KOD, 10.03.2016

 

„Sędziowie i urzędnicy wykonają wyroki Trybunału Konstytucyjnego”

maj, groh, 10.03.2016
Andrzej Rzepliński, przewodniczący TK, odczytuje wyrok w sprawie ustawy PiS o TK

Andrzej Rzepliński, przewodniczący TK, odczytuje wyrok w sprawie ustawy PiS o TK (Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta)

O komentarz do wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie nowelizacji ustawy o Trybunale autorstwa PiS, poprosiliśmy m.in. przedstawicieli środowiska sędziowskiego.
 
Brak publikacji to złamanie prawa

Sędzia Maciej Strączyński, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”:

– Nie wyobrażam sobie, żeby teraz sędziowie nie uznawali wyroków Trybunału Konstytucyjnego, który będzie orzekał na podstawie poprzedniej ustawy, sprzed nowelizacji autorstwa PiS.

Sędziowie sądów powszechnych są w tej samej sytuacji co Trybunał, bo nam też podsądny czy strona może zarzucić, że nie uznaje wyroku, bo mu się nie podoba. Czy o to chodzi, by nie były szanowane wyroki sądów?

To żenujące, że władza mówi, że nie uznaje wyroku. To Trybunał Konstytucyjny ma kontrolę nad ustawodawstwem Sejmu, a nie władze polityczne. Wyroki Trybunału trzeba stosować, to nie spotkania towarzyskie.

Co jeśli rząd nie opublikuje tego i kolejnych wyroków Trybunału w Dzienniku Ustaw? Nie będę się oglądał na to, czy ktoś opublikuje wyrok. Brak publikacji będzie złamaniem prawa. To tak, jakby oskarżony wyrwał wyrok z rąk sędziego, porwał go i powiedział, że wyroku nie ma, więc nie podlega karze.

Mamy już kryzys konstytucyjny. Wiadomo, że prezydent i premier nie uszanują tego wyroku Trybunału. Dlatego teraz będzie ogromna rola zwykłych sędziów. Jeśli władza polityczna będzie chciała utopić Trybunał, to niech ma świadomość, że będzie miała 10 tysięcy konstytucyjnych sędziów, którzy sami będą musieli stosować konstytucję. Dziś sędzia, jeśli ma wątpliwości co do danego przepisu, może wystąpić do Trybunału, by zbadał jego zgodność z konstytucją. Jeśli jednak Trybunał nie będzie mógł orzekać, sąd powszechny będzie działać sam. Może też uznać, że ustawa jest w tak oczywisty sposób niezgodna z konstytucją, że nie trzeba pytać o to Trybunału, zwłaszcza gdy będzie sparaliżowany.

Nie będzie podwójnego systemu prawnego

Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego:

– Urzędnicy będą wykonywali wyroki w takim kształcie, jaki nada im orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego.

Nie można patrzeć tak, że urzędy są dzisiaj PiS-owskie. Mamy urzędników, którzy uważają się za apartyjną służbę cywilną. Owszem, zwolniono iluś dyrektorów w urzędach centralnych i wojewódzkich, ale w swojej masie są to ludzie, którzy czują się częścią aparatu państwa polskiego.

Mogą być jakieś polityczne naciski, ale ostatecznie te wszystkie decyzje podlegają kontroli sądownictwa administracyjnego lub powszechnego. Sędziowie zarówno sądów powszechnych, jak i administracyjnych nie dopuszczają w ogóle myśli, że może obowiązywać jakiś podwójny system prawny. I tak to będzie funkcjonowało. Wszystkim hurrarewolucjonistom, którzy mówią o podwójnym systemie prawnym, przypominam, że nawet Napoleon nie zniósł sądów poprzedniego reżimu, tylko utworzył sądownictwo administracyjne, które zasilił swoimi ludźmi. Ale jednak sądownictwo karne i cywilne funkcjonowało normalnie mimo rewolucji.

Ale w tym środowym wyroku Trybunału Konstytucyjnego najważniejsze jest dla mnie to, że tych dwoje sędziów wybranych w grudniu wzięło udział w posiedzeniu. Uczestnicząc w nim i podpisując wyrok – nawet ze swoimi odrębnymi zdaniami – dali do zrozumienia, że uczestniczą w wydaniu wyroku w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, a nie w spotkaniu towarzyskim przy espresso i ciasteczkach. Zachowali się bardzo przyzwoicie, i to jest pozytywny moment w tej całej bitwie o Trybunał. Trudno będzie teraz rządowi mówić, że to nie jest wyrok, tylko komunikat, a pani premier, że go nie wydrukuje. Tym bardziej że nie ma takiego przepisu, który dawałby premierowi możliwość decydowania, co jest wyrokiem, a co nie. Premier, gdyby nie wydrukowała wyroku Trybunału, naraża się na odpowiedzialność karną i konstytucyjną.

Wyrok jest wiążący

Sędzia Anna Korwin-Piotrowska, wiceprezes Stowarzyszenia Sędziów „Themis”:

– Wyrok Trybunału jest ostateczny i wiążący. Myślę, że sędziowie będą go respektowali, podobnie jak przyszłe wyroki, mimo nawet nieopublikowania ich w Dzienniku Ustaw. Artykuł 8 konstytucji mówi, że jest ona najwyższym prawem i jej przepisy stosuje się bezpośrednio, chyba że konstytucja stanowi inaczej. Z tego wynika, że gdy sąd nie ma wątpliwości, że dany przepis ustawy jest niekonstytucyjny, to może go pominąć. Trybunał do tej pory uznawał, że tylko on ma kompetencje do badania konstytucyjności przepisów. Ale przecież nawet prawo europejskie nakazuje nam pomijać krajowe przepisy, bez pytania o ich zgodność z prawem europejskim Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, jeśli są one sprzeczne z normami UE.

Wierzę w opamiętanie rządu

Sędzia Waldemar Żurek, rzecznik Krajowej Rady Sądownictwa:

– Sędziowie powinni mieć przed oczami przysięgę, którą składają przed prezydentem, że będą

stać na straży prawa. A ogłoszone wyroki Trybunału ich wiążą. Wierzę, że w rządzie przyjdzie jednak opamiętanie, bo ten wyrok odbije się szerokim echem w świecie. Sytuacją w Polsce interesują się nawet USA, gdzie sąd najwyższy to świętość.

Premier Szydło musi respektować wyrok Trybunału

Guy Verhofstadt, szef liberałów w Parlamencie Europejskim:

Postawa premier Szydło jest absurdalna i kafkowska. Werdykt Trybunału Konstytucyjnego jest bardzo jasny: przepisy wprowadzone przez PiS paraliżują Trybunał i naruszają polską konstytucję. Premier Szydło musi respektować wyrok TK, opublikować go i wdrożyć w życie. Wiem, że Polacy nie pozwolą PiS-owi skierować ich wspaniałego kraju ku Wschodowi.

Zobacz także

pisDemoluje

wyborcza.pl

 

Spisujmy czyny i rozmowy

Wojciech Maziarski, 10.03.2016
Jacek Kurski czyści media, Zbigniew Ziobro - prokuraturę. Co dalej, PiS-ie?

Jacek Kurski czyści media, Zbigniew Ziobro – prokuraturę. Co dalej, PiS-ie? (Fot. Sawomir Kamiski / Agencja Gazeta)

Władza przeprowadza czystkę w prokuraturze, degradując i upokarzając ludzi z poprzedniej ekipy. Kierownictwo każdej instytucji ma prawo dobierać sobie współpracowników i mianować szefów, ale skala i charakter tego personalnego pogromu wykroczyły już poza cywilizowane standardy.
Bardzo trudno będzie w przyszłości udowodnić, że mieliśmy do czynienia z działaniem nielegalnym. W tym celu potrzebne będą śledztwo i materiały dowodowe – wypowiedzi i fakty wskazujące, że zmiany personalne służyły nie zwalczaniu przestępczości, lecz wyłącznie umacnianiu władzy PiS.

Nowa władza przeprowadza też czystkę polityczną w mediach publicznych, usuwając ludzi niepopierających PiS. Szefostwo każdej redakcji ma prawo dobierać sobie współpracowników i mianować kierowników działów czy redaktorów. Konstytucja i kodeks karny zabraniają jednak dyskryminacji z powodów politycznych, a medialna czystka właśnie przybrała taki charakter. Żeby to udowodnić i ukarać winnych, potrzebne będą w przyszłości śledztwo i proces, w którym przedstawione zostaną dowody.

Z kilku miast napłynęły sygnały, że policjanci legitymowali uczestników antyrządowych demonstracji. Policja, dbając o porządek i bezpieczeństwo, ma prawo sprawdzać tożsamość obywateli, ale wyłącznie w sytuacji i w celu określonych przepisami. Legitymowanie ludzi tylko dlatego, że krytykują władzę, jest naruszeniem praw obywatelskich. Nie będzie łatwo udowodnić, że mieliśmy do czynienia z działaniem nielegalnym. W tym celu trzeba będzie przeprowadzić śledztwo, w którym zostanie m.in. ustalone, kto wydał taki rozkaz i jak go uzasadnił.

Słyszałem od znajomego o przypadku szefa, który czyta na Facebooku wpisy podległych mu pracowników i gdy znajdzie coś krytycznego o nowej władzy, „polemizuje” z tym i głośno daje wyraz niezadowoleniu. Każdy człowiek ma prawo polemizować z wypowiedziami innych i głosić swoje poglądy, ale żaden szef nie może wykorzystywać stanowiska do wywierania politycznej presji na pracowników. Nie będzie łatwo udowodnić, że w tym przypadku szef naruszył prawo, potrzebne będą śledztwo i dowody.

Towarzystwo Dziennikarskie, do którego należę, sporządza listę ofiar politycznych czystek w mediach. Nie mam wątpliwości, że podobne listy utworzą również inne środowiska zawodowe. Jednak może się okazać, że ta dokumentacja nie wystarczy. Żeby w przyszłości można było kierować poszczególne sprawy do prokuratur, do komisji etycznych czy komisji odpowiedzialności zawodowej, oprócz list ofiar potrzebne będą też lista sprawców i dokumentacja faktów wskazujących, że działania, które podjęli, naruszały normy prawne i etyczne.

Każda dyktatura, by się utrzymać, potrzebuje wspólników na wszystkich szczeblach hierarchii państwowej i społecznej. W tym celu władza przekonuje ludzi: służcie nam wiernie i wykonujcie nasze polecenia, nie przejmujcie się konstytucją i zasadami moralnymi; nic wam nie grozi, zapewnimy wam bezkarność. Dopiero po upadku reżimu okazuje się, że to nieprawda, i winni stają przed sądami. Tyle że wówczas, często po wielu latach, brakuje dowodów, bo fakty zatarły się już w pamięci.

Dbajmy więc o zbieranie i dokumentowanie tych dowodów. Będą potrzebne.

I informujmy o tym zainteresowanych, żeby potem nie byli zaskoczeni. Niech mają świadomość, że spisane będą czyny i rozmowy.

Zobacz także

władzaPiS

wyborcza.pl

 

Niemiecka prasa o sporze wokół TK: KE będzie musiała nałożyć na Warszawę sankcje, a dalej obciąć środki

jagor, PAP, 10.03.2016

Rząd Beaty Szydło i prezes PiS Jarosław Kaczyński w Sejmie

Rząd Beaty Szydło i prezes PiS Jarosław Kaczyński w Sejmie (Adam Stępień)

1. Największe niemieckie dzienniki piszą o „poważnym kryzysie państwa”
2. „KE będzie musiała wkrótce nałożyć na Warszawę sankcje. Później obciąć środki”

 

Orzeczenie ogłoszone przez TK w Warszawie jest „jednoznaczne” – pisze warszawski korespondent „Sueddeutsche Zeitung” Florian Hassel zaznaczając, że Trybunał Konstytucyjny uznał nowelizację ustawy o TK za sprzeczną z konstytucją.

„Sueddeutsche Zeitung”: Kaczyński i PiS zmierzają do autorytarnego

„Rzeczywisty władca Polski Jarosław Kaczyński i jego rząd nie chcą jednak opublikować orzeczenia TK z powodu rzekomego braku prawomocności. Chcą zignorować je tak jak orzeczenie z grudnia stanowiące, że prezydent Polski musi zaprzysiąc trzech sędziów wybranych przez poprzedni rząd” – czytamy w wydawanej w Monachium opiniotwórczej gazecie.

„Kaczyński i jego partia Prawo i Sprawiedliwość (PiS) chcą, jak każda władza zmierzająca do autorytarnego panowania, faktycznie zlikwidować centralną zasadę nowoczesnego państwa prawa: to, że rząd i jego większość w parlamencie podporządkowane są kontroli niezależnych sędziów” – ocenia Hassel.

„Komisja Europejska będzie musiała wkrótce nałożyć na Warszawę”

„Co może uczynić Europa?” – pyta niemiecki publicysta. „Zbliżająca się wezwanie ze strony Komisji Weneckiej do powrotu do państwa prawa jest tylko zaleceniem, chociaż posiada symboliczną wymowę. Nawet rząd USA wspiera zalecenia Komisji i napomniał Warszawę, by zastosowała się do nich” – czytamy w „SZ”. Według Hassela Jarosław Kaczyński zdecydowany jest pomimo tego na „przeforsowanie wbrew wszystkim demontażu TK”. „Jeżeli tak się stanie, Komisja Europejska będzie musiała wkrótce nałożyć na Warszawę sankcje, a w dalszej perspektywie obciąć środki finansowe” – uważa autor komentarza.

Hassel zastrzega, że w czasie, gdy Bruksela zabiega o względy Turcji ze względu na jej centralną rolę w kryzysie uchodźczym, „podjęcie zdecydowanych kroków przeciwko tym, którzy grzeszą przeciwko demokracji w samej UE, jest mało prawdopodobne”. „Bezprecedensowe w swojej radykalności postępowanie polskiego rządu zagraża zwartości UE jako stowarzyszenia krajów demokratycznych. Jednak, podobnie jak w kryzysie uchodźczym, i w tym przypadku nie widać skutecznych rozwiązań” – ubolewa warszawski korespondent „SZ”.

„FAZ”: Rząd Polski na kursie konfrontacyjnym

„Frankfurter Allgemeine Zeitung” zatytułował komentarz o wydarzeniach w Polsce „Na kursie konfrontacyjnym”. „Taką sytuację nazywa się konfliktem konstytucyjnym. Czy też chodzi raczej o politykę siły? Widownią jest Warszawa. W centrum konfliktu znajdują się narodowo-konserwatywny rząd Polski i Trybunał Konstytucyjny” – czytamy w komentarzu.

Jego autor zaznacza, że rząd PiS opiera się na szerokiej większości w parlamencie i bez wątpienia dysponuje demokratycznym mandatem. „Jednak działania tego rządu w dziedzinie podziału władz i wolności prasy doprowadziły do interwencji Rady Europy i KE i nie ma to nic wspólnego z polityczną zemstą, jak przedstawia to rząd; choć być może sam w to wierzy” – pisze publicysta.

Dokąd ma prowadzić to dążenie do hegemonii?

„Rząd jest najwyraźniej przepojony pasją, aby tak ukształtować system polityczny, by jego polityczno-kulturowy porządek pozostał niepodważalny” – pisze „FAZ”. „Dokąd ma prowadzić to dążenie do hegemonii?” – pyta komentator.

komisjaEuropejska

gazeta.pl

 

Rodzina 500 minus. Kto nie dostanie pieniędzy na żadne dziecko

Bożena Aksamit, 10.03.2016

Ilustracja Piotr Socha

Mamy troje dzieci na utrzymaniu. Kształcimy je, wychowujemy na uczciwych ludzi, którzy tak jak my będą płacić podatki. Dlaczego nie należy nam się ani złotówka?
 

11 lutego, Sejm, głosowanie nad ustawą Rodzina 500+.

– Mówicie państwo o dzieciach lepszych i gorszych. Ja nie dzielę rodzin – zapewnia premier Beata Szydło i wyciąga dłonie w kierunku ław poselskich. – To pieniądze dla wszystkich polskich rodzin.

26 lutego, Józefów pod Warszawą, spotkanie Beaty Szydło z rodzinami wielodzietnymi.

Program 500+ z jednej strony ma zapewnić wsparcie materialne dla rodzin w trudniejszej sytuacji, ale z drugiej – ma dać jasny sygnał, że polski rząd będzie je wspierał, bo dziecko to nie jest koszt – premier patrzy wprost w obiektywy kamer.

Prof.Kotowska: 500 zł na dziecko to nie wszystko

Kilkanaście złotych za dużo

3 marca, Gdańsk. Od Marii usłyszę, że nawet lubi tę Szydło, wygląda jak zwykła kobieta, jakby była jej sąsiadką ze Stogów.

Na takie osiedla jak to, na którym mieszka Maria, mało kto się wprowadza, raczej wszyscy stąd uciekają. Tu nawet bloki zbudowane w latach 60. i 70. są jakieś inne. Jakby stały tu nieudane prototypy budynków, które później, już poprawione, stawiano w innych dzielnicach.

40-letnia dziś Maria wprowadziła się tu z Pawłem 20 lat temu. Dostali niewielkie mieszkanie po babci i dziadku, którzy całe życie pracowali kilkaset metrów od bloku w Zakładach Pasmanteryjnych „Pasanil”. Na 32 metrach kwadratowych architekt zmieścił dwa pokoje, kuchnię i łazienkę. Z okien Maria ma widok na łąki, niedaleko do tramwaju i Lidla postawionego na miejscu zburzonego Pasanilu.

Maria nie lubi narzekać, powtarza, że robi swoje i nie ogląda się na innych. Tak było zawsze, bo Pawła robota się nie trzymała, lubił wypić, ale był też jakiś niezaradny przez całe życie. W końcu wziął i tuż przed świętami umarł. Maria i Ola zostały same. Ola chodzi do trzeciej klasy gimnazjum, Maria pracuje jako pomoc w aptece. Zaczyna albo o szóstej rano, albo o drugiej po południu – wtedy do domu wraca nocnym autobusem około jedenastej. I tak codziennie, dziesięć lat już chyba. Zarabia najniższą krajową – na rękę ma niecałe 1300 zł.

– Całe życie omija mnie wszystko – mówi mi przy herbacie. Pokój jest mały, a drugi, Oli, to już dziupla – poza tapczanem, biurkiem i szafką zostało tylko trochę wolnego miejsca. – Jeszcze nic nigdy nie dostałam od państwa. Na zwrot z podatku ulgi na dziecko mam za niski dochód. Dwa lata temu przekroczyłam średnią na osobę o 1,18 zł, więc odmówili mi rodzinnego.

Maria za mieszkanie, prąd i gaz płaci 900 zł. Zostaje niecałe 400 zł. A jeszcze bilet miesięczny dla siebie i córki musi kupić. Aby przeżyć, musi dorabiać: czasem opiekuje się dziećmi farmaceutek z apteki, raz w tygodniu sprząta u rodziny bursztynników, którzy mają wielki dom na Stogach. Ale i tak na wiele rzeczy brakuje.

– Bardzo często nie mogę córce kupić jakiegoś ciucha czy butów albo dać jej na kino. Na wakacje nigdy nie wyjeżdżamy. Jestem prostą kobietą, mam tylko zawodówkę krawiecką. Może miałam pecha co do męża, ale skoro go pokochałam, urodziłam Olę, to co? Miałam go wyrzucić?

– Na 500 zł się pani załapie? – pytam.

– Znów mi przejdzie koło nosa. Głosowałam na PiS, nie wstydzę się, bo uwierzyłam, że takim ludziom jak ja będzie się łatwiej żyło. Ale wszyscy dookoła dostaną, tylko ja nie. Powiem pani, że jak wszędzie dostaje się kopa, to jednym razem żyć się odechciewa, innym człowieka ogrania taka złość, że chciałoby się pójść w miasto i mordować.

– Przecież wychodzi wam tylko 650 zł na osobę w rodzinie.

– Córka dostanie rentę po ojcu i o kilkanaście złotych przekroczymy 800. Byłam w urzędzie się pytać, pani w okienku nawet mi współczuła, tylko co z tego? Nawet myślę, że może specjalnie moja pensja jest tak ustawiona, że jak ją podzielę na mnie i na córkę, nie łapiemy się na nic. Najlepiej w ogóle nie pracować albo na czarno i wtedy można korzystać z pomocy. I tacy 500 zł dostaną. Cały ten projekt teraz zaczyna mi wyglądać na zachętę dla niepracujących. Skoro biednemu, ale ciężko harującemu się nie należy.

– A jakby pani dostała te 500 zł, na co poszłyby pieniądze?

– Na kurs angielskiego dla córki, a potem na czesne do liceum mundurowego, tam płaci się 150 zł miesięcznie. Córka chciałby się tam uczyć, potem można łatwiej znaleźć pracę w policji czy straży. Może Ola będzie chciała iść na studia, ja bym bardzo chciała.

Nauczyciel w kurniku. Wójcik sprawdza, jak dorabiamy

Dwa tysiące na rehabilitację

Krzysztof trzy lata temu zrezygnował z pracy, żeby opiekować się córką. Od dwóch lat, od kiedy Karolince przecięto krtań i włożono rurkę tracheotomijną, każdy jego dzień wygląda tak samo. Wstaje o szóstej, daje małej pierwsze leki – musi je przyjąć na czczo, potem cewnikuje córkę, musi to robić co cztery godziny. Co trzy podaje jej zmiksowane blenderem jedzenie, zawsze po posiłku wymienia gaziki pod rurką tracheotomijną i czyści starannie jej końcówkę. Jakiś czas po pobudce dziewczynka musi być inhalowana, by potem odciągnąć wydzielinę, która zebrała się nocą w jej oskrzelach. Krzysztof kończy pracę o 23.30, gdy mała zasypia.

Na pieniądze z ustawy 500+ rodzice Karoliny się nie załapią – ich dochód przekracza o kilkadziesiąt złotych graniczne 1200 zł na członka rodziny, w której jest jedno, niepełnosprawne dziecko.

– Karolina urodziła się sześć lat temu z zespołem Downa – historię córki Krzysztof opowiadał ostatnio policjantom. Złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez toruńskich lekarzy, którzy z powodu postawienia złej diagnozy prawie zabili im dziecko. Uważa, że to z ich winy córka dziś jest pod respiratorem, ma czterokończynowy niedowład i osteoporozę.

– Gdy córka miała trzy lata, doszło do zwichnięcia zęba obrotnika w drugim kręgu szyjnym, żaden z lekarzy tego nie wyłapał, a gdy postawiono właściwą diagnozę, było już za późno – opowiada Krzysztof, gdy do domu przychodzi rehabilitantka, a on może chwilę odpocząć. Małą należy non stop mieć na oku. – Z miesiąca na miesiąc Karolka słabła i mimo że chodziła do przedszkola przy miejskim ośrodku rehabilitacji dzieci i była pod opieką neurologa, niczego nie dostrzeżono. W końcu nie miała siły nawet siedzieć. Potem nacisk na rdzeń spowodował, że przestała samodzielnie oddychać i zaczęła się dusić. Dopiero wtedy zdiagnozowano, co jej dolega.

Karolina od dwóch lat każdy dzień spędza na specjalnym rozkładanym fotelu podłączona do respiratora. Dotychczasowe życie jej rodziców wywróciło się kompletnie. Pieniądze zarabia mama, opiekuje się nią tata. Mama żegna się zawsze całusem zaraz po tym, jak Karolinka otwiera oczy. Gdy wraca z biura, jest czwarta po południu.

– Była to decyzja ekonomiczna, żona miała lepszą pracę, więc ja zrezygnowałem – tłumaczy mi Krzysztof. – Z córką stale ktoś musi być, a w naszym kraju nikt nie myśli o tym, co się stanie z pacjentem po wyjściu ze szpitala. Po prostu wydano nam dziecko i kazano opiekować się nim w domu.

Specjalista z warszawskiego Centrum Zdrowia Dziecka, który podjął się leczenia małej, zalecił, aby stale rehabilitować córkę – to jest w tej chwili najważniejsze. Ich trzy niewielkie pokoje, niecałe 50 metrów kwadratowych, muszą pomieścić normalny dom i salę do intensywnej terapii. Z NFZ przysługują im dwie godziny rehabilitacji tygodniowo. To stanowczo za mało, więc za resztę płacą sami – miesięcznie tylko na rehabilitantów wydają około 2 tys. zł. Na szczęście pomaga im kilka fundacji, między innymi Przyjaciółka, inaczej nie daliby rady.

Odkąd Karolinka zachorowała, jej rodzice nie wyszli nigdy we dwójkę z domu. Kino, znajomi, wspólny spacer – musieli o tym zapomnieć. Ani razu nie udało im się znaleźć odpowiednio wykwalifikowanego pielęgniarza. Ludzie zwyczajnie się boją zostać z dzieckiem pod respiratorem.

– Moi znajomi na Zachodzie żyją jakoś normalniej – dodaje Krzysztof. – Jeden kolega ma córkę z urazem mózgu, drugiego syn ledwo chodzi. Co rano podjeżdża samochód, zabiera dziecko do przedszkola, rodzic idzie normalnie do pracy, odprowadza podatki. U nas poważna, przewlekła choroba jest dla rodziny końcem wszystkiego, bo państwo wystawia takich ludzi jak my za drzwi i mówi: „Radźcie sobie sami”.

Pytam o 500+. – Mam żal do PiS-u, bo to była zwyczajna łapówka wyborcza, nic więcej – mówi Krzysztof. – Nie głosowałem na nich, ale o ile pamiętam, pani Szydło zapewniała: „500 zł na każde dziecko”. Gdy wygrali, trzeba było ratować tyłek. Te 500 zł by się przydało na leczenie córki, każda złotówka jest ważna, bo im więcej ją rehabilitujemy, tym nasze dziecko ma większe szanse na poprawę.

Była matka szuka pracy. Jak żyją rodzice niepełnosprawnych dzieci

Małe dzieci mniej kosztują

– O tych 500 zł za dużo wcześniej nie myślałam, bo po co planować, jak coś jest niepewne – mówi Anna z Kościerzyny, matka trójki dzieci. Syn jest na drugim roku politechniki, córka zdaje lada moment maturę i też wybiera się na studia, najmłodszy chodzi do pierwszej klasy liceum. – Ale teraz jest mi przykro, bo mamy troje dzieci na utrzymaniu i nie rozumiem, dlaczego nam się nie należy ani złotówka. Jak dwie osoby harują jak woły od rana do wieczora, to mieć więcej niż 800 zł na osobę nie jest trudno. Tyle lat uczciwie płacimy podatki, żyjemy bez fajerwerków, wychowujemy dzieci na uczciwych ludzi, którzy także będą płacić podatki. Kształcimy je. Niech pani przyzna, że można się wkurzyć.

– Uznano najwyraźniej, że dorosłe dzieci nie kosztują za wiele – domyślam się.

– Małe dzieci są tak naprawdę tańsze do utrzymania – oponuje Anna. – Nasze dzieci, odkąd podrosły, dorabiają, bo muszą. Mogłyby się uczyć jeszcze jednego języka, fotografii czy zwyczajnie odpoczywać podczas wakacji. Gdy nasze dzieci chcą wyjść na koncert, imprezę czy do kina, to trzeba oszczędzić na czymś innym albo muszą same zarobić.

W ostatnie wakacje pracowały wszystkie dzieci – syn kelnerował w Sopocie, córka zaczepiła się w ośrodku wczasowym nad morzem, a najmłodszy pomagał u znajomego w barze z hamburgerami.

Na jagody! Dzieci pracują za najniższe stawki

Na osobę w rodzinie Anny przypada około 1200 zł, czasami, jak jej mąż Marek ma lepszy miesiąc, dobijają do 1500 zł. Anna pracuje w gminie, mąż naprawia pralki, lodówki. Synowi, który studiuje, dają niecały tysiąc, mieszka w akademiku, żyje skromnie, nie szaleje, a w czasie wakacji pracuje. Czasami dorabia też w weekendy, ale studia są trudne, ma dużo zajęć i egzaminów.

Pracujemy ponad 20 lat, mąż, jak to w małej firmie, zasuwa na okrągło. Piątek, świątek, nie może wybrzydzać, bo straci klientów. Płaci uczciwie podatki, ja także i dzieci, jak pracują – również. Dokładamy się do budżetu państwa. A te 500 zł dostanie wiele osób, które niespecjalnie garną się do roboty. Nie opłaca im się pracować, czasami brakuje im motywacji – żyją z pomocy socjalnej. Część tych pieniędzy pójdzie – może brzydko powiem – do rodzin problemowych, w których rodzi się sporo dzieci. Tam nikt się nie zastanawia nad ich przyszłością, trójka czy piątka, co to za różnica, a mieć dwa i pół tysiąca zamiast półtora co miesiąc – to już coś. Często dzieci wychowywane w takich warunkach pozbawiane są aspiracji i w ten sposób kolejne pokolenia wyuczone bezradności będą wyciągać rękę po pieniądze. My z mężem zsuwamy całe życie i figa z makiem. Gdzie tu sprawiedliwość? Ten system 500+ powinien inaczej działać, może jakieś ulgi w podatkach, ale na pewno nie powinno się rozdawać pieniędzy wybranym. Na kogo głosowaliśmy? Na nikogo.

Asystent rodziny: Znam ludzi, którzy po wejściu „500 plus” będą dostawać 10 tys. zł miesięcznie. Ich życie się nie zmieni

Na czarno dorabiam

– Wszystko poszło jak trzeba, dzieci były duże i zdrowe. Lekarze dali po 10 punktów w skali Apgar i pewnie dlatego nie umieścili ich w inkubatorach. To był błąd, bo Jaś prawdopodobnie się wychłodził, wdały się powikłania i doszło do niedotlenienia, a potem do porażenia mózgowego.

Adam i Bogna mieszkają na Żuławach – kilkuset gospodarzy uprawia żyzną ziemię, reszta jeździ do pracy w okolicznych miastach. Oni ziemi nie mają, Adam jest stolarzem, Ewa, odkąd urodziła trojaczki, czyli od 21 lat, nie pracuje.

Siostra Chmielewska o 500 zł na dziecko i innych ustawach PiS: To propaganda

Młodym rodzicom nikt nie pomógł, dostali z gminy życzenia, kwiaty i tysiąc złotych.

– Żadnej pielęgniarki z ośrodka, nic – opowiada Bogna. – Mieliśmy po 24 lata. Jaś wymagał rehabilitacji, a do tego jeszcze dwa maluchy i czteroletnia córeczka. Nie było mnie stać na jednorazowe pieluszki, więc na okrągło prałam dla trójki maluchów – z tamtego czasu nie pamiętam nic poza zmęczeniem. Do tego Adam przez pół roku nie miał zleceń, bywało, że nie mieliśmy co do garnka włożyć. Tyle że gdy nie pracował, to pomagał mi przy dzieciach, ale poszły nam wszystkie oszczędności.

Teraz jest nieco lżej. W zeszłym roku Adam zarobił 34 tys., Bogna na siebie i niepełnosprawnego syna, którego jest opiekunką, dostaje 2 tys. miesięcznie. – Odkąd Tusk po protestach dał więcej rodzicom, którzy siedzą z dziećmi – tłumaczy.

Mają około 1 tys. zł na osobę miesięcznie.

– Trójka dzieci jest na studiach. Wszyscy mieszkają w akademiku. A podczas wakacji dorabiają.

– Ile im dajecie?

– Za akademik każde płaci 350 zł. Jeśli chodzi o jedzenie, to są oszczędni, co tydzień zabierają z domu zapasy, gotują sami. Jak jadą w niedzielę, to mają walizki pełne zaprawionych słoików. Myślę, że wydajemy około tysiąca na studenta.

– Liczyła pani na 500 zł?

– Dzieci żartowały: „Mamo, jaka ty byś była bogata”. Fajnie by było, to są duże pieniądze. Wie pani, ja, matka czwórki dzieci, za dużo od tej naszej Polski nie dostałam i tak już pewnie zostanie. A każdy, kto ma dzieci, wie doskonale, że maluszki nie kosztują tak dużo jak starsze. Nie narzekam, ale moje całe życie to dodawanie i odejmowanie złotówek. Ciągłe odmawianie sobie, a najgorsze, że dzieciom też.

Trzy lata temu Adam dobudował piętro, pod skośnym dachem zmieściły się pokoje dla trojaczków.

– Trochę późno – śmieje się Bogna. – Ale wcześniej nie było nas stać i mieszkaliśmy w dwóch pokojach. Ale teraz są inne problemy, mnie czeka poważna operacja. Dopóki Jasiek był niepełnoletni, jeździłam z nim kilka razy w roku na trzytygodniowe turnusy rehabilitacyjne. Dziś już mu się nic nie należy, a ćwiczyć musi. Teraz za każdą godzinę z rehabilitantem płacimy 50 zł, a jeszcze trzeba syna zawieźć do Pruszcza albo Gdańska.

Jak jest bardzo źle i Adam nie ma zleceń, Bogna szuka czegoś na czarno.

A to najmę się do zbierania truskawek, a to posprzątam u kogoś. Trzymam to w tajemnicy, bo straciłabym zasiłek opiekuńczy na Jasia.

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj też:

Adam Strzembosz. Wszystko dla Jarka
Były takie momenty w III RP, że jak człowiek miał poglądy odstające od tego, co uważacie wy w „Wyborczej”, to był fe. Produkowaliście poglądy dominujące. Rozmowa Grzegorza Sroczyńskiego

Kto nie dostanie pieniędzy na żadne dziecko
Mamy troje dzieci na utrzymaniu. Kształcimy je, wychowujemy na uczciwych ludzi, którzy tak jak my będą płacić podatki. Dlaczego nie należy nam się ani złotówka?

Dobry wieczór, morderco. Policjanci z Archiwum X wyjaśnili zbrodnię sprzed 22 lat
Włączył telewizor, ale nie posiedział długo na kanapie. Ktoś walił do drzwi. Dawno się tak nie zdziwił

Jak sieci handlowe rujnują swoich dostawców
Znajomy handluje warzywami i przetworami. Na współpracy z sieciami dorobił się fortuny, bo szybko zrozumiał zasadę: „Jak nie posmarujesz, to nie pojedziesz”

Głodu nie ma. Są tylko ludzie, którzy głodują, nie dojadają, umierają z głodu
Co roku połowa żywności na świecie jest wyrzucana Rozmowa z Martinem Caparrosem, autorem książki „Głód”

Kościół bez ścian i drzwi
Co tydzień w centrum Warszawy zielonoświątkowcy, baptyści, prawosławni, katolicy modlą się razem na ulicy. Prezesi otwierają się, mówią, że dawno nie rozmawiali z Jezusem

Ochotnicy pomagają uchodźcom [FOTOREPORTAŻ]
Zanim ruszysz ratować świat, napij się herbaty

500zł

 

Marek Magierowski – usta prezydenta Dudy

Tomasz Cylka, Piotr Bojarski, 09.03.2016

Marek Magierowski

Marek Magierowski (Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta)

– Ja myślałem, że będziemy inaczej traktowani, bo doszła do władzy prawica. Tymczasem od spraw medialnych w Kancelarii Prezydenta jest redaktor z „Gazety Wyborczej”! – załamuje ręce o. Tadeusz Rydzyk, twórca Radia Maryja. Tym redaktorem jest Marek Magierowski.
 

Lato 1994 roku. W Poznaniu gości marszałek Sejmu Józef Oleksy, ma spotkanie w sali wykładowej jednej z uczelni. Po wystąpieniu Oleksego z górnej ławki podnosi się piegowaty 23-latek w okularach i idealnie wyprasowanej koszuli. Z ironicznym uśmiechem stawia marszałkowi niewygodne pytanie. To Marek Magierowski, młody reporter „Gazety Poznańskiej”. – Lewica zawsze działała na mnie jak płachta na byka – mówi dziś, gdy bez mrugnięcia okiem tłumaczy najbardziej kontrowersyjne posunięcia prezydenta Andrzeja Dudy.

Lingwista z Bystrzycy

– To był młody konserwatysta w wersji light. Przywiązany do Kościoła, z kontaktami u dominikanów, zwolennik tradycyjnej rodziny i ochrony życia od poczęcia. Przeciwnik praw dla par homoseksualnych – opowiada kolega Magierowskiego. – W dyskusji był jednak otwarty. W sporze Wałęsa – Mazowiecki, którym wtedy żyła polska polityka, był po stronie Mazowieckiego.

Na studia do Poznania przyjeżdża z Bystrzycy Kłodzkiej. Absolwent iberystyki na UAM, pracę magisterską pisze o Camilo José Celi, hiszpańskim pisarzu nobliście z 1989 r., który zaczynał od służby w armii Franco, ale potem redagował demokratyczną konstytucję. Ma zdolności lingwistyczne, dziś zna siedem języków.

Przygodę z dziennikarstwem zaczyna w należącej do Wojciecha Fibaka „Gazecie Poznańskiej”. Wpada w oko Ryszardowi Chomiczowi, nieżyjącemu już naczelnemu „Poznańskiej”, jako tłumacz w finale koszykarskiego Pucharu Europy. W gazecie pisze o samorządzie i polityce, komentuje politykę międzynarodową. Jest sprawnym redaktorem, po kilku miesiącach prowadzi już wydania „Poznańskiej”.

– Od początku myślałem o publicystyce międzynarodowej. Nigdy nie chciałem być „dziennikarskim pistoletem”. Przez ponad 20 lat nie ujawniłem chyba żadnego spektakularnego newsa – przyznaje dziś.

– Wyróżniał się solidnością, teksty miał dopracowane. Gorzej było z kreatywnością. Do historii naszego dziennika nie przeszedł, choć znajomości języków wszyscy mu zazdrościliśmy – opowiada jeden z ówczesnych redaktorów „Gazety Poznańskiej”, dziś już na emeryturze. – Poglądy? Lokował się blisko Wiesława Chrzanowskiego i rodziny Libickich z ZChN.

Jako publicysta debiutuje na łamach „Najwyższego Czasu”, pisma konserwatywno-liberalnego związanego z Unią Polityki Realnej Janusza Korwin-Mikkego.

Po rocznym epizodzie w „Gazecie Poznańskiej” – przechodzi do poznańskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. W „Wyborczej” spędzi w sumie sześć lat. Ówcześni dziennikarze przyznają, że był dobrym redaktorem. Ubiera się elegancko, chodzi pod krawatem. – Byłem gdzieś między UPR a ZChN, thatcherysto-reaganistą. W „Poznańskiej” zdarzało mi się jeszcze pisać komentarze polityczne, w „Wyborczej” w ogóle – przyznaje dziś Magierowski.

Przyjaciel Magierowskiego dziwi się: – Zawsze krytycznie oceniał środowisko „Wyborczej”. A potem do niej poszedł. Dlaczego?

Warszawa, skok do przodu

W 1998 r. przenosi się do redakcji krajowej, na Czerską. Do Warszawy ściąga go Paweł Ławiński, wówczas szef działu zagranicznego. „Wyborcza” przechodzi wtedy zmiany, odmładza layout i sposób redagowania. Dla Magierowskiego to nowe doświadczenie. Pracuje w dziale zagranicznym. Gdy szefem działu zostaje Marcin Bosacki (obecnie ambasador w Kanadzie), przechodzi do gospodarki (zostaje wiceszefem). Obaj przyszli z Poznania, ale nie przepadają za sobą.

W warszawskiej redakcji „Wyborczej” mówią o nim chłodno. – Miał sposób formułowania myśli z lekką wyższością wobec innych – opowiadają. – Mieliśmy wtedy w dziale gospodarki poważny kryzys, „Newsweek” wymiótł nam ludzi. Próbowaliśmy zatrzymać ten proces – opowiada Paweł Ławiński, ówczesny szef działu. – Magierowski uczestniczył w trudnych rozmowach z pracownikami, przekonywał ich, by zostali. A na koniec przyszedł do mnie i powiedział, że on odchodzi do „Newsweeka”. Innych namawiał do pozostania, a za plecami dogadał się z konkurencją.

Magierowski zostaje zwolniony z „Wyborczej” dyscyplinarnie za nadużycie zaufania przełożonych. – Wykonał ruch bardzo nie w porządku wobec naszego działu i mnie – uważa dziś Ławiński.

Magierowski idzie w 2001 r. do „Newsweeka” kierowanego przez Tomasza Wróblewskiego – bynajmniej nie konserwatystę. Kieruje tam działem zagranicznym, potem biznesowym – z przerwą na stanowisko wicenaczelnego „Forum”. Nie przeszkadza mu, że „Forum” tworzy środowisko związane z „Polityką”. W 2005 roku nieżyjący dziś wiceszef „Wyborczej” Juliusz Rawicz mówi, że Magierowski chciałby wrócić. Jednak w gazecie mówią „nie”. Sam Magierowski zainteresowania powrotem nie potwierdza.

Przeciwnik in vitro, gender i aborcji

W 2006 r. Paweł Lisicki, wówczas redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”, daje mu stanowisko zastępcy. W telewizji Republika prowadzi program „Ekonomia raport”. Ma zajęcia ze studentami dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim.

– W „Newsweeku” poznał Michała Karnowskiego. Dzięki niemu wszedł mocno w środowiska prawicowe – mówi jeden z kolegów Magierowskiego z czasów „Newsweeka”. Zwrot Magierowskiego w stronę dziennikarzy „niezłomnych” trochę go dziwi: – Bo tam są osoby dalekie od konserwatyzmu, np. Piotr Gabryel, były członek PZPR [w latach 1980-90]. Może zrobił to koniunkturalnie. A może po prostu szukał swojego miejsca na ziemi.

Magierowski nie zgadza się z tezą, że jego dziennikarskie wolty świadczą o koniunkturalnym podejściu do zawodu: – Nie wstydzę się żadnego tekstu, jaki wyszedł spod mojego pióra. A co do koniunkturalizmu: w latach 1998-2001 pracowałem w „Wyborczej”, czyli w gazecie opozycyjnej wobec rządzącego AWS. Potem w „Newsweeku”, opozycyjnym wobec rządzącego SLD, a w „Do Rzeczy” – gdy u władzy była Platforma. W „Rzeczpospolitej” napisałem tyle komentarzy krytycznych wobec PiS, że można by nimi wytapetować pokój.

W 2013 r. wydaje książkę „Zmęczona. Rzecz o kryzysie Europy Zachodniej”. Prawicowi recenzenci pieją z zachwytu: to „przenikliwy, kompetentny i nieskrępowany poprawnością polityczną obserwator” (cyt. Bronisław Wildstein).

Po tragedii smoleńskiej „Rzeczpospolita” pod wodzą Lisickiego opowiada się po stronie PiS. Po konflikcie z nowym wydawcą Lisicki z Magierowskim zakładają tygodnik „Do Rzeczy”. Magierowski pisze też do religijnych periodyków – „Przewodnika Katolickiego” i dominikańskiego miesięcznika „W Drodze”. – Przeciwnik in vitro, gender i aborcji, potrafił pisać dosadnie, ale z kulturą. Jeden z naszych lepszych felietonistów. Szkoda takiego pióra – wzdycha dziennikarz „Przewodnika”.

Żona Magierowskiego, nauczycielka angielskiego, Anna (pod panieńskim nazwiskiem Ornatowska), jest jedną z bohaterek zaangażowanego filmu smoleńskiego „Przebudzenie” Joanny Lichockiej. Broni też krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Magierowski jednak w „Przebudzeniu” nie występuje.

U boku prezydenta

Wrzesień 2015 r. Magierowski rzuca dziennikarstwo i przenosi się do Kancelarii Prezydenta RP. Najpierw na stanowisko eksperta w sprawach dyplomacji, a w grudniu – dyrektora biura prasowego Kancelarii Prezydenta.

„Żegnam się z moimi kolegami, z którymi przeżyłem w ostatnich latach fantastyczną, intelektualną przygodę, przechodząc szlak bojowy od „Rzeczpospolitej”, przez „Uważam Rze”, po „Do Rzeczy””, pisze, odpowiednio dobierając tytuły. Magierowski przechodzi przemianę. Wcześniej umiarkowanie bliski PiS, zdystansowany wobec teorii o „zamachu smoleńskim”, teraz staje w pierwszej linii „dobrej zmiany”. Z zaciętą twarzą broni decyzji prezydenta Dudy w sprawie obsady Trybunału Konstytucyjnego, które łamią konstytucję. „Skala łamania ludzi w PiS jest niewiarygodna. Nawet Magierowski, jak teraz otwiera usta… przedtem był naprawdę wybitnym dziennikarzem. A teraz duka rzeczy nie do przyjęcia” – komentuje prof. Jadwiga Staniszkis.

Start Magierowskiego w roli rzecznika to seria wpadek. Gdy PiS zmienia ustawę o Trybunale Konstytucyjnym, a prezydent Duda stwarza pozory, że zastanawia się, czy ustawę podpisać, Magierowski orzeka na Twitterze: „Prezydent ustawę o TK podpisze w stosownym czasie”.

Gdy opozycja grzmi, że ustawa ubezwłasnowolniła TK, Magierowski polemizuje: „Podczas rządów poprzedniej koalicji także dochodziło do łamania zasad wolności słowa”. Tym samym przyznaje, że PiS i prezydent także je łamią.

Gdy rzecznik prezydenta broni projektu obniżenia wieku emerytalnego, TVN 24 wyciąga mu, że jeszcze niedawno pisał, że zabieg ten pachnie „nie tylko skrajną głupotą, ale i sabotażem”.

„Nie chcę 500 zł jałmużny od prezesa Kaczyńskiego na drugie dziecko. Chcę, żeby państwo mi obniżyło podatki o 500 zł” – napisał Magierowski (ojciec dwójki dzieci) jeszcze jako publicysta. Teraz program 500 plus popiera.

W nowej roli Magierowski lubi wyjść przed szereg – zajmuje czasem stanowisko za szefa, wypowiada się w formie „my”. Walczy na trzy fronty: w TV i radiu broni nie tylko prezydenta, ale również rządu Beaty Szydło i Jarosława Kaczyńskiego.

Aktywny na Twitterze (niemal 20 tys. wpisów). Gdy 4 marca eksploduje opona w limuzynie prezydenta, Magierowski wkleja obrazek św. Krzysztofa przenoszącego Boże Dzieciątko przez rzekę. – Chcę być dobrym rzecznikiem prezydenta RP – deklaruje. I w wywiadzie dla „Pressu” zapewnia, że teraz: „Nie mam w głowie żadnej ścieżki kariery”.

pisał

wyborcza.pl

„Mamy do czynienia z sytuacją wręcz rewolucyjną! Lekceważenie wyroku TK to de facto zmiana ustroju”

Anna Siek, 10.03.2016

Prof. Marek Safjan

Prof. Marek Safjan (Fot. Cezary Aszkiełowicz / AG)

– Bez TK Polska nie ma konstytucji, nie ma kontroli nad władzą wykonawczą – ocenia prof. Marek Safjan. Wg gościa TOK FM, TK powinien zastosować mechanizm z 1993r. – Wtedy, w reakcji na pasywność Sejmu, zdecydowano, że prezes TK może przygotować obwieszczenie o utracie mocy zakwestionowanej ustawy.

 

– Widzę wiele analogii między obecną a tamtą sytuacją. Myślę, że to jest dokładnie tego rodzaju mechanizm, który powinien być zastosowany – mówił prof. Safjan.

Dokument przywoływany przez gościa „Poranka Radia TOK FM”, to uchwała „w sprawie wykładni art. 7 ust. 2 ustawy z dnia 29 kwietnia 1985 r. o Trybunale Konstytucyjnym, sygn. akt W 6/93”

 

W uchwale z 20 października 1993r. stwierdzono, że jeśli Sejm, wbrew obowiązującym przepisom, nie rozpatrzy orzeczenia TK w ciągu pół roku, to „orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego o niezgodności ustawy z Konstytucją, (…) ma moc obowiązującą i powoduje uchylenie ustawy z dniem ogłoszenia w Dzienniku Ustaw obwieszczenia Prezesa Trybunału Konstytucyjnego o utracie mocy obowiązującej ustawy”.

„To de facto zmiana konstytucji”

Prof. Marek Safjan nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z „fundamentalnym problemem ustrojowym”. – Powiedzmy sobie szczerze, bez Trybunału Konstytucyjnego Polska nie ma konstytucji! Nie ma żadnej kontroli nad władzą wykonawczej.

Zdaniem b. prezesa TK, a dziś sędziego Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, spór wywołany przez PiS jest „zakwestionowaniem najważniejszego dorobku myśli demokratycznej po II wojnie światowej”. – To w gruncie rzeczy zmiana konstytucji, bez trybu dla tego wymaganej. Mamy do czynieni z sytuacją wręcz rewolucyjną.

„Wierzę w niezależność i uczciwość sędziowską”

Decyzje TK w sprawie zgodności z konstytucją ustaw mają bezpośrednie przełożenie na działalność sądów powszechnych. Znaczenie ma więc też decyzja rządu o niepublikowaniu wyroków trybunału.

– Wierzę głęboko w niezawisłość sędziowską. Nie wyobrażam sobie, żeby którykolwiek z sędziów stosował w orzekaniu zakwestionowane przez TK ustawy. Bez względu na to, że nie zostaną opublikowane Jest przekonany, że sędziowie mają głębokie poczucie niezawisłości i wiedzę, dotyczącą hierarchii norm prawnych – mówił prof. Safjan.

Jak ocenił były prezes TK, mimo bardzo silnej pozycji ministra sprawiedliwości, „nikt sędziom nie zabiera niezawisłości, rozumianej jako orzekanie na podstawie konstytucji i ustaw”.

Zobacz także

 

mamyDoCzynienia

TOK FM

profAdamStrzembosz

Siła rażenia KOD

 gorszySort
Iwona Łapińska, 09.03.2016

Marsz KOD w Warszawie

Marsz KOD w Warszawie (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

KOD nie jest przeciwnikiem władzy, on jest jej sojusznikiem
 

Nic tak nie mobilizuje zwolenników KOD, jak przemówienia Jarosława Kaczyńskiego. Im bardziej są obraźliwe, tym większa mobilizacja. Patrzę na profile fejsbukowe moich znajomych i przestaję ich rozróżniać. Wszędzie widzę biało-czerwoną flagę. To ciekawe, że im bardziej Polakom wmawia się, że nie są Polakami, oni tym bardziej nimi są.

Jestem żoną. Jestem matką. Jestem wegetarianką. Całym sercem jestem Polką! Nigdy wcześniej nie czułam się bardziej polska, niż czuję się teraz. Polskość zawsze we mnie była. Nie tylko dlatego, że rodzice wpoili mi to skutecznie. W dorosłym życiu potwierdzałam to wielokrotnie. Uczestniczyłam we wszystkich wyborach, za granicą zawsze dawałam Polsce dobre świadectwo. Nie wyjechałam z kraju tylko dlatego, że było mi tutaj ciężko. A było niejednokrotnie. Ale paradoksalnie, to właśnie każde kolejne słowa prezesa utwierdzają mnie jeszcze bardziej w przekonaniu, że właśnie tutaj jest moje miejsce. W mojej Polsce. Nigdy wcześniej nikt nie zmobilizował mnie aż tak bardzo do manifestacji swojej polskości. Tak, Panie prezesie – jestem Polką i jestem z tego dumna!

Przyzwyczaiłam się, że pospolite ruszenie, w którym uczestniczę, jest znieważane i dyskredytowane. Przyzwyczaiłam się, że jestem obrzucana błotem. Słowa prezesa Kaczyńskiego są dla mnie nie tylko obelgą i kłamstwem, ale również próbą szantażu i manipulacji. Prezes mówi, że nie cofnie się o krok. Ja też mówię, że nie cofnę się ani o krok. Demokracja jest dla mnie wyjątkowo ważna.

Mój dziadek powiadał, że im pies głośniej szczeka, tym bardziej się boi, a im bardziej się boi, tym mocniej może ugryźć. Strach się tutaj strachem traktuje. Boję się, więc sprawię, że i wy będziecie się bać – tak właśnie rozumuje pies. Ubolewam, że KOD traktowany jest jako wróg publiczny. Ogromy ruch obywatelski sprowadzany jest do zachowań wrogich Polsce. A przecież to my, zarówno ci w KOD, jak i ci spoza KOD, chcemy w Polsce żyć. Każdy z nas kocha Polskę tak samo i tak samo chce jej dobra. Wszystkim nam zależy na Polsce tak samo!

KOD nie jest przeciwnikiem władzy, on jest jej sojusznikiem. Ja gorąco namawiam PiS do przestrzegania prawa. Jeżeli to się spełni, zarówno zwolennicy władzy, jak i opozycja będą zadowoleni. Będziemy mogli się wtedy pięknie spierać o reformy i jak każdej władzy przypominać obietnice wyborcze. Będziemy mogli żyć normalnie. Wszyscy – my, Polacy!

kaczyńskiNieCofnie

wyborcza.pl