PiS, 25.03.2015

 

Dzikość wraca

Dzięki ci, internecie! Papier nie jest z gumy. To wiadomo. Dlatego teksty napisane do gazet trzeba skracać, z czym autor pisujący dla prasy musi się oczywiście liczyć. A jak ma tyle lat co ja, nie może się dziwić ani marudzić, że z braku miejsca czasem muszą niestety wypaść z tekstu fragmenty zawierające ważne argumenty lub fragmenty przewodu. Bo kiedy coś gwałtownie do numeru wskakuje, można dłuższy tekst zastąpić czymś krótszym lub ciąć tak, żeby się zmieścił.

Takie małe autorskie dramaciki są „w papierze” naszym chlebem powszednim i odwiecznym. Szczęśliwie jest internet! Bo internet jest z gumy. Tu nic nie trzeba skracać ani wyrzucać tylko dlatego, że brakuje miejsca. Dla autorów jest to błogosławieństwo epoki. Dziś chcę z niego skorzystać.

Czytając w papierowym wydaniu POLITYKI mój tekst o powrocie dzikości, mam wrażenie, że ograniczone miejsce wymusiło skróty sprawiające, iż stał się zbyt abstrakcyjny, więc mniej przekonujący. Dlatego wklejam poniżej całość. Tych, którzy (do czego nieodmiennie zachęcam!) czytali już papierowe wydanie, nie namawiam do ponownej lektury całego tekstu. Ale zachęcam do rzucenia okiem na to, co wypadło, a może pomóc w zrozumieniu, co chciałem powiedzieć. Fragmenty, które wypadły, zaznaczyłem tak. Miłej lektury! I dzięki ci, internecie!

Dzikość wraca

Andrzej Lepper się mylił. A raczej się pospieszył. Wersal nie skończył się, gdy ogłosił to z sejmowej trybuny. Wersal kończy się teraz. Zaczął się powrót dzikości.

Nie łudźcie się. To się nie dzieje na niby ani na chwilę. Oni naprawdę to robią. Prezydent Andrzej Duda nie żartuje, kiedy mówi: „mamy prawo także do tego, by nie kierować się pseudoeuropejską poprawnością polityczną, która wiedzie na manowce, do staczania się, a nie do rozwoju”.

Nie znieczulajcie się zawężająco, interpretując te słowa – że niby chodzi o taktykę, bo „nikt nie będzie wyprowadzał Polski z Europy”. Z Europy, jaka dziś istnieje, PiS nas wyprowadzi najprędzej, jak mu się uda. Winę zrzuci na drugą stronę. Jak winę za zamach stanu zrzuca na Trybunał i opozycję. Prezes chce, „by Polacy mogli być rzeczywiście Europejczykami, ale godnymi, mającymi poczucie godności pod każdym względem”.

Nie pocieszajcie się, iż PiS się opamięta, gdy straci prawo głosu w Radzie Europejskiej. W to mu graj. Będzie paliwo do nakręcania antyeuropejskich nastrojów. A jak Komisja wstrzyma środki europejskie, to dla Prezesa jeszcze lepiej. Będzie biedniej, ale suwerenniej. Nadarzy się pretekst, by Polskę odseparować „na czas dobrej zmiany”. W imię poprzedniej rewolucji PRL zrezygnowała z Planu Marshalla i z reparacji od Niemiec. W imię tej PiS może zrezygnować z unijnych funduszy, lub raczej pogodzić się z tym, że Unia je wstrzyma, jeśli rząd nie posłucha TK i Komisji Weneckiej. Dla PiS od pieniędzy ważniejsza jest suwerenność. Zresztą jak Unia przestanie nam płacić, my też przestaniemy jej płacić. Widać, że byłby kłopot z wykorzystaniem funduszy i moglibyśmy się stać płatnikiem netto. Wstrzymanie obustronnych transferów może dla Polski-PiS oznaczać oszczędność.

Niech wam się też nie zdaje, że zawstydzicie funkcjonariuszy lub wyborców PiS, powtarzając, że nie są Europejczykami i demokratami, nie wiedzą, co to państwo prawa, łamią konstytucję i traktaty, gwarantujące Polsce bezpieczeństwo. Oni chcą Europy, prawa, traktatów. Ale innych. Te, które istnieją, nie mają dla nich wartości. Bo ich zdradziły i zawiodły.

Nie sądźcie, że zrobicie na nich wrażenie, pokazując, jak bardzo ich styl, słowa, taktyki, argumenty, tezy i oni sami przypominają Bieruta w roku 1947, Mussoliniego w 1923, ks. Tiso w 1939. To dla nich nie jest problem. Ich to tylko umacnia w przekonaniu, że drągiem swojej polityki trafili w gniazdo szerszeni, za które nas mają. Wielu z nich wierzy, że modlimy się „Ojczyznę dojną racz nam wrócić Panie”. Sądzą, że przez lata dawali mało mleka, bo ktoś ich przez sen skrycie doił. Starczy odsunąć złych od ojczyźnianego cycka, by patriotom trysnęło mleko z miodem. Europejskiej łaski nie trzeba.

Nie oczekujcie, że przestraszycie ich Trybunałem Stanu lub sądem po utracie władzy. Bo utraty władzy w ich planie głównym nie ma. „Niech nikt nie liczy na to, że my się cofniemy”, mówi Prezes. Nie wiadomo, jak bardzo są zdeterminowani i ilu się wykruszy, kiedy Prezes będzie przekraczał Rubikony. Ale też nie jest pewne, że rząd by ustąpił, gdyby stracił większość w Sejmie – np. po odejściu części posłów z PiS lub po przegranych wyborach (gdyby do nich doszło). Zawsze można stwierdzić, że wybory zostały sfałszowane, więc Sejm w nowym składzie nie może się zebrać, lub że secesjoniści stracili moralne prawo do sprawowania mandatów, bo uzyskali je na listach PiS.

Wiem, że to się w głowie nie mieści. Żadna rewolucja nie mieściła się w głowach większości społeczeństwa. A to jest rewolucja. Konstytucyjny zamach stanu polegający na unieważnieniu TK i uwolnieniu władzy z okowów konstytucji to dla PiS szturm na Bastylię. Za jakiś czas może się – daj Boże – okazać, że była to nieudana albo przerwana rewolucja. Ale tak być nie musi. To zależy nie tylko od rozumianej najszerzej opozycji.

Nie tylko nasz problem

Nie próbujcie również poprawiać sobie samopoczucia, powtarzając, że to nie jest żadna rewolucja, bo nie wiadomo, do czego prowadzi. Tego nie wiadomo nigdy. Zwykle z grubsza wiadomo, co rewolucja burzy (lub czyją głowę chce ściąć). Co powstanie na zgliszczach, okazuje się w praniu, nawet jeśli rewolucjoniści rysują rozmaite wizje.

Nie dziwcie się Kaczyńskiemu, Dudzie, Szydło, Kępie, Macierewiczowi, Pawłowicz, Ziobrze, nawet Gowinowi i paruset innym osobom, których rękami ta rewolucja robi zamach stanu. Takie postaci zawsze wyskoczą z kątów, gdy się nadarzy okazja rządzenia lub kariery. Nie jest istotne, dlaczego politycy i funkcjonariusze robią to, co robią. Ważne jest, dlaczego – gdy wyszło już szydło z worka – tak duża część społeczeństwa ich popiera.

Nie wierzcie w bajki, że chodzi o 500 zł albo coś takiego. Nie wierzcie, że jak Schetyna da 1000, a Petru da 2000, to wyborcy porzucą Kaczyńskiego. To nie tak działa.

Nie kombinujcie też, że jak pieniądze się skończą, to skończy się rewolucja. One się faktycznie skończyły, a rewolucja się dopiero rozkręca. Ten związek istnieje, ale w długim okresie. Zawsze można powiedzieć: nie ma, ale będą, jeszcze tylko zlikwidujemy sądy, zakażemy protestów, aresztujemy szkodników, wyzwolimy Polaków w Wilnie albo Lwowie. To mechanizm stary jak świat.

W porównaniach międzynarodowych widać, że pieniądze są jedną z przyczyn, ale nie są rozwiązaniem problemów tworzonych przez powrót dzikości. Te porównania są ważne. Pomagają zrozumieć, że jądrem naszych kłopotów nie jest Kaczyński, PiS ani nic specyficznie polskiego. Czynnik ludzki i kulturowy się jak zawsze liczy, ale tu nie decyduje. Nie chodzi o lokalny fenomen, ale o zasadniczy proces. To jest niestety „megatrend”, jak mówiło się dekadę temu, lub „zeitgeist” w heglowskim stylu. Trzeba go zrozumieć, by mu nie ulec tragicznie.

Nasz największy problem polega dziś na tym, że to nie jest tylko nasz problem. Gdyby powrót dzikości radykalnie różnił Polskę od otoczenia, można by liczyć, że ono przywoła nas do porządku. Ale otoczenie ma te same problemy, chociaż chwilowo jeszcze w mniejszej skali. Cały Zachód się dziś z nawrotem dzikości zmaga i boi się go panicznie. Ale nie umie stworzyć mechanizmów, które by ją skutecznie zatrzymały i zapędziły do nisz, w których siedziała 70 lat.

„Dziesiątki milionów Amerykanów, zwłaszcza białych z klasy niższej, słusznie wścieka się na to, co zrobiono im, ich rodzinom i społecznościom. Ruszyli się, by obalić neoliberalną politykę i polityczną poprawność narzuconą przez wykształcone elity obu politycznych partii: biała klasa niższa wybiera amerykański faszyzm. Ta część Amerykanów chce swoistej wolności – wolności nienawidzenia. Chcą wolności używania słów takich jak »czarnuch«, »żydek«, »meksykaniec«, »chinol«, »arabus«, »pedał«. Chcą wolności pochwalania przemocy i kultury posiadania broni. Chcą wolności posiadania wrogów i fizycznego atakowania muzułmanów, nielegalnych migrantów, Afroamerykanów, homoseksualistów i każdego, kto śmie krytykować ich kryptofaszyzm. Chcą wolności celebrowania politycznych zdarzeń i postaci, które wykształcone elity potępiają – w tym Ku Klux Klanu i Konfederatów [obrońców niewolnictwa – dop. JŻ]. Chcą wolności wyśmiewania i lekceważenia intelektualistów, idei, nauki i kultury. Chcą wolności uciszania tych, którzy im mówili, jak się zachowywać. I chcą wolności demonstrowania swojej supermęskości, rasizmu, seksizmu, patriarchatu. To są główne pragnienia faszyzmu. Nakręca je upadek liberalnego państwa”.

Niewielkich zmian trzeba, by do polskich realiów dopasować ten fragment eseju „Zemsta klasy niższej”, który w odpowiedzi na sukces Donalda Trumpa napisał Chris Hedges, wieloletni korespondent „New York Timesa”, prezbiteriański duchowny, głośny publicysta i autor politycznych bestsellerów – m.in proroczego „Amerykańskiego Faszyzmu” (2008 r.).

Wzrost rozwarstwienia

Skąd to się wzięło, dość dobrze wiadomo – ze sklejenia w społecznej wyobraźni dwóch najsilniejszych narracji ostatniego ćwierćwiecza w figurze dominujących elit. Bo kontrowersyjną politykę gospodarczą, którą klasa niższa i niższa klasa średnia kojarzy z pogorszeniem swojego położenia (bezrobociem, niepewnością, obsuwaniem się na drabinie społecznej, gdy inni się nieprzyzwoicie bogacą), promowały i uzasadniały te same osoby, środowiska, instytucje (partie, media, uczelnie, organizacje), które propagowały – znane jako „poprawność polityczna” – normy cywilizowanego współżycia, oczywiście niezbędne, zwłaszcza w pluralistycznym świecie współczesnych demokracji.

To nie jest przypadek, że do końca lat 80. nigdzie na Zachodzie kwestionowane dziś powszechnie, wynikające z ludzkiej życzliwości tolerancyjne, grzecznościowe, uprzejmościowe normy otwartych społeczeństw, które są ważnym dorobkiem kultury, a po II wojnie stały się politycznym kanonem, nie budziły w krajach rozwiniętych zasadniczego sprzeciwu żadnej istotnej części wyborców. Sytuacja zmieniła się, kiedy komunizm upadł i przestała działać socjalna konkurencja między wielkimi blokami. Francis Fukuyama ogłosił wtedy „Koniec historii”, co zostało fałszywie zrozumiane jako nieodwracalny triumf liberalnej demokracji rynkowej. Fukuyama miał na myśli co innego. To mianowicie, że system osiągnął pełnię i lepiej już nie będzie – może być tylko gorzej. Złudzenie nieodwracalności zwycięstwa spowodowało jednak, że elity zaczęły beztrosko igrać z emocjami społeczeństw.

Przez dwie dekady nie tylko w Polsce, ale na całym Zachodzie wzrostowi rozwarstwienia towarzyszyła prywatyzacja ryzyka życiowego. Od coraz bardziej niepewnych i zróżnicowanych dochodów coraz większych grup ludzi w coraz większym stopniu zależał dostęp do edukacji, służb zdrowia, kultury, usług komunalnych. Temu zjawisku, przez Stendinga nazwanemu prekaryzacją, towarzyszył wzrost społecznego napięcia, które w polityce przejawiło się inwazją populizmu, a w życiu społecznym rosnącą falą hejtu. Nie jest przypadkiem, że populizm i hejt, odrzucające nie tylko polityczną, ale i racjonalną poprawność, rosną w krajach zachodu proporcjonalnie do lokalnych poziomu prekaryzacji.

Wykluczanie i usztywnianie

Nie tylko w Polsce od wczesnych lat dwutysięcznych oba te zjawiska niepokoiły elity. Populizm objaśniano cynizmem i głupotą watażków oraz zacofaniem, ciemnotą i roszczeniową postawą wyborców. Populiści byli przez elity otaczani kordonem sanitarnym, a częściowo też imitowani przez główny nurt polityki. Winą obarczano media, system edukacji i nadmiar tolerancji wymiaru sprawiedliwości. Hejt, czyli odrzucającą poprawność „mowę nienawiści”, próbowano zwalczać. Wprowadzono kontrolę internetu. Potępiano rasizm, homofobię, szowinizm, nacjonalizm. Organizowano kampanie antyhejterskie. Mowę nienawiści wpisywano do kodeksów karnych. Poświęcano jej niezliczone publikacje oraz konferencje. Pisano medialne i uczelniane kodeksy antydyskryminacyjne.

Zanim na przykład mogłem tej zimy wystąpić na Uniwersytecie Leicester, musiałem podpisać, że będę przestrzegał uniwersyteckiej „polityki równych szans”. Zobowiązałem się, że nie będę „nikogo niesprawiedliwie dyskryminował ze względu na płeć, ciążę lub macierzyństwo, tożsamość płciową, deklaracje płciowe, niesprawność, rasę, pochodzenie etniczne lub narodowe, wiek, orientację seksualną, pochodzenie społeczno-ekonomiczne, religię i wiarę, przekonania polityczne, sytuację rodzinną – w tym małżeństwo, związek cywilny i przynależność związkową”. Zobowiązanie wraz z załącznikami liczyło kilka stron. Na innych brytyjskich uczelniach – w Oksfordzie, Cambridge, LSE, UCL – niczego takiego mi nie podsuwano. Ale w USA często instruowano mnie, czego nie wolno na jakimś uniwersytecie.

Działanie państw też miało charakter objawowy. Typowym przykładem było słynne zdanie ministra Sienkiewicza, który do białostockich rasistów spektakularnie krzyczał: „Idziemy po was!”. Ale jego rząd wzmacniał korzenie problemu, prekaryzując rynek pracy, służbę zdrowia, oświatę, kulturę, usługi społeczne. Choć powinien rozumieć, że nigdy nie udało się na dłuższą metę rozwiązać problemów społecznych przy pomocy metod policyjnych.

Działania objawowe okazywały się przeciwskuteczne. Już kilka lat temu było widać, że im bardziej elity fiksują się na populizmie i mowie nienawiści, im ostrzej je potępiają i im więcej robią wokół nich hałasu, tym bujniej one kwitną. Po pierwsze dlatego, że odnoszą się do objawów – nie do społecznych przyczyn. Próbują nałożyć pokrywkę na kipiący garnek, a to sprawia, że ciśnienie rośnie. Po drugie, bo walka z populizmem i mową nienawiści – polegająca na wykluczaniu, karaniu, zawstydzaniu – dokłada do ognia pod kipiącym garnkiem, gdyż pogłębia poczucie krzywdy, poniżenia, obcości i żalu, wyrażanych przez populistyczno-hejterską wrogość wobec elit, ładu, który one wdrażają, wartości, które reprezentują, oraz tych ludzi, których bronią – zwłaszcza kulturowych mniejszości. Po trzecie wreszcie dlatego, że angażując się w leczenie objawowe, elity ulegały złudzeniu, iż rozwiązują problem. Choć go pogłębiały.

Obok strategii „ścigania i wykluczania” część elit stosowała wobec populizmu i hejtu strategię „przejmowania”. W projektach takich jak IV RP pojawił się hejterski język wykluczeń i inwektyw wobec mniejszości i konkurencyjnych elit. Towarzyszyły mu wizje sprawiedliwości ludowej (komisje śledcze, kult transparentności), bezpośredniej demokracji (referenda, kult sondaży), walki ze zmową uprzywilejowanych (JOW, kult przetargów i konkursów). Miało to odebrać poparcie prawdziwym hejterom i populistom. Im więcej jednak populizmu i hejtu było w establishmentowym nurcie polityki, tym dalej posuwał się antyestablishmentowy populizm i hejt. Podobnie jak im bardziej obraźliwie i agresywnie elity neoliberalne odnosiły się do hejterów i populistów, tym silniejszy był ludowy hejt i populizm.

Istotą trzeciej strategii obronnej elit było „usztywnianie” przybierające postać opisanego przez Johna Braithwaite’a kapitalizmu regulacyjnego. Na początku XXI w. m.in. w Polsce faktycznie zastąpił on system liberalnej demokracji. Jego istotą jest wyłączanie kolejnych sfer polityki poza kompetencje demokratycznych decyzji i przekazywanie ich tzw. regulatorom, czyli władzy eksperckiej. Rosnący wpływ niezależnych regulatorów (od banków centralnych i sądów konstytucyjnych, przez organizacje międzynarodowe takie jak MFW, WHO, Komisja Europejska, UNESCO, po lokalne instytucje branżowe, jak KNF, KRRiT, UOKiK, URE) sprawił, że obywatele mogą łatwo zmienić polityków, ale politykom trudno jest zmienić politykę. Demokrację, a w dużym stopniu też rynek, pozbawiło to największej przewagi nad innymi systemami, którą była zdolność płynnego dostosowywania się do zachodzących m.in. w społeczeństwach zmian.

„Ściganie”, „wykluczanie”, „przejmowanie” i „usztywnianie” są wraz z neoliberalnym projektem ekonomicznym współodpowiedzialne za narastanie społecznego, politycznego, ekonomicznego i systemowego napięcia. Nie tylko między elitą a rosnącą grupą obywateli. Także między większością elity broniącą liberalno demokratycznej tradycji a jej częścią (cynicznie lub szczerze) zagospodarowującą i podsycającą rosnący bunt. Między nimi pojawiła się przepaść obcości, nieufności, wrogości, którą w politologii nazywa się polaryzacją. Polaryzacja oznacza m.in. kwestionowanie wszystkiego, co po drugiej stronie i usprawiedliwienie wszystkiego, co po własnej.

W poszukiwaniu równowagi

Gdy w warunkach głębokiej polaryzacji (jak w Polsce lub USA) jedna strona broni dotychczasowego dorobku, to druga go w czambuł potępia i odrzuca. Niuanse ewolucyjnych procesów naprawczych są nie do zaakceptowania. Gdy podstawą bronionego przez jedną stronę ładu są standardy, procedury, ograniczenia i samoograniczenia, istotą drugiej strony musi stać się dzikość odrzucająca wszelkie (w tym językowe i logiczne) standardy, procedury, ograniczenia i samoograniczenia, wszystko kwestionująca, na wszystko sobie pozwalająca, wszystko chcąca urządzić od nowa, nie bacząc na wiedzę, rady i przestrogi ekspertów. Wy chcecie takiej Europy – to my chcemy innej. Wy ważycie słowa – my walimy z mostu. Wy szanujecie Trybunał – my mamy go gdzieś. Wy jecie bezę specjalną łyżeczką – my w sali sejmowej jemy sałatkę plastikowym widelcem. I co nam zrobicie? Wy jesteście więźniami konwencji – my jesteśmy szczerzy. Szczerze was nie cierpimy. Szczerze wam nie ufamy. Szczerze wierzymy, że wszystko, co złe, to przez was. Będziemy to wyrażali szczerze, jak nam się spodoba.

Nagrabiliśmy sobie i w tym miejscu jesteśmy. Nikt nie wie, gdzie nas ta fala dzikości poniesie. Choć już widać, że gdzieś w okolice piekła. Ale panta rei. Nie wystarczy stawiać opór i marzyć o powrocie. Bo powrotu nie ma. Natomiast może być coś lepszego niż dawniej, teraz i w najbliższym czasie. Trzeba to tak wymyślić, żebyśmy potem znów nie wrócili do piekła.

Rada jest prosta logicznie, ale nie jest prosta w wykonaniu. Trzeba odtworzyć równowagę systemu. Liberalna demokracja, którą obala populizm odrzucający polityczną i racjonalną poprawność, opierała się na trzech równowagach. Na równowadze ekonomicznej (państwo hamujące ekscesy), równowadze społecznej (spójność, państwo opiekuńcze) i równowadze politycznej (demokracja, trójpodział, państwo prawa, „poprawność”). Przez trzy ostatnie dekady na całym Zachodzie te równowagi były rozmontowywane, a w Polsce konsekwentnie rosły nierównowagi. Najpierw słabła równowaga społeczna, potem ekonomiczna, teraz, pod presją tych dwóch nierównowag, kruszy się równowaga polityczna.

By równowaga (i powaga) polityczna mogła trwale wrócić, trzeba odzyskać dwie inne równowagi. To znaczy zbudować je na nowo, bo żadnego powrotu przecież w historii nie ma. Od wszystkich wymaga to wyrzeczeń, samoograniczeń i dyscypliny w rolach, które odgrywają. Brzmi to trochę jak kwadratura koła. Ale jeśli nie będziemy umieli tego zrobić, będziemy siedzieli w piekle. A jeśli nawet jakimś sprytnym mykiem zdołamy się z niego wyrwać, wciąż będziemy czuli na plecach jego żar. I niebawem znów nas on pochłonie.

zEuropy

zakowski.blog.polityka.pl

Franciszek zawstydza katolików

Kościół Franciszka, wierny Ewangelii, to Kościół otwarty, równościowy i tolerancyjny.

1.

Symbole i gesty mają w Kościele swoją siłę rażenia. Szczególnie jeśli ich autorami są papieże. Potrafią zmienić bieg historii. Nadać nowe znaczenia starym pojęciom i praktykom. Do takich symbolicznych gestów, które wryły się w najnowsze dzieje Kościoła i otworzyły jego nowy rozdział w relacjach żydowsko-katolickich, należy choćby wizyta Jana Pawła II w rzymskiej synagodze.

Doszło do niej 13 kwietnia 1986 roku. Pierwszy raz od czasów św. Piotra rzymski papież przekracza próg synagogi. W tym kwietniowym dniu papież Polak powtórzył również słowa soborowej deklaracji „Nostra Aetate”, w której czytamy: Kościół „ubolewa nad nienawiścią, prześladowaniami i wszelkimi objawami antysemityzmu, skierowanymi przeciw Żydom w każdym czasie i przez kogokolwiek”. Jan Paweł II, co wzbudziło duży entuzjazm, czterokrotnie nazwał Żydów „braćmi” – „starszymi braćmi w wierze”.

2.

Także obrazy i gesty, jakie miały miejsce wczoraj wieczorem, zapiszą się mocno nie tylko w kościelnej, ale i świeckiej pamięci. Franciszek przyzwyczaił nas do nieszablonowych zachowań. A wizyta w ośrodku dla uchodźców to potwierdza. W ośrodku tym, niedaleko Rzymu, mieszkają 892 osoby 26 narodowości. Są to głównie osoby młode – w tym 554 muzułmanów i 239 chrześcijan.

Papież podczas Mszy św. Wieczerzy Pańskiej dokonał tradycyjnego obrzędu mycia stóp, naśladując gest Jezusa w Wieczerniku przed rozpoczęciem Ostatniej Wieczerzy. Wśród osób, którym papież umył stopy, było ośmiu mężczyzn i cztery kobiety: czterech katolików z Nigerii, trzy prawosławne koptyjki z Etiopii, jeden hinduista, trzech muzułmanów z Syrii, Pakistanu i Mali. Do 11 migrantów dołączyła jedna pracownica ośrodka – Włoszka, katoliczka.

Papież wygłosił krótkie kazanie. Powiedział tyle: „Jesteśmy świadkami dwóch gestów: dziś zgromadziliśmy się razem – muzułmanie, hinduiści, katolicy, koptowie, ewangelicy – jako bracia, dzieci tego samego Boga, którzy chcą żyć w pokoju, a trzy dni temu w europejskim mieście ujrzeliśmy gesty wojny i zniszczenia, dokonane przez ludzi, którzy nie chcą żyć w pokoju”. Jakby Franciszek nie chciał, by jego słowa przesłoniły jego gesty. Jakby chciał pokazać, także katolikom w Polsce, co znaczy autentyczne chrześcijaństwo. Cóż bowiem mówi nam to symboliczne obmycie stóp uchodźcom?

3.

Po pierwsze, w świecie, który targany jest nienawiścią, gdzie tylu niewinnych cierpi z powodu wojny i przemocy, papież pokazuje Kościół, który nie boi się otworzyć swoich drzwi na uchodźców i imigrantów. Na tych, którzy nie ze swojej winy szukają swojej „ziemi obiecanej”. W takich sytuacjach Kościół – jak mawia Franciszek – ma być na podobieństwo szpitala polowego. Tu najpierw opatruje się rany. Łagodzi ból, by dopiero potem ewentualnie pytać o wyznanie czy przekonania. Jakże to daleki obraz od Kościoła, z którym zazwyczaj mamy do czynienia w Polsce. Wystarczy poczytać to, co na Twitterze piszą rodzimi duchowni po atakach w Brukseli, by mieć poczucie przepaści między Kościołem Franciszka a Kościołem znad Wisły.

Po drugie, wśród 12 uchodźców, którym Franciszek obmył symbolicznie stopy, pokazując, że istotą posługi kapłańskiej jest służba i pokora, było 8 mężczyzn i 4 kobiety. I znów: jest to symboliczne zwrócenie uwagi na aspekt równościowy. Że Kościół tworzą nie tylko uczniowie (mężczyźni), ale i uczennice (kobiety). Zaraz w Polsce pobożni katolicy – księża i publicyści – podnieśli larum, że jak to tak, przecież wokół Jezusa byli tylko uczniowie, czyli mężczyźni.

Tak, to prawda. Jak prawdą jest i to, że nie było żadnego Polaka, byli tylko Żydzi. Podobnie jak Żydem był Jezus. Ale to, z punktu widzenia wiary, nie ma znaczenia. Św. Paweł jasno mówi w Liście do Galatów: „Nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani wolnego, nie masz mężczyzny ani kobiety; albowiem wy wszyscy jedno jesteście w Jezusie Chrystusie”.

I wreszcie, po trzecie, papież poprzez swój gest pokazuje, czym jest prawdziwa tolerancja. Myje stopy nie tylko katolikom, wśród uchodźców są prawosławni, muzułmanie, koptyjka i hinduista. Franciszek chce nam jasno pokazać, że zgadza się ze starą zasadą, która mówi: nie ma pokoju między narodami, jeśli nie ma pokoju między religiami. A nie ma pokoju między religiami, jeśli nie ma między nimi dialogu. I znów: polski katolicyzm, który mógłby stać się szkołą tolerancji, dziś, choć ze świecą u nas szukać uchodźcy, staje się szkołą postaw nacjonalistycznych.

4.

Ten gest Franciszka, który pokornie myje stopy uchodźcom, mężczyznom i kobietom, zawstydza tych wszystkich, którzy chcieliby w Kościele widzieć schronienie dla swoich rasistowskich, ksenofobicznych czy seksistowskich postaw. Franciszkowe chrześcijaństwo pokazuje, że Kościół wierny Ewangelii to Kościół otwarty, równościowy i tolerancyjny. Kościół, który wciąż jest przed nami. I dlatego wczorajsza liturgia nabiera tak symbolicznego znaczenia.

makowski.blog.polityka.pl

„Franciszek zawstydza katolików. Przepaść między Kościołem Franciszka a Kościołem znad Wisły”

As, 25.03.2016
Wielki Czwartek. Papież Franciszek w ośrodku dla uchodźców

Wielki Czwartek. Papież Franciszek w ośrodku dla uchodźców (Źródło: AP)

Papież w Wielki Czwartek w ośrodku dla uchodźców obmył stopy 11 imigrantów. Nie wszyscy byli chrześcijanami. Co mówi gest Franciszka? „Papież pokazuje Kościół, który nie boi się otworzyć swoich drzwi na uchodźców i imigrantów. Poprzez swój gest pokazuje, czym jest prawdziwa tolerancja” – pisze na blogu Jarosław Makowski.

 

Wśród osób, którym podczas mszy w podrzymskim ośrodku, papież obmył stopy byli katolicy z Nigerii, koptyjki z Egiptu, hinduista i muzułmanie.

„Papież powiedział: „Jesteśmy świadkami dwóch gestów: dziś zgromadziliśmy się razem – muzułmanie, hinduiści, katolicy, koptowie, ewangelicy – jako bracia, dzieci tego samego Boga, którzy chcą żyć w pokoju, a trzy dni temu w europejskim mieście ujrzeliśmy gesty wojny i zniszczenia, dokonane przez ludzi, którzy nie chcą żyć w pokoju”. Jakby Franciszek nie chciał, by jego słowa przesłoniły jego gesty. Jakby chciał pokazać, także katolikom w Polsce, co znaczy autentyczne chrześcijaństwo” – ocenia Jarosław Makowski.

 

Zdaniem teologa i filozofa, swoim gestem papieża pokazuje czym jest tolerancja.

„Wystarczy poczytać to, co na Twitterze piszą rodzimi duchowni po atakach w Brukseli, by mieć poczucie przepaści między Kościołem Franciszka a Kościołem znad Wisły. Ten gest Franciszka, zawstydza tych wszystkich, którzy chcieliby w Kościele widzieć schronienie dla swoich rasistowskich, ksenofobicznych czy seksistowskich postaw” – uważa Makowski.

TOK FM

Snapchat. Trzy miliony Polaków już snapuje

Natalia Szostak, 24.03.2016

Montaż Katarzyna Kaliszuk

Mam znajomych, których widziałam dwa, trzy razy w życiu. Ale traktuję ich jak bliskich, bo obserwujemy się na Snapie
 
Jest ósma rano, Przemysław Staroń, nauczyciel z Sopotu, spieszy się na lekcję etyki. W kieszeni wibruje mu telefon, na ekranie pojawia się ikona duszka. Klika i widzi zdjęcie rozbebeszonej pościeli i podpis: „Kartezjusz też nie lubił wstawać rano”. Po 10 sekundach zdjęcie znika.

I pojawia się kolejne. Też łóżko i podpis: „A jak wstał, to umarł!”. Potem trzecie: „Ja nie chcę umrzeć”. I czwarte: „Myślę, więc śpię”.

– W ten sposób jedna z uczennic dała mi do zrozumienia, że spóźni się do szkoły – mówi Staroń.

Sekunda pierwsza: technologia

Uczennica wysyłała nauczycielowi zdjęcia przez Snapchata. Co to takiego?

– Bierzesz telefon do ręki, odpalasz Snapa, żeby zobaczyć, o co w tym chodzi. I tu niespodzianka, widzisz swoją twarz. Co to? Lusterko? Nic nie ma, żadnych przycisków. Człowiek się gubi – mówi Konrad Traczyk z agencji reklamowej Hash.Fm, która przygotowuje ranking najpopularniejszych użytkowników Snapchata w Polsce.

Ale wystarczy smartfon oddać nastolatkowi, ba, nawet dziecku. Naciśnie na ekranie na kółko, żeby zrobić zdjęcie. Przytrzyma na nim palec, żeby nagrać wideo. Strzałka w prawo i Snap idzie w świat. Właśnie do tego służy ta aplikacja. Do wysyłania innym zdjęć i krótkich (najwyżej 10-sekundowych) filmów.

W maju 2015 roku Snapchat ogłosił, że za pośrednictwem serwisu ludzie na całym świecie wysyłają 2 miliardy zdjęć i nagrań dziennie. Na początku 2016 roku dzienna liczba filmów wzrosła do 7 miliardów. To nieco mniej niż liczba ludzi na całej planecie.

Specjaliści od komunikacji twierdzą, że trudno jest znaleźć gimnazjalistę, który nie korzysta z tej aplikacji.

Trik ze Snapchatem jest taki: nie wolno się zastanawiać.

– Snapowanie jest tak spontaniczne, że kiedy widzę, że jakiś mój znajomy zrobił zrzut ekranu mojej wiadomości, czyli zapisał zdjęcie albo kadr z filmiku na swoim telefonie, to nie mogę sobie przypomnieć, co mu wysłałem – potwierdza Jakub Kilanowski, 17-latek z Sopotu.

Telefon do snapów, nie SMS-ów. Snapchat podbił serca i telefony polskich nastolatków

Sekunda druga: chwytanie chwil

Kasia Czeżyk-Zielińska, 24-latka z Warszawy, snapuje z pierwszego rzędu na koncercie, na który idzie z tatą. Na Wszystkich Świętych robi relację z cmentarza o typologii zniczy (hologramowe, w stylu disco, z brokatem). Pokazuje, jak ćwiczy na siłowni.

– To transmisja z mojego życia. Mam stu obserwatorów, kiedyś, gdy dwa dni nie snapowałam, myślałam sobie: „Kurczę, ludzie czekają na moje snapy”, ale już mi przeszło. Snapuję, gdy mam wenę, gdy coś mnie rozbawi. Czasami dostaję wiadomości, że moje snapy poprawiły komuś humor, to miłe.

Kasia ma też konta na Instagramie i Facebooku. Ale już z nich prawie nie korzysta.

– Zdjęcie na Instagramie musi być piękne. Wybieram odpowiednie ujęcie, a potem długo dobieram filtr. Każda fotka jest owiana otoczką luksusu. A na Snapie tego nie ma.

Hubert Kurkiewicz, maturzysta z Trójmiasta: – Nie muszę dbać o to, co tam się pojawi, w przeciwieństwie do Facebooka. Staram się, żeby mój profil na fejsie był reprezentacyjny. Wpisy i zdjęcia na Facebooku zostaną. Na Snapie – nie.

Wiadomości prywatne są widoczne maksymalnie przez 10 sekund – później „snapdzieło” znika. Jeśli twórca snapa zdecyduje się pokazać go światu, może skorzystać z opcji „My story” („Moja opowieść”) i wtedy takiego snapa można oglądać przez 24 godziny. Po tym czasie również wyparuje.

Konrad Traczyk: – Ludzie przyzwyczajeni do tego, jak działa internet, pytają: po co publikować coś, co zaraz przestanie istnieć? Ale to pytanie można odwrócić. Jaki jest sens publikowania czegoś, co zostanie w internecie do końca świata? To nie jest normalne, że cokolwiek powiesz przez całe swoje życie, gdzieś zostaje. Że ktoś ci to może za dziesięć lat wyciągnąć.

– Snapchat to chwytanie codziennych chwil bez skutków ubocznych – mówi Hubert Kurkiewicz. – To, że wszystko zniknie po 24 godzinach, daje wielką wolność.

Snapchat trzecim najbardziej wartościowym start-upem na świecie

Sekunda trzecia i czwarta: bliskość

Kiedy Dorota Kulesza-Tałan, dyrektor Gimnazjum w Zabierzowie Bocheńskim, wychodzi na przerwę, twarze wszystkich dzieci oświetlają ekrany komórek.

– Telefon jest dla nich przedłużeniem ręki, ten gadżet przyrósł im do dłoni. Komórka u gimnazjalisty mnie nie przeraża. Za to kiedy widzę czterolatka z tabletem, mam ochotę roztrzaskać go na głowie jego rodzica – mówi dyrektorka. – Uczeń z gimnazjum już wie, że telefon to tylko narzędzie.

Oliwia Łysień, 16 lat, uczennica z Sopotu: – Snapchat może bardzo pomagać w życiu. Szczególnie gdy nie mam możliwości się z kimś spotkać. Najbardziej chciałabym, żeby moja mama założyła Snapa. Mieszka za granicą. Przynajmniej tak mogłybyśmy sobie pokazywać, co się u nas dzieje.

Córki Doroty Kuleszy-Tałan poprosiły ją, żeby nie zakładała Snapchata. – To jest ich przestrzeń. Ja to szanuję – mówi dyrektorka.

Oliwia: – Sprawdzam aplikację, kiedy nie mam co robić, jadę autobusem albo leżę sobie w łóżku. Najwięcej osób wrzuca snapy ze szkoły. Dzisiaj jest niedziela, snapowałam, że uczę się historii i że to katorga. Potem nałożyłam sobie na twarz filtr, który zmienił mnie w kotka – pogrubił mi buzię, dodał koci pyszczek i uszy. Rozśmieszyło mnie to.

Hubert: – Do niedawna miałem włosy do połowy pleców. Kiedy je ściąłem, wrzuciłem zdjęcie tylko na Snapa. „To naprawdę ty?” – pisali do mnie ludzie w prywatnych wiadomościach. Na Fejsie dostałbym tylko lajka. Reakcje na Snapie są bardziej naturalne.

Katarzyna Czeżyk-Zielińska: – Mam kilku znajomych, których widziałam dwa, może trzy razy w życiu. Ale traktuję je jak bliskie mi osoby, bo obserwujemy się na Snapie. Ja pokazuję im swoje życie, oni swoje. To zbliża.

Młodzi w sieci. Kim jest generacja C, czyli pokolenie „zawsze podłączonych”

Sekunda piąta: rodzice

Górskie wierzchołki spowite gęstymi chmurami. Zza kadru głos: – No i jesteśmy na zachodnim wybrzeżu. Fox Glacier. Za tą mgłą są olbrzymie lodowce.

10 sekund i kolejny snap. Brodaty, opalony na czerwono mężczyzna mówi do kamerki: – Trochę popsuła nam się pogoda, pojawiły też się „sand flies”, czyli takie muszki, które wszystko gryzą. Są w naszych uszach, na karkach, dłoniach, stopach, wszędzie.

Pogryziony brodacz to Andrzej Budnik, autor bloga podróżniczego Los Wiaheros. Na Snapie relacjonuje właśnie podróż po Nowej Zelandii.

– Obserwujący dostają od nas widok ze szczytu prawie w tym samym momencie, w którym na niego weszliśmy. Nie odda tego post na Facebooku czy wpis na blogu pisany po paru godzinach. Snap jest tu i teraz – mówi Budnik.

Kamera lekko drży, kiedy razem z Budnikiem wchodzimy na lodowiec. Kolejne 10 sekund to jazda samochodem. Potem – smażenie steków na świeżym powietrzu.

– Mama ma prawie 80 lat i nie jest już w stanie fizycznie dojechać w interior Australii lub w pełnym słońcu wspinać się w nowozelandzkich górach, ale ja jej to mogę pokazać. Tata pisał, że ogląda czasem moje My Story po kilka razy i śmieje się do tabletu. Gdy wrócę do domu, nie zapyta mnie „jak było?”. Będzie chciał wiedzieć, jak wchodziło mi się na szczyt i czy ta papuga w górach faktycznie ukradła nam pół steku. Rodzice są teraz ze mną cały czas.

Sekunda szósta: celebryci

Twarz 18-letniej Angeliki Muchy wypełnia niemal cały ekran. Siedzi przy biurku w pokoju i opowiada o tym, że ma ostatnio dużo nauki. Musiała zdać ustny i pisemny egzamin z geografii. Jej snapy oglądają 183 tys. ludzi. Angelika jako Littlemoonster96 jest na czele rankingu najpopularniejszych snapchaterów w Polsce.

Angelika kupuje błyszczyk w internecie. Pokazuje to swoim obserwatorom: „Z tego wszystkiego nie pamiętałam już, jaki kolor chciałam, i wybrałam zły. Ale masakra” – relacjonuje. „Zaraz będę jeść obiad, potem jadę do kina z Anią, w końcu” – opowiada dalej. Obok scen z życia nastolatki na jej Sanpchacie można zobaczyć też spotkania z fanami (ostatnio w warszawskim centrum handlowym, gdzie przywitały ją tłumy piszczących na jej widok dziewcząt). Dlaczego jest tak popularna? Być może dlatego, że nie różni się za bardzo od dziewcząt, które ją oglądają. Jest zwykłą nastolatką, taką jak one, tylko że jej się „udało”.

– Ja obserwuję Kubę z zespołu The Dumplings – mówi licealista Jakub Kilanowski.

Na Snapchacie polskiego wokalisty: samochód z urwaną klamką, wirujący wokół własnej osi kebab w Rzeszowie, polewanie wódki o piątej rano, lot samolotem.

– Na Snapie jest też Hillary Clinton, która jeździ po Stanach, spotyka się z wyborcami, a Snapchat to taka kamera, która jedzie za nią. Śledzę tam jej kampanię – opowiada Kasia Czeżyk-Zielińska. – Nie interesuję się polityką i gdyby nie Hillary, nie wiedziałabym, co się dzieje w USA. Te snapy nagrywa ktoś ze sztabu, więc można obserwować, jak Hillary rozmawia z działaczkami, przemawia, jest ściskana i całowana przez zwolenników. Widać, że jest bardzo sympatyczna. Polskie blogerki czasem też oglądam, choć głównie dla beki. Ich nie da się słuchać. Czasami wołam moją współlokatorkę, żeby razem się pośmiać, kiedy pokazują różne zestawy i pytają widzów, w co się mają ubrać. To wieczorne oglądanie snapów porównałabym do telewizji. Telewizora nie mam od kilku lat.

– To jest mobilna telewizja na żywo – potwierdza Konrad Traczyk. – Transmisja na żywo z życia danego użytkownika. Przekaz jest live, zmiksowany, nowoczesny, bardzo w stylu MTV. Według naszych szacunków korzysta z niego 2,5-3 mln użytkowników w Polsce. Dla porównania – na Facebooku jest ponad 17 milionów Polaków, a na Instagramie: 3,2 miliona.

Co najpopularniejsi snapchaterzy mają z liczby obserwujących? Całkiem realny zysk.

Sekunda siódma i ósma: kasa, kasa, kasa

Popularna blogerka idzie na spacer. Przy okazji wchodzi do drogerii. Pomiędzy opowieścią o problemach w szkole a historią dwóch skłóconych koleżanek wrzuca do koszyka dezodorant. Obserwatorzy mają kilka sekund, żeby przyjrzeć się jego marce. Wygląda naturalnie? I o to chodzi.

Snapy trafiają bezpośrednio do młodych ludzi i dają reklamodawcom duże zasięgi. Jedno z wydawnictw chciało wypromować edukacyjną aplikację dla młodzieży. Kilka dni prezentacji na kanale jednej z najpopularniejszych snapchaterek w Polsce i pobrano ją 35 tysięcy razy.

Popularni snapchaterzy chodzą na zakupy i do restauracji. Polecają produkty do makijażu i ubrania. Czy to działa? Po Facebooku krąży opowieść młodej kobiety, która poszła do sklepu kupić perfumy. Dzień wcześniej na Snapchacie poleciła je blogerka Maffashion (obecnie druga w rankingu polskich użytkowników Snapchata). Kobieta w sklepie zastała puste półki i zaskoczoną ekspedientkę. Ten produkt do tej pory w ogóle się nie sprzedawał.

Ale ta promocja kosztuje. – Chcieliśmy zrobić kampanię serwisu internetowego dla młodych ludzi na Snapchacie. Blogerka z top 10 polskiego Snapa zażądała za nią 60 tysięcy złotych. Za tydzień. Odmówiliśmy – mówi anonimowo pracownica agencji reklamowej z Warszawy.

Konrad Traczyk potwierdza te stawki: – O kampanii na Snapie warto myśleć, jeśli ma się minimum 10 tysięcy złotych. Stawki w tym momencie wahają się pomiędzy 15 a 80 tysięcy. Ale opłaca się tam inwestować. Te 100 tysięcy ludzi, które zobaczyły snapy Maffashion czy Littlemoonster96, to 100 tysięcy konkretnych osób. Snapchat działa tylko na pełnym ekranie, nie da się go zminimalizować i jednocześnie robić na smartfonie coś innego.

Co miesiąc YouTube’a odwiedza 16 milionów Polaków. Macie ochotę dołączyć do tych, których już kochają miliony, a wkrótce także miliony złotych?

Sekunda dziewiąta: jaskinia Platona

Przemysław Staroń ma 30 lat, od sześciu pracuje w szkole. Wykłada też w sopockiej SWPS, na Uniwersytecie Trzeciego Wieku i w Centrum Rozwoju JUMP. – Zawsze dużo siedziałem w mediach społecznościowych. Niejednokrotnie na Facebooku czy Instagramie publikowałem prace moich uczniów. Któregoś dnia moi maturzyści powiedzieli mi: „Panie Przemku, pan to musi wejść jeszcze na Snapchata”.

W II Liceum w Sopocie Staroń prowadzi międzypokoleniowy fakultet filozoficzny Zakon Feniksa, wspólny dla uczniów i seniorów (najstarsza uczestniczka zajęć – bratanica profesora Tatarkiewicza – ma ponad 90 lat). W tym roku czworo uczniów Staronia zakwalifikowało się do finału olimpiady filozoficznej.

We wrześniu ogłosił: zaczynamy wysyłać FiloSnapy!

Uczniowie byli sceptyczni. Snapy? Z nauczycielem? I to o filozofii?

Pierwszy FiloSnap wyglądał tak: Staroń zrobił zdjęcie książce Platona i narysował obok jaskinię. Wysłał uczniom. Spodobało im się. Żaden z nich później nie miał problemu z przypomnieniem sobie platońskiej alegorii jaskini.

Więc Staroń próbował dalej. Po zajęciach o arche usiadł ze świeczką, zrobił sobie zdjęcie i dodał pytanie: „Któremu filozofowi to by się spodobało?”. Za chwilę dostał odpowiedź, oczywiście też na Snapie. Jeden z uczniów napisał „Heraklit”. Inny narysował filozofa. Jeszcze inny sfotografował książkę, dodał uśmiechniętą buźkę.

– Tak jakoś poszło. Snap jest o tyle fajny, że można tam wrzucać treści absurdalne, śmieszne, kolorowe. Są proste do zapamiętywania. I tak z tej zabawki zrobiło się narzędzie edukacyjne.

Ostatnio jego uczeń sfotografował stronę książki i obrysował fragment, na którym jej bohater nieświadomie odnosił się do heraklitejskiej zasady panta rhei. Wysłał nauczycielowi Snapa z podpisem: „Ona jest wszędzie!”. Ona, czyli filozofia.

Czy Staroniowi nie przeszkadza, że przez internet cały czas jest w pracy?

– Praca jest dla mnie wtedy, kiedy muszę uzupełnić dziennik. A tutaj jest po prostu kontakt – mówi nauczyciel.

Sekunda dziesiąta: dla kogoś, o kim się myśli

61-letnia Danuta Kamińska sprawdza, dlaczego jej telefon wibruje. Snap. Na ekranie jedynka z klasówki z matematyki. – No i już wiem, że będę delikwenta pocieszać – mówi.

– To się zaczęło trzy lata temu. Chodziłam na zajęcia Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Było dość sztywno. Po pewnym czasie Przemek Staroń zaproponował nam wspólny fakultet filozoficzny z młodzieżą. Mam duże mieszkanie, mieszkam sama. Czasem, kiedy kończyliśmy spotkanie i nie było dokąd pójść, proponowałam, żeby dzieciaki przychodziły do mnie. I tak już zostało. Siedzą u mnie, jedzą ciastka i powtarzają filozofię.

Kiedyś pukanie do drzwi usłyszała w środku nocy. Otwiera, a tam jeden z dzieciaków. Uciekł z domu. – Nic nie musiał mówić. Znam sytuację każdego z nich. Słucham tu o zawiedzionych miłościach, czasami o przemocy w domu, problemach w szkole. Mówią na mnie „ciocia Dana”, a na mój dom „przytulek”, bo często ich przytulam.

Wcześniej miałam starą nokię, broniłam się przed technologią rękami i nogami. Widziałam, że Staroń i reszta wysyłają snapy, ale nie wiedziałam, o co chodzi. Też chciałam w tym uczestniczyć. Na imieniny zażyczyłam sobie od dzieci komórkę z internetem. No i się zaczęło.

Dzięki tym snapom lepiej wiem, co się u nich dzieje. Czasem wysyłają mi snapy ze spacerów po mieście. Ja bym bardzo chciała z nimi chodzić na te spacery, ale nie mogę, może jak zoperuję te kolana. A jak dostanę takiego snapa, to trochę jakbym z nimi tam była.

Co snapuję? Mojego kota, jak zrobi coś śmiesznego, czasem jakiś widok z okna. Zwykłe życie.

Latem ubiegłego roku zachorowałam na raka. Jak nie mogłam wychodzić z domu, to dzieciaki do mnie przychodziły, robiły zakupy. Podzieliły się dyżurami. Siedziały cichutko, czekały, aż się zbudzę. Jeden z chłopaków mi powiedział: „Ciocia, nie możesz umrzeć, bo jak umrzesz, to tak skopiemy trumnę, że ty i tak wstaniesz”. Jak oni przychodzili, to zapominałam, że mam się źle czuć.

I teraz przed snem czasami snapuję do nich buziaki. Żeby wiedziały, że ja też o nich myślę.

Kiedy snapy nie znikają

Pijana dziewczyna obejmuje podchmielonego chłopaka. Na kolejnym zdjęciu wznoszą toasty: błędny wzrok, w obu dłoniach telefony, którymi próbują uchwycić tę chwilę. Na plotkarskich portalach roi się od zdjęć, które pokazują, co celebryci robią na Snapchacie. Pozwalają na to zrzuty ekranu, czyli zapis tego, co widz aktualnie ogląda.

Twórcy Snapchata przekonywali, że wszystkie zdjęcia i filmy wykonywane przez użytkowników są automatycznie kasowane z serwerów firmy. Z tego powodu wielu używa go do „sextingu”, czyli wysyłania roznegliżowanych zdjęć – skoro zdjęcie czy film znika, można pozwolić sobie na więcej. Gdy w 2014 roku firmą zainteresowała się Federalna Komisja Handlu, przedstawiciele Snapchata przyznali, że materiały nie znikają zupełnie i można je odzyskać.

– Dawniej robiono zdjęcia, by upamiętnić ważne chwile – mówił amerykańskim mediom Evan Spiegel, twórca aplikacji. – Dziś używamy ich, żeby rozmawiać.

Kontrowersje wokół Snapchata mu nie zaszkodziły. 25-letni Spiegel jest najmłodszym na świecie miliarderem.

Inwigilacja w sieci. Internet nie jest nasz

Czy gdyby snapy nie znikały, użytkownicy przestaliby je wysyłać?

Przemek Staroń (nauczyciel): – Ja nadal bym to robił, i tak większość snapów zapisuję. Ale jestem szczególnym przypadkiem. Myślę, że ta efemeryczność snapa jest nakręcająca, działa tu znana z psychologii społecznej reguła niedostępności – te wiadomości szybko znikną, więc chcemy je zobaczyć.

Hubert Kurkiewicz (maturzysta): – Na Snapie pokazujesz rzeczy, których nie chcesz pokazywać wszystkim. Kiedyś koleżanka wysłała mi zdjęcie albumu z podpisem, że jest super. Odesłałem jej fotografię mojego tyłka jako krótką recenzję. Idea pozostała, materiały dowodowe – nie.

Katarzyna Czeżyk-Zielińska (studentka): – Snapowałabym dalej. Czasem nawet żałuję, że do niektórych materiałów nie mam już dostępu, ale jest w tym pewien urok. To taki powiew czasów sprzed Facebooka i Google’a, kiedy pewne wspomnienia trzeba było po prostu zapamiętać.

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj:

Igor Jarek, górnik i poeta: Nadstawiam łba za 1800 ziko
Pytam, czy naprawdę fedruje? Naprawdę. W kopalni Staszic. Nie, żona nie fedruje. Żona jest po ASP

Wanda od Maryi z Anną od KOD-u. Co tydzień przekazują sobie znak pokoju
– Skopanie Trybunału Konstytucyjnego to odebranie godności Polakom. – Chyba pani Polakom, bo nie moim

Katolicy ekstremalni. 46 kilometrów z krzyżem
Znajomi jeszcze rano pisali do mnie maile, dzwonili: „Kinga, weź ze sobą mój krzyż, proszę”. Wzięłam, nie wolno odmawiać

Mamo, jedziemy do domu opieki. Czyli jak zajmujemy się starymi rodzicami
Kazała nam przyrzec, że nie oddamy jej ani do szpitala, ani do żadnego domu opieki

Nieskrępowany umysł. Czym jest kreatywność?
Zmęczony mózg wymyka się schematom, nie jest w stanie odpędzić myśli drugorzędnych, pobocznych, a to one mogą się okazać strzałem w dziesiątkę

Snapchat. Trzy miliony Polaków już snapuje
Mam znajomych, których widziałam dwa, trzy razy w życiu. Ale traktuję ich jak bliskich, bo obserwujemy się na Snapie

Sąd nad sąsiadami. Przepszczelenie
Jaki „subiektywny lęk”? Sąsiad próbuje sprzedać działkę. Przyjeżdża kupiec, widzi, co i jak, „to ja dziękuję”, ucieka. Nikt nie chce obok nich mieszkać!

Tęczowe wakacje
Wszystko jest bezpłatne. Trzy tysiące uczestników Tęczowego Zjazdu spontanicznie wymienia się usługami. Tak działa kuchnia, lecznica, warsztaty tańca i gry na bębnach oraz punkt masażu

Front czynny do 17.00
W namiocie na ziemi niczyjej całą dobę czuwają tylko funkcjonariusze ukraińskiego ministerstwa ds. sytuacji nadzwyczajnych. Prywatnie trzymają jednak kciuki za separatystów

zarazBędę

wyborcza.pl

Krzysztof Penderecki: „Król Ubu” jest bliski temu, co dzieje się w Polsce 2016 roku [ROZMOWA]

Anna S. Dębowska, 25.03.2016
Krzysztof Penderecki

Krzysztof Penderecki (JAKUB OCIEPA)

– Mam pięć tematów na operę, które przygotowałem sobie do napisania. Np. „Rewizor” Gogola, bardzo aktualny temat. Sztuka powinna unikać komentowania rzeczywistości, ale czasem to się samo robi.
 
W dwóch miejscach w Polsce można w tych dniach zobaczyć inscenizacje oper Krzysztofa Pendereckiego. W Operze Bałtyckiej w Gdańsku jednoaktową „Czarną maskę”. Pod koniec wojny trzydziestoletniej w domu burmistrza Schullera przy jednym stole zbierają się ocaleni z pożogi ludzie różnych religii, wyznań i stanów. Trwa karnawał, ale w mieście grasuje dżuma. Do domu wkrada się Murzyn Johnson, dawny kochanek żony burmistrza, i chce zemsty. Reżyser Marek Weiss w finale pokazał zamaskowane postaci z maczetami w rękach, kierujące broń w stronę publiczności. Premiera odbyła się w przeddzień ataków terrorystycznych w Brukseli; 31 marca spektakl zostanie pokazany w Teatrze Wielkim w Warszawie.

Z kolei 3 kwietnia „Króla Ubu”, operę buffa na podstawie sztuki Alfreda Jarry’ego, wystawi Opera Śląska w Bytomiu w reż. Waldemara Zawodzińskiego.

W Wielki Piątek, na 20. Wielkanocnym Festiwalu Ludwiga van Beethovena Penderecki zadyryguje swoją „Pasją wg św. Łukasza” w Filharmonii Narodowej.

Rozmowa z Krzysztofem Pendereckim

Krzysztof Penderecki*: Pani się będzie śmiać, ale ja mam plany na jakieś 20 lat.

Anna S. Dębowska: Dlaczego miałabym się śmiać? Życzę panu tego.

– Chciałbym jeszcze skomponować operę kameralną „Panna Julia” według Strindberga, ten temat chodzi za mną od kilku dekad. Jeszcze dwie symfonie, żeby było dziewięć, bo to dobra tradycja.

Intensywna działalność koncertowa nie odrywa od komponowania?

– Ona mi dodaje skrzydeł. W ubiegłym tygodniu byłem w Moguncji, w tamtejszej katedrze był koncert mojej muzyki sakralnej. Mimo monumentalnych rozmiarów tej świątyni dwa koncerty były w całości wyprzedane, i to na Gesprächskonzerte, na których jest dyskusja z publicznością. Kontakt ze słuchaczami zachęca mnie do pisania, czuję, że moja muzyka wciąż jest żywa, wciąż chciana.

Mam pięć tematów na operę, które przygotowałem sobie do napisania. Np. „Rewizor” Gogola, bardzo aktualny temat, dobry na operę buffa. Ja mam zawsze za dużo pomysłów, ale w pewnym momencie trzeba się skoncentrować na jednej rzeczy.

Wciąż pisze pan „Fedrę”.

– Tak, na zamówienie Opery Wiedeńskiej. Prawykonanie przewidziane jest w sezonie 2019/20, tak że niestety mam jeszcze trochę czasu. Inaczej pewnie bym to już dawno napisał, a tak wciąż jestem na etapie dobierania tekstów. To zawsze zajmuje mi najwięcej czasu. Jak już mam teksty, to siadam i piszę muzykę.

W „Fedrze” Racine’a, na której się opieram, nie ma chóru, a to mi przeszkadza, to jest jednak tragedia grecka, gdzie zawsze musiał być chór. Zdecydowałem, że wezmę odpowiednie fragmenty z „Hipolita” Eurypidesa. Seneka też napisał „Fedrę”, są w niej bardzo dobre frazy chóru i z tego też chcę skorzystać. Libretto będzie więc kolażem tekstów. Pozostaje kwestia języka. Zdecyduję się chyba na niemiecki.

A requiem dla Węgrów?

– Utwór z okazji 60-lecia powstania w Budapeszcie. Rząd węgierski zwrócił się do mnie kilka lat temu z takim zamówieniem. Do węgierskiego pisać jest trudno, bo u nich akcent jest zawsze na raz. Chyba wybiorę polski. W październiku będzie prawykonanie w Pałacu Sztuk w Budapeszcie.

Pamiętam rok 1956, gdy Węgrzy wystąpili przeciwko komunistom. W Krakowie była masa uciekinierów stamtąd, wspieraliśmy ich moralnie. Znalazłem bardzo dobre teksty. Znajomy budapeszteński poeta wskazał mi trzy wiersze węgierskie na ten temat, a ja odszukałem to, co pisano wówczas po polsku. Wiersz „Węgrom” napisał Herbert, tylko odważni poeci wtedy pisali. Miłosz napisał „Antygonę”, którą poświęcił Węgrom, ale z tego wezmę tylko skrawek. Natomiast piękny wiersz napisał Adam Ważyk. Po wybuchu powstania w Budapeszcie pojechał tam i pozostał na pewien czas, obserwując wydarzenia, którymi był wstrząśnięty. Ważyk, komunista, ale się zreflektował i stał główną postacią polskiej odwilży.

Oczywiście komunistyczna propaganda w Polsce głosiła, że powstanie w Budapeszcie było inspirowane przez wrogów ludu, sprzedawczyków.

– A teraz nie tak samo się pisze? Pani wie, że pana ministra kultury wybuczano niedawno w filharmonii. To się zdarza, zwłaszcza w tak niezależnym mieście jak Warszawa, dobrze, że takie mamy. Ale ktoś potem napisał w jakiejś gazecie, że to było specjalnie zorganizowane i że ci ludzie, którzy buczeli, zostali przywiezieni autokarami. To jest rozumowanie komunistów. Tak samo pisano w prasie o „Solidarności”, o Marcu ’68: kto był na nie, tego przedstawiano jako opłacanego przez Zachód.

Właśnie się zastanawiam, jak pan przyjmuje powrót tej retoryki propagandowej.

– Mnie to śmieszy. Widzę u władzy ten sam pokrój ludzi teraz co wtedy.

Kiedy przeczytałam o „aferze” z napisem „Andrzej Dupa” na drzwiach szkolnej ubikacji w Opolu, coś mi się przypomniało…

– To było w gimnazjum w Dębicy, późne lata 40., czas stalinizmu, gdyby to odkryli, a wszczęto poszukiwania, to rodziców wysłaliby za Ural. Napisałem gorzej, bo „Stalin ch…”, całe słowo, a nie odkryli mnie, bo zrobiłem to lewą ręką. Z natury jestem oburęczny, ale musiałem się przestawić, bo dziadek mówił, że lewa jest diabelska, w szkole też kazali mi pisać prawą. Ale ten napis nakreśliłem lewą. Pamiętam, że zdjęto drzwi toalety i wysłano do Rzeszowa do grafologa razem z próbkami pisma wszystkich uczniów.

Opera Bałtycka wznowiła pana operę „Czarna maska” z 1986 r. To zadziwiające, jak bardzo jest teraz aktualna. Rzecz się dzieje w XVII w. na Dolnym Śląsku, gdzie w domu burmistrza przy wspólnym stole zasiadają przy obiedzie ludzie różnych wyznań i narodowości…

– …i nie mogą lub nie chcą się dogadać. To tak czasem jest, że niektóre dzieła stają się mimowolnie komentarzem do rzeczywistości.

Portret Europy?

– Ta opera, którą oparłem na sztuce Gerharta Hauptmanna, ma głębokie korzenie w XVII w. Dzieje się pod koniec wyniszczającej Europę wojny religijnej zwanej trzydziestoletnią. Ciekawe jest to zderzenie różnych kultur, bo tam jest żyd, jansenista, katolik, protestant. Żyd Perl to kupiec, wieczny tułacz, najmądrzejszy człowiek w tej sztuce.

Od początku wyczuwa się w tym zagrożenie, katastrofę.

Porozumienie jest niemożliwe?

– Myślę, że nie, gdy jest aż tylu adwersarzy.

Czyli projekt Unia Europejska jako wspólnota jednak nie jest możliwy?

– Tego się obawiam, że pomału następuje jej demontaż, ale to będzie miało bardzo złe skutki szczególnie dla takich państw jak Polska, która jest zbudowana na autostradzie między wschodem a zachodem.

W Polsce podnoszą się głosy antyunijne, nawet za wyjściem z Unii.

– Normalnie myślący człowiek, bez kompleksów, raczej tego nie chce.

Zagrożenie w „Czarnej masce” przychodzi z zewnątrz. Reżyser Marek Weiss pokazał ludzi z maczetami, którzy wchodzą do domu burmistrza i terroryzują mieszkańców.

– Nie widziałem, nie byłem na próbie. To będzie dla mnie zaskoczeniem, ale lubię to. Sztuka powinna unikać komentowania rzeczywistości, czasem jednak to samo się robi.

Bliższa temu, co się dzieje teraz, przynajmniej w Polsce, jest moja ostatnia opera, „Król Ubu” z 1991 r., którą wkrótce wystawi Opera Śląska w Bytomiu. Zamach stanu, przejęcie władzy przez Ubu, zupełnego idiotę… To też jest bardzo polityczna opera, tylko w krzywym zwierciadle. Ale to, co się dzieje teraz w Polsce, też wygląda jak w krzywym zwierciadle. Oczywiście były normalne wybory, wygrała je partia, która teraz rządzi, ale to, co się potem zaczęło robić, tzn. obsadzanie stanowisk swoimi ludźmi na siłę, w nocy, niedopuszczanie do dyskusji drugiej strony w czasie obrad… Formalnie to może nie jest dyktatura, ze względu na umocowanie w wynikach wyborów, ale dążenie w tym kierunku jest bardzo jawne.

Co pan sądzi o tym, że ludzie wychodzą w proteście na ulice?

– To bardzo dobrze świadczy o Polakach.

Jak pan przyjął to, że PiS zaatakował Lecha Wałęsę, że zagrano przeciw niemu esbeckimi teczkami?

– Myślę, że to było wszystko tak przygotowane, żeby skompromitować Wałęsę. Może on coś podpisywał z nieświadomości, z głupoty może, pod presją, bo bał się o życie dzieci…

To jest człowiek, który zadzwonił do pana z zamówieniem utworu ku czci poległych stoczniowców.

– Powiedział mi: „Proszę pana, zwracam się do pana o napisanie utworu na odsłonięcie pomnika, bo wszyscy pańscy koledzy mi odmówili, bali się, a myślę, że pan się nie będzie bał”. No to oczywiście siadłem, za dwa dni utwór był napisany. To była „Lacrimosa”, zalążek „Polskiego Requiem”.

Nie rozumiem tego, co się teraz u nas dzieje. Na pewno jest w tym trochę naszego anarchizmu, pieniactwa, ale przecież zdrowy rozsądek jednak zwykle wygrywał, a tutaj nie jestem taki pewny…

Myślę, że musimy odczekać. Jeśli jednak PiS by wygrał po czterech latach, to mamy na długie lata z głowy Polskę taką, do jakiej dążyliśmy.

*Krzysztof Penderecki – ur. w 1933 r., kompozytor, dyrygent, pedagog, twórca ponad stu utworów, w tym czterech oper, ośmiu symfonii (VI nieukończona), „Pasji według św. Łukasza”, wielu dzieł kameralnych. W młodości – lider awangardy, później – prekursor zwrócenia się ku tradycji. Trzykrotny laureat nagrody fonograficznej Grammy. Odznaczony Orderem Orła Białego (2005)

Zobacz także

wLatach40

wyborcza.pl

 

Waldemar Kuczyński:

Sądzę, że Wielkanoc wyemigrowała z Polski na jakiś czas i nie mam ochoty uczestniczyć w fałszywej inscenizacji. Udanego Weekendu więc życzę.

PIĄTEK, 25 MARCA 2016

Waszczykowski: Nie przyjmiemy migrantów ekonomicznych, ale jesteśmy gotowi przyjmować uchodźców

09:10
waszczykowski1

Waszczykowski: Nie przyjmiemy migrantów ekonomicznych, ale jesteśmy gotowi przyjmować uchodźców

Jak stwierdził dziś w #DziejeSięNaŻywo WP.pl w rozmowie z Robertem Mazurkiem Witold Waszczykowski:

„Nie przyjmiemy migrantów [ekonomicznych], ale jesteśmy gotowi rozpatrzyć kwestię uchodźców. Jeśli do nas dotrze uchodźca, który będzie chciał zamieszkać w Polsce, jeśli udowodni, że jest pokrzywdzony, to ma prawo aplikować o pobyt w Polsce, a Polska ma obowiązek to rozpatrzyć”

08:22

Neumann: Najbliższe tygodnie pokażą intencje Kaczyńskiego. My usiądziemy do rozmowy

Jak mówił Sławomir Neumann w rozmowie z Konradem Piaseckim w Kontrwywiadzie RMF:

„Jeżeli rzeczywiście Jarosław Kaczyński jest pokojowy i wyciąga rękę do zgody, to tylko się cieszyć. Spokojna rozmowa o tym, co dzieje się w Polsce, jest lepsza niż konieczność protestowania na ulicach. Natomiast czy to jest prawdziwy Jarosława Kaczyńskiego czy tylko maska, przybrana na święta Wielkiej Nocy, to się okaże za kilka dni, tygodni”

„Jeżeli Kaczyński będzie chciał szukać rozwiązań wyjścia z impasu, to my do tej rozmowy usiądziemy”

„Najbliższe tygodnie pokażą intencje Jarosława Kaczyńskiego, Czy będzie tak, że chce szukać rozwiązań wyjścia z impasu, w który nas wprowadził. Jeżeli chce, to my do takiej rozmowy usiądziemy i będziemy poważnie o tym rozmawiać. Przyjmujemy to za dobrą monetę, z pewną nutą dystansu”

Szef klubu PO mówił też, że jeżeli PiS wybierze w miejsce jednego z sędziów TK – któremu kończy się kadencja – kolejnego, to Platforma będzie mieć świadomość, że to gra i pozory.

Kościół, który dość mocny angażował się w kampanię PiS, od paru miesięcy milczy. Odbieram to pozytywnie (…) Jestem przekonany, że im bliżej będzie wizyty Ojca Świętego, tym więcej będzie głosów płynących z Kościoła o to, żeby w Polsce szanować podstawowe prawa – dodał Neumann.

07:59
Screenshot 2016-03-25 at 07.49.33

Tyszka o ustawie antyterror.: Na razie mamy do czynienia nie z ustawą, a ustawką PR-ową

Jak mówił dziś wicemarszałek Sejmu Stanisław Tyszka w TVP Info:

„Nie negujemy potrzeby uchwalenia ustawy antyterrorystycznej, ale mamy na razie do czynienia bardziej z ustawką pijarową, niż z ustawą, bo ją zobaczymy dopiero za tydzień. Różne rzeczy w niej zawarte nie zaszkodzą terrorystom, a będą przeszkadzać obywatelom, np. sprawa z kartami pre-paid. To wejście zbyt daleko idące w prywatność obywateli. Będziemy się bacznie przyglądać, czy pod pretekstem ochrony przed terroryzmem, rząd nie będzie chciał ingerować w wolności obywateli”

300polityka.pl

Hańba przywódców narodu bohaterów

Beata Szydło, w granatowym kostiumie z broszką, wywiesiła białą flagę i jako pierwsza premier na świecie poddała swój kraj woli terrorystów: „Polska nie przyjmie uchodzców” – powiedziała po atakach w Brukseli.

Financial Times doniósł w tym samym dniu, że polski rząd szuka w Londynie agencji PR, która pomoże mu naprawić wizerunek, który teraz jest wizerunkiem rządu łamiącego prawo i wprowadzającego autorytarną dyktaturę. Pytanie jest kto naprawi wizerunek Polski, który przez politykę PiS utrwala się w świecie, jako kraju tchórzy, anytsemitów i morderców?

I.

„Terror żywi się strachem, który jest większy od rzeczywistego zagrożenia – mówił Bill de Blasio, burmistrz Nowego Jorku, na konferencji prasowej zorganizowanej w miejscu, gdzie stały dwie wieże World Trade Center – Nowy Jork będzie żył i pracował normalnie. Nie poddamy się terrorystom. Będziemy przyjmować uchodźców”. Mówi to lider miasta, które ma największą populację muzułmańską w USA i blizny po 3000 ofiar zamachów terrorystycznych z 2001 r.

II.

W Belgii żyje 11 mln ludzi. Jedna czwarta to imigranci, a połowa z nich to przybysze z krajów muzułmańskich. Belgia zobowiązała się przyjąć 4.5 tys. uchodźców z Syrii. Trzydziestoośmiomilionowa Polska, z jednym procentem imigrantów, zgodziła się na przyjęcie 10 tys. uchodźców po wielkiej szarpaninie. Na 2400 Belgów przypadnie dodatkowy jeden nowy uchodźca. W Polsce jeden uchodźca miał przypaść na 3800 Polaków.

III.

Po zamachach w Paryżu prezydent Hollande powiedział, że Francja nie podda się terrorowi. Na spotkaniu merów największych francuskich miast zapowiedział, że Francja przyjmie o 6 tys. więcej uchodźców niż deklarowala. Łącznie 30 tys. Publiczność nagrodziła go owacją na stojąco, choć groby 130 ofiar zamachów w Paryżu były jeszcze dobrze nieoklepane. W Polsce Konrad Szymański, który ma dopiero co zostać wiceministrem spraw zagranicznych, mówił, że przyjęcie przez Polskę uchodźców staje pod znakiem zapytania. Nadchodziła dobra zmiana. Świat słuchał i patrzył.

IV.

Paryż. Po ulicach posypanych piaskiem zakrywającym ślady krwi idzie pochód. Niosą baner z mottem swojego miasta: Fluctuat nec mergitur – statek walczy z falami, ale przecież płynie. Paryżanie bez pomocy policji rozpędzędzają demonstrację nazistów, którzy próbują zbić kapitał polityczny na strachu i wykrzykują ksenofobiczne hasła.

Wrocław. Narodowcy krzyczą „jebać Araba” i palą kukłę Żyda z pejsami. Rząd i prezydent milczą przymilająco i przyzwalająco. Kaczyński w sejmie ze złością wymlaskuje teorie rodem z goebelsowskiej propagandy o pasożytach i pierwotniakach roznoszonych przez uchodźców. Jesteśmy na pierwszych stronach mediów na świecie.

V.

Świat solidaryzuje się z Francją i Belgią. Polskę podają światowe media jako przykład wyłamywania się z humanitarnej solidarności wobec uchodźców.

VI.

Liderzy Zachodniej Europy „biorą na klatę” strach swoich wyborców. Narażając swoje kariery polityczne, wbrew populistycznym trendom, strachowi i oczekiwaniom terrorystów, bronią zasad humanitarnej solidarności z uchodźcami, bronią chrześcijańskich wartości Europy i przeciwstawiają się histerii antyimigracyjnej. Prawica wije się z nienawiści do Angeli Merkel, która nie chce wycofać się z „polityki miłosierdzia”. Nacjonaliści francuscy i niemieccy na fali strachu odnoszą kilka zwyciestw w lokalnych wyborach. Ale większość Francuzów i Niemców ich odrzuca.

W Polsce prezydent, premier i prezes okazują odwagę w odrzuceniu poprawności politycznej i stają na czele rewolucji nienawiści i najniższych instynktów Polaków. Montują też koalicję państw stawiających płoty na granicach i rozwalających Unię Europejską.

VII.

Polacy się boją, a PiS zbija na tym kapitał polityczny. Polscy mężowie stanu wymarli. Nie ma Mazowieckiego, Kuronia, Geremka, Bartoszewskiego, by powiedzić Polakom, jak zachowaliby się ludzie przyzwoici. Rząd trzecioligowych polityków nie organizuje żadnych akcji edukacyjnych i informacyjnych, które pomogłyby okiełzać strach i podnieść poziom wiedzy o uchodźcach, o procedurach ich przyjmowania, o zasadach udzielania azylu. Czym mniej wiedzy tym wiecej strachu i poparcia dla PiS. Planowo budują dyktaturę ciemniaków odwołującą się do pokładów ludzkiej podłości.

VIII.

Honoru Polaków bronią nieliczne organizacje pozarządowe wyprowadzając na ulice garstki odważnych z transparentami skierowanymi do uchodźców: WITAJCIE. Polscy ochotnicy pomagają na greckich wyspach. Akcja Humanitarna Janiny Ochojskiej ratuje Syryjczyków w Syrii i obozach w krajach arabskich. Gazeta Wyborcza, Polityka, Newsweek opisują tragedie uchodźców. Reżimowe media pokornych publikują o uchodźcach wszystko co sieje wiatr.

Polski rząd nie robi nic. Prawica prześciga się w ksenofobicznych i faszystowskich pomysłach: zbierają podpisy pod referendum, by nie wpuszczać uchodźców do Polski. Polski kościół szepce, że pomagać trzeba, ale robi to tak, by nikt go nie słyszał.

IX.

PiS „podnosi Polskę z kolan” i „przywraca Polakom dumę narodową po latach pedagogiki wstydu”. Już nie będzie dyskusji o skomplikowanej i tragicznej historii stosunków polsko-żydowskich. Nowa wykładnia patriotyczno-narodowa polskiej historii ma jeden przekaz: Polacy byli i są bohaterami i martyrami; ratowaliśmy Żydów i cierpieliśmy z rąk Niemców i komunistów.

Nie będzie dyskusji o Jedwabnem, pogromie kieleckim i szmalcownikach. Za publikowanie zdjeć polskich chłopów, którzy wyrywają żydowskim trupom złote zęby i mówienie, że wymordowaliśmy więcej Żydów niż Niemcy, prezydent chce odbierać odznaczenia państwowe Janowi Grossowi, światowej sławy badaczowi Zagłady, którego wypędzono z Polski w 1968 roku. Świadkowie Holokaustu i polskich mordów patrzą i słuchają. Spisane są nasze uczynki i rozmowy.

X.

Statystki Zagłady krzyczą strasznymi dla nas liczbami. Czy to możliwe, że wymordowaliśmy więcej Żydów niż ludzi, którzy zginęli w terrorystycznych zamachach fanatyków islamskich? Czy możliwe, że wymordowaliśmy wiecej Żydów niż ocaliliśmy? W nowej, pisowskiej rzeczywistości patriotyczno-narodowej nie będzie takich dywagacji, nie będzie miejsca na bolesne prawdy o nas samych pokazywane przez prof. Błońskiego, Timothy Snydera i Jana Grossa. PiS doprawia Oskarową Idę swoim komentarzem, bo film pokazuje, jak Polak grzebie w kościach Żyda, którego zabił, a według poprawnej pisowskiej polityki historycznej powinno być odwrotnie. Wicepremier Gliński będzie kręcić hollywoodzkie produkcje o naszej bohaterskiej historii dla zagranicy i koniecznie o tym jak pomagaliśmy Żydom. Tylko mordercy potrzebują fałszywych historii.

XÎ.

Katie Hopkins, znana brytyjska publicystka, obwinia na Twitterze politykę Unii wobec uchodzców i Angelę Merkel za zamachy w Brukseli. Jej tweety ludzie zgłaszają na policję. Mieszkańcy Brukseli tweetują, że nie ma prawa wypowiadać się w ich imieniu, że uchodźcy są nadal „welcome”, lecz ona sama – nie. Piszą, że winić uchodzców za zbrodnie terrorystów, to jak winić wszystkich Brytyjczyków za to co wypluwa z siebie Katie Hopkins.

Krystyna Pawłowicz, przedstawicielka narodu w polskim parlamencie, z pośpiechu i triumfu potyka się o czcionki na klawiaturze i wywrzaskuje CAP LOCKIEM na Facebooku, że Unia Europejska jest trupem, że ona nie jest Belgijką i że „żadnych uchodźców Polsce”. Dostaje tysiąc lajków od ludzi, którzy w wigilie stawiają pusty talerz na stole dla wędrowca. Nasze wartości chrześcijańskie zamiotły się pod dywan.

XÎI.

Wiceminister obrony narodowej mówi, że łzy odpowiadającej za politykę zagraniczą Unii Fredericki Mogherini zachęcają do następnych zamachów. Zarzuca Unii zaniechania i doradza światu kontrolowanie i inwigilowanie środowisk muzułmańskich.

XIII.

W Stanach Zjednoczonych padają podobne słowa. Ted Cruz, ultrakonserwatywny kandydat na prezydenta mówi, że dzielnice zamieszkałe przez muzułmanów powinny być patrolowane. Reaguje na to prezydent Obama, który jest w Argentynie. Mówi, że właśnie wrócił z kraju, gdzie patroluje się dzielnice (Kuba). Przypomina, że rodzice Teda uciekli z tego kraju do Stanów. Do potępienia słów Cruza włącza się konserwatywny marszalek Senatu, Paul Ryan. Szef największego w USA i legendarnego oddziału policji nowojorskiej mówi, że ma w szeregach 1000 muzułmanów. Pyta Teda Cruza, jak bedzie wyznaczał te dzielnice do patrolowania? Bo w Nowym Jorku są blond muzułmanie z Bałkanów, beżowi z Afryki i czekoladowi z Azji. Politycy mówią, że pomysły Cruza są niegodne z konstytucją i nazywają je faszystowskimi.Historycy przypominają karty hańby z amerykańskiej historii: obozy dla Indian, internowanie amerykańskich obywateli japońskiego pochodzenia po ataku na Pearl Harbor.

W Polsce słowa wiceministra MON nie oburzają choć przedstawiciel rządu stawia znak równości między urodzonym w Belgii i zwerbowanym przez terrorystów młodym zamachowcem i wygłodzonym syryjskim uchodźcą uciekającym z życiem przed bombami Rosjan, Asada i terrorem ISIS. Świat słucha i patrzy.

XIV.

Taki obraz z filmu: amerykańscy żołnierze pędzą przez miasteczko chichoczące Niemki w sukienkach w kwiaty oraz starych mężczyzn. Przechodzą przez bramę wyzwolonego obozu koncentracyjnego. Kobiety zakrywają usta kolorowymi chustkami zdjętymi z głów. Niezdarnie przeskakują między nagimi trupami. Zatrzymują się nad dołami zbiorowych mogił. Patrzą milczeniu, jak żołnierze wnoszą do nich kościotrupy obleczone skórą. Niektórzy zaczynają płakać. Tłumaczą amerykańskim śledczym, że nic nie wiedzieli. Nie interesowali się, gdy Hitler likwidował demokrację. Poza tym bali się. A obozy miały być dla tych tylko, którzy są źli z racji rasy i religii.

XV.

Prezydent napisał w oficjalnej depeszy do króla Belgii Filipa I: „Wasza Królewska Mość, jestem głęboko wstrząśnięty wiadomością o zamachach bombowych w Brukseli. Akty terroryzmu wymierzone w niewinne ofiary oraz fundamentalne wartości, na których zbudowana została Europa, wymagają wspólnej reakcji. Wobec niczym nieuzasadnionej przemocy, musimy solidarnie bronić naszej cywilizacji(…)”

XVI.

„Fundamentalne wartości, na których zbudowana została Europa”? Czy są wśród nich wartości z Karty Praw Podstawowych, których rząd Kaczyńskiego nie zgodził sie podpisać w 2007 roku? Czy jedną z fundamentalnych wartości nie jest godność ludzka i wynikający z niej zakaz poniżania i dzielenia ludzi na sorty? Czy nie są nimi prawa do ochrony prywatności, prawo do zgromadzeń, prawo do informacji, prawo własności? Czy nie jest to zakaz dyskryminacji ze względu na religię? Czy nie ma tam prawa do zawierania małżeństw bez wyszczególnienia płci małżonków? Czy fundamentem Europy nie jest trójpodział władzy i prawo obywateli do sprawiedliwości? Bo jeśli tak, to polski prezydent nie reprezentuje tych samych wartości, na których zbudowana została Europa.

„Musimy solidarnie bronić naszej cywilizacji”? Czy nasza cywilizacja nie została zbudowana na wartości, jaką jest udzielanie pomocy tym, którzy jej potrzebują?

Joan Baez śpiewała w Diamonds and Rust: „You are so good with words, And at keeping things vague”. Co nieudolnie można przetłumaczyć: „Jesteś taki mocny w słowach, i w zamazywaniu znaczenia rzeczy”.

hańbaPrzywódców

naTemat.pl

Staniszkis: Rządzący przejęli wschodnią mentalność. Brutalnie łamią zasady, to styl działania Putina

partiaStworzyła
mast, 25.03.2016

Jadwiga Staniszkis

Jadwiga Staniszkis (Fot. ”Lider” / YouTube)

1. Staniszkis: PiS niezdolne do kompromisów, to styl Putina
2. „Uznają prawo za przeszkodę i używają ludzi” – mówi prof. Staniszkis
3. W jej ocenie, rząd „uruchomił pułapkę, której nie uda się powstrzymać”

 

– Partia stworzyła mit siły, na którym każdy szeregowy PiS-iak jedzie (…) Widać dążenie do zagarniania kolejnych sfer życia, żadnej zdolności do kompromisu. W ten sposób jako kraj robimy dwa, trzy kroki do tyłu – mówi Jadwiga Staniszkis w wywiadzie dla dziennika „Polska. The Times”.

I ponownie przyznaje, że pomyliła się co do partii rządzącej, która w jej obecnej ocenie wykazuje cechy „bolszewickiej mentalności”. – Sama się wpuściłam w kanał. I czuję się za to odpowiedzialna, więc próbuje odkręcić sytuację – twierdzi Staniszkis. – Z okresu 2005-2007, kiedy popierałam partię, pozostała koncepcja wroga i bardziej systematyczny skok na państwo, z uznaniem prawa jako przeszkody – dodaje.

„PiS traktuje ludzi jakby nie mieli własnej godności”

Staniszkis porównuje również styl rządów PiS do działań Rosji Putina. – Ma to wiele wspólnego z systemem, który stworzył w Rosji Putin (…) W prawosławiu nie ma koncepcji człowieka. Liczy się wola, ona jest najważniejszym instrumentem kształtowania rzeczywistości – ocenia.

Zdaniem Staniszkis, na naszych oczach upada mit niezależnych od polityki instytucji państwowych. Impas w kwestii Trybunału Konstytucyjnego „uświadamia, jak krucha jest demokracja, która przestaje działać, gdy złamie się zasadę współpracy”.

– PiS próbuje zmieniać system brutalnie. Ludzie, którzy sprawują teraz władzę, instynktownie przejmują wschodni sposób myślenia. Tam nie traktuje się innych jak partnerów, tylko po prostu używa. (…) PiS traktuje ludzi jakby nie mieli własnej godności. To jest nie do przyjęcia – uważa profesor.

„Niewolnik własnej partii”

Ocenia też, że Jarosław Kaczyński stał się „niewolnikiem własnej partii”, której „bezwzględnie używa”. – Wciąż zastanawiam się, jak w sytuacji sporu o TK zachowałby się Lech Kaczyński. Bo on szanował prawo, umiał współpracować. Poza tym nie miał tego gen autodestrukcji, który widać czasem u Jarosława – mówi Staniszkis.

Jej zdaniem PiS, zaostrzając spór o TK, wpadł w pułapkę, z której trudno mu się będzie wydobyć. – Im się wydaje, że mogą trochę zdemontować, a potem się zatrzymać. Tyle że uruchamiają teraz mechanizmy, których nie da się zahamować – twierdzi Staniszkis. – Będzie im się wydawało, że kontrolują sytuację, bo wszędzie mają swoich ludzi, tymczasem będzie się działo dokładnie odwrotnie – dodaje.

A TERAZ ZOBACZ: Doradcy Macierewicza przedstawili kuriozalny projekt MON. „Mam nadzieję, że Polacy was obśmieją”

staniskzisOpiS

gazeta.pl

panLucjanSzydło

Więcej władzy dla ABW

Agata Kondzińska, Mariusz Jałoszewski, 25.03.2016

Mariusz Błaszczak

Mariusz Błaszczak (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Rząd zaostrza ustawę antyterrorystyczną. W ciągu doby dorzuca zapisy o inwigilacji cudzoziemców, szybkich deportacjach, nocnych przeszukaniach oraz możliwości blokowania na pięć dni wybranych stron w internecie.
 

Szef MSWiA Mariusz Błaszczak potwierdził wczoraj informacje „Wyborczej” o szerokich uprawnieniach dla ABW, jakie da tej służbie ustawa antyterrorystyczna.

Na wspólnej konferencji z koordynatorem służb specjalnych Mariuszem Kamińskim zapowiedział: – Projekt ustawy zostanie przedstawiony rządowi na początku kwietnia i mam nadzieję – po debacie parlamentarnej – przyjęty w maju tego roku.

Jednak według naszych rozmówców prace nad ustawą ciągle trwają. Wczoraj dorzucono nowe zapisy: + natychmiastowe wydalanie cudzoziemców podejrzanych o terroryzm; + bez zezwolenia sądu szef ABW lub SKW będzie mógł przez trzy miesiące podsłuchiwać rozmowy telefoniczne i inwigilować cudzoziemców, w tym sprawdzać ich e-maile; + sprzedaż telefonów na kartę nie będzie już anonimowa, tylko za okazaniem dowodu osobistego; + przeszukania będzie można prowadzić także w nocy (dziś jest to dopuszczalne w sytuacjach niecierpiących zwłoki); + możliwe będzie też zamknięcie granic do siedmiu dni w przypadku „ataku o charakterze terrorystycznym”.

Minister Kamiński rozwinął sens nowego przepisu zezwalającego na aresztowanie na 14 dni (a nie na 48 godzin, jak jest teraz) osób podejrzewanych o to, że mogą popełnić akt terroru. – Te dwa tygodnie są na zebranie materiału dowodowego [na podstawie którego sąd zastosowałby areszt na dłuższy czas] – wyjaśnił Kamiński.

Ministrowie nie powiedzieli jednak o tym, co może wywołać największe kontrowersje. W projekcie ustawy jest przepis, który „w celu zapobiegania i wykrywania przestępstw o charakterze terrorystycznym w cyberprzestrzeni RP oraz ich ścigania” pozwala szefowi ABW żądać zablokowania „dostępności określonych danych informatycznych przez administratorów systemów teleinformatycznych”. Dane miałyby być blokowane natychmiast na czas do pięciu dni. Projekt nie precyzuje, o jakie dane chodzi. Zdaniem informatyków, z którymi rozmawialiśmy, to pojemne hasło. Mogą to być określone pliki, ale też całe strony internetowe. Zapewne chodzi o blokowanie treści związanych z terroryzmem, np. filmiki instruktażowe, jak zrobić bombę.

Dotąd nie udało się jednak wprowadzić zapisów prawnych o blokowaniu stron w internecie, choć taki pomysł miał rząd PO-PSL. Służby mogłyby to robić za zgodą sądu. Chodziło o strony hazardowe, oszustów finansowych i z pornografią dziecięcą. Po protestach internautów, którzy się bali, że to pierwszy krok do cenzury w sieci, z pomysłu zrezygnowano.

Teraz problemem może być elastyczna definicja „zdarzenia o charakterze terrorystycznym” w kodeksie karnym. Mówi ona ogólnie o działaniach wymierzonych w państwo lub społeczeństwo. W projekcie ustawy jest zapis, że to szef ABW stworzy katalog tego, co będzie interpretowane jako takie zdarzenie. Mają się do tego stosować inne służby.

Jakie to zdarzenia? Konkretów brak.

Wczoraj napisaliśmy, że Agencja będzie miała stały dostęp przez internet do rejestrów z danymi obywateli prowadzonych w kilkunastu instytucjach i samorządach. Instytucji, z których danych skorzysta ABW, będzie jeszcze więcej. Poza policją, służbą celną, MSZ, MON, MSWiA czy resortem sprawiedliwości dane będą musiały udostępniać np. Komisja Nadzoru Finansów, główny geodeta kraju czy resort infrastruktury.

ABW będzie mogła również przeprowadzać audyt bezpieczeństwa i testy najważniejszych systemów informatycznych w kraju. W sytuacji cyberataku Agencja zażąda informacji o budowie takich systemów, haseł dostępu do nich oraz będzie mogła ich używać „w celu zapobiegania, reagowania na zdarzenia o charakterze terrorystycznym występujące w cyberprzestrzeni RP”.

Wczoraj ministrowie zapowiedzieli, że spodziewają się krytyki ze strony „opozycji totalnej”. – Ale państwo polskie nie może być i nie będzie bezradne wobec współczesnych zagrożeń – mówił Kamiński.

Według Fundacji Panoptykon zajmującej się inwigilacją i ochroną praw człowieka rząd „próbuje wykorzystać tragiczne wydarzenia [w Brukseli] i panującą atmosferę strachu, by dokręcić nadzorczą śrubę”.

Zobacz także

rządDokręci

wyborcza.pl

 

polskaJest

 

mamDowody

O co chodzi Prezesowi?

Prezes Jarosław Kaczyński zaapelował do polityków o kilka miesięcy spokoju. – Wspólnie powinniśmy postanowić, że w tej sytuacji, jaka ukształtowała się w Europie, ale i w Polsce, nie będziemy prowadzili, przynajmniej do zakończenia wizyty papieża, ostrych walk politycznych, nie będziemy wynosić ostrych sporów politycznych poza granice Polski – powiedział. Konia z rzędem temu, kto powie, o co chodzi! A przede wszystkim, co papież ma wspólnego z sytuacją w Polsce?

Polski rząd ma nadzieję, że Franciszek I będzie myślał, że przyjeżdża do kraju mlekiem i miodem płynącego, w którym rząd szanuje opozycję, a obywatele kochają się mimo dzielących ich poglądów? Mam złą wiadomość dla Prezesa. Przede wszystkim papież potrafi czytać. I to w kilku językach. Nie wiem, czy jest poważny europejski periodyk, który jeszcze nie doniósł o naszych problemach. A jakby tego było mało, to Nuncjatura Apostolska, a więc przedstawicielstwo watykańskie, znajduje się w Warszawie na ul. Szucha 12, a Trybunał Konstytucyjny na ul. Szucha 12 a, czyli sąsiadują przez płot. Soli i cukru pewnie sobie nie pożyczają, ale zaręczam, że w Nuncjaturze słychać było okrzyki kolejnych demonstracji. Napisy na transparentach też były dobrze widoczne. Tak więc, co papież powinien wiedzieć, już wie. Zamiatanie pod dywan nie pomoże.

I o jakie ostre walki polityczne chodzi? Żeby partie polityczne zaprzestały ostrych walk, powinny je najpierw zacząć. No chyba że Prezes ma na myśli zabieranie głosu w Parlamencie. Może to był apel, żeby politycy opozycji nie wypowiadali się na temat ustawy antyterrorystycznej, która przynajmniej teoretycznie, może być sposobem na całkowite zakazanie manifestacji np. KOD? Może chodzi o to, by opozycja milczała, gdy marszałek Kuchciński stara się pozbyć dziennikarzy z korytarzy sejmowych? A może sugestia, żeby zaprzestano pytań na temat ekspertów, którzy opiniowali ustawę o TK?

Mam dla Prezesa wiadomość. Te apele nie są potrzebne. Wystarczy, żeby rząd i Prezydent zaczęli przestrzegać prawa, a to, nie oszukujmy się, zależy od Prezesa. Wystarczy przyznać, że ludzie, którzy nie głosowali na PiS też mają w Polsce swoje prawa. Wystarczy przestać obrażać wszystkich, którzy nie maszerują z PiS i atmosfera zaraz się oczyści. Tylko tyle i aż tyle. Panie Prezesie, Pan decyduje!
Iwona Leończuk

oCoChodzi

naTemat.pl

Ale jaja!

Monika Olejnik, 25.03.2016

Sejm

Sejm (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Polska jest jak jajko pełne niespodzianek. I nie wiadomo, kto był pierwszy – prezes czy jajko?
 

Mamy Trybunał Konstytucyjny, który nie jest akceptowany przez partię rządzącą. Mamy orzeczenie TK, którego nie chce opublikować rząd. Ba, mamy nawet prezesa partii rządzącej, który grozi premier sądem, jeżeli ta opublikuje orzeczenie.

Mamy biznesmenów, zamożnych, którzy okazują się współpracownikami SB. Jak twierdzi prezes Kaczyński („Rzeczpospolita”), „na szczytach polskiej hierarchii zamożności są ludzie, którzy zdaje się w 80 proc. byli współpracownikami”.

Mamy prezydenta, który o protestujących mówi, że ich hasłem jest: „Ojczyznę dojną racz nam wrócić, Panie”. Prezydenta, który mówi: „Niech Bóg błogosławi Polaków i Węgrów!”.

Jesteśmy krajem katolickim, który nie chce przyjąć uchodźców. Czekamy z niecierpliwością na wizytę papieża, który o to prosi.

Mamy prezydenta, którego BOR nie potrafi chronić i zakłada opony przeznaczone do utylizacji. Mamy też partię rządzącą, która wie, że te opony zostawiła Platforma Obywatelska.

Mamy nieustanną walkę polityczną, w której łamie się zasady trójpodziału władzy, w której ludzi protestujących nazywa się „gorszym sortem”. W której się zagląda do koryta i patrzy, czy jesz mięso, czy jesteś wegetarianinem.

W tym jajku pełnym niespodzianek jest 500 zł na drugie dziecko, po to żeby potomstwa było więcej, a jednocześnie likwiduje się finansowanie z budżetu metody in vitro.

Rząd dba o płodność obywatelek i obywateli, dlatego zakazuje stosowania pigułki „dzień po” – no w końcu dla kogoś musi być to 500.

Prezes Kaczyński nieoczekiwanie nawołuje do pokoju. Prosi partie opozycyjne o zaprzestanie sporów politycznych, przynajmniej do czasu wizyty papieża Franciszka. Prosi, by nie wynosić sporów poza granice naszego kraju, bo przecież, jak się zamkniemy pod naszą skorupą, to nikt na świecie nie będzie wiedział, co się u nas dzieje.

Może np. w Europie uwierzą, że PiS jest dobry, a zła opozycja?

Ale przecież nasi rządzący zostawiają po sobie liczne ślady, że jest odwrotnie. Bo kto prosi o poparcie przywódców Węgier i Czech (prorosyjskich) w zmaganiach z Unią Europejską? Kto, oczekując na wizytę papieża Franciszka, tak jawnie pokazuje brak empatii dla tych, którzy uciekają przed wojną? No właśnie pisowski rząd.

Nie ma co udawać, że ktoś da się na tę ściemę nabrać i że z jajecznicy da się zrobić jajko. Nawet prezesowi się to nie uda.

Zobacz także

wPolsce

wyborcza.pl

 

 

komitetObronyDemokracji

Kompetencja PiS jak w rodzinnej anegdocie

Grażyna Świątkiewicz, 21.03.2016
Kiedy słucham, jak poseł Jarosław Kaczyński usiłuje przekonywać nas, że zna się na prawie konstytucyjnym lepiej niż cieszące się uznaniem i prestiżem polskie, europejskie i światowe autorytety… albo kiedy słyszę, jak pani Beata Kempa odsyła profesorów prawa do podręczników dla studentów pierwszego roku, przypomina mi się stara, rodzinna anegdota.
 

Lata temu moja siedmioletnia wówczas córeczka (dziś mama trzech wspaniałych chłopców) po powrocie ze szkoły oświadczyła: „Mamusiu, czy ty wiesz, że nasza pani (nauczycielka) nie umie matematyki?”. Zaintrygowana zapytałam: „Co też ty, córeczko, mówisz? Skąd ci to przyszło do głowy?”. Dziecko odpowiedziało: „Bo pani rozwiązywała dzisiaj zadanie na tablicy i wyszło jej inaczej niż mnie”.

Warto aby posłowie PiS zdawali sobie sprawę z tego, że nie mają wdzięku siedmioletniej dziewczynki i że ich wypowiedzi, podobne do tych przytoczonych powyżej, nie są odbierane jako uroczo zabawne. Są postrzegane jako: aroganckie, infantylne i po prostu głupie.

kompetencjaPiS

wyborcza.pl

 

Niepewne sojusze z Węgrami i Czechami

Bartosz T. Wieliński, 22.03.2016

Andrzej Duda i Milosz Zeman na wspólnej konferencji w Pradze

Andrzej Duda i Milosz Zeman na wspólnej konferencji w Pradze (Petr David Josek / AP (AP Photo/Petr David Josek))

Polska powinna staranniej dobierać sobie przyjaciół. Pielęgnować związki z Czechami i Węgrami, ale wobec czeskiego prezydenta Milosza Zemana czy premiera Węgier Viktora Orbána trzymać dystans. To nie są wiarygodni partnerzy.

Otoczenie prezydenta Andrzeja Dudy najwyraźniej zapomniało o wypowiedziach Zemana dotyczących Ukrainy.

Już miesiąc po anszlusie Krymu przez Rosję czeski prezydent mówił, że półwysep do Ukrainy nie wróci. Pół roku później, gdy płonął wschód Ukrainy, a rosyjscy najemnicy zestrzelili samolot pasażerski z 298 osobami na pokładzie, bagatelizował te wydarzenia, porównując je do grypy. W maju 2015 r. pojechał do Moskwy na obchody 70. rocznicy zwycięstwa nad Hitlerem.

Ukrainę nazwał państwem upadłym, stanowczo sprzeciwiał się nałożeniu sankcji na Moskwę. Słowa te wypowiedział na zjeździe przyjaciół Rosji, który na Rodos zorganizował Władimir Jakunin, ówczesny szef rosyjskich kolei i bliski współpracownik Władimira Putina, wpisany przez UE i USA na czarną listę za rolę, jaką odegrał w przygotowaniu agresji na Ukrainę.

Podczas niedawnej wizyty prezydenta Dudy w Pradze publicznie o Ukrainie nie mówiono.

Prezydent odznaczył za to Zemana Orderem Orła Białego, najwyższym polskim odznaczeniem. A najważniejszym przekazem było to, że Zeman wsparł polski rząd w konflikcie z UE wywołanym wygaszeniem przez PiS Trybunału Konstytucyjnego.

Orbán, broniąc Polski, idzie jeszcze dalej. Zapowiada, że zawetuje jakiekolwiek unijne sankcje nałożone na Warszawę, a jeśli będzie trzeba, Węgrzy są gotowi przelewać za Polskę krew. Dba o szczegóły: przed lutową wizytą Beaty Szydło w Budapeszcie wpiął sobie w klapę polską flagę, a prezydenta Dudę przywitał wpisem po polsku na Facebooku.

Orbán jednak brata się także z Putinem. Podpisuje z nim kontrakty na miliardy euro, przyjmował go z honorami w Budapeszcie, a w lutym sam pojechał na Kreml. Publicznie powtarza, że przedłużenia sankcji na Rosję za agresję na Ukrainę nie będzie. Z powodu prorosyjskości rok temu nie chciał się spotkać z Orbánem prezes PiS Jarosław Kaczyński, gdy węgierski premier przyjechał do Warszawy.

To poszło w niepamięć – w styczniu Kaczyński z Orbánem przy pstrągu i żurku spędzili sześć godzin w pensjonacie w Niedzicy. Nowa władza jest tak zafascynowana premierem Węgier, że nie dostrzega, jak Orbán rozgrywa Warszawę. Z kilku źródeł wiadomo, że w Brukseli dystansuje się od polskich bratanków. Tak by dla wszystkich było jasne, że na tle tego, co nad Wisłą robi PiS, na Węgrzech nie dzieje się absolutnie nic złego. A jednocześnie dopinguje polityków PiS, by brnęli w „dobrą zmianę”.

I Zeman, i Orbán mają na pieńku z USA. Zeman za to, że zabronił wpuszczać amerykańskiego ambasadora na Hradczany, bo skrytykował jego wizytę w Moskwie. Od dawna trwa też ostra dyplomatyczna wojna między Budapesztem a Waszyngtonem, a jej efektem jest wpisanie sześciu ważnych węgierskich urzędników na listę z zakazem wjazdu do Stanów (oficjalny powód: są zamieszani w korupcję).

Trudno się oprzeć wrażeniu, że na naszych oczach karleje koncepcja Międzymorza lansowana przez prezydenta Dudę. Zamiast bloku krajów, które miały przeciwstawiać się głównemu unijnemu nurtowi, mamy jedynie grupkę zagranicznych obrońców polityki PiS. Dla Polski to degradacja.

„Wyborcza na żywo” z KODem zapraszają na spotkanie „Budapeszt w Warszawie czy Warszawa w Budapeszcie?”, które odbędzie się 30 marca 2016 r. o godz. 18 w siedzibie „Gazety Wyborczej” (ul. Czerska 8/10).

Prosimy o rejestracje na stronie: budapeszt-warszawa.evenea.pl

W spotkaniu wezmą udział goście z Węgier:
– socjolożka, uczestniczka opozycji w latach 80., była posłanka Róza Hodosán, która w latach 80. organizowała w Budapeszcie niezależny ruch wydawniczy,
– Bertram Marek i Balázs Nemes – przedstawiciele dzisiejszej młodej opozycji antyorbanowskiej, którzy organizowali w ostatnich latach w Budapeszcie liczne demonstracje i wystąpienia, w tym manifestację solidarnościową z KOD pod polską ambasadą.
A także:
– prof. Radosław Markowski, politolog i socjolog,
– lider KOD Mateusz Kijowski,
– Jarosław Kurski zastępca redaktora naczelnego Jarosław Kurski,
O mniej oficjalnych związkach polsko-węgierskich opowie Konrad Materna z KOD.
Spotkanie poprowadzi Wojciech Maziarski

Zobacz także

wpiS

wyborcza.pl