Sawicki: PiS oszukuje rolników
MAREK SAWICKI: Jak zawsze przed wyborami. Ja o żywotność PSL się nie martwię. Ostatni kongres, na którym Piechociński zastąpił Pawlaka, pokazał, że jesteśmy partią żywą, gotową na zmiany i demokratyczną. Osiągnęliśmy doskonały wynik w wyborach samorządowych. Co prawda, nie udało nam się przerwać złej passy w wyborach prezydenckich, ale to po prostu nie jest nasza specjalność. Teraz sprawnie uzgadniamy listy do parlamentu. Będą pewnie gotowe w połowie sierpnia.
A nie budzi się wśród liderów partii refleksja, że pędzicie ku katastrofie? Przecież tak źle jeszcze nigdy nie było.
– Nie. W przyszłość patrzę spokojnie. To, że szefowie innych partii objeżdżają Polskę, budząc często nierealistyczne nadzieje wśród wyborców, to tylko dowód na to, że poszukują nowych sposobów dotarcia do nich. Ale wyborcy z tymi rozbudzonymi nadziejami zostają i potem to samorządy PSL w terenie muszą na te oferty odpowiadać.
To kto lub co jest największym wrogiem PSL i sprawia, że tracicie swój wiejski elektorat?
– Mamy konkurencję jak wszyscy. Zarówno stare partie, jak PiS, PO, SLD, jak i nowe, jak ruch Pawła Kukiza, są dla nas konkurencją w elektoracie małomiasteczkowym. Ale wierzę, że kiedy 20 września zamkniemy kongres programowy i przedstawimy swój program, to wyborcy go docenią. Jak również to, że od dziesięcioleci jesteśmy elementem stabilizującym scenę polityczną w kraju.
W jakim procencie was docenią?
– Nie bawmy się w liczby. Wierzę, że będzie to wynik nieco wyższy od średniej z ostatnich trzech wyborów.
Czyli ponad 8 proc. A dlaczego właściwie PiS odbiera wam elektorat rolniczy? To naprawdę trudno zrozumieć, skoro na wsi żyje się dziś znacznie lepiej niż 10 lat temu, a to PSL odpowiada za politykę rolną.
– Nie uważam, że PiS odbiera nam rolników, nie ma jednoznacznych badań, które to potwierdzają. Ale nie bagatelizuję sygnałów.
To prawda, że Polska wieś bardzo się zmieniła. Powstał tu segment dobrego, wysokotowarowego rolnictwa, które świetnie konkuruje z innymi krajami i radzi sobie nawet w czasach kryzysu na rynkach światowych. Ale równolegle na wsi utworzyła się grupa mieszkańców, która faktycznie rolnictwem już się nie zajmuje, a swoją ziemię wydzierżawia innym. To są małe i bardzo małe gospodarstwa. Ci ludzie nie mogli bądź nie chcieli skorzystać z możliwości rozwoju, które dało rolnikom wejście do Unii. I teraz oni widzą, jak dookoła zmienia się otoczenie – powstają nowe drogi, wodociągi, kanalizacja – a ich sytuacja się nie poprawia. To budzi frustrację. Problemem wsi jest brak sukcesów w aktywizacji tej ludności.
Z tego wynika, że przyczyna, dla której PiS odbiera wam elektorat – bo się przy tym upieram – jest ekonomiczna. I nie mają z tym nic wspólnego hasła, jakie głosi partia Jarosława Kaczyńskiego, które być może bardziej się ludziom na wsi podobają, ani to, że proboszczowie w kościołach agitują za PiS-em?
– Uważam, że przyczyna jest ekonomiczna, bo na głoszeniu kłamstw daleko się nie zajedzie. Przecież ludzie widzą, co się dzieje. W czasie ostatnich wyborów do europarlamentu PiS straszyło, że za chwilę padną wszystkie małe i średnie masarnie z powodu zmiany przepisów unijnych. I co? Nic mi nie wiadomo, by choć jedna z tego powodu została zamknięta. PiS wciągnęło tych drobnych producentów w swoją polityczną kampanię, a oni dziś widzą, że było to zwyczajne kłamstwo.
W kampanii samorządowej z kolei PiS straszyło rolników, że na lata 2014-20 mniej jest dla nich pieniędzy z Unii, niż było w poprzednich latach. I choć sąd rozstrzygnął sprawę na naszą korzyść i nakazał przeprosiny, do dziś Prawo i Sprawiedliwość wyroku nie wykonało. A rolnicy za chwilę zaczną dostawać dopłaty i sami się przekonają, że dostaną więcej niż ostatnio. Kolejne kłamstwo.
W kampanii prezydenckiej PiS rozpętało ogromną akcję przeciwko rzekomej prywatyzacji lasów, których nikt nie chce prywatyzować. Trzecie kłamstwo PiS w tak krótkim czasie. Myślę, że jak wędliniarze i masarze się zorientują, jak perfidnie ich wykorzystano, to przestaną wierzyć PiS. W 2014 roku w wyborach samorządowych byliśmy wśród rolników partią pierwszego wyboru i sadzę, że teraz też będziemy.
Dlaczego afera ze SKOK-ami nie zaszkodziła PiS?
– To się jeszcze okaże. To, co wydarzyło się wokół SKOK-ów, jest dla mnie chichotem historii i jednym z niebezpieczniejszych działań ostatnich lat. Wiemy, jak ciężko jest odbudować ideę spółdzielczości w polskim społeczeństwie, która tak dobrze rozwijała się w okresie zaborów i okresie międzywojennym. Zdegenerowana i ośmieszona przez komunistów nie może się odrodzić w nowej Polsce.
SKOK-i były szansą, by przekonać Polaków, że to dobra idea. Jeśli politycy psuli SKOK-i, to ja bym chciał, by tym zajął się nie tylko nadzór finansowy, ale też prokurator. I nie rozumiem tego krzyku sprzeciwu polityków Prawa i Sprawiedliwości, jeśli mają czyste sumienia.
Zamawiacie jakieś swoje sondaże?
– Nie. Po pierwsze, nie wierzę w polskie sondaże. A po drugie, nie mamy pieniędzy, bo ciągle ponosimy koszty błędu sprzed lat. Moim zdaniem powinniśmy zaskarżyć państwo polskie do Trybunału w Strasburgu za to, że trzykrotnie nas ukarało za to samo przewinienie. W 2001 roku nieprawidłowo przeksięgowaliśmy pieniądze na kampanię wyborczą, ale wydaliśmy je zgodnie z przeznaczeniem. Tymczasem zabrano nam za to subwencję, pozbawiono dotacji i kazano zwrócić całą sumę wydaną zgodnie z prawem. W mojej ocenie, gdybyśmy się zwrócili z tą sprawą do Strasburga, wyrok byłby dla nas korzystny.
– Nie wiem. Namawiałem do tego zarówno prezesa Pawlaka, jak i Piechocińskiego, ale żaden się nie zdecydował.
A podoba się panu teoria Janusza Piechocińskiego, że po wyborach może powstać koalicja PiS-PO-PSL?
– Nie, to jest niemożliwe. Po pierwsze, PO z PiS się nie dogada, bo zbyt głębokie są dziś podziały. A gdyby się nawet dogadały, to wtedy PSL nie będzie im potrzebne.
W tym samym wywiadzie do „Rzeczpospolitej” prezes Piechociński mówi też, że PiS chce wykończyć partię środka, jaką jest PSL.
– Nie będę tego komentował.
Czemu? Boi się pan prezesa?
– Już wystarczająco dużo powiedziałem na temat koalicji PO-PiS-PSL.
A możliwa jest koalicja PSL-PiS?
– Jest coraz trudniejsza. Trudno jest porozumieć się z partią, która posługuje się kłamstwami, insynuacjami, półprawdami, pomówieniami. To nie jest uprawianie polityki, za którą my się opowiadamy. Dużo musiałoby się zmienić w PiS, by do takiej koalicji doszło, ale w polityce nigdy nie mówi się nigdy.
A czy nie zastanawiacie się nad zawarciem przedwyborczej koalicji z PO i lewicą? Tak na wypadek, gdyby jednak nie udało wam się przekroczyć progu wyborczego, by nie zmarnować tych trzech czy czterech procent poparcia.
– Koalicję z PO zawarliśmy w 2007 roku i moim zdaniem teraz ścisłe kierownictwa obu partii powinny potwierdzić, że ta koalicja nadal obowiązuje i będziemy ją po wyborach kontynuowali. Warto porozumieć się co do wyborów do Senatu. Albo ogłosić, że do wyborów idziemy jako dwa niezależne byty polityczne. Jestem zwolennikiem takiej rozmowy i ustaleń.
Co do lewicy, to ja dziś nie wiem, w jakiej formule lewica pójdzie do wyborów. Moim zdaniem nie będzie jednej listy koalicyjnej, tylko lista SLD albo OPZZ.
A z SLD?
– Nie sądzę, by PSL było gotowe zawierać jakiekolwiek porozumienie z SLD przed wyborami.
A dlaczego Bronisław Komorowski przegrał wybory?
– Być może za późno rozpoczął kampanię, może niepotrzebne były te wyjazdy w teren, gdzie wystawiał się na ataki przygotowane przez grupki kontrwyborców.
A może zaszkodziła mu nadmierna pewność siebie i wiara, że wybory wygra?
– Święty Jan: „Pycha kroczy przed każdym upadkiem”. Z pewnością tej pychy było za dużo.
– Zawsze byliśmy bici sondażami. Rok temu, na dwa dni przed wyborami samorządowymi, w których dostaliśmy prawie 24 proc. głosów, sondaże dawały nam 4-5 proc. Gdybyśmy mieli w Polsce rzetelne badania opinii publicznej, tobym do nich podchodził z większym respektem. Ale wiem, że sondaże są u nas ośrodkami kształtowania, a nie badania opinii publicznej.
Ale jeden procent…
– To było już parę tygodni temu. O przekroczenie progu wyborczego jestem spokojny, natomiast będziemy robili wszystko, by wynik był jak najlepszy.
W 1993 r. dostaliście ponad 15 proc. głosów, byliście drugim co do wielkości klubem w parlamencie, w ostatnich wyborach w 2011 r. – niecałe 8 proc. Co się wydarzyło między tymi datami?
– Żadna z partii, poza PSL, które wtedy startowały do Sejmu, już nie istnieje – rozpadły się albo przekształciły, zmieniły nazwy. To nasz klub ma dziś najwięcej polityków z długim doświadczeniem. I jestem przekonany, że za kolejne 25 lat nadal pod tą samą nazwą będziemy w parlamencie w przeciwieństwie do innych dzisiejszych ugrupowań.
Nie odpowiedział mi pan na pytanie, dlaczego tak tracicie wyborców, tylko przekonywał, że inni mają gorzej.
– Wahania są cały czas. W 1991 r. mieliśmy słabszy wynik niż w 1993 r., potem było znowu gorzej, za to w 2014 r. osiągnęliśmy fantastyczny wynik w wyborach samorządowych, prawie 24 proc. I wszystko wskazuje na to, że teraz, na jesieni, mamy dużą szansę powtórzyć wynik z 1993 r.
Teraz to już pan poszedł po bandzie.
– To pani zdanie. Spotkamy się w listopadzie, to przypomnę to pani.
Marek Sawicki
Ma lat 57. Jeden z liderów PSL. Były nauczyciel, pracownik cukrowni, wójt i radny. Poseł PSL od 1993 r. Od 2007 r. minister rolnictwa w rządzie PO-PSL. W 2012 r. złożył dymisję po ujawnieniu przez media tzw. taśm Serafina, w których sugerowano jego odpowiedzialność za nepotyzm i niegospodarność działaczy PSL. W marcu 2014 r. wrócił na fotel ministra rolnictwa.
Kopacz: Mówienie o głodnych polskich dzieciach służy rosyjskiej propagandzie
– Mówię zdecydowanie „nie” dla kłamstw, które dzisiaj mówią, że Polska jest w ruinie, że Polska powiatowa się zwija, że dzieci w Polsce głodują – mówiła Kopacz na rynku w Krotoszynie (woj. wielkopolskie).
Kopacz o głodnych dzieciach
– Kiedy ktoś mówi o tym, że w Polsce dzieci głodują, daje argument naszym niekoniecznie przyjaciołom, którzy dzisiaj wykorzystują to w rosyjskiej propagandzie przeciw Polsce – mówiła Kopacz.
Ambasada Rosji: Polska żywność przyda się tu, gdzie dzieci nie dojadają >>>
W ten sposób odniosła się najpewniej do inauguracyjnego orędzia prezydenta Andrzeja Dudy, który mówił o dzieciach z obszarów wiejskich, które nie dojadają. Został wówczas wybuczany przez część posłów.
Jaka Polska powiatowa
W Krotoszynie premier wyliczała, że w „tej powiatowej Polsce” jest 2 tys. 600 orlików oraz 2 tys. 910 żłobków wybudowanych w ciągu ośmiu ostatnich lat. – W 2007 r. było 507 żłobków – powiedziała premier.
Dodała, że „w tej zwijającej się powiatowej Polsce” jest wybudowanych i wyremontowanych 24 tys. km sieci kanalizacyjnej, a 3,5 tys. bibliotek ma dostęp do szerokopasmowego internetu.
Przypomniała, że przyjechała do Wielkopolski na zaproszenie Izby Rzemieślniczej, żeby posłuchać „tych, którzy od 25 lat budują sukces Polski”. – Nie przyjechałam do wielkich przedsiębiorców, ale przyjechałam do drobnych sklepikarzy, piekarzy – powiedziała Kopacz.
„Ale pan się uspokoi”
Kopacz powiedziała, że kampania przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi powinna być „licytacją na dobre pomysły dla Polski”. Dodała, że kampania wyborcza nie może opierać się tylko na kłótniach i sporach.
Na spotkanie z premier przyszło kilkadziesiąt osób, m.in. mieszkańcy i lokalni działacze PO. Przeciwnicy PO i rządu przynieśli transparenty z napisami „Dość kłamstw Platformy”, „Nie płacz Ewka, bo tu miejsca brak na twe przekręty”. Krzyczeli również „Dość kłamstw Platformy”. – Ale pan się uspokoi, bo pan przypłaci to zdrowiem przy tej pogodzie – odpowiedziała premier jednemu z bardziej krewkich uczestników spotkania.
Krakowski test na smog prezydenta Andrzeja Dudy
W proteście przeciw zanieczyszczeniu powietrza ulicami centrum Krakowa w I Krakowskim Biegu Antysmogowym przebiegło w lutym blisko 200 osób (JAKUB OCIEPA)
Sprawa jest istotna: Polska to kraj, który smogiem stoi. Listę najbardziej zadymionych miast w Unii otwierają miasta polskie i bułgarskie.
Sezon grzewczy pachnie w Polsce najgorszymi sortami węgla spalanymi w piecach marnej jakości. Trucizną oddychają nawet kuracjusze, którzy przyjeżdżają do uzdrowisk, żeby leczyć choroby płuc i układu krążenia. Jeśli ustawa wejdzie w życie, samorządowcy będą mogli określać, jakie paliwo i jakie urządzenia (kotły, piece) będą mogły być wykorzystywane na obszarze danej gminy, powiatu czy województwa. Co ważne, zmiany będą przeprowadzane ewolucyjnie: samorządowcy zyskają prawo do wprowadzania okresów przejściowych, by przygotować lokalne społeczności na zmiany.
Języczkiem u wagi okaże się stanowisko prezydenta Andrzeja Dudy. PiS wraz z przyległościami w sprawie smogu lawiruje: zarówno na poziomie lokalnym, jak i ogólnopolskim politycy przyznają, że problem jest poważny. Jednocześnie głosują przeciwko jakimkolwiek rozwiązaniom, które pomogłyby go rozwiązać. Prezydent Duda pochodzi z Krakowa, jednego z najbardziej zanieczyszczonych miast Europy. Ale w Krakowie i w sejmiku wojewódzkim radni PiS zrobili wszystko, by uchwały antysmogowe utrącić. A Witolda Śmiałka, który u prezydenta Majchrowskiego został doradcą do spraw walki ze smogiem, krakowski PiS usunął z partii.
Szczyty hipokryzji osiągnął Jarosław Gowin: w Sejmie, podobnie jak przygniatająca większość prawicy, głosował przeciwko ustawie. Po fakcie twierdził, że nie zostały uwzględnione poprawki PiS i Polski Razem. Zapomniał dodać, że żadnych poprawek nie było.
Prawica szermuje w tej sprawie hasłami bardzo chwytliwymi. Słychać o ochronie praw najuboższych (choć są pieniądze na obfite programy pomocowe) lub o zamachu na wolność osobistą (inaczej mówiąc: prawo do trucia jest ważniejsze niż prawo do czystego powietrza). A wyjaśnienie obstrukcji jest niezwykle proste: ustawy antysmogowej boją się górnicy, doprowadzi ona bowiem w konsekwencji do ograniczenia spalania najbardziej zanieczyszczonych miałów węglowych w gospodarstwach domowych. PiS woli więc szerokim łukiem obchodzić sprawę, żeby nie drażnić górniczego rekina.
To pierwszy poważny test dla nowego prezydenta. Jest w trudnej sytuacji: z jednej strony ciśnienie partii, z drugiej świadomość, że smog jest w Polsce prawdziwym problemem społecznym. Może zrobić też unik i odesłać uchwałę do Trybunału Konstytucyjnego, którego tryby mielą bardzo powoli. W praktyce będzie to oznaczało zahamowanie walki ze smogiem i – co równie istotne – utratę dofinansowania unijnego.
Co zrobi Andrzej Duda? Mam nadzieję, że w Pałacu Prezydenckim nie zapomni, jakim powietrzem oddycha Polska od października do kwietnia. To o wiele ważniejsze niż interes partii i sprzedawców węglowego mułu.
PO zarzuca PiS, że spot z Beatą Szydło łamie przepisy o finansowaniu kampanii. I grozi więzieniem
PiS odpiera zarzuty. – Proponowaliśmy w spocie dyskusję o referendum, o dodaniu kolejnych pytań, nie dotyczył kampanii parlamentarnej – podkreślają politycy tej partii.
PO oburzona
Na zaprezentowanym wczoraj przez PiS spocie występuje kandydatka tej partii na premiera, która mówi, że Polacy mają prawo decydować o swoim państwie, o swojej pracy, o przyszłości swoich dzieci. Dodaje, że zwróciła się do prezydenta o dopisanie pytań do wrześniowego referendum.
Poseł PO Robert Maciaszek podkreślił, że spot PiS narusza ustawę o referendum krajowym, bo „w żadnej mierze nie odnosi się do tematu referendum”. Dodał, że w opisie spotu jest informacja, że jest to spot referendalny finansowany przez PiS.
PO grozi więzieniem
– Ten spot przedstawia głównego bohatera, jakim jest pani poseł Beata Szydło, w kontekście tez programowych Prawa i Sprawiedliwości (…) niemających żadnego związku z kampanią referendalną – przekonywał poseł. Według niego spot narusza Kodeks wyborczy, bo dotyczy kampanii przed wyborami do Sejmu i Senatu.
Maciaszek pytał też Szydło, która – jak zaznaczył – pełni funkcję skarbnika PiS, skąd pochodziły pieniądze na sfinansowanie spotu. Podkreślił, że za wykorzystywanie środków na prowadzenie kampanii wyborczej spoza funduszu wyborczego grozi kara do 100 tys. zł. – Co więcej, zgodnie z ustawą o partiach politycznych stanowi również przestępstwo zagrożone karą do dwóch lat pozbawiania wolności – mówił Maciaszek.
Doniesienie do PKW
Poseł poinformował, że Platforma chce zasięgnąć w tej sprawie opinii Państwowej Komisji Wyborczej i złożyła w tym celu do PKW „zawiadomienie o nieprawidłowym finansowaniu kampanii wyborczej” przez PiS. W piśmie politycy PO pytają o środki „podjęte przez Komisję w celu spowodowania zaprzestania (…) naruszeń prawa wyborczego”.
Krzysztof Lorentz, dyrektor zespołu Kontroli Finansowania Partii Politycznych i Kampanii Wyborczych w KBW, powiedział że PKW nie zapoznała się jeszcze z zawiadomieniem. – Zasadą jest, że PKW nie wchodzi w kompetencje organów ścigania i sądów. Tam gdzie ocena dotyczy naruszenia przepisów karnych ustawy, nie PKW jest organem właściwym – powiedział Lorentz. Przypomniał, że PKW w stanowisku dot. kampanii referendalnej i wyborczej wskazuje, że wykorzystywanie kampanii referendalnej do potrzeb kampanii wyborczej stanowi naruszenie prawa, które podlega badaniu przez organy ścigania i sądy, a nie przez organy wyborcze.
Dwie kampanie naraz
Poseł PiS Henryk Kowalczyk powiedział w Sejmie dziennikarzom: – Przez referendum znaleźliśmy się w skomplikowanej sytuacji prawnej, jeśli chodzi o kampanię. W momencie kampanii parlamentarnej trwa kampania referendalna. Występowaliśmy do PKW o interpretację, jak rozumieć prowadzenie kampanii referendalnej, aby nie być w kolizji z kampanią wyborczą.
– PKW dała pisemną interpretację, że jeśli nie ma konkretnej promocji konkretnych osób będących na listach wyborczych, nie jest to kampania parlamentarna. My w spocie proponowaliśmy dyskusję o referendum, a nie o wyborach parlamentarnych. Proponujemy dodanie trzech pytań – dodał.
Błaszczak kontratakuje
Według szefa klubu PiS Mariusza Błaszczaka PO stosuje obronę przez atak. – Pojawiło się bardzo celne pytanie: jak traktować kampanię wizerunkową premier Ewy Kopacz. Są emitowane spoty w telewizjach, są billboardy. Ta kampania wizerunkowa kosztowała miliony złotych – powiedział.
6 września zgodnie z inicjatywą prezydenta Bronisława Komorowskiego Polacy mają odpowiadać na trzy pytania: czy są „za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu”; czy są „za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa” i czy są „za wprowadzeniem zasady ogólnej rozstrzygania wątpliwości co do wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatnika”.
Z ekspertyz przygotowanych na zlecenie PiS wynika, że prezydent może zmienić postanowienie ws. zarządzenia referendum ogólnokrajowego, szczególnie uzupełnić o dodatkowe pytania dot. kluczowych z punktu widzenia obywateli spraw.
Do tego odnosi się w spocie PiS kandydatka tej partii na premiera. – Zwróciłam się do prezydenta Andrzeja Dudy o dodanie we wrześniowym referendum trzech ważnych pytań: o wiek emerytalny, o obowiązek szkolny dzieci sześcioletnich, o prywatyzację Lasów Państwowych. Dlaczego chcę, by zadano te pytania? Ponieważ was słucham i chcę dla was dobrze pracować. To obywatele decydują, jakiej chcą Polski. To wasz głos jest najważniejszy – mówi Szydło.
PiS chce specjalnego posiedzenia Sejmu w sprawie suszy. Internauci przypominają, jak posłowie modlili się o deszcz
Politycy PiS chcą specjalnego posiedzenia Sejmu ws. suszy. Rząd miałby się wytłumaczyć z tego, co robi, by pomóc rolnikom i przetwórcom. Internauci przypominają, jak PiS walczył z suszą w 2006 roku. Zorganizowano mszę z modlitwą o deszcz, a ogłoszenie o niej przeczytano posłom tuż przed głosowaniem nad wotum nieufności wobec rządu PiS.
Susza dotyka rolników i przetwórców. Sprawą zajął się ostatnio rząd, Ewa Kopacz zwołała też sztab kryzysowy. Ale politycy PiS chyba nie śledzą mediów, bo chcą usłyszeć o działaniach rządu na specjalnym posiedzeniu Sejmu.
Wniosek w tej sprawie złożył szef klubu PiS Mariusz Błaszczak. Przekonywał, że działania rządu są niewystarczające i powinno się sięgnąć po narzędzia, które PiS wykorzystał walcząc z suszą w 2006 roku. Wymienił szereg programów, rezerw i funduszy, ale internauci przypomnieli jeszcze jeden.
Otóż w 2006 roku modlono się w Sejmie o deszcz. Sekretarz posiedzenia (jeśli dobrze rozpoznaję Marek Wójcik z PO) tuż przed głosowaniem nad wotum nieufności odczytał ogłoszenia, a wśród nich zaproszenie na mszę w kaplicy sejmowej. Kiedy politycy wybuchnęli śmiechem (a poseł Wójcik był przekonany, że to żart), prowadzący obrady Marszałek Sejmu Marek Jurek (dzisiaj poseł do PE z listy PiS) udzielił im ostrej reprymendy. Może teraz zostanie zaproszony jako gość honorowy?
Modlitwa od deszcz w Sejmie•youtube.com/erhreasht
Prezydent Duda jedzie na Święto Kaszy. A wojewoda nic nie wie. ”Za poprzednika informacja była”
Prezydent w miniony weekend odwiedził Lubelszczyznę – był w Kopaninie Kaliszańskiej, gdzie spotkał się z rolnikami, oraz w Janowie Lubelskim na Gryczakach, czyli Święcie Kaszy Gryczanej, co wytknął mu w TOK FM rzecznik rządu.
Wojewoda lubelski Wojciech Wilk, jak ustaliliśmy, nic oficjalnie o tej wizycie nie wiedział. Dowiedział się przypadkiem. – Wcześniej wojewoda zawsze był informowany – podkreślają urzędnicy i nie kryją zdziwienia, że tak się stało.
Woj. lubelskie nie było jednak wyjątkiem. Prezydent był w ostatnich dniach także w Świętokrzyskiem. Odwiedził Jędrzejów, gdzie w drugiej turze wyborów prezydenckich zdecydowanie wygrał – uzyskał 60 proc. głosów. Odwiedził średniowieczne opactwo cysterskie, rozmawiał z mieszkańcami Jędrzejowa, zasadził dąb.
Tu też wojewoda o wizycie nie został poinformowany.
„Wcześniej praktyka była inna”
„Wojewoda Świętokrzyski ani Świętokrzyski Urząd Wojewódzki nie otrzymali informacji o planowanej wizycie pana Prezydenta na terenie województwa świętokrzyskiego” – napisała nam w mailu Agata Wojda, rzecznik wojewody. Jak wyjaśniła, w przypadku poprzednich prezydentów – zarówno Bronisława Komorowskiego, jak i Lecha Kaczyńskiego było inaczej. „Wojewoda i jej służby były informowane o planowanej wizycie”- dodała Agata Wojda.
Prezydent Andrzej Duda był w ostatnich dniach również w Małopolsce. Tu także nie było formalnej informacji dla wojewody. Jak podkreślił jednak rzecznik wojewody małopolskiego Jan Brodowski, „nie ma i nie było formalnych przesłanek nakładających na Kancelarię Prezydenta obowiązek informowania o podejmowanych przez Prezydenta RP inicjatywach na terenie województwa”.
Dlaczego Kancelaria Prezydenta RP nie informuje o wizytach głowy państwa?
Kancelaria odpisała nam, że sposób przygotowania i realizacji wizyt prezydenta jest uzależniony od ich charakteru i programu. „Przyjętą praktyką jest współpraca Kancelarii Prezydenta RP z organizatorami i gospodarzami poszczególnych wydarzeń” – napisało nam Biuro Prasowe Kancelarii Prezydenta RP.
„W przypadku ostatniej wizyty Prezydenta RP partnerami wizyty były urzędy miasta, gminy i starostwa powiatowe. Mając na uwadze krótki okres pełnienia urzędu przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę nie sposób przesądzić o ostatecznym sposobie działania Kancelarii Prezydenta RP w tym zakresie” – czytamy w mailu.