Dudy rozum polityczny jak ser szwajcarski
Problem z Andrzejem Dudą ma Polska. Nie ma problemu PiS, bo jak do tej pory podpisuje wszystko jak leci, a nie jak Konstytucja nakazuje. Problemik z Dudą ma Jarosław Kaczyński, nie zawsze prezes chce mu podać rękę, ale to jego psychiczna przypadłość, wszak Duda jest bardziej kaczystowski niż Kaczyński, taki jego syndrom „papieski”.
Problem z Dudą jest natury wszelakiej: godnościowej, intelektualnej, duchowej, moralnej i prawnej. Zajmą się kiedyś nim historycy i nie zostawią na nim suchej nitki. Dzisiaj to my musimy chronić materię i „suche nitki” przed Dudą, gdyż czego się nie dotknie, splami. Dlaczego? Bo Duda ma pamięć wybiórczą, ma moralność wybiórczą, dziurawą, jak najlepszy ser szwajcarski. Im lepszy ser, tym dziury większe, a u prezydenta dziury są wielkie. W tej kwestii Dudzie najlepiej smakuje ser pisowski. Wyrób made in Nowogrodzka.
W Krzesinach pod Poznaniem w Święto Lotnictwa Duda tak wychwalał wkład Lecha Kaczyńskiego w zakup F-16, że zapomniał o tym, iż w 2003 roku decyzję o zakupie samolotów podjął ówczesny szef resortu obrony Jerzy Szmajdziński. Co? Nie z bajki PiS? Nie lepszy ser fundnął Duda w związku z państwowymi pogrzebami „Inki” i „Zagończyka” w Bazylice Mariackiej w Gdańsku. Duda zapomniał powiedzieć, że o „Ince” i „Zagończyku” pierwszy upomniał się prezydent Bronisław Komorowski. Pracownicy kancelarii Dudy nie zdążyli wykasować tweeta z 1 marca 2015 roku, w którym napisano i dano zdjęcie z uroczystości w Pałacu Prezydenckim poświęconej „Ince”.
Ser Dudy „waniajet” na kilometry. Bylem jednym z pierwszych, którzy po 1989 roku rozmawiali, pisali, robili materiały o Łupaszce. Rozmawiałem z jego partyzantami, materia nie jest wcale czarno-biała. I o tym trzeba mówić, pisać, a nie uprawiać ser pisowski, do którego nie można podejść z otwartym nosem, tj. umysłem. W mojej rodzinie po mieczu i kądzieli żołnierzy wyklętych jest tyle, że obdarowałbym dużą część klubu parlamentarnego PiS, jeżeli nie cały. Podobnie jak z zamordowanymi w Katyniu.Ale Duda nie dostał ode mnie glejtu na to, aby prezentować się publicznie ze swoim mentalnym serem szwajcarskim, ani jego sponsor polityczny Jarosław Kaczyński, aby Polaków nazywać elementem animalnym, najgorszym sortem.
Dudy „ser szwajcarski” doprowadził do sytuacji, iż faszyści z ONR turbowali Radomira Szumełdę i Mateusza Kijowskiego. Polska nigdy nie była tak postponowana przez Zachód, jak obecnie. Duda to i owo usłyszał na temat swojego umysłowego sera od Baracka Obamy.Nie chcę się wstydzić za wybór Polaków. Ale ktoś zwrócił już uwagę, że sery Dudy, Kaczyńskiego do tej pory objawiały się buczeniem, ale już biją. Biją Szumełdę i Kijowskiego. A co jutro będzie? Nietrudno zgadnąć.
Waldemar Mystkowski
Pawłowicz pyta o gimnazja katolickie: Czy pani minister przewidziała jak je uratować?
Krystyna Pawłowicz (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Rewolucja w edukacji, którą zapowiedział rząd PiS, ma się rozpocząć 1 września 2017 r. To wtedy absolwenci klas szóstych powędrują nie do gimnazjów, a do klas siódmych. Według pierwszych planów mieli się uczyć nie w szkołach podstawowych, a nowym typie – szkołach powszechnych. Po krytyce samorządów i nauczycieli, którzy wyliczali związane z tym milionowe wydatki, MEN zmieniło jednak zdanie. Szkoły podstawowe zostaną, tyle że właśnie ośmioklasowe.
W Polsce działa ok. 7 tys. gimnazjów, nie wszystkie prowadzą samorządy – szkoły niepubliczne są zarządzane przez różnego rodzaju firmy i organizacje pozarządowe, wśród nich ok. 200 związanych jest z Kościołem katolickim.
27 lipca (interpelacje na stronie Sejmu publikowane są w tej kadencji z nawet trzytygodniowym opóźnieniem) poseł Pawłowicz napisała do minister Anny Zalewskiej właśnie w ich sprawie: „Zwrócili się do mnie dyrektorzy małych niepublicznych szkół, w tym szkół katolickich, prowadzący w jednym budynku gimnazjum i liceum. Dyrektorzy ci wskazywali, że reforma systemu edukacji w obecnym kształcie, wprowadzająca ośmioklasową szkołę podstawową i czteroletnie liceum, spowoduje likwidację ich placówek, ponieważ budynki, którymi dysponują, nie zmieszczą ośmioklasowej podstawówki i czteroletniego liceum. Natomiast samo liceum nie utrzyma się – będzie zbyt mało uczniów”.
Mając na uwadze los takich placówek, Pawłowicz pyta: czy reforma pozwoli takim szkołom utworzyć zamiast gimnazjów tylko drugi etap podstawówki, a więc klasy od piątej do ósmej?
Nie tylko katolickie
MEN jak dotąd nie udzieliło oficjalnej odpowiedzi. Choć podobne pytania – dotyczące innych nietypowych szkół, tzn. akademickich i dwujęzycznych – zadawano już w czasie prezentacji ministerialnej w Toruniu. Gdy dziennikarze pytali o jedno z najlepszych w Polsce toruńskie Gimnazjum Akademickie, minister mówiła: – Żyjemy w kraju, w którym mówimy o wyrównywaniu szans edukacyjnych, a gimnazja, które miały to zapewnić, obchodziły ustawy, by się różnicować. Każde dziecko zasługuje na dobrą szkołę. Zaraz jednak dodawała: – Cenne inicjatywy edukacyjne zostaną przez nas opisane. Opiszemy bardzo dokładnie eksperyment edukacyjny. W tym eksperymencie taka szkoła, choć niekoniecznie gimnazjum, zostanie rozwinięta. Związek Nauczycielstwa komentował wtedy, że eksperyment może być szansą dla gimnazjów katolickich. Kto i na jakich zasadach dostanie na niego zgodę, nadal jednak nie wiadomo.
W Polsce działa 608 szkół katolickich, w których uczy się około 60 tysięcy uczniów. Szacuje się, że dwie trzecie szkół prowadzą diecezje, parafie lub zgromadzenia zakonne. Pozostałe należą do stowarzyszeń i fundacji, wśród których jednym z największych jest Katolickie Stowarzyszenie Wychowawców.
W miniony weekend ich przedstawiciele spotkali się na Jasnej Górze – jednym z gości był wiceminister Maciej Kopeć. Mówił do zebranych: – Wszystkie zmiany w zakresie ustroju szkolnego są obecnie na etapie szczegółowych opracowań. Chcemy, aby projekty aktów prawnych zostały przedstawione szerokiej opinii publicznej i poddane pod społeczne konsultacje w połowie września.
Nie chcą być likwidowani
Portal Zakony-zenskie.pl cytuje gości spotkania. – 27 czerwca w Toruniu został ogłoszony przez panią minister pewien kierunek zmian. Nas to bardzo mocno dotyczy, ponieważ likwidacja gimnazjów, których w naszym środowisku jest ponad 200, pokrzyżowała nam plany, ale mam nadzieję, że teraz wszystko się wyjaśni. Pewne rzeczy są doprecyzowywane przez przygotowanie dokumentacji – mówił ks. Zenon Latawiec, przewodniczący Rady Szkół Katolickich.
A w rozmowie z portalem Prawy.pl dodawał: – Zależy nam, by w ustawie zadecydowano o przekształceniu gimnazjów katolickich, a nie o ich likwidacji i otwieraniu szkół innego rodzaju. Ponieważ samorządy, do zadań których należy wydawanie decyzji na otwarcie szkoły publicznej, borykają się z niskim naborem uczniów z racji niżu demograficznego. W związku z tym mogłyby nie pozwolić nam na ponowne otwarcie zamkniętych wcześniej szkół. A jeśli mamy wypracowany model działania, to ważne, byśmy w tym modelu mogli istnieć.
W zeszłym tygodniu minister Zalewska mówiła dziennikarzom, że samorządy dostaną pięć lat na dopasowanie sieci szkół. W okresie przejściowym będą mogły dzielić podstawówkę na części, ale po upływie tego czasu cała podstawówka ma się mieścić w jednym budynku. To o tyle trudne, że część gmin, np. Kraków, ma swoich budynkach równolegle podstawówki i przedszkola, a inne, np. Warszawa, już przy sześcioklasowej szkole mają problem z nauką na zmiany.
Justyna Suchecka: Interesują Cię tematy związane z edukacją? Lubisz o nich czytać i dyskutować? Zapraszam na mój profil na Facebooku!
Kaczyński i Orban wystąpią razem na forum w Krynicy
Kaczyński i Orban wystąpią razem na forum w Krynicy
Jarosław Kaczyński i Viktor Orban wezmą udział we wspólnym panelu na Forum Ekonomicznym w Krynicy pt. „Patriotyzm gospodarczy – Europa po Brexicie”. Polityczną część debaty poprowadzi Michał Karnowski, a gospodarczą prezes PZU Michał Krupiński. Panel rozpocznie się we wtorek, 6 września o 20:30.
Prezydent Duda o pogrzebie „Inki” i „Zagończyka”: Przywracamy godność państwu polskiemu
Jak powiedział prezydent Duda na państwowych uroczystościach pogrzebowych „Inki” i „Zagończyka” w Bazylice Mariackiej w Gdańsku:
„To ważny dzień. Czy smutny? Bo przecież to pogrzeb. Nie. To nie jest smutny dzień. Najbliżsi smutek przeżywają od początku swojego życia, bo przecież ta śmierć nastąpiła 70 lat. Dziś są z nami potomkowie tych rodzin. Jeżeli smucić się, to tylko z tego powodu że aż 70 lat trzeba było czekać na ten pogrzeb. I aż 27 lat po 1989 r. O ile do 1989 roku rządził ustrój tych samych zdrajców, którzy zamordowali Inkę i Zagończyka, to przecież po 1989 roku teoretycznie nie. Jak to się stało, że trzeba było 27 lat czekać? 27 lat czekać, by Polska mogła pochować swoich bohaterów”
Jak podkreślił prezydent:
„Dziś Polska odprowadza wreszcie w ostatnią drogę swoich bohaterów. W taką drogę, jaką im się należy. To nie będzie tylko pogrzeb, to będzie patriotyczna manifestacja zadośćuczynienia, jakie państwo polskie czyni wobec swoich bohaterów. Ja nie mam przekonania, że my poprzez ten pogrzeb przywracamy im godność. Oni nigdy godności nie stracili. My przywracamy przez ten pogrzeb godność państwu polskiemu. Tak, to polskie po 27 latach odzyskuje godność przez ten pogrzeb. I przez pogrzeb „Łupaszki”. I wszystkich następnych Żołnierzy Niezłomnych, których nam się uda odnaleźć i pochować”.
„Polska musi mieć bohaterów”
„Państwo, aby mogło być silne, aby wychowywać młode” pokolenia, musi mieć bohaterów. I Polska ich ma. Ostatnim pokoleniem bohaterów, którzy oddali życie za Polskę są właśnie żołnierze niezłomni. Są powstańcy warszawscy, są wszyscy którzy wtedy walczyli – najpierw z Niemcami, później z komunistami i zdrajcami”.
Wierzę w to głęboko, że już się nigdy nie odważą choćby na próbę wymazania pamięci o polskich bohaterów. Cześć i chwała bohaterom, zachowaliście się jak trzeba, niech żyje Polska! – zakończył prezydent. W pogrzebie bierze udział też premier Szydło, szef MON Antoni Macierewicz, marszałkowie Kuchciński i Karczewski, posłowie i senatorowie, władze IPN, przedstawiciele władz samorządowych.
Terrain ahead – czyli czego prezydent Andrzej Duda nie powiedział w Poznaniu
Prezydent Andrzej Duda w Krzesinach podczas przemówienia z okazji Święta Lotnictwa Polskiego (Fot. Rafal Slifka / Agencja Gazeta)
W Święto Lotnictwa prezydent Andrzej Duda w poznańskich Krzesinach stwierdził w sobotę, że wprowadzenie samolotów F-16 było wielkim marzeniem i elementem wielkiego planu, o jakim myślał wtedy [w 2006 r.] prezydent Lech Kaczyński.
Wskazał jeszcze dwie osoby najbardziej zasłużone w tym, że F-16 latają z biało-czerwoną szachownicą. Dowódców lotnictwa – generałów Stanisława Targosza i Andrzeja Błasika. W Krzesinach, 31. Bazie Lotnictwa Taktycznego, stanął pomnik generała Błasika i tablica poświęcona prezydenckiej parze i generałowi Targoszowi.
Lech Kaczyński witał w 2006 r. pierwsze F-16 w Krzesinach, a Maria Kaczyńska była matką chrzestną pierwszego polskiego „Jastrzębia”. Wiem, że PiS wszystko, co dobre stało się w Polsce, wpisuje w politykę Lecha Kaczyńskiego, ale nie należy przy tym popadać w śmieszność.
Pominięty Jerzy Szmajdziński
Decyzję o zakupie podjął w 2003 r. ówczesny szef resortu obrony Jerzy Szmajdziński ze swoim zastępcą Jerzym Zemkem. To oni przeprowadzili przetarg, podpisali kontrakt i przygotowali plan przyjęcia F-16, w tym budowę bazy w Krzesinach. Szmajdziński nie jest z politycznej bajki PiS, ale skazanie przez prezydenta Dudę na zapomnienie jego – jednej z 96 ofiar katastrofy smoleńskiej – to małostkowość.
Nie neguję zasług obu generałów, szczególnie gen. Targosza, który już ciężko chory został w 2007 r. odwołany ze względu na „brak odpowiedniego postępu” w przygotowaniach do przyjęcia F-16. Po latach członkowie formacji, która go odwołała, oddali mu sprawiedliwość.
Kto naprawdę „podniósł lotnictwo”
Zdaniem prezydenta Dudy po katastrofie w Smoleńsku polskie lotnictwo „podniosło się i idzie dalej”. To prawda. Od 2010 r. w polskim lotnictwie nie było żadnej katastrofy, m.in. dzięki wprowadzeniu przez dowódcę sił powietrznych gen. Lecha Majewskiego procedur bezpieczeństwa lotów. Przed 2010 r. dzieje polskiego lotnictwa były znaczone grobami pilotów, którym urządzano piękne pogrzeby.
Tych procedur po katastrofie samolotu CASA w 2007 r. nie wprowadził gen. Błasik. Lot do Smoleńska był przykładem złamania wszystkich podstawowych lotniczych reguł. Gen. Błasik był na pokładzie, prawdopodobnie w kabinie Tu-154. Temu, co się dzieje, nie próbował zapobiec. Gen. Majewskiego, który „podniósł lotnictwo”, o ile wiem, do Krzesin nie zaproszono.
Nawiązując do katastrofy smoleńskiej, prezydent mówił o „szkalowaniu” polskich lotników. Przypomnijmy: dwa lata przed katastrofą smoleńską – w 2008 r. – PiS składał interpelację w Sejmie, zarzucając pilotowi mjr. Grzegorzowi Pietruczukowi, który odmówił lotu do stolicy Gruzji Tbilisi znajdującej się w strefie wojny, tchórzostwo oraz to, że przyniósł wstyd Polsce. Winą mjr. Pietruczuka było to, że – na ile mógł – przestrzegał lotniczych zasad i dbał o powierzone mu życie ludzi na pokładzie, w tym prezydenta Kaczyńskiego.
Byle heroicznie
Być może, gdyby w kwietniu 2010 r. ktoś w odpowiednim momencie powiedział: „trzeba przerwać to szaleństwo” – 96 osób by żyło. Chyba, w co wątpię, że do autora interpelacji odnosiły się słowa prezydenta Dudy: „Niegodny jest ten, kto ośmieli się podać w wątpliwość wasz talent, waszą wiedzę, a przede wszystkim waszego ducha”.
Z wypowiedzi prezydenta wynika, że zgodnie z logiką swojej partii widzi lotnictwo w kategoriach heroicznych – gdzie piloci stają u boku zwierzchników realizujących wielkie dzieło. Jak mawiał obecny szef MON Antoni Macierewicz – lądują bohatersko.
Z okazji ich święta życzę polskim pilotom, by lądowali nie po bohatersku, ale bezpiecznie.
Pogrzeb „Inki”. KOD: „Zostaliśmy wyrzuceni, jesteśmy poszkodowani”. I pokazują jedno zdjęcie
• Chodzi o dwóch działaczy – Radomira Szumełdę i Mateusza Kijowskiego
• „Jesteśmy ranni” – dodają działacze i pokazują zdjęcie zabandażowanej dłoni
Działacze Komitetu Obrony Demokracji twierdzą, że zostali wyrzuceni z pogrzebu „Inki” i „Zagończyka”, działaczy AK, którzy zostali zabici przez komunistyczne władze. Ma chodzić o co najmniej dwie czołowe postaci KOD – Radomira Szumełdę i Mateusza Kijwowskiego. Na dowód swoich słów ten pierwszy umieścił na Twitterze zdjęcie zabandażowanej dłoni. „Byliśmy w pokoju. Jesteśmy poszkodowani” – skomentował.
Dowiedz się więcej:
Kim była „Inka”?
Danuta Siedzikówna urodziła się w 1928 r. w Guszczewinie na skraju Puszczy Białowieskiej. Wychowała się w rodzinie o tradycjach patriotycznych. Ojciec został zesłany na Sybir za działalność niepodległościową. Matkę zamordowało Gestapo. W 1943 r., po śmierci matki (mając zaledwie 15 lat), Danuta wstąpiła do AK. Po wkroczeniu Armii Czerwonej w 1944 r. podjęła pracę w nadleśnictwie Hajnówka. W 1945 r. została aresztowana przez grupę NKWD-UB za współpracę z antykomunistycznym podziemiem. Odbita przez patrol wileńskiej AK, służyła jako łączniczka i sanitariuszka w jednym ze szwadronów „Łupaszki”. Pewnego dnia została wysłana do Gdańska po zaopatrzenie medyczne. 20 lipca 1946 r. aresztowało ją UB. Została osadzona w Gdańsku. Po ciężkim śledztwie, 3 sierpnia 1946 r. skazana została na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy. Nie miała wówczas ukończonych 18 lat.
Czemu „Inka” została zabita?
W akcie oskarżenia znalazły się zarzuty udziału w związku zbrojnym, mającym na celu obalenie siłą władzy ludowej oraz mordowania milicjantów i żołnierzy KorpusuBezpieczeństwa Wewnętrznego. Zarzucono jej m.in. nakłanianie do rozstrzelania dwóch funkcjonariuszy UB. Zdaniem dr. hab. Piotra Niwińskiego z Uniwersytetu Gdańskiego: „Siedzikówna była cichą, trzymającą się z tyłu dziewczyną, sanitariuszką. Zachowały się relacje funkcjonariuszy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW) i milicjantów, których ona opatrywała po potyczkach z partyzantami AK”. Piotr Szubarczyk z IPN w Gdańsku, oceniając proces „Inki”, pisał:
Wyrok śmierci na sanitariuszkę był komunistyczną zbrodnią sądową, zarazem aktem zemsty i bezradności gdańskiego UB wobec niemożności rozbicia oddziałów mjr. „Łupaszki”. Szwadron „Żelaznego”, w którym służyła „Inka”, był szczególnie znienawidzony przez gdański WUBP z powodu licznych, udanych akcji na placówki UB, m.in. brawurowy rajd przez powiaty starogardzki i kościerski 19 maja 1946 r., podczas którego opanowano kilka posterunków milicji i placówek UB, likwidując sowieckiego doradcę PUBP w Kościerzynie, kilku funkcjonariuszy UB i ich konfidenta.
Jak wyglądała egzekucja?
Danutę Siedzikównę zabił 28 sierpnia 1946 r. o godz. 6.15 strzałem w głowę dowódca plutonu egzekucyjnego z KBW. Wcześniejsza egzekucja z udziałem żołnierzy nie udała się. Żaden nie trafił do „Inki”, choć strzelali z bliska. Według relacji obecnego w czasie egzekucji księdza Mariana Prusaka „Inka” krzyknęła przed śmiercią: „Niech żyje Polska”. Wraz z „Inką” śmierć poniósł ppor. Feliks Selmanowicz, „Zagończyk”, zastępca dowódcy plutonu 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. „Łupaszki”. Miejsce pochowania Siedzikówny i Selmanowicza przez kilkadziesiąt lat pozostawało nieznane. Ich szczątki odkrył w 2014 r. IPN, podczas prac na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku.
Waszczykowski w Niemczech. Dziś jubileuszowe spotkanie ministrów Trójkąta Weimarskiego
Waszczykowski w Niemczech. Dziś jubileuszowe spotkanie ministrów Trójkąta Weimarskiego
Minister Waszczykowski rozpoczął wizytę w Niemczech. W niedzielę i poniedziałek weźmie udział w jubileuszowym spotkaniu ministrów spraw zagranicznych Trójkąta Weimarskiego. Waszczykowski na Zamku Ettersburg niedaleko Weimaru będzie rozmawiać m.in. o przyszłości UE, polityce migracyjnej i wschodniej oraz nowej formule współpracy w ramach Trójkąta – m.in. stałych konsultacji przed Radą Europejską lub Radą ds. Zagranicznych (FAC).
Policja zabrała radnemu PiS prawo jazdy, ale on i tak wsiadł za kółko. „Mój przypadek jest podobny do przypadku Hołowczyca”
Roman Gabrowski (youtube.com/Dzierżoniowski Tygodnik Powiatowy)
• Policja zabrała mu je za przekroczenie prędkości o 50 km/h
• Roman Gabrowski przekonuje: „źle zmierzono prędkość”
Roman Gabrowski, działacz PiS z powiatu dzierżoniowskiego, radny, biegły sądowy i prezes Tauronu Ekoenergii przekroczył prędkość. Wideorejestrator pokazał 103 km/h w miejscu, gdzie wolno jechać 50 km/h – opisuje wrocławska „Gazeta Wyborcza”. Dziennikarze ustalili, że policja ukarała go mandatem, punktami karnymi oraz zabrała ma prawo jazdy. Trafiło do starostwa i teraz starosta ma zdecydować, czy zatrzyma je na 3 miesiące. Już po tym zdarzeniu polityk został przyłapany przez lokalnych dziennikarzy: przyjechał autem na obchody rocznicy Powstania Warszawskiego. Sam Gabrowski potwierdził ten fakt, tłumacząc „Wyborczej”, że wsiadł za kółko, bo nie dostał jeszcze decyzji o zabraniu „prawka”.
Lokalny polityk już zapowiedział, że chce się bronić. Uważa, że prędkość została źle zmierzona. Ponadto według niego na odcinku, gdzie go złapano, można jeździć 80 km/h. – Uważam, że mój przypadek jest podobny do przypadku Hołowczyca – twierdzi Gabrowski.
W 2014 r. radny kandydował na stanowisko burmistrza Dzierżoniowa z listy PiS, przegrał wtedy z Dariuszem Kucharskim. Lokalny portal przeprowadził z nim wtedy ten wywiad:
Czytaj więcej na Wroclaw.wyborcza.pl >>>
„Budżet w ruinie“, czyli kosztowne obietnice PiS
Zamiast bezpiecznego budżetu 2017, minister Szałamacha zbudował domek z kart i musi mocno trzymać kciuki, by wiatr go nie przewrócił. Niestety, w gospodarce nie ma cudów.
Populistyczne obietnice wyborcze Prawa i Sprawiedliwości rozbudziły w elektoracie apetyt, którego niezaspokojenie może pozbawić PiS władzy. Nie po to Jarosław Kaczyński czekał 8 lat w ławach opozycji. Dlatego przyszłe skutki dzisiejszego rozdawnictwa nie mają dla niego, ani dla jego „dworu“ znaczenia.
Przyszłoroczny deficyt budżetowy wyniesie prawie 60 mld zł (dokładnie 59,3 mld) i w ujęciu nominalnym będzie najwyższy po 1989 r. Deficyt nie jest pojęciem abstrakcyjnym. Wydatki państwa wyższe niż dochody oznaczają wzrost długu, który w przyszłości wraz z odsetkami będziemy spłacać wszyscy, również dzisiejsi beneficjenci rządowej hojności.
Planując rekordowo wysoki deficyt minister finansów musiał uwzględnić kilka czynników:
1. wyższe koszty programu 500+ (łącznie 22,5 mld zł wobec ok. 17,2 mld zł w 2016 r.),
2. koszty obniżenia wieku emerytalnego (2,7 mld zł – przy czym rząd zakłada, że reforma zacznie obowiązywać dopiero w IV kwartale),
3. brak nadzwyczajnych dochodów niepodatkowych, które mocno wsparły budżet w 2016 r.: aukcja częstotliwości LTE za 9,2 mld zł oraz zysk NBP w kwocie 8 mld zł, na rok 2017 szacowany zaledwie na 0,63 mld zł,
4. większe wydatki infrastrukturalne, niektóre wątpliwe ekonomicznie i ekologicznie jak np. przekop Mierzei Wiślanej (koszt 2 mld zł).
Analizując założenia przyszłorocznego budżetu widać kilka niebezpieczeństw, które stawiają jego realizację pod dużym znakiem zapytania. Przy wzroście wydatków o kwotę prawie 15 mld zł, ministerstwo zakłada wzrost deficytu o niecałe 5 mld zł.
Dlaczego?
Bo równocześnie do dochodów wpisuje pozycje bardziej przypominające myślenie życzeniowe, niż odpowiedzialne planowanie finansów 38-milionowego państwa.
Aż 10 mld zł ma wpłynąć do państwowej kasy z tytułu uszczelnienia systemu podatkowego (VAT i CIT). Problem w tym, że dotychczasowe próby uszczelniania polskiego systemu podatkowego nie wygenerowały takich kwot i nie istnieją realne podstawy pozwalające te 10 mld zł traktować jako przewidywalny dochód państwa. Jak zatem minister zamierza je pozyskać? Poprzez tysiące kontroli skarbowych, nakładających kary finansowe z błahych powodów i utrudniających rozwój przedsiębiorcom? Wzrost opresyjności fiskalnej państwa nie zagwarantuje wzrostu jego dochodów.
Zwróćmy także uwagę, że dotychczasowe działania fiskalne, takie jak podatek bankowy, przynoszą wpływy znacznie niższe od zakładanych. Nawet aukcja koni w stadninie w Janowie pod nadzorem PiS zakończyła się spektakularną porażką. A co dopiero mówić o przedsięwzięciu finansowym o nazwie Polska?
Wzrost gospodarczy na poziomie 3,6% w 2017 r. jest również bardzo optymistycznym założeniem. Ministerstwo Finansów w tym roku przeszarżowało już z prognozami wzrostu i niedawno obniżyło je z 3,8% do 3,4% (po II kwartałach mamy wzrost na poziomie 3,1%). Spodziewałbym się raczej wolniejszego wzrostu związanego z osłabieniem popytu zewnętrznego (m.in. na skutek bezpośrednich i pośrednich efektów Brexitu), a także nieco wolniejszej dynamiki konsumpcji prywatnej. Wątpliwe będą nowe inwestycje prywatne ze względu na coraz większą niepewność i wzrost ryzyka politycznego. Możemy liczyć jedynie na przyspieszenie w sektorze inwestycji publicznych w związku z uruchomieniem środków z nowej perspektywy unijnej.
Mocno ryzykownym punktem założeń ministra Szałamachy jest deficyt sektora finansów publicznych na poziomie 2,9% PKB. Pomyłka w tym zakresie może być dla Polski bardzo kosztowna. Skoro deficyt budżetu centralnego ma wynieść prawie 3% PKB, to de facto, w pozostałych sektorach finansów publicznych (FUS i samorządy) powinna wystąpić nadwyżka. O ile w pewnych warunkach możliwa jest nadwyżka w przypadku FUS, o tyle nie spodziewałbym się jej w przypadku samorządów, które czeka wydatkowanie funduszy europejskich z nowej perspektywy. To zwiększy ich obciążenia przez konieczność angażowania środków na wkład własny lub zaciągania na ten cel kredytów.
Tak więc, istnieje realne ryzyko, że deficyt sektora finansów publicznych przekroczy 3% progu z traktatu lizbońskiego. Skutkiem tego będzie wszczęcie przez Komisję Europejską wobec Polski procedury nadmiernego deficytu. A to oznacza przyjęcie planu naprawczego i cięcie wielu wydatków takich jak podwyżki dla pracowników sektora budżetowego lub podwyżek emerytur, a także ograniczenie innych świadczeń socjalnych oraz inwestycji tworzących nowe miejsca pracy.
Cechą polityki finansowej PiS jest krótkowzroczność.
Wicepremier Morawiecki może zrobić wiele kolorowych prezentacji i obiecać kraj miodem i innowacyjnością płynący. Minister Szałamacha może wpisać każdą kwotę do arkusza kalkulacyjnego. Ale elastycznie kształtowane tabelki i kolorowe wykresy nie stworzą bezpiecznego budżetu. Stworzy go odpowiedzialne dalekowzroczne działanie, którego brakuje rządowi.
W czasie nie najgorszej koniunktury deficyt powinien być obniżany po to, by gromadzić rezerwy na gorsze czasy. O tym mówi złożona w lutym przez Nowoczesną Ustawa o zrównoważonym budżecie, która z marszu, z terminem „na nigdy“ trafiła do szuflady Marszałka Sejmu.
Rząd PiS przy względnie dobrej koniunkturze rekordowo zwiększa deficyt, zadłużając maksymalnie swoich obywateli. Ten dług trzeba będzie spłacać gdy koniunktura może być znacznie gorsza.
Nie znamy kosztów Brexitu, walczymy z fatalnymi wskaźnikami demograficznymi, polscy przedsiębiorcy wolą inwestować i działać za granicą. To nie są warunki sprzyjające wzrostowi dochodów państwa.
Zamiast abstrakcyjnego dla wielu osób budżetu państwa, wyobraźmy sobie gospodarstwo domowe, którego członkowie decydują się na kredyt i wydatki znacznie przekraczające dochody, a do pozycji źródło spłaty wpisują: „jakoś to będzie“. Sytuacja takiego gospodarstwa jest łatwa do przewidzenia. Ona jest lustrem przyszłorocznego budżetu.
Kiedy rządy PiS dobiegną końca, jego następcy otrzymają w spadku „budżet w ruinie“. Trzeba będzie ogromnej determinacji, długiego czasu i wysokich kompetencji by zapewnić finansom publicznym równowagę i bezpieczeństwo.
NACIĄGAĆ JAK MISIEWICZ. JEDNO ZDANIE, DWA PRZEKŁAMANIA
STANISŁAW SKARŻYŃSKI, 28 SIERPNIA 2016
Rzecznik Ministerstwa Obrony Narodowej w TVP Info mówił o wspieraniu Polski przez zachodnich sojuszników. Zabarwiony politycznym interesem brak precyzji spowodował, że Misiewicz tym razem dostaje „dyzmę” za naciąganie rzeczywistości
Przygotowywujemy się do ulokowania w Polsce stałych baz sojuszniczych i ciężkiej brygady pancernej Stanów Zjednoczonych.
PÓŁPRAWDA. NIE STAŁYCH, ALE ROTACYJNYCH. I NIE BRYGADY, ALE CZĘŚCI BRYGADY.
Rzecznik prasowy Ministerstwa Obrony Narodowej powinien być precyzyjny w wypowiedziach, ta wypowiedź Bartłomieja Misiewicza jest daleka od precyzji.
Pierwszy błąd w wypowiedzi Bartłomieja Misiewicza dotyczy nie faktów, ale języka. W języku polskim nie ma słowa „przygotowywujemy”, nie istnieje bowiem czasownik „przygotowywuć”, od którego byłaby to forma pierwszej osoby liczby mnogiej.
„Poprawna jest forma przygotowuje i tylko ona” – pisze językoznawca, prof. Mirosław Bańko z Uniwersytetu Warszawskiego w dostępnym on-line Słowniku Języka Polskiego PWN.
Dwa błędy dotyczą jednak faktów.
Bazy NATO
Po pierwsze, bazy NATO w Polsce nie będą stałe, ponieważ oznaczałoby to złamanie porozumienia NATO-Rosja z 1997 roku, w którym państwa Sojuszu Północnoatlantyckiego zobowiązały się do nierozmieszczania swoich wojsk na stałe na terenie krajów byłego bloku sowieckiego. To porozumienie poważnie wpłynęło na złagodzenie rosyjskich oporów przed rozszerzeniem NATO w 1999 roku, gdy do Sojuszu dołączyła m.in. Polska.
Po agresji Rosji na Ukrainę NATO musiało zmierzyć się z nową sytuacją w regionie. Dlatego na szczycie w Newport w 2014 roku postanowiono rozmieścić większe siły na terenie krajów swojej wschodniej flanki, ale – właśnie aby obejść porozumienie z Rosją – zdecydowano, że bazy będą rotacyjne, ale intensywna rotacja żołnierzy zachować stałą obecność wojsk w regionie. Na szczycie NATO w Warszawie w lipcu 2016 roku potwierdzono powstanie czterech takich baz – w Polsce, na Litwie, Łotwie oraz w Estonii. Do Polski przyjedzie jeden batalion, czyli ok. 1000 żołnierzy.
Drugim argumentem są pieniądze. Pełnowymiarowa, stała baza wojskowa Armii Stanów Zjednoczonych to gigantyczna inwestycja. Obecność ok. 40 tys. żołnierzy i pracowników armii w bazach w Niemczech kosztowała budżet USA 4 miliardy dolarów rocznie – to dane z raportu opublikowanego przez Senat USA w 2013 roku. Od kilku lat USA dążą do ograniczenia liczby żołnierzy w Europie i choć konflikt rosyjsko-ukraiński spowolnił ich wycofywanie, to rotacja żołnierzy pozwoli znacząco zredukować koszty oraz szybko wycofać jednostki, gdyby doszło do poprawy sytuacji geopolitycznej w regionie.
Niespełniona obietnica Dudy
Mimo to nazwanie baz NATO w Polsce „stałymi” byłoby mało istotne, gdyby nie zrobił tego polityk PiS.
W 2014 roku PiS krytykowało postanowienia szczytu w Newport. Prawo i Sprawiedliwość chciało, aby rząd Platformy Obywatelskiej naciskał na NATO, aby wypowiedziano porozumienie NATO-Rosja, a bazy były stałe, nie rotacyjne.
Różnicę między rotacyjnymi a stałymi bazami wybijał w kampanii wyborczej Andrzej Duda, który zapowiadał realizację programu „Newport Plus”. Ważnym i wielokrotnie podkreślanym elementem było przekonanie NATO i USA, by w Polsce i państwach regionu rozmieszczone zostały stałe, a nie rotacyjne bazy. Z tego planu Duda wycofał się dopiero na początku bieżącego roku.
Mówiąc o stałych bazach NATO dyrektor Misiewicz nie tylko się pomylił, ale również starał się wbrew faktom wmówić widzom TVP Info, że jego partia zrealizowała plany, których zrealizować jej się nie udało. Dlatego OKO.press oznacza jego wypowiedź znaczkiem „dyzma za manipulację prawdą”.
Przeczytaj też:
PIS ZAPOMNIAŁO, JAK CIELĘCIEM BYŁO. HISTORIA BAZ NATO W POLSCE
Brygada pancerna
Nadużyciem jest również stwierdzenie, że w Polsce ulokowana zostanie ciężka brygada pancerna Stanów Zjednoczonych. Na szczycie NATO w Warszawie rzeczywiście postanowiono, że w państwach członkowskich regionu zostanie rozmieszczony Pancerny Brygadowy Zespół Bojowy (ABCT). Jednak nie w Polsce, ale w trzech krajach regionu: Polsce, Rumunii i Bułgarii.
Wiadomo, że w Polsce będzie jeden – z trzech wchodzących w skład brygady – batalionów broni połączonych. W Warszawie Barack Obama zadeklarował też, że w Polsce rozmieszczone będzie obecne dowództwo brygady. Nie wiadomo jeszcze, gdzie ulokowane zostaną bataliony rozpoznania oraz artylerii.
Z około 4,5 tys. żołnierzy tworzących brygadę w Polsce można spodziewać się ich ok. 1,5 tysiąca. Podobne proporcje dotyczą sprzętu.
Aby nie narazić się na zarzut łamania porozumienia NATO-Rosja, brygada będzie przebywać w Europie środkowo-wschodniej na zasadzie rotacji co dziewięć miesięcy, bez przerw między zmianami,
Poza wsparciem wojsk państw regionu w razie konfliktu podstawowym zadaniem brygady w Europie będzie szkolenie oraz udział w ćwiczeniach i manewrach w regionie. W efekcie brygada może czasami całkowicie opuszczać terytorium Polski. Nie ma również żadnych gwarancji, że w razie eksplozji poważnego konfliktu zbrojnego w regionie brygada zostanie rozmieszczona przez NATO w Polsce.
Przeczytaj też:
SŁODKO-KWAŚNY SZCZYT NATO W WARSZAWIE
„Przygotowywujemy się do ulokowania w Polscestałych baz sojuszniczych i co najmniej jednego batalionu oraz dowództwa ciężkiej brygady pancernej Stanów Zjednoczonych” – tak należałoby zredagować zdanie Bartłomieja Misiewicza, aby było nie tylko zgodne z prawdą, ale również poprawne językowo.