Błaszczak, 08.01.2017

 

Oto jak PiS wyślizgało opozycję

Oto jak PiS wyślizgało opozycję

Jest porozumienie PiS z częścią opozycji w sprawie protestu w Sejmie. Powyższe zdanie wyjaśnia wszystko. Albowiem nie jest to zażegnanie kryzysu w Sejmie ani wyprowadzenia państwa z głębokiego kryzysu, jak pisze Onet. I na łamach tego portalu dorzuca autor artykułu Andrzej Gajcy – „mocno zaangażowała się strona kościelna”.

Porozumienie z częścią opozycji nie wyprowadza państwa z głębokiego kryzysu, tylko odfajkowuje protest na sali plenarnej. Opozycja – kolejna słowo, którego nie chcą zrozumieć dziennikarze, jak ów Gajcy – w sile Nowoczesna, PSL Kukiz ’15 zawarła separatystyczne porozumienie.

Separatyzm polega na tym, że w porozumieniu pominięta została Platforma Obywatelska, a kryzys był skierowany na nią i li tylko na nią, bo Marek Kuchciński wykluczył z obrad Michała Szczerbę w z góry zaplanowanym kryzysie. Acz kryzys nie wywołał Kuchciński, bo ten nie jest zdolny do żadnej indywidualnej decyzji, on może tylko potrzymać laskę marszałkowską.

Opozycją w tym układzie porozumienia jest tylko Nowoczesna, bo PSL i Kukiz ’15 taką udają. Na czym polega porozumienie Ryszarda Petru? Otóż procedowane będą w Senacie poprawki opozycji do ustawy budżetowej, a tak naprawdę poprawki Platformy Obywatelskiej. „Kochany panie Ryszardzie”, tym razem tak może określić Michał Szczerba polityka od praw autorskich powiedzonka „światełko w tunelu”.

Petru zdecydował się sygnować bezprawie Sali Kolumnowej, gdzie PiS w sposób szemrany przyjął ustawę budżetową. „Sposób szemrany” – i tak jest eufemistycznym określeniem, bo po trzech tygodniach opinia publiczna ujrzała zapis kamer z tej sali i to takiej jakości, jakby technika cyfrowa cofnęła się do czasów dla tej techniki „sprzed Potopu”.

To jest grzech pierworodny tego porozumienie – „szemrane światełko w tunelu”. Jeżeli do takiego porozumienia rzeczywiście doszło, można określić przyszłość, iż parlament mamy szemrany, a prawo w nim stanowione jest szemrane.

Opozycja okazała się guzik warta, można ją wydymać w prosty sposób, acz może nieco okrężny, bo „przez Maderę”. Gdyż w czasie Madery, tj. Sylwestra owo porozumienie Petru zawierał z emisariuszami Jarosława Kaczyńskiego.

Platforma Obywatelska może czuć się oszukana jako część „zjednoczonej opozycji”. Grzegorz Schetyna pozostał na lodzie.

Zaś PiS zaciera ręce. Lekko poszło im rozbić opozycję, która jest takiej a nie innej wartości. Polska polityka nie ma opozycji, Ryszard Petru łatwiutko nabrał się na szacher macher ze światełkiem w tunelu, a PO zaliczyła drugi poważny cios w nos. Porozumienie PiS z częścią opozycji, to dechy dla partii Schetyny. Trudno po tym liczeniu będzie się jej podnieść.

W takiej sytuacji można „spokojnie” napisać: Kaczyński wyrąbał sobie drogę do autorytaryzmu. Pod koniec grudnia 2016 opozycja wydawała się silna, wystarczyły dwa niewielkie kryzysy – Madera Petru i faktury Kijowskiego – aby wszystko obróciło się w perzynę.

Kaczyński z otwartą przyłbicą może powiedzieć z wysokości drabinki z Tesco do swego ciemnego ludu: Opozycję mamy do dymania i właśnie z nią to zrobiłem.

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

Sabaty smoleńskie. Miesięcznicę blokować będą Obywatele RP

znow

Obywatele RP kolejny raz chcą zablokować miesięcznicę smoleńską. Hasłem będzie „Ręce precz od grobów”, a symbolem biała róża.

Liderem Obywateli RP jest Paweł Kasprzak, który staje w obronie ”tych rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, które protestują przeciwko ekshumacjom” oraz walczy z „fundamentalizmem narodowo-katolickim”.

Blokada ma polegać na tym, że staną pod tablicami upamiętniającymi katastrofę, jednak kilka ważnych osób dopuszczą do tego, aby złożyły kwiaty.

Miesięcznice smoleńskie to sabaty pisowskie, ośmieszają Polskę, a Kaczyńskiemu pozwalają budować chorą religię smoleńską z bratem Lechem K. jako prorokiem.

Wystarczy już tych sabatów kołtunów politycznych. Brawo Obywatele RP!

Onet

09.01.2017

Jest porozumienie PiS z opozycją. Duża rola Kościoła

Andrzej GajcyDziennikarz i publicysta Onetu

Prawo i Sprawiedliwość uzgodniło porozumienie z Nowoczesną, PSL i Kukiz`15 co do zakończenia trwającego od połowy grudnia kryzysu parlamentarnego – ustalił Onet w kilku niezależnych źródłach. Zakłada ono m.in. zgłoszenie podczas prac Senatu nad ustawą budżetową kilkudziesięciu poprawek opozycji, które wcześniej były zgłaszane w Sejmie, tak by izba niższa parlamentu mogła nad nimi przeprowadzić debatę.

Nieoficjalnie – jak ustalił Onet – w rozmowy mające na celu pomóc politykom wyprowadzić państwo z głębokiego kryzysu mocno zaangażowała się strona kościelna.

Jak twierdzą źródła Onetu, jeszcze przed Sylwestrem lider Nowoczesnej Ryszard Petru spotkał się z przedstawicielami obozu władzy i Kościoła, by znaleźć rozwiązanie największego od lat kryzysu parlamentarnego w Polsce. Wówczas po długich i niełatwych rozmowach, w których uczestniczył m.in. jeden z hierarchów kościelnych uzgodniono zręby porozumienia, które następnie doprecyzowywano tuż po Nowym Roku.

– Od samego początku wiadomo było, że PiS nie zrobi kroku w tył i nie zgodzi się na reasumpcję głosowania nad budżetem. Z dużym trudem jednak udało się przekonać PiS do zgłoszenia poprawek opozycji w Senacie, które następnie będą musiały zostać poddane pod obrady Sejmu, by to cały Sejm ostatecznie uchwalił przy świetle kamer ustawę budżetową. Tę deklarację przyjęliśmy jako akt dobrej woli i krok w tył obozu władzy – mówi Onetowi ważny polityk Nowoczesnej, znający kulisy rozmów.

Jak podkreśla, politycy Nowoczesnej, protestujący od 16 grudnia na sali sejmowej opuszczą ją być może jeszcze dziś lub najpóźniej jutro po południu.

Onetowi udało się także ustalić, że jeszcze przed najbliższymi posiedzeniami Sejmu i Senatu, które mają rozpocząć się w środę 11 stycznia ma dojść do „pojednawczego” spotkania liderów partii politycznych. – Szczegóły takiego spotkania mają zostać ustalone w poniedziałek – twierdzi w rozmowie z Onetem prominentny polityk PiS.

Z informacji Onetu wynika także, że propozycję negocjacji od samego początku popierało PSL oraz klub Kukiz`15. Przeciwko jakimkolwiek rozmowom z PiS była z kolei Platforma Obywatelska. – Platforma zdecydowała się na samotną dalszą walkę, pomimo iż nie ma ona żadnego sensu. Stąd decyzja ścisłego kierownictwa Nowoczesnej, by dać szansę na przywrócenie pracy Sejmu – tłumaczy jeden z ważnych polityków tej partii.

O zmianie stanowiska lidera Nowoczesnej świadczy także list, jaki Petru wysłał w ostatnich dniach do członków swojego ugrupowania. To w nim zaproponował właśnie zakończenie kryzysu poprzez złożenie poprawek w Senacie. Co ciekawe, wcześniej podobną propozycję wyjścia z kryzysu zgłaszał klub Kukiz`15. – Wiem, że nie jest to rozwiązanie doskonałe, ale daje szansę na przywrócenie pracy Sejmu i ograniczenie dalszego eskalowania konfliktu i dzielenia Polaków na gorszy i lepszy sort – wskazał Petru.

Zaznaczył jednocześnie, że dla wielu członków Nowoczesnej protest w sali plenarnej może być niezrozumiały. „Chciałbym jednak, abyście wiedzieli, że nie mogliśmy zgodzić się na ograniczanie prawa mediów do informowania społeczeństwa o pracach Sejmu, eliminowanie z obrad posłów, którzy nie podobają się marszałkowi oraz na tryb obradowania Sejmu w Sali Kolumnowej” – wyjaśnił.

„Niemniej, jako odpowiedzialna opozycja, bacząc przede wszystkim na dobro Polski, musimy szukać rozwiązań, które służą nie nam, nie rządzącym czy opozycji, ale właśnie Polsce. Dlatego jako przewodniczący klubu parlamentarnego Nowoczesnej, mimo wielu zastrzeżeń do procedowania nad budżetem przez PiS i jego akolitów, dążę do kompromisu. Jestem przekonany, że tego oczekują od nas Polacy” – dodał Petru.

Od 16 grudnia 2016 r. w sali plenarnej Sejmu przebywają posłowie PO i Nowoczesnej, którzy rozpoczęli wtedy protest przeciwko wykluczeniu z obrad posła PO Michała Szczerby i wobec projektowanych zmian w zasadach pracy dziennikarzy w Sejmie, domagając się zachowania jej dotychczasowych reguł.

Marszałek Sejmu Marek Kuchciński wznowił obrady w Sali Kolumnowej, gdzie przeprowadzono głosowania m.in. nad ustawą budżetową na 2017 r. Opozycja uważa, że głosowania w Sali Kolumnowej były nielegalne, m.in. z powodu braku kworum. Marszałek Sejmu zapewnił, że w głosowaniach 16 grudnia brała udział wymagana w konstytucji liczba posłów oraz, że każdy z posłów mógł wejść do sali głównym wejściem i brać udział w każdym głosowaniu.

Deal w Sejmie za plecami PO? Onet ujawnia: jest porozumienia PiS z częścią opozycji, przy udziale Kościoła

lulu, mk, 09.01.2017

Konferencja prasowa Ryszarda Petru w Sejmie

Konferencja prasowa Ryszarda Petru w Sejmie (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

PiS daje sygnały, że koniec kryzysu parlamentarnego jest bliski. O tym, że część opozycji porozumiała się z obozem rządzącym pisze dziś Onet. Negocjować ugody nie chciała podobno tylko PO.

 

– Ryszard Petru daje sygnały, że okupacja sali sejmowej powinna się zakończyć. Mam nadzieję, że w środę będziemy normalnie procedować w sali plenarnej – mówiła w pierwszym programie Polskiego Radia rzeczniczka PiS Beata Mazurek. Pytana o słowa Adama Bielana, który mówił w niedzielę o „zarysie porozumienia” PiS z częścią opozycji, stwierdziła, że szczegółów nie zna.

Te, na podstawie swoich nieoficjalnych informacji, podaje Onet. Według doniesień portalu, PiS uzgodnił z Nowoczesną, PSL i Kukiz’15 porozumienie. Ponieważ liderzy opozycji przewidywali, że PiS nie zgodzi się na powtórkę głosowania nad budżetem, mają – według ustaleń Onetu – zadowolić się zgłoszeniem poprawek w czasie debaty budżetowej w Senacie. Poprawki wrócą do Sejmu, który następnie uchwali ustawę.

Jeśli @A_Gajcy ma rację i jest deal w Sejmie,to znaczy,że PiS wykiwało PO i Nowoczesną, Nowoczesna wykiwała PO,a Platforma zakiwała się sama

Onet podał, że w negocjacjach brał udział także Kościół – Ryszard Petru przed Nowym Rokiem spotkał się z przedstawicielami rządu i jednym z hierarchów. To wówczas ustalono ważne dla porozumienia kwestie.

Zobacz także: Sejm opublikował nagranie z Sali Kolumnowej. Zobaczyliśmy na nim więcej niż chcieliśmy… 

deal

gazeta.pl

Marek Beylin

Modlitwa do krzyża. Celtyckiego

08 stycznia 2017

Flaga z krzyżem celtyckim na obchodach rocznicy Powstania Warszawskiego

Flaga z krzyżem celtyckim na obchodach rocznicy Powstania Warszawskiego (Fot. Karol Grygoruk)

Skłócona ze wszystkimi władza nie ma wyjścia. Musi się sprzeciwiać „biologicznemu mieszaniu ras”.

Ministerstwo Sprawiedliwości zadeklarowało, że Polska sprzyja rasizmowi. Tyle znaczą wyjaśnienia wiceministra tego resortu Łukasza Piebiaka, dlaczego nie należy zakazywać publicznego posługiwania się neofaszystowskimi symbolami: krzyżem celtyckim i napisem: „White Pride” (biała duma). Piebiak tłumaczył to w odpowiedzi na interpelację posłów PO, zaniepokojonych, że prokuratura umorzyła dochodzenie w sprawie rozdawania w szkołach w Łodzi kalendarzy z tymi symbolami. To więc urzędowa wykładnia polityki państwa, a nie prywatne dywagacje wiceministra. Szokujące.

Otóż według Piebiaka krzyż celtycki i „White Pride” są wprawdzie używane „przez niektóre środowiska, łączone z ruchami neofaszystowskimi”, ale mają też „inne konotacje”: krzyż celtycki może się kojarzyć z symboliką religijną, a „White Pride” odwołuje się do „ruchu sprzeciwiającego się biologicznemu mieszaniu ras ludzkich”.

Tyle że sprzeciw wobec „mieszania ras ludzkich” to filar wszelkich agresywnych rasizmów. Najbardziej zbrodniczym z nich był nazizm uważający Słowian za podludzi, a Żydów za robactwo. Dziś krzyż celtycki to symbol niemieckich neonazistów. I międzynarodowy symbol rasizmu, często używany przez polskich narodowców.

Wiceminister Piebiak musi o tym wiedzieć. Wie też, że taki rasizm zawsze zapowiada przemoc wobec bliźnich i często zbrodnię. Właśnie dlatego został wyklęty w powojennej demokratycznej Europie. Dlaczego więc rząd PiS uważa, wbrew faktom, krzyż celtycki i „White Pride” przede wszystkim za symbole neutralnego światopoglądu?

Od lat część działaczy PiS sympatyzuje z narodowcami, a zwłaszcza na prowincji  pozostaje z nimi w symbiozie. Choć Jarosław Kaczyński jest wolny od antysemityzmu, to w kampanii wyborczej rozbudzał rasistowskie emocje wobec migrantów. Łączy go też z narodowcami pogląd na naród: ma być jednolity, katolicki i skupiony wokół tradycji wyznaczanych przez władzę.

Toteż PiS tyleż flirtował ze skrajnymi ruchami narodowymi, co z nimi konkurował, by przejąć ich zwolenników. Teraz te relacje będą się zacieśniać, bo PiS, otwierając w polityce front za frontem, porzuca swych wyborców w centrum. Zostaje mu tylko podbój skrajności.

Ale taki podbój oznacza także upodabnianie się. PiS stopniowo nasiąka skrajnymi ideami, w tym rasizmem, czego dowiódł Piebiak i dowodzi ustawicznie szef MSW Mariusz Błaszczak. Coraz bliżej tej partii do faszyzującego węgierskiego Jobbiku. Skrajni narodowcy stają się w Polsce nieformalną wicewładzą.

Dlatego tak ważne są protesty, jak ten w niedzielę, przeciw rasistowskiej ideologii i przemocy. Walczymy już nie z samą agresją rasistów, tylko z kształtującym się państwem, które urzędowo przyzwala na rasizm

zla

wyborcza.pl

Pedofilia w Kościele. Ksiądz gwałcił 13-latkę. Nadal odprawia msze [REPORTAŻ JUSTYNY KOPIŃSKIEJ]

Justyna Kopińska, rys. Anna Reinert/Jacek Faleńczyk, 09 stycznia 2017

Fot. Anna Reinert/Jacek Faleńczyk

Ksiądz Roman podstępnie wywiózł od rodziców 13-letnią Kasię, więził ją i przez kilkanaście miesięcy gwałcił. Pedofil odprawia dziś msze w Puszczykowie. I koresponduje z dziećmi na Facebooku.

Minęło dziesięć lat, a ja nadal nie mogę zasnąć przy zgaszonym świetle. Koszmary wracają. Pamiętam, jak wysłał mi kartkę: „Gorące pozdrowienia dla mojej Kasi, za którą często się modlę!”. Miałam 12 lat. Kilka miesięcy później wywiózł mnie daleko od rodziców i zgwałcił po raz pierwszy.

Pedofilia w Kościele. Jak biskupi chronili księdza Pawła Kanię

Pedofilia w Kościele. Zaufaj, nie skrzywdzę cię

Z domu rodzinnego zapamiętała przerażający chłód. Rodzice nigdy jej nie przytulili, nie mówili, że kochają. Nie miała koleżanek. Bała się je zaprosić do domu. Jej ówczesny kolega z klasy napisał potem na forum internetowym: „Kasia była taka ładna i potulna. Słuchała się nauczycieli”.

Kasia opowiada mi o sobie.

– Tata bił mamę tak, że krew tryskała po ścianach. Mama często leżała na podłodze, zakrwawiona, w podartych ubraniach. Starałam się ich pilnować. Gdy mama chciała się powiesić, śledziłam każdy jej ruch. Czasem rodzice tak się upijali, że zapominali otworzyć mi drzwi. Musiałam spać na zewnątrz. Nie robili mi tego specjalnie. Po alkoholu nie panowali nad swoim zachowaniem. Za każdym razem jak wracałam autobusem do domu, z nerwów bolał mnie brzuch. Liczyłam drzewa wzdłuż drogi – sto jeden, sto dwa, sto trzy – by choć przez chwilę przestać myśleć.

Pedofilia w Kościele. Kuria skąpi ofiarom księży

Któregoś dnia, byłam wtedy w szóstej klasie podstawówki, ksiądz uczący nas religii zauważył, że płakałam. Kazał mi zostać po lekcji. Nie chciałam mówić mu o problemach. Miałam zasadę: nie zwierzam się nauczycielom. Później jeszcze kilka razy zatrzymywał mnie na korytarzu i nalegał na rozmowę. Odmawiałam. Chciałam, by przestał mnie wypytywać. Po paru tygodniach podszedł i łagodnym głosem powiedział: „Zaufaj mi, chcę ci pomóc, jestem księdzem, nie skrzywdzę cię”. Wcześniej nikt tak do mnie nie mówił. Po paru miesiącach przyjechał do moich rodziców. Tłumaczył, że chce ich wesprzeć. Mówił, że lepiej będzie mi w szkole z internatem w innym województwie. Wyjaśnił, że tam będę miała najlepsze warunki do edukacji. Rodzice zgodzili się bez wahania. W tym czasie byli na mnie źli, że chowam im butelki z wódką.

Michał Kelm, adwokat Kościoła. Jest obrońcą księży pedofilów. W oczach jednego z nich zobaczył kiedyś szatana

Pedofilia w Kościele. Mam mszę wieczorną w Stargardzie

– To nie była szkoła z internatem, tylko puste mieszkanie jego matki, która jest za granicą. Zapisał mnie do gimnazjum salezjańskiego przy ulicy Witkiewicza w Szczecinie. Mówił, że pedagog z tej szkoły to najlepsza przyjaciółka jego mamy.

To była szkoła dla zamożnych dzieci z dobrych rodzin. Trzeba było mieć wysoką średnią, nawet 5,0, i pieniądze na czesne. A ja miałam raczej słabe oceny. Ale ksiądz dyrektor po rozmowie z ks. Romanem przyjął mnie poza rekrutacją w środku roku szkolnego.

Ks. Roman kazał mi w szkole z nikim nie rozmawiać i od razu po lekcjach wracać do tego mieszkania. I tak nikt tam ze mną nie chciał rozmawiać. We wszystkim różniłam się od dzieci z bogatych rodzin w Szczecinie. Na lekcjach niewiele rozumiałam, bo poziom był dla mnie za wysoki. Czułam się gorsza.

Raz wróciłam trochę później po szkole. Ksiądz szarpnął mnie tak mocno, że skręcił mi rękę. Musieli założyć mi szynę. Kazał powiedzieć w szpitalu, że spadłam ze schodów. Stał i pilnował, co mówię lekarzowi.

Pedofilia w Kościele. Ofiara: Kuria chciała mnie zdyskredytować

Któregoś dnia powiedział: „Nawet nie wiesz, jak o tym marzyłem”.

„O czym, proszę księdza?” – zapytałam.

„Zaraz zobaczysz, moje słoneczko”.

Zasunął zasłony, mocno chwycił mnie za ręce. „Nie krzycz, bo wtedy będzie bolało bardziej” – powtarzał. Zaczął zdzierać ze mnie ubranie. To był taki strach, że nie możesz oddychać. Był silny, ważył sto kilogramów. Krzyczałam, błagałam, by przestał. Gdy skończył, owinęłam się w koc, położyłam przy ścianie i płakałam. „Jadę. Mam mszę wieczorną w Stargardzie” – rzucił. Kazał mi wziąć jakieś dziwne tabletki. Otworzył usta i sprawdził, czy na pewno je połknęłam. Krew spływała mi po nogach. Weszłam do wanny. Zaczęłam ją spłukiwać, ale było jej więcej i więcej. Miałam rozciętą wargę, na udach siniaki. Zaczęłam powtarzać: „Mamusiu, gdzie jesteś? Pomóż mi”. W tej chwili oddałabym wszystko, aby była przy mnie. Kilka godzin siedziałam w wodzie.

W kolejnych dniach zaczął mnie bić, poniżać, groził, że mnie zabije. Powtarzał, że jak wygadam się nauczycielom, to się dowie, bo u salezjanów zna wszystkich. I zapłaci moim koleżankom, by powiedziały, że sama tego chciałam.

Pedofilia w Kościele. Stanisław Obirek: Unikałem niedzielnej mszy

Przychodził, kiedy chciał. Zaczął zmuszać mnie do brania leków. Nie mówił ich nazwy. Ale działały jak psychotropy. Byłam otępiała, senna. Miałam zaburzenia równowagi. Pamiętam, że zaczął powtarzać: „Mama i tata już cię nie chcą. Oni cię nienawidzą. Nie masz w życiu nikogo oprócz mnie”.

W sylwestra przyjechał z wódką. Pozasłaniał okna. Pił i powtarzał, że to będzie mój najlepszy sylwester w życiu. Gwałcił mnie przez całą noc.

Wtedy zaczęłam się ciąć. Cały czas nasłuchiwałam, czy on nie wchodzi. Krzywdził mnie nawet kilka razy jednej nocy. Miał taki obrzydliwy zapach potu. Powtarzałam, że nie chcę, ale on robił to jeszcze mocniej. Czasem w trakcie krzyczał: „I Bóg cię przestał kochać”. Gdy bardzo się wyrywałam, głodził mnie przez kilka dni.

Pedofilia w Kościele. Dlaczego Watykan nie liczy księży pedofilów

Pedofilia w Kościele. Znajdę cię i zabiję

– Często zabierał mnie na plebanię w Stargardzie. Jedliśmy obiad ze wszystkimi księżmi, a potem brał mnie do swojego pokoju. Nie rozumiem, dlaczego nikt nie reagował. Ja byłam bardzo drobną dziewczynką, wszyscy widzieli, jaka jest między nami różnica wieku, a księża się nie dziwili, że śpię u niego. Jak chciałam skoczyć z okna z ósmego piętra, to powiedział, że opętał mnie szatan. Zabrał mnie do znajomego egzorcysty w Szczecinie i nawet tam poprosił o wspólny pokój na noc.

Któregoś dnia rzucił: „Mała, przytyłaś ostatnio i wymiotujesz”. Zrobił mi test ciążowy. Krzyczał: „Nie chcę mieć bachora”. Potem zabrał do znajomej ginekolog. Zabili moje dziecko. Długo później krwawiłam, bardzo mnie bolało. Po kilku miesiącach przestałam chodzić do szkoły, miałam lęki, myśli samobójcze. Chyba ktoś zwrócił uwagę na moją nieobecność, bo ksiądz zaczął zmuszać mnie, bym chodziła. Załatwił lekcje matematyki z jego znajomą pedagog. Ona wyglądała na bardzo dobrą osobę. Zaczęła dopytywać, dlaczego jestem smutna. Powiedziałam jej o wszystkim. Od razu zobaczyłam, że nie jest pewna, czy mówię prawdę. Pytała: „Czy to nie był sen?”. A później powiedziała księdzu o naszej rozmowie. Przyszedł do domu i zaczął krzyczeć, że szargam jego opinię. „Ty sobie nie wyobrażasz, ile ludzi ludzi w tym mieście mnie ceni, podziwia! – krzyczał. – Jak ludzie cię szanują, to nigdy nie uwierzą w takie wymysły dzieciaka. Ale jeszcze raz to zrobisz, to pożałujesz”.

Ogień kurialny. Ilu polskich księży skazano za pedofilię?

Kazał mi jechać z nim do Częstochowy. On często tam bywał, bo prowadził grupy pielgrzymkowe. Tam, w kościele, kazał mi iść do konfesjonału. „Chodź, powiesz całą prawdę i zobaczymy, jak Bóg zareaguje” – krzyknął. Opowiedziałam księdzu w konfesjonale wszystko. A on zwyzwał mnie od kurew. Powiedział, że nigdy nie dostanę rozgrzeszenia i mam się wynosić z kościoła. Pamiętam, że był taki zbulwersowany, czerwony. Wybiegłam z płaczem. Ksiądz Roman za mną. Uśmiechał się przez całą drogę powrotną.

Po roku i paru miesiącach zawiózł mnie do rodziców. Nie pamiętam, jaki był powód, może gdzieś wyjeżdżał. Rodzice bardzo dziękowali mu za dotychczasową pomoc i liczyli na więcej. Powtórzył mi jeszcze, że jak cokolwiek ujawnię, to zrobi ze mnie kurwę.

Ksiądz współżył z nieletnią. I dobrowolnie chce iść do więzienia

Postanowiłam sobie, że i tak powiem, ale tym razem byłam ostrożniejsza. Wiedziałam, że rodzice mogą mi nie uwierzyć, bo bardzo go cenili. Powiedziałam pani pedagog w świetlicy środowiskowej. Bałam się, że jak powiem, kim on jest, to ona mi nie uwierzy. Więc powiedziałam, że zgwałcił mnie chłopak. A gdy odpowiedziała, że rzeczywiście mam objawy wykorzystania seksualnego, to dodałam, że tak naprawdę to był mój nauczyciel religii, ksiądz. Od razu zgłosiła sprawę na policję. Powiedziała, że moi rodzice muszą wiedzieć, bo będę potrzebowała bardzo dużo wsparcia psychicznego podczas śledztwa prokuratora i procesu. Zawiadomiła PCPR i stamtąd przyszła pani, która miała wyjaśnić wszystko rodzicom. Mama uderzyła mnie wtedy w twarz. Krzyczała, że to nieprawda. Później ta pani długo z nimi rozmawiała. Po tej rozmowie zabrano mnie z domu i umieszczono w sierocińcu.

Z księdzem spotkałam się w czasie procesu. Przypomniałam sobie, jak wcześniej mówił: „Jeśli mnie kiedyś za to wsadzą, to po wyjściu na wolność nie będę miał nic do stracenia. Znajdę cię i zabiję”.

„Spotlight”: światło na pedofilię

Pedofilia w Kościele. Niewolnica księdza

Gdy prokuratura wszczęła śledztwo przeciwko księdzu, w ogłoszeniach duszpasterskich parafii św. Józefa w Stargardzie Szczecińskim zapowiedziano: „Decyzją władz Towarzystwa Chrystusowego ks. Romana przeniesiono do pracy w Anglii. Pożegnanie odbędzie się w czwartek o 19.15. Pragniemy podziękować Bogu za wspólny czas”.

Ksiądz został aresztowany, zanim wyjechał do Anglii, w czerwcu 2008 roku. Miał wtedy 32 lata. W jego laptopie znaleziono treści pedofilskie i korespondencję z innymi dziećmi.

Podczas rozprawy ksiądz Roman B. przyznał się do zarzucanych mu czynów.

Wyjaśniał sędziemu: – Nie wiem, jak do tego doszło, że dziecko trzymałem u siebie na plebanii i też jeździłem z nią do Lichenia czy Łagiewnik. Po prostu nikogo to nie interesowało.

Ojciec Kasi w sądzie: – Jak dzwoniłem do córki, to miałem wrażenie, że ona jest na jakichś lekach, jakaś zamroczona. Ksiądz Roman był tajemniczy. Nie chciał dużo rozmawiać, gdy pytałem o córkę. Później zablokował jej telefon. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że on ją krzywdzi. Zwiodło mnie, że to ksiądz.

Polski ksiądz z Walonii skazany za pedofilię. Dożywotni zakaz pracy z dziećmi

Sędzia, ówczesny prezes Sądu Rejonowego w Stargardzie Mariusz Jasion w lutym 2009 roku skazał księdza Romana na osiem lat bezwzględnego więzienia. Podczas ogłaszania wyroku mówił: – Ksiądz Roman traktował dziewczynkę jak niewolnicę, jak rzecz. Zaplanował swoje działania. Stopniowo izolował dziecko od rodziny oraz przyjaciół. Założył jej w telefonie GPS, aby sprawdzać, gdzie się znajduje. Kontrolował jej billingi w telefonie komórkowym. Cynicznie wykorzystał jej sytuację psychiczną oraz finansową. Prawdopodobnie skutki Kasia będzie odczuwała przez całe życie. O wysokiej demoralizacji ks. Romana może także świadczyć treść rozmów na Gadu-Gadu. Wynika z nich, że z innymi dziewczętami także utrzymywał kontakty zbyt zażyłe jak na kapłana katolickiego i opiekuna młodzieży. Używał też wulgaryzmów, opisując przełożonych, na przykład o proboszczu swojej parafii pisał „ten fiut”.

Ks. Roman miał przebywać w więzieniu do 2016 roku. Następnie mógłby zostać poddany tzw. ustawie o bestiach, stworzonej dla osób, które zagrażają życiu lub wolności seksualnej innych. Jeśli według psychiatrów nadal zagrażałby dzieciom, umieszczono by go w zamkniętym ośrodku w Gostyninie.

Ksiądz idzie do więzienia za pedofilię. „Znak czasu”

Pedofilia w Kościele. Wróć do księdza, on cię kocha

Na forum stargard.naszemiasto.pl znajduję list parafianki ze Stargardu: „Tyle teraz się słyszy o pedofilii, że pomyślałam o sprawie księdza Romana. Na początku dostał zakaz wykonywania zawodu i został usunięty z kapłaństwa. Potem osiem lat więzienia. A teraz jest księdzem w Puszczykowie. Szaleństwo! Dlaczego najpierw coś ustalają, a potem zamykają ludziom usta? Ksiądz Roman działa też w internecie, prowadzi profil na Facebooku jako Roman Bee (czyli ang. pszczółka). Uczył moją córkę, moją siostrzenicę i wiem od nich, że ma kontakt z młodzieżą. Dlaczego nie siedzi w więzieniu? Przecież nie poszedł tam za skradziony cukierek w sklepie!”.

Sprawdzam: Roman B. rzeczywiście jest księdzem w Puszczykowie koło Poznania.

Pytam w sądzie w Stargardzie, dlaczego ksiądz tak wcześnie wyszedł z więzienia. Dowiaduję się, że od wyroku sędziego Jasiona apelację złożyli jego adwokaci. Jeden był opłacany przez rodzinę, drugi przez zakon Towarzystwa Chrystusowego.

Ks. Roman był zakonowi wdzięczny za wsparcie. Przed sądem mówił: „Moje zgromadzenie zakonne mnie wspiera. Nie myślą o wyrzuceniu mnie z zakonu. Regularnie odwiedza mnie w więzieniu przełożony”.

Czy biskup musi informować prokuraturę o pedofilii podwładnych? Spór w Watykanie

Decyzją sądu okręgowego sprawa trafiła do ponownego rozpatrzenia w Sądzie Rejonowym w Stargardzie. Sąd okręgowy podkreślał, że Roman B. przyznał się do kilkudziesięciu przestępstw seksualnych na Kasi, ale zaprzeczał biciu ofiary i zaplanowaniu działań z góry. Zalecał więc: „Przy kolejnym rozpoznaniu niezbędne będzie ponowne niezwykle wnikliwe przesłuchanie Kasi”.

Kolejną sprawę poprowadziła sędzia Halina Waluś.

Ale nawet nie zobaczyła pokrzywdzonej. Bo Kasia przebywała w czasie powtórnego procesu w szpitalu psychiatrycznym.

W sierocińcu stan zdrowia dziewczynki gwałtownie się pogorszył. W dokumentacji domu dziecka zapisano: „Gdy tylko zaśnie, zaczyna się rzucać. Powtarza przez sen: to boli. Nieustannie płacze”.

Wpływ na stan Kasi mogło mieć także zachowanie jednej z opiekunek. Dyrektor placówki Zdzisław Wudarczyk mówił w sądzie: – Jedna z naszych wychowawczyń w dziwny sposób interesuje się sprawą Kasi. Ciągle chce rozmawiać na temat molestowania i wykorzystuje tę wiedzę, by dręczyć dziewczynkę. Namawia Kasię, aby wróciła do księdza, bo ksiądz ją kocha. Sugeruje jej wycofanie zarzutów. Padło nawet stwierdzenie, że „ksiądz może kogoś na nią nasłać”.

Matka wykrzyczała, że nie jestem już jej córką, bo księdza oczerniam. Reportaż o pedofilii w kościele

Dyrektor Wudarczyk zawiadomił nawet Prokuraturę Rejonową w Pyrzycach o możliwości popełnienia przestępstwa. Dziś mówi mi: – Prokurator wszczął śledztwo, ale umorzył je z braku dowodów. Pani Aneta jest teraz wychowawcą w Domu Dziecka w Pyrzycach.

– Bo w polskim wymiarze sprawiedliwości dziecko to nie jest „dobry” świadek – komentuje biegła sądowa, która prosi o anonimowość. – Najlepszy świadek to wykształcony mężczyzna po czterdziestce. Dziecku z założenia nikt nie wierzy. Nie wystarczy, że Kasia nie miała tendencji do konfabulacji, musiałaby chyba nagrać rozmowę z panią Anetą dyktafonem, żeby uznano to za dowód. Na szczęście w sprawie księdza znaleziono treści pedofilskie w jego telefonie i laptopie. Gdyby zdążył się ich pozbyć, możliwe, że nigdy nie trafiłby do więzienia. On miał rację, gdy mówił, że dziecku nikt nie uwierzy.

W lutym 2009 roku Kasia podjęła próbę samobójczą. Na pół roku trafia do szpitala psychiatrycznego. Docieram do dokumentacji szpitalnej. Lekarze tak opisują jej stan: uczestnictwo w rozprawie oraz spotkanie sprawcy nasiliły tendencje samobójcze, liczne samookaleczenia wymagające interwencji chirurgicznych, koszmary nocne, natrętne wspomnienia. Pacjentka wymaga hospitalizacji psychiatrycznej. W szpitalu wykazuje silny lęk, niepokój. Dziewczynka czuje, że nie zasługuje na życie. Boi się spotkań z duchownymi. Czuje strach przed uczestnictwem w mszach świętych.

Pedofil złapany na 12-letnią Olcię

Pedofilia w Kościele. Ofiara w szpitalu, sędzia zmniejsza karę

W opinii dla prokuratora biegły psycholog potwierdził wiarygodność zeznań dziewczynki i brak skłonności do konfabulacji. Jednak inny biegły sądowy stwierdził, że ksiądz Roman miał ograniczoną zdolność panowania nad swoim zachowaniem ze względu na „osobowość nieprawidłową z tendencjami pedofilnymi”. Z nieznanych powodów przy ponownym rozpoznaniu sędzia Halina Waluś drastycznie obniża karę. Ks. Roman ma spędzić cztery i pół roku poddany leczeniu psychiatrycznemu na oddziale szpitalnym w zakładzie karnym. Sędzia przyznaje w uzasadnieniu, że nigdy nie widziała pokrzywdzonej.

Ale adwokaci księdza odwołują się także od zmniejszonego wyroku.

W 2010 roku sędzia Andrzej Wiśniewski z Sądu Apelacyjnego w Szczecinie kolejny raz łagodzi wyrok. Z wyroku usuwa zapis, że ksiądz dokonał przestępstwa „przez nadużycie zaufania wynikającego z pełnionej funkcji kapłana katolickiego”. Kara zostaje zmniejszona o pół roku.

Spotlight po góralsku. Czy ksiądz molestował ministrantów?

Pedofilia w Kościele. Inne spojrzenie na szkodliwość

Rzecznik Sądu Okręgowego w Szczecinie Michał Tomala podkreśla, że wszyscy sędziowie w pełni uwierzyli w relację dziecka. – Po prostu inaczej ocenili szkodliwość popełnionego czynu – mówi.

Ksiądz wyszedł na wolność w czerwcu 2012 roku.

Chciałam zapytać sędzię Halinę Waluś, czy gdyby sądziła gwałciciela swojej córki, to za kilkadziesiąt przestępstw seksualnych popełnionych na niej otrzymałby taki sam wyrok.

– Pani chyba nie myśli, że będę się teraz tłumaczyć – oburza się sędzia Waluś i kończy rozmowę.

Pytam rzecznika, dlaczego ksiądz miał dwóch znakomitych adwokatów, a poszkodowana żadnego pełnomocnika. Czemu nikt nie reprezentował jej w sądzie?

– Nie wiem, czy adwokaci oskarżonego byli „znakomici” – odpowiada rzecznik. – Rodzice pokrzywdzonej nie wnosili o ustanowienie pełnomocnika z urzędu dla swojej córki. Bo sprawa nie była dowodowo trudna, skoro oskarżony przyznał się do popełnienia przestępstwa.

Tłumaczę: – Powiedziałam „znakomici”, bo chyba tylko wybitni prawnicy potrafią spowodować, że sędzia usuwa z wyroku słowa o „nadużyciu zaufania”, skoro ksiądz był nauczycielem religii tej dziewczynki i wysyłał jej kartki o treści: „Modlę się za ciebie, moja Kasiu”.

Rzecznik: – Żaden z sędziów nie kwestionował zarzutów. Wszyscy uwierzyli dziewczynce. Mieli po prostu inne spojrzenie na szkodliwość przestępstwa.

Pytam sędziego Andrzeja Wiśniewskiego z Sądu Apelacyjnego w Szczecinie, dlaczego uznał, że Roman B. nie nadużył zaufania do stanowiska księdza, i wykreślił te słowa z sentencji wyroku. Sędzia Wiśniewski odmawia komentarza.

Prokurator z innego województwa mówi mi anonimowo: – Nie rozumiem opinii biegłych. W jaki sposób miał ograniczoną zdolność panowania nad swoimi czynami przez zaburzenia pedofilne? Czy wszyscy pedofile i gwałciciele będą traktowani łagodniej, bo mają zaburzenia seksualne? Absurd!

Pedofilia w Kościele. Niepotrzebnie robi pani zamieszanie

– Skoro po wyjściu na wolność Roman B. został w zakonie, to znaczy, że zgodził się na to sąd kościelny – tłumaczy mi znajomy ksiądz. – Spytaj władze zakonu, czy możesz przeczytać ten kościelny wyrok.

Pytam rektora Towarzystwa Chrystusowego ks. Andrzeja Łysego, jaka była decyzja sądu kościelnego wobec księdza Romana B.

– To są jakieś insynuacje – mówi.

– Ale co jest insynuacją?

– Niepotrzebnie robi pani zamieszanie.

– Chcę tylko zrozumieć, dlaczego ksiądz skazany za przestępstwa seksualne nadal jest w zakonie. Odprawia msze. Pełni funkcję zaufania publicznego. Przecież adwokat po takich czynach już nigdy nie mógłby wrócić do zawodu.

– Tego nie wiem. Nasz rzecznik pani wyjaśni.

Rzecznik prasowy Towarzystwa Chrystusowego ks. Jan Hadalski odmawia mi komentarza i rozłącza się. Pytam więc w Metropolitalnym Sądzie Duchownym w Poznaniu, jaki był wyrok kościelny w sprawie księdza Romana.

– A jaki jest cel tego artykułu? – pyta ksiądz z sądu.

– Sprawdzenie, w jaki sposób Roman B. w tak krótkim czasie zdołał odzyskać swoją pozycję społeczną i czy nie będzie próbował jej wykorzystać, by krzywdzić kolejne dzieci.

– My tu nie jesteśmy od pomagania dziennikarzom.

– A czy mogę prosić o nazwisko księdza?

– Ja nie prowadziłem tej sprawy.

– A kto ją prowadził?

– W sądzie duchownym, w przeciwieństwie do karnego, nie musimy informować o naszych ustaleniach.

– W sprawach karnych wzywa się na świadka poszkodowaną. A na czym polega sąd kościelny? Czy tylko oprawca przedstawia swą wersję wydarzeń? Czy tylko on wybiera świadków?

Ksiądz odkłada słuchawkę.

Abp Stanisław Gądecki z archidiecezji poznańskiej zastanawia się, czy zgodzić się na rozmowę ze mną. Jego sekretarz ks. dr Jan Frąckowiak nie bardzo rozumie, dlaczego chcę rozmawiać o tej sprawie z arcybiskupem. – Bo on ma realny wpływ na sytuację – wyjaśniam. – Gdy pisałam o molestowaniu żołnierzy w polskiej armii, to reportaż komentował minister obrony narodowej – dodaję.

Ten argument chyba działa, bo sekretarz mówi, że wspólnie z arcybiskupem Gądeckim przemyślą sprawę. Po kilku dniach oddzwania, że arcybiskup nie ma nic przeciwko rozmowie, ale nie chce rozmawiać na tematy pedofilii.

Znajomy ksiądz radzi: „Jedź do byłej parafii księdza Romana. Tam zwykli księża na pewno cię przyjmą. Bo nie czują się lepsi od ciebie”.

Pedofilia w Kościele. Taka głupia młodość

Przyjeżdżam do parafii św. Józefa w Stargardzie. Wyjaśniam księżom, że chciałabym dowiedzieć się czegoś o ich współbracie, ks. Romanie. Rzeczywiście przyjmują mnie bardzo życzliwie. Wołają księdza Józefa, który jest w tej parafii od kilkunastu lat i znał księdza Romana.

– Dla nas to nie jest chwała, że on został w zakonie – mówi ze smutkiem ksiądz.

– Jaki on był?

– Inteligentny, ale też taki normalny, ludzki. Nie wywyższał się. Tu nikt niczego niepokojącego nie zauważył. Teraz na jego temat się nie rozmawia. Czasem bywam w naszym domu zakonnym w Puszczykowie. Tam jest około 30 księży. Na niego się nie natknąłem. Ale nawet tam nikt o nim nie chce mówić.

– A w jaki sposób on tłumaczył swoje zachowanie współbraciom?

– Z tego, co wiem, mówił, że chciał pomóc biednej dziewczynce. Załatwił jej mieszkanie. A potem ona poskarżyła się nauczycielce, że ją przytula. I chyba on rzeczywiście ją przytulał czy dotykał, bo został skazany. A akta sądowe to już są tajne.

– A czy księża się nie obawiają, że on dalej będzie zagrażał dzieciom?

– Myślę, że przełożeni sobie wzięli dużo pracy na głowę. Muszą go teraz pilnować. Ale może lepiej, że ktoś go pilnuje. W zakonie na pewno jest bezpieczniej, niż gdyby był sam na parafii.

– Ale założył konto na Facebooku i dodaje do znajomych dzieci.

– Myślę, że to nie jest prawda. Bo reakcja przełożonych byłaby zdecydowana. I przecież on jest po wyroku, więc prokuratura śledziłaby takie wiadomości. Jego na pewno dużo osób kontroluje: przełożeni w zakonie, wymiar sprawiedliwości. Pamiętam, że mówiono o jego zachowaniu: „To taka głupia młodość”. Więc przełożeni może myślą, że on nie ma takich skłonności w genach.

Gdyby ks. Józef czytał opinię psychologiczną Romana B. sporządzoną dla sądu, dowiedziałby się, że „wykorzystuje fakt, że jest ceniony i lubiany przez ludzi i ma tendencje do manipulowania otoczeniem”. Nie wiadomo, czy księża, którzy wydawali wyrok w sądzie kościelnym, mieli obowiązek przeczytać zeznania Kasi. Czy czytali uzasadnienie sądu i opinię, że dziecko sprowadzone zostało przez księdza do roli niewolnika? Czy zdają sobie sprawę, że pedofil po wyjściu na wolność nie jest w żaden sposób kontrolowany przez wymiar sprawiedliwości?

Pytam przypadkowych księży, co myślą o sprawie ks. Romana. Jeden z nich mówi: – Nikt nie wierzył, że był tak głupi, aby gwałcić tę dziewczynkę. Przecież mógł mieć każdą dziewczynę. Po co miałby się za dziecko brać. Ludzie mówili: „Jakby już był tym pedofilem, to poszedłby do burdelu w Berlinie, tam można znaleźć nieletnie prostytutki. Nie ryzykowałby uwiedzenia uczennicy. Wiedział, czym to grozi”.

Przypomina mi się, co pisał Sándor Márai, że ludźmi rządzi ambicja, próżność, chęć władzy, nieustannie tańczą na głupiej uczcie zmysłów. Mam wrażenie, że całe otoczenie, które mogło zauważyć, co dzieje się z tą dziewczynką, jest w takim ogłupiającym tańcu. Skoro osoby świeckie, jak nauczycielka, której zwierzyła się dziewczynka, albo pani ginekolog, do której przyszedł ksiądz, także nie zareagowały na niepokojące oznaki.

Pedofilia w Kościele. Ksiądz pedofil wkłada nam komunię do ust!?

Jadę do Puszczykowa. Starsza pani w pociągu zagaduje mnie o cel wizyty. Pytam, czy wie coś o księdzu Romanie. – Tutaj nikt o tym nie pisał. Ale to niemożliwe, aby w Puszczykowie pedofila ukryli. Proszę pani, to miasto jest jak wasz podwarszawski Konstancin. Nie mieszkają tu zacofani ludzie, tylko najbogatsi poznaniacy. Nie pozwolą, żeby księża pedofile nam tu msze odprawiali.

O 12.30 idę na mszę świętą do parafii pw. Matki Boskiej Wniebowziętej. Po mszy pytam księdza celebransa o zakon Towarzystwa Chrystusowego. – Mieszkają tu obok, przy ulicy Posadzego – pokazuje mi ksiądz. – Młodsi odprawiają msze także u nas. A codziennie o 7.30 rano mają msze dla mieszkańców w swojej kaplicy.

Następnego dnia, chwilę po siódmej, wchodzę do niezwykle pięknej kaplicy zakonu Towarzystwa Chrystusowego. Siadam w ławce. Obok mnie w szarym swetrze klęczy ksiądz Roman B. Cały czas ziewa, przeciera oczy. W kaplicy znajduje się kilkudziesięciu mężczyzn. Jestem jedyną kobietą. O 7.30 ksiądz Roman zakłada albę, staje za ołtarzem i z dwoma księżmi zaczyna odprawiać mszę. Śpiewa najdonośniej w całej kaplicy. Po jego prawej stronie wisi obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, po lewej obraz Jezusa Miłosiernego.

Po mszy proszę go o chwilę rozmowy. Jest zdziwiony. Wskazuje mi miejsce przy oknie, tak by nikt nas nie słyszał. Przedstawiam się i pytam, czym zajmuje się w Puszczykowie.

– Odprawiam msze i pomagam współbraciom.

– Jak to się stało, że ksiądz nadal jest księdzem? W Stargardzie ludzie mówili, że księdza usunięto z zakonu.

– To były nieprawdziwe informacje. Po takich sprawach jest sąd kościelny i to on podejmuje decyzję, czy mogę zostać.

– A od czego uzależniona jest taka decyzja?

– Od wagi przestępstwa.

– Czyli zadecydowano, że przestępstwo seksualne ma małą wagę?

– Nie chciałbym rozmawiać o wewnętrznych ustaleniach Kościoła, bo to nie jest pani sprawa. Czy są inne pytania?

– Czy ksiądz będzie uczył w szkole?

– To akurat mogę pani obiecać – już nie będę uczył. Zdaję sobie sprawę, że jestem chodzącą bombą zegarową.

– Czy ma ksiądz kontakt z dziećmi?

– Nie. Otrzymałem dużo wsparcia od zakonu. Miałem pomoc psychologiczną.

– Czy ma ksiądz wyrzuty sumienia?

– A kto by nie miał po czymś takim?

– Skoro tak, to może Kasia powinna dostać zadośćuczynienie finansowe od księdza i zakonu, który chronił księdza w sądzie?

– To jest nasza wewnętrzna sprawa. Ja mam prośbę, by nie rozmawiała pani z mieszkańcami Puszczykowa. Wolałbym nie robić afery.

Po wyjściu z kaplicy byłam chyba wyjątkowo zamyślona, bo przewróciłam się przy przejściu przez ulicę. Podbiegło trzech mężczyzn. Pomogli mi usiąść na ławce. Opowiedziałam im, z kim przed chwilą rozmawiałam. – Niemożliwe! Chce pani powiedzieć, że pedofil wkłada nam komunię do ust!? – nie mogli uwierzyć.

Brzydzę się mężczyznami

– Cztery razy trafiałam do psychiatryków. Za każdym razem po próbie samobójczej – mówi mi Kasia. Lekarze zdiagnozowali u niej zespół stresu pourazowego oraz zespół depresyjny z objawami psychotycznymi. – W domu dziecka skończyłam tylko gimnazjum. Bo w pierwszej klasie technikum znów podcięłam sobie żyły. Dyrektor powiedziała, że nie powinnam w takim stanie chodzić do szkoły. Gdy wyszłam z psychiatryka, zdecydowałam, że muszę wyprowadzić się od rodziców. Wynajęłam pokój w innym mieście. Dostałam pracę na kasie. Po pracy siedzę u siebie. Nie wychodzę z domu. Bo ja się już na nic światu nie przydam. Wszystko mi przypomina o przeszłości. Drżę, gdy widzę księdza na ulicy. Brzydzę się mężczyznami. Gdy któryś się do mnie uśmiechnie, odwracam wzrok. Nigdy nie byłam z nikim w relacji seksualnej. Seks kojarzy mi się z ogromnym bólem. Wolałabym być chora fizycznie, wiedziałabym, z czym mam walczyć. A tak stale się boję. Zdarza się, że na ulicy poczuję taki sam zapach perfum jak on miał i paraliżuje mnie. Rozglądam się. Myślę: „On może gdzieś tu być”. Zaczynam biec. Nadal każdej nocy słucham, czy ktoś nie przekręca klucza w drzwiach. Od kiedy wyszedł na wolność, czuję, że on jest wszędzie.

Zawsze możesz na mnie liczyć

Zakładam konto na Facebooku jako trzynastoletnia Zosia. Konto prowadzi i koresponduje z księdzem mój znajomy, który specjalizuje się w sprawach pedofilii. Najpierw ksiądz Roman pisze o swoich podróżach. Niedawno był w USA. Towarzystwo Chrystusowe ma tam domy parafialne. Ksiądz opisuje Zosi, jak jeździ jeepem i chodzi po górach w Denver. Mówi, że jej wiadomości są dla niego bardzo ważne i chętnie wziąłby kiedyś Zosię do Stanów w walizce. Przyznaje, że jeszcze nie wie, czy wróci do pracy w szkole, bo to zależy od przełożonych. Pisze:

„Zosieńko, chcę Cię zapewnić, że Cię bardzo lubię i jeśli czasem chcesz się wygadać, to zawsze możesz na mnie liczyć – obojętnie, czy przez internet, czy osobiście. Wiem, że jest Ci ciężko, dlatego się o Ciebie martwię.

Pozdrawiam Cię serdecznie, Zosiu, modlę się za Ciebie i życzę dobrej nocy”.

***

PEDOFILIA W KOŚCIELE. POGARDA DLA KRZYWDY

Prof. MONIKA PŁATEK, kierowniczka Zakładu Kryminologii Uniwersytetu Warszawskiego:

– Ostateczny wyrok dla ks. Romana był wyrazem pogardy dla krzywdy wyrządzonej ofierze, a po trosze i dla prawa.

Ksiądz dobrze wiedział, co robi. Wybrał 12-latkę opuszczoną przez rodziców, a przez to łatwą do zastraszenia i podporządkowania. Jeśli czuł pociąg do dziewczynek, mógł się wcześniej leczyć, prosić o skierowanie do innej pracy, szukać pomocy u przełożonych. Nie zrobił tego i sądy o tym wiedziały. Ksiądz miał wiele miesięcy na zaprzestanie przestępstw seksualnych, ale je kontynuował. Powinien więc otrzymać karę w górnych granicach, czyli 12 lat.

Mimo to, bez wysłuchania pokrzywdzonej, dwukrotnie złagodzono gwałcicielowi karę. Sądy nie zadbały nawet, by pokrzywdzona była prawidłowo reprezentowana. Nie ma pewności czy w ogóle wiedziała, że ma prawo do pełnomocnika. Jest pewność, że jej interes nie był w sądzie reprezentowany.

Bohaterce tekstu należy się wysokie odszkodowanie od księdza i jego przełożonych. Nie tylko po to, by skończyć z tolerancją dla krzywdzenia dzieci. Przede wszystkim dlatego, że prawo tak stanowi. Odszkodowanie za odebrane zdrowie, utracone dzieciństwo, zrabowany czas na naukę, zabraną godność.

Imię głównej bohaterki zostało zmienione

Dziękuję sędziemu, który zgodził się pomóc w reportażu.

Kontakt przez stronę www.justynakopinska.pl

 

pedofilia

wyborcza.pl

Bartosz T. Wieliński

Pierwszy sukces filmu „Smoleńsk” – w Berlinie. Ale niepokornym to nie wystarcza [RECENZJA IRONICZNA]

08 stycznia 2017

Plakat filmu

Plakat filmu „Smoleńsk” (Materiały prasowe)

Dlaczego zwolennicy „dobrej zmiany” tak oburzają się piątkowym pokazem „Smoleńska” w Berlinie? Przecież wynajęte przez tamtejszy Klub Polskich Nieudaczników kino Babylon pękało w szwach.

Chętnych, by zobaczyć spiskowy film o katastrofie smoleńskiej, było tylu, że trzeba było dostawiać krzesła. A gdy „Smoleńsk” w zeszłym roku pokazywano w Polsce, kina świeciły pustkami.

Można więc śmiało powiedzieć, że w Berlinie film odniósł swój pierwszy sukces. I to wbrew złośliwym niemieckim recenzentom, którzy suflowali, że dzieło Antoniego Krauzego powinno dostać „Oscara za najgorszy film”. Wbrew kinowemu lobby, które dwukrotnie odmówiło polskiemu ambasadorowi w Berlinie prof. Andrzejowi Przyłębskiemu wynajęcia sali na uroczystą projekcję.

A do tego na berlińskiej kinowej sali znaleźli się nie tylko wyznawcy spisku smoleńskiego, ale też osoby, które w zamach na prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie wierzą. Przyszły zobaczyć film z ciekawości. Nie można więc wykluczyć, że byli wśród nich i tacy, którzy jednak dali się filmowi przekonać do smoleńskiej „prawdy” i przeżyli podobną przemianę jak dziennikarka Nina, główna bohaterka „Smoleńska” grana przez Beatę Fido.

Ale zwolennicy „dobrej zmiany” narzekają, a do tego wręcz fizycznie cierpią. Oto korespondent portalu wPolityce.pl przyznaje, że podczas filmu „zbierało mu się na wymioty”. Bo „publiczność świetnie się bawiła”, zwłaszcza podczas sceny, „w której wdowa po generale Błasiku została skonfrontowana z zarzutami o rzekomym »problemie męża z alkoholem«”. „Nie rozumiem postawy większości widzów. Co mam myśleć o osobach, które się śmieją na widok płaczącej wdowy” – pyta współpracownik portalu braci Karnowskich.

W podobne tony uderza portal Niezależna.pl, oburzając się, że na sali buczano, śmiano się, a nawet rechotano. To jednak zarzuty niesprawiedliwe. Mam wrażenie, że stawia się je berlińskiej publiczności po to, by ukryć niedoróbki filmu. Bo przecież „Smoleńsk” można było nakręcić tak, by nikt się z filmu nie śmiał. A że dzieło jest, jakie jest, to w Berlinie publiczność – odkrywając smoleński spisek – nie potrafiła ukryć emocji.

Niezależna.pl utyskuje też, że zamiast dubbingu były napisy, a przecież Niemcy do kina nie chodzą po to, by czytać linie dialogowe z ekranu. No ale za to odpowiada dystrybutor filmu, a nie berlińskie kino. Portal stawia też straszliwy zarzut, że „Klub Polskich Nieudaczników wspólne z niektórymi władzami Berlina zorganizował pokaz, aby zdyskredytować film, reżysera oraz obecny rząd polski, który dąży do wyjaśnienia całej prawdy o tej strasznej tragedii”.

No i jak tym ludziom dogodzić? Gdy jesienią zeszłego roku berlińskie kina odwoływały premierę „Smoleńska”, zwolennicy „dobrej zmiany” pisali o cenzurze i strachu Niemców przed prawdą. Teraz piszą o prowokacji.

Wstrząśnięty z kina Babylon wyszedł berliński korespondent TVP Cezary „Trotyl” Gmyz, który ostatnio zasłynął relacją z grudniowego zamachu terrorystycznego w Berlinie, podczas której pojawił się na wizji z papierosem w ustach, potknął się i mówił niewyraźnie.

Wzburzenie wzięło się stąd, że w kinie – według jego relacji – powitano go okrzykami: „Kurwizja!” odnoszącymi się do przejętej przez „dobrą zmianę” instytucji, w której pracuje. Gmyz wstrząs odreagował na Twitterze, nazywając Kubę Wojewódzkiego „j.nym rasitą”, nienawidzącym „Hidusów i UkrAinek” (pisownia oryginalna). Następnego dnia tweeta skasował, ale poskarżył się, że w piątkowy wieczór pijany widz w kinie Babylon domagał się, by wyrzucono go z sali. Dodał, że próbę wyrzucenia zniósł po męsku i że się nad sobą nie użala.

Zobacz też: Premiera filmu „Smoleńsk” w Teatrze Wielkim w Warszawie

 

pierwszy

wyborcza.pl

„Ręce precz od grobów!”. Znów zablokują miesięcznicę smoleńską

mako, 08.01.2017

80. miesięcznica smoleńska. Obywatele RP, policyjny fortel i zwolennicy PiS na Krakowskim Przedmieściu przed Pałacem Prezydenckim. Łączył ich tylko hymn

80. miesięcznica smoleńska. Obywatele RP, policyjny fortel i zwolennicy PiS na Krakowskim Przedmieściu przed Pałacem Prezydenckim. Łączył ich tylko hymn (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

• Na 10 stycznia zaplanowano kolejną blokadę miesięcznicy smoleńskiej
• Protest odbędzie się przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie
• Ruch Obywateli RP: „Bronimy rodzin ofiar, które nie chcą ekshumacji”

 

10 stycznia przed Pałacem Prezydenckim odbędzie się druga już manifestacja ruchu Obywateli RP. Protest zapowiedział w niedzielę Paweł Kasprzak, który podkreślał, że ruch staje w obronie „tych rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, które protestują przeciwko ekshumacjom” oraz walczy z „fundamentalizmem narodowo-katolickim”. Protestujący będą mieli transparent „Ręce precz od grobów” i białe róże. Mają stać pod tablicami upamiętniającymi katastrofę, ale pozwolą kilku osobom złożyć kwiaty.

Dowiedz się więcej:

Jak przebiegła grudniowa manifestacja przed Pałacem?

Przed Pałacem Prezydenckim od rana gromadzili się członkowie stowarzyszenia Obywatele RP. Stali po dwóch stronach Krakowskiego Przedmieścia, a od zwolenników PiS-u oddzielał ich kordon policji (wieczorem również wojska). Przed godziną 9. na miejscu pojawiła się rządowa delegacja. Między uczestnikami manifestacji Obywateli RP a zwolennikami PiS-u dochodziło wówczas do pyskówek i przepychanek. Wieczorem, mimo napięć, manifestacje przebiegały bez większych incydentów.

 A TERAZ ZOBACZ: Obchody miesięcznicy smoleńskiej. Kaczyński: Tylko oszuści mogą twierdzić, że to ma coś wspólnego z demokracją

znow

gazeta.pl

NIEDZIELA, 8 STYCZNIA, 20:41

Kosiniak-Kamysz: Jutro wystąpimy z apelem do wszystkich partii opozycyjnych, by 11 stycznia rozpocząć pracę w normalny sposób

– Dziś polska racją stanu jest doprowadzenie do normalności, by w normalny sposób rozpoczęły się obrady Sejmu, by nie było dwóch Sejmów. Nie uważam, by takie długotrwałe przebywanie na sali plenarnej było dziś potrzebne. Nie widzę w tym celu. Chciałbym doprowadzić do normalnej pracy Sejmu. Nie widzę już celu w trwaniu na sali plenarnej. Potrzebne jest spotkanie wszystkich liderów. Bardzo potrzebna jest dziś możliwość dialogu i porozumienia. Jutro wystąpimy z apelem do wszystkich partii opozycyjnych. Wszystkie partie opozycyjne muszą doprowadzić do normalnych obrad. Jutro wystąpię z takim apelem – byśmy 11 stycznia rozpoczęli pracę w normalny sposób. Prawdziwy protest jest na Opolszczyźnie, to głodówka w Dobrzeniu Wielkim – powiedział w „Gościu Wiadomości” Władysław Kosiniak-Kamysz.

20:35

Mazurek: Jeśli rozhisteryzowana opozycja uniemożliwi przeprowadzenie obrad, to trzeba będzie je przenieść do Sali Kolumnowej

– Ten obrazek ma sprzyjać temu, że jeśli znów rozhisteryzowana opozycja uniemożliwi przeprowadzenie obrad, to być może obrady trzeba będzie przenieść do Sali Kolumnowej. I trzeba to będzie przeprowadzić bezkolizyjnie. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego – mówiła o nagraniu Cezarego Tomczyka rzecznik PiS Beata Mazurek w programie „Minęła 20” w TVP Info.

Jak poinformowała Kancelaria Sejmu:

Informacja ws. prac prowadzonych w Sali Kolumnowej

19:55

PEK o reformie edukacji: Gdybym miała obstawiać, to PAD zaskarży do TK 1-2 przepisy, które nie są istotne, a podpisze całość

Gdybym miała obstawiać, to jutro prezydent zaskarży do TK jeden, dwa przepisy, które nie są istotne, a podpisze całość [reformy edukacji] – mówiła Ewa Kopacz w rozmowie z Piotrem Marciniakiem w „Faktach po faktach” TVN24.

19:48

PEK: Dzisiaj krytyka kogokolwiek z opozycji, szczególnie czołowych działaczy, Petru czy Kijowskiego, służy PiS-owi

Jeśli pan próbuje zmusić mnie do tego, żebym mówiła coś złego nt. kolegów z opozycji, to nie dam się na to namówić. Dzisiaj każda krytyka kogokolwiek z opozycji, szczególnie czołowych działaczy, czy Petru, czy Kijowskiego służy tylko i wyłącznie PiS-owi – mówiła Ewa Kopacz w rozmowie z Piotrem Marciniakiem w „Faktach po faktach” TVN24.

19:45

PEK: Wygrać z PiS-em możemy tylko wtedy, kiedy opozycja będzie zjednoczona. Proponuję, żeby grać zespołowo

Wypowiadam się w imieniu Ewy Kopacz. Mówię jako polityk mojej partii. Przewodniczący Petru ma pewnie w tyle jakiś scenariusz. Chciałabym tylko, żeby pamiętał o jednym, że dzisiaj wygrać z PiS-em możemy tylko w jeden sposób i odsunąć PiS od władzy tylko wtedy, kiedy opozycja będzie zjednoczona. Proponuję, żeby grać zespołowo – mówiła Ewa Kopacz w rozmowie z Piotrem Marciniakiem w „Faktach po faktach” TVN24.

19:21

Bielan: Widzę pewien zarys porozumienia, który byłby do zaakceptowania przynajmniej przez dużą część opozycji

Widzę pewien zarys porozumienia, który byłby do zaakceptowania przynajmniej przez dużą część opozycji. Trudno powiedzieć, jak się zachowają wszyscy liderzy, bo to nasz problem, że jest podział opozycji na wiele ugrupowań i frakcji. Np. w Platformie mamy dwie frakcje, ostro ze sobą rywalizujące, w tym roku mamy zjazd PO, na którym być może dojdzie do wyboru nowego przewodniczącego. To nam ułatwia prowadzenie kampanii, ale utrudnia porozumienie – mówił Adam Bielan w rozmowie z Agnieszką Mosór w „Gościu wydarzeń” Polsat News.

300polityka.pl

Serial „Ucho Prezesa”. Robert Górski: Chcę ocieplić wizerunek Kaczyńskiego. A jemu ocieplić wizerunek świata

WYWIAD
Paulina Domagalska, 08 stycznia 2017

'Ucho Prezesa'. Robert Górski w roli prezesa oraz Mikołaj Cieślak w roli jego bliskiego współpracownika Mariusza

‚Ucho Prezesa’. Robert Górski w roli prezesa oraz Mikołaj Cieślak w roli jego bliskiego współpracownika Mariusza (KAROLINA GRABOWSKA)

– W opozycji nie ma wyrazistych postaci, które nadają się do parodiowania. Inaczej jest z PiS-em. Jego politycy to dla satyryka świetny materiał do pracy – mówi o serialu „Ucho Prezesa” jego pomysłodawca i scenarzysta Robert Górski, lider Kabaretu Moralnego Niepokoju. Premiera w poniedziałek 9 stycznia w internecie.

Na razie powstały cztery odcinki „Ucha Prezesa”. Od poniedziałku dwa pierwsze będzie można oglądać za darmo na YouTubie i Facebooku. Premiera trzeciego odcinka 16 stycznia. Zwiastun serialu spotkał się z ogromnym zainteresowaniem. W ciągu tygodnia obejrzano go ponad 2 miliony razy.

Głównym bohaterem serialu jest tytułowy prezes szefujący pewnej partii politycznej. W pierwszym odcinku wraca z wyjazdu i odkrywa, że asystent umeblował mu gabinet.

Paulina Domagalska: Sprawdźmy, co bawi kabareciarza. „Kota se ochrzcij” – śmieszne?

Robert Górski*: To hasło pojawiło się na transparencie podczas demonstracji w sprawie aborcji pod domem Jarosława Kaczyńskiego. Mnie śmieszy. Nie wydaje mi się agresywne, chociaż wolałbym formę „sobie”.

„Ucho Prezesa” ma być śmieszne, ale nie obraźliwe. Granica jest cienka – jednego takie choćby chrzciny kota śmieszą, innego oburzają.

– Jasne, granica wrażliwości u każdego przebiega inaczej. Dla mojej mamy samo pojawienie się księdza na scenie to za dużo. W jej oczach to naruszenie świętości, niezależnie od kontekstu, w jakim ksiądz się pojawia.

Ważna jest intencja autora, a ja lubię ludzi i nigdy nie dążę do tego, żeby kogoś zniszczyć, co najwyżej uszczypnąć. Z pewnością pojawią się głosy niezadowolenia. Jeden odcinek trwa 15 minut – jeśli będziemy analizować każdy żart, to jeden okaże się lepszy, a drugi gorszy. Trzeba oglądać całość, bo w naszej intencji „Ucho Prezesa” ma służyć zabawie. Jeśli już rozdajemy razy, to po równo. W pierwszych odcinkach nie pojawia się opozycja. Co by zresztą robiła w gabinecie prezesa? Ale wyobrażam sobie, że w następnych odcinkach prezes robi sobie prasówkę i wtedy dostanie się opozycji. Chociaż oni są tacy wątli.

Zobacz też: Crash test: Dominika Wielowieyska, Robert Górski i tajemniczy gość

A ktoś wśród nich się wybija?

– Ryszard Petru, który odbył karkołomną podróż noworoczną, co wymownie świadczy o kondycji obozu opozycji. Nie ma tam tak wyrazistych osób, żebym sobie pomyślał: on się nadaje do sparodiowania! Pod tym względem PiS jest świetny. Jego polityków można nie lubić, ale każdy z nich jest dla satyryka interesującym materiałem do pracy.

Jarosław Kaczyński jest wyrazisty?

– Bardzo. Trudno sobie wyobrazić kogoś bardziej wyrazistego. U niego jest kontrast – może mieć nierówno zapięty guzik, ale myśl jest zawsze precyzyjnie sformułowana. Ma charyzmę, potrafi koncentrować na sobie uwagę poprzez język. To on narzuca temat dyskusji w Polsce. Co i rusz wyciąga z kapelusza jakieś nowa słowa – ostatnio był „pucz”. I chcąc nie chcąc, wszyscy musieli się do tego odnieść.

A łatwo się z tego języka śmiać? Bo publicystom różnie wychodzi – „dobra zmiana” została u nas na dobre.

– Jego mimika, gestykulacja są barwne. Sytuacja życiowa też, jest przecież starym kawalerem z kotem. To wręcz filmowe. Więc tak – jako satyryk mam całą szafę rekwizytów, z których mogę czerpać.

Jakie rekwizyty z tej szafy pan wyciągnie? Będzie kot?

– Kota widać już w zwiastunie, a dokładniej jego sierść. Trudno się pozbyć sierści z garnituru, więc wymyśliliśmy, że to pokażemy. Jest też porcelanowa figurka kota na biurku, kuweta. W „Posiedzeniu rządu” lejtmotywem było haratanie w gałę przez Donalda Tuska, tu będzie kot. Ale na planie nie było żywego kota, nie chcieliśmy męczyć zwierząt. W domyśle będzie się pałętał między nogami. Aż raz go ktoś nadepnie, czym narazi się na dożywotnią niechęć prezesa.

W serialu występuje też Mikołaj Cieślak z Kabaretu Moralnego Niepokoju.

– Jest asystentem prezesa, na imię mu Mariusz. Można się domyślać, kto z najbliższego otoczenia prezesa tak się nazywa. W serialu to postać, która stara się odgadnąć myśli głównego bohatera. I czasem próbuje być bardziej prezesowy niż prezes. Kiedy zobaczyłem Mikołaja Cieślaka w roli Mariusza, byłem pod wrażeniem jego przemiany. Wiedziałem, że jak Zelig potrafi upodabniać się do ludzi, ale tutaj jego talent parodysty mnie zaskoczył.

Kto jeszcze odwiedzi prezesa?

– W serialu nie używamy nazwisk, więc tutaj też ich nie będę podawał. Chociaż to żaden szyfrogram. Na pewno zajdzie prezes pewnej telewizji, na razie jednak wolałbym więcej nie zdradzać.

A premier, która nosi broszki?

– Na razie nie, ale może w końcu się pojawi. Wydało nam się – niestety dla tej polityczki – że są ważniejsze postaci, które zabiegają o dostęp do ucha. Pojawia się też postać pani Basi, która strzeże dostępu do gabinetu pana prezesa. Gabinet prezesa wyobraziliśmy sobie tak, żeby był atrakcyjny wizualnie dla widza – nadaliśmy mu trochę przedwojennego sznytu. W rzeczywistości jest pewnie bardziej ascetyczny.

Oglądał pan „Szopkę noworoczną” Marcina Wolskiego w TVP? Są w niej oburzające gagi, ale padają też takie słowa: „Co się stało z naszą klasą [polityczną], ma dziś wszystko łącznie z kasą, a brakuje tylko klasy”.

– Opis wydaje się trafny.

Politycy prowadzą kłótnie na poziomie szkoły podstawowej. Zaczyna się od poważnej dyskusji, a kończy na wyzwiskach. Jakby to była piaskownica – „oddaj moje zabawki!”.

Jedni krzyczą „pucz!”, w trakcie tego puczu posłanka Mucha śpiewa jakąś piosenkę, a główny puczysta wyjeżdża na urlop. I trochę siebie ośmiesza, ale ośmiesza też tych, którzy uważali, że doszło do puczu. Trochę umiaru. Widziałem fragment „Szopki” z prof. Rzeplińskim oraz z rysunkiem penisa zakończonym podobizną Jarosława Kaczyńskiego. Nic mi się w tym nie podobało. Można mieć krytyczny stosunek do polityków, ale takie chwyty są, nomen omen, poniżej pasa.

Czyli w serialu nie będzie żartów ze wzrostu?

– Gdy bohater wstanie i będzie od kogoś niższy, to już jest żart? Nie będzie świadomych, celowych żartów, które miałyby kogoś poniżyć. Nie sączymy jadu.

Po co „Ucho Prezesa” powstało?

– Dla sławy i pieniędzy oczywiście. A poważniej, ale wciąż na żarty – chcieliśmy ocieplić wizerunek prezesa, który ponoć prywatnie ma znakomite poczucie humoru. Ostatnio nawet wszyscy widzieliśmy, jak się uśmiecha, wyjeżdżając spod Sejmu. Więc czasem uśmiech mu towarzyszy, chociaż publicznie odbierany jest jako człowiek ponury, straszy się nim. Ale chcieliśmy też prezesowi ocieplić wizerunek świata. Wydaje mi się, że on postrzega świat tak, jak my jego – jako smutny i straszny.

KAROLINA GRABOWSKA

Czyli nie żyjemy w kraju w ruinie?

– Nie. To jest kolejny powód, dla którego zrobiłem ten serial – z troski o moją mamę. Bo dała się przekonać, że oprócz osiedla, na którym mieszka, cała Polska płonie – za horyzontem są już tylko zwęglone, rozszabrowane fabryki. A ja trochę jeżdżę po Polsce i widzę, że nie jest tak źle.

To czego nam brakuje, żeby się poczuć lepiej?

– Humoru, dystansu, trochę skromności. Zacietrzewiliśmy się. Nie ma miejsca na uśmiech, wszyscy spoważnieli i wróżą rychły rozlew krwi. A przecież taki PiS – tam są ludzie bardzo zabawni, tylko się na tym nie poznaliśmy.

Czy pan Suski naprawdę nie wiedział kim jest caryca Katarzyna? A może on sobie robił jaja, a my to wszystko bierzemy na poważnie?

Albo premier Szydło – wspaniała aktorka. Powiedziała całe orędzie bez jednego uśmiechu.

Pan mówi, że chodzi o zabawę, ale uprawiając satyrę polityczną, staje pan po jakiejś stronie.

– Niekoniecznie, „Ucho Prezesa” nie jest polityczną deklaracją. Wcześniej żartowałem z rządu Donalda Tuska, teraz żartuję z rządu Beaty Szydło. Trochę się już z polityków w życiu śmiałem, ale od samej polityki trzymam się z daleka. Satyra ma służyć temu, żeby przedstawić polityków jako ludzi, a nie pozbawione emocji polityczne cyborgi.

Wszystkich namawiam – więcej dystansu.

A jakby pan miał dostęp do ucha prezesa?

– Powiedziałbym mniej więcej to – żeby trochę wyluzował. Wszyscy się tak napięli, że nikt już nie chce ustąpić. A przecież to w jego mocy jest, by wyciągnąć rękę na zgodę. Jestem ciekawy jego reakcji na nasze skecze.

Czy „Ucho Prezesa” to początek pana kariery politycznej?

– Nigdy w życiu. Gdy już z skończę z serialem, to sobie polecę na Maderę. Słyszałem, że tam jest ładnie.

*ROBERT GÓRSKI. DZIŚ PREZES, WCZORAJ PREMIER

Urodził się w 1971 r. Studiował polonistykę na UW, gdzie w 1993 r. narodził się Kabaret Moralnego Niepokoju. Przez wiele lat kabaret tworzył programy dla TVP – „Tygodnik Moralnego Niepokoju”, „Latający Klub Dwójki”. Na początku 2016 r. Robert Górski zrezygnował z prowadzenia tego ostatniego, ale podkreślał, że nie miało to związku ze zmianami personalnymi w telewizji.

Kabaret Moralnego Niepokoju celuje w absurdalnym poczuciu humoru, kojarzony jest też z poruszania tematów społecznych. Grupa Górskiego nie stroni też od parodiowania polityków – lider zasłynął z odgrywania Donalda Tuska w serii skeczy „Posiedzenie rządu” realizowanych dla TVP 2. Zanim Tusk wyjechał do Brukseli, żeby objąć stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, odwiedził Górskiego w programie i podziękował za liczne żarty.

W 2012 r. ukazała się książka Roberta Górskiego „Jak zostałem premierem. Rozmowy pełne Moralnego Niepokoju”.

robert

 

serial

wyborcza.pl

Piotr Piniński: Kolekcja Czartoryskich i tak była dostępna dla wszystkich

Krystyna Naszkowska, 06 stycznia 2017

Rok 2012, Wawel, książę Karol Adam Czartoryski z rodziną i 'Damą z łasiczką'. 'Nie krytykuję strony sprzedającej, tylko kwestionuję zasadność tego, co zrobił nasz rząd' - mówi Piotr Pniński, prezes Fundacji Lanckorońskich

Rok 2012, Wawel, książę Karol Adam Czartoryski z rodziną i ‚Damą z łasiczką’. ‚Nie krytykuję strony sprzedającej, tylko kwestionuję zasadność tego, co zrobił nasz rząd’ – mówi Piotr Pniński, prezes Fundacji Lanckorońskich (Fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta)

Po co podarować coś Polsce, skoro mogę to Polsce sprzedać i też mnie nazwą darczyńcą. Z Piotrem Pinińskim* o sprzedaży kolekcji Czartoryskich rozmawia Krystyna Naszkowska.

KRYSTYNA NASZKOWSKA: Zaskoczyła pana wiadomość o przejęciu kolekcji Czartoryskich przez Ministerstwo Kultury?

PIOTR PINIŃSKI: Tak.

Nie miał pan wcześniej żadnych przecieków? Jest pan prezesem fundacji porównywalnej z fundacją Czartoryskich.

– Nie.

I pierwsza myśl, kiedy pan to usłyszał…?

– Po co państwo to robi? Przecież to już były polskie zbiory, dostępne dla wszystkich, niezbywalne i wieczyste. Jestem za tym, by wzbogacać polskie zasoby, a nie płacić za to, co już mamy. A poza tym nie widzę niczego złego w tym, że funkcjonuje coś, co jest w prywatnych rękach, ale dostępne. Nie widzę potrzeby, by państwo było tym jednym jedynym właścicielem.

Historia kolekcji książąt Czartoryskich

Czy teraz zna pan już odpowiedź na pytanie: po co?

– Nadal tego nie rozumiem. Są tu zapewne jakieś plusy. Tyle że ja widzę znacznie więcej minusów.

Na przykład?

– Po pierwsze, polski rząd zapłacił za te zbiory 100 mln euro, a jednocześnie mówi, że to właściwie była darowizna.

Darowizna jest daniem czegoś za darmo, nie powinniśmy mieszać tych pojęć, dlatego że to jest lekko obraźliwe dla prawdziwych darczyńców, którzy bezinteresownie i bez korzyści finansowych przekazali narodowi polskiemu swoje kolekcje. Reprezentuję jako prezes fundacji wygasłą rodzinę hrabiów Lanckorońskich, a jednocześnie sam jestem spadkobiercą profesora Leona hrabiego Pinińskiego. To byli prawdziwi darczyńcy.

Sprzedaż kolekcji Czartoryskich. To może być niebezpieczny precedens

Co im zawdzięczamy?

– W przekazanej kolekcji Lanckorońskich są dwa światowej klasy obrazy Rembrandta i wiele bardzo dobrych dzieł sztuki, które znalazły się na Wawelu, w Galerii Lanckorońskich na Zamku Królewskim w Warszawie i w Ossolineum. Są dziś własnością państwa polskiego, gdyż profesor Karolina Lanckorońska, fundatorka naszej fundacji, przekazała je w 1994 roku na ręce prezydenta Lecha Wałęsy. To są dwa z najlepszych obrazów Rembrandta na świecie, mają kolosalną wartość. Co więcej, te obrazy były na Zachodzie, można je było tam sprzedać, ale zostały do Polski przywiezione. To jest sytuacja nieporównywalna z „Damą z gronostajem”, której nie można z Polski wywieźć.

Jacek Dehnel: Sprzedaż kolekcji Czartoryskich pozostawia niesmak

A kolekcja Pinińskiego?

– To 350 dzieł sztuki, które Leon Piniński zbierał od początku XX wieku aż do śmierci w 1938 r. Kupował od razu z założeniem, że przekaże je narodowi polskiemu. To obrazy ze szkoły hiszpańskiej, włoskiej, angielskiej, niderlandzkiej, polskiej. Miały się stać trzonem przyszłego muzeum narodowego. Taka była jego intencja i to zrealizował. Dzisiaj należą do zbiorów wawelskich. Podarował także Państwowym Zbiorom Sztuki we Lwowie swój pałacyk, który miał się stać muzeum, łącznie z kolejną kolekcją 650 dzieł sztuki. Ta kolekcja została częściowo rozkradziona, reszta jest we Lwowie. Ich spadkobiercą jest Wawel.

Ostatnio podpisałem akt darowizny cennych miniatur Lanckorońskich dla Ossolineum, a od siebie przekazałem zbiór iluminowanych manuskryptów, najstarszych z XV w., także Ossolineum.

W każdym z tych przypadków wszystko było podarowane. Leon Piniński kupował za granicą i sprowadzał do Polski, by przekazać państwu. Lanckorońskie zbiory przed wojną były w Wiedniu, a po wojnie na Zachodzie i zostały przywiezione do kraju, by je podarować narodowi. To jest prawdziwa darowizna.

Zobacz też: Nie tylko „Dama z gronostajem”. Obrazy warte miliardy

Mówiąc darowizna, państwo podkreśla, że kupiło kolekcję za półdarmo, za ułamek wartości rynkowej.

– Poza dyskusją jest to, że zbiory fundacji Czartoryskich są niezwykle ważne i cenne. Jednak wartość dzieła sztuki określa rynek. Tymczasem w Polsce obowiązują tak ostre przepisy dotyczące dzieł sztuki, że faktycznie kupiec mógł być tylko jeden – państwo polskie. Tych zbiorów nie można wywieźć za granicę i zaoferować szerokiemu gronu klientów, którzy walcząc o nie, ustaliliby cenę rynkową.

Nawet w Wielkiej Brytanii, gdzie są o wiele łagodniejsze przepisy i faktycznie coś może być sprzedane za granicę, arystokraci sprzedają swoje cenne obrazy państwu poniżej wartości rynkowej. Jest w ich interesie dogadanie się z rządem, bo wiedzą, że ten rząd może im bardzo utrudniać zawarcie prywatnej transakcji. Sprzedają więc istotnie poniżej realnej wartości.

Adam Kazimierz Czartoryski. Jaśnie pan, Żydowi brat

I nikt nie mówi wtedy o darowiźnie?

– Bo to nie jest darowizna, to jest dogadana cena.

Czyli państwo też wykorzystuje swoją przewagę?

– Oczywiście, że tak. W Polsce jest znacznie trudniej. Przede wszystkim bez pozwolenia nie wolno wywieźć obrazów olejnych starszych niż 50 lat, o wartości przekraczającej 40 tys. zł i tak dalej. Co więcej, są dodatkowe zabezpieczenia, jeśli coś należy do tzw. dziedzictwa narodowego, a tak jest w przypadku kolekcji Czartoryskich. Wyobraźmy sobie, że jakiś obraz zostaje wypożyczony na zagraniczną wystawę, sprzedany i jakimś cudem uznano, że kupiec kupił go w tzw. dobrej wierze, co trudno sobie wyobrazić. Wówczas ten, który kupił, nie staje się właścicielem, bo obraz należy do dziedzictwa narodowego, a kupiec może dostać co najwyżej odszkodowanie.

Czyli nasze cenne dzieła nie mają wartości rynkowej?

– Przy dziełach najwyższej klasy trudno w ogóle mówić o rynku! Wartość, do której się odnosi rząd, to jest wartość ubezpieczeniowa, a to jest zupełnie inne pojęcie.

Wyobraźmy sobie, że na przykład „Dama z gronostajem” wyjeżdża za granicę, dochodzi do strasznego wypadku w transporcie i obraz zostaje całkowicie zniszczony. Wtedy dostajemy z ubezpieczenia pieniądze na kupno na światowym rynku obrazu czy obrazów o podobnym znaczeniu artystycznym. Ale co innego kupić na Zachodzie, gdzie jest wolny rynek i silna konkurencja, a co innego sprzedać w Polsce obraz, który jest niesprzedawalny.

Czyli rząd niepotrzebnie wydał 100 mln euro?

– Tak uważam. Polskie zbiory na skutek tej transakcji nie mają ani jednego dzieła więcej, za to polscy podatnicy mają o 100 mln euro mniej. Byłbym ogromnie szczęśliwy, gdyby nasz rząd kupował dzieła sztuki za granicą, by je sprowadzić do Polski.

Gdyby pan był prezesem Fundacji Czartoryskich, podałby się pan do dymisji, gdyby się pan nagle dowiedział o takiej transakcji?

– Tego nie chciałbym komentować. W tej sprawie faktycznie był jeden istotny problem, mianowicie, co zrobić z budynkiem, w którym mieściła się kolekcja, a który wymaga remontu. Otóż można było się dogadać z fundacją i doprowadzić go do stanu światowej klasy muzeum. Ale to by kosztowało nie 100 mln euro, tylko najwyżej 35 mln zł. Tymczasem rząd zapłacił za kolekcję, która i tak była dostępna dla wszystkich, i na dodatek zobowiązał się doprowadzić budynek do świetności. Czyli i tak wyda pieniądze potrzebne na remont i modernizację.

Zwolennicy tej transakcji twierdzą, że właściciel mógł tak zmienić status fundacji, by zbiory nie były dostępne dla publiczności.

– Nie sądzę. Państwo ma możliwości, by do czegoś takiego nie dopuścić.

Jakie mogą być skutki uboczne tej transakcji?

– Po pierwsze, rząd zniechęca potencjalnych darczyńców do darowizn, bo skoro nawet sprzedając za pół ceny, możemy zyskać miano darczyńcy, to dlaczego dawać coś za darmo?

W muzeach polskich są rozmaite depozyty. Najlepszym przykładem są zbiory Potockich z Krzeszowic, trzon zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie. I co teraz? Kupić od Czartoryskiego, ale nie od Potockiego? Dlaczego?

Do tej pory właściciele, którzy trzymali swoje dzieła sztuki w polskich muzeach, wykazywali daleko idącą wstrzemięźliwość w stosunku do ich zabrania lub spieniężenia. Teraz, w tej nowej sytuacji, mogą zadać sobie pytanie: co dalej? To niebezpieczne i może się zakończyć źle. Pamiętajmy, że w muzeach mamy całą masę dzieł sztuki, które mają nieuregulowany status prawny. W tej chwili to działa tak, że muzeum ma interes w tym, żeby nic nie zrobić, a właściciel, często z przyczyn czysto szlachetnych, patriotycznych, trzyma tam swoje depozyty. Teraz nastawienie prawowitych właścicieli może się zmienić. Może się dużo zacząć dziać.

Bo powstał precedens?

– Tak jest. Reguły gry zostały zmienione.

Czy nam się to podoba czy nie, coś się zmieniło. Na przykład w głowie tego, który ma dzieło sztuki w muzeum jako depozyt. Może zrodziła się ambicja, której do tej pory nie było?

Wracając do Anglików, bardzo często jest tak, że dogadują się z rządem także dlatego, by nikt potem nie mówił źle o ich rodzinie. I bardzo podobnie postępowały polskie rody, które mając złożone jeszcze przed wojną depozyty w muzeach, nie zażądały ich zwrotu po upadku komunizmu, nie poszły z tym do sądu, bo nie chciały, by taka plama była na ich nazwisku. Ale to nie znaczy, że mają być frajerami – a tak teraz mogą się poczuć.

Jest jeszcze coś, co mnie niepokoi. Otóż Polska ma piękną tradycję gestów obywatelskich, przekazywania darowizn, tworzenia instytucji i fundacji, które mają być dla nas wszystkich, dla narodu. Pamiętajmy o Baworowskich i bibliotece we Lwowie, Dzieduszyckich i muzeum we Lwowie, Ciechanowieckich i fundacji w Warszawie i wielu innych. To piękna tradycja, powinniśmy ją pielęgnować, a czy tym wykupem przez państwo kolekcji Czartoryskich nie uderzamy w taką obywatelską postawę rykoszetem?

Czy to wprowadzi jakiś podział w środowisku arystokratycznym?

– Nie sądzę. Ja nie krytykuję strony sprzedającej, tylko kwestionuję zasadność tego, co zrobił nasz rząd.

Partia Razem też krytykuje tę transakcję, twierdząc, że arystokraci kupowali dzieła sztuki za pieniądze z wyzysku pańszczyźnianej pracy reszty narodu, w związku z tym ich obowiązkiem było oddanie tego narodowi.

– Nie skomentuję czegoś, co nie uwzględnia realiów historycznych poprzednich epok.

*Piotr Piniński – prezes Fundacji Lanckorońskich. Urodzony w Londynie, od 1992 r. mieszka w Warszawie, absolwent Sotheby’s Institute of Art, były członek London Stock Exchange i dyrektor banków inwestycyjnych Crédit Lyonnais Laing & Cruickshank oraz Barclays BZW, członek wielu rad nadzorczych

 

po-co

 

po-co-darowac

wyborcza.pl

Ewa Siedlecka

Jeśli PiS wymyśli, że głosowania posłów opozycji są nieważne, Biuro Analiz Sejmowych znajdzie ekspertów gotowych to podżyrować

08 stycznia 2017

Chaos w Sejmie: Marszałek wyklucza posła za kartkę 'Wolne Media', posłowie opozycji blokuja mównicę, PiS przenosi obrady do Sali Kolumnowej i uchwala budżet (prawdopodobnie bez wymaganego kworum), tysiące ludzi protestują pod Parlamentem...

Chaos w Sejmie: Marszałek wyklucza posła za kartkę ‚Wolne Media’, posłowie opozycji blokuja mównicę, PiS przenosi obrady do Sali Kolumnowej i uchwala budżet (prawdopodobnie bez wymaganego kworum), tysiące ludzi protestują pod Parlamentem… (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Utajnienie obrad Sejmu, by nie wywołać napięć społecznych, wprowadzenie na salę funkcjonariuszy BOR, by odblokowali dostęp do mównicy, wsadzenie posłów opozycji do więzienia – to zdaniem sejmowych ekspertów zgodne z konstytucją i regulaminem Sejmu metody zakończenia sporu o ważność ustaw uchwalonych w Sali Kolumnowej.

Jeśli PiS wymyśli, że głosowania posłów opozycji są nieważne, bo zmierzają do torpedowania woli „suwerena” (czyli PiS), Biuro Analiz Sejmowych znajdzie zapewne ekspertów gotowych to podżyrować.

PiS upartyjnił stadniny koni, media publiczne, Trybunał Konstytucyjny, urząd prezydenta i prokuraturę. I Biuro Analiz Sejmowych. Od ponad roku opinie zamawiane przez BAS są wyłącznie instrumentem propagandy partyjnej.

W związku z okupacją sali obrad w Sejmie BAS zamówiło dziewięć opinii. Oczywiście u sprawdzonych autorów, na czele z prof. Bogusławem Banaszakiem, który od roku pisze opinie legalizujące działania PiS (m.in. stwierdził legalność „unieważnienia” przez ten Sejm wyboru sędziów Trybunału Konstytucyjnego dokonanego przez poprzedni Sejm). Zaś autorem najczęściej cytowanej opinii na temat zakończenia kryzysu parlamentarnego – tej o BOR i utajnieniu obrad – jest prof. Grzegorz Górski, kandydat PiS w wyborach samorządowych i parlamentarnych.

Opinie zamawiane przez BAS mają nie tylko legitymizować już podjęte działania. Są też podkładką do tego, co PiS planuje: do postępowania karnego przeciw posłom opozycji. Opinie uznają, że ich działania wypełniły znamiona przestępstwa z:

  • art. 128 § 3 kk, czyli wpływania przemocą na czynności konstytucyjnego organu,
  •  art. 231 §1 kk, czyli przekroczenia uprawnień przez funkcjonariusza publicznego, czym działa na szkodę interesu publicznego,
  •  z art. 191 § 1 kk, czyli stosowania przemocy wobec osoby (marszałka Sejmu) w celu zmuszenia do określonego zachowania,
  •  z art. 226 § 1 kk, czyli znieważania funkcjonariusza publicznego podczas i w związku z pełnieniem obowiązków służbowych,
  •  z art. 226 § 3 kk, czyli publicznego znieważenia konstytucyjnego organu RP – Sejmu.

Eksperci BAS dopatrzyli się nawet przestępstwa przygotowań do obalenia siłą konstytucyjnego organu (art. 128 § 1 kk).

gazeta-wyborcza

Zobacz też: „Dodatkowe osoby w Sali Kolumnowej odpowiadały za organizację”. Dlaczego siedziały na miejscach posłów?

Autorzy opinii od razu wykluczają, by posłowie opozycji mogli się zasłonić immunitetem materialnym, który uwalnia ich od odpowiedzialności za czyny popełnione w ramach mandatu poselskiego (immunitetu materialnego nie można uchylić). Uzasadnienie jest genialne w swojej prostocie: skoro to, co zrobili, ma znamiona przestępstwa, to nie mogło być działaniem w ramach mandatu, bo mandat nie obejmuje popełniania przestępstw. Na czym w takim razie polega ochrona dawana przez immunitet materialny – eksperci nie wyjaśniają.

Prokuratura dostała podkładkę do wszczęcia postępowań. Może to zrobić teraz, z urzędu, nie czekając na zawiadomienie. Prokuratura wykonuje polecenia po linii partyjnej, więc jeśli będzie taki sygnał, to postawi posłów w stan oskarżenia. Pytanie, co zrobi sąd. Jeśli sędziowie nie będą chcieli ryzykować zablokowania awansu czy postępowania dyscyplinarnego, to może zapaść wyrok skazujący. A skazani za przestępstwo umyślne tracą prawo do bycia parlamentarzystą (uchwalona kilka lat temu zmiana konstytucji, tzw. lex Lepper).

Tak można wyeliminować aktywnych posłów opozycji.

Od tego, co w opiniach BAS jest, nie mniej ważne okazuje się to, czego w nich nie ma. Eksperci, oceniając legalność uchwalenia ustaw w Sali Kolumnowej, koncentrują się na tym, co można uznać za legalne, i pomijają drażliwe kwestie. Na przykład uznają, że marszałek mógł przenieść obrady z sali plenarnej w inne miejsce, ale solidarnie przemilczają problem, czy mógł je zwołać tam, gdzie mieści się tylko połowa ustawowej liczby posłów. Głosowanie kilkuset poprawek do różnych części budżetu w jednym głosowaniu oceniają jako legalne, bo komisja regulaminowa Sejmu dokonała takiej interpretacji. Eksperci zignorowali problem, czy taka interpretacja jest zgodna z konstytucyjnym prawem posła do wnoszenia poprawek. I czy nie jest aby literalnie sprzeczna z art. 50 regulaminu Sejmu, który mówi o głosowaniu poprawek „do poszczególnych artykułów, przy czym w pierwszej kolejności głosuje się poprawki, których przyjęcie lub odrzucenie rozstrzyga o innych poprawkach”.

Obok postprawdy (czyli gówno prawdy) pojawiło się w Polsce zjawisko postinterpretacji prawa. I postępuje. Rok temu PiS z trudem udawało się znaleźć prawnika do żyrowania swoich pomysłów – do usług był głównie prof. Banaszak. Teraz BAS może przebierać w ekspertach. Głoszenie teorii o płaskiej ziemi przestało być wśród prawników obciachem. W końcu każdy ma prawo dbać o siebie.

jesli

 

siedlecka

wyborcza.pl

STANISŁAW SKARŻYŃSKI, 8 STYCZNIA 2017

„Antek, daj zmarłym spokój”. Polki i Polacy przeciw odebraniu stopni Jaruzelskiemu i Kiszczakowi

Połowa Polek i Polaków jest przeciwna pomysłowi Antoniego Macierewicza, żeby odebrać stopnie generalskie Wojciechowi Jaruzelskiemu i Czesławowi Kiszczakowi. Pomysł popiera 40 proc. badanych przez IPSOS dla OKO.press. wśród nich najmłodsi oraz – naturalnie – wyborcy PiS i Pawła Kukiza

– Zbrodniarze przeciwko własnemu narodowi nie zasłużyli, by nosić te stopnie wojskowe – tak Antoni Macierewicz uzasadnił pomysł, by Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak stracili tytuły generalskie. Decyzja byłaby tylko symboliczna – Jaruzelski zmarł w 2014, a Kiszczak w 2015 roku.

Śmierć uniemożliwia jednocześnie degradację oficerów, ponieważ jedynym trybem pozbawienia żołnierza stopnia wojskowego jest przeprowadzenie postępowania dyscyplinarnego – a takie można wszcząć tylko wobec osób żyjących. Dlatego Macierewicz chce nowelizacji ustawy o powszechnym obowiązku służby wojskowej, który umożliwi – ministrowi lub prezydentowi – odebranie stopni generalskich.

IPSOS w sondażu dla OKO.press zapytał Polki i Polaków o pomysł Macierewicza. Nie spotkał się on z życzliwym przyjęciem: 50 proc. ankietowanych nie chce, by odbierać komunistycznym generałom stopnie. Przeciwnego zdania jest 38 proc. badanych.

 antoni

Zwolennicy odebrania stopni

Plan ministra Macierewicza większość zdobył w niewielu grupach ankietowanych. Ciekawostką jest, że przyjął się tylko w jednej grupie wiekowej – wśród osób najmłodszych, które PRL nie mogą pamiętać. W tej grupie wiekowej (18-24 lata) pomysł popiera 41 proc. badanych, a 38 proc. jest przeciwne. W pozostałych dominuje pogląd, aby dać Jaruzelskiemu i Kiszczakowi spokój – odebrania tytułów chce od 30 proc. osób w wieku 25-29 lat do 40 proc. wśród osób po sześćdziesiątce. Można dostrzec również kryterium geograficzne: pomysł spodobał się mieszkańcom wschodnich regionów Polski – tam odebranie tytułów popiera 50 proc., przeciwne jest 39 proc.

Pomysł podoba się też elektoratowi PiS. 69 proc. z nich wyraziło poparcie dla projektu, ale zaskakująco duży odsetek wyborców i wyborczyń PiS – 25 proc. – nie poparł pomysłu Antoniego Macierewicza. Wysoki odsetek przeciwników zaskakuj również wśród zwolenników Pawła Kukiza: 46 proc. jest za, ale aż 39 proc. przeciw.


Blaszczak
Przeczytaj też:

Trybunału domagała się „Solidarność”, a PiS uczy się od Jaruzelskiego, jak go cenzurować

STANISŁAW SKARŻYŃSKI  18 PAŹDZIERNIKA 2016


Przeciwnicy odebrania stopni

Przewagę w granicach błędu statystycznego (1 proc.) pomysł ma wśród osób najsłabiej wykształconych – 43 proc. osób z wykształceniem gimnazjalnym i podstawowym poparło pomysł, przeciwne jest 42 proc. tej grupy. Zdania nie ma 14 proc. z nich.

Najwięcej przeciwników odebrania stopni generalskich jest wśród osób z wykształceniem zasadniczym zawodowym – przeciwko planom ministra Macierewicza jest aż 55 proc. tej grupy ankietowanych oraz wśród mieszkańców zachodnich regionów Polski, gdzie przeciwne projektowi jest aż 65 proc. badanych.

Wśród osób z wykształceniem średnim i wyższym przeciwnicy stanowią większość, ale nie tak wyraźną.

Pomysł Antoniego Macierewicza ma wyraźnie wyższe poparcie wśród mężczyzn (43 proc. za, 48 proc. przeciw) niż wśród kobiet – Polki są zdecydowanymi przeciwniczkami odbierania zmarłym stopni: plan popiera co trzecia (34 proc) – aż co druga (52 proc.) jest przeciw.

Przeciwni są również wyborcy partii opozycyjnych – wśród wyborców Platformy Obywatelskiej „przeciw” jest 63 proc. badanych, a za – 25 proc. Wyraźniejsza polaryzacja jest w elektoracie Nowoczesnej (69 przeciw, 17 proc. za), a najwyraźniejsza – w elektoratach SLD oraz PSL (odpowiednio 88 i 85 proc. respondentów przeciw).

antek

OKO.press

 

NIEDZIELA, 8 STYCZNIA 2017

„I co teraz?” – Kijowski i Petru na okładce Newsweeka

12:05

„I co teraz?” – Kijowski i Petru na okładce Newsweeka

Kto powinien stać na czele opozycji i w jaką stronę powinna ona pójść – te pytania wróciły po ostatnich wpadkach Mateusza Kijowskiego i Ryszarda Petru – pisze poniedziałkowy „Newsweek” na okładce.

11:57

Brudziński: Czy jesteśmy gotowi na rozmowy? Tak, jesteśmy

– Była planowana reforma pracy mediów w Sejmie, ale do niej nie doszło. Nie ma tematu. 11 stycznia będą mogli pracować na dotychczasowych zasadach. Czy jesteśmy gotowi na rozmowy? Tak, jesteśmy. Jest deklaracja marszałka Karczewski – to najlepszy dowód. Jesteśmy gotowi do tego, by przywrócić powagę 11 stycznia. Jest wola ze strony kierownictwa PiS, by przywrócić powagę Sejmu powiedział w „Kawie na ławę” Joachim Brudziński.

11:21

Scheuring-Wielgus: Jesteśmy zespołem, który dzielnie walczy, jak upadamy, to się podnosimy

– Petru jeśli ma jakieś wpadki, to się podnosi i tak jest z Nowoczesna. My nie jesteśmy mięczakami, nie damy się zepchnąć do narożnika. Petru nie demoluje państwa prawa, Petru nie demoluje demokracji. My jesteśmy zespołem, który dzielnie walczy, jak upadamy, to się podnosimy – powiedziała w „Kawie na ławę” Joanna Scheuring-Wielgus.

11:07

Kukiz: To arogancja PiS nakręca KOD

Ja nie powiedziałem, że KOD powstał dzięki PiS. Arogancja PiS nakręca KOD. Np. 16 nie zadzwoniliście do przewodniczącego klubu w sprawie o przenoszenie na Kolumnową. Odwaliło wam w tydzień jak PO w cztery lata powiedział w „Kawie na ławę” Paweł Kukiz do Joachima Brudzińskiego.

1:01

Brudziński o Kijowskim: To problem tych, którzy go uwiarygodniali

– Honor pomylił mu się z honorarium. Wokół Kijowskiego jest wielu ludzi, którzy mu uwierzyli. Ale to jest problem dla wielu przy tym stole, którzy uwiarygodniali pana Kijowskiego. To byli też byli prezydenci. Pamiętam rechot Kijowskiego, gdy były prezydent Komorowski mówił, że cieszył się z tego, co przydarzyło się posłance Pawłowicz. To w końcu u boku Kijowskiego stały tuzy polskiego dziennikarstwa. Nie mój cyrk, nie moje małpy. Powtórzę tylko za min. Błaszczakiem. Jeśli ktokolwiek będzie chciał demonstrować, z Kijowskim i bez, to my to zapewnimy – powiedział w „Kawie na ławę” Joachim Brudziński.

10:36

„Schetyna zyskuje, Kijowski i Petru skompromitowani” – poniedziałkowe wSieci na okładce

W tygodniku – oprócz tekstu okładkowego – także m.in. rozmowa z prof. Pawłowicz:

„Z perspektywy czasu widzę, że te prowokacje były świadome. To nie było tak, że Michał Szczerba powiedział: „kochany panie marszałku” i marszałek nie wytrzymał. Wcześniej było kilka, może osiem, może dziewięć podobnych zaczepek […] Świadomie sięgnęli po prowokowanie. Chodziło, by agresją wymusić naszą reakcję, a później to nagłaśniać. Posłanka Gajewska stanęła w przejściu i celowo blokowała mi, cały czas nagrywając, powrót na moje miejsce. Mówię: „Przepraszam”, ale ona stoi dalej. Więc próbuję delikatnie ręką skłonić ją, żeby się trochę przesunęła i zrobiła przejście. Wtedy ona wykonuje teatralne gesty rękami i krzyczy: „Pawłowicz mnie bije!”, „Dlaczego mnie pani bije?!”. Patrzę osłupiona, odsuwam się. Miałam wrażenie, że ci ludzie przeszli jakieś szkolenia. To wszystko było robione bardzo cynicznie”.

09:51

Sadurska o reformie edukacji: PAD podejmie decyzję w konstytucyjnym terminie. Przez ten czas prowadził szerokie konsultacje

PAD ma czas na decyzję do poniedziałku. To konstytucyjny termin, który przysługuje prezydentowi. Prezydent podejmie decyzję w konstytucyjnym terminie. Przez ten czas prezydent prowadził szerokie konsultacje z ekspertami, w tym z Narodowej Rady Rozwoju, z sekcji oświaty, samorząd i w terminie podejmie decyzję – mówiła Małgorzata Sadurska w Śniadaniu Radia Zet i Polsat News.

09:46

Wójcik: Ostatnie dni pokazują, że opozycja dokonuje autodestrukcji

Ostatnie dni pokazują, że opozycja dokonuje autodestrukcji. Sama na sobie rzezi i Polacy widzą, obserwują to, co robicie. Polacy mają tego dosyć. Na początku się bali, potem się śmiali, a teraz są obojętni – mówił Michał Wójcik w Śniadaniu Radia Zet i Polsat News.

09:41

Lubnauer: Wszystkie strony powinny zdecydować się na podjęcie rozmów

Trzeba te 3 dni wykorzystać najlepiej, jak to jest możliwe. Powinny wszystkie strony, również PO, zdecydować się na podjęcie rozmów. Cały czas liczymy na to, że ten konflikt da się rozwiązać – mówiła Katarzyna Lubnauer w Śniadaniu Radia Zet i Polsat News.

09:36

Budka o poprawkach Senatu do budżetu: Powodowałoby to chwilowe zamknięcie oczu na łamanie prawa

Jeżeli wychodzimy z założenia, że budżet został uchwalony nielegalnie, czyli de facto non est, to trudno nagle udawać, że ten budżet jest na potrzeby polityczne. Co więcej, sytuacja pokazuje, że poprawki, które miałby PiS-owy Senat przyjąć, PiS-owy Sejm musiałby je odrzucić. Rządzący nie przyjęli tych poprawek. Powodowałoby to chwilowe zamknięcie oczu na łamanie prawa. Teatr, który nie miałby niczego wspólnego z uchwalaniem prawa – mówił Borys Budka w Śniadaniu Radiu Zet i Polsat News. Jak dodał:

„Marszałek Karczewski wykorzystuje pewną niekonsekwencję tej propozycji. Jestem za tym, żeby konstruktywnie rozmawiać, tylko do rozmowy potrzeba partnerów. Od 16 grudnia ubiegłego roku zniknął marszałek Kuchciński. Nie chciał rozmawiać z przedstawicielami opozycji, nie chciał usiąść do rozmów w Sejmie i teraz mówienie o tym, że Senat będzie naprawiać błąd marszałek Kuchcińskiego jest nieporozumienie”

09:19

Wójcik: Kaczyński przewidział to, co będzie się działo w Europie

Polska jest krajem bezpiecznym. Sądzę, że zostaną ujawnione pewne informacje dot. tego, że bezpieczeństwo wzrosło dzięki temu, że przegłosowaliśmy tak bardzo krytykowaną ustawę antyterrorystyczną. Wiele osób zdziwi się, jak bardzo bezpieczeństwo wzrosło – mówił Michał Wójcik w Śniadaniu w Radiu Zet i Polsat News. Jak dodał:

„Nic nadzwyczajnego w Polsce się nie dzieje. Cieszę się, że największym politykiem w Polsce jest Jarosław Kaczyński, który uchronił Polaków przed różnymi złymi skutkami, bo przewidział to, co będzie się działo w Europie”

Rzadko zgadzam się z czymś bardziej niż z tym, co napisała Anka Adamczyk z . Nie jest to optymistyczne, ale bardzo prawdziwe.

c1nazerw8aeblyv

c1nab4twiaq4inu

Michał Danielewski

Mariusz Błaszczak. Minister od multi-kulti

07 stycznia 2017

Minister Mariusz Błaszczak

Minister Mariusz Błaszczak (Fot. Kornelia Głowacka-Wolf / Agencja Gazeta)

Na szefie MSW ciąży ogromna odpowiedzialność – dba o bezpieczeństwo Polaków. By temu podołać, nasłuchuje, skąd nadciąga zagrożenie, analizuje znaki i wyciąga wnioski. Konkretnie jeden: groza nadciąga ze strony multi-kulti.

Pogłębione badania nad tą zarazą minister Błaszczak rozpoczął już w 2012 r.

„Polityka multi-kulti, która w Europie Zachodniej jest podkreślana, podejmowana i rozwijana, w przypadku Breivika pokazuje, że prowadzi donikąd. Chodzi o to, żebyśmy rozsądnie podchodzili do kwestii imigrantów, szczególnie tych, którzy nie integrują się ze społecznością, tak jak w Europie Zachodniej, i niestety pewnie ten proces też nas czeka” – wieszczył Błaszczak (wówczas prominentny poseł opozycyjnego PiS) po wyroku na Andersa Breivika, prawicowego ekstremistę, który 22 lipca 2011 r. w dwóch atakach terrorystycznych zabił 77 osób.

Ministrowi nie można odmówić konsekwencji. Gdy fala rasistowskiej przemocy dotarła w ostatnich miesiącach do Polski, Błaszczak znalazł tego samego winnego – europejskie multi-kulti.

„Zjawisko przestępstw z nienawiści jest niepokojące w krajach Europy Zachodniej. W Niemczech, we Francji problemy te są konsekwencją wielu lat polityki multi-kulti, poprawności politycznej i otwarcia granic na napływ emigrantów z Bliskiego Wschodu czy Afryki Północnej” – tak minister reagował na raport rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara, który skrytykował słabą reakcję polskich władz na wzrost liczby przestępstw motywowanych uprzedzeniami.

Zdaniem Błaszczaka takich przestępstw u nas właściwie nie ma. – To w Polsce margines marginesu – orzekł w tym tygodniu.

Kiedy indziej precyzował: „Gdyby Europa zwróciła się ku chrześcijaństwu, byłoby ono jak magnes, który przyciągnie muzułmanów i ich odmieni”.

I tu Błaszczak ma rację, chrześcijańska Polska może jeszcze muzułmanów nie przyciąga, ale zaprawdę ich odmienia. Nabija im sińce i pozbawia zębów. W aktach przemocy, których nie ma, ale znamy ich przyczynę: multi-kulti.

minister

wyborcza.pl