Michnik, 26.03.2016

 

ksHryniewicz

„Chyba już zaczęła działać agencja PR do promowania Polski”. Oj, chyba nie… Oto dowód

lulu, 26.03.2016
The Guardian pisze o Puszczy Białowieskiej

The Guardian pisze o Puszczy Białowieskiej (Adam Wajrak)

1. Opiniotwórczy portal The Guardian napisał o Puszczy Białowieskiej
2. Informuje, że „Polska godzi się wycinkę w ostatnim pierwotnym lesie Europy”
3. Podkreśla, że decyzja została podjęta mimo sprzeciwu naukowców i UE

 

Artykuł „Guardiana” o Puszczy Białowieskiej jak dotąd udostępniło prawie 7,5 tys. osób i – jak napisał w sobotę na swoim Facebooku publicysta Wojciech Orliński – był on drugim najchętniej czytanym na tym portalu.

– Chyba już zaczęła działać ta agencja pijarowa od promowania dobrego wizerunku Polski. To dzisiaj numer 2 klikalności w „Guardianie”! – skomentował Orliński. Nawiązał w ten sposób do doniesień brytyjskiego dziennika „Financial Times”, który informował, że „polski rząd zwrócił się do zachodnich agencji Public Relations o poradę, jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi”.

Duża skala wycinki

The Guardian podkreśla, że wycinka w Puszczy Białowieskiej być przeprowadzona na „dużą skalę”, która „przyćmiła” wcześniejsze plany. Informuje też, że Polska zdecydowała się na nią w obawie przed inwazją kornika, pomimo protestów naukowców, ekologów i przy sprzeciwie Unii Europejskiej.

Dziennikarze piszą, że puszczy bronią Greenpeace i inne organizacje ekologiczne, które straszą europejskimi sankcjami za naruszenie obszarów chronionych.

The Guardian przytacza wypowiedzi ministra środowiska Jana Szyszko, który zadeklarował, że wycinka nie obejmie terenów prastarego lasu, uznanych za Światowe Dziedzictwo UNESCO.

A TERAZ ZOBACZ: Dziennikarz dopytuje o wycinkę Białowieży. A ministrowi Szyszce puszczają nerwy [POSŁUCHAJ]

chybaJuż

gazeta.pl

 

Ksiądz z „Gazety Polskiej” przed świętami zagrzewa do walki „jak pod Wiedniem”. A można inaczej…

lulu, mast, 26.03.2016

Ksiądz Jarosław Wąsowicz

Ksiądz Jarosław Wąsowicz (Fot. za Wikipedia)

1. Ks. Jarosław Wąsowicz życzył „Europy bez islamistów i lewaków”
2. Publicysta „Gazety Polskiej” zagrzewał do walki „jak pod Wiedniem”
3. Jezuita Grzegorz Kramer wezwał zaś, by się pojednać i „nie złorzeczyć”

 

„Życzę Wam zmartwychwstania naszej ukochanej Ojczyzny, bez KOD-ów, fałszywych autorytetów, płatnych zdrajców. Zmartwychwstania chrześcijaństwa w Europie, która idzie ku samozagładzie. Europy bez multi-kulti, islamistów, lewaków i poprawności politycznej” – takie wielkanocne życzenia złożył na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” ksiądz Jarosław Wąsowicz, jej publicysta.

„Zwycięskiego Alleluja!”

Oprócz własnej wizji Europy, duchowny zawarł w tekście również bardziej „bojowe” hasła. Zagrzewał wiernych do walki w „meczu o chrześcijańską Polskę i odrodzenie wiary w Europie”.

„Życzę nam wszystkim, żebyśmy wyszli z tego zwycięzcy. Z Chrystusem Zmartwychwstałym i Maryją na sztandarach, jak pod Lepanto, Wiedniem i w czasie Bitwy Warszawskiej. Zwycięskiego Alleluja!” – napisał Wąsowicz.

Przesłanie miłości

W zupełnie innym tonie wypowiadał się ksiądz Grzegorz Kramer. Jezuita już przed świętami spotkał się z falą hejtu, gdy skrytykował decyzję Beaty Szydło o nieprzyjmowaniu uchodźców.

Duchowny z okazji Wielkiego Piątku, przypomniał na swoim Facebooku, że papież Franciszek modlił się nie tylko za „swoich”, ale „i za Żydów i za niewierzących w Jezusa i ateistów. Skoro się modliliśmy za nich wszystkich to nie możemy teraz im złorzeczyć i zapominać, że Jego Krew jest też dla nich”.

Następnie zwrócił uwagę na przesłanie miłości. – Panie Jezu Chryste, nasze zmartwychwstanie i życie, podźwignij nas z grobu grzechów, nawiedź i napełnij duchową mocą. Spraw, abyśmy ugruntowani w wierze, nadziei i miłości mogli pojąć ze wszystkimi świętymi, jak wielka jest Twoja miłość. Tak bardzo nas umiłowałeś, że dla nas poniosłeś śmierć na krzyżu, aby żaden człowiek, który wierzy w Ciebie, nie zginął, ale miał życie wieczne – napisał w Wielką Sobotę.

A TERAZ ZOBACZ: Przed świętami hejt dotknął nawet papieża, który obmył stopy imigantom – czytaj więcej na ten temat.

ksiądz

gazeta.pl

 

Obama nie przyjmie Dudy na szczycie o globalnym bezpieczeństwie. „To zamierzony afront”

lulu, 26.03.2016

Andrzej Duda

Andrzej Duda (SŁAWOMIR KAMIŃSKI / Agencja Gazeta)

1. Kancelaria Prezydenta opublikowała program wizyty prezydenta w USA
2. Andrzej Duda weźmie udział w Szczycie Nuklearnym w Waszyngtonie
3. W programie nie ma spotkania z prezydentem Barackiem Obamą

 

Już kilka dni temu „Newsweek” przewidywał, że do spotkania Duda-Obama nie dojdzie. „To zamierzony afront ze strony Białego Domu” – pisała gazeta, powołują się na opinie dyplomatów.

„Obama nie przyjmie Andrzeja Dudy w Waszyngtonie. Departament Stanu rozpatruje schłodzenie stosunków” – napisał na swoim Twitterze Eugeniusz Smolar, były szef Centrum Stosunków Międzynarodowych, ekspert od polityki międzynarodowej. – Informacja dotarła do mnie z kół dyplomatycznych – potwierdził w rozmowie z „Newsweekiem”. Podkreślił też, że Polacy sami o takie spotkanie zabiegali.

prezB

Zdaniem Smolara, to „kara” od Amerykanów, którym nie podoba się, że Polska lekceważy opinię Komisji Weneckiej i blokuje prace Trybunału Konstytucyjnego.

Wizyta w bibliotece i rozmowy z Polonią

Przewidywania analityka potwierdzają się. W programie trzydniowej wizyty prezydenta Dudy w Waszyngtonie (29 marca – 1 kwietnia) nie ma rozmowy z Barackiem Obamą. Andrzej Duda spotka się w cztery oczy tylko z prezydentami Turcji, Ukrainy i Gruzji. W planie ma też spotkania z Polonią, mediami oraz… – jak podała kancelaria – wizytę „w Bibliotece Kongresu USA i zapoznanie się z kolekcją „Polskiej Deklaracji o Podziwie i Przyjaźni dla Stanów Zjednoczonych” z 1926 r”.

Szczyty bezpieczeństwa nuklearnego zainicjował w 2010 roku prezydent Barack Obama. Ich celem jest zapobieganie dostaniu się materiałów do produkcji broni jądrowej w ręce terrorystów.

A TERAZ ZOBACZ: W „Washington Post” ukazał się wywiad z Andrzejem Dudą z okazji szczytu nuklearnego. Tytuł: Czy Polska zmierza w kierunku autorytaryzmu?

 

obamaNiePrzyjmie

ehCiDziennikarze

gazeta.pl

 

kolejnaManifestacja

PiS wytnie więcej z Puszczy Białowieskiej. Europa na pewno się tym zainteresuje
Dla ministra Szyszki „inżyniera ekologiczna” ma być jedynym sposobem na ochronę puszczańskiej różnorodności. Dla zwolenników zostawienia Puszczy samej sobie to czarny dzień dla polskiej przyrody.

Minister środowiska pozwala na zwiększoną wycinkę w Nadleśnictwie Białowieża. Dla Jana Szyszki, podzielającego pogląd, że obecny wygląd Puszczy Białowieskiej jest przede wszystkim dziełem rąk ludzkich, „inżyniera ekologiczna” ma być jedynym sposobem na ochronę puszczańskiej różnorodności, niszczonej przez owady i ekologów. Dla zwolenników zostawienia Puszczy samej sobie Wielki Piątek 2016 r. był czarnym dniem polskiej przyrody.

Decyzja została ogłoszona w poetyce niezrozumiałej dla osób niezwiązanych z gospodarką leśną. Minister godzi się bowiem, by w Nadleśnictwa Białowieża (w Puszczy działają trzy nadleśnictwa) wyciąć w latach 2012–21 w sumie do 188 tys. m sześć., gdy wcześniejsze plany przewidywały znacznie mniejszy limit, na poziomie 63,4 tys. m sześć. Dla ułatwienia: bardzo duży świerk to kilka metrów sześciennych drewna.

Naukowe uzasadnienie wycinki jest wątłe. Minister, który ma głos decydujący w sprawie ochrony Puszczy, podpisał właśnie z dyrektorem Lasów Państwowych „Program dla Puszczy Białowieskiej jako dziedzictwa kulturowo-przyrodniczego”.

Minister z dyrektorem powołują się tam na niedawną konferencję naukową o Puszczy, zorganizowaną przez resort Szyszki: wszyscy uczestnicy spotkania zgadzali się, że koniecznie ciąć trzeba, a twierdzeń przeciwstawnych nie podnoszono.

Choć trzeba przyznać, że minister obiecuje nie ciąć w odrębnym od nadleśnictwa Białowieskim Parku Narodowym i proponuje eksperymentalne pozostawienie tylko jednej trzeciej części tzw. lasu gospodarczego bez ingerencji drwali. Przy czym, jak to u ministra Szyszki, zapowiedzi są mgliste i wciąż nie wiadomo, które fragmenty będą oszczędzone, a gdzie i kiedy zacznie się wycinanie.

Decydując się na wycinkę, rząd PiS wkracza raźnym krokiem na pole minowe. O cięte drzewa będzie pytać Komisja Europejska, stojąca w Unii na straży przestrzegania prawa, w tym zasad ochrony przyrody. O tym, jak minister Jan Szyszko je interpretuje, dał dowód w swojej poprzedniej kadencji próbą budowy drogi przez unikatową w skali kontynentu dolinę Rospudy. Zresztą minister nadal za kompromitację uważa trasę alternatywną, tańszą i prostszą w budowie. Jego zdaniem zniszczyła ona pola rolników, podczas gdy niewybetonowana dolina zarasta i gatunki tam wymierają.

W Europie Puszcza Białowieska jest miejscem rozpoznawalnym, toteż można się spodziewać, że i jej sytuacja zainteresuje korespondentów prasy zagranicznej. PiS może wiele mówić o asertywności Polski w świecie, ale szczerze przejmuje się fatalną opinią, na którą zapracowało choćby zamachem na Trybunał Konstytucyjny i czystkami w mediach publicznych.

Puszczę Białowieską łatwo dopisać do tej listy. Tym łatwiej, że zapowiadana przez ministra Szyszkę wizja przyszłości polskiej części Puszczy zmierza ku teraźniejszości w jej białoruskiej części.

pisWytnie

polityka.pl

„Warszawski bolszewizm” – niemiecki dziennik ostro o Kaczyńskim. „Dąży do władzy absolutnej”

TS, PAP, 26.03.2016

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta)

1. Dziennik „Der Spiegel” zarzuca prezesowi PiS dążenie do władzy absolutnej
2. Gazeta zauważa, że J. Kaczyński realizuje „autokratyczny model państwa”
3. „Zmusił państwowe media do reprezentowania jego linii, pozbawił władzy TK”

 

„Europa przyglądała się bezradnie wyeliminowaniu Trybunału Konstytucyjnego przez nowy, narodowo-konserwatywny rząd. Teraz Jarosław Kaczyński zabrał się za podporządkowywanie sobie państwa” – pisze autor artykułu w „Der Spiegel” Jan Puhl.

Dziennikarz opisuje sytuację w Polsce, opierając się m.in. na opiniach Jadwigi Staniszkis oraz tygodnika „Polityka”. Przytacza ocenę Staniszkis, że Kaczyński „chce zmonopolizować władzę”, co wynika z „bolszewickiego rozumienia polityki”.

„Kaczyński zmusił państwowe media w Polsce do reprezentowania jego linii, a następnie pozbawił władzy TK – najwyższą instancję kontrolną. A to był tylko początek” – pisze Puhl, dodając, że „Kaczyńskiego nie powstrzymały” ani masowe protesty w Polsce, ani krytyka z Brukseli i postępowanie kontrolne wdrożone przez UE.

Droga do władzy absolutnej

„Obecnie (Kaczyński) zabrał się za podporządkowywanie sobie państwa, łącznie ze wszystkimi jego odgałęzieniami. Znajduje się na drodze do władzy absolutnej. Już teraz może w imieniu narodowo-konserwatywnej większości parlamentarnej forsować swoje pomysły. Najwidoczniej jednak chce czegoś więcej niż tylko zdominowania ministerstw, administracji i wymiaru sprawiedliwości. Państwo pod jego przewodnictwem ma spełniać rolę surowego ojca – co jest modelem autokratycznym” – pisze Puhl.

Dziennikarz „Spiegla” opisuje spór o TK, zwracając uwagę, że „rząd PiS ignoruje orzeczenia Trybunału”. Przytacza opinię konstytucjonalisty Rafała Stankiewicza, który ostrzega przed „erozją państwa prawa w Polsce”. Puhl odnosi się też do sytuacji w mediach. Jego zdaniem „telewizja państwowa” stała się obecnie „telewizją partyjną”.

Eliminuje przeciwników

Wyjaśniając niemieckim czytelnikom motywy postępowania szefa PiS, Puhl pisze, że chodzi o „dawne porachunki” Kaczyńskiego z elitami w aparacie państwowym i gospodarce. „Centralnym elementem jego myślenia politycznego jest przekonanie, że rewolucja w 1989 r. była niekompletna. [Jego zdaniem – red.] odmienieni jedynie powierzchownie komuniści opanowali wówczas zakłady pracy i urzędy, hamując do dziś rozwój Polski. Ci ludzie muszą w sposób radykalny, do najniższego szczebla, zostać wyeliminowani” – czytamy w „Spieglu”.

Analizując przyczyny utrzymującego się poparcia dla PiS, dziennikarz „Spiegla” zwraca uwagę, że partię Kaczyńskiego popierają przede wszystkim ludzie młodzi, natomiast Komitet Obrony Demokracji ma zwolenników wśród starszych, „pamiętających czasy komunizmu i zdających sobie sprawę, jak cenne są prawa obywatelskie”.

Obietnice socjalne zamiast lepszych płac

„Dla osób poniżej 30. roku życia członkostwo Polski w UE jest oczywistością” – pisze Puhl, dodając, że dla tych ludzi ważne jest raczej przekonanie, iż ich rówieśnikom na Zachodzie żyje się lepiej pod względem materialnym. „PiS odpowiedział na to poczucie dyskryminacji obietnicami socjalnymi. Program gospodarczy zawiera obietnicę, że polskie wynagrodzenia dogonią w ciągu 15 lat poziom europejski” – zaznacza Puhl.

niemieckiDziennik

gazeta.pl

 

„Fakt”: Szykuje się dymisja wiceministra spraw wewnętrznych

kospa, 26.03.2016

W PiS jest zgoda, że wiceministra Jarosława Zielińskiego trzeba zdymisjonować. Pytanie tylko, czy jeszcze przed szczytem NATO i Światowymi Dniami Młodzieży - pisze

W PiS jest zgoda, że wiceministra Jarosława Zielińskiego trzeba zdymisjonować. Pytanie tylko, czy jeszcze przed szczytem NATO i Światowymi Dniami Młodzieży – pisze „Fakt” (Fot. Marcin Onufryjuk / Agencja Gazeta)

W PiS jest zgoda, że wiceministra Jarosława Zielińskiego trzeba zdymisjonować. Pytanie tylko, czy jeszcze przed szczytem NATO i Światowymi Dniami Młodzieży – pisze „Fakt”.
 

– Katastrofa mówić coś takiego w takiej sytuacji – mówi „Faktowi” jeden z członków rządu. Inny dodaje: – Zieliński sobie nie radzi. Ewidentnie to widać.

To komentarze do ostatniej wypowiedzi wiceministra spraw wewnętrznych o ewentualnej likwidacji BOR. Choć minister zastrzegł, że „dzisiaj takiego wniosku nie ma”, to powiedział, że istnieje jednak „możliwość zbudowania nowej instytucji”.

Wcześniej „Rzeczpospolita” poinformowała, że w „BOR świadomie narażano prezydenta na niebezpieczeństwo”, a w dniu wypadku prezydenckiej limuzyny na A4 „popełniano też błąd na błędzie”. W aucie miała bowiem zostać założona opona wycofana z użycia. Później „Fakty” TVN pokazały dokumenty mające świadczyć o tym, że kierownictwo Biura zdawało sobie sprawę, że była ona przeznaczona do utylizacji.

Jak twierdzi „Fakt”, „w partii rządzącej panuje zgoda co do konieczności zdymisjonowania Zielińskiego”. Pytaniem pozostaje tylko, kiedy miałoby do niej dojść. Według gazety premier Beata Szydło nie chce żadnych zmian przed mającymi odbyć się w Polsce szczytem NATO i Światowymi Dniami Młodzieży. Ale innego zdania jest „wielu ważnych polityków PiS”, zdaniem których do odwołania wiceministra powinno dojść „jak najszybciej”. Przed służbami stoi bowiem wiele wyzwań, które Zieliński ma jedynie „destabilizować”.

Ale nie chodzi tylko o wypadek prezydenta i niefortunne wypowiedzi o BOR. Wcześniej szefem policji został Zbigniew Maj. Jak się jednak okazało, jeszcze zanim objął stanowisko, toczyły się wobec niego postępowania. W związku z tym PO złożyła wniosek o wotum nieufności wobec szefa MSWiA Mariusza Błaszczaka. Partia tłumaczyła, że sprawa odwołania insp. Maja dowodzi, że minister nie radzi sobie z nadzorem nad policją, co z kolei grozi obniżeniem bezpieczeństwa. Wniosek jednak przepadł.

Zobacz także

szykujeSię

wyborcza.pl

 

Licheń, czyli ja [SZCZEREK]

Ziemowit Szczerek, 26.03.2016

Sanktuarium w Licheniu

Sanktuarium w Licheniu (FOT. Tomasz Wiech/Agencja Gazeta)

Szedłem na Golgotę. Myślę, że wszyscy tam powinni pójść. Wcale nie szydzę. Tutaj nie ma co szydzić, do Lichenia trzeba przyjechać Polskę zrozumieć.
 

Pojechałem znów do Lichenia. Jechałem pomiędzy nieczynnymi straganami z rurkami z kremem i świętymi medalikami. Zaparkowałem na wielkim pustym parkingu strzeżonym przez pokraczne gipsowe anioły.

Kawę kupiłem w sklepie, w którym sprzedawali też figury świętych, Jezusów i Maryj. Jezusy i Maryje miały smutne oczy i ceny przyczepione do szyj: wyglądały jak niewolnicy na targu. A potem wyszedłem, stanąłem przed katedrą i z kawą parzącą mi dłoń po prostu się gapiłem. Cielę na malowane wrota, właśnie tak. Nie mogłem oderwać wzroku od tego barbarzyńskiego ogromu i blaszanego blasku złoconych kopuł. Bo niby Kościół polski to Kościół łaciński, niby Polska należy do starej i wyrafinowanej cywilizacji Zachodu, cywilizacji umiaru i subtelności, ale jednak jak przychodzi co do czego, to nikt tak naprawdę w tę subtelność nie wierzy. Każdy wie, że ogrom i błysk sprawdzają się najlepiej.

W tle piały wiejskie koguty. Stałem u stóp katedry i patrzyłem na gigantyczne figury nad wejściem: Matka Boska miała nieco zapadniętą twarz, ale za to biła z niej taka moc, że przyginała do ziemi świętych Pańskich po obu jej stronach. Piastowski orzeł na wieżycy wyglądał jak ukrzyżowany. W środku ciekło od złota, biło po oczach od blasku, kiczu, pokracznych, ale pompatycznych malowideł.

Anioły ze skrzydłami wymodelowanymi w kształt topora wyglądały jak armia pięknych elfów-klonów, która bez mrugnięcia okiem zimną stopą zadepcze wszystko, co złe, paskudne, mordorskie. I brzydkie – ale taką zwykłą, niebłyszczącą brzydotą. Rzędy krzeseł miały oparcia rzeźbione w husarskie skrzydła i jeśli wierni w nich siądą, wyglądają jak husarskie zastępy.

Gusto polacco. Rozmowa z Barbarą Bielecką, projektantką bazyliki w Licheniu

***

Z trzeci albo czwarty raz tu wracam, obsesyjnie.

Bazylika wznosi się jak niebiańskie UFO przybywające do Polski prosto z raju typu „na bogato”, który kusi złotymi zegarkami, najnowszymi modelami BMW z wystawy na pierwszym poziomie Rajskiej Galerii Handlowej, klejnotami Blyskovski i ogólnie luksusem. Nieba wyglądają jak wiekuiste spa w prestiżowej lokalizacji wykupionej za łapówkę od Niebiańskiego Parku Narodowego, ze skubaniem złuszczonej ziemskiej powłoki przez złote rybki. Nie zwykłego, obywatelskiego, republikańskiego nieba, gdzie wszyscy zażywają wiekuistości skromnie, poczciwie, w tych białych prześcieradłach i na bosaka, tylko takiego nieba, w którym wszyscy są oligarchami, bogaczami, karmazynami, królewiętami, magnaterią, a co najmniej właścicielami sieci solariów.

UFO wznosi się swą złotą kopułą pomiędzy tymi domami i dachami o kształtach od Sasa do Lasa, gromadzą się wokół tej kopuły te wszystkie szyldy krzyczące na różowo, żółto i czerwono, że naprawa tłumików i nowe opony, że lody na kredyt i kredyty na lody. A wokół snuje się pysznie nowy polski asfalt położony za unijne, czarny i tłusty jak świeży makowiec. Asfalt, który nie zdążył jeszcze popękać, powybrzuszać się i rozleźć. Choć zdąży, nie bójcie się.

Każdy, kto obserwuje polski chaos, wie dobrze, że w tym szaleństwie jest metoda. Że ten chaos jest sobie wewnętrznie pokrewny. Że kręci się, owszem, wokół czarnej dziury w swoim środku, ale tylko czeka, żeby wydać z siebie coś arcypolskiego.

Express Licheński, czyli sanktuarium jak park rozrywki

I wydał Licheń. Nie wyobrażam sobie tej katedry, dajmy na to, w Berlinie, Budapeszcie czy choćby Pradze, ale za to spokojnie mogłaby stać na przykład w gruzińskim Batumi czy macedońskim Skopje, miastach o wiele zresztą ciekawszych od Berlina, Budapesztu czy Pragi, bo, podobnie jak Polska, łączących w sobie największe możliwe aspiracje i wizje z barbarzyńskością, nieumiarkowaniem i koślawością.

Ten barbarzyński chaos to polska forma, której nie dostrzegamy, bo ją wypieramy. Bo się jej wstydzimy, bo chcielibyśmy być inni. Chcemy być Zachodem, ale nie tym rzeczywistym, który nas zresztą zdradził po raz kolejny.

Bo Polska się zbuntowała przeciw Zachodowi. Bo okazał się on czymś innym, niż miał być. Złote, błyszczące neony okazały się zwyczajnymi reklamami Rossmanna i Lidla. Miała być kraina bogactwa, a okazała się krainą lewactwa. Miały być dupy z rozkładówek „Playboya” w szybkich furach, a są połajanki feministek, że słowo „dupa” uwłacza kobiecie, i ochrzan od Zielonych, że szybkie fury zatruwają atmosferę.

Nie wspominając o tym, że „Playboy” skończył z nagimi fotkami.

My tu sobie, Polacy, lepszy Zachód u siebie zrobimy, poczekajcie. Zrobimy to samo co zawsze: weźmiemy od was tylko to, co chcemy, a nie to, czym nas karmicie. Zjemy wasze mięso, zostawimy sałatkę. I poustawiamy to, co od was weźmiemy, tak by to nam, a nie wam się podobało. Najlepiej na kupie, żeby było duże. Weźmiemy sobie, po pańsku, od was fundusze unijne, jaki taki know-how technologiczny, niemieckie samochody, francuskie sery, szwedzkie meble, przysypiemy to wszystko z wierzchu republikańską fikcją, żeby nie było, że my zbyt duże chamy, że my bez majtek po ulicy chodzimy, bo i u nas republika, ba, Rzeczpospolita – a potem powiemy Zachodowi: dałeś, frajerze, to teraz się zbieraj.

Ogniska już dogasa blask. Nikt cię tu nie lubi. Zostaw zabawki.

Kościoły: polska architektura protestu

***

Szedłem na Golgotę. Myślę, że wszyscy tam powinni pójść. Wcale nie szydzę. Andrzej Stasiuk pisał, że przyjechał do Lichenia szydzić i że szybko mu przeszło – i miał rację: tutaj nie ma co szydzić, tu trzeba przyjechać Polskę zrozumieć. Nie żeby od razu się modlić, ale żeby zobaczyć to, co tak długo jako „prawdziwi Europejczycy” wypychaliśmy ze swojej podświadomości. Żeby zobaczyć, kim jesteśmy.

Golgota licheńska jest dla polskiej formy tym, co estetyka D~a de los Muertos dla Meksyku czy kolorowo malowane Matki Boskie w całej Ameryce Południowej. Albo czym są miejskie legendy w Stanach czy wystrój czeskich piwnych gospód. To odbicie ludowej duszy, coś, co wychodzi z trzewi polskiego narodu. To i – na przykład – disco polo. Sen, który sami o sobie śnimy.

Do Lichenia jeżdżę po to, by się zachwycać, ale również po to, żeby się pośmiać. Bo to zdrowo śmiać się z samego siebie, a ja wiem, że Licheń to również ja.

A zresztą jak, powiedzcie, przejść obojętnie obok Jaskini Zdrady, obok Groty Objawienia, w której anioł ofiarowuje Jezusowi kielich, a razem z tym kielichem nagą żarówkę, która rozświetla się wtedy, gdy wierny włączy w grocie światło takim samym włącznikiem, jakim włącza światło w łazience. Albo obok betonu udającego marmur, z tymi wszystkimi błękitnymi i czerwonymi żyłkami namalowanymi cienkim pędzelkiem. Albo obok Kaplicy Przebłagania za Picie i Palenie, gdzie wisi biczowany Chrystus, a biczujący go łotrzy mają złe twarze: trochę diabłów z jasełek, a trochę z wyobrażeń o „końcu cywilizacji białego człowieka”, bo jeden ma paskudną, żółtą twarz monstro-Tatara, a drugi – brązową, zakutaną w arabski zawój.

To naprawdę trzeba zobaczyć. Na przykład smutnego świętego Piotra, obok którego umieszczono hańbiącą tablicę z napisem „Trzy razy zaparłem się mojego mistrza”. I koguta, który w tej historii zapiał trzy razy, a teraz ochrzania z góry na dół biednego Piotra jak psa. Anielicę z fryzurą pani Joli z poczty albo Grotę Zaśnięcia Matki Bożej z tabliczką „Wychodząc z groty, zgaś światło”.

No jasne, robię sobie z tego jaja, bo niby czemu mam nie robić, najdalszy jednak jestem od pogardy. Gardzić Licheniem to trochę tak, jak brylować w wielkim mieście i wstydzić się swoich krewnych z jakiejś zapadłej wsi, że naniosą błota do salonu. To jak ukrywać przed światem jakąś część osobowości. Tak, tak: śmialiśmy się, że się boimy, my, Polacy, szafy otwierać, bo wypadną z nich trupy, Jedwabne. Ale z drugiej strony polskiego kija patrząc, nie byliśmy również gotowi przyznać, że Licheń to również my. Sacro polo, disco polo: tak, to my.

Jak się zarabia na sanktuarium w Licheniu [TEKST ARCHIWALNY]

Owszem, nie ma co idealizować „sielskiej prostackości”, ale próby zaorania tej estetyki, wyszydzenia do cna, przypominają próbę schowania przed wytwornymi gośćmi naszej rodziny ze wsi o grubych manierach. Bo goście wcześniej czy później wyjdą, a z rodziną nadal musimy żyć. I warto ustalić z nią jakiś modus vivendi. Choćby ze względu na własne bezpieczeństwo.

Bo kiedyś w końcu nas ta rodzina pobije i wrzuci do piwnicy. Oh, wait

***

Tak zwana przez prawicę Polska lewacka nie czuje się częścią Lichenia, mówi: „Licheń to nie my”, odcina się od barbarzyńskości, ale państwo przez nią stworzone, owszem, jest i było barbarzyńskie.

Wystarczy na nie popatrzeć, na wygenerowaną przez nie przestrzeń publiczną, ale nie tylko. Polska SLD była barbarzyńską pseudolewicą, strojącą się w demokratyczne szatki, bo „tak wypada”, bo inaczej sami zostalibyśmy na świecie, a Polska PO – barbarzyńskim centrum, po lakierze europeizującą się krainą, która za unijne pieniądze budowała drogi i stadiony, ale nie miała energii, siły ani potrzeby stworzyć porządnie funkcjonującej, dbającej o obywateli republiki z republikańskimi zasadami, obyczajami i budzącymi szacunek instytucjami.

Polskę PO można porównać do krainy Gallo-Rzymian sparodiowanych w „Asterixie”: przyjmujących kulturę z Rzymu i nieumiejętnie przebudowujących swoje galijskie chaty tak, żeby przypominały rzymskie wille. Można było stworzyć własną jakość, w Polsce przecież jest gdzie sięgać, Polska to nie tylko Licheń – ale zaniedbano to. Elity się europeizowały, reszta kraju tkwiła w europejskim czyśćcu, w międzyświecie: niby geograficznie Europa, ale jednak nie ta właściwa. I w końcu ten międzyświat się zbuntował.

I w poszukiwaniu symboli buntu sięgnął tam, gdzie mu było intuicyjnie najbliżej: do Lichenia właśnie.

„Lewa strona” Licheniem gardzi, ale nie jest w stanie wyrzucić go z polskości, bo trudno o coś bardziej polskiego niż ludowa religijność, sama więc się z tej polskości usuwa. W czym mocno pomaga jej hejterska retoryka prawicy. Ale tutaj wszyscy napotykają pewien problem: z polskości za bardzo nie ma gdzie odejść. Do Europy? Ledwo zipie, zresztą tożsamości europejskiej nie ma. Na grunt jakiejś ideologii jako tożsamości? A niby jakiej? „Lewa strona” trwa więc w dziwnym zawieszeniu, w niedotożsamości, obrażając się na polskość i do niej wracając, jak do rodziny, bijącej i agresywnej, bo opętanej przez rodzinnych tyranów i dewotów. Krzyczących, że albo się lewacy dostosują, albo niech spieprzają.

Gdzie chcą. Na Madagaskar na przykład.

Zawsze znajdą się tacy, których trzeba wyzuć z polskości, choć są polskimi obywatelami, i których trzeba „wypchnąć z kluczowych sektorów”, w których są „nadreprezentowani”. A dalej ten sam nudny schemat: wypychanie, przejmowanie, rzucanie farbą w witryny sklepów, dryfowanie władzy na prawo, w stronę skrajnej prawicy, rozmontowywanie demokracji i wprowadzanie systemu wodzowskiego. Przeżyjmy to jeszcze raz. I nikt się nawet nie zorientował, że rzeczywistość już dawno przerosła sam Licheń, który rozbudowuje się za pieniądze z Unii i wiesza w swoich piwnicach obrazy wychwalające dzień wstąpienia do Unii Europejskiej.

***

Ale nie tylko polska „lewa strona” jest daleka od akceptacji polskiego państwa. „Prawa strona” również jest daleka od przyjęcia go takim, jakie jest.

To „kochaj, kurwa, ojczyznę, bo ci wyjebie” jest tragiczne i groteskowe, bo wygląda jak zmuszanie się do seksu na siłę, z zaciśniętymi zębami. Ten odruch odrzucenia tego, co krytyczne, świadczy o tym, że ta „miłość” to ropiejąca rana. Nienawiść do „Polski w ruinie”, do tej beznadziejnej „postkomunistycznej” rzeczywistości, to dziecinna tęsknota do Polski wyobrażonej, nieistniejącej, zamieszkiwanej przez duchy „żołnierzy wyklętych” i zastępy polskich bohaterów. To wszystko ma przykryć beznadziejną codzienność. Codzienność kondominium.

Sam Jarosław Kaczyński jest tego najlepszym przykładem. Urodzony już po wojnie, ale wychowany z głową wsadzoną w to międzywojnie jak w doniczkę, rósł w atmosferze, która była jakimś rozpaczliwym snem o międzywojniu, podczas gdy w realu trwał przaśny PRL. Kaczyński rósł więc w schizofrenii i to ona go ukształtowała. Polska Kaczyńskiego nie istnieje i nigdy nie istniała, bo takie wyidealizowane międzywojnie to bajka. Kaczyńskiego wychowały duchy i demony i teraz ku takiej Polsce duchów, takiej, która nigdy nie zaistniała, prowadzi wyznawców, uczyniwszy z tej Polski religię.

A Polacy za nim idą, bo poza, którą Kaczyński przyjmuje – poza przedwojennego inteligenta, z tym swoim językiem z innej epoki i z głową w innej epoce – ich przekonuje.

Bo oto wiedzie ich pół duch, pół człowiek, przedstawiciel innej Polski, który być może nie wie, ile kosztują ogórki w warzywniaku na rogu, a za zakupy płaci świeżą dwusetką, ale to tym lepiej, bo on tej skurwionej ziemi nie dotyka. Bo on wyprowadzi naród z Polski – domu niewoli, szarzyzny, beznadziei i postkomuny – do innej Polski, tej, w której jego samego dusza tkwi. Do Polski Obiecanej.

Tak, to jest czysty Licheń. To jest tworzenie licheńskiej Polski. Kiczowatej i tandetnej jak licheńska Golgota, ale będącej czymś w rodzaju realizacji polskiego najpierwotniejszego odruchu.

Licheń to dziecinne polskie marzenie, Polska malowana, piękna jak międzywojenny oficer, wyidealizowana jak Jezus na świętym obrazku. Polska niepodległa, mityczna. Ale też barbarzyńska. Kiczowata, sprowadzona do parad, do demonstracji siły, do chwalenia się, co to nie ona. Głupawa, dziecinna, barbarzyńska, niedojrzała. Nie, nie wolno nią gardzić, bo to my, to nasza podświadomość.

Ale trzeba było być odpowiedzialnym, to polskie rozkapryszone dziecko wrzeszczące „ja chcę!”, to dziecinne, rozkapryszone tupanie nogami trzymać na wodzy i nie pozwolić mu wygrać z rozsądkiem.

Nie zrobiliśmy tego. Nie powstrzymaliśmy naszego wewnętrznego bachora. Ot, bezstresowe wychowanie. I teraz możemy tylko patrzeć, jak rozrabia. Jak gloryfikowany jest ten ulotniusieńki momencik, w którym choć przez parę chwil pokazaliśmy światu pięść, gdy choć przez chwilę mogliśmy się pomościć w regionie. Zabrać sobie Wileńszczyznę – bo tak! Zaolzie – bo możemy! Domagać się kolonii – bo inni też mają, i choć był to czyściuteńki festiwal polskiego zakompleksienia, to dla polskiej ślepej niedojrzałości był to festiwal narodowej dumy. Moment haju, do którego wracamy jak narkoman.

No, ale taka jest ta Polska. I co z nią zrobić? Wyprzeć? Znienawidzić? Reformować? Kształcić? Pogłaskać? Uspokoić? Jak?

***

Kaczyński zresztą też się do tej gry Licheniem musiał przygotować: odrzucić niechęć do „niskiego”, do „dziadów”, którym kazał „spieprzać” jego brat. Do niskiej formy, knajactwa, którego ponoć nie cierpi.

Musiał iść do barbarzyńców po pomoc, jak niektórzy średniowieczni władcy: do Hunów, Awarów, Madziarów, Pieczyngów. Musiał ukorzyć się przed jednym z barbarzyńskich wodzów – księdzem Rydzykiem, publicznie go wychwalać. To musiało boleć, ale było ceną, którą – jak uznał – warto było zapłacić.

I zapłacił. Zbarbaryzował się, choć czasem próbuje jeszcze desperacko wrócić do języka jako tako inteligenckiego dyskursu, choć wychodzi mu to niemrawo. Bardziej przypomina szlachciurę na sejmiku: tu rzuci jakąś łacińską sentencję, tam wyświechtaną mądrość, a na końcu i tak wychodzi mu nienawistne szczucie.

Ale o tyle było mu łatwiej, że bez problemu mógł przyjąć barbarzyńską emocjonalną niedojrzałość. Bo sam jest niedojrzały, z tą swoją gówniarską mściwością, szukaniem problemów u innych, a nie w sobie. Tak, Kaczyński ma emocjonalność rozpieszczonego bachora.

Ta niedojrzałość zresztą jest dramatem również dla samego Kaczyńskiego, bo – najpewniej – wcale nie chciał być nigdy ludowym trybunem. Chciał przemawiać do inteligenckiego centrum, tam też, myślę, kierowane od zawsze były jego diagnozy. Ale centrum nie chciało ich słuchać, ze względu na tę niedojrzałość właśnie, bo Kaczyński nigdy nie potrafił ubrać swoich intencji w cywilizowaną, dojrzałą formę i zawsze ze swoim przekazem trafiał nie tam, gdzie chciał. Był jak ambitny, alternatywny zespół, którego nie doceniali krytycy, lubiły natomiast programy discopolowe. I w końcu machnął ręką na krytyków i dał się temu disco polo ponieść. Ale Jarek, jego wyznawcy i jego polityko polo to również nie „oni” – to my sami. My i nasza niedojrzałość.

Zastanawiałem się, patrząc na św. Piotra wystawionego na wieczne upokorzenie w licheńskiej Golgocie, ilu psychoterapeutów głosowało na Kaczyńskiego. Przecież Kaczyński to jest obrazkowy przykład toksycznej, niezdrowej, niszczycielskiej osobowości. Patrzyłem na licheński pręgierz i nie miałem wątpliwości, że tu chodzi o nowe średniowiecze. Wałęsa w dybach, na miejskim, błotnistym gumnie, wszyscy z „listy Wildsteina”, Jaruzelski, wszyscy, którzy „kolaborowali”, którzy są „nie nasi”: Michnik, Lis… i dalej, bo to idzie przecież dalej, tylko to już było dla Jarosława nie do przełknięcia. Bo przecież dalej jest „Poznaj Żyda” Bubla, dalej jest ONR, dalej są Bosak i Winnicki.

Więc, owszem, niedojrzałość Kaczyńskiego zbiegła się w pewnym punkcie z niedojrzałością emocjonalną tej Polski „licheńskiej”, radiomaryjnej, częstochowskiej – Polski ludowego katolicyzmu. I nie do końca wiadomo, jaką wobec tego przyjąć postawę.

„Śmieszkować” za bardzo nie można, bo Polska „licheńska” nie lubi, jak się z niej śmieją. Było to dobrze widać, gdy podczas protestów pod Pałacem Prezydenckim, w okresie hasła „gdzie jest krzyż”, „krzyżowcy” starli się ze „śmieszkowcami”:

– Czemu wy się z nas śmiejecie?! – nie mogli pojąć oburzeni „krzyżowcy”.

– A czemu wy nie możecie po prostu śmiać się z nas? – nie mogli pojąć „śmieszkowcy”.

I tu trafiali w sedno. Tak, Polska „licheńska” nie ma dystansu – i trudno się dziwić, bo Polska „miastowa”, Polska „inteligencka”, która coś za szybko i ochoczo wskoczyła w buty Polski „pańskiej”, choć sama jest przecież w znakomitej większości ludowej proweniencji, zazwyczaj tą ludowością gardziła. Wszyscy to wiemy aż za dobrze. „Ale wiocha”, „ty wieśniaku”, „wy wsiury”, „wy chamy” – to wszystko to mocno żałosny syndrom polskiego emigranta, który po dwóch tygodniach pobytu na Zachodzie gardzi Polaczkami.

Ale jak ułożyć modus vivendi? Nie śmiać się z siebie?

Trudno ot tak, po prostu, podchodzić z czułością: „Chodź, Jarek. Zjedz snickersa. Powiedz, gdzie cię boli. Pokaż, pomożemy” – bo podniesie się wrzask zarzutów o protekcjonalność. Ale inaczej chyba nie można.

***

Nie, nie można tą Polską „licheńską”, kształtującą dziś znów polską mentalność, gardzić. Ale trzeba mówić wprost, że jest niedojrzała. Że nie dorosła do delikatnego mechanizmu rządzenia państwem. O poziomie najważniejszych prawicowych mediów, których bezkrytyczna postawa wobec władzy i poziom ataków na opozycję, bez najmniejszej próby analizy czy zrozumienia jej postawy, przypomina często poziom licealnych gazetek.

Ale trzeba również mówić o niedojrzałości i barbarzyństwie tej części mediów nieprawicowych, które – w strachu przed polskim barbarzyństwem – całą prawicę stroiło w te barbarzyńskie szatki: nie udało się na przykład w sposób cywilizowany porozumieć w sprawie uczczenia pamięci Lecha Kaczyńskiego, to czczona jest ona w sposób niecywilizowany, przesadny, pompatyczny: najpierw wepchnięto go na Wawel, a teraz, najprawdopodobniej, postawi się mu pomnik na Krakowskim Przedmieściu, wdzierając się, podobnie jak to było z Jezusem Świebodzińskim, na chama w publiczną przestrzeń.

Trzeba mówić o dziecinnym triumfalizmie, hejterstwie i groteskowości prawicowych publicystów obarczających „lewaków” winą nawet za, a co tam, polski antysemityzm, nazywających wolnością słowa prawo do obrażania inaczej myślących. O sprostaczeniu haseł, przy których maszerują zwolennicy prawicy, tego „jebania tych” i „wieszania tamtych”. O tępej jednostronności prawicowych polityków, którzy nie widzieli „festiwali nienawiści” wobec „Komoruskich” i „POpaprańców”, ale widzą je teraz.

Ta „obrona suwerenności” i „wychodzenie z Rurytanii” odbywa się za pomocą uruchamiania najniższych instynktów i prostaczenia państwowych mechanizmów. Wpędzania państwa w toksyczny związek z polskością: nieprzepracowaną, rozemocjonowaną, terroryzującą, bijącą. Z polskością w podkoszulce żonobijce, cierpiącą na kompleks większości i niższości jednocześnie, więc ryczącą z wściekłości z powodu każdej krytyki i co chwila próbującą udowodnić światu co to nie ona, ryczącą Błaszczakiem do Niemców, że mordercy i naziści, i Macierewiczem do Amerykanów, że demokrację mają od niedawna, więc niech się nie rzucają. Tak, nazizm powstał w Niemczech, ale nazizm to nie narodowość, tylko, warto przypomnieć, pewien sposób myślenia. Tak, państwo amerykańskie istnieje od niedawna, ale składa się na nie doświadczenie o wiele starsze, europejskie, które doprowadziło do powstania efektywnie działającej demokracji, której zagrozić może tylko podobny prostacki populizm, który w Polsce właśnie doszedł do władzy.

Bo nie ma niczego wstydliwego w akceptacji tego, że jesteśmy europejską prowincją.

To nie nasza wina, tak po prostu ułożyła się historia, i jeśli chcemy wyjść z tego ustawienia, musimy się przyłączyć do istniejącego centrum, a jest nim centrum zachodnie, ale musimy też wnosić do niego własną wartość, coś polskiego, unikalnego i – przede wszystkim – atrakcyjnego. Tak, żeby Europa samej siebie bez nas nie potrafiła sobie wyobrazić. Nie stawać się problemem dla Europy, jak teraz, ale nie przyjmować też pozycji kserokopiarki, jak za czasów PO. Tworzyć u siebie coś własnego, wartościowego, i dawać to Europie.

I nie mieć złudzeń, że czymś takim będzie konserwatywna rewolucja w rosyjskim stylu, bo Zachód, w przeciwieństwie do Polski, rozumie, że nie jest to żadna wartość, tylko czystej wody barbarzyństwo. Ale innej drogi niż Europa nie mamy, bo za każdym razem, gdy od Europy się odwracaliśmy, generowane u nas, na miejscu (albo jeszcze dalej na wschodzie), standardy kulturowe i cywilizacyjne, niestety, nie umywały się do tych zachodnich. Bo jeśli chcemy zobaczyć, czym jest Polska bez Zachodu, wystarczy zobaczyć Licheń. Albo okolicę Jezusa Świebodzińskiego. Wystarczy pójść na marsz narodowców i głośno powiedzieć, że jest się z innej opcji. A potem, jeśli się przeżyje, wyciągnąć wnioski.

Obawiam się, że jeśli odwrócimy się od Europy także teraz, będziemy musieli się liczyć z obniżeniem ochrony praw jednostki, z brutalizacją i postępującą samowolą policji, która nie będzie się już musiała przejmować krytyką ze strony „lewackich” mediów czy „lewackiego” rzecznika praw obywatelskich. Już teraz mamy do czynienia z wulgaryzacją prawa w postaci ustawy inwigilacyjnej czy pozwolenia na używanie nielegalnie zdobytych przez policję dowodów w procesie. Już teraz kontrola poczynań władzy została rozmontowana. Widać więc wyraźnie, w którą stronę to wszystko idzie.

A rysująca się na horyzoncie perspektywa powstania propisowskich sił paramilitarnych to już zupełne odejście od cywilizowanych zasad i dryf w kierunku rosjoidalnego zamordyzmu.

***

Bo to wszystko, ten Licheń, jest faktycznie kolorowe i piękne, i prawdziwe w swojej naiwności, ale pod tym czai się coś mrocznego i niebezpiecznego. Można się Licheniem zachwycać i nie wolno z niego szydzić, bo to nasza podświadomość. Trzeba o to dbać, bo to nasze dziedzictwo. To my, a nie „oni”. Ale jest to podświadomość do przepracowania.

Bo to, co właśnie Polskę opanowało, to nie „oni”. To my sami, i ta barbarzyńskość w końcu z nas wylazła. I mocno ugryzła nas, proszę o wybaczenie, w dupy.

Ziemowit Szczerek – ur. w 1978 r., dziennikarz, pisarz, tłumacz. Autor m.in. reportażu literackiego z Ukrainy „Przyjdzie Mordor i nas zje” (za tę książkę dostał Paszport „Polityki”) i „Siódemki”, „polskiej powieści drogi na szosie nr 7”. Ostatnio wydał „Tatuaż z tryzubem”.

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Ks. Wacław Hryniewicz: Żeby Bóg nie umierał z nudów
Wielu braci w kapłaństwie w imię karzącego Boga sadysty śmieje się ze mnie, ale nikt mnie nie zmusi, bym przestał głosić nadzieję silniejszą od lęku. Nie bez powodu przeszedłem raka i śmierć kliniczną i wyszedłem z nich z nadzieją pomnożoną. Z ks. Wacławem Hryniewiczem rozmawia Jarosław Mikołajewski

Życzę ci, Polsko… Świąteczna kartka od dobrych ludzi
Żebyś nas ogarnęła i utuliła, podrapała po pleckach i szepnęła parę pocieszających słów: „Wszystko będzie dobrze, kochanie, bo mamy siebie”. Życzenia składają m. in. Janina Ochojska, Anna Dymna i Mariusz Szczygieł

Bruksela, poranione miasto. Relacja Róży Thun
Ahmed z arabskiej dzielnicy Molenbeek pracuje w Parlamencie Europejskim. Fatima, koleżanka jego córki z klasy, straciła w metrze rodziców. – Ci ludzie mają kamienie zamiast serc, madame! – mówi. – Oni nas zabili, podzielili

Guy Verhofstadt: Co nas uratuje w niepewnych czasach?
Kiedy się zamykamy w narodowych, kulturowych lub religijnych schronach, kończy się to nieuchronnie nienawiścią, zamieszkami we własnej okolicy i wojną w szerokim świecie

Licheń, czyli ja
Szedłem na Golgotę. Myślę, że wszyscy tam powinni pójść. Wcale nie szydzę. Tutaj nie ma co szydzić, do Lichenia trzeba przyjechać Polskę zrozumieć

Krystyna Pawłowicz. Bo pan prezes mi pozwolił
Ulubiony dowcip poseł Pawłowicz: „Unia Europejska ma jedną zaletę. Kiedyś się rozpadnie”

Socjalizm albo śmierć? Bejsbol wiecznie żywy
Gdyby łowcy talentów z Washington Senators byli bardziej skuteczni, historia Kuby mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej

Natalie Portman, wieczna tułaczka
Nie musisz być dupkiem, żeby być dobry w tym, co robisz

Dzieci wolnego chowu
Znam pięć języków, buduję gitary, robię w teatrze i w komputerach. I co z tego? Wrzuć pestkę mango do wody, a po kilku dniach zacznie puszczać pędy. I nikt nie powie, że to jakaś superutalentowana pestka

Jerzy Stempowski. Zachować przytomność w czasach szaleństwa. Reportaż Magdaleny Grochowskiej
Europa popada w mizerię i podłość, do głosu doszło barbarzyństwo żwawe i rumiane – pisał. Co robić? Przyjąć postawę człowieka palącego fajkę na tonącym okręcie, ale go nie porzucać – Magdalena Grochowska o Jerzym Stempowskim

prezesRósł

wyborcza.pl

Wajrak przyłapuje Lasy Państwowe na 10 manipulacjach. I obala je punkt po punkcie

Adam Wajrak, 26.03.2016
Ponieważ Lasy Państwowe wypuściły 10 faktów o Puszczy, które sa raczej totalnymi manipulacjami, szybko je prostuję i pokazuję, na czym polegają. Do poczytania przy jajeczku. Gorące polarne pozdrowienia z Arktyki – pisze Adam Wajrak na swoim profilu na FB.
 

1. Większość Puszczy Białowieskiej od wieków kształtował człowiek.

MANIPULACJA: Fragmenty lasów o charakterze naturalnym zajmują niecałe 10 proc. powierzchni Puszczy Białowieskiej. Wszystkie są, i zawsze będą, pod ścisłą ochroną. Reszta to lasy gospodarcze, w których o cenne siedliska od dziesiątek lat dbają tamtejsi leśnicy.

FAKTY: Człowiek był w Puszczy od tysięcy lat, ale kształtował ją w niewielkim stopniu. Trudno porównywać działania bartników, albo nawet wypas bydła z dzisiejszą gospodarką leśną polegającą na cięciu i sadzeniu. Patrząc z perspektywy lasu (jedno pokolenie drzew takich jak dąb to 500 lat), to leśnicy ze swymi działaniami są w Puszczy nowością i dziwacznym eksperymentem, bo pojawili się w niej tak naprawdę z gospodarką leśną dopiero w latach 20 ubiegłego wieku. Fragmentów o charakterze naturalnym jest znacznie więcej, a poza tym cała Puszcza ma potencjał, żeby takim lasem się stać. Oczywiście jeżeli zostawi się ją w spokoju. W wypadku lasów największy sens ma ochrona jak największych obszarów, a najlepiej całych leśnych kompleksów.

2. Puszcza Białowieska to nie tylko park narodowy

MANIPULACJA: Białowieski Park Narodowy stanowi zaledwie jedną szóstą polskiej części Puszczy Białowieskiej. Pozostały obszar, zarządzany przez Lasy Państwowe, zajmują trzy nadleśnictwa: Białowieża, Browsk i Hajnówka. Około jednej trzeciej powierzchni puszczańskich nadleśnictw zajmują rezerwaty przyrody.

FAKTY: Poza parkiem i rezerwatami znajduje się cała masa cennych fragmentów lasów Puszczy. To je właśnie miał chronić status światowego dziedzictwa UNESCO. Dziś mają być tam cięcia. Warto przypomnieć, że zarówno tworzenie rezerwatów, jak i powiększanie parku narodowego zawsze spotykało się ze sprzeciwem i oporem leśników. To, że tyle jest objęte ochroną, nie jest ich żadną zasługą. Cała Puszcza zasługuje na ochronę, a traktowanie jej części jako las gospodarczy jest zwykłym barbarzyństwem. Lasy Państwowe mają pod zarządem jedną czwartą kraju, a Puszcza to mniej niż 0,5 proc polskich lasów i można ją zostawić w spokoju. Poza tym Park Narodowy powinien chronić nie jedną szóstą Puszczy, ale jej 100 proc.

3. Człowiek powinien pomóc przyrodzie

MANIPULACJA: Obowiązkiem leśników jest chronienie cennych siedlisk i zagrożonych gatunków. W Rezerwacie Ścisłym Białowieskiego Parku Narodowego przyroda pozostawiona sama sobie często dąży do ujednolicenia – w ostatnim półwieczu zniknęło stamtąd bezpowrotnie 30 gatunków. Działania ochrony czynnej są niezbędne, abyśmy nie utracili cennych gatunków na pozostałym obszarze Puszczy Białowieskiej.

FAKTY: Nie wiadomo nawet o jakie siedliska i jakie gatunki chodzi. Dziwne, że ich nie wymieniają ani Lasy, ani minister Szyszko, prawdopodobnie chodzi o gatunki nie związane z pierwotnymi lasami, dla których Puszcza nie powinna być ostoją. Poza tym największe drzewa w największej ilości rosną tam, gdzie człowiek przyrodzie nie pomagał. Również tak rzadkie gatunki jak dzięcioł trójpalczasty i białogrzbiety mają się lepiej tam, gdzie nie ma leśnika. Podobnie zresztą rzadkie chrząszcze takie jak rozmiazg kolweński.

4. Leśnicy chcą chronić Puszczę

MANIPULACJA: Działacze organizacji pozarządowych są zwolennikami zostawienia przyrody samej sobie, w imię ochrony naturalnych procesów – nawet jeśli oznacza to znikanie poszczególnych gatunków czy cennych siedlisk. Leśnicy chcą natomiast chronić puszczę taką, jaką znamy. Jest ona unikatową przyrodniczo pozostałością dawnych lasów, a bez pomocy człowieka zmniejszy się jej różnorodność.

FAKTY: Znowu nie wiadomo, o jakie gatunki i siedliska chodzi. Gdyby tak było, jak piszą leśnicy, Amazonia byla by najuboższym lasem na świecie. Przyroda sama sobie świetnie radzi. Świadczy o tym blisko 10 tys. lat historii Puszczy. Zabawne jest pisanie, że koniecznie trzeba zachować Puszczę jaką znamy. Puszcza – co wiemy z historii – cały czas się zmieniała. To dynamiczny, żywy organizm. Takie postawienie sprawy świadczy o tym, że leśnicy nie rozumieją Puszczy. To zmieniająca się samoistnie Puszcza gwarantuje różnorodność biologiczną. Naukowcy, turyści podziwiają przecież te części Puszczy gdzie człowiek nie ingeruje, albo dawno nie ingerował. Te najsilniej zmienione przez leśników obszary Puszczy jakoś mało kogo przyciągają i nie ma tam zbyt wielu ciekawych gatunków

5. Cięcia w Puszczy będą niewielkie

MANIPULACJA: Średnie roczne pozyskanie drewna w Nadleśnictwie Białowieża do 2021 r. wyniesie 18,8 tys. m3. To o połowę mniej niż zakładał plan pozyskania w poprzedniej dekadzie. Dla porównania, w przeciętnym pozapuszczańskim nadleśnictwie wycina się ponad 90 tys. m3 drewna rocznie, czyli pięć razy więcej. Nawet kilka parków narodowych pozyskuje więcej drewna niż planowane jest w Nadleśnictwie Białowieża. Co ważne, na obszarze tym przyrośnie cztery razy więcej drewna niż zostanie wycięte.

FAKTY: Będą 3 razy większe niż obecnie. Z 6 tys. metrów rocznie cięcia w nadleśnictwie Białowieża wzrosną do blisko 20 tys. rocznie. A w tym roku będą zapewne jeszcze większe, bo przecież leśnik „musi” zwalczać kornika. Dzięcioł trójpalczasty wycofuje się z lasów o bardzo niewielkim pozyskaniu. Przyrost masy drewna jest dobrym wyznacznikiem dla lasów produkcyjnych, a nie naturalnych, a wycinka 90 tys. metrów w przeciętnym nadleśnictwie świadczy o tym jak bardzo wycinane są nasze lasy i dlaczego tak często widzimy w nich zręby.

6. Puszcza Białowieska jest dla leśników skarbem

MANIPULACJA: Leśnicy opiekują się Puszczą Białowieską od ponad 90 lat. W 1929 r. ich starania doprowadziły do zerwania kontraktu z angielską firmą The Century ETC, tzw. Centurą, która prowadziła rabunkową wycinkę puszczy. Gdyby nie ta decyzja, jej wiele cennych fragmentów dziś by nie istniało.

FAKTY: Jest skarbem, a raczej skarbonką, z której czerpali garściami. 90 lat opieki nad Puszczą przez leśników to najgorsze 90 lat w historii Puszczy. Po pogonieniu tzw. Century, czyli angielskiej firmy tnącej Puszcze, polscy leśnicy wycinali tyle samo, a czasami i więcej, co ci straszni Anglicy, przed którymi „uratowali” Puszcze.

7. Leśnikom nie chodzi o pieniądze

MANIPULACJA: Lasy Państwowe od lat prowadzą wielofunkcyjną gospodarkę leśną, zgodnie z którą ochrona przyrody jest ważniejsza od pozyskania drewna. Trzy puszczańskie nadleśnictwa są deficytowe – utrzymanie takich jednostek zrzucają się nadleśnictwa z całej Polski.

FAKTY: LP mają z wycinki naszych lasów przychody rzędu 8 mld złotych rocznie, z czego 2 mld jest wydawane na pensje około 26 tys. zarabiających świetnie leśników (nadleśniczowie – to od 16 do 20 tys. złotych brutto). Wydatki na ochronę przyrody są wielokrotnie mniejsze. Leśnicy boją się precedensu. Boją się, że jeżeli Polacy zobaczą, że Puszcza radzi sobie bez pomocy, będą chcieli też pozostawienia innych cennych lasów w spokoju, a to już może zaszkodzić leśnikom, którzy przecież czerpią poważne zyski z lasów należących do skarbu państwa, czyli wszystkich obywateli. To sprawia, że tak bardzo sprzeciwiają się pozostawieniu Puszczy w spokoju.

8. Leśnicy doceniają znaczenie martwego drewna

MANIPULACJA: Leśnicy dbają o to, aby w lesie znajdowała się wystarczająca ilość martwego drewna, niezbędnego dla istnienia wielu związanych z nim cennych gatunków. Świerki zabite przez kornika po ścięciu będą pozostawiane do naturalnego rozkładu. Już dziś w trzech puszczańskich nadleśnictwach martwe drewno to średnio 74 m3/ha – prawie dwa razy więcej, niż średnia dla parków narodowych.

FAKTY: W takich ściętych świerkach, nawet jeżeli są pozostawione, będzie raczej trudno wykuć dziuple rzadkim gatunkom dzięciołów. Porównywanie Puszczy z innymi parkami narodowymi nie ma większego sensu, bo to inne regiony Polski, inne lasy itd. Jak na razie w Puszczy brakuje martwego drewna, od którego zależy jej różnorodność. Wyznacznikiem dla Puszczy powinien być rezerwat ścisły Białowieskiego Parku Narodowego, najlepiej zachowany kawałek Puszczy. Tam średnio jest 160 m3/ha, czyli ponad dwa razy więcej niż to, czym chwalą się leśnicy.

9. Martwe świerki zagrażają bezpieczeństwu

MANIPULACJA: Za kilka lat setki tysięcy drzew zabitych przez kornika zaczną się masowo przewracać. Jeśli się ich nie obali, dla bezpieczeństwa turystów i okolicznych mieszkańców trzeba będzie wprowadzić zakaz wstępu do Puszczy Białowieskiej. Martwe drzewa zwiększają także zagrożenie pożarowe, zwłaszcza przy suchych latach i zwiększonym ruchu turystycznym.

FAKTY: Jak na razie większa liczba pożarów pojawiała się tylko wtedy, gdy usuwano martwe świerki w czasie poprzednich gradacji. Poza tym jeszcze nikt nie zginął w czasie wędrówki po Puszczy. Natomiast jedna osoba zginęła w trakcie prac leśnych, a całkiem niedawno jedna została poważnie ranna. Wystarczy zachować ostrożność i nie odwiedzać lasu gdy wieje, oraz nie chodzić przy martwych drzewach

10. Leśnicy mają obowiązek walczyć z kornikiem

MANIPULACJA: Zobowiązuje ich do tego prawo. Zgodnie z ustawą o lasach, zadaniem leśników jest ochrona lasów, w tym wykrywanie i zwalczanie zagrażających im owadów. Jedyną znaną nauce metodą walki z kornikiem jest usuwanie zaatakowanych przez szkodnika drzew zanim zdąży się on przenieść na sąsiednie.

FAKTY: Kornik i jego gradacje, podobnie jak inne owady, nie zagraża lasom, są ich elementem i ważnym czynnikiem kształtującym lasy naturalne. Jedyne czemu zagraża kornik to produkcja drewna i o to chodzi w jego zwalczaniu. Leśnicy nie chcą się zgodzić, aby ktoś poza nimi zabijał drzewa w lesie. Dlatego jak najszybciej Puszcza powinna zostać wyjęta z „troskliwych” rąk leśników i cała powinna zostać objęta ochroną.

wajrakPrzyłapuje

wyborcza.pl

 

 

SOBOTA, 26 MARCA 2016

„Nie traćmy wiary, że możemy zmienić Polskę na lepsze” – premier Szydło w świątecznym klipie

szydlo11000

Rodzina i bezpieczeństwo – to dwa główne elementy przekazu świątecznego klipu KPRM z udziałem premier Szydło. Jak mówi w nim nim szefowa rządu: „Nie traćmy wiary, że możemy Polskę zmienić na lepsze, że możemy być dumnym narodem w bezpiecznej Europie” – mówi w nim premier. To nawiązanie do głównego przekazu rządu w ostatnich dniach.

Klip jest jednak dużo bardziej „tradycyjny” niż np. piątkowe, polityczne życzenia Platformy. Poza bezpieczeństwem, ma podkreślić rodzinny aspekt Wielkanocy. Podobnie jak pozostałe spoty KPRM został przygotowany z dużą dbałością o warstwę realizacyjną, przypomina niektóre kampanijne produkcje, a zwłaszcza pierwszy spot świąteczny Andrzeja Dudy.

300polityka.pl

Czyżby Szydło nie posłuchała apelu Kaczyńskiego? Składa życzenia i nagle: „Nie traćmy wiary, że…”

TS, 26.03.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,114871,19826240,video.html?embed=0&autoplay=1
1. Beata Szydło: „To święto zwycięstwa dobra nad złem, triumfu miłości”
2. Premier w swoich życzeniach nawiązała do politycznych celów PiS
3. Wczoraj za „polityczne podteksty” opozycję krytykowały „Wiadomości”

 

Prezes PiS kilka dni temu w czasie krótkiego wystąpienia zaapelował do przedstawicieli wszystkich ugrupowań o zaniechanie politycznych sporów i zachowanie spokoju, „przynajmniej do końca wizyty Ojca Świętego w Polsce”.

Jak do tej prośby odnieśli się politycy opozycji, sprawdzili dziennikarze „Wiadomości”. „Naturalnie z relacji programu informacyjnego TVP wynika, że opozycja zignorowała gołąbka pokoju wysłanego przez Kaczyńskiego” – pisaliśmy wczoraj.

W głównym wydaniu „Wiadomości” usłyszeliśmy m.in., że – mimo apelu Kaczyńskiego – PO „wyemitowała spot o wyraźnym politycznym podtekście”, a Ryszard Petru „chce spotkania z prezesem Prawa i Sprawiedliwości”.

Jednocześnie reporter Klaudiusz Pobudzin zwrócił uwagę, że „PiS w dalszym ciągu ma nadzieję na zawieszenie politycznych sporów, tym bardziej w czasie świąt wielkanocnych”.

Jak się jednak okazuje, nie tylko opozycja zignorowała nawoływanie Kaczyńskiego. „Polityczny podtekst” w specjalne nagranie z życzeniami wielkanocnymi postanowiła wpleść również Beata Szydło.

– Przed nami wyjątkowy czas świąt Wielkiej Nocy. To święto zwycięstwa dobra nad złem, triumfu miłości – rozpoczyna Szydło. Dalej premier życzy Polakom, „by zmartwychwstały Chrystus dał siłę do pokonania wszystkich trudności i przeszkód”.

A na koniec dodaje: – Nie traćmy nadziei. Nie traćmy wiary, że możemy Polskę zmienić na lepsze.

– Wszystko wskazuje na to, że o świętach bez polityki możemy zapomnieć – podsumował reporter we wczorajszym materiale „Wiadomości”. Dokładnie.

CzyżbyiSzydło

gazeta.pl

 

 

Prowadziła kultowy „Luz”. Nowe władze TVP nie mogły jej zwolnić, więc przeniosły ją do… redakcji rolnej

Paweł Kośmiński, 26.03.2016

Anna Mentlewicz w programie

Anna Mentlewicz w programie „Luz” (fot. youtube.com)

„Dyrektor anteny zaproponował mi odejście z firmy. Przypomniałam, że od dwóch miesięcy jestem w wieku ochronnym, więc przeniósł mnie do redakcji rolnej” – napisała w liście do Towarzystwa Dziennikarskiego Anna Mentlewicz, która w TVP pracuje od ponad 30 lat. Do połowy stycznia była wiceszefową redakcji audycji społeczno-publicystycznych.
 

Anna Mentlewicz pracuje w TVP od ponad 30 lat. Dzisiejsi trzydziesto- i czterdziestolatkowie pamiętają ją przede wszystkim za sprawą kultowego już dziś programu „Luz”. Nadawany na przełomie lat 80. i 90. program dla młodzieży jej językiem poruszał ważne dla nastolatków tematy.

„Kochana pani redaktor, zostawiam dziecko pod pani opieką…”

Było więc o szkole i miłości, narkotykach, seksie, próbach samobójczych. Nie brakowało zagadnień społecznie ważnych, jak choćby niepełnosprawność. Dziennikarka zrealizowała zresztą pierwszą akcję medialną na rzecz osób niepełnosprawnych – „Wojna z trzema schodami”.

W jednym z wywiadów Mentlewicz przytaczała treść kartki, jaką otrzymała od rodzica swojego wiernego widza: „Kochana pani redaktor, wyjeżdżam na trzy miesiące na stypendium. Zostawiam dziecko pod pani opieką. Mam nastolatka, który ogląda ‚Luz'”.

Później były kolejne programy. „Tworzyłam program ‚Rower Błażeja’ i wielu młodych dziennikarzy pracujących w mediach to moi wychowankowie” – napisała Mentlewicz w liście do Towarzystwa Dziennikarskiego.

Współtworzyła i nadzorowała zresztą programy tworzone przez dziennikarzy o różnych poglądach: Tadeusza Mosza, Jana Wróbla, Roberta Mazurka, Igora Zalewskiego, Krzysztofa Skowrońskiego. Ten ostatni za poprzednich rządów PiS został szefem radiowej Trójki.

Do połowy stycznia była wiceszefową redakcji audycji społeczno-publicystycznych. „Dyrektor anteny zaproponował mi odejście z firmy. Przypomniałam, że od dwóch miesięcy jestem w wieku ochronnym, więc przeniósł mnie do redakcji rolnej” – relacjonuje Mentlewicz. Dziennikarka jest cztery lata przed emeryturą.

PiS przyjmuje ustawę, w mediach publicznych „wieje wiatr zmian”

Czystki w mediach publicznych umożliwiła przyjęta pospiesznie tuż przed Nowym Rokiem PiS-owska ustawa medialna (nazywana przez PiS „małą”). Na jej mocy wymieniono władze w TVP i Polskim Radiu, a w konsekwencji pozbyto się również niewygodnych dziennikarzy.

To zresztą politycy PiS zapowiadali już w kampanii. Niektórzy, jak obecny wiceminister kultury odpowiedzialny za PiS-owską reformę mediów Krzysztof Czabański, wymianę kadr traktowali wręcz jak swoje „zobowiązanie wyborcze”.

W lutym Towarzystwo Dziennikarskie opublikowało listę dziennikarzy, którzy albo zostali zwolnieni, albo sami odeszli, bo nie zgadzali się na skrajne upolitycznienie mediów. Lista, która obejmowała tylko media warszawskie, już wtedy liczyła 60 osób. Na pierwszy rzut poszły najbardziej nielubiane przez PiS nazwiska: Hanna Lis, Beata Tadla, Piotr Kraśko.

Czasami, zanim dziennikarzowi nowe władze podziękowały za współpracę, wcześniej mógł on o sobie usłyszeć lub przeczytać komentarz polityka PiS. Jeszcze przed wyborami Krystyna Pawłowicz pytała na Facebooku, „kiedy urlop ma kontrowersyjna reporterka telewizyjna pani Justyna Dobrosz-Oracz, sejmowa specjalistka od faktów medialnych”, sugerując, że „czas wypocząć od tak ‚wyspecjalizowanego’ zajęcia”.

O zwolnieniu dziennikarka poinformowała zaledwie tydzień po podpisaniu ustawy medialnej przez prezydenta Andrzeja Dudę. „Po szesnastu latach pracy usłyszałam, że muszę odejść, bo wieje wiatr zmian” – relacjonowała swoją pożegnalną rozmowę.

KRRiT krytykuje PiS, RPO zwraca się do TK, a rząd pracuje dalej

Jako wiceszefowa redakcji audycji społeczno-publicystycznych Mentlewicz nadzorowała prowadzoną w TVP 1 m.in. właśnie przez Dobrosz-Oracz „Politykę przy kawie” (ale również prowadzoną przez Elżbietę Jaworowicz „Sprawę dla reportera” czy „Świat się kręci”, którego gospodarzami są Agata Młynarska i Artur Orzech) – program dobrze oceniany przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji.

Zresztą w monitoringu audycji publicystycznych z kampanii wyborczych 2014-2015 przygotowanym na zlecenie KRRiT eksperci wskazywali na zrównoważoną ekspozycję wszystkich partii, „wzorcowo pluralistyczny dyskurs dający równą szansę prezentacji politykom różnych komitetów wyborczych” cechujący TVP 1. W przeciwieństwie do np. TV Trwam, z której ściągani są obecnie do TVP dziennikarze.

O oficjalne powody pozbawienia Mentlewicz funkcji wiceszefowej redakcji i przeniesienia jej do innej chcieliśmy zapytać rzeczniczkę TVP Aleksandrę Gieros-Brzezińską. Nie udało nam się jednak z nią skontaktować.

W wydanym pod koniec stycznia stanowisku KRRiT napisała, że PiS-owska ustawa „podporządkowuje politycznej woli rządzących zarówno media publiczne, jak i losy ich pracowników, bez względu na ich dorobek zawodowy i sytuację życiową”, że działania takie „noszą znamiona czystki politycznej realizowanej na zlecenie partii rządzącej”.

Rada wezwała rządzących oraz władze TVP i Polskiego Radia do „rezygnacji z działań, które mogą na lata zniszczyć niezależność mediów publicznych i wprowadzić standardy niezgodne z etyką dziennikarską”. Tuż przed świętami rzecznik praw obywatelskich zaskarżył PiS-owską ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Ale PiS się nie zatrzymuje. Jak zapowiada Czabański, w kwietniu ma być gotowa tzw. duża ustawa medialna.

Zobacz także

wTVP

wyborcza.pl

 

List Michnika, czyli jak wyjść na głupców

Roman Imielski, 26.03.2016

Adam Michnik

Adam Michnik (fot. Łukasz Krajewski / Agencja)

Obrazy tygodnia
 

Niedziela, 11 grudnia 1983 r. „Dla mnie, Panie Generale, więzienie nie jest żadną szczególnie dotkliwą karą. Tamtej grudniowej nocy to nie ja zostałem proskrybowany – to wolność. To nie ja dziś jestem więziony – to Polska” – pisze z warszawskiego aresztu śledczego Adam Michnik, odrzucając ofertę wyjazdu za granicę. Adresatem jest szef komunistycznego MSW gen. Czesław Kiszczak. Długi list, w którym Michnik z pasją i niezwykle celnie punktuje komunistyczne władze, natychmiast publikują podziemny „Tygodnik Mazowsze” i oficyna CDN.

Poniedziałek, 21 marca 2016 r. Nad Wisłą niepokorny młot wali na oślep. Związany z PiS serwis Niezalezna.pl triumfalnie ogłasza, co jeszcze IPN opublikuje z szafy Kiszczaka: „A to niespodzianka – Michnik też pisał do Kiszczaka”. Równie bliska PiS Fronda.pl. idzie dalej: „Za czasów PRL Adam Michnik walczył z komuną – tak o sobie lubi opowiadać sam Michnik. Okazuje się, że za komuny Michnik Adam, podobnie jak Celiński, Passent, Tyszkiewcz, pisał płomienne listy do towarzysza Kiszczaka”.

Wtorek. Kiedy wychodzi się na głupca, tak jak z listem Michnika, można poprosić o pomoc Krzysztofa Wyszkowskiego, który na Fronda.pl wali kłamliwie i od rzeczy: „Michnik odgrywa poważną rolę w zorganizowanym froncie antypolskiej propagandy”.

Środa. Można kogoś nie lubić, ale czasami zachowywać się przyzwoicie. TV Republika informuje na swojej stronie w internecie, jak to naprawdę było z listem Michnika do Kiszczaka, obficie sypiąc cytatami uderzającymi w komunistyczne władze.

Czwartek. Gwiazda prawicowych mediów Dorota Kania półgębkiem wspomina w „Gazecie Polskiej Codziennie” o liście Michnika, by mu przyłożyć insynuacjami: „Warto pamiętać, że zanim Michnik doznał » nawrócenia” w Magdalence, korzystał z pomocy Kościoła katolickiego i był w opozycji. Zapisy na ten temat są w jego teczce, podobnie jak dokumentacja spotkań z esbekami i jego wystąpienia z czasów kandydowania do Sejmu. Archiwa nie giną”.

No, nie giną. Wynika z nich, że Michnik, pisząc swój list, siedział drugi rok w „pace” za próbę obalenia ustroju socjalistycznego – i miał posiedzieć bez wyroku jeszcze do lipca 1984 r. Z innych wynika, że Kania w 2015 r. została skazana nieprawomocnym wyrokiem na dwa lata więzienia (w zawieszeniu) za powoływanie się na wpływy w poprzednim rządzie PiS i wyłudzenie 270 tys. zł od rodziny lobbysty Dochnala.

Zobacz także

listMichnika1

wyborcza.pl