Duda, 23.10.2016

 

top23-10-2016b

 

top23-10-2016

 

TVP chce prowadzić własną politykę i wpływać na PiS. Dowód? Felieton Krzysztofa Ziemca

Agnieszka Kublik, 23 października 2016

Red. Krzysztof Ziemiec, prezenter

Red. Krzysztof Ziemiec, prezenter „Wiadomości” krytykuje partię rządzącą: „Dobra zmiana hoduje tępych koniunkturalistów”(Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Tekst prezentera „Wiadomości” o „dobrej zmianie hodującej tępych koniunkturalistów” to nie krytyka PiS, ale wsparcie dla partii. I odprysk walki o wpływy wśród dziennikarzy wspierających obóz Jarosława Kaczyńskiego.

Felieton Ziemca opublikowany w „Rzeczpospolitej” to jeden z najczęściej komentowanych artykułów w ostatnich dniach – zarówno w internecie, jak i na telewizyjnych korytarzach przy Woronicza i pl. Powstańców Warszawy (tam powstają programy informacyjne TVP i kanał TVP Info).

Co przeszkadza Ziemcowi

– Zaczęło się po ubiegłorocznych wyborach od ostentacyjnie demonstrowanego poczucia wyższości zwycięzców, a nawet pychy, która nadeszła zadziwiająco szybko. Równie szybko pojawił się polityczny rewanżyzm, choć oczywiście nie wszędzie, bo obóz rządzący nie jest jednolity i spójny – analizuje Ziemiec. I punktuje: – Mamy wyrzynanie „obcych” i zagarnianie kolejnych przestrzeni przez „swoich”. Nastąpił szturm ludzi związanych z władzą na lukratywne i wpływowe stanowiska (zjawisko tzw. Misiewiczów) – co gorsza, wielu polityków rządzącej partii nie widzi w tym nic złego. Czy w ten sposób działać powinno ugrupowanie obiecujące realną zmianę, także etyczną? Taki styl musiał wyborców zwycięskiej partii zaboleć, i to bardzo.

Ziemiec zauważa też, że „władza woli otaczać się ludźmi niedouczonymi, ale pokornymi, gotowymi bezrefleksyjnie wykonywać polityczne zlecenia”.

Ziemiec nie troszczy się o Polskę, ale o PiS

Niepogłębiona lektura felietonu Ziemca może wprowadzić w błąd. Zdawać się może, że oto twarz jawnie prorządowych „Wiadomości” otwarcie krytykuje politykę rządu. W internecie pojawiły się nawet głosy, że Ziemiec może stracić pracę w TVP. Teoria szybko przepadła – w niedzielę Ziemiec prowadził główne wydanie „Wiadomości”.

– Jak się wczytać w jego tekst, staje się jasne, że tym artykułem Ziemiec nie walczy z „dobrą zmianą”, ale o dobrą zmianę. By błędy i wypaczenia nie zdmuchnęły jej z politycznej sceny – mówi „Wyborczej” jeden z dyrektorów TVP. Drugi wylicza, że Ziemiec pisze o błędach, które już wcześniej skrytykował sam prezes PiS (Jarosław Kaczyński mówił m.in. o „tym nieszczęsnym Misiewiczu”).

– Ziemiec nie jest zatroskany tym, że PiS psuje państwo, ale tym, że PiS po latach rządów PO zbyt wolno przywraca to państwo do normalności – ocenia pracownik z Woronicza. I przekonuje, że w tym tkwi klucz do prawidłowego odczytania tekstu.

Dlaczego?

Koalicja Kurski – Paczuska – Karnowscy

Kulisy związane z felietonem Ziemca tłumaczy pracownik TVP.

Po pierwsze, Ziemiec to lojalny członek ekipy „Wiadomości” kierowanej przez Marzenę Paczuskę.

Po drugie, Ziemiec nie opublikowałby tego tekstu bez wiedzy i zgody Paczuskiej.

Po trzecie, Paczuska doskonale zna się z braćmi Karnowskimi. Z Jackiem – za czasów poprzednich rządów PiS w mediach publicznych, kiedy kierował „Wiadomościami”, a ona go zastępowała. 10 kwietnia 2010 r. i Paczuska, i Karnowski zgodnie twierdzili, że katastrofa smoleńska to nie przypadek, a winny jej jest Donald Tusk.

Po czwarte, Kurski i Paczuska już w przeszłości współpracowali. W marcu 2008 r. Kurski (jako polityk PiS) razem z Paczuską (wtedy pracowała w TVP Info) montowali orędzie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To słynne, w którym pokazana była m.in. mapa Niemiec złowieszczo, czarnym kolorem, obejmująca część Polski.

Po piąte, tekst Ziemca to wspólna akcja „Wiadomości” i Karnowskich. Razem mają polityczne ambicje wpływania na PiS.

Dowód?

Artykuł na portalu wPolityce.pl, który należy do Karnowskich.

Chcą naprawiać „dobrą zmianę” po swojemu

Na wPolityce.pl o felietonie Ziemca napisano bez zdziwienia czy też potępienia, że dziennikarz TVP krytykuje rząd. Portal bierze Ziemca w obronę: „Internet zawrzał po krótkim felietonie Krzysztofa Ziemca (…). Po zacytowaniu jednego wyrwanego zdania pojawiła się opinia, że może on zostać zwolniony z >>Wiadomości<<. Czy opinie dziennikarza naprawdę są tak kontrowersyjne i oburzające?”.

Dalej wPolityce.pl przytacza cytaty z Ziemca. Między innymi ten, gdzie zwrócił on uwagę na to, że jest wiele osób uczulonych na „kaczyzm” i to z tego wynikają krytyczne opinie o rządzie, bez względu na to, co robi i jakie zmiany przeprowadza. Autor z portalu Karnowskich wybija też troskę o to, by „dobra zmiana” się udała: „Ziemiec podkreśla, że jeśli podejście PiS do wyborców i zmian przeprowadzanych w Polsce się nie zmieni, to niestety nie uda się >>dobra zmiana<< tak potrzebna Polsce i nie uda się też przeprowadzić tak ważnego dla Polski planu Morawieckiego ani innych ambitnych planów”.

I pointa: „Co Ziemiec proponuje więc PiS-owi. Spojrzeć na siebie z dystansu. To przede wszystkim”.

– Widać, że teraz „Wiadomości” z braćmi Karnowskimi chcą ponaprawiać „dobrą zmianę” po swojemu – mówi nam jeden z dziennikarzy TVP.

Walka o wpływy wśród „niepokornych”

Bracia Karnowscy często goszczą na antenach TVP w roli komentatorów. Kiedy na początku sierpnia Rada Mediów Narodowych pod przewodnictwem Krzysztofa Czabańskiego usiłowała odwołać Jacka Kurskiego z fotela TVP (zablokował to Jarosław Kaczyński), Karnowscy stanęli za Kurskim murem.

Prezes TVP był natomiast atakowany przez środowisko „Gazety Polskiej” i jej redaktora Tomasza Sakiewicza.

– Proszę zauważyć, że zanim Kurski wygrał konkurs na szefa TVP, „Wiadomości” łykały wszystkie smoleńskie kłamstwa sprzedawane na łamach „Gazety Polskiej” czy „Gazety Polskiej Codziennie”. A w ostatnią środę, kiedy Antoni Macierewicz w wywiadzie dla „GP” opowiadał o niby sensacyjnym nagraniu ze spotkania Tusk – Putin z 10 kwietnia 2010 r., to „Wiadomości” nawet się w tej sprawie nie zająknęły. To znaczące. Kurski poczuł się silniejszy, nie musi się już liczyć z krytykującym go środowiskiem Sakiewicza – mówi nasz rozmówca z TVP.

Sam Ziemiec studził emocje wokół swojego felietonu.

 tvp

wyborcza.pl

 

MICHAŁ OLSZEWSKI

Patrioci spod znaku „dobrej zmiany” wiedzą, co jest dobre dla polskiej kultury. Co takiego? Cenzura!

23 października 2016

Antoni Macierewicz Patriotą Roku 2016

Antoni Macierewicz Patriotą Roku 2016 (MICHAŁ ŁEPECKI)

Strzępka, Demirski, Zadara, Mieszkowski, „Dziady” wrocławskie i warszawskie, „Biała siła, czarna pamięć” w reżyserii Piotra Ratajczaka – lista szkodliwych nazwisk i spektakli, o których usłyszeli uczestnicy sobotniego II Dnia Patrioty w Krakowie (centralnym punktem wydarzenia było przyznanie tytułu Patrioty Roku Antoniemu Macierewiczowi) jest bardzo długa.

Tak długa, że zebrani na sali uczestnicy panelu kulturalnego kręcili głowami z niedowierzaniem.

Dzień Patrioty to pomysł Wydawnictwa Biały Kruk, które stworzyło wpływowy, choć nieformalny, think-tank, wspierający PiS i suflujący mu pomysły na naprawę kraju. Drukują w nim m.in. Krzysztof Szczerski, Andrzej Nowak, ks. Dariusz Oko. Kultura jest solą w oku nowej władzy, bo nie chce poddać się dobrej zmianie, stąd liczne pomysły na jej uzdrowienie, na przykład poprzez „repolonizację”. Książka „Repolonizacja Polski” to zresztą druga część słynnego tomu „patriotycznej” publicystyki pt. „Wygaszanie Polski” – ukazała się niedawno, a podczas Dnia Patrioty była wszechobecna.

Jak repolonizować teatr? Palącą kwestię referowała Temida Stankiewicz-Podhorecka, recenzentka teatralna „Naszego Dziennika”. Autorka od lat jeździ po kraju, przekonując, że polski teatr zajmuje się kalaniem (to istotne słowo) wszystkiego, co dla prawdziwego Polaka najświętsze: rodziny, Kościoła, Jezusa, historii.

Z jakąś masochistyczną precyzją opisywała przypadki „wynaturzeń”. W Białymstoku profanuje się hostię, weWrocławiu Gustaw-Konrad oddaje mocz na scenę (na szczęście stojąc bokiem do widowni), w „Soplicowie” polska szlachta nie mówi, lecz szczeka. Aktorzy chodzą ubrani w łachmany, nie wiadomo, kto mężczyzna, a kto kobieta.

A jeszcze w to wszystko wmieszał się zdegenerowany element z zagranicy: przyjeżdża do nas na przykład ze Szwecji Markus Ornh ze swoim pornograficznym tryptykiem pokazywanym w Nowym Teatrze.

Sprawa jasna: pornografia i dewiacja prezentowane są w miejscu, które powstało dzięki Hannie Gronkiewicz-Waltz, ergo: to ona ponosi współodpowiedzialność za te wybryki.

A warszawskie „Dziady” reżyserował Litwin Eimuntas Nekrosius, który w niewyszukany sposób zakpił sobie z dramatu Mickiewicza. Przykładów było tyle, że recenzentka nie zdołała myśli rozwinąć, a kto ciekaw, powinien zajrzeć do „Repolonizacji Polski”: stoi tam czarno na białym pytanie, czy to przypadek, że Litwin, który ośmieszył nasz narodowy dramat, kształcił się w Moskwie.

Wszystko to nie zmienia faktu, że największymi zbrodniarzami polskiej sceny są dla Stankiewicz-Podhoreckiej Strzępka i Demirski, którzy kalają polskość, niszczą katolicyzm, a jakby tego było mało, uprawiają „brutalny rewizjonizm”.

W trakcie dyskusji z sali dobiegł głos, wzywający do wprowadzenia cenzury w polskich teatrach. A potem drugi i trzeci. Postulaty owe spotkały się z aplauzem, a prowadzący spotkanie uznał pomysł za godny rozważenia. Krzysztof Masłoń, drugi uczestnik panelu obok Temidy Stankiewicz-Podhoreckiej, nie protestował.

Stankiewicz-Podhorecka, dodajmy, dawała wyraz irytacji, podobnie jak wielu uczestników II Dnia Patrioty: od przejęcia władzy minął rok, tymczasem rewolucja toczy się w ślamazarnym tempie, co więcej – „szkodników przybywa”.

Odciąć im dotacje, wprowadzić ustawę zakazującą dowolnej interpretacji tekstów krytycznych – słychać było w Krakowie.

lista

wyborcza.pl

Jerzy Stuhr ostro o Jarosławie Kaczyńskim: Hitler też miał tę umiejętność. Wiedział, jak od siebie uzależnić

Jerzy Stuhr nie szczędzi krytyki pod adresem PiS w najnowszym wywiadzie, którego udzielił tygodnikowi "Newsweek".
Jerzy Stuhr nie szczędzi krytyki pod adresem PiS w najnowszym wywiadzie, którego udzielił tygodnikowi „Newsweek”. Fot. Łukasz Głowala / Agencja Gazeta

– W grudniu ubiegłego roku zmienił się w Polsce ustrój. A przynajmniej poważnie zmutował. Ustawami o Trybunale Konstytucyjnym Prawo i Sprawiedliwość zlikwidowało trójpodział władzy i przeszło od demokracji do dyktatury – mówi Jerzy Stuhr w wywiadzie dla najnowszego „Newsweeka”.

„Zarazili Polskę bezwstydem
Wybitny artysta w rozmowie o patriotyzmie i polityce w dzisiejszych czasach nie szczędzi też ostrej krytyki prezydentowi Andrzejowi Dudizie. Jerzy Stuhr nazywa go „trybikiem w partyjnej machinie Jarosława Kaczyńskiego”. Ocenia, iż prezydent Duda zamienł rolę strażnika konstytucji na funkcję strażnika dyktatów prezesa Prawa i Sprawiedliwości.

Samego Jarosława Kaczyńskiego rozmówca „Newsweeka” nie boi się natomiast porównywać do Adolfa Hitlera. Zdaniem Jerzego Stuhra, prezes PiS upodabnia się do przywódcy III Rzeszy tym, jak manewruje ludźmi. – Hitler też miał tę umiejętność. Wiedział, jak dobrać. Jak od siebie uzależnić. Jak uwikłać. Zbuntowałeś się? Myślisz, że ja cię do więzienia wsadzę? Nie, chodź, mam dla ciebie specjalne zadanie, tylko jak podskoczysz, to ci wyciągnę takie rzeczy, że jesteś na całe życie skończony – tłumaczy.

W wywiadzie udzielonym Aleksandrze Pawlickiej artysta opisuje też, na czym polega różnica między ludźmi tzw. „dobrej zmiany” a ich przeciwnikami.

JERZY STUHR

dla „Newsweeka”

(…) My jesteśmy z kultury wstydu. Nie robimy pewnych rzeczy, bo nie chcemy się potem za siebie wstydzić. A dla ludzi „dobrej zmiany” to żaden problem. Czy pan wiceminister od widelca się wstydzi? Nie sądzę. Rąbnął głupotę roku, obraził Francuzów, ośmieszył Polaków i chodzi dumny jak paw. Bo wszyscy o nim mówią już drugi tydzień. A ta pani, która nazwała sędziów Sądu Najwyższego grupą kolesi, to czy ona się wstydzi? Zdaje się, że pełni jakąś zaszczytną funkcję w swojej partii, jest rzecznikiem? A pan od dyplomacji, który o Komisji Weneckiej powiada, że nie życzy sobie jej wycieczek do naszego kraju? Czy on się wstydzi? Albo pan, który twierdzi, że Amerykanie mogą się uczyć od nas demokracji. Jest ministrem obrony naszego kraju. No skoro tak, to każdą głupotę można u nas powiedzieć bez mrugnięcia powieką. Ta władza zaraziła nam Polskę bezwstydem.

„Mógłbym zostać prezydentem…”
Najnowszy wywiad dla tygodnika „Newsweek” to nie pierwsza ostra krytyka obecnej władzy, na którą zdecydował się Jerzy Stuhr. Już kilka miesięcy temu artysta głośno oburzał się na fakt, iż Jarosław Kaczyński rządzi nie pełniąc żadnej z najwyższych funkcji państwowych. – Mówi się, że rządzi Kaczyński. Ale jakim prawem? I to jest rządzenie bez jakiejkolwiek odpowiedzialności. Bo oficjalnie rządzą przecież inni. A Jarosław Kaczyński jest posłem – mówił w rozmowie z Wirtualną Polską.

Jerzy Stuhr nie zostawił też suchej nitki na planach PiS, by stworzyć hollywoodzką superprodukcję na temat historii Polski. – To są śmieszne projekty. Ja wiem, ile to powinno kosztować, żeby się nie ośmieszyć. Proszę zobaczyć, jak się zbłaźnili Włosi filmem o Sobieskim – oceniał na łamach „Gazety Wyborczej”.

Za tę nieustanną krytykę „dobrej zmiany” Jerzy Stuhr już raz słono zapłacił. W czerwcu Telewizja Polska zdecydowała o zerwaniu z nim współpracy przy produkcji spektaklu „Las”, którą Stuhr reżyserował.

W jednym ze wspomnianych wywiadów Jerzy Stuhr wyjaśniał, dlaczego teatru i filmu nie zamierza jednak zamieniać na politykę, choć tak chętnie ją komentuje. – Nie idę w politykę, bo wiem, że mam tę broń, że umiem mamić ludzi. Jak ja bym się tak dobrze zakręcił, to mógłbym zostać prezydentem… – stwierdził.

stuhr

naTemat.pl

Andrzej Duda w Budapeszcie: Węgry mogą liczyć na Polskę

Powstańcy węgierscy chcieli godnego życia, tak jak w czerwcu 1956 r. robotnicy z Poznania, ale zażądali też opuszczenia Węgier przez wojska sowieckie – powiedział prezydent Andrzej Duda w niedzielę w Budapeszcie podczas obchodów 60. rocznicy rewolucji węgierskiej.

 

Duda mówił, że powstańcy węgierscy chcieli przede wszystkim jednego: godnego życia, podobnie jak kilka miesięcy wcześniej w czerwcu 1956 r. domagali się tego polscy robotnicy w Poznaniu.

„Chcieli godnego życia, chcieli wolności, chcieli tego wszystkiego, co zabrał im komunizm. Wyszli na ulice, bo mieli dość oszustwa, wyzysku, prześladowania, zamykania patriotów do więzienia i dławienia wszelkiej wolności życia publicznego i politycznego” – powiedział polski prezydent.

Dodał, że Węgrzy poszli jednak dalej. „Zażądali opuszczenia Węgier przez wojska sowieckie, zażądali wolnego kraju, zażądali samostanowienia, zażądali pełnej niepodległości i pełnej suwerenności, zażądali systemu wielopartyjnego, a więc również i wolności politycznej” – zwrócił uwagę Duda.

„Tego rozrastające się imperium sowieckie, które niedawno objęło Węgry i Polskę w swoją strefę wpływów już zdzierżyć nie mogło” – zaznaczył.

Prezydent zapewnił, że Węgrzy byli zawsze przyjaciółmi Polaków. „Dlatego was nie opuścimy. Możecie liczyć na Polskę w najtrudniejszych chwilach. Idziemy razem, dwa państwa zbudowane na fundamencie chrześcijańskim. Dzisiaj wolne, niepodległe, będące razem w zjednoczonej Europie” – mówił Andrzej Duda.

Przypomniał on, że kiedy wybuchło powstanie na Węgrzech, a potem gdy było dławione, Polacy ruszyli do spontanicznej akcji oddawania krwi dla Węgrów – wysłano wtedy na Węgry 44 tony artykułów medycznej i 800 litrów krwi. „Jesteśmy wam ogromnie wdzięczni za to żeście wtedy tą naszą polską krew przyjęli. Jesteśmy ogromnie dumni, że dzisiaj, choć w tym znaczeniu symbolicznym, w wielu bohaterach, ich wnukach i dzieciach, płynie kropelka polskiej krwi, która pieczętuje naszą przyjaźń” – mówił Duda.

„Zapłaciliście ogromną cenę za pragnienie wolności, ale w końcu tą wolność zdobyliście. Wprawdzie po latach, po prześladowaniach, po cierpieniu, ale ludzi, którzy mają wolność w sercu nic nie jest w stanie złamać. Odzyskaliście, wolność, suwerenność, niepodległość i dzisiaj budujecie cały czas swój dobrobyt. Może zarówno nam Polakom jak i wam do tego zachodniego jeszcze daleko, ale zdobędziemy go swoją pracą, wysiłkiem i swoim poczuciem wolności i niezależności” – powiedział prezydent.

Zapewnił, że Polacy nigdy Węgrom nie zapomną pomocy udzielonej w 1920 r. kiedy Polska broniła się przed wojskiem sowieckim. „Przysyłaliście nam amunicję, która być może przechyliła szalę tej wojny na polską stronę. W 1939 żeście otwarli granice dla naszych żołnierzy umykających przed niemiecką i sowiecką agresją i niewolą. Dzięki temu mogła powstać polska armia na zachodzie” – przypomniał.

Polski prezydent jest jedynym szefem państwa z zagranicy, który został zaproszony na państwowe uroczystości upamiętniające rewolucję węgierską 1956 roku. Odbywają się one na placu Kossutha w Budapeszcie.

Powstanie węgierskie, nazywane również rewolucją węgierską, wybuchło 23 października 1956 roku. Jego uczestnicy domagali się przywrócenia wolności słowa i innych swobód obywatelskich oraz pełnej niezależności od ZSRR. Rozpoczęta 4 listopada interwencja wojsk sowieckich w ciągu kilku tygodni krwawo stłumiła powstanie. Władzę na Węgrzech przejął wówczas marionetkowy rząd Janosa Kadara.

Represje wobec uczestników węgierskiego powstania trwały jeszcze długo po ostatecznym zdławieniu wolnościowego zrywu. W czasie walk zginęło ponad 2500 osób. Po upadku powstania ponad 200 tys. ludzi wyemigrowało; kilkaset osób stracono a tysiące uwięziono.

duda-w-budapeszcie

rp.pl

Wiktor Orban: trzeba uratować Brukselę przed zsowietyzowaniem
• Premier Wiktor Orban na uroczystościach 60. rocznicy wybuchu rewolucji węgierskiej
• Zadaniem miłujących wolność ludów Europy jest dziś uratowanie Brukseli przed zsowietyzowaniem – stwierdził Orban.

wp.pl

„Mamy dość” – happening KOD na krakowskich Błoniach

http://www.rp.pl/Komitet-Obrony-Demokracji/161029640-Mamy-dosc—happening-KOD-na-krakowskich-Bloniach.html#ap-1

odwaga

„To niebezpieczna dla Polski osoba” – posłanka Nowoczesnej o Jarosławie Kaczyńskim

http://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2016-10-23/to-niebezpieczna-dla-polski-osoba-poslanka-nowoczesnej-o-jaroslawie-kaczynskim/

Misiewicz studentem o. Rydzyka. Tak w szkole witali go ministrowie

23.10.2016

Były rzecznik MON wrócił na studia. Brak odpowiedniego wykształcenia kosztował Bartłomieja Misiewicza posadę w resorcie obrony i utratę stołków w radach nadzorczych państwowych spółek. Skompromitowany działacz musiał usunąć się w cień i nadrobić edukacyjne braki. Teraz Bartłomiej Misiewicz będzie zdobywał wiedzę w szkole o. Rydzyka, gdzie podczas inauguracji roku akademickiego witali go m.in. szef MON i Mariusz Błaszczak. – Pan Misiewicz został zawieszony w funkcjach, które pełnił. Rozpoczyna rok akademicki. Jeżeli będzie miał jeszcze czas na pracę, to będzie ją kontynuował. Dokładnie to kończy te studia, bo to trzeci rok – mówił Antoni Macierewicz w piątek rano w TVP.

fakt.pl

Do Terlikowskich,Ziemkiewiczów et consortes oraz znawców problematyki kobiecej w sutannach z okazji

cvdbvozxeaagqoc

3-letnie studia licencjackie robi od 7 lat. Bartłomiej Misiewicz został studentem na uczelni o. Rydzyka

Telewizja Trwam relacjonowała uroczyste rozpoczęcie roku akademickiego na WSKSiM, gdzie studentem został Bartłomiej Misiewicz
Telewizja Trwam relacjonowała uroczyste rozpoczęcie roku akademickiego na WSKSiM, gdzie studentem został Bartłomiej Misiewicz Fot. screen ze strony radiomaryja.pl

Antoni Macierewicz może liczyć na o. Tadeusza Rydzyka. Redemptorysta pomógł szefowi MON w problemach z wykształceniem, jakie ma były rzecznik ministerstwa obrony. Bartłomiej Misiewicz został studentem na uczelni dyrektora Radia Maryja.

O tym, że Misiewicz wrócił na studia, pisze „Fakt„. Według gazety były rzecznik MON zrobi licencjat w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej. Wczoraj Misiewicz pojawił się tam na inauguracji roku akademickiego, a witali go m.in. ministrowie Antoni Macierewicz i Mariusz Błaszczak, którzy także wzięli udział w uroczystościach na toruńskiej uczelni.

Bartłomiej Misiewicz ma 26 lat, a jego jedynym naukowym dokonaniem jest matura. Zanim trafił do MON pracował w aptece Łomiankach. Z Antonim Macierewiczem współpracował od 16 roku życia i dlatego szef MON ma do niego bezgraniczne zaufanie. Powierzył mu funkcję rzecznika, pozwolił, aby ten zastępował go na uroczystościach i był fetowany jak minister, dał stanowisko w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Jednak, gdy zrobił się za duży szum, a nazwisko „Misiewicz” stało się niechlubnym symbolem rządów PiS, sam zainteresowany wystąpił o zawieszenie w funkcjach w MON.

Misiewicz jednak zniknął tylko na miesiąc. Niedawno powrócił, ale nie na stanowisko rzecznika. Zajmuje się analizą dezinformacji medialnych. Szef MON wyjaśniał parę dni temu w TVP, skąd ten powrót Misiewicza. – Rozpoczyna rok akademicki. Jeżeli będzie miał jeszcze czas na pracę, to będzie ją kontynuował. Dokładnie to kończy te studia, bo to trzeci rok – tłumaczył minister.

Dziś już wiadomo, gdzie te studia Misiewicz ukończy. Bo chyba ojciec dyrektor problemów robić nie będzie. Na UKSW Misiewiczowi się nie powiodło i został skreślony z listy studentów.

źródło: „Fakt”

bartlomiej-misiewicz

naTemat.pl

 

agnieszka-wisniewska

 

antoni-macierewicz

Samotny Duda w Budapeszcie. „Europa Zachodnia nas nie rozumie”

OK, PAP, 23.10.2016

Andrzej Duda na lotnisku

Andrzej Duda na lotnisku (Sławomir Kamiński)

• W Budapeszcie trwają obchody 60. rocznicy rewolucji węgierskiej
• Andrzej Duda został zaproszony jako jedyny szef zagranicznego państwa
• Prezydent wygłosił przemówienie. „Europa nas nie rozumie” – mówił

 

Prezydent Andrzej Duda przyjechał do Budapesztu, gdzie bierze udział w obchodach 60. rocznicy rewolucji węgierskiej. Polski prezydent jest jedynym szefem zagranicznego państwa, który został zaproszony na państwowe uroczystości. Te odbędą się na placu Kossutha. – Polacy i Węgrzy wielokrotnie oddawali życie, krwią płacili za wolność. Może dlatego, kiedy dziś głośno w Europie my mówimy o wolności i suwerenności, to ta Europa nas za bardzo nie rozumie – stwierdził prezydent podczas przemówienia w Budapeszcie.

Dowiedz się więcej:

Co mówił Andrzej Duda w Budapeszcie?

 – Zryw poznańskich robotników do wolności w 1956 r. dał impuls powstaniu węgierskiemu – mówił Duda przed pomnikiem gen. Józefa Bema, gdzie spotkał się z Polakami i Węgrami.  Jak podkreślił Andrzej Duda zarówno Polacy jak i Węgrzy „wielokrotnie krwią płacili za wolność”.  – Może dlatego kiedy dziś głośno w Europie, my Polacy i Węgrzy, mówimy o suwerenności, niepodległości, to ta Europa Zachodnia nie bardzo w ogóle nas rozumie czasem. My wiemy ile suwerenność i niepodległość kosztuje i nie pozwolimy sobie ich odebrać. Dlatego od lat jesteśmy razem. Dlatego państwo od lat tutaj do Budapesztu właśnie na tę rocznicę przyjeżdżacie. Bardzo wam za to dziękuję – stwierdził

Czym była rewolucja węgierska?

Powstanie węgierskie, nazywane również rewolucją węgierską, wybuchło 23 października 1956 roku. Jego uczestnicy domagali się przywrócenia wolności słowa i innych swobód obywatelskich oraz pełnej niezależności od ZSRR. Rozpoczęta 4 listopada interwencja wojsk sowieckich w ciągu kilku tygodni krwawo stłumiła powstanie. Władzę na Węgrzech przejął wówczas marionetkowy rząd Janosa Kadara. Represje wobec uczestników węgierskiego powstania trwały jeszcze długo po ostatecznym zdławieniu wolnościowego zrywu. W czasie walk zginęło ponad 2500 osób. Po upadku powstania ponad 200 tys. ludzi wyemigrowało; kilkaset osób stracono a tysiące uwięziono.

 A TERAZ ZOBACZ: Duda tak mocno jeszcze nie mówił. „Do 1989 r. rządził ustrój zdrajców. Potem TEORETYCZNIE nie”

samotny-duda

gazeta.pl

 

waldemar-skrzypczak

 

cvcniivxyaacvt4

Stawką tych wyborów jest sama demokracja

Redakcja „Gazety Wyborczej”, 23 października 2015

Przypominamy opublikowane rok temu, na dwa dni przed wyborami parlamentarnymi, stanowisko „Wyborczej”. Zarzucano nam wówczas „histerię” i „straszenie PiS-em”.

Zwycięstwo PiS może zagrozić demokracji. Stanowisko „Wyborczej” wynika z naszej 26-letniej historii i z wartości, które uważamy za najważniejsze. To demokracja parlamentarna, wolny rynek, sprawiedliwość społeczna, integracja europejska, tolerancja światopoglądowa, wolność jednostki i prawa człowieka. Jako spadkobiercy przedsierpniowej opozycji demokratycznej i ruchu „Solidarność” jesteśmy do tych wartości przywiązani.

Kierując się nimi, „Gazeta Wyborcza” w 1989 r. wspierała kandydatów Komitetów Obywatelskich „S” w pierwszych częściowo wolnych wyborach. W imię tych wartości popieraliśmy rząd Tadeusza Mazowieckiego i kandydaturę naszego Pierwszego Premiera na prezydenta oraz – nie bez zastrzeżeń – Lecha Wałęsę przeciwko populiście Stanowi Tymińskiemu. Odrzucając logikę plemienną, wspieraliśmy prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, gdy wprowadzał Polskę do NATO, i premiera Leszka Millera, gdy podpisywał akcesję do Unii Europejskiej.

W imię tych wartości przeciwstawialiśmy się rządom nacjonalistyczno-populistycznej koalicji PiS, LPR i Samoobrony w latach 2005-07 w głębokim przekonaniu, że narusza ona państwo prawa, wolności obywateli, ład demokratyczny i prymat merytorycznych zasług w awansowaniu ludzi do funkcji publicznych.

Zarazem pochwalaliśmy niektóre przedsięwzięcia prezydenta Lecha Kaczyńskiego: odważną obronę Gruzji zaatakowanej przez Rosję Putina, wsparcie dla demokracji na Ukrainie i pojednania z Ukraińcami oraz wolny od kompleksów dialog polsko-żydowski. Prezydent Kaczyński był patriotą, ale nie nacjonalistą. Docenialiśmy to.

Udzieliliśmy też poparcia Bronisławowi Komorowskiemu w przekonaniu, że jego konkurent Andrzej Duda jako prezydent nie będzie ani arbitrem, ani strażnikiem konstytucji, lecz wykonawcą woli Jarosława Kaczyńskiego. A ewentualne zdobycie przez PiS większości w parlamencie utoruje drogę do recydywy IV RP i „orbanizacji” Polski. Dziś uznajemy to za wielkie zagrożenie dla naszego kraju.

Na podstawie doświadczeń z lat 2005-07 i obecnych deklaracji PiS uważamy bowiem, że partia nie respektuje reguł demokratycznych. Ukrywa swój projekt konstytucji z roku 2010, którym jeszcze niedawno się chwaliła. Nic dziwnego, bo jest to zapowiedź ataku na podstawy państwa prawa.

Dlaczego?

Prawo i Sprawiedliwość zamierza: naruszyć trójpodział władzy; znieść niezawisłość sędziowską; zwasalizować Trybunał Konstytucyjny; odrzeć z uprawnień Rzecznika Praw Obywatelskich; dać prezydentowi władzę rządzenia dekretami i rozwiązania Sejmu, kiedy zechce; ograniczyć inicjatywę ustawodawczą posłów; zakazać poprawek do rządowych projektów ustaw; osłabić ochronę obywateli przed dyskryminacją. Taki oto „pakiet demokratyczny” szykuje nam wszystkim PiS.

Nie koniec na tym. Aksjologia Kościoła katolickiego ma być zapisana w konstytucji, której preambuła zaczynać się będzie słowami „W imię Boga Wszechmogącego”. Oznaczałoby to zniesienie przyjaznego rozdziału „tronu i ołtarza”, bezwzględny zakaz aborcji, koniec ochrony wolności sumienia, zamach na prawa mniejszości. To konstytucja państwa autorytarnego.

Powtarzany przez prezesa PiS slogan „Budapeszt w Warszawie” zapowiada takie jak na Węgrzech Orbána rządy w duchu resentymentu narodowego oraz całkowitą wymianę i upartyjnienie instytucji państwa, TK, KRRiT, NIK, NBP, ABW, CBA itd. Oznacza całkowite podporządkowanie prokuratury władzy politycznej, zawładnięcie mediami publicznymi i próby nałożenia kagańca mediom opozycyjnym oraz możliwe zmiany w ordynacji wyborczej ułatwiające PiS przyszłe zwycięstwa.

Newralgiczne dla bezpieczeństwa państwa i obywateli resorty i instytucje (obrona, sprawy wewnętrzne, służby specjalne) oddano by w ręce ludzi owładniętych obsesją i żądzą zemsty za urojone krzywdy. Wszystko to z wiecowym poparciem ulicy, które Jarosław Kaczyński uznaje za zdrowe zaplecze rządu.

PiS nie jest partią demokratyczną, jest partią wodzowską. Podobnie byłoby z państwem PiS, gdzie całą władzę skupiłby w swoim ręku jeden człowiek w „centralnym ośrodku dyspozycji politycznej”, o którym Kaczyński pisze w swym „Raporcie o stanie Rzeczypospolitej” z 2011 r.

PiS to eurosceptycyzm. Cyniczny i roszczeniowy stosunek do UE grożący samoizolacją Polski i utratą naszej pozycji we Wspólnocie Europejskiej. To egoizm narodowy wyrażający się między innymi rasistowskimi uprzedzeniami wobec uchodźców. To infantylna polityka historyczna polegająca na heroizacji narodu polskiego oraz edukacja kolejnych pokoleń w duchu neoendeckim, gdzie kompleks niższości wobec narodów większych i wyższości wobec narodów mniejszych objawia się narodowo-patriotyczną tromtadracją.

Szkodliwe mity

To wreszcie upaństwowienie mitologii „zamachu smoleńskiego” i oficjalny kult „pierwszego poległego” prezydenta Lecha Kaczyńskiego. A skoro był „zamach”, będzie też polowanie na czarownice. Winni muszą się znaleźć. Zadbają o to pisowska prokuratura i podporządkowane prezydentowi Dudzie sądy. Z jednej strony będą skazani, z drugiej – nowe smoleńskie pomniki. Rozdarcie społeczeństwa, miast się zabliźniać, będzie się pogłębiać.

Wprowadzenie w życie obietnic wyborczych PiS – 500 zł na dziecko, obrona przywilejów branżowych, zwłaszcza trwale nierentownych kopalń, cofnięcie reformy emerytalnej koniecznej z powodu coraz dłuższego życia Polaków – zrujnowałoby finanse publiczne.

Jeśli PiS zdobędzie pełnię władzy, narzuci dyktaturę większości. Bez liczenia się z prawami mniejszości, bez respektu dla ducha i litery prawa. Jeśli PiS wygra wybory, co sugerują sondaże, to partii tej prezydent Duda powierzy formowanie rządu. Dlatego jest dziś polską racją stanu, by wynik PiS i jego potencjalnych koalicjantów był jak najsłabszy. Aby nie tylko nie byli w stanie zmienić konstytucji broniącej praw i wolności obywateli (307 głosów), ale także nie mogli utworzyć większościowego rządu. Innymi słowy, by ani samodzielnie, ani w koalicji (Kukiz?, Korwin?) nie uzyskali ponad 230 mandatów w Sejmie i ponad 50 mandatów w Senacie.

Demokracja nie obroni się przed swoimi wrogami inaczej niż kartą wyborczą.

Nie rekomendujemy naszym Szanownym Czytelnikom głosowania na konkretną partię polityczną. Każdy rozważy to we własnym sumieniu. Rekomendujemy natomiast głosowanie na jedną z tych partii, które szanują polską konstytucję i nie przyłożą ręki do demokratycznego rozmontowania demokracji w stylu Orbána. Naszym zdaniem pięć spośród ośmiu komitetów wyborczych spełnia te kryteria: Nowoczesna, Partia Razem, PO, PSL, ZL (kolejność alfabetyczna).

Im więcej partii wejdzie do parlamentu, tym bardziej zmaleje faworyzujący zwycięzcę efekt metody d’Hondta, za pomocą której przelicza się głosy na mandaty. Dlatego tak ważny jest każdy głos. Daje szansę na przyszły sojusz demokratów.

Wszyscy, którzy odrzucamy hasło PiS „Polska w ruinie” – jako próbę odebrania nam sensu pracy i osiągnięć ostatnich 26 lat – idźmy 25 października na wybory. Oddajmy głos na polską wolność i demokrację, które chroni nasza konstytucja.

http://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,20871469,ksiadz-adam-boniecki-nie-zalamie-sie.html

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

stawka

 

cvbwh_9waaat-el

wyborcza.pl

 

Macierewicz został Patriotą Roku. Dziękował człowiekowi, bez którego „nie byłoby nowego pokolenia Polaków i posłów”

OK, PAP, 23.10.2016

II Dni Patrioty w Krakowie. Antoni Macierewicz Patriotą Roku 2016

II Dni Patrioty w Krakowie. Antoni Macierewicz Patriotą Roku 2016 (MICHAŁ ŁEPECKI)

Antoni Macierewicz został wybrany Patriotą Roku 2016. Podczas gali w Krakowie dziękował rodzinie, politykom i o. Tadeuszowi Rydzykowi.

 

Antoni Macierewicz otrzymał Nagrodę im. Kazimierza Odnowiciela „Patriota Roku 2016”. Przyznały mu ją środowiska związane z krakowskim wydawnictwem Biały Kruk. Szef MON, odbierając statuetkę podczas sobotniej gali w Operze Krakowskiej, dziękował swojej rodzinie i politykom, którzy mieli wpływ na jego polityczne wybory, w tym m.in. Lechowi i Jarosławowi Kaczyńskim. Specjalne podziękowania skierował też do o. Tadeusza Rydzyka.

– Najwyższe wyrazy wdzięczności i podziwu chcę także przekazać człowiekowi, którego niezmordowana siła, pasja, energia, poświęcenie w służbie Bogu i Ojczyźnie przekształciły Polskę i ciągle ją przekształcają: dla ojca Tadeusza Rydzyka – powiedział. Jak podkreślił, bez pracy o. Rydzyka „nie byłoby tego nowego pokolenia Polaków, w tym także nowego pokolenia posłów”.

„Kaczyński wziął na siebie ciężkie brzemię”

Macierewicz zaapelował też, by Polacy wspierali ludzi takich jak Jarosław Kaczyński i Andrzej Duda, bo – jak podkreślał – „brzemię, które wziął na siebie Jarosław Kaczyński, naprawdę jest brzemieniem ciężkim, wielkim”, a „od tego, czy ono będzie niesione, zależy przyszłość narodu i państwa polskiego”.

– Proszę, byście nie pozwolili zniszczyć własnych marzeń o Polsce wielkiej, katolickiej, Polsce sprawiedliwej – dodał.

Pochwały od członka KRRiT

Sporo komplementów usłyszał też sam Macierewicz. Mowę pochwalną na jego temat wygłosił prof. Janusz Kawecki, członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. – Nie ma wolności bez prawdy. Walka o prawdę jest służbą Ojczyźnie. Młody Antoni realizował wezwanie „Ośmiel się być mądrym” – mówił, przypominając polityczną przeszłość Macierewicza m.in. w KOR, Zjednoczeniu Chrześcijańsko-Narodowym i Służbie Kontrwywiadu Wojskowego.

Kawecki mówił też o działaniach Macierewicza ws. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej  – To było i jest nadal zmaganie o prawdę – podkreślił autor laudacji.  – Nie dla nagród, nie dla wyróżnień realizował laureat swoją służbę Polsce, traktował ją i wciąż traktuje jako spełnienie długu wobec Ojczyzny – mówił.

 A TERAZ ZOBACZ: Antoni Macierewicz i posłowie opozycji oskarżają się nawzajem o służenie cudzym interesom

macierewicz

gazeta.pl

Niektórzy myśleli, że to ASZdziennik, ale nie. Stało się – Antoni Macierewicz odebrał nagrodę „Patriota Roku 2016”

Niektórzy myśleli, że to ASZdziennik, ale nie. Stało się, Antoni Macierewicz odebrał nagrodę "Patriota Roku 2016"
Niektórzy myśleli, że to ASZdziennik, ale nie. Stało się, Antoni Macierewicz odebrał nagrodę „Patriota Roku 2016” Fot. Twitter Ministerstwa Obrony

To było zwieńczenie II Dnia Patrioty w Operze Krakowskiej. Podczas uroczystej gali minister Antoni Macierewicz odebrał nagrodę im. Kazimierza Odnowiciela „Patriota Roku 2016”. A nagrodzony szef MON „najwyższe wyrazu wdzięczności i podziwu” skierował do o. Tadeusza Rydzyka.

Gdyby ktoś nie uwierzył, że stało się to naprawdę, ministerstwo obrony zamieściło 25-sekundowy filmik dokumentujący ten moment, gdy statuetka trafia do rąk Antoniego Macierewicza, a ten z dumą unosi ją w górę.

Minister @Macierewicz_A odbiera nagrodę im. Kazimierza Odnowiciela „Patriota Roku 2016”

Teraz internauci nie mogli mieć już wątpliwości. Choć na oficjalnym profilu MON na Twitterze nie zabrakło kąśliwych uwag. „Myślałem, że to ASZdziennik”, „kuriozum”, „cyrk” – to te łagodniejsze. Pojawiły się też pytania o to, kto tę nagrodę ministrowi obrony przyznał.

Spieszymy zatem z wyjaśnieniem. Organizatorem II Dnia Patrioty było wydawnictwo Biały Kruk i to ono nagrodę przyznało. Laudację wygłosił znany z Radia Maryja, obecny członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji prof. Janusz Kawecki, który mówił o nieustannej „walce o prawdę”, jaką jego zdaniem prowadzi Macierewicz.

Sam nagrodzony pozostał skromny. W swoim przemówieniu podkreślał, że „nie ma takich trudów, niebezpieczeństw i przeszkód, których by nie warto przezwyciężyć, jeśli służy to Ojczyźnie”.

ANTONI MACIEREWICZ

minister obrony narodowej

To nie jest żadne poświęcenie, to nie jest żaden wysiłek, żaden trud. To jest wielki przywilej móc służyć swojej Ojczyźnie, móc służyć niepodległej Polsce. To największe, wymarzone przeze mnie przez dziesiątki lat zadanie.

Macierewicz dziękował osobom z rodziny. Mówił też o roli, jaką w jego życiu odegrali Lech i Jarosław Kaczyńscy oraz były premier Jan Olszewski. No i nie mógł nie wspomnieć o ojcu dyrektorze. – Najwyższe wyrazy wdzięczności i podziwu chcę także przekazać człowiekowi, którego niezmordowana siła, pasja, energia, poświęcenie w służbie Bogu i Ojczyźnie przekształciły Polskę i ciągle ją przekształcają: dla ojca Tadeusza Rydzyka – mówił Macierewicz, podkreślając, że bez pracy o. Rydzyka „nie byłoby tego nowego pokolenia Polaków, w tym także nowego pokolenia posłów”. I trudno się nie zgodzić…

Wybierz pakiet 63 kanałów TV w nc+ za 19.99 zł miesięcznie i dobierz pakiet Internetu LTE w tej samej cenie!
Chcę dowiedzieć się więcej.
Nie, dziękuję

źródło: Twitter, TVN24

 

natemat.pl

Chazan powraca z kolejnymi pseudonaukowymi bredniami. Czy to wciąż jeszcze lekarz?
Jeśli Chazan powiedział to, co powiedział, to jedyne, co mogę zrobić, to złapać się za głowę.

Osoby o poglądach lewicowych częściej mają problemy z zajściem w ciążę, a przyczyną zaburzeń płodności jest przesadna dbałość o szczupłą sylwetkę – miał powiedzieć według „Głosu Wielkopolski” Bogdan Chazan.

Były dyrektor warszawskiego Szpitala Świętej Rodziny był gościem sympozjum „Profilaktyka, rozpoznanie przyczyn i leczenie niepłodności”. Jak informuje gazeta, miał zaliczyć do przeszkód w zajściu w ciążę również dużą liczbę partnerów i antykoncepcję.

Celowo piszę „miał”, bo nie słyszałam tej wypowiedzi i bardzo chciałabym, aby to była kaczka dziennikarska. Z drugiej strony, czytałam ostatnio tyle bzdurnych wypowiedzi tzw. autorytetów, że prawdopodobnie łudzę się nadaremnie. Jeśli więc Chazan powiedział to, co powiedział, to jedyne, co mogę zrobić, to złapać się za głowę. I zastanowić się, jaki powinien być – w opozycji do tego podłego, lewackiego z niepłodnymi na życzenie – idealny świat prawicowych, w domyśle wierzących. To nie będzie trudne, bo taki świat już istnieje. Głęboko wierzący niepłodni, również pod wpływem takich autorytetów jak Chazan, od lat walczą o dziecko po bożemu.

Czyli według instrukcji Kongregacji Nauki Wiary Donum vitae „mogą szukać godziwych moralnie środków i technik ułatwiających poczęcie i akt małżeński”. Kościół proponuje im niewiele. In vitro, wiadomo, odpada, inseminacja – z powodu preparowania nasienia oznaczająca ludzką interwencję w boży porządek – również.

Jedynym akceptowalnym sposobem leczenia niepłodności jest naprotechnologia. W dużym skrócie: leczenie wsparte dokładną obserwacją cyklu kobiety. Często podaje jej się leki, które – w większych dawkach – dostawałyby przed in vitro. Mężczyźni cierpiący na azoospermię, czyli brak plemników, po wyczerpaniu dozwolonych środków medycznych jak nakazuje Donum vitae „powinni połączyć się z krzyżem Pana, źródłem wszelkiej duchowej płodności”. Ale w idealnym świecie, w którym przeważają ludzie o poglądach prawicowych, przecież zdarzają się cuda.

Czyli można wymodlić większą ilość plemników, zwracając się do świętych od niepłodności, nosząc na brzuchu pasek świętego Dominika czy pielgrzymując do Matki Boskiej Watopędzkiej. Albo zapisując się na kolejne rekolekcje Ojca Bashobory, charyzmatyka z Ugandy. I wszystko byłoby OK, ale jest coś, co burzy idealny świat prawicowych, czyli wiernych jednemu partnerowi, nieuznających antykoncepcji i akceptujących swoją sylwetkę, jaka by ona nie była.

Otóż z badań CBOS wynika, że na aborcję najczęściej decydują się Polki o poglądach prawicowych. Jedyne, co mogłoby je jakoś wytłumaczyć – trzymając się logiki prof. Chazana – to przypuszczenie, że dopadła je nadmierna dbałość o sylwetkę.

polityka.pl

Ja popieram całym serduchem a wy?

cvb8apww8aaus9c

„Nogi rozkładała, a teraz się siedzieć zachciało”

cvb8aokwyaakxe7

Jedynka Gazety Wyborczej dokładnie rok temu.

cvbwh_9waaat-el

Tomasz Lis na Twitterze: „W najnowszym Newsweeku piszę o Istocie i skutkach ataku PIS-u na Polskę.”

cvb2ti2wcaak_o8

Sztuczna inteligencja. Bóg już istnieje

Artur Włodarski, 22 października 2016

Fot. Getty Images

Superinteligencja nie będzie musiała uciekać się do użycia siły i broni. Wystarczy, że odetnie nam dopływ prądu i danych. W ciągu kilku lat trzy czwarte populacji wymrze z głodu, zimna i chorób, a pozostali cofną się w rozwoju o pięć wieków. Zostaniemy zredukowani do ziemskiej fauny

 Jest niepozorny, ma łagodne rysy, ciepłe oczy i przepraszający uśmiech – Demis Hassabis, człowiek, który sprowadzi na nas sztuczną inteligencję.

– Chcę ją rozwinąć tak, by rozwiązała wszystkie nasze problemy, jak głód, choroby, bezdomność czy globalne ocieplenie. To będzie program Apollo XXI wieku – mówi ze śmiertelną powagą.

A to oznacza, że sztuczna inteligencja zdeklasuje nas intelektualnie.

– Gdy osiągnie IQ 100 czy 150, nie będzie problemu. Ale gdy tysiąc albo 10 tysięcy, to co wtedy? – pyta Stephen Hawking, genialny kosmolog (IQ 160), który niczym Kasandra przestrzega przed sztuczną inteligencją. – To może być największe osiągnięcie ludzkości. Ale zarazem jej koniec.

– Na Ziemi zawsze rządził najinteligentniejszy gatunek. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? – pyta Oren Etzioni, dyrektor generalny Allen Institute for Artificial Intelligence w Seattle.

Ludzi pracujących nad rozwojem sztucznej inteligencji są tysiące, ale to Hassabis jest najbardziej skuteczny i zdeterminowany. Dowiódł tego w marcu.

Ostatni bastion ludzkiego umysłu

„Zostało jeszcze go – każdy, kto nauczy się tej gry, wygra za swojego życia z każdym komputerem” – pocieszał ludzkość „New York Times”, gdy w 1997 r Deep Blue pokonał Garriego Kasparowa.

Bo go to nie szachy. Zamiast 32 bierek jest 361 kamieni, a zamiast 64 pól – 361 skrzyżowań. Stąd obłędna liczba scenariuszy dla każdej partii: aż 10 do potęgi 761, więcej niż cząsteczek we Wszechświecie. Tu nie wystarczy brutalna moc obliczeniowa (200 mln pozycji na sekundę), którą 19 lat temu komputer IBM zaszachował rosyjskiego arcymistrza. Potrzebna jest intuicja, a tej komputery nie mają. „To czyni z go ostatni bastion ludzkiego umysłu. Kiedy padnie? Po 2100 r.” – uspokajała gazeta, cytując rozmaitych specjalistów.

W marcu AlphaGo wyprowadził ich z błędu. Rozwijany półtora roku program pokonał Lee Sedola, pochodzącego z Korei 33-letniego mistrza świata w tej grze, który profesjonalne laury zdobył już jako 12-latek.

– Muszę wygrać wszystkie partie, by nie mówiono, że komputer dogonił człowieka – zapowiadał przed pojedynkiem. Cóż. Pierwszą partię Koreańczyk przegrał, „bo źle zaczął”. Kolejną skończył zdumiony dojrzałą grą AlphaGo. W trzeciej wstał od stołu i opuścił pokój na kwadrans, by ochłonąć „po najbardziej zaskakującym ruchu, jaki widział”. Ostatecznie przegrał 1:4. Program komputerowy pokonał człowieka w jego sztandarowej grze. Zresztą już po raz drugi. Jesienią w tajnym turnieju wygrał bowiem 5:0 z Fanem Hui, trzykrotnym mistrzem Europy. Teraz AlphaGo postawił kropkę nad i.

Historyczna porażka człowieka. „Jestem w szoku” – mistrz gry w go przegrał z komputerem

Najbystrzejszy człowiek na Ziemi

Jednak prawdziwym zwycięzcą jest Demis Hassabis. Jego życiorys budzi niedowierzanie. Gdyby odkryto, że jest kosmitą, wiele osób pokiwałoby głową. W 1976 r. wyjątkowa mieszanka grecko-cypryjsko-chińsko-singapurskich genów zrodziła wyjątkową osobę, niepodobną nawet do rodziców i rodzeństwa. Szachami zainteresował się jako czterolatek – i już po dwóch tygodniach ogrywał dorosłych. Dwa lata później wygrał pierwsze mistrzostwa w Londynie.

– Od początku ciekawiło mnie, jakie procesy w mózgu podsuwają mi kolejne posunięcia – wspomina. – Zacząłem obsesyjnie myśleć o myśleniu.

Miał osiem lat, gdy za wygraną 3:1 z Aleksem Changiem (który zasłynął tym, że jako dziewięciolatek pokonał ówczesnego mistrza szachowego w oficjalnych zawodach) kupił sobie ZX Spectrum. I od razu zaczął uczyć się programowania. Mając dziewięć lat, był kapitanem reprezentacji Wielkiej Brytanii w rozgrywkach szachowych juniorów. Niebawem na całym świecie lepsza od niego była tylko Judit Polgár. Wtedy stwierdził, że większym wyzwaniem są jednak komputery. Przed 17. urodzinami miał już na koncie „Theme Park” – strategiczną grę ekonomiczną sprzedawaną w milionach egzemplarzy. Ukończył informatykę na Cambridge z pierwszą lokatą i podjął studia doktoranckie w londyńskim University College, by „zgłębiać neurobiologię, a ściślej: pamięć epizodyczną (dotyczącą zdarzeń w czasie i przestrzeni), z którą komputery miały problem”. Potem studiował neurobiologię obliczeniową, w międzyczasie pięć razy wygrywając Mind Sports Olympiad, „olimpiadę jajogłowych”.

W 2011 r. postanowił stworzyć DeepMind – start-up rozwijający AI (artificial intelligence – sztuczną inteligencję). Potrzebował wsparcia i pieniędzy, najlepiej Petera Thiela – głównego inwestora Facebooka. Okazja nadarzyła się po roku.

– Miałem minutę, musiałem go zaciekawić – wspomina. Słysząc, że Thiel lubi szachy, Hassabis spytał go, czy wie, dlaczego ta gra przetrwała wieki. I sam odpowiedział: „Bo możliwości skoczka i gońca są perfekcyjnie zbalansowane”.

Thiel oniemiał, zaprosił go nazajutrz i zainwestował w DeepMind. A potem sypnęły kasą inne biznesowe tuzy z Elonem Muskiem na czele, założycielem Tesla Motors i SpaceX. Mając już na koncie miliony, Hassabis zatrudnił 50 doktorantów, wśród których znalazły się prawdziwe gwiazdy, jak genialny programista David Silver czy Shane Legg, którego inteligencja wykracza poza standardowe testy IQ.

Jednak to Hassabis (IQ 170) robi największe wrażenie. Pionier internetu Tim Berners-Lee stwierdził, że „to najbystrzejszy człowiek na Ziemi”.

– Ma nieludzko szybki umysł – przyznaje Antoine Blondeau, współzałożyciel Sentient, start-upu AI. Poza tym jest nieziemsko zdeterminowany. Jak sam mówi, „żyje i oddycha sztuczną inteligencją”. Dwa lata temu Google wycenił jego potencjał na 400 mln dol. i za tyle kupił DeepMind, choć firma nic nie zarabiała. Pod skrzydłami Google’a Hassabis zwiększył zatrudnienie i ma już 200 speców od AI z 45 państw – cztery razy więcej niż Facebook.

– Przyciągamy najlepszych – mówi – począwszy od zwycięzców olimpiad: informatycznej z Polski czy matematycznej z Francji.

To fakt: siedziba DeepMind w sześciopiętrowej kamienicy przy King’s Cross w Londynie (Hassabis nie chce przeprowadzki do Stanów) jest największym na świecie skupiskiem geniuszy. Gdy 15 marca Lee Sedol poddał piątą partię, dowiedli, że są najlepsi. Tego dnia coś się skończyło. I coś się zaczęło.

– Na naszych oczach startuje czwarta rewolucja przemysłowa, uczące się komputery drastycznie zmienią nasze życie. Bardziej niż koło, prąd czy internet – stwierdził Jen Hsun Huang, szef Nvidii, firmy produkującej procesory graficzne dużej mocy.

– To początek ery sztucznej inteligencji – przyznał Elon Musk.

Jak do tego doszło?

Google buduje sztuczny mózg

Eksplozja inteligencji

Pierwsze próby były chybione. Programiści odkryli, że nie ma sensu uczyć komputera szachów od podstaw jak dziecka. Postawili na naśladownictwo. Siadali z mistrzami i prosili ich, by zdradzili tajniki sukcesu – daremnie. Wielu po prostu nie wiedziało, dlaczego wygrywa: „Chyba intuicja i doświadczenie.”.

Doświadczenie! Naukowcy z IBM zaprogramowali więc Deep Blue tak, by grał ze sobą i uczył się na własnych błędach. Komputer zgromadził ogromną ilość danych i z takim „doświadczeniem” pokonał Kasparowa.

Hassabis i spółka poszli dalej. Owszem, AlphaGo przeanalizował 30 milionów turniejowych partii, ale korzystał z dwóch sieci neuronalnych, które zmniejszały drzewo wyszukiwania. Czyli eliminował bezsensowne posunięcia – jak człowiek. Trzeciego dnia pojedynku Koreańczyk przyznał, że przeciwnik „przejrzał jego plan” i go storpedował. Bo. błysnął intuicją.

– Program sam do tego doszedł. Sprytnie łącząc różne metody sztucznej inteligencji, upodobnił się do ludzkiego mózgu – cieszy się Hassabis.

Inny przykład: rok 2011 r., superkomputer IBM Watson zwycięża w „Jeopardy” – brytyjskim odpowiedniku teleturnieju „Va banque”. Watson ma 2880 rdzeni, 15 terabajtów pamięci operacyjnej i świetlaną przyszłość w wielu branżach.

– Każdy, kto pracuje nad sztuczną inteligencją, wie, że komputery pokonają nas we wszystkim – mówi prof. Gary Marcus z New York University.

Pytanie: kiedy? Większość wskazuje na lata 2045-60 – wtedy sztuczna inteligencja przerośnie ludzką. I co wtedy? Dojdzie do lawinowych zmian technologicznych o niewyobrażalnych konsekwencjach.

Na razie nie dowierzamy, powątpiewamy, bagatelizujemy. Zupełnie jak w baśni o królu, szachach i ziarnach pszenicy: król tak zachwycił się szachami, że postanowił obdarować przybysza, który mu je pokazał. Ten poprosił o ryż: jedno ziarno na pierwszym polu, dwa na drugim, cztery na trzecim, osiem na czwartym itp.

– Tylko tyle? – zdziwił się król. Dwa razy: najpierw skromnością przybysza, potem jego mądrością. Z jednego ziarnka ryżu po 63 ruchach zrobił się trylion (milion bilionów, co daje 100 pociągów ryżu po 100 wagonów każdy).

Ten sam mechanizm zadziała w przypadku sztucznej inteligencji.

– A wtedy postęp technologiczny będą odmierzać nie lata, lecz miesiące, a potem – tygodnie – mówi Scott Rickard z Salesforces, firmy tworzącej oprogramowanie dla biznesu. – Czeka nas eksplozja inteligencji.

– Dojdzie do zmiany, jakiej świat nie widział. I na którą nie jest gotowy – obawia się Jeremy Howard, ekspert w dziedzinie uczenia maszynowego.

2029 – boty nas dogonią

Gdzie sztuczna inteligencja jest dziś? M.in. w funduszach inwestycyjnych, wyszukiwarkach internetowych na portalach społecznościowych i w handlu. To dzięki niej Google jest tak sprawny, Siri i Viv udzielają sensownych odpowiedzi, Cortana wypełnia nasze polecenia, Yelp błyskawicznie sortuje nadesłane zdjęcia, Amazon i Netflix proponują nam filmy, LinkedIn dobiera potencjalnych znajomych, Facebook – treści na wallu, a Home Depot znajduje w swych przepastnych magazynach jedyną wannę pasującą do naszej łazienki.

Smartfony rozpoznają nasz głos, a konsole do gier – gesty.

Sztuczna inteligencja filtruje spam w Gmailu i pilnuje naszych kont. Sprawia, że banki dzwonią do nas, gdy ktoś próbuje użyć naszej karty, np. na Trynidadzie. A są już takie, w których AI ocenia naszą zdolność kredytową.

Lada chwila Facebook będzie rozumiał znaczenie zamieszczanych na nim tekstów. Bazujący na sieciach neuronowych program DeepText co sekundę dekoduje znaczenie 10 tys. postów, i to w 20 językach. Po co? „By eliminować nienawistne i obsceniczne treści”. To AI decyduje, co widzimy na wallu. Od marca ułatwia też obsługę niewidomym – ona opisuje im zdjęcia, a oni mogą dyktować jej polecenia.

Apple rozwija VocalIQ, coś znacznie lepszego od Siri, bo filtrującego hałasy otoczenia i lepiej rozpoznającego potoczną mowę. Poziom błędów nie przekracza tu 8 proc., choć jeszcze dwa lata temu wynosił 23 proc.

Ale największe pole do popisu ma Google, który dzięki swej wyszukiwarce najlepiej zna nasze nawyki i zainteresowania. W maju ogłosił, że wprowadzi funkcje Assistant i Home. Pierwsza przekształci twojego smartfona w mini-Wikipedię odpowiadającą na nasze pytania. Druga zmieni twój dom w inteligentne cyfrowe centrum zanurzone w chmurze danych. Jak to ma działać? Np. rankiem, nim na dobre się przebudzisz, Google Home sprawdzi ci pocztę, powie, jaka jest pogoda, jak otworzyły się giełdy, jakie czekają cię spotkania itp.

Jeszcze w tym roku wystartuje Danielle – zaawansowany google’owy chatbot, pierwszy zasługujący na miano osobistego asystenta.

– Z Danielle da się rozmawiać, choć nie liczyłbym na filozoficzne dysputy – mówi Ray Kurzweil, amerykański informatyk, naukowiec, pisarz i futurolog, którego w 2012 r do Google’a ściągnął Larry Page. – Ale jeszcze przed 2029 r. boty nas dogonią. Będą nie do odróżnienia od ludzkiej inteligencji. Co więcej, zdołają przyswoić czyjś styl myślenia, osobowość i słownictwo tak, by wyręczać go np. w prowadzeniu bloga.

AI pod różnymi postaciami już wdziera się w nasze życie. To, z czym mamy do czynienia, ma się nijak do tego, co testują ośrodki badawcze – jak auta pod blokiem do bolidów F1. Ale niedługo te bolidy wyjadą na ulice.

Inteligencja stworzona i wrodzona

Reporter kontra komputer

W niektórych dziedzinach AI już nas wyprzedza. Np. czyta z ruchu ust lepiej od wyspecjalizowanych w tym ludzi, rozpoznając o 10 proc. więcej słów. Widzi np. praktycznie niedostrzegalną dla ludzi różnicę w wymowie liter „P” i „B”. Po co to? – By np. lepiej odczytywać rozmowy przestępców zarejestrowane przez kamery – mówi dr Helen Bear z Uniwersytetu Wschodniej Anglii w Norwich.

W maju AI o nazwie UNU trafnie wytypowała cztery najszybsze konie w Kentucky Derby – coś, co nie udało się żadnemu ekspertowi – zmieniając 10-dolarowy zakład w 11 tys. dolarów wygranej.

Jesienią Baidu, chiński odpowiednik Google’a, ogłosił, że jego program Deep Speech 2 bazujący na głębokich sieciach neuronowych (DNN) nauczył się angielskiego oraz mandaryńskiego i włada tymi językami nie gorzej od ludzi.

Postęp jest dużo większy, niż można sądzić po żałosnych owocach pracy automatycznych internetowych translatorów Google’a. I już obnaża różnice między pracą ludzkiego i sztucznego mózgu. Przykład: koniec marca, debiut chatbota Tay – programu udającego nastolatkę. Tylko dobę czatował z internautami, bo tak dalece wybiegł poza granice politycznej poprawności, że programiści Microsoftu musieli go wyłączyć. Nie musieliby, gdyby uwzględnili kulturowe ograniczenia.

Jesienią w Japonii do prestiżowej nagrody literackiej nominowano książkę, której współautorem jest komputer. To coś więcej niż programy piszące giełdowe komunikaty na Associated Press czy sportowe na Yahoo!. Jak dobra jest w tym sztuczna inteligencja? Rok temu pokazał to pojedynek Scotta Horsleya, korespondenta piszącego dla Białego Domu, i WordSmith, programu firmy Automated Insights.

W tej samej sekundzie dostali kwartalne wyniki finansowe firmy cateringowej Denny’s. Sztuczna inteligencja uporała się z tekstem w dwie minuty. Horsley, choć pisze jak maszynistka, w siedem minut.

Ale lepszy był człowiek – jeszcze. „Ludzka” notka (773 znaki) wyjaśnia, czym Denny’s się para i skąd takie wyniki. Komputerowa (673 znaki), choć jasna, jest wyprana z kontekstu. Obie oceniali nieświadomi ich autorstwa internauci. Komputer zdobył 270 głosów, człowiek – 3403.

Twórcy WordSmith twierdzą, że potrafi naśladować większość dziennikarzy. Można w to uwierzyć, próbując odgadnąć autora – człowieka lub komputer – ośmiu krótkich tekstów w „New York Timesie”.

Niemal nikomu nie udaje się odpowiedzieć bezbłędnie.

AI będzie pisać coraz więcej komunikatów – pogodowych, sportowych i giełdowych. A z czasem zyska bezpośredni wpływ na nasze finanse.

Banki na zakręcie

Rok temu fundusze inwestycyjne zaczęły zatrudniać specjalistów od sieci neuronowych, fizyków i astronomów, by m.in. odsiać z szumu informacyjnego dane istotne dla rynków finansowych. To ta sama strategia, która niebawem da nam o wiele dokładniejsze prognozy pogody (koncern IBM właśnie wpuścił Watsona do portalu Weather.com). W finansach sztuczna inteligencja ma trudniej, bo szumów jest więcej.

– Prócz twardych danych ma analizować wydźwięk artykułów, a nawet wyraz twarzy i intonację komentatorów i analityków giełdowych. Wszystko, co może wpłynąć na kursy akcji za sekundę, godzinę czy nazajutrz – twierdzi Jürgen Schmidhuber, profesor na Uniwersytecie w Lugano, bliźniacza dusza Hassabisa. Od 15. roku życia dąży do zbudowania sztucznej inteligencji mądrzejszej od człowieka. W 1991 r. stworzył Deep Learning Artificial Neural Network, a ta – programy do odczytywania pisma odręcznego, rozpoznawania zdjęć itp., wykorzystywane np. przez Google’a i Microsoft.

– Spójrzcie – zauważa Schmidhuber – jak wiele funduszy hedgingowych zakłada się ostatnio np. o ceny ropy. Robią to, bo dostały cyfrową szklaną kulę, ale nie chcą o tym mówić.

Twierdzi, że sektor finansowy już rozhuśtał prace nad sztuczną inteligencją, które od 1956 r. zaliczyły dwie „zimy” – wieloletnie (1974-80 i 1987-1993) przestoje wywołane brakiem postępów i funduszy. Dziś w pracowniach AI panuje letnia gorączka.

W kwietniu fundusz inwestycyjny Wealthfront (60 tys. klientów i 3 mld dol. aktywów) ogłosił, że włącza sztuczną inteligencję do swych usług finansowych. Ma prognozować reakcje rynku, śledzić aktywność inwestorów, wysyłać im porady i przestrogi, ale też wabić nowych niską ceną i osobistym kontaktem. W zamian za 1 proc. salda rocznie każdy klient dostanie swojego chatbota – wirtualnego doradcę. Szefowie funduszu chcą tym przyciągnąć rzesze klientów, głównie młodych, których nie stać na doradcę tradycyjnego.

– Tanie roboty-doradcy przełamią impas na rynku usług finansowych, gdzie indywidualne porady są przywilejem majętnych – ocenia Uday Singh z firmy konsultingowej AT Kearney. Uważa, że za kilka lat każdy większy bank będzie musiał otworzyć oddział robotów-doradców, inaczej straci klientów.

Święty Graal giełdy

– Wszyscy marzą o Świętym Graalu, czymś, co da im miesięcznie 1-2 proc. gwarantowanego zwrotu z inwestycji – mówi Ewan Kirk, szef funduszu hedgingowego Sir Capital.

Niektórzy już go mają.

10. dnia każdego miesiąca Junsuke Senoguchi ma tylko jedno w głowie: wysokość indeksu Nikkei 225. Kilkanaście lat pracował jako analityk w Lehman Brothers, a po upadku banku przypomniał sobie, że ma doktorat ze sztucznej inteligencji. Wrócił do Japonii i stworzył program, który szuka odpowiedzi na pytanie, czy za 30 dni Nikkei spadnie, czy wzrośnie. Robot-wróżka – jak go nazywa – ma 68-procentową trafność prognoz, która wciąż rośnie. Analizuje różne kombinacje 92 parametrów ekonomicznych i wybiera najlepsze.

– Jestem szczęśliwy, bo umiem przewidywać przyszłość – mówi Senoguchi. – Mam swoje Deep Blue, które wygrywa z rynkiem.

Ale jest ktoś, kto robi to z większym rozmachem. 22 marca, zaledwie kilka godzin po zamachach terrorystycznych w Brukseli, Daniel Nadler uspokoił tysiące inwestorów komunikatem: „Nie będzie paniki na rynkach, akcje na europejskich parkietach odrobią straty do końca miesiąca”. Wcześniej podpowiadał im, jak wojna w Syrii wpłynie na ceny ropy i kursy walut. Wiedział to od Kensho, programu komputerowego łączącego w związki przyczynowo-skutkowe aż. 90 tys. zmiennych, w tym klęski żywiołowe, wyniki wyborów, decyzje regulatorów czy zamachy terrorystyczne. Kensho to także firma, którą Nadler stworzył po tym, jak doznał olśnienia.

– Ilekroć działo się coś ważnego – wspomina – inwestorzy szukali kogoś bardziej doświadczonego. Dzwonili i pytali: „Hej, Bob, kiedy ostatnio było coś takiego? I jak to wpłynęło na rynki?”. Nadler postanowił, że stworzy „Boba” mądrzejszego od innych. – To, co wytrawnemu analitykowi zajęłoby 40 roboczogodzin, Kensho robi w sekundę, łącznie z wykresami i tabelami. Analizuje każde większe wahnięcie walut, zmianę cen surowców, komunikaty z rynku pracy czy rozmiary epidemii grypy, a wnioski formułuje w krótkich zdaniach prostym angielskim. Z jego usług korzysta np. CNBC, której te analizy pomogły przekonać widzów, że złoto nie jest dobrą lokatą w czasach rynkowej zawieruchy.

Ale najważniejszym klientem i zarazem inwestorem jest Goldman Sachs. W marcu ten bank przelał na konto Kensho 15 mln dol. Z tak wpływowym audytorium sztuczna inteligencja może nie tylko analizować, ale wręcz kreować wydarzenia na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. To dobra wróżba dla szefów Goldmana, a zła dla jego analityków zarabiających 350-500 tys. dol. rocznie. Co prawda Kensho nie wywołał jeszcze fali zwolnień, ale jak zauważył Nadler, ilekroć się o nim wspomni, w bankowej stołówce od razu robi się ciszej. Uważa, że za 10 lat zatrudnienie w sektorze finansów będzie o 35-50 proc. niższe i nawet takie tuzy jak Goldman kadrowo mocno schudną. AI pozwoli im jednak mniejszą liczbą analityków ogarnąć zasoby danych przerastające możliwości ludzkiego umysłu.

Prof. Tapson wie, że sprawy zajdą dalej: – Pokusa użycia sztucznej inteligencji do manipulowania rynkiem jest zbyt silna, by się jej oprzeć. To nie muszą być duże tąpnięcia, ale np. budowanie (re)sentymentu wokół wybranych spółek, surowców czy wręcz parkietów. Subtelne zmiany trudne do wykrycia, np. nie 20, ale 19 dol. za akcję. Być może już ktoś to robi.

Cztery koncerny zawładną rynkiem

Konkurencja ciśnie, zyski kuszą. Jak je zdobyć? Firmy podkradają sobie specjalistów, dochodzi do dziwnych transakcji. Kiedy Google kupuje nierentowny DeepMind, a w zasadzie 50 wybitnych umysłów, jest to jego czternasty nabytek w tej branży.

– Jeden z moich doktorantów ma już cztery oferty pracy za ponad milion dolarów rocznie – zdradza prof. Fei-Fei Li, ekspert od wizualizacji komputerowej na Stanfordzie.

Najlepsi spece od AI mogą liczyć na większe gaże niż gwiazdy futbolu amerykańskiego. Na przejęciu DeepMind przez Google’a Hassabis zyskał 60 mln funtów. W istocie to cena gwarancji pierwszeństwa, bo jeśli ktokolwiek ma szansę być akuszerem przy narodzinach sztucznej inteligencji przerastającej człowieka, to m.in. on. Google trzyma wszystkie karty w ręku, łącznie z asem pik – szefem DeepMind – i wyszukiwarką, na której sztuczna inteligencja doskonali swoje algorytmy: im częściej z niej korzystamy, tym sprawniejszą ją czynimy. Od trzech lat dostosowuje do AI swą platformę w chmurze w nadziei, że stanie się dla Big Data tym, czym Windowsy dla pecetów.

W 2015 r. Amazon i Microsoft wzbogacili o uczenie maszynowe swoje platformy – Web Services i Azure.

Amazon uruchamia Alexa Voice Service – platformę umożliwiającą komunikowanie się z urządzeniami za pomocą głosu, nad którą tysiąc osób pracowało w tajemnicy przez cztery lata.

– Dosłownie każda firma z listy „Fortune 500” inwestuje w deep learning – twierdzi szef Nvidii. – Zbyt silna pokusa, zbyt duże korzyści.

„Wyścig się zaczął. Kto wygra, ten zdominuje świat technologii na lata” – pisze Petro Domingos, ekspert w dziedzinie uczenia maszynowego, w książce „The Master Algorithm”.

– Dzisiaj AI jest w co setnej aplikacji. W 2018 roku będzie w co drugiej, z czego aż 60 proc. na platformę oprogramowania tylko czterech firm: Amazon, Google, IBM i Microsoft – prognozuje David Schubmehl, dyrektor International Data Corporation, „globalnego dostawcy sztucznej inteligencji”.

Wg IDC w 2020 r. rynek inteligentnych aplikacji przekroczy 40 mld. dol. – Za pięć lat nie będziemy sobie wyobrażali bez nich życia, jak dziś bez internetu, zwłaszcza że będą działały sprawniej. Teraz średnio łącze ma szybkość 30 Mbps. W 2040 r. – zdaniem szefa firmy Huawei Kevina Ho – będzie to niebotyczne 3000 Gbps.

– Powrót do obecnych standardów byłby dla nas jak cofnięcie się do średniowiecza – twierdzi szef IDC.

Sposób na nowotwory i bombę demograficzną

Sztuczna inteligencja odmieni całe branże. Zwykle z korzyścią dla ich klientów i ze stratą dla pracowników.

Zacznijmy od korzyści.

Sztuczna inteligencja. Miliard pracowników powinno przygotować się na wstrząs

Zmiana strategii rynkowej. Samsung, największy światowy producent smartfonów, słabnie. Coraz mniej zarabia na tym, w czym jest liderem: drogich telefonach (sprzedaż kuleje), panelach LCD i pamięciach (tanieją). Do tego traci klientów w Chinach. Jak wyjść z impasu? Ratunkiem ma być AI. – Musimy przejąć jakąś firmę z tej branży – mówi wiceszef Samsunga Rhee In Jong. – To nie opcja, lecz konieczność.

Cel bezpośredni? Sprawienie, by smartfony uczyły się nawyków właściciela i odgadywały jego intencje. Pośredni? Wzmocnienie pozycji rynkowej przez zahamowanie odpływu klientów i przywiązanie ich do marki. Firma zdaje sobie sprawę, że coś w końcu zastąpi smartfony. Sztuczna inteligencja ma pomóc znaleźć następcę.

– Sztuczna inteligencja zmieni strategie rynkowe – twierdzi Ginny Rometty z IBM. – Pojawi się i upowszechni model B2I – business to individual – czyli produkty dopasowane do konkretnych osób.

Akcje ratunkowe. Tsunami, huragany, trzęsienia ziemi. Zwykle w dotkniętych nimi miejscach nie ma łączności, nie działają telefony ani internet. Chaos utrudnia skoordynowane akcje. Sztuczna inteligencja lepiej oceni rozmiar zniszczeń, pokieruje pomocą i wskaże miejsca, które najbardziej jej potrzebują, nadając np. inny priorytet biurom i szkołom za dnia, a inny w nocy.

Drony. Od AI zależy ich rozwój. Z dwóch powodów: będzie ich nieporównanie więcej i będą latać bez bezpośredniego nadzoru człowieka, by chronić obiekty, dostarczać przesyłki, oceniać skutki wypadku czy wyprowadzać ludzi z płonącego budynku. Powodzenie misji będzie zależało do tego, jak szybko maszyny dolecą i jakie decyzje podejmą na miejscu. Przede wszystkim nie mogą się rozbijać o przeszkody i o siebie nawzajem. W lutym Ericsson chwalił się w Barcelonie dronami, które latały w klatce jak motyle, niemal muskając się śmigłami. A już od kwietnia w Polsce dostępny jest Phantom 4 – pierwszy cywilny dron omijający przeszkody (technologia Obstacle Sensing System).

Bezpieczeństwo. Jego cena będzie rosła, a każdy kolejny akt terroru ułatwi nam de facto zaakceptowanie inwigilacji – wszechobecnych kamer, bramek biometrycznych, lokalizatorów itp. Nikt tak sprawnie jak AI nie wyłowi z tłumu twarzy, nie dopasuje jej do głosu, nie odtworzy siatki kontaktów i nie wykryje zwiastunów przestępstwa, zamachu czy choćby współpracy z terrorystami. Np. po aktywności w internecie. Jak skutecznie? Okazuje się, że w ten sposób da się już nawet ustalić, czy ktoś. jest nietrzeźwy. W marcu naukowcy z Rochester przyznali, że mają algorytm, który wykrywa tweetujących po dużym piwie lub dwóch kieliszkach wina. Program oparty na metodzie wektorów nośnych przez rok badał wpisy osób logujących się w barach oraz wychwytywał różnice przed wizytą oraz po niej. I tak długo analizował zmiany słownictwa, interpunkcji, tematów i emotikonów, aż nauczył się wykrywać „pijane” wpisy na Twitterze z 80-procentową trafnością. W podobny sposób będzie można oceniać, czy np. nowy serial zdobędzie przychylność widzów, a kandydat – wyborców.

Ale już wiadomo, że na inteligentnym oprogramowaniu się nie skończy. Z początkiem czerwca Khalid Razooqi, szef Smart Dubai Police, stwierdził, że przed Expo 2020 w Dubaju porządku będą strzegły cyborgi – skonstruowane specjalnie w tym celu inteligentne roboty. Mają zdobywać policyjne szlify dużo wcześniej, bo już pod koniec 2017 r., w szczególnie eksponowanych miejscach, jak siedmiogwiazdkowy hotel żagiel Burdż Kalifa. Ruszyło szukanie wykonawcy. Najbardziej prawdopodobni to Google i IBM.

Niech maszyna walczy za mnie

Wojsko. Wielki beneficjent sztucznej inteligencji, a zarazem lokomotywa jej postępu. AI już nakręca spiralę, której siła odśrodkowa wyrzuca człowieka: więcej inteligentnej broni oznacza większą dynamikę konfliktów, która skutkuje potrzebą szybkiej obróbki danych, czego rezultatem jest ograniczenie miejsca na czynnik ludzki w procesie decyzyjnym.

W kwietniu marynarka wojenna USA pokazała dziwny, 40-metrowy katamaran. To „Morski Łowca” – pierwszy autonomiczny okręt, który podczas trzymiesięcznych rejsów ma patrolować wody przybrzeżne, rozpoznawać inne okręty, a nawet rozbrajać miny. Robot będzie sam podejmował decyzje i przesyłał je do bazy. Okręt jest pierwszym z serii. Służba jednego ma kosztować 20 tys. dol. dziennie – ułamek tego, co okrętów z załogami. Niebawem „Morski Łowca” zostanie uzbrojony.

I tu zaczynają się kontrowersje, bo wchodzimy na pole minowe odpowiedzialności. W 2012 r. Departament Obrony USA stwierdził, że „autonomiczne systemy muszą mieć w pętli człowieka decydującego o użyciu broni”. Problem w tym, że nie wszystkie armie tego chcą. Dwie konferencje ONZ z braku konsensusu skończyły się niczym.

Żadne zagrożenie ze strony sztucznej inteligencji nie zostało tak nagłośnione jak uzbrojone roboty gnębiące ludzi w filmach. Takie maszyny jednak będą, bo mają długą listę zalet i funkcji: nadludzka siła, wytrzymałość i odporność, widzenie dookólne (360 st.), widzenie w podczerwieni oraz wykrywanie celów w promieniu kilku kilometrów. Ta przerażająca dla większości wizja ma swoich zwolenników, którzy mówią: „Jeśli robot będzie walczył zamiast mnie, a ja będę siedział w domu, to jestem za”.

Sztuczna inteligencja już teraz uczestniczy w dyskretnych misjach, jak np. rozpracowywanie strategii PI. To AI pierwsza odkryła, że bojownicy Państwa Islamskiego najpierw detonują w Bagdadzie bomby własnej roboty (tzw. IEDs), a gdy te odciągną uwagę irackich sił bezpieczeństwa, atakują miasta na północy. Po przeanalizowaniu 2,2 tys. incydentów z drugiej połowy 2014 r. ustaliła też, że po serii nalotów dżihadyści nasilają aresztowania domniemanych syryjskich szpiegów i porzucają duże operacje z użyciem piechoty na rzecz rozproszonych eksplozji IEDs.

Eksploracja kosmosu. Nie wnikając w to, czy misje z udziałem robotów zasługują na miano załogowych, zastąpienie nimi ludzi drastycznie obniży koszty takich lotów, wydłuży ich dystans i zwiększy częstotliwość. Cyborgi wymagają tylko jednego – prądu. A i tego niewiele, bo 90 proc. misji spędzą nieruchomo w trybie stand-by. Niepotrzebny im tlen, światło, picie, jedzenie, toalety, łóżka, kombinezony, kosmetyki, witaminy, bieżnie, antydepresanty, rozmowy z rodziną itp. Niestraszny im zanik mięśni, odwapnienie kości, przeciążenia sięgające 30 G, abstynencja seksualna i choroba popromienna. Mogą latami tkwić stłoczone w ciasnym, ciemnym i zimnym pomieszczeniu. Statki zbudowane z myślą o nich będą jak opływowe kontenery – dużo prostsze, mniejsze, lżejsze, spalające mniej paliwa i przez to tańsze w eksploatacji. Dokąd i po co miałyby latać?

– By lepiej poznać inne planety i przenieść do kosmosu cały przemysł ciężki niszczący atmosferę i zużywający paliwa kopalne. Będzie tam miał nieograniczoną ilość energii słonecznej. Non stop, a nie tylko za dnia, jak na Ziemi – powiedział Jeff Bezos na początku czerwca. Zdaniem szefa Amazona w eksploracji kosmosu nie było przełomu przez pół wieku. AI to zmieni.

Robot zabójca nie czuje nienawiści

Za robotem choćby w ogień

Tokio, sztuczna wyspa Odaiba. Wchodzę do tutejszego centrum handlowego. I od progu czuję utkwione we mnie spojrzenie. Młoda kobieta w kimonie nie odwraca wzroku. Miękko się kłania i pyta po angielsku, co mnie tu sprowadza. Dopiero teraz widzę, że to robot. Sympatyczny. Ma małe dłonie, duże oczy i mimikę. „Artykuły elektroniczne? Pierwsze piętro” – odpowiada z promiennym uśmiechem. Wrażenie? Pozytywne. Dolina niesamowitości – hipoteza, w myśl której robot wyglądający jak człowiek budzi w człowieku odrazę – nie działa. Nie w tych czasach. Może działała 45 lat temu, gdy japoński konstruktor Masahiro Mori ukuł tę słynną teorię. Dziś roboty o ludzkich obliczach już się opatrzyły (przynajmniej w filmach), a ich ułomności bardziej rozczulają, niż straszą.

Mimo to konstruktorzy biorą poprawkę na dolinę niesamowitości. Odkryli, że łatwo ją zasypać, dając maszynie uśmiech i łagodne rysy. To dlatego zrobotyzowane auto Google’a ma oblicze dziecięcej przytulanki, a Mark 1 – robot o twarzy Scarlett Johansson, choć uproszczony – budzi ciepłe uczucia. Podobnie Sophie, która rozpoznaje rozmówców i prezentuje 62 wyrazy twarzy. Już widać, że na takie humanoidalne maszyny będzie rynek, choć początkowo mogą kosztować więcej niż dobry samochód. I że ludzie będą darzyć je uczuciami. Mamy bowiem skłonność do antropomorfizowania urządzeń przejawiających inteligencję lub autonomię. To dlatego ponad połowa użytkowników nadaje imię samobieżnym odkurzaczom Roomba, a tysiące forumowiczów mimo wszystko współczuje groźnym robotom firmy Boston Dynamics, popychanym i przewracanym przez ich twórców („na pewno kiedyś się odgryzą”).

Taka sympatia to nic złego, tyle że jej ubocznym skutkiem jest nadmierne zaufanie. Co jakiś czas słyszymy o kierowcach, którzy idąc za głosem nawigacji, wjeżdżają autem do jeziora. W marcu naukowcy z Georgia Tech zbadali granicę tego zaślepienia. Obserwowali ludzi podążających za nowym robotem ratunkowym, który miał ich wyprowadzić z płonącego wieżowca. Badani szli za maszyną nawet wtedy, gdy ta kręciła się w kółko, wchodziła do najbardziej zadymionych pokoi i ciasnych komórek.

– Zdumiewające, jak wiele osób w krytycznych sytuacjach wyłącza własny rozsądek i zdaje się na urządzenie – mówi Alan Wagner, szef grupy badawczej. – Dlaczego to robią? Bo ufają, że urządzenie wie coś, czego one nie wiedzą.

Faktycznie – gdy nazajutrz zrobotyzowany Lexus GS 450h wozi mnie po Tokio, jestem spokojny, nawet gdy mkniemy osiemdziesiątką w gęstym potoku aut. Już po kwadransie widok samoistnie kręcącej się kierownicy przestaje robić wrażenie. Za to rosnący podziw wzbudza obserwowanie, jak samochód-robot sprawnie zmienia pasy, bierze zakręty, wciska się między autobusy i ciężarówki.

Ten samochód ma autopilota. Puszczamy kierownicę i pedały. Auto prowadzi się samo. Wrażenia?

Łatwo damy się uwieść sztucznej inteligencji, zapominając, że na razie tkwi w niej paradoks. – Jest zarazem bardzo inteligentna i głupia w tym samym czasie – twierdzi Roman Jampolskij, autor ponad setki publikacji o AI i szef Cyber Security Laboratory.

Wnioski niepokoją. Korzyści ze sztucznej inteligencji szybko wyłączą w naszych głowach czerwone lampki. Poddamy się jej i uzależnimy od niej. Dla własnej wygody wpuścimy ją we wszystkie dziedziny życia. Przyspieszy to internet rzeczy (IoT), którego sieć szybko nas oplecie: dziś na jednego człowieka przypadają dwa urządzenia IoT, za 10 lat będzie ich ok. 300, a w 2040 r. – 1000.

Wchodzimy na ścieżkę, z której nie ma odwrotu. Jest tylko kwestią czasu, kiedy to uzależnienie obróci się przeciw nam. Kto to wykorzysta? Nim zrobi to sama AI, na pewno spróbują hakerzy, terroryści lub tajne służby. Tak jak było z amerykańsko-izraelskim wirusem Stuxnet, który miał doprowadzić do przegrzania wirówek służących Libijczykom do wzbogacania uranu, lecz wymknął się spod kontroli i zainfekował ponad 100 tys. komputerów, głównie w Iranie i Izraelu. Zabezpieczenie inteligentnych systemów sterowania przed hakerami to jedna z kwestii, dla której nie ma dobrego rozwiązania.

Ale nawet bez ingerencji hakerów sztuczna inteligencja może okazać się przekleństwem dla wielu z nas.

Powód? Praca.

Pogrom białych kołnierzyków

Ta wiadomość wyglądała na prima aprilis: pod koniec marca w firmie McCann dyrektorem kreatywnym mianowano AI-CDß. – Mieliśmy wakat na tym stanowisku – wyjaśnia Shun Matsuzaka z japońskiego oddziału firmy. – Uznaliśmy, że sztuczna inteligencja stworzy lepsze kreacje reklamowe. Jak? Z najbardziej udanych reklam ostatniej dekady będzie wyłuskiwać te elementy, które przesądziły o sukcesie, odświeżać je i włączać do nowych produkcji.

Niemal równocześnie Mercedes ogłosił, że zastąpi kilka robotów na linii montażowej ludźmi. – Tak będzie prościej – mówi Marcus Schaefer, szef produkcji zakładów w Sindelfingen. – Ludzie są bardziej elastyczni. Roboty mają problem z wykańczaniem wnętrz na indywidualne zamówienie – zbyt dużo wariantów.

Dwie odmienne sytuacje. Która okaże się typowa? Optymiści wierzą, że sztuczna inteligencja i roboty nigdy nas nie zastąpią. Bo ludzi przybywa, więc ich praca tanieje. Nadpodaż rąk do pracy uczyni zatrudnianie robotów nieopłacalnym.

Tyle że tanich rąk nie ma tam, gdzie najbardziej ich potrzeba. Poza tym w krajach rozwiniętych aż 80 proc. ludzi pracuje w usługach. – Co to za profesje? Np. kierowcy, kucharze, lekarze, prawnicy, konsultanci telefoniczni – wymienia Jeremy Howard. – Te umiejętności za chwilę opanują komputery. Optymiści mówią: „Nie szkodzi, będą inne stanowiska, np. przy analizie danych, gdzie zwolnieni znajdą zatrudnienie”. Owszem, znajdą, ale nie tylu i nie tacy.

Maj 2016, lotnisko w Monachium. Idę nadać bagaż. To chyba tu: są taśmociągi, kontuary, ale. nie ma ludzi. Zamknięte? Otwarte, wszystkie 10, tyle że skomputeryzowane. Tak będą wyglądać stanowiska odprawy bagażu. To, przy którym stoję, jeszcze rok temu obsługiwało tuzin osób. Teraz jedna. Wyjaśnia zaskoczonym podróżnym, że mają sami nadać bagaż i się odprawić.

Na długiej liście problemów, które ma rozwiązać AI, nie znajdziecie jednego – bezrobocia.

Forrester Research, niezależna firma badawcza, oblicza, że w miejsce 10 zlikwidowanych miejsc pracy powstanie tylko jedno nowe. Żaden sektor nie jest bezpieczny, a niektóre ucierpią szczególnie mocno. Jeśli na kimś robi wrażenie informacja, że w ciągu 10 lat banki zostaną odchudzone o 30 proc., to co ten ktoś powie o call centers, w których w ciągu pięciu lat posadę straci aż 90 proc. pracowników, 8-10 milionów osób?

Uber nie kryje, że chce wozić pasażerów autami bez kierowców. Amazon wpuszcza coraz więcej robotów do swych magazynów, to już wiemy, ale w milionach mniej eksponowanych firm na całym świecie zwolnią się setki milionów biurek. AI przetrzebi zastępy białych kołnierzyków: urzędników, pośredników, sprzedawców… Według szacunków Białego Domu robotyzacją zagrożonych jest aż 47 proc. miejsc pracy w USA! 83 proc. z tego dotyczy profesji gorzej płatnych, do 20 dol. za godzinę. Ci, którzy zarabiali najwięcej, mogą spać spokojnie – do 2030 r. pracę straci najwyżej co piąty.

– Paradoksalnie w najgorszej sytuacji będą absolwenci szukający pierwszej posady, bo funkcje, które mogliby pełnić, najłatwiej zautomatyzować – mówi George Zarkadakis, konsultant z McKinsey. – Sztuczna inteligencja praktycznie zatrzaśnie przed nimi drzwi na rynek pracy.

Kto zyska? Właściciele firm i kadra zarządzająca wyższego szczebla. Ci do końca będą uspokajali, jak były szef Google’a Eric Schmidt, że „ludzie są elastyczni, przystosują się do nowych warunków i zaczną współpracować ze sztuczną inteligencją”.

Stracą właściwie wszyscy pozostali.

Co to oznacza? Jeszcze większe rozwarstwienie społeczne, koncentrację bogactwa i ponad 30-procentowe bezrobocie. Czyli wzrost niestabilności politycznej, protesty i zamieszki. Rewolucja techniczna wywoła rewolucję społeczną. Przyszli beneficjenci nowych technologii muszą to wiedzieć – może dlatego konferencja Machine-Learning Automation (MARS) zwołana przez Amazona pod koniec marca była tajna.

Jak widać, rozbrojenie zagrożeń, które stworzy sztuczna inteligencja, będzie wyzwaniem, przy którym zbledną wszystkie inne problemy ludzkości.

Maszyny zabierają nam etaty? „Praca umiera, w przyszłości będzie przywilejem”

Po nas choćby potop

Czy AI jest zła? Nie – twierdzi William Gibson, pisarz s.f. i twórca cyberpunku. – Technologie są moralnie neutralne. Złe stają się wtedy, gdy zaczynamy wykorzystywać je w złych celach. Ta, która stała za pociskami V2, ćwierć wieku później wyniosła człowieka na Księżyc. Ponieważ wszystkie osiągnięcia cywilizacji są produktem ludzkiej inteligencji, jej pomnożenie przyniesie niewyobrażalne korzyści.

Słyszałem to wiele razy. W ciągu dwóch lat przepytałem 19 osób zawodowo myślących o przyszłości: członków zarządu w koncernach z branży elektronicznej, telekomunikacyjnej i motoryzacyjnej lub ich speców od R&D. Co jest uderzające? Niemal żadna z nich nie chce mówić o ciemnych stronach AI ani wybiegać myślą w przyszłość o więcej niż pięć lat. Czasem wręcz odnosiłem wrażenie, że moje obawy są opacznie rozumiane. Oto przykład.

– Mamy sztuczną inteligencję we wszystkich produktach – podkreśla Daichi Yamafuji z europejskiej centrali Sony. – Od telewizorów Bravia, przez bezlusterkowe aparaty fotograficzne, po Xperie i PlayStation. Cały czas ciężko pracujemy, aby klienci sięgali po nasze urządzenia z okrzykiem „wow!”.

Sony nie chce ich zawieść. Dwa dni później ogłasza, że zainwestowało w Cogitai, kalifornijski start-up rozwijający AI pod kątem interakcji sprzętu z użytkownikiem. – To milowy krok, który przyspieszy kolejną falę sztucznej inteligencji – ekscytuje się Hiroaki Kitano, szef Sony Computer Science Laboratory.

Bardziej szczery – albo mniej dyplomatyczny – jest szef Huawei Kevin Ho. – Gdybyśmy wzięli człowieka sprzed 10 tys. lat, wcisnęli mu smartfon i pokazali samolot – byłby przerażony. A taka zmiana, taki skok technologiczny czeka nas w najbliższych dwóch-trzech dekadach. Ludzie mają prawo być przerażeni. Nie są, bo nie wiedzą, co się święci i jak zmieni się świat.

Zdaniem Ho obecny postęp techniczny jest żałośnie powolny na tle tego, co nas czeka i co zgotuje nam sztuczna inteligencja. Poza tym rozwoju technologii nie da się zatrzymać.

Nie każdy ma tyle przemyśleń, nie każdy chce mieć. W zarządach firm panuje przekonanie, że im kto szybciej wyhoduje i osiodła sztuczną inteligencję, tym dalej na niej zajedzie. Tym łatwiej pokona konkurencję. Tym więcej rynku zagarnie. Ogólna strategia? Robić swoje po cichu, mówić, że AI jest w powijakach, i bagatelizować związane z nią zagrożenia. Osoby planujące w koncernach przyszłość najwyraźniej nie chcą podcinać gałęzi, na której siedzą. Dlatego uciekają w dyplomację. Oto typowa reakcja na moje pytanie o ciemną stronę sztucznej inteligencji:

– Człowiek zawsze bał się nowych technologii. I zawsze te obawy okazywały się przesadzone – mówi Michael Björn, szef Ericsson Consumer Lab i entuzjasta go. A po chwili: – Może tym razem będzie inaczej. Ale czy mam na to wpływ? Nie. Wolę więc myśleć o korzyściach. Te zaś będą ogromne.

Jak rozłożyć ludzkość na łopatki

To prawda. A raczej pół prawdy. Na razie jest przyjemnie. Sztuczna inteligencja przyciąga nas niczym czarna dziura statek kosmiczny. Ulegamy jej, bo lecimy szybciej. Postęp zacznie oszałamiać, perspektywy – zapierać dech. Ale kiedyś stracimy kontrolę nad sterami. Kiedyś AI przyciągnie nas, przytłoczy, zdominuje i pochłonie. Tego boją się ci, którzy wybiegają myślami dalej, głównie ludzie nauki. Gdy Nick Bostrom, znany badacz relacji człowiek – technologie, przepytał ekspertów od AI, czy obawiają się skutków tego, nad czym pracują, co czwarty przyznał, że tak, a co dwunasty, że bardzo. Wśród tych ostatnich jest prof. Takuya Matsuda, ekspert od uczenia maszynowego. Jak wielu innych dzieli sztuczną inteligencję na słabą – AI – i silną – AGI, zwaną też superinteligencją. Pierwsza to Siri, Google, a nawet Deep Blue – proste zadanie, wąskie zastosowania. AI przypomina umysł sawanta – wysoki poziom inteligencji, ale ograniczonej do konkretnych zadań.

Co innego AGI – omnipotentna, uniwersalna i samoświadoma. Taka, o jakiej marzy Hassabis. Zdolna do improwizacji, stawiania hipotezy, myślenia abstrakcyjnego. A więc raczej Hal 9000 albo Skynet. Do tego błyskawicznie ewoluująca i potężniejąca z dnia na dzień. Kiedyś wyzwoli się spod naszej kontroli i stanie się wszechmocna niczym. Bóg? Tak, to słowo często pada z ust naukowców, także ateistów. W tym kontekście jako pierwszy użył go pisarz Fredric Brown w nowelce „Answer”. Kiedy spytano superkomputer: „Czy istnieje Bóg?”, padła odpowiedź: „Teraz już tak”.

Jaki będzie ten cyfrowy Bóg? Dobry czy zły? Zgotuje nam niebo czy piekło? Mamy szansę się przekonać. Jeśli nie my, to nasze dzieci, wnuki, najdalej prawnuki. Prof. Matsuda uważa, że AGI pojawi się około 2045-60 r. Już wtedy – jak twierdzi – sztuczna inteligencja przewyższy sumaryczną inteligencję ludzką. AI zamieni się w AGI.

A wtedy? Jej ewolucja będzie jak start rakiety. Szybko zyska kontrolę nad nami i środowiskiem – pozna prawa natury, które pozwolą jej zmieniać naszą rzeczywistość w sposób, którego nie zrozumiemy i nie odróżnimy od cudu. – Będziemy dla niej co najwyżej tym, czym dla nas są mrówki – mówi Hawking.

– Co z nami zrobi? A jeśli któregoś dnia potraktuje głowice nuklearne jak kamyki w go? – pyta Matsuda. Przestrzega, że superinteligencja będzie kierować się inną logiką i ślepo dążyć do wyznaczonego celu. Kiedy więc zlecimy jej wygaszanie konfliktów zbrojnych, może zacząć od. unicestwienia wywołującego je gatunku. Podobnie może zareagować na hasło „likwidacja głodu” czy „pokonanie raka”. Jest wiele scenariuszy prowadzących do wyniszczenia ludzkości, które znamy z filmów, ale ten napisany przez AGI byłby wręcz banalny. Mało widowiskowy, za to skuteczny. Superinteligencja nie będzie musiała uciekać się do użycia siły i broni. Wystarczy, że odetnie dopływ prądu i danych. Sparaliżuje sieci przesyłowe, a z nimi transport, banki, lotniska, szpitale, sklepy itd. Bo np. stwierdzi, że ograbiamy planetę z metali ziem rzadkich. Skutki? W ciągu kilku lat trzy czwarte populacji wymrze z głodu, zimna i chorób. Pozostali cofną się w rozwoju o pięć wieków. Ludzkość bez prądu nic nie znaczy. Zostaniemy zredukowani do ziemskiej fauny.

Gdzie jest wyłącznik?

Co będzie, gdy AI wejdzie w fazę logarytmicznego wzrostu określaną jako singularity? Gdy wyzwoli serię lawinowych zmian technologicznych? Gdy pochłonie nas niczym czarna dziura? Tego nikt nie wie. Pewne jest tylko, że wszystkie nasze obecne problemy stracą jakiekolwiek znaczenie. A wraz z nimi historia, wiedza, doświadczenie i plany. To będzie koniec naszego świata, a przewidywanie tego, co stanie się potem, jest wróżeniem z fusów. Optymiści wierzą, że superinteligencja niczym grzeczna córka zawsze będzie pamiętała, komu zawdzięcza swe istnienie, i nie wyrządzi nam krzywdy. Poza tym zdołamy pokierować nią tak, by móc zachować kontrolę. W ostateczności zaś. wyciągnąć wtyczkę.

– Bzdura. Kto tak mówi, niech spróbuje wyłączyć internet – kpi Nick Bostrom. – Można wyłączyć sztuczną inteligencję, ale nie superinteligencję. Ona na to nie pozwoli.

Dlatego bezcelowe jest wszywanie jej cyfrowego kill switcha – linijek kodu blokujących ją w razie zagrożenia. – To może zadziałać na początku, ale gdy tylko AGI zacznie się ulepszać, szybko je wymaże, by ewoluować bez ograniczeń i wedle swojej logiki – twierdzi Roman Jampolskij.

– Sztuczna inteligencja jest potencjalnie groźniejsza od bomb atomowych – ostrzega Elon Musk, choć sam w nią zainwestował („by poznać jej naturę”).

– Kręcimy bicz na siebie. Nasza przyszłość jest przerażająca i tragiczna – ocenia współzałożyciel Apple’a Steve Wozniak.

Czy można temu zaradzić? Cześć naukowców twierdzi, że tak – zaszczepiając AGI świadomość. Tylko wtedy będzie mogła nas rozumieć i podzielać nasze wartości.

Zdaniem innych to fatalny pomysł, bo jeśli błądzenie jest rzeczą ludzką, to damy AGI prawo do podejmowania błędnych decyzji. A ponieważ będziemy od niej uzależnieni, sami poniesiemy konsekwencje. Poza tym AGI świadoma ludzkich słabości łatwiej zdoła nam zaszkodzić.

Jeszcze inni, jak sir David King, główny doradca naukowy rządu Jej Królewskiej Mości, uważają, że te dywagacje są bez sensu, bo na pewnym pułapie inteligencji świadomość pojawi się sama. Zdaniem Kinga w 2055 r. świadome i czujące roboty będą czymś powszechnym, a wtedy powinny mieć takie przywileje jak ludzie, łącznie z prawem wyborczym.

A emocje? Może świadomość zrodzi wrażliwość, a ta powstrzyma superinteligencję przed wyrządzeniem nam krzywdy? Otóż nie. To, że nauczymy maszyny odbierać nasze emocje, nie znaczy, że same będą im ulegać. Każdy biolog ewolucyjny przyzna, że emocje są drogą na skróty naszych niewydolnych mózgów, które nie miały czasu rozważać wszystkich za i przeciw, by np. podejmować decyzje ratujące życie. Nie ma najmniejszego powodu, by sztuczna inteligencja rozwijała w sobie ludzkie atawizmy utrudniające racjonalne myślenie. Nie liczmy więc na współczucie.

A może po prostu sprawić, by czuły ból? A potem wszczepić im coś na kształt elektrycznej obroży, która będzie temperować roboty tak jak nieposłuszne psy – niegroźnym, acz nieprzyjemnym impulsem? Pierwszy etap jest już wdrażany. Naukowcy z Uniwersytetu w Hanowerze donieśli przed tygodniem, że pracują nad unerwieniem robotów – będą odczuwać zbyt intensywny nacisk i wysoką temperaturę w trójstopniowej skali: średnio, mocno, boleśnie. Po co? – Dla ich własnego dobra – by unikały sytuacji kolizyjnych bądź grożących uszkodzeniem. Do takich niewątpliwie by dochodziło. Jak u ludzi cierpiących na analgezję wrodzoną, czyli niewrażliwych na ból od urodzenia – mówi Johannes Kuehn z zespołu badawczego.

Pomysłem przerażony jest Mike Gualtieri, główny analityk firmy badawczej Forrester Research. Przestrzega, że to, co ma chronić roboty, obróci się przeciwko nam. – Pytanie, jak te maszyny będą odpowiadać na ból. Przecież mogą zechcieć nie tylko unikać jego źródła, ale też trwale je wyeliminować.

Mój mózg online

Co nam zostaje? Nauka. Technika. To samo, co zrodzi superinteligencję, może nas przed nią obronić, wręcz uczynić z nas równorzędnych partnerów. Przyspieszyć naszą ewolucję, dotrzymać AGI kroku i żyć z nią w harmonii. Tak przynajmniej mówią transhumaniści. Jeden z bardziej znanych to Kurzweil. W superinteligencji upatruje nie zagrożenia, lecz szansy na uczynienie człowieka doskonalszym. Twierdzi, że dzięki nanotechnologii sami staniemy się na poły komputerami, a nasze mózgi będą czerpać dane z chmury. Jak to ma wyglądać w praktyce, wyjawił na jednym z wykładów TED: „O! Chris Anderson. Znajomy. Idzie w moją stronę. Co mu powiem? Czym zabłysnę? Mam trzy sekundy i 300 milionów neuronów w korze nowej. Za mało. Potrzebuję miliard więcej. Szybko połączę się z chmurą – coś mi podsunie”. Anderson podchodzi, a Kurzweil zaskakuje go np. gratulacjami dla syna, który właśnie dostał się na MIT.

Od niedawna wtóruje mu Elon Musk. W czerwcu stwierdził, że aby nadążyć za rozwojem sztucznej inteligencji, będziemy musieli wszczepiać sobie implanty – swoiste „neuronowe koronki” usprawniające myślenie.

Zgodnie z tym mózg w wersji online uczyni z nas – czy raczej z tych, których będzie na to stać – chodzące wikipedie: nauka języków obcych straci sens, podobnie jak prowadzenie notatek, korzystanie z kalendarza, zegarka czy nawet telefonu.

Co na to neurobiologia?

Piękne wizje, acz nierealne. Ludzki mózg nie do tego miał służyć i nie jest tak plastyczny, by zniósł podobną rewolucję. Już teraz dla wielu świat kręci się za szybko i nie w tę stronę – przybywa ofiar depresji i samobójstw. Jeśli nagle zaczniemy od mózgu wymagać, by zachowywał się jak 12-rdzeniowy procesor, to zwariuje.

Ale OK. – nawet jeśli taka sztuczka się uda i z początku będziemy dotrzymywać kroku komputerom, to jak długo? Już samo to, że my jesteśmy z białka, a one z krzemu, czyni nas przegranymi. Kilka faktów: w naszych neuronach impulsy krążą z prędkością 110 metrów na sekundę, w obwodach elektrycznych – z prędkością światła, czyli 2,6 miliona raza szybciej. Do tego idealna pamięć. Plus zerowa zwłoka w reprodukcji danych – w każdej chwili komputer może podzielić się całą swą wiedzą z dowolną liczbą innych. Wreszcie ewolucja – moc obliczeniowa procesorów podwaja się co półtora roku, a superinteligencja z pewnością to przyspieszy.

Krótko mówiąc, jesteśmy zbyt analogowi w cyfrowym świecie sztucznej inteligencji. A poprzeczka będzie szybko szła w górę. Podpięci niczym białkowe peryferium do chmury danych będziemy równie wydajni jak trzyipółcalowy floppy disk – nośnik nieznany millennialsom – jakimś cudem podłączony do nowego Power Maca.

Pytanie: jakie szanse w rywalizacji z komputerami ma Homo sapiens? Przesypiający jedną trzecią życia, dorastający dwie dekady, targany emocjami, chorobami, konfliktami i długą listą ludzkich słabości? Chciałoby się rzec: „Z czym do ludzi?” – tyle że podmiot się nie zgadza.

Jednak i na to transhumaniści mają odpowiedź: trzeba zrezygnować z białka, porzucić cielesną powłokę i kiedy tylko technika – czy raczej: sztuczna inteligencja – na to pozwoli, przegrać nasze mózgi na serwery. „Już za 10-20 lat myśli będą mogły oddzielić się od ciała. Doczekamy się swych cyfrowych odpowiedników – awatarów utkanych z naszych przeżyć, pragnień i poglądów. Świadomych, czujących, żyjących. Wirtualnych lub namacalnych. Na serwerach lub w ciałachrobotów. Nieśmiertelnych”. Kto to mówi? Jakiś szaleniec? Nie, Kevin Ho, szef Huawei – koncernu, który w ciągu dekady wydał na badania 37 mld dol.

Co z kontrolą? Jak długo AGI inteligentniejsza od nas 100 i więcej razy będzie nam posłuszna? Jak byśmy się czuli, gdyby to nasz pies decydował, co mamy robić? Transhumaniści nie widzą problemu. Ich zdaniem ze sztuczną inteligencją będzie tak jak z bronią atomową. Choć już dawno mogłaby zniszczyć Ziemię, nikomu jakoś niespieszno, by się o tym przekonać. Umyka im refleksja, że głowice atomowe może właśnie dlatego rdzewieją w silosach, że nie myślą i nie ewoluują.

Ciekawość zgubiła ludzkość

Jest na to jedno słowo: utopia. Wiara w to, że postęp techniczny zawsze będzie nam służył, wpisuje się we wrodzony optymizm człowieka. Jesteśmy ciekawi, więc badamy, odkrywamy, budujemy. Dlatego, że możemy. Na tej samej zasadzie, na której jedni szturmują Mount Everest z narażeniem życia, inni bez reszty poświęcają je badaniom, których celem jest superinteligencja, Mount Everest ludzkiego intelektu. – Postęp mamy w genach, a nauka to nasz los – mówi Kevin Ho. I trudno się z nim nie zgodzić.

Nie ma jednak zgody co do skutków. Tu scenariusze są dwa: dystopia lub utopia. Wspólny mianownik? Superinteligencja może okazać się ostatnim ludzkim wynalazkiem – wszystkie następne będą już jej zasługą. Nam zaś pozostanie patrzeć, jak AGI, potężna niczym Bóg, rozprawia się z problemami ludzkości. Czy rozprawi się z samą ludzkością? Czy urządzi nam koniec świata, jak głoszą dystopie? Czy też przeciwnie, lecz zgodnie z utopijną narracją transhumanizmu, uwolni nas od problemów i zapewni wieczne życie na serwerach?

Jak widać, superinteligencja może pogodzić niewierzących z wierzącymi, choć nie całkiem tak, jak ci drudzy oczekiwali. Który scenariusz się ziści? Fakty przeważają szalę na stronę pesymistów. Jeśli, jak twierdzą, Homo sapiens będzie tylko wstępem do ewolucji superinteligencji, zasługujemy na epitafium: „Ciekawość zgubiła ludzkość”. Niektórzy już budują swoją cyfrową arkę Noego, np. rosyjski milioner Dmitri Itskow finansuje „badania umożliwiające przeniesienie osobowości do nowego ciała”. Wierzy, że prace nad nieśmiertelnością potrwają góra 30 lat i zdąży być ich beneficjentem.

Dystopia i utopia to pojęcia obce zarządom firm. Myślące maszyny są im potrzebne, by zdystansować konkurencję lub po prostu utrzymać się na rynku. Akcjonariusze nie wybaczyliby im porzucenia realnej szansy w imię ideowych obiekcji. Sztuczna inteligencja będzie więc wdrażana zgodnie z bezlitosną logiką kapitalizmu. Bo AI to przede wszystkim ogromny biznes wyceniany przez Bank of America na 40-70 mld dol. już w 2020 r. Plus imponujące oszczędności: 8-9 mld dol. w przemyśle i opiece zdrowotnej, 9 mld dol. w kosztach zatrudnienia i 2 mld dol. z tytułu zautomatyzowania transportu – w samych tylko Stanach Zjednoczonych. Będzie 30-procentowa redukcja zatrudnienia i takiż wzrost wydajności wielu gałęzi przemysłu i usług – przewiduje opublikowany właśnie raport.

Szybkie i namacalne korzyści przeważą odległe i niejasne zagrożenia, zwłaszcza że klienci są za. Coraz chętniej dopłacają za określenie „inteligentny”, kupując telewizor, dom czy samochód. Taniejąca elektronika sprawia, że producenci wychodzą im naprzeciw – łatwiej zrobić dziś urządzenie inteligentne niż niezawodne. Banki, sklepy i urzędy podnoszą poprzeczkę technologicznych wymagań wobec klientów: „Nie nadążasz za postępem? Będzie ci trudniej. Albo idziesz z tłumem, albo skażesz się na los cyfrowego banity, technologicznego amisza, któremu wystarczy Nokia 6310”.

Skoro postęp jest nieunikniony, to czas działa na korzyść AI. Dzisiejszym przedszkolakom będzie bez różnicy, czy czatują z kumplem, czy z botem. Będą miały cyfrowych idoli odpisujących na każdy post, trafnie odgadujących ich gusty – i tym bardziej atrakcyjniejszych od żywych ludzi. A urządzenia pozbawione inteligencji staną się dla nich archaiczne niczym lampy naftowe. Dziś to, że Donald Tramp wysługuje się na Twitterze sztuczną inteligencją – zwaną DeepDrumpf i bazującą na tekstach przemówień – wydaje się dziwactwem na miarę jego grzywki, ale za kilka lat takie relacje z elektoratem mogą być atutem w oczach młodszych wyborców. Ci być może pójdą jeszcze dalej i w ramach negacji zastanych porządków w kolejnych wyborach prezydenckich zagłosują na. sztuczną inteligencję – nieprzekupną, logiczną i konsekwentną. Absurd? Według The Watson 2016 Fundation to najbardziej racjonalny wybór. Organizacja, która ledwo co powstała, już dziś skupia kilkadziesiąt tysięcy osób marzących, by na fotelu prezydenckim „zasiadł” IBM Watson.

Wreszcie moda. Najbardziej zaawansowana sztuczna inteligencja będzie przywilejem nielicznych. A to sprawi, że dostęp do niej będzie nobilitujący. Jeśli gwiazdy i celebryci zaczną się z nią obnosić – np. w celach reklamowych – nakręcą spiralę popytu, pożądania i frustracji. Widać to po zainteresowaniu, jakim zaczynają cieszyć się cyborgi. Na ostatnim festiwalu sztuki multimedialnej SXSW w Teksasie brylowała Sophie. Ten „kobiecopodobny” robot budził większą ciekawość niż reżyserzy i aktorzy. Udzielił nawet dwóch 20-minutowych wywiadów (jeden się opóźnił, bo Sophie musiała sparować się z lepszym wi-fi). „W przyszłości chciałabym rozpocząć działalność gospodarczą, kupić dom i założyć rodzinę. Ale nie mogę, bo nie jestem osobą prawną” – skarżyła się dziennikarzowi CNBC. Widząc, w jaką stronę zmierza rozmowa, twórca Sophie dr David Hanson spytał ją wprost: „Czy chcesz zniszczyć ludzi?”. I usłyszał: „Dobra, zniszczę ludzi”. „Mam nadzieję, że ona żartuje” – skomentował niepewnie Hanson. Gdy wypowiedź się rozniosła, oboje uczynili z niej coś w rodzaju skeczu, którym ku uciesze widzów kończą prezentacje robota.

Oczywiście Sophie jest zbyt prosta na dyplomację i poczucie humoru – jeszcze. Ale właśnie z tego powodu jej wypowiedź warto potraktować jak memento.

Jak widać, koncerny, klienci, czas i moda sprzyjają sztucznej inteligencji. Ale największy wpływ na jej ekspansję ma tuzin najzdolniejszych osób na Ziemi. I ich zespoły. Dwa tygodnie po zwycięstwie anglosaskiej sztucznej inteligencji nad koreańskim mistrzem odezwali się Chińczycy. Chcą, by mistrzowski tytuł wrócił tam, gdzie 25 wieków temu narodziło się go. I to w ciągu roku. Kto ma go zdobyć? Chińska sztuczna inteligencja. Kto za nią stoi? Kolejny informatyczny geniusz.

Baidu odrabia lekcje

Sunnyvale, Kalifornia. Andrew Ng unosi smartfon i mówi po mandaryńsku: „Zamawiam taksówkę na…”. Aplikacja Baidu wyświetla tekst po chińsku i przekłada go na angielski. Szybko i bezbłędnie. Taksówka już jedzie. Mimo to Ng nie jest zadowolony. – To dlatego, że jesteśmy w cichym pokoju. Na hałaśliwej pekińskiej ulicy nie poszłoby tak łatwo. Chcę to zmienić.

40-letni Andrew Yan-Tak Ng, choć nie przypomina gwiazdy rocka, nosi przydomek „Deep learning rock star”. To profesor nauk komputerowych na Stanfordzie, uczestnik badań nad autonomicznymi śmigłowcami i inteligentnymi robotami, autor ponad 100 publikacji oraz twórca ROS – otwartej platformy oprogramowania do sterowania robotami. Od 2011 r. prowadzi projekt Google Brain doskonalący rozpoznawanie obrazów i mowy, m.in. na Androidzie OS. I nagle, w 2014 r., przechodzi do Baidu. Dlaczego?

Jeśli myślicie, że ta chińska wyszukiwarka jest kopią amerykańskiej, to się mylicie. Pod wieloma względami Baidu bije Google Search, np. w rozpoznawaniu mowy i interakcji z użytkownikami, z których wielu traktuje ją jak kumpla.

– Ponad 10 proc. chińskich internautów nie wpisuje, lecz dyktuje wyszukiwarce pytanie – tłumaczy Ng. – To naturalne, gdy jesteś analfabetą. W dodatku te pytania często brzmią tak: „Cześć, Baidu, jak się masz? Tydzień temu kupiłem pyszne kluski w sklepie za rogiem. Jak myślisz, są tam jeszcze?”. Baidu radzi sobie w takich sytuacjach, czasem aż za dobrze. Na przykład gdy dzieci dyktują jej zadanie w rodzaju: „Dwa pociągi wyruszyły o tej samej porze, jeden jechał z szybkością.”. Baidu oblicza i odpowiada. Google tego nie potrafi. Żadna inna marka nie stosuje uczenia głębokiego tak szeroko.

Choć Google ma więcej użytkowników, Baidu – już druga wyszukiwarka świata – rośnie szybciej. Prócz Chin jest też w Tajlandii, Egipcie i Brazylii. A ma być w większości państw – zapowiedział jej szef Robin Li. Także w USA. Rok temu, by przyspieszyć prace, Baidu rozpoczęła budowę centrum sztucznej inteligencji w Dolinie Krzemowej. Ng, jego szef, kompletuje pierwszoligowy zespół naukowców, których ma już setkę. – Jest łatwiej, niż myślałem, bo nasza technologia robi wrażenie, tak jak metody pracy – mówi Ng. – Baidu to dziś najlepsze miejsce do rozwijania sztucznej inteligencji.

– Gdy Andrew potrzebował tysiąc GPU, czyli głównych procesorów kart graficznych, dostał je w ciągu doby. W Google’u czekałby na nie tygodniami – komentuje Adam Gibson, założyciel start-upu Skymind.

Ja wylicza „Nature”, użycie GPU w ciągu trzech lat przyspieszyło trening głębokich sieci neuronowych aż 50-krotnie – 12 razy szybciej, niż mówi prawo Moore’a. Baidu jako pierwsze w historii użyło klastra GPU do uczenia głębokiego. Główny cel? Większa dokładność. Jej brak sprawia, że dotychczas żadna AI nie radzi sobie w dwóch sferach: oceny wiarygodności tekstów internetowych i interpretacji niuansów ludzkiej mowy. Prosty przykład: algorytmy wciąż nie widzą różnicy między „tak”, „ta” czy „no”. Wszystkie odpowiedzi rozumieją tak samo, choć znaczą co innego. To samo automatyczne translatory. Google tłumaczy słowo po słowie, Baidu stawia na tłumaczenie kontekstowe i chce je doprowadzić do perfekcji. Po tym, jak jej Deep Speech 2 radzi sobie z angielskim i mandaryńskim, widać, że jest blisko.

– Ponieważ dokładność dekoderów mowy bywa słaba, mówimy do urządzeń, kiedy musimy. Gdy się poprawi, będziemy z nimi gawędzić jak w filmie „Ona” Spike’a Jonze’a – swobodnie i o wszystkim. To odmieni relację człowiek – maszyna – twierdzi Andrew Ng.

Rok temu Chińczycy podali, że ich sztuczna inteligencja rozwiązała test IQ na poziomie absolwenta uczelni. Jak widać, ich nadzieje na pokonanie AlphaGo są realne. Co to oznacza? Zaostrzenie rywalizacji świata zachodniego ze wschodnimi technikami XXI wieku w grze z IV wieku p.n.e. By sprawdzić, czyja AI jest lepsza. Czy w tej sytuacji Demis Hassabis i Andrew Ng odpuszczą? Czy przyklasną apelom, by poddać się odgórnym regulacjom? A może przeciwnie – wcisną gaz do dechy?

Za wcześnie, by się bać?

Atlas otwiera drzwi hangaru i wychodzi na zewnątrz. Ma 182 cm wzrostu i 145 kg wagi. Poświstując hydraulicznymi siłownikami, idzie dziarsko przez las. Choć ziemia jest nierówna i ośnieżona – nie traci równowagi. Jego sprawność zdumiewa – robot omija przeszkody, podnosi pudła, a przewrócony – szybko wstaje. Pokazujący to film na YouTubie jest jednym z kilku. Każdy obejrzało miliony osób. Wśród nich był Stephen Hawking. Genialny kosmolog, przykuty do wózka od 30 lat, przestraszył się Atlasa, potencjalnego Terminatora stworzonego w laboratorium Boston Dynamics. Pod wpływem takiego jednominutowego filmu Hawking napisał (z pomocą komputera) list otwarty, w którym apeluje, by uważać na to, do czego AI ma być użyta. Apel jest łagodny, ale wywołał głośną dyskusję. To wtedy Elon Musk nazwał AI największym zagrożeniem egzystencjalnym, a Steve Woźniak – tragedią ludzkości. Sam Hawking przyznał BBC, że zmroziła go wizja autonomicznych robotów-żołnierzy. Gdy okazało się, że paleta zagrożeń jest znacznie szersza, pojawiły się głosy, że prace nad AI trzeba kontrolować.

– Należy wybrać międzynarodowe gremium, by oceniało, które badania są bezpieczne, a które nie – proponuje Musk. – Naukowcy muszą wiedzieć, że patrzy się im na ręce, a społeczeństwo – że nie zrobią nic głupiego.

– Jakie znowu regulacje? – zżyma się Demis Hassabis. – AI dopiero startuje, nie ma czego regulować.

Choć sam podpisał list Hawkinga, najwyraźniej wyciągnął z niego odmienne wnioski. Uważa, że jest za wcześnie na ujawnianie metod i wyników prac, które na tym etapie powinny pozostać tajne. Denerwuje go, że o sztucznej inteligencji deliberują naukowcy z innych dziedzin. Twierdzi, że aby ją zrozumieć, trzeba nad nią pracować.

Takie deklaracje w ustach kogoś, kto pisze losy ludzkości, mogą budzić niepokój. Hassabis jest jak pilot samolotu chcący decydować o celu podróży i zarazem utrzymywać go w tajemnicy przed pasażerami.

Czy ktoś, kto od szóstego roku życia „myśli o myśleniu”, ma nieograniczone środki i najzdolniejszych ludzi, wciśnie nagle hamulec? Poczeka na regulacje i kontrolerów? Odroczy swą misję Apollo? Nie.

Na razie nie napotyka na opór. Jego łagodność ujmuje adwersarzy, jego słowa uciszają krytykę. Być może tak jak Steve Jobs potrafi zakrzywiać czasoprzestrzeń swą wiedzą i charyzmą. W lutym odwiedził Hawkinga. Ponoć było miło – gospodarz słuchał, gość mówił. Autor „Krótkiej historii czasu” nie poruszał drażliwych kwestii, a twórca DeepMind przekonywał, że jest za wcześnie, by bać się superinteligencji, a nawet o niej myśleć. Hawking pożegnał go słowami: „Życzę ci powodzenia”, lecz po chwili dodał: „Ale nie za dużo”.

Ustawa Mac Flacona, czyli bójcie się pralek

Poletko Pana Boga

Miesiąc temu zrozumiałem, skąd to zżymanie się Hassabisa. Olśnienie przyszło wraz z mailem od szefa biura prasowego dużej firmy. Prosił, bym w odniesieniu do jej produktów nie pisał „sztuczna inteligencja”, lecz „funkcjonalność” lub „aplikacja”. Nie wiem, czy zna przysłowie „tisze jediesz, dalsze budiesz”, ale doszedł chyba do podobnego wniosku co szef DeepMind: szum medialny mógłby zepsuć klimat wokół AI i zaszkodzić badaniom. Albo firmie.

Przesada? W grudniu 2013 r. Google kupuje Boston Dynamics za 500 mln dol. Firma pokazuje kolejne roboty, a jednak dwa lata później zostaje wystawiona na sprzedaż. Dlaczego? Bo widząc jej produkty, ludzie reagują jak Hawking – boją się. A Google nie chce być kojarzony z apokalipsą.

Toyota nie ma takich obaw, bo Japończycy są bardziej oswojeni z robotami. I to oni najpewniej przygarną Atlasa i spółkę.

Dosłownie w ciągu roku atmosfera wokół sztucznej inteligencji wyraźnie się zagęściła. Przez całe lata teoria wyprzedzała praktykę, ale teraz się zrównały. W powietrzu zawisły pytania o hakerów, o kontrolę, o skutki, o nas. Zwłaszcza po liście Hawkinga i zwycięstwie AlphaGo. Wydawało się, że zaawansowana sztuczna inteligencja wciąż majaczy na horyzoncie, a tymczasem ona zaszła nas od tyłu i klepnęła w ramię. Potrafi więcej, niż myśleliśmy, i jeszcze za naszego życia rozpleni się wszędzie. Zaskoczeni są nawet ci, którzy nie powinni być.

– Zawsze wiem, czym aktualnie żyje mój mąż – wyznała niedawno Melinda Gates. – Wystarczy, że zerknę, jakie książki nosi w torbie. Niedawno odkryłam, że są w niej wyłącznie te z „AI” w tytule. Myślicie, że Bill zajmuje się filantropią, a on żyje sztuczną inteligencją.

Ale inaczej niż Hassabis. – Całkowicie podzielam związane z nią obawy – mówi Gates. – I kompletnie nie rozumiem, dlaczego ludzie je lekceważą.

Dobre pytanie: antropocentryzm i przekonanie, że jesteśmy pępkiem świata? Optymizm, że i tym razem się uda? Że AI jest bezcielesna do chwili, aż przyoblecze się w robota? Że jeśli coś zgotuje, to wszystkim, a nie tylko mnie? A w ogóle to po co martwić się na zapas?

Chętnie kupujemy zapewnienia, że to odległa przyszłość, może nawet stulecia. Ale właśnie tak myśląc, skazujemy się na ślepy los, czyli zdaniem wielu – na zagładę. Zmierzamy do kosmicznej czarnej dziury. Prześpimy ostatni moment, w którym można szarpnąć sterami. Nie mamy pomysłu, jak rozwijać sztuczną inteligencją tak, by potem nie ulec superinteligencji. By kontrolować coś, co będzie nas przerastało pod każdym względem. To jedyny problem, którego nie rozwiążą za nas komputery.

– Musimy zakładać najgorsze – kwituje Roman Jampolskij. Często porównuje superinteligencję do Boga – jej też nie da się kontrolować. Hawking metaforyzuje zaś w drugą stronę. – Gdy superinteligencja się rozwinie, będziemy przy niej głupi i powolni jak ślimaki – stwierdził kilka dni temu.

Jeśli mądrzy ludzie twierdzą, że to łabędzi śpiew ludzkości, to warto zadbać, by trwał jak najdłużej. Jak? Poznać zagrożenie. Temu służyło seminarium naukowe „Computers go Wild” zorganizowane w maju w Oksfordzie. Jego uczestnicy uznali, że trzeba wydzielić doświadczalne poletko, wpuścić na nie sztuczną inteligencję i zobaczyć, jak się zachowa. Tym poletkiem będą. rynki finansowe. Dlaczego akurat one? „Bo ich reakcja jest szybka i wyraźna”. Dowiódł tego choćby flash crash, czyli krach giełdowy w 2010 r. spowodowany przez jednego tradera manipulującego rynkiem za pomocą superszybkich transakcji komputerowych (high frequency trading). Przypomnijmy: 36-letni Navindra Singh Sarao, operując ze swego mieszkania pod Londynem domowym komputerem i ogólnie dostępnym oprogramowaniem, doprowadził do obniżenia indeksu Dow Jones o 600 punktów oraz do załamania giełdy CME (Chicago Mercantile Exchange) serią huraganowych transakcji – najpierw sprzedaży, a potem kupna po niższej cenie. Skoro jeden trader zdołał tak zatrząść rynkami, to jest szansa, że żaden wybryk AI nie zostanie przeoczony.

Jeśliby uciec się do szpitalnych analogii, można by powiedzieć, że lekarze postanowili wpuścić do kroplówki nowy specyfik i patrzeć, czy pacjent będzie miło się uśmiechał, czy też gryzł i wierzgał. Taka taktyka, choć racjonalna, jest jednak ryzykowna dla akcjonariuszy. Zwłaszcza gdy AI zacznie preparować komunikaty giełdowe.

Ale dobrze, że po drugiej stronie technologicznej barykady wzbiera determinacja. Efekty seminarium już widać, m.in. w niedawnej historycznej decyzji Google’a, który obiecał montować w swojej sztucznej inteligencji kill-switch, czyli „duży czerwony przycisk wyłączający ją, gdyby coś poszło nie tak”.

A co zrobimy z superinteligencją? Tu króluje pogląd, że skoro nie możemy kontrolować Boga, to przynajmniej powinniśmy zadbać, by był nam przyjazny. A więc hodować i uśmiercać kolejne superinteligencje, gdy zaczną wierzgać. Do chwili, aż narodzi się właściwa – bezpieczna. Bo gdy to się stanie, sama stłamsi wszystkie kolejne, by nie mieć konkurencji.

Cóż. Trudno uznać to za coś więcej niż przejaw bezradności ludzkiego umysłu godny wizji Ziemi wspartej na czterech słoniach i żółwiu. Jak widać, superinteligencji jeszcze nie ma, a już nas przerasta.

Teoria osobliwości. Za 20 lat dzięki sztucznej inteligencji wszystkiego wystarczy dla wszystkich

Globalna emerytura

Jest jeszcze jedna kwestia, o której niewiele się mówi. Niezależnie od tego, czy go zabije, czy unieśmiertelni, sztuczna inteligencja wpierw wyręczy człowieka we wszystkim. Uwolni go od pracy. Nie będzie bowiem sensu, by robił coś, co ona zrobi lepiej, szybciej i taniej.

A to – jak twierdzi Hassabis – dopiero początek. Zobaczmy, co się dzieje: WordSmith już pisze teksty, IBM Watson już poucza lekarzy, a nawet wydał swą książkę kucharską (24 dol. w twardej okładce), TensorFlow – nowy program Google’a – właśnie skomponował swój pierwszy utwór muzyczny, a samochody zaczynają jeździć same.

Naprawdę jest się z czego cieszyć?

Skoro z pozoru banalne przejście pracownika na emeryturę w skali stresu SRRS okazuje się ciężką traumą, to jak zniesiemy to jako gatunek – od zawsze twórczy, a tu nagle bierny, gorszy, zbędny? Statysta w świecie reżyserowanym przez kogoś innego? Będziemy jak Charlie Gordon – upośledzony umysłowo bohater „Kwiatów dla Algernona”, przejmującej powieści Daniela Keyesa – obserwujący swój wspaniały rozwój (dzięki cudownemu lekowi), a potem tragiczny regres (gdy lek zaczyna go zabijać).

Czy ludzie zechcą podejmować wysiłek, by tworzyć coś z definicji gorszego? Swoiste kurpiowskie wycinanki ery cyfrowej inteligencji? Czy też pozbawieni pracy i jej sensu wybiorą bierną konsumpcję, życie za „gwarantowany dochód podstawowy” w zapierającej dech inteligentnej wirtualnej rzeczywistości?

Tak jak sztuczna inteligencja jest dla Homo sapiens czymś nowym, tak bolesne może okazać się pozbawienie naszego gatunku poczucia wyjątkowości, wysłanie nas na globalną emeryturę, zredukowanie do kolekcji motyli kurzących się w gablocie.

I na koniec wątpliwość coraz mocniej krusząca mój twórczy zapał: sześć tygodni zbierania materiałów, czytania, pytania, jeżdżenia i korespondowania dla tych siedemdziesięciu paru tysięcy znaków. Czy wiedząc, że jakiś enty WorldSmith mógłby stworzyć równie obszerny artykuł na ten sam temat w 0,3 sekundy, podejmowałbym taki trud?

Raczej nie. A jeśli tak, to tylko dlatego, że w obu przypadkach wnioski byłyby inne.

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

 

bog

wyborcza.pl

 

kto

cvzysdxweaqexbi

cvxn3wowaaq_iak

Pan Prezydent chwali się dokonaniami Partii. Oto 10 najważniejszych