Kordon policji i białe róże
Kuriozalne przemówienie Kaczyńskiego podczas 80. miesięcznicy smoleńskiej.
Przed Pałacem Prezydenckim zakończyły się wieczorne obchody 80. miesięcznicy smoleńskiej. – Mamy po raz pierwszy taką bezpośrednią próbę zakłócenia naszej uroczystości – powiedział Jarosław Kaczyński. Uroczystościom 80. miesięcznicy smoleńskiej towarzyszyła kontrmanifestacja stowarzyszenia Obywatele RP. Rano doszło tam do przepychanek z policją.
Zanim przed pałac dotarł marsz pamięci, na miejscu zebrało się około stu osób, trzymających białe róże. Od ustawionego przed Pałacem Prezydenckim krzyża Obywateli RP odgrodził kordon policji. Czoło marszu z transparentem „Smoleńsk – pamiętamy” i Jarosławem Kaczyńskim na czele dotarło przed pałac około godz. 20.45. Obok prezesa PiS szli m.in. Antoni Macierewicz i Ryszard Terlecki. Obchody rozpoczęły się od odśpiewania hymnu Polski. Obywatele RP stali naprzeciwko marszu z uniesionymi białym różami.
Potem głos zabrał Jarosław Kaczyński, którego przemówienie – ze względu na kuriozalność – przytaczamy w całości: – „Szanowni państwo, dzisiaj 80. miesięcznica, można powiedzieć, jubileusz działalności dla pamięci, dla prawdy. Dzisiaj po raz pierwszy mamy taką bezpośrednią próbę zakłócenia naszych uroczystości. Ci, którzy jej dokonują, mówią: działamy legalnie. Tak, w sensie formalnym. Ale zapytajmy, czy legalne są cele, które sobie stawiają? Czy legalne jest odbieranie innym prawa do tego, by demonstrować, by się modlić? Czy legalna jest próba wyszarpania, zaniechania czynności procesowych, które są niezbędne w śledztwie smoleńskim? To wszystko jest nielegalne i trzeba to jasno powiedzieć. Ale to, co mówią ci ludzie to przykład czegoś szerszego, co jest charakterystyczne dla tego wszystkiego, co mówią nasi polityczni przeciwnicy. O co chodzi, że jedni mogą innym przeszkadzać w realizacji prawa od demonstracji. To nic innego, niż przyjęcie zasady, że kto silniejszy, ten lepszy. Ta zasada towarzyszyła całej trzeciej RP. Mówiono o liberalnej demokracji, a to był prymitywny darwinizm społeczny. My tę zasadę odrzucamy i będziemy odrzucać. W imię tego prowadzimy śledztwo i uczcimy pamięć tych, którzy zginęli. Wszystkich ofiar katastrofy smoleńskiej. Idziemy tą drogą. Zmienimy prawo tak, by każdy miał prawo do demonstracji i nie można ich było zakłócać. Możecie sobie państwo krzyczeć, co chcą, ale to oszustwo. My reprezentujemy prawdę, demokrację i wolność. Polska jest dzięki nam krajem wolności, jednym z niewielu w Europie. Ci, którzy chcieliby przywrócić zasadę darwinizmu społecznego zaciekle z nami walczą w Polsce i w Europie. W Polsce jest wielki mechanizm kłamstwa, oszukiwania ludzi. Ale mimo niego zwyciężyliśmy, zwyciężamy i zwyciężymy!”
Kiedy przemówienia się skończyły, Obywatele RP zaczęli skandować „Wolność, równość, demokracja”. Zwolennicy PiS odpowiadali okrzykami „Raz sierpem, raz młotem, czerwoną hołotę” i odtwarzali z głośników „Żeby Polska była Polska”. – „Potrzeba było determinacji i odwagi. Nasze demonstracja była największa do tej pory. To wzruszające, że stajemy ramię w ramię z ludźmi, którzy są opluwani. Bardzo wam dziękuję” – mówił lider Obywateli RP Paweł Kasprzak. – „A teraz wiadomość trudna: spotykamy się tutaj za miesiąc. Nowelizacja prawa o zgromadzeniach wejdzie w życie i z pewnością będzie nas stąd siłą wynosić policja. Ale spotykamy się tak samo, rano i wieczorem. Do zobaczenia za miesiąc, legalnie, czy nielegalnie!” – zakończył.
Do przepychanek przed Pałacem Prezydenckim doszło już podczas porannych uroczystości. Protestujący Obywatele RP zostali usunięci przez policję z miejsca, gdzie zarejestrowali oni swoje zgromadzenie, czyli sprzed tablic smoleńskich. – „Stanęliśmy w tym miejscu. Nasza legalnie zgłoszona demonstracja została zakłócona przez siły porządkowe: BOR i policję. Zostaliśmy po prostu wypchnięci z miejsca manifestacji pod pretekstem sprawdzenia przez BOR, czy nie ma środków wybuchowych” – powiedział Tadeusz Jakrzewski ze stowarzyszenia Obywatele RP.
Obywatele RP, tak jak przy poprzednich miesięcznicach, zgłosili na Krakowskim Przedmieściu całodzienne zgromadzenie publiczne. Jak tłumaczyli, ma to być wyraz poparcia dla tych bliskich ofiar katastrofy smoleńskiej, którzy są przeciwni ekshumacjom, oraz protest przeciwko przyjętej przez Sejm PiS-owskiej ustawie o zgromadzeniach. Zazwyczaj manifestujący zbierali się przy Kordegardzie, ale w tym miesiącu postanowili ustawić się dokładnie przed Pałacem Prezydenckim.
(Źródło: pap.pl, wyborcza.pl)
Stanisław Piotrowicz jak Jaś Fasola
Stanisław Piotrowicz jest przez posłów PiS broniony, jak reduta Ordona. Nie obchodzi ich, co robił Piotrowicz jako prokurator w stanie wojennym i w ogóle w PRL-u, jest użyteczny w walce z Trybunałem Konstytucyjnym. PiS ma swoich prawników, ale ich jakość nie jest najlepsza, a Piotrowicz może nie jest orłem Temidy, ale potrafi być skuteczny medialnie i ma siłę charakteru, rozum innych nie przemawia do jego rozumu. Przecież prezes Kaczyński nie postawi na Krystynę Pawłowicz, bo ta by się wściekła, a następnie uciekła.
Przed Piotrowiczem więc kariera stoi otworem, bo po Trybunale Konstytucyjnym przyjdzie przeciwnik o wiele liczniejszy – sędziowie i adwokaci. Sąd Najwyższy przejmie najprawdopodobniej niektóre funkcje sparaliżowanego TK, a na pewno przejmie autorytet, który nie jest tożsamy z Kaczyńskiego zaprowadzanym prawem, czyli bezprawiem.
Piotrowicz ta perła Kaczyńskiego o wiele ważniejsza niż profesor Pawłowicz i wszyscy pisowscy sędziowie TK. Biografia Piotrowicza jest jednym wielkim hakiem, jego nie trzeba niczym straszyć, wystarczyć spojrzeć, a Piotrowicz wie, o co chodzi.
Znamienne jest, iż Jacek Sasin po odbrązowieniu Piotrowicza przez media, iż nie był żadnym Konradem Wallenrodem, użył ostatecznej broni retorycznej: „nie grzebać w życiorysach”. W ustach polityka PiS to żart godzien Jasia Fasoli. Antoni Macierewicz nie będzie grzebał w aktach WSI, Jarosław Kaczyński przestanie zabiegać o pomnik dla swego brata, a policjanci w wolnych chwilach przestaną ciąć konfetti na żądne splendoru głowy polityków PiS.
Wszak grzebanie w biografiach to ideologia PiS, bo czym jest lustracja, dekomunizacja, dezubekizacja? Toż to grzebanie w zbiorowych życiorysach uzasadniane sprawiedliwością dziejową. PiS miałoby się wyrzec ekshumowania życiorysów swoich przeciwników politycznych, tj. wrogów? Toż zderzyliby się z własną pustką.
Biografie przeciwników politycznych to dla pisowskich działaczy i dziennikarzy pole do zagospodarowania – najczęściej konfabulacją. A jak nie ma na przeciwnika haków, to znajdzie się w jego bliższej lub dalszej rodzinie, znajdzie się dziadka z Wehrmachtu. Czekam na jeszcze bardziej twórcze podejście pisowców do grzebania w życiorysach, przecież zawsze można powiedzieć, że taki i owaki jest zdrajcą, to jego syn, a także wnuk, a nawet wnuk wnuka będzie też zdrajcą.
Jakież to pisowskie! Specjalnością tej partii jest tworzenie nierzeczywistości, prawdę zamienia się na kłamstwo, tchórzostwo na bohaterstwo. Z takiego tworzywa nie można zbudować żadnej Polski, można tylko ją upodlić i tak się dzieje. Prezes Kaczyński przestrzeń publiczną zapełnia takimi podłymi postaciami, jak Piotrowicz, który tembrem Jasia Fasoli z trybuny sejmowej skanduje: „Precz z komuną!” Oglądalność gwarantowana.
Waldemar Mystkowski
Posłowi Sasinowi nagle zbrzydło grzebanie w życiorysach. Nie do wiary!
MAGDALENA CHRZCZONOWICZ, 10 GRUDNIA 2016
W obronie Stanisława Piotrowicza – byłego prokuratora PRL, a dziś twarzy walki PiS z TK – poseł Jacek Sasin namawia, żeby nie „grzebać w życiorysach”. Członek PiS nie jest zbyt wiarygodny w tej kwestii. Jego partia jednoznacznie kojarzy się ze sprawdzaniem życiorysów, a zwłaszcza szukaniem „komunistycznych” haków. Sprawdzamy, kto najbardziej lubi lustrować
Nie jest dobrym grzebanie w życiorysach, jest dobrym ocenianie postawy dziś.
ZGODA, ALE TO NIE PIS POWINIEN O TO APELOWAĆ
OKO.press przypomina, jak PiS, w tym i sam Sasin, wyciągał oponentom politycznym elementy ich biografii. Przytaczamy jedynie wypowiedzi polityków i osób pełniących funkcje publiczne za rządów PiS, pomijając obfite „grzebanie w życiorysie” przez media popierające partię rządzącą.
Sasin na tropie
23 lutego 2016 r. Konrad Piasecki w RMF FM zapytał Sasina, czy Polska zerwała z komunizmem. Sasin odpowiedział: „Nie przeprowadzono dekomunizacji, nie przeprowadzono lustracji”. I dodał:
„dzisiaj wiemy, że wiele z tych dokumentów gdzieś krąży, w drugim obiegu, w jakiś dziwnych szafach i być może o wielu osobach po prostu nie wiemy”.
Zapytany o tzw. agenturalną przeszłość Lecha Wałęsy stwierdził: „Ikony to powinny być osoby bez skazy. I takie symbole są, ale od dwudziestu kilku lat hołubiony jest człowiek, który ma potężną ciemną strefę swojego życiorysu”.
Rozwinął postulat sprawdzania życiorysów:
„trzeba odtajnić, otworzyć wszystkie archiwa peerelowskie. Trzeba to zrobić, bo tę wiedzę musimy mieć, czy są jeszcze dzisiaj w życiu publicznym ludzie, którzy czynnie współpracowali z komunistyczną bezpieką.
I trzeba dzisiaj doprowadzić do tego, że wszystkie takie prywatne archiwa, jak Czesława Kiszczaka, znajdą się w państwowym zasobie”. Wygląda więc na to, że – wbrew własnej rekomendacji – Sasin jest bardzo zainteresowany życiorysami osób, które uznaje za swoich wrogów czy oponentów.
Nie on jeden w partii rządzącej.
„Dziadek z Wehrmachtu”
16 października 2005 r., tuż przed drugą turą wyborów prezydenckich, Jacek Kurski, szef kampanii telewizyjnej kandydata PiS Lecha Kaczyńskiego, stwierdził: „poważne źródła na Pomorzu mówią, że dziadek Donalda Tuska zgłosił się na ochotnika do Wehrmachtu”. Za tę wypowiedź dla „Angory” Kurski został wykluczony ze sztabu a nawet z PiS, ale „dziadek z Wehrmachtu” odegrał swoją rolę w kampanii, podobnie jak sączone twierdzenia, że Tusk jest „proniemiecki”, że w jego domu mówiło się po niemiecku itp.
„Siły Komunistycznej Partii Polski”
W marcu 2006 r., czyli już po przejęciu władzy, szef PiS, Jarosław Kaczyński stwierdził w Radiu Maryja:
„Nasza diagnoza została potwierdzona: mamy do czynienia z szybko budowanym sojuszem sił lewicowych, znów siły wywodzące się z Komunistycznej Partii Polski, bo takie reprezentuje pani Łuczywo [Helena, ówczesna wicenaczelna „Gazety Wyborczej”], są na pierwszej linii.
To one znów dyrygują, tym razem PO”.
Przeczytaj też:
Czarna przeszłość Piotrowicza. Prokurator broniący „Solidarności” w stanie wojennym to kłamstwo
Lustracja a la PiS
W 2007 r. weszła w życie ustawa lustracyjna (z 18 października 2006 r.). Lustracja objęła nowe grupy zawodowe, m.in. wszystkich naukowców i dziennikarzy, samorządowców, dyrektorów szkół. Dodatkowo ustawa wprowadzała pojęcie OZI (osobowe źródło informacji), w którym zrównywano świadomych współpracowników z rozpracowywanym przez bezpiekę źródłem.
Usunięcie OZI przeforsował prezydent Lech Kaczyński (nowelizacja z lutego 2007 r.), a rezygnację z lustracji niektórych grup i zawodów nakazał Trybunał Konstytucyjny, który w maju 2007 uznał część przepisów ustawy za niekonstytucyjne.
W 2015 r. Krzysztof Czabański, poseł PiS, do niedawna sekretarz w ministerstwie kultury, dziś przewodniczący Rady Mediów Narodowych zapowiedział sprawdzenie wszystkich dziennikarzy mediów publicznych:
„dla ludzi, którzy mają korzenie nie do zaakceptowania w mediach publicznych, a więc współpracę ze służbami specjalnymi państwa totalitarnego, albo pomylili zawód dziennikarza z pracą politycznego agitatora, nie powinno być miejsca w mediach publicznych”.
Przeczytaj też:
Stanisław „Dajciumka” Piotrowicz. Prokurator, który chronił księdza molestującego dziewczynki
Przykład idzie z góry
Tradycjom lustracyjnym prawicowych formacji stało się zadość od razu po przejęciu władzy w 2015 r.
W lutym 2016 r. wicepremier i minister nauki, Jarosław Gowin, odkrywał pochodzenie uczestników marszu KOD. Zauważył „historyczny związek” między protestującymi, a środowiskiem komunistycznym i
sprecyzował, że chodziło mu o dziadka lidera KOD, Mateusza Kijowskiego: „był związany z komunistycznym aparatem represji”.
Zaprotestowali naukowcy, których apel minister w pierwszej chwili zlekceważył. W końcu jednak przeprosił.
Wypowiedź Gowina była komentarzem do słów Jarosława Kaczyńskiego, który odbierając nagrodę „Człowieka roku” tygodnika „Wprost” odniósł się do krytyki partii rządzącej:
„Jeśli zanalizować sposób ataku na nas, łatwo dostrzec czasy stalinizmu”.
Przykład z góry podchwytują lokalni działacze PiS. W lipcu 2016 r. radny z Poznania ujawnił przeszłość prezydenta miasta, Jacka Jaśkowiaka.
Uznał, że Jaśkowiak nie ma prawa porównywać rządów PiS do PRL, bo sam działał w Związku Młodzieży Wiejskiej.
Co gorsza, „w tej komunistycznej młodzieżówce pan prezydent nie był szeregowym członkiem, ponieważ taka przypadkowa osoba nie zostawała członkiem komisji rewizyjnej przy Wojewódzkim Zarządzie ZMW”.
Kto ma prawo do 13 grudnia? Spór o datę protestu KOD
Po obu stronach sporu o datę demonstracji KOD stoją faktycznie zasłużeni w przeszłości i pamiętający przeszłość lepiej, niż ją pamięta prokurator Piotrowicz. Może więc wcale nie chodzi tu o historię 13 grudnia?
W sporze o to, czy KOD ma prawo demonstrować 13 grudnia pierwsi przemówili weterani. Po jednej stronie Władysław Frasyniuk, historyczny lider „Solidarności”, w pierwszych dniach stanu wojennego organizujący opór na Dolnym Śląsku, w najsilniejszym regionie związku zaatakowanego przez komunistyczne władze. On jest jednym z sygnatariuszy apelu wzywającego do protestu w rocznicę stanu wojennego.
Po drugiej stronie najbardziej brutalnie („to zwyczajna bezczelność!”), obrażając KOD i Kijowskiego wystąpił Adam Borowski ze Stowarzyszenia Wolnego Słowa. Człowiek w dawnych czasach faktycznie działający i represjonowany, ale po roku 1989 klasyczny rozgoryczony kombatant, którego roszczeń III RP nigdy nie zaspokoiła, więc próbował się na niej odegrać w szeregach różnych efemerycznych prawicowych ugrupowań. Startując także jako kandydat PiS-u do Sejmu, ale nigdy nie będąc wybranym. Wśród krytyków daty protestu KOD jest też Jan Rulewski, głos bez porównania poważniejszy.
Czytaj także: Antyrządowe manifestacje 10. i 13. grudnia. Zobacz jak będą przebiegać!
Historyczna analogia i historyczne kłamstwo
Faktycznie, w rozwalającym dziś Polskę sporze pomiędzy obrońcami wszystkiego, co zbudowaliśmy po roku 1989 (nawet przy świadomości niedokonań i patologii tego, co udało nam się zbudować), a ludźmi, którzy odrzucają III RP jako państwo „nieprawdziwe”, historia od dawna jest nadużywana. Wykorzystywane w tym sporze historyczne przebrania od dawna nie mają już wiele wspólnego z historyczną prawdą. Są coraz bardziej cynicznym instrumentem w walce o władzę i jej frukta dziś.
Kiedy dawny partyjny i dyspozycyjny prokurator stanu wojennego Stanisław Piotrowicz krzyczy z sejmowej mównicy „Precz z komuną!” pod adresem Niesiołowskiego, Grupińskiego, ludzi, którzy w stanie wojennym bronili „Solidarności”, którą Piotrowicz wówczas usiłował zniszczyć, wiemy już, że historia jest w tym sporze ponurym żartem. Także 13 grudnia 2016 roku nie jest 13 grudnia 1981, a rządy PiS-u nie są stanem wojennym. Nie są jeszcze i wszyscy mamy nadzieję, że nigdy się nie staną. Ale nie staną się tylko wówczas, jeśli Kaczyńskiemu nie uda się zbudować „godnościowego” zamordyzmu w kraju wyprowadzanym dziś przez niego na peryferie Europy. W pobliże Białorusi, której satrapę Łukaszenkę największy podlizuch Kaczyńskiego, marszałek Senatu Stanisław Karczewski, już publicznie nazywa „ciepłym człowiekiem” („ciepłym” jak sam Prezes?).
Dziś zatem 13 grudnia to nie jest tamten 13 grudnia, ale KOD manifestuje właśnie po to, żeby tamtym 13 grudnia nie stał się 13 grudnia 2017 czy 2018 roku. Data 13 grudnia jest bowiem w polskiej historii wielkim ostrzeżeniem. Przed konfliktem, który się wymknął spod kontroli. Gdyby Wałęsie i dajmy na to Rakowskiemu udało się ponegocjować jeszcze parę miesięcy, do śmierci Breżniewa w listopadzie 1982, być może przeżylibyśmy na jakimś „zgniłym kompromisie” do reform Gorbaczowa, a potem do upadku ZSRR. Bez pacyfikacji „Solidarności”, bez ofiar, bez zniszczenia polskiego społeczeństwa w latach 80., bez straconej dekady, która sprawiła, że z komunizmu wychodziliśmy jako ruina państwa, gospodarki i społeczeństwa. W nieporównanie gorszym stanie, niż Węgry czy Czechosłowacja. Za co zresztą do dziś płacimy cenę, bo to właśnie lata osiemdziesiąte wyprodukowały setki kombatantów, którzy wciąż chcą się na Polsce mścić za tamtą swoją klęskę. Data 13 grudnia powinna przypominać Polakom, co się dzieje, kiedy źle zarządzany konflikt polityczny degeneruje się w przemoc. A przed tym właśnie ostrzega od początku KOD, więc on ma do 13 grudnia większe prawo, niż dyspozycyjny prokurator stanu wojennego Stanisław Piotrowicz do okrzyku „Precz z komuną!” z mównicy sejmowej.
Bardziej niż prawo KOD-u do protestowania 13 grudnia niepokoi mnie to, czy ten protest będzie skuteczny. Mateusz Kijowski sensownie nie wszedł na trzeciego czy czwartego do sporu naszych małych partyjnych samczyków alfa z antypisowskiej opozycji partyjnej. Ale przez to on sam, a także ludzie chodzący na manifestacje KOD-u, stali się zakładnikami liderów opozycji partyjnej. Na dziś, zakładnikami ich słabości. Wynikającej z fałszywego przekonania, że konflikt w którym uczestniczą dzisiaj, to ciągle jeszcze (przy całej ich retoryce, w którą sami nie wierzą), zwykły konflikt polityczny, wobec tego i oni mają się prawo zachowywać tak jak zwykle – podstawiać sobie nogi, dbać o osobistą pozycję. Tymczasem to już nie jest zwykły konflikt wewnętrzny w Polsce, a także sytuacja wokół Polski przestaje być zwykła. I w tej niezwykłej sytuacji także demonstrowanie 13 grudnia jest uzasadnione.
Historyczny kompromis Michnika i Kaczyńskiego
Na marginesie tych wszystkich historycznych i biograficznych sztuczek warto zwrócić uwagę, że w III RP zaproponowano nam dwa typy historycznego kompromisu. Pierwszy w słynnym wspólnym apelu Adama Michnika i Włodzimierza Cimoszewicza „O prawdę i pojednanie” z 1995 roku, który zachęcał do pogodzenia ze sobą dwóch pamięci, „postsolidarnościowej” i „postkomunistycznej”. Ale pogodzenia za cenę refleksji nad sobą i własnymi biografiami, pomyślenia o błędach i zbrodniach komunistycznej władzy, a jednocześnie o awansie społecznym PRL-u, o bohaterstwie opozycji i „żołnierzy wyklętych”, ale też o ich błędach i ślepych uliczkach. Bez fałszywych symetrii, ale także bez biało-czarnego kłamstwa. Wtedy byłem wobec tego apelu więcej, niż nieufny. Sądziłem, że to tylko narzędzie w ówczesnej polityczne walce i dzieleniu się władzą. Faktycznie trochę tak było, ale dziś, z perspektywy czasu, nauczony już tego, jak cynicznie można w polityce używać „antykomunizmu” i własnych biograficznych traum sądzę, że była to i tak najciekawsza oraz najbardziej etyczna propozycja „historycznego kompromisu”, jaką po roku 1989 w ogóle przedstawiono. Problem z nią polegał tylko na tym, że była sformułowana przez elity obu obozów i trafiała głównie do elit. Do tych, którzy w okrągłostołowej transformacji aktywnie uczestniczyli, uważali ją za sukces, także swój własny. „Doły” obu obozów, ludzie, którzy albo byli autentycznymi radykałami, albo po prostu nieudacznikami zawsze zwalającymi własne porażki na innych – na „historię” i „zdrajców” – odebrały ten apel jako jeszcze jedną zdradę.
Właśnie do tych „dołów” obu obozów zaadresował się Jarosław Kaczyński, który kiedyś także próbował należeć do elit, ale go elity wypluły. Nie zauważając jego ogromnego politycznego talentu i jeszcze większego resentymentu oraz pragnienia rewanżu. Kaczyński zaproponował „dołom” zupełnie inną formułę „historycznego kompromisu”. Bez refleksji nad sobą, bez przemyślenia własnych biografii, sukcesów i klęsk, świństw i heroizmu. List otwarty Kaczyńskiego zawierał zupełnie inną propozycję: słuchajcie Piotrowicze tego świata, jeśli będziecie robić dla mnie to samo, co robiliście dla Jaruzelskiego, pomagać mi w obchodzeniu Konstytucji, w pozbawianiu ludzi osłony prawa, wówczas będziecie antykomunistami i katolikami od zawsze, „wyklętymi żołnierzami”, bohaterami. Ale jeśli przeciwstawicie się mnie, nie będziecie chcieli dla mnie pracować, poszczuję was Cenckiewiczem, Gmyzem, Kanią, Targalskim…, którzy zrobią z was wszystkich resortowe dzieci lub resortowych rodziców, komuchów i zdrajców.
Historia jest tu tylko narzędziem dyscyplinowania. Jednym wielkim oszustwem. „Historyczny kompromis” w wersji Jarosława Kaczyńskiego polega na przyznaniu ludziom prawa do kłamania na temat własnych biografii. Kłamania także samym sobie, bo nie wykluczam, że wychowywany od wielu miesięcy przez Kaczyńskiego prokurator Piotrowicz naprawdę uwierzył, że zawsze był antykomunistą. A Niesiołowski czy Grupiński to zawsze były „komuchy”.
Propozycja Kaczyńskiego okazała się dla wielu ludzi łatwiejsza od propozycji Michnika i Cimoszewicza, tak jak łatwiejsze jest kłamstwo od prawdy. W życiu każdego z nas. Dlatego dzięki swojej łatwej wersji Kaczyński dziś rządzi, a proponujący wersję nieco trudniejszą Michnik i Cimoszewicz są dziś postaciami raczej historycznymi.
Czytaj także: „Stop dewastacji Polski”. Organizacje pozarządowe i politycy wzywają do obywatelskiego nieposłuszeństwa
Obchody miesięcznicy smoleńskiej. Oklaski i buczenie podczas przemówienia Kaczyńskiego
– Dzisiaj mamy po raz pierwszy do czynienia z próbą zakłócenia naszej manifestacji: czy legalne jest odbieranie komuś prawa do modlitwy – to jest nielegalne, to przyjęcie zasady – kto silniejszy, ten lepszy – powiedział Jarosław Kaczyński w trakcie 80. miesięcznicy smoleńskiej. Manifestacja przed Pałacem Prezydenckim rozpoczęła się od hymnu. Śpiewali także Obywatele RP. Zanim prezes PiS zaczął mówić, słychać było skandowanie: Jarosław, Jarosław. Następnie z kontrmanifestacji rozległy się gwizdy.
– Ci, którzy tej próby dokonują, mówią „działamy legalnie”. Tak, w sensie formalnym działają legalnie. Zarejestrowali swoją demonstrację. Ale zapytajmy, czy legalne, czy dopuszczalne są cele, które sobie stawiają. Czy legalne jest odbieranie prawa innym do tego, by demonstrować, by się modlić. Czy tak powinno to w Polsce wyglądać? Czy legalnym jest próba (…) zaniechania czynności procesowych w śledztwie smoleńskim, które jest bezwzględnie potrzebne. Nie, proszę państwa, to wszystko jest nielegalne. To trzeba jasno powiedzieć – podkreślił.
Miesięcznica smoleńska
„Nikt nam nie zdoła przeszkodzić”
Zdaniem Kaczyńskiego, przeciwnicy polityczni PiS przyjmują zasady, że „kto silniejszy, ten lepszy”. – To jest zasada, która towarzyszyła całej tzw. III Rzeczpospolitej. Mówiono coś o liberalnej demokracji, a tak naprawdę jeśli użyć języka historii idei, to był prymitywny darwinizm społeczny – podkreślił prezes PiS. – Otóż my te zasady odrzucamy, i to mówimy jasno, będziemy odrzucać i właśnie w imię tego prowadzimy śledztwo, i w imię tego będziemy dążyli i uczcimy pamięć, tych, którzy zginęli, uczcimy pamięć Lecha Kaczyńskiego, wszystkich ofiar katastrofy smoleńskiej – mówił Kaczyński. – Idziemy tą drogą i nikt nam nie zdoła przeszkodzić – zapewnił.
Dodał, że jego ugrupowanie zmieni prawo tak, „by wszyscy mieli realne prawo do demonstracji, żeby nie wolno było ich zakłócać, bo tylko oszuści mogą twierdzić, że to ma coś wspólnego z demokracją” – powiedział prezes PiS. – I możecie sobie tutaj państwo krzyczeć, co chcecie, ale to jest tylko oszustwo. To jest oszustwo – zwrócił się do zebranych w kontrmanifestacji. Niektórzy w tym momencie zaczęli krzyczeć: „hipokryta”.
„Polska jest dzięki nam krajem wolności”
– To my prezentujemy prawdę, demokrację i wolność. My jesteśmy partią wolności. Polska jest dzięki nam dzisiaj krajem wolności, jednym z niewielu w Europie – zaznaczył Kaczyński. – Ci, którzy by chcieli przywrócić te zasady, (…) dzisiaj z nami zaciekle w Polsce i za granicą walczą – podkreślił szef PiS. Według niego „oni w ramach tych zasad byli dobrzy, bo byli silni, bo byli w stanie wszystko sobie załatwić”.
Zwrócił uwagę, że „są oczywiście tacy, którzy po prostu dają się oszukiwać, którzy są naiwni, którzy spojrzą na jakąś telewizję i przyjmują, że to co tam mówią, czy pokazują to jest prawda”. – Otóż nie, to jest nieprawda. Jest wielki mechanizm kłamstwa w Polsce, oszukiwania ludzi, ale mimo tego mechanizmu zwyciężyliśmy, zwyciężamy i zwyciężymy – zaznaczył Kaczyński.
„Oficjalne ustalenia były prymitywnym kłamstwem”
Po przemówieniu Kaczyńskiego, posłanka Anita Czerwińska, odczytała apel Klubów Gazety Polskiej. – Podawane nam przez lata oficjalne ustalenia były prymitywnym kłamstwem. Rodziny ofiar z przerażeniem dowiadują się o zamianie ciał, ale też i o barbarzyństwie z jakim potraktowano zmarłych. Jednocześnie w wielu mediach i ośrodkach politycznych związanych z tymi, którzy dopuścili się haniebnych zaniedbań, po raz kolejny rozpętała się nagonka przeciwko prowadzącym śledztwo – mówiła.
Tomasz Golonko / Gazeta.pl
– Byli oficerowie SB i funkcjonariusze komunistycznych wojskowych służb, ZOMO i innych zbrodniczych organizacji wzywają do przewrócenia demokratycznego porządku w dniu 13 grudnia. Szczególnie oburza wykorzystanie przez nich tej daty, która powinna być dniem pamięci o Solidarności i ofiarach stanu wojennego – czytała Czerwińska i zaapelowała, by zwolennicy PiS spotkali się 13 grudnia w Warszawie.
O jakich kontrmanifestacjach mówił prezes PiS?
Pod Pałacem Prezydenckim od rana gromadzili się członkowie stowarzyszenia Obywatele RP, którzy zapowiedzieli zablokowanie miesięcznicy i przejęcia krzyża. Stali oni po dwóch stronach Krakowskiego Przedmieścia, a od zwolenników PiS-u oddzielał ich kordon policji (wieczorem również wojska). Przed godziną 9. na miejscu pojawiła się rządowa delegacja. Między uczestnikami manifestacji Obywateli RP a zwolennikami PiS-u dochodziło wówczas do pyskówek i przepychanek. Wieczorem, mimo napięć, manifestacje odbyły się bez problemów.
Tegoroczne obchody Dnia Niepodległości w Augustowie miały rozmach i obfitowały w atrakcje. Kluczowymi atrakcjami były: cieszący się w Augustowie popularnością wiceminister spraw wewnętrznych Jarosław Zieliński oraz helikopter, z którego – dla uczczenia wizyty wiceministra – zrzucono na niego deszcz biało-czerwonego konfetti wykonanego osobiście przez grupę funkcjonariuszy oddziału prewencji w Białymstoku.
Media informują, że aby zrobić konfetti, policjanci przez wiele godzin cięli nożyczkami białe i czerwone kartony na malutkie kawałki. Rzecznik białostockiej policji zapewnia, że było to niezbędne ze względu na „doniosłość i powagę święta” oraz żeby obchody „odbyły się godnie oraz uroczyście i były przy tym atrakcyjne dla zgromadzonych mieszkańców”.
Tegoroczne obchody Dnia Niepodległości w Augustowie miały rozmach i obfitowały w atrakcje. Kluczowymi atrakcjami były: cieszący się w Augustowie popularnością wiceminister spraw wewnętrznych Jarosław Zieliński oraz helikopter, z którego – dla uczczenia wizyty wiceministra – zrzucono na niego deszcz biało-czerwonego konfetti wykonanego osobiście przez grupę funkcjonariuszy oddziału prewencji w Białymstoku.
Media informują, że aby zrobić konfetti, policjanci przez wiele godzin cięli nożyczkami białe i czerwone kartony na malutkie kawałki. Rzecznik białostockiej policji zapewnia, że było to niezbędne ze względu na „doniosłość i powagę święta” oraz żeby obchody „odbyły się godnie oraz uroczyście i były przy tym atrakcyjne dla zgromadzonych mieszkańców”.
Niestety nastrój godności i powagi został zakłócony przez osoby wyrażające wątpliwość, czy wycinanie konfetti przez policjantów jest zgodne z ustawą o policji i czy będąc na służbie, nie mieli oni niczego lepszego do roboty.
Komendant główny wszczyna postępowanie w sprawie konfetti
Rzecznik komendy białostockiej zapewnił, że nic lepszego do roboty nie mieli, gdyż wstąpili do służby zaledwie trzy dni wcześniej „i w tym momencie nie posiadali przeszkolenia, a co za tym idzie wiedzy ani uprawnień wymaganych do pełnienia służby patrolowej”.
Podkreślił również, że policja cięła „w ramach jej własnej inicjatywy”, a podczas cięcia żaden funkcjonariusz nie odniósł obrażeń i nie trafił do szpitala. Nie przekonało to jednak komendanta głównego policji, który polecił wszcząć w tej sprawie postępowanie mające wyświetlić przebieg i wszystkie okoliczności zajścia.
Na wyniki dochodzenia trzeba będzie poczekać, ale moim zdaniem młodzi funkcjonariusze swoim zaangażowaniem już potwierdzili przydatność do służby w białostockiej policji. Z tym że ten sukces nie powinien usypiać. Dlatego uważam, że podczas kolejnej wizyty wiceministra Zielińskiego nie powinni ograniczać się tylko do cięcia i krojenia powierzonego im materiału, ale np. mogliby coś z tego materiału uszyć i zrzucić to potem wiceministrowi z helikoptera.
Trump kompletuje ekipę. Czy nowy szef amerykańskiej dyplomacji ucieszy Rosję?
Odgrzewanie jugendamtów. Posłanka PiS atakuje w Niemczech, Polonia protestuje
PIOTR PACEWICZ, 10 GRUDNIA 2016
Furia Błaszczaka: legalny protest Obywateli RP to „prostactwo”, „zdziczenie”, „prowokacja”…
n. Mariusz Błaszczak wpadł w nastrój niegodny strażnika ładu i porządku. Mnoży inwektywy pod adresem legalnego i zarejestrowanego zgromadzenia Obywateli RP, którzy jasno określają cele protestu: blokada miesięcznicy, obrona godności rodzin smoleńskich przeciwnych ekshumacji swych bliskich i głos za zagrożoną wolnością zgromadzeń. Gdzie tu zdziczenie?
Szykanowanie przez opozycję osób, które od sześciu lat modlą się w tym samym miejscu w intencji ofiar tragedii smoleńskiej to przejaw prostactwa i zdziczenia obyczajów
OBYWATELE RP LEGALNIE PROTESTUJĄ W OBRONIE KONSTYTUCYJNYCH WARTOŚCI
Min. Błaszczak niestety musi się zgodzić, że Obywatele RP mają legalną zgodę na demonstrację przez Pałacem Prezydenckim i poza samą obecnością w żaden sposób nie prowokują uczestników miesięcznicy. Nawet jeżeli przyjąć, że celem pochodu Jarosława Kaczyńskiego jest modlitwa, to ulica nie jest też miejscem kultu religijnego. A z punktu widzenia prawa o zgromadzeniach nie ma znaczenia, czy uczestnicy demonstracji modlą się, gwiżdżą, skandują czy milczą.
Obywatele RP wskazują, że celem ich zgromadzenia jest zablokowanie obchodów miesięcznicy jako narzędzia sprawowania władzy i PiS-owskiej propagandy. Przedstawiają rozumowanie, z którym można się nie zgadzać, ale nie można uznać za „zdziczenie”. Podkreślają, że są
„grupą obywateli, których łączy niezgoda na łamanie podstawowych konstytucyjnych zasad demokracji przez osoby sprawujące najwyższe urzędu w państwie”.
Deklarują, że będą działać „metodami nieposłuszeństwa obywatelskiego”. Ich oświadczenie ma charakter „bojowy”, wzywa do „wsparcia ich protestu”.
Jak powiedział pod Pałacem Prezydenckim Tadeusz Zakrzewski z Obywateli.RP, „w tym miejscu od siedmiu lat dzieli się nasze społeczeństwo. Nie można do tego dłużej dopuszczać”. Demonstracja wyraża dezaprobatę wobec miesięcznic smoleńskich jako formy zwiększającej konflikty w Polsce. Ale są też dwa szczegółowe cele.
- Jak powiedziała członkini stowarzyszenia Ewa Błaszczyk, „10 listopada 2016 postawiliśmy prezesowi Kaczyńskiemu ultimatum, że jeżeli nie odstąpią od ekshumacji ofiar, to staniemy tu w obronie rodzin, których godność jest deptana dla celów politycznych”. W oświadczeniu mowa, że „stajemy solidarnie z ludźmi protestującymi dotąd samotnie, a z których bezsiły bezczelnie drwią aktywiści PiS. Stajemy nie tylko po to, by dać wyraz naszemu oburzeniu. Stajemy, by naprawdę powstrzymać to bezprzykładne szarganie ludzkiej godności”. Demonstranci trzymali transparent: „W obronie protestujących rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej – ręce precz od grobów”
- Drugim bezpośrednim powodem demonstracji jest próba ograniczenia prawa do zgromadzeń przez większość parlamentarną PiS.
Przeczytaj też:
Zostawcie ich w spokoju! Sondaż OKO.press o ekshumacjach smoleńskich
Legalna kontrdemonstracja
Jak niedawno przypomniał Adam Bodnar, „zgromadzenie stanowi szczególny sposób wyrażania poglądów, przekazywania informacji i oddziaływania na postawy innych osób. Jest niezwykle ważną formą uczestnictwa w debacie publicznej, a w konsekwencji sprawowania władzy w demokratycznym społeczeństwie”.
Przeczytaj też:
Adam Bodnar: ustawa o zgromadzeniach narusza nasze prawa i wolności
Zgromadzenia współtworzą demokratyczną opinię publiczną, dają obywatelom i obywatelkom możliwość wpływu na proces polityczny, umożliwiają krytykę i protest. Należą do porządku demokracji bezpośredniej.
Szczególną formą demonstracji jest kontrdemonstracja. Podlega ona szczególnej ochronie. Zgodnie z Europejską Kartą Praw Człowieka oraz orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, obywatele mają prawo do kontrdemonstracji, jeśli mają one pokojowy charakter.
W sprawie „Cisse przeciwko Francji”, na którą powołuje się RPO, Europejski Trybunał wskazał przy tym, że
za nie pokojowe można uznać tylko takie kontrdemonstracje, których organizatorzy i uczestnicy wyrazili zamiar użycia przemocy. W pozostałych przypadkach uczestnicy kontrdemonstracji mają prawo wyrażać swoją niezgodę.
Obywatele.RP nie używają przemocy ani nie zapowiadają jej użycia. Mimo radykalnych haseł i ostrych ocen politycznych, policja jako państwowa służba ma obowiązek ochrony prawa do gromadzenia się obu grup i poszukiwania środków najmniej restrykcyjnych, które umożliwiłyby odbycie obu demonstracji.
Takie też jest zadanie policji 10 grudnia 2016, nawet jeżeli wypowiedzi ministra od policji robią wrażenie, jakby zachęcały do użycia siły wobec demonstrujących Obywateli.RP.
W praktyce oznacza to, że policja powinna umożliwić obu zgromadzeniom wyrażenie swoich poglądów, przy czym obie grupy powinny pozostawać w zasięgu wzroku i słuchu. „Kontrdemonstracje są bowiem szczególną formą zgromadzeń jednoczesnych, których uczestnicy wyrażają wzajemny sprzeciw wobec swoich poglądów, a jedność miejsca i czasu dwóch zgromadzeń jest kluczowym elementem przekazu” – podkreśla Bodnar.
PS. W chwili publikacji tego tekstu demonstranci z Obywateli.RP czekali na marsz smoleński, który jak co miesiąc ma dotrzeć pod Pałac Prezydencki, gdzie Jarosław Kaczyński wygłosi przemówienie. Jak – jak podkreślają organizatorzy z Obywateli.RP – „zapewniamy, że jak w poprzednich latach będziemy stać grzecznie z białymi kwiatami w łapkach”.
NIEDENTHAL ZABRANIA PIS-OWI WYKORZYSTYWANIA JEGO ZDJĘCIA! „OBECNY RZĄD KULTYWUJE DAWNE PRAKTYKI…”
10 grudnia 2016
Chris Niedenthal, autor słynnego zdjęcia „Czas Apokalipsy„wykonanego 14 grudnia 1981 r. w Warszawie nie pozwala Prawu i Sprawiedliość na wykorzystywanie jego dzieła do swoich celów politycznych!
Chris Niedenthal protestuje
–„Chciałbym wyrazić moją dezaprobatę dla faktu, że na zaproszeniu na organizowane w Opolu obchody rocznicy 13.12.81, którym patronuje Patryk Jaki z PiS wykorzystano moje zdjęcie powszechnie znane jako Czas Apokalipsy. Oświadczam, że nie wyraziłem na to zgody. I nie zgodzę sie na wykorzystywanie żadnych moich innych zdjęć w celu propagowania polityki obecnego rządu, który kultywuje dawne praktyki i każe nam znowu walczyć o podstawowe prawa demokracji” – takiej treści oświadczenie wystosował do mediów Chris Niedenthal – światowej sławy fotoreporter – kiedy odkrył, jak instrumentalnie potraktowano jego dzieło.
Na szczęście w swoim sprzeciwie Niedenthal nie jest osamotniony. Lokalny poseł PO Ryszard Wilczyński, któremu owo zaproszenie wysłano, odmówił udziału w uroczystościach z identycznych powodów. Zwracając się do prezydenta miasta i jego otoczenia, napisał on m.in. na Facebooku: „Panowie, czy naprawdę uważacie, że poseł Jaki jest tej miary autorytetem i wzorem, że przywołanie go w tej roli i w kontekście takiej rocznicy jest stosowne?(…) Dziś władza, którą symbolizuje Patryk Jaki odpowiada za apokalipsę, podział społeczeństwa, za odradzanie się totalitaryzmu w myśleniu i czynach rządzących, za stan nienormalności we wszystkim, co dla wolności obywatelskich ważne. To ten poseł ogniskuje dziś obywatelską niezgodę na brak poszanowania podmiotowości ludzi i działanie z pozycji siły. (…) Nie rozumiem Panowie, z jakich powodów, w tym przypadku, jesteście żyrantami tak podłej zmiany”.
Christopher Jan Niedenthal jest jednym z najbardziej cenionych fotoreporterów na świecie. Współpracował m.in. z takimi magazynami jak „Newsweek”, „Time”, „Der Spiegel” i „Forbes”.
Urodził się w rodzinie polskich emigrantów wojennych w Londynie. W 1978 był pierwszym fotoreporterem, który po wybraniu Karola Wojtyły na papieża, przyjechał do jego rodzinnego miasta Wadowic. Wraz z Michaelem Dobbsem, był pierwszym zagranicznym fotoreporterem wpuszczonym do Stoczni Gdańskiej podczas strajku w 1980.
Po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce wykonywał zdjęcia z ukrycia. Jedno z nich, powszechnie znane jako Czas Apokalipsy przedstawia transporter opancerzony SKOT, stojący na tle billboardu reklamującego film „Czas apokalipsy” Francisa Forda Coppoli, wiszącego na budynku kina „Moskwa” w Warszawie.
Chris Niedenthal jest laureatem nagrody World Press Photo. W 2009 został odznaczony Srebrnym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, a w 2013 r. za wybitne zasługi we wspieraniu przemian demokratycznych w Polsce, za dawanie świadectwa prawdzie o sytuacji w Polsce w czasie stanu wojennego, za osiągnięcia w działalności dziennikarskiej został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Kongres Ruchu Narodowego w Sejmie. „Nie wpuszczać imigrantów”, „Polacy od dziesięcioleci zabijają dzieci…”
Zdelegalizować PiS [MICHALIK]
W Poznaniu mówią NIE dla apelu smoleńskiego. Obchody powstania wielkopolskiego bez udziału wojska
• Jego obecność wiąże się z odczytaniem apelu smoleńskiego
• W związku z tym marszałek Wielkopolski zrezygnował z asysty
Tegoroczne obchody 98. rocznicy wybuchu powstania wielkopolskiego w Poznaniu odbędą się bez asysty wojska. – Na mój wniosek rezygnujemy z udziału wojska, ponieważ wiąże się on z odczytaniem tzw. apelu smoleńskiego, czyli tej części apelu pamięci, która nie ma związku z powstaniem – powiedział marszałek województwa Marek Woźniak na konferencji prasowej. Decyzję urzędnika skrytykował wojewoda wielkopolski Zbigniew Hoffman. – Ponad partyjnymi barwami zawsze powinny być barwy biało-czerwone. Musimy pamiętać, że szacunek wobec Polski to także szacunek wobec armii, która zawsze broniła najważniejszych wartości – napisał w oświadczeniu.
Dowiedz się więcej:
Czym było powstanie wielkopolskie?
Powstanie wielkopolskie wybuchło 26 grudnia 1918 roku. Polscy mieszkańcy ówczesnej Prowincji Poznańskiej domagali się przyłączenia ziem z zaboru pruskiego do Rzeczpospolitej. Wystąpili przeciwko Rzeszy Niemieckiej. Było to jedno z czterech zwycięskich tego typu zrywów w historii Polski. Dzięki powstaniu wielkopolskiemu znaczna część tamtych terenów została włączona do Polski. Plan obchodów znajdziesz TUTAJ >>>
Czym jest apel smoleński?
To przywołanie ofiar tragedii smoleńskiej w każdym apelu pamięci z udziałem kompanii honorowej. Apel pamięci przeprowadza się z okazji świąt państwowych i wojskowych oraz rocznic historycznych wydarzeń. W jego treści wspomniane zostały konkretne nazwiska ofiar. Wśród nich m.in. Maria i Lech Kaczyńscy. Szef MON Antoni Macierewicz zarządził, że apel będzie odczytywany podczas wszystkich uroczystości z udziałem wojska.
PiS w przekazach instruuje swoich polityków: Brońcie Piotrowicza, atakujcie dziennikarzy
Pigułka ellaOne na receptę? Projekt trafi pod obrady rządu. Ale w aptekach zmiana szybko nie nastąpi
Ivanka Trump. Czy uratuje świat przed tatusiem?
Gliński: Protestuję przeciwko negatywnym stereotypom
Gliński: Protestuję przeciwko negatywnym stereotypom
– Najpierw trzeba powiedzieć, ile tam jest osób zatrudnionych i zobaczyć, jaka jest przeciętna pensja w tej fundacji. Nie pamiętam. Pamiętam tę organizację, tę fundację. To Fundacja Rozwoju Demokracji Lokalnej, która tworzyła polskie samorządy i ma olbrzymie zasługi w tej reformie, jednej z nielicznych udanych bezsprzeczne, mimo że w samorządach także są kliki i negatywne zjawiska. Rozróżnijmy to, jeżeli są jakieś zjawiska patologiczne to nie przesądzają one o tym, że cały ten obszar rzeczywistości, który oceniamy, jest negatywny. To samo dotyczy organizacji pozarządowych – mówił Piotr Gliński w programie „Południk Wildsteina” w TVP2 na stwierdzenie, że w fundacji Jerzego Stępnia na wynagrodzenia idą grube miliony.
Wildstein dalej dopytywał, czy wszystkie [rzekome] nieprawidłowości nie powinny zostać poddane analizie, ocenie:
„Oczywiście, że powinno. Tylko rzetelnej analizie. Dla mnie te materiały, które były przedstawione, to nie była rzetelna analiza, to było nieprofesjonalne. We wstępie do dzisiejszego programu pan powiedział, że organizacje pozarządowe są uważane za sól demokracji, a z drugiej strony od niedawna jest ich krytyka. Nie od niedawna. Krytyka tych organizacji, a także sektora polskiego, jest od prawie od momentu, kiedy one zaczęły się tworzyć w Polsce, bo tam jest wiele niepokojących zjawisk. Ponieważ byłem jedną z osób, które od lat o tym pisały, ale starałem się pisać o zjawisku, pewnych procesach… Chciałbym odróżnić tę analizę od próby upraszczania i łączenia działalności organizacji społecznych z nazwiskami osób gdzieś z kimś spokrewnionymi. To naprawdę nie ma nic wspólnego”
– Są pieniądze biznesu, polityczne w trzecim sektorze, to od dawna się o tym mówi… Są, ale to nie rzutuje na cały sektor, który w większości jest sektorem porządnym. Protestuję przeciwko negatywnym stereotypom – dodał.
Gliński o NGO-sach: To były materiały, które nie oddają dobrze rzeczywistości. Z opinią Janeckiego trudno się zgodzić
Jak mówił wicepremier Piotr Gliński w programie „Południk Wildsteina” w TVP2:
„Powiem, dlaczego tak się stało, że mam jakiś mandat, żeby to robić. Od 30 lat działam czy działałem w organizacjach pozarządowych, praktycznie zawsze społecznie. Jako socjolog zajmowałem się tym zjawiskiem, więc mogę powiedzieć, że troszeczkę się na tym znam. Po drugie, zaobserwowałem, że te materiały prasowe, które były prezentowane, taki serial na ten temat, są bardzo upraszczające rzeczywistość. To były materiały, które nazwałem delikatnie nieprofesjonalne i to zaogniało sytuację, było bardzo wiele protestów, a także w przestrzeni publicznej zaczęły funkcjonować uproszczenie opinie. To powrót do czegoś, co ma miejsce, gdy mówimy o organizacjach pozarządowych w świecie publicznym, stereotypy na temat ich funkcjonowania, często negatywne i niezasłużenie negatywne”
– W mojej ocenie to były materiały, które nie oddają dobrze rzeczywistości, upraszczają ją i powielają stereotypy. Opinia redaktora Janeckiego, po raz drugi ją słyszę, to opinia, z która trudno się zgodzić. Nie można oceniać funkcjonowania fundacji czy stowarzyszenia poprzez strukturę, jeżeli się nie spojrzy, co ona robi, bo są stowarzyszenia i fundacje, które zajmują się np. dzieleniem zbieranych datków czy innych rzeczy, jak Caritas, gdzie płace stanowią 5% budżetu, a są takie jak np. organizacje, które zajmują się darmową pomocą prawną albo organizacje eksperckie, gdzie budżet organizacji to 90% płace – dodał wicepremier.
Budka: Odpowiedzialność zbiorowa, którą proponuje PiS, to cecha państwa totalitarnego
– Nieprawdą jest to, co od kilku dni powtarzają reżimowe media, jakoby ktokolwiek z PO bronił przywilejów osób, które krzywdziły obywateli w stanie wojennym. To nieprawda i kłamstwo, bo PO jako jedyne ugrupowanie do tej pory przeprowadziło ustawę dezubekizacyjną i odebrało przywileje – mówił Borys Budka w rozmowie z Krzysztofem Ziemcem w RMF.
– Platforma zawsze opowiedziała się za tym, by odbierać przywileje tym, którzy działali przeciwko polskim obywatelom, ale odpowiedzialność zbiorowa, którą proponuje PiS, to cecha państwa totalitarnego – dodał poseł PO.
Budka o TK: Ten konflikt będzie trwał
Jak mówił Borys Budka w rozmowie z Krzysztofem Ziemcem w RMF:
„Ubolewam, że TK przez ten rok został sparaliżowany, bo nie mógł zająć się ustawami, które szkodzą Polakom. Ustawami dot. obrotu ziemi, prokuratury, policji, służby cywilnej. Wszędzie tam – w mojej ocenie – łamano Konstytucję, a Trybunał był zawalony kolejnymi bublami prawnymi. Kurtyna opadła z chwilą, kiedy PIS przedstawił ostatnie rozwiązania dot. TK. Tak naprawdę przez rok Polacy byli oszukiwani przez rządzących taką tezą, jakoby Trybunał wymagał naprawy. Okazało się, że jedynym celem Jarosław Kaczyńskiego i jego partii było to, żeby na czele Trybunału na siłę, wbrew Konstytucji, większości w ZO, umieścić osobę, które będzie wskazana przez obecnie rządzących. To niedopuszczalne i to po raz kolejny złamanie Konstytucji. Ten konflikt będzie trwał, ale Polacy nie z takimi rzeczami sobie radzili i polskie sądy nie z takimi ludźmi jak PiS sobie radziły”
Budka: Zgodnie z Konstytucją, wyłączną osobą, którą będzie mogła zastąpić prezesa TK po jego kadencji, będzie wiceprezes Trybunału
– Będzie jeden sąd konstytucyjny. Zgodnie z Konstytucją, wyłączną osobą, którą będzie mogła zastąpić prezesa TK po jego kadencji, będzie wiceprezes Trybunału, który został powołany przez prezydenta. Konstytucja nie mówi o żadnych namiestnikach partii rządzącej. Konstytucja nie daje możliwości wprowadzenia do TK osoby p.o. i to z imiennym wręcz wskazaniem z ustawy. To byłoby naruszenie podstawowej zasady trójpodziału władzy i Konstytucji – mówił Borys Budka w rozmowie z Krzysztofem Ziemcem w RMF.