Macierewicz, 22.08.2016

 

top22..08.2016

 

ale kaczorek by sie wsciekł jakby naszych było więcej.Widok dziobka bezcenny.Warszawo do dzieła.

CqdBFb2WEAAPgqQ

 

CqdBYKwWcAE6p31

 

CqdE6xQWIAAwWJ3

CqdE8TvWAAAo965

PiS planuje swój pierwszy budżet. „Puls Biznesu”: Deficyt będzie rekordowy

bc, 22.08.2016

Premier Beata Szydło i minister finansów Pawel Szałamacha podsumowują program 500+

Premier Beata Szydło i minister finansów Pawel Szałamacha podsumowują program 500+ (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

• „Puls Biznesu”: Przyszłoroczna dziura budżetowa wyniesie ok. 60 mld zł
• To rekordowa kwota, o 5 mld zł większa niż deficyt w tym roku
• Projekt budżetu ma zostać przyjęty przez rząd już w czwartek

 

Plan dochodów i wydatków na przyszły rok został już opracowany przez ministra finansów Pawła Szałamachę. Deficyt budżetu państwa w 2017 r. ma osiągnąć 59-59,5 mld zł – dowiedział się „Puls Biznesu”. To pierwszy budżet, który zaplanował PiS – tegoroczne wydatki zostały rozpisane jeszcze za rządów PO. We wtorek projekt ma być omówiony na posiedzeniu rządu, a w czwartek przyjęty – zapowiada gazeta.

Dowiedz się więcej:

Co na to Unia?

Kraje członkowskie Unii Europejskiej nie mogą mieć deficytu finansów publicznych wyższego niż 3 proc. PKB. Jeżeli go przekroczą, Komisja Europejska wszczyna procedurę nadmiernego deficytu. Zaplanowany przez rząd PiS deficyt zmieści się w tym limicie – pod warunkiem że dochody będą takie, jak zaplanował fiskus. Praktyka pokazuje jednak, że są zazwyczaj niższe.

Jakie wydatki i dochody?

Minister finansów zaplanował, że do kasy państwa wpłynie w przyszłym roku 324 mld zł, czyli o ponad 10 mld więcej niż w tym roku. Dochody z VAT mają wzrosnąć o 11 proc. do kwoty 143 mld zł. Rząd chce też ściągnąć więcej pieniędzy z podatków (o 10 mld zł) dzięki uszczelnieniu systemu podatkowego. Wydatki? Sam program 500+ ma kosztować 22,5 mld zł. Zaplanowana na październik 2017 r. obniżka wieku emerytalnego spowoduje zmniejszenie wpływów o ok. 2 mld zł do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. To dziura, którą trzeba będzie załatać.

rząd PiS

gazeta.pl

CqdJiixWYAA60AJ

 

CqcxchCXYAAU9K3

PONIEDZIAŁEK, 22 SIERPNIA 2016

Mazurek: Za całe zamieszanie jest odpowiedzialna HGW

12:54

Mazurek: Za całe zamieszanie jest odpowiedzialna HGW

Jak mówiła Beata Mazurek na konferencji w Sejmie:

„Chciałabym zwrócić uwagę na to, że to jednak dziennikarze i media mówią o tym, że w Warszawie była dzika reprywatyzacja, że była samowolka w przejęciu kamienic czy ziemi. Dobrze się stało, że prezydent podpisał naszą ustawę i miejmy nadzieję, że sprawy reprywatyzacji w Warszawie teraz będą przebiegały w sposób rzetelny i uczciwy, a za całe to zamieszanie i wszystko, o czym my wiemy, jest odpowiedzialna Hanna Gronkiewicz-Waltz, ponieważ to ona organizuje i odpowiada za to, co się dzieje w ratuszu. Nie twierdzę, że dawała przyzwolenie, ale być może nie miała właściwego nadzoru nad tym, co w zakresie reprywatyzacji się stało. Sprawami zajmuje się CBA, czy nawet złożyło już zawiadomienie do prokuratury”

12:47

Mazurek o tweecie Ujazdowskiego: Nie zaskakuje nas to, jest to jego prywatna opinia

Nie jestem zdziwiona. Nie po raz pierwszy pan Ujazdowski wypowiada się w sposób – pani zdaniem – ostry. Nie zaskakuje nas to, jest to jego prywatna opinia, do której oczywiście ma prawo – tak Beata Mazurek skomentowała na konferencji w Sejmie tweet Kazimierza Ujazdowskiego, który napisał, że wszczęcie przez prokuraturę postępowania ws. TK to rażący błąd.

mazurek

300polityka.pl

Cezary Michalski

Cezary Michalski

Publicysta Newsweek Polska, eseista, prozaik. Był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”. Obecnie jest także komentatorem „Krytyki Politycznej”.

Polska. Państwo bezprawia

22-08-2016

Jarosław Kaczyński, sejm

 fot. Leszek Szymański  /  źródło: PAP

Populistyczna władza zawsze prowokuje ludzi do „brania spraw w swoje ręce”.

W cieniu wojny o Trybunał Konstytucyjny odbywa się w Polsce niszczenie prawa i rozkwita nihilizm prawny na poziomie jeszcze bardziej podstawowym, nieomal codziennym. Przyczyniają się do tego zarówno „programowe” deklaracje czołowych przedstawicieli obozu rządzącego, jak też konkretne działania poszczególnych ministrów rządu Beaty Szydło mające pokazać, że obowiązujący ład prawny, konstytucyjny, w gruncie rzeczy cały dotychczasowy ustrój III RP – nie mają żadnej legitymizacji i muszą zostać zastąpione czymś zupełnie innym.

Narzucone prawo nie obowiązuje

Jarosław Kaczyński, który do kluczowej dla zachodniego liberalizmu zasady niezawisłości sądów ma stosunek jednoznacznie wrogi, powtarza, że to nie on, ale „sędziowie łamią prawo”, „sędzia Rzepliński (Prezesowi PiS nie przechodzi już przez gardło funkcja Prezesa TK, którą wciąż jeszcze pełni profesor Andrzej Rzepliński) demonstracyjnie łamie prawo”, a decyzja sędziów Trybunału Konstytucyjnego to dla lidera partii rządzącej „stanowisko w gruncie rzeczy prywatne pewnej grupy osób”. Kornel Morawiecki z trybuny sejmowej rzuca Robespierre’owskie hasło, że „nad prawem jest dobro Narodu!”, co w jego interpretacji usprawiedliwia popełnione przez niego fałszerstwo przy okazji głosowania w Sejmie RP, a jego samego prowadzi z klubu Kukiz ’15 do obozu władzy, która zasadę „wyższości dobra narodu (oczywiście definiowanego przez partię rządzącą i jej aktualnego lidera) nad prawem” realizuje na co dzień. Najbardziej jednak kuriozalną deklarację na temat własnego stosunku do prawa wygłosił ostatnio Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości i prokurator generalny, osoba pełniąca zatem w państwie funkcję z punktu widzenia stosunku do prawa kluczową. W wywiadzie dla „Polski The Times” pytany, dlaczego interweniuje w sytuacjach, kiedy policja lub sądy usiłują stosować prawo wobec ludzi niszczących nagrobki czy atakujących policjantów w czasie „patriotycznych” manifestacji połączonych z demolowaniem miasta, odpowiedział z rozbrajającą szczerością: „jako dziecko zawsze lubiłem oglądać filmy o Zorro, czy Janosiku wstawiającymi się za słabszymi i przywracającymi sprawiedliwość”. Kiedy zaskoczony dziennikarz prowadzący wywiad zauważa: „Nie wiem, czy Janosik to dobry przykład dla prokuratora generalnego – on przecież działał niezgodnie z prawem”. Ziobro odpowiada: „ale co to było za prawo? Filmowy Janosik kontestował prawo, które było narzucone przez obcą władzę zaborców i ciemiężycieli”.

Wystarczy zatem, że Trzecią RP faktycznie uznamy za „kondominium”, rodzaj okupacji, państwo „nie nasze”, „nie polskie”. Wystarczy, że wychowaliśmy swój elektorat w takim przekonaniu. A wówczas nawet minister sprawiedliwości i prokurator generalny, zamiast czuwać nad przestrzeganiem prawa, może sam stanąć na czele janosikowego buntu.

Od deklaracji jeszcze ważniejsze są czyny. Konkretne interwencje kluczowych ministrów rządu Beaty Szydło mają ośmielać akty „obywatelskiego nieposłuszeństwa” skierowane zarówno przeciwko obowiązującemu prawu, jak też przeciwko policji, kiedy jej funkcjonariusze próbują prawo egzekwować. Już w pierwszych dniach swojego urzędowania na stanowisku ministra sprawiedliwości Zbigniew Ziobro interweniował w obronie recydywisty, który bił i kopał policjanta interweniującego w czasie „patriotycznej” manifestacji połączonej z demolowaniem miasta. Później mieliśmy interwencję ministra spraw wewnętrznych i administracji Mariusza Błaszczaka, który skarcił policjantów z Wybrzeża za zatrzymanie córki radnej PiS atakującej ich, kiedy osłaniali przed atakiem narodowców legalny Marsz Równości w Gdańsku. Następnie pałeczkę znowu przejął Ziobro.

 

Podporządkowany mu już ustawowo prokurator odstąpił od ścigania kiboli Legii, którzy w czasie jednego z meczów wywiesili na stadionie transparent obiecujący „szubienice” dla konkretnych osób i instytucji ze świata polityki i mediów będących krytykami PiS-u. Prokurator uznał kibolski transparent za „formę wyrażania odmiennych poglądów politycznych”. Publiczne wzywanie do wieszana „tych ladacznic” (wymienionych z nazwiska) może być w państwie PiS uznane za „wyrażanie poglądów politycznych”, a nie za groźbę karalną, wyłącznie, kiedy dotyczy przeciwników władzy. O wiele mniej agresywne wpisy internetowe i wypowiedzi publicystyczne, jeśli są skierowane przeciwko prezydentowi Andrzejowi Dudzie, premier Beacie Szydło czy Jarosławowi Kaczyńskiemu są już ścigane z urzędu przez tych samych prokuratorów podległych temu samemu ministrowi sprawiedliwości.

Sam Zbigniew Ziobro osobiście blokował postępowania lub doprowadzał do uwolnienia chuliganów zatrzymanych przez policję, kiedy sami „wymierzali sprawiedliwość komunistycznym zbrodniarzom” niszcząc nagrobek Bolesława Bieruta na warszawskich Powązkach albo atakując pomniki Armii Czerwonej. W każdym z tych przypadków od ministra sprawiedliwości oczekiwalibyśmy inicjatyw na rzecz zmiany obowiązującego prawa, ustawowego usunięcia jakichś niepożądanych symboli czy nawet nagrobków. Jednak Ziobro konsekwentnie zastosował wobec ładu prawnego i ustrojowego III RP zasadę „Janosika” i „Zorro”. Nie potrafiąc, a może nawet nie chcąc korygować prawa, które uważa za narzucone i obce, postanowił ośmielać obywateli do jego łamania pokazując im – poprzez swoje arbitralne interwencje – że pozostaną bezkarni.

Do niszczenia istniejącego ładu prawnego i do dalszego demolowania świadomości prawnej Polaków przydatna okazuje się nawet „polityka pomnikowa” PiS. Prowadzana metodą faktów dokonanych, samowolnego stawiania pomników i tablic Lechowi Kaczyńskiemu i innym „poległym” w wydarzeniu, które w dominującej narracji Prawa i Sprawiedliwości wciąż pozostaje „zamachem”, ma kompromitować obowiązujące prawo (budowlane, zagospodarowania przestrzennego) pokazując jego bezsilność wobec „woli narodu”, wyrażanej oczywiście wyłącznie przez Jarosława Kaczyńskiego i PiS.

Równie ciekawy jest przypadek frankowiczów reprezentowanych przez Stowarzyszenie Stop Bankowemu Bezprawiu, którego prezesem jest Maciej Pawlicki. Pawlicki sam posiada kredyt we frankach szwajcarskich, a jednocześnie jest publicystą tygodnika „W sieci”, był kandydatem PiS do parlamentu (nie został wybrany), aktywnie wspiera Jarosława Kaczyńskiego i Andrzeja Dudę, za co otrzymał program w telewizji publicznej przejętej przez PiS. Kiedy nowy prezydent nie zrealizował swojej obietnicy wyborczej i zamiast przewalutowania zaproponował frankowiczom ustawę pozwalającą odzyskać co najwyżej część kosztów bankowych spreadów (różnicy pomiędzy kursem franka i złotówki wyznaczanej przez banki przy spłacie kredytów), Stowarzyszenie Stop Bankowemu Bezprawiu wezwało do obywatelskiego nieposłuszeństwa. Skierowanego jednak nie przeciwko politykom, którzy nie dotrzymali wyborczych obietnic, ale przeciw bankom, a mającego polegać na niepłaceniu rat. Maciej Pawlicki, sam już nagrodzony przez władzę, kieruje się oczywistą nadzieją, że minister Ziobro, który interweniuje po stronie obywateli łamiących „obce i narzucone prawo”, także jego obroni przed komornikiem.

Źródło: PAP

Bezprawie okresu przejściowego

Czemu jednak zamiast zbudować własne państwo i stworzyć własne prawo, nowa władza zadowala się naruszaniem prawa „narzuconego przez zaborców i ciemiężycieli”. I ośmielaniem obywateli do tego, aby swoimi akcjami obywatelskiego nieposłuszeństwa kompromitowali ustrojowy ład III RP? Po pierwsze dlatego, że rozwiązania ustawowe w wyjątkowo kontrowersyjnych kwestiach (takich jak np. przewalutowanie kredytów bankowych czy konsekwentna ustawa dekomunizacyjna), obciążają władzę. A przeforsowanie ustawy, w myśl której politycy partii rządzącej lub członkowie ich rodzin mogliby legalnie blokować interwencje policji, wydaje się nieprawdopodobne nawet w państwie PiS. Władza populistów jest wbrew pozorom władzą tchórzliwą i słabą. Chętnie atakuje wybranych „celebrytów”, sędziów i innych „przedstawicieli łże elit”, ale boi się rynków finansowych (ich reakcji na przewalutowanie kredytów we frankach zagrażające działającym w Polsce bankom, także zagranicznym), boi się większych grup obywateli i wyborców, wreszcie boi się Rosji, która na ustawową likwidację pomników Armii Czerwonej zareagowałaby co najmniej dyplomatycznym skandalem. W tej sytuacji pozostaje ośmielanie aktów obywatelskiego nieposłuszeństwa, nawet jeśli taka metoda słabego rządzenia niszczy państwo i prawo.

Przejęcie władzy w państwie jest zaledwie początkiem rewolucji, a nie jej uwieńczeniem. Celem ostatecznym jest zmiana porządku konstytucyjnego, zbudowanie nowego ustroju.

Innym wytłumaczeniem tej „metody rządzenia” jest autentyczne przekonanie Kaczyńskiego, Ziobry, właściwie całego kierownictwa PiS i większości ministrów rządu Beaty Szydło, że jesteśmy dopiero w okresie przejściowym. Przejęcie władzy w państwie jest zaledwie początkiem rewolucji, a nie jej uwieńczeniem. Celem ostatecznym jest zmiana porządku konstytucyjnego, zbudowanie nowego ustroju. A po drodze skompromitowanie, a później zniszczenie wszystkich instytucji, które nie znajdują się jeszcze pod kontrolą partii rządzącej oraz wszystkich regulacji prawnych nie pasujących do wizji ustrojowej, które partia rządząca chce zrealizować.

PiS nie ma wyborczej, demokratycznej legitymizacji do zmiany ustroju, gdyż w ostatnich wyborach nie uzyskało większości konstytucyjnej (nie ma tej większości nawet jeśli zsumować głosy PiS-u z głosami ugrupowania Kukiz ’15). Dlatego zarówno kolejne deklaracje jak i działania populistycznej prawicy służą przede wszystkim skompromitowaniu istniejącego porządku prawnego, wprowadzenie chaosu prawnego. Tak, aby zastąpienie niefunkcjonującego już, konsekwentnie paraliżowanego ładu prawnego III RP przez Konstytucję, prawo, ustrój, instytucje wymyślone przez Jarosława Kaczyńskiego – stało się dla Polaków oczywistością.

Odwieczna metoda populistów

Wszyscy populiści i wszystkie populistyczne ruchy w historii stosowały tę metodę w momencie przejmowania władzy i tworzenia autorytarnego ustroju. Kiedy naziści niszczyli ład prawny Republiki Weimarskiej, „oddolne” ataki obywateli na żydowskie sklepy o wiele lat poprzedziły wprowadzenie Ustaw Norymberskich. Zarówno bolszewicy w Rosji, jak też populiści przejmujący władzę w krajach Ameryki Południowej chętnie organizowali „oddolne” ataki na własność (przejmowanie ziemi, niszczenie sklepów, których właściciele byli wskazywani jako „antypaństwowi spekulanci”), zanim sami byli w stanie dokonać wywłaszczeń i zniszczyć nie chcące im się podporządkować warstwy i środowiska społeczne.

Organizowane i ośmielane przez populistyczną władzę „oddolne obywatelskie nieposłuszeństwo” było zawsze skierowane przeciwko instytucjom jeszcze przez nową władzę niekontrolowanym. Bezkarność „ludzi biorących sprawy w swoje ręce” kończyła się dopiero wtedy, gdy zniszczone już zostały wszystkie „obce”, „narzucone”, „ograniczające wolę narodu” instytucje i regulacje prawne. Wówczas obywatele, którzy jeszcze chcieliby „wziąć sprawy w swoje ręce” byli dyscyplinowani. Anarchia okresu przejściowego ustępowała miejsca „ładowi” dyktatury.

Jeśli PiS okaże się wystarczająco silne, ośmielanie obywateli, żeby „brali sprawy w swoje ręce” będzie etapem pośrednim do zniszczenia wszystkich instytucji niekontrolowanych przez nową władzę.

Jeśli PiS okaże się wystarczająco silne, ośmielanie obywateli, żeby „brali sprawy w swoje ręce” będzie etapem pośrednim do zniszczenia wszystkich instytucji niekontrolowanych przez nową władzę. Jeśli nie będzie wystarczająco silne, ta metoda obróci się przeciwko samym rządzącym, ponieważ kibole, ONR-owcy, związkowcy i inne grupy społeczne, których roszczenia zostały przez nową władzę ośmielone, zwrócą się w końcu przeciwko samej władzy, która tych roszczeń nie zaspokaja. A zdyscyplinowanie tych ludzi przez PiS będzie trudniejsze, bo przecież zgodnie ze wskazówkami Kaczyńskiego czy Ziobry „wzięli sprawy w swoje ręce”.

Tam gdzie przestaje obowiązywać prawo, jedynym kryterium pozostaje siła. A Jarosław Kaczyński nie może być pewien, że monopol na siłę – polityczną, uliczną, państwową – pozostanie w rękach jego formacji na zawsze.

Czytaj także: Polska zaczyna się od Kaczyńskiego

populistyczna

newsweek.pl

JA TYLKO PYTAM

FELIETON: KINGA DUNIN, 22.08.2016

Wojna Zachodu z Zachodem, publicystyczny tekst Sławka Sierakowskiego opublikowany w „Polityce”, wywołał sporą konsternację, z jednej strony oskarżenia o konserwatyzm, prawicowość i homofobię, z drugiej oklaski, czasami z niewłaściwej strony. A także okrągłe oczy i pytania WTF i o co kaman??? Ja także mam kilka pytań, zaczynając od podstawowego: czy jest to tekst o Zachodzie, czy o UE, do której nasz peryferyjny kraj wciąż jeszcze należy? Czy kryzys świata zachodniego jest w takim samym stopniu naszym kryzysem?

Zacznijmy jednak od antyku. Ten topos ma bardzo stare korzenie, sięgające starożytnej Grecji. Hybris to ludzka pycha, która każe przekraczać przeznaczone ludziom granice i traci kontakt z rzeczywistością, a wtedy pojawia się Nemezis, bogini zemsty i przywraca właściwe proporcje. Albo coś późniejszego, Goethe, uczeń czarnoksiężnika, który nierozważnie używa mocy, nad którą nie panuje i obraca się ona przeciwko niemu. I już jesteśmy w czasach współczesnych: kolejne, zdobywane z trudem obszary wolności – LGBTQ, nie wiadomo, jakie jeszcze litery trzeba będzie dodać – „zamieniają się w zniewolenie” – a to już Sławomir Sierakowski, chociaż jest to teza mocno wyeksploatowana. Kończąc swój tekst zachęca nas on, abyśmy prześledzili punkt po punkcie owe „wolności, które zmieniły się w zniewolenie” Niech będzie, prześledźmy.

1. Wolność od zagrożenia życia . Kiedyś czuliśmy się bezpieczni, dziś Europa staje się Izraelem wciąż nękanym zamachami terrorystycznymi. Co prawda autor zauważa, że i wcześniej mieliśmy do czynienia z aktami terroru – IRA, Baskowie, dodajmy Czerwone Brygady itp., ale może rzeczywiście teraz poczucie zagrożenia jest większe, chociaż nie wiadomo, jak to zmierzyć. Czy jednak istnieje jakiś związek przyczynowy między dawnym, nadmiernym?, poczuciem wolności od zagrożenia, a dzisiejszym niepokojem? Czy o to chodzi Sławkowi, czy po prostu stwierdza smutne fakty? Chyba jednak ten związek istnieje, bo jak twierdzi, poczucie bezpieczeństwa i hedonizm, przywiązanie do życiowych wygód zabiły w nas patriotyzm i gotowość do walki poza własnymi granicami. Nawet nie stworzyliśmy, zanurzeni w mieszczańskim ciepełku i ułudzie własnej wspaniałości, europejskiej armii. Mogę się nawet z tym zgodzić, ale co z tego? Co byłoby alternatywą, a może projektem? Powszechny pobór do europejskiej armii i ruszamy na Bliski Wschód, żeby zrobić tam porządek? A potem ustanawiamy tam europejską kolonię, bo inaczej wszytko znowu wybuchnie? Czy najpierw próbujemy zbrojnie odbić Krym, w końcu Ukraina miała na to gwarancje, i zaczynamy wojnę z Rosją?

Ja tylko pytam: czy zdaniem Sławka to europejskie rozmemłanie odpowiada za kryzys uchodźczy i jak miałoby wyglądać nierozmemłanie? I czy wtedy czulibyśmy się bezpieczniej?

2. Wolność ekonomiczna , ten punkt jest dla mnie zrozumiały. Rzeczywiście, spowodowała ona koncentrację bogactwa, uelastycznienie rynków pracy i znane konsekwencje. Wolność w jakimś zakresie zmieniła się we własne przeciwieństwo. Ale to dzisiaj właściwie banał. Czy jednak tworzenie analogii z innymi wolnościami ma naprawdę sens? Ja tylko pytam.

3. Wolność seksualna . Miała dać nam szczęście, a doprowadziła do nieszczęścia. Rynek seksualny przypomina rynek ekonomiczny – garstka pięknych, młodych kobiet i przystojnych mężczyzn o wysokiej pozycji zgarnia dla siebie wszystkie seksualne rozkosze, a reszta to seksualnie spauperyzowany motłoch. Jednak świat wokół mnie tak nie wygląda. Ludzie się starzeją i uznają to za naturalne, i nie tylko piękni i bogaci uprawiają seks. Gdyby tak było, Europa wyludniłaby się w ekspresowym tempie. Zgoda, kultura symboliczna jest zseksualizowana a erotyka urynkowiona, ale miliony ludzi żyją zupełnie inaczej niż w reklamach i nie wszyscy są nieszczęśliwi. A niektórym tej wolności – np. życia w zgodzie z własną orientacją psychoseksualną – wciąż brakuje.

Podobno Madam Bovary i Bridget Jones są tak samo nieszczęśliwe. I znowu trudno to zmierzyć, więc tylko pytam, z którą z nich Sławek gotów byłby się zamienić? Z tą, która cierpi, bo jest za gruba, czy z tą, która popełnia samobójstwo? Czy doprawdy da się porównać, dajmy na to, sytuację lesbijki nieszczęśliwej, bo nie może znaleźć odpowiedniej partnerki, z sytuacją, kiedy ląduje ona w zaaranżowanym i nierozerwalnym małżeństwie ze wzbudzającym w niej wstręt przemocowym mężem, od którego jest zależna ekonomicznie? Jestem pewna, że Sławek zgadza się ze mną, że trochę wolności seksualnej i obyczajowej, np. prawo do rozwodu, kontrolowania swojej płodności, jest w porządku. To od jakiego momentu stała się ona swoim zaprzeczeniem? Konkretnie. Czy wtedy, kiedy osoby homoseksualne zapragnęły związków partnerskich i walki z homofobią? Czy jest to problem Zachodu i czy również naszej części Europy? Ja tylko pytam.

Może rzeczywiście jest tak, że ludzie, którzy szukają ucieczki przed ciężarem obyczajowej wolności, znajdują schronienie w konserwatywnych wspólnotach, ale, znowu, co z tego ma wynikać? Mamy uznać, że to jest kara boska za pigułkę antykoncepcyjną? W którym momencie, na której literze, trzeba było przestać, żeby nie doszło do Brexitu czy aneksji Krymu? Ja tylko pytam.

4. Wolność polityczna. Podobno skończyła się, kiedy przestaliśmy wybierać odpowiedzialnych polityków. Niedługo wszędzie w Europie wygrają faszyści i Trump, Trump, Trump… Przykra sprawa, choć nie przesądzona. Tylko gdzie była ta utracona wolność? Wspaniali, odpowiedzialni politycy budujący silną Unię i właściwych Europejczyków? Ja tylko pytam. Z tekstu Sławka wynika, że od dawna ich nie było. Płacimy więc cenę nie za nadmiar wolności politycznej, tylko za jej brak albo przynajmniej złe jej wykorzystanie.

Krótkie formy publicystyczne skłaniają do skrótów myślowych i uproszczeń, pozostawiając nas z licznymi pytaniami. Wymagania rynkowych mediów – do efekciarstwa. Teza ma być mocna i kontrowersyjna, bez półcieni, wówczas lepiej się sprzedaje, lepiej od bardziej skomplikowanych narracji. Tę sama historię można jednak opowiedzieć zupełnie inaczej. Corso – ricorso, reformacja – kontrreformacja, feminizm – backlash, hossa – bessa, pokój – wojna, kooperacja – antagonizm, historia nigdy nie płynie równym, spokojnym nurtem, rozwija się poprzez kryzysy, wśród różnych zawirowań.

Wydaje mi się, że lewica od jakichś stu lat dowodzi, że kapitalistyczna wolność jest złudzeniem, to dlaczego teraz tak bardzo mamy opłakiwać jej utratę czy degenerację? Ja tylko pytam.

jaTylko

**Dziennik Opinii nr 234/2016 (1434)

JAŻDŻEWSKI: LIBERALNI POLITYCY W POLSCE MUSZĄ SIĘ WYZWOLIĆ Z TERRORU BEZIDEOWOŚCI

PYTA CEZARY MICHALSKI, 22.08.2016

I PO, i Nowoczesna odziedziczyły po późnym Tusku „oczywistość”, że idee wyłącznie przeszkadzają w walce politycznej.

Cezary Michalski: Czy jako liberał czujesz się skutecznie politycznie reprezentowany przez PO i Nowoczesną? Jakie są aktywa i słabości partii, którym przyszło reprezentować „Polskę liberalną”, mieszczańskie centrum, proeuropejski i prozachodni obóz transformacji w momencie próby, kiedy pojawiły się skuteczne i silne formacje antyliberalnej, populistycznej prawicy, które przejęły zarówno władzę w państwie, jak też inicjatywę w obszarze idei?

 

Leszek Jażdżewski: W takiej godzinie próby znalazła się bez wątpienia III RP. Czy ona jest i czy była liberalna? Nie jestem pewien. Myślę, że bardziej poprawne byłoby mówienie o tych partiach – i szerzej, o całej tej formacji okcydentalizującej – jako o formacji transformacyjnej. Gdzie przy wszystkich osiągnięciach i błędach pewne kryteria liberalne – z obszaru wolnościowego i emancypacyjnego i przede wszystkim instytucji liberalnej demokracji – były realizowane. A jeśli pytasz o siłę tej transformacyjnej formacji dzisiaj – w jej politycznych i pozapolitycznych formach – trzeba zwrócić uwagę, że jedne z nich reprezentują idee, a inne reprezentują siłę. Mamy niszowe, czy jak kto woli elitarne pisma, wśród nich „Liberté!”, i mamy polityczne formacje, które reprezentowały pragmatyzm siły, zdolność walki o władzę, nadawania kierunku polityce polskiej. Choć jednocześnie rzadko przywiązywały wagę do ideowej refleksji nad kształtem transformacji i jej kierunkiem.

 

W momencie próby podstawowej pytam o siłę PO i Nowoczesnej.

 

Spróbuję połączyć w mojej odpowiedzi idee z „czystą” politycznością. Jeśli popatrzymy dziś na te partyjne podmioty, które stają naprzeciwko świetnie zorganizowanej armii pisowskiej, to jeśli chodzi o rekwizyty, po które sięgają z tego zestawu ideowego, jest trochę tak, jakby „Polski liberalnej” broniło dziś pospolite ruszenie. Albo – trochę nadużywając analogii do powstania warszawskiego, którego rocznica znów nad nami wisi – „na tygrysy mamy visy”. Pod względem pewnej skuteczności i przemyślenia arsenału ideowego PiS góruje nad partyjnymi reprezentacjami obozu transformacyjnego wielokrotnie. To nie jest przewaga kilkudziesięciu mandatów w sejmie, to jest przewaga systemowa.

 

Czy aby nie przesadzasz? Pamiętam jak po kolejnych porażkach na prawicy panował podobny nastrój w odniesieniu do „systemowej przewagi SLD”, systemowej przewagi „Gazety Wyborczej”, a później „systemowej przewagi PO”.

 

Żadne equilibirum nie jest wieczne, szczególnie w polskiej polityce, jednak dzisiaj mamy do czynienia z polityką 1.0 wobec polityki 3.0. PO i Nowoczesna odziedziczyły zaniedbania na tym odcinku, całą tę „oczywistość” uznania, że idee wyłącznie przeszkadzają w walce politycznej . To była konkluzja średniego i późnego Tuska, także Sienkiewicza, która pozostała uwewnętrznioną prawdą antypisowskich partii do dzisiaj. Widać to choćby w ostatnich wypowiedziach Schetyny czy w głosowaniu PO i Nowoczesnej nad obywatelskim projektem liberalizacji ustawy aborcyjnej złożonym w Sejmie.

 

Tu faktycznie problemem nie jest nawet pragmatyzm, ale banalna kapitulacja. Nawet bez gestów wstrzymania się od głosu czy zagłosowania za posłaniem projektu złożonego przez Barbarę Nowacką do pracy w komisjach. W dodatku kapitulacja bez żadnej symetrii, bo w tym samym czasie prawica – w całości albo w części – pracuje nad zaostrzeniem kontroli aborcji. Albo ustawowo, albo praktycznie – pod ministrem zdrowia Konstantym Radziwiłłem.

 

Morał Tuska, że idee przeszkadzają w walce politycznej, nadal formuje umysły dzisiejszych liderów opozycji. Oni mają jakieś podstawowe tożsamościowe symbole – Trybunał Konstytucyjny się do tego świetnie nadał, sama konstytucja, której wcześniej nikt nie chwalił, no może poza Aleksandrem Kwaśniewskim, również. Natomiast w sferze ideowej żadnych zaczepień nie miała i nie ma Platforma, ani nie wytworzyła ich Nowoczesna. W tej sytuacji łatwiejsze jest sięganie po stary sprawdzony sztucer, w rodzaju ostrzegania przed PiS-em, straszenia PiS-em, który tyle razy dawał zwycięstwo. Tyle że mamy już do czynienia z wojną, w której się walczy na drony, nie na strzelby. To jest moja konkluzja wynikająca zarówno z ostatnich wypowiedzi liderów opozycyjnych ugrupowań, jak też z ich działań. Weźmy choćby wywiad Grzegorza Schetyny dla „Do Rzeczy”, gdzie on chce Platformę przywrócić do jakichś ideowych korzeni… jakby je kiedykolwiek miała.

 

Jest w dodatku całkowicie bezradny wobec Pawła Lisickiego, który publikując ten wywiad odcina Schetynę od elektoratu centrowego, a na polu minowym prawicy gwarantuje mu wyłącznie pogardę jako „platformerskiemu oszustowi”, próbującego się podszywać pod Marka Jurka czy Jarosława Gowina.

 

Bezradność Schetyny jest widoczna na wielu poziomach. Na pierwszym poziomie problematyczna jest sama siła jego przywództwa w Platformie, które przecież było skrojone na zupełnie inną miarę.

 

Tusk był hersztem bandy zasłużenie. Został nim tak, jak się takim hersztem zwykle zostaje – wymuszając na silnych posłuszeństwo, słabszych zastraszając, a najbardziej opornych wyrzucając z bandy. Kaczyński też to robi skutecznie.

 

Schetyna zdołał ostatecznie w ten sam chuligański sposób podporządkować sobie partię, nie mając jednak autorytetu Tuska, jego zdolności mówienia do ludzi i przede wszystkim jego sukcesów. Tusk dzięki swoim zwycięstwom uzyskał poparcie bardzo szerokiego obozu, od umiarkowanej lewicy po konserwatystów, przez środowiska biznesowe i tzw. warszawkę – i to wszystko bez najmniejszych koncesji na ich rzecz. Podporządkował sobie ich wszystkich dzięki zwycięstwom i poczuciu siły. On stał się dla nich, ze względu na ich paraliżujący strach przed Kaczyńskim, zupełnie niezbędny. Choć patrząc wstecz, pamiętam bezradność antypisowskiej opozycji po podwójnej porażce w 2005 roku, mimo że miała wtedy dużo lepszą sytuację niż dziś w parlamencie. Ale i tak zasadniczy spór odbywał się poza parlamentem.

 

Wtedy Tusk skonsolidował jednak PO i zdołał uczynić ten pozaparlamentarny niepokój społecznego centrum spowodowany przez pierwsze rządy populistów faktycznym społecznym zapleczem Platformy. Dziś Schetyna i Petru tego nie umieją. Stąd KOD, który jest nie tylko reakcją na działania Kaczyńskiego, ale też na poczucie braku skutecznej reprezentacji partyjnej.

 

Wtedy i teraz główna oś sporu nie była partyjna, ale społeczna. Lepiej lub gorzej reprezentowana przez „swoje” partie.

 

Ja też sądzę, że bardziej podstawowy niż podział partyjny jest podział między Polską liberalną i antyliberalną, między Polską okcydentalizacji i resentymentu peryferiów.

 

Wtedy ten podział i te emocje zostały ostatecznie zagospodarowane w parlamencie i w wyborach. Teraz te emocje są wyrażane przede wszystkim przez KOD, poza parlamentem. Tam jest wiarygodność, autentyzm, podczas gdy partie to bardziej markują, próbują się pod to podłączyć. Platforma ma teoretycznie więcej atutów w ręku. Tusk, który pozostaje wobec Platformy lojalny, nawet jak ona jest w rękach Schetyny, powtarza w wywiadach, że „my umiemy z PiS-em wygrywać, pokazaliśmy to”.

 

W epoce, która zaczęła się kończyć już w 2014 roku.

 

Ale to jest jakiś argument na poziomie takiej najbardziej podwórkowej debaty, my im kiedyś daliśmy wycisk, potrafimy to powtórzyć, a nikt inny nie potrafi.

 

PO ma potencjał wielkiego klubu parlamentarnego, osadzenie w samorządach, władzę w wielkich miastach.

 

Ale Platformie wydawało się, że nawet po porażce wyborczej i przy problemach wewnętrznych może dość łatwo zbudować tożsamość na jeszcze silniejszym antypisiźmie. Jednak to zostało przejęte przez KOD, a politycy Platformy nie są wystarczająco sprawni i przede wszystkim brak im wiarygodności. W dodatku PO nie skorzystało z dobrej okazji, żeby się rozliczyć z ośmiu lat własnych rządów. Nie personalnie, czyli tak, że ludzie Schetyny rozliczają ludzi Tuska, tylko ideowo – rozliczyć się ze swoją wizją polityki i ze swoją diagnozą społeczną. Brak tego rozliczenia przeszkadza wielu ludziom przyłączającym się do działań KOD-u w tym, żeby po prostu zagłosować znowu na Platformę. Dlatego ludzie wolą iść w marszu firmowanym przez KOD, niż przyłączać się do ewentualnego błękitnego marszu Platformy, która nie może tak po prostu odciąć się od odpowiedzialności za osiem lat sprawowania władzy. Sztandar PO jest dziś ubrudzony bardziej, niż był w 2005 roku.

 

Rządzenie brudzi wszystkie sztandary, czy to znaczy, że liberał nie powinien rządzić, żeby się nie pobrudzić?

 

Nie, ale bez pewnego rodzaju czyśćca nie da się odbudować wiarygodności. Jest w ogóle problem konieczności zbudowania nowej tożsamości po stronie tej liberalnej Polski. Mechaniczny podział, w którym PiS jest straszny, a my jesteśmy lepsi przez samo to, że nie jesteśmy PiS-em, działał w 2007 roku, ale już nie zadziała.

 

Czemu w takim razie we wszystkich segmentach ważnych dla rozwoju tego społeczeństwa – definiowanych poprzez wykształcenie, mobilność, aktywność ekonomiczną – wciąż większościowo głosowano na ubrudzone PO, na mocno jeszcze niedojrzałego Petru, na bardzo problematyczną koalicję Millera i Palikota? Nawet dziś w tych segmentach wszystkie te ugrupowania mają sondażową przewagę nad populistyczną prawicą. To jest wciąż wybór „antyprawicowy”. Nawet jeśli chcący korekty transformacji, korekty III RP, to jednak niepodatny na wezwania do jej zniszczenia.

 

Platforma Schetyny tego nie potrafi zebrać, co widać po sondażach powyborczych. Może kiedyś PO będzie umiało podłączyć się pod emocje KOD-u, ale na razie tego nie pokazało. I wtedy KOD by organizował emocje, a Platforma by je zagospodarowała politycznie. Platformersi w to wierzą…

 

Za mało, skoro dają się wmanewrowywać w konflikty z Kijowskim i z KOD-em.

 

…natomiast dzisiaj widać, że PO samodzielnie ma strukturę, natomiast nie ma języka, emocji i wiarygodności, co może tę partię zabić. Ich wiara w przyszłość opiera się wyłącznie na tym, że uliczne protesty KOD-u się zużywają, Nowoczesna się opatrzy, a struktura, pieniądze, ciągły dostęp do mediów, a w końcu instrument samorządów – będą ostatecznie działały na korzyść Platformy.

 

To jest faktycznie dzisiejsza wiara Schetyny, Halickiego, Grupińskiego, nawet jeśli akurat Grupiński potrafił nie przespać ruchów miejskich, które cała Platforma przespała. Dzięki temu PO zdobyła władzę w Poznaniu, kiedy już ją traciło w całym kraju. Grupiński zauważył nowe pokolenie liberalnego mieszczaństwa, ale nawet on nie potrafi tego opowiedzieć. Schetyna nie do tego służył, Halicki też. Dzisiaj to Grupiński, nawet jeśli ma zasznurowane usta, jest ich inteligentem, najwyraźniejszym o d czasów Tuska i może Sienkiewicza, który pod koniec Tuska był monopolistą platformerskiej narracji.

 

Jest pytanie, czy można tej narracji oczekiwać po kimś, kto przez osiem lat, a właściwie jeszcze wcześniej przez dwa lata w opozycji, skutecznie buduje swoją siłę, a potem swoje panowanie wyłącznie na „lęku przed barbarzyńcami”, których trzeba odsunąć, a następnie trzymać z dala od władzy. Potem jeszcze legitymizacją jest kryzys, „zielona wyspa”, wydawanie (bez pytania jak i po co) środków unijnych, a wszystko to w atmosferze: „zapomnijmy o ambitniejszych planach”. Kiedyś Sławomir Nowak prezentował plan PO na 4000 dni rządzenia, potem był Boni, a potem już nie było niczego. Czy po czymś takim można się w ogóle podnieść? Jeśli przez cały ten czas nawet programy rządzenia traktuje się wyłącznie w wymiarze PR-owym. Zaatakujmy programem, wrzućmy jakiś program, to będzie jeszcze jeden pretekst do wydarzenia medialnego.

 

Nie wystarczy, że teraz Grupiński, będąc już w opozycji, może się ideowo wypowiadać. Chodzi o to, że cała formacja nauczyła się, że idee szkodzą zdrowiu.

 

Do rządzenia Polską potrzebujemy jak najwięcej antypisowskiej emocji i jak najmniej idei. To konserwatyści w PO najczęściej się z tego wyłamywali – głosując za zaostrzeniem ograniczeń aborcji, przeciwko in vitro, wyskakując czasem z jakimiś deklaracjami publicznymi. Mieliśmy w Platformie do czynienia z frakcją konserwatywną i frakcją bezideową. Ja nie mówię o poglądach prywatnych poszczególnych osób, ale o ich zachowaniach publicznych. Nie chcę używać wyświechtanych fraz, w rodzaju „nie nauczysz starego psa nowych sztuczek”, ale Platforma jako pewien konstrukt o okrzepłej już tożsamości zbudowała się na tym, że nie potrzebują całego tego aparatu pojęciowego, dużych koncepcji. Boni był tego ofiarą. Jak ktoś ma wizję, to się go w PO wysyłało do lekarza albo na zieloną trawkę.

 

Boniego Tusk wysłał do Brukseli, gdzie zresztą sam też później trafił, mimo że od wizji stronił.

 

Platforma, która nie musiała do tego lekarza chodzić w całości, dziś powinna się odciąć od bezideowości partii władzy. Ale wydaje się, że z tymi ludźmi, których ma, z tym językiem, który ma, to jest formacja na trwale już zdefiniowana. Największy kontrast, jaki ja widzę pomiędzy PO i PiS jest wtedy, jak Kaczyński powtarza w mediach: „tu partia przygotowała program”, „tu program nie został zaakceptowany przez kierownictwo”, „potem zrobiliśmy trzydniową konferencję, gdzie się udało program wypracować…”. On przykłada do tych kwestii jakąś wagę.

 

Czy faktycznie przykłada wagę do religii, skoro raz wyrzuca Marka Jurka na kopach, a potem sam pisze klerykalny projekt konstytucji? Czy faktycznie przykłada wagę do „konserwatyzmu żoliborskiego”, który wymienia na totalny populizm? Albo do „zamachu smoleńskiego”, który podkręca i wygasza w miarę politycznych potrzeb, pozwalając Macierewiczowi negocjować nawet to, czy Lech Kaczyński „poległ” czy „zginął”, żeby cokolwiek przepchnąć?

 

Może to też jest jakiś pozór, ale tam ta inteligenckość została, która może być siłą, a nie tylko słabością.

 

Ona Kaczyńskiemu zapewnia spójność nawet przy najbardziej cynicznych zwrotach, bo jak się ich dokonuje pod osłoną języka „silnej inteligenckiej ideowości”, nawet tobie to imponuje. A pragmatyczne zwroty bez tej „ideowej osłony” już nie.

 

Taka tarcza ideowa bywa bardzo przydatna, przede wszystkim buduje lojalność w trudnych momentach. A po co być lojalnym wobec słabej partii, której legitymizacją była czysta siła? W przypadku PO tą siłą była gwarancja niedopuszczenia PiS od władzy. I to wystarczyło – także tobie, także części umiarkowanej lewicy, liberałom, umiarkowanej prawicy w rodzaju Pawła Zalewskiego.

 

Mnie to wystarczyło bez wątpienia, przynajmniej kiedy byłem już po czterdziestce, bo ja po poznaniu przez 20 lat realnego potencjału polskiej polityki, bardzo nikłego, nadającego się raczej do niszczenia niż do budowania, mam wobec polityki polskiej bardzo minimalne oczekiwania – żeby nie niszczyła społeczeństwa i państwa, żeby nie kreowała dodatkowego ryzyka. A „ideowa prawica” tych minimalnych oczekiwań nie spełnia w maksymalnym stopniu.

 

Zatem godziliście się z minimalizmem Platformy, bo broniła przed szaleństwem PiS-u. Kiedy jednak ten argument odpadł, bo nie zdołała obronić, pozostała pustka. Pustka, na której my Platformę wychowaliśmy, daliśmy na nią przyzwolenie, bo nie mogliśmy się wobec niej zdobyć na ideowy szantaż. Taki na serio, polegający na tym, że „nie głosuję na was”. Niektórzy głosowali na Zielonych, albo jeszcze inaczej, na sarnę z krzesłem na głowie. Takiej rebelii wobec marniejącej w oczach PO większość z nas nie była w stanie zaryzykować.

 

Ja poszedłem bardziej na lewo niż by to wynikało z moich faktycznych poglądów, ale też tylko do poziomu Millera i Palikota, w których widziałem bezpiecznych koalicjantów dla Platformy i rezerwę nieprawicowych głosów, osłabiających dwubiegunowość układu PO-PiS, czy raczej PO-populistyczna prawica (PiS, Narodowcy, Korwiniści, Jurkowcy…), który musiał się kiedyś wahnąć na stronę populistycznej prawicy. Ale, szczerze mówiąc, nadal nie akceptuję innej formy polityki. Głosowanie na sarnę z krzesłem na głowie, żeby wywołać w PO większą ideowość, nigdy nie mieściło się w zasobie moich narzędzi politycznych. I nigdy się tam nie znajdzie. Chociaż w ten sposób faktycznie byłem zależny od jakości obrońców status quo.

 

Ja rozumiem szantażowanie Platformy głosem na Palikota, ta próba nie udała się z przyczyn wynikających pewnie z osobowości Palikota, a może także z powodu jakości jego zaplecza w sejmie i partii. Jednak w sensie zdefiniowania ważnej niszy, trafienia w poetykę poprzez którą wyrażał się bunt przeciwko zastojowi Platformy – on trafiał dobrze. Wolności osobiste, sprzeciw wobec postępującej klerykalizacji państwa, to obszar dziś absolutnie niezagospodarowany i tu Platforma stanęła w rozkroku widząc, szczególnie za czasów Kopacz, gigantyczną pustkę pozostawioną po implozji lewicy. Teraz to jest oczywiste w konsekwencji nieobecności jakiejkolwiek lewicy w parlamencie. Ale to widać było i wcześniej, przede wszystkim poprzez początkowy sukces Palikota, który miał szansę zagospodarować liberalizm obyczajowy.

 

Jednak Platformie ciężko sięgać do lewicowego elektoratu wiarygodnie, mając na pokładzie, jako głównego spikera, Stefana Niesiołowskiego, jako głównego PR-owca Miśka Kamińskiego, a jako głównego mecenasa medialnego Romana Giertycha.

 

W walce o tego typu elektorat, zmobilizowany wokół haseł tożsamościowych, liczy się jakiś rodzaj autentyczności. I dlatego uważam, że Platforma miała większy problem niż to, czy pokazać więcej Boniego, Lewandowskiego, czy może coś o mieszkaniach więcej powiedzieć. PO miała i ma kluczowy problem z wiarygodnością. Tym ludziom się w dużym stopniu nie ufa, mieli swój czas i wtedy pokazali, że są gotowi do wszystkiego, co cementuje ich władzę. Język, który wytworzył Tusk z pomocą Sienkiewicza, sprowadzał się do: rządzimy i to jest dobre, a już szczególnie dobre jest to, że rządzimy my, a nie PiS. Tak jest dobrze dla Polski i dla was, na więcej nie możecie liczyć. Kwestionowanie tego na poziomie aksjologicznym było uważane za niedojrzałe, niepoważne i szkodliwe.

 

To może mało, ale jak PiS rządzi, to z punktu widzenia liberalnego centrum czy liberalnej lewicy jest skokowo gorzej. A przede wszystkim to generuje nieporównanie większe ryzyka dla całego społeczeństwa. Poza tym ja mam taki problem, że wobec mojej wiedzy o potencjale polskiej polityki, może innej niż twoja, a na pewno innej niż wierzą, albo świadomie kłamią Jarosław Kaczyński czy Mateusz Morawiecki – Platforma nie rządziła źle. To było zadowalające zarówno na szczeblu centralnym, jak też na poziomie samorządu i miast. Może mam za małe oczekiwania wobec Polski, ale to na pewno nie była to Polska w ruinie. Był oczywiście problem ideowy i tożsamościowy, o którym ty mówisz. Była też samobójcza niezdolność budowania sukcesji w obszarze średniego czy młodego pokolenia liberalnego mieszczaństwa. Ruchy miejskie, które poza Poznaniem oni zmarnowali. Dziewczyny, które poszły do Nowoczesnej, bo PO nie było nimi zainteresowane. Tusk wolał transfery z prawa i z lewa. Nie po to, żeby wzbogacać tożsamość Platformy, ale żeby zablokować rozwój konkurencji z prawa i z lewa. PiS-u to nie zablokowało, nie zablokowało Kukiza czy narodowców. Ale to jest inny zarzut niż twój. Za samo rządzenie nadal bym na nich głosował i może nawet będę musiał – taki jest mój problem.

 

Co jednak można uznać za cel rządzenia, do czego w rządzeniu służą idee, zwłaszcza rządzącym? W tym wypadku Platforma postanowiła z własnej woli tę broń odrzucić, uważając, że jej będzie przeszkadzać, że lepsze jest: „nie róbmy polityki, budujmy mosty”.

 

„Zarządzanie, a nie rządzenie” – inna złota myśl Platformy.

 

I to jest u nich prawdziwe. Jak się zastanowisz nad korzeniami Platformy – z tego powodu nigdy nie była moją formacją, nawet jeśli parę razy na nich głosowałem – znajdziesz tam populizm antypolityczności. Coś, co Tusk dobrze wyczuł i jest w Platformie mocno obecne. Język umiarkowanej nieufności wobec rządzących, polityków, władzy. Tusk potrafił na tej nieufności żerować. I to będąc już później przez wiele lat u władzy, a przez całe dorosłe życie będąc politykiem.

 

Wracając do dnia dzisiejszego, uważasz że on za głęboko uformował ludzi Platformy, nawet tych, którzy go nie lubili, żeby teraz Platforma mogła się w swoim stosunku do polityki czy idei zmienić. I żadnego otwarcie nie będzie, a tylko trzymanie się posiadanych aktywów i strategii „antypis”. Stąd także ostatnia próba Schetyny adresowania się do prawicowego elektoratu, który może się przestraszyć dalszych działań Kaczyńskiego. Czekanie na samobójcze błędy PiS-u i na wyczerpanie się nowych inicjatyw.

 

Kaczyński ma wiarygodność mimo tego, że posłużył się – jak ty to mówisz – populistycznym kłamstwem. Kukiz też ma, mimo że robi wszystko, by ją stracić. Odbudowa wiarygodności przez obecne elity PO wydaje się graniczyć z cudem. Młode pokolenie jest zmienne i chimeryczne, zbudować sobie wiarygodność w jego oczach w ogóle jest trudno, ale PO nie ma narzędzi i pomysłów, by o to choćby zawalczyć.

 

Platformie pozostaje zakład Pascala, że PiS się potknie o własne sznurowadła i wtedy wystarczy to co mamy, by wygrać.

 

Polacy zobaczą, czym jest bycie pogryzionym, a nie tylko obszczekanym przez wściekłego psa prawicy, który wyrwał się z klatki. To może dać wygraną z PiS-em, elektorat jest wciąż dość równo podzielony. Ale nie wiem, czy to wystarczy do wygranej obozu transformacyjnego z antyliberalną i antytransformacyjną prawicą, gdzie oprócz PiS-u jest Kukiz, narodowcy, korwiniści. Praktyka rządzenia Platformy działa na jej korzyść w pewnych środowiskach społecznych. Ale po autostradach jeżdżą inni ludzie niż ci, którzy biorą na zeszyt w sklepie i 500 złotych jest dla nich zbawieniem.

 

Prawica może się zakorzenić wśród ludzi, którzy mogą po raz pierwszy iść dumnie przez swoje miasteczko, bo wreszcie nie mają długu w sklepie.

 

 

A jednocześnie zarżnięcie szans rozwojowych Polski – jeśli mówimy o zakładzie pascalowskim, że się PiS-owi nie uda – przerzucenie kosztów populizmu na mieszczaństwo, które się dopiero rozwija. Najbogatsi uciekną, a średniacy zostaną przyciśnięci do ściany. Chyba że pójdą do Kaczyńskiego albo do Kościoła, bo wtedy zostaną zatrudnieni razem z całymi rodzinami. Nawet podatków nie będą musieli płacić. Nowy wiceminister skarbu Paweł Gruza, z autentycznych poglądów raczej korwinista, jest takim żałosnym durniem (jak zresztą wielu moich dawnych prawicowych kolegów, którzy ekonomicznie są korwinistami, ale do tego „obrzydliwego socjalisty Kaczyńskiego” poszli, bo im kasę daje i Kościółka broni), że nawet wchodząc do ekipy mającej za priorytet uszczelnienie systemu podatkowego, pozostawił w swoim oficjalnym biogramie na stronie Fundacji Republikańskiej informację, że zawodowo oferuje usługi w zakresie optymalizacji podatkowej dla firm polskich i zagranicznych działających w Polsce.

 

Część na pewno ucieknie. My widzimy na Węgrzech, że ta ucieczka z prawicowego świata jest czymś bardzo realnym. Młodzi Węgrzy masowo uciekają na Zachód, choćby na zmywak, spod trwających już wiele lat rządów prawicy, z domkniętego już prawicowego społeczeństwa. Ale to co robi PiS – złamanie paktu transformacyjnego – może mu dać władzę na lata. Transformacyjne elity miały niepisane porozumienie, że bez względu na to, co mówimy, nie ryzykujemy modelu, który ostatecznie dał jednak Polsce sukces. Możemy dosypywać więcej kasy, zamienić zaciskającego pasa Balcerowicza na rozpasanego Kołodkę, osłabiać pewne reformy – w czym celowało SLD – ale nie przewracamy tego stolika. Dla środowisk, które możemy uważać za liberalne, pierwszym sygnałem, że tak wcale być nie musi, był antykapitalistyczny język, jakim się Platforma posłużyła na fali kryzysu, żeby przejąć część pieniędzy z OFE i nie musieć ograniczać wydatków budżetu.

 

Niekoniecznie jest „antykapitalistycznym językiem” wskazywanie na ewidentne patologie OFE. Kartel przerzucający ryzyko na swoich klientów, nie gwarantujący im niczego, dociążający deficyt państwa. I osłaniający się neoliberalnym slangiem, że tylko pieniądze w OFE są „naprawdę twoje”.

 

Jednak ludzie, którzy tak jak Bogusław Grabowski wcześniej nawet pracowali w OFE, użyli tych emocji, tej nieufności do rynku, całkiem pragmatycznie. Nie żeby zaproponować reformę systemu emerytalnego, ale żeby zatkać dziurę w budżecie. Ale PiS w tym celuje i przelicytowuje PO. Nie przestrzega paktu transformacyjnego, w którym ja także – podobnie jak ty – widzę pewne pozytywy. To co będzie się działo w Polsce w perspektywie 10 czy 20 lat dla nich nie stanowi żadnego ograniczenia.

 

Co może doprowadzić do tego, że faktycznie Polskę szlag trafi. Hausner, który nie jest neoliberałem, jakoś się nie zachwyca PiS-owska korektą.

 

W perspektywie 3-4 lat daje to jednak PiS-owi ogromną przewagę nad siłami status quo. Kaczyński może podejmować decyzje, które już nawet nie w długim, ale w średnim okresie – 5-8 lat – mogą nas poprowadzić w stronę Grecji. Zniszczenie konkurencyjności polskiego biznesu, bo wbrew temu co uważa także część lewicy, wymuszony politycznymi regulacjami wzrost płac wcale nie prowadzi automatycznie do wzrostu konkurencyjności innego rodzaju. Może raczej doprowadzić do powtórzenia sytuacji z południa Europy, gdzie podnoszono świadczenia i pensje, ale ludzie wydawali te pieniądze zadłużając się w Niemczech i tam kupując towary. Jednak w krótkim terminie jednej kadencji taka polityka może tylko wzmacniać PiS. Zużyta Platforma może tego okresu nie przeżyć.

 

W takim razie Nowoczesna? Ryszard Petru świeży jak chrupiąca bułeczka?

 

Nowoczesna to dla mnie ciekawy przypadek, bo w znacznym stopniu znam tych ludzi bezpośrednio i wiem, jak ten projekt powstawał. To zarazem ułatwia i utrudnia mówienie. Jednak w „Liberté!” zawsze staraliśmy się krytykować najbardziej tych, którzy nam byli najbliżsi. Co raczej nigdy nie sprzyjało zdobywaniu realnych wpływów w danym obozie. Kiedyś najbardziej krytykowaliśmy Platformę, dziś czepiamy się Nowoczesnej.

 

Trochę odwrotnie niż niepokorni publicyści prawicy.

 

Trzeba prowadzić taką krytykę, choćby na fali tego, jak Nowoczesna zachowała się wobec obywatelskiego projektu ustawy liberalizującej aborcję. Warto pisać o nich i do nich, a nie tylko o PiS-ie. Tym bardziej, że elektorat PiS-u nie czyta „Liberté!” (śmiech). Kiedy jakaś formacja polityczna powstaje na sprzeciwie wobec tego co jest, można oczekiwać, że jej fundamentem będzie szeroko pojęta ideowość, że zbuduje alternatywny język i wizję kraju, aby przekonać nas, dlaczego to im, a nie tym, którzy dominowali dotychczas warto oddać władzę.

 

Nowoczesna teoretycznie próbowała coś takiego zbudować, ale ostatecznie zrobiła to tak, aby jak najbliżej powielić to, co Platformie udało się w roku 2001. Czyli budować formację na wizji populistycznego liberalizmu przedsiębiorców, też bardzo antypolitycznego. Dla mnie jest zaskoczeniem, że można w 2015 i 2016 roku budować nową partię wykorzystując arsenał analizy zewnętrznego otoczenia czy refleksji cywilizacyjnej z poziomu co najwyżej roku 2006. Podczas gdy na świecie i w Polsce od tego czasu wydarzyły się bardzo ważne rzeczy, które powinny być dla nas wyzwaniami, powinny zmienić nasz sposób myślenia. Nowoczesna to jest partia Ryszarda Petru, nie tylko z nazwy, ale także faktycznie. Ze wszystkimi atutami i ograniczeniami z tego wyrastającymi. Jego diagnoza zagospodarowała pewną emocję, to był sukces 6-7 procent, ale nieporównywalny do sukcesu Platformy w 2001 roku, która w dodatku zniszczyła swojego przeciwnika – Unię Wolności. Nowoczesna nie zniszczyła Platformy, w wyborach była od niej słabsza.

 

Jednak tak jak Platforma Tuska to była partia ludzi jedzących nożem i widelcem, Petru zaczął budować partię ludzi jedzących pałeczkami.

 

Kopacz mogła Platformę otworzyć na powiaty, ale na klasę wielkomiejską raczej ją zamykała. Petru będąc jednym z nich, z ludzi, którzy odnieśli sukces w wielkim mieście, na tym się uwiarygodnił i na tej emocji pojechał. Proponuje również dość wiarygodną antypisowską alternatywę, taką Platformę 2.0, partię ludzi niezadowolonych z konfiskaty OFE.

 

Dla mnie to nie jest komplement, ale rozumiem, że ty to mówisz z innego stanowiska ideowego, wychodząc z innej diagnozy.

 

Owszem, ja to mówię ze stanowiska bardziej liberalnego niż twoje także w wymiarze gospodarczym. Natomiast również z mojej perspektywy sądzę, że wielkim błędem było po pierwsze niepójście przez Petru w kierunku szerszym, cywilizacyjnym. Czyli brak refleksji na temat globalizacji i tego, co ona wymusza tu i teraz, także na polskiej polityce i na polskim państwie. To oznaczałoby pewnie mniej Petru, a więcej Boniego i Hausnera. A z drugiej strony niezrozumienie, na czym polegał fenomen Palikota. Czyli niedostrzeżenie, że w Polsce po 30 latach zmian, także kulturowych, funkcjonuje już duża grupa ludzi, która się nie odnajduje w kulturowym dyskursie dwóch prawic. Oni potrzebują może nie radykalnego w stylu Palikota, ale jednak antyklerykalizmu, proeuropejskości, przynajmniej wyrazistej świeckości. Pewnej normy zachodniej, liberalnej, rozumianej jako taki uogólniony Justin Trudeau. W jego rządzie jest 50 procent kobiet. Dlaczego? „Bo mamy rok 2016”. Odwołanie się do tego świata byłoby po pierwsze dużo trafniejsze pod względem diagnozy na temat tego, gdzie dziś jest duża część polskiej klasy średniej, a po drugie dawałoby trwalsze zakorzenienie na poziomie co najmniej kilkunastu procent, z tendencją rosnącą. Przekładające się na polityczną formację, która sięga od Biedronia po Trzaskowskiego i Muchę. To pozwoliłoby Schetynie eksperymentować sobie z Platformą bardziej na prawo, a jednocześnie zagospodarowywałoby politycznie całe bogactwo różnych wrażliwości najszerzej rozumianego transformacyjnego obozu. I wcale nie zamykałoby koniecznie takiej partii na funkcjonowanie w mniejszych ośrodkach.

 

Mądrość Schetyny, że „wyborów nie wygrywa się w Wilanowie, ale w Końskich”. W dopowiedzeniu – „w całkowicie klerykalnych i nacjonalistycznych Końskich”.

 

My nie doceniamy postępu, jaki również tam się dokonał w sferze świadomości.

 

Znaczna część aparatu i elektoratu tego pierwszego, najsilniejszego Palikota, to była zbuntowana przeciwko hegemonii Kościoła prowincja – małomiasteczkowa, a nawet wiejska. To nie był podział Wilanów-Końskie.

 

Ja mam doświadczenie podobne, bo wiem, skąd do mnie przyszły listy poparcia pod akcją „świecka szkoła”. To nie były wyłącznie duże ośrodki, ale często miejscowości, których ja musiałem szukać na mapie. To samo dotyczy wpłat na numer „Liberté!” o Kościele, który właśnie wydaliśmy. Antyklerykalizm jest tam realnie potrzebny, jako źródło dumy i obrona przed hegemonią najbardziej reakcyjnego i prawicowego Kościoła, która realnie niszczy ludzi właśnie w małych ośrodkach. Ona w Warszawie, Wrocławiu, czy w Łodzi nie jest aż tak dotkliwa wobec ludzi, którzy występują przeciwko niej. Tu się nie zostanie realnie napiętnowanym przez księdza proboszcza, wytkniętym palcem przez sąsiadki za „bezbożność”.

 

Petru – także w głosowaniu nad obywatelskim projektem ustawy liberalizującej aborcję – zachował się wobec tego problemu tak, jakby był uczniem późnego Tuska, jakby został ukształtowany w późnej Platformie.

 

No bo był. W tym sensie on spokojnie mógł się w Platformie znaleźć. Wielki błąd Tuska polegał na zlekceważeniu go, niezrozumieniu, że z poczucia odrzucenia może się narodzić największy bunt.

 

Palikot sięgnął do drobnego prowincjonalnego biznesu. A czy nie jest tak, że Petru za bardzo woli tych większych? Ja się boję, że on może zmarnować cały dorobek PO w dziedzinie wyzwalania się od prostego lobbingu. Platforma została przez Tuska odizolowana od wielkiego prywatnego biznesu na dobre i złe. Ale w Polsce w ogóle jest pomiędzy biznesem i państwem albo kontakt korupcyjny, albo nie ma go wcale. Nie wypracowaliśmy cywilizowanego lobbingu, współpracy elit politycznych i biznesowych nie opartych na zwykłej korupcji.

 

Uważam, że w Nowoczesnej nie ma ludzi, którzy wywodziliby się z tego typu języka, myślenia, bezpośrednio lobbystycznego. Większość przyszła z NGO-sów i korporacji, ale nawet ci, którzy wywodzą się z korporacji nie byli tam menedżerami, ale pracowali na średnim szczeblu. I nie reprezentują interesów wobec polityki zewnętrznych.

 

To prawda, np. Joanna Scheuring-Wielgus, z którą kiedyś rozmawiałem, nazwała się „korporacyjną suką” i była nawet dumna z tego, że przez 13 lat w korporacji ciężko pracowała i dawała sobie radę. Ale nie jest to moment, który by ją uczynił lobbystką tej korporacji.

 

To nie są ludzie, którzy jeżdżą na pole golfowe czy spotykają się w Polskiej Radzie Biznesu. Natomiast na poziomie lidera jest inaczej, ja myślę, że to może być zagrożenie. Ale dla mnie ważniejszym problemem jest to, że Nowoczesna w swoim naśladowaniu wczesnej Platformy może ugrzęznąć w prostej alternatywie „państwo czy rynek”, co się po prostu nie sprawdzi. Prosta mantra „jak najmniej państwa, jak najmniej polityki” jest może prawdziwa na poziomie mikro, tym bardziej jeśli jak w Polsce państwo nie oznacza prawa i reguł, ale arbitralność przynależności do lokalnych układów. Jednak to się na pewno nie sprawdzi na poziomie globalnym. Pozwolenie na budowę czy codzienne funkcjonowanie firmy nie może być zależne od dobrej woli urzędnika.

 

Jednak na poziomie Googla czy Appla, na poziomie globalnej optymalizacji podatkowej, rezygnacja z polityki i państwa jest absurdalna.

 

Państwo i polityka na poziomie makro mają służyć osłanianiu obywateli przez negatywnymi skutkami globalizacji, a na poziomie mikro nie powinny sprawiać, że będziemy uciekać w szarą strefę przed arbitralnością, głupotą i krótkowzrocznością politycznych układów i sitw.

 

To jest wyzwanie, na które dzisiaj Nowoczesna nie w pełni znajduje odpowiedź. I obawiam się, że może zacząć przypominać Platformę, co najwyżej tę z lepszych czasów, z garniturem lepiej prezentujących się ludzi. A dopóki polski liberalizm w swoim wydaniu politycznym nie stworzy gorącej, emocjonalnie zakorzenionej w polskości oferty, odpowiadającej zarówno na patologie lokalne, jak też na negatywne skutki uboczne postępu technologicznego i globalizacji, nie wykorzysta w pełni potencjału sprzeciwu wobec kontroli jednostek przez instytucje państwa i Kościoła, będzie słaby, reaktywny, bezradny wobec prawicy antyliberalnej, mogący czekać wyłącznie na efekty jej szaleństwa. A to nie jest moja pozytywna wizja polskiego liberalizmu.

 

**

Leszek Jażdżewski, politolog, publicysta, redaktor naczelny liberalnego magazynu „Liberte” próbującego lokalizować w Polsce tradycję pełnego, gospodarczego i cywilizacyjnego liberalizmu. W 2012 roku Jażdżewski protestował przeciwko manifestacji narodowców zorganizowanej w Łodzi w przeddzień 90. rocznicy zamordowania prezydenta Gabriela Narutowicza. Wyszedł naprzeciw maszerującym narodowcom z transparentem „16 XII 1922. Zachęta – pamiętamy”.

jażdżewski

**Dziennik Opinii nr 234/2016 (1434)

 

CqdKiW7XgAAMxnq

 

CqdL2O2WcAAW91L

 

CqdK_abWcAAPozn

Kaczyński zmieni Beatę Szydło? „Sytuacja stała się zbyt poważna”

tm, 22-08-2016

Jarosław Kaczyński, wybory, PiS, urna

 fot. Radek Pietruszka/Tomasz Gzell  /  źródło: PAP

Sytuacja po Brexicie stała się zbyt poważna, by pozwolić Beacie Szydło trzymać stery. Może to być dobry pretekst do tego, by na czele rządu stanął Jarosław Kaczyński – mówią politycy PiS. Szykuje się też atak na opozycję.

O możliwości zmiany na stanowisku premiera informuje „Gazeta Wyborcza”. Według informatorów dziennika Kaczyńskiego denerwują ponoć konflikty wśród ludzi z otoczenia Szydło i to, że premier jest za miękka w swoich działaniach. W dodatku w partii pojawiają się głosy, że na czele potrzebny jest bardziej charyzmatyczny przywódca, który objąłby rządy w trudnych po Brexicie czasach. Jak zaznaczają niektórzy informatorzy „GW”, decyzja co do zmiany nie jest pewna, bo „Szydło się jeszcze nie zużyła”.

O wiele bardziej prawdopodobna jest za to rekonstrukcja rządu. Choć do rozliczenia rządu miało dojść pod koniec roku to – jak pisze „Gazeta Wyborcza” – podsumowanie nastąpi już na jesieni. To wtedy właśnie Nowoczesna i Platforma Obywatelska przedstawią nowe programy, które mają być socjalną odpowiedzią na „500+”. Zmiany w PiS mają być reakcją na ruch opozycji.

Zresztą zmiany w rządzie były już niejako zapowiedziane w lipcu. „Jest czołówka i są tabory” – mówił Kaczyński podczas kongresu partii. Zaznaczył tym samym, że poza wzorowymi ministrami, jak choćby Mateusz Morawiecki, w rządzie są politycy, którzy nie sprostali postawionym przed nim zadaniom. O swoje teki martwić się mogą m.in. szef resortu finansów Paweł Szałamacha (za nieefektowne ściąganie podatku VAT) i minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski (ściągnął do Polski Komisję Wenecką i zbyt opieszale wymienia ambasadorów). Szef MSW ma bronić się na „froncie smoleńskim”, nie wiadomo jednak, czy to wystarczy – pisze „GW”. Notowania miał za to poprawić Radziwiłł – prezesowi spodobał się pomysł likwidacji NFZ.

 

Nie tylko zmiany. PiS zaatakuje opozycję

Jesienią pewny jest też zmasowany atak na Platformę Obywatelską. Ruszy wówczas komisja śledcza ds. afery Amber Gold, która „ma pokazać Polakom wiele faktów wstrząsających dla tych, którzy popierali poprzednią władzę”. Według źródeł „GW” przesłuchany zostanie nie tylko Donald Tusk, ale także jego syn Michał, który pracował dla należących do Amber Gold linii lotniczych OLT Express, oraz prezydent Gdańska Paweł Adamowicz z PO (również w sprawie linii lotniczych).

W opozycję mają uderzyć też dokumenty dotyczące katastrofy smoleńskiej, które we wrześniu przedstawi Waszczykowski, oraz ujawnienie afer z czasów rządów PO. Jak mówi informator „GW” z PiS, Kaczyński usilnie szuka haków na opozycję w urzędach marszałkowskich. A jako że „audyt” podsumowujący ostatnie osiem lat niczego poważnego nie wykazał, polityków prześwietli prokuratura. Zajmie się m.in. Hanną Gronkiewicz-Waltz (sprawa reprywatyzacji), prezydentem Gdańska Adamowiczem (oświadczenie majątkowe) i Stefanem Niesiołowskim (śledztwo „Gazety Polskiej Codziennie” w sprawie korupcji).

kaczyńskiZmieni

newsweek.pl

pisNie

Europoseł płaci, seksposeł korzysta

22.08.2016

Kolejny skandal z udziałem Łukasza Zbonikowskiego (38 l.)! Okazuje się, że biurem poselskim parlamentarzysty PiS kieruje jego kochanka Lidia Wiśniewska (30 l.)! Pan poseł nie musi jej nawet za to płacić, bo kobieta ma posadę u innego polityka PiS!

Lidia Wiśniewska od lat jest działaczką PiS. Oficjalnie zatrudniona jest w biurze europosła PiS Kosmy Złotowskiego (52 l.) – jako asystentka. Może zarabiać na tym stanowisku nawet 5 tys. zł brutto. – Jestem z niej bardzo zadowolony, robi mi codziennie przeglądy lokalnej prasy – przyznaje Faktowi europoseł Złotowski.

Wiśniewska pomaga także partyjnemu koledze Złotowskiego – Łukaszowi Zbonikowskiemu. Łączy ich jednak nie tylko praca na rzecz partii… Dwa miesiące temu Fakt ujawnił pikantne SMS-y Zbonikowskiego i Wiśniewskiej. Okazało się, że poseł PiS zdradzał z nią żonę, która wytoczyła mu pozew rozwodowy.

Zbonikowski z partyjną działaczką jest teraz tak blisko, że powierzył jej klucze do swojego poselskiego biura. „Goldie”, jak pieszczotliwie nazywa blond kochankę pan poseł, przychodzi do włocławskiego biura codziennie. Niczym dyrektorka ma klucz do skrzynki ze służbową korespondencją, otwiera i zamyka biuro. W środku ma biurko i nie kryje się nawet, kiedy na konferencje prasowe przyjeżdżają lokalni dziennikarze.

Sam Zbonikowski do niedawna oficjalnie nikogo nie zatrudniał w swoim biurze. Dopiero pod koniec lipca na stronach internetowych Sejmu pojawiła się informacja, że pracuje u niego emerytka. Ale o Lidii Wiśniewskiej nie ma tam ani słowa. Czyli pracuje u Zbonikowskiego za darmo?

– To kłamstwa, ona tu nie pracuje – upiera się Zbonikowski. Czyżby? Panie pośle, nasze zdjęcia nie kłamią…

seksposeł

fakt.pl

 

„Kaczyński-Macierewicz to relacja przedziwna. Obaj panowie są swoimi zakładnikami”

As, 22.08.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,103454,20580448,video.html?embed=0&autoplay=1
– Największą obawę budzi to, że Antoni Macierewicz jest przedstawicielem frakcji narodowej w PiS. Hołubi w swoim otoczeniu oszalałych narodowców. Ta wizja powoływania obrony terytorialnej… Ten pierwiastek nacjonalistyczny jest bardzo niebezpieczny. Patrzę na to z wielkim strachem – mówiła w TOK FM Dominika Wielowieyska.

Według dziennikarki, do opisu relacji między prezesem PiS i szefem MON dobrze pasuje sienkiewiczowskie: Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”.

Jak oceniła Wielowieyska w „Poranku Radia TOK FM”, to co dzieje się na linii Jarosław Kaczyński-Antoni Macierewicz „to jest relacja przedziwna”. – Obaj panowie są swoimi zakładnikami. Jarosław Kaczyński jest zakładnikiem Macierewicza, bo on wyrósł na sprawie smoleńskiej i – w pewnym sensie – szef MON jest instrumentem w ręku prezesa. – Wykonuje najtrudniejsze, najbardziej radykalne misje.

 

Za analizę niezagrożonej pozycji szefa MON wziął się „Newsweek”. „Prezydenta traktuje jak notariusza i z sukcesami rywalizuje z szefową rządu. Za nim stoją ludzie wyciągnięci z aptek, domów kultury i rad powiatów” – czytamy.

„Pierwszy po prezesie”

Jak słabą pozycję ma przy Macierewiczu prezydent Duda widać po generalskich nominacjach. „Formalnie z wnioskiem o nominację zwraca się minister, ale ostateczna decyzja należy do prezydenta. W praktyce listy generałów zawsze powstawały jako kompromis między pałacem prezydenckim a Klonową, gdzie mieści się resort obrony. – A tak jest teraz. Macierewicz przysyła do pałacu swoją listę, a prezydent ją podpisuje. Po prostu. Żaden z generałów nominowanych po wyborach nie został zgłoszony przez Dudę” – informuje „Newsweek” cytując anonimowych informatorów.

Prezes PiS wyraźnie wspiera ministra obrony. Widać to było doskonale po warszawskim szczycie NATO. Kaczyński zwołał konferencję prasową i stwierdził, że „‚głównym autorem tego sukcesu’ jest Antoni Macierewicz. O Andrzeju Dudzie wspomina dopiero, gdy o prezydenta dopytują się dziennikarze”.

Także premier Szydło nie ma żadnego wpływu na działania szefa MON. Choć formalnie to on jako szefowa rządu jest jego przełożoną. „Zdaniem pozostałych ministrów, nie do pomyślenia jest sytuacja, w której Szydło wzywa Macierewicza na dywanik czy sztorcuje go a posiedzeniu rządu” – informuje „Newsweek”.

Informatorzy tygodnika nie ma wątpliwości, że „10 kwietnia to klucz, którym Macierewicz trafił do serca Jarosława”.

ZOBACZ TEŻ KSIĄŻKĘ: „Czas Kaczyńskiego. Polityka jako wieczny konflikt” >>

Zobacz także

przedziwna

TOK FM

 

„Fakt”: Ziobro podpadł Kaczyńskiemu. „Takiej samowolki prezes pewnie się nie spodziewał”

AB, PAP, 22.08.2016

Minister Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro i Jarosław Kaczyński

Minister Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro i Jarosław Kaczyński (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

• Katowicka prokuratura wszczęła śledztwo ws. Andrzeja Rzeplińskiego
• Ziobro ostro skomentował tę decyzję na konferencji prasowej
• „Fakt”: Nie skonsultował tego z Jarosławem Kaczyńskim

 

W piątek minister sprawiedliwości ostro skrytykował prezesa TK i poparł decyzję prokuratury o wszczęciu śledztwa ws. Andrzeja Rzeplińskiego. „Takiej samowolki ministra Jarosław Kaczyński pewnie się spodziewał. Zbigniew Ziobro nie dość, że nie skonsultował z szefem PiS ostrego wystąpienia przeciwko prezesowi TK, to jeszcze nie podzielił się szczegółami śledztwa katowickiej prokuratury w jego sprawie” – twierdzi „Fakt”. Według gazety Kaczyński dowiedział się o konferencji dopiero wieczorem i bardzo się zdenerwował. – Prezes od jakiegoś czasu przygląda się Ziobrze z zaniepokojeniem – dodaje rozmówca dziennika.

Dowiedz się więcej:

Co takiego Ziobro powiedział dziennikarzom?

– Buta kroczy przed upadkiem i o tym chyba zapomina pan prezes Rzepliński, który rości sobie prawo, żeby mówić, które orzeczenia są dobre, a które złe, które mu pasują, które nie pasują, zanim jeszcze dojdzie do rozstrzygnięcia sprawy przez Trybunał Konstytucyjny. Tak samo rości sobie uprawnienia, by mówić kiedy prokurator może prowadzić śledztwo, a kiedy nie i za prokuratorów decydować i z góry rozstrzygać, co jest słuszne, a co nie jest słuszne – grzmiał prokurator generalny.

Dlaczego prokuratura wszczęła śledztwo?

Śledztwo wszczęła Prokuratura Regionalna w Katowicach. Sprawę do Katowic skierowała Prokuratura Krajowa. – Postępowanie zostało zainicjowane zawiadomieniami różnych osób fizycznych i prawnych – podano w komunikacie. Powód? Chodzi o niedopuszczanie do orzekania trzech sędziów wybranych przez obecny Sejm i naruszenie praw pracowniczych.

Jak na zarzuty odpowiada prezes TK Andrzej Rzepliński?

– Jest to próba, jak rozumiem – nieudolna, ingerencji w niezależność i odrębność władzy sądowniczej – komentuje informację o wszczęciu śledztwa prezes TK. Prezes TK jeszcze kilka dni temu podtrzymywał swoje słowa, wygłoszone w lipcu w Sejmie. Mówił, że dopuszczenie trzech sędziów z grudnia ub.r. do orzekania prowadzi do niekonstytucyjnego zniweczenia wyroku z 3 grudnia ub.r.

O przywódcy PiS-u przeczytasz też w książce „Jarosław. Tajemnice Kaczyńskiego. Portret niepolityczny” >>

Zobacz też WIDEO: „Pośle Kaczyński! Wiem, że chciałby pan przeskoczyć płot stoczni. Ale ma pan już 67 lat… „

fakt

gazeta.pl

Na Podkarpaciu jedzenie zamiast pieniędzy z 500+

Magdalena Mach, 22.08.2016

Stanowisko przyjmowania wniosków o wypłatę świadczenia z programu

Stanowisko przyjmowania wniosków o wypłatę świadczenia z programu „Rodzina 500 plus” w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Rzeszowie (Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta)

26 dzieci z trzech podkarpackich gmin zamiast gotówki w ramach 500+ dostaje jedzenie, książki, ubrania. To dlatego, że ich rodzice nie poradzili sobie z przypływem gotówki.

W całym kraju podobne rozwiązanie zastosowano wobec 0,01 proc. dzieci objętych programem „Rodzina 500 +”. Od 1 kwietnia do 1 lipca prowadzono 254 sprawy dotyczące zmiany formy wypłaty świadczenia wychowawczego z pieniężnej na rzeczową – podaje biuro promocji i mediów Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

Możliwość takiej zamiany świadczenia pieniężnego na formę bezgotówkową daje jednostkom wypłacającym świadczenie w ramach 500+ ustawa o pomocy państwa w wychowywaniu dzieci. Dzieje się tak, gdy urzędnicy stwierdzą, że pieniądze są wydawane niezgodnie z przeznaczeniem.

Na Podkarpaciu z możliwości zamiany świadczenia ośrodki pomocy społecznej skorzystały wobec 26 dzieci z trzech gmin: Jeżowe, Majdan Królewski i Nisko. W sierpniu zamiana świadczeń ma obejmować również dwie rodziny z Jasła.

Powody to alkoholizm, zaniedbywanie dzieci, niezaradność życiowa, marnotrawienie pieniędzy.

– Decyzje o zastąpieniu świadczenia pieniężnego inną formą są podejmowane indywidualnie. Każdy przypadek jest rozpatrywany osobno. Tak samo podejmowane są decyzje o tym, w jakiej formie to świadczenie ma zostać przekazane. Dzieci mają różne potrzeby. Niektóre potrzebują podstawowych rzeczy, ale zdarza się też opłacanie im np. letnich zajęć lub kolonii – mówi Małgorzata Dankowska, dyrektor wydziału polityki społecznej w Urzędzie Wojewódzkim w Rzeszowie.

Przyznaje, że decyzje o zamianie świadczenia to niski odsetek wszystkich świadczeń, ale podkreśla:

– Mamy wakacje, wielu przypadków zaniedbań wobec dzieci prawdopodobnie jeszcze nie zdiagnozowano. Od września może być więcej sygnałów od szkół – spodziewa się urzędniczka. I zachęca: – Jeśli sąsiedzi lub bliscy zauważą, że pieniądze z programu 500+ nie są wydawane na dzieci, powinni zgłaszać takie przypadki do ośrodków pomocy społecznej. Wszystkie zgłoszenia są sprawdzane. Zdarzyło się np. że rodzice, których uczciwość została podana w wątpliwość, udowodnili, że składają pieniądze z 500+ na specjalne konto założone dla dziecka.

Donosy to na razie rzadkość. – Podjęliśmy decyzje o zamianie świadczeń wobec rodzin, które są już objęte pomocą społeczną i są nam od dawna znane, np. w przypadku kobiety niezaradnej życiowo, o której wiemy, że wszystkie pieniądze wydałaby w jednym dniu na rzeczy niepotrzebne, lub rodziny z problemem alkoholowym. Pracownicy socjalni pomagają im robić potrzebne zakupy. Oni nie buntują się przeciwko temu, rozumieją, że to dla nich dobre rozwiązanie. W taki sam sposób pracownicy naszego ośrodka pomagają im wydawać pieniądze z innych świadczeń rodzinnych – mówi Lucyna Kaplińska, kierownik sekcji świadczeń rodzinnych i funduszu alimentacyjnego w Ośrodku Pomocy Społecznej w Nisku.

W Jeżowem Ośrodek Pomocy Społecznej po miesiącu zamiany świadczenia zdecydował się przywrócić wypłacanie gotówki. – Mamy rodzinę z pięciorgiem dzieci, która miała problem alkoholowy. Tylko w jednym miesiącu nie dostali wypłaty 500+ w gotówce, a to dla nich są bardzo duże pieniądze. Zrehabilitowali się i podjęliśmy decyzję, że damy im szansę. Kolejne świadczenie dostaną już gotówką, ale będą obserwowani. Są pod stałą opieką, mają kuratora i asystenta rodziny – opowiada Anna Kobylarz, pracownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Jeżowem.

– To nie jest tak, że będziemy na donosy reagować od razu, zabierając świadczenie w gotówce. Każdy donos musimy dokładnie sprawdzić, przeprowadzić wywiad środowiskowy, ale decyzje o zamianie świadczenia na bezgotówkowe podejmujemy tylko w najbardziej drastycznych przypadkach, bo każdy ma prawo samodzielnie decydować, co zrobi z pieniędzmi z programu 500+ – dodaje Lucyna Kaplińska.

Zobacz także

naPodkarpaciu

wyborcza.pl

PiS jesienią chce pogrążyć opozycję: śledztwa, przesłuchanie syna Tuska, Smoleńsk

Renata Grochal, Agata Kondzińska, 22.08.2016

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)

PiS szykuje na jesień rozprawę z Platformą Obywatelską. Mają ją pogrążyć komisja śledcza ds. Amber Gold, odtajnienie dokumentów w sprawie Smoleńska i śledztwa dotyczące czołowych polityków PO.

Po przejęciu instytucji państwowych i spółek PiS chce umocnić swoją władzę, uderzając w największą partię opozycyjną – Platformę Obywatelską, która wyszła na drugie miejsce w sondażach. Po pierwszym posiedzeniu Sejmu po wakacjach 7 września przed telewizyjnymi kamerami plan prac na kilka następnych miesięcy przyjmie komisja śledcza ds. Amber Gold. W zamyśle prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego ma ona „pokazać Polakom wiele faktów wstrząsających dla tych, którzy popierali poprzednią władzę”.

Na liście świadków do przesłuchania będzie Donald Tusk, który przez osiem lat kierował rządem PO-PSL.

– Komisja zbada, jak to było możliwe, że organy państwa dopuściły do afery Amber Gold – wyjaśnia „Wyborczej” poseł Marek Suski, członek komisji śledczej z PiS. Tusk już zapowiedział, że się stawi.

Według naszych źródeł PiS będzie chciał przesłuchać także syna byłego premiera Michała, który pracował dla należących do Amber Gold linii lotniczych OLT Express, oraz prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza z PO. Ten ostatni został sfotografowany wraz z gdańskimi samorządowcami, gdy ciągnie samolot linii OLT. Adamowicz zapewniał, że to nie była akcja promocyjna prywatnych linii lotniczych, tylko otwarcie nowego terminalu na gdańskim lotnisku.

PO: „Kaczyński i PiS chcą urządzić pokazowy proces”

Krzysztof Brejza, członek komisji śledczej z PO, uważa, że komisarze polityczni PiS w stylu posła Suskiego będą chcieli upokorzyć Tuska. Ale takie instrumentalne traktowanie komisji może być ryzykowne. – Najwięcej błędów w sprawie Amber Gold popełniła prokuratura, zwłaszcza rejonowa w Gdańsku, a także współpracownicy poprzedniego prokuratora generalnego, prokuratorzy związani z PiS – mówi.

Nie wiadomo, kiedy powstaną trzy pozostałe komisje śledcze, które zapowiedział Kaczyński – do spraw wyłudzeń podatku VAT, afery podsłuchowej oraz inwigilacji dziennikarzy.

Politycy PO są przekonani, że także zapowiedź szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, iż we wrześniu ujawni zastrzeżone dokumenty dotyczące katastrofy smoleńskiej, ma być uderzeniem w opozycję.

– Jarosław Kaczyński i PiS chcą urządzić pokazowy proces, wsadzić kogoś do więzienia za Smoleńsk. To jest cel jego życia: pokazanie, że to nie kancelaria prezydenta Lecha Kaczyńskiego źle przygotowała wizytę w Katyniu 10 kwietnia 2010 r., tylko ktoś z PO – mówi nam Sławomir Neumann.

Dodaje, że PiS stał się zakładnikiem własnej propagandy i zapowiedzi z kampanii, że ujawni „afery rządów PO”. Dlatego też do 16 urzędów marszałkowskich weszli agenci CBA, by szukać nieprawidłowości.

Ważny polityk PiS mówi, że z audytu rządów PO-PSL przedstawionego w Sejmie niewiele wyszło, dlatego teraz ma się wykazać prokuratura. Na celowniku jest kilku czołowych polityków PO: prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz (śledztwo ws. reprywatyzacji), prezydent Gdańska Paweł Adamowicz (prokuratura bada jego oświadczenia majątkowe) i były wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski. „Gazeta Polska Codziennie” opisała śledztwo łódzkiej prokuratury, w którym rzekomo przewija się Niesiołowski. Miał przyjąć reklamówkę z pieniędzmi od przedsiębiorcy podejrzanego o korupcję, który wygrał przetarg na budowę nowej siedziby poznańskiego sądu. Niesiołowski zapewnia, że żadnych pieniędzy nie przyjął.

– „GPC” ciągle mnie szkaluje. Ona reprezentuje ten poziom plugastwa, że nie ma się co do tego odnosić – mówi nam.

Jak prezes Kaczyński rozliczy rząd Beaty Szydło?

Rozliczenie premier Szydło i jej ministrów prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział na lipcowym kongresie partii. Kaczyński mówił wtedy, że „jest czołówka i są tabory”. Wśród tych, którzy powinni się podciągnąć, wymienił ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła, ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego oraz ministra finansów Pawła Szałamachę. Rozliczenie i ewentualna rekonstrukcja gabinetu początkowo miały nastąpić na koniec roku, po dwudniowym kongresie PiS podsumowującym pierwszy rok rządów partii.

Jednak – jak słyszymy w PiS – zmiany w rządzie mogą przyspieszyć i mogą zostać przeprowadzone już na przełomie września i października. Bo wtedy opozycyjna PO, a także Nowoczesna zamierzają pokazać swoje nowe programy. I PiS będzie chciał je przykryć. Obie partie zapowiadają, że programy będą miały mocny akcent socjalny, co ma być odpowiedzią na program 500+.

Od Brexitu w partii spekuluje się o wymianie premiera. Część polityków uważa, że sytuacja w Europie jest poważna, i to jest dobry pretekst, by Kaczyński stanął na czele rządu. Szydło zarzucają, że jest zbyt miękka, a samego prezesa irytują wybuchające co chwilę w rządzie konflikty.

– Skończyłoby się latanie ze wszystkim na Nowogrodzką [siedziba PiS], a także zarzuty, że Kaczyński z tylnego siedzenia rządzi państwem, a nie ponosi żadnej odpowiedzialności – argumentuje jeden z ministrów.

Jednak ważny doradca Kaczyńskiego mówi, że z wymianą premiera nie ma się co spieszyć, bo Szydło się jeszcze nie zużyła i może porządzić jeszcze pół roku lub rok. Poza tym – jak dodaje – Kaczyński wcale nie pali się do objęcia funkcji premiera.

Bardziej realna jest wymiana ministrów. Najgorsze notowania u prezesa ma szef finansów Paweł Szałamacha. Według Kaczyńskiego zbyt wolno postępuje poprawa ściągalności podatku VAT. Szałamachy broni za to premier Szydło. Na razie nie wiadomo, kto miałby go zastąpić.

Waszczykowski straci stanowisko?

O przetrwanie walczy także szef MSZ Witold Waszczykowski, który jest uznawany za jedno z najsłabszych ogniw tego rządu. Prezes nie może mu zapomnieć, że ściągnął do Polski Komisję Wenecką, która skrytykowała działania PiS wobec Trybunału Konstytucyjnego. Poza tym Kaczyński ma też zastrzeżenia do tego, że szef MSZ zbyt wolno wymienia polskich ambasadorów.

Według naszego rozmówcy w PiS kilka miesięcy temu Waszczykowski dostał propozycję, by ustąpił ze stanowiska i przeniósł się do Brukseli, obejmując mandat w europarlamencie po Januszu Wojciechowskim. Jednak szef MSZ odmówił i postanowił zawalczyć o utrzymanie stanowiska. Przyspieszył wymianę ambasadorów i chce się wykazać na „froncie smoleńskim”, zapowiadając, że we wrześniu opublikuje dokumenty dotyczące katastrofy. Jednak nie wiadomo, czy to wystarczy.

Wyjściem z twarzą dla Waszczykowskiego miało być objęcie stanowiska ambasadora w USA, ale Jarosław Kaczyński zaakceptował już kandydaturę prof. Piotra Wilczka, a Waszczykowski wystąpił o zgodę do Amerykanów. Wilczek jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, historykiem literatury i tłumaczem, bez doświadczenia w dyplomacji.

We wrześniu kandydaturę Wilczka ma zaopiniować sejmowa komisja spraw zagranicznych. Zatem jeśli Waszczykowski straci stanowisko, to zostanie szeregowym posłem. Ale tak jak w przypadku Szałamachy nie wiadomo, kto miałby go zastąpić. Wśród kandydatów jest wymieniana b. szefowa MSZ Anna Fotyga, ale według naszych rozmówców nie chce wracać z Brukseli, gdzie jest europosłanką.

Poprawiły się za to notowania ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła. Kaczyńskiemu spodobał się jego plan reformy służby zdrowia (likwidacja NFZ), chociaż według ekspertów to powrót do PRL.

Według naszych rozmówców decyzje dotyczące zmian w rządzie zapadną na początku września, gdy Jarosław Kaczyński wróci z urlopu.

Zobacz także

pisPogrąży

wyborcza.pl

Reprywatyzacyjny PO-PiS

Jacek Żakowski („Polityka”, Collegium Civitas), 22.08.2016

Warszawa

Warszawa (JACEK MARCZEWSKI)

PiS musiał przyjść. Kto w „Magazynie Świątecznym” przeczytał tekst „Komu działkę. Reprywatyzacja po warszawsku”, ten wie dlaczego. Warszawa jest miejscem szczególnym ze względu na dekret Bieruta, ale Iwona Szpala i Małgorzata Zubik mogłyby napisać książkę „Reprywatyzacja po polsku”. Byłaby ona nie mniej wstrząsająca niż ten tekst. Poznań, Kraków, Śląsk – czytaliśmy trochę informacji o reprywatyzacyjnych absurdach i nadużyciach, o dziwnej życzliwości urzędników, o uchwalaniu dziwnie nieszczelnego prawa, o dziwnej niechęci do jego poprawiania, o dziwnej bezczynności prokuratury, policji itp. Przy takich pieniądzach trudno się dziwić, że jest tyle zdziwień.

Nie chodzi jednak o to, że tak się zdarzało. Chodzi o to, że trwało. Latami. A kiedy PO się wreszcie ogarnęła i uchwaliła tzw. małą ustawę reprywatyzacyjną mającą ukrócić niszczenie miasta przez roszczenia oraz okradanie go przez cwaniaków, Bronisław Komorowski uchylił się od złożenia podpisu. Skierował sprawę do Trybunału Konstytucyjnego i pozwolił patologii trwać dalej. To był jeden z mocnych akcentów złej końcówki dobrej prezydentury.

Nie ma się jednak co dziwić, że Andrzej Duda nie wycofał ustawy z TK i z podpisem czekał jak najdłużej mógł – czyli aż Beata Szydło opublikowała wyrok uznający konstytucyjność prawa ostrożnie ograniczającego warszawską „reprywatyzację”. Zgodne działanie kolejnych prezydentów nie było przypadkiem ani błędem. To był system. Poprzednio rządząc, PiS jeszcze go zradykalizował, zwalniając także tego rodzaju „dziedziczenie” z podatku spadkowego. W większości rozwiniętych państw mógłby on sięgnąć 50 proc. I to PiS mianował Jakuba Rudnickiego, do którego prowadzą nici dziwnych prywatyzacji w Warszawie.

Sam konstrukt reprywatyzacji był od początku bardzo podejrzany. W logice konserwatywnych liberałów, którzy rządzą w Polsce niemal nieprzerwanie od 1990 r., był to jednak jeden z fundamentów transformacji. Reprywatyzacja wydawała się najprostszym sposobem odbudowania gospodarki opartej na prywatnej własności, odtworzeniu podziału klasowego, odbudowaniu lokalnych kapitałów. I miała potężnych lobbystów z Kościołem katolickim na czele, a przy tym odwoływała się do feudalnej koncepcji „świętego prawa własności” dobrze odpowiadającej polskiej świadomości. Bo nigdy nie przeszliśmy rewolucji kapitalistycznej wiążącej prawo własności bardziej z zasługą i rolą społeczną, a mniej z urodzeniem. Z takiego – niefeudalnego – rozumienia własności wynika podatek spadkowy, którego w Polsce – jako jednym z niewielu rozwiniętych państw – nie ma. PiS i PO się tu specjalnie nie różnią.

PO udaje, że reprywatyzacja służy rynkowej efektywności, a PiS udaje, że służy historycznej sprawiedliwości. Jedno i drugie są często bardzo wątpliwe. Pewne jest natomiast, że reprywatyzacja realizowana w opisanym przez Szpalę i Zubik modelu wkurza dużą część społeczeństwa. Bo jest oczywiste, że z efektywnością ani sprawiedliwością nie ma nic wspólnego. To akurat wkurzenie nie było ważnym tematem kampanii wyborczej, ale było ważnym powodem ogólnej frustracji, która zrodziła konieczność zmiany władzy. Niestety na gorszą. Także pod tym względem. Choć udaje lepszą.

Zobacz także

pis

wyborcza.pl

Kijowski: PiS zapewnił ludziom poczucie wspólnoty – zabili nam prezydenta, źle nam jest, bo są złodzieje i komuniści

Rozmawiał Sebastian Klauziński, 22.08.2016

Mateusz Kijowski

Mateusz Kijowski (JACEK MARCZEWSKI)

KOD zajmuje się regułami gry, nie bierze udziału w samej grze. Jest Partia Razem i jest partia Nowoczesna i niech się spierają – mówi lider Komitetu Obrony Demokracji Mateusz Kijowski.

SEBASTIAN KLAUZIŃSKI: Po co jest KOD?

MATEUSZ KIJOWSKI: Żeby budować kapitał społeczny, więzi międzyludzkie. W wielu krajach ten kapitał jest tworzony od pokoleń, obywatele czują się członkami wspólnoty. My dopiero budujemy społeczeństwo obywatelskie.

Lewica mówi: żeby być obywatelem, trzeba mieć czas i pieniądze. Myśli pan, że w Polsce wszyscy mają możliwości, żeby być obywatelami?

– Z całą pewnością nie wszyscy mają nadmiar czasu. Ale prawie każdy może raz na miesiąc przyjść na dwugodzinne spotkanie, podyskutować. Kapitał społeczny nie powstaje, kiedy przychodzimy do zakładu i fedrujemy przez 10 godzin.

Ale wydaje mi się, że dla znacznej części społeczeństwa zbiór tematów, które porusza KOD, jest zupełnie obcy. Ile osób będzie w małym miasteczku czy na wsi słuchało o Trybunale Konstytucyjnym?

– Zależy, w jaki sposób się opowiada. Kiedy powiemy, że TK zajmował się rentami rodzinnymi, zapomogami dla samotnych matek, to pewnie łatwiej dotrzemy do wielu, niż dyskutując o trójpodziale władzy. To jest niewątpliwie wyzwanie, żeby dotrzeć do tych, którzy się do tej pory nie interesowali kwestiami ustrojowymi.

OK, mogą się zacząć interesować, ale możliwe, że nie będą po waszej stronie. Mogą powiedzieć, że to teraz w końcu władza się nimi zainteresowała. Mogą myśleć, że KOD to ruch tworzony przez klasę średnią, której przed wyborami było dobrze i dlatego hamuje zmiany.

– Ludzie, którzy nas wspierają w mniejszych miejscowościach, często nie są z klasy średniej. KOD nie stoi po żadnej stronie. Stoimy po stronie obywateli. Nie jesteśmy przeciwnikami PiS, nie jesteśmy przeciwnikami rządu, nie mamy własnych programów politycznych. Jeżeli przedstawiciele władzy łamią prawo, to pokazujemy niezadowolenie. Jeżeli udałoby się nam zwiększyć w przyszłych wyborach frekwencję, to bylibyśmy mocno z tego zadowoleni.

Nawet jeżeli PiS dostałby 60 proc.?

– Nawet wtedy. Oczywiście pod warunkiem, że nie łamałby prawa, przestrzegał konstytucji. Nie jesteśmy podmiotem walki politycznej. Naszym celem jest to, żeby jak najwięcej ludzi angażowało się społecznie, politycznie. To można traktować nawet dość egoistycznie. Niech każdy głosuje w wyborach zgodnie ze swoim interesem.

No właśnie, powiedział pan kiedyś: „Głosowanie to nie są wybory na miss, nie wybiera się tego, kto się najbardziej podoba. Wybiera się przyszłość dla siebie”. Czy dokładnie tego nie zrobili wyborcy PiS, a teraz ludzie, którzy go popierają?

– Bardzo możliwe.

To pan się powinien cieszyć.

– Cieszyłbym się, gdyby głosowało 90 proc. Polaków i gdyby to, na co głosowali Polacy, było realizowane. Nie boję się tego, że jak więcej ludzi pójdzie głosować, to wygra PiS. Problem w tym, że połowa ludzi w ogóle nie chce głosować, a wygrani nie realizują programu, za to łamią podstawowe zasady demokracji, nie szanują prawa, nie stosują się do konstytucji.

Drugim naszym celem jest to, żeby partie zaczęły słuchać ludzi. Pod tym względem wszystkie są dość słabe. W Niemczech partia CDU ma jakieś 600 tys. członków, którzy debatują. Po roku mają program i idą z nim do wyborów. W Polsce partia ma 15 tys. członków, przed wyborami pięciu panów zamyka się w pokoiku i pisze program, który oczywiście jest z dala od ludzi.

Chciałby pan, żeby KOD był masowy. Czy żeby to zrobić, macie zamiar poszerzyć, jak to pisał w „Wyborczej” Marek Beylin, „paletę praw, o które walczycie”? Niektórzy zarzucają KOD-owi, że nie zabiera głosu w innych sprawach: uchodźców, Kościoła, w czerwcu był głośny strajk pielęgniarek w Centrum Zdrowia Dziecka.

– Jeżeli mówimy o tym, żeby spory były rozwiązywane z wysłuchaniem wszystkich stron, to jest to zupełnie co innego, niż kiedy stajemy po jednej ze stron sporu. Np. jest strajk płacowy. Są zwolennicy i przeciwnicy. Nasze zaangażowanie się po jednej stronie sporu byłoby niestosowne. Natomiast kiedy nie ma sporu, dyskusji, debaty, ale jest dyktat – wtedy jest miejsce dla nas.

A sprawa uchodźców? Prawica non stop straszy uchodźcami, a KOD milczy. To inna sytuacja niż strajk płacowy.

– W KOD-zie są wyborcy wszystkich partii politycznych…

Czyli tak jest wygodniej: nie angażować się?

– Nie, że wygodniej. KOD nie ma stanowiska w sprawie uchodźców w sensie ogólnym. Mamy np. stanowisko potępiające mowę nienawiści. Wszystko zależy od tego, jak ujmiemy problem. Kiedy mówimy, że jesteśmy proeuropejscy, to znaczy, że chcemy być członkami tej wspólnoty. Jednym z problemów UE jest narastająca fala uchodźców. Trzeba wspólnie ten problem rozwiązywać, a nie się odwrócić, twierdząc, że nas to nie dotyczy. Trzeba walczyć za czymś, nie przeciwko czemuś. My na marszach propagujemy otwartość, wolność i tolerancję.

Czy skupiając się tylko na tych sprawach, co do tej pory, bronieniu tego, co było, jest szansa, żeby KOD przyciągnął więcej zwolenników?

– Ależ my się nie zajmujemy bronieniem tego, co było! Nie mamy wątpliwości, że to, co było, nie było doskonałe. Tylko to nie może wyglądać tak, że przyjdzie jakiś facet czy partia i powie: „My wiemy, jak zrobić, żeby wam było lepiej. Wy się tym nie zajmujcie”. Oczywiście sprawy społeczno-ekonomiczne są ważne, trzeba się nimi zajmować, ale to już zadanie dla partii politycznych. Zarobki, umowy śmieciowe, ogólnie prawa socjalne wynikają wprost z konstytucji. Ale to niejedyne ważne tematy.

To, że tyle osób wyjechało na Zachód, że zagłosowało na PiS, to nie było związane z ich sytuacją ekonomiczną?

– Myślę, że to często nie ma żadnego związku z zarobkami. Ludzie nie czują się u siebie. Nie uwzględnia ich system polityczny. PiS zapewnił ludziom poczucie wspólnoty: zabili nam prezydenta, źle nam jest, bo są złodzieje i komuniści, jednoczymy się, szukając wspólnego wroga. Proste odpowiedzi. PiS, niestety, zbudował poczucie wspólnoty na najniższych instynktach.

Ale czy to, co pan wymienia, nie dotyczy tylko małej części popierających PiS? Nie przeważyły jednak przyczyny ekonomiczne?

– Uważam, że nie. Jesteśmy chyba w pierwszej trzydziestce najbogatszych państw świata. Jak się porówna poziom życia najbiedniejszych Polaków, to jest on dużo wyższy niż w bardzo wielu państwach na świecie.

Czyli PiS, dając 500+, nie „przywrócił godności”?

– Na pewno są ludzie, którym ten program bardzo pomógł, i nie sądzę, żeby można go było nazwać złym. Można dyskutować, czy on jest dobrze skonstruowany, czy dociera do naprawdę potrzebujących, czy nie korzystają na nim ci, którzy w ogóle nie potrzebują pomocy. Ale czy ma on aż tak wielki wpływ na poczucie godności? Nie wiem. Myślę, że poczucie godności zależy od wielu kwestii, a nie tylko od zawartości portfela. Poza tym już podobno widać niepożądane społecznie efekty 500+. Zdarzają się podobno przypadki, że ludzie odchodzą z pracy, bo dostali zasiłek.

Jeśli ktoś ma dwójkę dzieci i odchodzi z pracy, bo dostanie 1 tys. zł, to chyba coś nie tak jest z miejscem pracy, a nie z tymi ludźmi.

– Jeżeli ludzie są wypychani z pracy na życie z zasiłków, to nie jest to dobre społecznie.

Czyli uważa pan, że praca za 1 tys. zł jest OK?

– Uważam, że człowiek, który pracuje, jest bardziej aktywny społecznie niż taki, który nie pracuje.

Nawet za tysiąc złotych?

– Nie chcę wskazywać winnych, po prostu wydaje mi się, że program funkcjonuje słabo w połączeniu z rzeczywistością. Nie powinno się skłaniać ludzi do rezygnacji z aktywności życiowej. Godność wynika nie tylko z wynagrodzenia, ale też z tego, że pracuję, coś z siebie daję, jestem komuś potrzebny.

Tu mnie pan zaskoczył. W jednym z wywiadów mówił pan tak: „Ważna jest odpowiedzialność społeczna. W tym sensie, żeby swój sukces umieć połączyć z jakąś formą troski o słabszych, biedniejszych. Tych, którym się nie udało, często ze względu na rzeczy od nich niezależne. Państwo, czyli my wszyscy, powinniśmy dbać, żeby każdy mógł żyć w sposób godny”. Brzmiał pan jak ktoś z Razem.

– Brzmię jak ja. To było moje zdanie. KOD w ogóle nie porusza się w tym obszarze! To są rozwiązania polityczne. Nam chodzi o to, żeby to obywatele mieli większy wpływ na to, jaki program społeczny będzie wprowadzony. Czy państwo ma być bardziej liberalne, czy bardziej opiekuńcze. Ja nie wiem, które rozwiązania są lepsze.

Ale chodzi mi o zauważenie tych problemów, nie o podawanie rozwiązań.

– Ale co to znaczy: zauważyć? Jest partia Razem i jest partia Nowoczesna i niech się spierają. My jesteśmy od tego, żeby taka dyskusja była możliwa.

Czyli KOD nie ma zamiaru wychodzić poza obszar swoich dotychczasowych tematów?

– Oczywiście, że nie, nigdy nie miał zamiaru. KOD się zajmuje regułami gry, nie bierze udziału w samej grze.

Zobacz także

kijowski

wyborcza.pl

Andrzej Bursa

CqaRCojWcAEUytM

Marek Raczkowski

CqZzLJyWYAAYh0W

Partia totalna wyręcza opozycję

Partia totalna wyręcza opozycję

PiS nie może się zdecydować, kogo wystawić z opozycji w wyborach prezydenckich. Do wyborów szmat czasu, bo cztery lata, ale ta przewidująca i troszcząca się o Polskę partia wybiega lata do przodu.

Jacek Sasin kilka dni temu wystawiał kandydaturę prezesa Trybunału Konstytucyjnego, prof. Andrzeja Rzeplińskiego na prezydenta RP. W Rp.pl mówił, że to najlepszy kandydat opozycji, a to dlatego, że w dobrym obuwiu chodzi: – Prezes Rzepliński wszedł w buty polityka i nie potrafi z tej roli wyjść. Mam przekonanie, że gdy tylko skończy się jego kadencja jako prezesa TK, wejdzie czynnie do polityki. Może na przykład zostać kandydatem na prezydenta zjednoczonej opozycji.
Ciekawe spostrzeżenie. Bo ocenie Sasina nie podlegają walory fachowe, intelektualne bądź niezłomność Rzeplińskiego, który broni Konstytucji RP, jak niepodległości. Ale buty… Takie buty… Sasin może mieć w pamięci, jak kilka lat temu jego prezes Kaczyński został złapany na tym, że miał dziurawe buty i z tego powodu jest niewybieralny na prezydenta. W ogóle jest niewybieralny. A tu proszę, Rzepliński chodzi w dobrych butach, butach polityka.

Z kolei Jarosław Gowin jako kandydata opozycji na prezydenta wystawia Donalda Tuska. Ta kandydatura PiS wyciekła podczas przesłuchania wicepremiera w programie Onetu „Ustalmy Jedno”. No i Gowin ustalił: – Jeśli wróciłby do polskiej polityki, wracałby na wybory prezydenckie. Jeśli zapytałby mnie pan dziś o moje przewidywania, sądzę, że Donald Tusk wystartuje w wyborach prezydenckich i będzie głównym konkurentem prezydenta Dudy. Nie uważam, że odniesie zwycięstwo, ale jest to polityk, którego z pewnością nie wolno lekceważyć. Jeżeli w słowa Gowina wczytałby się psychoanalityk, to wykreśliłby „nie” ze spostrzeżenia „nie uważam, że odniesie zwycięstwo”. Gowin obawia się, że Tusk odniesie nie zwycięstwo, bo przegrał z nim wybory na szefa PO w stosunku 5:1.

Podejrzewam, że Gowin mógł ustalić z Jarosławem Kaczyńskim kandydaturę opozycji na prezydenta, bo prezes nagminnie przegrywał debaty z Tuskiem. Sporo lęków w tej pisowskiej farbie o kandydatach opozycji, więc można podejrzewać, że PiS poprze Tuska w reelekcji na szefa Rady Europejskiej.

PiS jest partią totalną, więc nie bądźmy zdziwieni, że nawet opozycję wyręczają w wystawianiu kandydatur i to cztery lata do przodu. Przystawiając słuch do wypowiadanych słów przez polityków PiS, usłyszymy w nich lęki, bo władza zaczyna wypadać im z rąk – i znajdzie się na ulicy.

Waldemar Mystkowski

partia

Koduj24.pl

Czy ofiary katastrofy lotniczej należy wspominać na święcie aeroklubu? Macierewicz uważa, że tak

 past, PAP, 21.08.2016

Obchody rocznicy Aeroklubu Podhalańskiego

Obchody rocznicy Aeroklubu Podhalańskiego (Fot. twitter.com/MON_GOV_PL)

• Szef MON brał udział w obchodach 60-lecia Aeroklubu Podhalańskiego.
• Mówił o wsparciu aeroklubów dla Wojsk Obrony Terytorialnej
• Przypomniał też „tych, którzy polegli pod Smoleńskiem”

 

Aerokluby w całym kraju będą miały swój udział we wsparciu powstających Wojsk Obrony Terytorialnej kraju – powiedział w Łososinie Dolnej k. Nowego Sącza szef MON Antoni Macierewicz podczas obchodów 60-lecia Aeroklubu Podhalańskiego.

Minister obrony wyraził nadzieję, że wszyscy zaangażowani w działalność aeroklubów zaangażują się w budowanie Obrony Terytorialnej.

I znów o Smoleńsku

– Bo ta ofiara krwi, którą oni nam dali, bo dali ją nam, ma owocować polską siłą, polską determinacją i polską gotowością do obrony ojczyzny – powiedział Macierewicz.

Aeroklubu wesprą Wojska Obrony Terytorialnej

– Aby tak było, aerokluby mają swoje zadanie. Może warto je przypomnieć. To jest nie tylko szkolenie pilotów szybowcowych, ale to wkrótce już będzie codzienne wsparcie, obowiązek codziennego wsparcia powstających Wojsk Obrony Terytorialnej kraju, które przecież muszą mieć także komponent lotniczy. Aerokluby w całym kraju będą miały w tym swój udział – zaznaczył minister obrony narodowej.

Utworzenie obrony terytorialnej to jeden z priorytetów obecnego kierownictwa MON. Ma ona stać się piątym rodzajem sił zbrojnych obok sił lądowych, morskich, powietrznych i specjalnych. W skład Wojsk Obrony Terytorialnej mają wejść rezerwiści i ochotnicy z organizacji proobronnych.

Obrona terytorialna docelowo ma liczyć ok. 35 tys. żołnierzy.

Szef obrony narodowej przypomniał postać zamordowanej w Katyniu Janiny Lewandowskiej – jak mówił – „pierwszego polskiego pilota kobietę”. Podkreślił, że dzieje polskich dywizjonów broniących Wielkiej Brytanii są „wiekopomną historią lotnictwa światowego. Osiągnięcia polskich lotników i pilotów podczas okupacji sowieckiej są tytułem do chwały lotnictwa polskiego”.

Min. @Macierewicz_A dzisiejsza uroczystość przypomina nam jak ważne było lotnictwo w całej historii Polski

 Wojskowe śmigłowce na festynie lotniczym

Festyn Lotniczy zorganizowano z okazji 60-lecia Aeroklubu Podhalańskiego oraz 85 lat szybownictwa na Ziemi Sądeckiej. W pokazach lotniczych mają wziąć udział m.in. śmigłowce bojowe Mi-24, odrzutowce F-16.

Zobacz obraz na TwitterzeZobacz obraz na TwitterzeZobacz obraz na Twitterze

Dziś w Łososinie Dolnej piknik lotniczy:60-lecie Aeroklubu Podhalańskiego i 85.rocznica szybownictwa na Sądecczyźnie

Zaplanowano także pokazowy desant żołnierzy 6 Brygady Powietrznodesantowej z Krakowa (tzw. czerwonych beretów). Wydarzenie zostało objęte honorowym patronatem Ministra Obrony Narodowej.

MACIEREWICZ NA ŚWIĘCIE AEROKLUBU ZNOWU O SMOLEŃSKU! „BO TA OFIARA KRWI, KTÓRĄ ONI NAM DALI…”

21 sierpnia 2016

Antoni Macierewicz zjawił się dzisiaj na 60-leciu Aeroklubu Podhalańskiego!

Macierewicz o aeroklubach…

Aerokluby w całym kraju będą miały swój udział we wsparciu powstających Wojsk Obrony Terytorialnej kraju. Aby tak było, aerokluby mają swoje zadanie. Może warto je przypomnieć. To jest nie tylko szkolenie pilotów szybowcowych, ale to wkrótce już będzie codzienne wsparcie, obowiązek codziennego wsparcia powstających Wojsk Obrony Terytorialnej kraju, które przecież muszą mieć także komponent lotniczy. Aerokluby w całym kraju będą miały w tym swój udział.

O Smoleńsku…

Bo ta ofiara krwi, którą oni nam dali, bo dali ją nam, ma owocować polską siłą, polską determinacją i polską gotowością do obrony ojczyzny.

agnieszka kublik