Sejm, 14.01.2017

 

O „dobrej zmianie” w Filharmonii Narodowej

O "dobrej zmianie" w Filharmonii Narodowej

Współczuję politykom „dobrej zmiany”, raczej nie mogą wyściubić nosa spoza swoich szeregów. Wszędzie napotyka ich krytyka i ostracyzm. Acz dzielnie się „nie dają” i wciskają swój kit. Tak dzieje się na wielu poziomach. Tym bezpośrednio politycznym, uczestnictwie w przecinaniu wstęg, witaniu zagranicznych gości (amerykańscy żołnierze w Żaganiu), jak i najwyższym, w sztuce „pierwszego sortu”, np. muzyce klasycznej.

„Dobra zmiana” wpisuje się w klasyczne reżimy, w istocie jest już opisana, lecz jak każda taka zmiana zamordyzmu ma właściwości charakterystyczne dla swego czasu, genius loci. Zbigniew Herbert wychwytuje uniwersalne cechy wszelkich „dobrych zmian” w „Potędze smaku”, dla której charakterystyczna jest „parciana retoryka”, „dialektyka jak cepy”, „żadnej dystynkcji w rozumowaniu”.

Reagować na parcianą dobrą zmianę można tylko w ten sposób, aby „wyjść, skrzywić się, wyrazić szyderstwo”. Politycy PiS nigdzie zatem nie bywają, bo bywaniem nie jest udział na koncercie gwiazdy disco polo Zenka Martyniuka, czy też znalezienie się obok biskupa w remizie, gdy ten kropidłem błogosławi orkiestry dęte strażaków, tudzież podobne.

Politycy PiS są skazani na retoryczne i estetyczne piekło, podrzędność, swoje spocone towarzystwo, w którym wywyższyć się może tylko prezes, gdy wstępuje na drabinkę z Tesco i prawi im o drodze do prawdy. Ale nie wszyscy chcą się gotować w podrzędności, w piekle towarzyszy, w zdegradowanej estetyce, czyli disco polo dla ubogich.

Niestety, spotyka ich szydercze wybuczenie, jak wiceminister kultury rządu PiS Wandę Zwinogrodzką, która odczytując na gali festiwalu „Chopin i jego Europa” list ministra kultury i wicepremiera Piotra Glińskiego „o wartościach narodowych muzyki Chopina” (parcianość godna komuszej celebry).

Najnowsze zdarzenie z Filharmonii Narodowej jest świeżutkie, bo z ostatniej soboty, gdzie koncertował wybitny niemiecko-izraelski duet pianistów, izraelska pianistka Yaara Tal i jej partner, Niemiec Andreas Groethuysen. Zdobywcy najwyższych nagród muzycznych od polskiej publiczności zebrali spore brawa i szykowali się do bisu, wówczas niemiecki pianista w języku angielskim zwrócił się do melomanów.

Groethuysen przyznał, że do Warszawy przyjeżdża się z mieszanymi uczucia i wyjaśnił dlaczego. Tekst podaję za Bartoszem T. Wielińskim („Wyborcza”):

– Przybywszy z kraju, który ponad 75 lat temu zgotował taką katastrofę prawie wszystkim krajom Europy, a w szczególności w waszym kraju, jesteśmy bardzo zaniepokojeni tym, że wizja zjednoczonej, solidarnej i demokratycznej Europy jest zagrożona. Z tego, jak rozumiemy historię, wynika, że nie ma lepszej drogi dla społeczeństw niż takie organizowanie państwa, które bazuje na czytelnym i jednoznacznym podziale władz, absolutnej niezależności mediów oraz sądownictwa. Jednak w ciągu ostatnich lat obserwujemy w niektórych krajach Europy nową politykę ucisku, braku liberalizmu, nacjonalizmy, o której myśleliśmy już, że została całkowicie odrzucona po tych okropnych totalitarnych eksperymentach XX wieku.

Rozumiem, dlaczego politycy „dobrej zmiany” unikają takich wydarzeń, takich spotkań i bywają na koncertach Zenka Martyniuka. Choć nie byłem w Filharmonii Narodowej, czuję dyskomfort brania uszu po sobie i po takich słowach.

Parcianość PiS dotyka wszystkich dziedzin, wszędzie mamy do czynienia z ich parcianością, niedotrzymywaniem standardów, degradacją naszej wspólnej substancji. Rozum to jednak nie cep, ani cepów klekotanie, jakie słyszymy od guru PiS z drabinki z Tesco, prezesa Kaczyńskiego.

Waldemar Mystkowski

o-dobrej

 

 

c2j9_l5xgaetm2i

 

c2isxbdweaamiwg

 

c2jstrhw8aaotrm

Wpadka Szydło na spotkaniu z amerykańskimi żołnierzami. Pomyliła się, gdy witała ich po angielsku

14.01.2017

Beata Szydło pomyliła się, zwracając się do amerykańskich żołnierzy po angielsku.
Beata Szydło pomyliła się, zwracając się do amerykańskich żołnierzy po angielsku. Fot. Anna Krasko/Agencja Gazeta

Żołnierze amerykańskiej armii zostali oficjalnie powitani w Polsce przez władzę. Tłumaczeniem słów oficjeli zajmowała się oddelegowana do tego osoba, więc z ust Beaty Szydło padły tylko trzy po angielsku. Internauci zwracają uwagę, że w tym krótkim zdaniu premier popełniła błąd.
„Właśnie usłyszałem @BeataSzydlo witającą Amerykanów radosnym „Welcome IN Poland”. Sz. P. Premier, TO, not IN :)” – napisał na Twitterze były eurodeputowany z ramienia PiS. Migalski język angielski zna doskonale, stąd pewnie ta mała uwaga w kierunku szefowej rządu.

marek-migalski

Internauci podchwycili temat i idą o krok dalej. „Ona mówi dialektem z San Escobar, tam się mówi ‚in'” – stwierdza jeden z komentujących wpadkę premier. Ktoś ocenia, że „miało być tak… zagranicznie… a wyszło jak… z powiatu”. Dla kogoś pomyłka językowa Szydło jest nowym dowodem na jej niekompetencję.

migalski

marek-migalski-2

Dodajmy, że Migalski miał jeszcze jedno „ale” do stroju prezes Rady Ministrów. Ta witała Amerykanów w białej puchowej kurtce. „My się nigdy nie nauczymy, że także w modzie obowiązują kanony?” – próbował zrozumieć polityk. Później, reagując na krytykę, zaznaczył: „Premier RP nie może wyglądać jak sprzedawca skarpet na Stadionie Dziesięciolecia”.

3-slowa

naTemat.pl

Jacek Dubois, Krzysztof Stępiński

Polski Teatr Internetowy przedstawia spektakl komunikacyjny pt. „Triumf resortu”

14 stycznia 2017

Anonimowe telefony

Anonimowe telefony (123RF)

Warszawa, współcześnie, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.

Minister Spraw Wewnętrznych: Panie, Panowie! Dziś świętujemy Dzień Odłączenia anonimowych telefonów. Od tej dziejowej daty zawsze będziemy wiedzieli. kto, kiedy i w jakiej sprawie do kogo dzwoni.
Zgromadzeni funkcjonariusze: Hip hip hura. Niech słucha, słucha nam.

Warszawa, chwilę później, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, bankiet z okazji Dnia Odłączenia.

Minister Sprawiedliwości: Czołem, kolego. Co wy dziś tacy uśmiechnięci?

Minister Spraw Wewnętrznych: Bo od dziś będę wiedział wszystko o wszystkich. Pełna kontrola nad tym, kto z kim rozmawia.

Minister Sprawiedliwości, z wyraźną rezerwą: Wy to jesteście taki facet, który – jak patrzy na szklankę napełnioną w połowie – to się cieszy, że ona jest w połowie pełna w sytuacji, gdy w istocie ona jest w połowie pusta.

Minister Spraw Wewnętrznych: Dlaczego kolega tak myśli? Przecież jak chcę się dowiedzieć, co ludzie gadają, to sobie przycisk przyciskam, o ten tutaj, i wszystko wiem. Dlaczego szklanka ma być do połowy pusta?

Minister Sprawiedliwości z triumfującą miną: A co kolega zrobi, jak oni przestaną rozmawiać przez telefon? Cisza w eterze i szklanka robi się pusta.

Minister Spraw Wewnętrznych: Toż to ciemny lud. Ludzie są głupi i nigdy niczego nie nauczą się. Słuchamy i będziemy ich słuchać. Zapewniam kolegę.

Minister Sprawiedliwości: A jak zmądrzeją?

Minister Spraw Wewnętrznych: Po to likwidujemy gimnazja, żeby nie zmądrzeli.

Warszawa, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, toaleta.

Minister Spraw Wewnętrznych, parząc w lustro, przed którym rosi kroplami wody swoje spocone czoło: Miało być tak pięknie, a czegoś tu brakuje. Nie może być tak, że podsłuchiwany odłoży telefon i przestaje być podsłuchiwany. My, funkcjonariusze, zasługujemy na więcej.

Warszawa, następnego dnia, posiedzenie Rady Ministrów.

Minister Spraw Wewnętrznych: Zrobiliśmy krok w kierunku absolutu, ale teraz musimy zrobić następny. Obywatel nie może decydować, kiedy ma być z nami, tylko my mamy zdecydować, kiedy my będziemy u niego. Proponuję znowelizować rozporządzenie i ustanowić zakaz wyłączania telefonów. Dzięki temu będziemy w stałym w kontakcie z obywatelami.

Warszawa, wieczorem, Żoliborz.

Prezes siedzi w ulubionym fotelu: Teraz będę w pełnej symbiozie ze społeczeństwem.

Kot: A społeczeństwo z tobą?

Kurtyna.

szef-msw

wyborcza.pl

W Filharmonii Narodowej dosadnie o „dobrej zmianie”. Nieoczekiwany apel w czasie koncertu

Bartosz T. Wieliński, 14 stycznia 2017

Izraelska pianistka Yaara Tal i jej partner, Niemiec Andreas Groethuysen

Izraelska pianistka Yaara Tal i jej partner, Niemiec Andreas Groethuysen (materiały prasowe/Michael Leis)

Znany niemiecko-izraelski duet pianistów zaapelował w Filharmonii Narodowej o poszanowanie wolności mediów i niezależnego sądownictwa. Dostał brawa.

Izraelska pianistka Yaara Tal i jej partner, Niemiec Andreas Groethuysen, koncertują wspólnie od 1985 r. To jeden z najbardziej znanych współczesnych duetów fortepianowych. Wspólnie nagrali ponad 30 płyt, zdobyli ważne niemieckie nagrody muzyczne, w tym pięciokrotnie nagrodę ECHO Klassik przyznawaną przez Deutsche Phono-Akademie najlepszym wykonawcom muzyki klasycznej. W piątek i w sobotę występowali w warszawskiej Filharmonii Narodowej. Wykonali koncert fortepianowy na cztery ręce i orkiestrę Carla Czernego. Dyrygował Jerzy Salwarowski. Tak się złożyło, że w sobotni wieczór siedziałem na widowni.

Po koncercie duet, który zebrał spore brawa, szykował się do bisowania. Wtedy jednak stała się rzecz nieoczekiwana. Andreas Groethuysen, pochodzący z Monachium 60-letni pianista, zwrócił się do publiczności z przesłaniem w języku angielskim.

Dziękował za ciepłe przyjęcie i świetną współpracę z muzykami z Filharmonii Narodowej. Przyznał, że razem z partnerką przyjechał do Warszawy z mieszanymi uczuciami. – Chciałbym wyjaśnić dlaczego – oświadczył.

– Przybywszy z kraju, który ponad 75 lat temu zgotował taką katastrofę prawie wszystkim krajom Europy, a w szczególności w waszym kraju, jesteśmy bardzo zaniepokojeni tym, że wizja zjednoczonej, solidarnej i demokratycznej Europy jest zagrożona. Z tego, jak rozumiemy historię, wynika, że nie ma lepszej drogi dla społeczeństw niż takie organizowanie państwa, które bazuje na czytelnym i jednoznacznym podziale władz, absolutnej niezależności mediów oraz sądownictwa. Jednak w ciągu ostatnich lat obserwujemy w niektórych krajach Europy nową politykę ucisku, braku liberalizmu, nacjonalizmy, o której myśleliśmy już, że została całkowicie odrzucona po tych okropnych totalitarnych eksperymentach XX wieku – mówił Groethuysen. Na pełnej po brzegi widowni panowała absolutna cisza.

Słowo „Polska” nie padło, ale było jasne, że niemiecki artysta, mówiąc o niechęci do Europy i podkreślając wagę utrzymania niezależnych mediów i sądownictwa, miał na myśli właśnie trwającą w Polsce „dobrą zmianę”, która podporządkowała sobie Trybunał Konstytucyjny, publiczne media i wyciąga ręce po więcej.

Dalej Groethuysen ubolewał, ze wielu ludzi postrzega Unię Europejską jako projekt wyłącznie ekonomiczny. – Czy nie powinniśmy traktować UE, która oczywiście w wielu kwestiach musi zostać ulepszona, jako naszego wspólnego domu i gwarancji naszej przyszłości w niespokojnym, zglobalizowanym świecie? – pytał muzyk.

Za przemowę Andreas Groethuysen dostał brawa. A chwilę potem razem z Yaarą Tal zagrał pierwszą część cyklu „Z Czeskiego Lasu” Antonina Dvoraka. Widownia kolejny raz nagrodziła ich długimi oklaskami.

To nie pierwsza w ostatnich miesiącach demonstracja polityczna w sali koncertowej Filharmonii Narodowej. 30 sierpnia część widowni wybuczała Wandę Zwinogrodzką, wiceminister kultury w rządzie PiS, która podczas gali zakończenia 12. edycji festiwalu „Chopin i jego Europa” ze sceny odczytała list ministra kultury i wicepremiera Piotra Glińskiego. W tekście padały m.in. słowa o „wartościach narodowych muzyki Chopina”.

w-filharmonii

wyborcza.pl

 

Protest przed Pałacem Prezydenckim przeciwko reformie oświaty
14.01.2017

Ponad 100 osób protestowało w sobotę przed Pałacem Prezydenckim przeciwko zmianom w systemieoświaty. Uważają, że system wymaga reformy, ale nie takiej jaka jest realizowana i nie w takim tempie.

Zebrani mieli transparenty: „Rodzice przeciwko reformie edukacji”, „Koalicja ‚nie dla chaosu w szkole'”, „Tak dla edukacji – nie indoktrynacji”; „Chcemy edukacji XXI w., nie PRL-u”; „Teraz nas słychać?”. Jedna z kobiet trzymała napis „wściekła matka, wściekła babcia, wściekła obywatelka”.

Zgromadzeni, którzy w większości przedstawiali się jako rodzice (wielu przyszło razem z dziećmi) grali na bębnach i tamburynkach, a także garnkach; w charakterze instrumentów wystąpiły również plastikowe butelki. Część uczestników miała gwizdki i trąbki.

Rytmiczne, trwające około godziny bębnienie przerywały krótkie przemówienia.

Dorota Łoboda z organizacji „Rodzice przeciwko reformie edukacji” stwierdziła, że protest jest kolejną formą wyrażenia sprzeciwu wobec wprowadzanych zmian. „Jesteśmy tu by głośno powiedzieć, że nie zgadzamy się na szkodliwe zmiany w polskiej edukacji. Będziemy bębnić aż ta fatalna, zła zmiana w polskiej edukacji trafi do śmietnika” – powiedziała.

Artur Sierawski z Koalicji „Nie dla chaosu w szkole” przekonywał, że „trzeba powiedzieć ‚nie’ dla minister Anny Zalewskiej i tej szkodliwej reformy”. Podkreślał, że podpis prezydenta pod ustawami wprowadzającymi reformę nie kończy protestów. „Musimy być razem z nauczycielami, którzy przygotowują się do strajku generalnego; musimy wspierać ZNP w zbieraniu podpisów pod inicjatywą ogólnopolskiego referendum ws. reformy” – powiedział Sierawski, który sam jest nauczycielem historii.

Zgromadzenie zainicjowała grupa „Rodzice przeciwko reformie”, przy wsparciu Kolacji „Nie dla chaosu w szkole”. Poparcie deklarował też  Komitet Obrony Demokracji regionu Mazowsza. Informacje o wydarzeniu  dostępne były o na profilu w mediach społecznościowych.

„Ustawa podpisana, a więc koniec? Pozamiatane? Razem pokażmy nasz gniew” – można było przeczytać na stronie wydarzenia. Oceniono tam, że „wszystkie możliwe autorytety negatywnie zaopiniowały ‚reformę edukacji'”. „Od miesięcy nasi przedstawiciele zabierali głos informując o zagrożeniach jakie niesie za sobą tak szybka i chaotyczna zmiana systemu. Nie twierdzimy, że systemedukacji nie wymaga reformy. Wymaga – ale nie takiej i nie w takim tempie. Nie słuchało nas ministerstwo, nie słuchał rząd, ani Pan Panie Prezydencie” – wskazano.

fakty.interia.pl

reforma

 

c2kfsycweaqksfw

 

c2j_scpwqamqle2

Kuchnia polska

14.01.2017
sobota

Po odzyskaniu suwerenności kuchnia polska pozbyła się pierogów ruskich i powróciła na kulinarną mapę Europy. Jest to typowa kuchnia „fusion”, ukształtowana we Włoszech w latach 1920., z późniejszymi domieszkami kuchni niemieckiej i węgierskiej. Serwowana przede wszystkim w restauracjach rosyjskich, węgierskich i białoruskich.

Ostrzeżenie: potrawa zawiera szalej jadowity (Apiaceae Lindl).

Składniki: mniej więcej 1/3 wyborców albo 1/5 mieszkańców. Jeden charyzmatyczny przywódca: dojrzały, gorzki, pikantny. (Uwaga: niektórych przyprawia o mdłości. Mogą sobie darować). Pęczek trolli internetowych. Jeden przeciek ze służb specjalnych, dodany w samą porę. Szczypta rasizmu. Papryka węgierska – wedle uznania, im więcej, tym lepiej. Sto gramów idiotyzmu na porcję (dla uczulonych mogą być śliwki węgierki).

Przygotowanie:
1. Podgrzej kraj do rekordowej temperatury, aż wystąpi ocieplenie klimatu i kryzys.
konstytucyjny. Odłóż kryzys konstytucyjny na bok, będzie jeszcze potrzebny.

2. Weź duży rondel. Na dnie połóż charyzmatyka. Zalej przejrzałą demokracją szlachecką ze skłóconą lewicą oraz prawicą zatrutą przez szczyptę szaleju. Podgrzewaj stopniowo, dodając media, aż pojawi się piana.

3. Całość powinna nabierać gęstości i pyrczeć miesiącami na małym ogniu; w tym czasie karmimy społeczeństwo kłamstwem, strachem przed za granicą, ideologią narodowo-kościelną, rasizmem, szowinizmem, ksenofobią, pogardą, populizmem i każdym izmem jaki masz w spiżarni.

4. Kiedy kryzys konstytucyjny już urośnie, stopniowo dodajemy go do potrawy, a gdy całość się zagotuje, dodajemy strach przed terroryzmem islamskim. Jeśli nie masz islamistów pod ręką, może być strach przed innymi obcymi. Dodaj do smaku schetynowców, petrusewiczów, kodowiczów, komunistów i złodziei oraz zdrajców z Brukseli. Żeby nie sklejali się razem, dorzuć narodowców i kiboli z Jasnej Góry. Podgrzewaj pochodniami. Nie zapomnij o dostępie do broni – im łatwiejszy, tym potrawa będzie smaczniejsza. Polej mediami społecznymi i spirytusem. Tuż przed podaniem – spirytus zapal.

Uwaga: nie jest to danie ulubione przez wszystkich, ale jeśli ci, którzy go nie lubią, pozostaną w domu, to pozostali uznają Cię za najlepszego szefa kuchni. Podawać przed wyborami.

(Na motywach felietonu „Przepis” amerykańskiej autorki i satyryczki, Jane Friedman).

przepis

polityka.pl

„Karta sumienia” dla przeciwników WOŚP i Jurka Owsiaka. „Świadom znaczenia swoich słów kategorycznie sprzeciwiam się…”

14.01.2017

Czy "karta sumienia" zyska popularność wśród przeciwników WOŚP?
Czy „karta sumienia” zyska popularność wśród przeciwników WOŚP? Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta, twitter.com

Dla niektórych Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to czyste zło. Wielu uważa też, że wspierając go oddaje się cześć szatanowi. To im dedykowana jest specjalna „karta sumienia”. Wystarczy, że ją wypełnią i włożą do portfela, by zawsze mieć ją przy sobie. Ale czy starczy im konsekwencji?
„Świadom znaczenia swoich słów kategorycznie sprzeciwiam się próbom ratowania mojego życia lub zdrowia, bądź wykonywaniu związanych z tym czynności diagnostycznych z użyciem sprzętu, urządzeń, lub materiałów pozyskanych dzięki tzw. Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy i jej zbrodniczym działaniom” – brzmi treść oświadczenia, które krąży w mediach społecznościowych.

karta-sumienia

Takie oświadczenia mogą wydrukować i podpisać wszyscy oburzeni WOŚP-em Polacy. Im bliżej 15 stycznia, tym więcej podnosi się głosów sprzeciwu wobec działalności Jurka Owsiaka. W takich wypowiedziach brakuje jednego – niezaprzeczalnych faktów o dokonaniach WOŚP.
W środę proboszcz parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bydgoszczy ks. Roman Kneblewski ostro skrytykował pary żyjące bez ślubu i osoby wspierające Orkiestrę. – Diabeł urządza wielkie akcje pod hasłem miłości bliźniego. Najpierw jest wielka akcja dobroczynna, a potem róbta, co chceta, narkotyzujta się, taplajta się w błocie, cudzołóżta, a najlepiej się jeszcze pozabijajta. Na to nie wolno dać się nabierać – powiedział.

Na kontrze do finału akcji stanęła parę dni temu telewizja publiczna, a dokładnie „Wiadomości”. W materiale Marcina Szewczaka nie zabrakło złośliwości. Przypomnijmy też, że na dziś zaplanowano konkurencyjną zbiórkę – inicjatorami której są MON i Caritas Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego. Co ciekawe, odcina się od niej… Caritas Polska. W przededniu imprezy Owsiaka głos zabrała m.in. Agata Młynarska, która uważa „walenie” w WOŚP i jej inicjatora za „maksymalny obciach”.

wsieci

naTemat.pl

Jak mnie wypluła dobra zmiana

Grzegorz Sroczyński, 13 stycznia 2017

Ryszard Schnepf

Ryszard Schnepf (Fot. Albert Zawada/Agencja Gazeta)

Usztywniali się. Byli coraz bardziej poirytowani. Wściekli. „Co ty wyprawiasz?!”. „Trzeba cię będzie wyrzucić!”. Chcą mieć samych swoich, żyć w szczelnej bańce, bez pytań i wątpliwości – ambasador Ryszard Schnepf opowiada Grzegorzowi Sroczyńskiemu, jak PiS strzela sobie w kolano

Ryszard Schnepf (ur. w 1951 r.) jest historykiem, przez 25 lat był polskim dyplomatą, ambasadorem w Urugwaju, Paragwaju, Kostaryce, Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych

GRZEGORZ SROCZYŃSKI: Ambasador w USA. Najważniejszy?

RYSZARD SCHNEPF: Jeden z ważniejszych. Tak jak Berlin, Bruksela, Paryż.

Stamtąd lepiej widać?

– Z Waszyngtonu? Szerzej. Polityka amerykańska dotyczy każdego fragmentu kuli ziemskiej, nie istnieje miejsce, wobec którego nie mieliby jakichś planów. Przyglądanie się pracy amerykańskiej administracji jest fascynujące, bo to sprawna i przenikliwa maszyna, zwłaszcza Departament Stanu. Zbierają z całego świata sprzeczne informacje, które mogłyby prowadzić do całkowicie sprzecznych decyzji, i potrafią wyprowadzić jedną linię reprezentowaną przez prezydenta. Dzisiaj jest to szczególnie trudne.

Do zobaczenia, panie prezydencie. Zatęsknimy za Barackiem Obamą [JARKOWIEC]

Dlaczego?

– Bo takich sprzecznych informacji jest coraz więcej. Żyjemy na przełomie starej i nowej epoki, w świecie, który rozumieliśmy, a teraz nie rozumiemy i nie mamy pomysłu, jak w nim żyć.

I co z tym robić?

– Na przykład ze śmiesznych kotków przerzucić się na poważne zagraniczne newsy w gazetach i na portalach. Dla własnego bezpieczeństwa. Żeby w razie czego nie być zaskoczonym.

Pan co czyta?

– Wszystko o Syrii, gdzie lokalne mocarstwa tłuką się między sobą cudzymi rękami. Typowa wojna zastępcza, która może się przekształcić w konflikt światowy. Czytam o Korei Północnej, która ma największą w regionie milionową armię i broń masowego rażenia. Jeśli w ramach walk frakcyjnych w partii jakaś grupa pułkowników wystrzeli rakietę, to mamy katastrofę. Warto czytać doniesienia z Morza Południowochińskiego, gdzie Chiny testują wytrzymałość reszty świata. No i Ameryka. Został tam uruchomiony proces, który prowadzi nas w nieznane.

American Dream nie działa. Rozmowa z Lindą Tirado, celebrytką prekariuszy

Po wyborze Trumpa?

– Wcześniej. Od wielu lat rosną w Ameryce nierówności dochodowe, a jednocześnie rosną oczekiwania obywateli. Dzięki internetowi przeciętny mieszkaniec amerykańskiej prowincji może na bieżąco śledzić życie multimiliardera z Doliny Krzemowej. Jeśli zestawić to z badaniami OECD, które pokazują, że nigdy nie było tak dużej przepaści w dochodach i życiowych szansach między obywatelami, to mamy przepis na mieszankę wybuchową. Nie wiemy, czy model liberalnej demokracji przetrwa w sytuacji tak dużych różnic. Po przekroczeniu jakiegoś progu nierówności trudno mówić o spójności społeczeństwa. Nie wiemy, gdzie leży ten próg, i nikt nie ma dobrego pomysłu, co z tym robić.

Prezydent Trump. Ameryka czeka na generalny remont

O tym się w kółko mówi.

– Mówi. Na rozmaitych kongresach naukowych, na uniwersytetach i w kolejnych książkach, jak „Co z tym Kansas?” Thomasa Franka. Opisał rozgoryczenie robotników w tzw. pasie rdzy, czyli kilku stanach USA, gdzie zniknęły stabilne miejsca pracy w przemyśle. To właśnie te stany dały zwycięstwo Trumpowi. Książka wyszła w 2004 r., zdobyła rozgłos, ale niewiele z tego wynikło. Kolejne dzwonki alarmowe nie były słyszane.

Dlaczego?

– Elitom przydarzyło się coś, co socjologowie amerykańscy nazwali self inverted outlook, czyli patrzenie do środka. Siedzę w swojej bańce społecznej i świat wydaje się taki jak moje życie. Jeżeli mojej rodzinie jest dobrze, to świat jest znakomity. I koniec. Nie ma spojrzenia dalej. Po co mam się zamartwiać, że służba zdrowia źle funkcjonuje? Wykupię dobry pakiet prywatny i nie będę o tym myślał.

Coś przed tym chroni?

– Nie bardzo. Można czytać takie książki jak „Co z tym Kansas?”, znać niepokojące dane, chodzić na różne kongresy, na których się mówi o problemie, a jednocześnie w jakiś dziwny sposób nadal problemu nie widzieć. Chyba tylko osobiste doświadczenie może wyrwać z letargu.

Trump wyrwał obywateli z hibernacji. Szykują mu anty-inaugurację

Pana co wyrwało?

– Ameryka Łacińska. Byłem ambasadorem w kilku krajach tego regionu. Nierówności są tam ogromne, w niektórych miejscach doprowadzone do skrajności. Napatrzyłem się. Również w Wenezueli, o której pisałem pracę doktorską u prof. Łepkowskiego w PAN. To otwiera oczy.

Wenezuela?

– Tak. Czytamy teraz o niej ciągle w gazetach, bo rządzi tam lewicowy reżim, gospodarka została rozłożona na obie łopatki, towary są na kartki. Taką sobie władzę wybrali. Chávez stworzył potwora, czyli państwo autorytarne, a jednocześnie niefunkcjonalne. Ale warto wiedzieć, co było wcześniej. Jak to się stało, że w 1998 r. ludzie zagłosowali na człowieka, który zapowiadał marksistowską rewolucję i pogonienie elit. Wygrał całkowicie demokratycznie.

I jak to się stało?

– Self inverted outlook. Przed Chávezem w Wenezueli było tak: rządziły na przemian dwie główne partie, czyli Acción Democrática i COPEI. Polityczne elity tych partii przestały myśleć. Dookoła slumsy, bieda, słabe szkolnictwo, rosnące rozwarstwienie, fawele i prawo faweli, przestępczość. A obok grodzone oazy spokoju, które budowała sobie klasa wyższa. Ta przepaść rosła. I jeszcze ważna okoliczność: była ropa. Wenezuela to członek OPEC i jeden z największych producentów ropy na świecie. Mieli narzędzie.

Wenezuela nie jest już demokracją

Narzędzie?

– Było za co! Z dochodów z ropy mogli prowadzić rozsądną politykę wyrównywania szans. My musimy na nią zarobić, a oni dostali od losu prezent. Tymczasem nastąpił niekontrolowany rozdział koncesji na wydobycie, mętne interesy, dochody budżetu państwa z surowców były praktycznie zerowe. Niebywała uległość klasy politycznej wobec biznesu.

Kiepskie elity.

– No właśnie nie, i to jest w tym najdziwniejsze. Tę politykę prowadzili fantastyczni światli ludzie. Obie te partie miały na sztandarach idee wolności i równości, obie wyrosły z idealistycznego ruchu studenckiego. COPEI było partią chrześcijańską, natomiast Acción Democrática partią socjaldemokratyczną, która postawiła na kobiety, wciągnęła je do polityki. Mieli nie tylko wspaniałe korzenie, ale też idealistycznych przywódców, ludzi po więzieniach i walce z dyktaturą. Z tą ropą cały kraj można zmienić.

I dlaczego się nie zmienia?

– Nie wiem. To jest pytanie bez jasnej odpowiedzi. Krótkowzroczność, wygoda, dbanie o własne dzieci i własną bańkę społeczną. W Wenezueli nastąpiła niebywała alienacja elit. W latach 70. obywatele byli szokowani kolejnymi przykładami arogancji, ludzie nie mieli co do garnka włożyć, a milionerzy na swoje urodziny zapraszali Eltona Johna za pięć milionów dolarów z dowozem prywatnym samolotem. Obszary biedy i zapuszczenia stały się w pewnym sensie niewidoczne. Jak element pejzażu za oknem, który przestajemy dostrzegać, bo on po prostu jest i być musi. Doły społeczne nie głosowały, więc elitom wydawało się, że system polityczny jest stabilny. Aż przyszedł Chávez i namówił tych ludzi, żeby ruszyli do urn.

Napatrzyłem się też w czasie światowego kryzysu finansowego, byłem wtedy polskim ambasadorem w Hiszpanii. To był kraj niezwykle przyjazny i pozwalający na takie miłe życie, nawet jeśli ktoś miał mniej. I nagle w kryzysie wielu ludzi wszystko straciło, bo oddawali bankom niespłacone mieszkania i lądowali na bruku. Może by to znieśli, gdyby widzieli, że wyrzeczenia ponoszą wszyscy w miarę solidarnie. Tymczasem odpowiedzialnym za kryzys włos z głowy nie spadł. Na narastające poczucie niesprawiedliwości elity polityczne nie potrafiły w rozsądny sposób odpowiedzieć. Po przyjeździe do Ameryki i zetknięciu z Wall Street uzupełniłem sobie ten obraz. Reakcja na kryzys niektórych wpływowych środowisk, banków, prywatnych instytucji inwestycyjnych była po prostu… nie wiem… zawstydzająca.

Pan się spodziewał Trumpa?

– Tak. Trzydzieści lat temu pracowałem na uniwersytecie Indiany w Bloomington i dość dobrze poznałem amerykańską prowincję. Kiedy w 2012 r. zostałem polskim ambasadorem w Stanach, postanowiłem w czasie urlopu tam wrócić. Nic się nie zmieniło. Poziom życia ludzi, domy, sposób odżywiania się, poziom zaniedbania dzieci. Owszem, uniwersytet urósł, wypiękniał, ale jego okolice już nie. Wielu obywateli na amerykańskiej prowincji żyje bez żadnego planu. Bez mitu amerykańskiego, że mogą do czegoś dojść. Jeżdżą do supermarketu, ale takiego, że nasza Żabka mogłaby być dumna. Nawet w Waszyngtonie to widać. W okolicach rezydencji ambasadora jest elegancki sklep pewnej sieci, ale ta sama sieć w biednej dzielnicy to coś całkiem innego. Stoją żelazne regały, porozrzucane towary, które zbiera pan z podłogi. Kraj, który ma tak wielki potencjał, wspaniałe życie intelektualne, Dolinę Krzemową i najnowsze technologie, jest dla wielu obywateli kompletnie innym światem.

O tym się rozmawia na dyplomatycznych przyjęciach?

– Rozmawia. Tyle że zwykle takie rozmowy kończą się sakramentalnym: „No cóż, globalizacja, niewiele da się zrobić”. Na bale i rauty mało chodziłem. Żeby się orientować, co w trawie piszczy, trzeba raczej chodzić na spotkania think tanków. W Waszyngtonie ulokowało się kilkanaście najważniejszych grup intelektualnych na świecie, jak: CSIS, Atlantic Council, German Marshall Fund. Nie ma tygodnia, żeby nie organizowali jakiejś debaty czy dyskusji. Gdy byłem ambasadorem w USA, dużo spotkań dotyczyło polityki wschodniej, sytuacji w Rosji, na Ukrainie.

Co sądzą o Putinie?

– Są przekonani, że nie jest to człowiek, który doprowadzi do wybuchu konfliktu jądrowego.

Amerykanie tak uważają?

– Tak. W polityce na tym szczeblu chodzi o to, żeby przeciwnik kontrolował sytuację u siebie. Czyli żeby nie było tak, że pan się próbuje dogadać z przywódcą, a jakiś generał zza jego pleców wystrzeli rakietę i sprowokuje zdarzenia, które uruchomią łańcuch spięć. Rosja jest krajem trudnym do kontrolowania, a Putin kontrolę ma. Nie tak pełną, jak udaje – bo on jest mistrzem udawania własnej siły – ale jednak. Kissinger powiedział kiedyś, że dla Amerykanów najważniejsze jest, by wiedzieć, na jaki numer zadzwonić, i by ktoś podniósł słuchawkę.

O nas co sądzą?

– Mieliśmy markę. Koledzy ambasadorzy z krajów Europy Środkowej przychodzili do mnie: „Mam pewną inicjatywę, chciałbym dotrzeć do kongresmenów, ale bez was nie damy rady. Pomożesz?”. Uważali, że mamy większą siłę przebicia. Amerykańscy kongresmeni przy różnych okazjach chcieli słuchać naszych opinii. Przed wyborami bliscy współpracownicy Trumpa prosili mnie, żeby im wyjaśnić, czego oczekujemy od NATO. „My nie reprezentujemy Donalda Trumpa, ale podzielamy wiele jego poglądów”.

„My nie reprezentujemy Trumpa”?

– No, jak to w dyplomacji. Czasem jak się zaprzecza, to się w gruncie rzeczy potwierdza. Oczywiście reprezentowali Trumpa, ale chcieli pogadać nieoficjalnie.

I?

– Spotkałem się. Zadawali pytania dość… no, nie wiem… naiwne. „Dlaczego Ameryka ma rozmieszczać swoje wojska w Polsce?”. Przedstawiłem solidne argumenty. Nie wszystko mogę ujawnić.

Ale jakiego rodzaju argumenty? Że Kościuszko, Pułaski, sojusze i artykuł piąty NATO?

– Nie. To wtedy oni pokiwają głowami i sobie pójdą. Generalna zasada w dyplomacji jest taka: musi pan tak sprawy przedstawiać, żeby druga strona uważała, że jej się to opłaci, a na koniec żeby uznała, że pański pomysł jest jej pomysłem.

Czyli?

– „Wzmacnianie waszej obecności wojskowej w Europie jest ważne przede wszystkim dla was. Bo jak odpuścicie Putinowi w naszym regionie, to poczuje się zbyt pewnie i zacznie robić rzeczy niebezpieczne w innym regionie. I mogą to być rzeczy niebezpieczne bezpośrednio dla was”.

Bo rakieta doleci?

– Niekoniecznie z Rosji. Jeśli Putin poczuje się Panem Bogiem, to może uruchomić niekontrolowane domino na przykład w Syrii. Jakiegoś swojego sojusznika zbyt mocno naciśnie, a ten z kolei naciśnie sojusznika Ameryki, który się zbyt mocno odgryzie – już nie w Syrii, ale w jakimś innym regionie. I Ameryka będzie musiała reagować. Domino uruchomione w jednym miejscu porusza kostki i efekt końcowy ma pan całkiem gdzieś indziej. Tak to obecnie działa.

Musi się pan skonsultować z Warszawą, co mówić na takich nieoficjalnych spotkaniach?

– Dobrze, gdyby tak było. Ale tak nie jest, choć za ministra Sikorskiego funkcjonowało nieźle. To jedna z bolączek naszego aparatu państwowego – asekuranctwo. Nikt w kraju nie chce się podpisać pod instrukcją dla ambasadora, więc jeżeli można nie dać instrukcji, to się nie daje.

Dlaczego?

– Taka instrukcja może być mylna, może wywołać jakieś konsekwencje. I wtedy ktoś będzie odpowiadać. Natomiast jeśli się jej nie da, to ambasador wystawiony gdzieś tam, poproszony o wypowiedź dla gazety, ponosi konsekwencje jednoosobowo. I po głowie dostaje ambasador, a nie urzędnik w MSZ czy wiceminister. Czasem trzeba się upominać. „Proszę o instrukcję w sprawie rezolucji ONZ o przyszłości węgla kamiennego”. W końcu wysyłają. Niechętnie. Zwłaszcza w sprawach polityki wewnętrznej trzeba się zdać na własną intuicję.

Pan się zdał i poległ.

– Poległem. Z dnia na dzień zacząłem słyszeć pytania, na które trudno było odpowiedzieć. „Dokąd zmierza polska demokracja?”, „Czy konstytucja jest u was przestrzegana?”, „Czy wasz nowy rząd szanuje prawo?”. Człowiek głupieje. Nigdy nie musiałem na takie pytania odpowiadać, bo byliśmy dla Amerykanów wzorem demokratycznych przemian.

Kto pytał?

– Różni. Spoza polityki, dziennikarze, ale też ludzie z Departamentu Stanu. Mogłem się tylko uśmiechać i wyrażać nadzieję, że nasz system demokratyczny jest mocny.

Bo pan jako ambasador był przedstawicielem tego rządu?

– Oczywiście.

I musiał pan odpowiadać: „Nie przesadzajcie”.

– Mniej więcej. Łagodziłem. „Toczy się dialog w sprawie Trybunału Konstytucyjnego”. „Opozycja zostanie wysłuchana i rząd zaproponuje kompromis”. Takie różne.

I?

– Nie dało się na tym długo jechać, bo oni chcieli konkretów. Jeśli jest się ambasadorem w jakimś prowincjonalnym kraju, to można trochę sprzedawać kit. Ale nie w Ameryce. Sprawność ich administracji powoduje, że rozmawia pan z ludźmi, którzy świetnie znają naszą rzeczywistość. W sprawie Trybunału Konstytucyjnego wiedzieli dokładnie, kiedy Sejm wybrał sędziów, ilu jest legalnych, ilu nielegalnych, który przepis konstytucji został złamany. Oczekiwali, że ja im na serio wyjaśnię, co się u nas dzieje.

A nasi?

– Nasi mieli pretensje, że jestem za mało agresywny. „Trzeba dać odpór!”. Oczekiwali, że wytłumaczę dziennikarzom telewizji CNN, redaktorom „Washington Post” i administracji amerykańskiej, że się głupio czepiają. Jak w swoim programie w CNN znany publicysta Fareed Zakaria zaczął krytykować działania Kaczyńskiego, ja jako ambasador powinienem zrobić coś, żeby Zakaria się nawrócił i odszczekał.

Pan w ogóle zna Zakarię?

– Tak. I mogłem się postarać, żeby mnie zaprosił. Ale to ma sens, gdy się idzie z jakimiś argumentami. Tymczasem z Warszawy nie płynęły argumenty, tylko sugestie, żeby do Amerykanów mówić: „Nic się w Polsce nie dzieje, a wasza opinia wynika z niewiedzy”. Wychodziłbym na idiotę. Tam są dziennikarze, a nie podstawki do mikrofonów. „No, jak to nic się u was nie dzieje? Wyrok Trybunału nie został opublikowany, a sędziowie Hauser, Ślebzak i Jakubecki nie zostali zaprzysiężeni przez waszego prezydenta”. Niektórzy całą tę litanię są w stanie z głowy wymienić.

W Stanach mnie znają. Miałem dość dobre i rozbudowane kontakty. Powiedzmy, że wyszedłbym z karteczką i wyrecytował: „W sprawie Trybunału zostaliście zmanipulowani przez polską opozycję i sędziów, którzy bronią posad”. Pospadaliby z krzeseł. „Oho, w Polsce naprawdę źle się dzieje, skoro zmuszają Schnepfa do opowiadania takich bredni”. Narażanie się na śmieszność jest narażaniem państwa, które się reprezentuje.

A nasi co?

– Usztywniali się. I byli coraz bardziej poirytowani. „Amerykanie nas nie rozumieją, bo nie urodzili się nad Wisłą”. I inne tego typu sugestie.

Depeszą?

– Skąd! Na papierze jak zawsze niechętnie. Chociaż, szczerze mówiąc, chętnie bym dostał taką depeszę, w której ktoś z MSZ byłby w stanie sformułować, co ambasador ma mówić w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Wtedy są jasne wytyczne. Jeśli się pan bardzo nie zgadza, to prosi o odwołanie i nie musi chodzić jak kłębek nerwów.

Próbowałem wybrnąć ogólnikami. „W Polsce toczy się demokratyczna debata”. Przez pewien czas prezes Kaczyński zapowiadał, że będzie próba porozumienia. Czepiałem się każdej jego tonującej wypowiedzi. Zaprosiłem profesora Rzeplińskiego do ambasady. Wściekli się.

To po co go pan zapraszał?

– Bo to dyplomatyczny standard. Prezes Rzepliński przyjechał do Stanów na międzynarodową konferencję sędziów, akurat mieliśmy w ambasadzie uroczystość z okazji Święta Konstytucji. Gościem honorowym był senator Chris Murphy z Connecticut, który otrzymał statuetkę Orła Kryształowego, sporo dla Polski zrobił. Zaprosiliśmy osiemset osób. „Witam również…”. „Witam także…”. I wśród tych setek witanych był też Andrzej Rzepliński. Niezaproszenie go – skoro był w tym czasie w USA – byłoby nietaktem. A tak pokazujemy Amerykanom, że mimo konfliktu na najważniejszym państwowym święcie jest też prezes Trybunału. To w gruncie rzeczy miało uwiarygodnić oficjalną linię rządu: „Nic złego się nie dzieje”. Wówczas sądziłem jeszcze, że normalność wciąż istnieje.

Czyli pan chciał zrobić dobrze dla PiS?

– Dla kraju. To było przed szczytem NATO i chcieliśmy pokazywać Amerykanom, że jesteśmy odpowiedzialni. I że władza dąży do kompromisu. Zresztą Amerykanie tak właśnie obecność Rzeplińskiego w ambasadzie odebrali.

A nasi?

– „Co ty wyprawiasz?!”. „Będę cię musiał wyrzucić!”.

Waszczykowski? Bo pan się z nim koleguje.

– Nie powiem. Dla niego nie jestem dziś wygodnym towarzyszem broni. Przyjaźniliśmy się, to prawda.

Skąd się znacie?

– Z MSZ. Pracowaliśmy w tym samym pokoju w dwóch rządach. Kiedyś to ja byłem jego orędownikiem i ratowałem go z opresji. Lubiliśmy się. Myślę, że jest dziś innym człowiekiem niż dawniej.

Odwołali pana za co? Za Rzeplińskiego w ambasadzie?

– Wcześniej była awantura o Wałęsę. Bo na balu polonijnym w Miami, witając Lecha Wałęsę, powiedziałem, że jest jednym z polskich bohaterów. Telewizja to pokazała. Nie zdążyłem się obudzić następnego dnia, a już kierownictwo MSZ wiedziało i zrobiło piekło.

O co?

– Że jak ja mogę tak mówić. O Wałęsie najlepiej nie mówić wcale. Wygumkować, zapomnieć.

To po co pan mówił?

– Bo nie da się nie mówić! Wałęsa – wraz z Janem Pawłem II – to najbardziej rozpoznawalna polska postać. Dla polskiego dyplomaty takie nazwiska to po prostu codzienne narzędzie pracy. Musi pan od czasu do czasu je wykorzystywać, choćby w przemówieniach.

Nie da się im tego wytłumaczyć?

– Waszczykowskiemu? On to wie. Ale co z tego, skoro inni już zdążyli do niego zadzwonić i powiedzieć, że to niedopuszczalne, żeby człowiek, który mówi dobrze o Lechu Wałęsie, był ambasadorem. Dowiedziałem się wówczas, że „wypowiedziałem prywatną wojnę rządowi”.

Można się z nimi dogadać?

– Ale co znaczy „dogadać”? Wiedzieli, że będę z nimi dyskutować, bo taki już jestem. Zawsze tak robiłem. Przez 25 lat w tym zawodzie nieustannie dyskutowałem z szefami. Kiedy kolejni premierzy prosili mnie o opinie na jakiś drażliwy temat polityki zagranicznej, to pytałem: „Czy mam mówić prawdę, czy udzielić odpowiedzi urzędnika, który chce zachować stanowisko?”. Zwykle chcieli prawdy.

A ci chcą odpowiedzi urzędnika?

– Zależy kto. Prezydent Duda jest inny. Był dwa razy w Stanach i mieliśmy bardzo dobrą rozmowę. Byłem zaskoczony jego otwartością.

Duda radzi sobie za granicą?

– Tak, całkiem nieźle. W Nowym Jorku miał pierwsze ważne przemówienie w czasie obrad Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Był świeży, więc stremowany, to normalne. Wypadł dobrze. Udało się wtedy – to była udana operacja – posadzić go podczas lunchu przy jednym stoliku z prezydentem Obamą, a po drugiej stronie mebla zasiedli prezydenci Chin i Rosji. To robiło wrażenie. My i oni. Wschód i Zachód.

Jak się taką rzecz załatwia?

– Skomplikowana materia.

Na pana głowie?

– Na mojej. Tego się nie da załatwić na telefon z Warszawy.

To jak?

– Trzeba najpierw zaszczepić Amerykanom pomysł, że dobrze by było doprowadzić do spotkania Obamy i Dudy. Bez określania, gdzie i kiedy, niech sami na to wpadną. Poza tym trzeba zaszczepić ciekawość.

Nie można po prostu powiedzieć: „Zależy nam na tym, żebyście posadzili Dudę z Obamą”?

– Wtedy się nie uda. Amerykanie takich petentów mają stu. Jeśli jako ambasador pokażę, że za bardzo nam zależy, to oni nie będą mogli tego spełnić, bo to by znaczyło, że działają według naszego widzimisię. Poza tym wtedy robi się handel. Skoro oni coś nam, to my też powinniśmy coś im. I wychodzą z tego kolejne piętrowe kombinacje. Baliby się, że to będzie odczytane przez naszą stronę jako zachęta do takiego handlu i tak dalej…

Aha.

– Tak wygląda dyplomacja. Nie załatwia się spraw wprost. Jakbym miał komuś doradzać, to zasada jest dość prosta: trzeba się postawić w sytuacji drugiej strony. Przez chwilę się zastanowić, co zrobić, żeby to jej zależało. I najlepiej, jeśli to „coś”, na czym ma jej zależeć, nie będzie standardowe.

Czyli?

– „Prezydent Duda jest młody, otwarty i ciekawy świata, więc macie szanse go pozytywnie zainspirować”.

Ale to nic nie znaczy.

– Znaczy. I to sporo.

A w Polsce na prawicy triumf: „Nasz prezydent wśród przywódców świata!”. „Obama spotkał się z Dudą!”.

– No i co? Dlaczego mają się nie cieszyć?

Skuteczność. To mógł im pan zaoferować?

– Można tak powiedzieć.

I taką kurę się zarzyna. Dlaczego?

– Myślę, że świat zewnętrzny nie jest dla nich istotny. Wielu osobom w PiS jest kompletnie obojętne, co będą myśleć Francuzi, Niemcy, Amerykanie. Ważne, co będą myśleć prezes i część elektoratu – ta najbardziej wściekła. I ważne, żeby polski ambasador nie mówił dobrze o Wałęsie.

A nie to, że załatwi spotkanie Dudzie?

– Nie wiem, czy tak naprawdę ludziom PiS zależy, żeby Duda jakoś przesadnie błyszczał.

Dlaczego Waszczykowski nie może swoim powiedzieć tak: „Mamy faceta, który potrafił załatwić Dudzie stolik z Obamą. Ten facet nie jest naszym wielbicielem, nie kocha nas, ale jest lojalny wobec państwa. Wykorzystajmy go”?

– On pewnie tak próbował. Ta narracja się pojawiła w moich rozmowach z MSZ. „Jeżeli chcecie, żebym był dla Amerykanów wiarygodny, to nie mogę być waszym aparatczykiem. Bo oni to natychmiast wyczują”.

Czyli zaoferował im pan lojalność.

– Skuteczność.

„Nie jestem pisowcem, ale tacy ludzie też wam są potrzebni”.

– To nie była oferta: „Zostawcie mnie w spokoju, a będę wam służył”. Raczej: „Jeżeli oczekujecie, że będę wykonawcą szkodliwych poleceń, to będzie do bani. Bo przestanę być skuteczny i wiarygodny. I wam też to zaszkodzi”.

Coś im pan wybił z głowy?

– Tylko raz się udało. Chcieli odebrać Krzyż Kawalerski profesorowi Janowi Tomaszowi Grossowi. Zapytali mnie jako ambasadora o zdanie, bo Gross jest przecież amerykańskim obywatelem. Wyjaśniłem, że to bardzo zły pomysł.

Bo będzie dym?

– No, w dużym skrócie. Napisałem, że dla środowisk naukowych w USA, które są tu silne, wpływowe i hołubione, wolność badań i wolność wypowiedzi to są fundamenty. Wielu amerykańskich naukowców nieustannie kala własne gniazdo, piszą o niewolnictwie, segregacji rasowej, mordowaniu Indian. I ordery od państwa dostają. „Odebranie medalu Grossowi wam się nie opłaci”. Podpisałem się pod tym. To z ich strony niebywały brak orientacji, że w ogóle wpadają na takie pomysły.

Dlaczego?

– Ideowo czy cynicznie wytłumaczyć?

Cynicznie.

– Więc całkiem cynicznie: dzięki profesorowi Grossowi ktoś taki jak ja – czyli polski dyplomata – ma łatwiejszą robotę. Mogliśmy mówić, że nie ma drugiego kraju, który potrafi tak uczciwie rozdrapywać własną przeszłość. Jak się nas czepiały różne środowiska niechętne Polsce, to mówiliśmy: „A nieprawda, mamy Grossa, w Polsce jego książki są żywo dyskutowane”. Gross był niezłym argumentem.

Przez pierwsze miesiące po wyborach wierzyłem, że znam tych ludzi, że to są po prostu konserwatyści. Nowa władza inaczej chce prowadzić politykę, cześć z tego może mi się podobać, a część nie – w porządku. Pracując w rządzie Marcinkiewicza, też nie byłem wszystkim zachwycony. Ale byłem lojalny wobec premiera i państwa.

Czyli nie myślał pan, że do władzy dorwali się straszni ludzie.

– Skąd! Znałem ich przecież. Pokaźną liczbę członków rządu znam. Z niektórymi pracowałem gabinet w gabinet.

Z kim?

– Z Błaszczakiem na przykład. Był szefem kancelarii u Marcinkiewicza. Lubiliśmy się, byliśmy po imieniu. Jarka Sellina znam, był rzecznikiem premiera Buzka. I wielu innych znam.

Czyli wrogiem pan nie jest?

– Nie wiem, jak to ująć. Jestem „konstruktywnym wrogiem”.

Czyli?

– PiS jako formacja wodzowska nie jest partią z mojej bajki. Nie głosuję na nich. A konstruktywnym w tym sensie, że mówiłem im swoje zdanie krytycznie, ale nie złośliwie, tylko serio.

Bez heheszków i stukania się w głowę.

– Tak. Bez traktowania ich z góry jak wariatów czy sektę. Traktuję ich poważnie. Jestem państwowcem i wiem, że trzeba szanować wybór obywateli. Konflikt o Trybunał wiele zmienił. Sposób, w jaki załatwili tę sprawę, był niebywały. Można różne rzeczy wytłumaczyć, ale tego się po prostu nie da. Przez to wielu ludzi w administracji państwowej zaczęło mieć dylemat: odejść czy zostać?

Ktoś do pana zadzwonił i przedstawił ofertę: „Może zostań w MSZ, będziesz nam służył radą”?

– Nie. Po powrocie do Warszawy poszedłem do resortu złożyć raport i próbowałem się z kimś przywitać. Nie wyszedł nawet z gabinetu. Głupia sytuacja. Głowy znad papierów nie podniósł.

Kolega?

– Kolega. Zszedłem do kadr, złożyłem wymówienie i już w MSZ nie pracuję.

Po ilu latach?

– Po 25. Tworzyłem ten resort.

Zostałby pan, gdyby chcieli?

– Nie chcieli i ja też w gruncie rzeczy już nie chciałem.

Ludzie inaczej myślący są tej ekipie bardzo potrzebni, chyba bardziej niż poprzednim. Wprowadzają dużo zmian naraz, a w takim rewolucyjnym zapale łatwo popełnia się błędy, których się nie widzi w gronie, w którym obowiązuje jednomyślność.

Self inverted outlook.

– Tak. To im grozi. Jednorodna zamknięta bańka bez szczelin i wątpliwości.

 

zycie

wyborcza.pl

Nie zjednoczonej, a solidarnej opozycji nam potrzeba. Politycy o tym zapomnieli
To solidarność pozwala wspólnie działać, a zarazem pięknie się od siebie różnić.

Jako uczestniczka, a nawet jedna z inicjatorek protestu pod Sejmem z 16 grudnia, przyjęłam decyzję parlamentarzystów, aby zakończyć protest, ze smutną rezygnacją. To było do przewidzenia. Polska Zjednoczona Partia Opozycyjna nie przetrwała nawet miesiąca – nie pozwoliła na to sama jej konstrukcja.

Choć z pozoru Platforma Obywatelska, PSL i Nowoczesna nie powinny mieć żadnych trudności w porozumieniu, bo przecież wszystkie trzy partie wpisują się w paradygmat chadecki i w gruncie rzeczy pod względem programu prawie się nie różnią, to w rzeczywistości właśnie dlatego nie mogą stać zbyt blisko siebie.

Opozycja konkuruje na śmierć i życie

Aby zapobiec zlewaniu się, działacze tych trzech formacji muszą robić wszystko, żeby się od siebie odróżnić, a to oznacza nieustanny konflikt i wykluczającą zaufanie wynalazczość coraz to nowych różnic. Jednocześnie każda z tych partii ma swoje korzenie w innym momencie dziejowym i przy innym układzie sił i interesów. Przy tak podobnych programach musi to wywołać konkurencję na śmierć i życie.

To dlatego z pozoru niezbyt trudne i dość oczywiste porozumienie partii w sprawie sejmowego protestu otrąbiono z takim entuzjazmem: przewalczenie wzajemnych animozji wymagało ogromnego wysiłku, który nie pozostawił miejsca na trzeźwą ocenę tymczasowości całej tej sytuacji.

Po drugiej stronie sejmowego płotu mamy między innymi Komitet Obrony Demokracji – ogólnopolski ruch społeczny, także mniej więcej chadecki, wyrażający niepokoje polskiego mieszczaństwa wobec naruszania porządku prawnego. Dziś sam drży w posadach pod ciężarem wewnętrznych nieprawidłowości. Co prawda niewielkich i łatwych do rozwiązania, ale związanych z konkretnymi osobami, a te nie potrafią zejść ze sceny, usunąć się w cień na czas wyjaśnień.

Zamiast spokojnie poczekać na wnioski z audytu finansowego KOD, Mateusz Kijowski… zorganizował sobie wiec poparcia pod Sejmem 11 stycznia. Właśnie wtedy, kiedy rozstrzygały się dalsze losy protestu parlamentarzystów, zapraszał na scenę swoich zwolenników i animował okrzyki w stylu „Murem za Mateuszem” czy „KOD to my” (w przeciwieństwie, jak można rozumieć, do KOD-u reprezentowanego przez nieradzący sobie z sytuacją zarząd, który nie wie, jak traktować jego słynne faktury).

Opozycja zaplątana w poszukiwaniu liderów

Nic dziwnego, że posłowie zrezygnowali z prób porozumienia i ostatecznie opuścili salę plenarną, na którą być może już więcej nie wejdą. Tak jak oni nie wyłonili spośród siebie lidera zdolnego utrzymać Ryszarda Petru w Polsce i stawić czoła obezwładniającej fali nadużyć, tak też KOD, największy w tej chwili sformalizowany ruch społeczny w Polsce, nie wyłonił liderów zdolnych zarządzić, że osoby skompromitowane, nawet jeśli we własnym mniemaniu skompromitowane niesłusznie, do czasu wyjaśnienia sprawy siedzą na ławce rezerwowych. I kropka.

Chadecka z ducha opozycja zaplątała się w poszukiwaniu charyzmatycznych liderów i zaczęła gryźć własny ogon. Nacisk na osobowości i odpuszczenie kwestii zasad sprawiło, że właśnie w kwestii obrony zasad jest niewiarygodna, choć tylko tym dziś powinna się zajmować.

Taką metazasadą – zasadą podejmowania działań dla zasady – jest solidarność. To symptomatyczne, że opozycja parlamentarna nigdy nie mówiła o solidarności, a tylko o zjednoczeniu. A przecież to solidarność pozwala wspólnie działać, a zarazem pięknie się od siebie różnić.

Brakuje solidarności

I właśnie solidarnej, a nie sztucznie zjednoczonej opozycji potrzebujemy: takiej, która występuje w obronie zasad, w obronie słabszych. W obronie tych, których kosztem PiS chce przeprowadzać „dobrą zmianę”: kobiet, mniejszości, wolnych duchów, drobnych przedsiębiorców, wreszcie polskiego środowiska. Opozycji, która rozumie, że nawet najzagorzalsi polityczni przeciwnicy czasami część trudnej drogi mają do przebycia razem.

Takiej opozycji i w Sejmie, i przed Sejmem było mało. Ale nie jest tak, że nie było jej wcale. W proteście ustawicznym pod sztandarami Obywateli RP oraz Kolorowej Opozycji udział brały i dziewczyny z Ratujmy Kobiety czy Czarnego Protestu, i Zieloni, i twardzi wolnościowcy; Ukraińcy i Ukrainki. I osoby niepełnosprawne.

Na składkowej wigilii spotkali się także ateiści i świętujący akurat chanukę Żydzi. Na Obywatelskim Sylwestrze bawiono się ponad podziałami: Czarny Protest, Obywatele RP, KOD, Strajk Obywatelski i politycy nawzajem życzyli sobie „zdrowia, szczęścia, demokracji”.

Ta energia solidarności w nas istnieje, tylko nie wybrzmiewa właściwie. Jest zakłócana przez jednostkowe ambicje, przekonanie, że trzeba za wszelką cenę grać na siebie i strach przed realną polityczną odpowiedzialnością. Zmieńmy to.

nie-zjednoczonej

polityka.pl

„Macierewicz do domu!”. Szef MON i premier wygwizdani podczas powitania amerykańskich wojsk

past, PAP, 14.01.2017

Powitanie amerykańskich żołnierzy w Polsce

Powitanie amerykańskich żołnierzy w Polsce (Fot. tvpstream.tvp.pl)

• W Żaganiu odbyło się uroczyste powitanie żołnierzy amerykańskich
• Przemawiali m.in. premier i minister obrony, a także ambasador USA
• Przed przemówieniem Macierewicza słychać było krzyki i gwizdy

Podczas powitania żołnierzy przyjeżdżających do Polski w ramach wzmocnienia wschodniej flanki NATO przemawiali m.in. Beata Szydło i Antoni Macierewicz. – Jesteście tutaj, żeby bronić wolności i pokoju w całej Europie i na świecie. Jesteśmy wam za to wdzięczni – mówił szef MON. Przed jego wystąpieniem, a także po słowach Beaty Szydło, słychać było buczenie, gwizdy i okrzyki m.in. „Macierewicz do domu!”. Jak napisała na Twitterze reporterka radia Zet Grażyna Wiatr, krzyczała grupa osób z flagami KOD-u.

Jakie siły USA znajdą się na terenie Polski?

Od połowy stycznia do Polski przybywają żołnierze amerykańskiej 3 Pancernej Brygadowej Grupy Bojowej z Fort Carson w stanie Kolorado. Brygada to ok. 3,5 tys. ludzi, ponad 400 pojazdów gąsienicowych i ponad 900 kołowych, w tym 87 czołgów Abrams, 18 samobieżnych haubic kal. 155 mm Paladin, ponad 400 samochodów Humvee i 144 bojowe wozy piechoty Bradley. Decyzja o wzmocnieniu wschodniej flanki zapadła na szczycie Sojuszu Północnoatlantyckiego w lipcu 2016 r. w Warszawie

Co Antoni Macierewicz mówił podczas powitania amerykańskich żołnierzy?

– Gdy wy jesteście tutaj, wojska polskie są w Afganistanie; wtedy gdy wy jesteście tutaj, wojska polskie są w Kuwejcie i w Iraku. Wtedy, gdy wy jesteście tutaj, polskie okręty płyną tam na Morze Śródziemne, żeby bronić także południowej flanki NATO przed wszelką agresją, jakąkolwiek agresją, bo razem bronimy wolności, razem bronimy niepodległości wschodniej flanki NATO i razem bronimy niepodległości Europy”- mówił Macierewicz, zwracając się do żołnierzy USA, którzy przybyli do Polski w ramach wzmocnienia wschodniej flanki NATO.

szef-mon

gazeta.pl

SOBOTA, 14 STYCZNIA 2017

Macierewicz: Wy, amerykańscy żołnierze jesteście tutaj w Żaganiu, by bronić wolności i pokoju

15:04

Macierewicz: Wy, amerykańscy żołnierze jesteście tutaj w Żaganiu, by bronić wolności i pokoju

Jak mówił Antoni Macierewicz w Żaganiu, podczas powitania żołnierzy amerykańskich. Jak dodała:

„Czekaliśmy na was długo. Dziesiątki lat. Często mając poczucie osamotnienia. Często mając poczucie, że być może się już nigdy nie doczekamy. Często mając poczucie, że jesteśmy jedynymi, którzy bronią cywilizacji od zagrożeń ze Wschodu. Ale dzisiaj, jak trafnie powiedział pan ambasador, jest dobry dzień. Dzień, o którym trafnie można powiedzieć po polsku: dzień dobry. Jest dzień, w którym nadzieje się ziściły. Ale trzeba pamiętać, że były one okupione ciężką pracą i wielkim wysiłkiem. Może właśnie dzisiaj trzeba przypomnieć słowa prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który były wypowiedziane w 2008 roku w Tbilisi, gdy ostrzegał: jeżeli teraz się nie przeciwstawimy tej agresji, to póżniej przyjdzie kolej na Ukrainę, a potem na państwa bałtyckie, a następnie być może i na mój naród i całą Europę.

Niestety nie trzeba było długo czekać, by te słowa, wynikające z wielkiej znajomości historii, zagrożeń, rzeczywiście się sprawdziły. W 2010 roku śmierć poniósł prezydent Kaczyński i duża część elity niepodległościowej. Później przyszła agresja na Ukrainę. Później słowa zagrożeń i ataki cybernetyczne i polityczne na państwa bałtyckie. To dlatego wy, żołnierze amerykańscy jesteście tak daleko, tutaj, w Żaganiu. Żeby bronić wolności, niepodległości, pokoju w całej Europie i na świecie. Za to jesteśmy wam wdzięczni i dlatego wtedy, gdy wy jesteście tutaj, wojska polskie są w Afganistanie.

Wtedy, gdy wy jesteście tutaj, wojska polskie są w Kuwejcie i Iraku. Wtedy, gdy wy jesteście tutaj, polskie okręty płyną tam, na morze śródziemne, żeby bronić także południowej flanki NATO przed wszelką agresją, bo razem bronimy wolności i niepodległości wschodniej flanki NATO oraz Europy”

Dzisiaj możemy powiedzieć w imieniu wszystkich Polaków. Jesteśmy razem, jesteśmy bezpieczni, jesteśmy dumni ze wspólnego wysiłku, który gwarantuje bezpieczeństwo Europy wschodniej flanki i NATO – dodał szef MON.

14:50

Szydło: Postanowienia, które zapadły na szczycie NATO, dzisiaj stają się faktem

Wszyscy państwo, którzy w tym ważnym dniu dla Polski, dla Europy, naszego wspólnego bezpieczeństwa zgromadziliście się tutaj, żeby razem przeżywać to wielkie święto, kiedy mogę powiedzieć, że rząd, na czele którego mam zaszczyt stać, dopełnił swojego zobowiązania, które podjął wobec Polaków, w trosce o bezpieczeństwo naszych rodaków i naszej ojczyzny. Dzisiaj to wielki dzień, kiedy możemy na polskiej ziemi, tutaj, w Żaganiu przywitać żołnierzy amerykańskich – mówiła premier Beata Szydło w Żaganiu, podczas powitania żołnierzy amerykańskich. Jak dodała:

„Dzisiaj mogę powiedzieć, że obecność wojsk amerykańskich to kolejny krok w realizacji strategii przyjętej przez rząd PiS wzmacniania bezpieczeństwa Polski i naszego regionu. Ta strategia, którą realizujemy w trosce o przyszłość naszej ojczyzny i naszych obywateli, bo właśnie bezpieczeństwo jest tym podstawowym elementem, pragnieniem, które każde z nas nosi w sercu i każda polska rodzina musi czuć się bezpiecznie w swojej ojczyźnie, a obowiązkiem każdego państwa, władz, rządu jest to bezpieczeństwo zapewnić. Dzisiaj uczyniliśmy w tym kierunku ogromny krok. Tę strategię wzmacniania bezpieczeństwa i naszych obywateli będziemy konsekwentnie realizować”

„Postanowienia, które wówczas zapadły na  szczycie NATO, dzisiaj stają się faktem”

„Dzisiaj witamy tutaj, w Żaganiu witamy żołnierzy amerykańskich. Chcę zwrócić się właśnie do państwa. Podziękować, że jesteście razem z nami, ale też życzyć, aby pobyt tutaj, w Polsce był dla was pobytem, który na długo zapadnie w waszej pamięci. Byście państwo czuli się jak u siebie w domu. Polacy to gościnny naród, to ludzie z wielkiego serca. Polska to bezpieczny, dobrze rozwijający się kraj. Cieszymy się, że jesteście dzisiaj razem z nami. Welcome in Poland. Dzisiaj chcę też powiedzieć, że to wszystko, co realizujemy zgodnie z naszym programem, czego podejmuje się rząd, a co rozpoczęliśmy już w ubiegłym roku, przeprowadzając szczyt NATO w Warszawie i te postanowienia, które wówczas zapadły na warszawskim szczycie, dzisiaj stają się faktem. To właśnie ta strategia wzmacniania bezpieczeństwa Polski i naszego regionu”

Dla polskiego rządu, rządu PiS bezpieczeństwo ojczyzny, Polaków jest kwestią nadrzędną i uczynimy wszystko, by wszyscy polscy obywatele w swoim domu, w Polsce mogli czuć się bezpiecznie. I właśnie realizowanie takich projektów, przedsięwzięć, budowanie wspólnie z naszymi sojusznikami wojskowych strategii, obronnych, które są nakierowane na pokojowe budowanie bezpieczeństwa, jest celem, który przed sobą stawiamy – dodała premier.

14:12

Kaczyński w Poznaniu: Sukces w wyborach samorządowych zwiększy nasze szanse w 2019 r.

Już niedługo czekają nas wybory samorządowe, do których musimy się energicznie przygotować. W wyborach samorządowych musimy postawić na właściwych ludzi,którzy będą w stanie wygrać i dobrze rządzić. Wielkopolska nie jest łatwym regionem,jeśli chodzi o wygraną w wyborach,ale stawiamy sobie ambitne cele. Jeżeli odniesiemy sukces w wyborach samorządowych,będziemy mieli dużo większe szanse w wyborach w 2019 r. – mówił na spotkaniu z działaczami PiS w Poznaniu prezes partii Jarosław Kaczyński. Spotkanie było relacjonowane na oficjalnym profilu PiS na TT.

Prezes PiS mówił m.in. o reformie zdrowia i reformie sądownictwa.

Kaczyński ma w ten weekend zaplanowaną serię spotkań ze strukturami w północno-zachodniej Polsce, w Gorzowie Wielkopolskim, Szczecinie i Gdańsku.

300polityka.pl

WOJCIECH SADURSKI, 14 STYCZNIA 2017

Niekonstytucyjny Trybunał, niekonstytucyjna prezes. Profesor Wojciech Sadurski dla OKO.press.

Profesor Wojciech Sadurski jest ekspertem prawa konstytucyjnego na światowym poziomie. W ekspertyzie dla OKO.press dowodzi punkt po punkcie, że obecny Trybunał Konstytucyjny nie jest Trybunałem Konstytucyjnym, Julia Przyłębska nie jest prezesem Trybunału, a sądy nie powinny brać pod uwagę orzeczeń ciała wyłonionego w sposób niezgodny z Konstytucją

Wydarzenia wokół Trybunału Konstytucyjnego, w godzinach i dniach bezpośrednio następujących po wygaśnięciu kadencji prezesa Andrzeja Rzeplińskiego 19 grudnia, stanowią kulminację całego szeregu sprzecznych z konstytucją poczynań władzy – w rezultacie, wręczona przez prezydenta Andrzeja Dudę nominacja Julii Przyłębskiej na funkcję “Prezesa” Trybunału i podjęte przez nią natychmiast działania obarczone są wadliwością niekonstytucyjności – pisze dla OKO.press prof. Wojciech Sadurski. To wybitny specjalista teorii i filozofii prawa, zwłaszcza prawa konstytucyjnego, wykładowca na wielu europejskich, australijskich i amerykańskich uniwersytetach. Jest profesorem Uniwersytetu w Sydney i Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego.

Oto tekst jego ekspertyzy. Śródtytuły od redakcji:

Niekonstytucyjne ustawy

Bezpośrednią podstawą ustawową działań prezydenta i Julii Przyłębskiej był pakiet ustaw: o statusie sędziów, o trybie działania i ustawa wprowadzająca te ustawy, podpisane przez Prezydenta i opublikowane w Dzienniku Ustaw przed północą 19 grudnia. Ustawy te – następujące po serii ośmiu ustaw przyjmowanych w ostatnich miesiącach przez parlament, wprowadzających krzyżujące się i coraz bardziej skomplikowane i niezrozumiałe dla opinii publicznej rozwiązania – zawierają cały szereg rozwiązań niekonstytucyjnych. Między innymi:

  • ignorują konstytucyjne stanowisko Wiceprezesa TK (Art. 194 Konstytucji) i na jego miejsce powołują nieznane Konstytucji stanowisko „p.o. Prezes”. Jak się wkrótce okazało, jedyną funkcją owego nowego stanowiska było pominięcie Wiceprezesa prof. Stanisława Biernata w kierowaniu Trybunałem i manipulowanie jego składem w okresie do nominacji nowego Prezesa;
  • dostosowują wymogi dla pełnienia funkcji p.o. Prezesa w sposób taki, że mogą być spełnione przez jedną tylko osobę, a mianowicie panią Julię Przyłębską; ustawowe „załatwienie” konkretnej sprawy przez konkretną osobę jest sprzeczne z zasadą generalnego charakteru treści ustaw;
  • Dostosowują wymogi dla quorum Zgromadzenia Ogólnego i zasad wyboru kandydatów na nowego Prezesa w taki sposób, by mogły być one spełnione głosami wyłącznie sędziów wybranych przez PiS, nawet przy nieobecności pozostałych sędziów. Sprzeczne z konstytucyjnymi obyczajami jest ustalenie quorum na poziomie niższym niż połowa członków składu ciała kolektywnego. W rezultacie, podczas gdy jeszcze kilka dni przed wejściem nowej ustawy w życie, quorum dziewięciu  sędziów, wybierających kandydatów na Prezesa, okazało się niewystarczające (wówczas obowiązująca ustawa przewidywała quorum 10 sędziów), to pod rządami nowej ustawy quorum wyłącznie sześciu sędziów okazało się wystarczające;
  • Nakazały p.o. Prezesa natychmiastowe dopuszczenie do udziału w składach orzekających i w Zgromadzeniu Ogólnym wszystkich sędziów, zaprzysiężonych przez Prezydenta, co oznacza również nakaz dopuszczenia trzech tzw. „dublerów”, wybranych w grudniu 2015 bezprawnie na już obsadzone stanowiska sędziowskie, o czym orzekł definitywne TK 3 i 9 grudnia 2015.

Przeczytaj też:

„Przekażę urząd wiceprezesowi”. Konstytucja udaremnia kolejny zamach na Trybunał

STANISŁAW SKARŻYŃSKI  6 GRUDNIA 2016


Niekonstytucyjna decyzja prezydenta

Te i inne wadliwości konstytucyjne najnowszych ustaw, na które wskazywały liczne środowiska prawnicze i indywidualni konstytucjonaliści, powinny były skłonić Prezydenta do wniesienia ustawy pod kontrolę konstytucyjności przez TK. Jako strażnik Konstytucji (Art. 126), Prezydent ma taki obowiązek.

Tymczasem Prezydent zignorował te wszystkie elementy ustaw, wywołujące co najmniej poważne wątpliwości i natychmiast je podpisał, po czym na ich podstawie nominował panią Julię Przyłębską na funkcję najpierw p.o. Prezesa, a następnie po zwołanym przez nią kadłubowym Zgromadzeniu Ogólnym (na podstawie niekonstytucyjnej ustawy) i po przedłożeniu przez nią „kandydatów” na Prezesa, powołał ją właśnie na tę funkcję.

Decyzja Prezydenta podjęta na podstawie sprzecznej z Konstytucją ustawy obarczona jest taką samą niekonstytucyjnością jak sama ustawa.

Dodajmy, że pakiet ustaw przyjęty został, podobnie jak liczne poprzednie ustawy dotyczące TK, w ekspresowym trybie, bez konsultacji i bez dania opozycji możliwości udziału w nieograniczonej sztuczkami formalnymi dyskusji.

Dodatkowe elementy niekonstytucyjności to brak vacatio legis (z wyjątkami przewidzianymi dla arbitralnie wyliczonych przepisów), tak by uniemożliwić kontrolę jej konstytucyjności), a także retrospektywne unieważnienie wcześniejszych czynności, podjętych na mocy poprzednio obowiązujących ustaw.

Ustawa sankcjonuje również bezprawne zachowanie rządu, polegające na zaniechaniu publikacji niewygodnych dla władzy orzeczeń TK, w szczególności orzeczeń z 9 marca 2016 i 11 sierpnia 2016 roku o niezgodności z konstytucją wcześniejszych ustaw o TK.


Przeczytaj też:

Przyłębska ośmieszyła prezydenta. Nie wypełniła procedur specjalnie dla niej napisanych przez PiS

STANISŁAW SKARŻYŃSKI  8 STYCZNIA 2017


Oszustwo trojga sędziów

Należy też przypomnieć, że do opisanych wydarzeń nie mogłoby dojść, gdyby troje sędziów wybranych głosami obecnej większości sejmowej, a mianowicie Julia Przyłębska, Piotr Pszczółkowski i Zbigniew Jędrzejewski, wykonało swój służbowy obowiązek i wzięło udział w zwołanym prawidłowo przez ówczesnego Prezesa Andrzeja Rzeplińskiego posiedzeniu Zgromadzenia Ogólnego, mającym na celu wyłonienie kandydatów na nowego Prezesa.

Jak wiadomo, trójka wymienionych sędziów przedłożyła zwolnienia lekarskie. Ponieważ jest bardzo mało prawdopodobne, by wszyscy oni jednocześnie zachorowali właśnie w dniu, gdy miało dojść do rozstrzygnięcia nie na rękę wspierającej ich partii, należy domniemywać, że dokonali oszustwa. To oznacza, że nie mają wystarczających kwalifikacji etycznych, b y pełnić funkcję sędziego TK. Należy wyrazić żal, że ówczesny Prezes TK w swojej wielkoduszności i powołując się na szacunek należny funkcji sędziego, nie zażądał weryfikacji owych zwolnień.


Przeczytaj też:

Troje sędziów jednocześnie chorych? Raz na 82 lata

PIOTR PACEWICZ  4 GRUDNIA 2016


Kandydaci zgodni z Konstytucją zignorowani

Przypomnijmy też, że Prezydent zignorował wyłonione przez rezolucję sędziów obecnych na  Zgromadzeniu Ogólnym kandydatury sędziów Marka Zubika, Piotra Tuleji i Stanisława Rymara, chociaż stoi za nimi większa liczba głosów sędziów Trybunału niż liczba głosów sędziów, którzy później wyłonili panią Przyłębską i pana Muszyńskiego jako kandydatów na Prezesa.

„Prezes Przyłębska” sprzeczna nawet z ustawami PiS

Niezależnie od przytoczonych elementów  niekonstytucyjności ustaw, na podstawie których Prezydent powołał nową Prezes TK, same działania niewłaściwie powołanej  „Prezes TK” obarczone są wadliwościami prawnymi, polegające na sprzeczności nawet z tymi niekonstytucyjnymi ustawami. Zgodnie z ustawą „wprowadzającą” (art. 21 ust 7), Zgromadzenie Ogólne przedstawia Prezydentowi kandydatów w formie uchwały. Ta uchwała jest aktem niezależnym od wczesnego glosowania nad kandydatami.

Tymczasem do głosowania nad uchwałą nie doszło, a tzw. „uchwała” przedstawiona została Prezydentowi w formie dokumentu podpisanego jedynie przez mgr Julię Przyłębską. W najlepszym przypadku oznacza to daleko idącą nieporadność pani „Prezes”.

Julia Przyłębska nie ma kwalifikacji

Na koniec należy wspomnieć o tym, że Konstytucja RP stwarza dla sędziów TK wymóg „wyróżniania się wiedzą prawniczą” (Art. 194). Można ponad wszelką wątpliwość przyjąć, że mgr Julia Przyłębska nie spełnia tych wymogów nawet w stopniu elementarnym.

Absolwentka studiów prawniczych z wynikiem dobrym, absolwentka aplikacji z wynikiem zaledwie dostatecznym, obarczona negatywnymi formalnymi ocenami zawodowymi w ramach środowiska prawniczego, nieznana z żadnych dokonań w zakresie nauk prawnych lub orzecznictwa – pani Julia Przyłębska nie ma nawet minimalnych kwalifikacji na sędziego TK, nie mówiąc już o funkcji Prezesa.

Również niektórzy inny nowi „sędziowie” obarczeni są albo niejasną przeszłością zawodową i obelżywymi wystąpieniami publicznymi (pan Mariusz Muszyński), albo niewyjaśnionymi okolicznościami wypadku samochodowego (prof. Lech Morawski) itp.


Przeczytaj też:

Konstytucja RP to już tylko papier. Prawo i Sprawiedliwość zniszczyło Trybunał Konstytucyjny

STANISŁAW SKARŻYŃSKI  21 GRUDNIA 2016


Na gruncie Konstytucji

Kluczowe jednak znaczenie dla oceny obecnego stanu prawnego wokół TK ma fakt, że jego obecny skład, kierownictwo i tryb działania opierają się na ustawie sprzecznej z Konstytucją.

Powołanie Prezesa TK na podstawie niezgodnej z konstytucją ustawy nie może być uznane za rodzące właściwe skutki prawne.

Udział w składach orzekających „sędziów”, wybranych na już prawidłowo obsadzone stanowiska sędziowskie, skutkuje nieważnością orzeczeń.

Należy przypomnieć, że główną podstawą prawną wszystkich działań władczych, w tym władzy sądowniczej, jest Konstytucja, a dopiero następnie ustawy, w tej mierze w jakiej są zgodne z Konstytucją.

Naczelnym obowiązkiem wszystkich sądów powszechnych, administracyjnych i innych, jest poszanowanie i bezpośrednie stosowanie Konstytucji (Art. 8) i niebranie pod uwagę orzeczeń Trybunału, wyłonionego w sposób z Konstytucją niezgodny.

niekonstytucyjny

OKO.press

Kto sieje wiatr,ten zbiera burzę !!!

c2ixgmdwqaiznlu

 

piotr-witwicki

Okrzyki i gwizdy podczas przywitania amerykańskich żołnierzy w Żaganiu. „Macierewicz do domu!”

14.01.2017

Minister Macierewicz spotkał się z nieprzychylnym przyjęciem na uroczystościach w Żaganiu.
Minister Macierewicz spotkał się z nieprzychylnym przyjęciem na uroczystościach w Żaganiu. fot. TVP Info

Żaganiu rozpoczęły się uroczystości z okazji powitania w Polsce amerykańskich żołnierzy z III Pancernej Brygady Grupy Bojowej. Wzięła w nich udział premier Beata Szydło i szef MON Antonii Macierewicz. Tuż przed wystąpieniem tego ostatniego słychać było buczenie i okrzyki: „Macierewicz do domu!”.

— Rząd konsekwentnie realizuje strategię wzmacniania bezpieczeństwa Polski i naszego regionu — mówiła w Żaganiu Beata Szydło. — Budowanie wspólnie z naszymi sojusznikami strategii wojskowych i obronnych to cel, który przed sobą stawiamy – mówiła.

artur-gorczynski

Buczenie i gwizdy, które dało się słyszeć już podczas wystąpienia Beaty Szydło, nasiliły się, kiedy za mównicą stanął szef MON. — To jest dzień, w którym trafnie można powiedzieć po polsku „dzień dobry” — powiedział tryumfalnie Antonii Macierewicz, witając się z amerykańskimi żołnierzami. Macierewicz mówił o walkach na Ukrainie i zagrożeniu ze strony światowego terroryzmu. W zaledwie kilkuminutowym wystąpieniu nie zapomniał też nawiązać do katastrofy smoleńskiej.

Podczas uroczystości głos zabrał również ambasador USA w Polsce Paul W. Jones. Część jego wystąpienia była w języku polskim.

okrzyki

naTemat.pl

Marcin Król:

opozycyjny

Wzrosło poparcie dla opozycji po sejmowym kryzysie – PO ma 20, a .N 14 proc. Tak, przy każdej okazji trzeba stawiać opór bezprawiu. Twardo.

SOBOTA, 14 STYCZNIA 2017, 09:48

Grupiński: Kuchciński przez 26 dni nie znalazł czasu, by porozmawiać z protestującymi. Nawet w PRL rozmawiano

– Będziemy protestować, jeśli to prawo będzie ponownie przez PiS łamane. Budżet jest nielegalny, zobaczymy, gdy jak będą pierwsze skargi w sądach. Najsmutniejsze to [co wynika z tego], to jest fakt, że marszałek Kuchciński nie potrafi Sejmem zarządzać. Nawet w PRL, za najciemniejszej nocy totalitaryzmu, gdy był strajk to dyrekcja zakładu szła rozmawiać z protestującymi. Przez 26 dni nie znalazł czasu, żeby przyjść do protestujących posłów. Aby się zachować normalnie, jak człowiek który kieruje tą instytucją. – powiedział w „Śniadaniu politycznym Trójki” Rafał Grupiński.

09:39

Lubnauer o wniosku do TK ws. budżetu: Chcemy wyłączenia tzw. „dublerów” ze składu

– Chcemy wnioskować, by ze składu Trybunału Konstytucyjnego ws. budżetu zostali wyłączeni dublerzy. Jeśli przedstawiciele Kukiz’15 będą chcieli się podpisać, to nie widzę przeszkód. Teraz mamy sytuację, w której po atrapie służby cywilnej, TK, mamy jeszcze atrapę budżetu – mówiła w „Śniadaniu politycznym Trójki” Katarzyna Lubnauer.

Wcześniej Grzegorz Długi z Kuki’15 zapowiedział, że klub lub jego członkowie mogą przyłączyć się do wniosku TK opozycji ws. budżetu.

09:30

Soloch: PAD po analizie uznał, że budżet został uchwalony prawidłowo

– Prezydent uznał [prawidłowość] uchwalenia budżetu na podstawie informacji, których otrzymał. On czekał też na upublicznienie zapisu cyfrowego. Po analizie uznał, że budżet został uchwalony prawidłowo – powiedział w „Śniadaniu politycznym Trójki” Paweł Soloch.

300polityka.pl

SOBOTA, 14 STYCZNIA 2017

STAN GRY: GW: Rozliczenia w PO nieprzyjemne dla Schetyny, Szczepkowska w RZ: Idę przeciw PiS, ale nie wiem, dokąd, Król: Co po Kaczyńskim?

— SANESCOBAR – kod do mytaxi uprawniający do zniżki 10 zł.

— KTÓRY WROCŁAWIANIN BĘDZIE LIDEREM OPOZYCJI? – jedynka Gazety Wrocławskiej http://jedynki.press.pl/2017-01-14/spgw.jpg

— JESTEM PRZECIWNA DZIAŁANIOM PIS, ALE MAM PROBLEM Z OPOZYCJĄ – JOANNA SZCZEPKOWSKA pisze w Plusie/Minusie RZ: “Jestem przeciwna działaniom PiS. Nie rozumiem brutalnego, prowokacyjnego działania, kiedy większość parlamentarna zapewnia przegłosowanie wszystkiego. Uważam, że trzeba się zbierać, buntować i opierać. Mam jednak cały czas pewien opór przed tym, żeby się zespolić mentalnie z ludźmi opozycji”.

— DOKĄD IDĘ RAZEM Z OPOZYCJĄ? – DALEJ SZCZEPKOWSKA: “Jaką alternatywę daje opozycja? Partie opozycyjne są w nieustannym konflikcie, ale mam wrażenie, że jest to raczej walka samców alfa, a nie różnice wizji przyszłości. Dokąd idę razem z opozycją? Chcę jasnej odpowiedzi: czy idę w przód czy z powrotem? Żadna z opozycyjnych sił nie różni się pod względem wizji Polski. Nie chodzi o pozycję naszego miejsca – dumnego bądź podległego. Chodzi o jasny przekaz – czy ma być, jak było, czy też powinno być na nowo? Ja wiem, że to nie czas na takie wyprzedzanie przyszłości, ale to pytanie wisi w powietrzu. Dokąd maszerujemy? Czy w obliczu zbrojeń, terroryzmu, imigrantów mamy się zajmować tym, ile dziewczynki jest w chłopcu i odwrotnie? Idę przeciw PiS, ale nie wiem, dokąd idę i czy przypadkiem nie prowadzi mnie niewidzialna ręka”.

— SPRZĘT DO GŁOSOWANIA WYPOŻYCZONY OD FIRMY HANDLUJĄCEJ GARNKAMI W HALI MIROWSKIEJ – OKO.PRESS: “Firma, która dostarczyła Kancelarii Sejmu mobilne urządzenia do głosowania to sklepik z garnkami, patelniami i kalendarzami w warszawskiej Hali Mirowskiej. Za wypożyczenie maszynek na ostatnie posiedzenie dostała prawdopodobnie 20 tysięcy złotych”. https://oko.press/sprzet-glosowania-sejm-zdobyl-bazarze-hala-mirowska/

— TRZEBA PROTESTOWAĆ, ALE I MYŚLEĆ CO PO KACZYŃSKIM – Marcin Król w GW: “Z całym podziwem dla marszów KOD-u, protestów opozycji okupującej w święta salę sejmową i trwającej przy idei rządów prawa oraz demokracji liberalnej, dostrzegam jej beznadziejną nieskuteczność i całkowity brak pomysłu na przyszłość. Trzeba protestować, ale trzeba też myśleć o tym, co będzie po Kaczyńskim, za kilka czy kilkanaście lat. W skali europejskich bałaganów to tylko moment”.

— ZE SŁUSZNEJ WALKI O TRYBUNAŁ NIE BĘDZIE NOWEJ POLSKI – JESZCZE MARCIN KRÓL: “Polska klasa średnia narodziła się z polskiego chłopstwa dręczonego przez stulecia. Jaka wobec tego ma być? Rację ma Andrzej Leder, ale przede wszystkim nie mają racji Kijowski, Petru, Schetyna et consortes. Z tej mąki nie będzie chleba. Ze słusznej i koniecznej walki o Trybunał Konstytucyjny nie będzie nowej Polski”
http://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,21241327,50-lat-chudych-nie-uczcie-nas-prawa-uczcie-nas-kochac-krol.html

— SCHETYNĘ TRUDNO NAZWAĆ ZWYCIĘZCĄ, MA PROBLEM Z BUDOWANIEM POZYCJI POLITYKA Z CHARYZMĄ I AUTORYTETEM – Dominika Wielowieyska na wyborcza.pl: “Obronną ręką z tego kryzysu wyszedł lider PO Grzegorz Schetyna, choć trudno ogłaszać go zwycięzcą. W Platformie ujawniły się głębokie podziały: młodzi działacze nadal kontestują niektóre decyzje przewodniczącego, np. nie byli zachwyceni zakończeniem okupacji sali obrad, czemu dawali wyraz publicznie. Schetyna jednak uznał, że dalszy protest w takiej formie nie przyniesie skutku i zawieszając go, dał sobie czas do namysłu. Lider PO wciąż ma kłopot z budowaniem swojej pozycji polityka z charyzmą i cieszącego się autorytetem. Ale udowodnił, że po stronie opozycyjnej jest najbardziej sprawnym graczem”. http://wyborcza.pl/7,75968,21239203,przed-nami-trzy-lata-ciaglego-zwarcia.html

— ROZLICZENIA W PO NIEPRZYJEMNE DLA SCHETYNY – piszą w Agata Kondzińska i Paweł Wroński na wyborcza.pl: “Sejmowy protest rozliczała też wczoraj Platforma podczas posiedzenia swojego klubu. Według naszych rozmówców nie było to przyjemne dla przewodniczącego partii Grzegorza Schetyny. – Pojawiły się głosy, że nie mieliśmy strategii i nie wiadomo, czy naszym przeciwnikiem jest Jarosław Kaczyński, czy Ryszard Petru – relacjonował jeden z uczestników. Wedle naszych informatorów część młodszych posłów PO była zdania, że to oni „ciągnęli protest”, a przewodniczący się „nie przykładał”. Krytycy twierdzili, że w trakcie dyskusji nad proponowaną przez polityków PiS uchwałą legalizującą budżet lider PO „się zagubił”. – Podbijaliśmy stawkę, nadymaliśmy emocje i co z tego wyszło? Nic – mówił jeden z rozgoryczonych polityków PO”.
http://wyborcza.pl/7,75398,21240299,rozliczenia-po-sejmowym-protescie-pis-chce-wiekszych-kar-po.html

— SŁAWOMIR NEUMANN O KONFLIKCIE W PO – mówi w rozmowie z SE:
“ – Wielu posłów Platformy jest niezadowolonych z tego, że przerwaliście protest.
-To nieprawda. Powtarza pan to, co ktoś „spinuje”…
– Jak „nieprawda”?! „Spinują” to sami posłowie PO. Rozmawiałem z kilkoma i niezależnie od siebie przyznają, że nie zgadzają się z tą decyzją.
– Prowadzę spotkania PO i chcę podkreślić, że na zarządzie krajowym zakończenie protestu przegłosowano jednogłośnie! Bez głosu sprzeciwu. Podobnie zresztą jak decyzję o okupacji sali.
(…)
– Wracając do posłów, którym nie podoba się zawieszenie protestu w Sejmie…
– Zawieszenie protestu przegłosowano w obecności wszystkich członków zarządu krajowego. Zapewne także tych, z którymi pan rozmawiał. Na klubie PO też nie było głosu sprzeciwu! A teraz część udaje bohaterów i gada po kątach.
– To nie jest jedna czy dwie osoby…
– Wiem. I zapewne gdybym usiadł i się zastanowił, to mógłbym zrobić listę „bohaterów” od lansowania i gry na siebie, którzy opowiadają takie historie mediom. To smutne. Brak odwagi cywilnej, by powiedzieć to samo w oczy koleżankom lub kolegom”.
http://www.se.pl/wiadomosci/opinie/slawomir-neumann-to-smutne-ze-czesc-kolegow-z-po-udaje-bohaterow-i-gada-po-katach_935491.html

— MERKEL WPADNIE NA NOWOGRODZKĄ? – jak pisze GW: “Merkel spotka się też z prezydentem Andrzejem Dudą, a także z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim. Byłaby to pierwsza osobista rozmowa tych polityków od marca 2007 r. Strona polska proponuje, aby się odbyła w centrali partii na Nowogrodzkiej”.

MERKEL NIE CHCE MIEĆ PROBLEMU W POLSCE – GW: “ – Kanclerz przyjeżdża z wyciągniętą ręką. Chce rozmawiać. W tym roku wybierany będzie parlament w Holandii, we Francji – prezydent, w Niemczech – Bundestag. Do tego Trump i Brexit. Merkel nie chce więc mieć problemu w Polsce – słyszymy od rozmówcy z kręgów dyplomatycznych. Inny wskazuje, że zainteresowany wizytą jest niemiecki biznes, bo mimo że zacieśniają się związki handlowe Niemiec z Polską, media prorządowe w Polsce prowadzą nagonkę na niemieckie firmy, np. medialne i handlowe”.

— RYSZARD CZARNECKI O EWOLUCJI POLITYKI NIEMIECKIEJ – pisze w GPC: “Jeśli polityka Berlina będzie ewoluowała w zdroworozsądkowym kierunku, jest prawdopodobne, że jego śladem pójdą inne duże zachodnie państwa UE. Do tej pory dosyć grymaśne lub zajmujące postawę wyczekującą wobec Polski. Im szybciej, tym lepiej. W interesie obu stron”.

— LIVEBLOG 300POLITYKI:
Morawiecki na pytanie, czy nadal jest zakochany w budżecie: Tak, jak najbardziej. To najlepszy budżet dla polskich rodzin
Morawiecki: Jest perspektywa na podniesienie ratingu, jeśli obniżymy zadłużenie zagraniczne
Morawiecki o ratingu Polski: Ten piątek 13. był dla nas bardzo szczęśliwy
Sasin: Jeśli opozycja uznaje, że budżet jest nielegalny, to niech przestanie pobierać pensje z tego budżetu
Grupiński: Kuchciński przez 26 dni nie znalazł czasu, by porozmawiać z protestującymi. Nawet w PRL rozmawiano
Lubnauer o wniosku do TK ws. budżetu: Chcemy wyłączenia tzw. “dublerów” ze składu
Soloch: PAD po analizie uznał, że budżet został uchwalony prawidłowo
http://300polityka.pl/live/2017/01/14/

— NIESĘDZIOWIE TRYBUNAŁU – tytuł w GPC o 3 sędziach, których mandat zakwestionował Ziobro.

— WIĘZIENIE DLA POSŁÓW TO PRZESADA – Jan Olszewski na jedynce SE: “To byłaby zdecydowana przesada. Posłowie i senatorowie jako wybrani przedstawiciele swoich wyborców muszą mieć margines tolerancji, a opozycja jest w Sejmie niezbędna. Natomiast poważnie należy zastanowić się nad tym, jak przeciwdziałać tego typu sytuacjom, jak blokowanie mównicy i zrywanie Sejmów w przyszłości. Jak najbardziej wskazane jest więc wprowadzenie zmian i kar, na przykład finansowych, w regulaminie Sejmu, a może nawet Ustawie o obowiązkach posła i senatora”.

— TRUDNO MÓWIĆ, BY KTOKOLWIEK BYŁ ZWYCIĘZCĄ – dalej Jan Olszewski w SE: “Trudno mówić, by ktokolwiek był zwycięzcą. Stała się rzecz fatalna, kompromitująca nasz system parlamentarny. Choć oczywiście bardzo długa historia polskiego parlamentaryzmu, w I, II, a także III Rzeczypospolitej, obfitowała w elementy komediowe, czasem tragikomiczne. Ale tego typu działanie dwóch poważnych – mówiąc poważnych, mam na myśli liczbę posłów – stronnictw politycznych, PO i Nowoczesnej, może tworzyć niebezpieczny precedens. Taki, jakim kiedyś było liberum veto, które dla Polski skończyło się tragicznie”.

— BARDZIEJ PRAWDOPODOBNYM MOTYWEM ROZGRYWKA MIĘDZY PO I N – jeszcze premier Olszewski: “Być może ktoś spośród protestujących miał dalekosiężne plany i marzył o obaleniu rządu, ale zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy widzimy, że pomysły te były chybione z punktu widzenia zdrowego rozsądku politycznego. Bardziej prawdopodobnym motywem jest faktyczna rozgrywka między dwoma partiami opozycyjnymi, czyli Platformą Obywatelską i Nowoczesną. Ale w tym momencie to zupełnie oczywiste, że to wielka przegrana całej opozycji”.

— JAN OLSZEWSKI: NIE TWIERDZĘ, ŻE MARSZAŁEK MIAŁ RACJĘ: “Nie twierdzę, że marszałek miał w tej sprawie rację. Ale we wszystkich poprzednich kadencjach Sejmu marszałkom pomyłki i wątpliwe decyzje się zdarzały. Teraz reakcja była niewspółmierna, odnieść można wrażenie, że strona opozycyjna czekała na pretekst do awantury i pretekst ten wykorzystała. Trzeba natomiast marszałkowi oddać, że nie użył straży marszałkowskiej, zachował godną pochwały cierpliwość”.
http://www.se.pl/wiadomosci/opinie/jan-olszewski-wiezienie-dla-posow-to-byaby-przesada_935471.html

— BŁASZCZAK I TERLECKI NAMAWIAJĄ DO ZOSTRZENIA KURSU – Wroński i Kondzińska na wyborcza.pl: “Według naszych rozmówców w PiS właśnie Terlecki i szef MSWiA Mariusz Błaszczak mają doradzać prezesowi PiS zaostrzenie kursu wobec opozycji. Błaszczak w Programie 1 Polskiego Radia mówił o karach do 10 lat więzienia za uniemożliwienie marszałkowi Sejmu wykonywania obowiązków. Do tej pory z opozycją próbowali mediować Jarosław Gowin i Adam Bielan, uważani za partyjne gołębie”.

— PODWYŻKI EMERYTUR BĘDĄ MNIEJSZE – jedynka Faktu.

— FRAGMENT ROZMOWY GRZEGORZA SROCZYŃSKIEGO Z RYSZARDEM SCHNEPFEM: “Czyli pan chciał zrobić dobrze dla PiS?
– Dla kraju. To było przed szczytem NATO i chcieliśmy pokazywać Amerykanom, że jesteśmy odpowiedzialni. I że władza dąży do kompromisu. Zresztą Amerykanie tak właśnie obecność Rzeplińskiego w ambasadzie odebrali.
A nasi?
– „Co ty wyprawiasz?!”. „Będę cię musiał wyrzucić!”.
Waszczykowski? Bo pan się z nim koleguje.
– Nie powiem. Dla niego nie jestem dziś wygodnym towarzyszem broni. Przyjaźniliśmy się, to prawda.
Skąd się znacie?
– Z MSZ. Pracowaliśmy w tym samym pokoju w dwóch rządach. Kiedyś to ja byłem jego orędownikiem i ratowałem go z opresji. Lubiliśmy się. Myślę, że jest dziś innym człowiekiem niż dawniej.
Odwołali pana za co? Za Rzeplińskiego w ambasadzie?
– Wcześniej była awantura o Wałęsę. Bo na balu polonijnym w Miami, witając Lecha Wałęsę, powiedziałem, że jest jednym z polskich bohaterów. Telewizja to pokazała. Nie zdążyłem się obudzić następnego dnia, a już kierownictwo MSZ wiedziało i zrobiło piekło.
O co?
– Że jak ja mogę tak mówić. O Wałęsie najlepiej nie mówić wcale. Wygumkować, zapomnieć”.

— CZY MOŻNA UFAĆ MĘŻOM NIEWIERNYM – W TEKŚCIE MICHAŁA SZUŁDRZYŃSKIEGO W RZ NIE PADA ŻADNE NAZWISKO: “Jeśli polityk łamie przysięgę złożoną swemu małżonkowi, jak można mu uwierzyć, że będzie dotrzymywał słowa w innych dziedzinach? Mamy przecież prawo inaczej traktować publiczne deklaracje i przekonania osób, które potrafiły być wierne w sprawach rodzinnych, niż takich, które nie dotrzymały złożonego ślubu. W szczególności dotyczy to osób, które głoszą bardziej konserwatywne wartości (…) Zasłanianie się prywatnością często bywa zasłoną dla zwykłej hipokryzji. Polityków i inne osoby publiczne mamy prawo oceniać jako postaci integralne. Polityka, ale też inne rodzaje aktywności publicznej, to nie tylko kwestia technologiczna, umiejętność, lecz sfery, które przecinają się ze sprawami sumienia, z etyką, niekiedy z religią”.

— NBP ZNIECHĘCI BANKI DO KREDYTÓW WALUTOWYCH – GPC: “Kończą się prace nad mechanizmami nadzorczymi, które mają skłonić banki do dobrowolnego, ustalonego z kredytobiorcami przewalutowania kredytów mieszkaniowych. – Koszty przewalutowania kredytów walutowych na złote będą musiały dźwignąć banki, ale państwo nie zastosuje najostrzejszego wariantu – powiedział Adam Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego”.

— DUDA NIE BĘDZIE MUSIAŁ ŚWIECIĆ OCZAMI W IZRAELU, BO RZETELNIE PODCHODZI DO ROLI ŻYDÓW NA ZIEMIACH POLSKICH – WOJCIECH KOLARSKI w rozmowie z RZ: “Historii naszych relacji nie można sprowadzać do sześciu lat Zagłady, bo to oznaczałoby zwycięstwo tych, którzy za tę Zagładę są odpowiedzialni. Dlatego prezydent Duda woli skupiać się na wielowiekowym współistnieniu Polaków i Żydów. Za nikogo nie będzie musiał świecić oczami, bo przez środowiska żydowskie traktowany jest jako polityk, który bardzo rzetelnie podchodzi do historii i roli Żydów na ziemiach polskich. Prezydent zawsze podkreśla, że Zagłada miała miejsce w warunkach, gdy polskie państwo stało się ofiarą dwóch totalitaryzmów, i że to niemiecki totalitaryzm przyniósł na nasze ziemie fabryki śmierci. Zginęło wtedy 6 mln polskich obywateli, z czego 3 mln polskich Żydów”.

— KOLARSKI: ANTYSEMITYZM SPRZECZNY Z POLSKĄ TRADYCJĄ: “Antysemityzm nie ma narodowości, jest obecny w różnych zbiorowościach. Polacy również nie byli od niego wolni. Jednak takie myślenie jest zasadniczo sprzeczne z polską tradycją. Dlatego ci, którzy dokonywali podobnych zbrodni, sami wykluczali się poza nawias polskiego społeczeństwa”.

— NIE MA W POLSCE MIEJSCA NA ANTYSEMITYZM – KOLARSKI W RZ: “Prezydent niejednokrotnie podkreślał, że w wolnej Polsce nie ma miejsca na antysemityzm, ale nie ma też zgody na to, by rozmywać odpowiedzialność sprawców tragicznych zbrodni tylko dlatego, że byli Polakami. Takie zbrodnie nie mogą znajdywać żadnego usprawiedliwienia. To absolutnie jednoznaczne potępienie tradycji, które odwołują się do antysemickich stereotypów. Z antysemityzmem dziś problem ma raczej Zachód”

Łukasz Mężyk, Michał Olech

300polityka.pl

50 lat chudych. Nie uczcie nas prawa, uczcie nas kochać [KRÓL]

Marcin Król*, 13 stycznia 2017

Polityka to sztuka, a w sztuce umiar i roztropność są na nic. Masom trzeba albo naprawdę przewodzić, jak de Gaulle i Bismarck, albo je wciągnąć do współpracy, czego nikt jeszcze nigdzie w świecie zachodnim nie uczynił.

Słusznie przejmujemy się bieżącymi zdarzeniami. Pożytecznie byłoby jednak spojrzeć na nie w kategoriach „długiego trwania”, bo żeby coś czynić, warto wiedzieć, co czynić i czego nie czynić.

Wołanie o artystę polityki

Nie zawsze jest dobrze. Nie zawsze w danym kraju są ludzie, którzy potrafią działać skutecznie i dla umiarkowanego chociażby dobra ogółu. Nie zawsze po prostu zdarzają się ludzie wybitni. Dla wyjaśnienia: Jarosław Kaczyński nie jest wybitny, jest tylko cwany.

Oto Niemcy (czy Prusy) od czasów rozgromienia przez Napoleona do rządów Bismarcka, a zatem przez sześćdziesiąt lat, są w stanie nieustannego rozkładu, politycznej beznadziejności i w Europie nikt nie wie, że jest taki kraj, bo przecież nie jedno państwo. Dzięki temu i mimo to powstają wielkie dzieła Goethego i Schillera, Fichtego i Hegla. Ale w polityce bałagan i zdumiewający brak kompetencji. Fenomen Bismarcka to fenomen człowieka, który przywraca poczucie godności, a przede wszystkim rozumie, czym jest polityka – jest sztuką. Sztuką czekania i działania, gdy przyjdzie stosowny moment.

Podobnie jest w przypadku Francji, od afery Dreyfusa po de Gaulle’a. Bardzo wątpliwy przywódca, jakim jest fatalny dla przyszłości Clemenceau, i nikogo więcej. A jak się ktokolwiek pojawia, to natychmiast zamiast polityką zaczyna się zajmować kochankami. Nic więc dziwnego, że zachowanie większości polityków i niemal wszystkich obywateli Francji na progu II wojny światowej jest paskudne, a ideę patriotyzmu przejmuje Pétain. Fenomen de Gaulle’a to fenomen człowieka wierzącego, o poglądach głęboko konserwatywnych, nielubiącego demokracji, który wielbi Francję i wydobywa ją z bagna. Wierzy w republikę. Wierzy w Europę francuską. W tym czasie, znowu mniej więcej sześćdziesiąt lat temu, we Francji są wielcy pisarze, wielcy filozofowie i wielcy malarze.

Sens polityce trzeba narzucać – albo trzeba uwierzyć w demokrację do końca, do bólu. Umiar tu na nic. Roztropność nie wystarczy. Masom trzeba albo naprawdę przewodzić, albo je wciągnąć do współpracy, czyli do prawdziwej demokracji, czego nikt jeszcze nigdzie w świecie zachodnim nie uczynił.

Farbowani europejczycy

Mało kto pamięta, że w Polsce zawsze silne było poczucie antyeuropejskości. Ostatnie dwadzieścia kilka lat to okres wyjątkowy. Polacy położeni na prowincji kontynentu zawsze czuli się poniżeni i jak mali ludzie ratowali się pogardą dla poniżających. Poza tym istniała tylko – jak pisał Miłosz – cienka warstwa śmietanki, która nigdy naprawdę nie narzucała tonu. Tak, za pieniądze staliśmy się Europejczykami, ale to marna europejskość.

Owszem, historia, i tylko ta XIX i XX wieku, zna wielu anty–Europejczyków pragmatycznych i ideowych jednocześnie, ważących racje, szukających rozwiązań szerszych niż „Bóg, honor, ojczyzna”. Od Stanisława Staszica, który po rozbiorach chciał budować huty wspólnie z Rosją, przez Henryka Rzewuskiego, który w carze postrzegał pomazańca bożego, po Aleksandra Wielopolskiego czy po części Dmowskiego.

Na ogół jednak byli to ludzie, którzy nie lubili Europy, ale bali się Rosji, więc nie mogli uprawiać sensownej polityki. Nie mogli nawet myśleć sensownie. To, co nasze, polskie, katolickie, miało być szczególne, a było przygnębiająco głupie. Łącznie z hierarchią kościelną. Czy ktoś pamięta jednego wybitnego polskiego biskupa w całym XIX wieku, poza przypadkowym bohaterem, czyli Szczęsnym Felińskim? Polska była z Watykanem, a Watykan nie znosił zmieniającej się Europy. Teraz jest inaczej, ale polscy biskupi w większości są za tym samym Watykanem co wtedy.

Więc mówienie o tym, że Polska nagle stała się europejska, bo łatwo pojechać do Niemiec i zarobić lub taniej jest jeździć na nartach w Austrii niż w Zakopanem – jest nonsensem. Polska nie stała się europejska. Europejska stała się cienka śmietanka biznesu. A wobec tego, jak kiedyś słusznie pisał Zygmunt Krasiński, nienawidzimy Rosji – i nienawidzimy sprzedajnej, nadmiernie rozpasanej Europy.

Krasiński miał jednak wizję odrodzenia Polski mistyczną, ale też realistyczną. Spodziewał się mianowicie cudu, czyli wspólnoty szlachty polskiej z ludem polskim. Cud ten niestety do dzisiaj się nie zdarzył, wyjąwszy lata 1980-81. Polacy są rozumni, pracowici i trochę dzicy, jak to bywa na prowincji. Ludwik Dorn słusznie zauważył, że PiS ma swoją piosenkę: „Nie rzucim ziemi.”. Niezapomniany Jakub Karpiński nazywał jej fragment „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz” polskim politycznym programem minimum. A gdzie piosenka zwolenników Europy? „We shall overcome” brzmi dzisiaj tragicznie, PiS zaś wzorem dawnych polityków zaczyna dusery z Łukaszenką.

Cień Piłsudskiego

Czasem Kaczyński myśli, że jest Piłsudskim. Bo równie wielkiego polityka Polska nie miała od rozbiorów. Jednak Piłsudski umiał stworzyć założycielski mit (pieczęć Rządu Narodowego z czasów powstania styczniowego ze sławnego przemówienia w Sali Malinowej Bristolu z 1923 roku). Znakomicie rozumiał też politykę zagraniczną i wojskową, tylko nie rozumiał, co to demokracja, i zrozumieć nie chciał, posłów zaś wsadzał do więzień. Kaczyński z Piłsudskiego pamięta tylko to ostatnie, a polska opozycja – nic.

Piłsudski był do głębi europejski, a jednocześnie znakomicie znał i cenił kulturę rosyjską. Chciał współpracować z Rosjanami, tylko oni nie chcieli. Chciał, co powtarzał za nim Jerzy Giedroyc, stworzyć więzi z krajami naszego wschodu, ale się nie udało. Nie udało się, bo Rosja oraz bo polski kołtun. Proszę poczytać Piłsudskiego i zobaczyć, co myślał o Polakach. Przypomnieć, jak zachowywali się biskupi, kiedy postanowił sprowadzić do Polski prochy uwielbianego Juliusza Słowackiego. Nie miał z kim pracować i dobrze o tym wiedział. I nie był Bismarckiem, który sam dał sobie radę – prawda, że tylko przez trzydzieści lat – z Niemcami. Ale jego zasada działania była też realistyczna: Polaków uczynić aniołami. Kaczyński wolałby diabłami.

Opozycyjny znaczy pięknoduch

Z całym podziwem dla marszów KOD-u, protestów opozycji okupującej w święta salę sejmową i trwającej przy idei rządów prawa oraz demokracji liberalnej, dostrzegam jej beznadziejną nieskuteczność i całkowity brak pomysłu na przyszłość. Trzeba protestować, ale trzeba też myśleć o tym, co będzie po Kaczyńskim, za kilka czy kilkanaście lat. W skali europejskich bałaganów to tylko moment.

Stało się jednak coś innego. Coś złego. Z przeszłości uczyniono wzór. Kiedy wiadomo już, że demokracja w postaci, jaką znaliśmy z czasów minionych, liberalizm i królestwo wolności już się kończą na całym Zachodzie, polska opozycja chce tego, co było. A było nieźle, chociaż kto zadał sobie trud myślenia, to mógł wiedzieć, że nie ma żadnej wspólnoty narodowej, że nie ma mitu założycielskiego, że Donald Tusk czy Bronisław Komorowski byli przeciwni mitom i romantykom, że komuniści dwa razy wrócili do władzy, że był bogoojczyźniany i nieporadny jako premier Jan Olszewski, dwa lata PiS-u oraz Samoobrona w ogródku.

Polska klasa średnia narodziła się z polskiego chłopstwa dręczonego przez stulecia. Jaka wobec tego ma być? Rację ma Andrzej Leder, ale przede wszystkim nie mają racji Kijowski, Petru, Schetyna et consortes. Z tej mąki nie będzie chleba. Ze słusznej i koniecznej walki o Trybunał Konstytucyjny nie będzie nowej Polski.

Zimna głowa, gorące serce

Z czego zatem?

Kiedy się patrzy nieco z góry, widać, że są tylko dwie drogi przed światem zachodnim. Jedna to straszny bałagan przez czas jakiś, potem krwawa rewolucja, potem nowe, ale zupełnie nie wiemy jakie. Na razie ta droga wydaje się bardziej prawdopodobna. W takim przypadku po politykach nie należy się niczego spodziewać. Niech protestują, niech się kłócą, zawsze to jakieś zajęcie. Albo może wrócimy do korzeni demokracji, intelektualnych czy filozoficznych, a nie historycznych, i uwierzymy, że można sobie poradzić ze zjadaczami chleba, jeżeli da się im szansę.

Odbudowa idei europejskiej po nieuniknionym okresie rozpadu, oby nie wojny, to odbudowa idei wspólnoty. Tak mówią wszyscy. Jednak wspólnota demokratyczno-liberalna – cokolwiek miałoby to znaczyć – zaistnieć nie może. Jest tylko jedna wspólnota, czyli wspólnota kultury, pamięci, religii, symboli, mitów – czyli wspólnota konkretnych ludzi, którzy porwani zapałem sami chcą sobą rządzić. Czyli wspólnota demokratyczna. Prawo jest ważne, państwo jest ważne, instytucje międzynarodowe są ważne. Ale wszyscy ci, którzy uznali, że ważne wystarczy, że ludzie, ja i inni, zrozumieją w końcu, że oni, rozważni administratorzy, chcą tylko naszego dobra, popadli w nieskuteczny paternalizm.

Demokracja nienawidzi paternalizmu. Nie uczcie nas prawa, tylko uczcie nas kochać. Uczcie nas tego, co gorące, a nie tego, co tylko rozsądne. Marzy mi się Europa demokracji anarchistycznej, demokracji pomocy wspólnej, demokracji powszechnego uczestnictwa. W takiej Polsce, w takiej Europie można być aktywnym naprawdę, ale kto chce, a nie musi. Tylko niech siedzi cicho.

Jestem liberałem prywatnym, a nie publicznym, Publicznie jestem demokratą i wszystkie konieczne ograniczenia wolności indywidualnej, jakie musi wprowadzić demokratyczna wspólnota, popieram bez zastrzeżeń. Myli się bowiem nasza opozycja. Nie da się mieć i liberalizmu, i demokracji. Można mieć rządy tych, którzy chcą uczestniczyć we wspólnocie, o jakiej była mowa. Trzeba jednak porzucić marudę. Trzeba zwrócić się do obywateli jako do obywateli, a nie jako do konsumentów prostych haseł. Trzeba potraktować wielki kryzys naszych czasów jako przełom, a nie jako krótkotrwałe zdarzenie, bo w końcu i Kaczyński odejdzie. Ale co z tego?

*Marcin Król – ur. w 1944 r., filozof, historyk idei, działacz opozycji w PRL-u. Ostatnio wydał eseje „Europa w obliczu końca”, „Byliśmy głupi” i „Pora na demokrację”

Suweren, demokracja, cnota obywatelska, nieposłuszeństwo, Europa, opinia publiczna, samorząd, silne państwo, przywództwo, eksperci, edukacja, partia, kompromis, kłamstwo, rządy prawa… Co się kryje za pojęciami, na które wszyscy się albo uodporniliśmy, albo zobojętnieliśmy, albo traktujemy je jak zgrane grepsy? „Spacerownik po demokracji” Marcina Króla na Wyborcza.pl/magazyn

marcin

wyborcza.pl

OKO.press: Sejm wypożyczył sprzęt do głosowania z bazaru w Hali Mirowskiej

w, 14 stycznia 2017

Tak wyglądają urządzenia do głosowania w sali plenarnej Sejmu. Nie da się ich przenosić.

Tak wyglądają urządzenia do głosowania w sali plenarnej Sejmu. Nie da się ich przenosić. (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Kancelaria Sejmu, wyposażając Salę Kolumnową w rezerwowy sprzęt do liczenia głosów, skorzystała z usług firmy, która nie ma certyfikatu i świadczy usługi na bazarze – donosi OKOpress.

Mobilne urządzenia do głosowania i liczenia głosów (460 szt. plus transponder) znalazły się w Sejmie 10 stycznia, na dzień przed planowanym otwarciem pierwszego posiedzenia w nowym roku. Ponieważ w tym czasie posłowie PO blokowali mównicę, Kancelaria Sejmu przygotowała awaryjnie Salę Kolumnową, by tam przeprowadzić obrady. Dostawiono dodatkowe stoły i krzesła, a zamkniętej sali pilnowały straż marszałkowska i BOR.

Sejm nie miał jednak dodatkowych urządzeń do głosowania, które trzeba było wypożyczyć. Na pytanie OKO.press, kto dostarczył urządzenia, biuro prasowe Sejmu poinformowało, że Sejm „skorzysta z usługi świadczonej przez firmę Handel Usługi Tomasz Brus. Firma ta zaoferowała wypożyczenie mobilnego systemu głosowań wraz z obsługą”. Pracownicy biura wyjaśnili, że posłowie otrzymają zintegrowane z tym systemem, indywidualne karty do głosowania. Zabezpieczeniem przed nieprawidłowościami w głosowaniach, np. udziałem osób, które nie są posłami czy głosowaniem na cztery ręce, będzie nagranie wideo.

Według ustaleń portalu Przedsiębiorstwo Handel Usługi Tomasz Brus działa od 1992 r. Zajmuje się przede wszystkim handlem detalicznym ‚prowadzonym na straganach i targowiskach’. Swoje stoisko ma w warszawskiej Hali Mirowskiej – pawilon 37. Sprzedaje głównie artykułu gospodarstwa: garnki, patelnie, moździerze, porcelanę. A także towary sezonowe – obecnie kalendarze na 2017 rok.

Zobacz: 34. posiedzenie Sejmu zostało odroczone do 25 stycznia 2017 roku

Dodatkowa działalność firmy to wykonywanie instalacji elektrycznych, wynajem urządzeń biurowych oraz „działalność detektywistyczna”.

Pytany o mobilne urządzenia do głosowania właściciel firmy Tomasz Brus odpowiada: –  Nic o tym nie wiem. Nie zajmuję się tego typu działalnością. Po chwili coś sobie jednak przypomina. – Prowadzę jakieś usługi telekonferencyjne, dostarczam jakiś sprzęt, ale w Sejmie nic takiego nie miałem – zapewnia. Po szczegóły odsyła do wspólnika Tomasza Łojki.

Tomasz Łojko tłumaczy w rozmowie z OKO.press: – Świadczymy różne usługi, również na polu konferencyjnym. Wcześniej nie współpracowaliśmy z Sejmem ani Senatem. Funkcjonujemy pod marketingową nazwą MediaRent. Kancelaria Sejmu złożyła zapytanie o świadczenie tej usługi, a myśmy ją zrealizowali.

Kancelaria Sejmu nie odpowiedziała, ile zapłaciła za wynajem urządzeń do głosowania. Zgodnie z cennikiem zamieszczonym na stronie MediaRent, usługa mogła kosztować około 4,7 tys. zł dziennie. Urządzenia, czyli maszynki do głosowania i transpondery, zostały zainstalowane w Sejmie dzień przed planowanym rozpoczęciem 34. posiedzenia Sejmu. Zdemontowano je w piątek, 13 stycznia. Za czterodniowy wynajem Kancelaria Sejmu najprawdopodobniej zapłaciła ok. 20 tys. zł.

OKO.press zapytało Kancelarię Sejmu, jakie kryteria zdecydowały o wyborze firmy z Hali Mirowskiej na dostawcę urządzeń do głosowania. Nie dostało odpowiedzi. Odpowiedzi nie było też na pytanie, czy sprzęt miał odpowiednie certyfikaty bezpieczeństwa.

oko

wyborcza.pl