Mazguła, 27.10.2016

 

 

top27-10-2016

 

Polska traci przyjaciół w Europie

Bartosz T. Wieliński, 28 października 2016
Prezydent Duda spotkał się w Paryżu z prezydentem Hollandem w październiku 2015 - uzgodniono wtedy zakup Caracali

Prezydent Duda spotkał się w Paryżu z prezydentem Hollandem w październiku 2015 – uzgodniono wtedy zakup Caracali(Jacques Brinon (AP Photo/Jacques Brinon))

Po zerwaniu przez Polskę rozmów w sprawie śmigłowców Caracal Paryż ochładza stosunki z Warszawą. Odwołanie szczytu Trójkąta Weimarskiego to dopiero początek.

– Za dużo złego się stało. Kryzys w naszych stosunkach będzie trwał także po przyszłorocznych wyborach prezydenckich we Francji. Polska powinna to sobie uświadomić – mówi „Wyborczej” unijny dyplomata.

Dowodem na wciąż dobre relacje polsko-francuskie miał być szczyt Trójkąta Weimarskiego we Francji na początku listopada. Prezydent François Holland miał gościć kanclerz Angelę Merkel oraz premier Beatę Szydło lub prezydenta Andrzeja Dudę. Gdy jednak na początku października Warszawa zerwała rozmowy z Airbusem o zakupie 50 caracali, a Hollande odwołał przyjazd do Polski, także i to spotkanie stanęło pod znakiem zapytania.

Sytuację próbowała ratować dyplomacja niemiecka. Berlin uważa, że z rządem PiS trzeba rozmawiać, a najlepiej nadaje się do tego Trójkąt Weimarski, dzięki któremu Niemcy i Francja pomagały Polsce związać się z Zachodem. Niemcy się oburzali, gdy Polska wykręcała się od współpracy weimarskiej. W kwietniu w wywiadzie dla „Wyborczej” szef MSZ Witold Waszczykowski oświadczył, że „formuła trójkąta się wyczerpała”, bo Berlin i Paryż „nie mają chęci”.

Mimo to Niemcy liczyli, że listopadowy szczyt weimarski zapobiegnie izolacji Polski w Europie. Nie zdołali jednak przekonać Francuzów. – Paryż oficjalnie zakomunikował, że szczyt musiałby dać pozytywny przekaz. A na to nie ma szans, między Francją a Polską jest za dużo rozbieżności – mówi nam niemiecki dyplomata.

Na zeszłotygodniowym spotkaniu w kuluarach szczytu w Brukseli Szydło i Hollande zgodzili się tylko, że trzeba wyciszyć emocje. Francji na przeciąganiu awantury nie zależy, ale stosunków ocieplać nie chce. Jest przekonana, że nasz rząd celowo wydłużał negocjacje w sprawie caracali i offsetu, by zerwać je w dogodnym dla siebie momencie.

Nasze europejskie źródła wskazują, że zerwanie rozmów zaskoczyło Paryż – część dyplomatów dowiedziała się o tym z mediów. Waszczykowski nie sygnalizował tego wcześniej szefowi francuskiej dyplomacji, choć mógł się z nim spotkać podczas sesji ONZ w Nowym Jorku.

A po fiasku zakupu śmigłowców sprzyjające PiS polskie media rozpoczęły antyfrancuską kampanię.

– Czujemy się dotknięci, choć zwykliśmy tak tego nie demonstrować jak Francuzi – mówi niemiecki dyplomata. – Niemcy też mają udziały w Airbusie, decyzja Warszawy uderzyła również w nas.

Do tej pory Berlin nie reagował na ataki polskich mediów prorządowych ani na wycieczki szefa naszego MSZ. Nie chciał dawać pożywki antyniemieckiej propagandzie.

– Po awanturze o caracale u nas też słychać wątpliwości co do sensu współpracy z Polską – mówi nasze źródło w Berlinie. W tym roku zaplanowano jeszcze dwa spotkania szefów MSZ obu krajów. W przyszłym roku w Polsce powinny się odbyć konsultacje międzyrządowe.

Według naszych rozmówców zerwanie rozmów z Airbusem oznacza, że Polska wycofuje się z unijnej polityki obronnej. Dzięki 3 mld euro, które w ramach offsetu zamierzał u nas zainwestować europejski koncern, Polska miała stać się jego piątym filarem. Fabryka w Łodzi miała w przyszłości produkować helikoptery na rynek światowy.

– Polska z ideologicznych względów odwróciła się do Europy plecami. To ryzykowne zagranie. Traci w Europie przyjaciół – mówi unijny dyplomata. Zaznacza, że na horyzoncie są rozmowy o przyszłości Unii Europejskiej.

Polsce będzie trudno uzyskać wsparcie Francji.

polska

wyborcza.pl

Monika Olejnik, „Kropka nad i” TVN24

Olejnik: Walka o trumny

27 października 2016
Pogrzeb chorążego Remigiusza Musia, jednej z ofiar ze Smoleńska

Pogrzeb chorążego Remigiusza Musia, jednej z ofiar ze Smoleńska (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

W kraju, w którym jeszcze niedawno witano papieża Franciszka, rządzący ogrzewali się w jego cieple, ale, jak widać, było to koniunkturalne. Zero empatii.

GOŚCINNE WYSTĘPY. W PIĄTEK – OLEJNIK

Ponad dwustu krewnych związanych z ofiarami katastrofy smoleńskiej puka do drzwi Kościoła, rządu, prezydenta, ludzi dobrej woli. „Po sześciu latach od tych strasznych dni stajemy samotni i bezradni wobec bezwzględnego i okrutnego aktu: nasi bliscy mają być wyciągnięci z grobów, wbrew uświęconemu tabu, aby nie zakłócać spokoju zmarłym, pochowanym z najwyższą czcią”.

Pukają do drzwi, ale te pozostają zamknięte, w kraju, w którym jeszcze niedawno witano papieża Franciszka, rządzący ogrzewali się w jego cieple, ale, jak widać, było to koniunkturalne. Zero empatii.

Premier polskiego rządu Beata Szydło odpowiada zimno: „Taka jest decyzja prokuratury i nikt nie ma prawa ingerować”. Pani premier potrafiła ingerować w orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, ale tutaj, jak widać, nie jest jej po drodze.

Prokuratura to Zbigniew Ziobro, on może wszystko. A decyzja już zapadła, wydał ją prezes PiS Jarosław Kaczyński, zgadzając się na ekshumację brata i jego małżonki.

Czego będzie szukała prokuratura? Chcą sprawdzić, czy zwłoki mają obrażenia charakterystyczne dla eksplozji materiałów wybuchowych, łatwopalnych albo innego, gwałtownego wyzwolenia energii. Prokuratorzy piszą: „Zdarzenie takie, jeśli zaistniało, niewątpliwie oddziaływałoby na pasażerów samolotu, a co za tym idzie, pozostawiłoby ślady na ich zwłokach”.

Czy prokuratura nie pamięta, że były przeprowadzone sekcje kilka lat temu, m.in. Anny Walentynowicz, i nie znaleziono żadnych śladów wskazujących na zamach?

Jak długo jeszcze rządzący będą się znęcać nad ludźmi, którzy opłakują zmarłych. Można przeprowadzić ekshumacje tych ofiar, których rodziny wyrażają zgodę. Przecież nawet małe dziecko wie, że jeżeli doszło do zamachu, to nie trzeba przeprowadzać ekshumacji wszystkich ofiar.

Nadal toniemy w różnych bzdurnych teoriach, choć MON-owska komisja smoleńska działa już od wielu miesięcy, a jej członkowie pobierają bardzo wysokie wynagrodzenia. Antoni Macierewicz epatuje nas wstrząsającymi taśmami, które mają zmienić bieg wydarzeń. Okazuje się jednak, że to hucpa, bo taśmy Putin – Tusk są znane od kilku lat. MON wydaje bezradne oświadczenia, że jeżeli ktoś wiedział, że taka taśma jest, to powinien był powiedzieć.

Prawica znowu powraca do Jurgena Rotha, wedle którego zamachu dokonał rosyjski generał na zlecenie wysokiego polskiego polityka, którego nazwisko zaczyna się na T.

A co robi Kościół? Kościół, jak zwykle, gdy są ważne sprawy, milczy, woli zaglądać suwerenowi pod kołdry. Kardynał Kazimierz Nycz powiedział niedawno, że nie spodziewa się stanowiska Episkopatu, że on jest po stronie tych, którzy protestują, ale jednak sprawę trzeba wyjaśnić. Jak widać, hierarchowie bardziej boją się ziemskiej władzy niż władzy w niebie.

Po co to wszystko! Wystarczyłaby przecież komisja międzynarodowa, o której tak głośno przez lata mówiło PiS. Okazało się, że tylko po to, żeby dogryźć Tuskowi, bo komisji nie będzie. Jak to powiedział kiedyś Jarosław Kaczyński, jest ryzykowna, bo mogliby wsadzić do niej samych Brzezińskich.

Rodzinom pozostaje chyba tylko napisać list do papieża Franciszka.

kosciol

wyborcza.pl

Kolebka naszej cywilizacji wysycha na wiór. Koniec wakacji w Grecji czy Hiszpanii

Tomasz Ulanowski, 27 października 2016
Akropol ateński - Grecja Ateny. Wzgórze w Atenach, na którym znajdują się ruiny świątyń z okresu archaicznego. Budowle zniszczone podczas wojen perskich odbudowano w czasach Peryklesa. Najsłynniejsza z nich to wzniesiony na cześć bogini Ateny Partenon.

Akropol ateński – Grecja Ateny. Wzgórze w Atenach, na którym znajdują się ruiny świątyń z okresu archaicznego. Budowle zniszczone podczas wojen perskich odbudowano w czasach Peryklesa. Najsłynniejsza z nich to wzniesiony na cześć bogini Ateny Partenon. (shutterstock)

Jeśli nie uda się ograniczyć globalnego ocieplenia do 1,5 st. C, znaczna część rejonu Morza Śródziemnego zamieni się w Saharę. A niestety nic nie wskazuje na to, żeby miało się to udać.

Dalsze nieograniczone spalanie paliw kopalnych zmieni południowe rejony Hiszpanii i Portugalii oraz całą Afrykę Północną w pustynię.

Lasy porastające południe Europy przeniosą się w wysokie góry. Ich miejsce zajmą półpustynne krzewy. Dojmująca susza dotknie cały basen Morza Śródziemnego.

Ten czarny scenariusz dotyczy rejonu zamieszkanego dziś przez 150 mln ludzi, będącego kolebką cywilizacji europejskiej i rolnictwa oraz ulubionym celem wakacyjnych podróży wielu Europejczyków – piszą w najnowszym „Science” naukowcy z Francji.

Jak podsumowują uczeni, gdy przez ostatnie sto lat Ziemia średnio ociepliła się o 0,85 st. C (to dane już przestarzałe, dzięki ostatniej gorącej dekadzie należy raczej mówić o ociepleniu o 1 st. C), to Śródziemie doświadczyło podniesienia średniej temperatury aż o 1,3 st. Według rekonstrukcji klimatu tego obszaru, którą Francuzi przeprowadzili na podstawie badań prastarych pyłków roślin zalegających w osadach, nigdy w całej epoce holoceńskiej w basenie Morza Śródziemnego nie było goręcej niż dziś. Holocen zaczął się blisko 12 tys. lat temu i dzięki swojemu sprzyjającemu klimatowi pozwolił na rozwój rolnictwa na Bliskim Wschodzie, a potem w Europie. Tak rodziła się nasza cywilizacja.

Owszem, rejon śródziemnomorski doświadczał wielokrotnie długotrwałych susz, ale jego średnia temperatura nigdy nie przekraczała dzisiejszej.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że w tym stuleciu to się zmieni – należy spodziewać się nowego rekordu gorąca. Co oznacza, że w już suchym basenie Śródziemia wody zacznie dramatycznie brakować.

Francuscy naukowcy wzięli pod uwagę cztery możliwości rozwoju sytuacji. Z ich symulacji komputerowych wynika, że jedynie ograniczenie globalnego ocieplenia do 1,5 st. C pozwoliłoby na powstrzymanie niebezpiecznych zmian w ekosystemach. Ale już podniesienie średniej temperatury planety o 2 st. w porównaniu z czasami przedprzemysłowymi oznacza zmianę klimatu tego rejonu, jakiej nie doświadczył on w ostatnich 12 tys. lat.

Pozostałe scenariusze, czyli ocieplenie o 3-5 st., powodują już prawdziwą tragedię. Co więcej, badacze wzięli w nich pod uwagę tylko sam wzrost średniej temperatury – bez coraz mocniejszej urbanizacji, wzrostu liczby ludzi, degradacji ziemi czy wdzierania się człowieka na w miarę nieużytkowane dotąd tereny.

Który z tych scenariuszy jest najbardziej prawdopodobny?

Nowy traktat klimatyczny, który w grudniu ub. roku w Paryżu został podpisany przez 195 państw i który wejdzie w życie 4 listopada, zakłada ograniczenie globalnego ocieplenia do maksymalnie 2 st. C, a najlepiej do 1,5 st. do końca tego wieku (potem nie ma zmiłuj – Ziemia będzie dalej się ocieplać). Jednak jego realizacja zależy od wypełnienia celów, które postawiły sobie w nim państwa sygnatariusze. Te cele to redukcja emisji gazów cieplarnianych, których kołdra coraz szczelniej okrywa Ziemię. Gdyby wszystkie zostały zrealizowane, to do końca wieku średnia temperatura Ziemi podniosłaby się o… 3 st. C.

Co więcej, realizacja celów redukcyjnych zależy od dobrej woli państw, które podpisały traktat paryski. Globalne ocieplenie może więc osiągnąć jeszcze gorsze rozmiary niż w czarnych scenariuszach.

Co to realnie – a nie w abstrakcyjnych stopniach Celsjusza – oznacza dla basenu Morza Śródziemnego?

Francuscy uczeni przywołują przykład Syrii. Okres 1998-2012 był w rejonie tzw. Żyznego Półksiężyca najsuchszym w ostatnich 500 latach. Na suszę nałożyły się ostry wzrost populacji Syrii w ostatnim półwieczu (z 4 do 22 mln) oraz rozwój rolnictwa oparty na uprawie wymagającej dużo wody bawełny.

Wojna, która od kilku lat trwa w Syrii, na razie wygnała z domów połowę jej mieszkańców. Kilkaset tysięcy ludzi zginęło. Syryjski konflikt już jest nazywany pierwszą klimatyczną wojną nowoczesnego świata. Prawdopodobnie nie będzie jednak ostatnią.

Jak zredukować emisję gazów cieplarnianych

Nasza cywilizacja jest uzależniona od węgla, ropy i gazu. Według danych Międzynarodowej Agencji Energii świat czerpie dziś aż 81,7 proc. energii – elektrycznej, cieplnej, w transporcie – z paliw kopalnych. Dotacje do ich wydobycia i sprzedaży oraz koszty społeczne związane z ich spalaniem pochłaniają na całym świecie ok. 5,5 bln dol. rocznie (wyliczenia w „Science” z września 2015 r.). Co roku ze wszystkich rur wydechowych i kominów świata ulatuje w powietrze blisko 36 mld ton dwutlenku węgla, gazu cieplarnianego, którego stężenie w powietrzu zawsze było kluczem do globalnych zmian klimatu. Przed rewolucją przemysłową stężenie CO2 w atmosferze wynosiło blisko 280 części na milion (ppm). Dziś wynosi przeszło 400 ppm i można śmiało założyć, że za naszego życia nie spadnie już poniżej tego poziomu – a raczej będzie rosnąć. Jeśli nie przestawimy gospodarki świata na czystsze źródła energii, nie uda się przyhamować globalnego ocieplenia.

Co globalne ocieplenie oznacza dla Polski?

Wzrost średniej temperatury Ziemi tylko o 2 st. w porównaniu z czasami przedprzemysłowymi (w tym roku wyniesie on prawdopodobnie 1,25 st. C) spowoduje ostatecznie m.in. zalanie przez Bałtyk Żuław, Gdańska, a także sporej części Pomorza Środkowego i Zachodniego. Walka z podnoszącym się poziomem morza będzie trudna i bardzo kosztowna. Nasilą się ekstremalne zjawiska pogodowe – burze, ulewy, powodzie, ale także fale upałów i susze. Klimat naszego kraju stanie się cieplejszy, a pogoda bardziej dramatyczna – zmienna i ekstremalna.

Należy też spodziewać się napływu uchodźców z tych rejonów świata, w których będą panowały coraz większy ścisk (rosnące populacje) i coraz trudniejsze warunki klimatyczne.

kolebka

wyborcza.pl

 

Popłatność smoleńska, a nie wdzięczność

Popłatność smoleńska, a nie wdzięczność

„Wdzięczność ważniejsza jest od pieniędzy”.

200 krewnych ofiar katastrofy smoleńskiej nie godzi się na ekshumacje ciał swoich bliskich. Czy jednak mają szanse w starciu z „niezłomnością” Zbigniewa Ziobry, jego prokuratorów, przede wszystkim Antoniego Macierewicza, który będzie szukał drobinek prochu strzelniczego na prochach ofiar na poparcie tezy: „wybuch był”.

Swego czasu Macierewicz źródło wybuchu umiejscawiał tam, gdzie znajdowała się kabina pasażerska Lecha Kaczyńskiego, więc powinna wystarczyć mu ekshumacja zwłok brata Jarosława Kaczyńskiego. Odpowiednik licznika Geigera zaterkocze i ma udowodnioną swoją 6-letnią tezę: „wybuch był”, czyli zamach.

Macierewicz może się zabezpieczać, że licznik Geigera nie zaterkocze, bo także swego czasu prezes PiS stwierdził, że nie rozpoznał brata przy autopsji. W tym samym czasie mówiło się, że częściach ciał poszczególnych ofiar, m.in. o nodze śp. Przemysława Gosiewskiego, która mogła trafić np. do trumny pod innym nazwiskiem. Jak to w czasie katastrofy lotniczej, części ciał latały według praw fizyki, ale nie według widzimisię Macierewicza. Wszak można sobie przy takim obrocie sprawy wyobrazić, że na Wawelu korpus Lecha Kaczyńskiemu ma dosztukowaną nogę Gosiewskiego. Jarosław nie rozpoznał brata, tym bardziej nie rozpoznał nogi Gosiewskiego. Makabreska? Tak. Macierewiczowi chodzi o taką makabreskę. Tak walnąć publikę w łeb ekshumacjami, aby nie wiedzieli, o co chodzi, a przy okazji sprofanować prochy, aby udowodnić tezę „wybuch był”.

Na taką nekropolitykę nie zgadzają się ludzie poważni, jak Paweł Deresz i 200 innych osób krewnych ofiar. Nie chcą, aby bezczeszczono prochy, ale przede wszystkim nie deptano pamięci o ich bliskich w imię potrzeb politycznych przez takich zombie życia politycznego, jak Macierewicz i jego sponsor polityczny Jarosław Kaczyński.

Deresz po Wszystkich Świętych chce iść do sądu i zaskarżyć decyzję o ekshumacji pisowskich polityków, którzy chcą zorganizować wykopki cmentarne. Ma wsparcie tak ważnej instytucji, jak rzecznik praw obywatelskich. Adam Bodnar napisał list do zastępcy prokuratora generalnego Marka Pasionka – dowodzącego ekshumacjami-wykopkami smoleńskimi. Bodnar przypomina w liście stanowisko Sądu Najwyższego, iż „poszanowanie zwłok jest istotnym elementem kultury europejskiej, a także jednym z fundamentów doktryny Kościoła katolickiego, głoszącej, że ciało zmarłego powinno być traktowane „z szacunkiem i miłością”.

Wiara wiarą, ale w europejskiej kulturze winno rządzić prawo, Bodnar pisze: „Nie powinno więc budzić wątpliwości to, że ekshumacja zwłok i szczątków ludzkich dokonywana na zarządzenie prokuratora stanowi władcze wkroczenie w sferę prawnie chronionych dóbr osobistych w postaci kultu osoby zmarłej. Dlatego osobom bliskim muszą służyć środki prawne w celu ustalenia, czy wkroczenie przez prokuratora w ową prawnie chronioną sferę miało uzasadnienie (nie miało charakteru ekscesywnego)”.

PiS doszedł do władzy w dużej mierze, zbijając kapitał na katastrofie smoleńskiej. Czy ta renta polityczna nie jest wystarczająca, czy dalej chcą zyskiwać niezasłużone tantiemy, jak druga żona Przemysława Gosiewskiego, o którym wyżej wspominam. Ona domaga się kolejnych 5 mln zł odszkodowania za śmierć swego męża. Pytanie do Gosiewskiej, ale też do Macierewicza i Ziobry. Kiedy ostatnio byli na grobach ofiar katastrofy smoleńskiej? Bo mogliby przeczytać, jak napisano na nagrobku Gosiewskiego jego słowa: „Wdzięczność jest ważniejsza od pieniędzy”. W polityce winna znaleźć zastosowanie trawestacja, która brzmi: „Wdzięczność jest ważniejsza od polityki, od władzy”. Wszak to jest wykładnia „służby polityki”. Hm?

Waldemar Mystkowski

poplatnosc

koduj.24.pl

27.10.2016

Paweł Deresz nie chce ekshumacji żony. Złoży do sądu wniosek o jej zaniechanie
• Paweł Deresz złoży do sądu wniosek o zaniechanie ekshumacji ciała jego żony
• Wniosek ma trafić do sądu na początku listopada
• Wcześniej głos na temat ekshumacji zabrał Adam Bodnar
• Zdaniem rzecznika praw obywatelskich rodziny maja prawo złożyć do sądu zażalenie na postanowienie prokuratury o ekshumacji

Paweł DereszPaweł Deresz (

)

Paweł Deresz zapowiedział, że na początku listopada złoży wniosek do sądu o zaniechanie ekshumacji ciała Jolanty Szymanek-Deresz, która zginęła w katastrofie smoleńskiej – poinformowało Radio ZET.

 

Deresz powiedział w rozmowie z Radiem ZET, że ekshumacja nie tylko narusza należny zmarłym spokój, ale i potęguje ból jego rodziny. Przyznał także, że służy ona tylko celom politycznym i ma jedynie potwierdzić absurdalne tezy.

Na temat możliwości złożenia do sądu zażalenia na postanowienie prokuratury o ekshumacji zabrał wcześniej głos rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar. Napisał on w tej sprawie list do prokuratora generalnego Marka Pasionka.

 

Bodnar przypomniał w nim m.in. stanowisko Sądu Najwyższego, że „poszanowanie zwłok jest istotnym elementem kultury europejskiej, a także jednym z fundamentów doktryny Kościoła katolickiego, głoszącej, że ciało zmarłego powinno być traktowane ‚z szacunkiem i miłością”.

„Nie powinno więc budzić wątpliwości to, że ekshumacja zwłok i szczątków ludzkich dokonywana na zarządzenie prokuratora stanowi władcze wkroczenie w sferę prawnie chronionych dóbr osobistych w postaci kultu osoby zmarłej. Dlatego osobom bliskim muszą służyć środki prawne w celu ustalenia, czy wkroczenie przez prokuratora w ową prawnie chronioną sferę miało uzasadnienie (nie miało charakteru ekscesywnego)” – napisał rzecznik praw obywatelskich.

 

wp.pl

 

 

rodzina

AGNIESZKA KUBLIK

Tańce wojenne wokół TVN: tak władza testuje prywatne media. A zapewniali, że są „poza ich zasięgiem”

27 października 2016

Studio TVN24

Studio TVN24 (Fot. Jacek Lagowski / AG)

Politycy PiS straszą TVN, bo grają na „efekt mrożący”. Liczą, że telewizja zmiękczy kurs, dziennikarze przerażeni perspektywą likwidacji stacji, przestaną patrzeć władzy na ręce, a TVN – tak jak TVP – stanie się kanałem rządowej propagandy. To się raczej nie uda, ale z punktu widzenia PiS-u widocznie i tak warto spróbować.

Atak na TVN i TVN24 przypuściła poseł PiS Krystyna Pawłowicz. Bez owijania w bawełnę żąda od KRRiT odebrania nadawcom koncesji. I stawia zarzuty: że stacja jest nierzetelna, nieobiektywna i szczuje na posłów PiS. Tymczasem gdzieś się schowało Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Dlaczego milczy, gdy przedstawiciel władzy chce ukarać dziennikarzy za to, że tej władzy patrzą na ręce? I gdy domaga się odebrania prywatnej stacji telewizyjnej koncesji? Dlaczego Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, konstytucyjny organ stojący na straży wolności słowa, kategorycznie nie przecina spekulacji o próbie odebrania koncesji TVN?

To pytania retoryczne. Nie oczekuję odpowiedzi. Znam je. To przybudówki władzy i jako takie nie zaprotestują, gdy ta władza zamachnie się na prywatne media. Tak jak siedziały cicho, gdy dokonywano podboju mediów publicznych. Milczą w imię partyjnych interesów.

Logika medialna Jarosława Kaczyńskiego jest następująca: media publiczne to po prostu narzędzie sprawowania i i utrzymywania władzy. Media prywatne to zło konieczne, o ile za bardzo tej władzy nie przeszkadzają. To bardzo niedemokratyczne rozumienie sensu istnienia czwartej władzy. Ale tak jak PiS chce zniszczyć władzę sądowniczą, tak i chce wziąć pod but media. I publiczne, i prywatne.

KRRiT, choć całkowicie od PiS zależna, raczej TVN i TVN24 koncesji nie odbierze. Z pewnością uruchomiłoby to głośne protesty organizacji dziennikarskich w Europie i w Stanach, bo amerykańska korporacja medialna Scripps Networks International od września 2015 r. jest właścicielem TVN SA. A PiS zapewne nowego konfliktu nie szuka. Pożądany efekt spróbuje osiągnąć i bez tego. Już samo rozważanie o cofnięciu koncesji może przynieść dobre dla PiS-u skutki.

I premier Beata Szydło, i prezes PiS Jarosław Kaczyński przed rokiem w swoich exposé zapewniali, że od mediów prywatnych będą się trzymać z daleka. Szydło: „Będziemy je szanować, państwo nie może mieć na nie wpływu”.

Kaczyński: „Są poza zasięgiem władzy, nie mamy zamiaru tego zmieniać”.

Jak widać, te zapewnienia to – jak wiele innych ich obietnic PiS-u – tylko gruszki na wierzbie. Nigdy nie wyrosną.

tance

wyborcza.pl

Wyborcza komentuje 27 października 2016

Jarosław Kurski, Zdjęcia: Adam Rosołowski, Montaż: Patrycja Piróg, 27.10.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,20898290,video.html?embed=0&autoplay=1

Rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej zaczęły być informowane o planowanych ekshumacjach przez żandarmerię wojskową. Kilkuset krewnych wyraziło kategoryczny sprzeciw ekshumacji i domaga się jej wstrzymania. Dlaczego w sprawie tak ważnej moralnie i etycznie polskie kościół katolicki milczy? Obejrzyj komentarz Jarosława Kurskiego, pierwszego zastępcy redaktora naczelnego ‚Gazety Wyborczej’.

jaka

wyborcza.pl

 

macierewicz-2

CZWARTEK, 27 PAŹDZIERNIKA 2016

Macierewicz: Razem z Francją współpracuje nam się dobrze dla dobra naszych narodów

13:47
macier

Macierewicz: Razem z Francją współpracuje nam się dobrze dla dobra naszych narodów

Jak mówił w Brukseli szef MON Antoni Macierewicz, pytany o to, czy sprawa Caracali nie wpływa negatywnie na relacje polsko-francuskie, szczególnie w kontekście współpracy wojskowej:

„Nie obawiam się. Dowództwo wywiadowcze jest we wspólnym interesie wszystkich. Nie ma różnicy w zależności od państwa. Polityka francuska jest polityką stabilną od dawna. Taka sama jak dzisiaj była rok temu. Interesy państwowe są stabilne i nie ulegają zmianom. Razem współpracuje nam się dobrze dla dobra naszych narodów”

300polityka.pl

ROSA KONTRA DWORCZYK. POSEŁ BEZ ARGUMENTÓW DO OBRONY POLITYKI ZAGRANICZNEJ PIS

STANISŁAW SKARŻYŃSKI, 27 PAŹDZIERNIKA 2016

Michał Dworczyk (PiS) i Monika Rosa (.N) spotkali się w Polsat News. Poseł długą, mądrze brzmiącą tyradą próbował bronić polityki zagranicznej Prawa i Sprawiedliwości. Bez powodzenia. Posłanka w trzech zdaniach zmieściła prawdziwy opis samotnej w Europie Polski pod rządami Jarosława Kaczyńskiego


Polska w czasie kryzysu UE mówi, że musimy zreformować Unię poważnie, a nie powtarzać, że musi być więcej Unii, a mniej samodzielnych, suwerennych krajów. Tu różnimy się od Francji i Niemiec. Pytanie, czy nasza diagnoza nie okaże się słuszna.

Michał Dworczyk, „Tak czy nie”, Polsat News – 25/10/2016

fot. Polsat News


FAŁSZ. POPULIZM JEST JEDYNĄ WEWNĘTRZNĄ PRZYCZYNĄ KRYZYSU UE.


Prawo i Sprawiedliwość rzeczywiście mówi, że chce „prawdziwej reformy Unii Europejskiej”. Swoją koncepcję promuje chwytliwym, zaczerpniętym od Charlesa de Gaulle’a hasłem „Europa Ojczyzn„.

Jednak za fasadą haseł i deklaracji pisowski projekt reformy UE skrywa sprzeczności i więcej pytań, niż odpowiedzi.

Po pierwsze, PiS deklaruje, że chce ograniczyć zjednoczenie kontynentu do współpracy gospodarczej, ale po chwili dodaje, że współpraca obejmować miałaby jednak również – korzystne dla Polski – solidarnościowe programy polityczne: swobodę przepływu pracowników, politykę spójności oraz wspólną politykę rolną.

Po drugie, PiS chce europejskiej armii, polityki zagranicznej i prezydenta, który – to cytat z wywiadu Jarosława Kaczyńskiego dla „Rzeczpospolitej” – „powinien mieć ściśle określone, ale jednak mocne uprawnienia, na przykład prowadzić politykę zagraniczną UE wobec tych wielkich podmiotów jak Rosja, Chiny, Stany Zjednoczone, Indie, oczywiście przy zachowaniu polityki zagranicznej poszczególnych krajów. W jego kompetencjach leżałoby też dysponowanie tą armią, która powinna mieć dwa wielkie fronty – wschodni i południowy”.

Po trzecie, Jarosław Kaczyński mówi, że chciałby, aby Unia „rzeczywiście działała w oparciu o prawo, a nie na zasadzie arbitralnej, co często się zdarza”. Oznacza to zapisanie wszystkiego w umowie konfederacyjnej i likwidację tworzenia oraz egzekucji prawa na poziomie Unii Europejskiej – bo arbitralność wynika z uprawnienia nowych instytucji do podejmowania wiążących decyzji.

Pytania bez odpowiedzi

Te postulaty są też częściowo wewnętrznie sprzeczne. Nie wiadomo, jak miałby być wybierany prezydent Unii Europejskiej i jak mógłby prowadzić wojny oraz dyplomację przy zachowaniu pełnej swobody działań państw członkowskich, które przecież mogłyby mieć zupełnie inne pomysły niż prezydent UE oraz stojąca za nim armia.

Przy tym zdublowaniu podstawowych funkcji państwowych już tylko organizacyjnym problemem byłoby każdorazowe uzgadnianie wszystkich stanowisk we wszystkich sprawach przez niezależne w prawie międzynarodowym, powiązane konfederacją państwa UE, czego nie koordynowałaby ani centralna instytucja ustawodawcza, ani wykonawcza. (Dziś te kompetencje podzielone są między Komisję Europejską, Parlament Europejski oraz koordynujące współpracę rządów państw członkowskich Radę Unii Europejskiej i Radę Europejską).

Kaczyński mówił, że mniejszość blokującą miałoby być 15-20 proc. ludności UE. W praktyce to prezent dla Niemiec, które mogłyby samodzielnie zablokować każdą decyzję (Niemcy stanowią ok. 18 proc. ludności UE po „brexicie’).

Nie wiadomo też, jak PiS chciałoby przy takiej reformie zachować unijny budżet (w 2015 roku było to 145 mld euro) i nakłonić państwa do wpłacania do niego funduszy. Konfederacja ze zinstytucjonalizowanym budżetem, pozbawionym instytucji rozdzielającej środki to w świetle historii dyplomacji i prawa międzynarodowego pomysł zupełnie egzotyczny, a bez niego to rządy państw – wspólnie lub tylko między sobą  – musiałyby uzgadniać zasady funkcjonowania wspólnego rynku oraz rozdzielanie pieniędzy na politykę rolną i politykę spójności.

To pytania i problemy, wynikające z deklaracji PiS, które powodują, że trudno uznać pomysł „rzeczywistej reformy UE” za coś więcej niż populistyczne hasło – a prawicowy populizm, obiecujący rozwiązanie współczesnych problemów przez ucieczkę przed globalizację w stronę izolacji w państwie narodowym jest obecnie największym problemem Europy i świata, który stoi zarówno za opuszczeniem Unii przez Wielką Brytanię, jak i dzisiejszymi problemami Polski.


fot. Luca Perino / Flickr / CC 2.0
Przeczytaj też:

„PASOŻYTY”, „CIAPACI”, „CHAMY”. RASIZM PO POLSKU

JAKUB MAJMUREK  30 LIPCA 2016


Czarne barwy bliższe prawdzie


Polska jest samotną wyspą w Unii Europejskiej. Ta samotność odbije się na bezpieczeństwie wszystkich Polaków. W nazywaniu niekompetencji cnotą osiągnęliście mistrzostwo w ciągu tego roku.

Monika Rosa, „Tak czy nie”, Polsat News – 25/10/2016

fot. Polsat News


PRAWDA. PIS SWOJĄ CHAOTYCZNĄ POLITYKĄ ODSUWA POLSKĘ OD UNII EUROPEJSKIEJ.


Wypowiedź posłanki Nowoczesnej dużo lepiej odpowiada rzeczywistości po roku polityki międzynarodowej realizowanej przez Prawo i Sprawiedliwość. Równolegle do niespójnych tez na temat reformy Unii Europejskiej PiS szeregiem działań spowodowało, że Warszawa jest w politycznej izolacji w Europie.

Najwięcej szkód rząd PiS wywołał konfliktem z Trybunałem Konstytucyjnym, przez który w Parlamencie Europejskim odbyły się już dwie debaty na temat sytuacji w Polsce, Komisja Wenecka przedstawiła dwie miażdżące dla rządu opinie w tej sprawie, a Komisja Europejska wszczęła – po raz pierwszy w historii – postępowanie w sprawie praworządności. Do 27. października Polska ma czas na wywiązanie się z zaleceń Komisji Europejskiej. Jeśli tego nie zrobi, Polskę – zgodnie z art. 7 traktatu o UE – mogą czekać nawet sankcje.

Jedynym – i to względnym – sukcesem w polityce zagranicznej było to, że państwa zachodnie nie storpedowały szczytu NATO w Warszawie. Choć i tu PiS dostało od partnerów solidny policzek – nie tylko nie uzyskali nic więcej, niż miała obiecane Platforma Obywatelska, to Barack Obama podczas konferencji prasowej z Andrzejem Dudą podniósł sprawę Trybunału.

Nieprawdziwe jest tylko stwierdzenie, że Polska jest w Europie „samotną wyspą”. Samotne są dwie sprzymierzone wyspy – Polska i Węgry – które chcą wspólnie „konie kraść” w Europie. Do niedawna jeszcze na podobnym kursie znajdowała się Wielka Brytania, jednak po czerwcowym referendum ta wyspa wybiła się na nowe wyżyny suwerenności.

rosa-kontra-dworczyk

OKO.press

 

Czy gabinet cieni Schetyny wygra z populizmem?

Gabinet cieni Grzegorza Schetyny to próba zarówno skonsolidowania PO, jak też przejęcia inicjatywy w obszarze całej opozycji antypisowskiej. Czy Platformie uda się przełamać komunikacyjny impas?

Platforma Obywatelska rozpoczęła tworzenie prawdziwego gabinetu cieni. Takiego, jaki PO ostatni raz próbowało tworzyć będąc w opozycji do PiS-u w latach 2006-2007. Wówczas tworzył ten gabinet Jan Maria Rokita nie przemieniony jeszcze do końca w dzisiejszego „operowego konserwatystę”, który bardziej nienawidzi resztek liberalnej „Polski Tuska”, niż potrafi przedstawić własny polityczny projekt lub choćby uczciwą diagnozę.

Monopol na gabinet cieni w opozycji

Dzisiaj dla Grzegorza Schetyny gabinet cieni to próba zarówno skonsolidowania partii, jak też przejęcia inicjatywy w obszarze całej opozycji antypisowskiej. Rzeczywiście, Ryszardowi Petru trudniej było powołać gabinet cieni, bo co prawda dysponuje sympatycznymi i zaprawionymi w boju posłankami, ale nie ma w swoich szeregach tylu byłych ministrów, a nawet byłej szefowej rządu, których Schetyna może do gabinetu cieni powołać nadając mu pewną powagę.

Także lewica nie ma dziś potencjału do stworzenia gabinetu cieni. Czarzasty nie wie, na kogo mógłby w takim gabinecie liczyć, może nawet Leszek Miller nie przejąłby jego zaproszenia. Barbara Nowacka wraz z gronem sensownych młodych ludzi z różnych nurtów lewicy jest dopiero na początku długiej drogi do stworzenia jakieś centrolewicowej i liberalno-socjalnej formacji. Zatem dziś żadnego gabinetu cieni stworzyć by nie mogła. Adrian Zandberg do swojego gabinetu cieni mógłby powołać co najwyżej Warufakisa, Maduro, kogoś z Podemosu albo Die Linke, gdyż jego formacja utwardza swoją tożsamość w obszarze lewicy populistycznej i antyliberalnej. Ale takie nominacje nie zapewniłyby mu wzrostu poparcia ze strony krakowskiej czy warszawskiej inteligencji, która jeszcze nie wie, że hoduje sobie kolejnego wroga. Nienawidzącego liberalnej transformacji Polski po roku 1989 tak samo, jak nienawidzi jej antyliberalna prawica.

W tej sytuacji tylko Grzegorz Schetyna mógł w opozycji zagrać „gabinetem cieni”. Spróbować przełamać impas komunikacyjny, z którego jego partii nie wydobyła nawet konwencja w Gdańsku i ogłoszony na niej nowy program PO. Ten program albo nie był wystarczająco nowy, albo nie był wystarczająco konkretny, w każdym razie w ogóle nie przebił się do opinii publicznej. Bardziej przebiło się odejście Stefana Niesiołowskiego.

Gabinet cieni Schetyny kontra rząd Kaczyńskiego

Ogłaszając tworzenie gabinetu cieni Grzegorz Schetyna i Platforma Obywatelska wysforowały się zatem nieco przed peleton różnych opozycyjnych środowisk. Czy jednak Grzegorz Schetyna i Platforma Obywatelska poradzą sobie za pomocą gabinetu cieni z rządzącym PiS-em? Tutaj odpowiedź nie jest już tak oczywista.

 

Grzegorz Schetyna jako premier gabinetu cieni jest postacią wyrazistszą, niż cień premiera, jakim pozostaje Beata Szydło w rządzie nie przez siebie tworzonym i kierowanym. Jednak stanowisko premiera gabinetu cieni na pewno nie pozwoli Schetynie zmniejszyć dystansu wizerunkowego i realnie politycznego, jaki dzieli go od faktycznego lidera obozu rządzącego, czyli Jarosława Kaczyńskiego. Kaczyński zjednoczył antyliberalną prawicę i rzucił jej na pożarcie całe państwo, łącznie z wciąż upaństwowioną częścią gospodarki. Bez granic, bez konieczności przestrzegania kryteriów jakkolwiek rozumianej merytoryczności. Grzegorz Schetyna takiej oferty „Polsce liberalnej” złożyć dziś nie może. Gdyby nawet złożył, nikt by mu nie uwierzył. W przeciwieństwie do Kaczyńskiego czy Tuska Schetyna jako lider partii nie zaliczył jeszcze żadnego zwycięstwa (nie licząc czystek wewnętrznych w PO).

 

Wicepremier gabinetu cieni, a także osoba, która będzie recenzowała politykę obronną PiS-u, czyli Tomasz Siemoniak, mimo że od urodzenia niezbyt wyrazisty, ma nieco lepszą pozycję w stosunku do Antoniego Macierewicza, który dzisiaj polityką obronną polskiego państwa realnie kieruje. Macierewicz po roku wyraźnie zdefiniował już swoją rolę w rządzie. Jest to rola polskiego agenta Foxa Muldera, który przejął już kontrolę nad wszystkimi Archiwami X, pozbawionego jednak seksapilu Davida Duchovnego, który odtwarzał rolę tego bohatera zbiorowej podświadomości z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Dobrym ministrem obrony nazywa Antoniego Macierewicza już tylko Jadwiga Staniszkis. Nie dlatego, że jest równie szalona jak on, ale dlatego, że jej zawsze programowo zależało na wyciągnięciu Polski z obszaru liberalnego Zachodu. To ona była pierwszą i najbardziej konsekwentną intelektualną przeciwniczką „imitacyjnej” (wobec Waszyngtonu i Brukseli) formuły polskiej modernizacji po roku 1989. Antoni Macierewicz jej intelektualną wizję realizuje w tym rządzie najlepiej, gdyż on faktycznie najskuteczniej wyciąga Polskę z Unii i NATO – swoimi kolejnymi decyzjami w obszarze personaliów (właśnie odwołał polskiego szefa NATO-wskiej Akademii Obrony w Rzymie), struktury i wyposażenia polskiej armii. Same tylko Caracale oznaczały głębsze i poważniejsze wejście Polski i polskiej armii w unijne i NATO-wskie struktury polityczne, gospodarcze i militarne. Załatwienie tej sprawy przez Macierewicza na poziomie kontaktów z podrzędnym amerykańskim handlarzem bronią trzeciej świeżości, przeznaczanej przez USA dla dalekich azjatyckich i afrykańskich peryferiów, a nie dla najbliższych sojuszników, jest ze strony Macierewicza wyborem celowym, z pełną świadomością jego konsekwencji. Siemoniakowi, który prowadził politykę zupełnie inną, łatwo będzie kolejne decyzje i zachowania Macierewicza punktować.

Podobnie łatwą pracę będzie miał Rafał Trzaskowski z punktowaniem kolejnych dziwnych zachowań ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego. W jego kompetencje na stanowisku szefa MSZ nie wierzy już nawet część elektoratu PiS, oczywiście poza tymi wyborcami tej partii (i częścią wyborców Kukiza), którzy faktycznie chcą wyciągnięcia Polski z Unii poprzez skłócenie Warszawy zarówno z instytucjami wspólnotowymi UE, jak też z najważniejszymi stolicami Europy Zachodniej. Ten cel realizowany jest przez Waszczykowskiego bardzo skutecznie. Podczas gdy Trzaskowski pozostaje dzisiaj jednym z ostatnich (po likwidacji Radosława Sikorskiego przez „handlarzy rosyjskim węglem” za pomocą „kelnerskich podsłuchów”) liderów Platformy mających realne kompetencje w dziedzinie polityki europejskiej i autentyczną do tej polityki pasję.

Jak pokonać nowoczesny populizm?

O wiele większy problem będzie miała Ewa Kopacz jako osoba odpowiedzialna w platformerskim gabinecie cieni za punktowanie polityki społecznej PiS. Kiedy ona sama była premierem, rząd PO-PSL po raz pierwszy politykę społeczną zaczął na poważnie prowadzić. Rząd PO-PSL przeprowadził wówczas ustawę odbudowującą dialog społeczny. Ze stworzonej dzięki tej ustawie Rady Dialogu Społecznego korzysta dzisiaj rząd PiS „dialogując” głównie z NSZZ „Solidarność”, które pełni dzisiaj konsekwentnie rolę „żółtych związków” (tak w XIX i XX wieku nazywano organizacje łamistrajków, a „Solidarność” na zlecenie bliskiego sobie ideowo rządu chętnie łamie dzisiaj solidarność różnych grup zawodowych i donosi do prokuratury na organizatorki „czarnego protestu”).

Ewa Kopacz firmowała także politykę prorodzinną późnego PO. Zbudowaną na ulgach podatkowych, na wprowadzeniu Karty Dużej Rodziny, na wydłużeniu urlopów rodzicielskich, na inwestycjach w żłobki i przedszkola. Ale właśnie dlatego, że Kopacz firmowała w miarę odpowiedzialną politykę społeczną i prorodzinną, faktycznie adresowaną do matek, ojców, dzieci i rodzin, będzie miała poważne kłopoty z punktowaniem programu „500 plus” czy obniżenia wieku emerytalnego, ponieważ nie są to programy społeczne, prorodzinne czy nawet nowoczesne programy redystrybucyjne. W rozumieniu samego Kaczyńskiego czy marszałka Kuchcińskiego (ten drugi był tak nierozgarnięty, że przyznawał to nawet publicznie) są to nowoczesne populistyczne strategie „kupowania głosów za flaszkę”, a z takimi strategiami każda sensowna liberalna polityka społeczna musi przegrać, nawet jeśli ostatecznie zawsze okazują się one dla „obdarowanych” przekleństwem (wszyscy, łącznie z Mateuszem Morawieckim, wiedzą, że obniżenie wieku emerytalnego oznacza głodowe emerytury, a docelowo w ogóle zniszczenie powszechnego systemu emerytalnego).

Czytaj też: Kopacz ostatnią szansą PO? Polacy wolą ją od Schetyny

Kiedy zastanawiamy się nad tym, czy Ewa Kopacz może jakkolwiek skutecznie zrecenzować pisowskie projekty populistycznego rozdawnictwa natrafiamy jednak na problem o wiele poważniejszy i powszechniejszy (wręcz globalny), niż problem skuteczności Schetyny, Platformy Obywatelskiej, a nawet całej liberalnej opozycji wobec Kaczyńskiego i Kukiza. Najważniejsze pytanie drugiej dekady XXI wieku brzmi bowiem: jak skutecznie walczyć z nowoczesnym populizmem? Dobrej odpowiedzi na to pytanie nie ma nie tylko Schetyna ze swoim nowym gabinetem cieni. Nie ma jej brytyjska liberalna elita polityczna, która przegrała z nowoczesnym populizmem bitwę o Brexit, a może przegrać także bitwę o Anglię. Nie ma tej odpowiedzi Hillary Clinton i Partia Demokratyczna, a także ci Republikanie, którzy jeszcze nie poszaleli. Jeśli oni wszyscy wygrają najbliższe wybory z Trumpem i jego ludźmi, to nie dzięki temu, że potrafili przeciwstawić się Donaldowi Trumpowi i jego bezgranicznym obietnicom oraz bezgranicznej zdolności mobilizowania społecznego gniewu w kolejnych debatach, bo nie potrafili. Najpierw odpowiedzialni Republikanie stracili swoją partię, a teraz odpowiedzialni Amerykanie mogą stracić swój kraj. A jeśli Zachód będzie miał szczęście i Trump jednak nie wygra, to nie dlatego, że Republikanie i Demokraci mieli jakiś pomysł na zatrzymanie nowoczesnego populizmu, bo go nie mieli, ale dlatego, że struktura społeczna Ameryki liberalno-demokratycznej od 200 lat jest mimo wszystko nieco bardziej stabilna, niż struktura społeczna Polski liberalno-demokratycznej zaledwie od lat 30.

Obym się nie mylił.

czy

newsweek.pl

pis

27.10.2016

Bezdyskusyjnie najgorszy po 1989 r. Ocena tego, co się stało, ocena tej władzy, wymaga specjalnych kryteriów. Bo też jest to ekipa całkowicie odmienna od wszystkich, które wcześniej mieliśmy. To nie jest po prostu kolejna władza, kolejny rząd, choć ma taki sam, bezdyskusyjnie demokratyczny mandat, jak ekipy poprzednie. Poprzedników nie uznaje, ich osiągnięciami gardzi, a wszystko to, co się Polakom przez ponad ćwierć wieku udało w wielkich bólach zbudować, dewaluuje i niszczy, łamiąc prawo i dobre obyczaje. Mamy więc demokratycznie wybraną władzę uzurpatorów, którzy dokonują zamachu. Nie na III RP, ale po prostu – na Polskę i demokrację. Bez zrozumienia tej wyjątkowej natury obecnej władzy nie sposób zrozumieć ani jej samej, ani jej poczynań, ani dramatyzmu tego, co się dzisiaj w Polsce dzieje.

newsweek.pl

Dwa dywaniki u prezesa, ale jego pozycja wciąż rośnie. O co gra Macierewicz i kto z nim trzyma?

RENATA GROCHAL, AGATA KONDZIŃSKA, 27 października 2016

Antoni Macierewicz podczas wizyty w Wojskowych Zakładach Lotniczych w Łodzi

Antoni Macierewicz podczas wizyty w Wojskowych Zakładach Lotniczych w Łodzi (Marcin Stepien AppleMarkC)

Odkąd Antoni Macierewicz został ministrem obrony, zaczął umacniać swoją pozycję w PiS. Wielu rozmówców mówi wprost: Antoni urwał się Jarosławowi Kaczyńskiemu.

W PiS mówią też, że Macierewicz jest coraz większym problemem dla partii.

Ostatnie tygodnie to pasmo jego wpadek: zerwany kontrakt na śmigłowce Caracal, bezprzetargowy wybór amerykańskich Black Hawków, pozostawienie w MON Bartłomieja Misiewicza wbrew Jarosławowi Kaczyńskiemu i ogłoszenie z sejmowej trybuny, że okręty Mistral zostały przekazane Rosji przez Egipt za 1 dolara.

W tej ostatniej sprawie Macierewicz powoływał się na „pewne źródła”, ale informacja jest nieprawdziwa. Jako pierwszy podał ją rosyjski internetowy troll. Jak trafiła do szefa MON? Według naszych rozmówców, Macierewicz najprawdopodobniej przeczytał o Mistralach na portalu niezależna.pl. Potem fałszywą informację podał też portal tvp.info.

Antoni robi, co chce

Politycy PiS rozkładają ręce. – Antoni robi, co chce – mówi ważny rozmówca w obozie PiS. Wskazuje, że szef MON dzięki sprawie katastrofy smoleńskiej stał się drugą osoba w PiS po Jarosławie Kaczyńskim, swego rodzaju kapłanem religii smoleńskiej. Dlatego jest nie do ruszenia. Nawet premier Beata Szydło boi się zwrócić mu uwagę, chociaż szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego wezwała na dywanik, kiedy o kobietach biorących udział w „czarnym proteście” powiedział „Niech się bawią!”. Zapytana o wypowiedź Macierewicza na temat Mistrali, Szydło stwierdziła tylko, że „to informacja, którą podaje pan minister Macierewicz, dlatego najlepiej do niego kierować pytania”.

Ważny polityk PiS uważa, że Macierewicza może powstrzymać tylko prezes Kaczyński.

Dwa dywaniki u prezesa

Według naszych rozmówców, w ciągu ostatniego roku Macierewicz był na dywaniku u prezesa co najmniej dwa razy.

Pierwszy raz, kiedy wybuchła awantura o apele smoleńskie, które szef MON chciał dołączyć do uroczystości rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego oraz do innych uroczystości z udziałem asysty wojskowej. Ostro protestowali przeciwko temu kombatanci.

Drugi dywanik dotyczył Bartłomieja Misiewicza. To nazwisko stało się symbolem kolesiostwa PiS w spółkach skarbu państwa. Kaczyński miał zażądać, by 26-letni Misiewicz został odwołany z rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Macierewicz spełnił to żądanie, ale zostawił swojego pupila w gabinecie politycznym w MON. Tam Misiewicz zajmuje się „analizą dezinformacji medialnych, wymierzonych w bezpieczeństwo państwa”. Według naszych rozmówców, Kaczyński nie miał o tym pojęcia.

– Macierewicz ma dwie twarze. Z jednej strony potrafi każdego oskarżyć, że jest agentem obcego państwa, z drugiej strony jest lojalny wobec własnych współpracowników. Jak mógłby wyrzucić Misiewicza, który pracuje dla niego odkąd skończył 16 lat? – opowiada nasz informator.

Macierewicz liczył, że schowa Misiewicza na zapleczu i nie będzie on kłuł w oczy dziennikarzy, ani opozycji. Jednak Misiewicz zorganizował odprawę oficerów z dowództwa generalnego, na której instruował, jak mają organizować szkolenia z obrony terytorialnej. Sprawa wyciekła do mediów. Osoba znająca realia MON mówi, że wtedy Macierewicz wpadł w szał. Sprawa Misiewicza jest dla niego kosztowna w PiS, bo politycy z zakonu PC (Porozumienie Centrum, pierwsza partia Kaczyńskiego) podsuwają jego wpadki prezesowi, by go osłabić. Dlatego w MON trwa poszukiwanie źródła przecieku.

– On ma obsesję na tym punkcie, że ciągle ktoś wynosi informacje z MON do dziennikarzy – opowiada nasz rozmówca.

Duży pałac krzywo patrzy

Z coraz większym niepokojem na działania Macierewicza patrzy Pałac Prezydencki. Prezydent Andrzej Duda wezwał ministra obrony do siebie w piątek. Rzecznik prezydenta Marek Magierowski wydał zdawkowy komunikat, że „politycy rozmawiali m.in. o kandydaturze przedstawiciela Polski do Rady Mędrców NATO, a także o bieżących sprawach związanych z kwestiami bezpieczeństwa i obronności”.

Według naszych źródeł, w pałacu nie spodobał się sposób zerwania kontraktu na śmigłowce Caracal i potraktowania Francuzów, a także wybór amerykańskich Black Hawków, który zaskoczył chyba nawet fabrykę w Mielcu, gdzie są produkowane części i składane śmigłowce.

– Dyplomacja polega na tym, by grać na wielu fortepianach. Niepotrzebnie zrażamy do siebie Francję. Trzeba było im rzucić coś na osłodę, np. że będą brać udział w budowie elektrowni atomowej w Polsce – mówi nasz rozmówca.

Smoleńska polisa

Kilku polityków podkreśla, że Kaczyński nie odwoła na razie Macierewicza, bo jest mu potrzebny do rozgrywania sprawy katastrofy smoleńskiej. Podkomisja badająca katastrofę pracuje przecież w MON. Jednak politycy PiS zapewniają, że cierpliwość Kaczyńskiego ma granice. – Prezes jest pragmatykiem. Jeśli uzna, że Macierewicz szkodzi notowaniom PiS, to schowa go tak, jak zrobił to w kampanii wyborczej. Wtedy Macierewicz straci stanowisko i nie ocali go nawet obrona terytorialna, którą podporządkował bezpośrednio sobie – mówi ważny polityk.

Drużyna Macierewicza

Na razie szef MON umacnia swoją pozycję w PiS, którą zaczął budować na etapie tworzenia list wyborczych do Sejmu w 2015 r.

W okręgu piotrkowskim pilnował, by dobre miejsca dostały osoby z nim związane. Chciał mieć sojuszników w klubie parlamentarnym. Sam wystartował z miejsca pierwszego. Drugie dał Annie Milczanowskiej (była prezydent Radomska), w PiS uznawanej za jego prawą rękę. W partii plotkowano, że Milczanowska ma tylko wystartować, nabić głosy, ale nie brać mandatu, by PiS nie stracił prezydentury w Radomsku. Milczanowska została jednak posłanką, a w Radomsku PiS przegrał przedterminowe wybory. Trzecie miejsce na liście dostał Robert Telus, blisko związany z szefem MON, czwarte – Bartłomiej Misiewicz. Zdobył za mało głosów, by wejść do Sejmu. Przeskoczyli go kandydaci z dalszych miejsc.

W klubie PiS Macierewicz nie ma dużego środowiska, ale kilkunastu posłów z nim trzyma. Głównie ci z województwa łódzkiego: Alicja Kaczorowska, Dariusz Kubiak i Marek Matuszewski. Sojusznikiem szefa MON ma być też Grzegorz Schreiber, który w Kancelarii Premiera odpowiada za kontakty rządu z parlamentem. Znają się jeszcze z czasów ZChN.

Przyjacielem Macierewicza jest Piotr Naimski, minister ds. energii. W rządzie sojusznikiem szefa MON jest też wicepremier Piotr Gliński. Obaj kandydowali z tego samego okręgu wyborczego. – W województwie łódzkim podział rządów jest wyraźny. Albo jesteś za mecenas Janiną Goss, przyjaciółką Kaczyńskiego, albo za Macierewiczem. Trzeciej drogi nie ma – opowiada polityk PiS.

Najpierw Piotrków, potem fotel prezesa?

W PiS spekulują, że szef MON chciałby odzyskać władzę w regionie (wybory odbędą się w listopadzie). W 2014 r. Jarosław Kaczyński połączył piotrkowski okręg partii z łódzkim i sieradzkim, pozbawiając Macierewicza funkcji szefa PiS w Piotrkowie Trybunalskim. Lokalni działacze skarżyli się na styl jego rządów.

Macierewicz buduje swoje zaplecze w PiS nie po to, by ewentualnie wyprowadzać ludzi z partii. Nauczony doświadczeniem z lat 90., kiedy tworzył różne marginalne partie narodowo-katolickie, wie już, że taki ruch mu się nie opłaca.

Ale Kaczyński przestanie kiedyś rządzić PiS. Macierewicz chce być gotowy, by zagrać o najwyższą stawkę: fotel prezesa.

macierewicz

wyborcza.pl

przem-szubartowicz

Jak podkomisja smoleńska kluczy w sprawie wyjazdu do Moskwy?

Justyna Dobrosz-Oracz; Zdjęcia: Miłosz Więckowski, Anu Czerwiński; Montaż: Miłosz Więckowski, 26.10.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,20897052,video.html?embed=0&autoplay=1

Zamieszanie wokół tego wyjazdu trwa od lipca. I wiele mówi o taktyce działania podkomisji smoleńskiej. Jej członkowie składali sprzeczne relacje kto, kogo zaprosił. Rosyjski MAK utrzymuje, że to Tatiana Anodina zgodziła się przyjąć Wacława Berczyńskiego na jego prośbę. MON, że to ona wysłała zaproszenie. A przewodniczący podkomisji kluczy. Co mówił przed komisją obrony, a co po? I jak PiS reaguje na utworzoną przez PO komisję od odkłamywania smoleńskich historii? Zobacz.

nad

wyborcza.pl

 

Taranem w gimnazja. W podstawówkach będzie tłok, w liceach bałagan

Justyna Suchecka, Olga Szpunar, 27 października 2016

Poznań, 10 października, protest przed urzędem wojewódzkim. Podobne szykują się na 19 listopada: - Złość jest olbrzymia. To będzie manifestacja, jakiej polska oświata nie widziała - mówi prezes ZNP Sławomir Broniarz

Poznań, 10 października, protest przed urzędem wojewódzkim. Podobne szykują się na 19 listopada: – Złość jest olbrzymia. To będzie manifestacja, jakiej polska oświata nie widziała – mówi prezes ZNP Sławomir Broniarz (Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Gazeta)

Premier Beata Szydło okopała się i podtrzymała wyrok na gimnazja – do likwidacji! Powszechny sprzeciw ma za nic. – To zbrodnia na polskiej szkole – mówi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.

– Reforma nie jest zagrożona, proszę nie wprowadzać chaosu informacyjnego, bo to źle wpływa na dzieci, rodziców, nauczycieli – oświadczyła w środę premier. Ignorując protesty związków zawodowych, samorządów, dyrektorów szkół i rodziców przestraszonych eksperymentem na ich dzieciach. I mimo negatywnych opinii także w jej rządzie.

PiS chce zacząć likwidację gimnazjów od 2017 r., kiedy obecni szóstoklasiści mają pójść do VII klasy wydłużanej podstawówki, a nie do I gimnazjum. Ośmioletnią szkołę podstawową i czteroletnie szkoły ponadpodstawowe wymyśliła i ubrała w garnitur reformy minister edukacji Anna Zalewska.

Atmosfera wokół Zalewskiej robi się gęsta. „Wyborcza” i inne tytuły pisały, że w partii rządzącej coraz częściej słychać głosy, że reformę trzeba odłożyć – co najmniej o rok, najlepiej o dwa lata.

Poseł PiS Arkadiusz Mularczyk (ma żonę nauczycielkę) komentował w Radiu Kraków: – Obserwuję, co się dzieje w oświacie. Jest sporo obaw. Ludzie pytają o miejsca pracy. Należy się wsłuchiwać w głosy samorządowców i nauczycieli.

Z „Wyborczą” Mularczyk nie rozmawia. Posłowie PiS, którzy się na to godzą, proszą o anonimowość. – Z minister Zalewską i jej reformą jest jak z ruszającym się zębem, ale to nie pani premier może go wyrwać – mówi jeden z nich.

Wiceszefowa sejmowej komisji edukacji Marzena Machałek (PiS) twierdzi, że problem widzą tylko media. – Przesunąć można wszystko, tylko po co? Trzymamy się harmonogramu. Samorządy, z którymi rozmawiam, już szykują się na zmiany. A rodzice chcą mieć spójny system, dobrych nauczycieli dla dzieci. My im to gwarantujemy. Rozumiem, że nauczycielom gimnazjów jest przykro, że się obawiają, ale wszystko, co robimy, będzie z korzyścią dla nauczania.

Likwidacji gimnazjów sprzeciwia się jednak sześć korporacji samorządowych – od Związku Gmin Wiejskich po Związek Miast Polskich. Koszty reformy Zalewskiej szacują na ponad miliard złotych, który będą musiały znaleźć gminy.

Protestujący ostrzegają, że pod nóż pójdą tysiące nauczycielskich etatów (ZNP szacuje, że 37 tys.), zmarnuje się kilkanaście lat dorobku gimnazjów, które jak trampolina pchnęły polskich uczniów w górę w rankingach międzynarodowych. W podstawówkach będzie tłok, w liceach – potężny bałagan, bo w 2019 r. pójdą tam dwa roczniki: ostatni absolwenci gimnazjów i pierwszy rocznik zreformowanej podstawówki.

PiS nie ma co liczyć na to, że sytuacja się uspokoi. Tempo zmian jest karkołomne – do końca roku pozostały tylko cztery posiedzenia Sejmu, na których trzeba przyjąć nowe prawo oświatowe.

19 listopada na ulicach Warszawy protestować będą nauczyciele. Związek Nauczycielstwa Polskiego zachęca, by dołączyli się rodzice. – Złość jest olbrzymia. Myślę, że to będzie manifestacja, jakiej polska oświata nie widziała. Nawet 40 tys. osób – twierdzi prezes Broniarz.

Krakowscy rodzice rozpoczęli zbieranie podpisów pod hasłem „Szkoła to nie eksperyment”. W Warszawie rodzice i nauczyciele zaplanowali cykl pikiet – pierwsza już w piątek przed mokotowskim Gimnazjum nr 10. Tego dnia na szkole zawiśnie baner „Nie likwidujcie nas”; podobne w przyszłym tygodniu ozdobią ponad sto szkół m.in. w Opolu, Radomiu i we Wrocławiu.

Justyna Suchecka: Interesują Cię tematy związane z edukacją? Lubisz o nich czytać i dyskutować? Zapraszam na mój profil na Facebooku!

Zobacz: Starczewska o reformie edukacji: W skali kraju kilkadziesiąt tysięcy nauczycieli straci pracę

taranem

wyborcza.pl

 

Airbus ujawnia nam, na jakie ustępstwa poszedł wobec Polski w sprawie śmigłowców Caracal

Piotr Moszyński (RFI, Paryż), 27 października 2016

Śmigłowiec Caracal

Śmigłowiec Caracal (MAŁGORZATA KUJAWKA)

Odpowiedzieli na wszystkie zapotrzebowania Warszawy, oddali kontrolę nad mającym produkować caracale zakładem w Łodzi, mieli ambicje stworzyć w Polsce 6 tys. miejsc pracy. Dlaczego więc nagle negocjacje zostały zakończone – pytają sfrustrowani przedstawiciele Airbus Helicopters. Zastrzegając anonimowość, zdecydowali się z nami porozmawiać.

Polski rząd twierdzi, że oferta offsetowa Airbus Helicopters była niewystarczająca, a Francuzi zachowywali się podczas negocjacji niewłaściwie. Nadal jednak skąpi konkretów o negocjacjach i przyczynach „wygaśnięcia” rozmów o zakupie 50 caracali za 13,5 mld zł.

Beata Perkowska z MON oznajmiła za to dziennikarzom w połowie ubiegłego tygodnia, że minister obrony Antoni Macierewicz zaprosił na wstępne rozmowy o zakupie przez Polskę helikopterów wielozadaniowych za ok. 1 mld zł wszystkie trzy firmy, które brały udział w poprzednim przetargu: Lockheed Martin/Sikorsky, Leonardo-Finmeccanica i Airbus Helicopters.

Niezrozumiałe w tym przekazie było użycie czasu przeszłego. Do piątku 21 października firma Airbus Helicopters nie otrzymał bowiem ze strony Polski zaproszenia do jakichkolwiek rozmów. Dopiero trzy dni później, w poniedziałek, można było usłyszeć, że stanowisko koncernu w tej sprawie „uległo ewolucji”. Czy oznacza to, że polskie zaproszenie do nowych transakcji w końcu doszło i jest rozpatrywane – nie wiadomo, bo firma nie wyjaśnia, na czym polega „ewolucja”. Tu znów trzeba odwołać się do słów Perkowskiej – dziś, 26 października, stwierdziła, że trwają wstępne rozmowy z dostawcami śmigłowców.

Airbus: punkt po punkcie odpowiedzieliśmy na wymagania Polski

Wspomnienia Francuzów po dotychczasowych rozmowach są bardzo gorzkie. Kiedy ludzi zajmujących się tymi negocjacjami po stronie francuskiej pyta się o ogólne wrażenie, przeważa opinia, że pierwsza faza rozmów przebiegała według reguł prawdziwego profesjonalizmu. Fachowa była ocena ofert, fachowe i bardzo szczegółowe było też sformułowanie oczekiwań i wymagań strony polskiej. Gdy zaś prosi się o scharakteryzowanie ostatnich kilkunastu miesięcy, kluczowe w ocenie jest jedno słowo: „frustracja”. Przede wszystkim tym, że nie osiągnęło się tego, co według wszelkiej logiki powinno się osiągnąć.

Wspomnienia obu stron bardzo się przy tym różnią. Można nawet powiedzieć, że różnią się coraz bardziej, bo strona polska wprawdzie jest ciągle bardzo wstrzemięźliwa, jeśli chodzi o szczegóły odrzuconych propozycji francuskich, ale za to nie szczędzi oficjalnych bądź półoficjalnych sugestii, że to Francuzi nawalili, nie dali rady, a w dodatku zachowywali się nagannie.

W Airbus Helicopters nikt nie chce komentować wypowiedzi polskich partnerów o widelcu (którym ponoć uczyliśmy Francuzów jeść) czy o traktowaniu w rozmowach Polski jak kolonii. Takie rzeczy kwituje się w koncernie co najwyżej wzruszeniem ramion i zażenowanym uśmiechem. Chociaż padają też pytania, jak można zachowywać się w ten sposób wobec partnera, który jako jedyny spełnił wszystkie warunki przetargu, przetarg ten wygrał, a potem prowadził uczciwe negocjacje, w których starał się dostosować do wszystkich kolejnych wymagań klienta.

Co nie znaczy, że wszystkie wymagania były możliwe do spełnienia. Ze źródeł zbliżonych do negocjatorów można usłyszeć, że pod koniec września doszło do sporządzenia listy rozbieżności. Chodziło m.in. o nowe wymagania, postawione przez Polskę w sierpniu. Airbus Helicopters przygotował odpowiedź punkt po punkcie i przed upływem wymaganego terminu przekazał ją stronie polskiej.

Wskazywał w niej m.in., że niektórych postulatów nie można zrealizować, zasadniczo z dwóch powodów: albo wykraczają one poza dziedzinę śmigłowcowo-zbrojeniową, więc przekraczają kompetencje firmy, albo nie odpowiadają przepisom prawnym UE. Firma nie mogła brać na siebie ryzyka, że konkurenci złożą skargę w Brukseli w sprawie niedotrzymywania warunków obowiązujących oferentów offsetów. To mogłoby zagrozić samemu kontraktowi.

Nazajutrz, ku całkowitemu zaskoczeniu Francuzów, nadeszła informacja, że negocjacje „zostały zakończone”.

Zobacz: Zerwanie negocjacji w sprawie Caracali to decyzja czysto polityczna

Inwestujemy w Łodzi, ale to Polska ma kontrolę nad zakładem

Po zaskakującym „wygaśnięciu” rozmów zaczęły się nie mniej zaskakujące spory z udziałem najwyższych polskich władz. Sama premier Beata Szydło oznajmiła publicznie, że we francuskiej ofercie nigdy nie było gwarancji 6 tys. miejsc pracy dla polskich pracowników. I słusznie. Nie było, bo być nie mogło. W rozmowach offsetowych nigdy nie negocjuje się konkretnej liczby tworzonych miejsc pracy, bo to zależy od zbyt wielu czynników niemożliwych do przewidzenia na etapie negocjacji. Można natomiast szacować, ile nowych miejsc pracy przyniosą przewidywane inwestycje. I koncern to zrobił.

Dlatego w liście otwartym do pani premier Szydło prezes Airbus Helicopters Guillaume Faury nie napisał o „gwarancji”, ale o „ambicji” całej grupy Airbus „stworzenia w Polsce 6 tys. miejsc pracy”, z czego 3,8 tys. miałby wygenerować negocjowany do niedawna program Airbus Helicopters. Kolejne miejsca pracy miałyby przynieść następne przedsięwzięcia Airbusa, który chciał uczynić z Polski swój „piąty filar” – obok Francji, Niemiec, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii.

Innym argumentem, wysuwanym przez polskie władze w dyskusjach po „wygaśnięciu” rozmów, była dbałość o polską kontrolę nad realizacją kontraktu. W mediach pojawiły się informacje cytujące anonimowego uczestnika negocjacji, według którego Francuzi mieli narzucić skład zarządu WZL-1 w Łodzi – zakładu mającego produkować caracale – w postaci dwóch Polaków i dwóch przedstawicieli Airbus Helicopters. Mieli też narzucić warunki, w których oferowany poziom udziałów skarbu państwa – 90 proc. – mógłby okazać się iluzoryczny. W razie braku porozumienia w łonie zarządu umowa miałaby przewidywać możliwość wymuszonej sprzedaży polskich udziałów albo dokapitalizowanie firmy dające przewagę Airbusowi.

Taka propozycja rzeczywiście istniała, ale na wcześniejszym etapie rozmów. Jest już nieaktualna, ponieważ w ostatecznej propozycji złożonej 3 października Airbus uwzględnił zastrzeżenia Warszawy. Według tego rozwiązania w zarządzie miałoby zasiadać trzech reprezentantów Polski i tylko jeden Airbusa, a skarb państwa miałby zachować 90-proc. udział. Żadnych zakusów na kontrolę polskiego państwa tu nie widać.

Caracale nadwerężyły polsko-francuską nić

Trudno się dziwić uczuciu frustracji w Airbus Helicopters. Prezes całej grupy Airbus Tom Enders wspomniał nawet oficjalnie o możliwości wystąpienia przez firmę o odszkodowania. Nie podał jednak żadnych szczegółów, a ze strony Airbus Helicopters nie sposób uzyskać jakikolwiek komentarz w tej sprawie.

Wszystko wskazuje na to, że sprawa jako całość będzie miała dalszy ciąg, i to w rozmaitych formach. Wydarzenie nazywane w Warszawie niewinnie „wygaśnięciem rozmów” nadwerężyło bowiem drastycznie tworzącą się dopiero solidną nić relacji handlowych, gospodarczych, wojskowych i politycznych między Polską a Francją.

airbus

wyborcza.pl

W czyim interesie działa Minister Obrony Narodowej Najjaśniejszej Rzeczypospolitej?

cvwevnhwgaamdkn

Wojsko przysięga stać na straży Konstytucji

Wojsko przysięga stać na straży Konstytucji

Macierewicz najwyraźniej prowadzi wojnę z własnym narodem, z własnymi oficerami – mówi płk rez. Adam Mazguła.

Jak poinformowało Ministerstwo Obrony Narodowej, odwołany został do kraju Komendant Akademii Obrony NATO w Rzymie gen. dyw. Janusz Bojarski. Ze względu na potrzeby Sił Zbrojnych RP będzie pozostawał w rezerwie kadrowej ministra do czasu kolejnych decyzji. Podczas ostatnich paru miesięcy odnotowaliśmy już kilka podobnych komunikatów MON i każdy jest w pewnym sensie szokujący. Dlaczego tak doskonale wyszkolony żołnierz, człowiek z wielkim doświadczeniem, szanowany i doceniany na całym świecie nagle trafia do rezerwy? Zapytaliśmy o to płk rez. Adama Mazgułę – doskonale wyszkolonego fachowca, który ma za sobą wiele lat dowodzenia wojskiem w Polsce i za granicą. W okresie 2003-2004, po upadku reżimu Saddama Husajna, był szefem Grupy Wsparcia Rządu w irackiej prowincji Babilon.

Jolanta Pędziwiatr: Jakim echem odbijają się w armii podobne fakty?
Adam Mazguła: Jestem przekonany, że nie tylko w moim odczuciu jest to kolejny nieodpowiedzialny krok ministra obrony narodowej, który coraz częściej udowadnia, że nie zasługuje na zajmowane stanowisko. Afery związane z uzbrojeniem armii, nieszczęśliwa polityka kadrowa i opętanie smoleńskie, a wreszcie kompromitacja na arenie międzynarodowej poprzez bezsensowne wypowiedzi i robienie z Rosji straszaka – to wszystko tylko potwierdza, że A. Macierewicz nie ulokował się na właściwej pozycji. Odwołanie kolejnego wysokiej rangi i świetnie wykwalifikowanego oficera, tylko potwierdza tę tezę.

– To nie jest pierwsze tego rodzaju odwołanie ze stanowiska w wojsku.
– Zgadza się. Wszystkie poprzednie tego typu posunięcia, a przypomnijmy odwołanie dowódcy wojsk specjalnych, dowódcy Gromu, godne są jedynie człowieka niezbyt mądrego. Macierewicz najwyraźniej prowadzi wojnę z własnym narodem, z własnymi oficerami. Jest to oburzające. Nie miałem zaszczytu poznać osobiście gen. dyw. Janusza Bojarskiego, ale wiem, że jest to człowiek wszechstronnie wykształcony, po studiach w National Defence University – ukończonym z wyróżnieniem, Uniwersytecie Warszawskim, licznych fachowych szkoleniach i kursach zagranicznych. Był wyznaczony na attaché wojskowego w Waszyngtonie i był zastępcą attaché w Paryżu. Kierował także oddziałem kontaktów zagranicznych WSI i biurem ataszatów wojskowych MON. W swoim czasie kierował Departamentem Kadr MON. Był polskim przedstawicielem wojskowym przy komitetach wojskowych NATO i UE. Kariera naprawdę imponująca.

– Może to mu właśnie zaszkodziło?
– Wielu z nas doszukuje się w tej sprawie drugiego dna. Generała odwołano grubo przed upływem obowiązującej kadencji. Uczelnia utworzona z inicjatywy gen Dwighta Eisenhowera, pierwszego dowódcy sił NATO w Europie, gwarantuje trzyletnią kadencję, a Bojarski, jeśli media nie kłamią, objął stanowisko komendanta Akademii Obrony NATO w Rzymie w 2014 roku i był pierwszym Polakiem, który doświadczył tego zaszczytu. To może być nawet coś w rodzaju odwetu. Jak bowiem donoszą media, w czasie, gdy Bojarski kierował departamentem kadr, Antoni Macierewicz zarzucał mu blokowanie wniosku środowisk kombatanckich o awans dla jednego z żołnierzy wyklętych; przypominał też, że jedną z ukończonych przezeń uczelni była Akademia Polityczna im. Dzierżyńskiego…

– No właśnie, awansu do stopnia gen. dyw. odmówił mu pewnie z tych samych powodów prezydent Lech Kaczyński.
– To wszystko świadczy tylko o małości tych ludzi. A. Macierewicz zbyt często odwołuje się do historii narodowej, do patriotyzmu i chyba nie pamięta, że polska armia powstała z żołnierzy wszystkich zaborów, że zaciągali się do niej zarówno Rosjanie, jak i Niemcy, i Austriacy. Chcę mu w ten sposób uprzytomnić, że nie chodzi o to kto, gdzie był szkolony, ale o to, co nosi w sercu. Czepianie się tego, kto, gdzie, jakie szkoły kończył jest dziecinadą.

– Jaki wpływ na nastroje w wojsku mają takie decyzje? Do czego mogą prowadzić w dalszej perspektywie?
– Nie mamy się co oszukiwać. Sytuacja w wojsku jest taka sama jak w cywilu. Wszyscy czujemy tak samo. Jeżeli dobra zmiana polega na tym, by cały czas szukać wrogów, żeby szczuć, dzielić społeczeństwo, to dotyczy to tak samo wojska, jak i cywilów. Odwoływanie poważnych oficerów, ludzi z dorobkiem i wyróżnianie miernot prędzej czy później musi spowodować jakieś konsekwencje. Nastroje w wojsku są teraz niezwykle napięte, bo wszyscy zdają sobie sprawę z tego, co dziś dzieje się w kraju i nie zapominają, na co przysięgali. Przysięgali stać na straży Konstytucji.

– Mocne!
– Doświadczenia lat poprzednich nauczyły jednak, że wszelkie działania polityczne wojska niosą za sobą poważne konsekwencje. Póki tylko można, wojsko powinno siedzieć cicho w koszarach. Nie wychodzić na ulice. Wszyscy powinni pamiętać, że najskuteczniejsze są zawsze metody polityczne oparte na dialogu. Wojsko na ulicach to koniec polityki, to przemoc. Jestem pewien, że wojsko nie będzie się chciało wciągnąć w walkę elit o władzę, chyba że będzie musiało wystąpić w obronie społeczeństwa i Konstytucji.

– Jak Pan to rozumie?
– Wszystko zależy od społeczeństwa. Wojsko to też społeczeństwo przygotowywane do obrony zewnętrznej naszego kraju. Gdy jednak większość społeczeństwa powie, że ma tego dość, a władza nie zechce przestrzegać konstytucyjnych rozwiązań prawnych, gdy zawiodą inne metody i demokratyczne rozwiązania, będzie można popatrzyć z nadzieją na wojskowych.

Z płk rez. Adamem Mazgułą rozmawiała Jolanta Pędziwiatr

wojsko

 

koduj24

koduj.24.pl