Monthly Archives: Marzec 2018

PiS brzytwy się chwyta. Partyjne państwo zastrasza

Krzysztof Luft (były członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji), Eliza Michalik i internauci o zatrzymaniu Jacka Kapicy.

W Poranku TOK FM u Doroty Warakomskiej gościły dziś dr Katarzyna Kasia, prof. Monika Płatek i Ewa Siedlecka.

Według komentatorek najprostszą intencją, jaką mógł kierować się rząd PiS przy dzisiejszym zatrzymaniu Jacka Kapicy, jest próba odwrócenia uwagi od sejmowego wystąpienia Beaty Szydło. Była premierka PiS z sejmowej mównicy grzmiała, że nagrody, które przyznała swoim ministrom i sobie, po prostu im się należały.

Z kolei dziś wiceminister Patryk Jaki w komentarzu do zatrzymania Jacka Kapicy, powiedział o 20 mld złotych, które miały wypłynąć w związku z aferą hazardową. Według komentatorek analogia nasuwa się sama: może w PiS-ie przyznaliśmy sobie wysokie nagrody, ale za czasów PO wyciekały większe pieniądze.

„Praktyka ze stalinowskich czasów”

 – Patryk Jaki nie jest poważnym politykiem, ale niestety jest na poważnym stanowisku. Za parę dni zapomnimy o tym, że Kapica został tymczasowo aresztowany. Ale samo aresztowanie tymczasowe jest tu bardzo znaczące. Należy pamiętać, że nie jest to zatrzymanie na trzy miesiące, ale do trzech miesięcy. I mamy tu do czynienia z praktyką, która pozwala rutynowo ograniczać wolność obywateli. I jest to praktyka z najgorszych stalinowskich czasów – zauważyła prof. Monika Płatek, która gościła w czwartkowym Poranku radia TOK FM.

– Tego rodzaju areszty są aresztami politycznymi i służą temu, żeby pokazywać je opinii publicznej. Trzeba pamiętać o tym, że aresztuje się wtedy, kiedy zabezpiecza się dowody. W przypadku afery hazardowej, po tylu latach nie ma czego mataczyć, dlatego uważam, ze to zatrzymanie jest niekonieczne – stwierdziła Ewa Siedlecka.

Komentatorki zgodziły się, co do faktu, że afera związana z Jackiem Kapicą szykowana była bliżej wyborów samorządowych. Jednak ze względu na niesmak związany z nagrodami Szydło, PiS postanowił tę sprawę ruszyć wcześniej.

– Chodzi o mocny polityczny gest, uruchomienie tej afery jest odpowiedzią na spadek poparcia PiS. I straszne jest to, że używa się takich środków, jak areszt wydobywczy, że zmusza się sędziów do orzekania – dodała dr Katarzyna Kasia.

W tym momencie zaprotestowała prof. Monika Płatek, która zaznaczyła, że nikt sędziów do niczego nie zmusza. – Sędziowie muszą wiedzieć, że tam, gdzie stosuje się areszt tymczasowy, jest większa skłonność do uznawania winy i orzekania wyroków – stwierdziła karnistka.

Areszt tymczasowy – wygodne narzędzie polityczne

Komentatorki podkreśliły wagę środka zapobiegawczego, jakim jest właśnie areszt tymczasowy. Postawiły też pytanie, czy na pewno wykorzystano wszystkie inne dostępne środki, zanim zdecydowano się na areszt. Bo jeśli nie, to ich zdaniem można zaryzykować stwierdzenie, że wymiar sprawiedliwości jest przez PiS traktowany jak narzędzie do walki partyjnej.

 – Być może wymaganie przez sędziów od prokuratorów dobrze uzasadnionego wniosku o areszt byłoby jakimś rozwiązaniem. Zastanawiam się też, jak to jest w przypadku przedłużania aresztu. Czy jeśli prokurator się zgłosi i zamruga oczami, że nie zdążył przesłuchać świadka, to ten areszt jest od tak przedłużany? – dywagowała Ewa Siedlecka.

– Badania z Rosji pokazują, że prokuratorzy zaczynają działać na siedem dni przed tym, kiedy należy złożyć wniosek o przedłużenie aresztu. Podobnie może być w Polsce. A z tego powinno rozliczać prokuratorów. Gdyby nam zależało na wolności, to decyzję o tymczasowym aresztowaniu podejmowaliby niezależni, silni sędziowie i sędzie, a nie tak jak teraz. Poddani naciskom – dodała prof. Monika Płatek.

– To aresztowanie jest przykładem arogancji PiS-u, który bronił nagród dla siebie i dla swoich ministrów. Z tego sobie trzeba zdać sprawę. Wypowiedzi ministra Jakiego dotyczące wycieku 20 mld w związku z aferą hazardową, są dokładnie w tym samym tonie, co pokrzykiwanie Beaty Szydło z mównicy sejmowej ws. nagród dla jej ministrów.

Poseł Krzysztof Brejza rozkręca się. Po ujawnieniu powiązań Amber Gold ze SKOKami związanymi z Prawem i Sprawiedliwością, celnie tym razem uderza w spółkę Srebrna należącą do Instytutu Lecha Kaczyńskiego, zaplecze finansowe partii, czym przybliża tzw. Komisję ds. Amber Gold do kompromitacji. Istny koń trojański opozycji.

O machlojkach istniejącej od 1995 r. spółki od wielu lat informują media głównego nurtu. Nie uszło ich uwadze gdy przyjaciółka Prezesa – Janina Gross, od 2012 r. członkini zarządu spółki Srebrna zasiadła w radzie nadzorczej PGE. W tym roku informowały o biurowcu, który ma stanąć na warszawskiej Woli, zaś wobec działki, na której ma stanąć, roszczenia wysuwają spadkobiercy właścicieli. PiSowi pomocy w tej sprawie udzielał adwokat Robert N. zamieszany w dziką prywatyzację, podejrzewany o przyjęcie 2,5 mln korzyści majątkowej. Dziś poseł Platformy Obywatelskiej Krzysztof Brejza każe przyjrzeć się niejasnościom wobec nieruchomości, które imperium finansowe PiS otrzymało od Skarbu Państwa. Sprawa zasługuje na jak najszersze rozpowszechnienie.

Niejasnościom mogłaby się przyjrzeć Komisja ds. reprywatyzacji Partyka Jakiego. Od społecznego nacisku i świadomości afery będzie zależał efekt ewentualnego skierowania tematu do agendy komisji.

Przemieszczenie majątku Skarbu Państwa na spółki związane z Porozumieniem Centrum przedstawiła Gazeta Wyborcza w infografice.

Wyciąganie takich spraw na światło dzienne osiąga spodziewany efekt. Skutecznie sabotuje “prace” tzw. Komisji, stworzonych w celu kreacji pozytywnego wizerunku PiS, jako partii “naprawiającej patologie i niszczącej imposybilizm”. Skandaliczne sprawy, którym już dawno powinna przyjrzeć się prokuratura, pozostawiają na takim obrazie grube rysy i wytrącają argumenty z rąk ludzi, których, modnie dziś, nazywa się symetrystami (“Tamci też kradli”). Powrót do wizerunku Prawa i Sprawiedliwości jako partii popieranej przez szaleńców, gotowych wybaczyć każde karygodne posunięcie argumentami odnoszącymi się do bogoojczyźnianych frazesów to szansa na pogrążenie partii Kaczyńskiego. Łatwa tym bardziej, że PiS, nawet w swoim śmiesznym “Audycie” nie dostarcza symetrystom argumentów. W orężu opozycji nie pozostała tylko ulica. Oczekuje się zdecydowanych działań w internecie, także wymierzonych w stronę sławnego trollingu, który z etapu “głośnej mniejszości” wszedł w fazę kreowania poglądów w mechanizmie social proof. Każdy absurdalny spot, czy twitterowy wpis PiS zasługuje na rzeczową, merytoryczną odpowiedź (spoty godzące w wizerunek sądownictwa nie mogły liczyć na kontrakcję – choćby pozytywne historie z wymiarem sprawiedliwości w tle). To może się udać, opozycja wraca znów w ofensywną fazę. Będzie to jednak bardzo trudne z uwagi na to, że gra toczy się nie tylko o dusze, a grube pieniądze…

Przez ostatnie dni i tygodnie nie mieliśmy ani jednego zdania z ust premiera Morawieckiego dotyczących działalności koordynatora służb specjalnych, Mariusza Kamińskiego, szefa ABW pana Pogonowskiego, szefa CBA pana Bejdy czy pana Wąsika, który jest zastępcą Mariusza Kamińskiego. PiS udaje, że nie ma sprawy. Żeby tę sprawę jednak wyjaśnić, bo my nie pozwolimy na to, żeby w cieniu służb specjalnych wielkie interesy finansowe PiS-u były ukrywane, wzywamy i żądamy od marszałka Kuchcińskiego zwołania nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu, po świętach, w środę o godzinie 12:00 po to, żeby na tym posiedzeniu premier polskiego rządu mógł odnieść się do tych informacji, do tych zdarzeń i mógł wyjaśnić zaangażowanie najważniejszych osób kierujących służbami specjalnymi w Polsce w działania przy aferze reprywatyzacyjnej, a także żeby Prokurator Generalny mógł odnieść się do sytuacji, wiedzy, którą posiada prokuratura ws. wyłudzania czy przeprania pieniędzy, w posiadanie których weszło środowisko Jarosława Kaczyńskiego na Cyprze. Ten wniosek dzisiaj zostanie złożony, jest wnioskiem klubu Platformy Obywatelskiej z dwoma punktami: informacją premiera Morawieckiego o działalności najważniejszych osób w służbach oraz informacji Zbigniewa Ziobry o transferach finansowych i niejasnych powiązaniach między spółką Srebrna a spółkami na Cyprze” – mówił na konferencji prasowej przewodniczący klubu Platformy, Sławomir Neumann.

Julia Przyłębska – choć z namaszczenia PiS, jest prezesem TK – sama, nie ma prawa autoryzować stanowiska Trybunału Konstytucyjnego, o czym „Gazecie Wyborczej” powiedzieli jednoznacznie konstytucjonaliści. Do tego tymczasem doszło…

Taką praktykę, konstytucjonalista prof. UW Marcin Matczak nazwał wręcz nadużyciem: „ Sytuacja, w której stanowisko prezesa Trybunału prezentowane jest publicznie jako stanowisko  TK, budzi ogromne wątpliwości, to nadużycie. Zarówno obyczajowe, bo jest niegrzeczne wobec innych sędziów, jak i prawne. Nieuzasadnionym jest twierdzenie, jakoby prawo reprezentacji Trybunału przez prezes umożliwiało jej wypowiadanie się zawsze za TK. Stanowisko przedstawione przez prezesa w imieniu Trybunału powinno być konsultowane z sędziami, potrzebna jest uchwała Zgromadzenia Ogólnego. Prezes reprezentuje TK w zakresie oświadczeń woli: kiedy np. zawiera umowę, może zrobić to sama. Ale czym innym jest wydanie komunikatu przypisującego stanowisko innym sędziom”– ocenił prof. Matczak.

Chodzi o stanowisko Trybunału Konstytucyjnego będące odpowiedzią na uchwałę Forum Współpracy Sędziów. GW przypomina, że na początku stycznia FWS „stanowczo potępiło fundamentalne uchybienia proceduralne”, do których doszło przy rozpoznawaniu przez TK konstytucyjności trzech PiS-owskich ustaw. Tych, które zmieniły zasady wyłaniania kandydatów na prezesa TK i umożliwiły włączenie do orzekania tzw. dublerów.

Mimo że sprawa ich dotyczyła, w składzie orzekającym znalazło się również dwoje z „dublerów”. W opinii Forum Współpracy Sędziów było to „naruszenie reguły przyjmowanej od czasów rzymskich w każdym cywilizowanym porządku prawnym, że nikt nie może być sędzią we własnej sprawie”.

Forum zaapelowało wówczas do sędziów o „samodzielne dokonywanie kontroli konstytucyjnej we wszystkich przypadkach, gdy jest to niezbędne dla prawidłowego rozstrzygnięcia sprawy”. Powinni kierować się ustawą zasadniczą i orzecznictwem TK sprzed grudnia 2016 r.

W odpowiedzi Trybunał wydał oświadczenie, w którym stwierdzono, że „sądy powszechne nie mają prawa dokonywania tzw. kontroli konstytucyjności”. „Podmioty, które w wyniku takiego bezprawnego działania sądów powszechnych poczują się pokrzywdzone, zawsze będą mogły złożyć skargę do Trybunału Konstytucyjnego. Trybunał dokona wtedy stosownej weryfikacji orzeczenia sądu powszechnego” – zapowiedziano.

Nagle jednak – z niewiadomych przyczyn – tekst tak sformułowanego stanowiska został usunięty ze strony. Dlaczego i kto o tym zdecydował oraz kto był autorem tego stanowiska – zapytała TK – „Wyborcza”.

Wtedy okazało się, że stanowisko „zostało usunięte ze strony internetowej w związku z zdezaktualizowaniem się zagadnienia”, a decyzja o tym „została podjęta kolegialnie”. Z kolei „autorem ‘stanowiska’ jest Prezes Trybunału Konstytucyjnego” – poinformowało biuro prasowe TK.

Wcześniej, Piotr Rachtan redaktor internetowego serwisu Monitor Konstytucyjny zauważył, że tzw. starzy sędziowie TK „o ‚Stanowisku Trybunału Konstytucyjnego” dowiedzieli się po pojawieniu się dokumentu w internecie, co oznacza, że Stanowisko nie jest dokumentem całego Trybunału”, tylko albo prezes Przyłębskiej, albo np. kancelarii TK bądź rzecznika prasowego. „Stanowisko Trybunału może wyrażać tylko uchwała Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Trybunału Konstytucyjnego” – podsumował.

Media obiegła informacja, że Fundacja Czartoryskich niewiele ponad rok od historycznej transakcji złożyła wniosek o likwidację… z powodu braku pieniędzy na dalszą działalność. Przypomnijmy: w grudniu 2016 r. skarb państwa zawarł ze wspomnianą fundacją rekordową transakcję na kwotę prawie pół miliarda złotych i stał się właścicielem 86 tys. obiektów muzealnych, a także biblioteki i budynków będących własnością fundacji. Minister Gliński odtrąbił sukces, chociaż transakcja nie wszędzie spotkała się ze zrozumieniem i słychać było głosy, że za pieniądze podatników polski rząd kupił niezbywalną na rynku kolekcję. Argumenty rządu? – „Ta decyzja zabezpiecza w większym zakresie prawo własności narodu polskiego, bo czymś innym jest depozyt, a czymś innym bycie właścicielem. (…) ta kolekcja dzięki temu będzie mogła być pokazywana w całości” – przekonywał minister.

Tymczasem w związku z likwidacyjnym wnioskiem Fundacji Czartoryskich przez chwilę wydawało się, że los gigantycznej kwoty pozostanie niewyjaśniony. Dlaczego? Otóż do wniosku fundacji załączono jedynie uchwałę jej rady w tej sprawie, bez żadnych sprawozdań finansowych, merytorycznych czy innych dokumentów finansowych. Krakowski sąd rejestrowy, do którego wpłynął wniosek wezwał fundację do uzupełnienia dokumentacji, która mogłaby uzasadniać potrzebę likwidacji. Prezes zarządu Fundacji Czartoryskich Maciej Radziwiłł odpowiedział lakonicznym pismem. Poinformował w nim, że „Fundacja dysponuje aktualnie jedynie środkami finansowymi przeznaczonymi na (…) na pokrycie uprzednio zaplanowanych wydatków Fundacji w czasie trwania likwidacji”. To nie przekonało sądu i na początku marca br. ponownie wezwano do przekazania dokumentów. Jak do tej pory, bezskutecznie.

To nie koniec sensacyjnych informacji. Jak czytamy na portalu Onet, gdy dziennikarze Tygodnika Przegląd chcieli ustalić szczegóły sprawy, Maciej Radziwiłł próbował wprowadzić ich w błąd twierdząc, że środki pochłonęła digitalizacja kolekcji, która stanowiła „ogromne i kosztowne przedsięwzięcie”. Jednak prezes zataił fakt, że była ona finansowana z grantu publicznego, a nie środków własnych fundacji. Kłamstw było więcej. Powróćmy do momentu finalizacji transakcji, do grudnia 2016 roku. Na kilka dni przed dopięciem sprzedaży kolekcji do dymisji podał się zarząd Fundacji Czartoryskich. Jej ówczesny prezes Marian Wołkowski-Wolski decyzję tę tłumaczył utratą zaufania do fundatora, ponieważ negocjacje dotyczące sprzedaży zbiorów były prowadzone bez wiedzy zarządu. Rzeczywiście, niecałe dwa tygodnie przed zamknięciem transakcji zarząd fundacji otrzymał uchwałę rady fundacji o zmianie statutu – z fundacji wieczystej na możliwą do likwidacji oraz dopuszczającą sprzedaż Skarbowi Państwa części zbiorów oraz budynków. W ten sposób utorowano drogę prawną do likwidacji podmiotu, co nie było wcześniej możliwe. Co więcej, Adam Czartoryski zażądał od ministerstwa przelania środków za sprzedaż zbiorów i budynków fundacji na swoje prywatne konto zamiast organizacji. Wkrótce potem do zarządu fundacji dołączył i został jej prezesem Maciej Radziwiłł. Kilka miesięcy po transakcji dochodzi do kolejnej zmiany statutu organizacji. Tym razem wykreślono cel, jakim była opieka nad kolekcją Czartoryskich (sic!).

Na koniec zaś gruchnęła wieść, że fundacja … przekazała swój majątek w formie darowizny nowopowołanej Fundacji Le Jour Viendra, z siedzibą w Liechtensteinie. Jednym słowem, w majestacie prawa omawiane środki zostały z Polski wyprowadzone! Nie sposób uciec od refleksji, że cała sprawa powinna poważnie obciążyć wizerunek rządu. Gazeta Wyborcza dotarła do dokumentów, które wskazują, że to wicepremier wysunął propozycję negocjacji z pominięciem zarządu Fundacji Czartoryskich (sic!). Ponieważ jednak Adam Karol Czartoryski jako fundator nie był właścicielem kolekcji, minister de facto złamał prawo. Ministrowi miało rzekomo zależeć na… dyskrecji, ponieważ statut nie zezwalał na sprzedaż kolekcji, a zarząd stał bezkompromisowo na straży jego realizowania. To nie wszystko. Gliński miał również naciskać później na sąd, aby przyspieszył wspomniane wyżej zmiany statutu organizacji, na te, które umożliwią jej likwidację. Jeśli przypomnimy sobie, że państwo polskie nie musiało kupować kolekcji Fundacji Czartoryskich, gdyż ta miała obowiązek troszczyć się i udostępniać ją obywatelom, a prawo równocześnie zakazywało niekontrolowanego wywozu dzieł sztuki za granicę – sprawa nabiera posmaku gigantycznego skandalu. Ambicja wicepremiera Glińskiego, który swoim działaniem chciał prawdopodobnie przejść do historii, naraziła państwo na pół miliarda złotych straty.

Na taki pomysł mógł wpaść tylko „Obatel Czarnecki”, powszechnie znany z wielu odkrywczych wypowiedzi, europoseł Prawa i Sprawiedliwości. Komentując ostatni sondaż, sygnalizujący drastyczny spadek notowań PiS, oznajmił, że jedyny cel jaki mu przyświeca to podzielić i skłócić Polaków przy świątecznym stole.

To prawda, że 12 – procentowy spadek popularności ma prawo martwić wszystkich funkcjonariuszy Prawa i Sprawiedliwości, na razie uznali chyba jednak, że najlepiej go ignorować i poddawać w wątpliwość wiarygodność sondażu. Prym wiedzie w tym były wiceszef Parlamentu Europejskiego.

„To żaden przełom. To pic na wodę, fotomontaż”. „Rozumiem, że sondaż ten ma zafundować rodzinom dyskusję przy świątecznych stołach. Ma dzielić i skłócać Polaków w okresie świąt Wielkiej Nocy. Myślę, że to się jednak nie stanie”  – powiedział na antenie radiowej Trójki.

Beztrosko ocenił, że sondaż dla TVN „nie jest delikatnie mówiąc najbardziej wiarygodny”.

O dobrym samopoczuciu Czarneckiego, a może robieniu dobrej miny do złej gry, najlepiej świadczy inna teza „Obatela”: „Mogę sobie wyobrazić sytuację, że – z różnych powodów – Prawo i Sprawiedliwość czasowo traci kilka procent. Ale nie zdarzyło się nic, co mogłoby spowodować zjazd o paręnaście procent. Ja w te sztuczki nie wierzę. Myślę, że mało kto wierzy” – powiedział europoseł.

Idąc jednak w ślady prezesa oznajmił, że partia „z pokorą” przyjmuje wszystkie sondaże, ale ma też prawo podchodzić do nich sceptycznie. „Czekamy na kolejne. Tendencja jest oczywista, PiS jest wyraźnym liderem. Ale to nas nie uśpi” – zapewnił.

„Być może niektórzy z naszych wyborców mogą mieć zastrzeżenia do niektórych elementów polityki zewnętrznej, albo też wewnętrznej. Ale nie widziałem żadnej analizy socjologicznej, która wskazywałaby jedną przyczynę – powiedział. Obiecujemy Trzy razy „P”, czyli pokorę, powściągliwość i pracę – zapewnił.

Wcześniej sam Jarosław Kaczyński mówił, że odnosi się do wyników badań „z szacunkiem i pokorą”.  Ale wiemy też, jak są on prowadzone” – zaznaczył z wyraźnym lekceważeniem.

 „Wiele wskazuje na to, że ten sondaż mógł być „podprowadzany” – sugerował z kolei wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki.

Ten i podobne opinie wywoływały śmiech po drugiej stronie sceny politycznej; „To jest taka „hatakumba”, jak mawiają politycy PiS – zakpił rzecznik PO Jan Grabiec.

O sondażu tym pisze Waldemar Mystkowski.

Prezes stosuje swoją starą sztuczkę dla ciemnego ludu i najnowszy sondaż to dla niego manipulacja.

Jarosław Kaczyński został zaskoczony. Już miał wpakować piłkę do kosza, usłyszał jednak pytanie: co z tym sondażem? Prezes został złapany na wykroku.

Z sondażu wynika, że zjednoczona opozycja ma tyle samo punktów procentowych, co PiS. Na tablicy widnieje remis 28:28. Więc prezes stosuje swoją starą sztuczkę dla ciemnego ludu i obwieszcza: manipulacja. – „Z szacunkiem odnosimy się do wyników i z pokorą do wyników badań, ale też wiemy, jak są prowadzone i w związku z tym jesteśmy pełni optymizmu”.

Prezes wraz z Jarosławem Gowinem promowali konstytucję, choć to inna konstytucja, bo dla nauki. Pada jednak słowo kluczowe dla bezprawia PiS. Można zatem kozłować i kiwać wokół prawa, jak to PiS je przestrzega. Gowin nawet cmokał prezesa i konsultacje społeczne: – „Chciałbym bardzo serdecznie podziękować prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu za to poparcie (…). To był dialog unikalny. Na taką skalę po 1989 roku nie organizowano żadnych konsultacji społecznych z zainteresowanymi grupami zawodowymi”.

Sondaż przykrył cmokanie Gowina. Cóż jednak z sondażu wynika? Przede wszystkim jest to taki pierwszy sondaż, tąpniecie bardzo poważne, bo aż o 12 proc. spadło PiS-owi, z 40 do 28. Gdyby w jednym z miast śląskich doszło do tak poważnego tąpnięcia, to centrum miasta zapadłoby się pod ziemię, nawet, gdyby ratusz znajdował się przy Nowogrodzkiej.

Wg socjologicznych obliczeń, przy założeniu, iż frekwencja wyborcza wynosi 50 proc., to 12 proc. wyborców, które odeszło od PiS, to około 1,5 mln elektoratu. Czy to możliwe, że PiS w ostatnich tygodniach stracił zaufanie aż tylu Polaków z powodu przyznania sobie wysokich nagród?

Z pewnością mamy do czynienia ze spadkiem poparcia wyborców dla PiS. Poczekajmy na następne sondaże, które albo potwierdzą sondażową katastrofę dla PiS, albo pokażą dynamikę zjazdu partii Kaczyńskiego. Dotychczas nic nie ruszało partii Kaczyńskiego, żadni Misiewicze, zawłaszczanie państwowych spółek, przyznawanie niebotycznych apanaży.

Obsuwa wydaje się być trwała. PiS będzie się pogrążało, gdyż dopiero teraz na wierzch wybije szambo, o którym za wiele nie wiemy. Ponadto dojdzie do wyrywania sukna dla siebie, wewnętrzne tarcia i oskarżanie siebie nawzajem. I ukaże się imposybilizm rządu, który nic nie może bez Kaczyńskiego.

Tąpnięcie PiS to dla nich piekło, gdyż trzeba będzie ponieść odpowiedzialność za łamanie Konstytucji i prawa, a tam na dole elektorat już czeka, będzie przysmażał, domagał się prawa i sprawiedliwości. Oj, będzie – Pichcenie i Skwareczki.

Kaczyński zaczął robić w galoty, z których publicznie wytrząsa strach. Waniajet

Posted on

NIKT NIE DA TYLE PIS-OWI, CO PIS. Miliony z naszych kieszeni. Nigdy więcej PiS!

Anna Maria Anders, została senatorem na Podlasiu w wyniku wyborów uzupełniających. Po zdobyciu mandatu, jak pisze na Twitterze poseł PO Tomasz Cimoszewicz, słuch jednak po niej w regionie zaginął. O jej pracy jako senatora także niewiele wiadomo. Pewne jest natomiast to, że obecnie częściej i chętniej bywa w Bostonie i Londynie niż w swoim okręgu wyborczym

Mimo to pani Anders, córka słynnego generała Andersa, znalazła się na głośnej liście – nagrodzonych za pracę w 2017 r.-  członków gabinetu Beaty Szydło, gdzie teoretycznie pełni funkcję sekretarza stanu i pełnomocnika szefa rządu, do spraw dialogu międzynarodowego.

Podlaski poseł PO Tomasz Cimoszewicz w sarkastyczny tonie pisze na Twitterze: „Podlasie jest dumne z Pani pracy„, podkreślając, że mieszkańcy regionu nie mieli okazji do spotkania z panią senator. „Jej aktywność w regionie jest zerowa, ale przewidziałem to w trakcie kampanii. Wszystkie tropy wskazują na to, że pani Anders przebywa notorycznie w USA albo w Wielkiej Brytanii. Na samym Podlasiu nie przypominam sobie jakiejś jej aktywności” – powiedział, w rozmowie z naTemat Tomasz Cimoszewicz.

Może nie należy się specjalnie temu dziwić, Pani Anders ma wszak inne jeszcze problemy na głowie. Jak informuje portal ostatnio zmagała się z tezą artykułu opublikowanego w „Jerusalem Post”, jakoby żołnierze żydowscy pod dowództwem jej ojca gen. Andersa byli tak źle traktowani, że woleli opuścić polską armię, a antysemityzm w Polsce lat 40. był zjawiskiem powszechnym. Senator tłumaczyła, że żołnierze jej ojca budowali Izrael.

„Partia, której liderem jest Jarosław Kaczyński, zmienia Polskę i naprawia lata zaniedbań” – napisała z dumą na Twitterze wicemarszałek Sejmu i rzeczniczka PiS Beata Mazurek, po tym jak Joanna Scheuring-Wielgus z Nowoczesnej, w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” nazwała Kaczyńskiego „przestraszonym, starszym panem”.

Stawiając bezlitosna diagnozę przywódcy partii rządzącej, posłanka wcześniej opowiadała: „Podeszłam do niego, a on mówi, że ode mnie prezentu nie przyjmie. Odpowiedziałam, że mnie to nie obchodzi, i wręczyłam mu konstytucję. Przez moment mogłam mu się przyjrzeć z bliska. Zobaczyłam przestraszonego starszego pana, któremu drży każdy mięsień twarzy. Jego mit upadł. Nie mam potrzeby już go więcej spotykać” – powiedziała o Kaczyńskim Scheuring-Wielgus. „Te chore wynurzenia nie są nawet zabawne” – skwitowała rzeczniczka PiS i zwracając się bezpośrednio do Scheuring-Wielgus zaripostowała: „Partia tej pani balansuje na granicy progu i nie robi nic. Tyle w temacie” – zaznaczyła Mazurek.

Przypomnijmy, z najnowszego sondażu IBRiS, którego wyniki opublikowane zostały 27 lutego, wynika, że PiS cieszy się niezmiennie największym poparciem. Zagłosowałoby na nią 44,69 proc. ankietowanych. Po weekendowych wystąpieniach Elżbiety Bieńkowskiej i Radosława Sikorskiego na Radzie Krajowej PO, poparcie dla tego ugrupowania wzrosło o 3 punkty procentowe i oscyluje w granicach 25 proc. Na trzecim miejscu znalazł się Sojusz Lewicy Demokratycznej, na który zagłosowałoby 7,7 proc. osób biorących udział w wyborach. Kolejne miejsca w sondażu zajęły partie Kukiz’15 oraz PSL, z wynikami 7,37 i 6,71 proc. Poniżej progu wyborczego znalazła się Nowoczesna, na którą swój głos chciałoby oddać 4 proc. wyborców. Sondaż zrealizowano na próbie 1100 dorosłych mieszkańców Polski. Według badań, udział w wyborach zadeklarowało 67 proc. ankietowanych.

Waldemar Mystkowski pisze o wielkim prawdopodobienstwie oszustw wyborczych.

Zacznijmy od podstawowego dogmatu – dla mnie oczywistego – Polacy są lepsi, niż politycy PiS przez dwa lata z nami zrobili. Zniszczyli naszą reputację, sprowadzili nas do swoich wymiarów. Polityka jest okrutna, jeżeli mają nas wyzyskać na arenie międzynarodowej, wyzyskają.

Niestety, jako Polacy odpowiadamy za pisowców. Na świecie nas nie rozróżniają. Polak dla innych stał się zakłamany jak pisowiec, który np. może powiedzieć taka brednię politologiczną, że Polska jest demokratycznym państwem narodowym.

Przed opozycją i społeczeństwem obywatelskim nie lada wyzwanie, by w niedługim czasie przekonać pozostałych rodaków do tego, że nie możemy pod obecną władzą zmierzać do izolacji państwa, a tym samym do uniemożliwienia karier dla najlepszych, samorealizacji się, że nie możemy marnować życia.

Gdyby dzisiaj wybierano szefa Rady Europejskiej, Donald Tusk nie miałby żadnych szans, ani ktokolwiek z naszych wielokroć lepszy od Tuska. Polak został ośmieszony, PiS zrobił z naszej nacji karykaturę. Jesteśmy jak bohater „Monizy Clavier” Sławomira Mrożka, groteskową ofiarą, którą świat wykopuje za drzwi, bo chwali się swoim przegraństwem.

Niedługo wybory samorządowe, które już dzisiaj widać, iż będą jednym wielkim chaosem, szaleństwem organizacyjnym. A jeżeli tak – to o to chodzi, aby szaleństwo było metodą na wygraną PiS. Brak pieniędzy na organizację wyborów – dzisiaj mówi się o deficycie rzędu 600 milionów złotych, a będzie on większy. Kto zatem za friko albo za niewielką dietę zechce zasiadać w komisjach wyborczych?

Niemożliwe stanie się skoordynowanie i przeprowadzenie bezpiecznych transmisji z 28 tysięcy lokali wyborczych, tym bardziej, że jeszcze nie przeprowadzono skomplikowanych przetargów na zakup kamer. O to jednak chodzi, chaos pozwoli PiS przepychać w sądach po swojej myśli oprotestowane i zaskarżane wyniki wyborcze, które zresztą zostaną „ustalone” – jak czytamy w nowej ordynacji.

Ze strony władzy wybory pilotuje Paweł Szefernaker, prawa ręka ministra spraw wewnętrznych Joachima Brudzińskiego. Ten Szefernaker stosuje sztuczki właściwe dla trolli internetowych, zwala przewidywaną winę na innych, w tym wypadku na Państwową Komisję Wyborczą, choć organizację wyborów odebrano sędziom PKW na rzecz władzy wykonawczej.

Szefernaker w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” w TVN24 wskazał nawet winnego chaosu podczas listopadowych wyborów samorządowych: – „Wiele informacji, które się pojawia na ten temat, wynikają tylko i wyłącznie z tego że pojawiają się w mediach, bo są wrzucane przez szefową KBW… Najpierw wysyła do mediów list, a potem do premiera”. Chodzi o szefową Krajowego Biura Wyborczego Beatę Tokaj, która dzisiaj zresztą została zastąpiona przez pisowską działaczkę Magdalenę Pietrzak.

Wniosek jest tylko jeden, jeżeli pilotuje wybory ktoś tak marnej miary jak Szefernaker, wybory mogą być tylko strollowane.

Działaniom polityków PiS, a szczególnie Jarosława Kaczyńskiego, aż się prosi, aby nadać rangę literatury. Nie muszę podpowiadać, jaka to miałaby być kategoria estetyczna. Nie musiałby to być nazbyt wysoki diapazon „Dróg wolności” Sartre’a ani szorowanie o najgłębsze pokłady egzystencji Fiodora Dostojewskiego. Wystarczyłby Bareja bądź Mrożek z dramatów połączony z fabułą komedii ludzkich zakłamań Balzaca.

Nieprzypadkowo w ostatnich dniach mamy do czynienia z dwoma postaciami z podobnej bajki. Z Jarosławem Gowinem, któremu pensja ministerialna nie wystarczała do pierwszego i z drugim przypadkiem pozornie odwrotnym, bizantyjskim, z Antonim Macierewiczem, którego otoczenie przez półtora roku ze służbowych kart kredytowych i płatniczych używało sobie na kwotę 15 mln zł.

Wcale nie przypadkiem Gowina z Macierewiczem połączyła Beata Szydło, gdy w kampanii wyborczej zakłamywała rzeczywistość, iż ministrem od wojny będzie Gowin, a nie Macierewicz. Dlaczego to zrobiła? Wiadomo. Ważniejsza jednak jest odpowiedź o drugie dno: dlaczego naprawdę to zrobiła?

Kładę nacisk na „naprawdę”, bo to znaczy, że naprawdę nie chodzi o żadne umiejętności, ale o obsadzanie kolesi partyjnych, którzy nie są żadnymi fachowcami. Jakim znawcą wojska jest Macierewicz? Gdy rozwiązywał WSI i pisał raport o tym – tak zapędził się w grafomaństwie, że do tej pory nie opublikowano aneksu – naraził wojsko polskie na brak osłony wywiadowczej i kontrwywiadowczej, co skutkowało na misjach wojskowych i wśród siatki szpiegowskiej śmiercią wielu osób.

Nikogo to specjalnie nie przejęło, że wielu dało gardło za Polskę tylko dlatego, że Macierewicz jest lewusem. Większość, jeżeli nie każdy, wykazałby się podobną lewizną, jak były minister obrony w zerwaniu kontraktu na sprzęt wojskowy, gdyż do negocjowania potrzeba umiejętności i wiedzy, a przede wszystkim rozpoznania, co konkretnie potrzebne jest do obrony Polski w zobowiązaniach sojuszniczych i jaka doktryna jest właściwa dla naszej geopolityki.

Myślę, że każdy wykazałby się zdolnościami wraz z kolesiami z podwórka albo z knajpy, aby przewalić 15 mln zł w ciągu półtora roku. Co? Niektórzy z przepicia wykorkowaliby? Spokojnie – jest na to rada, wystarczy wyskoczyć do Nowego Jorku i w porządnym restaurancie bądź kasynie na Manhattanie puścić jednego wieczora tysiące dolców. Daliby radę. A czym się różni Mariusz Błaszczak od Macierewicza, którego zastąpił? Mniejszą fantazją wypłat z kart płatniczych, acz może się okazać, że nie doceniamy Błaszczaka. On też potrafi dawać radę. Ci panowie największe osiągnięcia mają, gdy nie szkodzą w ministerstwach, gdy łażą po mediach – niektórzy z nich nie wychodzą – i nie mają czasu na psucie. Najważniejszy dla nich cel – blichtr celebrytów.

Jakie osiągnięcia mają politycy PiS? Gdy się wezmą za pisanie ustaw, wychodzi jak z ustawą o IPN, konfliktem dyplomatycznym z najważniejszymi graczami na scenie globalnej. Gdy wezmą się za teorię politologiczną, to wychodzi, jak Mateuszowi Morawieckiemu w wywiadzie dla „Der Spiegla”. Nie ma już „państwa prawnego”, jest „narodowe”: – „Polska jest demokratycznym państwem narodowym„.

Od początku władza PiS korzysta z kredytu kart płatniczych, żyje na cudzy koszt. Andrzej Duda żyje na kredyt przyszłej konstytucji, bo obecną złamał i grozi mu odsiadka. Tak manipulują przy trójpodziale władzy, aby odpowiadać tylko przed sobą, a to znaczy, że zakładają nie oddać władzy. Zapłacą każdą cenę. Rychło o tym się przekonamy.

I jak to w grotesce, najlepsze złote myśli są autorstwa bohaterów groteski. Kaczyński w 2014 roku powiedział: – „Drugim kierunkiem działania jest likwidacja kart kredytowych, które finansowane są z pieniędzy państwowych„. Jest to cytat z oficjalnego konta PiS na Twitterze z 16 czerwca 2014. Wybitny pisarz i satyryk rosyjski z XIX wieku Michaił Sałtykow-Szczedrin napisał – jakby przewidział PiS: – „Jak władza dużo zaczyna mówić o patriotyzmie, to znaczy, że będą kraść„. Macierewicz mówił o patriotyzmie za 15 milionów zł.

❗PiS chce pełnej kontroli nad zbiórkami publicznymi czyli to pisowski minister będzie decydował czy możemy wrzucać pieniądze do puszek WOŚP? Może też tego zabronić, nie pozwolimy na to ❗