Monthly Archives: Marzec 2019

Tusk kontra Ciemnogród

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Jarosław Gowin zaznał goryczy dotkliwej porażki z Donaldem Tuskiem, gdy zamarzył sobie wystartować na szefa Platformy Obywatelskiej. Nie był to kompromitujący wynik 1:27, jaki na zawsze opisze kompetencje Beaty Szydło i Jacka Saryusza-Wolskiego, niemniej daje pojęcie o walorach profetycznych i intelektualnych obecnego wicepremiera rządu PiS.

Gowin tym razem nie stawia swojej osoby w szranki z obecnym szefem Rady Europejskiej, lecz chętnie postawiłby jakieś pieniądze u bukmachera, aby choć symbolicznie zmierzyć się z Tuskiem. Tym razem Gowin zajmuje się przewidywaniami co do wyborów prezydenckich, twierdząc, że Tusk „wystartuje w wyborach prezydenckich” i właśnie w związku z tym „postawiłby pieniądze” u buka.

Tusk w tej chwili rozgrywa swoją polityczną partię życia, a stawka jej jest zdecydowanie wyższa niż prezydent RP. Były premier jest głównym negocjatorem ws. Brexitu. Tusk prezentuje stanowisko zatrzymania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej i ma poparcie większości Brytyjczyków, w tym 6 milionów, którzy podpisali się pod petycją dotyczącą pozostania ich ojczyzny w UE.

Niezależnie od tego, jak skończy się Brexit, Tusk jest oceniany jako jeden z najważniejszych polityków europejskich, z którym liczą się wielcy tego świata. Do tego Tusk ma świadomość, że Brexit może w czasie wyprzedzać Polexit, wyjście Polski z Unii Europejskiej.

Bardzo wiele wskazuje, że Polexit jest głównym celem polityki PiS, choć Jarosław Kaczyński i jego akolici nie przyznają się do tego, bowiem Polacy są euroentuzjastami. Pisowcy nazywają to inaczej, jak choćby Witold Waszczykowski, który mówi o „drastycznym obniżeniu poziomu zaufania do Unii Europejskiej”.

Jednym z etapów drastycznego obniżenia poziomu zaufania do Unii jest niedawny wyrok pseudo Trybunału Konstytucyjnego w sprawie wyboru sędziów KRS przez polityków. Ten wyrok zderzy się z orzeczeniem Trybunału Sprawiedliwości UE w tej samej sprawie, acz definiującym inaczej, czy taki KRS jest zgodny z prawem unijnym. Oczywiście, że nie. Będą z tego takie konsekwencje, że Polska rządzona przez PiS poniesie konsekwencje nie tylko polityczne, ale i sankcje finansowe, które nałoży Bruksela.

Tak będzie wyglądało „drastyczne obniżenie poziomu zaufania”. PiS w tej kwestii ma przećwiczoną śpiewkę: „nam się należy”, mimo że ich władza nie trzyma standardów demokracji zachodniej.

A Tusk w sprawie Brexitu ćwiczy możliwość pre-Polexit, który szykuje nam PiS. Oby i w tej kwestii Gowin, a za nim pozostałe marionetki Kaczyńskiego – Szydło, Mateusz Morawiecki et consortes – zaznały goryczy porażki.

Nie od dzisiaj Kościół katolicki ma problem sam ze sobą. Stosuje sprawdzoną metodę, najstarszą dialektykę świata. To nie my, pasterze, mamy problem, ale wy, wierni.

Pasterze z Konferencji Episkopatu Polski w poniedziałek zaprezentowali list społeczny w sprawie „głębokich podziałów społecznych, które podzieliły Polaków”. Biskupi w liście „O ład społeczny dla wspólnego dobra” apelują „o dialog o Polsce z udziałem polityków, samorządowców i przedstawicieli klubów parlamentarnych”. W liście biskupi podkreślają wagę dialogu między rządzonymi (wiernymi) a rządzącymi, między sprawującymi władzę a opozycją.

Szybko przyszedł sprawdzian listu biskupów apelujących „O ład społeczny…” Episkopat przyjął oficjalne stanowisko w sprawie strajku nauczycieli. Nauczyciele religii nie mogą brać udziału w proteście, nie mogą angażować się politycznie i „rezygnować z głoszenia ewangelii ze względów ekonomicznych”.

W ten oto sposób biskupi zaprzeczają sami sobie. Apelują o dialog między rządzonymi i rządzącymi, aby następnie stanąć po stronie rządzącego PiS, rządzonym zaś proponować „zrezygnowanie ze strajku ze względów ekonomicznych”.

Troska biskupów apelujących o ład jest nieodmiennie traktowana ewangelicznie, „co cesarskie cesarzowi”, a że w kraju cesarzem jest prezes, więc należy strawestować tę słynną maksymę „co cesarskie prezesowi”.

Nie da się ukryć, że w Polsce mamy sojusz ołtarza z tronem, a dokładnie: sojusz ołtarza z prezesem.

Między PiS a Kościołem katolickim panuje zależność. Partia Kaczyńskiego dostaje głosy twardych katolików, a wyższy kler wsparcie medialne w kwestii usprawiedliwiania swoich grzechów, zwłaszcza pedofilii.

Kiedyś ta współpraca zostanie zerwana, PiS (o ile partia przetrwa bez Kaczyńskiego) odbije się od murów kościołów, a kler zostanie osądzony przez komisję państwową i pójdzie z torbami. Stanie się to prędzej niż później, bo forma wiary katolickiej uprawiana w Polsce jest anachroniczna i zakłamana społecznie.

Jednak dzisiaj oglądamy spektakl marnej jakości i nie jest to żaden sojusz ołtarza z tronem, tylko groteska, komedia, bynajmniej nie najwyższego lotu, acz można sięgnąć po porównania z najwyższej półki.

Oto prezes Kaczyński wraca z Katowic, gdzie propagandowo urabiał elektorat, przez Jasną Górę. Zakon paulinów dostaje cynk, że będzie przejeżdżał rewizor polityczny, więc aparaty fotograficzne trzymają w pogotowiu.

Na koncie twitterowym klasztoru publikowane są zdjęcia prezesa Kaczyńskiego, który klęczy i wznosi wzrok do góry, a za nim znajduje się wygodny fotel, przyjazny hemoroidom.

Do tego w kraju politykom służy Kościół, do celebryckich zachowań, do pokazania się ciemnemu ludowi. Rewizor Kaczyński zasygnalizował, że w relacjach z klerem nadal obowiązuje układ, filiacja. My filujemy na was, wy filujecie na nas, tymczasem postraszymy LGBT tudzież dziećmi, które mogą być adoptowane przez pary homoseksualne.

Rewizor wraca w swoje pielesze na Nowogrodzką i Żoliborz, gdzie codziennie składa mu sprawozdania Mateusz Morawiecki, pełniący tymczasem funkcję premiera, zaś Andrzej Duda (prezydent) będzie miał okazję na jakiejś uroczystości czyhać na uściśnięcie ręki rewizora. Może tym razem mu się uda.

Tak zostaliśmy wrobieni w pusty śmiech. W pustotę takich postaci, jak rewizor Kaczyński. Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie. Anachroniczna Polska, żałość.

Kaczyński w polityce unijnej dąży do Polexitu

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Trybunał Konstytucyjny jest fasadą, dekoracją do pisowskiego autorytaryzmu, zaś prezes Julia Przyłębska – nie trzymająca profesjonalizmu – służy niekiedy do przyznawania jej tytułów „człowieka wolności” przez pisowskie media. O tym quasi Trybunale jakbyśmy zapomnieli, a nie powinniśmy, bo to jedno z ważniejszych narzędzi służących Jarosławowi Kaczyńskiemu do Polexitu. W Trybunale Przyłębskiej raczej nie przejmują się prawem, instytucja nie stoi na straży Konstytucji.

Oto Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) 19 marca ma ogłosić wyrok ws. pytania prejudycjalnego zadanego przez Sąd Najwyższy co do zdolności nowej Krajowej Rady Sądownictwa (KRS) do wykonywania konstytucyjnego zadania stania na straży niezależności sądów. Czy Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego, której skład wyłoniła nowa KRS, będzie niezależnym sądem w rozumieniu prawa unijnego?

Zaś Trybunał pod wodzą Przyłębskiej już 14 marca wyda wyrok ws. tychże przepisów o KRS zmienionych w grudniu 2017 roku. Posiedzenie TK ma być niejawne. W istocie będzie nieważne, bo zostanie podjęte wbrew przepisom ustawy o Rzeczniku Praw Obywatelskich oraz o samym Trybunale.

Trybunał Konstytucyjny odpowie na połączone wnioski samego KRS i grupy senatorów. Przedstawienie stanowiska ws. wniosków przez RPO Adama Bodnara upływa dopiero 22 marca, czyli 30 dni po terminie, gdy wpłynął wniosek grupy senatorów. Ponadto udział w rozpoznaniu sprawy ma brać Justyn Piskorski, tzw. sędzia dubler, który został wybrany w skład TK niezgodnie z Konstytucją, a tym samym jego wyroki i postępowania z jego udziałem są nieważne.

Wyrok Trybunału Przyłębskiej ma ubiec wyrok TSUE. Ten ostatni najprawdopodobniej wyda postanowienie, które nie spodoba się władzy PiS, gdyż sądownictwo ma być niezależne, a nie w rękach rządzących polityków.

Najbliższe wybory w kraju dotyczą Parlamentu Europejskiego, wydawałoby się, że partia rządząca powinna skupiać się na porządku europejskim i tym, co by do niego ewentualnie wnieść. Ale nie PiS, które broni swego „porządku” w kraju, czyli władzy, bo gdy ta wypadnie im z rąk, będą odpowiadać za bezprawie, które jest owym pisowskim „porządkiem” oraz – o czym jeszcze mało wiemy – za afery, które ujawniają się przez przypadek, jak afery KNF, NBP czy K-Towers.

Aby Polska była normalna i miała przed sobą przyszłość w porządku cywilizacji zachodniej, demokratycznej, musi wyczyścić się z afer PiS. Najlepiej – wcześniej, bo później możemy doczekać, iż będziemy walczyć o niepodległość, utrata suwerenności państwowej nie jest wcale taka trudna.

PiS zrobił spęd swoich kadr partyjnych w Rzeszowie, które nazwał konwencją. Przemówienie Kaczyńskiego jak zwykle było politycznie i intelektualnie anemiczne, „siła” retoryki prezesa zasadza się na tym, że wynajduje wrogów i dzięki nim zyskuje to, iż jakiś czas kursują w narodzie jego złote myśli.

Prezes postraszył, iż opozycja – czytaj: Platforma Obywatelska – odbierze socjał, słynne 500 plus. Otóż Platforma ani Bruksela nie odbiorą. 500 plus weszło już na stałe do wydatków sztywnych. 500 plus może zostać zlikwidowane tylko przez inflację, a ta grozi, gdy PiS utrzyma się u władzy. Polsce grozi los gorszy od Grecji, a to z jednego zasadniczego powodu, nie mamy zabezpieczenia w euro, bo nie należymy do strefy euro.

Jeżeli opozycja coś „odbierze”, to przywróci trójpodział władzy i Konstytucję. Na początku będzie problem z Andrzejem Dudą, gdyż ten nie jest strażnikiem Konstytucji, stale ją łamie.

Z rzeszowskiej konwencji na dłużej zostanie zapamiętane, iż prezes postraszył dziećmi, otóż według niego u dzieci w wieku 0-4 lat (cytat) „ma być podważana kwestia tożsamości chłopców i dziewczynek”. W jaki sposób? – prezes nie powiedział. Czyżby zamieniano dzieciom narządy płciowe? Świadomość seksualna jest absorbująca od najmłodszych lat i należy jej uczyć dzieci wraz z nauką czytania, bo wiedza ma służyć, a PiS chciałby tę wiedzę odebrać, bo analfabetyzm służy takim jak oni ciemnogrodzianom.

Na konwencji PiS, która miała dotyczyć eurowyborów, najmniej poświęcono czasu Unii Europejskiej, choć została przyjęta 12 punktowa „Deklaracja Europejska”, która jest słuszna aż do bólu, ale przyjęta przez PiS jest groteskowa.

Pierwszy zadeklarowany punkt to „Europa Wartości”. Może prezes Kaczyński nie wie, iż fundamentem Unii Europejskiej są wartości demokratyczne, a pisowska Polska jako pierwsza i na razie jedyna jest sądzona w Trybunale Sprawiedliwości UE za niszczenie niezależności sądownictwa. Groteska? Tylko PiS potrafi deklarować coś, co jest im ideowo obce.

PiS także deklaruje, iż „wynegocjujemy korzystny dla Polski nowy budżet UE”. Bez żadnych przyjaciół w UE (nawet Węgry Orbana się odwróciły), zmarginalizowani, wrodzy do największych, jak Francja i Niemcy, chcą coś uzyskać.

Ta cała deklaracja jest tylko propagandą, bo gdyby miało stać się nieszczęście dla Polski i PiS wygrał eurowybory oraz parlamentarne, żaden punkt nie zostałby zrealizowany, a deklaracja sprowadziłaby się do tylko jednego punktu nie ujętego w niej, mianowicie do Polexitu. Kaczyńskiemu UE przeszkadzałaby w autorytaryzmie.

Prezes PiS do perfekcji opanował strategię posiadania pełni władzy, a zarazem nie chce być odpowiedzialnym za jej sprawowanie.

Odpowiedzialność prawna bowiem spada na jego marionetki, które kiedyś – gdy władza wypadnie mu z rąk, jak Ceaușescu bądź Janukowyczowi – staną przed niezależnym wymiarem sprawiedliwości i odpowiedzą za bezprawie. Kaczyński swoją odpowiedzialność rozpisuje na Andrzeja Dudę, Beatę Szydło i Mateusza Morawieckiego, którzy w niepohamowanej własnej żądzy władzy stali się zakładnikami prezesa PiS.

Afera ze spółką Srebrna pokazuje – niczym w podręczniku politycznej korupcji –  w jaki sposób splatają się wątki narracji dyktatury i zarządzania marionetkami delegowanymi przez prezesa PiS. Winniśmy całować po rękach Geralda Birgfellnera, że zdecydował się ujawnić taśmy z transakcji biznesowych przeprowadzanych z Jarosławem Kaczyńskim. Niemniej bardzo ważną postacią w demitologizacji prezesa PiS jest Roman Giertych, zaś dziennikarze „Wyborczej”, opisujący kolejne rozdziały afery K-Towers, zasługują na najwyższe nagrody dziennikarskie i to międzynarodowe – jakiegoś globalnego Pulitzera.

Kaczyński na poziomie państwa odpowiedzialnymi za swoje bezprawie czyni prezydenta i premierów (na razie jest dwoje). Oni kiedyś odpowiedzą za niszczenie Polski i to na wszelkich poziomach: prawnym, moralnym, finansowym.

We władzach spółki Srebrna, którą zarządza Jarosław Kaczyński, są osoby bez znaczenia, które nadstawiają kark za prezesa, jak sławny już Kujda i „pani Basia”, osoby, które nie wiedzą, za co odpowiadają, za co jednak są wynagrodzeni sowitymi synekurami państwowymi. Birgfellner, rozmawiając z Kaczyńskim, był zdziwiony, że nie rozmawia z zarządem Srebrnej, Kaczyński miał na to odpowiedź: „Ci ludzie kręcą własne lody”.

A zatem mamy do czynienia z ludźmi-słupami, którzy nie są świadomi odpowiedzialności. Tak też wyglądać miał model biznesowy K-Towers (wieżowców na cześć braci Kaczyńskich). Odpowiedzialność prawną i finansową brały na siebie dwie spółki-krzaki Nuneaton (komandytowa i z o.o.), zaś Srebrna pełnię zysków. Gdyby biznes z wieżowcami nie wypalił, odpowiedzialne byłyby spółki-krzaki, a Srebrna nie straciłaby na tym ani grosza.

Kaczyński zarządzą Srebrną za pomocą ludzi-słupów i tak zarządza państwem – za pomocą słupów, w które ochoczo zgodzili się wcielić Duda, wcześniej Szydło, a dzisiaj Mateusz Morawiecki. Aby w przyszłości osądzić bezprawie i dążenie Kaczyńskiego do dyktatury, nie wystarczy powołanie jakiejś komisji śledczej ani postawienia go przed sądem. Najpierw do spółki Srebrna winni wejść śledczy i to ci o najwyższych kompetencjach i profesjonalizmie. Ten akt „pożegnania dyktatury” winien odbywać się przy podniesionej kurtynie, jednocześnie dobrze byłoby, gdyby osądzane były polityczne słupy prezesa – jako to podsądnymi winni być Duda, Szydło i Morawiecki – z jednym zarzutem: legitymizowanie bezprawia.

Musimy zdawać sobie sprawę, że Kaczyński, jego słupy i kadry partyjne nie oddadzą władzy, tylko dlatego, że przegrają wybory. Czeka nas męka przez dyktaturę – ku demokracji.

Pisowska grupa trzymająca władzę

Posted on

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Już równo rok Polacy męczą się z zakazem handlu w niedzielę. Jaki cel przyświecał PiS-owi, aby przepchnąć pomysł narzucenia rodakom tego, czego „nie mają robić w wolnym czasie”?

PiS to partia genetycznie związana z PRL-em, wówczas niedziele były wolne od handlu, pozostałe dni tygodnia często też były wolne od handlu, sklepy nie miał czym handlować, choć nie uwarunkowało to czasu wolnego od pracy. To jest podstawowy gen, od którego uzależniona jest partia Kaczyńskiego. To są te wartości, które dzisiaj dla niepoznaki nazywane są np. wartościami chrześcijańskimi.

W niedzielę odbywały się czyny społeczne, PiS zapatrzony w tę narzuconą „bezinteresowność” dla wspólnoty za podszeptem funkcjonariuszy Kościoła katolickiego zakazał handlu dla dobra rodziny. Jakoby rodzina bardziej cementowała się, gdy nie łazi po sklepach.

W głębszym zamyśle duchownych – tych bliskich formatu Rydzyka – zakaz miałby napędzić więcej wiernych do kościołów, a tym samym szczodrzej miało im skapnąć na tacę.

Propagandowo zakaz w niedzielę miał po prostu dać wolne pracującym w handlu, co było pomysłem upadającego związku zawodowego „Solidarność”. A także polepszyć los małych sklepów, które w zderzeniu z wielkimi sieciami handlowymi przegrywały konkurencję. Okazało się, że zakaz tylko przyspieszył agonię sklepikarzy. Zyskały na tym stacje benzynowe, a szczególnie państwowy koncern PKN Orlen.

Do czego PiS się nie zabierze, nie udaje im się. Także nie wyszedł ten eksperyment na Polakach. Tak zresztą, jest z ideologiami, które mają uszczęśliwiać społeczeństwo i naród. Partia Kaczyńskiego nie nadąża za nowoczesnością, wysługuje się zamierzchłym instytucjom i ideom, które niczego nie rozwiązują, a wręcz komplikują, bądź są zawalidrogą w codziennym – a w tym wypadku świątecznym – życiu.

Oczywiście zostanie to kiedyś naprawione, tymczasem męczymy się z uszczęśliwianiem na siłę. Opozycja występuje kolejny raz z rozwiązaniem tego problemu. Platforma Obywatelska apeluje do marszałka Marka Kuchcińskiego, aby wyciągnął z sejmowej zamrażarki projekt zmian w Kodeksie pracy, który został złożony już w listopadzie 2017 roku.

Otóż pracującym w niedzielę w handlu przysługiwały za to, co najmniej dwie wolne niedziele, w przeciągu 4 tygodni. To miałoby zmniejszyć dyskryminację pracowników i zapewnić im takie same prawa.

Czy PiS jest gotowy przyznać się do porażki i wycofać się z kolejnego pomysłu, który jest totalnie ideologiczny, zwłaszcza że większość Polaków zakaz handlu w niedzielę ocenia bardzo krytycznie?

Afera KNF jest groźna dla wiarygodności polskiego systemu bankowego.

PiS w tej chwili powalić może tylko jedna afera, nad którą traci sterowność. Afera, która zaczęła się wraz z ujawnieniem przez właściciela Getin Noble Banku Leszka Czarneckiego rozmowy z ówczesnym szefem Komisji Nadzoru Finansowego Markiem Chrzanowskim.

Podczas rozmowy zawiodły szumidła (urządzenia zakłócające nagrywanie) i treść tej rozmowy dotarła do publiczności. Chrzanowski złożył Czarneckiemu propozycję korupcyjną w zamian za usługi legislacyjne.

Afera KNF w nazbyt wielu miejscach przypomina słynną aferę Rywina, która skończyła karierę Leszka Millera i postkomunistycznego SLD. Dzisiaj raczej nie możemy się spodziewać podobnego losu PiS, bo politycy Kaczyńskiego nie dopuszczą do takiej sytuacji. Niemniej afery KNF nie da się zamieść pod dywan;  kwestią jest, co jeszcze zostanie ujawnione.

Chrzanowski zaliczył areszt i właśnie wyszedł. A to znaczy, że wszystkie nitki aferalne są w rękach Zbigniewa Ziobry. „Gazeta Wyborcza” dotarła do niektórych ustaleń śledczych. Jak można było się spodziewać, Chrzanowski był tylko wysłannikiem, jak Lew Rywin, który w imieniu grupy trzymającej władzę chciał ułatwić Agorze zakup Polsatu poprzez odpowiedni zapis w ustawie medialnej.

Wszystko do tej pory w aferze KNF jest zbieżne z aferą Rywina. Według „Wyborczej”, Chrzanowski miał zeznać, że rozmawiał z bankierem Czarneckim z inspiracji Adama Glapińskiego, prezesa Narodowego Banku Polskiego.

Afera Rywina była ostatecznie klęską samego Rywina, SLD i polityków tej partii. Afera KNF jest rozleglejsza – jak rozległa personalnie, nie wiemy – ale przede wszystkim jest groźna dla wiarygodności polskiego systemu bankowego, bo Glapiński to konstytucyjny (nieusuwalny w trakcie kadencji) prezes banku centralnego.

Glapiński sam nie ustąpi. Jeżeli zeznania Chrzanowskiego są prawdą, to Jarosław Kaczyński może uruchomić skuteczne narzędzie, aby Glapiński podał się do dymisji. Może, lecz nie musi. Koszty poniesie PiS w roku wyborczym, czy zatem prezes PiS na to pójdzie? Raczej, a w zasadzie na pewno nie.

Jaka z tego w tej chwili może być sformułowana konkluzja? Otóż SLD miał Rywina i grupę trzymającą władzę, Platforma osławione ośmiorniczki, a PiS ośmiornicę i wszyscy wiemy, kto w niej trzyma wszechwładzę. Ta afera z Chrzanowskim i Glapińskim kiedyś zostanie ujawniona. Oby nie za późno dla Polski.

Tak naprawdę to należałoby bronić TVP przed Kurskim.

Pozycja prezesa TVP musi być zagrożona, kiedy występuje w obronie „nadawcy publicznego” w związku z zabiciem prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. TVP jest tylko nominalnie „nadawcą publicznym”, bo w istocie jest nadawcą partyjnym, uprawiającym nie informację, ale propagandę na rzecz partii Jarosława Kaczyńskiego, a przeciwko opozycji, która jest zohydzana, oczerniana, szkalowana.

To klasyka wszelkich autokracji, gdy własność publiczna zostaje zawłaszczona i staje się własnością partyjną – tak było w PRL. Kurski niczego nie stworzył w tej sferze samodzielnie, odtworzył tylko wzór poprzedniego reżimu. Obecna TVP jest więc groteskowa, farsowa, absurdalna, ośmieszająca informację, którą podaje, bo informacje na jej antenie nie spełniają szkolnej wykładni, jak powinna konstruowana być ta informacja.

I tak np. TVP różni się od TV Republika tym, że ta ostatnia nie dostaje pieniędzy publicznych, czyli wszystkich Polaków, oraz nie korzysta z takiego dostępu do sponsoringu i reklam spółek publicznych. Pieniądze publiczne są w istocie zakupem takiej, a nie innej informacji, są kupowaniem konkretnych ludzi, którzy mienią się dziennikarzami, ale nie spełniają fachowości tego zawodu. Gros tzw. dziennikarzy w dzisiejszej TVP to amatorzy działający na rzecz PiS bądź ideologii tej partii. Do tej pory pracowali w niszowych mediach, nikt ich nie znał – i tak pozostałoby przez ich całe życie, gdyby nie dar reżimu, który w Polsce zapanował.

Jacek Kurski zapowiedział wcześniej na Twitterze, że będzie pozywał „autorów oszczerstw”, tzn. tych, którzy wyrażali opinię o powiązaniach informacji oczerniających, szkalujących, zohydzających prezydenta Pawła Adamowicza w TVP z jego zabiciem. Ten przykład będzie łatwy do udowodnienia, bo o Pawle Adamowiczu w ciągu tylko roku w „Wiadomościach” TVP mówiono o nim ohydnie przynajmniej 100 razy. Czy to ma związek z mordem na nim? Ależ tak! Takie jest działanie „mowy nienawiści”, wiele prac socjologicznych o tym traktuje.

Kurski zapowiedział, że Telewizja Polska (podkreślam jej tylko nominalną nazwę, bo w istocie jest to telewizja PiS, partyjna) też zapowiada, że zostanie „skierowany pozew lub akt oskarżenia w trybie kk”  (przepisuję z komunikatu, bo nawet w tym fragmenciku są błędy nazewnictwa) „przeciwko osobom, które absurdalnie wskazywały na związek przyczynowy pomiędzy treściami publikowanymi na antenach Telewizji Polskiej a śmiercią pana Pawła Adamowicza”. Jacek Kurski – w imieniu Telewizji Polskiej – zapowiada pozew lub akt oskarżenie „w trybie kk” przeciw m.in. Krzysztofowi Skibie, Wojciechowi Czuchnowskiemu, Adamowi Bodnarowi i Wojciechowi Sadurskiemu.

W oficjalnym komunikacie nominalna Telewizja Polska używa słowa „absurdalnie” – to tak jakby Latający Cyrk Monthy Pytona oficjalnie komunikował, że Ministerstwo Śmiesznych Kroków nie istnieje, bo taka instytucja byłaby absurdalna.

I taka jest TVP z punktu konstruowania informacji – absurdalna. TVP wypełnia w przestrzeni publicznej coś na kształt formatu Monthy Pytona. Czy tak skonstruowana informacja może zabić? Ależ tak! Wcale nie musi dochodzić do komunikatu: „Stefanie W., zabij!”, bo taki komunikat podany 100 razy „zabiłby” tegoż Stefana W. z nudów. Do Stefanów W. konstruuje się zohydzające, szkalujące, manipulujące komunikaty o Pawle Adamowiczu, Grzegorzu Schetynie, Donaldzie Tusku i tysiącu polityków opozycyjnych.

I w ruletce nienawiści padło na Pawła Adamowiczu, który dostał śmiertelne ciosy nożem. Jacek Kurski na swoją zgubę zasłania się nominalną Telewizją Polską, której imienia chce bronić. Otóż Kurski zniszczył TVP i tak naprawdę TVP należałoby bronić przed Kurskim.

Stefan W. to powielenie Eligiusza Niewiadomskiego – w Polsce powtórzony został mord na prezydencie, tym razem na prezydencie Gdańska Pawle Adamowiczu. Wszystkie cechy narracyjne są porównywalne i podobne. A Jacek Kurski – cóż – też nadaje się do prozy jako postać o wybitnie czarnym charakterze i zaznaczam nieciekawa intelektualnie, bo jak napisała Hanna Arendt – zło tak naprawdę jest banalne.