Kaczyński, 12.06.2016

 

top12.06.2016

CkwWtVLXEAAjqAj
NIEDZIELA, 12 CZERWCA 2016

Wałęsa: W zeszłym roku PO zaprezentowała nowy program. Przygotowanie teraz kolejnego może być ruchem przedwczesnym

13:04

Wałęsa: W zeszłym roku PO zaprezentowała nowy program. Przygotowanie teraz kolejnego może być ruchem przedwczesnym

Jarosław Wałęsa, pytany przez trójmiejską „Gazetę Wyborczą”, dlaczego PO zaczyna pracować nad nowym programem, skoro poprzedni został ogłoszony około ośmiu miesięcy temu, mówi:

„Proszę o to spytać kierownictwo Platformy. Przydałoby się, żeby PO przygotowała dogłębny audyt pierwszych miesięcy rządu PiS-u, żebyśmy zobaczyli, jak wiele szkód uczynił ten rząd. Wszystkiego jeszcze nie widać, choć można już wyliczyć straty w inwestycjach, na giełdzie papierów wartościowych, w spółkach skarbu państwa. W tej chwili to jest już widoczne dla analityków i prędzej czy później odbije się także na kieszeniach naszych obywateli. O tym trzeba mówić”

Jak mówi dalej:

„Program pozytywny jest ważny, ale do wyborów mamy jeszcze trzy lata, a w zeszłym roku Platforma zaprezentowała nowy program. Przygotowanie teraz kolejnego może być ruchem przedwczesnym. Należałoby raczej zarysować drogę, jak doprowadzić do depisyzacji i określić, co będzie po rządach PiS-u. W mojej ocenie przyjdzie nam zakasać rękawy i odbudować to, co zrujnowali, odkręcić takie rzeczy, jak zniszczenie służby cywilnej”

12:58

Wałęsa: Jeśli będzie taka potrzeba i wola wyborców, to jestem gotowy kandydować na prezydenta Gdańska

To akurat nie jest nowa wiadomość. Deklarowałem kilka lat temu, że jeśli będzie taka potrzeba i wola wyborców, to jestem gotowy kandydować – tak Jarosław Wałęsa w rozmowie z trójmiejską „Gazetą Wyborczą” skomentował informacje o jego możliwym starcie na prezydenta Gdańska. Jak dodał:

„Do wyborów zostały ponad dwa lata i na razie mamy dobrego prezydenta Gdańska. Nie ma nerwowego zapotrzebowania na moją osobę w fotelu prezydenta”

Na pytanie, kiedy kończy się jego stan zawieszenia w PO, Wałęsa mówi: – Według statutu każdy członek PO może zawiesić się na trzy miesiące. I jeśli się nie odwiesi, to jego członkostwo mija.

Europoseł PO ciepło mówi też o KOD:

„KOD jest ruchem społecznym, przychodzą do niego ludzie z różnych stron sceny politycznej. Łączy ich szacunek do demokracji i gotowość, by jej bronić. Dla mnie KOD jest trochę jak nowa „Solidarność”, która też miała w swoich szeregach ludzi o rozmaitych poglądach, a spoiwem była walka o wolną Polskę”

10:06
Screenshot 2016-06-12 at 09.52.43

Polityk Nowoczesnej: PiS przejmuje „Wyborczą”

Jak mówił Pawieł Rabiej z Nowoczesnej, pytany w „Woronicza 17” o wykupienie przez Georga Sorosa części akcji „GW”:

„PiS chce przejąć Wyborczą. To element obrony. Soros promuje społeczeństwo otwarte. To jest inwestycja w społeczeństwo otwarte, w którym wartości gdzieś ulatują. I tak bym na to patrzył”

Jak przyznał Jacek Sasin z PiS:

„Powołałiśmy zespół, który miał zająć się rozlokowaniem pieniędzy publicznych na reklamy w mediach. Udało nam się ustalić, że z agencji rządowych, ministerstw, połowa tych pieniędzy trafiało do Gazety Wyborczej. Z telewizji liderem był TVN. Najbardziej przyjazne media. Tak wyglądała rzeczywistość, panie ministrze”

Paweł Mucha z Kancelarii Prezydenta stwierdził, iż inwestycja Sorosa jest „wyciągnięciem ręki” w stronę Agory.

300polityka.pl

 

Wózkowe ante portas

Emilia Dłużewska, 11.06.2016

Młode matki

Młode matki (Fot. Jakub Ociepa / Agencja Gaze)

Wózkowe, Edki, mańkuci. Rozpychają się, dają się kupić za 500 zeta, zagarniają naszą wolność.

Mańkuci stali się częścią armii Kaczyńskiego.

Ja, osoba praworęczna, jestem oddolnie uciskana przez mańkutów. Proszę mnie dobrze zrozumieć – nie chodzi mi tu o sensowe, leworęczne osoby. Do tych nic nie mam. Chodzi mi o mańkutów: nieudaczników, którzy swoją leworęczność traktują jako usprawiedliwienie do rozpychania się łokciami i zagarniania mojej praworęcznej wolności.

Powiecie państwo, że to nieprawda, bo znacie jakiegoś mańkuta, więcej – sami mańkutami jesteście – i że wcale się w związku z tym nie rozpychacie? To dowód, że nic z mojego wywodu nie zrozumieliście, bo ja przecież nie o was, wy definicji mańkuta nie spełniacie. Ataki na moją osobę w związku z wypowiedzią o mańkutach są bezpodstawną nagonką i ja tak rozmawiać nie będę.

Taka mniej więcej dyskusja przetoczyła się przez media cztery lata temu, po tym, jak prof. Zbigniew Mikołejko postanowił w felietonie dla „Wysokich Obcasów Extra” napiętnować „wózkowe”, czyli specjalną, wyodrębnioną przez siebie grupę polskich kobiet, których „kariera wiedzie przez macicę”. „Wózkowe” są młode, roszczeniowe, źle wychowane i nie zajmują się swoimi dziećmi. Kupują im obrzydliwe zabawki z plastiku i głośno rozmawiają. Mikołejko wie, że taka grupa społeczna istnieje, spotyka się ona bowiem złośliwie pod jego balkonem, utrudniając mu intelektualną pracę.

Przez kilka tygodni kłótnie o „wózkowe” zdominowały czasopisma, portale i media społecznościowe, po czym temat szczęśliwie odszedł w niepamięć. Niestety, nadciąga lato, a w nim zaczyna się sezon powrotów. Uważni czytelnicy zauważyli już pewnie pierwsze doniesienia o barszczu Sosnowskiego, na portale po zimowej hibernacji powraca sprawa Złotego Pociągu. Wróciły też „wózkowe” – tym razem jako część złowrogiej „armii Kaczyńskiego”, konglomeratu zlepionego gniewem i nieżyczliwego nam (czyli profesorowi Mikołejce). Nie są same. Ramię w ramię z nimi maszerują w tej armii „Edkowie”. Co łączy te dwie grupy? Nieudacznictwo, roszczeniowość i brak poszanowania dla cudzej wolności. Oraz fakt, że nie istnieją.

Nie wątpię, że w Polsce można spotkać osoby, które, mówiąc językiem Mikołejki „rozpychają się łokciami”. Sama widziałam takie, które głośno rozmawiają pod cudzymi balkonami, nie ustępują miejsca starszym w autobusie i rzucają na chodnik papierki po cukierkach. Są również ludzie, którzy nie dotrzymują innych, ważniejszych zasad społecznej umowy: kradną, biją żony, czyszczą kamienice z lokatorów albo oszukują na podatkach. Mogę się nawet zgodzić ze stwierdzeniem, że część z nich nie zasługuje na szacunek.

Tylko, że wszystkie te rzeczy można opisać, nie tworząc przy okazji fikcyjnych plemion, z których zdefiniowaniem ma problem sam twórca. „Edek” Mikołejki jest jednocześnie chamem i kontynuatorem szlacheckiej anarchii, nieudacznikiem i cwaniakiem zagarniającym dla siebie wszystko. „Wózkowe” to czasem specyficzne matki, a czasem „54 proc. kobiet w wieku rozrodczym”, które (według statystyk znanych chyba tylko Mikołejce) poparło PiS.

Taka elastyczność ma oczywiście zalety. Można przykryć nią klasową pogardę dla ludzi, którzy „dali się kupić za 500 zł” (tym, dla których to kwota tak nieistotna, że nie widzą różnicy między „500 zł”, a „500 zł miesięcznie”, polecam korepetycje u pielęgniarek). Można autorytatywnie podzielić ludzi na „obiektywnie” i „subiektywnie” pokrzywdzonych – tych, którzy do gniewu i zadośćuczynienia mają prawo, i tych, którym się tego prawa odmawia. Można wreszcie mieć pewność, że nikt naszej tezy nie zaneguje, bo jeśli ktoś się oburzy, zawsze można mu powiedzieć, że niczego nie zrozumiał. Nie matki przecież atakuję, a złe „wózkowe”. Nie tych, którym po transformacji się nie udało, a „nieudaczników”.

Jednej rzeczy jednak nie można – prowadzić sensownej debaty publicznej. Bo do niej, tak się dziwnie składa, potrzebne jest coś więcej niż pogardliwe określenia wycelowane w ludzi, z którymi się nie zgadzamy.

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Euro 2016. Czy futbol uleczy świat?
Jeśli w naszej reprezentacji grają obcy, to ci obcy okazują się nagle naszymi

Henryk Samsonowicz: Jestem Polakiem, znaczy jestem coś wart
Kto to jest „prawdziwy Polak”? Żeby znaleźć początki Polaka, mamy nawiązać do Bałtów i Germanów zaludniających tutejsze ziemie? A może cofniemy się do momentu, kiedy Pithecanthropus erectus zszedł z drzewa? Rozmowa Donaty Subbotko

Boh Trójkę lubit. Rozmowa z Magdą Jethon
Pani prezes powiedziała mi, że chce sprawić, żeby publiczne radio było obiektywne, niezależne, wolne od nacisków politycznych. Po prostu dobre

Brexit. Goodbye, dobrobycie
Wspólny rynek, kontrola imigracji i pełna suwerenność? Nie można mieć tych wszystkich rzeczy naraz. Z Timem Bale’em i Michaelem Keatingiem rozmawia Maciej Czarnecki

Mniej miłości do wolności?
Są powody, by polskiej wersji liberalnej demokracji nie lubić. Ale dziesiątki tysięcy ludzi protestujących przeciw „dobrej zmianie” to dowód, że dla wielu z nas wolność nie straciła uroku

Wolnoć, Tomku, we własnym domku. Własność kontra dobro wspólne
Kto mieszka w wynajętym, ten jest trochę niepoważny. Ot, bawi się, przedłuża młodość, nie zna życia. Dopiero gdy stanie przed obliczem analityka kredytowego, zostanie prawdziwym dorosłym Polakiem, wyznawcą św. Własności

Walerij Paniuszkin. Rosja jest dla pionierów
Za 5, 10, 15 lat zacznie się inna epoka. Pewnego dnia w telewizji pokażą tłum z kwiatami na pogrzebie w Moskwie, a potem? Wybierzemy nowego prezydenta. Z Walerijem Paniuszkinem rozmawia Anna Żebrowska

Vivienne Westwood. Mistrzyni krawieckiej agitki
Zaczęła od sklepu z punkowymi koszulkami z napisem „Nie wierz rządowi”. 10 lat później jej ubraniami fascynowała się już Margaret Thatcher. Ale nie była to fascynacja odwzajemniona

Uchodźcy. Nasze groby stoją dla Was otworem
Może potrzeba martwych, żebyśmy zobaczyli żywych. I zrozumieli, o co chodzi Franciszkowi, kiedy w kółko mówi o Chrystusie

dająSiękupić

wyborcza.pl

„Polacy wskazali. Nogami”. Ostre starcie PiS vs PO w sprawie pomników smoleńskich

TS/Radio Zet, 12.06.2016

 

Jarosław Sellin

Jarosław Sellin (Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta)

1. Ostre starcie w Radiu Zet między Andrzejem Halickim a Jarosławem Sellinem
2. Poszło o zapowiedzianą przez PiS budowę pomników smoleńskich
3. Halicki: „Na lewo pomnik, na prawo pomnik. Niezależnie, że nie ma miejsca”

– Na lewo pomnik, na prawo pomnik. Niezależnie od tego, że nie ma miejsca – tak Andrzej Halicki z PO, parafrazując piosenkę Heleny Kołaczkowskiej o odbudowie Warszawy, drwił w Radiu Zet z wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego na ostatniej miesięcznicy smoleńskiej.

Na te słowa od razu zareagował Jarosław Sellin z PiS, który zapytał, czy Halickiemu przeszkadzają planowane przez PiS pomniki. – Chce pan między dwoma pomnikami wsadzić trzeci? Tyłem do jednego albo do drugiego? – odpowiedział mu Halicki.

– To nie jest tak, że prezes ugrupowania, które wygrało wybory, nawet z dobrym wynikiem, które ma większość w parlamencie, może powiedzieć, że tu będzie jeden pomnik, a tu drugi – mówił w Radiu Zet polityk PO.

Sellinn: Polacy wskazali nogami

– Hanna Gronkiewicz-Walz, wiceprezes pana partii, nie może na wieki wieków zablokować rzecz oczywistą i naturalną, mianowicie to, że w tym miejscu Polacy wskazali, że należy upamiętnić ofiary katastrofy smoleńskiej – odpowiedział Sellin Halickiemu.

– Jak wskazali? Nic nie wskazywali – zaprotestowała Katarzyna Lubnauer z Nowoczesnej. – Polacy wskazali. Nogami. Przyszli masowo, tysiącami, w to miejsce, upamiętnić jedną trzecią elity politycznej państwa polskiego z głową tego państwa na czele – odpowiedział Sellin. – Te pomniki staną. Będziecie się wstydzić tego oporu – dodał Sellin.

toPolacy

gazeta.pl

 

Euro 2016. Mamy przetrąconą psychikę. My, wyczynowi oglądacze wybryków naszej futbolowej reprezentacji [STEC]

Rafał Stec, 07.06.2016

Fot. Grzegorz Celejewski

Ci, którzy nie pamiętają PRL-u, wielkie piłkarskie imprezy dzielą na dwa rodzaje. Te bez Polaków – wypełnione czystą radością z futbolu, pozwalające delektować się igrzyskami z dystansem kibica bezstronnego. A także te z Polakami – gorzkie, aż do finału naznaczone frustracją i zażenowaniem wywołanym stylem, w jakim nasi dali ciała.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej

Euro 2016 – specjalny serwis

Kumulację podłych emocji mieliśmy przed czterema laty, gdy zaczynaliśmy turniej jako dumni gospodarze, a kończyliśmy zrozpaczeni już po fazie grupowej. Polska wydusiła z siebie ledwie dwa gole, mniej dokonała wówczas jedynie Irlandia.

Od tamtej pory minęła cała epoka, co odczułby błyskawicznie każdy, kogo przerzucilibyśmy we współczesność bezpośrednio ze schyłkowego czasu reprezentacji Franciszka Smudy. Z drużyny narodowej poznikali zakompleksieni prowincjusze, którymi wielki futbol gardzi, ewentualnie których zaprasza do siebie po to, by prędko przetrącić im psychikę zsyłką do głębokich rezerw. A zastąpili ich Europejczycy pełnymi gębami. Albo już uznani, wynagradzani abstrakcyjnymi dla zwykłego kibica pieniędzmi i przyzwyczajeni do gry o najbardziej prestiżowe trofea, pod olbrzymią presją, przy wielomilionowej widowni. Albo młodzi, lecz wolni od wrodzonego lęku przed światem, możliwością zagranicznych podbojów wyłącznie podekscytowani.

I w eliminacjach Euro 2016 reprezentacja rozprawiła się nawet z najstraszniejszym tabu polskiego futbolu. Pokonała nietykalnych od zawsze Niemców. Pokonała ich akurat wtedy, gdy zlecieli do Warszawy w glorii złotych medalistów mundialu.

Jeśli czytelnicy przyswajają te optymistyczne frazy przerażeni, to doskonale ich rozumiem, przetrąconą psychikę mamy my wszyscy, wyczynowi oglądacze wybryków futbolowej reprezentacji – w przewidywaniu sukcesu jesteśmy mistrzami świata, a im bardziej go przewidujemy, tym brutalniej obrywamy po głowach. I to pomimo nader skromnych oczekiwań, wszak dotychczas pragnęliśmy ledwie osławionego „wyjścia z grupy”, o niczym więcej nikt przytomny nawet nie fantazjował.

Teraz fantazjuje. I dlatego, że oswoiliśmy się z widokiem rodaków ganiających za piłką obok Ronaldo czy Messiego, i dlatego, że wymagania na mistrzostwach spadły, z grupy można się wygramolić nawet z trzeciego miejsca w tabeli. Zamiast zatem po klęskowych doświadczeniach pokornie spuścić wzrok, my paradoksalnie wierzymy mocniej niż kiedykolwiek. I tak już pewnie zostanie, taki nasz kibicowski los.

Nowe jest to, że wreszcie nie musimy wyłączać własnego rozumu. Przeciwnie, cenić drużynę Adama Nawałki nakazuje chłodna analiza jej gry, poparta jeszcze opiniami zagranicznych komentatorów i notowaniami u bukmacherów. Przybywa powodów, by ogłaszać nie tyle postęp reprezentacji kraju, ile cywilizacyjny skok całej naszej piłki nożnej. Polska po odzyskaniu wolności rozwijała się w wielu dziedzinach dynamicznie, a polski futbol rozwijał się ślamazarnie, ale wygląda na to, że również w tej konkurencji postanowiliśmy doścignąć nowoczesność.

A to jest niezbędne, żeby Europie nie służyć za podnóżek, lecz zostać pełnoprawnym uczestnikiem jej igrzysk, czerpiącym z nich radość jak inni. I wreszcie wygrać na mistrzostwach kontynentu mecz. Jakikolwiek. To się nie udało nigdy, ba, w XXI wieku również na mistrzostwach świata nie wygraliśmy żadnego meczu, który miałby wyższą stawkę niż pocieszanie się po odpadnięciu. Doprawdy niewiele trzeba, by dokonać na Euro wyczynu wyjątkowego. I trochę więcej – ale to wciąż możliwe – by uczynić Euro pięknym kibicowskim przeżyciem pokoleniowym.

Zobacz także

mamy

wyborcza.pl

 

Mniej miłości do wolności?

Prof. Krystyna Skarżyńska*, 11.06.2016

rys. Adam Quest

Są powody, by polskiej wersji liberalnej demokracji nie lubić. Ale dziesiątki tysięcy ludzi protestujących przeciw „dobrej zmianie” to dowód, że dla wielu z nas wolność nie straciła uroku.

Demokracja liberalna to nie tylko wolne wybory, ale także wolność słowa, przekonań, wolność ekonomiczna, swoboda stowarzyszeń i wyboru stylu życia. Granice wolności obywateli i rządzących wyznaczają prawo i konstytucja.

Demokratycznej władzy nie wszystko wolno. Tymczasem jesienią wybraliśmy ludzi, którzy dużo mówią o wolności i niezależności (zwłaszcza w relacjach Polski ze światem), ale krok po kroku zagarniają dla siebie i swojej ideologii kolejne sfery życia. Chcą kontrolować wszystkie obszary rzeczywistości.

Mimo to po pół roku rządów mają poparcie ponad 30 proc. Polaków. Dlaczego? Czy zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości ani nie kochają, ani nie szanują wolności, bo wolą bezpieczeństwo? Czy Polacy są rozczarowani realną demokracją, która dla jednych była zbyt mało sprawiedliwa, a dla innych – zbyt mało liberalna?

CZYTAJ TEŻ: Ile z pszczoły jest w człowieku, czyli dlaczego religia i polityka dzielą ludzi

Nie tylko lęki

Spotykamy opinię, że „dobra zmiana” była możliwa, bo sytuacja w Polsce i na świecie stała się mniej stabilna, pojawiły się realne zagrożenia i ludzie wybrali bezpieczeństwo kosztem wolności. To zbyt prosta interpretacja. Zagrożenia i kryzysy rzeczywiście kierują ludzi ku konserwatyzmowi, a liberalizm traci zwolenników w różnych miejscach świata, ale pełni lęków ludzie częściej popierają status quo niż radykalną zmianę, bo ona też wzmacnia niepewność.

Poważne lęki poprzedzały początki transformacji i towarzyszyły im, ale mimo to wybraliśmy wolność. Sytuacja wokół i wewnątrz Polski wcale nie była wtedy bezpieczna. 4 czerwca 1989 r. był wielkim krokiem ku demokracji i wolności politycznej, ale od lęków nas nie uwolnił. Może dlatego radość po tamtej niedzieli nie była manifestowana zbyt głośno. Karnawału raczej nie było. We wrześniu mieliśmy naszego premiera, ale nadal także radzieckie wojska. Balcerowicz wyciął nam numer, zmieniając ład ekonomiczny, dzięki czemu wielu Polaków nabrało życiowego rozpędu, ale wielu straciło pracę, prestiż i szansę na lepsze życie dla swoich dzieci.

Przed pierwszymi wyborami prezydenckimi w 1990 r. było w nas więcej lęków niż nadziei, tylko stosunkowo nieliczna grupa nierealistycznych optymistów (wtedy byli to głównie zwolennicy Lecha Wałęsy) deklarowała, że żadnych kosztów nie odczujemy, będzie zasobniej, piękniej, bezpieczniej. Inni obawiali się bezrobocia, ubóstwa, politycznych ekstremizmów, konfliktów społecznych, nietolerancji, wzrostu nierówności i przestępczości.

Niewiele wtedy brakowało, by wybory wygrał mało znany populista Tymiński, który w swojej czarnej teczce miał podobno haki na wszystkich winnych tego, że Polacy cierpią wskutek transformacji. Byliśmy wtedy ostrożniejsi. Nieodległe doświadczenia braku wolności i „nieznośnej lekkości bytu” pod rządami autorytarnej władzy studziły gorące emocje złości i rozczarowanie postępowaniem demokratycznie wybranych władz.

CZYTAJ TEŻ: Dlaczego obrońcy życia są za karą śmierci, a dzieci hipisów idą do korporacji? Rozmowa z George’em Lakoffem

Niekompetentni w demokracji

Im dalej było od tej pięknej czerwcowej niedzieli i im bardziej upewnialiśmy się w swojej wolności, wzmocnionej przynależnością do Unii Europejskiej i NATO, tym słabiej demokratyczne władze uwzględniały potrzeby obywateli, którzy stawali się z jednej strony bardziej wolnościowi, a z drugiej – żyjąc w coraz bardziej otwartym świecie – dostrzegali różnice w jakości życia, w tym w świadczeniach socjalnych państwa.

Jednocześnie w przeważającej części społeczeństwa mało było obywatelskiej gotowości do patrzenia na ręce kolejnym demokratycznie wybranym ekipom i aktywności na rzecz rozszerzania sfery wolności i respektowania praw człowieka. I coraz mniej codziennej ludzkiej uważności, dostrzegania kłopotów i potrzeb innych ludzi, empatii dla tych, którzy są inni od nas. Zarówno dla tych, którzy byli w dużo gorszej sytuacji życiowej nie tylko z powodu własnych słabości, ale także z powodów systemowych czy losowych, jak i tych, którzy byli od nas lepsi – odnieśli wielkie sukcesy dzięki przedsiębiorczości, talentowi, pracowitości.

Demokracja i kapitalizm uczyniły wielu z nas egoistami wolnymi od społecznych i obywatelskich zobowiązań, dbającymi o własne dobro bez oglądania się na innych, nawet za cenę strat ponoszonych przez innych. Socjolog Marek Ziółkowski określał to jako wrogi indywidualizm, w którym wolność myślenia i robienia różnych rzeczy dajemy sobie, ale już nie innym.

Tymczasem w teoriach liberalnej demokracji indywidualizm oznacza nie egocentryzm i egoizm, ale wiarę w jednostkę, zaufanie do jej intencji, możliwości, kreatywności. Dbałość o prawa człowieka i realizacja uprawnień jednostek są uznawane za centralne. Co nie znaczy, że wspólnoty złożone w większości z indywidualistów muszą na tym tracić. „Liberał może być doskonale świadom konieczności świadczeń na rzecz wspólnoty, nie uczyni z niej jednak przedmiotu kultu i rzeczy pierwotnej w stosunku do jednostek” – pisał Jerzy Szacki („Liberalizm po komunizmie”).

Badania pokazują, że liberalni indywidualiści uważają, iż dobro jednostki jest ważne niezależnie od tego, w jakim kraju żyje, do jakiej partii należy, na kogo głosuje i jakie ma preferencje seksualne, podczas gdy dla kolektywistów ich wspólnota jest ważniejsza niż dobro jednostek. Indywidualiści łatwiej dostrzegają i szanują potrzeby i przekonania innych jednostek, częściej reagują, gdy prawa człowieka są łamane. I nie traktują brutalnie (jak dozgonnych wrogów) osób inaczej myślących czy politycznych lub biznesowych rywali. Uczestnicząc z wyboru w różnych grupach, nie są bezkrytycznie przywiązani do jednej, nie gloryfikują jej, nie boją się krytykować, gdy działa źle i narusza prawa innych grup lub jednostek. Na uczestnictwie takich osób zyskują również wspólnoty.

W naszej rzekomo liberalnej demokracji nie było przewagi tak rozumianej uniwersalistycznej orientacji, a kolejne rządy niespecjalnie dbały o uniwersalne prawa człowieka i jego wolności. Ale przynajmniej istniały instytucjonalne „bezpieczniki” dbające o przestrzeganie tych praw: rzecznik praw obywatelskich, pełnomocnik ds. równości płci, Trybunał Konstytucyjny.

W centrum uwagi elit politycznych III RP były raczej wolności ekonomiczne niż troska o respektowanie praw i wolności jednostek. W rezultacie „urynkowiono” wszystko, co się dało, także te sfery życia społecznego, dla których zysk nie powinien być głównym celem działania. Kultura, nauka, sztuka, medycyna nie tyle miały wzmacniać jednostkę – poszerzając zakres jej osobistej kontroli nad otoczeniem, czyli osobistą wolność – ile przynosić zysk finansowy.

Demokratyczne państwo niewystarczająco dbało (a może nawet wcale się tym nie interesowało) o rozwijanie prodemokratycznych potrzeb i umiejętności, takich jak dostrzeganie potrzeb innych ludzi, różnych punktów widzenia, wyobraźnia, tolerancja, umiejętność prowadzenia sporów, współpraca, społeczne zaufanie, obywatelska aktywność. To ostatnie raczej było niszczone przez kolejne rozczarowania, których dostarczali nam rządzący.

Wielu Polaków nie korzystało z demokratycznych wolności i swobody działania, bo po prostu nie miało wystarczających kompetencji i przegrywało z tymi, którzy je posiadali. To jeden z powodów, dla których w oczach wielu Polaków sama wolność stopniowo traciła swój blask. Ale można też uznać, że to establishment III RP wcale nie ceni indywidualnej wolności, że woli mieć społeczeństwo egocentryków bez społecznej wyobraźni, bez znajomości praw i kompetencji skutecznego wpływania na władze.

Ekipa „dobrej zmiany” jeszcze mniej niż wcześniejsze rządy interesuje się dobrem jednostek. To kolektywy – rodzina, Kościół katolicki, naród polski, prawdziwi patrioci – stają się przedmiotem troski. Kosztem innych grup, ale też kosztem jednostek, których dobrostan się nie liczy. Kobieta ma rodzić, choć może stracić wzrok, sześciolatek nie powinien chodzić do szkoły, choć wiadomo, że wcześniejsza edukacja szkolna dobrze służy jego rozwojowi. Wolności i prawa jednostek przestają być istotne i instytucjonalnie chronione. To jest zagrożenie dla aksjologicznych podstaw demokracji. Blokowanie TK, nawet jeżeli uznamy, że nie zawsze jego rozstrzygnięcia broniły słabszych, powiększa zagrożenie dla naszej osobistej wolności.

CZYTAJ TEŻ: Prawak i lewak idą na sushi

Kariera kosztem wolności

Wzrost poczucia zagrożenia i niezadowolenie z realnej demokracji i polskiego kapitalizmu jako systemu produkującego nierówności ekonomiczne tylko częściowo tłumaczy antyliberalne postawy wielu Polaków. Najnowsze badania z końca kwietnia (na ogólnopolskiej próbie 1019 osób dorosłych; autorzy: Krystyna Skarżyńska i Piotr Radkiewicz, wykonawca: panel badawczy Ariadna) pokazują, że osoby popierające PiS niewiele różnią się w poziomie akceptacji liberalnych poglądów gospodarczych od zwolenników Platformy i Nowoczesnej: we wszystkich tych grupach wyborcy deklarują raczej lewicowe niż wolnorynkowe poglądy gospodarcze, chcą więcej państwa, a mniej nierówności. Jednak w całej próbie badanych oceny sprawiedliwości aktualnego systemu ekonomiczno-politycznego i bieżącej polityki są tym wyższe, im silniejsze jest deklarowane poparcie dla gospodarki rynkowej. Od 2008 r. jest to najsilniejszy czynnik poparcia dla status quo.

Jednocześnie wyborcy PiS-u, Korwin-Mikkego i Kukiza wyraźnie słabiej niż zwolennicy Zjednoczonej Lewicy, PO, Nowoczesnej i Partii Razem popierają reguły liberalnej demokracji (swobodę wypowiedzi, rozwiązywanie konfliktów bez przemocy, pluralizm partyjny, ochronę mniejszości). Wyborcy PiS-u deklarują silniejszy narodowo-katolicki światopogląd, wolą poleganie na tradycyjnych autorytetach od samodzielnego myślenia i niekonwencjonalnych wyborów. Bardziej niż inne elektoraty chcą zwiększenia roli Kościoła w państwie, bezwzględnej ochrony życia poczętego, nie chcą różnorodności ani imigrantów. Raczej akceptują stosowanie „najsurowszych środków dla wyeliminowania wichrzycieli, którzy przeszkadzają w realizacji naszych celów”.

Poparcie rządzącej dziś partii oznacza więc zgodę na ograniczenie wolności i praw jednostki. Przyzwolenie na obrażanie opozycji, na wprowadzanie zakazu publicznych protestów i demonstracji, na używanie wobec demonstrantów siły przez policję. Wygląda na to, że jest to oddanie swej niezależności, samosterowności i wolności wyboru jakiejś zewnętrznej sile, partii uznanej za potężną i sprawczą (choć w liczbach bezwzględnych liczba głosujących na nią w 2015 r. nie wzrosła znacząco od 2011 r.).

Autonomia i poczucie, że się samemu kontroluje własne życie i ma się wpływ na rzeczywistość, ma zwykle charakter nagrody, czasem jednak ludzie uciekają od wolności. Wolą czuć się trybikami w wielkiej (zwłaszcza zwycięskiej) machinie, niż być w pełni podmiotowymi „panami sytuacji”. Co zyskują w zamian?

Znajdujemy wiele przypadków, kiedy to jednostki i całe społeczeństwa rezygnują z kontrolowania swojego życia. Erich Fromm już w latach 40. XX wieku przedstawił analizę warunków sprzyjających przyjmowaniu perspektywy osoby pozbawionej wpływu na zdarzenia: gdy ludzie dostrzegają, że mogą osiągnąć różne profity (np. poprawiać sytuację materialną, podnosić prestiż czy ułatwić sobie karierę) za cenę pewnej niespójności z innymi potrzebami czy postawami – czują się niekomfortowo. Nie tylko przeżywają dysonans, ale muszą liczyć się też z ponoszeniem odpowiedzialności za własne wybory. Jeżeli uznają, że na nic ważnego nie mają wpływu, nie mają wtedy poczucia moralnej odpowiedzialności za skutki własnych działań.

Aktywne poparcie „dobrej zmiany” może więc wynikać niekoniecznie z lęków i wykluczeń z udziału w zyskach III RP czy z miłości do prezesa, ale także z chęci przyspieszenia awansu społecznego. Zwłaszcza że wielu młodych ludzi ma poczucie, że stoją w miejscu, nie robią kariery. Ich kompetencje do tego nie wystarczyły. Teraz można ruszyć z kopyta. Poudawać narodowe sentymenty, robić wszystko, co ceni i lubi nowa władza, a będzie dobrze. W dodatku zawsze mogę powiedzieć: „Inaczej się nie dało”, „Ja tam tylko sprzątałem”. Taka postawa bywa efektem kolejnych porażek w próbach wywierania samodzielnego wpływu na rzeczywistość.

CZYTAJ TEŻ: Kto poskłada Polskę? Polityków i obywateli pyta Grzegorz Szymanik

Zły, wrogi świat

Odrzucenie zasad liberalnej demokracji i akceptacja autorytarnego państwa silnie wiąże się także z osobowościowymi skłonnościami autorytarnymi. Bardzo wyraźnie potwierdziły to nasze ostatnie, kwietniowe badania.

Jak zauważył Fromm, osoby autorytarne najlepiej charakteryzuje stosunek do siły władzy: „Siła władzy, czy to osób, czy instytucji, wywołuje w nich automatycznie miłość, podziw i gotowość podporządkowania się. Władza fascynuje [je] nie dla poszczególnych wartości, lecz wyłącznie dlatego, że jest władzą. (…) Ludzie lub instytucje pozbawione władzy automatycznie wywołują pogardę” („Ucieczka od wolności”, przekład Olgi i Andrzeja Ziemilskich).

Aktorzy „dobrej zmiany” pokazują swoją siłę, gdzie tylko mogą, a jednocześnie pokazują słabość opozycji. Czy można się dziwić, że zdobywają akceptację autorytarnych charakterów? Ale taki charakter nie spada z nieba. Jest efektem socjalizacji opartej nie na podmiotowym i równościowym traktowaniu innych, ale na posłuszeństwie i ustawianiu ludzi w wyraźnej hierarchii. W rodzinach, szkołach, przedsiębiorstwach, mediach publicznych człowiek częściej jest tylko „obiektem wpływu” i nie zawsze uzasadnionych wymagań. Wzajemnego rozumienia i otwartej komunikacji – niewiele.

Inny mechanizm rezygnacji z osobistej wolności wiąże się ze sposobem postrzegania świata społecznego jako pełnego zagrożeń, nieprzewidywalnego, niesprawiedliwego. Skoro osobiste starania nie przynoszą pożądanych rezultatów, bo nie ma w otaczającym świecie jasnych i sprawiedliwych reguł gry, mogę dla ochrony własnej wartości uznać, że lepiej oddać swój los w ręce zewnętrznych sił, akceptowanych autorytetów, Boga, potężnej grupy czy instytucji.

Różne badania pokazały, że negatywne schematy świata społecznego jako pełnego nieprzewidywalnych zagrożeń silnie wiązały się z brakiem akceptacji dla porządku polityczno-ekonomicznego III RP. Oceny sprawiedliwości tego ładu były bardzo niskie. Mogą być one w jakiejś mierze racjonalizacją własnych niepowodzeń w III RP, ale powszechność i powtarzalność tych krytycznych sądów jest społecznym faktem. I jedną z przyczyn, dla których wielu Polaków rzeczywiście chciało zmiany systemu.

Warto jednak pamiętać, że ponury obraz świata, dostrzeganie w nim głównie zagrożeń i krzywd, jest także istotnym elementem autorytarnej osobowości oraz grupowego narcyzmu. Psychologiczną właściwością różniącą wyborców PiS-u od zwolenników innych partii jest przekonanie o wyjątkowości grupy podzielającej te same co oni wartości i opinie o świecie i polityce. Częściej niż inne grupy wyborców zgadzają się oni z takimi twierdzeniami, jak: „Moja grupa zasługuje na szczególne traktowanie”, „Domagam się, by moja grupa była traktowana z szacunkiem, jaki się jej należy” czy „Tacy jak my zawsze mieli i mają wielu wrogów”.

Podobne przekonania codziennie wyrażają, słowem i czynem najważniejsi politycy PiS-u. Opisany zespół poglądów, grupowy narcyzm, to splot poczucia wielkości, niepewnej samooceny, zagrożenia, drażliwości na krytykę. Narcystyczna wizja świata pełnego wrogów grupy, z którą identyfikujemy się politycznie, usprawiedliwia agresję wobec potencjalnych wrogów czy krytyków wspólnie wyznawanych poglądów. „Nam (niezłomnym, prawym, krzywdzonym) więcej wolno”. Ograniczanie praw i wolności politycznych przeciwników jest wtedy akceptowane. Identyfikacja z poglądami agresora zwykle sprzyja usprawiedliwianiu jego wrogich zachowań oraz myśleniu, że „mnie to nie będzie dotyczyć – przecież jestem po właściwej stronie”.

Choć są liczne powody, by polskiej wersji liberalnej demokracji nie lubić, to jednak dziesiątki tysięcy ludzi wytrwale protestujących przeciwko działaniom ekipy „dobrej zmiany” dowodzą, że wolność dla wielu Polaków nie straciła uroku. Swobody obywatelskie, różnorodność, otwartość na innych ludzi i na relacje ze światem są dla nich wartościami, z którymi nie chcą się rozstać. Nie bronią „tych, co utracili stołki i nie mogą się z tym pogodzić”. Chcą żyć jako wolni obywatele w państwie, które nie tylko pozwala, ale także ułatwia realizację potencjału ludzkiego.

To są – tak mi się wydaje, kiedy słucham tego, co mówią i jak się zachowują podczas manifestacji – ludzie ceniący liberalną demokrację, bo widzą w niej potencjał wspierający wolność. Ponieważ mają społeczną wrażliwość – widzą jej błędy, potknięcia, zaniedbania. Rozmawiają o tym i może za jakiś czas wymyślą coś, co naszą demokrację i wolność uczyni piękniejszą. Wtedy radość przy kolejnych czerwcowych rocznicach będzie zwielokrotniona.

*Prof. Krystyna Skarżyńska – psycholog społeczny, pracuje w Instytucie Psychologii PAN oraz na Uniwersytecie SWPS

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Euro 2016. Czy futbol uleczy świat?
Jeśli w naszej reprezentacji grają obcy, to ci obcy okazują się nagle naszymi

Henryk Samsonowicz: Jestem Polakiem, znaczy jestem coś wart
Kto to jest „prawdziwy Polak”? Żeby znaleźć początki Polaka, mamy nawiązać do Bałtów i Germanów zaludniających tutejsze ziemie? A może cofniemy się do momentu, kiedy Pithecanthropus erectus zszedł z drzewa? Rozmowa Donaty Subbotko

Boh Trójkę lubit. Rozmowa z Magdą Jethon
Pani prezes powiedziała mi, że chce sprawić, żeby publiczne radio było obiektywne, niezależne, wolne od nacisków politycznych. Po prostu dobre

Brexit. Goodbye, dobrobycie
Wspólny rynek, kontrola imigracji i pełna suwerenność? Nie można mieć tych wszystkich rzeczy naraz. Z Timem Bale’em i Michaelem Keatingiem rozmawia Maciej Czarnecki

Mniej miłości do wolności?
Są powody, by polskiej wersji liberalnej demokracji nie lubić. Ale dziesiątki tysięcy ludzi protestujących przeciw „dobrej zmianie” to dowód, że dla wielu z nas wolność nie straciła uroku

Wolnoć, Tomku, we własnym domku. Własność kontra dobro wspólne
Kto mieszka w wynajętym, ten jest trochę niepoważny. Ot, bawi się, przedłuża młodość, nie zna życia. Dopiero gdy stanie przed obliczem analityka kredytowego, zostanie prawdziwym dorosłym Polakiem, wyznawcą św. Własności

Walerij Paniuszkin. Rosja jest dla pionierów
Za 5, 10, 15 lat zacznie się inna epoka. Pewnego dnia w telewizji pokażą tłum z kwiatami na pogrzebie w Moskwie, a potem? Wybierzemy nowego prezydenta. Z Walerijem Paniuszkinem rozmawia Anna Żebrowska

Vivienne Westwood. Mistrzyni krawieckiej agitki
Zaczęła od sklepu z punkowymi koszulkami z napisem „Nie wierz rządowi”. 10 lat później jej ubraniami fascynowała się już Margaret Thatcher. Ale nie była to fascynacja odwzajemniona

Uchodźcy. Nasze groby stoją dla Was otworem
Może potrzeba martwych, żebyśmy zobaczyli żywych. I zrozumieli, o co chodzi Franciszkowi, kiedy w kółko mówi o Chrystusie

poparcie

wyborcza.pl

„Jude”, „Mosiek”, agresor! Kampania nienawiści na szkolnym korytarzu

Maciej Hen*, 11.06.2016

Wydarzenia marca 1968 w Warszawie

Wydarzenia marca 1968 w Warszawie (TEODOR WALCZAK / EAST NEWS)

Na przerwach łapali mnie, rozciągali na ławce, kilku przytrzymywało, a jeden dusił. Dlaczego? Bo byłem Żydem. Do dziś odczuwam paniczny strach przed czyimiś rękami na mojej szyi.

Miałem niecałe 12 lat – brakowało mi tygodnia do urodzin – kiedy zostałem pasowany na wroga. 6 – a może 7? – czerwca 1967 r. przyszedłem jak co dzień do mojej szkoły na ulicy Spartańskiej w Warszawie. Zmieniłem buty na kapcie i z tornistrem na plecach zmierzałem do pracowni robót ręcznych, kiedy nagle kłębiące się bezładnie na korytarzu tabuny uczniów ze wszystkich klas tu i ówdzie się przerzedziły, gdzie indziej zgęstniały – i oto szedłem zupełnie sam, a naprzeciwko mnie stała grupa moich kolegów z klasy.

Nie widziałem w tym nic niepokojącego – zbierają się, to się zbierają – widocznie mają jakiś powód. To przecież moi koledzy. Może nie ci najbliżsi, ale koledzy. Owszem, teraz patrzyli na mnie jakoś niemiło, jakby z ukosa, ale dopiero kiedy nagle wyskoczył spomiędzy nich drugoroczny Ż. – ulubieniec wuefisty, niewiarygodnie sprawny fizycznie, chociaż poza tym kompletny tuman – więc dopiero kiedy Ż. wyskoczył spomiędzy nich, jednym sprężystym susem dopadł do mnie i huknął mnie pięścią w przednie zęby, rozcinając mi wargę, zdałem sobie sprawę, że dzieje się coś niedobrego.

Nie było co marzyć o nawiązaniu z Ż. równorzędnej walki, zresztą nadal byłem przekonany, że musiało dojść do jakiegoś nieporozumienia. Przecież Ż. nieraz przepisywał ode mnie zadania z matematyki i w zamian, a może i nie w zamian, tylko tak po prostu, dopuszczał mnie do swoich tajemnic – pokazywał np., że ma ukryte w oprawie od biletu miesięcznego zdjęcie nagiej wiejskiej dziewoi prężącej się dumnie przed drzwiami stodoły, zdjęcie nieostre, szaro-szare, podobno autorstwa jego starszego brata. Słowem, aż do tego dnia Ż. mnie raczej lubił.

Uderzył mnie i odskoczył, jakby chcąc dać mi czas na reakcję, a ja stałem ogłupiały, rozglądając się po twarzach stojących wokół mnie chłopców – do tej pory całkiem miłych, spokojnych chłopców, nie żadnych łobuzów, w większości synów zamożnych rzemieślników („prywaciarzy”, jak się wtedy mówiło) albo wojskowych i lotników z pięknego willowego osiedla Forty sąsiadującego z naszą szkołą. Z żadnym z nich nie miałem dotąd zatargów. Teraz wpatrywali się we mnie z odrazą i strzykali przez zęby jakimś słowem, początkowo niewyraźnie, potem coraz dobitniej, aż wreszcie to słowo do mnie dotarło: „Agresor!”.

Agresor! Ach, więc o to im chodziło… Zastanawiałem się przez chwilę, jak by im tu w trzech słowach wytłumaczyć, że się strasznie mylą, że ulegli kłamliwej propagandzie, bo przecież w rzeczywistości to nie ci „moi”, Izraelczycy, są stroną agresywną, a zresztą gdyby nawet byli, to dlaczego ja mam za to odpowiadać? [Wojna izraelsko-arabska w 1967 r., zwana wojną sześciodniową, zaczęła się 5 czerwca]. Ale patrzyłem na nich, widziałem te ich twarze stężałe w grymasie nienawiści i słowa zamarły mi na ustach. Byłem osądzony i skazany bez procesu.

CZYTAJ TEŻ: Rok 1968 – apogeum systemu

***

Tego samego dnia moja mama, która od kilku miesięcy uczyła w naszej szkole rosyjskiego, gdyż etatowa rusycystka była w zagrożonej ciąży, usłyszała w pokoju nauczycielskim, jak historyczka, pani D., ta sama, która tak zajmująco potrafiła opowiadać o różnych Peryklesach i Konradach Mazowieckich, z zapałem uświadamia inne nauczycielki, jak to się Żydzi sprytnie urządzili w naszym biednym kraju, a one jej skwapliwie przytakują. Mama, urodzona bojowniczka z góry przegranych spraw, doszła żwawym krokiem do rozdyskutowanej grupy pań, powiedziała im podniesionym tonem coś do słuchu, a następnie oświadczywszy, że jej noga więcej w tej szkole nie postanie, wyszła trzaskając drzwiami. To był koniec jej kariery nauczycielskiej. Szkoda – do dziś spotykam jej byłych uczniów, którzy mi się oświadczają na jej temat.

To wszystko działo się jeszcze przed przemówieniem Gomułki z 19 czerwca poświęconym w trzech czwartych konfliktowi bliskowschodniemu, w którym znalazł się pamiętny wykrzyknik: „Nie będziemy tolerować w naszym kraju piątej kolumny!”. W wersji drukowanej, zamieszczonej nazajutrz w gazetach, pominięto te słowa. Ale i bez nich cały paragraf, opatrzony śródtytułem „Stosunek do imperializmu i agresora – miernikiem obywatelskiej postawy”, brzmi wystarczająco złowrogo.

„Stoimy na stanowisku, że każdy obywatel Polski powinien mieć tylko jedną ojczyznę – głosił z mównicy towarzysz Wiesław . („Tylko jedną ojczyznę, rozumiem – zaripostował ktoś nazajutrz, podobno sam Antoni Słonimski – ale dlaczego to musi być Egipt?”). – Nie możemy pozostać obojętni wobec ludzi – czytam w złagodzonej, papierowej wersji przemówienia – którzy w obliczu zagrożenia pokoju światowego, a więc także i bezpieczeństwa Polski i pokojowej pracy naszego narodu, opowiadają się za agresorem, burzycielami pokoju i za imperializmem”.

Wolna Europa, w którą moi rodzice wsłuchiwali się z napięciem od kilku dni, strasznie się przy tym kłócąc, podawała, że faktycznie w żydowskim klubie młodzieżowym Babel radośnie świętowano kolejne etapy zwycięskiej kampanii sił izraelskich. Pewnie podobnie działo się w wielu żydowskich domach, gdziekolwiek zebrała się grupka znajomych. Aleksander Bardini opowiadał z dumą mojemu ojcu, że piloci izraelskich myśliwców wieczorem bezpośrednio przed wyjazdem do baz, skąd o świcie wyruszyli do akcji nad Synajem, obejrzeli w teatrze w Tel Awiwie spektakl „Tanga” Mrożka w jego reżyserii.

U mnie w domu rodzice spierali się zażarcie o to, czy słusznie Izraelczycy dokonali uderzenia prewencyjnego, nie czekając na ofensywę arabską. Mama uważała, że powinni byli zaczekać. Mówiłem już, że była urodzoną orędowniczką z góry przegranych spraw. Ojcu wychodziły żyły na skroniach, krzyczał, że przecież Naser już od kilku tygodni gromko zapowiadał narodowi rozpoczęcie świętej wojny, w której wyniku Żydzi zostaną zepchnięci do morza, kazał się wynieść z Synaju wojskom ONZ-etu, które zabezpieczały granicę egipsko-izraelską od czasu wojny sueskiej 1956 r. (oczywiście sekretarz generalny ONZ-etu U Thant bez słowa protestu zgodził się błękitne hełmy wycofać), i zablokował cieśninę Tiran w zatoce Akaba, tym samym odcinając Izrael od Morza Czerwonego i odbierając sens istnienia izraelskiemu portowi w Ejlacie.

Nawet ja to rozumiałem, ale mama, jak to mama, powtarzała w kółko: nie powinni byli pierwsi strzelać. Ależ to była dla nich jedyna szansa przeżycia! – ryczał ojciec w odpowiedzi. – Tylko przez zaskoczenie! Wiesz, co by było, jakby ten mały kraik najechały naraz, ze wszystkich stron, wojska Egiptu, Jordanii i Syrii? Ich dwa i pół miliona przeciw stu milionom Arabów?

CZYTAJ TEŻ: Zatruty owoc wojny sześciodniowej

***

Jakoś przetrwałem te dwa tygodnie do końca roku szkolnego. Unikałem jak się dało spotkań oko w oko z Ż. i tymi wszystkimi miłymi chłopcami, którzy go wydelegowali do rozprawy ze mną, agresorem. Na przerwach spierałem się regularnie z moim klasowym przyjacielem Pawłem Malko, przy czym obaj mimowolnie wchodziliśmy w ten sam schemat kłótni, który znałem z domu: ja powtarzałem argumenty mojego ojca, Paweł – mojej mamy (jednak, muszę to zaznaczyć, w wersji bardziej dogmatycznej).

To był mój ostatni rok w tamtej szkole i w tamtej dzielnicy Warszawy, bo w czasie wakacji przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania w Śródmieściu. Myśleliśmy wszyscy, że to, co mnie spotkało na Spartańskiej, to był odosobniony incydent i trzeba się starać o nim zapomnieć. Od września poszedłem do siódmej klasy w nowej szkole, przy Górnośląskiej, koło Sejmu.

Przez kilka tygodni nic się nie działo. Ale zanim minęła złota polska jesień 1967 r., zacząłem się natykać na dziedzińcu szkolnym na agresywne grupki ośmioklasistów, które najwyraźniej czekały tam specjalnie na mnie. Teraz już obywało się bez niedopowiedzeń. Owszem, wśród wyzwisk, którymi mnie obsypywali, trafiał się czasem, dla urozmaicenia, i „agresor”, i „syjonista”, ale najczęściej słychać było: „Jude”, „Mosiek”, „parszywy Żyd”. Na tym etapie tylko mnie trochę szarpali i poszturchiwali. Jeszcze nie bili – owszem, szykowali się do bicia (raz jeden z nich, pomińmy jego nazwisko, ściągał już kurtkę ze słowami: „Czekajcie, niech się tylko Kulej rozbierze!”) – ale jakoś zawsze w ostatniej chwili coś ich powstrzymywało.

Przejrzałem ówczesną prasę – „Trybunę Ludu”, „Słowo Powszechne”, „Żołnierza Wolności”, „Karuzelę” – szukając tekstów, którymi ci młodzi ludzie mogli się inspirować, ale poza czerwcowym przemówieniem Gomułki nie znalazłem żadnych wzmianek o nielojalnych obywatelach pochodzenia żydowskiego wspierających syjonistycznego agresora.

To się miało zacząć dopiero wiosną następnego roku. Latem i jesienią 1967 gazety skupiały się na piętnowaniu samego Izraela, przypisując mu wzorowanie się na hitlerowskich rozwiązaniach taktycznych (Blitzkrieg), stosowanie napalmu (bo skoro Amerykanie w Wietnamie, to czemu i nie Izraelczycy na Synaju), powiązania z rewanżystami z NRF oraz weteranami UPA, OUN i SS Galizien, masową eksterminację ludności arabskiej na okupowanych obszarach, tejże masowe wysiedlenia… Codziennie ukazywały się też doniesienia o wiecach w coraz to nowych zakładach pracy, potępiających izraelskiego agresora i wyrażających solidarność z narodami arabskimi.

To wystarczyło. Komunikat dotarł: wolno już, a nawet trzeba nienawidzić Żydów, bo Żydzi to Izrael, a Izrael to zbrodniarz wojenny, imperialista i sojusznik naszych największych wrogów. Stare uprzedzenia, zdawałoby się dawno wykorzenione, zostały przebudzone z wieloletniego letargu, podrażnione i spuszczone z łańcucha.

Dochodziły nas słuchy, że tu i ówdzie, np. w wojsku, zaczynają się czystki. Że na zebraniach partyjnych niskiego szczebla aktyw domaga się zdemaskowania ukrytych syjonistów. Że zaczynają się ataki na redaktorów Wielkiej Encyklopedii Powszechnej za wskazanie w haśle „Hitlerowskie obozy koncentracyjne” na odrębność obozów zagłady. Że pisarz Stanisław Wygodzki nie wytrzymał nerwowo i złożył papiery emigracyjne. Że I sekretarz komitetu warszawskiego PZPR osobiście interweniował, żeby usunąć Maję Gottesman, córkę Gustawa Gottesmana, z listy przyjętych do liceum Batorego.

Znalazłem się w jednej klasie z Krzyśkiem, młodszym bratem Mai. Jego też zaczepiali z racji pochodzenia i nazwiska, ale on podchodził do tego zupełnie inaczej niż ja. Gdy tylko ktoś nazwał go Żydem, natychmiast rzucał się do bitki – a bić się umiał. Ja bym tak nie mógł. Nie o to chodzi, że byłem słabszy fizycznie, jako młodszy o rok, a do tego mól książkowy. To też, ale przede wszystkim nie chciałem pokazywać swoją reakcją, że widzę w słowie „Żyd” coś obraźliwego. Tak, jestem Żydem i jestem z tego dumny – starałem się powiedzieć. Nie wiem, czy do któregoś z prześladowców ten mój komunikat dotarł.

CZYTAJ TEŻ: Kim był ojciec Izraela

***

Pod koniec 1967 r. poczułem się bezpieczniej, bo zyskałem sojusznika i obrońcę. W klasie pojawił się, po jakiejś dłuższej nieobecności, nieznany mi do tej pory kolega – Robert Jarosławski. Od razu zauważył, co się wokół mnie dzieje, i otoczył mnie osobistą ochroną. Był wysoki, potężnie zbudowany i wzbudzał naturalny respekt. Zostaliśmy serdecznymi przyjaciółmi. – Wiesz, chciałbym być Żydem – powiedział mi kiedyś. – Wtedy dopiero mógłbym stanąć przed tymi wszystkimi Moczarami i napluć im w twarz.

Jakoś z pomocą Roberta przetrwałem nawet eksplozję oficjalnej już kampanii antysemickiej, o, przepraszam, antysyjonistycznej, po wydarzeniach marcowych 1968 r. – chociaż bywało ciężko. Po południu bałem się chodzić ulicą Matejki w kierunku Wiejskiej, bo w miejscu, gdzie dziś stoi pomnik AK, przesiadywała na ławce miejscowa żulia.

Mama, kiedy się o tym dowiedziała, ofiarowała się pójść tamtędy ze mną. Minęliśmy ich ławkę w kompletnej ciszy, ale kiedy się już oddalaliśmy, ktoś krzyknął: „Do Izraela!”. Mama obróciła się na pięcie, szybkim krokiem podeszła do ławki i przystanęła przed nią z groźną miną. Widziałem, jak te gnojki kulą się pod ciężarem jej wzroku. Nie padło ani jedno słowo. Po paru chwilach mama wróciła do mnie i poszliśmy dalej. Ale w drodze powrotnej już tamtędy nie przechodziliśmy.

Część moich doświadczeń z tamtego czasu wykorzystałem po latach w przetworzonej postaci, budując wątek Amedea w „Solfatarze”. Np. to, co raz mi się przydarzyło, kiedy z jakiegoś powodu szedłem sam ścieżką wśród gęstych drzew porastających skarpę za ulicą Jazdów, tam mniej więcej, gdzie dziś jest ulica Johna Lennona. Nieoczekiwanie zobaczyłem nadchodzącą z przeciwka grupę wyrostków, wśród których jeden był mi znany z widzenia – jeszcze jesienią dołączał często do ośmioklasistów z naszej szkoły, kiedy otaczali mnie na szkolnym dziedzińcu, i to on był wtedy najbardziej ze wszystkich agresywny, najbardziej rwał się do tego, żeby mnie bić.

Teraz zbliżał się z dużą zgrają swoich własnych kumpli, nie z naszej szkoły – a ja nawet nie miałem dokąd uciec. Kiedy mnie otoczyli i zaczęli mi wymyślać i grozić, oświadczyłem, że się ich nie boję, bo nie są w stanie sprawić mi bólu. Ich przywódca – wysoki, z bakami, już prawie dorosły – zaciekawił się, dlaczego. – Bo ćwiczę jogę – skłamałem – i kiedy tylko zechcę, w ogóle nie czuję bólu. – O, zobacz – wysunąłem rękę. – Możesz mi przyłożyć papierosa i przekonasz się!

Przyłożył. Pochylili się, obserwując w napięciu rosnący w oczach bąbel, a ja jakimś cudem zachowywałem niezmąconą pogodę, chociaż bolało jak cholera. W końcu ten z bakami odjął mi papierosa od grzbietu dłoni, spojrzał na mnie z uznaniem i dał innym znak, że czas się zmywać. Po 48 latach niewielka blizna na grzbiecie mojej lewej dłoni jest już prawie niewidoczna.

***

Co kilka dni wyjeżdżał ktoś ze znajomych. Rodzice postanowili zostać, pomimo że ojciec, nasz jedyny żywiciel, znalazł się w zawodowej czarnej dziurze. Trzeba było zacisnąć pasa i żyć z rezerw. Wyprzedawaliśmy się. Pomagałem ojcu zanosić do antykwariatu nasze skarby – oprawione roczniki tygodników sprzed I wojny światowej, z okresu międzywojennego i tużpowojennego.

Jakoś pod koniec sierpnia, po inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację, mój przyjaciel Robert dowiedział się od swoich rodziców, że właściwie to oni też są Żydami i właśnie złożyli papiery na wyjazd. Późną jesienią wyjechali, a ja zostałem bez obrońcy.

Na domiar złego do mojej klasy trafił niejaki T., jeden z moich ubiegłorocznych prześladowców, który został na drugi rok. I po wyjeździe Roberta zaczęło się! T. dobrał sobie do kompanii kilku co tępszych osiłków z mojej klasy. Na przerwach łapali mnie, rozciągali na ławce, kilku przytrzymywało, a jeden dusił. Nie mieli widocznie zamiaru mnie zabić, bo przecież żyję. Ale do dziś odczuwam paniczny strach przed czyimiś rękami na mojej szyi, nie pozwalam się tam dotykać nawet żonie i nie toleruję zbyt płytkich wycięć w T-shirtach.

I tak było do końca ósmej klasy, do lata 1969 r. Wtedy dostałem się do liceum plastycznego. Tam mnie nikt nie napadał. Inne środowisko, ale i inne już czasy. Kampania „antysyjonistyczna” dogasała – wyczerpało się paliwo. Czy pozostawiła jakieś trwałe ślady w społeczeństwie – to kwestia do badań i dyskusji. Wiem, że pozostawiła je we mnie.

*Maciej Hen – ur. w 1955 r., pisarz, syn Józefa Hena. Debiutował w 2004 r. powieścią „Według niej” (wydaną pod pseudonimem Maciej Nawariak). W zeszłym roku opublikował obszerną powieść historyczną „Solfatara”, której tłem jest powstanie Masaniella w XVII-wiecznym Neapolu

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Euro 2016. Czy futbol uleczy świat?
Jeśli w naszej reprezentacji grają obcy, to ci obcy okazują się nagle naszymi

Henryk Samsonowicz: Jestem Polakiem, znaczy jestem coś wart
Kto to jest „prawdziwy Polak”? Żeby znaleźć początki Polaka, mamy nawiązać do Bałtów i Germanów zaludniających tutejsze ziemie? A może cofniemy się do momentu, kiedy Pithecanthropus erectus zszedł z drzewa? Rozmowa Donaty Subbotko

Boh Trójkę lubit. Rozmowa z Magdą Jethon
Pani prezes powiedziała mi, że chce sprawić, żeby publiczne radio było obiektywne, niezależne, wolne od nacisków politycznych. Po prostu dobre

Brexit. Goodbye, dobrobycie
Wspólny rynek, kontrola imigracji i pełna suwerenność? Nie można mieć tych wszystkich rzeczy naraz. Z Timem Bale’em i Michaelem Keatingiem rozmawia Maciej Czarnecki

Mniej miłości do wolności?
Są powody, by polskiej wersji liberalnej demokracji nie lubić. Ale dziesiątki tysięcy ludzi protestujących przeciw „dobrej zmianie” to dowód, że dla wielu z nas wolność nie straciła uroku

Wolnoć, Tomku, we własnym domku. Własność kontra dobro wspólne
Kto mieszka w wynajętym, ten jest trochę niepoważny. Ot, bawi się, przedłuża młodość, nie zna życia. Dopiero gdy stanie przed obliczem analityka kredytowego, zostanie prawdziwym dorosłym Polakiem, wyznawcą św. Własności

Walerij Paniuszkin. Rosja jest dla pionierów
Za 5, 10, 15 lat zacznie się inna epoka. Pewnego dnia w telewizji pokażą tłum z kwiatami na pogrzebie w Moskwie, a potem? Wybierzemy nowego prezydenta. Z Walerijem Paniuszkinem rozmawia Anna Żebrowska

Vivienne Westwood. Mistrzyni krawieckiej agitki
Zaczęła od sklepu z punkowymi koszulkami z napisem „Nie wierz rządowi”. 10 lat później jej ubraniami fascynowała się już Margaret Thatcher. Ale nie była to fascynacja odwzajemniona

Uchodźcy. Nasze groby stoją dla Was otworem
Może potrzeba martwych, żebyśmy zobaczyli żywych. I zrozumieli, o co chodzi Franciszkowi, kiedy w kółko mówi o Chrystusie

idęDoKasy

wyborcza.pl

Rebelia i pomniki. 74. miesięcznica katastrofy smoleńskiej

PIOTR WÓJCIK/PICTURE DOC, 11.06.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,20222533,video.html?embed=0&autoplay=1
– Stoimy tutaj z taką nadzieją, że zaburzymy jakoś scenariusz tej ‚smoleńskiej liturgii’ i zmusimy Kaczyńskiego i innych mówców do tego, żeby swoje łgarstwa musieli wypowiadać, patrząc w oczy Lechowi Kaczyńskiemu – mówił Paweł Kasprzak z grupy nieformalnej Obywatele RP podczas 74. miesięcznicy katastrofy smoleńskiej. Prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział natomiast w trakcie jej obchodów plany wzniesienia dwóch pomników, upamiętniających ofiary katastrofy. W kontekście sytuacji politycznej mówił również o zmaganiach z ‚rebelią tych, którzy zmian nie chcą’.

kaczyńskiZnów

wyborcza.pl

 

http://natemat.pl/164065,jest-pierwsze-polskie-veto-autorstwa-zbigniewa-ziobry-w-brukseli-utrudni-zycie-milionom-polakow-za-granica

SOBOTA, 11 CZERWCA 2016

OBRAZ DNIA: Serwisy o deklaracji Kaczyńskiego dot. dwóch pomników, Fakty: Lider PiS wciąż nawołuje do walki

— PIS SPIESZY SIĘ Z POWOŁANIEM RADY MEDIÓW NARODOWYCH. SEJM WKRÓTCE PRZEGŁOSUJE USTAWĘ. http://300polityka.pl/news/2016/06/11/pis-spieszy-sie-z-powolaniem-rady-mediow-narodowych-sejm-wkrotce-przeglosuje-ustawe/

*****

SERWISY W PIGUŁCE

— WSZYSTKIE SERWISY O DEKLARACJI JAROSŁAWA KACZYŃSKIEGO I POWROCIE PRZEKAZU O „REBELII”.

— KACZYŃSKI WCIĄŻ NAWOŁUJE DO WALKI – mówił w swoim materiale w Faktach Paweł Płuska: Mimo pełni władzy i takich jak ten ostatni sondaż, w którym PiS ma większe poparcie niż dwie kolejne partie opozycyjne razem wzięte, prezes Kaczyński wciąż nawołuje do walki.

— „GRZEGORZ SCHETYNA I JEGO FRAKCJA” – Wiadomości o tym, kto w Sejmie zaatakował Kaczyńskiego w piątek.

*****

WYDARZENIA POLSATU

— JAROSŁAW KACZYŃSKI PODAŁ DOKŁADNĄ LOKALIZACJĘ POMNIKÓW SMOLEŃSKICH. PONOWNIE MÓWIŁ TEŻ O REBELII, KTÓRA CHCE ZATRZYMAĆ DOBRĄ ZMIANĘ – ZAPOWIEDŹ.

— PRZED PAŁACEM PREZYDENCKIM PREZES PIS MÓWIŁ O POTRZEBIE ODBUDOWY MORALNEGO PORZĄDKU – BEATA LUBECKA.

— KACZYŃSKI: Częścią tego planu, częścią odbudowy godności musi być prawda o katastrofie smoleńskiej. Gdy między Domem bez kantów a Hotelem Europejskim stanie pomnik Lecha Kaczyńskiego, tp zaraz za Pałacem stanie pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej.

— KACZYŃSKI MÓWIŁ TEŻ O ZMAGANIACH Z REBELIĄ.

— KACZYŃSKI: Rebelia tych, którzy chcą by było tak, jak dawniej. Dobra zmiana trwa, ale do zwycięstwa jeszcze daleko.

— PRZYPOMNIENIE WYPOWIEDZI KACZYŃSKIEGO Z SEJMU O TERRORYSTACH.

— PO URAŻONA TĄ WYPOWIEDZIĄ CHCE W PRZYSZŁYM TYGODNIU POSKARŻYĆ SIĘ DO PROKURATURY.

*****

FAKTY TVN

— JAROSŁAW KACZYŃSKI JUŻ WIE, GDZIE STANĄ DWA POMNIKI SMOLEŃSKIE.

— POMNIK PRZED RATUSZEM WOJEWODA Z PIS MIAŁ POSTAWIĆ Z NARUSZENIEM PRAWA – Paweł Płuska: To akurat – wydaje się – nie ma znaczenia dla Jarosław Kaczyńskiego i PiS-u. Pomnik przed ratuszem wojewoda z PiS – jak twierdzą władze miasta – postawił z naruszeniem prawa. Podobnie ustawiono ten tymczasowy pomnik przed Pałacem Prezydenckim.

— JAROSŁAW KACZYŃSKI: Wierzę w to głęboko, że tu, między Domem bez kantów a Hotelem europejskim stanie pomnik Lecha Kaczyńskiego.

— POMNIK PREZYDENTA PEWNIE STANĄŁBY TYŁEM DO POMNIKA MARSZAŁKA PIŁSUDSKIEGO – Płuska dalej: Dokładnie tu, na Osi Saskiej. W miejscu, gdzie dziś stoi ogródek kawiarniany, za którym jest mały parking hotelowy i pomnik marszałka Piłsudskiego, do którego pomnik prezydenta pewnie stanąłby tyłem.

— JAROSŁAW JÓŹWIAK: Nie ukrywam, że byłaby to nieco kuriozalna sytuacja.

— JÓŹWIAK DALEJ: Przypominam, że stanowisko konserwatora jest konsekwentne od wielu lat, że Krakowskie Przedmieście jest skończonym układem i to nie dotyczyło tylko pomnika smoleńskiego. Przypomnę, że kilka lat temu Igor Mitoraj chciał postawić pomnik Jana Pawła II w okolicach Kościoła św. Anny. Również takiej zgody nie było.

— ALE PREZES KACZYŃSKI TAKICH UKŁADÓW NIE LUBI I NA KRAKOWSKIE PRZEDMIEŚCIE MA JESZCZE JEDEN PLAN – Płuska.

— KACZYŃSKI: Tu, zaraz za Pałacem, gdzieś obok kościoła, stanie pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej.

— JOACHIM BRUDZIŃSKI: To, że te pomniki powstaną, taka jest wola setek tysięcy Polaków, którzy parę godzin po tej katastrofie – zbierając się na Krakowskim Przedmieściu – wskazały miejsce, gdzie te pomniki powinny stanąć. Zapewniam pana, że stanie.

— JOANNA SCHEURING-WIELGUS: Mam pytanie do Jarosława Kaczyńskiego, czy on jest odpowiedzialny za przestrzeń miejską, architekturę, która jest w mieście.

— KACZYŃSKI WCIĄŻ NAWOŁUJE DO WALKI – Płuska: Mimo pełni władzy i takich jak ten ostatni sondaż, w którym PiS ma większe poparcie niż dwie kolejne partie opozycyjne razem wzięte, prezes Kaczyński wciąż nawołuje do walki.

— RAFAŁ GRUPIŃSKI: Musi to pogańskie ognisko w istocie rozdmuchiwać, żeby mu się nie rozpadło zaplecze polityczne.

— WEDŁUG KACZYŃSKIEGO, TRWA KOLEJNY ETAP WALKI Z REBELIĄ – Płuska.

— Z WYSOKĄ FREKWENCJĄ ALE BEZ HONOROWEGO PATRONATU PREZYDENT WARSZAWY ULICAMI STOLICY PRZESZŁA PARADA RÓWNOŚCI.

*****

WIADOMOŚCI TVP

— JAROSŁAW KACZYŃSKI KOLEJNY RAZ ZAPEWNIŁ, ŻE JEGO PARTIA BĘDZIE DALEJ KONSEKWENTNIE ZMIENIAŁA POLSKĘ, PRZECIWNA TYM ZMIANOM OPOZYCJA NIE PRZEBIERA W SŁOWACH – zapowiedź.

— WCZORAJ W SEJMIE GRZEGORZ SCHETYNA I JEGO FRAKCJA ZAATAKOWALI PREZESA PIS – KLAUDIUSZ POBUDZIN.

— WYPOWIEDŹ KACZYŃSKIEGO NA MIESIĘCZNICY O “REBELII”

— POBUDZIN: Dziś nagrodę im. Lecha Kaczyńskiego otrzymał pisarz i poeta Jarosław Marek Rymkiewicz.

— FRANKOWICZE MAJĄ DOŚĆ, PODCZAS PROTESTU W WARSZAWIE DOMAGALI SIĘ SZYBKICH PRAC NAD USTAWĄ – ZAPOWIEDŹ.

— BARTŁOMIEJ GRACZAK: Frankowicze mają plan, zakłada spłatę kredytu po kursie z dnia spłaty. Frankowicze zapowiedzieli ultimatum – 25 października mają zaprzestać spłacania kredytu. To dokładnie rok po wyborach.

obraz

300polityka.pl

 

PIĄTEK, 10 CZERWCA 2016

Grupiński do Kaczyńskiego: Będzie pan nazywany w przyszłości Kubą Rozpruwaczem polskiej demokracji

Grup

Grupiński do Kaczyńskiego: Będzie pan nazywany w przyszłości Kubą Rozpruwaczem polskiej demokracji

Polityk PO podczas debaty nad projektem ustawy antyterrorystycznej zwrócił się do ministra Macieja Wąsika i prezesa Kaczyńskiego:

„Pan minister Wąsik, skazany na trzy lata za nadużywanie władzy za pierwszych rządów PiS, przygotowuje obywatelom ustawę, w której nadużywanie władzy jest poszerzane. Pan poseł Kaczyński, który zmienia dziś Rzeczpospolitą, nie będzie miał w annałach historii dobrych wspominków. Będzie pan, panie pośle Kaczyński, nazywany w historii Kubą Rozpruwaczem polskiej demokracji”

Screenshot 2016-06-10 at 15.22.30

300polityka.pl

PIĄTEK, 10 CZERWCA 2016

Schetyna do Kaczyńskiego: To jest dzień pańskiej hańby. Będzie pan prosił prezydenta Dudę, żeby pana ułaskawił

Screenshot 2016-06-10 at 17.29.56

Schetyna do Kaczyńskiego: To jest dzień pańskiej hańby. Będzie pan prosił prezydenta Dudę, żeby pana ułaskawił

Grzegorz Schetyna zwrócił się dziś podczas debaty o ustawie antyterrorystycznej w Sejmie do prezesa PiS:

„Panie prezesie Kaczyński, to jest dzień pańskiej hańby, hańby pana partii. Dzisiaj dwa razy się skompromitowaliście. Jest pan ojcem ustawy o inwigilacji. Za to pan politycznie zapłaci. Razem z ministrem Wójcikiem. Będzie pan prosił o to prezydenta Dudę, żeby was ułaskawił. To jest kompromitacja, wstyd i oszustwo, i pan za to zapłaci, panie Kaczyński”

schetyna

300polityka.pl

PIĄTEK, 10 CZERWCA 2016

Kaczyński do opozycji: Wy myślicie w sposób krótki. Nie ma takich grabi, co by od siebie, no skąd pochodzicie i tacy jesteście

Kaczyński do opozycji: Wy myślicie w sposób krótki. Nie ma takich grabi, co by od siebie, no skąd pochodzicie i tacy jesteście

Jak mówił Jarosław Kaczyński w Sejmie, w trakcie głosowania and poprawkami do ustawy o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym, systemie gwarantowania depozytów oraz przymusowej restrukturyzacji:

„Rzeczywiście warto zwołać Konwent Seniorów, żeby pewne fakty wyjaśnić, a w szczególności ten, że ogromne straty, o których ciągle mówicie, powstały w jednym SKOK-u, tzn. Wołomin i to w trakcie, kiedy był on już pod pełnym nadzorem KNF-u. Wiem, ale możecie krzyczeć, ale to fakty. KNF na różnego rodzaju uwagi i postulaty ze strony Kasy Krajowej nie reagował. Po drugie, jeżeli chodzi o wniosek śp. brata, a już tyle żeście o nim po śmierci powiedzieli, że moglibyście już zaniechać, bo skompromitowaliście się straszliwie, pokazaliście, że jesteście poza polską kulturą, został przez TK w wielkiej mierze uwzględniony. To jedna sprawa i wreszcie to określenie, którego nieustannie używacie. Rozumiem, że nie jesteście w stanie zrozumieć, że ktoś kto broni jakiejś instytucji, a były takie momenty, w których broniliście SKOK-ów, nie dlatego, że ma tam interesy, tylko w imię pewnego szerszego interesu. To poza waszym sposobem myślenia. Wy myślicie w sposób krótki. Nie ma takich grabi, co by od siebie, no skąd pochodzicie i tacy jesteście”

kaczyński

300polityka.pl