Axl Rose zaśpiewał z AC/DC. Krytycy zachwyceni, choć gwiazdor przez cały koncert siedział
Gdy okazało się, że w 12 europejskich koncertach weźmie udział skandalista Axl Rose z Guns N’ Roses, wielu przecierało oczy ze zdumienia. To mogła być katastrofa lub wielki triumf. Alice Cooper był zachwycony perspektywą zobaczenia AC/DC z Axlem Rose’em przy mikrofonie, ale część fanów nie chciała czekać i po prostu zażądała zwrotu pieniędzy za bilety (dostali). Słusznie?
Więcej niż to, o czym marzyliście
W sobotę wieczorem AC/DC pierwszy raz wystąpiło z Axlem w składzie. Relacje z koncertu w Lizbonie wskazują na to, że egzotyczny pomysł obronił się na scenie. Michael Hann z brytyjskiego dziennika „Guardian” daje koncertowi pięć na pięć gwiazdek i pisze o pierwszym od lat występie AC/DC, po którym nie było wiadomo, czego się spodziewać, a „triumf polega na tym, że to było dokładnie to, czego można się było spodziewać, ale znacznie więcej niż to, o czym można było nieśmiało marzyć”.
Dziennikarz ma na myśli najstarsze utwory grupy, nagrane jeszcze z pierwszym wokalistą Bonem Scottem, który zmarł w 1980 r. Jego zdaniem Rose, tragiczna postać, znakomicie odwołał się do ducha tamtych mizantropijnych i pełnych niechęci do świata piosenek, jak np. „Shot Down in Flames”.
Zapowiadając tę ostatnią, według Kevina Rauba, reportera amerykańskiego magazynu „Billboard”, Rose miał powiedzieć: „Piosenka, którą napisali o moim życiu”. Raub również zachwalał klasę Axla, wytykając ledwie dwa słabsze momenty. Podobało mu się, że egotyk Rose był na scenie sobą, ale o AC/DC mówił z wielkim szacunkiem, czarując przy okazji publiczność.
Skromny siedzący byk
Fanów ucieszyły też wykonania „Riff Raff” i „Rock ‚N’ Roll Damnation”, niesłyszanych na koncercie AC/DC odpowiednio od 20 i od 13 lat. W pewnym momencie nawet skandowali imię wokalisty, który stwierdził: „Wiem, co chcieliście krzyczeć. Angus, Angus!”, wymieniając imię założyciela i gitarzysty zespołu.
W sumie AC/DC zagrało w Lizbonie 22 utwory, oprócz tych z ostatniej płyty „Rock Or Bust” również klasyki w rodzaju „Back In Black”, „Highway To Hell”, „Hell’s Bells” czy „Thunderstruck”.
Axl, który od czasu angażu zdążył złamać kość śródstopia, wystąpił na siedząco, z usztywnioną nogą, na specjalnym podwyższeniu. Ten rodzaj minisceny znają już fani Guns N’ Roses, reaktywowanego tym razem z gitarzystą Slashem w składzie, z którym Rose grał już w tym roku.
10 odwołanych koncertów, które miały się odbyć w USA, dojdzie do skutku z Rose’em w roli wokalisty. Czy 68-letni Johnson wróci później na łono zespołu? Jeszcze nie wiadomo.
Kolejny prezydent Francji
Jeśli wierzyć sondażom opinii publicznej, następnym prezydentem Francji nie zostanie ani François Hollande, ani Nicolas Sarkozy, którzy ostatnio pełnili tę funkcję. Hollande jest urzędującym prezydentem, ale niemal wszystkie jego działania rozczarowują – w szczególności próby rozwiązania kwestii bezrobocia. Szanse Sarkozy’ego są z kolei mocno ograniczone ze względu na jego nieznośny charakter.
Prezydent V Republiki Francuskiej jest – by użyć terminologii brytyjskiej – zarówno monarchą, jak i premierem. Dzierży władzę symboliczną, lecz również realną. Sarkozy’emu nie udało się przede wszystkim nadać Republice godności. Hollande poniósł klęskę w obu obszarach zarówno działania, jak i uwznioślania. Powiem wprost: człowiek, który nie potrafił zachować umiaru, został zastąpiony na stanowisku politykiem, który robił za mało. W efekcie działań tego tandemu tak bardzo potrzebne reformy strukturalne zostały odłożone na półkę albo zaczęto je wdrażać zbyt późno.
Równie rozczarowujący jest wpływ tego na sytuację w Europie. Od 1995 roku, gdy zakończyła się kadencja François Mitterranda, żaden prezydent Francji nie był równym partnerem dla kanclerza Niemiec. Wynikający z tego brak równowagi – za mało Francji, a za dużo Niemiec – to jeden z głównych problemów politycznych, z jakim zmaga się Unia Europejska.
Aż trudno nie przypisać tej rozbieżności szczęściu, jakie oba kraje miały do przywódców. W Niemczech nastawiony proreformatorsko Gerhard Schröder został zastąpiony odważną Angelą Merkel. We Francji, na odwrót, przywódca wykazujący pasywność w działaniach globalnych, jakim był Jacques Chirac, ustąpił miejsca energicznemu Sarkozy’emu, który jednak po całkowicie rozczarowującej kadencji oddał urząd niezdecydowanemu Hollande’owi – przywódcy nijakiemu.
Większość francuskich wyborców wierzy, że przyszłoroczne głosowanie to ostatnia szansa na odzyskanie kontroli nad losem własnego kraju, ponowne ożywienie wpływów Francji w Europie i zyskanie nowego poczucia celu. Ów brak zgody – podobnie jak w Stanach Zjednoczonych – dotyczy formy zmian. Między reformatorami i radykałami zaznaczył się wyraźny podział. Ci, którzy chcą dokonać głębokich zmian w istniejącym systemie – zarówno na skrajnej prawicy, jak i skrajnej lewicy – odcinają się od tych, którzy dążą do zewnętrznej zmiany systemu.
Atmosfera polityczna zdominowana jest przez dwa główne wydarzenia. Z jednej strony Partia Socjalistyczna Hollande’a chyli się ku upadkowi – niczym Partia Republikańska w USA. Z drugiej – skrajnie prawicowy Front Narodowy i jego przywódczyni Marie Le Pen notują rosnącą popularność – według sondaży partię tę popiera jedna trzecia społeczeństwa, co daje jej najwyższy wynik w kraju. Wielce prawdopodobne jest więc, że Le Pen znajdzie się w drugiej turze wyborów prezydenckich.
Na szczęście jest jeden czynnik ograniczający poziom poparcia dla Frontu Narodowego. Niezależnie od siły wyborczej, jaką dysponuje Le Pen we Francji czy Donald Trump w USA, jest niemal pewne, że poniosą oni klęskę w wyścigu o najwyższy urząd w państwie. Populizm może rosnąć w siłę, a elity mogą stawać się coraz mniej popularne. Ale jeśli nie dojdzie do naprawdę tragicznych wypadków – takich jak seria zamachów terrorystycznych – po obu stronach Atlantyku zwycięży zdrowy rozsądek.
A jak przedstawia się zdrowy rozsądek w dzisiejszej Francji? Poza Le Pen dwie najpopularniejsze postaci prawicy i lewicy to najstarszy i najmłodszy spośród potencjalnych kandydatów: Alain Juppé, który sprawował funkcję premiera za rządów Chiraca, oraz Emmanuel Macron, minister gospodarki, przemysłu i cyfryzacji w rządzie Hollande’a.
Poparcie Juppé w sondażach opinii publicznej jest zadziwiająco stabilne, a Macron oceniany jest zaskakująco wysoko. Nietrudno wywnioskować, że znacząca większość Francuzów chętnie przyznałaby mandat obu kandydatom – mądremu, doświadczonemu politykowi o dużej powadze powierzyliby urząd prezydenta, zaś jego młodszemu koledze – premiera. Obaj stanowiliby doskonały międzypokoleniowy i międzypartyjny zespół, który w końcu zdołałby wprowadzić tak potrzebne reformy.
Warto przy tym podkreślić, że wielka koalicja w stylu niemieckim nie byłaby zbieżna ze sposobem uprawiania polityki we Francji, przyzwyczajonej do twardego podziału na lewicę i prawicę. Co więcej, obaj politycy odrzucili pomysł połączenia sił. Ale w polityce wszystko jest możliwe.
Minusem Macrona jest jego młody wiek oraz brak poparcia ze strony aparatu partyjnego. Popularność nie jest równoznaczna z realnym poparciem politycznym, szczególnie jeśli osoba, której to dotyczy, ma ambicje, by mocno rozhuśtać łódkę.
Atuty Juppé są zupełnie inne. Jest bardziej biegły w sprawowaniu władzy niż w jej pozyskiwaniu. Jego wrodzona nieśmiałość sprawia, że wydaje się osobą potrafiącą zachować dystans – w przeciwieństwie do Hillary Clinton w USA. Polityk ten ma też rzadką zaletę. Zważywszy jego wiek – w przyszłym roku skończy 72 lata – ma zamiar ubiegać się wyłącznie o jeden mandat i nie musi myśleć o reelekcji. Francja już chyba znalazła swego kolejnego prezydenta.
Dominique Moisi – specjalny doradca IFRI (Francuskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych) i wykładowca Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu – L’Institut d’études politiques de Paris (Sciences Po). Autor książki La géopolitique de l’émotion. Obecnie związany również z londyńską uczelnią królewską King’s College.
Skandaliczny transparent na stadionie Legii: „KOD, GW, będą dla was szubienice”
Skandaliczny transparent podczas meczu na stadionie Legii (KUBA ATYS)
Transparent nawiązywał do tego, że w czasie finału Pucharu Polski w ubiegły poniedziałek część trybun wygwizdała prezydenta Andrzeja Dudę. Transparent o szubienicach pojawił się dziś podczas meczu ligowego na trybunie najzagorzalszych fanów warszawskiego klubu. Nie spotkał się z reakcją służb porządkowych, również sędzia nie przerwał meczu.
Prof. Zoll: Prokuratura powinna wszcząć śledztwo
Jestem zmartwiony poziomem agresji w Polsce. To zaczyna być niebezpieczne, przekraczane są tolerowane granice. Tak nie wolno. Ten transparent to mowa nienawiści, która powinna być ścigana i karana. Prokuratura powinna wszcząć śledztwo z urzędu – mówi „Wyborczej” prof. Andrzej Zoll, były prezes Trybunału Konstytucyjnego i były rzecznik praw obywatelskich. – To groźba karalna wobec wymienionych z nazwiska osób i wobec członków partii, redakcji i KOD. Jeśli nie będzie śledztwa z urzędu, każdy, kto poczuł się zagrożony z powodu tego transparentu, np. członek partii, dziennikarz, może złożyć zawiadomienie. Martwi mnie jednak, że prokuratura jest teraz upolityczniona, a prezes PiS powiedział, że nie będzie walczył z mową nienawiści.
Tego typu transparenty są ścigane przez międzynarodowe władze piłkarskie. Legia powinna być ukarana za dopuszczenie do tego, że wniesiono go na stadion.
Policja: Mamy zabezpieczony monitoring
– Wiemy o tym zdarzeniu i jesteśmy przygotowani, żeby prowadzić postępowanie w tej sprawie – mówi asp. sztab. Mariusz Mrozek, rzecznik stołecznej policji. – Mamy zabezpieczony monitoring z momentu, w którym transparent został rozwinięty i kiedy był zwijany. Możemy identyfikować osoby, które to zrobiły. Wstępnie treść z transparentu można zakwalifikować na dwóch płaszczyznach. Pierwsza – to zniesławienie [ladacznice], druga – to groźby karalne [szubienice]. W obu przypadkach są to przestępstwa ścigane na wniosek osób pokrzywdzonych. Bardzo istotne jest, żeby osoby, które czują się znieważone tym transparentem bądź czują się zagrożone, złożyły na policji zawiadomienie i wniosek o ściganie.
Równość według Wojciecha Kaczmarczyka, pełnomocnika rządu ds. równego traktowania
Pełnomocnikiem rządu ds. rozwoju społeczeństwa obywatelskiego i jednocześnie pełnomocnikiem ds. równego traktowania został Wojciech Kaczmarczyk (ANDRZEJ HULIMKA)
Wojciech Kaczmarczyk – od stycznia 2016 r. pełnomocnik rządu ds. społeczeństwa obywatelskiego i równego traktowania.
Po 24 dniach czekania na autoryzację publikujemy omówienie rozmowy z pełnomocnikiem rządu ds. równego traktowania. Uznaliśmy, że czytelnicy mają prawo poznać jego poglądy nie tylko dlatego, że to on w rządzie ma zabiegać o równe traktowanie obywateli. Także dlatego, że – w przeciwieństwie do drugiej pełnionej funkcji: pełnomocnika rządu ds. rozwoju społeczeństwa obywatelskiego – w sprawach równości raczej się nie wypowiada.
Minister Kaczmarczyk nie odmówił autoryzacji, ale ją odkładał. Tłumaczył to natłokiem zajęć i tym, że w tekście maila z prośbą o autoryzację były „niezręczności gramatyczne, a także brak zwyczajowych form grzecznościowych w korespondencji (nie do ministra, ale osoby)”, a przesłany mu do autoryzacji tekst ma błędy literowe, co „niezbyt pochlebnie świadczy o szacunku dla rozmówcy”.
Publikację nieautoryzowanej rozmowy w formie omówienia odpowiedzi rozmówcy umożliwia wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie SK 52/05.
Ewa Siedlecka: Jak pan jako pełnomocnik rządu ds. równego traktowania ocenia obywatelski projekt całkowitego zakazu aborcji?
Minister Wojciech Kaczmarczyk nie uważa, by ta kwestia należała do zadań pełnomocnika rządu ds. równego traktowania. Osobiście jest zdania, że człowiek zasługuje na ochronę od poczęcia, bez różnicowania tej ochrony. Ale w przypadku konfliktu wartości nie można zmuszać kobiety do heroizmu. Uznaje za właściwe zachowanie dotychczasowego kompromisu, gdy ciąża jest wynikiem przestępstwa lub stwierdzono ciężkie uszkodzenie płodu.
Do których postulatów organizacji kobiecych będzie pan przekonywał rząd?
Pełnomocnik odpowiada, że nie jest rzecznikiem żadnej organizacji i nie będzie przekonywał rządu do ich postulatów.
Mówmy po prostu o postulatach środowisk kobiecych. Suwak na listach wyborczych?
Minister uważa, że gwarantowanie kobietom miejsc sprowadza się do uprzedmiotowienia kobiet.
A równość obejmowania przez kobiety funkcji kierowniczych?
Pełnomocnik stawia raczej na edukację i budzenie wrażliwości firm.
Jakimi metodami chce pan to osiągnąć?
Pełnomocnik stawia na organizacje pozarządowe.
Swojej roli pan nie widzi? Np. żeby zachęcać do szkoleń w spółkach skarbu państwa, choćby przez organizacje pozarządowe?
Zdaniem pełnomocnika to pytanie dowodzi braku zrozumienia rozmówczyni, czym jest społeczeństwo obywatelskie. To nie urzędnik, ale organizacje pozarządowe budują przestrzeń odpowiedzialności w państwie i przestrzeń dla świadomego realizowania interesów społecznych.
To jaka jest rola pełnomocnika rządu?
Powinien stwarzać możliwość debaty organizacji z instytucjami rządowymi i innymi.
Pełnomocnik jest od tego, żeby rząd do różnych rzeczy namawiać. Może pan też – ma pan to w ustawowych kompetencjach – zamawiać badania dotyczące równego traktowania.
Pełnomocnik się zgadza. I podkreśla, że poziom wiedzy na temat różnych zjawisk społecznych jest niewystarczający i często jest przedmiotem ideologicznych manipulacji.
Przykład?
Pełnomocnik wskazuje na ogólnoeuropejskie badanie Agencji Praw Podstawowych [instytucja UE] z 2014 r. na temat postrzegania swojej sytuacji przez osoby LGBT. Był to sondaż internetowy, co nie zabezpiecza przed wielokrotnym wypełnianiem ankiety przez jedną osobę. Polski wynik: 57 proc. respondentów podało, że doznało różnych form przemocy ze względu na orientację seksualną – nie budzi więc zaufania. Zdaniem pełnomocnika na tych danych nie można budować wiedzy o zjawisku i tworzyć programów przeciwdziałania przemocy.
Może zamówi pan badania, które uzna za rzetelne?
Pełnomocnik jest sceptyczny. Ale planuje rozmowę z dyrektorem Agencji Praw Podstawowych, aby poprawić metodologię badań.
Polska nie prowadzi żadnych statystyk dotyczących przemocy, m.in. wobec osób LGBT, co wytykały nam i Komitet Praw Człowieka ONZ, i Agencja Praw Podstawowych, i Europejska Komisja przeciw Rasizmowi i Nietolerancji. Czy sprawi pan, by takie dane były gromadzone?
Pełnomocnik odpowiada, że nie ma też danych o przemocy wobec innych grup, np. osób duchownych.
Są statystyki przestępstw z nienawiści przewidzianych w kodeksie karnym, a one obejmują przemoc ze względu na rasę, narodowość, pochodzenie etniczne i wyznanie.
Pełnomocnik podkreśla, że nie ma statystyk co do innych kategorii osób [to postulat organizacji równościowych, żeby równą ochroną, tak jak mniejszości rasowe, etniczne i wyznaniowe, objąć też osoby narażone na ataki ze względu na wiek, niepełnosprawność, płeć, orientację seksualną i tożsamość płciową].
Będzie pan zabiegał, by obejmowały?
Pełnomocnik wątpi, czy poddanie niektórych kategorii osób szczególnej ochronie kodeksu karnego doprowadzi do zmniejszenia przemocy.
W lutym doszło do szeregu aktów przemocy wymierzonych w działaczy organizacji walczących z mową nienawiści i działających na rzecz LGBT: od napaści słownych w internecie, gróźb, po fizyczne ataki na siedziby Lambdy Warszawa i Kampanii przeciw Homofobii. Organizacje zwróciły się do pana o reakcję, ale odpisał im pan, że wszyscy mają prawo do równego traktowania, w tym do wolności słowa, a cenzura prewencyjna jest zakazana. Że pełnomocnik nie ma instrumentów prawnych, „które pozwoliłyby na podjęcie działań w podniesionej sprawie”. I może pan tylko apelować „o zachowanie kultury i powściągliwości” przy prowadzeniu debat. Tydzień później 318 organizacji pozarządowych zaapelowało do premier Szydło o „stanowcze potępienie aktów przemocy i nienawiści”. Napisały: „Niepokoi nas (…) odmowa nowo powołanego Pełnomocnika Rządu ds. Społeczeństwa Obywatelskiego i Równego Traktowania zaangażowania się w obronę atakowanych organizacji”. Następnego dnia wydał pan oświadczenie potępiające akty agresji. Będzie jeszcze jakaś reakcja? Choćby rozmowa z komendantem policji o potrzebie monitorowania wszystkich przestępstw motywowanych nienawiścią?
Pełnomocnik twierdzi, że wydał jedno oświadczenie, które powiesił na swojej stronie internetowej. Potępił w nim tego rodzaju czyny.
Pełnomocnik mówi, że poprosił policję o informację o jej działaniach. Zrobiła wszystko, czego wymagają przepisy. Prowadzi też wiele działań prewencyjnych i edukacyjnych, m.in. szkoląc się, jak w takich sytuacjach postępować. Zdaniem pełnomocnika wszelkie akty nienawiści, czy to ze względu na rasę, czy orientację seksualną, państwo traktuje tak samo.
Czy pani premier odpowie na list?
Pełnomocnik odpowiada, że on już odpowiedział w imieniu pani premier.
Wracając do postulatów organizacji kobiecych: swobodny dostęp do nowoczesnej antykoncepcji?
Pełnomocnik nie dostrzega żadnego ograniczenia tego dostępu.
Niektórzy aptekarze odmawiają sprzedaży środków antykoncepcyjnych.
Zdaniem pełnomocnika mają prawo do sprzeciwu sumienia. Można sobie poszukać innej apteki.
Na wsi – niekoniecznie. A wychowanie seksualne w szkołach?
Pełnomocnik przyznaje, że edukacja seksualna, która nie wkracza w prawa rodziców i w intymność dziecka, jest w szkole potrzebna.
Będzie pan działał w tym kierunku?
Pełnomocnik uważa, że nie jest pełnomocnikiem ds. wychowania seksualnego. Kobiety niezadowolone z edukacji seksualnej w szkole mogą same edukować swoje dzieci.
Są też dzieci, których rodzice nie chcą lub nie umieją zająć się ich wychowaniem. W postulacie środowisk kobiecych jest też troska o takie dzieci, np. żeby nie było ciąż 15-latek.
Pełnomocnik odpowiada, że każdy powinien się najpierw troszczyć o własne dzieci. A inni rodzice będą wychowywać swoje wedle swego systemu wartości.
Parlamentarny Zespół na rzecz Polityki i Kultury Prorodzinnej i Instytut „Ordo Iuris” przygotowały projekt ustawy, która ma uniemożliwić zawieranie związków jednopłciowych za granicą. Projekt skreśla też z kodeksu karnego przepis, który pozwala uznać za „osobę bliską” osoby „pozostające we wspólnym pożyciu”. Można by np. kobiety będące w związku zmusić do zeznań przeciwko sobie. Jak pan ocenia tę inicjatywę?
Pełnomocnik jest przeciwny inżynierii społecznej, która zbyt głęboko wkracza w życie prywatne. Należy zaakceptować, że istnieją osoby homoseksualne, które żyją ze sobą jako osoby bliskie. Sądzi natomiast, że zakaz wydawania zaświadczeń o stanie cywilnym nie zapobiegnie zawieraniu związków jednopłciowych za granicą przez polskich obywateli.
Na pierwsze spotkanie po objęciu urzędu zaprosił pan m.in. Ordo Iuris. Potem napisał pan: „Zgodziliśmy się, że think tank prawniczy III sektora, jakim jest Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris, może stać się wsparciem Pełnomocnika ds. Równego Traktowania w identyfikacji obszarów dyskryminacji, które wymagają interwencji państwa”. Czy organizacja działająca na rzecz wykluczenia pewnych grup społecznych to dobry doradca w sprawach równości?
Pełnomocnik stwierdza, że to pytanie insynuuje, iż Ordo Iuris wyklucza kogokolwiek z życia społecznego.
Przecież napisało projekt, który pozbawia osoby nieheteroseksualne możliwości otrzymywania zaświadczeń o stanie cywilnym potrzebnych do zawarcia związku za granicą i odmowy zeznawania przeciw partnerowi.
Zdaniem pełnomocnika nie świadczy to o chęci wykluczenia z życia społecznego. Tym pytaniem rozmówczyni uprawia mowę nienawiści. To ten sam język co język wpisu, który pojawił się na jego Facebooku: że Ordo Iuris to organizacja podobna do Ku-Klux-Klanu.
RPO zaskarżył właśnie do Trybunału Konstytucyjnego tzw. ustawę równościową za to, że nie chroni równo wszystkich grup dyskryminowanych. Np. osobom niepełnosprawnym nie daje gwarancji równego traktowania w dostępie do służby zdrowia, oświaty, usług. Czy pan popiera działanie rzecznika?
Pełnomocnik podkreśla, że ta ustawa wykonuje dyrektywy Komisji Europejskiej, a Komisja nie stwierdziła, że robi to źle. Ale przyznaje, że po sześciu latach można by ustawę poddać szerokiej społecznej debacie. Choć zaznacza, że równy dostęp do usług mógłby niektórych przedsiębiorców zmuszać do zachowań sprzecznych z sumieniem. Podaje przykład farmaceuty czy właściciela hotelu, który odmówi wynajęcia pokoju parze jednopłciowej.
Czy będzie pan namawiał rząd do ratyfikacji protokołu dodatkowego do konwencji o prawach osób niepełnosprawnych [skarga indywidualna na naruszenie konwencji]?
Zdaniem pełnomocnika to pytanie przede wszystkim do pełnomocnika rządu ds. osób niepełnosprawnych. Ale ponieważ wiele organizacji pracujących z osobami niepełnosprawnymi sygnalizuje potrzebę ratyfikacji tego protokołu, trzeba prowadzić dyskusję. Jednak zaznacza, że nie ma dowodów, iż brak tej ratyfikacji narusza prawa osób niepełnosprawnych.
***
Zarządzeniem premiera zlikwidowano Radę ds. Przeciwdziałania Dyskryminacji Rasowej, Ksenofobii i związanej z nimi Nietolerancji. Pełnomocnik nie zabiegał o jej pozostawienie.
Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.
W ”Magazynie Świątecznym” czytaj też:
Europa to nie obiad za darmo. Rozmowa z Guy Verhofstadtem
Ilu nam jeszcze potrzeba wojen, żeby się oduczyć nacjonalizmu? Amerykanom wystarczyła jedna domowa raz na zawsze
Egzekucja Żydów z Rędzin-Borku. „Cóż wam po życiu, kiedy już pieniędzy nie macie”
W Działoszycach i Miechowie o Żydów się nie pyta
Naznaczeni smoleńskiem. Rozmowa z Bogną Szymkiewicz
Życie jest niczym w porównaniu ze złożeniem kwiatów. Tak stanowi polski nakaz
Wielka Polska Europejska
Dopóki Anglik będzie mówił: „nasz Kraków”, Hiszpan: „nasz Paryż”, a Polak: „nasz Berlin”, nie będzie powtórki z Zagłady, nalotów dywanowych, Majdanka, łagrów, lochów Gestapo i katowni UB. Dlatego nie wyjdę z Europy
Republikanie w USA. Prawi jeźdźcy Apokalipsy
Jarosław Kaczyński mówi, że uczy się od Węgrów, ale politycznych mistrzów znalazł w Ameryce
Hey zobacz, wiosna za oknem
Kto się kłania Moskwie, kto podnóżkiem Ameryki jest, kto ma berło, kto koronę. Już nie chcemy słuchać tych historii. Rozmowa z Katarzyną Nosowską i Pawłem Krawczykiem
William Szekspir. Był czy go nie było?
400 lat temu urodził się najsłynniejszy angielski dramaturg. Mówimy jego językiem: o miłości i uchodźcach
Apki, które leczą
Dla dzieci z autyzmem używanie naszych aplikacji jest jak nauka gry na pianinie. Ćwiczysz po kilka godzin każdego dnia. Z czasem idzie ci coraz lepiej. Tyle że zamiast nut uczysz się czytać innych ludzi
Czarnecki: Poprzemy Tuska
Czarnecki: Poprzemy Tuska
Jak pisze europoseł PiS Ryszard Czarnecki w jutrzejszej „Rzeczpospolitej”:
„Platforma Obywatelska, atakując europosła Janusza Wojciechowskiego kandydującego do Europejskiego Trybunału Obrachunkowego, złamała niepisaną zasadę obowiązującą w polskiej polityce: głosujemy na swoich. Ale Jarosław Kaczyński nie poświęci zasad w imię rewanżu. Jeśli Tusk nie zostanie ponownie szefem Rady Europejskiej, to nie na skutek akcji rządu Prawa i Sprawiedliwości, lecz braku poparcia innych państw. Nasze będzie miał: w przeciwieństwie do jego macierzystej partii nasz lider nie złamie zasady mówiącej, że Polak głosuje na Polaka”
„Wiadomości” policzyły uczestników marszu KOD. Z dokładnością do kilkuset osób!
2. Tak wynika z wyliczeń, których dokonali dziennikarze TAI i „Wiadomości”
3. Do oszacowania liczebności marszu wykorzystali nagranie Gazeta.pl
To nie pierwszy raz, gdy poszczególne instytucje podają znacznie odbiegające od siebie dane o liczbie uczestników marszu z udziałem zwolenników Komitetu Obrony Demokracji i politycznej opozycji. Tym razem różnica wynosi aż 195 tys. osób.
Według szacunków policji w kulminacyjnym momencie, czyli na Placu marsz. Józefa Piłsudskiego, udział w demonstracji brało 45 tys. ludzi. Zdaniem stołecznego Ratusza przez warszawskie ulice pod szyldem „Jesteśmy i będziemy w Europie” przemaszerowało aż 240 tys. osób.
Eksperci tłumaczą, że podanie dokładnych liczb w przypadku dużych demonstracji nie jest w zasadzie możliwe – trzeba się po prostu oprzeć na różnych, mniej lub bardziej zawodnych, metodach szacowania. Dlatego wnikliwej próby podania dokładnej liczby protestujących podjęli się dziennikarze Telewizyjnej Agencji Informacyjnej i „Wiadomości” TVP.
– Skorzystaliśmy z materiału wideo opublikowanego na portalu Gazeta.pl – usłyszeliśmy w głównym wydaniu informacyjnego programu telewizji publicznej.
Jaki rezultat przyniosła mozolna praca redakcji „Wiadomości”? – Liczyliśmy ich dziesiątkami. Według obliczeń Telewizji Polskiej marsz liczył w tym miejscu (al. Ujazdowskie przy skrzyżowaniu z ul. Wilczą – red.) 45 tys. 200 uczestników – ogłoszono w reportażu o marszu KOD i opozycji.
– Niemal identyczny wynik dało liczenie uczestników marszu na podstawie nagrania z kamery TVP umieszczonej przy Rondzie Gaulle’a – dodali dziennikarze „Wiadomości”.
Demokracja w Polsce zagrożona? Prezydent Duda odpiera zarzuty opozycji: To śmieszne
– Jak ktoś idzie w takiej demonstracji, idzie sobie spokojnie i mówi, że nie ma demokracji, to jest to śmieszne – prezydent Andrzej Duda w wywiadzie dla telewizji Polsat News odniósł się do zarzutów opozycji która twierdzi, że demokracja w Polsce jest zagrożona.
– Nie ma dzisiaj poważnych polityków, którzy mówią, że powinniśmy opuścić Unię Europejską – stwierdził w wywiadzie dla Polsat News prezydent Andrzej Duda. Podkreślił, że problemy z porozumieniem z opozycją wynikają z tego, że „nie wszyscy chcą dialogu”.
Prezydent, odpowiadając na pytanie, dlaczego nie udało mu się spełnić obietnicy, że będzie prezydentem dialogu, bo na ulicach organizowane są marsze, odparł: – Dlatego, że nie wszyscy chcą porozumienia, nie wszyscy chcą dialogu.
– Ja się staram, mimo wszystko, szukać cały czas tych punktów, które łączą – powiedział, wymieniając m.in. święto Konstytucji 3. Maja oraz Święto Flagi obchodzone 2 maja.
Co z tą Unią?
– Punktem w dużym stopniu jednoczącym jest nasze członkostwo w Unii Europejskiej, bo przecież nie ma żadnych poważnych polityków dzisiaj, którzy mówią, że powinniśmy opuścić Unię Europejską – mówił.
Podkreślił, że Polacy byli szczęśliwi, gdy wchodzili do UE i mają z tego tytułu określone profity. Jak powiedział, „oczywiście musimy także dbać o nasze interesy, a więc także czasem o te interesy walczyć, ale (…) to jest pewne porozumienie państw, żeby ucierać wspólne zdanie”.
Podczas sobotnich manifestacji Komitetu Obrony Demokracji i opozycji w Warszawie powtarzano zarzuty, iż PiS osłabia Polskę w Unii Europejskiej, a nawet chce ją z UE wyprowadzić. Nie ma zgody na odwracanie się plecami do Europy, bo to droga na Wschód – mówili liderzy opozycji na marszu „Jesteśmy i będziemy w Europie”.
Lider PiS Jarosław Kaczyński, odpowiadając w sobotę na pytania internautów, zaznaczył, że w UE można „zabiegać o zmiany pozytywne”. – Będziemy to czynić, ale przede wszystkim będziemy bronić polskiej suwerenności, by Polska w wielu sprawach, w tym dotyczących wartości, była „oddzielna” – zadeklarował.
Spór o TK trzeba rozwiązać w Sejmie
Rozwiązanie problemu TK nie jest zadaniem ani moim, ani rządu, gdyż problem zaczął się w Sejmie i to Sejm musi go rozwiązać – powiedział prezydent Andrzej Duda. Mówił także o potrzebie zmiany konstytucji. – To jest konstytucja z czasów, kiedy nie byliśmy członkiem UE ani NATO – uzasadniał.
Prezydent Andrzej Duda: To prezes Rzepliński dzisiaj zaognia sytuację. To on dzisiaj jest głównym blokującym kompromis, nie zachowuje się jak prezes TK, tylko jak rasowy polityk opozycji.
Prezydent pytany w sobotę w Polsat News, jak on i premier Beata Szydło – jako najważniejsze osoby w państwie – zamierzają rozwiązać problem Trybunału Konstytucyjnego, odparł: – Ani premier jako premier, tylko raczej jako poseł, ani ja jako prezydent, który nie jest posłem, nie rozwiążemy tego problemu, ponieważ problem powstał w Sejmie i tylko w Sejmie na drodze ustawodawczej może zostać rozwiązany.
– Moim zdaniem tylko poprzez spokojne spotkanie i rozmowę można do tego kompromisu dojść. Problem zaczął się w Sejmie, w poprzednim Sejmie (…) i to jest problem natury polityczno-prawnej i on powinien zostać na drodze ustawodawczej rozwiązany – mówił.
„Rzepliński zachowuje się jak rasowy polityk opozycji”
Dopytywany o kwestię druku orzeczenia TK z 9 marca dot. noweli ustawy o Trybunale, co – zdaniem Komisji Weneckiej – jest niezbędne do rozwiązania problemu, prezydent odparł, że kluczowe jest to, w jaki sposób „to orzeczenie zostało wydane”.
– Nie możemy przejść do porządku dziennego nad tym, że TK narusza konstytucję. Mówię to bez żadnego zawahania, bez żadnej obawy – powiedział. Podkreślał, że także TK jest związany przepisami konstytucji, której art. 197 „mówi wyraźnie, że organizację i tryb powstępowania przed TK reguluje ustawa”.
Ze stanowiskiem prezydenta nie zgadza się jednak znaczna część konstytucjonalistów, którzy przekonują, że Trybunał Konstytucyjny miał prawo orzekać jedynie w oparciu o Konstytucję RP.W wywiadzie dla „Newsweeka” przekonywał o tym m.in. były prezes TK Jerzy Stępień.
W rozmowie na antenie Polsat News prezydent wskazywał też, że prawo w Polsce stanowią Sejm i Senat, które przyjęły ustawę o TK, która stała się obowiązującym prawem, a „TK nie zastosował się do tej ustawy, pominął obowiązujące prawo, tym samym naruszając konstytucję”.
– Trybunał wraz ze swoim prezesem stawia się w tej chwili ponad wszystkimi. Jeżeli ktoś dzisiaj blokuje jakikolwiek kompromis, to proszę posłuchać, co pan prezes (TK Andrzej) Rzepliński ostatnio mówił w mediach. To on dzisiaj zaognia sytuację. To on dzisiaj jest głównym blokującym kompromis, nie zachowuje się jak prezes TK, tylko jak rasowy polityk opozycji – mówił.
Prezydent Andrzej Duda: – Ani premier jako premier, tylko raczej jako poseł, ani ja jako prezydent, który nie jest posłem, nie rozwiążemy tego problemu, ponieważ problem powstał w Sejmie i tylko w Sejmie na drodze ustawodawczej może zostać rozwiązany.
Pytany o ocenę listu ministra finansów Pawła Szałamachy do prezesa TK Andrzeja Rzeplińskiego, w którym minister prosił, by prezes Trybunału nie wypowiadał się do 13 maja, do czasu ogłoszenia przez agencję ratingową oceny dla Polski, prezydent odparł, że „wypowiedzi prezesa Rzeplińskiego pogłębiają i zaogniają spór”.
Czytaj też: Tomasz Lis: List Szałamachy do Rzeplińskiego to głupota czy cynizm?
– Mamy bardzo dobrą sytuację gospodarczą w tej chwili, powinniśmy mieć wszystkie ratingi na bardzo wysokim poziomie, tylko robi się nam szkodliwą robotę po to, żeby budować fałszywy obraz sytuacji w Polsce – powiedział. Zarzucił opozycji i prezesowi TK brak woli rozwiązania konfliktu, gdyż „czerpią z tego paliwo polityczne”.
Jak mówił, są wykonywane próby osiągnięcia kompromisu, ale pochodzą one przede wszystkim ze strony obozu rządzącego.
Dysfunkcyjna konstytucja?
Prezydent Duda pytany był także o propozycje zmiany w konstytucji. Przypomniał, że o zmianach w ustawie zasadniczej mowa jest już od dawna, gdyż są one „potrzebne także po to, aby wzmocnić pewne gwarancje o charakterze politycznym”.
– W wielu sytuacjach obecna konstytucja okazuje się już dysfunkcyjna. To jest konstytucja z czasów, kiedy nie byliśmy członkiem UE ani NATO – wyjaśniał. Powiedział, że mocniej niż do tej pory powinny być np. zagwarantowane wolności polityczne. Ocenił, iż niektóre kompetencje prezydenta mogłyby zostać bardziej wyraziście opisane, ponieważ prezydent jest wybierany w powszechnych wyborach i w związku z tym ma mocny mandat.
Wskazał, że konstytucja mogłaby bardziej wyraziście określać obowiązek konsultowania z prezydentem kandydatów na ministrów spraw zagranicznych i obrony narodowej, jako tych, którzy są „bezpośrednio związani z wykonywaniem roli przez prezydenta RP”.
Podkreślił, że konstytucja przewiduje obowiązek współdziałania rządu i prezydenta w tym zakresie, a ewentualny przyszły tekst ustawy zasadniczej z pewnością również będzie go zawierał, gdyż „jest ono kluczowe dla prowadzenia spraw państwowych”.
Zupełnie co innego mówił w niedawnej rozmowie z „Newsweekiem” konstytucjonalista dr hab. Ryszard Piotrowski z Uniwersytetu Warszawskiego. – W obliczu kryzysu konstytucyjnego trudno nie mieć przekonania, że prace nad tego rodzaju projektem będą dotknięte bieżącą atmosferą. Zachodzi więc obawa, że prace nad nową konstytucją mogłyby stać się próbą instrumentalizacji ustawy zasadniczej stosownie do potrzeb obozu rządzącego – przekonywał.
Czytaj też: „Podłej zmianie dziękujemy!” Tłumy na marszu KOD. Ratusz: 240 tys. uczestników [RELACJA]
Wobec takiej siły PiS jest bezradny
Marsz KOD i opozycji w Warszawie (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Demonstracja w Warszawie nie tylko dowiodła, że potężnieje opór przeciw władzy PiS, ale pokazała również, jak silnie zakorzenione w społeczeństwie są wartości, w imię których wyszliśmy na ulice.
Demokratyczna Polska w Unii Europejskiej, Polska wolnych i równych obywateli – to właśnie te wartości i podstawy naszego życia, dziś zagrożone, poprowadziły nas na marsz. I przyciągnęły tych, których dotąd na KOD-owskich manifestacjach było niewielu: młodych ludzi.
Do niedawna 20-latkowie rzadko demonstrowali przeciw PiS. Żywiąc nieufność do polityki, władzy i opozycji, chcieli separować się od konfliktów politycznych, sądząc, że walka PiS z konstytucją czy Trybunałem Konstytucyjnym nie ma wpływu na ich życie. Dystans tych młodych ludzi zaczął kruszeć, gdy zawisła nad nimi groźba zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Wtedy po raz pierwszy wielkomiejska młodzież stawiła się tłumnie na demonstracji pod Sejmem.
W sobotę okazało się, że gniew młodzieży kieruje się też przeciw niszczeniu przez PiS naszych więzi z Europą. Bo to również zagraża temu, jak młodzi ludzie chcą żyć. Ale młodzież przyszła na tę demonstrację także dlatego, że już wcześniej poczuła się zagrożona. Teraz ujrzeli kolejne bezpośrednie zagrożenia, więc podtrzymali sprzeciw. A ponieważ takich zagrożeń przybędzie, młodzi ludzie będą zapewne coraz tłumniej uczestniczyć w protestach.
Ale już w sobotę zobaczyliśmy to, co fundamentalne: potężną reprezentację wielopokoleniowej wspólnoty skupionej wokół elementarnych wartości. Wobec takiej siły PiS jest bezradny.
Gdy na ulice wychodzi ćwierć miliona protestujących, każda władza trzęsie portkami ze strachu. Jednak dla PiS to sytuacja szczególnie dotkliwa. Tak potężna mobilizacja społeczna dowodzi, że wbrew pogardliwej gadaninie rządzących opór społeczny nie tylko nie wygasa, lecz, przeciwnie, będzie się wzmagał. A próby stłumienia go siłą jedynie rozwścieczą i zmobilizują znacznie więcej Polaków. Bo można w ostateczności rozprawić się z kilku- czy kilkunastotysięcznymi protestami, ale nie da się tego zrobić, gdy na ulice wychodzą setki tysięcy.
Naszym protestom PiS może więc przeciwstawić tylko propagandę. Tyle że wygląda ona żałośnie, czego przykładem jest choćby próba Jarosława Kaczyńskiego, by zdezawuować sobotnią demonstrację poprzez zarzucanie opozycji, że chciała narzucić Polsce przyjmowanie imigrantów. Czyli ksenofobiczna polityka władzy kontra proeuropejskie społeczeństwo – tak sam prezes zdefiniował jeden z głównych polskich konfliktów. I raczej podsycił obawy, że będzie ograniczał nasze związki z Unią.
A jeśli protesty przeciw PiS będą narastać, jeśli co jakiś czas na demonstracje pójdzie sto czy paręset tysięcy protestujących, lojalność wielu działaczy PiS wobec przywódcy zacznie pękać. Także w aparacie państwowym osłabnie gotowość do spełniania antydemokratycznych żądań władzy. A samorządy coraz śmielej wystąpią w obronie prawa i konstytucji. Możemy więc ujrzeć powszechne poruszenie przeciw rządowi i do niego się przyczynić. A takiego sprzeciwu żadna władza nie wytrzyma, także ta się ugnie.
Sobotni marsz niósł też przesłanie dla opozycji. Uczestnicy stawili się tak licznie również dlatego, że była to wspólna demonstracja KOD, partii politycznych i związkowców. Przeciwnicy PiS oczekują więc od sił politycznych i ruchów społecznych wspólnych działań na rzecz Polski demokratycznej. I pragną, by powtarzane podczas tej i innych demonstracji hasło „Wolność, równość, demokracja” nie było kierowane tylko przeciw PiS. Chcą, żeby partie opozycyjne poważnie potraktowały wartości, jakie to hasło niesie, dostosowując do nich swe programy. Tego oczekiwania opozycja nie ma prawa zawieść.
Kaczyński w nowym spocie PiS. O chrześcijaństwie, Unii i imigrantach. Ale najmocniej bije w KOD
2. W nowym spocie prezes PiS przedstawił priorytety swojego ugrupowania
3. „Podejmujemy reformy. I wiele już uczyniliśmy” – powiedział
W sieci pojawił się nowy spot wyborczy Prawa i Sprawiedliwości. W nim – przemówienie Jarosława Kaczyńskiego o ogólnych priorytetach rządu i planach na najbliższe miesiące.
– Od 1050 lat współtworzymy chrześcijańską cywilizację na naszym kontynencie – rozpoczyna swoje przemówienie prezes PiS. Dalej mówi o „wspólnocie wolnych narodów” oraz obowiązku Polaków, by „walczyć o swoje interesy”.
– Być w Europie to być w Unii Europejskiej – przekonuje w reklamówce Kaczyński. I dodaje: – Chcemy być członkiem Unii, bo chcemy mieć wpływ na losy Europy.
Najwięcej miejsca były premier poświęca jednak kryzysowi migracyjnemu. – Jako Prawo i Sprawiedliwość od początku uważaliśmy, że tę kwestię należy rozwiązać wspomagając uchodźców poza granicami UE. Politycy dzisiejszej opozycji nie tak dawno twierdzili, że Polska jest w stanie przyjąć każdą liczbę uchodźców. Ci, którzy dziś maszerują, rzekomo w obronie demokracji, chcieli narzucić nam przymusowe przyjęcie imigrantów – mówi Kaczyński
Na koniec prezes PiS ocenia, że rząd PiS „zmienia Polskę” i jest tym, który „dba o społeczeństwo”. – Podejmujemy reformy. Wiele już uczyniliśmy – mówi Kaczyński, wymieniając m.in. program „500 plus” i darmowe leki dla seniorów.
– Nie zawiedziemy zaufania. Naprawimy Rzeczypospolitą. Krok po kroku. Daliśmy wam słowo – puentuje prezes PiS.
Jak BOR-owcy i księża zajęli się fotoreporterem „Wyborczej”
Święcenia diakonatu w katedrze pw. św. Mikołaja w Bielsku-Białej. Jednym z nowych diakonów jest Tymoteusz Szydło, syn pani premier (GRZEGORZ CELEJEWSKI)
Sobota, katedra św. Mikołaja w Bielsku-Białej. Biskup diecezji bielsko-żywieckiej Roman Pindel udziela święceń diakonatu alumnom piątego roku Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie. W kazaniu przypomina diakonom, że ich najważniejszym zadaniem jest głoszenie Słowa Bożego. – W kościele, na lekcjach religii w szkole, ale także w rozmowach z każdym człowiekiem – mówi.
W pierwszych rzędach kościelnych ław siedzą premier Beata Szydło, jej mąż Edward i inni członkowie rodziny Szydłów. Wśród 12 młodych mężczyzn, którzy przyjmują święcenia, jest Tymoteusz, jeden z dwóch synów pani premier.
Wizyta pani premier w Bielsku-Białej to wydarzenie dla miasta. Chcemy to opisać. Tym bardziej że uroczystość jest otwarta dla wszystkich. Grzegorz Celejewski, nasz fotoreporter, nagrodzony kilka dni temu w konkursie Grand Press Photo, zaczyna pracę jeszcze przed wejściem do kościoła. Nie chce przemycać ukrytego aparatu fotograficznego do świątyni, nie ukrywa, skąd jest i co robi.
Gdy pani premier wchodzi do katedry, zwraca na niego uwagę jej mąż. Podchodzi blisko, żąda, by nie robił zdjęć.
Nasz fotoreporter się nie zgadza. W przedsionku katedry podchodzi do niego jeden z księży. Pyta, skąd jest. Słyszy, że z „Gazety Wyborczej”.
– Nie mamy tu miejsca dla niekatolickich mediów! – oznajmia i zaczyna wypychać naszego fotoreportera z kościoła.
Fotoreporter prosi duchownego, żeby przestał go szturchać. Ksiądz: – Chcę tylko, by pan jak najszybciej wyszedł z kościoła.
To początek kłopotów. Wieść o tym, że na uroczystość próbuje się dostać „wrogi element” rozchodzi się wśród BOR-owców. Funkcjonariusze przestają się zajmować kimkolwiek innym poza naszym fotoreporterem. – Jestem w pobliżu tego człowieka – słychać, jak jeden z agentów melduje przez radio.
Celejewski zostaje przed kościołem wylegitymowany i spisany. Chce wiedzieć dlaczego. – Wygląda pan podejrzanie – słyszy.
Nie wchodzi już do kościoła, siedzi na murku, czekając na koniec mszy, a jeden z funkcjonariuszy czujnie obserwuje go zza przenośnej toalety. Co chwilę zerka na niego kilku księży, którzy stoją na placu kościelnym.
Gdy kończy się msza i pani premier wraz z rodziną wychodzi z kościoła, BOR przystępuje do akcji. Jeden z funkcjonariuszy zaczyna machać rękami przed obiektywem, by uniemożliwić zrobienie zdjęcia wychodzącym z kościoła Szydłom. Reporter robi zdjęcie, więc agent BOR-u żąda natychmiastowego wydania aparatu do kontroli pirotechnicznej. Inny BOR-owiec dodaje, że nasz reporter fotografuje dla pieniędzy. Dołączają starsze panie, które również zaczynają machać rękami przed obiektywem.
– Może mnie pan teraz fotografować. Mam na sobie garnitur z lumpeksu – zwierza się fotoreporterowi mąż pani premier. Trzyma rękę na jego ramieniu.
O co mu chodziło? Po co ten żenujący spektakl? Zdjęcia robiliśmy w miejscu publicznym, publicznej osobie, jaką jest pani premier. Jej syna nie chcieliśmy fotografować. Nie ma innego wyjaśnienia jak to, że „Wyborcza” ośmieliła się podejść do pani premier.
Po mszy przed kościołem dziesiątki osób wyciągnęły swoje cyfrowe aparaty, telefony komórkowe i tablety. Robiły zdjęcia, kręciły filmy. I umieszczały w portalach społecznościowych. Oficerowie BOR-u i księża pewnie tego nie dostrzegli, zajęci obezwładnianiem wroga.