Dwuznaczne słowo „kapitulacja”
Premier Beata Szydło podczas piątkowego wystąpienia w Sejmie, w tle prezes PiS Jarosław Kaczyński (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)
To może oznaczać (co zauważył już Paweł Wroński – Wyborcza.pl), że: po pierwsze, bierze pod uwagę możliwość jej dokonania, i po drugie, że pod żadnym pozorem nie ma to wyglądać na kapitulację. To tylko sofizmatyczny kamuflaż – wprawdzie atrakcyjny dla polityka, jednak nie do przyjęcia dla prawnika.
W innym miejscu („Wyborcza”, 4 maja) pisałem już, że trudno niekiedy dokonywać hermeneutycznego rozbioru rzeczywistego sensu wypowiedzi prezesa PiS. Nie zmienia to faktu, że warto pochylić się nad słowem „kapitulacja”, brzmiącym dla jednych złowieszczo, dla innych – optymistycznie.
W warstwie politycznej słowa Jarosława Kaczyńskiego wydają się zrozumiałe i uzasadnione. Jeśli istotnie toczą się jakieś negocjacje, to trudno oczekiwać od którejkolwiek ze stron sporu, iż zasiądzie do stołu obrad w pozycji kapitulanta. Problem się komplikuje, gdy próbujemy określić, co miałoby być przedmiotem, a zwłaszcza końcowym rezultatem tych negocjacji.
Na razie wszystko wskazuje na to, że na płaszczyźnie politycznej niektórym chodzi o znalezienie takiego rozwiązania, które zwłaszcza partii rządzącej pozwoli na rzekome wyjście z twarzą z tego zwarcia, nawet jeśli odbędzie się to kosztem złamania, pominięcia lub ominięcia konstytucji. Z mojego punktu widzenia, jako prawnika, to, kto, przed kim i w jaki sposób skapitulował, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Istotne jest tylko to, że skapitulowało państwo prawa.
Kamuflowanie tego faktu karkołomnymi tezami o „politycznym” charakterze sporu o TK, o konieczności poszukiwania „politycznych” rozwiązań, o prymacie „polityki” nad prawem itd., itp. niczego nie zmienia, fakt antykonstytucyjnych działań pozostanie faktem.
Słowo „kapitulacja” nabiera jednak innego znaczenia, gdy przeniesiemy te rozważania na płaszczyznę prawną. W polityce, zwłaszcza uprawianej według Schmittowskiego modelu „wróg – przyjaciel”, jakiekolwiek ustępstwo, przyznanie się do błędu czy rezygnacja z zaplanowanych celów z pozoru rzeczywiście czasami wyglądają jak kapitulacja. W prawie jest jednak inaczej – pomijając skrajne przypadki tzw. ustawowego bezprawia, przestrzeganie prawa samo w sobie, zwłaszcza konstytucji, jest polityczną cnotą, a nie polityczną kapitulacją.
To nie opozycja stawia warunki wstępne w postaci konieczności przyjęcia ślubowania i publikacji wyroków TK, takie warunki stawia sama konstytucja. Niech więc rządzący robią, co do nich należy, ale na warunkach permanentnej kapitulacji wobec konstytucji.
Mogą zmienić ustawę zasadniczą w trybie przewidzianym przez nią samą. Wówczas niech dalej kapitulują, tym razem przed nową konstytucją. Chyba że w swojej wizji polityki, państwa i prawa PiS w ogóle konstytucji nie potrzebuje. W takim przypadku rzeczywiście nie ma przed czym kapitulować (oczywiście poza zdrowym rozsądkiem).
Na razie premier Beata Szydło w swoim anachronicznym pojęciu suwerenności nie chce kapitulować przed Unią Europejską. I słusznie, nie musi. Wystarczy, że skapituluje przed konstytucją, na którą tak chętnie i często się powoływała w piątkowym wystąpieniu w Sejmie. Z punktu widzenia aksjologii państwa prawa wyjdzie na to samo.
*Prof. Jerzy Zajadło – kierownik Katedry Teorii Filozofii Państwa i Prawa Wydziału Prawa Uniwersytetu Gdańskiego
„Dopiero teraz zaczyna się wstyd. Przed Europą, NATO, inwestorami i tą częścią społeczeństwa, która na PiS nie głosowała
W piątek w Sejmie zdenerwowana premier Beata Szydło wygłosiła przemówienie – krzyczała na opozycję, rzucała oskarżenie, grzmiała o zagrożeniu suwerenności Polski. Wszystko w kontekście krytycznej oceny Komisji Europejskiej praworządności w Polsce. – W Unii pisowski styl to nowinka. W UE twardo rozmawia się za zamkniętymi drzwiami, a publicznie jest dyplomatycznie. Ale rząd PiS akurat odwrotnie: W Brukseli jest cichy i bezradny, do mikrofonów mężny i bohaterski. Najgorsze, że nie wiadomo, po co ten teatr. Unia się wystraszy i wycofa? Timmermans się pokaja? – zastanawia się w najnowszej „Polityce” Jerzy Baczyński.
Redaktor naczelny tygodnika zauważa, że retoryce partii rządzącej, której kolejnych eksplozji doświadczamy, wśród rutynowych zawołań o kolanach, suwerenności, suwerenie, woli Polaków szczególne miejsce zajmują oskarżenia całej III RP, jej polityków i elit o uprawianie przemysłu pogardy i pedagogiki wstydu. – Co jak co przez ostatnie lata uprawialiśmy pedagogikę dumy narodowej, wręcz na pograniczu propagandy sukcesu. Dopiero teraz zaczyna się wstyd. Przed partnerami w Europie i w NATO, przez inwestorami (te podłe agencje ratingowe), a także – przede wszystkim – wobec tej przeważającej części społeczeństwa, która nie dała pani premier prawa, aby wszystkie własne absurdalne przedsięwzięcia uznawać za Wolę Polaków. Czy nie ma w tym pogardy dla rozumu, patriotyzmu i poczucia rzeczywistości milionów obywateli? – zastanawia się Baczyński.
Niezapowiedziana wizyta Fransa Timmermansa w Warszawie. Będzie spotkanie z Beatą Szydło
2. Wizyta Timmermansa w Polsce nie była planowana
Centrum Informacyjne Rządu potwierdziło krążące od kilku dni plotki – pierwszy wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans przyleci do Warszawy i o godzinie 14 spotka się z premier Beatą Szydło.
Cel wizyty wiceszefa KE w Warszawie to rozmowy o możliwościach rozwiązania kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego.
„Dziś rano jadę do Polski. Po południu spotykam się z premier” – napisał Timmermans na Twitterze, potwierdzając nieoficjalne doniesienia z poniedziałkowego wieczoru.
Rzeczniczka KE Mina Andreewa poinformowała z kolei, że w Warszawie Timmermans zamierza „kontynuować konstruktywny dialog i poszukiwać rozwiązań” sporu o TK.
– Wydaje się, że jesteśmy blisko porozumienia w znalezieniu rozwiązań dot. TK wychodzących naprzeciw oczekiwaniom ustrojowym i prawnym większości parlamentarnej i rządu, a zarazem spełniającym w najwyższym stopniu kryteria rządów prawa – powiedział wiceszef MSZ Konrad Szymański.
Według nieoficjalnych informacji minister Szymański właśnie z powodu niezapowiedzianej wizyty wiceprzewodniczącego KE odwołał wyjazd na spotkanie ministrów ds. europejskich państw UE w Brukseli.
W poniedziałek upłynął termin, w którym Timmermans miał przyjąć opinię na temat praworządności w Polsce, chyba że do tego czasu nastąpiłby postęp, prowadzący do rozwiązania kryzysu konstytucyjnego oraz wyjaśnienia wątpliwości KE. Opinia nie została jednak przyjęta tego dnia, a Komisja Europejska poinformowała jedynie, że trwają konstruktywne rozmowy z polskimi władzami w nadziei na znalezienie rozwiązań.
Kowalczyk o podatku od handlu: To będzie wyrównanie konkurencji
Kowalczyk o podatku od handlu: To będzie wyrównanie konkurencji
Jak mówił w „Salonie politycznym trójki” minister Henryk Kowalczyk o tym, czy konsumenci stracą na podatku handlowym:
„Ja sądzę, że nie, konsumenci nie zapłacą. Ta wolna kwota od podatku spowoduje, że będzie to jednak wyrównanie konkurencji między dużymi sieciami a tymi mniejszymi. Duże sieci nie podniosą zbyt wiele [cen], nawet wcale nie podniosą cen, bo klienci by się przenieśli do innych sklepów”
Szymański o Szydło: Bez determinacji premier nie byłoby efektów, które można uznać za pozytywne. Jesteśmy blisko porozumienia
– Dziś jesteśmy blisko porozumienia. Nasze stałe przekonania dotyczące Trybunału Konstytucyjnego od momentu powołania gabinetu premier Szydło, przekonania, by był on instytucją bardziej transparentną i pluralistyczną, dadzą się pogodzić z oczekiwaniami dotyczącymi norm praworządności. Sama norma nie była nigdy przedmiotem kontrowersji – mówił dziś na briefingu przed siedzibą MSZ minister ds. europejskich Konrad Szymański.
Jak dodawał:
„Nigdy nie podważaliśmy sensu konsultacji z instytucjami międzynarodowymi. Dziś stopień zrozumienia w zakresie prawa i norm ustrojowych jest na tyle duży, iż uznaliśmy wczoraj wieczorem, że jest wskazane doprowadzenie do spotkania pana wiceprzewodniczącego Timmermansa i pani premier Szydło. Bez jej determinacji cała ta operacja nie przynosiłaby takich efektów, które dziś można uznać za dobre i pozytywne. Dziś mamy ważny dzień dla porozumienia”
Schetyna: Tusk wysyła sygnał, że interesuje się polską polityką i wspiera emocjonalne marsze
Grzegorz Schetyna w Kontrwywiadzie RMF był pytany przez Konrada Piaseckiego, czy nie zdębiał, widząc wspólne zdjęcia Donalda Tuska i Mateusza Kijowskiego:
“Widziałem wiele zdjęć szefa KOD-u. To rzeczywiście było dosyć niespotykane wcześniej. Nie interpretuję politycznie. Donald Tusk ma co robić w tych dniach, tygodniach, miesiącach. Tusk wysyła sygnał, że interesuje się polską polityką. Tak to rozumiem i wspiera emocjonalne marsze i to, co dzieje się ulicach Warszawy i polskich miast. To symbol, gest, przez osobą, która było tak mocno zaangażowana w polską politykę. Dzisiaj myślę, że musimy rozmawiać o innych rzeczach”
Dopytywany, czy sądzi, że Tusk wystartuje w wyborach prezydenckich, lider PO stwierdził: – Z całym szacunkiem, to naprawdę Polacy nie oczekują ode mnie odpowiedzi na to, jak oceniam wybory prezydenckie. 4 lata to sporo czasu, do wielu rzeczy musimy być przygotowani. Dla mnie najważniejszy jest kongres programowy i to, żeby napisać dobry program.
Marszałek Senatu: Ci, którzy jeżdżą do Brukseli, którzy szczują, nie są patriotami. Politycy PiS nigdy nie skarżyli na rząd PO
– Ci, którzy jeżdżą do Brukseli, którzy szczują, nie są patriotami. Politycy PiS nigdy nie skarżyli na rząd [PO], nie mówili, że w Polsce nie ma demokracji – stwierdził dziś w Radiu Zet Stanisław Karczewski.
Schetyna: Nie jestem zwolennikiem nowych wyborów. PiS rozdaje pieniądze, efekt w sondażach jest jednoznaczny
Jak mówił Grzegorz Schetyna w Kontrwywiadzie RMF, pytany o pomysł zorganizowania wcześniejszych wyborów parlamentarnych:
“Pół roku po wyborach nie jestem zwolennikiem nowych wyborów. Opozycja nie jest rozbita, buduje swoje relacje między sobą, swoje twarde spojrzenie na rzeczywistość. Uczy się ze sobą współpracować, a PiS rozdaje pieniądze. Efekt w sondażach jest bardzo jednoznaczny, więc trzeba poczekać”
Schetyna: Jeżeli przełom ma nastąpić, to nastąpi dzisiaj
– Dzisiejszy dzień jest krytyczny. On albo pokaże, że można iść wspólnie, że Komisja, rząd, także opozycja – bo będziemy pytani na pewno, jeżeli chodzi o to spotkanie. Jeżeli przełom ma nastąpić, to nastąpi dzisiaj. Poczekamy – mówił Grzegorz Schetyna w rozmowie z Konradem Piaseckim w Kontrwywiadzie RMF.
Prezes się boi kapitulacji
Jarosław Kaczyński (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)
Szef PiS obawia się jednego: kapitulacji. A raczej tego, że ktoś mógłby pomyśleć, że on, naczelnik państwa, wielki rozgrywający, może skapitulować. Kaczyński się odkrył. Pokazał, że sprawa TK to już tylko kwestia tego, kto wygra ten spór w świadomości Polaków.
Słowa o kapitulacji padły, gdy wyraźnie rozluźniony prezes przyszedł na konferencję prasową. Zadowolony, bo właśnie wyszedł ze spotkania u marszałka Sejmu, na którym nieoczekiwanie pojawił się przedstawiciel PSL. Kaczyński mógł mieć poczucie triumfu, bo oto, przeciągnąć ludowców na swoją stronę, udało mu się rozbić jedność opozycji. Był więc bardziej niż zwykle otwarty na pytania, bardziej szczery, mniej kontrolujący wypowiedzi.
I powiedział to, co myślał. Opublikowanie orzeczenia Trybunału byłoby kapitulacją. A raczej zostałoby odebrane jako kapitulacja, na co prezes nie może sobie pozwolić.
Obserwowanie tego, co teraz robi PiS – agresywne wystąpienie Beaty Szydło w Sejmie wykluczające jakąkolwiek szansę na dialog, to podgrzewanie politycznych nastrojów – pozwala myśleć, że być może mamy przed sobą jakiś tajemny plan, który ma ochronić Kaczyńskiego przed pomówieniami, że ustąpił, że skapitulował. Żeby elektorat zobaczył, że prezes nie pęka.
Jaki to plan, jeszcze nie wiadomo, ale pewne jest, że ofiary być muszą. Być może premierostwo Beaty Szydło jest już historią, bo to ona polegnie na ołtarzu ratowania reputacji prezesa. Coś trzeba zrobić, i to szybko, bo Europa już naprawdę ma dość przeciągania sprawy, pozorowania dialogu, kuriozalnych komisji ekspertów powoływanych w Sejmie. Komisja Europejska nie dała się nabrać i poprosiła o przyspieszenie.
To hasło bliskie Jarosławowi Kaczyńskiemu. I chyba już zrozumiał, że przedłużanie sporu napędza poparcie dla opozycji i KOD, a nie dla „dobrej zmiany”. Bo bez względu na to, jak bardzo rządzący obrażaliby uczestników manifestacji, wciąż więcej ludzi będzie wychodzić na ulice, a w dzień wolności 4 czerwca może paść rekord frekwencji. Dzięki PiS, dzięki Beacie Szydło.
Kaczyński zachowuje się jak latynoski macho, który musi udowadniać, jak bardzo jest silny. Opozycja powinna być mądrzejsza, nie prężyć muskułów. Może w tej całej historii wystarczyłoby zadeklarować, że gdy już prezes się wycofa, opozycja nie będzie triumfować, nie będzie szydzić, nie będzie udowadniać, że skapitulował, a oni wygrali. Wszyscy możemy się tak umówić. Wystarczy tylko milczeć i przejść do porządku dziennego nad decyzją Kaczyńskiego. To niewielkie poświęcenie, a korzyści ogromne.
Problem polega tylko na tym, że wśród opozycyjnych samców alfa też może zwyciężyć natura macho.
Religia na maturze możliwa w 2021 r.? Kościół dogadał się z rządem Beaty Szydło
W tym roku do egzaminu dojrzałości przystąpiło 280 tys. maturzystów. Na zdjęciu: matura z matematyki w IV LO im. Tadeusza Kościuszki w Krakowie, 5 maja 2015 r. (JAKUB OCIEPA)
– Episkopat dostał od rządu czytelny sygnał i zapewnienie, że matura z religii będzie – mówi „Wyborczej” jeden z biskupów.
Potwierdził to publicznie biskup Marek Mendyk, przewodniczący komisji wychowania katolickiego Episkopatu (biskup, który najbardziej intensywnie od lat zabiega o wprowadzenie religii na maturę). – Jeśli na czas zostaną złożone odpowiednie dokumenty, to za pięć lat religia może być jednym z przedmiotów do wyboru na maturze – powiedział w weekend w Radiu Szczecin.
Dlaczego akurat za pięć lat? – W związku z tym, że wymagany jest cały cykl edukacyjny, który uczeń musi przejść, więc od 2017 r. to będą cztery lata, bo podejrzewamy, że tyle będzie trwało liceum. Więc jak Pan Bóg pozwoli, to w 2021 r. mogłaby już być matura z religii – tłumaczył bp Mendyk.
Kościół od wielu lat stara się o to, by religia była przedmiotem maturalnym jako przedmiot dodatkowy.
Co ciekawe, sprawa religii na maturze nie stała się kolejną (po Funduszu Kościelnym i in vitro) wyraźną osią sporu na linii Kościół – poprzedni rząd PO-PSL. Chociaż ten temat rytualnie wracał na spotkaniach Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, hierarchowie nie stawiali sprawy na ostrzu noża.
Ówczesny minister administracji i cyfryzacji oraz współprzewodniczący Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu Michał Boni nie powiedział kategorycznie „nie” i zapewniał biskupów, że rząd „przeprowadzi dokładną analizę prawną”. Potem była cisza, a Episkopat nie upominał się o analizę.
Słychać było tylko właśnie bp. Marka Mendyka, który skarżył się w „Naszym Dzienniku” na opieszałość rządu PO-PSL w tej sprawie: „Maturzyści mogą zdawać WOS, chemię, geografię, biologię, ale religii nie. Na pytanie, dlaczego tak się dzieje, nie otrzymujemy odpowiedzi”.
Oto w skrócie historia bojów o religię: w 2006 r. Ministerstwo Edukacji – za rządów PiS, LPR i Samoobrony – zapowiadało prace nad wprowadzeniem religii na maturę (resortem kierował wtedy Roman Giertych).
Dwa lata później sprawa była bliska sfinalizowania. Katarzyna Hall, minister edukacji w rządzie PO-PSL, twierdziła, że dopuszcza taką możliwość, jeśli Kościół przygotuje standardy maturalne. Biskupi podkreślali, że standardy już wypracowano, i w dwóch diecezjach rozpoczęto program pilotażowy matury z religii. I znów sprawa utknęła.
Za to politycy PiS, jeszcze zanim partia Jarosława Kaczyńskiego objęła władzę, co jakiś czas wysyłali syg-nały, pozytywne. – Religia powinna być przedmiotem maturalnym. Dla uczniów, którzy zdają na takie kierunki jak teologia, religioznawstwo, byłoby to duże udogodnienie. Skoro można zdawać maturę z tak egzotycznych przedmiotów jak historia tańca czy elementy historii sztuki, to dlaczego nie miałoby być matury z religii? – mówiła mi tuż przed wyborami Elżbieta Witek.
PiS zamierza teraz te deklaracje zrealizować. – Wprowadzenie religii na maturę jest punktem honoru dla rządu, swoistą spłatą długu i dowodem, że Prawo i Sprawiedliwość jest blisko Kościoła – mówi „Wyborczej” ważny polityk PiS.
Rozmowy między rządem a Episkopatem są na razie półoficjalne i o ich efektach strona rządowa publicznie nie mówi. Półoficjalne, lecz dość intensywne: w lutym przedstawiciele MEN spotkali się z biskupami – temat rozmów nie był jasno określony, ale biuro prasowe resortu na pytanie „Wyborczej” nie zaprzeczyło, że sprawa religii na maturze będzie również rozpatrywana. Później – pod koniec kwietnia – odbyło się spotkanie Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu. Jak ustaliliśmy, kwestię religii na maturze także poruszano.
Krzysztof Łoziński: Raport Gęgaczy – reaktywacja
Ukazało się drugie wydanie „Raportu Gęgaczy – o kłamstwach, manipulacjach i prawdziwych zamiarach środowiska PiS”. Raport został napisany przeze mnie i Piotra Rachtana na krótko przed wyborami parlamentarnymi i miał być ostrzeżeniem przed rządami PiS. Na 180 stornach pokazaliśmy, jakie są prawdziwe zamiary i metody tego środowiska, które mamiąc obietnicami socjalnymi, rozdawnictwem pieniędzy i głosząc bogoojczyźniane hasła, w rzeczywistości dąży do dyktatury, bezprawia, państwa policyjnego, cenzury, zniewolonych mediów i zawłaszczania w państwie niemal wszystkiego: stanowisk, majątku, historii.
Nasza diagnoza sprawdziła się aż nadto. PiS w błyskawicznym tempie zagarnął dla siebie, swoich rodzin i kolesi całą administrację, państwowy sektor gospodarki, prokuraturę, media publiczne. Takiego skoku na kasę i posady, takiego bezczelnego łamania prawa, takiego fałszu i kłamstwa w żywe oczy, nigdy wcześniej w wolnej Polsce jeszcze nie było. Pod niektórymi względami partia Kaczyńskiego przebiła nawet komunistów. Kłamstwo stało się dominująca formą komunikacji ze społeczeństwem, kumoterstwo i nepotyzm, dzięki zniszczeniu służby cywilnej, sięgnęły zenitu, bo to co do niedawna było przestępstwem, stało się zgodne z prawem. Cwaniaki nie muszą już ustawiać konkursów na stanowiska, bo zniesiono konkursy. O obsadzie stanowisk nie decydują już kwalifikacje, tylko przynależność partyjna, rodzinna i kumplowska. W ustawie o prokuraturze zapisano nawet, że prokurator może bezkarnie popełniać przestępstwa. Kłamstwo w mediach publicznych zyskało rangę wymaganej normy. Trwa nieustanny atak na władzę sądowniczą, bo rządzący nie życzą sobie niezawisłych sądów. Przyzwoitość i normy moralne zastąpiono partyjnym poleceniem, a prawdomówność „przekazem dnia”.
Moglibyśmy powiedzieć: „a nie mówiłem”. Wątpliwa to jednak satysfakcja.
Pierwsze wydanie Raportu nie odniosło skutku. Niemal żadne media nie podjęły tematu. Skromne wydanie drukowane, zaledwie 150 egzemplarzy (na tyle było stać dwóch emerytów) i wydanie internetowe przeczytali nieliczni. Mało kto w naszą diagnozę uwierzył. A szkoda.
Dlatego tym bardziej potrzebne jest wydanie raportu na znacznie większą skalę. Ta książka powinna być podstawą, jak elementarz dla ucznia, dla każdego, kto chce zrozumieć to, co się w Polsce stało. Ta książka pokazuje na podstawie analizy faktów, wypowiedzi i dokumentów, jakimi metodami PiS dokonał gigantycznego oszustwa, okłamania obywateli na niespotykaną w naszej historii skalę. To jest opis tego, jak wmówiono wyborcom, że ci, którzy dążą do dyktatury, terroru i bezczelnego skoku na państwo, są „zbawicielami”, niosą „odnowę moralną”, zwalczają korupcję… To tak, jakby przestępca wmówił swoim ofiarom, że jest ich wybawicielem i okrada ich ze wszystkiego, dla ich dobra.
Pokazujemy na konkretach, jak wmówiono Polakom oczywiste kłamstwa, w które dziś spora część społeczeństwa wierzy: że Polska „nie ma przemysłu”, choć ma największą produkcję przemysłową w swojej historii; że nie ma stoczni i trzeba je „odbudowywać”, choć stocznie dawno się odbiły i prosperują znakomicie; że Polska jest „w ruinie”, choć przez ostatnie 8 lat nasz produkt krajowy wzrósł o 26 procent, awansowaliśmy na pozycję 6 gospodarki UE i 21 gospodarki świata (na ponad 200 państw); że „bieda jest coraz większa”, choć płaca minimalna wzrosła dwukrotnie, płaca średnia wzrosła o ok. tysiąc złotych, znacznie wzrosły zarówno średnie jak i najniższe emerytury; i wiele innych „prawd” z gatunku G… prawdy.
Pokazujemy cały mechanizm manipulacji a jednocześnie ledwo skrywane antydemokratyczne plany. Pokazujemy, jak się te plany mają do głoszonych haseł. Na przykład: projekt konstytucji autorstwa PiS jest projektem dyktatury, a nie demokracji. Prezydent może zmieniać treść ustaw, rozwiązać Sejm bez żadnego powodu i nigdy nie ogłosić kolejnych wyborów (bo nie ma na to żadnego terminu), a gdy się skończy jego kadencja, to wybory prezydenckie ma ogłosić Marszalek Sejmu, którego nie ma. Ten projekt konstytucji nie zawiera prawa do zgromadzeń i prawa do strajku, ale za to zawiera prawo do użycia wojska przeciw demonstrantom.
Przytaczamy też liczne ataki na Trybunał Konstytucyjny z lat pierwszych rządów PiS, w tym, projekt dzisiejszej ustawy „naprawczej” o TK napisany już i wniesiony do Sejmu w 2007 roku. Nie został uchwalony, bo PiS straciło władzę.
I na koniec, ku przypomnieniu, fragmenty tekstu z książki. Najpierw o tym, do jakiego stopnia politycy PiS potrafią kłamać:
Zawiadamianie prokuratury i robienie gigantycznych politycznych awantur na temat zmyślonych przestępstw jest stałą metodą działania tej partii. Warto przypomnieć rzekome zabójstwo pacjenta przez doktora Garlickiego i ogromną liczbę zarzutów korupcyjnych, które nie miały pokrycia w faktach. Zupełnie nieprawdziwe zarzuty korupcyjne wobec dyrektora szpitala MON (Szaserów) w Warszawie. Rzekomy handel organami przez transplantologów, który nigdy nie miał miejsca. PiS walczył wówczas ze środowiskiem lekarskim i ogólnie inteligencją.
Wcześniej miała miejsce „afera bilbordowa”, czyli kłamstwo Jacka Kurskiego na temat rzekomego nielegalnego finansowania PO przez firmy ubezpieczeniowe. Jak wykazało postępowanie prokuratorskie i sądowe nic takiego nie miało miejsca.
Kolejna sprawa to rzekome pobicie aktorki Anny Cugier-Kotki (rzekomo prze bojówkę PO), na które brak jakichkolwiek dowodów, łącznie ze śladami obrażeń, których nie stwierdzono. Brak świadków, brak obrażeń, brak potwierdzających to nagrań monitoringu, a zeznania zainteresowanej nie trzymają się kupy.
Jak już jesteśmy przy pobiciach to rzekomo jeden z „obrońców krzyża” miał zostać pobity pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu i w skutek tego pobicia umrzeć. Prokuratura sprawę zbadała i stwierdziła, że śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych, a żadnego pobicia nie było.
Przypomnijmy też próby sfabrykowania nieistniejących przestępstw i nawet fałszowania w tym celu dokumentów (afera gruntowa, afera hazardowa, afera Weroniki Marczuk-Pazury, rzekomy dom Jolanty Kwaśniewskiej w Kazimierzu…). To już po prostu choroba.
Na początku 20011 roku PiS oskarżył państwo o rzekomą „inwigilację Lecha i Marii Kaczyńskich”. Prokuratura sprawę zbadała i stwierdziła, że żadnej inwigilacji nie było.
[…]
Czerwiec 2011 roku. PiS domaga się powołania sejmowej komisji śledczej do zbadania rzekomego finansowania Platformy Obywatelskiej przez mafię pruszkowską. Według Mariusza Kamińskiego (PiS) mają o tym świadczyć zeznania gangstera (ściślej szeregowego żołnierza gangu), niejakiego „Brody”. Mają on obciążać Mirosława Drzewieckiego, który rzekomo prał brudne pieniądze gangu finansując nimi PO.
W całej tej opowieści Kamińskiego nic się kupy nie trzyma. Gang pruszkowski został rozbity przez policję na przełomie 2000 i 2001 roku, na prawie rok przed powstaniem Platformy Obywatelskiej. Jakim cudem miałby finansować partię, której jeszcze nie było? „Broda” nie może mieć żadnej wiedzy na temat wydarzeń z lat 2001–2002, bo od roku 2000 do 2005 siedział w więzieniu, a później od czerwca 2005 do 2010 ponownie. Od 2000 do 2010 roku był na wolności tylko 6 miesięcy. Poza tym był w gangu szeregowcem, zwykłym drobnym bandziorkiem. Wysoce wątpliwe, by mógł w ogóle znać interesy gangu, zwłaszcza interesy tak poważne. Kamiński i Kaczyński są niewiarygodni także dlatego, że nie wskazali żadnego logicznego powodu, by jakikolwiek gang miał interes w finansowaniu PO. Po co?
W dodatku Mariusz Kamiński nie zna zeznań „Brody”, tylko podobno słyszał o nich od jednego prokuratora, który zaprzecza, by takich informacji Kamińskiemu udzielał. Prokuratura zaprzecza stanowczo, by z zeznań „Brody” wynikało, że gang finansował PO. W czasie, gdy Kamiński rzekomo się o tym dowiedział, był szefem CBA i, nie wiedzieć czemu, nic z tym nie zrobił. Przypomniał sobie dopiero po ponad 2 latach na progu kampanii wyborczej. W dodatku, według Kamińskiego i Kaczyńskiego, przepływ pieniędzy miał odbywać się za pośrednictwem Mirosława Drzewieckiego „skarbnika PO”. Tyle tylko, że Mirosław Drzewiecki nie był skarbnikiem PO. Był nim Waldy Dzikowski. Drzewicki był skarbnikiem 5 lat później. A więc gang, który już od 6 lat nie istniał, przekazywał pieniądze Drzewieckiemu. Drzewiecki zaprzecza oszczerstwom i zapowiada proces.
Na czym jest oparte całe to PiS-owskie oskarżenie? Na tym, że Kamiński miał rzekomo usłyszeć o zeznaniach osoby całkowicie niewiarygodnej, zeznaniach, których nie widział, a według prokuratury, która zeznania zna, takich treści w nich niema. A więc w zeznaniach, których o takiej treści nie ma, Pruszków miał finansować PO, gdy jeszcze nie powstała, za pośrednictwem skarbnika, który nie był skarbnikiem, a zeznaje to (w rzeczywistości nie zeznaje) facet, który już na 2 lata przed powstaniem PO siedział w pudle i w żadnych transakcjach nie mógł brać udziału, ani o nich wiedzieć. W dodatku „Broda” jest świadkiem wyjątkowo mało wiarygodnym, bo już raz zeznał, że w zlecaniu zabójstwa gen. Papały miał brać udział gangster „Nikoś”, który wówczas już nie żył. A więc, według „Brody”, martwy od miesiąca w tym momencie „Nikoś” miał zlecać zabójstwo Papały.
Podobnych przykładów są w książce setki. Przypomnimy jeszcze fragmenty rozdziału o polityce zagranicznej:
Według propagandy PiS, polityka zagraniczna rządu tej partii i prezydenta Lecha Kaczyńskiego była „podmiotowa”, „suwerenna” i budująca pozycję międzynarodową Polski, która „wstała z kolan”. Polityka zaś późniejszego rządu PO miała być, „uległa”, „na kolanach”, „nie suwerenna”, „klijenterska wobec Niemiec” itp. Polska pod rządami PO miała nawet stać się „kondominium rosyjsko niemieckim” i „utracić część suwerenności”.
Twarde fakty wskazują jednak na to, że było dokładnie odwrotnie. Polityka zagraniczna 2 lat rządów PiS jeszcze prawie 3 lat dalszej prezydentury Lecha Kaczyńskiego była nieudolna, niekompetentna, chwilami mocno dla Polski szkodliwa, osłabiająca zarówno pozycję międzynarodową kraju, a chwilami nawet robiąca z władz kraju międzynarodowe pośmiewisko.
[…]
Podważaniem za granicą ustaleń instytucji polskiego państwa, takich jak Naczelna Prokuratura Wojskowa i Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych zajmowali się także politycy PiS Antoni Macierewicz i Anna Fatyga. Wybrali się nawet do USA usiłując nakłonić rząd tego kraju do powołania międzynarodowego śledztwa w sprawie smoleńskiej. Jest to ewidentne działanie na szkodę własnego kraju. Międzynarodowe śledztwa i międzynarodowe trybunały powołuje się wtedy, gdy w jakimś kraju nie funkcjonują normalne instytucje państwa, lub funkcjonują wadliwie (Somalia, Burundi, była Jugosławia w czasie wojny, obszary zajęte przez separatystów w Donbasie). W Polsce normalnie działa rząd, prokuratura i sądy. Podważanie ich kompetencji do badania wypadków lotniczych w oparciu o opinie takich „ekspertów”, jak specjalista od budownictwa lądowego Wiesław Binienda, biofizyk z uczelni medycznej Kazimierz Nowaczyk, czy inżynier leśnik Kris Cieszewski odbierane jest jako postępowanie niepoważne.
W USA z Macierewiczem i Fatygą nikt poza jednym senatorem nie chciał rozmawiać. Cała ta wycieczka skutkowała tylko ironicznymi i złośliwymi komentarzami w mediach. To czego domagali się od Stanów Zjednoczonych Macierewicz i Fatyga, byłoby poważnym afrontem dla Polski, jako sojuszniczego i zaprzyjaźnionego państwa. Przy okazji pani minister Fatyga wykazała się publiczną demonstracją swojej niekompetencji w tej sprawie. Nie wiedziała nawet, że wszelkie międzynarodowe śledztwa, czy trybunały, mogą zarządzać organizacje międzynarodowe, takie jak ONZ, UE, NATO i inne, a nie pojedyncze państwa, choćby nawet najważniejsze. Nie wiedziała, że takie sprawy załatwia się drogą dyplomatyczną, a nie chodząc po Nowym Jorku od polityka do polityka, jak po prośbie.
Nie przysporzyły też powagi polskiej polityce dwie wyprawy zagraniczne ministra w rządzie PiS Zbigniewa Ziobry. Jedna z nich dotyczyła wniosku o ekstradycję z USA polonijnego biznesmana Edwarda Mazura. Wniosek okazał się według amerykańskiego sądu bezzasadny i sąd nie zostawił na nim suchej nitki. Dziś wiemy już, z późniejszych ustaleń polskiej prokuratury, że oskarżanie Edwarda Mazura o podżeganie do zabójstwa gen. Papały było błędne, bo za tym zabójstwem stal zupełnie kto inny.
Druga wyprawa Zbigniewa Ziobry odbyła się do Szwajcarii, gdzie starał się on uzyskać listę „tajnych kont” polityków lewicy. Prawicowe media nawet donosiły, że taką listę uzyskał. Ostatecznie okazało się, że nie uzyskał nic, poza ośmieszeniem własnej misji. Szwajcarzy twardo odmówili złamania tajemnicy bankowej, a argumenty Ziobry były bardzo słabe (opierały się na ogólnikowych zeznaniach podejrzanego w sprawie karnej Marka Dochnala i rzekomo na zeznaniach aresztowanego Petera V.).
Sprawę podsumowała 30 czerwca 2009 roku „Rzeczpospolita”: Nie będzie już śledztwa w sprawie kont lewicy. Prokuratorzy nie znaleźli dowodów, że politycy ukrywali pieniądze w Szwajcarii. Gazeta pisze, że bankowiec Peter V. nie wsypał nikogo.
Tak więc budząca ogromne emocje i niezwykle nagłośniona misja Ziobry w Szwajcarii okazała się kompletną klapą. Pozostał niesmak po występie polskiego Ministra, który domagał się ujawnienia kont swoich przeciwników politycznych nie dysponując żadnymi poważnymi dowodami na jakiekolwiek przestępstwo z ich strony. Dla bankowców, polityków i opinii publicznej praworządnych krajów minister sprawiedliwości, który domaga się złamania tajemnicy bankowej wobec polityków opozycji, jest postacią godną realiów afrykańskich dyktatur, a nie dużego państwa w środku Europy.
Na kompletną śmieszność naraził Polskę, siebie i swój urząd prezydent Lech Kaczyński w lipcu 2008 roku, gdy wezwał na przesłuchanie w specjalnym dźwiękoszczelnym pokoju ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Treść tego przesłuchania i tak przeciekła do mediów, choć nie ustalono w jaki sposób. Chodziło o to, że politycy PiS podejrzewali jakiś spisek, tajny układ, między polskim rządem, a Partią Demokratyczną USA. Chodziło o to, że według czyichś urojeń (bo żadnej realnej podstawy ku temu nie było) rząd polski miał spiskować z Partią Demokratyczną, by umowa o budowie tarczy antyrakietowej w Polsce była zawarta z tą partią i jej prezydentem, a nie z ustępującym już (kończącym kadencję) prezydentem Bushem. Świadczyć o tym miała ponoć opublikowana rok wcześniej przez konserwatywne pismo „The New Republic” analiza, według której Ron Asmus jednoznacznie opowiadał się przeciw rozpoczynaniu budowy kontrowersyjnej instalacji radarowo-rakietowej pod koniec kadencji prezydenckiej. W rolę tropiciela nieistniejącego spisku wcielił się Lech Kaczyński.
Prezydent miał pytać Sikorskiego m.in., czy to on tłumaczył telefoniczną rozmowę premiera Tuska z wiceprezydentem USA Dickiem Cheney’em.
– Czy pan jest tłumaczem? – pytał prezydent.
– Jakie to ma znaczenie? – dziwił się Sikorski.
– Czy pan jest tłumaczem, powtarzam pytanie? – dopytywał prezydent.
– Nie rozumiem, jaki to ma związek ze sprawą.
– Proszę zaprotokołować: „Odmawia odpowiedzi na pytanie, czy jest tłumaczem”
– Czy pan zna Rona Asmusa? – pyta Kaczyński.
– Nie widzę związku ze sprawą tarczy – odpowiada Sikorski
– Powtarzam pytanie, czy pan zna Rona Asmusa?
– Nie widzę związku.
– Zna pan?
– Zna go pani Fotyga, ja go też znam.
– Proszę zaprotokołować: „Potwierdził, że zna Rona Asmusa.”
Prezydent pytał o Amerykanina, bo podejrzewał, że Sikorski – z niejasnym udziałem Asmusa – zawarł tajny pakt z Demokratami. Miał on zakładać, że umowa o tarczy zostanie podpisana z nimi, a nie z odchodzącą administracją Busha.
W rozesłanym potem do polskich mediów oświadczeniu Asmus przyznał, że zna Sikorskiego, ale stanowczo zaprzeczył, jakoby kiedykolwiek nakłaniał go do zajęcia jakiegoś konkretnego stanowiska w sprawie obrony antyrakietowej.
Książka będzie dostępna w księgarniach, od około początku czerwca, oraz w sprzedaży internetowej (wysyłkowej). Zamówienia przez Internet można już składać na stronie wydawcy:
(ze względu na duże zainteresowanie realizacja zamówienia może potrwać kilka dni).
Z praktyki wiemy też, że prawie każda księgarnia może każdą książkę sprowadzić, nawet gdy nie ma jej w swojej ofercie, gdy podamy jej tytuł i wydawcę (Raport Gęgaczy, wyd. Scriptorium).
Autor prosi o jak najliczniejsze udostępnianie tego tekstu.
Urzędnicy średniego szczebla sabotują PiS? Wicepremier Morawiecki znalazł winnych braku „dobrej zmiany”
Znaleźli się winni tego, że PiS nie realizuje szumnych zapowiedzi z kampanii wyborczej. To urzędnicy średniego szczebla. Skarżył się na nich wicepremier Mateusz Morawiecki, który tłumaczył, że nawet jeśli ustali coś z innymi ministrami, później zderza się ze ścianą bierności.
Mateusz Morawiecki ma ułatwiać życie przedsiębiorcom, ale na razie niewiele jest efektów pracy jego resortu. Strofowała go za to nawet premier Beata Szydło. Ale wicepremier znalazł już winnych. To urzędnicy średniego szczebla.
Jestem po kilku spotkaniach, gdzie na poziomie ministrów dogadaliśmy się bardzo szybko. W krótkim czasie ustaliliśmy, że pewne rzeczy trzeba uprościć. Potem wracamy jednak do swoich pokoi w ministerstwach i okazuje się, że urzędnicy średniego szczebla blokują zmianę i rozwój. Czytaj więcej
Źródło: TVP INFO
Polityk PiS mówił w TVP INFO podstawą pracy rządu ma być współpraca z innymi resortami, bo dzisiaj wszyscy działają oddzielnie. – Nasz kraj jest trochę Polską resortową. Taką strukturę administracji odziedziczyliśmy. Te silosy są trochę zamknięte w sobie. Pani premier Beata Szydło stara się, żeby były bardziej otwarte na siebie – mówił Mateusz Morawiecki.
W naTemat pisaliśmy o partyjnej karierze wicepremiera. „Młody Morawiecki” buduje swoje stronnictwo w Prawie i Sprawiedliwości? Tak uważa Paweł Kukiz. Wcześniej Ministra Rozwoju przymierzano do zastąpienia Jarosława Kaczyńskiego. Na razie w PiS trwa wojna nie o schedę po Prezesie, ale o jak najlepsze miejsce startowe do walki o nią.
Źródło: TVP INFO
Szef MSWiA nie stoi po stronie policjantów
Mariusz Błaszczak (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)
Sam fakt, że minister przechadza się między telewizyjnymi stacjami, wydaje się dziwny. Powinien być we Wrocławiu, gdzie oblężony jest komisariat policji i ktoś próbował umieścić ładunek wybuchowy w miejskim autobusie.
Zdaniem Błaszczaka kontrola działań policji w Gdańsku jest konieczna. Jak stwierdził, nieakceptowalny jest „sam fakt brutalnego potraktowania kobiety, która prawdopodobnie nie była agresywna”. Minister powiedział, że policja ma być silna wobec silnych, a nie tylko silna wobec słabszych.
Marysia początkowo miała tylko „czekać na tramwaj”. Tyle że tramwaje w ten dzień z racji demonstracji w Gdańsku nie jeździły. Zdjęcia pokazują zaś, jak w ramach demonstracji narodowców „nieagresywnie” pięściami atakuje funkcjonariuszy ochraniających Marsz Równości.
Córka radnej od pewnego czasu jest stałą uczestniczką zadym organizowanych przez środowiska prawicowe w Gdańsku. Na czym polega wina policji? Moim zdaniem nie zapytała: „Czy pani jest z PiS?”.
To już drugi przypadek, w którym władza interweniuje wobec działań policji. W kwietniu minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zalecił, aby wstrzymać wykonanie kary wobec narodowca, który skopał funkcjonariusza. Narodowiec także atakował i wyzywał policjantów.
Wydaje się, że władze PiS dają jasny przekaz policji, wobec kogo mają być „silni”, a wobec kogo „słabi”. I kolejny sygnał: szef MSWiA po stronie policjantów nie stoi. Wszystko to dzieje się wobec narastającego napięcia w kraju i wyzwań organizacyjnych związanych z tak wielką imprezą jak Światowe Dni Młodzieży, w której rola policji jest kluczowa.
Od początku działalności nowego ministra można odnieść wrażenie, że jego celem jest rozbicie policji. Najpierw odwołał jej komendanta głównego i nominował na to stanowisko Zbigniewa Maja. Ten pozwalniał prawie wszystkich komendantów wojewódzkich i rozbił pion kontroli wewnętrznej, wysyłając pracujących tam oficerów do patrolowania ulic. Potem trzeba było odwołać komendanta Maja, bo jego nazwisko przewijało się w jednym ze śledztw prokuratorskich, więc przez dwa miesiące był wakat na stanowisku szefa policji.
Ktoś skłonny do makiawelicznego myślenia mógłby dojść do wniosku, że minister Błaszczak chce doprowadzić do sytuacji, w której policja nie tylko będzie zdezorganizowana, ale wręcz będzie się bała interweniować. Wtedy wzrośnie przestępczość, na ulice wyjdą „bojówki”, a zastraszone społeczeństwo zacznie tęsknić do mitycznego „szeryfa”, który wreszcie zaprowadzi porządek. Do roli „szeryfa” pretenduje zaś kilku polityków jego partii.
Jest i tłumaczenie prostsze – moim zdaniem bardziej wiarygodne. Mariusz Błaszczak ze swoim resortem kompletnie sobie nie radzi. Rola, jaką mu powierzono, po prostu go przerosła. Do tej pory bowiem wykonywał wyłącznie czyjeś polecenia, teraz musi sam podejmować decyzje.
Zgadnijcie, kto będzie winny, jeśli dojdzie do jakiejś tragedii.