Tag Archives: Waldemar Mystkowski

PiS-owskie Alternatywy 4

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Rządy PiS znalazły się w oblężeniu, w sytuacji, w której nie mogą liczyć nawet na siebie. To rodzi obawy nie tylko o skuteczność rządzenia, przede wszystkim powoduje chaos – zarówno w sferze publicznej, jak i gospodarczej.

Każdy dzień dla PiS wydaje się być krytyczny, permanentny stan załamania, dołowanie za dołowaniem. Publiczność jest zaskakiwana nowymi aktami korupcji, dewastacji demokracji, a następnego dnia nie ma szans na sensowne rozliczenie ostatniego kryzysu, bo zostały ujawnione nowe kompromitujące fakty.

Jak to się dzieje, że ciągle utrzymuje się wysoki stan poparcia dla partii Kaczyńskiego? Wszak to nie tylko działanie propagandy mediów, zwanych kiedyś publicznymi, od których nauki mogłyby pobierać bardziej zaawansowane rządy autorytarne.

Dzień, w którym następuje polityczna inauguracja kadencji PiS, też należy do bardzo nieudanych. Z rana z Trybunału Sprawiedliwości UE dochodzą wieści o orzeczeniu tej nadrzędnej instytucji prawa – mianowicie Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego została powołana z naruszeniem unijnych norm. Czytać to należy, iż ustawy sądownicze PiS są złamaniem prawa unijnego, w istocie w Polsce mamy do czynienia z aktami bezprawia.

Co na to najwyżsi politycy PiS? Raczej spłynie po nich, jak po kaczce, bo wałkują najważniejszy dla siebie lokalny akt polityczny, mianowicie expose premiera Mateusza Morawieckiego.

Politycy i komentatorzy wsłuchali się w półtoragodzinną orację Morawieckiego, który w swoim stylu – przejętym od prezesa Jarosława Kaczyńskiego – chwalił się, że jest najlepszy, a jeszcze będzie lepszy w przyszłości.

Niewiele można było usłyszeć konkretów, za to pełno przeinaczeń, półprawd. Morawiecki uprawia fikcję polityczną, której narracja jest wzięta z alternatywnej rzeczywistości. Można w niej przyczepić się do każdego elementu, wykazać szalbierstwo polityczne. Morawiecki nawet nie zająknął się o rzeczywistych problemach, które już są albo pojawią się jutro.

A dramaty mają miejsce w służbie zdrowia, w szkolnictwie, sądownictwo jest w rozkwicie degrengolady (niejaka aluzja pojawiła się w stwierdzeniu, iż „opozycja donosi na własny kraj”), a także mamy do czynienia ze zjazdami we wszelkich rankingach, co uświadamia, iż wizerunek Polski na zewnątrz jest postrzegany bardzo źle. Polak już nie brzmi dumnie, a durnie.

Prześmiesznie w tym kontekście wygląda wycofanie się z szumnie zapowiadanego projektu znoszącego limit 30-krotności składki na ZUS. Ta ostatnia wiadomość to woda na młyn na egalitarne idee lewicy, która niewątpliwie wykorzysta pisowski projekt do zadawania politycznych ran PiS.

Opozycja ma coraz więcej narzędzi, aby powstrzymać partię Kaczyńskiego w degradacji kraju, a także w perspektywie – nie tylko wyborczej – odsunąć ją od władzy. Senat jest wszak „nasz”, bo marszałkuje mu prof. Tomasz Grodzki. Rusza do tego prezydencka kampania. Co prawda wycofał się z tej walki najważniejszy polski polityk Donald Tusk (co dla mnie było oczywiste, w każdym razie zdziwiłbym się, gdyby chciał zasiadać w Belwederze), właśnie w tym dniu dowiedzieliśmy się, że największa partia opozycyjna – Platforma – wyłoniła już swego kandydata, a jest nim koncyliacyjna Małgorzata Kidawa-Błońska.

Opozycja tej sytuacji nie może spaprać, jak w wyborach parlamentarnych. Już wówczas przy odpowiedniej konsolidacji PiS dziś nie rządziłby.

PiS wygrało wybory, partia Jarosława Kaczyńskiego będzie formowała rząd. Czy nadal premierem będzie Mateusz Morawiecki, czy jednak Jarosław Kaczyński zdecyduje się ziścić swoje marzenia i wziąć rząd w swoje ręce, z punktu opozycji nie jest ważne.

Mimo, że PiS osiągnął najlepszy wynik wyborczy po 1989 roku, nie jest on lepszy od całej opozycji – pomijając Konfederację Korwin-Mikkego. Koalicji Obywatelskiej, SLD-Lewicy i PSL-owi należy się solidna refleksja, gdyż osiągnęli razem (wg latte poll) poparcie 48,9 proc. wyborców wobec 43,6 PiS.

Trudno więc będzie propagandowo motywować bezprawie i łamanie Konstytucji przyzwoleniem mitycznego suwerena, bo akurat większy suweren jest po stronie opozycji.

Mniejszy suweren wysyła na Wiejską więcej przedstawicieli niż większy. I to jest ten paradoks przeliczenia głosów wg metody d’Hondta.

Opozycja ma więc powód pluć sobie w brody, nie skorzystała aby być silna razem. Silniejszy okazał się być głupszym, przegrał ze słabszym.

Jeżeli doda się do tego niewątpliwie nieuczciwą grę polityczną PiS, a taką jest propaganda goebbelsowska dawnych mediów publicznych, a także „kupowanie” wyborców gruszkami na wierzbie, możemy ocenić realną siłę polityczną PiS.

I za to przyjdzie nam wszystkim zapłacić. A Jarosław Kaczyński będzie grał w swoją grę, w której jest najlepszy: skłócaniem społeczeństwa, tworzeniem podziałów. Aby ta toksyczna polityka była dla niego skuteczna PiS musi dokończyć „reformowanie” sądów oraz repolonizowanie mediów.

Już nie będzie oglądania się na instytucje unijne, na żadną Komisję Europejską, bądź wyroki Trybunału Sprawiedliwości UE, czy reformowanie sądów jest zgodne z prawem unijnym. Dyplomacja Kaczyńskiemu jest zresztą do niczego potrzebna, zmarginalizowanie Polski jest celowym zamiarem, gdyż zawsze można postawić Polskę w roli ofiary Brukseli, bądź Niemiec, aby tym łatwiej forsować polexit.

Opozycja jest silniejsza od PiS, ale to partia Kaczyńskiego wygrała wybory. Największym błędem poprzedniej kadencji Sejmu było niewykorzystanie przez opozycję siły społeczeństwa obywatelskiego. W nowej kadencji ruchy obywatelskie dadzą o sobie znać z taką samą siłą, a może większą, bo są świadome deprawacji i degeneracji PiS.

Zapowiadają się więc „ciekawe czasy”, oby były one nieciekawe dla PiS. Opozycja będzie rosła w siłę, bo będzie przybywać niezadowolonych z rządów partii Kaczyńskiego.

Analogie niekoniecznie muszą być trafne. Afera samolotowa Marka Kuchcińskiego może być najważniejsza częścią kampanii wyborczej do parlamentu. Jarosław Kaczyński dymisjonując marszałka Sejmu przyznał się do porażki, choć w swoim stylu szukał usprawiedliwień, że inni też nadużywali władzy – w PRL-u było: „W Ameryce Murzynów biją”, w PRL bis: „wina Tuska”

Dymisjonując Kuchcińskiego, prezes PiS bez przekonania zwalił winę na Tuska, widać, że nie jest w formie fizycznej, ledwie opuścił scenę i udał się za kulisy, a przecież lubi gaworzyć do mikrofonów. Powód dymisji  Kuchcińskiego był tylko jeden – bożek sondażów. Spada PiS-owi poparcie, publika domaga się prawdy o lataniu Kuchcińskiego, jego rodziny i wszelkich pociotków pisowskich, bo istnieje obawa, że na niebie zamiast gwiazd będziemy mieli latających pisowców.

SLD w początkach afery Rywina miało podobne poparcie, jak dzisiaj PiS. Wówczas zaczął się spadek, który doprowadził postkomunistyczną partię do ostatecznego uwiądu. Czy PiS-owi to samo grozi? Po ich porażce wyborczej dzisiejsza opozycja musi dobrać się do kryminalnej przeszłości Srebrnej poprzez uchylone drzwi, jakimi jest sprawa Austriaka Geralda Birgfellnera.

Kaczyńskiego domek z kart Srebrnej („House of Cards”) musi upaść, tym bardziej, że właściciel jego jest na finiszu. Przekazanie Srebrnej w powiernictwo PiS-owi nie wchodzi w rachubę, bo tacy Suski i Sasin przeputaliby każdy majątek w trymiga, zaś Mateusz Morawiecki nie jest godny zaufania – znamienny znak w postaci dwóch godzin antyszambrowania na parkingu w oczekiwaniu na audiencję – bo ogoliłby prezesa, jak kardynała Richelieu, pardon: Gulbinowicza.

Lecz PiS znajduje się w o wiele lepszej sytuacji niż SLD Leszka Millera i Marka Belki. Ma mniej czasu na rozjechanie przez walec opozycji i zdecydowanie większe środki skutecznego przeciwstawienia się. Kaczyński i jego żołnierze mają do dyspozycji nieograniczony dostęp do budżetu państwa, z którego będą czerpać dowolne środki na kampanię wyborczą i przekupienie elektoratu czymś w rodzaju kolejnych 500+. Propaganda mediów publicznych TVP i stacji radiowych jest porównywalna w oszczerstwie do gadzinówek nazistowskich.

Za PiS-em stoją hierarchowie Kościoła katolickiego, powielają te same hasła, ostatnio wszelakie obrzydliwości o LGBT. Dyscyplina pisowców jest też zdecydowanie większa niż opozycji, są trzymani na krótkim łańcuchu korzyści z koryta wszelkich spółek skarbu państwa.

A cóż ma opozycja? Moralną rację i otwartych na świat ciekawych polityków – szczególnie średniego pokolenia. To niewiele, ale także bardzo dużo. PiS ma wszystko do stracenia (niektórzy z nich nawet wolność), a my do odzyskania Polskę. Air Kuchciński (#KuchcinskiTravel) to równia pochyła Rywingate SLD, opozycja musi pomóc zjechać szczęśliwie PiS na sam dół, niech tam wylądują razem z Kuchcińskim.

Kaczyński się boi, ma pełne galoty, bo Schetyna takich neptków roznosi w puch

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien się nabrać na zapewnienia prezesa PiS, „abyśmy się wszyscy porozumieli”, bo jego partia  „nie chce wojny w Polsce”.

Nikt nie powinien się nabrać na pustosłowie, iż „jesteśmy wyspą wolności w Europie” i „chcemy być wyspą szybkiego rozwoju”. Otóż demokratyczne narzędzia wolności zostały w dużej części zniszczone i zastąpione autokratycznymi. Zaś szybki rozwój to następstwo koniunktury gospodarczej i tak jesteśmy w tej szybkości maruderem rozwoju, a będziemy się cofać, bo za populistyczne rozdawnictwo zapłacimy regresem gospodarczym, inflacją, czyli wzrostem cen towarów i usług, który to proces się rozpoczął, jest nieubłagany w postaci zubożenia społeczeństwa.

Inne zapewnienia Kaczyńskiego są nienowoczesne, by nie napisać, iż pochodzą wprost z Ciemnogrodu, „nie musimy upodabniać się do Zachodu, nie musimy stać pod tęczową flagą”.

To jest wizja Polski Kaczyńskiego. Niezachodnia, niecywilizacyjna, zacofana, wsobna, spychana przez Zachód na margines, skazana na wypchnięcie z Unii Europejskiej (Polexit). Powraca idiom polityczny, iż Polska nie nadaje się do wolności, bo takie wstecznictwo w niesprzyjających okolicznościach międzynarodowych może doprowadzić do całkowitej izolacji kraju, a tym samym oddaniu na pastwę silniejszych, np. Rosji.

I mamy drugą Polskę, którą w pigułce „szóstki Schetyny” podał szef Platformy Obywatelskiej, lider opozycji Grzegorz Schetyna. Po pierwsze przywrócić standardy demokratyczne, „odnowić demokrację”, bez których życie publiczne buksuje. Lider PO nie zapomniał o tym, iż rozwój kraju powinien być odczuwany w naszych kieszeniach, a nie w portfelach polityków („nam się należy”), należy zatem „podwyższyć płace”. Kolejne części szóstki Schetyny dotyczą coraz silniej odczuwanych zaniedbań pisowskiego rządzenia, mianowicie „służba zdrowia się sypie”, stworzyć godny „program dla seniorów”, uczynić „przyjazną szkołę” po deformie edukacji autorstwa Anny Zalewskiej. Ostatni element szóstki Schetyny dotyczy czystego powietrza i wody.

Schetyna jednak planuje coś ekstra, bez mała rewolucyjnego. Mianowicie w wyborach parlamentarnych wystartuje z Warszawy, spotka się zatem na tym samym gruncie z Jarosławem Kaczyńskim. Czy prezes PiS będzie w stanie odmówić debaty ze swoim przeciwnikiem?

Nie powinien, a wiemy, że nie przystąpi do żadnej publicznej dyskusji. Nie tylko z tego powodu, że ma w tyle głowy sromotę poniesioną w debacie z Donaldem Tuskiem. Przede wszystkim w starciu ze Schetyną Polacy usłyszeliby, jaką wsteczną wizję Polski reprezentuje PiS, jak kłamliwie przedstawia swoje „osiągnięcia”, które w istocie są zaprzepaszczeniem osiągnięć wszystkich Polaków po 1989 roku. No i Kaczyński jest psychicznie nie za bardzo dysponowany, mówi niewyraźnie, niespecjalnie składnie i sensownie.

Nawet gdyby Kaczyński był w pełni dysponowany, nie bałbym się o Schetynę, bo tak zawsze układa się w debatach, iż wygrywają w nich ci, za którymi stoją rzeczywiste potrzeby, aspiracje, a nie zakłamanie, domena Kaczyńskiego i jego marionetki Mateusza Morawieckiego.

Polskie sądownictwo broni swojej niezależności dzięki unijnym instytucjom.

Władze PiS przegrały i to dubeltowo sprawę w Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Rzecz dotyczy Sądu Najwyższego, obniżenia wieku emerytalnego sędziów SN. TSUE uznał, iż obniżenie wieku emerytalnego i przyznanie prawa arbitralnego decydowania przez prezydenta RP w sprawie przedłużenia urzędowania sędziów jest sprzeczne z prawem unijnym, stanowi uchybienie artykułu 19, ustęp 1 Traktatu o UE.

PiS argumentował, że organizacja wymiaru sprawiedliwości należy do kompetencji krajów unijnych. Owszem, twierdzi TSUE, ale musi być zachowane dotrzymanie zobowiązania wynikające z prawa unijnego, mianowicie prawo do skutecznej ochrony sądowej, czyli niezależności sądownictwa. TSUE rozumie nieusuwalność sędziów jako gwarant ich niezawisłości.

Zauważmy, że TSUE wydał wyrok po skardze wniesionej przez Komisję Europejską, która dotyczy polskiej ustawy z lipca 2017. PiS z części zarzutów KE się wycofał, zmienił przepisy, ale mimo to wyrok TSUE podtrzymuje zarzuty KE, bo nie wszystkie problemy zostały rozwiązane.

Dlaczego TSUE wydaje taki wyrok? Po pierwsze, to bojaźń, iż dojdzie do recydywy i ponownego złamania prawa unijnego w kwestii niezależności sędziów w Polsce, a po wtóre opinia TSUE o władzy PiS jest fatalna. Można to porównać z wyrokiem dla recydywisty, któremu odwiesza się wyrok za poprzednie przestępstwo.

Ważny jest inny kontekst tego wyroku, mianowicie za trzy dni wydana zostanie opinia przez rzecznika generalnego TSUE w sprawie neo-KRS, która w obecnym kształcie jest batem na sędziowską niezależność.

Można zatem stwierdzić, iż polskie sądownictwo broni swojej niezależności dzięki unijnym instytucjom. Wiemy jednak, że Jarosław Kaczyński chce je podporządkować sobie. Jakie zatem ma wyjście? Jeżeli prezes PiS nie podporządkuje się wyrokom TSUE i będzie postępował z ustawami tak, jak dotychczas, stanowiąc prawo wbrew unijnym standardom, zapisanym w Traktacie o UE, to będzie oznaczało faktyczny Polexit.

A może jest tak, iż Kaczyński już zadecydował o Polexicie? Kwestią pozostaje jego forma i za pomocą jakiej argumentacji Polska ma być wyprowadzona z UE.

„Kłamstwa mogą być bardzo użyteczne w kampanii wyborczej, ale mają swoje długie, długie konsekwencje”.

Wyznaczeni przez Jarosława Kaczyńskiego szefowie sejmowych komisji padają na retorycznym polu bitwy jak kawki. Ich pogromcą jest Donald Tusk. Wcześniej Małgorzata Wassermann oddelegowana została do zbadania afery Amber Gold, dostała do pomocy klowna Marka Suskiego. Może żałować, iż się zgodziła, bo jej kariera została zwichnięta, a miała duże ambicje.

Obecnie widzimy, jak wciry dostaje Marcin Horała, który szefuje komisji ds. VAT. Tusk punktuje go i posyła na dechy. Spektakl jest jednostronny i gdyby to był boks, Horała odesłany zostałby do narożnika już w pierwszej rundzie.

Przesłuchanie Tuska uzmysławia, że mamy dwie Polski. Nie tylko polityczne, jedną Polskę otwartą, ambitną, z różnymi mniej i więcej zdolnymi ludźmi. A z drugiej strony Polskę załganą, której patronuje prezes Jarosław Kaczyński, lgną do niego postaci, które nie mają większych talentów, acz chcieliby przeszwarcować się przez politykę i życie, jak wspomniani Wassermann i Horała.

Horała może i przygotował się do przesłuchania Tuska, lecz w nocy musiały dopaść go koszmary. Zapamiętamy go, iż do Unii Europejskiej zaliczył Lichtenstein i Andorę. Niespecjalnie to różni się od wiedzy Beaty Szydło, który nie wiedziała, kiedy to Polska wstąpiła do Unii Europejskiej.

Precyzyjnie Tusk wyłożył, o co chodzi w tych spektaklach: „Tu nie chodzi o żadne szukanie sprawiedliwości. Oni nawet nie wierzą w to, co mówią, w te zarzuty, które formułują. Wszystko podporządkowane jest wyłącznie propagandzie”.

Z pewnością Tusk to postać wybitna, ale także inne osoby pokonałyby takich ludzi jak Horała i Wassermann, czy też Mateusz Morawiecki. Albowiem kłamstwa obnażają ich mierność. Tusk: „Kłamstwa mogą być bardzo użyteczne w kampanii wyborczej, ale mają swoje długie, długie konsekwencje”.

Po PiS – czy to na jesieni, czy później – cały kraj będzie długo wychodził z tej traumy. Będziemy na nowo uczyli się, czym jest praworządność, co to Konstytucja, a w mediach publicznych dziennikarze na nowo formułować prawdę o faktach politycznych.

Pogrążony PiS

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Czy w 2014 r. mieliśmy do czynienia – jak stwierdził Bartłomiej Sienkiewicz – z „zamachem stanu przeprowadzonym w demokratycznym kraju”?

Taśmy Marka Falenty od początku ich ujawnienia, czyli od 2014 roku, miały co najmniej podwójny zapaszek i wpisują się w epikę PiS, której oblicze raczej znamy, ale treść szczegółowa jest na razie ukryta, choć się coraz bardziej ujawnia.

Afera podsłuchowa spowodowała kryzys w rządzie Donalda Tuska, który dość szybko wskazał możliwe inspiracje, wskazując na Wschód. A jeżeli tamten kierunek, to Rosja i Putin. Czyżby już wiedział o Marku Falencie, który metodami kelnerskimi (amatorskimi) skompromitował polityków wówczas rządzącej Platformy Obywatelskiej? Tamta kompromitacja winna być wzięta w cudzysłów, bo dzisiaj codziennie PiS naprawdę kompromituje siebie, a przy okazji Polskę.

Na wierzch wyszły rosyjskie interesy Falenty, który miał kłopoty z tamtejszymi biznesmenami, a tam biznesy prowadzą oligarchowie i koncesjonowani mafiosi namaszczeni przez samego mieszkańca Kremla Władimira Putina.

Falenta został w Polsce prawomocnie skazany, ale nie chciał siedzieć, więc dał nogę z kraju. Złapany chce ułaskawienia od prezydenta, które dostał inny wyrokowiec Mariusz Kamiński, ten jest nawet ministrem koordynatorem służb specjalnych.

Falenta pisze do Andrzeja Dudy już trzecią prośbę o łaskę i grozi, iż ujawni, kto za nim stał. Niedwuznacznie twierdzi, iż ciągle jest lojalny wobec PiS i CBA, obiecano mu bezkarność za odsunięcie PO od władzy. Zrozumiała jest też obawa Falenty, iż „nie chce umierać w samotności”. Czyżby czuł się zdradzony przez PiS? Prędzej czy później poznamy prawdę o Falencie. W tej chwili jest on głównym aktorem, acz na razie „umiera ze strachu”.

Ważne jednak są poboczne wątki, które tak naprawdę pokazują głębokość tragedii, która dotknęła Polskę. Jarosław Kaczyński ciągnie do sądu Krzysztofa Brejzę, polityka PO, choć w innej sprawie, ale już widać gołym okiem, iż chodzi o zupełnie co innego. Mianowicie najbliżsi współpracownicy prezesa PiS, jak choćby skarbnik PiS Stanisław Kostrzewski negocjował z Falentą w sprawie nagrań w aferze podsłuchowej, zaś mecenasi Kaczyńskiego zasiadali w radzie nadzorczej spółki Hawe kontrolowanej przez Falentę.

Dużo, dużo więcej o aferze podsłuchowej i samym Falencie dowiemy się z książki, która ma się ukazać w wydawnictwie Arbitor. Nie jest jeszcze podany do wiadomości publicznej ani tytuł publikacji, ani autor, ale w wyniku wielomiesięcznego śledztwa ustalono, iż w aferze podsłuchowej Marek Falenta wcale nie był jej najważniejszym elementem.

A kto? I tutaj możemy mówić o swoistej epice. W aferach PiS coraz częściej pojawia się ślad rosyjski i nie jest to byle ślad, ale odcisk niedźwiedzia. Rosyjskie tropy w biografiach Antoniego Macierewicza i Mateusza Morawieckiego opisał Tomasz Piątek. Premier zresztą pojawia się na taśmach Falenty, acz nie jest znana taśma najważniejsza z udziałem Morawieckiego, która jest gdzieś zadołowana.

Nie chcę nadużywać historycznych analogii, ani metafor, ale podobne rosyjskie ślady swego czasu w naszej historii doprowadziły do Targowicy. Bohaterowie z XVIII wieku też się wypierali, jak dzisiaj Macierewicz czy Morawiecki i też używali dla zacierania śladów antyrosyjskości. Zatem taśmy Falenty mają zapaszki: pisowski i wschodni, a epikę Targowicy. Minister spraw wewnętrznych w rządzie Tuska Bartłomiej Sienkiewicz nazywa aferę podsłuchową „zamachem stanu przeprowadzonym w demokratycznym kraju”.

Tzw. rekonstrukcja rządu służy tylko jednemu – przykryciu jednej z najważniejszych dat w naszej współczesności 4 czerwca 1989 roku.

Kto dokonał rekonstrukcji rządu Mateusza Morawieckiego? Wszak autorstwa nie może sobie przypisać obecny premier. Pytanie należy do retorycznych, bo wiadomo wszem i wobec kto. Pytanie właściwe byłoby: po co zrekonstruowano ciało administracyjne, któremu premieruje Morawiecki?

To, że niektórzy ministrowie dostali się do Europarlamentu nie jest powodem do nazywania rekonstrukcją rządu, lecz wypełnieniem braków, plombą np. po Beacie Szydło, która jedzie po sukces 27:1. Mowa jest nawet o posadzie szefowej Parlamentu Europejskiego, bo i z takim pomysłem wyskoczył jakiś akolita geniusza z Żoliborza. Nie podejrzewam, aby w Brukseli Szydło, Joachim Brudziński bądź inna/inny zagrozili europejskim kabaretom. To w Polsce kabarety nie nadążają za awangardą pisowskiego surrealizmu.

Wesoło nam nie będzie, gdy nieznająca języka angielskiego Szydło i takiż poliglota Brudziński wyskoczą z jakimś wspólnym pomysłem politycznym z Marine Le Pen bądź z Matteo Salvinim, którzy są na żołdzie (dosłownie) Władimira Putina.

Ta rekonstrukcja rządu, a w zasadzie jak tutaj nazwałem: plomba, służy tylko jednemu – przykryciu jednej z najważniejszych dat w naszej współczesności 4 czerwca 1989 roku, której 30 rocznica jest obchodzona. Wkład polityków PiS w tamto wydarzenie jest prawie żaden, oprócz braci Kaczyńskich, których niefortunnie namaścił wielki Lech Wałęsa.

Z obchodów zapamiętamy arogancję premiera Morawieckiego, którego osiłkowie z ochrony odepchnęli prezydent Aleksandrę Dulkiewicz, gospodynię Gdańska, gdy chciała Morawieckiego zaprosić na symboliczną debatę przy Okrągłym Stole. Mateusz, jak jego rodzic Kornel pracuje na sławę rozwalacza, tatuś – rozwalał „Solidarność”, był jej folklorem, synek rozwala demokrację i praworządność, acz na zlecenie Jarosława Kaczyńskiego, swego promotora.

Co warto wiedzieć o nowych plombach w rządzie PiS? Jacek Sasin został wicepremierem, opozycja winna się cieszyć, bo to ktoś pokroju Antoniego Macierewicza, będzie kompromitował siebie i PiS. Swoją sytuację i pozostałych plomb zdefiniowała Elżbieta Witek, nowa szefowa MSWiA, która jest zielona w kwestiach bezpieczeństwa, ale zapewnia „będę się tego resortu uczyć, bo pan premier coś we mnie dostrzegł, co pomoże wypełnić tę misję”.

Jak widzimy zatem i słyszymy, ta rekonstrukcja to przesunięcia wewnątrz pisowskiej koterii, która ma byle jakie zdolności profesjonalne, za to duży ciąg na kasę i rozwalanie Polski. Można sobie tylko życzyć, aby ostatni raz się rekonstruowali, przestali zawracać nam głowy i odeszli w niesławie.

Znajdujemy się na początku drogi odsłaniania piekła urządzonego dzieciom przez kapłanów. Nie powstrzymają tego polityczni pomocnicy Kościoła z PiS.

Kwestia walki z pedofilią w polskim Kościele katolickim jest dopiero na początku drogi i bynajmniej nie jest oczywiste, ile ona potrwa i czy skończy się pełnym sukcesem, czyli kontrolą społeczeństwa: co też dzieje się w tej sprawie za zamkniętymi drzwiami plebanii i kurii.

Jak to trudna sprawa społecznie i politycznie, mogliśmy przekonać się w ostatnich latach. Prominentny abp. Wesołowski nie wzbudził większej rewizji moralnej w kwestii zbrodni seksualnej na dzieciach. Karierę w partii rządzącej zrobił prokurator Stanisław Piotrowicz, który bronił księdza pedofila zamiast oskarżać, a frontmani instytucjonalni Kościoła, jakimi są biskupi i arcybiskupi, winę zwalali na dzieci, którym kler nie mógł się oprzeć. Nawet świetna fabuła filmowa Wojciecha Smarzowskiego miała lajtową siłę, bo zrodziła się w wyobraźni twórców, choć miała podstawy w ogromnej ilości doniesień o złu, które dzieje się w polskim Kościele katolickim.

Niespecjalnie wierzyłem w zapowiedź Tomasza Sekielskiego, że przełamie tę niemożność filmem dokumentalnym, tym bardziej, że realizowany był poza telewizjami i znaczącymi firmami producenckimi. A jednak talent dziennikarza i determinacja, aby dotrzeć do centrum zła, przyniosła nadspodziewane efekty, nie tylko sensacyjnością materiału, ale prymarnym problemem dla wszystkich: jak to jest, iż instytucja roszcząca sobie prawo do ferowania wyroków moralnych jest siedliskiem amoralności?

W ciągu kilku dni każdy rodak już oglądał bądź będzie oglądał dwugodzinny dokument „Tylko nie mów nikomu”. Gdy to piszę, po dwóch dobach na You Tube oglądalność przekroczyła 8 milionów odsłon.

„Ciekawa” jest strategia obronna samego Kościoła katolickiego i jego sojusznika politycznego, rządzącej partii PiS. Z pewnością pogardliwa jest odpowiedź abp Sławoja Leszka Głódzia, iż nie ogląda „byle czego”. Prymas abp Wojciech Polak zdobył się na stereotypowe przeprosiny „za każdą ranę zadaną przez ludzi Kościoła”. A któż to jest ów „ludź” Kościoła: klecha, wierny, czy też jakiś ufoludek?

Nie spodziewajmy się za wiele po instytucji, w której wylęgło się zło najgorszego autoramentu, iż się oczyści, podejmie środki prawne, aby ukarać sprawców i zadośćuczynić ofiarom. Od tego powinno być prawo i służby państwa.

Bardzo nikczemna jest postawa partii rządzącej. Prezes Jarosław Kaczyński zapowiedział podwyższenie kary więzienia za pedofilię do 30 lat, bez zaznaczenia, że chodzi o kler. Podwyższenie karalności niczego nie załatwia, bo pedofil klecha na katechezie wypracuje nowe skuteczniejsze metody pozyskiwania ofiar swoich zbrodniczych popędów.

Złotousty Andrzej Duda nawet rozszerzył swoją troskę o ofiary pedofilów i zapowiedział mus: „Z pedofilią musimy walczyć wszędzie. Szkoła, kolonie, harcerstwo”. Znowu uklęknie w niedzielę przed jakimś kapłanem i złoży hołd.

Zawiedziony jestem też opozycją, bo usłyszałem, że po odebraniu władzy PiS „żaden pedofil nie schowa się w kurii ani w partii„. Ten chowający się w „partii” to aluzja do Marka Kuchcińskiego? Nie słychać jednak o żadnej komisji państwowej ws. pedofilii w Kościele katolickim, najlepiej gdyby była ona społeczno-państwowa.

Polakom jednak zakodowała się treść filmu braci Sekielskich, nie można jej wymazać marną retoryką polityczną. Inne ofiary księży pedofilów dostały przykład, że można pokonać ogromny wstyd i mówić o złu wyrządzonym im przez zbrodniczą chuć kapłanów.

Sekielski zapowiada kolejny film o pedofilii w Kościele. Presja społeczna będzie coraz większa i dojdzie do rozliczenia pedofilii wśród kleru. Znajdujemy się na początku drogi odsłaniania piekła urządzonego dzieciom przez kapłanów. Nie powstrzymają tego polityczni pomocnicy Kościoła z PiS, którzy imitują walkę z kleszą pedofilią. Imitatorami walki są Kaczyński, Duda, Ziobro i inni, wszak to klienci katolickiej kruchty pozyskujący zindoktrynowany przez nich elektorat.

PiS w drugiej kadencji wyprowadziłby Polskę ze struktur unijnych

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

To także zniszczenie demokracji w Polsce i wykopanie nas ze struktur europejskich.

Grzegorz Schetyna ponownie wezwał Jarosława Kaczyńskiego do debaty o pozycji Polski w Europie. Szef Platformy Obywatelskiej podstawę rozmowy zawarł w trzech pytaniach, które definiują dzisiejszą sytuację kraju w Unii Europejskiej. I nie jest to definicja, która musi się prezesowi PiS podobać. Schetyna pyta, czy standardy demokratyczne przestaną być łamane, te są bowiem warunkiem członkostwa w europejskiej wspólnocie. Dwa następne pytania są trudniejsze, ale i one muszą być zadane: czy PiS potrafi odzyskać pieniądze, które zostały przegrane w dotychczasowych negocjacjach nad przyszłym budżetem UE oraz – czy Kaczyński zerwie sojusze z siłami, które dążą do rozbicia Unii od środka.

Nie są to pytania wydumane ani politycznie konfrontacyjne. Wynikają z utraconej przez PiS pozycji Polski w Europie. Stajemy się krajem coraz bardziej marginalnym. I o to może chodzić Kaczyńskiemu – wówczas rządzić autorytarnie jest o wiele łatwiej, gdyż nie ma nacisków zewnętrznych.

Można się spodziewać braku odpowiedzi Kaczyńskiego na debatę. Wszak nie staje do żadnych rozmów tete-a-tete ze swoimi największymi przeciwnikami od 12 lat, kiedy to został zapytany o cenę jabłek – nie wiedział nawet, czy kupuje się je w sklepie.

Ponadto Schetyna jest depozytariuszem opozycji w kraju i to o możliwościach niebagatelnie dużych. Mianowicie szef PO odpowiada za zdecydowaną większość Polaków, za tych, którzy nie głosowali na PiS. Dzisiaj opozycja jest nawet silniejsza, lecz ciągle grozi jej rozproszenie. Warto mieć zanotowane w tyle głowy, że na PiS głosowało tylko 19 procent wszystkich dorosłych Polaków.

O to toczy się ta polityczna gra. Schetynie udało się stworzyć szeroką Koalicję Europejską na eurowybory. Czy ta formuła przetrwa do wyborów krajowych, a może powinna być rozszerzona bądź radykalnie zmodyfikowana? Sondaże dotyczące wyborów do krajowego parlamentu wskazują, że opozycja zjednoczona we wspólnym froncie jest w stanie odsunąć PiS od władzy.

I tak – sondaż z panelu Ariadna wskazuje, że PiS pozostałby u władzy, gdyby obok Koalicji Europejskiej oddzielnie startowała Wiosna Roberta Biedronia. PiS uzyskałby 33 proc. poparcia elektoratu, KO – 29 proc., zaś Wiosna 10 proc. Zupełnie inne nastroje byłyby, gdyby Schetyna wraz z Biedroniem zwarli szyki, uzyskaliby wspólnie 36 proc., a PiS tylko 31.

Wezwanie Schetyny do debaty zawiera jedną ukrytą myśl, która zwraca uwagę na Biedronia – mianowicie szef PO uważa, że „nie potrzeba do (debaty z Kaczyńskim) osób trzecich”. Osoba trzecia – Biedroń – też zgłosiła się do rozmowy z Kaczyńskim. Szef Wiosny uzyskał odpowiedź w tej kwestii od Beaty Mazurek: „no dobra, pośmialiśmy się”.

Kaczyński śmieje się z Biedronia na Nowogrodzkiej albo na Żoliborzu. Do „debat” wysyła swoich sprawdzonych „zwycięzców”, jak Beatę Szydło, która niedawno odniosła „sukces” ze strajkującymi nauczycielami i podpisała porozumienie z nauczycielską Solidarnością w osobie Ryszarda Proksy.

I jako Proksa może być potraktowany Biedroń. Kaczyński na przykład zechce delegować do rozmów z nim Mateusza Morawieckiego, który nie ma żadnych uprzedzeń, aby kłamać w żywe oczy. W rozgrywaniu i szczuciu prezes PiS jest mistrzem. Ale wszystkie atuty są w rękach opozycji. Za PiS stoi tylko 19 proc. wszystkich Polaków.

Oby nie okazało się, że nadal obowiązuje jedno z najbardziej znanych powiedzeń o Polakach, że „i przed szkodą, i po szkodzie głupi”. Druga kadencja PiS u władzy to zniszczenie demokracji w kraju, zaprowadzenie autorytaryzmu katolicko-narodowego, no i wykopanie nas ze struktur europejskich. I bynajmniej nie jest to wizja drastyczna.

Czarne chmury nad władzą PiS już jej nie opuszczą, a to znaczy, iż utrzymując się u władzy, te czarne chmury będą dotyczyć Polski, czyli nas wszystkich. Nieformalne procedury Polexitu zostały uruchomione, wszystko zmierza w tym jednym kierunku. Pozostaje tajemnicą, jaką strategię przyjmie PiS, aby obrzydzić rodakom Unię Europejską.

Tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego Trybunał Sprawiedliwości UE wyda wyrok w sprawie Krajowej Rady Sądownictwa. Pytanie prejudycjalne polskiego Sądu Najwyższego dotyczy tego, czy nowa KRS jest w stanie stać na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów.

W zasadzie to retoryka prawa rzymskiego, bowiem jak niezależna od polityków może być instytucja, gdy do jej składu powołane są osoby przez polityków. Sędziowie KRS w tym wypadku są zależni od posłów PiS, którzy ich powołują.

TSUE zatem wyda orzeczenie tuż przed eurowyborami, a więc nie będzie miał on wpływu na to, kogo Polacy wybiorą do Brukseli, bo za mało zostanie czasu, aby dotarła ta wieść do elektoratu.

Dalej niż TSUE idzie w zapasy z bezprawiem PiS Komisja Europejska, która wszczęła wobec Polski postępowanie o naruszenie prawa unijnego. A to znaczy, iż nie podporządkowując się administracyjnym orzeczeniom KE, czekają nasz kraj sankcje, a następnie – jeżeli te nie będą skuteczne – wykluczenie. Polexit wcale nie musi być powtórzeniem procedur brexitu, Bruksela sama może nas wypchnąć.

I bodaj taka pochodna strategia PiS znajdzie zastosowanie, gdyby partia Kaczyńskiego miała utrzymać się u władzy – „Unia nas gnębi, nie pozwala wstać z kolan, etc.”

Komisja Europejska nie daje się nabrać na piętrowe kłamstwa PiS, uznając, iż Polska narusza prawo unijne, sądy nie są niezależne, a sędziowie są zastraszani, szykanowani poprzez Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego.

Piętrowość kłamstw PiS jest jak umysł Jarosława Kaczyńskiego i sięga tylko pierwszego piętra, wyżej on nie podskoczy. Na parterze znajduje się KRS, której skład wybierają parlamentarzyści, zaś sędziowie są dyscyplinowani (czyli zastraszani, szykanowani, wydalani) przez Izbę Dyscyplinarną SN (pierwsze piętro), której skład powołuje KRS.

Polski rząd dostał dwa miesiące na odpowiedź ustosunkowania się do postępowania Komisji Europejskiej, dostał więc szanse, aby zmienić stanowisko. Czy Kaczyński jest w stanie zejść z pierwszego piętra swoich kłamstw i powrócić do przestrzegania prawa unijnego, tj. do standardów demokracji?

Rząd Mateusza Morawieckiego ma być zrekonstruowany. Powiadomiła o tym rzeczniczka PiS Beata Mazurek, a nie rzeczniczka rządu – Joanna Kopcińska. Czy to coś znaczy? Tak! W PiS obowiązują zasady jak reżimach, klaszczą tak długo, aż satrapa powstrzyma aplauz na cześć swojej osoby podniesieniem ręki. Dlaczego o rekonstrukcji nie powiadomił ktoś bliski ucha Morawieckiego, jak choćby Michał Dworczyk, szef Kancelarii Premiera, który wędruje po mediach każdego dnia?

Obawiam się, że o rekonstrukcji rządu Morawieckiego mógł wcześniej nie wiedzieć… sam Morawiecki. Świadczą o tym słowa Mazurek: – „Mam informację, że rekonstrukcja rządu nastąpi jeszcze przed wyborami do Parlamentu Europejskiego”. Od kogo ma informacje? Niewygodnie wszak informować, że prezes decyduje, kogo Morawiecki ma wymienić.

W PiS afera goni aferę, jedna przykrywa drugą, korupcję Kaczyńskiego przykrywa seksafera Kuchcińskiego, a tę z kolei protest nauczycieli. Nim zorientujemy się, o co chodzi w najnowszej aferze, zbliża się inna, jeszcze bardziej demolująca życie polityczne.

Wiadomym wszak jest, iż muszą być wymienieni ministrowie, którzy kandydują do Parlamentu Europejskiego i prawdopodobnie gros z nich do Brukseli się dostanie. Powinni być „zrekonstruowani”: wicepremier Beata Szydło, szef MSWiA Joachim Brudziński, szefowa MRPiPS Elżbieta Rafalska czy minister edukacji Anna Zalewska.

Ucieczka Brudzińskiego do PE może świadczyć, iż Kaczyński widzi delfina w Morawieckim, lecz niekoniecznie, bo prezes szykuje się do demolki w Brukseli – jak w kraju – tym razem wraz z nacjonalistami z Włoch, Hiszpanii i innych krajów, z którymi niedawno się spotkał. A Brudziński to jego herold zniszczenia. Zalewska z kolei musi brać nogi za pas, bo szkolnictwo w kraju w upadku, a nauczyciele zamiast w budynkach szkół domagają się normalności na ulicy.

Nie ekscytujmy się więc rekonstrukcją, bo na miejsce ustępujących przyjdą podobni im niewydarzeńcy. Władza PiS gromadzi tylko takich, którzy potrafią wszystko zepsuć, czego się dotkną. Dżuma zostanie wymieniona na cholerę, co kiedyś zdefiniował sam Morawiecki przy innej okazji.

Bardziej interesująca niż rekonstrukcja rządu będzie jesienna wymiana rządzących, gdy PiS zostanie wymieniony na Koalicję Obywatelską.

Kaczyński i jego przydupas, Kuchciński

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Marek Kuchciński to swoisty fenomen. Mało kto wie, że jest marszałkiem Sejmu, czyli drugą osobą (głową) w państwie. Gdyby Andrzejowi Dudzie coś się stało, Kuchciński – znany niewielu Polakom – pełniłby obowiązki prezydenta RP.

Można powiedzieć, że Kuchciński powoduje kolokwialny śmiech na sali. Nie tylko z tego powodu, że jego znaczenie publiczne jest groteskowe, bo nie dał się ludziom poznać, oprócz takich okruchów incydentalnych, nic nieznaczących epizodów, gdy wykluczył z posiedzenia Sejmu Michała Szczerbę za zwrot „Panie marszałku kochany…”, oraz z taśmy wideo z jakiegoś spotkania z elektoratem pisowskim, na którym poczynił swoje wyznanie polityczne, iż „odszczurzyłby” Polskę z tych, którzy mu się nie podobają. Kuchcińskiego poznaliśmy więc ze strony braku osobowości, który to brak nie pozwala mu uczestniczyć w debatach, dyskusjach, a nawet w wywiadach.

Taka zmarginalizowana postać jak Kuchciński ma szansę zaistnieć tylko dzięki skandalowi. Czy będzie skandalem seksafera – w istocie źle rozpoznane semantycznie przypuszczenie – w której podejrzewa się, że Kuchciński dopuścił się aktu z nieletnią Ukrainką? Czy jest to prawdą? Czy Andrzej Rozenek, były poseł, a obecnie dziennikarz tygodnika „Nie” ma twarde dowody na to, że Kuchciński dopuścił się tego skandalicznego czynu?

Mniemana seksafera z Kuchcińskim waniajet już jakiś czas. Sam zainteresowany nie dementuje, nie wypowiada się. Za Kuchcińskiego wyraził się dyrektor Centrum Informacyjnego Sejmu (czujecie to nomenklaturowe nabzdyczenie, a to tylko rzecznik) Andrzej Grzegrzółka, informując, że „marszałek Sejmu będzie stanowczo bronił swojego dobrego imienia” i pozywał za teksty o skandalu obyczajowym. Słabe to bronienie „dobrego imienia” – wygląda na to, że zwłoka z dementowaniem seks-skandalu może służyć zamiataniu zdarzenia pod dywan, „rozmowom” z osobami – w tym z agentem CBA – dzięki którym wieść wyciekła. Rozważając rzecz na chłodno, stwierdzam, iż Kuchciński nie wytrzymuje ciśnienia sprawowanego urzędu.

Dlaczego PiS chce przywłaszczyć obchody rocznicy 4 czerwca 1989 roku, pierwszych częściowo wolnych wyborów parlamentarnych? Przecież narracja partii Kaczyńskiego o Okrągłym Stole jest mało pozytywna, a 4 czerwca to pierwszy i najważniejszy owoc kompromisu strony solidarnościowej z komuszą.

Potem przechodziliśmy transformację ustrojową zwaną reformami Balcerowicza, te okazały się wzorem dla innych państw naszego regionu, przede wszystkim są jednym z największych naszych sukcesów cywilizacyjnych w historii. Polska wreszcie stała się pełnoprawnym członkiem Zachodu poprzez przynależność do NATO i Unii Europejskiej.

Obok transformacji ustrojowej zachodziła dłuższa „transformacja” mentalna, którą swego czasu w lapsusie freudystycznym Jarosław Kaczyński wyłożył, jako „nikt nam nie powie, że białe jest białe…” W tej „transformacji” kłamstwo ma wartość prawdy, byle było głoszone z determinacją Goebbelsa.

4 czerwca ma wpisać w „transformację” mentalną PiS ich wersję historii, nie mającą wiele wspólnego z faktami, ale z kompleksami prezesa. Gdyby to odbywało się na płaszczyźnie osobistej, byłby to kłopot psychiatry z pacjentem, ale pacjent Jarosław Kaczyński funduje swoje kompleksy w polityce i to będąc u władzy.

Jak trafnie ujął taką wersję życia Szekspir, jest to „opowieść idioty pełna wrzasku i wściekłości”. Narracja Kaczyńskiego o współczesności nie trzyma się kupy ani tym bardziej narracja o niedalekiej przeszłości, w której on i jego brat Lech nie odgrywali szczególnie ważnych ról, byli tylko kamerdynerami Lecha Wałęsy. Rola służby boli, stąd mamy u prezesa przypadłości wściekłości i wrzasku o gorszym sorcie, ZOMO, gestapo, kanaliach, zdradzieckich mordach, etc.

Jeżeli 4 czerwca 2019 PiS będzie po wygranych do Parlamentu Europejskiego rozszerzona zostanie „opowieść idioty” o kolejne wściekłe kłamstwa i wrzaskliwe opluwanie prawdy. Lech Wałęsa chciałby częściowo przerwać tę narrację idiotów poprzez pozbawienie „NSZZ Solidarność” możliwości posługiwania się nazwą.

Miejmy nadzieję, że 4 czerwca będziemy świętować dwa zwycięstwa – 4 czerwca 1989 roku Komitetu Obywatelskiego i 26 maja 2019 – Koalicji Europejskiej. Wystarczy wściekłości i wrzasku z opowieści zakompleksiałego prezesa.

Na co liczy Jarosław Kaczyński? Ma władzę, jakiej nikt po 1989 roku nie posiadał, a do tego prawnie nie odpowiada za jej sprawowanie, bo jej brzemię wzięli na siebie jego akolici: Beata Szydło, Mateusz Morawiecki i Andrzej Duda. Pełnia władzy rozpisana na innych, ale Kaczyńskiemu wciąż jej mało. Pełnię władzy prezes PiS chce przekuć w formę dyktatury, która musi się źle skończyć dla Polaków i Polski.

Czy uda się Kaczyńskiemu chwycić naród za twarz? Czy Polacy dobrowolnie w wyniku wyborów zgodzą się na nałożenie kagańca? Przy czym ta „dobrowolność” będzie sterowana przez PiS – nie tylko poprzez partyjną Państwową Komisję Wyborczą.

Tymczasem mamy kampanię wyborczą, która w wykonaniu partii Kaczyńskiego polega na zachęcie, aby samemu nałożyć na siebie kaganiec. Służy do tego kiełbasa wyborcza, która oględnie nazywana jest „piątką Kaczyńskiego” i nie ma za wiele wspólnego z dobrem wszystkich Polaków, jest kupczeniem adresowanym do jak największej grupy elektoratu. Kaczyński kupuje wyborców za ich pieniądze, a nawet więcej – za te przekupstwa będą płacić przyszłe pokolenia, które dzisiaj nie głosują.

Piątka Kaczyńskiego przechodzi transformację semantyczną i zwana będzie Piątką Plus. Do tej piątki prezes dorzuci (zaplusuje) jeszcze jedną obietnicę. Na co liczy Kaczyński? Świadomi Polacy wiedzą, że Kaczyński nie potrafi liczyć –  a w zasadzie: nie chce poprawnie liczyć. I nie chodzi tylko o to, że piątka plus nowa obietnica daje wynik szóstki. Więc ta kiełbasa wyborcza winna nazywać się – Szóstka Plus.

Czy ta nowa obietnica to podwyżki dla nauczycieli? A może dofinansowana zostanie służba zdrowia? Zwłaszcza zdrowie Polaków winno mieć szczególne uważanie polityków. Ta wiadomość powinna wstrząsnąć opinią publiczną – otóż kolejny rok z rzędu Polacy na emeryturze żyją krócej, statystycznie średnio o 1,5 miesiąca krócej niż rok temu.

A będzie jeszcze gorzej, bo Mateusz Morawiecki zagrabia resztki z Otwartych Funduszy Emerytalnych, zasilając nimi ZUS i ową Piątkę (poprawnie: Szóstkę) kwotą ok. 35 mld zł. A zatem, znowu skrócone zostanie życie Polaków.

Obietnice PiS sprowadzają się do tego, że jesteśmy zadłużani i skraca nam się życie. Do tego sprowadza się każdy populizm. I bynajmniej – stwierdzam niezłośliwie – Kaczyński nie zadłuża siebie i nie skraca sobie życia.

Tusk kontra Ciemnogród

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Jarosław Gowin zaznał goryczy dotkliwej porażki z Donaldem Tuskiem, gdy zamarzył sobie wystartować na szefa Platformy Obywatelskiej. Nie był to kompromitujący wynik 1:27, jaki na zawsze opisze kompetencje Beaty Szydło i Jacka Saryusza-Wolskiego, niemniej daje pojęcie o walorach profetycznych i intelektualnych obecnego wicepremiera rządu PiS.

Gowin tym razem nie stawia swojej osoby w szranki z obecnym szefem Rady Europejskiej, lecz chętnie postawiłby jakieś pieniądze u bukmachera, aby choć symbolicznie zmierzyć się z Tuskiem. Tym razem Gowin zajmuje się przewidywaniami co do wyborów prezydenckich, twierdząc, że Tusk „wystartuje w wyborach prezydenckich” i właśnie w związku z tym „postawiłby pieniądze” u buka.

Tusk w tej chwili rozgrywa swoją polityczną partię życia, a stawka jej jest zdecydowanie wyższa niż prezydent RP. Były premier jest głównym negocjatorem ws. Brexitu. Tusk prezentuje stanowisko zatrzymania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej i ma poparcie większości Brytyjczyków, w tym 6 milionów, którzy podpisali się pod petycją dotyczącą pozostania ich ojczyzny w UE.

Niezależnie od tego, jak skończy się Brexit, Tusk jest oceniany jako jeden z najważniejszych polityków europejskich, z którym liczą się wielcy tego świata. Do tego Tusk ma świadomość, że Brexit może w czasie wyprzedzać Polexit, wyjście Polski z Unii Europejskiej.

Bardzo wiele wskazuje, że Polexit jest głównym celem polityki PiS, choć Jarosław Kaczyński i jego akolici nie przyznają się do tego, bowiem Polacy są euroentuzjastami. Pisowcy nazywają to inaczej, jak choćby Witold Waszczykowski, który mówi o „drastycznym obniżeniu poziomu zaufania do Unii Europejskiej”.

Jednym z etapów drastycznego obniżenia poziomu zaufania do Unii jest niedawny wyrok pseudo Trybunału Konstytucyjnego w sprawie wyboru sędziów KRS przez polityków. Ten wyrok zderzy się z orzeczeniem Trybunału Sprawiedliwości UE w tej samej sprawie, acz definiującym inaczej, czy taki KRS jest zgodny z prawem unijnym. Oczywiście, że nie. Będą z tego takie konsekwencje, że Polska rządzona przez PiS poniesie konsekwencje nie tylko polityczne, ale i sankcje finansowe, które nałoży Bruksela.

Tak będzie wyglądało „drastyczne obniżenie poziomu zaufania”. PiS w tej kwestii ma przećwiczoną śpiewkę: „nam się należy”, mimo że ich władza nie trzyma standardów demokracji zachodniej.

A Tusk w sprawie Brexitu ćwiczy możliwość pre-Polexit, który szykuje nam PiS. Oby i w tej kwestii Gowin, a za nim pozostałe marionetki Kaczyńskiego – Szydło, Mateusz Morawiecki et consortes – zaznały goryczy porażki.

Nie od dzisiaj Kościół katolicki ma problem sam ze sobą. Stosuje sprawdzoną metodę, najstarszą dialektykę świata. To nie my, pasterze, mamy problem, ale wy, wierni.

Pasterze z Konferencji Episkopatu Polski w poniedziałek zaprezentowali list społeczny w sprawie „głębokich podziałów społecznych, które podzieliły Polaków”. Biskupi w liście „O ład społeczny dla wspólnego dobra” apelują „o dialog o Polsce z udziałem polityków, samorządowców i przedstawicieli klubów parlamentarnych”. W liście biskupi podkreślają wagę dialogu między rządzonymi (wiernymi) a rządzącymi, między sprawującymi władzę a opozycją.

Szybko przyszedł sprawdzian listu biskupów apelujących „O ład społeczny…” Episkopat przyjął oficjalne stanowisko w sprawie strajku nauczycieli. Nauczyciele religii nie mogą brać udziału w proteście, nie mogą angażować się politycznie i „rezygnować z głoszenia ewangelii ze względów ekonomicznych”.

W ten oto sposób biskupi zaprzeczają sami sobie. Apelują o dialog między rządzonymi i rządzącymi, aby następnie stanąć po stronie rządzącego PiS, rządzonym zaś proponować „zrezygnowanie ze strajku ze względów ekonomicznych”.

Troska biskupów apelujących o ład jest nieodmiennie traktowana ewangelicznie, „co cesarskie cesarzowi”, a że w kraju cesarzem jest prezes, więc należy strawestować tę słynną maksymę „co cesarskie prezesowi”.

Nie da się ukryć, że w Polsce mamy sojusz ołtarza z tronem, a dokładnie: sojusz ołtarza z prezesem.

Między PiS a Kościołem katolickim panuje zależność. Partia Kaczyńskiego dostaje głosy twardych katolików, a wyższy kler wsparcie medialne w kwestii usprawiedliwiania swoich grzechów, zwłaszcza pedofilii.

Kiedyś ta współpraca zostanie zerwana, PiS (o ile partia przetrwa bez Kaczyńskiego) odbije się od murów kościołów, a kler zostanie osądzony przez komisję państwową i pójdzie z torbami. Stanie się to prędzej niż później, bo forma wiary katolickiej uprawiana w Polsce jest anachroniczna i zakłamana społecznie.

Jednak dzisiaj oglądamy spektakl marnej jakości i nie jest to żaden sojusz ołtarza z tronem, tylko groteska, komedia, bynajmniej nie najwyższego lotu, acz można sięgnąć po porównania z najwyższej półki.

Oto prezes Kaczyński wraca z Katowic, gdzie propagandowo urabiał elektorat, przez Jasną Górę. Zakon paulinów dostaje cynk, że będzie przejeżdżał rewizor polityczny, więc aparaty fotograficzne trzymają w pogotowiu.

Na koncie twitterowym klasztoru publikowane są zdjęcia prezesa Kaczyńskiego, który klęczy i wznosi wzrok do góry, a za nim znajduje się wygodny fotel, przyjazny hemoroidom.

Do tego w kraju politykom służy Kościół, do celebryckich zachowań, do pokazania się ciemnemu ludowi. Rewizor Kaczyński zasygnalizował, że w relacjach z klerem nadal obowiązuje układ, filiacja. My filujemy na was, wy filujecie na nas, tymczasem postraszymy LGBT tudzież dziećmi, które mogą być adoptowane przez pary homoseksualne.

Rewizor wraca w swoje pielesze na Nowogrodzką i Żoliborz, gdzie codziennie składa mu sprawozdania Mateusz Morawiecki, pełniący tymczasem funkcję premiera, zaś Andrzej Duda (prezydent) będzie miał okazję na jakiejś uroczystości czyhać na uściśnięcie ręki rewizora. Może tym razem mu się uda.

Tak zostaliśmy wrobieni w pusty śmiech. W pustotę takich postaci, jak rewizor Kaczyński. Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie. Anachroniczna Polska, żałość.

Kaczyński w polityce unijnej dąży do Polexitu

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Trybunał Konstytucyjny jest fasadą, dekoracją do pisowskiego autorytaryzmu, zaś prezes Julia Przyłębska – nie trzymająca profesjonalizmu – służy niekiedy do przyznawania jej tytułów „człowieka wolności” przez pisowskie media. O tym quasi Trybunale jakbyśmy zapomnieli, a nie powinniśmy, bo to jedno z ważniejszych narzędzi służących Jarosławowi Kaczyńskiemu do Polexitu. W Trybunale Przyłębskiej raczej nie przejmują się prawem, instytucja nie stoi na straży Konstytucji.

Oto Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) 19 marca ma ogłosić wyrok ws. pytania prejudycjalnego zadanego przez Sąd Najwyższy co do zdolności nowej Krajowej Rady Sądownictwa (KRS) do wykonywania konstytucyjnego zadania stania na straży niezależności sądów. Czy Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego, której skład wyłoniła nowa KRS, będzie niezależnym sądem w rozumieniu prawa unijnego?

Zaś Trybunał pod wodzą Przyłębskiej już 14 marca wyda wyrok ws. tychże przepisów o KRS zmienionych w grudniu 2017 roku. Posiedzenie TK ma być niejawne. W istocie będzie nieważne, bo zostanie podjęte wbrew przepisom ustawy o Rzeczniku Praw Obywatelskich oraz o samym Trybunale.

Trybunał Konstytucyjny odpowie na połączone wnioski samego KRS i grupy senatorów. Przedstawienie stanowiska ws. wniosków przez RPO Adama Bodnara upływa dopiero 22 marca, czyli 30 dni po terminie, gdy wpłynął wniosek grupy senatorów. Ponadto udział w rozpoznaniu sprawy ma brać Justyn Piskorski, tzw. sędzia dubler, który został wybrany w skład TK niezgodnie z Konstytucją, a tym samym jego wyroki i postępowania z jego udziałem są nieważne.

Wyrok Trybunału Przyłębskiej ma ubiec wyrok TSUE. Ten ostatni najprawdopodobniej wyda postanowienie, które nie spodoba się władzy PiS, gdyż sądownictwo ma być niezależne, a nie w rękach rządzących polityków.

Najbliższe wybory w kraju dotyczą Parlamentu Europejskiego, wydawałoby się, że partia rządząca powinna skupiać się na porządku europejskim i tym, co by do niego ewentualnie wnieść. Ale nie PiS, które broni swego „porządku” w kraju, czyli władzy, bo gdy ta wypadnie im z rąk, będą odpowiadać za bezprawie, które jest owym pisowskim „porządkiem” oraz – o czym jeszcze mało wiemy – za afery, które ujawniają się przez przypadek, jak afery KNF, NBP czy K-Towers.

Aby Polska była normalna i miała przed sobą przyszłość w porządku cywilizacji zachodniej, demokratycznej, musi wyczyścić się z afer PiS. Najlepiej – wcześniej, bo później możemy doczekać, iż będziemy walczyć o niepodległość, utrata suwerenności państwowej nie jest wcale taka trudna.

PiS zrobił spęd swoich kadr partyjnych w Rzeszowie, które nazwał konwencją. Przemówienie Kaczyńskiego jak zwykle było politycznie i intelektualnie anemiczne, „siła” retoryki prezesa zasadza się na tym, że wynajduje wrogów i dzięki nim zyskuje to, iż jakiś czas kursują w narodzie jego złote myśli.

Prezes postraszył, iż opozycja – czytaj: Platforma Obywatelska – odbierze socjał, słynne 500 plus. Otóż Platforma ani Bruksela nie odbiorą. 500 plus weszło już na stałe do wydatków sztywnych. 500 plus może zostać zlikwidowane tylko przez inflację, a ta grozi, gdy PiS utrzyma się u władzy. Polsce grozi los gorszy od Grecji, a to z jednego zasadniczego powodu, nie mamy zabezpieczenia w euro, bo nie należymy do strefy euro.

Jeżeli opozycja coś „odbierze”, to przywróci trójpodział władzy i Konstytucję. Na początku będzie problem z Andrzejem Dudą, gdyż ten nie jest strażnikiem Konstytucji, stale ją łamie.

Z rzeszowskiej konwencji na dłużej zostanie zapamiętane, iż prezes postraszył dziećmi, otóż według niego u dzieci w wieku 0-4 lat (cytat) „ma być podważana kwestia tożsamości chłopców i dziewczynek”. W jaki sposób? – prezes nie powiedział. Czyżby zamieniano dzieciom narządy płciowe? Świadomość seksualna jest absorbująca od najmłodszych lat i należy jej uczyć dzieci wraz z nauką czytania, bo wiedza ma służyć, a PiS chciałby tę wiedzę odebrać, bo analfabetyzm służy takim jak oni ciemnogrodzianom.

Na konwencji PiS, która miała dotyczyć eurowyborów, najmniej poświęcono czasu Unii Europejskiej, choć została przyjęta 12 punktowa „Deklaracja Europejska”, która jest słuszna aż do bólu, ale przyjęta przez PiS jest groteskowa.

Pierwszy zadeklarowany punkt to „Europa Wartości”. Może prezes Kaczyński nie wie, iż fundamentem Unii Europejskiej są wartości demokratyczne, a pisowska Polska jako pierwsza i na razie jedyna jest sądzona w Trybunale Sprawiedliwości UE za niszczenie niezależności sądownictwa. Groteska? Tylko PiS potrafi deklarować coś, co jest im ideowo obce.

PiS także deklaruje, iż „wynegocjujemy korzystny dla Polski nowy budżet UE”. Bez żadnych przyjaciół w UE (nawet Węgry Orbana się odwróciły), zmarginalizowani, wrodzy do największych, jak Francja i Niemcy, chcą coś uzyskać.

Ta cała deklaracja jest tylko propagandą, bo gdyby miało stać się nieszczęście dla Polski i PiS wygrał eurowybory oraz parlamentarne, żaden punkt nie zostałby zrealizowany, a deklaracja sprowadziłaby się do tylko jednego punktu nie ujętego w niej, mianowicie do Polexitu. Kaczyńskiemu UE przeszkadzałaby w autorytaryzmie.

Prezes PiS do perfekcji opanował strategię posiadania pełni władzy, a zarazem nie chce być odpowiedzialnym za jej sprawowanie.

Odpowiedzialność prawna bowiem spada na jego marionetki, które kiedyś – gdy władza wypadnie mu z rąk, jak Ceaușescu bądź Janukowyczowi – staną przed niezależnym wymiarem sprawiedliwości i odpowiedzą za bezprawie. Kaczyński swoją odpowiedzialność rozpisuje na Andrzeja Dudę, Beatę Szydło i Mateusza Morawieckiego, którzy w niepohamowanej własnej żądzy władzy stali się zakładnikami prezesa PiS.

Afera ze spółką Srebrna pokazuje – niczym w podręczniku politycznej korupcji –  w jaki sposób splatają się wątki narracji dyktatury i zarządzania marionetkami delegowanymi przez prezesa PiS. Winniśmy całować po rękach Geralda Birgfellnera, że zdecydował się ujawnić taśmy z transakcji biznesowych przeprowadzanych z Jarosławem Kaczyńskim. Niemniej bardzo ważną postacią w demitologizacji prezesa PiS jest Roman Giertych, zaś dziennikarze „Wyborczej”, opisujący kolejne rozdziały afery K-Towers, zasługują na najwyższe nagrody dziennikarskie i to międzynarodowe – jakiegoś globalnego Pulitzera.

Kaczyński na poziomie państwa odpowiedzialnymi za swoje bezprawie czyni prezydenta i premierów (na razie jest dwoje). Oni kiedyś odpowiedzą za niszczenie Polski i to na wszelkich poziomach: prawnym, moralnym, finansowym.

We władzach spółki Srebrna, którą zarządza Jarosław Kaczyński, są osoby bez znaczenia, które nadstawiają kark za prezesa, jak sławny już Kujda i „pani Basia”, osoby, które nie wiedzą, za co odpowiadają, za co jednak są wynagrodzeni sowitymi synekurami państwowymi. Birgfellner, rozmawiając z Kaczyńskim, był zdziwiony, że nie rozmawia z zarządem Srebrnej, Kaczyński miał na to odpowiedź: „Ci ludzie kręcą własne lody”.

A zatem mamy do czynienia z ludźmi-słupami, którzy nie są świadomi odpowiedzialności. Tak też wyglądać miał model biznesowy K-Towers (wieżowców na cześć braci Kaczyńskich). Odpowiedzialność prawną i finansową brały na siebie dwie spółki-krzaki Nuneaton (komandytowa i z o.o.), zaś Srebrna pełnię zysków. Gdyby biznes z wieżowcami nie wypalił, odpowiedzialne byłyby spółki-krzaki, a Srebrna nie straciłaby na tym ani grosza.

Kaczyński zarządzą Srebrną za pomocą ludzi-słupów i tak zarządza państwem – za pomocą słupów, w które ochoczo zgodzili się wcielić Duda, wcześniej Szydło, a dzisiaj Mateusz Morawiecki. Aby w przyszłości osądzić bezprawie i dążenie Kaczyńskiego do dyktatury, nie wystarczy powołanie jakiejś komisji śledczej ani postawienia go przed sądem. Najpierw do spółki Srebrna winni wejść śledczy i to ci o najwyższych kompetencjach i profesjonalizmie. Ten akt „pożegnania dyktatury” winien odbywać się przy podniesionej kurtynie, jednocześnie dobrze byłoby, gdyby osądzane były polityczne słupy prezesa – jako to podsądnymi winni być Duda, Szydło i Morawiecki – z jednym zarzutem: legitymizowanie bezprawia.

Musimy zdawać sobie sprawę, że Kaczyński, jego słupy i kadry partyjne nie oddadzą władzy, tylko dlatego, że przegrają wybory. Czeka nas męka przez dyktaturę – ku demokracji.

Pisowska grupa trzymająca władzę

Posted on

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Już równo rok Polacy męczą się z zakazem handlu w niedzielę. Jaki cel przyświecał PiS-owi, aby przepchnąć pomysł narzucenia rodakom tego, czego „nie mają robić w wolnym czasie”?

PiS to partia genetycznie związana z PRL-em, wówczas niedziele były wolne od handlu, pozostałe dni tygodnia często też były wolne od handlu, sklepy nie miał czym handlować, choć nie uwarunkowało to czasu wolnego od pracy. To jest podstawowy gen, od którego uzależniona jest partia Kaczyńskiego. To są te wartości, które dzisiaj dla niepoznaki nazywane są np. wartościami chrześcijańskimi.

W niedzielę odbywały się czyny społeczne, PiS zapatrzony w tę narzuconą „bezinteresowność” dla wspólnoty za podszeptem funkcjonariuszy Kościoła katolickiego zakazał handlu dla dobra rodziny. Jakoby rodzina bardziej cementowała się, gdy nie łazi po sklepach.

W głębszym zamyśle duchownych – tych bliskich formatu Rydzyka – zakaz miałby napędzić więcej wiernych do kościołów, a tym samym szczodrzej miało im skapnąć na tacę.

Propagandowo zakaz w niedzielę miał po prostu dać wolne pracującym w handlu, co było pomysłem upadającego związku zawodowego „Solidarność”. A także polepszyć los małych sklepów, które w zderzeniu z wielkimi sieciami handlowymi przegrywały konkurencję. Okazało się, że zakaz tylko przyspieszył agonię sklepikarzy. Zyskały na tym stacje benzynowe, a szczególnie państwowy koncern PKN Orlen.

Do czego PiS się nie zabierze, nie udaje im się. Także nie wyszedł ten eksperyment na Polakach. Tak zresztą, jest z ideologiami, które mają uszczęśliwiać społeczeństwo i naród. Partia Kaczyńskiego nie nadąża za nowoczesnością, wysługuje się zamierzchłym instytucjom i ideom, które niczego nie rozwiązują, a wręcz komplikują, bądź są zawalidrogą w codziennym – a w tym wypadku świątecznym – życiu.

Oczywiście zostanie to kiedyś naprawione, tymczasem męczymy się z uszczęśliwianiem na siłę. Opozycja występuje kolejny raz z rozwiązaniem tego problemu. Platforma Obywatelska apeluje do marszałka Marka Kuchcińskiego, aby wyciągnął z sejmowej zamrażarki projekt zmian w Kodeksie pracy, który został złożony już w listopadzie 2017 roku.

Otóż pracującym w niedzielę w handlu przysługiwały za to, co najmniej dwie wolne niedziele, w przeciągu 4 tygodni. To miałoby zmniejszyć dyskryminację pracowników i zapewnić im takie same prawa.

Czy PiS jest gotowy przyznać się do porażki i wycofać się z kolejnego pomysłu, który jest totalnie ideologiczny, zwłaszcza że większość Polaków zakaz handlu w niedzielę ocenia bardzo krytycznie?

Afera KNF jest groźna dla wiarygodności polskiego systemu bankowego.

PiS w tej chwili powalić może tylko jedna afera, nad którą traci sterowność. Afera, która zaczęła się wraz z ujawnieniem przez właściciela Getin Noble Banku Leszka Czarneckiego rozmowy z ówczesnym szefem Komisji Nadzoru Finansowego Markiem Chrzanowskim.

Podczas rozmowy zawiodły szumidła (urządzenia zakłócające nagrywanie) i treść tej rozmowy dotarła do publiczności. Chrzanowski złożył Czarneckiemu propozycję korupcyjną w zamian za usługi legislacyjne.

Afera KNF w nazbyt wielu miejscach przypomina słynną aferę Rywina, która skończyła karierę Leszka Millera i postkomunistycznego SLD. Dzisiaj raczej nie możemy się spodziewać podobnego losu PiS, bo politycy Kaczyńskiego nie dopuszczą do takiej sytuacji. Niemniej afery KNF nie da się zamieść pod dywan;  kwestią jest, co jeszcze zostanie ujawnione.

Chrzanowski zaliczył areszt i właśnie wyszedł. A to znaczy, że wszystkie nitki aferalne są w rękach Zbigniewa Ziobry. „Gazeta Wyborcza” dotarła do niektórych ustaleń śledczych. Jak można było się spodziewać, Chrzanowski był tylko wysłannikiem, jak Lew Rywin, który w imieniu grupy trzymającej władzę chciał ułatwić Agorze zakup Polsatu poprzez odpowiedni zapis w ustawie medialnej.

Wszystko do tej pory w aferze KNF jest zbieżne z aferą Rywina. Według „Wyborczej”, Chrzanowski miał zeznać, że rozmawiał z bankierem Czarneckim z inspiracji Adama Glapińskiego, prezesa Narodowego Banku Polskiego.

Afera Rywina była ostatecznie klęską samego Rywina, SLD i polityków tej partii. Afera KNF jest rozleglejsza – jak rozległa personalnie, nie wiemy – ale przede wszystkim jest groźna dla wiarygodności polskiego systemu bankowego, bo Glapiński to konstytucyjny (nieusuwalny w trakcie kadencji) prezes banku centralnego.

Glapiński sam nie ustąpi. Jeżeli zeznania Chrzanowskiego są prawdą, to Jarosław Kaczyński może uruchomić skuteczne narzędzie, aby Glapiński podał się do dymisji. Może, lecz nie musi. Koszty poniesie PiS w roku wyborczym, czy zatem prezes PiS na to pójdzie? Raczej, a w zasadzie na pewno nie.

Jaka z tego w tej chwili może być sformułowana konkluzja? Otóż SLD miał Rywina i grupę trzymającą władzę, Platforma osławione ośmiorniczki, a PiS ośmiornicę i wszyscy wiemy, kto w niej trzyma wszechwładzę. Ta afera z Chrzanowskim i Glapińskim kiedyś zostanie ujawniona. Oby nie za późno dla Polski.

Tak naprawdę to należałoby bronić TVP przed Kurskim.

Pozycja prezesa TVP musi być zagrożona, kiedy występuje w obronie „nadawcy publicznego” w związku z zabiciem prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. TVP jest tylko nominalnie „nadawcą publicznym”, bo w istocie jest nadawcą partyjnym, uprawiającym nie informację, ale propagandę na rzecz partii Jarosława Kaczyńskiego, a przeciwko opozycji, która jest zohydzana, oczerniana, szkalowana.

To klasyka wszelkich autokracji, gdy własność publiczna zostaje zawłaszczona i staje się własnością partyjną – tak było w PRL. Kurski niczego nie stworzył w tej sferze samodzielnie, odtworzył tylko wzór poprzedniego reżimu. Obecna TVP jest więc groteskowa, farsowa, absurdalna, ośmieszająca informację, którą podaje, bo informacje na jej antenie nie spełniają szkolnej wykładni, jak powinna konstruowana być ta informacja.

I tak np. TVP różni się od TV Republika tym, że ta ostatnia nie dostaje pieniędzy publicznych, czyli wszystkich Polaków, oraz nie korzysta z takiego dostępu do sponsoringu i reklam spółek publicznych. Pieniądze publiczne są w istocie zakupem takiej, a nie innej informacji, są kupowaniem konkretnych ludzi, którzy mienią się dziennikarzami, ale nie spełniają fachowości tego zawodu. Gros tzw. dziennikarzy w dzisiejszej TVP to amatorzy działający na rzecz PiS bądź ideologii tej partii. Do tej pory pracowali w niszowych mediach, nikt ich nie znał – i tak pozostałoby przez ich całe życie, gdyby nie dar reżimu, który w Polsce zapanował.

Jacek Kurski zapowiedział wcześniej na Twitterze, że będzie pozywał „autorów oszczerstw”, tzn. tych, którzy wyrażali opinię o powiązaniach informacji oczerniających, szkalujących, zohydzających prezydenta Pawła Adamowicza w TVP z jego zabiciem. Ten przykład będzie łatwy do udowodnienia, bo o Pawle Adamowiczu w ciągu tylko roku w „Wiadomościach” TVP mówiono o nim ohydnie przynajmniej 100 razy. Czy to ma związek z mordem na nim? Ależ tak! Takie jest działanie „mowy nienawiści”, wiele prac socjologicznych o tym traktuje.

Kurski zapowiedział, że Telewizja Polska (podkreślam jej tylko nominalną nazwę, bo w istocie jest to telewizja PiS, partyjna) też zapowiada, że zostanie „skierowany pozew lub akt oskarżenia w trybie kk”  (przepisuję z komunikatu, bo nawet w tym fragmenciku są błędy nazewnictwa) „przeciwko osobom, które absurdalnie wskazywały na związek przyczynowy pomiędzy treściami publikowanymi na antenach Telewizji Polskiej a śmiercią pana Pawła Adamowicza”. Jacek Kurski – w imieniu Telewizji Polskiej – zapowiada pozew lub akt oskarżenie „w trybie kk” przeciw m.in. Krzysztofowi Skibie, Wojciechowi Czuchnowskiemu, Adamowi Bodnarowi i Wojciechowi Sadurskiemu.

W oficjalnym komunikacie nominalna Telewizja Polska używa słowa „absurdalnie” – to tak jakby Latający Cyrk Monthy Pytona oficjalnie komunikował, że Ministerstwo Śmiesznych Kroków nie istnieje, bo taka instytucja byłaby absurdalna.

I taka jest TVP z punktu konstruowania informacji – absurdalna. TVP wypełnia w przestrzeni publicznej coś na kształt formatu Monthy Pytona. Czy tak skonstruowana informacja może zabić? Ależ tak! Wcale nie musi dochodzić do komunikatu: „Stefanie W., zabij!”, bo taki komunikat podany 100 razy „zabiłby” tegoż Stefana W. z nudów. Do Stefanów W. konstruuje się zohydzające, szkalujące, manipulujące komunikaty o Pawle Adamowiczu, Grzegorzu Schetynie, Donaldzie Tusku i tysiącu polityków opozycyjnych.

I w ruletce nienawiści padło na Pawła Adamowiczu, który dostał śmiertelne ciosy nożem. Jacek Kurski na swoją zgubę zasłania się nominalną Telewizją Polską, której imienia chce bronić. Otóż Kurski zniszczył TVP i tak naprawdę TVP należałoby bronić przed Kurskim.

Stefan W. to powielenie Eligiusza Niewiadomskiego – w Polsce powtórzony został mord na prezydencie, tym razem na prezydencie Gdańska Pawle Adamowiczu. Wszystkie cechy narracyjne są porównywalne i podobne. A Jacek Kurski – cóż – też nadaje się do prozy jako postać o wybitnie czarnym charakterze i zaznaczam nieciekawa intelektualnie, bo jak napisała Hanna Arendt – zło tak naprawdę jest banalne.

Kaczyński jest głównym bohaterem narracji, który stworzył mowę nienawiści

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Mateusz Morawiecki w Wierzchosławicach zaapelował do naiwności, Lecz nie do naiwności własnej, ani polityków partii z której pochodzi, ale do naiwności polityków innych opcji politycznej. Przede wszystkim zaapelował do naiwności Polaków.

Zaapelował o „narodowe pojednanie i zgodę”, a adresatami uczynił „wszystkich polityków, liderów opinii, ludzi mediów, ludzi kultury„.

Piszę, że Morawiecki zaapelował do naiwności, bo nie usłyszałem (nie wyczytałem), aby tak naprawdę chciał „pojednania i zgody”. Wszelkie pojednanie, zgodę, zaczyna się od siebie, to jest prosty mechanizm psychoanalizy.

Chcę się pojednać, to mówię: „chcę się pojednać, wina leży też po mojej stronie”. A tego niestety nie powiedział Morawiecki. Więc mamy do czynienia z retoryką polityczną, w której mówi o pojednaniu, a tak naprawdę ględzi, bo to wydaje się dla jego partii w tych okolicznościach najlepsze. Podkreślam: Morawieckiemu nie chodzi o pojednanie, tylko mówienie o tym.

Przesypanie słów z jednej kupki na drugą. Z tego wynika, że w Morawieckiego słowach, nawet Salomon nie dopatrzyłby się apelu o dobro (że porzekadło o królu Izraela). Morawiecki jest kiepskim retorem, więc wodolejstwo popłynęło z jego ust szeroką strugą, takie oto michałki mogliśmy usłyszeć (wyczytać): „Stało się wielkie zło,  ale spróbujmy przekuć je w dobro”. Jak można przekuć tombak w złoto? Przekuć można dobro w dobro. Albo ze zła można wyciągnąć wnioski.  Ale trzeba użyć takich mniej więcej formułek retorycznych: „zapewniam, że od tej pory będziemy dążyć do dobra”. My, a nie oni.

Lecz tego nie powiedział Morawiecki. Nie powiedział, jak z mediów publicznych zrobiono szczujnię, TVP nawet nie zatrzymała się w oczernianiu opozycji, manipulowaniu w dniach żałoby i pogrzebu Pawła Adamowicza.

Przekuć w dobro – chciałoby się zwrócić do kulejącego retorycznie Morawieckiego – można zapowiedź, iż władza będzie przestrzegać Konstytucji, praworządności, standardów demokratycznych. A z tym ma kłopot, bo zakłamanie, manipulacja, szczucie doprowadziły do sytuacji, że gniją fundamenty naszego państwa. I nie jest to do powstrzymania, będzie tylko gorzej, gdy premier Morawiecki będzie używał takiej retoryki wodolejstwa jak w Wierzchosławicach.

Wspólnota jest mitem, znając polską historię tak można określić, ale w tym micie nie musi być wrogości. Tego nie usłyszałem (wyczytałem) od Morawieckiego. Nie mogłem usłyszeć, bo Morawiecki nie stanął na fundamentach prawdy, ale na zgniłym podłożu.

Tylko w stanie amoralności można napisać jak rzecznik PiS Beata Mazurek na Twitterze: „W obliczu ludzkiej tragedii, PIS zachował się jak trzeba„. I tyle warte jest wodolejstwo Morawieckiego.

Niewiadomski PiS to gorący kartofel dla polityków rządzącej partii, zwłaszcza w roku  wyborczym 2019

Dla zabójcy prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza naprędce tworzona jest legenda. Stefan W. krwawo obnażył tę władzę i jego udany zamach jest poddawany umniejszeniu. Powoduje jednak historyczne skojarzenia z zabójstwem prezydenta Gabriela Narutowicza przez Eligiusza Niewiadomskiego.

Pisowski Niewiadomski siedział w więzieniu, w którym karmiony był papką propagandową wprost z TVP Jacka Kurskiego. Jak każdy więzień czuł się niewinny, bo wszem i wobec wiadomo, że w kiciu siedzą sami niewinni, na wolności zaś łażą przestępcy.

Myślenie więźnia w zakładzie penitencjarnym jest podobne myśleniu tzw. dziennikarzy w pisowskiej telewizji penitencjarnej, w tym w Wiadomościach TVP, dla których to „penitencjarnych” dziennikarzy winni są opozycja, Tusk i społeczeństwo obywatelskie paradujące w t-shirtach z napisem Konstytucja.

Stefan W. ma charakter spaczony, bo tylko tacy sięgają po nóż i polują. Czy Stefan W. ma zaburzoną psychikę? Oczywiście, że tak. W tym kontekście inne tego rodzaju pytanie jest ważniejsze: Czy zaburzoną psychikę mają dziennikarze mediów pisowskich? Ciągle i wciąż kłamać, manipulować normalny żurnalista raczej nie potrafi.

Zabójstwo Adamowicza jest czysto polityczne. I odpowiada za nie partia rządząca. Wojciech Maziarski pisze w „Wyborczej”, że sztacheta nie jest winna – a tą sztachetą jest Stefan W. – ale ten, kto nią wymachuje. Ile inwektyw słyszeliśmy z ust Jarosława Kaczyńskiego pod naszym adresem? Nie zliczy tego nikt. Słyszeliśmy o gestapo, najgorszym sorcie, kanaliach. Dawno straciłem, rachubę i nie prowadzą słownika z retoryki inwektyw prezesa. Taki mógłby być zresztą fakultet na politologii.

Stefan W. z tak uzbrojoną duszą ruszył do dosłownego pisowskiego boju. Wystarczył tylko „drobiazg” – nóż (sztacheta).

Partia rządzą jak zwykła to robić od 3 lata zwala wszystko na opozycję i Tuska. Taki był pierwszy przekaz w Wiadomściach TVP. Lecz Stefan W. jest złapany i nie wiadomo, co będzie mówił i jakie ślady przy okazji stworzył, które wykryje dziennikarstwo śledcze.

Więc biorą się pisowskie media do tworzenia legendy symetryzmu dla zabójcy. Jest chory psychicznie. Wszak to żadne odkrycie, wszyscy zabójcy są zaburzeni, ale zaburzeni nie zabijają, bo każdy – mój czarny humor – z nas łaziłby zabity, gdyż niejednokrotnie spotkał kogoś z zaburzeniami.

Najnowsze „odkrycie” to wtargnięcie Stefana W. do kancelarii Andrzeja Dudy. Fajnie, tylko monitoring go nie wykrył. A może jak w serialu rodzimej produkcji „Nielegalni” monitoring został przez kolesi Stefana W. zakłócony.

Ciekawe, co będzie następną próbą legendy symetryzmu dla zabójcy? Dlaczego pisowskie media nie zaczęły strzelać z grubej Berty i nie „wysłały” Stefana W. na Nowogrodzką, aby zamachnął się na samego prezesa?

Niewiadomski PiS Stefan W. to gorący kartofel dla polityków rządzącej partii, zwłaszcza w roku  wyborczym 2019. Może on wróżyć przegraną. Nie chcę prorokować najgorszego dla Stefana W., dlatego nawet nie napiszę o czarnej wizji, ale znając partię rządzącą można z góry założyć, że sięgną po najgorsze środki dla kontynuowania władzy.

Zabójstwo polityka nie powoduje w „Prezesie” żadnych reperkusji emocjonalnych

Co miałoby oznaczać brak prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego podczas minuty ciszy w Sejmie na cześć zamordowanego Pawła Adamowicza?

A po niej na salę obrad wszedł demonstracyjnie wraz z rzecznik Beatą Mazurek i marszałkiem Ryszardem Terleckim. Zestaw osób piastujących dane funkcje jest znamienny. Powstaje zatem pytanie: co kierowało prezesem? Strach, brak wychowania, demonstracja polityczna?

Wszystko po trochu, ale najwięcej demonstracji. Zabójstwo polityka nie powoduje w Kaczyńskim żadnych reperkusji emocjonalnych, a jedynie podkreślenie własnego wywyższenia ponad zdarzenie, „myślcie duszyczki, co to miałoby znaczyć, bo nieodgadnione są moje zamiary”, taka jest wola pana K., dla pospólstwa nie do pojęcia.

Tak zachowuje się bufon autokrata, którego ego rozrosło się do nieogarniętych rozmiarów. A przecież w tym momencie mógłby rozpocząć się nowy rozdział współczesnej historii polskiej, spuszczania złej atmosfery ze sfery publicznej. Kaczyński wcale nie musiałby się kajać, wystarczyłyby okrągłe słowa dla Adamowicza, którego zabiła nienawiść, bo to ona podniosła rękę z nożem zabójcy na finale WOŚP w Gdańsku.

Nie padły żadne słowa, bożek Idol Kaczyński celowo nie zdążył na minutę ciszy. Niektóre środowiska opozycyjne proponują, aby przerwać spiralę nienawiści w ten sposób, iż bezwarunkowo i radykalnie się wybacza, zastosować formułę polskich biskupów sprzed pięćdziesięciu lat: „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie!”.

Lecz to wymaga konkretnego adresata. Kim poczuliby się pisowcy i sam prezes, gdyby to do nich skierowano podobne słowa? Niemcami? Tak! Ależ to by ich rozjuszyło, a ponadto bezwarunkowe przebaczenie postawiłoby nas w roli Chrystusów, a ich Judaszów, Barabaszów, ciemnej mocy. Rozjuszenie PiS pewne.

Grzegorz Schetyna ma rację: Pawła Adamowicza zabiła nienawiść obłąkana, dobrze zorganizowana, sączona z tub propagandowych PiS. A więc nie tędy droga, aby bezwarunkowo przebaczać, tak mogą postępować instytucje przestrzegające procedur prawnych i uznające vox populi.

Bożek Kaczyński wszedł na salę obrad Sejmu w asyście swoich archaniołów, on nie przejmie się śmiercią następnych osób po Adamowiczu, ani kajaniem się przebaczających ofiar, bożkowi można tylko odebrać jego lud, odebrać poprzez dialog, debatę. I tego boi się każdy bożek – otwartości. Powietrze wolności, demokracji, prawa zabija każdego dyktatora.

Czy PiS dąży do wojny domowej?

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Chciałoby się wierzyć, że śmierć prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza czegoś nas nauczy. Byłem sceptyczny po śmierci Jana Pawła II i katastrofie smoleńskiej. Czy można dzisiaj mieć inne oczekiwania?

Mamy prawo do złudy, ale by na niej coś budować, potrzeba rzeczywistych czynów, a nie obrony tylko swojej pozycji, iż ma się rację. Nie możemy zwalać na historię, która z nami kiepsko się obeszła, bo jako naród do tego dopuściliśmy. Nie jest dzisiaj usprawiedliwieniem nieumiejętność debaty – tego najważniejszego mechanizmu demokracji, w której ucierają się racje i powstają kompromisy.

Już, już wydawało się, że dokonał się ten cud demokratycznej agory w czasach Solidarności 80-81, ale dzisiaj widzimy, że to działo się w enklawie, w otoczonej twierdzy. Byliśmy tylko skazani na siebie i mechanizmy dopuszczające różne racje były warunkiem przetrwania.

Dzisiaj możemy wszystko, lecz z tego wszystkiego wybieramy złe rozwiązania, zamknięcie, ucieczkę od nowoczesnych wyzwań. Definiujemy się przez wrogów, a nie przyjaciół. Tu i teraz winę ponosi jedna opcja polityczna – nie zwalnia nas to jednak z szukania wyjścia z tego mroku, w który weszliśmy bądź zostaliśmy wepchnięci.

Śmierć prezydenta Gdańska Adamowicza powinna być dzwonem na trwogę, bo może nie być ostatnią. Śluza została otwarta, którą mogą popłynąć kolejne ofiary. Jeżeli tego nie przetrawimy w debatach, we wspólnym uczestnictwie, niekoniecznie z udziałem polityków, to pozostanie wziąć się za łby.

Inercją polityczną stron zmierzamy do wojny domowej, a po niej ktoś albo swój, weźmie nas za mordę. Złe emocje degradują społeczeństwo, cofają aspiracje. Wychodźmy sobie naprzeciw i wołajmy o prawo, które ma powstrzymać inspiratorów morderczych czynów. Adamowicz padł z ręki takiej właśnie kalumni, którą morderca – niezrównoważony? a który morderca jest zrównoważony? – przekuł w krwawy czyn. Niech on nie rozleje się dalej i wszerz, bo to nam grozi. Nie załatwią tego żadne modlitwy, ale słowa porozumień, kompromisów, a jak potrzeba wybaczeń, bo to jest siła, która buduje.

Czy wicepremier Jarosław Gowin będąc członkiem PO i rządu PO-PSL donosił Jarosławowi Kaczyńskiemu, jak robił to Mateusz Morawiecki? Jeszcze nie pochwalił się delatorstwem, może ten atut trzymać na czarną godzinę.

Gowin znany jest z jednego pomysłu politycznego – deregulacji. Kiedyś chciał deregulować profesje i zawody, aby do ich wykonywania był łatwiejszy dostęp, szczególnie profesji prawniczych. Jak to w Polsce, skończyło się na szczytnych chęciach, czyli chciejstwie.

Jeszcze przed konwencją Porozumienia (jakby ktoś nie wiedział, jak nazywa się partyjka Gowina) wicepremier zderegulował wypadkowość limuzyn rządowych. W Krakowie doszło do kolejnego rozbicia auta przez Służbę Ochrony Państwa z pasażerem Gowinem.

Na samym początku konwencji miała miejsce kolejna deregulacja – deżurnalizacja. Fotoreporter „Gazety Wyborczej” Jakub Włodek został brutalnie wyrzucony z sali obrad ze świętoszkowatym słowem jednego z ochroniarzy: „Wyp…laj!” Gdy Gowin nawijał, powołując się na słowa ks. Tischnera i Jana Pawła II, iż Kraków przepojony jest „duchem wolności”.

Deregulacja dotyczy też Jarosława Kaczyńskiego, zaplanowano nieprzebycie prezesa PiS i się ono dokonało, może z tego powodu, że konwencja partyjki Gowina nie odbywa się 18. dnia każdego miesiąca, gdy przybywa prezes na Wawel, aby odwiedzić grób brata.

W programie partyjki Gowina występuje kolejna deregulacja, deglomeracja, która ma uwolnić energię miast, a wicepremier chce to uzyskać poprzez przeniesienie urzędów centralnych poza Warszawę. Słyszeliśmy już o tym kilka dni wcześniej od Anny Sobeckiej, która chciałaby kilka urzędów przenieść do Torunia, gdzie ma swoje biznesy Tadeusz Rydzyk. Sobecka najpewniej chciałby przenieść Ministerstwo Finansów, aby ojciec dyrektor nie pielgrzymował do stolicy za milionami. Czuję, że Gowin będzie się ze swoim pomysłem obejść smakiem, bo Wawelu nie trzeba przenosić, a Kaczyński i tak nie dojechał.

Czy Gowin chce też deregulować Unię Europejską? Freud pewnie tak by orzekł, albowiem Gowin był użyć zwrotu: „Polska  weźmie na siebie rolę strażnika wolności gospodarczej w Zjednoczonej Europie”. Kto zatem należałby do tej Zjednoczonej Europy? Używamy dalej Freuda – Gowin był powiedzieć: „Skoro Brytyjczycy za chwilę opuszczą UE…”. Po Brexicie i Polexicie utworzona zostanie ta prawicowa Zjednoczona Europa? Można też się uśmiać z tej wolności gospodarczej, bo PiS póki co nacjonalizuje, a to jest odwrotnością wolności.

Przemawiała też Beata Szydło. Nie wiadomo, co chciała przekazać, gdyż była premier ma zderegulowaną retorykę, nazywa się ona po prostu logoreą, słowotokiem. Ponoć deżurnalizacja reportera „Wyborczej” nastąpiła, gdy chciał zrobić fotkę byłej premier znanej z „sukcesu” 1:27.

Wiceminister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz ogłosiła program Energia Plus. Kilka dni temu ją już poznaliśmy poprzez używanie limuzyny rządowej do wożenia męża i dzieci. Energia z plusem jest sama w sobie pokracznością, bo w energii występuje plus i minus, a jak dodamy jeszcze jeden plus, to w ogóle nie popłynie prąd, bo nastąpi spięcie. Z Emilewicz wyszedł Freud, mianowicie zapewniała: „programy z plusem po prostu się udają”. Otóż nie udał się program Mieszkanie Plus.

Obawiam się, że Porozumieniu i koalicji pisowskiej wyjdzie na końcu ostateczna deregulacja – degeneracja.

Szef Parlamentu Europejskiego Antonio Tajani nie przywiązuje żadnej wagi do wizyty swego rodaka – ale o odmiennych poglądach – Matteo Salviniego u Jarosława Kaczyńskiego, gdyż „wśród suwerenistów (włoska wersja wstawania z kolan – przyp. mój) panuje całkowity brak zgody”. Dlaczego brakuje zgody? Po pierwsze, są to ruchy polityczne wsobne, nacjonalistyczne, stawiające tylko na swój naród, a więc każdy inny jest wrogiem, choć może być w sojuszu taktycznym.

Do tego momentu z Tajanim się zgodzę, a drugie jego rozróżnienie zniuansowałbym. Włoch mówi, że Salvini jest zwolennikiem Putina, a PiS pozostaje antyrosyjski. Czy na pewno? Elektorat PiS jest antyrosyjski, ale działania polityczne partii Kaczyńskiego niekoniecznie.

Mit założycielski PiS to katastrofa smoleńska, który partię Kaczyńskiego wyniósł do władzy. Od polityków PiS słyszymy retorykę antyrosyjską, ale tylko retorykę. Kreml może sobie tylko taką wymarzyć, bo co dla władców Rosji zawsze było najważniejsze – skłócać Polaków. Kreml osiąga to za pomocą „partii wpływu” w Polsce – PiS i ich poszczególnych polityków. Dobrze to rozebrał na czynniki pierwsze Tomasz Piątek w dwóch książkach o Antonim Macierewiczu. Wiceprezes PiS jest wymarzonym agentem wpływu, a to że ględzi antyrosyjsko? A jak ma mówić?

Tak więc prorosyjskość we Włoszech należy czytać zupełnie inaczej niż w Polsce. Kreml rozgrywa Polaków przeciw sobie dokładnie tak jak to robił przez cały XIX wiek, gdy znaleźliśmy się pod zaborami. A że PiS ma elektorat z terenów tego zaboru, więc mamy takie zniuansowanie.

W XIX wieku wykuwała się polska myśl niepodległościowa, jednym z jej elementów było wspieranie Ukrainy w dążeniu do państwowości. Tak widział politykę wschodnią Józef Piłsudski, a w naszych czasach pisał o tym Jerzy Giedroyc w paryskiej „Kulturze”. Dzisiaj działanie na osłabienie Ukrainy to działanie w interesie Kremla. Co dzisiaj robi w tej kwestii PiS? Kijów ustawia w roli wroga.

Tatuś premiera Kornel Morawiecki – który w czasach peerelowskiej opozycji był V kolumną w „Solidarności”, uchował się, bo widziano go jako folklor polityczny – nie raz bardzo ciepło wyrażał się o Kremlu i marzy mu się brak „sporu między nami a Rosjanami”, co samo w sobie jest godne gołąbka pokoju, ale następstwo logiczne obnaża niezbyt lotnego intelektualnie starszego Morawieckiego: nie chce wojsk amerykańskich w Polsce.

Co na to jego syn Mateusz, który retorycznie jest krew z krwi i prezentuje podobne zaplecze intelektualne – czyli marne – o tych prorosyjskich sentymentach? Nic w słowie, ale „poznacie ich po czynach”. A czynem rządu jest to, iż obecnie import rosyjskiego węgla jest dwukrotnie większy niż w 2015 roku. 20 proc. węgla zużywanego w kraju ma rosyjski stempel.

Tak więc zupełnie inaczej należy czytać prorosyjskość (pro-Putinowość) Włocha Salviniego, a zupełnie inaczej prorosyjskość – uwikłaną historycznie – panów Kaczyńskich, Macierewiczów, Morawieckich. W Europie od dawna jest tendencja stref wpływów – jeżeli nie cywilizowany Zachód, nie Unia Europejska, to Rosja. Capisce? – jak retorycznie mówił rodak Salviniego, Tajaniego, literacki i filmowy don Corleone.