„Daliśmy Wam słowo”. Nowy spot PiS z przekazem o determinacji w przebudowie kraju
PiS realizuje program „przebudowy państwa” wbrew Trybunałowi i opozycji – to główny przekaz nowego internetowego spotu Prawa i Sprawiedliwości. PiS jest w nim pokazany jako partia, które chce kompromisu i rozmów z opozycją, ale ta chce z tego sporu wyciągnąć tylko polityczne korzyści. Spot jest internetowy, wkrótce jego przekaz będzie wspomagany kolejnymi działaniami partii rządzącej w sieci.
W klipie pojawiają się główne zrealizowane obietnice rządu, w tym program 500+ i podatek bankowy. Pojawia się też opozycja: liderzy KOD, Ryszard Petru, Roman Giertych, dziennikarze jak Tomasz Lis. Jest też przekaz o „upolitycznionym” TK, który stawa się ponad prawem.
Spot w założeniu polityków PiS – którzy go przygotowali – ma być skrótem głównego przekazu partii na tym etapie sporu o TK. Ma mobilizować własny elektorat w dniu, w którym odbyła się kolejne duża demonstracja. PiS chce za jego pomocą przenieść płaszczyznę sporu z kwestii TK na szersze zagadnienie realizacji reform i programu „dobrej zmiany”.
„Mamy program na który czekają Polacy. Największymi przeciwnikami tej zmiany są ci, którzy obawiają się, że mogą na niej stracić. Zwodzą Polaków, manipulują, mówią o obronie demokracji, ale bronią tego, co było przez 8 lat. TK uprawia politykę i stawia się ponad prawem”
„Nie kompetencje są głównym kryterium. Najważniejsza jest lojalność”. „Newsweek” ujawnia szokującą skalę nepotyzmu w PiS
Jednym z kluczowych argumentów, które zachęciły Polaków do pożegnania poprzedniej ekipy rządzącej był osławiony nepotyzm wśród działaczy koalicyjnego PSL, na który przymykała oko Platforma Obywatelska. Na tych błędach poprzedników chyba niczego nie nauczyło się Prawo i Sprawiedliwość. Jak ujawnia „Newsweek”, w zaledwie kilka miesięcy ekipa Jarosława Kaczyńskiego rozdała już setki państwowych posad rodzinom i przyjaciołom.
„Rodzina na swoim” ma się dobrze
Skala nepotyzmu obecnej partii rządzącej może szokować. Po pierwsze dlatego, że w poniedziałek „Newsweek” ujawni listę aż 200 nazwisk, które intratne posady prawdopodobnie zawdzięczają tylko i wyłącznie bliskiej zażyłości z wpływowymi ludźmi Prawa i Sprawiedliwości. Po drugie, zaskakujące są też „kompetencje”, którymi ekipa Jarosława Kaczyńskiego kierowała się przy rozdawaniu synekur.
Jak twierdzi Michał Krzymowski z „Newsweeka”, kadrową „dobrą zmianę” dokonano nie tylko wśród najbliższej rodziny Jarosława Kaczyńskiego, Witolda Waszczykowskiego, Ryszarda Czarneckiego, czy Bogdana Świeczkowskiego. Na dobrze płatne i wpływowe posady mogli liczyć też były ochroniarz liderów PiS, kolega z podstawówki premier Beaty Szydło, jej były doradca, byli kierowcy mamy i bratowej prezesa PiS, a nawet… ojciec jego makijażystki.
Partie uwikłana w podobne nepotyczne afery zwykle tłumaczą, że koligacje rodzinne lub przyjacielskie nie mogą być przeszkodą przy pozyskiwaniu najlepszych specjalistów. Zwykle tłumaczenia te nie znajdują jednak pokrycia w CV osób, które dostały intratne posady dzięki przyjaciołom z partii rządzącej.
I Jarosławowi Kaczyńskiemu również trudno będzie wytłumaczyć, jakie kompetencje sprawiły, że do szefostwa Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa trafiają nauczyciele wychowania fizycznego, a do rady nadzorczej Polskiego Holdingu Nieruchomości fizjoterapeuci.
Ukarać za nepotyzm mogą tylko wyborcy
Zresztą o tym, że dla PiS kompetencje ludzi chętnych do obsadzenia miejsc zwolnionych wskutek powyborczych czystek politycznych nie są najważniejsze powiedziano podobno wprost. – Pamiętajcie, to nie kompetencje są głównym kryterium. Najważniejsza jest lojalność. Powołujemy tylko pewnych ludzi – miał powiedzieć minister skarbu Dawid Jackiewicz na posiedzeniu komitetu wykonawczego PiS, które miało miejsce 10 lutego.
Oprócz utraty zaufania sympatyków partia Jarosława Kaczyńskiego jednak wiele takimi działaniami nie ryzykuje. Jak tłumaczyło Centralne Biuro Antykorupcyjne przy okazji ujawnienia kilka lat temu podobnego procederu w Polskim Stronnictwie Ludowym, „nepotyzm, zatrudnianie rodziny i znajomych same w sobie nie są przestępstwem”. – Żeby uznać to za przestępstwo, trzeba zdobyć dowody, że na przykład konkurs był ustawiony pod określonego kandydata. A to bardzo trudne – tłumaczono w CBA.
W rozmowie z naTemat skalę nepotyzmu w Polsce za czasów poprzedniej ekipy rządzącej Tadeusz Iwiński z Sojuszu Lewicy Demokratycznej porównał do tego, jak wygląda sytuacja w… Afryce. – Tam, gdy ktoś zostaje powołany na wysokie stanowisko i w związku z tym nie zapewni dla ludzi ze swojej rodziny lub grupy etnicznej odpowiednich posad to jest… nikim – stwierdził polityk i afrykanista.
Stare grzechy
Choć nepotyzm zdaje się być w polskiej polityce powszechnym standardem, to jednak problem z zaakceptowaniem takiego stanu rzeczy mają wyborcy. O czym PiS przekonało się już wtedy, gdy po raz pierwszy przejęło władzę. W latach 2005-2007 symbolem nepotyzmu stał się przede wszystkim ówczesny wicepremier Przemysław Gosiewski.
A to dlatego, że jego żona w zastanawiająco łatwy sposób dostała pracę w jednej z rządowych agencji. Podobnie, jak szwagier zastępcy Jarosława Kaczyńskiego. Głośno było wówczas też o żonie wiceministra spraw wewnętrznych Pawła Solocha, która (prawdopodobnie także dzięki Gosiewskiemu) została dyrektorem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.
źródło: „Newsweek”
Sprzeczka u Olejnik. Sellin: Jesteście opozycją totalną. Neumann: Bo wy jesteście totalną władzą!
Sławomir Neumann i Grzegorz Schetyna (Fot. Sawomir Kamiski / Agencja Gazeta)
2. W jej trakcie doszło do ostrej wymiany zdań między politykami PiS a PO
3. Negocjacje ws. załagodzenia konflikty wydają się w tym momencie niemożliwe
Po dzisiejszej rozmowie polityków w audycji „7 Dzień Tygodnia” Radia Zet nic nie wskazuje na załagodzenie konfliktu o Trybunał Konstytucyjny.
Rzecznikiem kompromisu w programie Moniki Olejnik był Paweł Kukiz, który chciałby, aby rząd „dla świętego spokoju i aby załagodzić sytuację”, opublikował wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Kukiz domaga się też, by rząd usiadł do negocjacji z pozostałymi opcjami politycznymi.
– Mamy chaos prawny. Nie ma sensu tego konfliktu eskalować. Trzeba to opublikować i usiąść do rozmów na temat sposobu wybierania sędziów Trybunału Konstytucyjnego –przekonywał lider ruchu Kukiz’15.
PiS nieugięte
Nowoczesna i Platforma Obywatelska wykluczyły negocjacje z Prawem i Sprawiedliwością tak długo, jak długo nie będą respektowane wyroki Trybunału Konstytucyjnego i opinia Komisji Weneckiej. – Jesteście opozycją totalną – stwierdził Jarosław Sellin. – Bo wy jesteście totalną władzą – odbił natychmiast Sławomir Neumann z PO.
Politycy partii rządzącej są jednak nieugięci, odmowę publikacji wyroku TK popierają Jarosław Sellin i Paweł Mucha z Kancelarii Prezydenta. – Nie możemy tego opublikować, ponieważ złamalibyśmy prawo. TK działa na podstawie ustawy, która cieszy się domniemaniem konstytucyjności. Część sędziów TK, zwołana przez sędziego Rzeplińskiego, zechciała się spotkać wbrew regułom ustawy. Był niepełny skład. Orzeczenia mogą zapadać 13 głosami, a było 12 sędziów – przekonywał wiceminister kultury.
– Z prawnego punktu widzenia to, co wyprodukowano na spotkaniu części sędziów, jest komunikatem lub stanowiskiem. To nie jest wyrok – podsumował stanowisko strony rządowej polityk PiS.
Negocjacje możliwe, ale…
Innego zdanie jest oczywiście PO. – Jarosław Kaczyński chce eskalować ten konflikt, nie chce rozwiązać tego konstytucyjnego pata, to ma mu dawać paliwo do gry politycznej. Nie rozumiem tego. Wolny świat patrzy na nas jako na państwo, gdzie są zachwiane normy demokratyczne, konstytucyjne i prawne. Wszyscy Polacy będą mieli problem, kiedy od rządu PiS odwrócą się zachodnie stolice i Stany Zjednoczone – stwierdził Neumann.
Powiedział również, że jego partia usiądzie do stołu negocjacyjnego, jeżeli Beata Szydło opublikuje wyrok Trybunału Konstytucyjnego i zacznie przestrzegać orzeczenia Komisji Weneckiej. – Wtedy siadamy i rozmawiamy. W przyszłym roku mija 20 lat od uchwalenia konstytucji, można na nią spojrzeć z perspektywy. Ale dopiero wtedy, kiedy spełnione będą odpowiednie warunki – mówił Neumann.
Również Nowoczesna uważa opinię Komisji Weneckiej i wyroki TK za podstawę do rozstrzygnięcia sporu. – Jeżeli wszystkie wyroki będą respektowane, to jesteśmy za tym, żeby usiąść i rozmawiać – mówiła posłanka tej partii, Katarzyna Lubnauer.
A TERAZ ZOBACZ: Rząd PiS sam poprosił Komisję Wenecką o opinię. A teraz Kaczyński mówi „to wielki atak na nasz rząd”
PiS w nowym spocie tropi przeciwników naprawy państwa. I podaje nazwiska [WIDEO]
2. Są tu też „przeciwnicy naprawy państwa”, m.in. Giertych, Lis i Rzepliński
Spot „Daliśmy Wam słowo” ujrzał światło dzienne w sobotę 12 marca. PiS chwali się tym, co udało się jak dotąd zrealizować. Ale w „naprawie państwa” nieustannie ktoś przeszkadza…
Na początku filmu pojawiają się była premier Ewa Kopacz i Ryszard Petru, krytykujący program 500 zł na dziecko. Jednak, jak obwieszcza narrator: „realizujemy nasz sztandarowy projekt Rodzina 500+”. Jakie jeszcze dokonania ma rząd? „Cofnęliśmy obowiązek szkolny, zakazaliśmy odbierania dzieci z powodu biedy, wprowadziliśmy podatek bankowy” – wymienia.
„Przebudowujemy nasz kraj, by z rozwoju korzystali wszyscy, a nie tylko uprzywilejowane grupy” – informuje rząd. „Mamy projekty odnoszące się do każdej dziedziny życia, realizujemy wielki projekt dla przyszłości” – dodaje narrator. Ale „do tego potrzeba spokoju, dialogu i kompromisu”.
Tymczasem przeciwnicy „naprawy państwa” nie próżnują. Najwięksi to „ci, którzy boją się, że mogą na tej zmianie stracić”. I „zwodzą Polaków, rozsiewają strach, napuszczają nas na siebie, manipulują zagraniczną opinią o Polsce”. Te słowa ilustrują skaczący na marszu KOD Roman Giertych, przemawiający Mateusz Kijowski, krzyczący na wiecu Tomasz Lis oraz Ryszard Petru. „Mówią o obronie demokracji, a tak naprawdę bronią tego, co było przez ostatnie osiem lat”.
Ale nie oni są największymi wrogami obecnej władzy. Jest nim Trybunał Konstytucyjny, który „uprawia politykę i stawia się ponad prawem”. Mamy tu nagłówki portali informacyjnych („przecieki”), Andrzeja Rzeplińskiego w Sejmie („konsultacje z opozycją”) i Andrzeja Rzeplińskiego w programie Tomasza Lisa („wydawanie wyroków w mediach”).
PiS podkreśla, że jest otwarty „na współpracę i kompromis”. Tak czy inaczej, mówi narrator, „nie poddamy się. Zrealizujemy naprawę Rzeczypospolitej krok po kroku. Daliśmy wam słowo”.
Wadim Tyszkiewicz: Nie mam zamiaru się cofać. Polska na to nie zasługuje
2. – Trzeba było tam być. Polska się budzi – napisał Wadim Tyszkiewicz
Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli, uczestniczył w sobotnim marszu protestu przeciw ignorowaniu przez rząd Trybunału Konstytucyjnego. Na Facebooku podzielił się refleksjami na temat manifestacji i sytuacji politycznej w kraju.
„Byliśmy razem wczoraj w Warszawie (ja na zdjęciu na dole z lewej). Trzeba tam było być” – napisał prezydent. „Nieprzebrane tłumy ludzi uczestniczących w marszu .Nowoczesnej dowodzą, że Polska budzi się. Nasz kraj zmierza w złym kierunku. Nie po to ciężko pracowaliśmy przez ostatnie kilkanaście lat, nie po to podnosiliśmy z mozołem Polskę z ruiny, żeby to wszystko teraz zostało zrujnowane” – zaznaczył Tyszkiewicz.
Dodał, że „nie chodzi tu o jakąś wielką politykę, tylko o obronę demokracji i niedopuszczenie do dyktatury jednego człowieka. Historia zna takie przypadki i wiemy czym to się skończyło. Nie oczekuję wiele, tylko tyle, żeby jak przez ostatnie kilkanaście lat: wstać rano, pójść do pracy i jak każdego dnia zrobić kolejny mały kroczek do przodu w rozwoju miasta i kraju”. „Nie mam zamiaru się cofać. Polska na to nie zasługuje” – zakończył Tyszkiewicz.
Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli, poza znakomitymi wynikami ekonomicznymi, jakimi może poszczycić się jego miasto, znany jest z pogoni za pijanym kierowcą, który zabił rowerzystę.
Wybór prawd podstawowych
Jacek Fedorowicz na wystawie swoich prac w Centrum Informacji im. Jana Nowaka-Jezioranskiego w Warszawie(Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)
1. Trwa zmasowany atak całego świata na Polskę.
2. Świat boi się Polski, bo nabroił, i teraz, gdy Polska wstała z kolan, może światu przyłożyć.
3. Komisja Macierewicza bezstronnie i fachowo dojdzie do prawdy, tzn. ogłosi, ile dokładnie bomb podłożył Tusk.
4. Trybunał Konstytucyjny już dawno próbował zabrać po 500 zł każdemu dziecku, nie tylko drugiemu, i za te pieniądze jeździć po Chinach.
5. Trybunał Konstytucyjny zniszczyła Platforma Obywatelska, ale szczęśliwie udało się to naprawić. Żadnego problemu już nie ma. Komisja Wenecka i Parlament Europejski idą na pasku agresorów (patrz pkt. 1.), ale my im pokażemy.
6. Protesty KOD się kończą.
7. Protesty KOD są opłacane z zagranicy i mają niewielką liczbę uczestników. Co to znaczy masowa demonstracja, pokaże dopiero nasz marsz poparcia dla rządu, gdy wyprowadzimy na ulice milion oceniony przez policję na pięć milionów.
8. Polacy mają prawo poznać prawdę o swojej historii. Porozumienia Sierpniowe 1980 r. podpisywali założyciele „Solidarności”, tzn. Lech Kaczyński z bratem. Niestety agent SB Lech Wałęsa zniszczył ich dorobek przy Okrągłym Stole, zakładając esbecko-niemiecko-rosyjskie kondominium pod mylącą nazwą „III RP”. Na szczęście zrywem wyborczym 25 października 2015 r. Naród skruszył kajdany i Polska odzyskała niepodległość.
9. Unia Europejska nas wydoiła.
10. Głosowanie w Sejmie inaczej, niż głosuje PiS, jest podważaniem wyników demokratycznych wyborów.
11. Wszystko, co robią politycy opozycji, wynika z żalu za korytem, od którego zostali oderwani. (Uwaga! Na czas sprawowania rządów przez PiS koryto przestaje być korytem, staje się miejscem bezinteresownego działania dla dobra Narodu. Miejsce to wróci do nazwy „koryto” zaraz po przejęciu władzy przez opozycję).
12. Ale to czysta teoria. Do przejęcia władzy przez opozycję Naród nie dopuści. Wola Narodu stoi ponad prawem. Wolę skasowania wyborów Naród wyrazi we właściwym czasie ustami Jarosława Kaczyńskiego.
Uwaga! Jest jeszcze pkt 13., ale należy go na razie jedynie zapamiętać. Jego wygłaszanie rozpoczniemy dopiero wtedy, gdy uda się nam już na dobre wyrwać Polskę z łap Unii Europejskiej.
13. Ten Putin jest całkiem sympatyczny.
Szef TVP Info przeprasza za próby ocenzurowania KOD?
Jaka sytuacja? O co żal? Chodzi o to, czego wczoraj rano od reporterów i wydawców TVP info zażądał Mariusz Pilis, szef Telewizyjnej Agencji Informacyjnej (nadzór nad programami informacyjnymi telewizji publicznej). A zakazał relacjonowania na żywo protestu Komitetu Obrony Demokracji. Chciał, by Info na żywo nadawała konferencję Episkopatu w sprawie organizacji Światowych Dni Młodzieży i dopiero po jej zakończeniu pokazała protest KOD. I to tylko w kontekście dwóch spraw: uczestnicy protestu hejtują innych i że za rządów PO-PSL policja strzelała do protestujących.
Ostatecznie w samo południe, gdy startował protest KOD Info pokazała fragmenty konferencji abp. Dziwisza w sprawie ŚDM a potem KOD.
A na popołudniowym kolegium, już po zakończeniu marszu, Grzegorz Adamczyk, szef TVP Info, miał tłumaczyć się przed zespołem z tych prób ocenzurowania marszu przeciwko władzy PiS. Według relacji uczestników tego kolegium Adamczyk miał powiedzieć, że kierownictwo przeprasza za zaistniałą sytuację, nie ma żalu, że tak się stało [że Leśkiewicz i Siemiątkowska odmówiły realizacji scenariusza Pilisa] i że kierownictwo bierze winę na siebie.
Zespół odebrał to jako zdjęcie odpowiedzialności z prezesa TVP Jacka Kurskiego. Z nieoficjalnych wiadomości wynika, że dzień przed protestem KOD Kurski do późnej nocy siedział w Info i planował, jak obsłużyć sobotni marsz.
Wszyscy się, że obawiali, że Leśkiewicz i Siemiątkowska zostaną zwolnione z pracy. Ale zespół wczoraj na kolegium zrozumiał, że Adamczyk zasugerował, iż dziennikarki nie straciły pracy. Ich sytuacja jednak nie jest jasna. Leśkiewicz miała mieć dyżur w niedzielę, ale w pracy jej nie ma. Siemiątkowska miała mieć dziś wolne.
Te przeprosiny nie zmieniły planów, by sobotni protest KOD zestawić z pacyfikowanymi protestami za poprzedniej władzy. Materiał nie powstał w TVP Info, ale przygotowały go „Wiadomości”. Taki po prostu był „przekaz dnia” w PiS. Już w sobotę rano w Sejmie na konferencji prasowej mówiła o tym rzecznika PiS Beata Mazurek. Temat zrobiły więc „Wiadomości”. W swoim głównym wydaniu o godz. 19.30 przypomniały, jak to za Platformy policja pacyfikowała protesty. Była krótka lekcja historii najnowszej: protest górników z 2015 r. w Jastrzębiu, marsze niepodległości, namioty Solidarnych 2010 sprzed Pałacu Prezydenckiego. – Dziś policjanci nikogo nie zatrzymali – informowała Ewa Bugała. A dr Piotr Wawrzyk z UW komentował, że widać „podwójne standardy”.
Info wykazało się inicjatywą. Dziennikarze stacji sami policzyli uczestników marszu. I doliczyli się 9,5 tys. Tymczasem według stołecznej policji w marszu wzięło udział 15 tys. osób, a ratusza – 50 tys.
IPN lustruje: bójcie się, wójcie
Rys. Marcin Wicha
Najpierw dokładnie sprawdziliśmy, czy w aktach z domu Kiszczaka nie ma niczego, co kompromitowałoby polityków prawicy, prezesa Kaczyńskiego czy Kościół. Chcieliśmy się przekonać, czy teczka „Bolka” to nie jest pułapka zastawiona przez Kiszczaka. Dopiero gdy plotki o innych mocnych materiałach, nie tylko na Wałęsę, nie potwierdziły się, zapadła decyzja o publikacji – mówi historyk z IPN znający kulisy ujawnienia teczek, które obciążają Lecha Wałęsę.
Operacja „Bolek”. Czego nie było w szufladzie Kiszczaka
Lustracyjny ciąg technologiczny
Dlaczego prezes IPN Łukasz Kamiński w ekspresowym tempie udostępnił teczki znalezione w domu nieżyjącego gen. Czesława Kiszczaka?
Bo wiedział, że jeśli się nie pospieszy, wyprzedzą go ci, którzy regularnie informują polityków i media o co ciekawszych znaleziskach. Niczego nie ryzykują, bo dokumenty z zasobów IPN są jawne.
Przykładów jest mnóstwo. Gdy sędzia Igor Tuleya krytycznie wyraził się o metodach CBA za poprzednich rządów PiS, Cezary Gmyz z „Do Rzeczy” natychmiast dostał z IPN amunicję w postaci kwitów na „resortową” rodzinę sędziego. Kiedy Tomasz Sekielski skrytykował książkę „Resortowe dzieci”, jej autorzy na łamach „Gazety Polskiej” błyskawicznie zlustrowali rodzinę dziennikarza. Pracujący w IPN prawicowi historycy pomagali zbierać „kompromaty” na sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Ostatnio Ryszardowi Petru wyciągnięto, że w wieku lat 12 był z rodzicami w Związku Radzieckim.
To działa od lat. W Instytucie nie jest tajemnicą, z którymi dziennikarzami współpracują poszczególni historycy i archiwiści. Nasi rozmówcy twierdzą, że było niemal pewne, że teczka „Bolka” natychmiast po skopiowaniu trafi do „mediów niepokornych”. Kamiński wolał więc ją ujawnić – mimo zaprzeczeń Wałęsy, braku opinii grafologicznej i wyroku sądu lustracyjnego, który już dawno trzy dokumenty z tej teczki uznał za fałszywki.
– Prezes chciał też pokazać, że jeszcze on tutaj rządzi – mówi nam pracownik IPN.
Kamiński dostrzegł też w teczce „Bolka” szansę na polepszenie swoich notowań podczas czerwcowych wyborów nowego prezesa. Nie należy do faworytów PiS, a prezesa wybiera Sejm.
Jest jeszcze trzeci element. Gdy wdowa po Kiszczaku przyszła do IPN z ofertą sprzedaży teczki „Bolka”, Kamiński był autentycznie poruszony – mówią jego współpracownicy. A kiedy w domu generała prokuratorzy IPN znaleźli oryginały donosów, prezes uległ „wzmożeniu” podobnemu do tego, które w kwietniu 2005 r. stało się udziałem Leona Kieresa. Po śmierci Jana Pawła II pierwszemu szefowi IPN podsunięto teczkę ojca Konrada Hejmy świadczącą, że związany z polskim papieżem zakonnik od lat współpracował ze służbami PRL. Kieres nie mógł się powstrzymać. Błyskawicznie ogłosił światu, że w otoczeniu papieża działał groźny agent, a potem ujawnił teczkę Hejmy.
Wtedy od znalezienia teczki do jej publikacji minęło kilka tygodni (teczkę zbadali jednak historycy IPN). Teraz wszystko przebiegło szybciej, ale mechanizm jest podobny.
„Historię napiszemy od nowa”
Żeby zrozumieć, czym jest IPN, trzeba sięgnąć do jego początków. Powstał w 1999 r. (rządy AWS) na zasadzie kompromisu między politykami uważającymi, że ujawnienie akt SB pozwoli „poznać prawdę” i „oczyścić kraj z agentów”, działaczami Unii Wolności ostrzegającymi przed nadmierną wiarą w teczki oraz ówczesnym prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim.
Nie słuchano tych działaczy dawnej opozycji, którzy mówili, że utożsamianie pojęcia „pamięci narodowej” z aktami tajnej policji jest „chore i uwłaczające dla pamięci narodu, która jest czymś więcej niż zapiskami bezpieki” (Władysław Frasyniuk).
IPN czerpał kadry spośród dziennikarzy, historyków i archiwistów o prolustracyjnych i prawicowych poglądach. Pracę na wysokich stanowiskach znaleźli tam mało znani wtedy badacze, jak Sławomir Cenckiewicz, Piotr Gontarczyk czy starszy od nich i już z dorobkiem Ryszard Terlecki, dziś pisowski wicemarszałek Sejmu.
Ten ostatni wsławił się tym, że w 2003 r. zlustrował w „Rzeczpospolitej” własnego ojca, pisarza, który przez 30 lat współpracował z SB. Pominął jednak ważny szczegół: Olgierd Terlecki donosił bezpiece m.in. dlatego, że chciał chronić syna, aktywnego wówczas w ruchu hipisowskim, na który SB zbierała obciążające materiały dotyczące spraw narkotykowych i poważniejszych przestępstw. Po zlustrowaniu ojca Terlecki był nieustępliwy: – Poznamy nazwiska 99 proc. agentury. Niech nikt nie śpi spokojnie, bo te dokumenty są bezlitosne – mówił w Krakowie w lutym 2006 r.
Drugą symboliczną postacią pierwszych lat IPN był Janusz Kurtyka. Też z Krakowa, też związany kiedyś z opozycją, historyk podziemia antykomunistycznego lat 1944-47. Zanim w 2005 r. został prezesem IPN, powtarzał: „Musimy od nowa napisać historię Polski”. Przebijała z niego fascynacja teczkami i wiara w to, że „SB sama się nie oszukiwała”. To przekonanie żywe w IPN do dzisiaj.
Czas „moralnego wzmożenia”
Prace IPN nad archiwami przejętymi po organach bezpieczeństwa PRL szły dwoma torami. Badano i katalogowano ogromny zasób akt (teczki ustawione na półkach jedna za drugą zajęłyby 90,5 km). Największe zainteresowanie budził wycinek tych materiałów – listy tajnych współpracowników, ich nazwiska oraz donosy.
Formalnie IPN nie zajmował się wtedy lustracją, za którą odpowiadał Sąd Lustracyjny oraz Rzecznik Interesu Publicznego (obie instytucje dziś zapomniane). Z Instytutu szła jednak fala przecieków o tym, kto i na kogo donosił.
Dziką lustrację uprawiali też dawni opozycjoniści, którzy jako pokrzywdzeni przez system dostali dostęp do akt i na własną rękę ogłaszali „listy kapusiów”. Apogeum było ujawnienie w 2004 r. zasobu archiwalnego IPN z wykazem nazwisk tajnych współpracowników, funkcjonariuszy SB oraz kandydatów na tajnych współpracowników. Do wyniesienia wykazu przyznał się publicysta Bronisław Wildstein (stąd „lista Wildsteina”), ale naprawdę była to lista zrobiona w IPN, którą wyniósł z Instytutu i wrzucił do sieci polonijny historyk Marek Chodakiewicz, co stało się zresztą przyczyną groteskowego sporu na prawicy o pierwszeństwo.
Ostrożny i starający się przestrzegać prawa Kieres nie panował nad swoimi pracownikami. Gdy stwierdził, że wyniesienie listy było nadużyciem, krakowski IPN zaproponował Wildsteina do nagrody Strażnik Pamięci Narodowej”. 19 kwietnia 2004 r. Kieres ujawnił istnienie agenta w otoczeniu Jana Pawła II, lustrując go na własną rękę poza procedurami.
Wiosną 2005 r., jeszcze przed pierwszymi rządami PiS, kandydatem Kolegium IPN na prezesa został Kurtyka. Wcześniej z krakowskiego oddział Instytutu, którym Kurtyka kierował, trafiły do „Rzeczpospolitej” informacje, że najpoważniejszy konkurent Kurtyki, Andrzej Przewoźnik, był agentem. Przewoźnik nie mógł startować w wyborach, dopiero potem sąd orzekł, że agentem nie był.
Prezesura Kurtyki to „moralne wzmożenie”, którego nic nie było w stanie powstrzymać. Za rządów PiS IPN dostał nowe uprawnienia: Instytutowi powierzono lustrację, a jej zakres został rozszerzony o nowe kategorie osób. Do sprawdzenia było ich ponad 700 tys. Praca na wiele lat. Jej zakończenie obliczano na rok 2023.
IPN wziął też udział w dzikiej lustracji duchownych, zapobiegając m.in. nominacji Stanisława Wielgusa na biskupa Warszawy. Przecieki były dalej, ale pracownicy IPN publikowali też swoje ustalenia pod nazwiskiem. Np. Piotr Gontarczyk zlustrował na łamach „Rz” Bogusława Wołoszańskiego, doprowadzając do usunięcia z TVP autora cyklu „Sensacje XX wieku”. Większość ofiar dzikiej lustracji w ogóle nie podlegała lustracji ustawowej.
Janusz Kurtyka też nie pozostawał w cieniu. Gdy działania IPN skrytykował Aleksander Kwaśniewski, prezes ogłosił, że to agent.
Szczytowym osiągnięciem tego okresu było wydanie przez IPN w 2008 r. książki Sławomira Cenckiewicza i Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa”. Z całej politycznej biografii byłego prezydenta autorzy wybrali krótki okres z początku lat 70., gdy Wałęsa miał współpracować z SB. Wstęp napisał Kurtyka. Książkę z entuzjazmem przyjęli politycy PiS.
Dopóki prezesem był Kurtyka, IPN nawet pod rządami PO trzymał się mocno. Prezes miał solidne wsparcie PiS (po śmierci Kurtyki w katastrofie smoleńskiej Jarosław Kaczyński powiedział, że typował go na swojego następcę), a koalicja PO-PSL lustrację traktowała poważnie, choć Donald Tusk oburzał się na ataki pod adresem Wałęsy.
Kamiński – gołąb z pazurami
Przez ponad rok po Smoleńsku trwało bezkrólewie. W 2011 r. prezesem został dr Łukasz Kamiński. Wbrew opinii, którą miała o nim Platforma, wcale nie należał do IPN-owskich gołębi. W artykule z 2003 r. w czasopiśmie IPN „Pamięć i Sprawiedliwość” przyjmował, że opozycja od końca lat 70. do 1989 r. była dobrze rozpoznana i spenetrowana przez SB. Pisał tam o ucieczce Zbigniewa Bujaka z rąk SB: „Nie sposób uciec od pytania o skalę penetracji struktur opozycyjnych przez SB. Szokująco brzmi dzisiaj informacja, że słynna ucieczka Zbigniewa Bujaka po zatrzymaniu 2 marca 1983 roku to w rzeczywistości element większej operacji Departamentu II MSW”.
Kamiński cytował dwa zdania z dokumentu SB mające dowodzić, że po to pozwolono uciec Bujakowi i jego współpracowniczce, by namieszać we władzach podziemnych struktur i wprowadzić do nich własne źródło informacji”. Pisząc o amnestii dla więźniów politycznych w 1986 r., wtrącił w nawiasie kolejną sugestię, że była ona poprzedzona „prawdopodobnie starannie zaplanowanym aresztowaniem Zbigniewa Bujaka”.
Kamiński prezentował skrajnie uproszczony stosunek do PRL. W 2004 r. porównał tzw. Polskę Ludową do okresu rozbiorów. „Tak jak rozbiory czy okupacja – mimo licznych prac badaczy opisujących zróżnicowane aspekty tamtych czasów – są w powszechnej świadomości pasmem narodowych cierpień, tak też stanie się z historią PRL – ulegnie ona swoistej symbolizacji” – uzasadniał.
Jednak starał się o polityczną neutralność. Czas jego prezesury to wyciszenie Instytutu. Ani jednej poważnej afery lustracyjnej. Pracę zachowali przedstawiciele nurtu radykalnego, ale ton nadawali tacy ludzie jak Krzysztof Persak, autor wartościowych opracowań, czy członkowie Rady Instytutu: Antoni Dudek, Andrzej Friszke, Grzegorz Motyka czy Andrzej Paczkowski.
Najlepiej finansowany w Europie
IPN jest z pewnością największym i najlepiej finansowanym instytutem historycznym w naszej części Europy.
W projekcie budżetu na 2016 r. zapisano na jego funkcjonowanie 269 mln zł. Ma 11 oddziałów terenowych, zatrudnia ponad 2 tys. osób. Średnia pensja to 5,5 tys. zł brutto. Najwięcej zarabiają prokuratorzy pionów śledczego i lustracyjnego – 15 tys. brutto.
Dla porównania: Polska Akademia Nauk – 70 instytutów, 500 akademików, blisko 4 tys. naukowców – dostała w 2015 r. 78 mln zł (plus 590 mln dotacji na utrzymanie instytutów).
Przez 15 lat działania IPN wydał blisko 1,8 tys. publikacji naukowych i zorganizował ponad 800 konferencji. Ich wartość jest nierówna. W grudniu 2010 r. podczas konferencji, która miała ocenić dorobek pierwszej dekady, dr Sławomir Nowinowski z Uniwersytetu Łódzkiego zarzucał IPN „ekscytację źródłami” historyków, którzy, mając dostęp do archiwów tajnej policji, „poczuli się zwolnieni z prowadzenia kwerend w bibliotekach i innych archiwach”. A „brak standardów badania dokumentacji UB i SB” kończy się przejęciem języka źródeł – w wielu pracach IPN „język bezpieczniacki jest używany bez cudzysłowu”.
Znany historyk prof. Rafał Stobiecki też wytykał brak refleksji nad źródłami, którym historycy z IPN często ufają bezkrytycznie, oraz uprawianie „historiografii wydarzeniowej rodem z II poł. XIX w.”.
Kilku innych naukowców krytykowało prace IPN za „absolutną dominację martyrologicznych wątków w narracji na temat historii Polski”.
Martyrologia i przyczynkarstwo są widoczne także w czasopismach. W wydawnictwie „Aparat Represji w Polsce Ludowej” było bardzo niewiele refleksji nad tym, jak ten aparat działał, o jego mechanizmach i motywacjach, za to dziesiątkami stron ciągnęły się artykuły o tytułach w rodzaju „Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa w…” (z liczącymi 20-30 stron tabelkami ze spisem szeregowych funkcjonariuszy w załączniku).
IPN drukował także książki wartościowe i potrzebne – takie jak wybór dokumentów o sprawie Jedwabnego w 2001 r. albo monografię Krzysztofa Persaka o tajemniczej śmierci dziennikarza Henryka Hollanda (książka ukazała się w 2006 r.).
Za prezesury Kamińskiego IPN nieco otworzył się na nowe tematy, m.in. historię społeczną i historię kobiet (bardzo blisko znienawidzonej przez prawicę problematyki gender). W publikacjach Instytutu można znaleźć artykuły omawiające zbrodnie Polaków na Żydach (chociaż IPN patronuje raczej tezie, że Polacy głównie pomagali i ponosili ofiary) i krytycznie ukazujące działalność „żołnierzy wyklętych”, np. pacyfikacje białoruskich wsi na Podlasiu przez „Burego”.
Żołnierze wyklęci, żołnierze przeklęci. Czyim bohaterem jest Romuald Rajs „Bury”?
Takie publikacje spotkały się z natychmiastową kontrą. W 2014 r. Cenckiewicz w „Do Rzeczy” poddał miażdżącej krytyce dwie książki IPN. Wydany w 2012 r. tom „Kłopoty z seksem w PRL” zawierał cztery rozprawy dotyczące historii aborcji, gabinetów położniczych, początków ruchu gejowskiego w latach 80. oraz pierwsze naukowe opracowanie akcji „W”, czyli zwalczania chorób wenerycznych po wojnie. Druga książka, „Płeć buntu”, to referaty ze zorganizowanej przez IPN w 2011 r. konferencji o udziale kobiet w opozycji (książka ukazała się trzy lata później).
Cenckiewicz pisał: „Odnowiony IPN zatrudnił grupę lewicowych aktywistów (…), wykorzystując publiczne środki, zaczął podążać za rewolucyjnymi koncepcjami nauki”. Te „rewolucyjne koncepcje nauki” to dla Cenckiewicza nie tylko gender, o którym pisze parokrotnie, ale historia kobiet w ogóle.
Rozpięty pomiędzy sprzecznymi oczekiwaniami IPN do dziś nie wydał podstawowych książek o niedawnej przeszłości, np. historii „Solidarności” czy opozycji antykomunistycznej albo chociaż historii bezpieki. Ogromna większość publikacji to zbiory dokumentów, tomy pokonferencyjne albo bardzo szczegółowe monografie. IPN prowadził też szeroką działalność popularyzatorską – ponad 400 wystaw, 30 portali internetowych i „Kolejka” – hit wśród gier planszowych – opowiadająca o schyłkowych latach PRL.
Leniwe śledztwa
Zastrzeżenia budzi dorobek pionu śledczego IPN. Po roku 1999 r. prokuratorzy Instytutu (jest ich 105) oskarżyli ok. 500 osób, z których sądy skazały niespełna 200. Wychodzi mniej niż 30 aktów oskarżenia na rok.
Ostatnio IPN skupia się na funkcjonariuszach SB z lat 80., bo ubecy z czasów stalinizmu albo zmarli, albo nie są w stanie odpowiadać przed sądem. Śledczy z IPN nie zdołali oskarżyć esbeków, którzy fałszowali akta na Lecha Wałęsę (postępowanie się ślimaczyło, aż sprawa się przedawniła). W Radomiu toczy się proces funkcjonariuszy, którzy w 1981 r. mieli podjąć próbę otrucia Anny Walentynowicz.
Największe osiągnięcie prokuratorów Instytutu to doprowadzenie do skazania gen. Czesława Kiszczaka (2012 r.) na cztery lata więzienia za udział we wprowadzeniu stanu wojennego. Największa porażka – śledztwo w sprawie podejrzenia o „zamach w Gibraltarze” na gen. Władysława Sikorskiego, gdzie kosztowne ekshumacje i czynności procesowe nie wykazały niczego nowego, ale prokurator Ewa Koj mogła sfotografować się przy trumnie generała i pochwalić tym zdjęciem na portalu Nasza Klasa.
Również Biuro Lustracyjne – powołane za rządów PiS w związku z wielkim projektem lustracji (zakwestionowany przez Trybunał Konstytucyjny) – nie może się pochwalić wielkimi dokonaniami. Zatrudnia 211 pracowników, w tym 29 prokuratorów.
Przeprowadzona przez „Wyborczą” analiza 152 spraw od października 2012 r. do października 2013 r. pokazuje, że Biuro Lustracyjne zajmowało się przede wszystkim oświadczeniami radnych miast, gmin, powiatów i dzielnic. Sprawdzane są nie tylko oświadczenia tych, którzy pełnią funkcje w samorządzie, ale nawet tych, którzy kandydowali w wyborach. Urodzeni przed 1 sierpnia 1972 r. muszą zadeklarować, czy w czasach PRL pracowali w „organach bezpieczeństwa” lub współpracowali z nimi.
Na 152 wytoczone sprawy 101 dotyczyło radnych i kandydatów do jednostek samorządu. Oprócz tego było 9 adwokatów i radców prawnych, 4 sędziów i prokuratorów (w stanie spoczynku), 8 wojskowych (w tym 3 niepełniących służby) i 8 pracowników MSZ. Pozostali to członkowie władz różnych instytucji, np. członek rady nadzorczej Wodociągów Ziemi Cieszyńskiej, dyrektor Zespołu Szkół w Łękach Dolnych, członek zarządu spółdzielni mieszkaniowej, zastępca dyrektora Zakładu Ichtiobiologii i Gospodarki Rybackiej PAN.
Posłów było trzech. Byłych. Dotąd zweryfikowano ok. 50 tys. oświadczeń lustracyjnych. Zostało jeszcze 264 tys., co daje lustratorom posadę na ćwierć wieku, ale dojdą jeszcze oświadczenia składane przy okazji kolejnych wyborów.
Ponad połowę spraw IPN wygrywa. Od 2007 r. do 2013 r. na 357 prawomocnych wyroków 204 razy sądy orzekały, że lustrowany skłamał. 10 spraw umorzono.
Od dawna nie wykryto żadnego kłamcy lustracyjnego na wysokich szczeblach władzy.
Cenckiewicz po Kamińskim?
Przez zwolenników PiS, którzy stanowią większość kadr IPN, Łukasz Kamiński uważany jest za prezesa kunktatorskiego i mało „narodowego”. Według nieoficjalnych informacji do niedawna nie rozważał nawet ubiegania się o nową kadencję. Czy publikacja teczki „Bolka” coś zmieni?
Wyraźnie niepokoi to Cenckiewicza uważanego za głównego kandydata PiS na fotel prezesa. Gdy wybuchła sprawa „szafy Kiszczaka”, ostro zaatakował IPN za „porażający brak profesjonalizmu i nieprawidłowości w sposób poważny zagrażające dobru śledztwa”. Ma pretensje, że wdowie po Kiszczaku Kamiński pozwolił „spokojnie pójść do domu”, nie postawiono jej zarzutów, a domu generała nie przekopano „do piwnic”.
Cenckiewicza popiera Antoni Macierewicz, z którym w 2006 r. likwidował WSI i który zrobił go teraz szefem Centralnego Archiwum Wojskowego. Spekulowano, że miała to być nagroda pocieszenia w zamian za prezesurę IPN, którą miał dostać ktoś mniej konfliktowy.
Cenckiewicz ma wielu przeciwników wśród pracowników IPN, nawet związanych z PiS. Mówią o jego „trudnej osobowości”, „wywyższaniu się” i „misji odwetu” w IPN. Nie tylko na Wałęsie, ale też na dawnych kolegach, którzy nie wsparli go, gdy musiał odejść. – Wszyscy obawiają się „opcji zerowej”, jak w telewizji – mówi historyk z terenowego oddział u IPN. – Wyrzucą wszystkich za jednym zamachem, a potem będą zatrudniać tylko swoich.
Kandydatem łatwiejszym do zaakceptowania (również przez polityków spoza PiS) jest Krzysztof Szwagrzyk, autor największego chyba sukcesu IPN, jakim było odnalezienie grobów ofiar UB na tzw. Łączce cmentarza Powązkowskiego oraz całego programu ogólnopolskich ekshumacji bezimiennych grobów (odnaleziono kilkaset, kilkadziesiąt ofiar zidentyfikowano). Nie wiadomo jednak, czy Szwagrzyk zgłosi swoją kandydaturę – i co na to PiS.
Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.
W Magazynie Świątecznym:
Dajcie nam żyć. Rozmowa z Korą i Kamilem Sipowiczami
Bolało, długo bolało. Latami antybiotyki, bo ciągle badali, a nikt niczego nie połączył. A jak wykryli, to nie dali tabletki na ból, najtańszej, bo nie pomyśleli. Leżę ledwo żywa, a ciągle ktoś wchodzi, wychodzi, ksiądz, salowa, bez pukania. U nas nie ma szacunku dla życia, które jest jedno. Z Korą i Kamilem Sipowiczami rozmawia Agnieszka Kublik
Wszyscy, wrogowie Kaczyńskiego
Jego Polska nie jest krajem na mapie, państwem w Europie, miejscem życia zwykłych ludzi. Polska romantyczna jest ideą, nieziszczonym marzeniem, więc rzeczywiście Polacy nie są prezesowi do niczego potrzebni
Witold Waszczykowski: Mam być nudny jak paru przede mną?
– Pan nie jest dyplomatą – miał mu powiedzieć Władysław Bartoszewski. – Pan ma poglądy. Będzie pan ministrem – dodał
Polska w wielkiej formie. Redefinicja polskości według prawicowego think tanku
Podczas demonstracji KOD-u Agnieszka Holland powiedziała: „Chcemy, żeby było tak jak wcześniej”. Nie będzie tak jak wcześniej. Z Krzysztofem Mazurem rozmawia Michał Olszewski
Samotny wilk zginie. Wataha przetrwa
Nasza psychiczna maszyneria jest nastawiona bardzo egalitarnie. Ludzie skłonni do współpracy żyją dłużej, a nawet 19-miesięczne dzieci dziwią się, gdy eksperymentator nierówno rozdziela jakieś dobro między badanych. Z prof. Bogusławem Pawłowskim rozmawia Tomasz Ulanowski
IPN lustruje: bójcie się, wójcie
W IPN zlustrowali 50 tys. oświadczeń lustracyjnych. Zostało im ćwierć miliona. Mają posadę na ćwierć wieku
Krzysztof Kieślowski. Oni to my. 20. rocznica śmierci reżysera
Jego myśl na dziś? Mieć na uwadze, że i „my”, i „oni” musimy grać swoje role, ale kiedyś zdejmiemy nienawistne maski. Byleby nie przyrosły nam do twarzy
Emmanuel Carrere. Królestwo z tego świata
– Przekaz Ewangelii jest rewolucyjny i burzycielski. Idzie w poprzek wszystkich schematów społecznych. Aż trudno uwierzyć, że dziś chrześcijaństwo jest utożsamiane z największą konserwą – rozmowa z francuskim pisarzem Emmanuelem Carrere’em
Elon Musk: Przyszłość to ja
O Elonie Musku mówią: miliarder z misją, człowiek, który pośle ludzkość na Marsa. Ale też: bezduszny sukinsyn z ego wielkości Empire State Building, mitoman z obsesją kontroli i rekin biznesu, który udając troskę o planetę, przygotowuje grunt pod własne zyski