnej polityki na tych trudnych dla PiS tematach. Marek Borowski sugeruje, że dojście do władzy obozu Kaczyńskiego może się okazać „ozdrowieńczym szokiem”.
Brzmi dobrze, ale bo ja wiem? Efektów ozdrowieńczych na razie nie widzę w Platformie. Ludowcy zerkają w stronę PiS, meandrują. Na lewicy Miller i jego „odkrycie” prezydenckie, pani Ogórek – to samo. Bliżej im dziś do Kaczyńskiego niż do któregokolwiek ugrupowana opozycji.
W tej sytuacji nie program, nie projekty ustaw i debaty nad nimi w „Sejmie-bis”, lecz naga polityczna siła po stronie władzy albo (być może za jakiś czas) opozycji rozstrzygnie o losie kraju. Wygra ten, kto ma inicjatywę polityczną.
PS.
Coś drgnęło. Po artykule Marka Borowskiego opozycja zapowiada wspólną pracę nad nową ustawą o mediach, Platforma zapowiada, że we wrześniu przedstawi nowy program Polska obywatelska 2.0 i projekt zmian w konstytucji. Jasne, że prace nad tym musiały trwać jeszcze przed artykułem, ale dobrze, że Borowski wywołał wilka z lasu. Ale dobrze także, że pomysłu ,,Sejmu-bis” nie podjęto.
Paweł Deresz nie godzi się na ekshumację żony. „W pierwszym rzędzie należałoby ekshumować prezydenta Lecha Kaczyńskiego”
Prokuratura chce ekshumować i zbadać wszystkie ciała ofiar katastrofy smoleńskiej. Ekshumacje mają pomóc w zrekonstruowaniu przebiegu katastrofy. – Jestem bardzo ciekaw, czy pan prokurator dotrzyma przyrzeczenia, że ekshumowane będą wszystkie ciała – mówi naTemat Paweł Deresz.
– To polityczna nekrofilia PiS – powiedział mąż zmarłej w Smoleńsku Jolanty Szymanek-Deresz. Dziś podtrzymuje te słowa, bo nie jest w stanie zrozumieć tego, co zamierza zrobić prokuratura. Paweł Deresz nie uczestniczył w spotkaniu z prokuratorami, co zapowiadał w naTemat. Na miejscu była za to Jarosław Kaczyński.
Jestem bardzo ciekaw, jak zareagował pan Jarosław Kaczyński na wiadomość, że będą ekshumowane zwłoki Lecha Kaczyńskiego. Bo przecież w pierwszym rzędzie należałoby ekshumować pana prezydenta. Jeśli wierzyć teorii pana Macierewicz, bomba została umieszczona pod fotelem Lecha Kaczyńskiego.
Paweł Deresz jest ciekaw, czy prokuratura będzie rozmawiała ze wszystkimi rodzinami ofiar na temat ekshumacji i czy do pana prokuratora dotarła jego żądanie, aby nie ekshumować jego żony. – To naruszałoby mój spokój w rodzinie i oraz świętej pamięci Jolanty Szymanek-Deresz – mówi mąż zmarłej posłanki.
10.04.2010 r. Biuro poselskie Jolanty Szymanek-Deresz•Fot. Piotr Augustyniak / Agencja Gazeta
Paweł Deresz ma dokładne informacje na temat przebiegu spotkania z prokuratorami od zaprzyjaźnionych rodzin smoleńskich. Jak mówi, prokurator niczym nie zaskoczył i narzekał na opieszałość dotychczas prowadzone śledztwa. Obiecał znaczny wzrost jego dynamiki.
Na trwającym blisko 5 godzin spotkaniu był również prokurator generalny Zbigniew Ziobro oraz jego zastępca Marek Pasionek. Jeden z uczestników spotkania powiedział w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”, że Jarosław Kaczyński nie protestował, słysząc o ekshumacjach wszystkich ofiar.
Holland: Pomnikomania i próby uświęcania Lecha Kaczyńskiego są straszne. Zmienia się go w bałwana
2. Reżyser skrytykowała prezydent W-wy za brak pomnika smoleńskiego
3. Bardzo ostro skrytykowała też plan ekshumacji ciał ofiar katastrofy
– Ta pomnikomania i próby uświęcenia Lecha Kaczyńskiego byłyby komiczne, gdyby nie były smutne i groźne. Temu człowiekowi dzieje się krzywda. Zmienia się go w rodzaj bałwana – powiedziała Agnieszka Holland w Radiu ZET.
Reżyser opowiedziała się za tym, żeby PiS mogło zrealizować swoje postulaty upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej. Holland skrytykowała Hannę Gronkiewicz-Waltz za odmowę postawienia pomnika smoleńskiego mimo tego, że wielu ludzi miało emocjonalną potrzebę takiego upamiętnienia.
„PiS żywi się trupami”
Bardzo ostro skrytykowała plan ekshumacji ciał ofiar katastrofy smoleńskiej, którą zapowiadają obecni prokuratorzy. – To jest obrzydliwe. Ekshumacja niczemu nie służy, poza rozdrapywaniem ran, chyba że będą jakieś wrzutki służb – stwierdziła.
– Są takie organizmy żywe, które żywią się tym, co martwe. Partia rządząca żywi się trupami. Nie tylko tymi, którzy leżą w ziemi, na cmentarzach, ale przerabia żywych na martwych – dodała.
„Pan Zbyszek jest mściwym komarem”
Kasację, którą prokurator generalny Zbigniew Ziobro skierował do Sądu Najwyższego ws. odmowy ekstradycji Romana Polańskiego do USA, Agnieszka Holland oceniła jako żałosną.
– To satysfakcja małego człowieka, że może człowiekowi dużo większemu zrobić kuku. Zbigniew Ziobro to robi, bo jest panem Zbyszkiem, a pan Zbyszek tak już ma. Jest małym, mściwym komarem, który roznosi Zikę podejrzeń i zła – mówiła reżyser.
Holland podkreślił, że przestępstwo Polańskiego było „obrzydliwe” i „paskudne”, ale teraz dalsze ściganie go nie interesuje już ani Amerykanów, ani nie jest też w interesie Polski. – Z punktu widzenia amerykańskiego prawa to jest złożona sprawa. To jest sprawa vendetty prawniczej – mówiła Holland.
Szefernaker: Nie wiem, czy ktokolwiek w KPRM prenumeruje „Wyborczą”. Ja „Wyborczej” nie czytam
Szefernaker: Nie wiem, czy ktokolwiek w KPRM prenumeruje „Wyborczą”. Ja „Wyborczej” nie czytam
– Nie czytam „Gazety Wyborczej”. Dostaję w przeglądzie prasy, wybrane artykuły, ale nie prenumeruję GW. Dostaję codziennie gazety na stół, nie ma wśród nich „Wyborczej”. Nie wiem, czy ktokolwiek w Kancelarii Premiera prenumeruje „Wyborczą” – przyznał dziś w rozmowie ze Sławomirem Sierakowskim w wp.pl minister Paweł Szefernaker.
Szefernaker: Polska prawica połączyła się dzięki Jarosławowi Kaczyńskiemu
– Do dziś nie znamy okoliczności tego, co wydarzyło się w Smoleńsku, bo polskie państwo jest za słabe, żeby je wyjaśnić. A Polacy mają prawo pytać. Dla mnie to szczególne wydarzenie w życiu, bo byłem tego dnia w Katyniu, bardzo dojrzałem tego dnia i przeżyłem ten dzień, powrót ze Smoleńska. I bardzo ubolewam nad tym, że polskie państwo nie było na tyle skuteczne, by tę sprawę wyjaśnić – stwierdził dziś w „DziejeSięNaŻywo” wp.pl Paweł Szefernaker.
Sekretarz stanu w KPRM mówił też o Jarosławie Kaczyńskim:
„Dzięki prezesowi PiS polska prawica się połączyła. Jest jednostką, o której powstanie jeszcze wiele książek, bardzo ciekawą osobą. Tyle osób mówiło o nim po porażkach, że powinien się wycofać z polityki, powstała nawet książka „Koniec PiS” [śmiech]. A w jednym roku Jarosław Kaczyński poprowadził nas do dwóch zwycięstw: w wyborach parlamentarnych i prezydenckich”
Petru o decyzji o wysłaniu polskich żołnierzy na Bliski Wschód: Wydaje mi się, że chodzi o TK
– Wydaje mi się, że chodzi o Trybunał Konstytucyjny. Że to być może jakiś większy deal. Wiemy, że PiS-owi zależało, żeby nie było nacisków [ws. Trybunału] ze strony Amerykanów (…) Można by to było zrobić później [wysłać żołnierzy po ŚDM lub ogłosić to później] – mówił dziś w Kontrwywiadzie RMF Ryszard Petru, pytany o wysłanie polskich wojsk na Bliski Wschód, by te wsparły walkę z ISIS.
Petru: Moment złożenia wniosku o odwołanie Macierewicza przez PO – niefortunny, ale poprzemy ten wniosek
– Będziemy głosować za [odwołaniem] Macierewicza, ale uważamy, że moment złożenia wniosku o wotum nieufności przez PO jest niefortunny. Można to było zrobić po szczycie NATO, w takich momentach, jak szczyt NATO, powinniśmy być razem. Bo chodzi o moment, a nie o to, czy odwołać szefa MON. Ja bym to zrobił po szczycie NATO (…) PO mogła nas wcześniej zapytać o zdanie – mówił dziś w Kontrwywiadzie RMF FM Ryszard Petru.
Duża lekcja do odrobienia
21 czerwca 2016
W swoich publikacjach wielokrotnie zastanawiałem się (i nie tylko ja), skąd się wzięło zwycięstwo wyborcze PiS-u i mniejszy, ale jednak, sukces drugiej partii populistycznej, Kukiz-15. Nasuwają się proste odpowiedzi: z nieudolności i wręcz lenistwa PO, z uśpienia społeczeństwa obywatelskiego…
Krzysztof Łoziński
Kolejna odpowiedź, którą obszernie omawiamy z Piotrem Rachtanem w „Raporcie Gęgaczy – o kłamstwach, manipulacjach i prawdziwych zamiarach środowiska PiS”, jest też w gruncie rzeczy prosta: propagandystom PiS udało się okłamać na wielką skalę sporą część społeczeństwa w sferze faktów gospodarczych, społecznych i politycznych. A więc: Polska jest „w ruinie”, „nie mamy przemysłu”, „Niemcy wykupują polską ziemię”, „bieda jest coraz większa”, itp. Są to rzeczywiście kłamstwa i rzeczywiście społeczeństwu te kłamstwa wmówiono. Prawdą jest też, że druga strona nie zrobiła nic, by wmawianie tych kłamstw uniemożliwić.
Ale to wszystko jest diagnoza zbyt prosta, zbyt powierzchowna. PiS nie wziął się z nikąd. Jest wytworem społeczeństwa, w którym żyjemy i dlatego warto zastanowić się nad stanem świadomości i emocji tego społeczeństwa.
Moim zdaniem, mamy przed sobą do odrobienia dużą lekcję, by odwrócić w powszechnej świadomości wiele bardzo złych emocji i kompletnie fałszywych pojęć w kwestiach podstawowych. Wiele z nich odziedziczyliśmy po czasach komuny i nic nie zrobiono, by je wyprostować, a w ostatnich latach te fałszywe poglądy i złe emocje zostały dodatkowo wzmocnione i cynicznie wykorzystane. Nie wiem, czy potrafię wymienić wszystkie takie zjawiska, bo to chyba temat do poważnych badań socjologicznych, ale spróbuję omówić choć parę przykładów.
Problem jest ważny, bo nawet jeśli PiS straci władzę, to podatność społeczeństwa na demagogię, na populizm, kultura zawiści, patriotyzm absurdalny, głębokie podziały i inne złe zjawiska będą istnieć nadal i, chcemy czy nie, będziemy musieli się z nimi zmierzyć.
Kultura zawiści – „zarabianie jest złe”
Jawnie i świadomie mało kto tak twierdzi, ale pośrednio uważa tak bardzo wielu. Mamy dwie osoby: Jasia i Anię. Jasio „ciężko pracuje” i zarabia mało. Ania wykonuje pracę biurową i zarabia dużo. W racjonalnym świecie należy uznać, że złe jest to, iż Jasio „ciężko pracując” zarabia mało. Ale zastanówmy się krytycznie nad tym, jak myśli wielu naszych rodaków. Najczęściej negatywne emocje, wręcz protesty, budzi to, że ktoś zarabia dużo. To Ania jest zła. Powszechne oburzenie wywołują informacje o tym, że ktoś dostał wysoką premię lub odprawę. Co gorsza, oburzenie wielu osób spowodowała na przykład informacja to tym, ile Tomasz Lis zarobił na swojej książce. Nikogo nie obchodzi, że książkę pisze się wiele miesięcy, że trzeba do tego nabyć sporą wiedzę, że przecież to jest wynagrodzenie za wykonaną pracę. Nie szkodzi, Tomas Lis, jak ta Ania, jest zły, bo zarobił dużo i nikt nie myśli, czy słusznie, czy zasłużył. Sam fakt wysokich zarobków jest godny potępienia.
Propaganda komunistyczna utrwaliła mit człowieka lepiej usytuowanego, jako „wyzyskiwacza”. Ten mit starannie hodowali zarówno prawicowi, jak i lewicowi populiści. Pamiętamy nagonki na menadżerów z najwyższej półki, od których wręcz oczekiwano, by zrzekali się wysokich honorariów, bo „nie wypada”, by ktoś zarabiał kilkadziesiąt, lub więcej, tysięcy. Skutek: Polska pozbywa się najlepszych fachowców na rzecz szarlatanów lub miernot, które podejmą się bez oporów kierowania wielkim projektem, pomimo że się na tym nie znają. Skutki wiadome. Rządzący wszystkich opcji realnie, nie mówię o obietnicach bez pokrycia, mało robią, by poprawić status najbiedniejszych, za to ochoczo i z poklaskiem tłumu, uchwalają „ustawę kominową”, by zaszkodzić najlepiej sytuowanym. A tłum się cieszy, choć „zwykłym ludziom” takie rozwiązanie nic nie daje, w niczym im życia nie poprawia. Co sprawia tę radość? Dokopanie „tym lepszym”.
Jednocześnie budowano etos „prostego człowieka”. To przy okazji część innego zagadnienia, o którym później. „Prosty człowiek”, jako postać pozytywna, powinien być biedny i żyć skromnie. Jeśli mieszka na wsi, powinien być rolnikiem, najlepiej małorolnym. Kiedy w pobliżu wsi, w której mieszkam, powstała farma przemysłowa na 4,5 tysiąca świń, miejscowi aktywiści PiS natychmiast ogłosili zamiar jej „zwalczenia”. W samorządowej kampanii wyborczej głosili, że będą wspierać małe gospodarstwa i są przeciwni farmom przemysłowym. Ktoś dwukrotnie próbował ową farmę podpalić. Słychać było opinie: „no bo na co komu 4,5 tysiąca świń?”. W mentalności tych ludzi „prawdziwy Polak” powinien być biedny, oczywiście ich samych to nie dotyczy. Takie poglądy głoszą często ludzie, którzy wcale biedni nie są. Biedni mają być inni, bo to przecież nie chodzi o to, bym ja miał, tylko o to, by inny nie miał.
Gdy chce się kogoś zdyskredytować, to najlepiej jest ogłosić, że dużo zarabia i to do wielu ludzi trafia. A więc „pokaż lekarzu, co masz w garażu”, „ten to się dorobił”, „taka pielęgniarka to zawsze sobie dorobi na boku”… Kiedy po zaledwie miesiącu istnienia KOD-u pojechałem do lekarza do Ełku ze znaczkiem KOD w klapie, usłyszałem, że pan doktor „nie lubi KOD-owców”. A dlaczego? „Bo ten Kijowski, to zobacz pan, jaką ma drogą kurtkę!”. Zapytałem: – No to co? „Panie, jak go stać na taką kurtkę, to źle nie ma”. A w mentalności pana doktora, jak „źle nie ma”, to złym człowiekiem jest.
Dla mnie takie argumenty są absurdalne. Tak absurdalne, że aż trudno uwierzyć, ale niestety bardzo wielu naszych rodaków takimi kategoriami myśli. Tymczasem dążenie do tego, by jak najwięcej zarabiać jest jednym z głównych motorów gospodarki. Ludzie pracują po to, aby zarabiać, kształcą się po to, by zarabiać więcej. Dobrobyt bierze się z pracy. A w naszym kraju człowiek, który doszedł dzięki pracy i wykształceniu do lepszego statusu, przez wielu traktowany jest jako podejrzany. „Z uczciwej pracy to on takiej bryki nie kupił” – mówi mi właściciel warsztatu samochodowego, jeden z najbogatszych ludzi w gminie, zwolennik PiS (zresztą właściciel znacznie lepszej „bryki”).
Zwróćmy uwagę, jakimi argumentami, czy też obelgami i pomówieniami, propaganda PiS zareagowała na powstanie KOD. A więc „złodzieje”, „w futrach z norek”, „dostali kasę od Sorosa”, „oderwani od koryta”. To są wszystko odwołania do kultury zawiści, do złych emocji. Nie ma argumentów, jest natomiast: patrzcie, są bogatsi od was. Jak minister Radziwiłł zareagował na strajk pielęgniarek? Nakłamał, że zarabiają od 5 do 9 tysięcy.
Ta gra na najniższych instynktach objawia się nawet w programie gospodarczym PiS. Skąd się bierze wrogość do sklepów wielkopowierzchniowych? Przecież zwalczanie w jakiejkolwiek branży najlepiej prosperujących przedsiębiorstw, by chronić te, które prosperują najgorzej, jest ekonomicznym absurdem. Ale tu nie o to chodzi. To jest stare bolszewickie hasło „grab zagrabione”. Bo przecież, jeśli jakaś firma osiągnęła rynkowy sukces, to na pewno nieuczciwie. To znów to samo, jak ktoś ma, to musi być złodziej. Zły jest już tylko z tytułu odniesionego sukcesu. To jest nieświadome przedłużenie kultury zawiści i oczywiście cyniczna gra na najniższych instynktach. I aby nie było, że taka mentalność dotyczy tylko PiS-u. Moja znajoma, całkiem fajna dziewczyna, feministka, wegetarianka, całkiem nie PiS-owska, nie kupuje jogurtów Danon, „bo to koncern”. Myśli dokładnie tą samą kulturą zawiści i nawet o tym nie wie. Powszechne, nie tylko wśród elektoratu PiS, jest przekonanie, że supermarkety i banki nie płacą podatków, choć akurat te podmioty należą do grupy największych płatników podatków CIT i VAT. Oczywiście ludzie, którzy w to wierzą, nie sprawdzali, jak jest naprawdę, ale ochoczo uwierzyli w bajkę pasująca do ich kultury zawiści.
Nie będzie trwałej i bezpiecznej demokracji, dokąd nie pokona się kultury zawiści. Demokracja nie daje się pogodzić z podziałem społeczeństwa na klasy wrogości i z mentalnością „kto się wyróżnia, tego do parteru”.
„Bij wykształciucha” i sztandar z głupoty
Bardzo niepokojący jest, i bardzo powszechny w naszym społeczeństwie, brak szacunku do wiedzy i wykształcenia, a nawet chełpienie się brakiem wykształcenia. Wszystkie autorytarne reżimy w pierwszej kolejności zwalczały inteligencję. W hitlerowskich Niemczech inteligencja nazywana była „wrzodem na zdrowym ciele narodu”. W maoistowskich Chinach nosiła miano „dziewiątej śmierdzącej kategorii”. Nazista Alfred Jodl mawiał: „Gdy słyszę słowo kultura, sięgam po rewolwer”. Mao Zedong powiedział: „Cesarz Ts’in zakopał w ziemi żywcem 450 uczonych. My zakopaliśmy 45 tysięcy. Czyż nie jesteśmy sto razy lepsi?”
U nas oczywiście nie ta skala, przynajmniej na razie, ale niepokojące określenia już padały: „łże-elity”, „lumpen-inteligenci”, „wykształciuchy”, „nieprawdziwy hrabia”… Ćwok i prymityw zawsze nie lubił inteligenta z prostego powodu: czuł się przy nim gorszy. Teraz jednak dostał paliwo do nienawiści. Z góry płynie antyinteligencka retoryka, a jednocześnie pompowanie miernoty, a nawet żula, ideologią. A więc miernota, czy nawet menel, nie jest już tym, czym był do tej pory: osobnikiem lekceważonym, niedocenionym. Jest już „patriotą”, jest już „kimś”. Żul jest już „narodowcem”, ma wytatuowaną kotwicę Polski Walczącej (z którą nie ma nic wspólnego), na koszulce orła w koronie (albo jakiś faszystowski symbol, co mu tam, on sprzeczności nie widzi) i słyszy obietnice, że będzie „obroną terytorialną”, dostanie broń, będzie bił Żyda i „wykształciucha”. No bo przecież ten „wykształciuch” ma „SB-cką emeryturę”, został „oderwany od koryta” i utracił „przywileje”.
To nie żarty, dorobiliśmy się „patriotów”, którzy w „patriotycznym” zapale gotowi są bić najbardziej zasłużonych dla Polski ludzi, całą elitę intelektualną, bo wmówiono im skutecznie, że to „komuniści i złodzieje”.
Podobnie jak wszystkie autorytarne reżimy, polska skrajna prawica od lat zwalcza wszelkie autorytety i ludzi wykształconych. Szymborska to „komunistka”, Brzeziński „fałszywy profesor”, Kuroń, Mazowiecki, Bartoszewski to „Żydzi” (nie ma znaczenia, że to nieprawda), Miłosz „komunista”, Wałęsa „Bolek”, Kijowski to „alimenciarz”, i tak można dalej. Do tego przykład płynący z góry: skoro poseł Suski (z zawodu fryzjer), minister Ziobro (z trudem magister), Beata Szydło (magister etnografii) i inni podobni, mogą poniżać i bezkarnie obrażać profesorów prawa, dyrektorów teatrów, aktorów, literatów, to czemu ma tego samego nie robić Ziętek Kapusta (menel, o przepraszam, „narodowiec”).
Ale jest jeszcze znacznie starsze zjawisko, które nazywam sztandarem z głupoty. Jest to dosyć rozpowszechniona kokieteria brakiem wiedzy lub wykształcenia. Nasi rodacy potrafią bez żenady oświadczyć: „ja to matematyki nigdy się nie mogłem nauczyć” albo: „na maturze dostałem ściągę”. W kręgach wykształconych ludzi Zachodu taki tekst budzi zakłopotanie, żenadę. Jest czymś niestosownym, bo nieuctwo i głupota, w ich pojęciu, to cechy wstydliwe. Tymczasem nasi rodacy mają całą gamę usprawiedliwień dla nieuctwa. Wśród ludzi z mojego pokolenia nader często słyszymy, że nie mogli poznać świata, nauczyć się języków, nawet obsługi komputera, „bo żyli w PRL”. Przepraszam, a gdzie ja żyłem? Na Marsie? To nieprawda, że z PRL nie można było wyjechać. Gierek dawał paszporty niemal wszystkim. Nawet za Jaruzelskiego nie było z tym większego kłopotu. A nawet jeśli, to od tamtej pory minęło 27 lat. Wam się proszę państwa zwyczajnie nie chciało. A co ma komputer i Internet do PRL? Przecież pierwsze komputery osobiste oraz Internet zaczęły się pojawiać w powszechnym użyciu dopiero pod koniec lat 80. Od tamtej pory było 30 lat czasu, by się tego nauczyć.
Jest mi wstyd, gdy w zagranicznej telewizji śmieją się, że prezes rządzącej partii nie ma konta w banku, prawa jazdy, nie umie pisać na klawiaturze i nawet telewizję ogląda na kanale, który „ktoś mu nastawił” i tam leci francuska prognoza pogody. Ale jest mi także wstyd, gdy moja żona w egipskim hotelu wymieniana jest przez obsługę jako „Polka, która mówi po angielsku” (bo reszta towarzystwa nie mówi), albo gdy polska turystka na pytanie: „where are you from?”, odpowiada: Mariola! Jest mi wstyd, gdy polski polityk nie mówi ani słowa po angielsku, podczas gdy już nawet w Afryce nie dostałby z tego powodu posady kelnera. Nie chodzi o to, by mówić biegle, jak anglista. Ale żeby nic?
Zobaczmy, co w ostatnich latach stało się z polską szkołą. Na trzy lekcje religii przypada jedna lekcja fizyki, chemii, geografii, historii. Szkolne korytarze (może nie wszędzie, ale w wielu szkołach) zawalone są wydawnictwami Frondy, jakimiś broszurami o szatanach, egzorcyzmach i innych bzdurach. Czemu się dziwić, że tylu ludzi, także młodych, kupuje brednie o sztucznej mgle, podpalaniu samolotu helem, itp. Skąd oni mają wiedzieć, co to jest punkt rosy i że hel jest gazem niepalnym? Wchodzę do kościoła w Ełku, a tam w przedsionku plakat o kontroli rodzicielskiej Internetu straszący tekstem: „wirusy, robaki, obcy!”, a wokół tego tekstu rysunki jakiś maszkaronów. Ale cała szkoła parami idzie na mszę za „żołnierzy wyklętych”.
W większości polskich szkół zlikwidowano pracownie. Dzieci uczą się fizyki, chemii, biologii nie widząc zjawisk. To jak nauka pływania na sucho, bez wody. Obniżenie poziomu nauczania matematyki i przedmiotów przyrodniczych rzutuje na całe rozumienie świata, także gospodarki i polityki. Młodzież staje się bardziej podatna na teorie spiskowe i różne bzdury, jak „bomba mezonowa” w Dubnej robiona przez GRU na oczach młodego Petru, czy modna ostatnio „broń elektromagnetyczna”. Zajęło mi trochę czasu, by dowiedzieć się, o co chodzi z tą „bronią”. Ponoć wrogie siły „wysyłają na kogoś promienie elektromagnetyczne” i za ich pomocą mieszają mu w głowie wszczepiając obce poglądy. Mój rozmówca nie wiedział nawet, że „promienie elektromagnetyczne” to po prostu światło, promieniowanie cieplne, radiowe, rentgenowskie… Skąd miał wiedzieć? Z broszurek Frondy?
Patriotyzm absurdalny
Całe dorosłe życie, począwszy od 1968 roku, poświęciłem walce o wolną i demokratyczną Polskę. Działałem w marcu 1968, współpracowałem z KOR-em, uczestniczyłem w strajkach sierpnia 1980, w Solidarności, w podziemiu Solidarności. Siedziałem w więzieniu, sąd w wolnej Polsce podczas sprawy odszkodowawczej doliczył się w moim życiu 110 takich incydentów, jak zatrzymania, przeszukania i inne. No i co? Podczas demonstracji KOD w Olsztynie dowiedziałem się od narodowca, że mam „SB-cką emeryturę”, „straciłem koryto” i „dostałem kasę od Żyda Sorosa”. Innym razem, od członka partii rządzącej dowiedziałem się, że on by „tych wszystkich z marca 68 rozstrzelał”. Dlaczego? „Bo to byli komuniści”, co usłyszał w telewizji od Macierewicza (komuniści dla odmiany twierdzili, że to „syjoniści”). Nawiasem mówiąc, w marcu 1968 roku Macierewicz podpisał się pod listem otwartym do Sejmu, pod którym podpis od niego zebrałem na dziedzińcu UW akurat ja. Mam kopię tego listu z podpisem Macierewicza do dziś.
Oto on:
Nie chodzi mi o to, by się żalić, chodzi o przykład, o zjawisko, bo wielu ludzi z mojego pokolenia, o podobnych życiorysach, zostało podobnie potraktowanych. Oto stoi przede mną wygolony na łyso młody osobnik, ze znakiem Polski Walczącej na kurtce i napisem „Miasto 44” i mówi to wszystko do człowieka, którego matka i jej ojciec w Powstaniu 44 roku walczyli, z którego rodziny cztery osoby w tym powstaniu zginęły (siostra matki z mężem i dwoma synami), którego dziadek dowodził jedną z powstańczych formacji, a po wojnie spędził 9 lat w bierutowskim więzieniu za AK i powstanie.
Pojawiła się w naszym kraju nowa ideologia – patriotyzm absurdalny. Ludzie, którzy z walką o wolną Polskę nie mają nic wspólnego, oskarżają o niemal zdradę, o komunizm, o SB, Targowicę, tych, dzięki którym mogą bezkarnie takie bzdury wygadywać. Mało tego, atakują nas zawłaszczając naszą historię i nasze symbole, głosząc przy tym ideologię skrajnej prawicy, która z tą historią i z tymi symbolami jest skrajnie sprzeczna. Ten młody człowiek nie wie, że to dzięki nam mówią mu na policji na Pan, a nie przepuszczają przez „ścieżkę zdrowia” i dopiero po godzinie bicia i kopania pytają o nazwisko. Tego „patrioty” nikt nie bił. To jemu wmówiono, że jako „patriota” ma bić innych.
A przykład idzie z góry. Ci młodzi narodowcy sami tego nie wymyślili. Szef partii rządzącej, mówi o ludziach wywodzących się z Solidarności lat 80–81 i podziemia „komuniści i złodzieje”, a transmituje to telewizja. Szef dzisiejszej Solidarności (którego udziału w podziemiu jakoś nie pamiętam), PiS-owski harcownik, twierdzi, że nie mam prawa używać sztandaru Solidarności i opaski Solidarności, nawiasem mówiąc – mojej prawdziwej opaski strajkowej z tamtego czasu. Bohaterem za to jest dla niego Prezes, który wówczas nie miał odwagi nawet się do Solidarności zapisać, a zza szafy u mamy wypełzł dopiero po 6 latach od wprowadzenia stanu wojennego, gdy Solidarność działała już jawnie (choć jeszcze nie legalnie).
Tenże Prezes głosi w telewizji, że nawet nie powinienem mieć prawa używania polskiej flagi i polskiego godła. Mam taki mały proporczyk, który alpiniści zakładają na czekan i pozują z nim do zdjęć na zdobytych szczytach. Wiele razy miałem ten proporczyk nad głową na szczytach Himalajów, Hindukuszu i innych dużych gór, a teraz słyszę, że nie mam prawa do polskiej flagi, od faceta, który nie umie bez pomocy wejść na stołek. Co ciekawe ten sam prezes nie odmawia prawa do polskiej flagi facetom pozdrawiającym się gestem Heil Hitler, urządzającym marsze z pochodniami i palącym wozy transmisyjne telewizji. Widać oni są „patrioci”, ja nie. A czemu nie? Bo jakoś nie mogę sobie przypomnieć wzniosłych czynów bojowych prezesa. Rzeczywiście, nie wiem, co przez 6 lat robił u mamy za szafą.
Tutsi i Hutu
Społeczeństwo polskie jest dziś podzielone na dwa wrogie obozy, podzielone już nie poglądami, lecz nienawiścią. Niczym Tutsi i Hutu w Rwandzie. Pamiętamy, czym to się skończyło. Zwolennicy PiS-u i zwolennicy KOD-u czytają inne gazety, oglądają inne stacje telewizyjne. W wiadomościach dla jednych i drugich są zupełnie inne treści. Nawet władze państwowe i samorządowe podają zupełnie inne informacje, w zależność, kto w nich rządzi. Uczestnicy marszu KOD 4 czerwca zajmowali powierzchnię całego Placu Konstytucji i ulicy Marszałkowskiej aż do ronda przy Alejach Jerozolimskich (co widać na zdjęciu). Miasto mówi, że było 50 tysięcy, policja – że 10.
Polacy nawet w stanie wojennym nie byli tak podzieleni. I co najgorsze, nie ma dyskusji, nie ma argumentów. Jest wrogość i obelgi. I ta wrogość jest ciągle podsycana, napuszczana z góry przez rządzących. Niektórzy tak się wczuli w misję szczucia nienawiścią, że rezygnują przy tym z elementarnej godności. Pan prezydent Andrzej Duda nie reaguje na antysemickie obelgi wobec jego żony, jej ojca i krewnego (bo dostał nagrodę poetycką, której PiS nie lubi).
Ten podział, ta skumulowana nienawiść, jest zjawiskiem bardzo niebezpiecznym. To jest taka ukryta sprężyna agresji, która może w każdej chwili wystrzelić. I mam niestety wrażenie, że niektórzy chcą, by wystrzeliła.
To jest jeden z największych problemów, przed jakim stoimy. Jeśli ta kumulacja agresji nie zostanie rozładowana, to prędzej, czy później, doprowadzi do bardzo złych rzeczy.
Uważam, że mimo wszystko trzeba podejmować próby rozmowy z ludźmi inaczej niż my myślącymi. Trzeba tłumaczyć, że nie jesteśmy komunistami, złodziejami, nie straciliśmy „koryta”. Oczywiście, łatwiej jest wzruszyć ramionami lub pukać się w czoło, ale tym niczego się nie załatwia. Z tymi narodowcami w Olsztynie, o których tu pisałem, po manifestacji zaczęliśmy rozmawiać. Początkowo byli bardzo agresywni, ale później zaczęli mięknąć. Coś w tych chłopakach zaczęło świtać, że chyba nie jest tak, jak dotąd uważali, że w ich obrazie przeciwnika coś nie gra.
Mamy przed sobą wielką lekcję do odrobienia. Wielką pracę informacyjną, edukacyjną. Bez tego sama zmiana obozu rządzącego na inny niewiele załatwi (albo i nic), bo bez tej pracy za jakiś czas pojawi się kolejny polityk, albo i ten sam, z identycznym zestawem pomysłów i znowu zyska szeroki posłuch.
W swojej publicystyce od lat tłumaczę, że budowa demokracji i społeczeństwa obywatelskiego to proces na dziesięciolecia, albo i dłużej. I nigdy nie można uznać, że już jest cacy, już jest dobrze. Jak widzimy, nawet w krajach, w których demokracja trwa znacznie dłużej, pojawiają się politycznie niebezpieczni wariaci. To nie tylko polska specjalność.
Polska tak samo podzielona. Jak czytać sondaże
Nie jest prawdą, że ostatnie wybory w 2015 r. i kolejne wyniki sondaży, w których PiS wypada dobrze, są dowodem na to, że Polacy masowo odrzucili III RP (Rys. HANNA PYRZYŃSKA)
Od polityków PiS i publicystów IV RP wciąż słyszymy następujące tezy: protesty KOD nic nie znaczą, notowania PiS w sondażach rosną. Nowoczesna i PO razem wzięte – w zależności od tego, która firma przeprowadzała sondaż – albo mają zbliżony wynik do PiS, albo o wiele gorszy od partii rządzącej. Najchętniej powołują się na ostatni, czerwcowy sondaż TNS, wedle którego PiS ma 40 proc. poparcia, PO – 17 proc., a Nowoczesna – 9 proc.
I ulubiona teza obozu IV RP: Polacy w wyborach parlamentarnych i prezydenckich 2015 r. przebudzili się, ostatecznie masowo odrzucili zgniłą III RP i wybrali IV RP.
Prawica: III RP zaorana
– To jest właśnie to, czego zadowoleni z siebie wielkomiejscy publicyści i politycy nie rozumieją. Wolą zamykać oczy i krzyczeć. Dlatego będą kroczyć od porażki do porażki, coraz głośniej wołając, że racja moralna jest po ich stronie, i coraz srożej wygrażając tym, którzy temu amokowi nie chcą ulegać – triumfował w Wirtualnej Polsce Paweł Lisicki, redaktor naczelny „Do Rzeczy”, komentując ostatni sondaż TNS. Prorokował, że notowania PiS urosną do takiego poziomu, by zyskać większość konstytucyjną.
„Na nic manifestacje KOD-u, na nic donoszenie na rząd do unijnych instytucji. Polacy nie dają nabierać się >>obrońcom demokracji<<” – czytamy w portalu Niezalezna.pl.
Wcześniej już wygrana w wyborach natchnęła publicystów IV RP do wygłaszania radykalnych tez. „Już nie ma III RP. Tworzy się IV RP, ale nawet jeśli PiS straci władzę, to już nie będzie powrotu do poprzedniej formy. Nowy anty-PiS raczej stworzy wersję piątą” – Piotr Gursztyn w „Do Rzeczy”.
„W wyborach głosowano za zaoraniem III RP, a nie za reanimowaniem jej. To wówczas odrzucono i zakwestionowano dotychczasowy model państwa, z jego kwintesencją, jaką było osiem lat rządów PO-PSL” – napisał Wojciech Mucha w „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Te publicystyczne diagnozy mają niewiele wspólnego z realiami. Żadne dramatyczne zmiany nie nastąpiły w wyniku ostatnich wyborów. Bo w rzeczywistości Polska od 10 lat – mówiąc w pewnym uproszczeniu – jest podzielona na dwa, wciąż bardzo silne, równoważące się obozy: obóz III RP i obóz IV RP. Jednocześnie jest grupa wyborców w okolicach od 500 tys. do miliona obywateli, o których toczy się walka, by w ogóle zagłosowali i by zagłosowali właśnie na konkretną partię.
Nie jest prawdą, że ostatnie wybory 2015 r. i kolejne wyniki sondaży, w których PiS wypada dobrze, są dowodem na to, że Polacy masowo odrzucili III RP.
5 mln głosów dla PiS i jego satelitów
Obóz PiS i pokrewnych ideowo polityków to od 2005 r. bardzo silna i dość wierna grupa. Wystarczy przeanalizować wyniki wyborów w ciągu ostatnich 10 lat i spojrzeć, ilu wyborców w liczbach bezwzględnych popierało ideę IV RP.
W Polsce jest ok. 30 mln uprawnionych do głosowania, w głosowaniu bierze udział ok. 15 mln.
W 2005 r. PiS, Samoobrona i LPR zebrały w sumie 5,3 mln głosów.
W 2007 r. PiS skonsumował elektorat swoich byłych koalicjantów i miał poparcie 5,1 mln głosów. Jeśli dodamy do tego 600 tys. głosów oddane na osłabione LPR i Samoobronę, to mamy już 5,7 mln głosów. Potężna armia.
Ale wówczas Platforma Obywatelska wygrała, bo PiS zmobilizował tak wielu obywateli przeciwko sobie, że PO zyskała rekordową liczbę 6,7 mln wyborców.
W 2011 r. PiS miał 4,3 mln głosów, partia Pawła Kowala PJN – 300 tys. głosów. Rozłam po tej stronie sceny politycznej na pewno osłabił i odciągnął wyborców centroprawicowych od Jarosława Kaczyńskiego.
PO w 2011 r. też miała gorszy wynik niż cztery lata wcześniej, ale lepszy niż PiS – 5,6 mln głosów.
Przytaczam te liczby z prostego powodu: aby pokazać, że szeroko rozumiany antyestablishmentowy obóz wokół PiS zawsze mógł liczyć na blisko 5 mln wyborców. W ostatnich wyborach parlamentarnych Jarosław Kaczyński dostał dodatkową premię za zjednoczenie pod swoimi skrzydłami i prawicy socjalnej, i umiarkowanej prawicy konserwatywno-liberalnej. Poza tym za to, że Platforma zużyła się w rządzeniu przez osiem lat i naturalną tego konsekwencją było poszukiwanie alternatywy. Na jej niekorzyść zadziałały przegrane wybory prezydenckie, które są prognostykiem i czymś w rodzaju prawyborów. No i jeszcze lewica nie zdołała przekroczyć 8-proc. progu.
Formacja Kaczyńskiego zyskała więc 5,7 mln głosów i zdolność do samodzielnych rządów. Co i tak nie jest jakimś oszałamiającym wynikiem, bo to o milion mniej niż w szczytowym momencie – czyli w 2007 r. – miała Platforma Obywatelska.
Bardzo upraszczając rezultat z 2015 r., można by powiedzieć tak: obóz IV RP ma nieznaczną przewagę nad obozem III RP. Tyle że ten pierwszy był zjednoczony, a drugi – nie. A jedność zawsze daje w wyborach dużą premię.
To samo pokazały też ostatnie wybory prezydenckie: Andrzej Duda – 8,6 mln głosów,
Bronisław Komorowski – 8,1 mln głosów. Cztery lata wcześniej Komorowski miał 8,9 mln, Jarosław Kaczyński 7,9 mln głosów.
Przez te lata ani jedna, ani druga strona nie zyskała miażdżącej i trwałej przewagi nad przeciwnikiem. I piłka wciąż jest w grze.
Stały poziom poparcia dla PiS w sondażach
W sondażach trzeba obserwować kilkumiesięczny trend i nie przywiązywać się do jednostkowych wyników. A trend pokazuje, że PiS utrzymuje się wciąż na tym samym poziomie poparcia. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
Zdarzało się już, że zaraz po swoim zwycięstwie partia rządząca nawet zyskiwała w sondażach. Weźmy rok 2007.
W sondażu PBS dla „Gazety Wyborczej” z maja 2008 r. PO popierało 56 proc. wyborców! A w wyborach wynik Platformy wyniósł tylko 41 proc. W przypadku PiS mamy dziś notowania na poziomie wyborczym, w wyborach partia Kaczyńskiego miała niecałe 38 proc. głosów i w sondażach nadal jest podobnie. Można się nawet dziwić, dlaczego po wprowadzeniu tak atrakcyjnego dla obywateli programu jak 500 plus PiS nie zyskał jakiejś premii jak PO w 2007 r. Być może jest to efekt chaosu wywołanego przez PiS wokół Trybunału Konstytucyjnego, który niweluje zachwyt z powodu rozdawania obywatelom gotówki.
Oczywiście nie zawsze było tak, że partia rządząca utrzymywała wysokie notowania w sondażach pół roku po wyborach. Cztery lata temu PO zjechała w sondażach dramatycznie: między listopadem 2011 r. a majem 2012 r. z 41 proc. do 28 proc. Powodów było sporo, m.in. protest przeciwko ACTA oraz zapowiedź podwyższenia wieku emerytalnego, co było niepopularną, ale słuszną decyzją. Potem PO mozolnie jeszcze broniła swojej pierwszej pozycji w kolejnych wyborach, ale dobiły ją podsłuchane rozmowy, które PiS skutecznie wykorzystał.
Blade wyniki prezydenta Dudy, dobre KOD
Prawicowi publicyści cieszą się też z wyników badań zaufania do prezydenta Andrzeja Dudy – CBOS daje mu ostatnio 55 proc. dobrych not. Tymczasem w marcu zeszłego roku aż 73 proc. badanych oceniało dobrze prezydenturę Komorowskiego. Co nie uratowało tego polityka przed porażką. Aleksander Kwaśniewski też miał o niebo lepsze wyniki popularności, także sięgające ponad 70 proc. Duda na tym tle wypada blado.
Z kolei ocena notowań opozycji też nie jest prosta. Ze wspomnianego majowego sondażu TNS wynika, że PO i Nowoczesna razem wzięte mogą liczyć tylko na 26 proc. Z innych sondaży wynika, że uzyskują razem wynik zbliżony do PiS.
Ale są też inne sondaże, które biorą pod uwagę Komitet Obrony Demokracji.
W lutowym sondażu CBOS działania KOD poparło 46 proc. badanych, a działania Prawa i Sprawiedliwości – 42 proc. A z majowego sondażu TNS dla „Gazety Wyborczej” wynika, że gdyby do wyborów przystąpiła koalicja Komitetu Obrony Demokracji oraz Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej, PSL i lewicy, wówczas taka lista mogłaby liczyć na poparcie wyższe niż PiS.
***
Wniosek z tych wszystkich badań jest oczywisty: podział polskiego społeczeństwa na dwie zbliżone do siebie wielkością grupy jest wciąż aktualny, PiS nie zyskuje przewagi, utrzymuje swój elektorat, ale też mobilizuje ludzi przeciwko sobie, którzy liczą na powstanie szerokiej antypisowskiej koalicji. I taka koalicja ma jak najbardziej szanse na pokonanie partii Kaczyńskiego, o ile powstanie. Jeśli nie, to rzeczywiście PiS będzie miał szansę na kolejną wygraną.
Wyrok za zaniedbania popełnione przez Biuro Ochrony Rządu przy ochronie wizyt premiera i prezydenta w Smoleńsku w 2010 r. jest znamienny – i to nie tylko dlatego, że skazany został tak wysokiej rangi funkcjonariusz służb (ówczesny zastępca szefa BOR w stopniu generała).
Jako że proces był w dużej części tajny, pozostaje tylko wierzyć, że sąd obiektywnie rozpatrzył sprawę (w tym zwłaszcza ekspertyzy biegłych) i gen. Paweł Bielawny rzeczywiście nie dopilnował wszystkich procedur przewidzianych w jego firmie przy organizacji państwowych wizyt.
Niewykluczone jednak, że wymierzając karę w zawieszeniu, sąd wziął także pod uwagę mocno, by tak rzec, władczy stosunek, jaki wobec oficerów BOR (i wojskowych pilotów, obsługujących loty państwowe) miał ówczesny prezydent i jego otoczenie (dość przypomnieć ruganie i publiczne obrażanie mjr. Grzegorza Pietruczuka, pilota, który odważył się sprzeciwić absurdalnemu poleceniu Lecha Kaczyńskiego podczas wyprawy do Gruzji w sierpniu 2008 r.).
Co jednak wymowne, sąd w uzasadnieniu uznał, że nie ma żadnych dowodów uzasadniających hipotezę, jakoby 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem doszło do zamachu przy użyciu materiałów wybuchowych. Podczas procesu potwierdzono m.in., że 10 kwietnia 2010 r. samolot prezydencki przed startem został dokładnie pod tym kątem sprawdzony.
Sąd podkreślił ponadto, że zaniedbania BOR nie przyczyniły się do katastrofy. Znaczący jest wreszcie ten fragment uzasadnienia wyroku, w którym zwraca uwagę, że BOR nie miał wpływu na zachowania pilotów i kontrolerów. Można więc sądzić, że funkcjonariusze nie mogli też przeciwdziałać ewentualnym zachowaniom innych osób podczas samego lotu w stosunku do pilotów właśnie…
Jest wreszcie jeszcze jedna charakterystyczna okoliczność: komentarz Jarosława Kaczyńskiego na wieść o werdykcie. Prezes PiS miał rzucić tylko: „Mam nadzieję, że będzie więcej wyroków”. Faktycznie, lista oskarżonych sugerowana przez niego – a także przez Antoniego Macierewicza i jego wyznawców – jest baaaardzo długa.
I tak się jakoś składa, że Kaczyński podzielił się swoim marzeniem, wychodząc ze spotkania specjalnego zespołu prokuratorów, który do ponownego zbadania tragedii 10 kwietnia 2010 powołał niedawno minister sprawiedliwości/Prokurator Generalny. Na razie śledczy Zbigniewa Ziobry nalegają na ekshumację wszystkich ofiar – nawet jeśli sprzeciwiają się temu ich rodziny. Akurat Jarosław Kaczyński w przypadku swojego brata nie ma żadnych obiekcji…
„Krew przelana za ojczyznę jest cenna bez względu na to, z jakich żył pochodzi”. O kim mówi Macierewicz?
2. Macierewicz nie zgadza się na – jak mówi – „selekcję bohaterów”
3. „Krew przelana za ojczyznę jest cenna” – skomentował szef MON
Prezydent Poznania zdecydował, że podczas obchodów Czerwca ’56 nie będą odczytywane nazwiska ofiar katastrofy smoleńskiej. Jacek Jaśkowiak zwrócił się też do wojska o asystę w czasie uroczystości. Antoni Macierewicz odpowiedział mu, że „Wojsko Polskie i minister obrony narodowej nie będzie selekcjonował polskich bohaterów na tych, którzy się komuś podobają i tych, którzy się komuś nie podobają.Krew przelana za ojczyznę jest cenna bez względu na to, z jakich żył pochodzi”. MON zapowiedział asystę z apelem pamięci.
Dowiedz się więcej:
Czym jest „apel smoleński”?
To przywołanie ofiar tragedii smoleńskiej w każdym apelu pamięci, przy udziale kompanii honorowej. Apel pamięci przeprowadza się z okazji świąt państwowych i wojskowych oraz rocznic historycznych wydarzeń – w jego treści przywoływane są osoby związane z wydarzeniem historycznym, które poległy w boju.
Dlaczego prezydent Poznania nie chce apelu smoleńskiego na obchodach Czerwca ’56?
Jacek Jaśkowiak tłumaczył, że plany MON krytykowała grupa kombatantów Poznańskiego Czerwca i część radnych. Oburzenie wyrazili też mieszkańcy. – Czym innym są polegli w Czerwcu ’56, te 58 osób, które wtedy zginęły w walce o wolność i demokrację, a czym innym jest katastrofa lotnicza, która nie miała precedensu w historii Polski, ale to była katastrofa – wyjaśniał. Prezydent oficjalnie wystąpił do szefa MON o odstąpienie od wspomnienia ofiar katastrofy smoleńskiej. Wystąpił też o asystę wojska do dowódcy Garnizonu Poznań.
Kiedy odbędą się obchody Czerwca ’56?
Główne uroczystości upamiętniające Poznański Czerwiec 1956 r. odbędą się 28 czerwca. W obchodach planowana jest obecność prezydentów Polski i Węgier. Uroczystościom ma towarzyszyć wojskowa asysta honorowa.
Co wydarzyło się w Czerwcu ’56?
60 lat temu, 28 czerwca 1956 r., poznańscy robotnicy Zakładów Cegielskiego (wówczas Zakładów im. Stalina) podjęli strajk generalny i zorganizowali demonstrację uliczną, krwawo stłumioną przez milicję i wojsko. Następstwem robotniczego wystąpienia stały się dwudniowe starcia na ulicach miasta. Według badań IPN w starciach zginęło co najmniej 58 osób, a kilkaset zostało rannych.
Euro 2016. Ukraina – Polska 0:1. Lewandowski: Nie rozmawiajmy o skuteczności
Spodziewanie, czy niespodziewanie trudny mecz?
Robert Lewandowski: Jak najbardziej spodziewanie. Ten, kto się nie spodziewał musi się jeszcze trochę o piłce dowiedzieć. Wiedzieliśmy, że Ukraina to dobra drużyna, z ciekawymi zawodnikami. Ich poprzednie przegrane mecze wyglądały podobnie do tego z nami. Dla nas najważniejsze było postawić kropkę nad „i”, co nam się udało i cieszymy się teraz z awansu.
Ukraińcy zaskoczyli was czymś szczególnym?
Wiadomo było, że nie mają nic do stracenia, że grają na luzie. W drugiej połowie, już po strzeleniu bramki, wiedzieliśmy, że musimy się cofnąć do defensywy. Może nawet za bardzo im odpuściliśmy i już nie stworzyliśmy żadnej klarownej sytuacji do zdobycia gola. Atakowaliśmy zbyt małą liczbą zawodników. Może jednak też gdzieś z tyłu głowy mieliśmy to, że warto oszczędzać siły na sobotę.
Jak pan wytłumaczy tę sytuację z trzeciej minuty, gdy nie trafił pan będąc sam na sam z bramkarzem?
Chciałem trafić w prawy górny róg, ale przestrzeliłem. To była moja pierwsza sytuacja, szkoda że miałem tylko tę. W tych pierwszych minutach dobrze rozpoczęliśmy, mieliśmy okazje, graliśmy ofensywnie, ale później zbytnio oddaliśmy pole i inicjatywę. Ciężko nam było utrzymać się przy piłce, gdybyśmy dłużej byli w jej posiadaniu pewnie umielibyśmy stworzyć więcej okazji. A tak my musieliśmy ganiać za piłką.
Czuje się pan już nieco sfrustrowany? Wszyscy zaczęli już liczyć panu kolejne minuty bez gola. Narzekać na skuteczność.
Skuteczność… Na razie trzeba mówić o dochodzeniu do sytuacji, a nie o skuteczności. Jak mam zdobywać gole, skoro w trzech meczach miałem tak naprawdę jedną dobrą sytuację? Z jednej strony szkoda, że nie mam klarownych okazji, ale z drugiej cieszy jednak, że koledzy mają. Czasem trzeba się zastanowić co jest ważniejsze. A zawsze najważniejsze będzie dobro drużyny. Dla mnie jako kapitana najważniejsze jest dobro drużyny. W eliminacjach mieliśmy sporo okazji, wpadałby bramki, ale turniej to jednak zupełnie inna ranga.
Cieszy dobra gra w obronie. Nie straciliście w trzecim meczu żadnego gola.
To jest pozytyw. Do tego zdobyliśmy siedem punktów, więcej niż na wszystkich poprzednich Euro razem wziętych. Te spotkanie nie należało może do najlepszych w naszym wykonaniu, ale teraz liczy się już tylko sobotni mecz ze Szwajcarią. Nasza konsekwencja i nasze siły rzucimy na to spotkanie i będziemy chcieli zagrać najlepszy mecz. To zespół notowany wyżej od nas, na pewno to oni będą faworytem. Osobą, która kreuje ich grę jest Granit Xhaka , ale mają więcej dobrych zawodników. Na pewno mają też jednak słabe punkty i czuję, że będziemy w stanie je wykorzystać.
Szwajcarzy będą mieli dwa dni odpoczynku więcej od was.
Ale cztery dni przerwy dla nas, to też nie jest źle. Gdybyśmy grali co trzy dni to mógłby być problem. Mam nadzieję, że to nie będzie wielki problem. Zresztą przeciwko Ukrainie nie pokonywaliśmy jakichś wielkich dystansów na dużej szybkości, więc nie będziemy bardzo zmęczeni. Oczywiście nie można mówić, że jesteśmy wypoczęci i świeży, ale powinno być w porządku.
Jak wyglądała pańska współpraca z Piotrem Zielińskim?
W pierwszych minutach wyglądała dobrze, a później zbytnio oddaliśmy inicjatywę. Porobiły się dziury w środku pola. Trudno było o wykreowanie sytuacji.
W przerwie były nerwy?
Nie. Wiedzieliśmy, że musimy być cierpliwi, że w końcu dobra okazja przyjdzie.
Od początku mówicie, ze celem minimum jest dla was awans z grupy. Zatem cel już osiągnięty. Co teraz?
Teraz mamy jeden mecz – przegrywający odpada. Tu nie ma miejsca na pomyłkę, nie ma miejsca na kalkulacje.
Ukraina – Polska. Chytry Lewandowski, Pazdan rób głębię! [MEMY]
Euro 2016. Ukraina – Polska. Plan minimum wykonany
Popołudnie ocalił Jakub Błaszczykowski. Strzelił lewą nogą, swoją słabszą. I na razie zasłużył się dla wszystkich polskich goli na Euro 2012 oraz Euro 2016. Dwa osobiście wbił, przy dwóch asystował. Niewykluczone, że to reprezentacyjny bohater numer jeden w XXI wieku. Nie zawodził nigdy, nawet w schyłkowym okresie selekcjonera Leo Beenhakkera i ponurych czasach selekcjonera Waldemara Fornalika. Talizman.
Zanim we wtorek ugodził Ukraińców, oglądaliśmy grę potwornie bałaganiarską. I być może najwspanialszym hołdem złożonym dziełu, które stworzył Adam Nawałka, było zdumienie, jakie ów bałagan wywoływał. Wiemy, że czasami im nie idzie, że mylą się w defensywie, że czasami za zwycięstwo muszą przelać ostatnią kroplę potu… Ale całkowicie stracić kontrolę nad meczem?! Odzwyczailiśmy się.
Popołudnie na przepięknym Stade Velodrome rozpoczęło się przyjemnie, manifestacją biało-czerwonej potęgi – znajome barwy dosłownie zalały trybuny, nasi kibice mieli miażdżącą przewagę nad ukraińskimi. Ale potem długo było tylko stresująco, chaotycznie, zaskakująco.
Kibice – zwłaszcza bezstronni – takie widowiska lubią, trenerzy ich nienawidzą. Mecze nazbyt szalone, z piłką podskakującą gdzie jej się podoba, z akcjami mającymi wyłącznie bohaterów negatywnych – zawodników defensywnych, którzy do nich w niedopuszczany sposób dopuścili, oraz ofensywnych, którzy je spartaczyli. Wyrywaliśmy włosy z głowy, gdy Robert Lewandowski stawał oko w oko z bramkarzem i pudłował (jak zresztą wszyscy najwybitniejsi snajperzy na Euro). Oddychaliśmy z ulgą, gdy rywale rozpruwali naszą obronę, lecz na niewiele im się to zdawało – całe szczęście, że na środku ataku mają rozczulającą nędzę i upychają tam Romana Zozulę, ruszającego się z gracją defensywnego pomocnika.
Dotąd Polacy najrzadziej wśród wszystkich uczestników turnieju nacierali środkiem boiska. Tym razem Nawałka obciął im jednak skrzydła, osadzając w rezerwie zagrożonego dyskwalifikacją za żółte kartki Kamila Grosickiego oraz nieprzyzwyczajonego do gry o trzy dni Błaszczykowskiego. Wreszcie wypuścił na boisko natomiast Piotra Zielińskiego, jedynego w całej kadrze kandydata na rozgrywającego i po dwóch kolejkach chyba największego polskiego „przegranego” turnieju. Przed mistrzostwami sądziliśmy, że wtargnął do podstawowego składu, a on w meczach z Irlandią Płn. i Niemcami nawet nie dotknął boiska.
A we wtorek właściwie nie dotknął piłki. Pracę w defensywie też zignorował, jego leniwe ruchy kłuły w oczy. I trener wystawił mu najbrutalniejszą możliwą recenzję. Na drugą połowę Zieliński już nie wyszedł. Na Euro 2016 prawdopodobnie już nie wystąpi, ryzyko byłoby zbyt duże. To jego zastąpił w przerwie Błaszczykowski.
Przykro było też patrzeć na polskie stałe fragmenty gry. Od wielu tygodni wysłuchiwaliśmy, że piłkarze ćwiczą je do upadłego. Do upadłego, a zarazem w ścisłym sekrecie – ach, ta okropna niebieska kotara oddzielająca nas od treningowego boiska w La Baule – żeby rywali śmiertelnie zaskoczyć. I rzeczywiście, wyglądało to w Marsylii tak, jakby cyzelowane w podziemnych laboratoriach rzuty wolne i rożne zostały zaprojektowane jako najbardziej wyrafinowane w historii piłki.
Niestety, nie stanowiły absolutnie zagrożenia dla wrogiej bramki.
Być może to właśnie porównanie z Ukrainą najlepiej uzmysławia, jak długą podróż odbyli w minionych latach polscy piłkarze. Podczas ostatnich eliminacji mundialowych rozprawiła się z reprezentacją Fornalika dwukrotnie, zwłaszcza w meczu w Warszawie obnażając jej słabość oraz ignorancję taktyczną. A teraz to podwładni Nawałki wyszli na boisko rozentuzjazmowani, utwierdzani w swojej wyższości przez wszelkich możliwych komentatorów. Po drugiej stronie ujrzeli natomiast drużynę w stanie śmierci klinicznej. Ostatnie treningi w bazie w Aix-en-Provence trener Mychajło Fomienko oglądał zastygły, podczas ćwiczeń na ławce nawet nie drgnął. Na przedmeczowej konferencji prasowej przemawiał bez otwierania ust i z wzrokiem wlepionym w stół. Bramkarz Andrij Piatow wyrażał publicznie nadzieję, że na pożegnanie z turniejem zagrają jedyni, którzy nie zawiedli, czyli rezerwowi. Rodacy szydzili z piłkarzy, że podjęli podczas Euro 2016 jedną sensowną decyzję – by wracać do kraju zaraz po meczu z Polską i wylądować w środku nocy, dzięki temu nikt nie musiał ich oglądać. Czarna rozpacz.
Tacy rywale bywają nieprzewidywalni. O czym przekonaliśmy się na własnej skórze, bo zamiast mimowolnie odfajkować mecz kompletnie bez znaczenia, zaatakowali z pasją. I jeśli przetrwaliśmy to bez straty gola, to tym razem nie ze względu na imponująco zorganizowaną defensywę. Ratowały nas pady Michała Pazdana, ratowała nieudolność przeciwnika. Tak, to jedyny dopuszczalny moment, by grać byle jak – gdy awans do 1/8 finału był już praktycznie zagwarantowany.
Do przerwy Polacy biegali bez ładu i składu, po przerwie przynajmniej zaczęli współpracować jak drużyna. Zareagował Nawałka, zareagowali jego ludzie. I znów przeżywaliśmy coś niezwykłego. Sprawdzać wynik toczącego się równocześnie meczu nie po to, by wiedzieć, czy nasi mogą jakimś cudem ocaleć, ale by sprawdzić, czy wyfruną w tabeli grupy nad Niemców, aktualnych mistrzów świata?!
Nasi sąsiedzi również minimalnie prowadzili z Irlandią Płn., zatem od idealnego remisu w tabeli – tyle samo punktów, 0:0 w bezpośrednim starciu, identyczna różnica bramkowa – dzielił Polaków jeden gol. Wtedy o pozycji lidera zdecydowałaby klasyfikacja fair play, tworzona z karnych punktów za uzbierane żółte i czerwone kartki.
Polacy kolejnej bramki jednak nie dołożyli, awansowali z drugiego miejsca, w sobotę zagrają o ćwierćfinał ze Szwajcarią. I jeśli marzą o czołowej ósemce w Europie, marsylskiego już powtórzyć nie mogą. Na szczęście na tyle znamy ich dojrzałość, że możemy być wręcz przekonani, że zdają sobie z tego sprawę.
I nie uspokajają się sentencją, do której mają prawo kibice – że tylko silni umieją zwyciężać także wtedy, gdy grają słabo.
Pojedynek polskich i ukraińskich kibicek! Piękny doping w Marsylii [ZDJĘCIA]