Konstytucja, 02.04.2017

 

Andrzej Duda chce przemeblować kancelarię i zbudować swoją frakcję. Ale nikt w PiS nie gra na prezydenta

Agata Kondzińska, 02 kwietnia 2017
Prezydent RP Andrzej Duda i minister obrony narodowej w rządzie PiS Antoni Macierewicz podczas uroczystości wręczenia nominacji na stanowisko Dowódcy Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych generałowi Mice. Warszawa, Pałac Prezydencki, 8 luty 2016

Prezydent RP Andrzej Duda i minister obrony narodowej w rządzie PiS Antoni Macierewicz podczas uroczystości wręczenia nominacji na stanowisko Dowódcy Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych generałowi Mice. Warszawa, Pałac Prezydencki, 8 luty 2016 (KUBA ATYS)

Rozgrywka Dudy z Macierewiczem mogła być początkiem usamodzielnienia się prezydenta. Ale w PiS Duda nie ma żadnych sojuszników. Boi się też wystąpić przeciwko decyzjom Jarosława Kaczyńskiego. Powód? Partia może nie sfinansować następnej kampanii Dudy.

Zaczęło się od listów Andrzeja Dudy do Antoniego Macierewicza. Prezydent pytał o obsadę stanowisk attache wojskowych w ambasadach w USA i Wielkiej Brytanii oraz o opóźnienia w tworzeniu dowództwa dywizji NATO w Elblągu. Pałac Prezydencki nazwał odpowiedzi szefa MON „niesatysfakcjonującymi”. Politycy spotkali się w piątek.

Spór Dudy z Macierewiczem. Po czyjej stronie stanął Kaczyński?

Tuż przed tym spotkaniem Polska Agencja Prasowa nadała wywiad z prezesem PiS. – Mnie się bardzo ta sytuacja nie podoba. Będę o tym rozmawiał z ministrem Macierewiczem. W środę rozmawiałem z prezydentem. Konstytucyjna pozycja prezydenta wobec Sił Zbrojnych jest oczywista. Powinien on być informowany i konsultowany, gdy chodzi o ważne decyzje – mówił Jarosław Kaczyński.

Prezes PiS skrytykował „politykę epistolarną”, czyli wymianę listów między Dudą a Macierewiczem. – To sygnał, że mają zakończyć publiczny spór. Ale prezes w tym rozdaniu stawia na Macierewicza – uważa polityk PiS. Choć Kaczyński, również w piątek, określił szefa MON w RMF FM osobą „mającą w sobie pewną ekstrawagancję”, której ograniczenia oczekuje, to zaraz potem podkreślił, że ma zaufanie do ministra, a jego działania ocenia dobrze.

Duda na konferencji prasowej po spotkaniu z Macierewiczem wystąpił sam i osłabił wymowę swoich listów. Brak attache wojskowych nazwał „pewnym mankamentem”. Szef MON o spotkaniu mówił w mediach o. Rydzyka. W TV Trwam opowiadał o „dobrej, merytorycznej i potrzebnej rozmowie”.

Andrzej Duda się wkurza. Ale się nie wychyli

O co chodzi w tej sytuacji? – Duda próbuje zaznaczyć swoją pozycję – mówi polityk z władz PiS. Spór między prezydentem a szefem MON ma dłuższą historię. Sukces szczytu NATO w Warszawie Kaczyński przypisał Macierewiczowi, o rolę Dudy w tym wydarzeniu upomniał się dopiero reporter „Faktów” TVN. – Duda jest autentycznie wkurzony na Antoniego, bo ten go lekceważy. Ale z Dudą już tak jest. Wścieka się, ale ostatecznie się nie wychyli. Chociaż mógłby ten spór politycznie wygrać. Bo to on jest liderem rankingów zaufania, a Macierewicz – nieufności. Zwrot przeciwko niepopularnemu ministrowi przysporzyłby mu zwolenników. Tylko że Duda nie ma kim grać – oceniają w PiS.

W partii nie ma nawet małej grupy posłów, która mogłaby być zalążkiem frakcji prezydenta. – Nie ma narzędzi do budowania drużyny. W 2019 roku nie będzie miał najmniejszego wpływu na listy wyborcze do Sejmu i Senatu. Po co ktoś ma się na niego orientować? – pyta poseł PiS.

Wielu polityków PiS zaznacza, że jest jeszcze jeden powód, by nie grać na Dudę. – Nie ma gwarancji, że wytrzyma w godzinie próby. Panuje przekonanie, że w dniu ostatecznej rozgrywki z Kaczyńskim Duda się wycofa. Zajmie pozycję wyznaczoną przez prezesa – mówi poseł PiS.

Kaczyński dopilnował, by Duda i Beata Szydło nie stworzyli duetu, z którym musiałby się liczyć. Choć w kampanii wyborczej mieli dobre relacje, to one wygasły. – Prezydent ma świadomość, że Szydło nie jest już jego sojusznikiem – mówi źródło z Pałacu Prezydenckiego.

Zobacz też: Prezydent pod ścianą dostaje opryskliwe odpowiedzi, a minister szarogęsi się w wojsku – b. szef BBN w „Temacie dnia” o relacjach A. Dudy z A. Macierewiczem

Andrzej Duda chce przemeblować Kancelarię Prezydenta

W otoczeniu Dudy brakuje politycznych wyjadaczy, którzy kreowaliby wizerunek prezydenta. Według naszych rozmówców Duda dobrze ocenia pracę tylko trzech swoich ministrów: Krzysztofa Szczerskiego (polityka zagraniczna), Wojciecha Kolarskiego (odznaczenia) i prawnika Pawła Muchy, który nadzoruje Narodową Radę Rozwoju. Od miesięcy media spekulują, że funkcję ma stracić Adam Kwiatkowski (szef gabinetu prezydenta). – Jego obowiązki miałby przejąć Szczerski. Kwiatkowski na pocieszenie może dostanie kontakty z Polonią – mówią w PiS.

Prezydent coraz mniej ufa też Małgorzacie Sadurskiej, która zarządza Kancelarią Prezydenta. – Od dawna nie było żadnych kontaktów Pałacu z centralą PiS. Powinna o nie dbać Sadurska. Ale ona jest lojalna wobec PiS i o. Rydzyka, a nie wobec Pałacu – mówi nasz rozmówca z PiS.

Duda chciałby przemeblować Kancelarię, ale brakuje mu kadr. W partii nie ma już gdzie łowić – co sprytniejsi politycy są w rządzie albo w spółkach skarbu państwa. Według naszych rozmówców prezydent daje sobie jeszcze kilka miesięcy, by wykonać jakiś ruch, który go określi. – Ale może być już za późno. Nie uda się mu się pozbyć wizerunku lokaja na usługach Kaczyńskiego – uważa poseł PiS.

Andrzej Duda zakładnikiem PiS. I ofiarą „Ucha Prezesa”

Dziś Duda nie kwestionuje ani polityki rządu, ani decyzji prezesa. Obawia się, że partia mogłaby go szantażować odebraniem pieniędzy na kampanię, jeśli zdecydowałby się walczyć o reelekcję. – To Duda powinien zbudować sobie taką pozycję, by PiS nie miało wyjścia i musiało go poprzeć oraz sfinansować kampanię. Ale do tego brakuje mu umiejętności i charakteru – mówi polityk PiS. Dudzie nie pomaga też popularny satyryczny serial internetowy „Ucho Prezesa”. Inspirowana Dudą postać wyczekuje na audiencję u prezesa, ale nie jest na nią wpuszczana. Wszyscy ją lekceważą, mylą nawet jej imię. Duda serialu nie ogląda, ale wie o nim od współpracowników. – Mogę powiedzieć tylko, że to pan prezes odwiedza pana prezydenta – mówił w styczniu Duda w wywiadzie Roberta Mazurka.

wyborcza.pl

, 2 KWIETNIA 2017

Kaczyński mówi, że Macierewicz ma „ekstrawagancję”. Prawda! I to wiele ekstrawagancji

OKO.press zgadza się z Kaczyńskim! W wywiadzie dla RMF FM prezes PiS pogroził palcem Antoniemu Macierewiczowi i upomniał go, żeby szanował prezydenta Dudę. Przy okazji powiedział jednak, że Macierewicz to „silna osobowość” i ma „wiele cech pewnej ekstrawagancji”. Racja. Przypominamy długą listę ekstrawagancji Macierewicza

Prezes PiS Jarosław Kaczyński udzielił 31 marca wywiadu radiu RMF FM. Mówił w nim m.in. o konflikcie pomiędzy ministrem obrony Macierewiczem i prezydentem Andrzejem Dudą na tle nadzoru nad armią. Kaczyński mówił również, że prezydent powinien być traktowany z szacunkiem – w tym, jak się można domyślać, przez ministra Macierewicza.

Prezydent ma konstytucyjne uprawnienia, jeśli chodzi o siły zbrojne. To musi być traktowane poważnie. W ogóle prezydent powinien być traktowany z szacunkiem i tego będę oczekiwał od współpracowników – także Antoniego Macierewicza.

Przy okazji prezes PiS wypowiedział się również o osobowości samego Antoniego Macierewicza.

Prezes miał rację – jak rzadko kiedy. Gdyby OKO.press mogło w tym miejscu przyznać ocenę „tysiąc procent prawdy”, zrobilibyśmy to.

Antoni Macierewicz całym swoim życiorysem dowiódł, że ma cechy ekstrawaganckie – na dobre i na złe (na złe niestety częściej). Oto lista, z pewnością niekompletna.

  1. Macierewicz w młodości przeżywał fascynację radykalną lewicą. Portret Che Guevary powiesił sobie podobno nad łóżkiem. Fascynację Macierewicza opisał m.in. amerykański historyk David Ost w książce „Solidarity and the Politics of Anti-Politics. Opposition and Reform in Poland Since 1968”. Z informacji Osta wynika, że Macierewicz w połowie lat 60. był wielkim wielbicielem Che Guevary i Mao Tse-Tunga: „Nawet jego wybór studiów zdradzał radykalne zainteresowania. Podczas gdy większość polskich opozycjonistów zanurzało się tylko w historii Polski, Macierewicz zgłębiał historię Ameryki Łacińskiej, nawet ucząc się starożytnego języka Majów”.
    W 1972 r., kiedy do Warszawy przyjechał z oficjalną wizytą prezydent USA Richard Nixon, Antoni Macierewicz próbował zorganizować niezależną (od władz) demonstrację przeciwko amerykańskiemu zaangażowaniu w Wietnamie. Macierewicz był podobno zafascynowany maoistowską partią MIR w Chile, która wzywała rząd Salvadora Allende do uzbrojenia robotników i atakowała go z lewej strony.
  2. W 1976 r. Macierewicz był jednym z najważniejszych założycieli Komitetu Obrony Robotników – pierwszej od końca lat 40. działającej jawnie w PRL organizacji opozycyjnej. Był wielokrotnie represjonowany, m.in. internowany w czasie stanu wojennego – z internowania uciekł (podobno w karawanie, ale być może także po prostu wychodząc ze szpitala, do którego trafił- wersje się różnią). Ta działalność opozycyjna z pewnością wymagała nonkonformizmu i silnej osobowości. Nie odmawiali mu ani jednego, ani drugiego koledzy i koleżanki z KOR, z którymi szybko się skłócił (założył wówczas pismo „Głos”, którego przez lata był głównym redaktorem).
  3. W wolnej Polsce został ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Jana Olszewskiego (grudzień 1991 – czerwiec 1992). Jako minister wywołał jeden z największych kryzysów w historii III RP, publikując tzw. „listę Macierewicza” – spis domniemanych agentów SB wśród elit władzy. Doprowadziło to do upadku rządu Olszewskiego (mniejszościowego, a więc i tak nieustannie zagrożonego wotum nieufności).
  4. Słynął ze skłonności do konfliktów i rozłamów. M.in. brał udział w rozłamie w Ruchu Odbudowy Polski w 1997 r. (założył wtedy własną partię, Ruch Katolicko-Narodowy). W 2001 r. wszedł do Sejmu z listy Ligi Polskich Rodzin, ale wkrótce skłócił się z jej kierownictwem i opuścił klub parlamentarny LPR. Działał na skrajnym marginesie polskiej polityki: np. w wyborach na prezydenta Warszawy w 2002 r. zyskał niecałe 6 tys. głosów, czyli 1 proc.
  5. Jego obsesja na punkcie Wojskowych Służb Informacyjnych doprowadziła m.in. do zarzutów o to, że rozmontował polski kontrwywiad (za który odpowiadał przejściowo na przełomie 2006 i 2007 r.), a raport dotyczący likwidacji WSI  ściągnął na niego zarzuty o dekonspirację polskich służb i pomawianie ludzi o kontakty z WSI. Pomówieni wytaczali Macierewiczowi procesy sądowe i je wygrywali. M.in. Macierewicz wdał się w wieloletni proces z Mariuszem Walterem, szefem koncernu ITI, który – jak zarzucał mu raport WSI – powstał we współpracy z dawnymi tajnymi służbami PRL. Odszkodowania wypłacone przez skarb państwa (raport był dziełem organów państwowych) osobom pomówionym w raporcie Macierewicza przekroczyły podobno 1,2 mln zł.
  6. O obfitym dorobku Antoniego Macierewicza jako ministra obrony w rządzie PiS od 2015 r. OKO.press pisało wielokrotnie. Macierewicz m.in. unieważnił przetarg na śmigłowce, był i jest patronem Bartłomieja Misiewicza, 27-letniego byłego aptekarza, którego awansował na wysokie stanowisko w MON, powołał nowy rodzaj sił zbrojnych – wojska obrony terytorialnej – którego skuteczność i tryb powoływania do życia budziły wiele zarzutów o pośpiech i niekompetencję. Przeprowadził także rekordowe czystki w wojsku, zwłaszcza wśród generałów.
  7. Szczególnym rodzajem ekstrawagancji są też powiązania MON z Alfonsem D’Amato, byłym amerykańskim senatorem i lobbystą przemysłu zbrojeniowego, m.in. śmigłowców Black Hawk. Jak ustaliło OKO.press na mocy ekstrawaganckiej umowy D’Amato został także lobbystą Polskiej Grupy Zbrojeniowej, państwowej spółki, nad którą nadzór sprawuje minister obrony narodowej. We władzach zasiadają najbliżsi współpracownicy Macierewicza.
Przeczytaj też:

Co łączy lobbystę amerykańskiego przemysłu lotniczego z ludźmi Macierewicza?

BIANKA MIKOŁAJEWSKA  15 PAŹDZIERNIKA 2016

OKO.press pozostaje pod nieustającym wrażeniem siły osobowości ministra Macierewicza i jego licznych ekstrawagancji. Mamy przy tym przeczucia, że minister nie powiedział wcale ostatniego słowa – i dostarczy nam jeszcze wielu materiałów.

OKO.press

Biedroń: nikt nie ubierze mnie w swój garnitur. Prezydent Słupska w Białymstoku

Maciej Chołodowski, 02 kwietnia 2017

Białystok, Zmiana Klimatu. Spotkanie z Robertem Biedroniem

Białystok, Zmiana Klimatu. Spotkanie z Robertem Biedroniem (AGNIESZKA SADOWSKA)

W języku esperanto powitał się z białostoczanami w klubie Zmiana Klimatu były poseł, prezydent Słupska, działacz LGBT Robert Biedroń. Wziął w obronę białostockiego prezydenta. I powiedział: – Jeśli Kaczyński mnie wkurzy już tak, że nie będę mógł wytrzymać, to stworzę własny komitet i ruszę w Polskę.

Robert Biedroń gościł w Białymstoku przy okazji promocji książki „Pod prąd”, wywiadu-rzeki jaki z nim przeprowadziła Magdaleną Łyczko. W dniu przyjazdu do podlaskiej stolicy furorę zrobił jego primaaprilisowy wpis na facebooku: „Ponieważ namawiacie mnie, żebym się zaangażował i wrócił do polityki ogólnopolskiej podjąłem decyzję. Najbardziej wpływowe stanowisko polityczne w kraju to nie prezydent RP ale funkcja prezesa PiS. Dlatego wczoraj zostałem członkiem koła PiS w Słupsku i w najbliższych wyborach partyjnych będę kandydował na funkcję szefa tej partii. A kuku panie prezesie! Trzymajcie kciuki”. Dowcipnie słupski prezydent zachowywał się i podczas spotkania w wypełnionej po brzegi Zmianie Klimatu, co chwilę wywołując śmiech i wywołując gromkie brawa jego uczestników. Bez zbędnej napinki opowiadał o wielu poważnych problemach.

AGNIESZKA SADOWSKA

Język nadziei

Spotkanie rozpoczął od wyznania:

– Białystok podoba mi się, bo jestem esperantystą. Całe swoje życie kojarzyłem Białystok z Zamenhofem i esperanto, i jak chodziłem dzisiaj po Białymstoku ze zdumieniem, ale i z dumą odkrywałem, że Białystok prawie pamięta o Zamenhofie. Niestety są pewne – choć nie chcę ich oceniać – momenty kiedy zaczyna zapominać, jak w przypadku ustanowienia roku Zamenhofa, który w Słupsku stał się jako jedynym miastem w Polsce rzeczywistością, a w Białymstoku, niestety, nie stał się [głosami radnych PiS – red.]. Trochę szkoda. Ale wiem, że władze miasta dużo robią, żeby Zamenhofa promować.

Dodawał w tym kontekście:

– Nie wierzę, że esperanto ożyje jako język i ludzie nagle, powszechnie zaczną porzucać angielski i mówić w esperanto, ale duch, idea tego języka nadziei jest czymś ważniejszym, bo ta idea pojednania, otwartości, dialogu dzisiaj szczególnie w Europie, w Polsce, w Białymstoku szczególnie by się przydała.

Miasto mieszkańcom

Pytany przez prowadzącego – Marka Kochanowskiego z Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu w Białymstoku – co szczególnie zwróciło jego uwagę, kiedy chodził po Białymstoku, odparł:

– Zwróciłem uwagę na wasz fajny mural przy cerkwi św. Mikołaja, zrobiłem nawet zdjęcie i wysłałem do Słupska do swoich współpracowników żeby pokazać jaki fajny i tego wam zazdroszczę. No i zazdroszczę wam Zamenhofa. Jak jesteś włodarzem miasta i przyjeżdżasz do innego miasta, to je oglądasz przede wszystkim okiem gospodarza. Po przyjeździe tutaj oglądałem chodniki, ulice, zwracałem uwagę czy ludzie są uprzywilejowani. Trzeba oddawać miasto mieszkańcom, pieszym, nie utrudniać im życia. Dzisiaj jest tak, że samochody dominują, ale warto by się zastanowić czy to jest zdrowe dla miasta. W mojej ocenie, nie do końca.

Poziom żenady

Słupski prezydent oczywiście sporo czasu poświęcił szeroko pojętym kwestiom samorządowym. Opowiadał:

– Parlamentarzyści, ponieważ nie mają bezpośredniego kontaktu z ludźmi na co dzień, stają się bardzo mało konkretni, a samorządowcy – nawet jeśli narzekacie na nich – muszą być cholernie praktyczni.

Podkreślał, że problemy miasta przeciętnych ludzi generalnie interesują, ale bardzo powierzchownie:

– Jak bym zapytał czy się interesujecie samorządem, to okazałoby się, że nie wiele wiecie o samorządzie. Wydałem w Słupsku komiksowy budżet miasta, ponieważ zauważyłem, że ludzie nie mają zielonego pojęcia jak wyglądają finanse miasta. Są jakieś straszne stereotypy, że prezydent nie wiadomo ile zarabia, a obecnie chyba tylko wasz prezydent mnie przebił w tym względzie. To jest jakaś paranoja, wstyd, współczuję, to jest jakiś kompletny idiotyzm co zrobiono waszemu prezydentowi. On dziś zarabia mniej niż wójtowie okolicznych gmin. Jest pewien poziom żenady, którego nie można przekroczyć. Wasi radni [radni PiS niedawno ograniczyli zarobki prezydenta Tadeusza Truskolaskiego – red.] przekroczyli pewne granice. Wasze miasto jest kilkakrotnie większe od Słupska, jest stolicą województwa, a wasz prezydent zarabia mniej niż handlowiec w firmie. To jest po prostu nie fair.

AGNIESZKA SADOWSKA

Czerwona sofa

Kontynuując wątek samorządowy prezydent Biedroń przekonywał:

– My, włodarze miasta jeśli np. mieszańcy nie chcą czytać budżetu powinniśmy go przygotować w atrakcyjnej formule, żeby to było przyswajalne, musimy wychodzić na ulicę. Mam taką czerwoną sofę, którą wystawiam na ulicy w różnych częściach naszego miasta, siadam na nie niej i po prostu rozmawiam z ludźmi. Nie przyjechałem do państwa limuzyną, bo nie jeżdżę limuzyną. Jeżdżę na rowerze albo komunikacją miejską, bo dzięki temu mogę spotkać ludzi. Jak byłem parlamentarzystą i stanąłem pierwszy raz na ulicy, ludzie mnie pobili kilka razy, pluli na mnie, ale nie miałem wyboru. Wiedziałem że muszę zmierzyć się z jakimiś uprzedzeniami na mój temat. Wiedziałem że jeśli się z nimi nie skonfrontuję to ich nie zmienię. Płaciłem za to cenę, ale dzisiaj wiem, że warto było. Jak tu jechałem pociągiem czy chodziłem po Białymstoku ludzie się do mnie uśmiechali, mówili dzień dobry, robili ze mną zdjęcia i to jest bardzo miłe. Czasem warto iść pod prąd.

Podkreślał:

– Dzisiaj chcemy postawić na jakość naszego życia, na to żeby w mieście żyło się po prostu dobrze i wygodnie. Ta jakość życia nie jest mierzona tym, że ma się jakąś wypasioną operę czy wypasiony aqua park. Ludzie najczęściej oczekują tego, że będzie im się dobrze żyło w takich codziennych sytuacjach. Oceniam komfort życia mojego miasta przez to jak żyje się najbardziej wykluczonym grupom, nie średnim czy najbogatszym.

Powołując się na Hilary Clinton i prof. Zygmunta Baumana stwierdził:

– Powinniśmy mierzyć jakość rozwoju społeczeństwa poziomem życia tych, którzy są najbardziej wykluczeni. Średnia klasa nas fałszuje w tym myśleniu o społeczeństwie. I takie miasto chcę tworzyć w Słupsku.

Mam jedno swoje życie

Robert Biedroń kilkakrotnie wracał do tematów bardziej prywatnych. Wyznawał:

– Życie godne i na swoich warunkach oznacza to, że nikt nigdy nie będzie pisał scenariusza na moje życie. Nie miałem łatwego dzieciństwa. Każdy miał pomysł na moje życie. Wychowałem się w rodzinie sceptycznej religijnie. Kiedy odkryłem, że jestem gejem, wszyscy, łącznie z moją mamą, podpowiadali mi żebym nikomu o tym nie mówił, bo na tym stracę. Mama powiedziała, że moi koledzy i koleżanki zrobili już kariery, a ja przez to, że powiedziałem, że jestem gejem, tej kariery nie zrobię i że zmarnowałem sobie życie. Każdy taki moment utwierdzał mnie w przekonaniu, że ich nie mogę słuchać, ponieważ mam jedno, jedyne życie. Jestem ateistą, nie wierzę, że będę kiedyś aniołkiem bujającym w obłokach albo diabeł mną będzie mieszał w kotle, że będę kwiatem lotosu albo pędzącą gazelą. Wierzę, że mam jedno, jedyne swoje życie i chcę je przeżyć godnie. Nie jestem w tym swoim życiu żeby być prezydentem Słupska czy posłem na Sejm. Dlatego robię rzeczy niestandardowe. Takie, które sprawiają, że nikt nigdy nie ubierze mnie w swój garnitur. Ludzie nie muszą mnie wybierać na posła czy na prezydenta. Mogą się mną inspirować, jak ja się nimi inspiruję, ale nie chcę żeby mi pisali scenariusz na nie moje życie.

Zaufanie leży

Prezydent Słupska m.in. wspomniał dlaczego zdjął portret papieża w swoim gabinecie:

– Dla mnie Konstytucja jest najważniejszym dokumentem w naszym państwie. Jako prezydent muszę świecić przykładem. Jeśli oczekuję od mieszkańców mojego miasta, które jest wielokulturowe – podobnie jak Białystok – różnorodne, mieszkają ludzie różnych religii, należący do różnych kultur, że będą się nawzajem szanowali, to ja muszę ten szacunek mieć do nich. Zdjąłem ten portret papieża i przekazałem do katedry, ale też dlatego że nie chciałem uprawiać pewnej hipokryzji.

Pytany o sytuację lewicy w Polsce przyznał, że dla niego równoznaczna jest z życiem w nowoczesnym postępowym, otwartym i tolerancyjnym społeczeństwie. Jako człowiek o poglądach lewicowych nie chciałby jednak być kojarzony np. z Leszkiem Milerem.

– Leszek Miler to nie jest moja bajka. Leszek Miller to polityk, który zawierał sojusze z Kościołem, który mówił, że szkoda czasu na związki partnerskie, który doprowadził do problemu z alimentami, zamykał bary mleczne – argumentował.

Zastrzegł przy okazji:

– W polityce powinniśmy więcej rozmawiać o wartościach.

Zaraz potem wyliczał:

– Jeżeli sami nie szanujemy dobra publicznego, to nie oczekujmy, że inni będą szanowali [..]. To my oddaliśmy to państwo i chyba nam za bardzo nie zależy. Tylko 20 procent Polek i Polaków uczestniczy w takich spotkaniach. 9 procent należy do organizacji pozarządowych. Nie angażujemy się w wolontariat, jesteśmy drudzy w Europie po Albanii. 10 procent Polaków ufa sobie – ufamy tylko najbliższym, rodzinie. Obywatelskość, otwartość, zaufanie – to leży. To jak chcemy budować tę wspólnotę? Bardzo łatwo w tej sytuacji jest budzić demony. Bardzo łatwo jest Kaczyńskiemu straszyć sobą nawzajem, bo sobie nie ufamy. To jest oczywiście też wynika zaborów, PRL-u, zostaliśmy tak pokiereszowani, ale musimy to zmienić. Jeżeli chcemy żyć w lepszym społeczeństwie, musimy zacząć od siebie.

AGNIESZKA SADOWSKA

Nie czekajcie na Mesjasza

Oklaskami białostoczanie przyjęli stwierdzenie prowadzącego spotkanie, że wielu ludzi oczekuje, że jego bohater zostanie prezydentem Polski. Robert Biedroń przyznając, że jest mu miło, jednak skomentował:

– Nie lubię kiedy ludzie biją mi brawo i mówią, że mam być prezydentem Polski. Nie czekajcie na Mesjasza. Gdybym czekał na Mesjasza i liczył, że przyjdzie i zmieni moje życie, że ludzie nie będą robili mi krzywdy za to, że jestem gejem, nie pluli na mnie na ulicy i nie rzucali we mnie kamieniami, to bym się pewnie nie doczekał. Ja zacząłem zmieniać świat od siebie. Łatwiej oczekiwać, że prezydent coś zmieni, że Biedroń zmieni Polskę. Jacek Kuroń miał rację: nie palcie komitetów, budujcie własne. Nie narzekajcie na prezydenta Białegostoku, stwórzcie własny komitet, pokażcie że macie alternatywę na miasto. Obiecuję wam, że jeśli Kaczyński mnie wkurzy już tak, że nie będę mógł wytrzymać, to stworzę własny komitet i ruszę w Polskę, wystartuję w wyborach i zostanę tym prezydentem.

Będę oddawał

Nawiązał też do działań obecnie rządzących w kraju:

– Ten rząd jeżeli przegra, to nie ze względów merytorycznych, ale dlatego, że stanie się całkowicie groteskowy i śmieszny. Ludzie odsuną PiS od władzy przede wszystkim dlatego, że przekroczy granice jakiegoś absurdu. Ludzie nie głosują merytorycznie, ale emocjami i te emocje, ten obciach jaki robi obecna władza, będzie tak silny, że ta władza się zmieni. Jestem optymistą: zostały jeszcze

tylko trochę ponad dwa lata. Spokojnie przeżyjemy.

Prezydent Biedroń stanął także w obronie samorządów, na które zamach przygotowuje PiS:

– Żadna reforma w Polsce się tak nie udała jak samorządowa. Apeluję o obronę swoich małych ojczyzn.

W trakcie spotkania przewinęło się wiele wątków. Jego bohater m.in. był pewien:

– Nadchodzą czasy kobiet. Emancypacji kobiet się nie powstrzyma. Tak, jak się nie powstrzyma emancypacji gejów i lesbijek, czarnoskórych, itd.

Zdecydowanie także zadeklarował:

– Nie zamierzam życia spędzić w szafie, pozostać w narożniku, do którego zapędzani są kobiety, geje czy czarnoskórzy. Będę wychodził i będę oddawał. Nie ważne czy to będzie Jarosław Kaczyński, czy Zbigniew Ziobro, czy Krystyna Pawłowicz, czy ktokolwiek inny. Będę oddawał. Mam swoją godność i nie pozwolę by ktokolwiek ją niszczył.

Po spotkaniu Robert Biedroń chętnie robił sobie selfie z jego uczestnikami. Natychmiast obiegły internet.

gazeta.pl

Pisowska Golgota pod smoleńską brzozą

Biuletyn patyjny „wSieci” wypełniają w większości materiały smoleńskie. Co nie powinno dziwić, bo za tydzień rozpoczynają się pisowskie igrzyska, które w całości poświęcone będą postaci pisowskiej pamięci (pp.) Lecha Kaczyńskiego.

I tak. Prawdziwość narracji czterech Ewangelii potwierdza tylko wzmianka w „Wojnie żydowskiej” Józefa Flawiusza. PiS nie ma takich problemów, a wręcz ich nadmiar. Zdjęć jest bez liku, artrefaktów jeszcze więcej, acz są rozproszone. Co roku Antoni Macierewicz publikował „sensacyjny” raport. Pisowską Golgotą jest brzoza pod Smoleńskiem. Ale jakie są bezpośrednie przyczyny śmierci mesjasza PiS, jeszcze ewangeliści tej partii nie ustalili.

Może w 7. rocznicę zapadną wiążące decyzje. Tak i siak – „przebity włócznią nienawiści”, itd. Publicyści „wSieci” snują w tej formie narrację. Zaczęło się, gdy mesjasz Lech Kaczyński chciał lecieć na unijny szczyt. Donald Tusk na nim już był, ale Tu-154M nie wrócił, więc kancelaria prezydenta musiała wyczarterować maszynę.

To miał być początek efektu motyla, który w konsekwencji spowodował hekatombę smoleńską. Tak kombinują ewangeliści biuletynu „wSieci”. Na marginesie: Andrzej Duda może tylko się cieszyć, że nie poleciał za Beatą Szydło na żaden szczyt, a zwłaszcza na ten w Brukseli, gdzie odniesiono „sukces” 1:27.

Narracja smoleńska w tej części ewangelii zaczyna się akurat 14 października 2008 roku. Ewangeliści odkrywają znaczenia słów i gestów, które padły, a nie zostały wówczas zauważone i odpowiednio oznaczone. „Jak widać na fotografiach z unijnego szczytu, relacje między dwoma najważniejszymi polskimi politykami były poprawne, a nawet ciepłe. Nie można nie zapytać o szczerość gestów Donalda Tuska, który z jednej strony uśmiechał się do Lecha Kaczyńskiego, a z drugiej mówił dziennikarzom: „Powiem brutalnie – nie potrzebuję pana prezydenta”. – tak kombinują.

Można rzec, że trzepot skrzydeł motyla to brukselski uśmiech Tuska w stronę Lecha Kaczyńskiego. Słowa sa ilustrowane niepublikowanymi dotąd zdjęciami z lat 2008-2010, pewnie włącznie z tym słynnym, na którym premier Tusk robi żółwika z Władimirem Putinem, a kaciki ust układają się w grymas uśmiechu.

Są to elementy także słynnego pojęcia „przemysł pogardy”, który ostatnio nie jest nazbyt często przypominany. Jak widzimy nowe materiały smoleńskie nie są nazbyt oryginalne i cokolwiek cieniutkie. A nie były publikowane dlatego, iż pozostawały wtórne do publikowanych.

Zaś ewangeliści mają taki talent, jaki ich mesjasz – ten nieżyjący i ten żyjący. Można mniemać, że turbulencje smoleńskie podczas igrzysk będą znaczne. Trzeba będzie zapiąć pasy i mieć nadzieję, że nie przewrócą nam rzeczywistości kołami do góry, na nice. Oczekuję jakiejś bomby Macierewicza, bo ostatnio niczego nie wymyślił, jakby stracił wenę, a nie należy pod tym względem do impotentów twórczych. „Zdrada dyplomatyczna” – to cienizna. Coś lepszego, ministrze!

 

„wSieci” – Smoleński dramat w obrazach

opublikowano: 2 kwietnia 2017

Tygodnik „wSieci” publikuje w nowym wydaniu serię wyjątkowych, nieznanych dotąd zdjęć, które pozwalają na nowo przyjrzeć się tragedii smoleńskiej.

Marek Pyza i Marcin Wikło w zebranym materiale zdjęciowym pokazują, że dramat, który wstrząsnął Polską, miał swój początek w pozornie błahej politycznej grze. Atak rządu Donalda Tuska na prezydenta Lecha Kaczyńskiego stopniowo przybierał na sile, by zakończyć się tragedią w sobotni poranek 10 kwietnia 2010 r.

Marek Pyza i Marcin Wikło dotarli do niepublikowanych nigdzie dotąd zdjęć z lat 2008-2010, i przypominają czytelnikom w formie swoistego fotoreportażu okoliczności wydarzenia, które do dziś wstrząsa Polską.Jako początek serii zdarzeń, które napędzały wzajemną niechęć do siebie najważniejszych polityków w państwie, a co za tym idzie, także medialną nagonkę na prezydenta Lecha Kaczyńskiego, publicyści wskazują spór o reprezentację Polski na szczycie UE w Brukseli: 

14 października 2008 r. premier Donald Tusk wysiada w Brukseli z Tu-154M. Samolot nie wrócił do Warszawy po Lecha Kaczyńskiego. Odmówił tego Tomasz Arabski. „Rząd nie udzielił prezydentowi rządowego samolotu do Brukseli, ponieważ jest to prywatna podróż głowy państwa” – mówił szef KPRM. Kancelaria Prezydenta musiała następnego dnia wyczarterować maszynę dla głowy państwa. Jak widać na fotografiach z unijnego szczytu, relacje między dwoma najważniejszymi polskimi politykami były poprawne, a nawet ciepłe. Nie można nie zapytać o szczerość gestów Donalda Tuska, który z jednej strony uśmiechał się do Lecha Kaczyńskiego, a z drugiej mówił dziennikarzom: „Powiem brutalnie – nie potrzebuję pana prezydenta”.

Fotoreportaż tygodnika „wSieci” jest także wyjątkowym w swym przekazie zapisem historii wielu ludzi, których straciliśmy 10 kwietnia 2010 roku. 

W nowym wydaniu tygodnika, w artykule „Historia pewnej znajomości” Maja Narbutt pisze o konflikcie Wałęsa – Wachowski. Zauważa, że Mieczysław Wachowski odegrał niemałą rolę w polskiej polityce, a mimo to w dalszym ciągu pozostaje postacią tajemniczą. Podobno był jedyną osobą, z którą Lech Wałęsa utrzymywał przyjazne kontakty od lat 70., ale pewne fakty zdają się temu przeczyć. 

–Więź między Wałęsą a Wachowskim zawsze umacniały pieniądze. Sojusz trwał, póki przynosił zyski. Kiedy źródełko finansowania wyschło, lojalność przestała obowiązywać. Sprawniejszy z tego tandemu zadbał o swoje interesy. A Wałęsa musiał odebrać to jako sygnał, że ostatni szczur ucieka z tonącego okrętu – uważa Krzysztof Wyszkowski, były opozycjonista. To brutalna diagnoza, lecz nie dziwi w ustach jednego z najzaciętszych krytyków Lecha Wałęsy – czytamy w nowym numerze tygodnika.

W nowym wydaniu „wSieci” nad kondycją polskiego rządu zastanawia się Konrad Kołodziejski w artykule „Czas na ofensywę”. Dziennikarz w rzeczowy sposób analizuje ostatnie wydarzenia i stara się uzmysłowić, jaka jest faktyczna pozycja rządu Beaty Szydło i samej premier. Kołodziejski bierze na warsztat ostatnie sondaże, które według komentatorów są coraz gorsze dla partii rządzącej.

Gdyby wziąć do ręki badania sprzed roku, to również okazałoby się, że przewaga PiS nad wszystkimi partiami opozycyjnymi razem wziętymi nie jest tak ogromna. To, co się dziś zmieniło, to struktura poparcia dla opozycji. Nagła zwyżka notowań PO odbyła się głównie kosztem Nowoczesnej, gwałtownie tracącej poparcie antypisowskiego wyborcy wskutek niezliczonych błędów popełnionych przez Ryszarda Petru. Platforma zyskuje też głosy rozczarowanych stronników KOD, formacji niezbyt popularnej poza kilkoma największymi miastami, stojącej bezradnie w miejscu bez żadnego pomysłu na dalszą działalność poza nieustannym organizowaniem pikiet i happeningów skutecznie ignorowanych przez rządzącą prawicę – przekonuje Konrad Kołodziejski.

Natomiast Marcin Fijołek w tekście „Coś pękło?” analizuje często komentowane ostatnio relacje pomiędzy Pałacem Prezydenckim a Ministerstwem Obrony Narodowej. 

–Już samo to, że resort kazał czekać prezydentowi kilka dni na odpowiedź, wskazuje, iż relacje są szorstkie. Gdy pytania wysyła zwierzchnik sił zbrojnych, MON powinno być postawione na nogi. Nie mówiąc o tym, że odpowiedź z resortu przyszła dopiero, gdy o pismach zaczęły mówić media. Inaczej można byłoby czekać i czekać… – relacjonuje jeden z naszych informatorów bliskich pałacowi. Z kolei w resorcie obrony zapanowała konsternacja. Część posłów PiS związanych z Macierewiczem nie była zadowolona, że wątpliwości są wyjaśniane przy otwartej kurtynie. – Pośrednictwo mediów przy tej sprawie było zbędne. Tym bardziej że pisma wypłynęły w TVN, co nie służy sprawie – słychać wśród osób trzymających wsporze stronę szefa MON – przekonuje dziennikarz.

W nowym numerze „wSieci” Dorota Łosiewicz rozmawia z Aleksandrą Jakubowską,byłą polityk Sojuszu Lewicy Demokratycznej („Chyba jestem »moherem«”). Żartobliwym tonem była rzeczniczka rządu opowiada m.in. o konflikcie między nią a niektórymi osobami związanymi z lewicą: 

–Od dłuższego czasu podpadałam swojemu dawnemu środowisku politycznemu. Pierwszy raz panie lewicy wyrzuciły się na mnie, gdy skomentowałam zachowanie rzeczniczki prasowej SLD, która podczas wiecu KOD, pierwszego dnia »okupacji« Sejmu przez opozycję, stała wraz z Joanną Muchą u boku Bronisława Komorowskiego, gdy ten cieszył się z napaści  na posłankę Pawłowicz. Nie mogłam uwierzyć, że dwie kobiety śmiały się z tych skandalicznych słów. Moim zdaniem one powinny były odejść na znak protestu. Jak kobiety mogą się cieszyć, że ich »siostra« jest, po pierwsze, atakowana, a po drugie, kibicuje temu były prezydent?

W tygodniku także komentarze bieżących wydarzeń pióra Andrzeja Zybertowicza, Wiktora Świetlika, Roberta Mazurka, Jerzego Jachowicza, Aleksandra Nalaskowskiego, Krystyny Grzybowskiej, Piotra Skwiecińskiego, Andrzeja Rafała Potockiego, Krzysztofa Feusette, Marty Kaczyńskiej czy Bronisława Wildsteina.

wSieci.pl

Politico: dwanaście czynników, które zdemolowały Unię Europejską

http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/politico-dwanascie-czynnikow-ktore-zdemolowaly-unie-europejska/cc2w4c7

Jacek Żakowski

Konstytucja. Zmarła młodo, niekochana za życia, doceniona po śmierci

02 kwietnia 2017

Rok 2016, KOD organizuje 19. urodziny konstytucji w całej Polsce. Na zdjęciu - Wrocław

Rok 2016, KOD organizuje 19. urodziny konstytucji w całej Polsce. Na zdjęciu – Wrocław (Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta)

Nie umiem przypomnieć sobie premiera ani rządu, który by się nie skarżył, że ustawa zasadnicza mu przeszkadza, hamuje rozwój, stoi na drodze do szczęścia Polaków.

Gdyby Konstytucja wciąż żyła, miałaby dziś 20 lat. Ale nie byłoby jej miło. Nie usłyszałaby tylu dobrych słów o sobie. Przeciwnie. Usłyszałaby długą litanię pretensji i żądań, żeby się zmieniła, poprawiła i przestała szkodzić.

Nasza Dostojna Nieboszczka nie była kochana za życia. Nie umiem przypomnieć sobie premiera ani rządu, który by się nie skarżył, że konstytucja mu przeszkadza w rządzeniu, hamuje rozwój, stoi na drodze do szczęścia i sukcesów Polski. Nie pamiętam, żeby jakaś istotna formacja polityczna umiała się pohamować przed ogłoszeniem pomysłów na konstytucję lepiej służącą Polakom niż ta uchwalona dwie dekady temu, a rok temu obalona przez PiS. I nie przypominam też sobie premiera ani rządu, który by tej konstytucji nie próbował na różne sposoby obchodzić, olewać, naginać, unieważniać w miarę potrzeb oraz możliwości.

Już Leszek Miller domagał się wprowadzenia systemu kanclerskiego, czyli kadencyjno-parlamentarnej monarchii absolutnej. Bo mu przeszkadzało, że aby coś w Polsce zmienić, musi mieć poparcie większości przynajmniej w rządzie i parlamencie.

Rywale Millera z PO-PiS-owego obozu IV RP szli w podobnym kierunku, ale trochę dalej. Woleli absolutną władzę prezydencką, niektórzy ze stuosobowym sejmikiem i całkiem kieszonkowym Senatem, czyli z parlamentem w formie kadłubkowej i grzecznie realizującym wolę partyjnego lidera.

Nie przypominam sobie, by ktoś w III RP chciał likwidować Trybunał. Ale Sejm rutynowo nie wykonywał wyroków nakazujących dostosowanie prawa do konstytucji. Nikt nie mógł go do tego zmusić, bo sejmowa większość nieodmiennie wierzyła, że jest głosem narodu lub ludu. I uważała, że są racje ważniejsze od racji konstytucyjnej kłody pod nogami.

Z podobnego powodu nadużywanie szybkiej ścieżki legislacyjnej i uchwalanie projektów rządowych jako poselskich stało się niemal codzienną praktyką. Prawica bardzo się też głowiła, jak obejść konstytucję, żeby wprowadzić wybory większościowe – jednomandatowe okręgi wyborcze – mimo konstytucyjnego przepisu mówiącego, że wybory są proporcjonalne. Zgodnie uprawianej gimnastyki wymagało również uznanie, że prawa socjalne nie są w praktyce prawami, ale zbiorem nieżyciowych idei – podobnie jak społeczna gospodarka rynkowa.

Należne jej miejsce w polskiej wyobraźni Dostojna Nieboszczka zajęła dopiero, gdy Andrzej Duda ranił ją śmiertelnie. I gdy zadufana w sobie przypadkowa PiS-owska większość parlamentarna dobiła ją, zastępując Trybunał prymitywną atrapą, stawiając się ponad konstytucją i przyznając sobie prawo rządzenia wedle woli – nie prawa.

Błogosławieni niech będą karykaturzyści. Bo dopiero PiS jako karykatura polskiej polityki i wykwit jej stopniowej degeneracji uświadomił nam, jak lekkomyślnie i głupio krzywdziliśmy Dostojną Nieboszczkę. Ta satysfakcja jej się należała. A nam taka nauczka.

Zobacz także: „Jeżeli zdarzy się najazd Hunów na konstytucję, to nie ma mocnych” – prof. Ewa Łętowska o tym, jak powstrzymać łamanie konstytucji

 

wyborcza.pl

Cimoszewicz: Łamanie przez PiS konstytucji nie jest dowodem jej słabości. 10 przykazań też jest łamanych od tysięcy lat

WYWIAD
Paweł Wroński, 30 marca 2017

Włodzimierz Cimoszewicz

Włodzimierz Cimoszewicz (Fot. Jędrzej Wojnar / Agencja Gazeta)

Mija 20 lat od uchwalenia konstytucji RP. – Można wprowadzać zmiany do konstytucji, ale nie należy zmieniać jej na nową. Argumenty mówiące, że dwudziestoletnia konstytucja jest przestarzała, to brednie – mówi Włodzimierz Cimoszewicz, b. premier, przewodniczący Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego w latach 1995-96.

Paweł Wroński: Minęło 20 lat od uchwalenia konstytucji RP. Jak pan dziś ocenia ten dokument?

Włodzimierz Cimoszewicz: Konstytucja jest bardzo dobra. Kilka kwestii można było uregulować inaczej, jednak oferuje ona pełną możliwość sprawnego funkcjonowania państwa, gwarantuje szeroki zakres praw i wolności. Częste ostatnio przypadki łamania jej postanowień nie są dowodem słabości. Tak jak dziesięć przykazań nie traci swojej wartości z powodu miliardów przypadków łamania ich od tysięcy lat.

Okazało się, że konstytucyjne zabezpieczenia dla rządów prawa – takie jak Trybunał Konstytucyjny – zostały stosunkowo łatwo ominięte przez rządzący PiS.

– Wiara w doskonałe rozwiązania prawne czy proceduralne jest naiwna. Bez świadomych obywateli nie ma republiki, bez demokratów nie ma demokracji. Naszym polskim problemem jest to, że mimo ponad ćwierćwiecza demokratycznego państwa duża część społeczeństwa nie wie praktycznie nic o państwie, prawie, gospodarce, finansach itd. A jednak decydują. Głosują na szarlatanów i znachorów, na objazdowych cyrulików i głosicieli cudów.

Ale jaki z tego wynika wniosek? Zmienić prawo? Czy pomóc rodakom w nauczeniu się i zrozumieniu. Jak nasze szkoły przygotowują młodych ludzi do życia w demokratycznym państwie, do zrozumienia istoty praworządności, do przyswojenia sobie tolerancji, do uświadomienia, skąd się biorą pieniądze w budżecie państwa i ile ich może być. Tego nie wprowadzano do szkół dawniej, a dzisiaj zamiast tego rozwala się system edukacji. „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”. Znamy to? Tak. Realizujemy? Nie.

Tylko do tej pory nie zdarzyło się, aby konstytucja była łamana tak ostentacyjnie, a w łamaniu uczestniczył jej strażnik. Może tę sytuację trzeba zmienić i na przykład ograniczyć uprawnienia prezydenta?

– Jedyną bronią, która może wyeliminować próby zniszczenia demokracji, jest świadomość obywateli gotowych do realnego oporu. Przestępca może złamać każde prawo. Jeśli będzie miał gwarancje bezkarności, to zrobi to. Dzisiaj Polska jest w rękach złoczyńców. Zwyciężyli w wyborach zarówno z powodu błędów poprzedniej ekipy, jak i w wyniku zastosowania na masową skalę kłamstw. Jeśli większość społeczeństwa wiarygodnie zademonstruje sprzeciw, jeśli stanie się jasne, że ci, którzy niszczą praworządność w naszym kraju, pójdą za kraty, wtedy obronią się i demokracja, i prawo. Jeśli obywatele będą zdezorientowani i bierni, będzie źle. Już raz nasi przodkowie doprowadzili do upadku Rzeczpospolitej. Współczesne pokolenie może się okryć podobną niesławą.

A co do prezydenta Andrzeja Dudy. Trzeba doprowadzić do sytuacji, by społeczeństwo było bardziej odporne na demagogię i fałszywe obietnice. Prezydent mógł wygrać tylko w takiej sytuacji, jaką mieliśmy w 2015 r. Wie pan, że piryt zwany jest złotem idiotów? Bo tylko oni biorą za złoto wszystko, co się świeci.

Zobacz: Andrzej Duda musiałby stanąć na głowie, by rozwiązać parlament – Włodzimierz Cimoszewicz

>> Niemal dwie trzecie Polaków uważa, że konstytucja jest łamana [SONDAŻ]

Obecnej konstytucji strona konserwatywna zarzuca, że prezentuje jedynie wrażliwość strony liberalnej. Liberałowie, że pewne zapisy są tak sformułowane, że np. uniemożliwiają wprowadzenie związków partnerskich, co już jest standardem w cywilizowanym świecie.

– To jedna z najbardziej demokratycznych konstytucji. Jest jednak owocem różnych kompromisów. Wydaje mi się, że na ogół rzetelnych. Przykładem może być wspomniana definicja małżeństwa, o którą toczył się spór. Proszę jednak zauważyć, że nie stoi ona na przeszkodzie prawnego zaakceptowania związków partnerskich. Proszę też pamiętać o ogólnej formule niedyskryminacji zawartej w konstytucji. Tak więc w wielu przypadkach spornych mamy nie tyle kłopot z konstytucją, ile z jej interpretacją. Ta z kolei nosi z reguły znak firmowy ludzi, którzy jej dokonują.

Ale na przykład okazało się, że ze względu na konstytucyjne zapisy bardzo trudne jest wejście do strefy euro.

– Przyznaję, że zabrakło nam trochę wyobraźni, gdy chodzi o przepisy o NBP i walucie. Utrudniają one wejście do strefy euro. To był błąd, choć wtedy taka perspektywa była czystą abstrakcją.

W 1996 r. przez kraj przechodziły demonstracje twierdzące, że konstytucja jest „nową Targowicą, że odbiera dzieci rodzicom i niszczy dziedzictwo chrześcijańskie”.

– To jest typowy dla większości polskiej prawicy styl dyskutowania. Inwektywy, kłamstwa, ciężkie oskarżenia, zero poczucia odpowiedzialności za słowo. Tradycja ciemnoty i warcholstwa. W tym sensie nie było to nic nowego. Później te same brednie wypowiadano w związku z przystępowaniem do UE.

Po uchwaleniu konstytucji mówiło się, że po 10 latach powinna nastąpić jej rewizja. Potrzebna jest zmiana konstytucji?

– Można wprowadzać zmiany do konstytucji, nie należy zmieniać konstytucji na nową. Argumenty mówiące, że dwudziestoletnia konstytucja jest przestarzała, to brednie. W USA obowiązuje konstytucja, która weszła w życie dwa lata przed naszą ustawą z 3 maja. Choć i im zdarzyło się wybrać człowieka szkodliwego na prezydenta, jakoś nie słychać nawoływań do zmiany konstytucji. W dzisiejszej sytuacji politycznej w Polsce, gdy szkodnicy z PiS-u i kumple Kukiza maja większość, jakakolwiek gotowość do dyskusji o zmianie konstytucji dowodziłaby głupoty opozycji.

Czyli dziś dyskusja nad ulepszeniem konstytucji jest niemożliwa?

– W dzisiejszym Sejmie nie. W polskiej polityce zniknęło zrozumienie dla idei kompromisu. Dyktat zastąpił porozumiewanie się, dobro partii wyparło dobro wspólne. Cofnęliśmy się o kilkadziesiąt lat.

wyborcza.pl

Junona podpatruje Jowisza. Zdjęcia zapierają dech

Tomasz Ulanowski, 02 kwietnia 2017

Junona nad Jowiszem - wizja artysty.

Junona nad Jowiszem – wizja artysty. (NASA)

Należąca do NASA sonda Juno (po polsku – Junona) bada największą planetę Układu Słonecznego od dziewięciu miesięcy. Zdjęcia Jowisza, które w tym czasie „urodziła”, są oszałamiające.

Była jasna i letnia, choć lekko mroźna, antarktyczna noc. Wracałem do swojej chatki w Polskiej Stacji Antarktycznej im. Arctowskiego na Wyspie Króla Jerzego i wypatrywałem na niebie Krzyża Południa. W pewnej chwili zauważyłem też pięknie świecącą planetę. Wenus, Saturn, a może Jowisz? – zastanawiałem się.

Jowisz narozrabiał w układzie.

Koleżanka ornitolożka przyniosła teleskop. Popatrzyliśmy.

Jowisz! Ależ piękny. Było widać potargane i kolorowe pasy jego burzliwej atmosfery. No i trzy z czterech galileuszowych księżyców. Co za widok

Planetoida uderzyła w Jowisza. Nas by zmiotło, Jowisz prawie nie poczuł [WIDEO].

Kosmiczne zdjęcia z NASA

Od blisko roku przybliża nam go także należąca do NASA sonda Juno.

W mitologii rzymskiej Junona jest żoną Jowisza, czyli najważniejszego z bogów (w greckiej to Hera, żona Zeusa). Jak na opiekunkę macierzyństwa przystało, jej misja do najpotężniejszej planety naszego Układu obfituje w potomstwo

To potomstwo to przepiękne fotografie Jowisza.

Na tym widać wiry szalejące na południowej półkuli Jowisza (w środku kadru – biegun południowy).

Jowisz okiem Junony.Jowisz okiem Junony. NASA

Dla porównania – Jowisz widziany od spodu przez sondę Cassini.

Z kolei na poniższej fotografii – przypominającej estetyką obrazy impresjonistów albo organiczne dzieła Giegera – możemy z bliska zobaczyć szalejące na Jowiszu burze. Jedną z nich astronomowie z NASA nazwali „ciemną plamą”.

Jowisz w oku Junony.Jowisz w oku Junony. NASA

Tu jeszcze większe zbliżenie. Sonda Juno zrobiła poniższą fotografię 2 lutego, kiedy prawie zanurkowała w atmosferze Jowisza, zbliżając się do niej na odległość 14,5 tys. km.

Jowisz w oku Junony.Jowisz w oku Junony. NASA

Junona spędzi na orbicie wokół Jowisza jeszcze rok (w lutym 2018 r. zanurkuje w jego wnętrzu i zginie). Oprócz pstrykania mu portretów bada jego atmosferę i potężną magnetosferę. Naukowcy liczą, że dzięki jej misji dowiedzą się m.in., czy zbudowany głównie z wodoru i helu gazowy olbrzym (choć za mały, żeby stać się gwiazdą) ma twarde jądro.

Junona jest też pierwszym statkiem kosmicznym, który tak daleko od naszej gwiazdy czerpie energię ze Słońca. Amerykańscy inżynierowie wyposażyli ją aż w 60 m kw. paneli fotowoltaicznych

Jowisz na kwietniowym niebie

W kwietniu znowu warto popatrzeć na Jowisza także z Ziemi.

Istniejemy, bo Jowisz ustąpił nam miejsca.

7 kwietnia największa planeta naszego Układu znajdzie się w opozycji do Słońca. A to znaczy, że będzie świetnie oświetlona i pojawi się nad wschodnim horyzontem wtedy, kiedy Słońce będzie zachodzić. O północy powinna być już wysoko nad południowym horyzontem.

A 11 kwietnia spotka się na niebie z Księżycem w pełni. Przez mały teleskop, a nawet lornetkę będzie można zobaczyć nie tylko kolorowo burzliwą atmosferę Jowisza, ale też jego cztery największe księżyce – Io, Europę, Kallisto i Ganimedesa – które Galileusz odkrył w 1610 r.

NASA ogłasza: woda tryska poza Ziemią! Na Europie, księżycu Jowisza.

wyborcza.pl

NIEDZIELA, 2 KWIETNIA 2017

Kulisy wojny na szczytach władzy tematem okładkowym „Newsweeka”

12:58

Kulisy wojny na szczytach władzy tematem okładkowym „Newsweeka”

Nienawiść, intrygi i wielka kasa. Odsłaniamy kulisy wojny szczytach władzy – tak poniedziałkowy „Newsweek” zapowiada swój okładkowy temat.

12:47

„Smoleńskie nieznane zdjęcia” na okładce wSieci

Tygodnik „wSieci” – jak zapowiada – publikuje w nowym wydaniu serię wyjątkowych, nieznanych dotąd zdjęć, które pozwalają na nowo przyjrzeć się tragedii smoleńskiej.

11:15

Neumann do PiS: Jesteście ekipą Pinokiów, którzy są tak wystrugani, że nosy wam się wydłużają w sposób nieprawdopodobny

Zachowanie Beaty Szydło i Witolda Waszczykowskiego w Brukseli. Antoni Macierewicz wyprowadza Polskę z Eurokorpusu. Jeżeli pan nie chce dalej przeczytać własnych dokumentów, to możecie dalej kłamać. Jesteście cały czas ekipą Pinokiów, którzy są tak wystrugani, że te nosy wam się wydłużają w sposób nieprawdopodobny i ciągle kłamiecie – mówił Sławomir Neumann w „Kawie na ławę” TVN24.

300poliyka.pl

PiS ma realny problem, PO mocno depcze po piętach. Kolejny sondaż z niewielką przewagą

TS, 02.04.2017

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

• Sondaż: PiS mógłby obecnie liczyć na 31 proc. głosów wyborców
• Na drugim miejscu jest PO – partię poparłoby 26 proc. głosujących
• Do Sejmu weszłyby też: SLD, Nowoczesna, Kukiz’15 oraz Partia Razem

Według najnowszego sondażu wyborczego dla Nowa TV oraz „Super Expressu”, największą popularnością wśród partii politycznych cieszy się w dalszym ciągu Prawo i Sprawiedliwość. Na tę partię zagłosowałoby 31 proc. wyborców – tyle samo, ile w poprzednim sondażu. Na drugim miejscu, ze wzrostem 6 pkt. proc., znalazła się PO. Trzecie w wyborach byłoby SLD (12 proc.), a dalej ex aequo Nowoczesna (11 proc.) oraz Kukiz’15. Na granicy progu wyborczego jest z kolei Partia Razem. Gdyby wybory odbywały się jutro, w parlamencie zabrakłoby miejsca dla PSL i KORWiN.

CZYTAJ TEŻ: To nie błąd sondażowni, a wyraźny trend. PiS w 4 badaniach ma niższe poparcie. A to nie wszystko

Sondaż poparcia dla partiiSondaż poparcia dla partii Nowa TV

A TERAZ ZOBACZ: Macierewicz tłumaczy się z fali odejść w armii

gazeta.pl

Orban, niespotykanie inteligentny destruktor. Rozmowa z Paulem Lendvaim, węgierskim pisarzem [ADAM MICHNIK POLECA]

WYWIAD
Wojciech Maziarski, 31 marca 2017

Paul Lendvai

Paul Lendvai (Fot. Materiały prasowe)

Dziś na Węgrzech nikt już nie patrzy na ręce władzy ani jej nie rozlicza. W 2018 roku Orban i jego Fidesz znów wygrają wybory – z cyklu „Adam Michnik poleca”. Z węgierskim pisarzem Paulem Lendvaim rozmawia Wojciech Maziarski.

Wojciech Maziarski: Dobrze pan zna Polskę?

PAUL LENDVAI*: Jest dla mnie bardzo ważna. Po raz pierwszy przyjechałem tu na dwa tygodnie w styczniu 1957 r. To był mój pierwszy wyjazd za granicę, miałem wtedy 27 lat i bardzo to przeżywałem. Zgnębieni Węgrzy po zdławieniu powstania w 1956 r. spoglądali na Warszawę epoki odwilży i liberalizacji jako na źródło nadziei.

Potem wielokrotnie u was bywałem w latach 60. i 70. Dobrze znałem środowiska tutejszej inteligencji, opozycji i władzy. Jako dziennikarz robiłem wywiady z Wojciechem Jaruzelskim i Mieczysławem F. Rakowskim. Poznałem Adama Michnika, Hannę Suchocką, przyjaźniłem się z Władysławem Bartoszewskim, który był wielką postacią. Jestem zbulwersowany tym, że jego imię nosi w Warszawie tylko mały skwerek na uboczu, nie ma nawet tabliczki, a na uroczystości nadania imienia w zeszłym roku nie było przedstawicieli rządu.

W Polsce zdarzały mi się różne sytuacje, niektóre zabawne, pamiętam je do dziś. Np. to, że na początku lat 80. przesiedziałem 20 minut w zablokowanej windzie w warszawskim hotelu Victoria. Niby nic takiego, ale utkwiło mi w pamięci. Naszą rozmowę też pewnie zapamiętam, bo chyba po raz pierwszy mam okazję udzielać wywiadu za granicą po węgiersku, a nie po niemiecku.

Dwie niezwykłe książki wyjaśniają, dlaczego na Węgrzech i w Polsce jest dziś tak źle

Mówił pan, że Węgrzy spoglądali na Polskę w 1957 r. jak na źródło nadziei. To samo wrażenie odniosłem w zeszłym roku, gdy spotykałem się w Warszawie z młodymi ludźmi z Budapesztu, przeciwnikami Viktora Orbana, którzy przyjechali nawiązać kontakty z naszym KOD-em. Także w latach 80. do Warszawy pielgrzymowały całe grupy niepokornych Węgrów, którzy chcieli zobaczyć, jak Polacy organizują ruch oporu przeciw komunistycznej dyktaturze.

– Nie sądzę, by dziś Węgrzy mogli patrzeć na Polskę jak na źródło nadziei. To iluzja. Część Polaków popiera władze w Budapeszcie. Widać to co roku 15 marca, w dniu święta narodowego Węgier, gdy przyjeżdżają do nas z Polski zorganizowane grupy zwolenników Orbana. Zarazem działacze młodej opozycji antyorbanowskiej z zazdrością i podziwem patrzą na tłumy demonstrantów na ulicach polskich miast, ale nie ma w Budapeszcie zorganizowanej siły, która mogłaby pełnić funkcję inicjatora i koordynatora takich działań.

Dlaczego nie ma?

– Bo wszystkie partie opozycyjne się skompromitowały i zużyły, a władza potrafi umiejętnie kanalizować nastroje i likwidować ogniska zapalne.

Jesienią 2014 r. wybuchły masowe protesty  przeciw rządowym planom wprowadzenia podatku od internetu, jednak Orban, który jest bardzo zręcznym politykiem i umie rozpoznać nastroje społeczne, od razu wyczuł niebezpieczeństwo i wycofał się z projektu, który wzbudził takie emocje.

Ostatnio ukonstytuował się na Węgrzech ruch o nazwie Moment, który stawiał sobie za cel niedopuszczenie do zorganizowania w kraju w 2024 r. letnich igrzysk olimpijskich i chciał doprowadzić do referendum w tej sprawie. W krótkim czasie zebrał 266 tys. podpisów. To było ogromne zwycięstwo polityczne i wizerunkowe. Ale i tym razem Orban zorientował się, co się święci, i żeby nie dopuścić do referendum, w zeszłym miesiącu zdecydował o wycofaniu węgierskiej kandydatury.

Jego biegłość polityczna jest widoczna także w jego stosunkach z Warszawą. Z jednej strony zapowiedział, że nie dopuści do tego, by Unia nałożyła na Polskę jakieś sankcje czy kary, a z drugiej poparł kandydaturę Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej.

Misja Orbana: zabić uniwersytet Sorosa

Dlaczego?

– Bo jest realistą. Widział, że Kaczyński jest całkowicie izolowany i że nikt poza PiS-em nie kupuje obłąkańczej teorii łączącej Tuska ze Smoleńskiem. Poza tym Kaczyński zgłosił kandydaturę człowieka, który politycznie jest nikim, a w dodatku przestał być członkiem Europejskiej Partii Ludowej, tej frakcji europarlamentu, do której należy Fidesz Orbana. Głosowanie na Tuska oczywiście było policzkiem dla Kaczyńskiego, ale Orban nadal mówi, że popiera polski rząd.

I rzeczywiście popiera?

– Zapowiada, że jeśli Unia będzie chciała pozbawić Polskę prawa głosu, Węgry to zablokują. Ale relacje Orbana z polską władzą są skomplikowane. Budapeszt popiera dziś Warszawę, ale tylko w tych sprawach, które przynoszą Orbanowi pożytek. Po zwycięstwie PiS-u w wyborach prezydenckich i parlamentarnych w 2015 r. węgierski premier zyskał na forum europejskim sojusznika. Teraz w wielu sprawach może występować wspólnie z Polską, Słowacją, a czasem także z Czechami. To wielka korzyść.

Jeszcze większą korzyścią jest to, że krytyka i potępienie, z jakimi spotyka się w Unii polityka polskiego rządu, odwraca uwagę europejskiej opinii od Węgier. Kaczyński zaatakował podstawy konstytucjonalizmu tak brutalnie i głupio, że wszyscy zwrócili spojrzenia ku Polsce. Orban robił to samo znacznie subtelniej. Nie przyszło mu do głowy, by np. przeprowadzić czystkę w dyplomacji na zasadzie zwolnienia wszystkich pracowników i przyjęcia na nowo tylko wybranych.

Węgierski przepis na władzę absolutną

Powiedział pan, że węgierska opozycja się zużyła i skompromitowała, więc nie ma komu organizować protestów. Jednak w Polsce nie partie opozycyjne były inicjatorami demonstracji. To był ruch oddolny – ludzie sami się skrzyknęli, by stawić opór autorytarnej władzy. Węgierskie społeczeństwo reaguje inaczej. Dlaczego?

– W Polsce organizatorem oporu jest społeczeństwo obywatelskie. Na Węgrzech sytuacja jest inna i ta odmienność sięga roku 1956, kiedy system komunistyczny udało się uratować tylko dzięki sowieckiej inwazji, po której społeczeństwo zostało całkowicie spacyfikowane. W Polsce miały miejsce kolejne fale buntu – w roku 1968, 1970, 1976, 1980.

Na Węgrzech reżimowi Janosa Kadara skutecznie udało się uśpić społeczeństwo. W połowie lat 60. wypuszczono ludzi z więzień, dano im możliwość dorabiania się, później też wyjeżdżania za granicę. Stopa życiowa Węgrów w latach 1957-77 się potroiła. To sprawia, że niezwykle silna jest na Węgrzech nostalgia za tamtą epoką. Wiem, że to brzmi śmiesznie, ale wszystkie badania opinii publicznej potwierdzają, że Węgrzy tęsknią za czasami Kadara.

Wielu Polaków też odczuwa nostalgię za epoką Gierka. A Węgry w tamtym czasie w porównaniu z Polską rzeczywiście były krajem zamożnym, kolorowym i wesołym. Tłumy Polaków jeździły wówczas do Budapesztu na zakupy i wakacje.

– I to przesądziło o specyfice węgierskiej transformacji. Dopiero teraz pojawiają się prace, których autorzy mają odwagę stwierdzić, że na Węgrzech partia komunistyczna i jej ludzie wrośli po 1989 r. w system demokratyczny. Nie doszło do konfrontacji między władzą a społeczeństwem jak w Czechosłowacji, Rumunii czy Bułgarii, bo decydującą rolę w partii komunistycznej odgrywało skrzydło reformatorskie.

To tłumaczy, dlaczego Węgrzy nie mieli oporów, by już po pierwszej kadencji ponownie oddać władzę postkomunistom. W wyborach w 1994 r., cztery lata po upadku komunizmu, wielkie zwycięstwo odniosła partia socjalistyczna pod wodzą byłego członka politbiura Gyuli Horna. Zdobyła ponad połowę mandatów, a w koalicji z liberałami miała 73 proc. miejsc w parlamencie. To był wprost niewiarygodny sukces ludzi, którzy wywodzili się z systemu komunistycznego. Po czterech latach wygrał z kolei Fidesz Orbana, ale on też utrzymał się tylko przez jedną kadencję i potrzebował ośmiu lat, by w 2010 r. wrócić do władzy, którą sprawuje do dziś.

Co czwarty Polak tęskni za autorytaryzmem

Istotą jego rządów jest, podobnie jak u nas, likwidowanie konstytucyjnych ograniczeń i instytucji państwa prawa, niszczenie społeczeństwa obywatelskiego, podporządkowywanie mediów, oligarchizacja gospodarki.

– Dzisiaj podstawowym problemem Węgier jest nie ucisk polityczny, lecz nieprawdopodobna wprost korupcja. Węgry są jednym z najbardziej skorumpowanych krajów Europy. I nie chodzi o zwykłą korupcję, gdzie ludzie dają łapówki, by np. szybciej uzyskać pozwolenie na budowę. Tutaj cały system od najwyższego szczebla władzy jest na niej oparty. Bierze w tym udział całe kierownictwo polityczne kraju. Demokratyczne mechanizmy kontrolne zostały zlikwidowane, spacyfikowano i podporządkowano władzy prawie wszystkie media poza kilkoma redakcjami pism i portali internetowych.

Dziennik „Népszabadság” został zamknięty jesienią 2016 r., gdy ujawnił, że wysocy dygnitarze latają państwowymi helikopterami na prywatne uroczystości rodzinne.

– Ta gazeta regularnie demaskowała takie rzeczy, czyniąc z korupcji centralny temat swoich zainteresowań. Znaleziono więc dla niej austriackiego inwestora, który zakomunikował, że ją zamyka, bo przynosi straty. To była nieprawda, bo tymczasem dziennik zaczął wychodzić na swoje, ale nikt się tym nie przejął. Gazetę zlikwidowano z dnia na dzień w weekend, nie informując o tym wcześniej jej dziennikarzy, zamknięto też jej stronę internetową.

Dziś już nie ma na Węgrzech ani jednego dużego niezależnego dziennika o zasięgu ogólnokrajowym. Władzy nikt nie patrzy na ręce ani jej nie rozlicza i dlatego w 2018 r. Orban znów wygra wybory. Może nawet zdobędzie większość pozwalającą zmieniać konstytucję, bo opozycja jest rozdrobniona i skłócona.

I ludzie nie buntują się przeciw takim praktykom?

– Jest taka powieść Carlosa Fuentesa, w której paryżanie pewnego dnia stwierdzają, że w Sekwanie płynie wrzątek. Na początku są zdziwieni, ale po kilku tygodniach przywykają i zaczynają to traktować jako rzecz naturalną. Węgrzy też przywykli do wrzątku. W Warszawie w takiej sytuacji byłyby ogromne protesty, a w Budapeszcie nie.

W dniu zamknięcia „Népszabadság” pod siedzibą dziennika odbyła się nawet spora jak na Węgry demonstracja. Mnie zastanawia nie tyle reakcja społeczeństwa, ile postawa zespołu gazety. Gdyby władze ośmieliły się zrobić coś takiego z „Wyborczą”, już nazajutrz skrzyknęlibyśmy się z kolegami i uruchomilibyśmy na nowo stronę internetową, a pewnie w następnym tygodniu wznowilibyśmy wydawanie wersji papierowej. Tymczasem zespół „Népszabadság” poszedł w rozsypkę. Niektórzy znaleźli sobie inne zatrudnienie, inni w ogóle wycofali się z dziennikarstwa.

– Wielu z nich pracuje teraz w redakcji socjalistycznego dziennika „Népszava”. Nie mogli wznowić wydawania „Népszabadság”, bo nie mieli prawa do tytułu. Marka była własnością wydawcy, który wstrzymał publikowanie gazety. Władza sprytnie przeprowadziła całą tę operację.

Orban to niezwykle skuteczny polityk. Na Węgrzech niezbyt mnie ostatnio lubią, bo uważają, że kraczę, kiedy prognozuję, że – powtórzę – jego reżim przetrwa po 2018 r. Co będzie dalej, co wydarzy się w wyborach w 2022 r. – to będzie zależeć od tego, czy postępy węgierskiej korupcji zostaną zahamowane, czy też władza do końca straci umiar i poczucie przyzwoitości.

„Népszabadság” to był ostatni niezależny dziennik na Węgrzech

Czym się różnią Orban i Kaczyński jako politycy?

– Orban jest o wiele inteligentniejszy i ma silne zaplecze: establishment polityczny i oligarchię, która mu zawdzięcza swą pozycję i bogactwo. Kaczyński nie jest skorumpowany, a swoim ludziom oferuje głównie ekshumacje i opowieści o Smoleńsku.

Ale i on teraz stara się wymienić polskie elity, usuwając ze stanowisk ludzi od niego niezależnych i nagradzając awansami oraz zaszczytami swoich wiernych pretorianów.

– Tyle że robi to bardzo nieumiejętnie, wywołując opór i protesty. Symbolem jego polityki była awantura o obsadę stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej. Trzeba naprawdę wielkiej głupoty, żeby zrobić coś takiego. Kaczyński mógł się przynajmniej wstrzymać od głosu, mówiąc, że nie popiera Tuska, ale żeby wystawiać innego kandydata, który od początku nie miał najmniejszych szans? Orban nigdy by czegoś takiego nie zrobił, jest na to zbyt inteligentny.

O jego sprycie świadczy choćby to, że jako pierwszy przywódca państwa Unii już latem 2016 r. wyraził poparcie dla Donalda Trumpa. Za poprzedniej ekipy Waszyngton był bardzo krytyczny wobec Budapesztu, zarzucając mu łamanie standardów demokracji i praworządności. A teraz Trump ma u Orbana dług wdzięczności.

Jest jeszcze jedna różnica: Kaczyński jest antyrosyjski, a Orban przyjaźni się z Putinem. Wspólnie budują na Węgrzech potężną elektrownię atomową, szczegóły tej umowy zostały utajnione na 30 lat. Węgierskiego szefa MSZ sfotografowano, jak się ściska z Ławrowem, Budapeszt otwarcie występuje przeciw sankcjom nałożonym na Rosję po zajęciu Krymu itd.

Pod rządami PiS stały się rzeczy, które nie śniły się filozofom

Gdy Putin zajął Krym, Orban zaczął mówić o autonomii dla Węgrów na Ukrainie Zakarpackiej. Czy można sobie wyobrazić sytuację, w której Budapeszt współpracuje z Kremlem w rozbiorze Ukrainy?

– Orban to jeden z najbardziej cynicznych polityków w Europie. Zrobi wszystko, co mu przyniesie korzyść i nie pociągnie za sobą zbyt wielkiego ryzyka. Stara się też zabezpieczyć, by niczego mu nie można było udowodnić. Widać to choćby w stosunkach z Niemcami – w gazetach jego ludzie piszą o Angeli Merkel okropne rzeczy, ale on sam nigdy nie zaatakował pani kanclerz otwarcie.

Barwy polityczne, ideologie czy względy historyczne są Orbanowi obojętne. Bardziej koncentruje się na zbudowaniu osobistych relacji z przywódcami państw, tak jak z Putinem. Sam występuje pod sztandarem narodowej prawicy, ale na Słowacji, gdzie mieszka półmilionowa mniejszość węgierska, ściśle współpracuje z lewicowym premierem Robertem Ficą i nie prowokuje żadnych antysłowackich działań. Nie sądzę, by był gotowy zakwestionować terytorialne status quo w Europie. Wykorzystuje kwestię mniejszości węgierskiej jako narzędzie w polityce krajowej, ale dalej się raczej nie posunie.

Czy po Brexicie Unia przetrwa?

– Źródłem problemów jest to, że Unia nie jest jednolita. Dzieli się na biedne Południe i zamożną Północ oraz na stary Zachód i nową Europę Środkowo-Wschodnią. Podatnicy z  Zachodu – Austriacy, Niemcy, Francuzi czy Holendrzy – przekazują na Wschód 3-5 proc. PKB, tymczasem mieszkańcy Wschodu od samego początku kryzysu migracyjnego nie są skłonni wykazać się jakąkolwiek solidarnością. Odmawiają udziału w ponoszeniu ciężarów, nie chcą ustąpić ani na krok, nie są gotowi wykonać nawet symbolicznego gestu.

Wszystko będzie zależało od wyniku wyborów na Zachodzie. Rezultat w Holandii był krzepiący, teraz jednak wszyscy czekamy na Francję. A Putin nawet nie czeka, tylko aktywnie knuje, by pomóc siłom antyeuropejskim.

W Polsce wiele się ostatnio spekuluje, że Jarosław Kaczyński może wyprowadzić Polskę z Unii. To możliwe?

– Wcześniej sądziłem, że niemożliwe jest wiele rzeczy, od zniszczenia polskiego Trybunału Konstytucyjnego po czystkę w dyplomacji. Okazuje się jednak, że kiedy ktoś jest szalony, to wszystko jest możliwe.

*Prof. Paul Lendvai – węgierski dziennikarz, publicysta i pisarz, ur. w 1929 r. w Budapeszcie. W 1957 r. wyjechał z Węgier do Austrii. W latach 1960-82 wiedeński korespondent „Financial Timesa” oraz współpracownik czołowych austriackich, szwajcarskich i niemieckich gazet i rozgłośni radiowych. W latach 1982-87 – redaktor naczelny programu ds. Europy Wschodniej w austriackim radiu i telewizji (ORF), między 1987 a 1998 r. – dyrektor Radio Österreich International (RÖI).

Współwydawca i redaktor naczelny „Europäische Rundschau”, wydawanego w Wiedniu międzynarodowego kwartalnika na temat stosunków Wschód – Zachód. Gospodarz comiesięcznych dyskusji w telewizji austriackiej dotyczących wydarzeń w Europie („Europastudio”) i autor cotygodniowego felietonu w wiedeńskim dzienniku „Der Standard”.

Wykładał w Europie i za oceanem. W 1971 r. pracował jako Regents Professor na University of California, Santa Barbara; uczestniczył w roli przedstawiciela Austrii w spotkaniach Grupy Bilderberg, wykładał podczas konferencji The World Economic Forum w Davos i w Salzburgu, w The Aspen Institute, przy Radzie ds. Stosunków Zagranicznych w USA, a także w Japonii, Indiach, Wielkiej Brytanii, Niemczech i Szwajcarii. Laureat Nagrody im. Karla Rennera, najbardziej prestiżowej austriackiej nagrody dziennikarskiej. Otrzymał też wysokie odznaczenia od rządów Austrii, Niemiec, Węgier i Polski.

Autor 16 książek. Dwutomowy „Antysemityzm bez Żydów” ukazał się w Polsce w drugim obiegu w 1987 r., a monumentalna praca „Węgrzy. Tysiąc lat zwycięstw w klęskach” w 2016 r. nakładem Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie.

 

wyborcza.pl

Wojciech Czuchnowski: „Blokowanie kolumny MON było aktem nieposłuszeństwa obywatelskiego”

Wojciech Czuchnowski, 02 kwietnia 2017

Fot. YouTube.com/Bartek Jablonski

31 marca 2017 r. w Warszawie, ok. 11.15, w rejonie placu Unii Lubelskiej, prowadząc należący do mnie samochód osobowy marki VW Golf, nie dostosowałem się do sygnałów świetlnych, dźwiękowych oraz poleceń funkcjonariusza Żandarmerii Wojskowej i odmówiłem przepuszczenia kolumny samochodów MON.

Ponieważ sprawa jest szeroko komentowana w internecie, wyjaśniam:

– Kolumna pojazdów rządowych na sygnale jechała od strony alei Niepodległości. Składała się z jadącego z przodu radiowozu ŻW, kilku samochodów nieoznakowanych i dwóch busów. Kolumna przemieszczała się w szyku, przy czym pojazd jadący za samochodem Żandarmerii jechał równolegle, zmuszając samochody jadące z naprzeciwka do zjechania na bok.

– Przy dojeździe do ronda w rejonie ul. Boya-Żeleńskiego i placu Unii kolumna chciała wjechać na skrzyżowanie, mimo że miała czerwone światło. Po rondzie poruszały się samochody, a przez przejście przechodzili piesi. Ponieważ stałem na czerwonym świetle na drodze kolumny, prowadzący ją funkcjonariusz zaczął dawać mi znaki, bym mu zrobił miejsce. W praktyce oznaczało to polecenie wjechania na przejście dla pieszych, a potem na rondo.

– Odmówiłem wykonania tego polecenia, uznając, że niesie ono za sobą zbyt duże ryzyko, zaś kolumna nie składa się z pojazdów ratujących życie lub ścigających przestępców.

– Gdy żandarm wysiadł z radiowozu, nakazując mi przepuszczenie kolumny, powiedziałem, że tego nie zrobię, a „Antoni Macierewicz może poczekać” tak jak inni kierowcy. Funkcjonariusz odparł, że w kolumnie „nie jedzie Macierewicz” i odszedł, a ja w nieparlamentarnych słowach wyraziłem swoją opinię o obyczajach drogowych urzędników obecnej władzy. Kolumna objechała mój samochód przeciwległym pasem i omijając wysepkę z przejściem dla pieszych, pojechała w stronę siedziby MON.

– Ok. 15 minut później zadzwonił do mnie dziennikarz Wirtualnej Polski Jakub Majak. Powiedział, że jego redakcyjna koleżanka widziała zdarzenie i poprosił, bym opowiedział, jak wyglądało z mojej perspektywy. Przekazałem mu relację, a tekst na Wp.pl ukazał się pół godziny później.

Wyjaśniam:

– W incydencie tym uczestniczyłem jako prywatna osoba, a nie jako dziennikarz „Gazety Wyborczej”. Był to akt nieposłuszeństwa obywatelskiego, do którego mam prawo bez względu na wykonywany przeze mnie zawód. Uznałem, że wymuszanie pierwszeństwa przez kolumnę MON jest przejawem arogancji władzy i nie wynika z żadnej nadzwyczajnej potrzeby. Miałem do tego podstawy, ponieważ powszechnie znane są przykłady ostatnich wypadków pojazdów rządowych przewożących polityków.

– Nie miałem zamiaru nagłaśniać tego zdarzenia.

– Żałuję, że pod wpływem emocji użyłem wobec funkcjonariusza ŻW nieparlamentarnych słów. Nie powinny być skierowane do niego, lecz do polityków, którzy arogancko nadużywają swoich uprawnień. Funkcjonariusz ŻW wykonywał tylko swoją pracę.

– Do dzisiaj nie wiem, kto jechał w kolumnie i w jakim celu poruszała się ona z pominięciem zasad obowiązujących w ruchu drogowym.

– Karetka jadąca w kolumnie (zielony bus z czerwonym krzyżem) nie była w toku operacji ratunkowej, lecz stanowiła standardowe zabezpieczenie medyczne. Na tej samej zasadzie karetka pogotowia na stałe parkuje pod Sejmem.

wyborcza.pl

ŚCIĄGAWKA!!!

Remanent Konstytucji. Kaczyński pokazał, gdzie są luki

Andrzej Stankiewicz, 31.03.2017

Jarosław Kaczyński pozbawił Konstytucję III RP nietykalności, ale przy okazji pokazał jej fundamentalne braki. Wyjścia są trzy — napisać zupełnie nową, załatać starą, albo w ogóle z konstytucji zrezygnować.

  • Styl działania PiS po wygranych wyborach to najlepszy dowód na to, że po dwóch dekadach najwyższy czas na remanent w konstytucji
  • Nie wszystko da się zapisać w konstytucji. Ale nadmiar luk ułatwia zadanie tym, którzy luk szukają
  • Już przed dojściem PiS do władzy widać było defekty konstytucji. Chodzi przede wszystkim o wpisany w nią konflikt między prezydentem i premierem
  • Wybrany w bezpośrednich wyborach prezydent niewiele może. Wybieramy sobie figuranta

Jarosław Kaczyński szczerze nie znosi konstytucji uchwalonej równo dwie dekady temu. Wielokrotnie i jednoznacznie się na ten temat wypowiadał: „Obecna konstytucja jest naprawdę niedobra. Wchodząc w życie w 1997 r. spetryfikowała czysty postkomunizm. Polski aparat państwowy nie został zbudowany od nowa, jest mutacją aparatu komunistycznego” — mówił jeszcze jako lider opozycji. W opozycji do konstytucji, która — zdaniem Kaczyńskiego — zabetonowała w Polsce postkomunistyczny układ, PiS proponowało własne projekty. Zakładały one to, co dziś robi PiS u władzy — totalną przebudowę państwa.

W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” w 2013 r. lider PiS wypowiedział słowa, które bez wątpienia dziś stanowią jego najważniejsze motto. „Chcemy mieć większość konstytucyjną, aby móc przebudować państwo. Możemy być skazani na koalicjanta. Jeśli nasi partnerzy koalicyjni uznają, że warto podjąć się wspólnego wysiłku, to będziemy chcieli pójść bardzo daleko. Jeśli takiej woli nie będzie, to konstytucja tworzy pewne ramy, które są nie do przekroczenia. Ale jestem przekonany, że nawet drogą ustawową, albo poprzez decyzje niższego szczebla, można zrobić wiele dobrego”.

Skaza na prawicy

Konstytucja III RP ma jedną, fundamentalną skazę. Została przygotowana przez jeden jedyny parlament, w którym nie było prawicy (1993-97). Dlatego też od początku była przez prawicę dyskredytowana. W tamtym czasie, w połowie lat 90, środowiska prawicowe wspierały konkurencyjny projekt konstytucji przygotowany pod patronatem „Solidarności”.

To dlatego Kaczyńskiemu tak łatwo dziś się od obecnej konstytucji odciąć — po prawdzie nie uważa jej za kręgosłup dla państwa, tylko zestaw prawniczych bezpieczników chroniących postkomunistyczny układ rządzący Polską.

Z tego też punktu widzenia Kaczyński traktuje zagraniczną — unijną czy amerykańską — krytykę wojny o Trybunał Konstytucyjny jako brak zrozumienia dla politycznych realiów. Bo — według niego — obecna konstytucja nie jest żadną państwowotwórczą świętością, tylko brutalnym narzędziem realizacji interesów politycznych i finansowych bonzów III RP.

Rewolucje zakazane

Co do jednego Kaczyński ma rację — obecna konstytucja nie pozwala na głębokie zmiany instytucjonalne i personalne w państwie. Dlatego też PiS potrzebował przejęcia kontroli nad Trybunałem Konstytucyjnym, który interpretuje Konstytucję. Żaden poprzedni Trybunał — bez względu na jego skład, polityczne sympatie sędziów i ich światopogląd — na żadną rewolucję by nie pozwolił. Dziś — dzięki kontroli nad Trybunałem poprzez jego prezeskę i większości sędziów wybranych głosami PiS — Kaczyński może kształtować zupełnie inną linię orzecznictwa w sprawie interpretacji Konstytucji. A wszak w prawie konstytucyjnym ważniejsze nie jest to, jak brzmi przepis, tylko kto ma prawo do jego interpretacji.

Trybunał przejęty przez PiS żadnej zasadniczej ustawy obozu władzy nie zakwestionuje — tak wyglądają fakty. A zatem pierwszą wykazaną przez PiS słabością Konstytucji jest marna ochrona jej strażników z Trybunału.

Pobrudzone ręce Platformy

Każda ekipa starała się naginać Konstytucję i obsadzać interpretujący ją Trybunał Konstytucyjny swoimi ludźmi. Ale wszyscy robili to w śnieżnobiałych rękawiczkach. Platforma pobrudziła ową biel jesienią 2015 r, gdy — przeczuwając nadciągającą klęskę wyborczą — wybrała awansem do TK nie trzech, tylko pięciu sędziów. Chciała sobie zagwarantować większość w TK na trudny czas rządów PiS. Jarosław Kaczyński wykorzystał ten marny plan Platformy, by po wyborach rozpętać wojnę o Trybunał.

Faktem jest jednak, że był to tylko pretekst — bo z myśli politycznej Kaczyńskiego wynika jasno, że Trybunał od dawna chciał obezwładnić lub też podporządkować sobie.

W skali konstytucyjnych przewin Kaczyński poszedł znacznie dalej od Platformy. Spryt PiS polega jednak na tym, że niewiele jest — jeśli są w ogóle — jasne przykłady naruszania przez tę partię Konstytucji. Obóz władzy do perfekcji opanował sztukę reinterpretacji Konstytucji, własnej jej wykładni, a ponad wszystko — przebiegłego omijania jej zapisów.

Weźmy planowaną reformę sądownictwa. W Konstytucji zapisane jest, że na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów stoi Krajowa Rada Sądownictwa — organ składający się z sędziów i polityków. Konstytucja dokładnie wylicza, kto wchodzi do KRS: Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego, minister sprawiedliwości, przedstawiciel prezydenta, piętnastu sędziów, czterech posłów oraz dwóch senatorów. Konstytucja odsyła też do ustawy, jeśli chodzi o ustrój, zakres działania i tryb pracy KRS.

Dla PiS to sytuacja idealna. Bo wszak ustawę można napisać tak, by związać KRS. I taki właśnie projekt przedstawił rząd. Po zmianie 15 sędziów byłoby zgłaszanych przez kluby poselskie i marszałka Sejmu — a zatem z poparciem politycznym. W dodatku rząd chce podzielić KRS niejako na dwie izby. W skład pierwszej wejdą: I Prezes SN, prezes NSA, minister sprawiedliwości, człowiek prezydenta oraz parlamentarzyści. Wspomnianych 15 sędziów ma za to tworzyć drugie zgromadzenie. Kluczowe jest to, że przy podejmowaniu decyzji oba zgromadzenia muszą przemówić jednym głosem. Obóz władzy ma większość w pierwszej izbie, a więc nic się nie stanie bez jego zgody. Czy o to chodziło twórcom Konstytucji?

Podobne rozwiązanie PiS stosował podczas trwającej ponad rok wojny o TK. Korzystając z tego, że Konstytucja pozwała uregulować ustawą zasady pracy TK, PiS zasypał Sejm lawiną ustaw o Trybunale, z których każda w inny sposób blokowała sędziów.

Jeśli PiS wprost narusza prawo konstytucyjne, to robi to w przypadku orzeczeń TK w starym składzie — części nie opublikował, a do części się po prostu nie stosuje. Weźmy choćby działalność Rady Mediów Narodowych, utworzonej przez PiS po to, by wyłaniała władze mediów publicznych. Jej kompetencje pokrywają się częściowo z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji, która jest organem konstytucyjnym. Rada Mediów była tworzona przez PiS właśnie po to, aby ominąć KRRiTV — do jesieni minionego roku kontrolowaną przez Platformę.

Mimo orzeczenia TK, że Krajowa Rada powinna mieć decydującą rolę w wyborze władz mediów, PiS to doskonale bojkotuje, czego przykładem są niedawne konkursy na szefów TVP oraz Polskiego Radia. I co? I nic.

onet.pl