Rydzyk, 06.02.2017

 

 

PONIEDZIAŁEK, 6 LUTEGO 2017 

Schetyna o starcie Halickiego w wyborach na prezydenta Warszawy: Ma jeden wielki atut. Jest moim przyjacielem

15:08

Schetyna o starcie Halickiego w wyborach na prezydenta Warszawy: Ma jeden wielki atut. Jest moim przyjacielem

Na razie jest wymieniany wsród kandydatów PO. Tak, jak inne osoby, jest przewodniczącym regionu i ma jeden wielki atut – jest moim przyjacielem, znamy się wiele, wiele lat – mówił Grzegorz Schetyna na briefingu w Sejmie, pytany o start Andrzeja Halickiego w wyborach na prezydenta Warszawy.

14:59

Schetyna o referendum: Przyjmujemy tę decyzję z uznaniem. Warszawa chce decydować o swoim losie

26 marca odbędzie się referendum w Warszawie nt. powiększania Warszawy o 32 gminy. Pomysł [powiększenia stolicy] absurdalny, polityczny. Od razu mówiliśmy o tym, że nie wyobrażamy sobie, żeby można było go wprowadzać wbrew opinii czy woli mieszkańców i Warszawy i podwarszawskich gmin – mówił Grzegorz Schetyna na briefingu w Sejmie. Jak dodał:

„Wwidzimy, że to pomysł polityczny, narzucić polityczną wolę, pokazać, jak bardzo chce dominować PiS nad Warszawą, jak bardzo chce politycznego wpływu, chcą pokazać, że nie muszą liczyć się z wolą Polaków, mieszańców. Przyjmujemy tę decyzję z uznaniem. Warszawa chce decydować o swoim losie, pokazać, ze jest miastem podmiotowym i nie da się złamać takiej ordynacyjnej manipulacji, jaką proponuje PiS. Będziemy w tym wspierać mieszkańców Warszawy, angażować się w te konsultacje. uważamy, że to pokaz siły samorządu. Dzisiaj Warszawa, jutro cała Polska. Wiemy, że ta ręka czy ten miecz podniesiony na samorządy ciągle wisi w powietrzu i widzimy jak bardzo solą w oku dla PiS-u jest samorządność, samorządy, samorządowcy. To wszystko, o czym słyszeliśmy, co jest mówione o projektach ograniczenia samorządu, dzisiaj egzemplifikuje się. Przykładem jest ten projekt ograniczający samorząd czy samorządność Warszawy”

14:42

Mazurek: Rozumiem, że Bartek Misiewicz jest teraz na urlopie. Pytanie, co zrobi po tym urlopie

Polityka zarówno KPRM, jak i poszczególnych ministrów jest poza działaniem klubu czy partii. Chciałabym, aby na to pytanie odpowiedział sam zainteresowany, czyli Antoni Macierewicz. Rozumiem, że Bartek Misiewicz jest teraz na urlopie. Pytanie, co zrobi po tym urlopie, czy będzie dalej pełnić funkcję rzecznika, czy też nie – mówiła Beata Mazurek na briefingu w Sejmie, odsyłając do Antoniego Macierewicza i premier Szydło.

14:27

Sasin o ustawie warszawskiej: Złożyliśmy projekt, który jest bazą do dyskusji. Chcemy odbyć taką szeroką dyskusję

My złożyliśmy projekt, który jest projektem do dyskusji, bazą do dyskusji. Chcemy odbyć taką szeroką dyskusję. Będą się odbywały szerokie konsultacje, rozmowy. W tej chwili mogę powiedzieć, że jeszcze w tym tygodniu, w środę odbędzie się spotkanie z inicjatywy wojewody mazowieckiego, gdzie będzie możliwość przedyskutowania wszelkich uwag, pomysłów dot. propozycji. Na to spotkanie zostali zaproszeni samorządowcy, wójtowie, prezydenci miast, które są w aglomeracji warszawskiej, również przewodniczący rad gmin i miast – mówił Jacek Sasin na briefingu w Sejmie.

Jak dodał, PiS-owi nie zależy na pośpiechu i przyjmowania aktów prawnych, które być może będą wymagały dalszych zmian. Sasin argumentował też, że cel awantury politycznej jest jasny – chodzi o przykrycie afery związanej z reprywatyzacją.

13:51

26 marca referendum w Warszawie

Rada Miasta Warszawy zdecydowała o rozpisaniu referendum w sprawie zmiany granic stolicy. Do głosowania dojdzie 26 marca.

13:11

Szydło: SOR będzie przyjęty na kolejnym posiedzeniu rządu. Dlatego, że jutro jest wizyta Merkel

Plan odpowiedzialnego rozwoju to strategiczny plan rządu. Będzie przyjęty. On nie został przyjęty na poprzednim posiedzeniu dlatego, że było sporo dyskusji dotyczącej poprawek, m.in. tej dot. energii (…) Dokument będzie przyjęty na kolejnym posiedzeniu rządu. Dlatego, że jutro jest wizyta Angeli Merkel – dodała premier Szydło na briefingu. Wtedy też ma odbyć się konferencja prasowa w sprawie SOR.

Premier potwierdziła też, że po przeglądzie resortów odbędzie się podsumowanie. –Będziecie państwo poinformowani o tym – dodała.

12:50

Macierewicz: Misiewicz jest pracownikiem MON, obecnie wykorzystuje urlop. Liczę, że będzie pracował w MON

– Zgadzam się, że jest niedopuszczalne, żeby oficerowie Wojska Polskiego meldowali się komukolwiek poza ustalonymi prawnie osobami i takie wypadki nie mają miejsca. Taki wypadek miał miejsce raz, blisko rok temu i nigdy więcej się nie powtórzył. Podzielam opinię, że było to niedopuszczalne, naganne. Tak zostało przeze mnie potraktowane i nigdy więcej się nie powtórzyło i na pewno nie powtórzy. Przywoływanie wydarzenia jednostkowego, sprzed roku, jakby miało ono miejsce dzisiaj i było stale realizowaną nieprawidłowością jest niesolidnością – mówił Antoni Macierewicz na briefingu.

Jak stwierdził, Misiewicz jest pracownikiem MON, ale obecnie wykorzystuje urlop. – Liczę, że będzie pracował w MON. Zobaczymy [na jakim stanowisku] – dodał. Jak stwierdził, „moje rozmowy z prezesem Kaczyńskim zachowam dla siebie”.

Szef MON poinformował też, że zostanie zawiadomiona prokuratura ws. rozpowszechniania nieprawdziwych informacji o pracowniku MON.

11:56

Szydło: Mam nadzieje, że prezydent Sopotu kieruje się miłosierdziem, a nie celami politycznymi

Mam nadzieje, że prezydent Sopotu kieruje się miłosierdziem, a nie celami politycznymi i tym by zaistnieć. Mądra polityka migracyjna, pomocy humanitarnej jest jest niezwykle potrzebna. Źle się dzieje, jeśli znajdują się osoby – politycy, czy samorządowcy – próbują tak wrażliwy temat wykorzystywać do gier politycznych. Ja bym zaapelowała do tych wszystkich, którzy taką pokusę mają, by zaprzestali. Skoncentrujmy się na pomocy humanitarnej, gdzie ona jest potrzebna – powiedziała na konferencji prasowej premier Beata Szydło.

09:44

Szymański: Nie wyobrażam sobie dobrego rozwiązania dla Europy bez porozumienia Berlina i Warszawy

– My [ws. Tuska] jesteśmy z Berlinem w kontakcie od wielu tygodni. To nie będzie otwarcie w tej sprawie. Z punktu widzenia przyszłości UE to nie wyobrażam sobie dobrego rozwiązania dla Europy, które nie byłoby oparte o porozumienie między Berlinem a Warszawą. Obie stolice są zainteresowane tym, by Europa wyszła z kłopotów – powiedział w „Salonie politycznym Trójki” Konrad Szymański o wtorkowej wizycie Angeli Merkel.

09:33

Szymański o decyzji ws. Tuska: Dziś za wcześnie mówić jak się Polska zachowa. Różne scenariusze są możliwe

Odpowiedzi na cząstkowe pytania udzielamy naszym partnerom w UE. Ten proces trwa od kilku tygodni, jesteśmy w kontakcie z przynajmniej kilkoma stolicami, którym zależy by ten proces zaplanować. Polska ma istotne interesy w UE, dziś jest naszym głównym celem by po tym procesie wskazania przewodniczącego RE na kolejną kadencję polska polityka była wzmocniona. I aby łatwiej było prowadzić politykę europejską. Dziś za wcześnie mówić jak się Polska zachowa. Różne scenariusze są możliwe. Polski głos nie jest bardzo koniecznie potrzebny. On ze względów dobrego obyczaju jest ważny. My chcemy jasno określić swoją współodpowiedzialność za ten proces. Chcemy by ten scenariusz był jak najbardziej komfortowy z polskiego punktu widzenie. Korytarzowo mówi się o różnych osobach…media mogą tworzyć różne osoby. Ale nie chciałbym się tu wypowiadać. To naprawdę wstępny etap – powiedział w „Salonie politycznym Trójki” Konrad Szymański.

Szymański: Nie będziemy jeszcze składali publicznych deklaracji

Nie sądzę, aby jakakolwiek istotna sprawa mogła poróżnić polski rząd z jego zapleczem parlamentarnym. Jest tylko kwestia, byśmy wspólnie wybrali scenariusz i sposób realizacji tej operacji. Nie będziemy jeszcze składali publicznych deklaracji.

08:01

Ujazdowski: Metropolię trzeba budować na czystych zasadach, idąc od dołu, a nie przy pomocy manipulacji prawem wyborczym

Jak mówił Kazimierz Michał Ujazdowski w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24:

„Przyjrzałem się temu projektowi. Niestety jest tak, że w Warszawie właściwej, dzisiejszych obszarów, zniesiona będzie normalna konkurencja polityczna. Rzecz polega na tym, iż prezydent wielkiej Warszawy, który jednocześnie będzie burmistrzem, będzie wybierany z udziałem gmin ościennych. Prawa wyborcze mieszkańców Błonia są pełne, bo wybierają własnego burmistrza w normalnych wyborach, decydują o prezydencie wielkiej Warszawy, natomiast na Mokotowie, Śródmieściu, Żoliborzu, w Warszawie rdzeniu nie ma normalnej konkurencji politycznej. To manipulacja. Zazwyczaj takie rzeczy kończą się porażką tego, kto to wymyślił, bo to nie jest tak, że daje gwarancje zwycięstwa”

Metropolię trzeba budować na czystych zasadach, idąc od dołu, a nie przy pomocy manipulacji prawem wyborczym – stwierdził Ujazdowski, dodając, że projekt jest napisany niechlujnie. Jak mówił dalej:

„Uważam, że przy tej linii politycznej, która została obrana w skali całego kraju, na zachód od Wisły PiS nie jest w stanie wygrywać wyborów w miastach”

07:56

Ujazdowski o Misiewiczu: Mogę tylko mieć nadzieję, że rzeczywiście dobiega końca publiczna kariera tego młodego człowieka

We wrześniu powiedziałem, że to jedno wielkie nieszczęście. Mogę tylko mieć nadzieję, że rzeczywiście dobiega końca publiczna kariera tego młodego człowieka [Bartłomieja Misiewicza], bo to nie tylko obciąża obóz rządzący, ale obniża zaufanie obywateli do państwa, tego typu ekstrawagancja. [Jest] duża grupa młodych ludzi, którzy świetnie się uczą, chcieliby służyć Polsce. Niekiedy nie mogą, bo kanały awansu są zamknięte. Jeśli widzą taki przypadek, to to tylko zniechęca – mówił Kazimierz Michał Ujazdowski w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24:

07:50

Ujazdowski: Dzisiaj nie mamy sojuszników. Jedynym naszym sojusznikiem – i to pozornym – są Węgry

– Polska jest za dużym krajem, żeby nie mieć zdolności do kooperacji z Niemcami i Francją. Dzisiaj nie mamy sojuszników. Jedynym naszym sojusznikiem – i to pozornym – są Węgry. Z Węgrami możemy blokować złe decyzje, nie możemy wytwarzać dobrych, a polityka polega na wytwarzaniu dobrych decyzji. Dobre decyzje możemy wytwarzać z partnerami o silnych zdolnościach, dlatego jest nam potrzebna współpraca z Niemcami z pozycji podmiotowej – mówił Kazimierz Michał Ujazdowski w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24.

07:47

Ujazdowski: Byłoby niedorzeczne, żeby rząd podważał kandydaturę swojego obywatela w sytuacji, w której nie ma nic w zamian

Jak mówił Kazimierz Michał Ujazdowski w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24:

„Nie sądzę, żeby to stawało w rozmowach [kwestia reelekcji Donalda Tuska w trakcie wizyty Angeli Merkel], żeby taka transakcja stawała w rozmowach. To, co istotne dla Polski, to możliwość ustabilizowania kryzysu w Europie, przejścia przez polską politykę od pozycji krytycznej do pozycji współkształtowania całej Europy. Tego bym sobie życzył, żeby kierownictwo PiS-u i rząd wykorzystał tę szansę. Dobre stosunki z Niemcami z pozycji podmiotowej dzisiaj są czymś, co będzie dobrze służyło i Polsce i całej UE z uwagi na to, że kanclerz Merkel okazuje w wielu kwestiach bardzo racjonalne podejście. Chce utrzymania UE jako całości, nie chce UE dwóch prędkości, chce zmiany dobrych relacji z USA. To bardzo racjonalne elementy stanowiska niemieckiego i warto to wykorzystać”

Byłoby zupełnie niedorzeczne, żeby polski rząd podważał kandydaturę swojego obywatela na stanowisko szefa RE w sytuacji, w której nie ma nic w zamian. Nie chodzi o pozycję Donalda Tuska, tylko o zdolności na przyszłość. O uniknięcie sytuacji, w której za 3-5 lat nasi partnerzy europejscy powiedzą: nie warto wam dawać kluczowych stanowisk, skoro sami siebie podważacie – dodał europoseł.

300polityka.pl

Appelbaum: Nie chcę wieszczyć katastrofy. Ale boję się rosyjskiej okupacji części Europy Wschodniej

red. As, 06.02.2017

Donald Trump

Donald Trump (Pablo Martinez Monsivais (AP Photo/Pablo Martinez Monsivais))

Anna Appelbaum jest pewna, że Polacy nie mają co liczyć na przychylność Donalda Trumpa. Choć obiecywał nam zniesienie wiz. „Ktoś mu powiedział, że powinien przemówić do Polonii, bo to się przełoży na głosy. Ale poza tym nie ma ani jednego śladu, że Trump jest zainteresowany Polską. Więź, którą czuje z Putinem jest znacznie głębsza” – ocenia publicystka „Washington Post”.

Sympatia, jaką prezydent-miliarder darzy prezydenta Rosji nie jest tajemnicą. Ciepłe wypowiedzi i pochwały pod adresem Kremla to nie wszystko. „Wiem też na pewno, że już w zeszłym tygodniu chciał znieść sankcje nałożone na Rosję, jednak sprzeciwił się temu lider republikańskiej większość w Senacie, Mitch McConell. Również Theresa May prosiła go, żeby tego nie robił” – stwierdziła Anne Appelbaum w rozmowie z „Newsweekiem”.

Satysfakcje prezydenta Rosji budzą też pewnie wszelkie wypowiedzi Donalda Trumpa na temat NATO. Prezydent USA nigdy nie krył antypatii wobec Paktu Północnoatlantyckiego. A argumentem nie są jedynie wydatki ponoszone przez Stany Zjednoczone na rzecz sojuszu.

„Trump zadaje pytanie w rodzaju: ‚Po co nam w ogóle NATO?’ A skoro nie wierzy w żadne wspólne wartości, skoro nie widzi żadnej różnicy między demokracją a autokracją, to cóż dla niego znaczyłaby utrata jednego czy dwóch państw? Po co Trumpowi Estonia? Po co Trumpowi Polska?” – pyta Appelbaum.

To tylko kampania

Pytanie o Polskę warto też zadać w kontekście obietnic wyborczych obecnego prezydenta USA. Trump, przypomnijmy, komplementując Polonię obiecywał zniesienie wiz dla Polaków.

„Ktoś mu powiedział, że powinien pojechać i przemówić do Polonii, bo to się przełoży na głosy. I rzeczywiście zdobył te głosy. Ale poza tym nie ma ani jednego śladu, że Trump jest zainteresowany Polską i rozumie, że to kraj, który zawsze stał po stronie USA. Całkiem możliwe, ze od czasu do czasu cos powie o Polsce. Ale więź, którą czuje z Putinem jest znacznie głębsza” – mówiła publicysta „Washington Post” w rozmowie z „Newsweekiem”.

Protesty, które poprawiają nastroje

Donald Trump zaraz po objęciu prezydentury wziął się za wcielanie w życie swojej wizji świata. I wywoływanie protestów, nie tylko w swoim kraju.

Appelbaum nie jest optymistką. „Nie chcę wieszczyć katastrofy. Ale jeśli Trump będzie nadal używał takich metod, może dojść do wojny handlowej z Chinami. Boję się też rosyjskiej okupacji części Europy Wschodniej” – stwierdziła.

Laureatka Nagrody Pulitzera uważa, że rządy Trumpa skończą się dla samych Amerykanów potężnymi kłopotami. Nie tylko z powodu międzynarodowej polityki prezydenta.

„Przede wszystkim będzie się starał przekupić wyborców wielkimi inwestycjami, na które zaciągnie gigantyczne długi. Tego najbardziej się boję. To metoda stosowana przez populistów w Ameryce Południowej – w Argentynie czy Brazylii: najpierw inwestycje publiczne, potem dochodzi inflacja, a na końcu mamy wielki kryzys” – powiedziała.

Appelbaum nie jest przekonana, czy Trumpa uda się odsunąć od władzy w drodze impeachmentu. Nie wierzy też, że masowe protesty będą miały wpływ na kurs Waszyngtonu. „Protesty sprawią, że poczujemy się lepiej, i pozwolą wygrać kilka bitew, ale nie przyniosą zwycięstwa. Ameryka to demokracja. Nie będzie tu żadnego Majdanu. Trzeba po prostu wygrać wybory” – mówiła w rozmowie z „Newsweekiem”.

„Jesteśmy dziś dziwolągiem. Powstało wrażenie, że Polacy oszukiwali” – ocenia Sikorski>>>

Zobacz także

nie-chce

TOK FM

Pięć minut metropolity Jacka Sasina. Bryluje w mediach, chce odzyskać stolicę. Tylko te cierpkie uwagi prezesa…

Iwona Szpala, 06 lutego 2017

Jacek Sasin

Jacek Sasin (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

Dotąd dostawał rolę komentatora, teraz Jacek Sasin jest solistą, za którym ruszyć ma cała partia. Kilka dni temu ogłosił, że Warszawa zostanie metropolią. Bez konsultacji społecznych, szacunków finansowych, po prostu, ot tak. Bo grupa posłów PiS napisała projekt, a Sasin go firmuje.

Prezes Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla poniedziałkowego „Do Rzeczy” ostudził nieco zapał reformatorski Sasina, mówił, że to, co poseł pokazał mediom, to jedynie wstępna wersja ustawy, która przejdzie daleko idące korekty. Ale idei metropolii warszawskiej szef PiS-u przyklasnął.

Dwa miesiące temu wokół posła atmosfera zrobiła się gęsta. Chodziło o oświadczenia majątkowe Sasina i sprawę CBA z planem uchylenia immunitetu. Skończyło się na przesłuchaniu w charakterze świadka.

Sasin ściągnął na siebie kłopoty, bo zamarzył o nowych schodach, twierdził, że pieniądze pożyczył mu serdeczny kolega. Poseł nie wpisał pożyczki do oświadczenia majątkowego.

Teraz wątek schodów jest już umorzony, ale CBA nadal bada oświadczenia majątkowe, za lata z ostatnich pięciu lat.

Zobacz: Megapowiat. Czy chcecie być przyłączeni do Warszawy?

Z Jackiem Sasinem jest tak

To polityczny singiel, z niesamowitą siłą przebicia, trudny do opanowania przez wewnętrzną konkurencję. Nie cierpi go Mariusz Kamiński, wiceprezes PiS, nie przepada za nim Mariusz Błaszczak szef MSWiA. Więc można powiedzieć, że wrogów ma wpływowych. Mimo to umie utrzymać się na powierzchni.

Wybory samorządowe w Warszawie 2014. r. Półmetek. Sala krzyczy „Jacek! Jacek”! Jest w drugiej turze z Hanną Gronkiewicz-Waltz.

Sasin zdąży powiedzieć jeszcze rzucić naszemu dziennikarzowi, że będzie ostro walczył w drugiej turze i wbiega na scenę. Ściskają mu dłonie ważni politycy, poklepują. Nikt w partii się nie spodziewał, że polityk z drugiego rzędu, zmusi Platformę Obywatelską do dogrywki i to w jej wyborczym bastionie.

– To było zaskoczenie dla otoczenia wiceprezesa partii Mariusza Kamińskiego. Ekipa z dawnego CBA, czyli tzw. grupa mundurowych jest w konflikcie z byłymi ludźmi Kancelarii Prezydenta RP, czyli środowiskiem Sasina. Liczyła na to, że Sasin w tych wyborach się wykrwawi.

Sasin z Gronkiewicz-Waltz nie wygrał. Ale pokazał, że potrafi być skuteczny. Wystartował po stołeczną prezydenturę jako mieszkaniec Ząbek. I tamtejszy podatnik. Na wstępie kampanii ogłosił projekt darmowej komunikacji. Sasin mówi, że wiele osób, które w Warszawie pracują, PIT niosą do urzędu skarbowego w swoim rodzinnym mieście. A po to by mieć prawo do darmowej komunikacji, zaczną płacić podatki w stolicy. W PO powszechnie uznano to za utopię, ale widać część wyborców przekonał.

Sasin lubi podkreślać swoje związki z ziemią wołomińską: – Przyjaciele, mam to szczęście mieszkać w Ząbkach, z którymi moja rodzina związana jest od ponad stu lat, a przywędrowała tu z niedalekiego Klębowa – przedstawiał się na spotkaniu przedwyborczym w 2011 r.

Pradziadek od strony ojca dostał pracę zawiadowcy stacji w Ząbkach, ściągnął rodzinę. Ojciec posła był tokarzem, mama obliczała płace w biurze. – Mój życiorys potwierdza model PRL-owskiego awansu: inteligent w pierwszym pokoleniu, z pochodzeniem robotniczo-chłopskim – rzuca. Sasin zyskuje przy pierwszym kontakcie. Skraca dystans, mówi z przekonaniem, dużo gestykuluje.

Jacek Sasin, człowiek, który ładnie pisał

Mówi, że jego rodzinny dom był patriotyczny. Zwolennikiem Piłsudskiego został dzięki babci i ciotce, której mąż był oficerem u Marszałka. – Pamiętam wycieczki rowerowe z ojcem. Opowiadał o bitwie 1920 r., przegranej bolszewików. Tata był prostym człowiekiem, do końca życia był przeciwnikiem poprzedniego ustroju. Zmarł w 1987 r. Nie doczekał zmiany.

Edukacja patriotyczna Sasina, rocznik 1969, przypadła na końcówkę PRL-u. Liceum im. Bolesława Chrobrego kończył w Warszawie, tu studiował na Wydziale Historycznym UW.

Został studentem w 1988 r., z tytułem magistra wyszedł z uczelni dopiero po dziesięciu latach, już jako urzędnik fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie. Fundacja współpracowała z Urzędem do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych.

– Zwrócił naszą uwagę, bo świetnie pisał – mówi Elżbieta Jakubiak, w latach 1997-2001 dyrektor generalna gabinetu Jacka Taylora, szefa Urzędu, w randze ministra.

W 1998 r. Sasin dostał u Taylora pracę. Początkowo jako wicedyrektor biura ewidencji i archiwów, po kilku miesiącach awansował na szefa strategicznego departamentu orzecznictwa. Tu poznał swoją żonę Lillę. Państwo Sasinowie mają 13-letniego syna.

W 2001 r. po przegranej AWS w wyborach większość współpracowników Jacka Taylora odeszła z Urzędu. W 2002 r. wybory w Warszawie wygrał PiS. Lech Kaczyński został prezydentem miasta. – I Taylor, który dobrze znał Lecha, poszedł mu pogratulować. Nie zastał prezydenta w ratuszu, ale zostawił kartkę z życzeniami szczęścia i dopiskiem: „Daję ci to, co mam najlepsze”. Poniżej kilkanaście nazwisk swoich byłych współpracowników, wśród nich Sasina.

Dzięki tej rekomendacji ekipa Urzędu weszła do ścisłego otoczenia prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Elżbieta Jakubiak została szefową biura prezydenta i jedną z bardzo wpływowych urzędniczek. Lech Kaczyński chciał, aby Sasin został prezesem spółki ds. budowy stadionu. Odmówił. – Ani tego nie czułem, ani się na tym znałem, zostałem w Urzędzie do spraw Kombatantów – opowiada.

Ela, to weźcie tego Jacka

Ponownie telefon z ratusza zadzwonił na początku 2004 r. Tym razem z propozycją objęcia posady dyrektora Urzędu Stanu Cywilnego, gdzie utrzymał się dziewięć miesięcy, bo potem Lech Kaczyński posłał go do zarządu warszawskiej dzielnicy Śródmieście.

Burmistrzem zrobił tam Mariusza Błaszczaka, którego ściągnął z zarządu warszawskiej Woli. Sasin z Błaszczakiem byli znajomymi z Wydziału Historycznego. Ale stosunki koleżeńskie się popsuły. Choć Sasin nigdy nie należał do kręgu zaufanych prezydenta, który tworzyli Elżbieta Jakubiak i tzw. muzealnicy, Mariusz Błaszczak obawiał się, że rośnie mu konkurencja. – Prezydent go cenił. Zawsze gdy były trudne sprawy, mówił do mnie: „Ela, to weźcie tego Jacka, on sobie z tym poradzi” – wspomina Jakubiak.

Ostatecznie Błaszczak po wygranej PiS w 2005 r. wszedł do kancelarii premiera Jarosława Kaczyńskiego. Jacek Sasin został przy Lechu Kaczyńskim. Spodziewał się awansu na wojewodę mazowieckiego, bo od Jakubiak usłyszał, że „taka jest wola pana prezydenta”. Ale decyzje zapadały w kancelarii premiera, w której ważną rolę grał Błaszczak. W styczniu 2006 r. Sasin został wicewojewodą. Przeczekał dwóch szefów, m.in. Wojciecha Dąbrowskiego, który w drugim tygodniu swoich rządów po piwie wsiadł na rower, za co zatrzymała go policja.

W lutym 2007 r. Sasin dostał upragnioną nominację na wojewodę. Na przywitanie dostał od urzędników pluszowego słonia z różowymi uszami i podniesioną trąbą na szczęście. A dzień później zaczął robić partyjną politykę: „Czytam przepisy i tak mi wychodzi, że muszę wydać orzeczenie zastępcze o wygaszeniu mandatu Hanny Gronkiewicz-Waltz” – ogłosił sensacyjną decyzję dziennikarzom.

Uchybienie prezydent nie było znaczące: zapomniała dołączyć do oświadczenia majątkowego deklaracji majątkowej męża.

Sprawa skończyła się przed Trybunałem Konstytucyjnym. Prezydent zachowała mandat, ale Sasin zdobył punkty u premiera Kaczyńskiego. Jeszcze chwilę przed rozprawą Sasin poszedł do Gronkiewicz-Waltz, by złożyć życzenia z okazji Dnia Kobiet, kupił kwiaty. W gabinecie prezydent odbył się następujący dialog: „Zapytał mnie, czy nie zrezygnuję. Powiedziałam: »Nie«, na co odparł: »A, to ja jeszcze wydam apel«„ – opowiadała w „Wyborczej”. – To jest cały Sasin – mówi współpracownik prezydent. – Miły, ale pod tym wizerunkiem kryje się bezwzględny partyjny funkcjonariusz. – Ja do pani prezydent nic nie mam – mówi Sasin. – Ogólnie lubię ludzi.

Sierota się radykalizuje

W jesiennych wyborach 2007 r. PiS wystawił Sasina na senatora spod Warszawy. Walczył brawurowo, promował kąpiele w ropie naftowej: – To taka nowinka zdrowotna. Ropą będziemy leczyć wszelkie choroby cywilizacyjne: reumatyzm, choroby skóry i nerwice – zachwalał na konferencji prasowej. Ropę naftową chciał sprowadzać z Azerbejdżanu w cysternach.

Mandatu wówczas nie zdobył. Ale prezydent Kaczyński ściągnął go do siebie, początkowo jako doradcę, potem wiceszefa Kancelarii Prezydenta RP. Ten awans zawdzięcza Władysławowi Stasiakowi, który w lipcu 2009 r. zaczyna kierować prezydencką kancelarią. Jako wiceszef kancelarii 10 kwietnia 2010 r. Sasin miał witać delegację państwową na cmentarzu w Katyniu, po katastrofie to on ogłosił: „Proszę państwa, prezydenta Lecha Kaczyńskiego z nami nie ma”.

– Po Smoleńsku Jacek się zradykalizował – ocenia Jakubiak. – Pojął, że nasze środowisko nigdy nie porozumie się z Platformą. On sam twierdzi, że stało się to wcześniej, choć do kancelarii przychodził jako „sierota po PO-PiS-ie”. – Widziałem brudne zagrywki wobec pana prezydenta – mówi. O wszystkie obwinia Platformę.

Po katastrofie Sasin, jako „ostatni żywy”, stał się uczestnikiem celebry smoleńskiej, strażnikiem pamięci Lecha Kaczyńskiego, zaangażował się w organizację instytutu pamięci byłego prezydenta.

Za wypowiedź dla „Naszego Dziennika”, w której sugerował, że prezydent Bronisław Komorowski z ministrem Radosławem Sikorskim żartowali po katastrofie, iż „Lecha już nie ma, ale został ten drugi i mamy jeszcze jedną tutkę”, stanął przed sądem, który orzekł, że Sasin ma prezydenta RP przeprosić. – Teraz mam nauczkę, by nie mówić publicznie tego, czego nie mam na taśmie, bo nie można tego udowodnić – przyznaje dziś. Oskarżenie padło w kampanii wyborczej w 2011 r. Sasin starał się o mandat posła spod Warszawy. Wszedł z piątego miejsca.

Nadburmistrz miasta Wołomin

Między odejściem z kancelarii a zdobyciem mandatu posła były jeszcze Ząbki i Wołomin. Tam Jacek Sasin przeczekał gorsze czasy. Po wyborach 2010 r. był radnym sejmiku Mazowsza, w grudniu został p.o. szefa miejskich wodociągów w Ząbkach, u PiS-owskiego burmistrza, z pensją ok. 10 tys. zł. Po trzech miesiącach pracy w wodociągach został doradcą burmistrza Wołomina. Po 2010 r. ziemia wołomińska stała się bastionem PiS, partia rządziła miastem i powiatem. Sasin miał dobre relacje z tamtejszymi hierarchami kościelnymi. Nazywany był w urzędzie Wołomina „namiestnikiem” lub „nadburmistrzem”. Krytycy posła mówią, że pomógł w zatrudnieniu 30-40 osób, sam jako doradca się nie przemęczał.

– Do zatrudnienia pięciu osób się przyznaję – mówi. – Burmistrz potrzebował kadr. Wołomin to skonfliktowany samorząd, kilku przywódców kilku opozycji. Jest dużo niesprawiedliwych plotek, a wręcz magiel.

O lekkiej ręce, którą Sasin miał do ludzi powiązanych z PiS, mówiło się w czasach, gdy był wojewodą mazowieckim. Zatrudniał ich w podległych mu spółkach. „Polityka” opisała, że za Sasinem do administracji publicznej trafiło kilku jego krewnych. M.in. brat znalazł pracę w ambasadzie RP w Szwajcarii jako kierowca, zaś żona – w ratuszu. – Nikomu nie pomagałem. Jeden z opisanych to piąta woda po kisielu, inny zatrudnił się za czasów pani prezydent.

Niech wraca, skąd przyszedł

Latem 2014 r. prezes długo się wahał, czy postawić na Sasina w wyborach warszawskich. Rozważana była kandydatura prof. Piotra Glińskiego.

2014 r., warszawska konwencja PiS, oficjalny start kampanii. Na scenie Jacek Sasin opowiada, jak kocha Warszawę. Dodaje, że chce kontynuować linię Lecha Kaczyńskiego. – Prezes Kaczyński to dostrzegł, był mile zaskoczony – mówi osoba związana z PiS.

Stołeczną karierę posła obserwują liderzy środowiska patriotyczno-narodowego Wołomina, którzy w 2011 r. popierali go w staraniach o Sejm. – Zapomniał o ziemi wołomińskiej – ocenia Ryszard Zych, redaktor naczelny pisma „Patria”. – Będę musiał cofnąć rekomendację.

Jak zawiódł miejscowych patriotów poseł? – Stał za zatrudnianiem w urzędzie Wołomina politycznych spadochroniarzy ze swojej dawnej ekipy. Myśli pani, że nie ma u nas wyedukowanych młodych ludzi? – pyta naczelny Zych. W swoim tekście napisał: „Jego środowisku Wołomin był potrzebny na przetrwanie, i tak się stało. W Warszawie czuje się jak ryba w wodzie i daje to nadzieję, że sprowadzony przez niego do Wołomina tzw. desant powróci na swoje macierzyste łono, tam, skąd przyszedł”.

sasin

wyborcza.pl

 

Macierewicz: Uderzenie w Misiewicza to przestępstwo przeciwko bezpieczeństwu państwa. Zawiadamiamy służby

Paweł Wroński, 06 lutego 2017

30.03.2016 Warszawa, Sejm. Posiedzenie Komisji Obrony

30.03.2016 Warszawa, Sejm. Posiedzenie Komisji Obrony (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Zwrócenie się do prokuratury i służb specjalnych w sprawie wyjaśnienia źródeł dezinformacji na temat Bartłomieja Misiewicza zapowiedział szef MON Antoni Macierewicz. I stanowczo zaprzeczył, by rzecznik resortu został zwolniony z ministerstwa

– Musimy wyjaśnić, skąd taka koncentracja wysiłku prowokacyjno-dezinformacyjnego na tej osobie – mówił w poniedziałek minister Macierewicz, zapowiadając zwrócenie się do prokuratury i służb specjalnych o wyjaśnienie sprawy medialnych ataków na Bartłomieja Misiewicza. W jego przekonaniu mamy do czynienia z „oczywistym przestępstwem”, jakim jest sfałszowanie osobistego konta na Facebooku rzecznika MON, oraz na rozpowszechnianiu wiadomości nieprawdziwych, które zdaniem ministra Macierewicza godzą w urzędnika państwowego i w bezpieczeństwo państwa.

Szef MON odpowiadał na pytania dziennikarzy w Muzeum Wojska Polskiego. Misiewicz to cień ministra Macierewicza i szara eminencja resortu – szef gabientu politycznego i rzecznik. Ma 26 lat, a jego jedynym doświadczeniem zawodowym była praca w aptece w Łomiankach. Od 13 lat współpracuje z Antonim Macierewiczem, rok temu został przez niego uhonorowany złotym orderem za zasługi dla obronności kraju.

Od trzech dni w sprawie wszechmocnego rzecznika i szefa gabinetu politycznego MON trwa zamieszanie. Misiewicz najpierw zniknął z internetowych stron resortu, a gdy pojawiły się informacje o możliwej dymisji, resort poinformował na Twitterze, że rzecznik przebywa na urlopie. Jego obowiązki jako szefa gabinetu na pełnić Krzysztof Łączewski.

W poniedziałek rano o ostatecznej dymisji Misiewicza poinformowało radio RMF FM, ale szybko została ona zdementowana na Twitterze przez MON i samego rzecznika resortu. Zanim do tego doszło, w dzisiejszym tygodniku „Do Rzeczy” ukazał się wywiad z Jarosławem Kaczyńskim, który tak mówił o Misiewiczu: to „problem wizerunkowy, skoro wciąż staje się bohaterem mediów”. Prezes PiS stwierdził równocześnie, że to, iż Misiewicz „poszedł do knajpy i wypił piwo, to nie jest zbrodnia”, i wyraził nadzieję, że ten problem załatwi szef MON.

Chodzi o niedawną wizytę Misiewicza w nocnym klubie w Białymstoku, gdzie wedle relacji tabloidów miał podjechać rządową limuzyną, świetnie się bawił i „oferował stanowiska w obronie terytorialnej”. Opozycja złożyła doniesienie do prokuratury o możliwości nieuprawnionego wykorzystywania obstawy z Żandarmerii Wojskowej i służbowej limuzyny.

Zapewne niewłaściwie odczytując słowa prezesa marszałek Senatu Stanisław Karczewski mówił dziś rano w RMF FM, że „limit przypadków Misiewicza został wyczerpany” i niebawem szef MON poinformuje o rozwiązaniu problemu. Także do decyzji ministra obrony Antoniego Macierewicza odsyłała na poniedziałkowej konferencji prasowej premier Beata Szydło.

Bartłomiej Misiewicz był ostatnio krytykowany za „zmuszanie” oficerów do oddawania mu honorów wojskowych. Prezes Kaczyński uznał tego rodzaju zachowanie za niedopuszczalne, a dziś zgodził się z nim minister Macierewicz. Stwierdził, że tego rodzaju przypadki, gdy składane są meldunki osobom nieuprawnionym, nie powinny mieć miejsca. Dodał, że do takiej sytuacji doszło raz, przed rokiem. Zapewne chodziło o uroczystości w Sarniej Górze, gdy Misiewicza przed frontem kompanii witano okrzykiem „czołem panie ministrze”, ale nie był to jedyny przypadek. Prężącego się przed rzecznikiem MON pułkownika można było jednak zobaczyć np. w trakcie ubiegłorocznej wizyty w grójeckim ośrodku radiotechnicznym.

W ubiegłym tygodniu zachowanie Misiewicza krytykował w Polsacie News emerytowany generał Waldemar Skrzypaczach, były dowódca wojsk lądowych. Dzień później został zwolniony ze stanowiska etatowego doradcy Wojskowego Instytutu Techniki i Uzbrojenia w Zielonce. – Jeśli żołnierz zmuszony jest do oddawania honorów osobie, która na dobrą sprawę nie ma do tego żadnych uprawnień, to jest to pogardzanie żołnierzem i mundurem żołnierskim – powiedział generał.

 

wyborcza.pl

Misiewicz zostaje. Macierewicz: Kieruję sprawę doniesień do prokuratury

lulu, 06.02.201

08.03.2011 WARSZAWA , SEJM

08.03.2011 WARSZAWA , SEJM (Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta)

Antoni Macierewicz był pytany o losy rzecznika MON, Bartłomieja Misiewicza. O jego zwolnieniu poinformowało radio RMF FM. Szef MON stwierdził, że Misiewicz nadal pracuje w resorcie. Podał, że zawiadomi prokuraturę o „prowokacji”.

– Jest pracownikiem MON. Wykorzystuje urlop – powiedział dziennikarzom o Misiewiczu Antoni Macierewicz.

Chciałbym państwa poinformować, że w związku z działaniami, które mają w sposób oczywisty znamiona przestępstwa, podjąłem decyzję o skierowaniu sprawy do służb specjalnych i prokuratury, celem wyjaśnienia jakie osoby, jakie środowiska podejmują działania przestępcze na szkodę MON i urzędników MON. Chodzi m.in. o takie działanie, jak sfałszowanie konta facebookowego urzędnika ministerstwa, upowszechnianie informacji o popełnieniu przestępstwa czy realizowaniu działań prowokacyjnych, prowokacji

– zapowiedział Macierewicz. Dodał, że chodzi o prowokację „których celem było upowszechnianie fałszywych informacji na temat urzędnika MON”.

tomasz-fenske

Kontrowersyjny rzecznik MON

O Misiewiczu było ostatnio głośno z powodu imprezy, w której – według relacji mediów – miał uczestniczyć w Białymstoku. Ale impreza to nie pierwszy raz, gdy Misiewicz wywołał kontrowersje. Do prokuratury trafiła sprawa rzekomego proponowania stanowisk członkom PO. Śledztwo umorzono, a w grudniu Misiewicz wrócił do pełnienia stanowisk w MON (na czas wyjaśniania sprawy był zawieszony).

Kontrowersje wywołało też m.in. przyznanie mu złotego medalu za „Za zasługi dla obronności kraju”, czy też fakt, że żołnierze salutowali mu i witali słowami „czołem panie ministrze”.

Bartłomiej Misiewicz jako 20-latek, tuż po katastrofie smoleńskiej, wstąpił do PiS. Od początku współpracował z Antonim Macierewiczem. Już dwa lata później był członkiem Rady Politycznej tej partii.

Kiedy PiS objął rządy w 2015 r., został rzecznikiem MON, szefem gabinetu politycznego Antoniego Macierewicza oraz pełnomocnikiem ds. Centrum Eksperckiego kontrwywiadu NATO. Dziennikarze wytykali mu wówczas, że pracował jedynie w aptece, a także podnosili kwestię jego wykształcenia, na co odpowiadał, że jego awans był „oparty na dziewięcioletniej pracy, a tym samym zdobytej wiedzy i nabraniu kompetencji”.

dominika-wielowieyska

jacek-nizinkiewicz

ZOBACZ TEŻ: „Nie wiem o tym, by dyr. Misiewicz wzywał wojskowych na dywanik”

misiewicz-zostaje

gazeta.pl

Komu przeszkadzają „Organy” Hasiora?

Bartłomiej Kuraś, 06 lutego 2017

Odnowione 'Organy' Hasiora'

Odnowione ‚Organy’ Hasiora’ (Fot. Adam Golec / Agencja Gazeta)

Ustawa dekomunizacyjna ożywiła na Podhalu stare spory. Działacze PiS chcą usunąć słynną rzeźbę Władysława Hasiora, a dwóch kombatantów – pomnik „Ognia”.

Obowiązująca od września ustawa dekomunizacyjna nakazuje samorządom usunięcie tablic czy zmianę nazw ulic, które upamiętniają komunizm i czasy PRL-u.

Na ten zapis powołali się członkowie Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Marek Zapała i Tadeusz Morawa, argumentując konieczność usunięcia napisu z pomnika Józefa Kurasia „Ognia”. Kuraś podczas wojny bił się z hitlerowskim okupantem, a po wojnie dowodził jednostką MO i UB w Nowym Targu. Wkrótce wrócił jednak do lasu i walczył z władzą ludową. Na jego oddziale ciążą też oskarżenia o mordowanie Żydów, napady na Słowaków i mieszkańców Podhala, z którymi „ogniowcy” mieli wyrównywać prywatne porachunki.

Pomnik „Ognia” odsłonił w Zakopanem w 2006 r. prezydent Lech Kaczyński. – Skoro „Ogień” służył w 1945 r. w MO i UB, musiał współpracować z NKWD. IPN prowadzi śledztwo w tej sprawie – tłumaczy Morawa. Jego opinii nie podziela jednak oddział Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej z Nowego Targu.

– Pomnik jest miejscem upamiętniającym osoby pomordowane przez komunistów, jest szczególnie ważny dla rodzin ofiar – uważa Marcin Kania, prezes nowotarskiego oddziału Światowego Związku Żołnierzy AK.

Sprawą zajęła się już komisja kultury zakopiańskiej rady miasta, która poprosi o wytyczne Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.

Politycy PiS pracują w Sejmie nad rozszerzeniem ustawy dekomunizacyjnej, by przymusić samorządy do usuwania pomników związanych z komunizmem. Pierwszy projekt nowej ustawy trafił już do Sejmu. Prace jednak utknęły, bo część działaczy PiS zawnioskowała, by przepisy pozwoliły usuwać także pomniki związane z „nacjonalizmem litewskim i ukraińskim”, czy „militaryzmem pruskim”, co wywołało sprzeciw Ministerstwa Spraw Zagranicznych, obawiającego się międzynarodowych reperkusji uchwalenia takiego prawa.

– Jeśli jednak zostanie uchwalony przepis o usuwaniu pomników komunistycznych, będziemy musieli na nowo zająć się rzeźbą „Organy” Władysława Hasiora, który został poświęcony walkom władzy ludowej z partyzantami – zauważa Zbigniew Konopka, członek zarządu Prawa i Sprawiedliwości w gminie Czorsztyn, na terenie której stoją „Organy”. – Wprawdzie komunistyczna inskrypcja została już z pomnika usunięta, ale pomnik ciągle stoi. Myślę, że będzie się to wiązało z burzliwą dyskusją, bo część tutejszych mieszkańców chce pozostawienia pomnika – przyznaje.

„Organy” od 1966 r. stoją na gorczańskiej przełęczy Snozka, przy trasie z Nowego Targu do Nowego Sącza. Gdy pomnik powstał został opatrzony inskrypcją „Wiernym synom Ojczyzny, poległym na Podhalu w walce o utrwalenie władzy ludowej.” Lokalni politycy PiS domagają się usunięcia pomnika, mimo że sześć lat temu inskrypcję usunięto. Pochodząca z pobliskiego Krościenka posłanka PiS Anna Paluch publicznie stwierdziła, że intencją rzeźbiarza było sławienie systemu totalitarnego. Działacze PiS powołują się na wydaną jeszcze w 2009 r. opinię Instytutu Pamięci Narodowej”, który o pomniku „Organy” ma takie zdanie: „Pozostawienie w miejscu, w którym został umieszczony w epoce komunizmu, nadałoby mu na nowo rolę narzędzia indoktrynacji politycznej, propagującej treści i przesłanie nie do pogodzenia z obowiązującym prawem.” W 2009 r., mimo opinii IPN, decyzją rządu PO-PSL postanowiono odnowić pomnik i zostawić go w dotychczasowym miejscu.

Jednak członków PiS nadal nie przekonują argumenty zwolenników zachowania rzeźby, zwracających uwagę że napis nie był dziełem Hasiora, i kazały dodać go władze PRL-u, ani to, że Hasior stawiając pomnik myślał o upamiętnieniu wszystkich ofiar walk jakie toczyły się na Podhalu do 1947 r.

– To byłby wielki wstyd, gdyby z powodu politycznych osądów niszczono dzieła twórców tej miary co Hasior – uważa rzeźbiarz Andrzej Szarek, uczeń i przyjaciel Hasiora.

dzialacze-pis

wyborcza.pl

Kaczyński: Tak się dziwnie składa, że sondaże niepublikowane są dla nas o wiele lepsze

jsx, 06.02.2017

Jarosław Kaczynski

Jarosław Kaczynski (%Fot. Dawid uchowicz / Agencja Gazeta)

„Ostry wywiad” z Jarosławem Kaczyńskim zapowiadał tygodnik „Do Rzeczy”. Ile wyszło z tych zapowiedzi? Prezes PiS mówi m.in. o niepublikowanych sondażach, które dają jego partii „dużą przewagę”.

– Z reguły tak się dziwnie składa, że sondaże niepublikowane są dla nas o wiele lepsze niż te, które pojawiają się w mediach – mówi w wywiadzie dla tygodnika „Do Rzeczy” Jarosław Kaczyński. Jak dodaje, w badaniu GfK PiS miał 51,3 proc. I choć to satysfakcjonuje polityka, wyznaje, że „każdemu z nas pewnie marzy się większość konstytucyjna”.

Dostaje się opozycji. Zdaniem prezesa PiS jest ona totalna, pełni „funkcję wyłącznie destrukcyjną”.

W tej sytuacji mam poczucie, że będąc poza rządem, sam powinienem być opozycją, elementem kontrolno-krytycznym. Gdyby była inna opozycja, zwalniałaby mnie z tego obowiązku

– mówi polityk.

Pojawia się również wątek Bartłomieja Misiewicza. Według Kaczyńskiego zainteresowanie mediów urlopowanym rzecznikiem MON to dla rządu „wizerunkowy problem”. Choć sam Misiewicz, dodaje prezes, to „sympatyczny, uprzejmy młody człowiek, bardzo sprawny w tym, czym się zajmuje”.

Jak komentuje informacje „Faktu” na temat imprezy w Białymstoku? Dziennik donosił, że rzecznik miał do jednego z tamtejszych klubów przyjechać służbową limuzyną. Według Kaczyńskiego, to, że Misiewicz poszedł do knajpy i wypił piwo „nie jest zbrodnią”. Z drugiej strony prezes zaznacza, że na tytułowanie go ministrem i meldowanie się mu przez oficerów „nie może być zgody”.

Cały wywiad do przeczytania w nowym numerze „Do Rzeczy”.

SPRAWDŹ TEŻ KSIĄŻKĘ: „Czas Kaczyńskiego. Polityka jako wieczny konflikt”

A TERAZ ZOBACZ: Mateusz Morawiecki: „Nie jestem czarodziejem Gandalfem”

tak-sie

gazeta.pl

Rafał Zakrzewski

Politycy PiS-u, nie dzieci się bójcie. Bójcie się Boga!

05 lutego 2017

Politycy PIS podczas mszy w katedrze na Wawelu

Politycy PIS podczas mszy w katedrze na Wawelu (fot. Łukasz Krajewski / Agencja Gazeta)

Piękny humanitarny gest radnych i prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego wywołał zdumiewającą reakcję władz.

Samorządowcy postanowili sprowadzić dziesięcioro chorych dzieci z syryjskiego Aleppo. Zwrócili się o zgodę do rządu, a MSWiA tak uzasadniło decyzję odmowną: „Podstawową kwestią przy ewakuacji ofiar wojny domowej w Syrii jest problem z ustaleniem ich tożsamości i wyeliminowanie zagrożeń, które mogłyby mieć negatywny wpływ na bezpieczeństwo Polaków”.

Konflikt wartości: bezpieczeństwo obywateli kontra pomoc humanitarna obecna władza rozstrzyga jednoznacznie. Ministerstwo Mariusza Błaszczaka jest przerażone perspektywą sprowadzenia dziesięciorga potrzebujących pomocy dzieci. Poseł Jarosław Kaczyński w ostatniej kampanii wyborczej straszył Polaków uchodźcami – roznosicielami chorób zakaźnych. Czy do tych haniebnych argumentów sięga teraz minister?

Ruszył huraganowy atak na prezydenta Karnowskiego oraz posłów PO, którzy śmieli poprzeć sopocką inicjatywę i skrytykować stanowisko władz w tej sprawie. Paweł Szefernaker, poseł PiS i sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, wykrzyczał z oburzeniem wczoraj (dzisiaj dla internetu) w „Śniadaniu Radia ZET” takie oto zdanie:„To polityczne dno, żeby ofiary wojny brać jako tarczę w doraźnej walce politycznej”.

Panie pośle, to, co pan mówi, to dopiero czysty cynizm. Pańska partia w kampanii wyborczej, a i potem, gdy wygraliście wybory, wielokrotnie korzystała z tarczy, na której wizerunek uchodźcy miał twarz terrorysty. A to tylko po to, by wzmacniać nieracjonalny strach przed obcymi w elektoracie i przekonywać, że tylko wy jesteście w stanie uratować naszą Ojczyznę przed tą zarazą.

Zarzut, że sopocka inicjatywa to piarowski numer, że to gra o popularność na ludzkich emocjach, jest obrzydliwy i nieuczciwy. Ale nawet gdyby uznać, że coś można na tym politycznie wygrać (choć badania socjologiczne pokazują, że raczej można stracić), to zdecydowanie wolę, aby politycy grali na takich pozytywnych emocjach niż na podsycaniu zagrożenia, którego źródłem jest obcy.

A to, że chęć pomocy dziesięciorgu chorym dzieciom wzbudziła taką dyskusję, myślę, że kompromituje nas w świecie, tak jak twarde stanowisko rządu, by nie wpuszczać do Polski uchodźców.

Tym, którzy drżą przed dziećmi z Aleppo, radzę: nie tych dzieci się bójcie, bójcie się Boga!

politycy

wyborcza.pl

Sędzia Żurek pod specjalną opieką prokuratury

Ewa Siedlecka, 06 lutego 2017

Sędzia Waldemar Żurek

Sędzia Waldemar Żurek (archiwum prywatne)

Rzecznik Krajowej Rady Sądownictwa sędzia Waldemar Żurek nie chce być „pokrzywdzonym”: mogą mi założyć podsłuch pod pretekstem wykrycia, kto mi grozi – mówi.

Na początku stycznia znany z krytyki rządowych reform wymiaru sprawiedliwości krakowski sędzia Waldemar Żurek otrzymał powiadomienie z Prokuratury Okręgowej w Warszawie o wszczęciu śledztwa. Śledztwo toczy się „w sprawie stosowania przemocy w postaci ingerencji w elementy jezdne pojazdów samochodowych i formułowania gróźb bezprawnych za pomocą środków komunikacji elektronicznej wobec funkcjonariuszy publicznych – Rzecznika Prasowego Krajowej Rady Sądownictwa Waldemara Żurka i innych członków Krajowej Rady Sądownictwa – w celu zmuszenia ich do zaniechania prawnych czynności służbowych”.

Ponieważ sędzia Żurek nie składał zawiadomienia do prokuratury, zwróciliśmy się do niej z pytaniem o powód wszczęcia śledztwa. Rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie Michał Dziekański odpowiedział: „Postępowanie (…) zostało wszczęte z urzędu w związku z publikacją» Ujawniamy… «zamieszczoną na portalu wPolityce.pl zawierającą wypowiedzi sędziego Waldemara Żurka wskazujące na podejrzenie popełnienia przestępstwa m.in. na jego szkodę”.

We wspomnianym artykule można było przeczytać: „Portal wPolityce.pl dotarł do relacji ze spotkania sędziego Waldemara Żurka z Krajowej Rady Sądownictwa z sędziami w Szczecinie. Z rozmów tych wynika, że w trakcie zamkniętych spotkań Żurek twierdzi, iż na sędziach KRS wywierana jest presja, przebijane są im opony w samochodach, a nawet mają otrzymywać telefony z pogróżkami. To już nie histeria, ale szaleństwo, do którego w wojnie z Ministerstwem Sprawiedliwości uciekają się przedstawiciele KRS z sędzią Żurkiem na czele”.

Na tej podstawie prokuratura wszczęła postępowanie.

Sędzia Żurek został wezwany do Warszawy na przesłuchanie w charakterze pokrzywdzonego. – Prokurator chciał, żebym dał dostęp śledczym do swojego telefonu i komputera. Odmówiłem. Nie mam gwarancji, że te dane nie wyciekną z akt. Że moje zeznania nie pojawią się w mediach. Albo że dla wykrycia przestępstwa gróźb karalnych nie zostanie mi założony podsłuch, a potem nagrania nie pojawią się w publicznej telewizji, jak nagrania z telefonu Józefa Piniora – mówi. I dodaje, że to śledztwo może też dać prokuraturze możliwość wejścia na pocztę mailową Krajowej Rady Sądownictwa.

– Prokurator poinformował mnie, że za odmowę udzielenia informacji może mi wymierzyć karę porządkową. Powiedziałem, że wolę zapłacić karę, ale chronić moją rodzinę. Mój adres może wyciec z akt, a moich bliskich już, niestety, dotknęły przykre zdarzenia związane, jak sądzę, z moją publiczną działalnością – mówi sędzia Żurek. I dodaje, że zasugerował prokuratorowi, by zajął się internetowym hejtem na niego i KRS np. na portalu telewizji Republika, gdzie po występie sędziego pojawiły się wpisy: „Żurek do wora, wór do jeziora”.

Prokuratura nie potrzebuje zgody sędziego na założenie mu podsłuchu. Wystarczy wszczęcie śledztwa w sprawie gróźb karalnych wobec funkcjonariusza publicznego i stworzenie zagrożenia dla jego życia przez przecięcie opon w aucie.

Na serwery Krajowej Rady Sądownictwa ABW może wejść bez jakiejkolwiek kontroli. Prawo do tego, w ramach „testowania bezpieczeństwa”, daje jej uchwalona w czerwcu ustawa antyterrorystyczna.

Sędzią Żurkiem interesuje się też CBA: wystąpiło do prezesa sądu, w którym sędzia orzeka, o udostępnienie jego oświadczenia majątkowego. Spytane przez sędziego o powód CBA odpowiedziało, że to tylko rutynowa kontrola. Nie wiadomo, jak długo potrwa.

Zobacz: Min. Ziobro obrzuca sędziów błotem i nakręca kampanię propagandową przeciwko KRS – sędzia Żurek w 3×3

 

 

wyborcza.pl

 

Jacek Żakowski, „Polityka”, Collegium Civitas

Salutuj albo giń

06 lutego 2017

Minister obrony Antoni Macierewicz i rektor WAT Tadeusz Szczurek podczas prezentacji narzędzi teleinformatycznych mających wspomagać żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej .

Minister obrony Antoni Macierewicz i rektor WAT Tadeusz Szczurek podczas prezentacji narzędzi teleinformatycznych mających wspomagać żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej . (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

Jeżeli w wojsku został jakiś generał, który lepiej umie się obchodzić z wrogami na wojnie niż z Misiewiczem na co dzień, jest to niedopatrzenie. Zostanie ono zapewne naprawione.

Generałowie i pułkownicy odchodzą nie dlatego, że między nimi a Misiewiczem i Macierewiczem jest osobiste lub kompetencyjne napięcie. Nie chodzi o to, że wojskowi dzięki latom ćwiczeń i szkoleń wiedzą, jak się przygotować na wojnę, a Misiewicz i Macierewicz nie wiedzą i głupio rozkazują. Ewentualna wojna jest tu mało istotna. W procesie wypierania młodej demokracji przez dyktaturę zmiana istoty wojska jest jednym z kluczowych elementów.

Dla demokracji armia to zawsze kłopotliwa konieczność – strefa przykrych wyjątków od zasad demokratycznego porządku. Demokracje demokratyzują też armie, ale ta demokratyzacja zawsze ma kłopotliwe granice. Mają więc wojsko, zbroją je, utrzymują i szkolą, bo muszą – na wszelki wypadek. Trzymają je jednak w pakamerach i wypuszczają z nich tylko od święta, gdy wojsko składa publiczny hołd symbolom demokratycznego porządku, a demokracja oddaje hołd specyficznej suwerenności wojska.

Miarą siły demokratycznego ładu jest niewidoczność armii. Im więcej podczas pokoju mundurów w sferze publicznej, im częściej politycy zakładają munduropodobne wdzianka, tym bardziej zaniepokojeni powinni być demokraci.

W dyktaturze armia jest czymś kompletnie innym. Kwestia obrony kraju, choć kwitnie w retoryce, znika ze szczytu jej priorytetów, a zastępuje ją wewnętrzna funkcja polityczna. Nie tylko w sensie praktycznym, lecz zwłaszcza w symbolicznym, armia jest podporą dyktatury – także całkiem cywilnej. Im bardziej autorytarny porządek polityczny, tym więcej w sferze publicznej militarnych gadżetów. Każdy społeczny i polityczny ład ma swoją emocję i estetykę. Emocja i estetyka autorytaryzmu jest militarystyczna, bo taka jest logika i kultura, do której się odwołuje i którą chce zakorzenić. Nie przypadkiem skrajnie autorytarne formacje polityczne – faszyści, maoiści – lubią się mundurować.

Misiewicz i Macierewicz mówią o obronie, ale budują armię przede wszystkim wewnętrzną. To widać nie tylko po histerycznej reakcji na poprawkę zakazującą użycia obrony terytorialnej przeciw obywatelom czy po lekkomyślnych decyzjach w sprawie zakupu uzbrojenia (np. helikopterów) koniecznego do obrony kraju, ale też po energii, jaką poświęcają walce symbolicznej – apelom smoleńskim, „żołnierzom wyklętym”, defiladom, przeglądom, izbom pamięci.

Generałowie tacy jak Skrzypczak, którzy wszystko wiedzą o wojnie i uzbrojeniu, a niewiele o socjotechnice autorytaryzmu, nie mają tu szczególnych kompetencji, więc nie są w armii wewnętrznej tak cenni jak w armii przeznaczonej do obrony granic. Im są wybitniejsi i bardziej szanowani w wojsku, tym mniej są użyteczni dla autorytarnej władzy. Bo mogą stawiać opór.

Przydają się tylko i wyłącznie, jeśli wspierają dyktaturę. Jeśli nie, można ich zastąpić kimkolwiek, byle wygodnym dla władzy. Dlatego muszą odejść. Kraj na tym traci. Dyktatura zyskuje.

Zobacz: Parasol ochronny szefa MON – komentarz Rafała Zakrzewskiego

 

misiewicz

wyborcza.pl

Film „Zerwany kłos”, czyli Rydzyk wchodzi do kina. Toruńska wytwórnia będzie „rękawicą rzuconą cywilizacji śmierci”

Paweł T. Felis, 05 lutego 2017

JAKUB GRABOWSKI

„Zerwany kłos” o bł. Karolinie Kózkownie wejdzie do kin już 17 lutego. Co prawda bardziej przypomina amatorską wprawkę niż kino, ale może stać się zaczynem kolejnego udanego biznesu o. Tadeusza Rydzyka.

– Kościół, który przez dwa tysiąclecia był mecenasem wielkiej sztuki, popełnił grzech zaniedbania – oddaliśmy pole kultury ludziom złej woli – mówił Witold Ludwig, reżyser „Zerwanego kłosa”, podczas prasowej premiery filmu. Widzów przywitał słowami: – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

Gdy zaczynał pracę nad filmem, był jeszcze studentem Wyższej Szkoły Kultury Medialnej i Społecznej w Toruniu. Nie tylko on: ekipę, która pracowała nad „Zerwanym kłosem”, stanowili głównie absolwenci i studenci szkoły o. Rydzyka (często, jak operator i montażysta Julian Kucaj, pracujący w TV Trwam).

Bohaterem pierwszego filmu realizowanego w toruńskiej uczelni miał być jakiś polski święty. Zdecydowano się na Karolinę Kózkównę, która w 1914 r. została zamordowana przez rosyjskiego żołnierza próbującego ją zgwałcić. Miała 16 lat. Dlaczego Kózkówna? Jak tłumaczy reżyser, zbliżała się setna rocznica śmierci, a film miał być podziękowaniem za Światowe Dni Młodzieży w Krakowie zainicjowane przez Jana Pawła II, który ogłosił Kózkównę błogosławioną.

O. Rydzyk: Trzeba być oszczędnym

„Zerwany kłos”, jak zapowiada Ludwig, to „pierwsze dzieło filmowe powstałe w Toruniu, które otwiera wytwórnię filmów fabularnych przy TV Trwam”. Reżyser zapowiada, że filmy z toruńskiej wytwórni mają być „rękawicą rzuconą cywilizacji śmierci, która otacza nas nie tylko w Polsce. Rękawicą rzuconą kulturze nihilistycznej, która wyznaje relatywizm wartości, aborcję, eutanazję, nienawiść do życia i dobra”. A wszystko po to, by udowodnić, że „nie tylko środowiska liberalne, lewackie” są w stanie tworzyć wartościowe dzieła kulturalne. I żeby „celebryckie środowiska, które mają monopol na rząd dusz w Polsce, znalazły symetryczną odpowiedź”.

O. Rydzyk w „Naszym Dziennika” podkreślał, że choć koszt „Zerwanego kłosa” wyceniono na 4 mln zł, na realizację wystarczyło 550 tys. „Trzeba być gospodarnym i oszczędnym, wtedy do czegoś dojdziemy” – tłumaczył. Z oficjalnych informacji wynika, że „Zerwany kłos” powstał m.in. z pieniędzy fundacji Nasza Przyszłość Tadeusza Rydzyka, która korzysta m.in. z odpisu 1 proc. podatku: w 2015 r. przychody fundacji wyniosły 5 mln zł. Producentem obrazu jest założona przez dyrektora Radia Maryja fundacja Lux Veritatis.

>> Imperium ojca Rydzyka. Oto rodzina Radia Maryja [BIQData]

Nowa wytwórnia może zapewne liczyć na wsparcie rządzących: na oficjalnej premierze „Zerwanego kłosa” w listopadzie gościli m.in. minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, szef MSWiA Mariusz Błaszczak i wielu innych ministrów, posłów i senatorów. Podkreślali zresztą, że to początek „dobrych polskich filmów, które pokazują polską wiarę, tradycję i kulturę taką, jaka ona jest”.

Woronowicz jako o. Kolbe

Toruńska wytwórnia jeszcze więc na dobre nie wystartowała, a już, jak wynika z zapowiedzi założycieli, ustawia się w kontrze. Nie zamierza funkcjonować jako głos dopełniający obraz polskiej kinematografii, ale u zarania próbuje nakręcać opozycję „my” i „oni”. I własnym filmom nadawać etykietkę „chrześcijańskich”, „pielęgnujących prawdziwe wartości”, „autentycznie patriotycznych” – tak jakby nie było w polskim kinie wcześniej filmów Zanussiego, Kieślowskiego, nie mówiąc o „Faustynie” Łukaszewicza czy „Popiełuszce” Wieczyńskiego.

– Są pewne tajemnice przedsiębiorstwa, których nie możemy zdradzać – mówi Ludwig o finansowaniu kolejnych produkcji. A będzie to m.in. fabularyzowany dokument „Dwie korony” dokumentalisty i dystrybutora Michała Kondrata o Maksymilianie Kolbem (zagra go Adam Woronowicz). Jak mówi reżyser, to postać nieco dziś zapomniana: – Niewiele osób wie, że ten święty przekraczał swoją epokę, wymyślał nowe rozwiązania, założył ogromne wydawnictwo i największy na świecie do dziś klasztor.

>> Jak mała rozgłośnia zmieniła się w imperium. Radio Maryja ma 25 lat

Budżet szacowany jest na 750 tys. złotych, dotąd zebrano 250 tys. – pieniądze zbierane są przez Fundację Filmową Maksymiliana Kolbe (dane ze strony fundacji).

Do tej pory takie filmy jak „Zerwany kłos” wyświetlano najczęściej w przykościelnych salkach na seansach dla zorganizowanych grup. Ale celem o. Rydzyka jest wejście do kin. Według informacji dystrybutora „Zerwany kłos” będzie pokazywany w blisko 50 kinach, przeważnie małych. Jak wynika z nieoficjalnych informacji, trwają jednak intensywne rozmowy z sieciami multipleksów, a najbliżej podpisania jest umowa z siecią Cinema City.

Zmarnowana szansa

A jak udał się „Zerwany kłos”? Film wpisuje się w nurt tzw. kina chrześcijańskiego, popularnego np. w Stanach – taniego, operującego skrótem i łopatologicznym symbolem. Wszystko jest tu podporządkowane umoralniającej tezie, jak w czytance dla mas.

Produkcję Witolda Ludwiga otwiera motto z Jana Pawła II („Miłości bez krzyża nie znajdziecie, krzyża bez miłości nie udźwigniecie”), obrazy rozświetlonych słońcem pszenicznych pól i patetyczny komentarz z offu, który prowadzi narrację niczym w średniowiecznych hagiografiach: oto losy świętej, której żywot zakończył się dramatem. Historia bł. Karoliny Kózkówny, 16-latki zamordowanej podczas I wojny światowej przez rosyjskiego żołnierza, w takim wydaniu drażni – ale i fascynuje. Bo przecież „Zerwany kłos” mógłby być filmem o istocie świętości – tej wynoszonej na ołtarze, lecz także tej niezauważanej, przemilczanej, nieefektownej.

Szansa została jednak zmarnowana, bo w filmie Ludwiga świętość ma tylko jeden wymiar: jest nim poświęcenie i heroiczna śmierć.

Filmowa Karolina, mimo starań debiutującej na dużym ekranie Aleksandry Hejdy, nie ma zresztą materiału, by wyjść poza koturnową pomnikowość. Jest czuła wobec ojca (Dariusz Kowalski), umie bawić się z młodszymi dziećmi (miała dziesięcioro rodzeństwa), potrafi spojrzeć na opluwaną przez miejscową społeczność Teresę bez uprzedzeń. Gdy jednak tłumaczy dzieciom, że zawsze chronił je będzie anioł stróż, rozmawia z koleżanką czy odzywa się do rodziców, nie tyle mówi, co wygłasza kwestie („Byłam na polu, a kilka kroków za mną szła jakaś postać i chociaż wyciągała rękę, nie mogła mnie dosięgnąć”, „Nie da się zmienić przeszłości, ale zawsze można odmienić swoje życie”).

Karolina? A czemu nie Teresa?

Pompatyczne, pełne nieznośnych poetyzmów dialogi kłują uszy tym bardziej, że wrzucone są w nieudolnie skonstruowany i schematyczny scenariusz. Gdy Teresa zwierza się Karolinie ze swego największego dramatu, trzymanego w tajemnicy przed wszystkimi, robi to podczas pierwszej rozmowy, ot, na pstryknięcie palcem. Kiedy brakuje pomysłu na pokazanie dramatu dziewczyny uciekającej przed kozakiem, na ekranie powracają w zwolnieniach wciąż te same obrazy (kozak na koniu, dziewczyna między drzewami), jakby twórcy na siłę chcieli wydłużyć czas projekcji. No i dramaturgia: „Zerwany kłos” nie tylko ma kilka zakończeń, ale nie potrafi dawkować napięcia – bardziej przejmuje dramat ojca Karoliny, który nie był w stanie uchronić córki niż śmierć chroniącej się przed gwałtem Kózkówny.

Jeśli kryje się w filmie Ludwiga dyskretna prowokacja, to w postaci Teresy (Magdalena Michalik). Dziewczyny zgwałconej, czekającej na narodziny niechcianego dziecka, wyzywanej od ladacznic. Dlaczego nie pomaga jej kreowany na mędrca ksiądz (Witold Bieliński)?

Nie wiadomo także, dlaczego jej poświęcenie miałoby być mniej wartościowe od poświęcenia Kózkówny? Historia I wojny światowej (i nie tylko tej) pełna jest historii o wykorzystanych, rodzących dzieci z gwałtu, heroicznych kobietach. Może więc to Teresa, już w punkcie wyjścia znacznie ciekawsza jako bohaterka, powinna być w „Zerwanym kłosie” na pierwszym planie?

Walec niszczenia nadchodzi

Film Ludwiga przypomina bardziej ambitną w założeniach amatorską wprawkę niż kino. Zdjęcia – „impresjonistyczne” w deklaracjach twórców – trącą kiczem. Montaż polega głównie na klejeniu ujęć bez głębszego namysłu. Zawodzi dźwięk, a pompatyczna muzyka zabija jakąkolwiek szansę na niuanse. Realizacyjna nieudolność widoczna jest zresztą tym bardziej, że „Zerwany kłos” chwilami próbuje nawiązywać do konwencji kina akcji – z jednej strony mamy czystą jak łza 16-latkę i jej szlachetną rodzinę, a z drugiej przemoc, krew, gwałt. Wojna przypomina jednak inscenizację – aktorzy dostają mundury, broń i mówią po rosyjsku, ale to jeszcze za mało, by uwierzyć w nich jako żołnierzy.

>> Radio Maryja to nie tylko modlitwa. Jak rozgłośnia buduje pozycję biznesową i polityczną

Trudno odmówić dobrych chęci młodej ekipie (ponoć średnia wieku na planie wynosiła 22 lata). Efekt ich pracy dowodzi jednak brutalnie, że poza szlachetnymi intencjami potrzebny jest warsztat. A tę lekcję twórcy, studenci i absolwenci Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej muszą dopiero odrobić.

Po obejrzeniu „Zerwanego kłosa” nasuwa się pytanie: czy takie filmy nie powstają za szybko i czy nie powinny zostać lepiej przygotowane? „Myślę, że trzeba się spieszyć – mówił o. Rydzyk w „Naszym Dzienniku”. – Bo ten walec niszczenia kultury i duszy narodu przychodzi do Polski bardzo szybko”.

BIZNESY OJCA RYDZYKA (Michał Wilgocki)

  1. Radio Maryja – rozgłośnia nadająca od 1991 r. Na początku lokalna, z czasem przejmowała kolejne częstotliwości i stała się stacją ogólnopolską. Ma charakter nadawcy społecznego, co oznacza, że nie może emitować reklam, ale jest zwolniona z wielomilionowej opłaty koncesyjnej. Z danych Millward Brown SMG/KRC wynika, że Radio Maryja ma 1,3 proc. udziału w rynku i zajmuje na nim siódmą pozycję.
  2. TV Trwam – telewizja redemptorystów, zaczęła nadawanie w 2003 r. Od 2014 r. nadaje również na cyfrowym multipleksie.
  3. „Nasz Dziennik” – ogólnopolski dziennik wydawany przez spółkę Spes. Wychodzi od 1998 r. Według informacji wydawcy gazeta ukazuje się w nakładzie 150 tys. egzemplarzy. Tytuł nie jest badany przez Związek Kontroli i Dystrybucji Prasy.
  4. Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu – niepubliczna szkoła wyższa, której pomysłodawcą i pierwszym rektorem był o. Tadeusz Rydzyk. Została założona w 2001 r. Początkowo kształciła na kierunkach dziennikarstwo i politologia, z czasem doszły również kulturoznawstwo i informatyka. Prowadzi też studia podyplomowe, poza kierunkami dziennikarskimi również z polityki ochrony środowiska, grafiki komputerowej i funduszy unijnych.
  5. Geotermia Toruń – spółka odpowiedzialna za toruńskie odwierty geotermalne.
  6. W Naszej Rodzinie – telefonia komórkowa uruchomiona przez fundację Lux Veritatis o. Rydzyka i SKOK-i.
  7. Fundacja Nasza Przyszłość – wydawnictwo z siedzibą w Szczecinku. Powstało w 1995 r., od 2015 r. ma status organizacji pożytku publicznego, więc można na nią przekazywać 1 proc. podatku.

film

wyborcza.pl