Kopacz krytykuje wyliczenia Szydło: Budżet opozycji rozjeżdża się z rzeczywistością
– Pani Beata Szydło mówiła wczoraj długo i nieprecyzyjnie. Te wyliczenia rozjeżdżają się z rzeczywistością. Budżet musi być wiarygodny, wszystkie wydatki muszą być skrupulatnie wyliczone. Widząc jak zostały dokonane te wyliczenia, to budżet konstruowany przez opozycję będzie budżetem kompletnie niespinającym się – mówiła w niedzielę premier Ewa Kopacz, komentując sobotnie wystąpienie Beaty Szydło na konwencji Prawa i Sprawiedliwości.
Zlikwidować NFZ?
Szefowa rządu była też pytana o zapowiedź kandydatki PiS na urząd premiera, dotyczącą likwidacji Narodowego Funduszu Zdrowia.
– Budżetowa służba zdrowia to takie ręczne sterowanie – jednym damy więcej, innym damy mniej. W programie Platformy Obywatelskiej była decentralizacja służby zdrowia i wrócimy do tego. Chcemy konkurencji, żeby pieniądze szły za pacjentem, tam, gdzie on chce się leczyć. Dzisiaj na siłę uszczęśliwiamy pacjentów mówiąc, im: „tu jest krótsza kolejka, to tam idź się leczyć”. My chcemy dać większe pieniądze tam, gdzie chcą się leczyć pacjenci – mówiła premier.
Wcześniej pomysły PiSu skrytykował minister zdrowia.
Kampania trwa
Podczas konwencji PiS Beata Szydło wśród propozycji, jakie jej partia zamierza zrealizować pod dojściu do władzy, wymieniła: 500 zł na każde drugie i kolejne dziecko, podniesienie kwoty wolnej od podatku, obniżenie wieku emerytalnego, a także obniżenie VAT do 22 procent i opodatkowanie banków i hipermarketów.
Premier Ewa Kopacz spotkała się z dziennikarzami w niedzielę rano na Dworcu Centralnym w Warszawie, skąd pociągiem ruszyła z wizytą do woj. łódzkiego. Szefowa rządu odwiedzi m.in. w Aleksandrowie Łódzkim firmę Legs i spotka się z pracownikami tej spółki.
– Jadę dziś do tych, którzy mimo niedzieli i pięknej pogody pracują – powiedziała szefowa rządu odjazdem pociągu do Łodzi.
Premier podkreśliła, że wizyta odbędzie się w Aleksandrowie Łódzkim w zakładzie włókienniczym produkującym przędze naturalne i syntetyczne. „Jestem przekonana, że tam spotkam się z ludźmi, którzy powiedzą, że ich praca nie idzie na marne. Sukces i międzynarodowa marka zakładu jest także efektem ich pracy” – zaznaczyła Ewa Kopacz.
Jak podał w komunikacie CIR, firma włókiennicza Legs została założona w 1995 roku. Zajmuje się produkcją, importem i dystrybucją przędz naturalnych i syntetycznych. W 2004 roku właściciele rozwinęli dział eksportu. Obecnie już ok. 30 proc. obrotu firmy pochodzi z eksportu, a marka Legs kojarzona jest w całym regionie z innowacjami w sferze produkcji i zarządzania. Firma zatrudnia 450 osób.
Szefowa rządu poinformowała, że w Aleksandrowie Łódzkim weźmie dziś także udział w rodzinnym pikniku oraz spotka się ze strażakami podczas zawodów drużyn Ochotniczych Straży Pożarnych.
Ile pić, żeby żyć. Wszystko o wodzie [INFOGRAFIKA]
Latem szczególnie musimy zadbać o prawidłowe nawodnienie organizmu. (Fot. 123rf)
Bez wody życie na Ziemi by nie powstało i bez wody nie przeżyłby żaden z nas. Jej rolę zdajemy się szczególnie doceniać właśnie podczas letnich upałów, gdy wydaje się, że ilekolwiek byśmy wypili, zaraz znów poczujemy pragnienie.
Pamiętać tu jednak trzeba, że z wodą nie wolno przesadzać. Opisano wiele sytuacji zatrucia wodą – np. po dużym wysiłku fizycznym ktoś wypijał ogromne ilości wody w bardzo krótkim czasie, co kończyło się dla niego fatalnie (w organizmie dochodzi wtedy do szybkiego zmniejszenia stężenia sodu połączonego z obrzękiem mózgu).
Ile więc należy pić wody? Od dawna mówi się o 2-2,5 l wody dziennie. I nie są to liczby złe, z jednym zastrzeżeniem. Nie oznacza to, że każdego ranka mamy przed sobą stawiać osiem szklanek wody i wszystkie je wypić. Duża część wody dostarczanej naszemu organizmowi pochodzi z pożywienia (patrz infografika poniżej). Podczas gorących letnich dni lepiej też nie czekać z piciem wody do momentu, w którym zaczniemy odczuwać duże pragnienie. Mamy wtedy tendencję do wypijania na raz dużych ilości wody, którą jednak równie szybko wysikamy. Najlepiej mieć przy sobie butelkę z wodą i co jakiś czas wypić z niej łyk czy dwa.
Pamiętajmy też, że na skutki odwodnienia najbardziej narażone są małe dzieci(często tracą wodę wskutek wymiotów czy biegunki) oraz osoby starsze (z powodu zażywanych leków, obawy przed nietrzymaniem moczu czy po prostu dlatego, że nikt z ich bliskich nie zadbał o to, by miały dostęp do wody).
W tym numerze „Tylko Zdrowie” przeczytasz:
Smartfon też zwalcza raka
Szczepionki, kapsułki z mikrokamerami, leki zdolne oszukać komórki guza, a nawet aplikacje na smartfona. To nowe środki do walki z rakiem.
Kto się powstrzyma od seksu
Osłabia czy pomaga? Przy okazji mistrzostw świata w piłce nożnej wróciła dyskusja o wpływie seksu na formę zawodników.
Cholesterol – połowa Polaków ma go za dużo
Jest zły czy dobry? Zjadamy go czy produkujemy sami? I czy naprawdę jest aż taki groźny? Wielu z nas nie do końca rozumie, o co ten szum.
Zgodziłam się na zawał
W maju pojawiła się informacja, że przeszłam zawał. Znajomi z zagranicy dzwonili do mojej rodziny i pytali, jak się czuję. Wyjaśnialiśmy im, że to część kampanii społecznej „Mam dobry cholesterol”, w której biorę udział.
Kiedy nogi stają się ciężarem [CHOROBY ŻYŁY CZĘŚĆ 1.]
Opuchnięte, ciężkie i bolące nogi? Żylaki i pajączki? To zmora wielu osób. I sygnał, że trzeba się przyjrzeć żyłom. Bo nie chodzi tylko o problem estetyczny.
Wizyta u specjalisty: prof. Jacek Moll.
Nie chciał być lekarzem. Ale naprawia najmniejsze serca. Uratował już kilka tysięcy małych pacjentów.
Biedni ludzie honoru
)Fot. Daniel Staniszewski / Agencja Gazeta
Bo zniewaga krwi wymaga
Badania psychologiczne nad kulturami honoru zapoczątkowali pod koniec XX w. Dov Cohen i Richard Nisbett. Inspiracją były dla nich prace antropologów opisujące kultury agresywne i nieagresywne. Klasyczne stało się badanie, w którym obserwowano reakcje na zniewagę wśród studentów jednej z amerykańskich uczelni. Gdy przechodzili wąskim korytarzem, byli „niechcący” potrącani przez nieznajomego (w rzeczywistości pomocnika eksperymentatorów), od którego dodatkowo słyszeli: „Jak chodzisz, dupku?!”.
Po wszystkim porównywano u nich poziom kortyzolu, czyli hormonu stresu, oraz testosteronu, czyli hormonu nasilającego zachowania agresywne. Okazało się, że wśród studentów wychowanych w południowych stanach USA, czyli w kulturze honoru, poziom obu tych hormonów był znacznie wyższy niż u osób ze stanów północnych. Ponadto mężczyźni ukształtowani przez kultury honoru mieli silniejsze poczucie, że zniewaga zaszkodziła ich męskości. Tuż po prowokacji witali się silniejszym uściskiem dłoni, czyli intensywniej próbowali odbudować urażoną dumę. A wychodząc z laboratorium, byli mniej niż ich koledzy z Północy skłonni schodzić z drogi nadchodzącym z naprzeciwka mężczyznom.
Polak jak Teksańczyk
Polska ma pod tym względem wiele wspólnego z amerykańskim Południem. Sto lat temu Janusz Korczak odwiedził z Zofią Nałkowską ówczesne warszawskie slumsy: Powiśle, Zacisze i Wolę. W reportażu pt. „Nędza Warszawy” opisał potem m.in. sytuację, w której pewien biedak złapany przez policję wolał się przyznać do niezawinionego morderstwa, niż wskazać pobratymców, którzy je popełnili. Ktoś inny z kolei honorowo powstrzymał się od pobicia łajdaka, bo ten akurat siedział w towarzystwie jakiejś zacnej osoby – a przecież tej osobie mogłoby się zrobić przykro, gdyby była świadkiem rękoczynów.
Mentalność współczesnych Polaków nie różni się aż tak bardzo od mentalności ich przodków sprzed stulecia. Badania prof. Andrzeja Szmajkego dowodzą, że mężczyzna, który zabił, broniąc dobrego imienia partnerki, cieszy się większą sympatią współczesnych Polaków aniżeli złodziej próbujący kradzieżą samochodu wspomóc biedującą rodzinę.
Osoby wychowane w kulturze honoru w obliczu najmniejszej zniewagi stają w obronie honoru własnego i rodziny. Wówczas nawet najbardziej niepozorne spięcia mogą się przerodzić w zaciekłą walkę o prestiż i reputację. Wśród norm społecznych charakterystycznych dla kultur honoru centralne miejsce zajmuje pogląd, że mężczyźni powinni za wszelką cenę bronić swojego dobrego imienia. Kultury honoru sankcjonują agresję, nakazując ją jako właściwą reakcję na zniewagę. Jeśli zajdzie taka konieczność, osoby sprowokowane mogą, a nawet powinny posłużyć się krwawym odwetem. Nierzadko prowadzi to do morderstw – „słusznych” i „usprawiedliwionych”.
Oko za oko, dar za dar
Pierwsi badacze wiązali kulturę honoru ze społeczeństwami pasterskimi. W takiej zbiorowości łatwo stracić wszystko, więc by odstraszyć potencjalnych napastników, bezwzględnie należy dbać o reputację własną i rodziny.
Nowsze badania pokazują jednak, że za kształtowanie się logiki kultur honoru najprawdopodobniej odpowiada zróżnicowanie statusu społecznego. Mechanizmem psychologicznym, który za tym stoi, jest kompensowanie własnego niskiego statusu agresją w obliczu prowokacji. Osoby o niskim statusie społecznym mają więcej powodów, by czuć się poniżane, znieważane, lekceważone, wykluczone czy napiętnowane. Doświadczanie takich sytuacji wzmaga czujność i wrażliwość na obrazę, co z kolei nasila próby odbudowania poczucia własnej wartości.
Niestety, niski status społeczny ogranicza też zakres strategii odbudowywania własnej wartości do tych najprostszych – a jedną z nich jest właśnie agresja. To dlatego normy kultur honoru tak łatwo rozpowszechniają się wśród pseudokibiców czy więźniów.
Usprawiedliwianie niektórych form agresji to jednak niejedyny wyróżnik kultur honoru. Wobec osób spoza naszego kręgu kulturowego jesteśmy nie tylko skorzy do bitki, ale też niezwykle gościnni, szczodrzy i pomocni. Angela Leung i Dov Cohen pokazują w swoich badaniach, że ma to związek z silną normą wzajemności.
W kulturach honoru jesteśmy zobowiązani odwzajemniać nie tylko zniewagę, ale również szczodrość i gościnność. Bo to także sprawa honoru (co zresztą nie zawsze ułatwia nam życie). Finansowane z funduszy norweskich badania, które prowadziliśmy pospołu z naukowcami z Uniwersytetu Gdańskiego, wykazały, że kultura honoru utrudnia Polakom funkcjonowanie w Norwegii. Przywiązanie do wartości honorowych obniża u nich poczucie zaufania i satysfakcję z życia. W efekcie ci, którzy wykazują znaczne przywiązanie do tych wartości, decydują się na szybszy powrót do Polski.
Humor – wentyl bezpieczeństwa
Jednak badania międzykulturowe dowiodły, że nie wszędzie na świecie ludzie skłonni są odpowiadać agresją na zniewagę i bronić sprawców „honorowej” przemocy. Obok kultur honoru istnieją też bowiem kultury godności i kultury zachowania twarzy – w których cenione są odmienne wartości, odmienny jest też akceptowany społecznie sposób reagowania na prowokację. Zachowania ludzi pochodzących z tych kręgów kulturowych i obowiązujące tam normy uświadamiają, że można chronić swoje dobre imię w sposób nieagresywny.
Usprawiedliwianie agresji w obronie własnej czci, charakterystyczne dla kultur honoru, jest sprzeczne z intuicją moralną mieszkańców wielu krajów Europy Zachodniej. Niemcy czy Skandynawowie ukształtowani są przez logikę kultury godności. Podczas gdy honoru trzeba aktywnie bronić – bo honor się miewa i przez cudze działania można go łatwo stracić – godność jest nienaruszalna. Jedynymi osobami, które mogą odebrać nam naszą godność, jesteśmy my sami. Godność przynależna jest każdej osobie, a porządek społeczny w kulturach godności regulowany jest przez rzeczywiste poczucie winy za własne niecne występki oraz przez efektywny wymiar sprawiedliwości. Nie ma w nich potrzeby uciekania się do agresji w obronie dobrego imienia własnego i bliskich. W kulturach godności poczucie własnej wartości nie może zostać naruszone przez drugą osobę.
Jak zatem zareagują na prowokację osoby ukształtowane przez kultury godności? Czy skwitują ją milczeniem i dyplomatycznym „nic się nie stało”? Odpowiedzi na to pytanie poszukaliśmy w polsko-kanadyjsko-chińskim zespole. Okazało się, że osoby mieszkające w Kanadzie (kultura godności) jako najwłaściwszej reakcji na zniewagę wcale nie wskazywały milczenia i obojętności, lecz… humorystyczne uporanie się z zaczepką. Według badanych z Kanady prowokację najlepiej zamienić w żart lub chociażby ironicznie ją skomentować.
8 powodów dla których warto się śmiać
Twarz zachować masz
Pozostały nam jeszcze kultury zachowania twarzy, do których należą społeczeństwa Chin, Japonii czy Korei. Według Leung i Cohena podstawowym spoiwem społecznym jest w nich dbałość o harmonię grupy. Osoba będąca obiektem prowokacji nie powinna powielać niewłaściwego zachowania, bo mogłoby to dodatkowo naruszyć ład społeczny. Relacje między prowokatorem i ofiarą winny być prostowane przez osoby do tego społecznie upoważnione: głowę rodziny, przełożonego, wymiar sprawiedliwości. Osoba prowokowana winna zachować wstrzemięźliwość, a kara ma być wymierzona przez osobę zwierzchnią lub grupę jako całość, nie zaś przez samą jednostkę.
Rezultaty przeprowadzonego w Chinach przez nasz zespół badania po części potwierdziły przypuszczenie, że właśnie w kulturach zachowania twarzy właściwą formą reakcji na prowokację są milczenie i bierność połączone z oczekiwaniem na reakcję zwierzchników.
Albo z honorem lec
Badania zespołów prof. Andrzeja Szmajkego i naszego sugerują, że nie zmieniliśmy się zbytnio od czasów Korczaka. Działania innych często skłonni jesteśmy traktować jak wymierzoną w nas prowokację, a na prowokację trzeba odpowiadać agresją. Gdy ktoś zajeżdża nam drogę, automatycznie uznajemy, że nas prowokuje – choć równie dobrze mógł się zagapić lub wieźć chorą żonę do szpitala. Ktoś inny zwraca nam uwagę, a my odbieramy to jako najcięższą obrazę i zaczynamy obmyślać zemstę – jak gdyby zwrócenie uwagi nie mogło wynikać z chęci rozwiązania problemu.
W imię honoru możemy bowiem pozwolić sobie na znacznie więcej niż zwykle. Możemy wziąć odwet, upokorzyć, sponiewierać, gdy trzeba – zabić, a nawet samemu zginąć. A że coś przez to tracimy? Nieważne. Ludzie honoru nie kalkulują.
* Kuba Kryś Psycholog międzykulturowy, pracuje w Instytucie Psychologii Polskiej Akademii Nauk.
Magazyn Świąteczny to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.
W Magazynie Świątecznym:
Wojciech Pszoniak: I tak pani nie zdąży
Wielu Polaków chciałoby coś mieć, ale bez własnego udziału. Jeśli komuś się nie udaje, to znaczy, że inny mu nie dał. A w życiu nie ma tak, że ktoś nam coś da. Rozmowa Donaty Subbotko
Jak Arabowie wariują od religii
Nie da się nigdzie wprowadzić jednolitego etnicznie i religijnie państwa. Nie zrobi tego ani Izrael, ani Państwo Islamskie. My, Arabowie, przeżywamy straszny moment w naszej historii
Ameryka wychodzi z szafy
Tydzień temu Sąd Najwyższy zadecydował: od tej pory geje i lesbijki mogą legalnie brać śluby w całych Stanach. Tęczowa rewolucja zaczęła się od infekcji ucha na Hawajach
Andrzej Wajda o Objazdowym Muzeum Historii Polski: Nie ma jednej wersji historii
Kiedy ruszysz w Polskę, zrozumiesz to. Nie dostajesz odpowiedzi na tacy, jak w dużym muzeum z jedną narracją. Andrzej Wajda i Krystyna Zachwatowicz zapraszają z „Wyborczą” do akcji Objazdowego Muzeum Historii Polski
Grexit, przekleństwo Europy
Długi trzeba egzekwować, ale nie tak, by spychać społeczeństwa w rozpacz i czynić je nieobliczalnymi. Z wielkim ryzykiem dla całej Unii
Wielka Polska patrzy na Pacyfik
Jedno z najważniejszych państw kontynentu nie może udawać, że chińska ekspansja w Azji to nie jego sprawa
Rewolucja robotnicza
Ten artykuł nie został napisany przez robota. Jeszcze
Tato, to ty umiesz zrobić prawdziwy łuk?
– Miałem dużo szczęścia. Dzieciństwo spędziłem na wolnym wybiegu. Wspinałem się po drzewach, budowałem igloo, strzelałem z własnoręcznie zrobionego łuku. Takie samo dzieciństwo staram się zapewnić ośmioletniemu synowi
Jak Arabowie wariują od religii
To bez znaczenia, że we Francji nie ma wówczas żadnych mniejszości narodowych, Baskowie na południu czy Bretończycy na północy to w gruncie rzeczy Francuzi. A tymczasem na Bliskim Wschodzie nie ma żadnego regionu bez mniejszości, bo za dużo tu narodów, języków, religii. Nowa Turcja powstaje na ormiańskiej krwi, zapatrzona w europejskie pomysły kompletnie nieprzystające do naszej rzeczywistości. To początek epidemii.
Kiedy zabrakło imperium otomańskiego, jego miejsce zajęli europejscy kolonizatorzy i oni też dołożyli swoje, dzieląc Bliski Wschód kompletnie bez sensu, jakby kroili tort: temu damy więcej, temu mniej, a temu z tego i z owego kawałka.
Potem powstaje Izrael, zorganizowany znów wedle europejskich reguł, jako w gruncie rzeczy państwo jednonarodowe i jednoreligijne – państwo narodu żydowskiego – a więc obce bliskowschodniej naturze. A potem poszło.
Takie myślenie o jednolitym, monoetnicznym Bliskim Wschodzie, zorganizowanym na europejską modłę, ma się znakomicie po dzień dzisiejszy – i to również wśród największych wrogów Europy. Proszę popatrzeć na to niby Państwo Islamskie. W Iraku mordują jazydów i chrześcijan, a gdyby mogli, wyrżnęliby Kurdów. W Syrii podobnie – zabijają lub przeganiają każdego, kto nie jest taki jak oni.
Jazydzi od początku byli solą w oku islamistów traktujących ich jako wyznawców diabła
Co z tego, że powołują się na obłędnie interpretowany islam, skoro kopiują stare, niepasujące tu, europejskie wzory narodowej i religijnej czystości, które w gruncie rzeczy są największym śmieciem wyprodukowanym przez ludzki umysł, jaki umiem sobie wyobrazić. Na Bliskim Wschodzie nie ma czegoś takiego jak pojedyncza tożsamość. I wydaje mi się, że nie ma jej nigdzie na świecie. A jeśli ktoś uważa, że jest, po jakimś czasie będzie rozumować jak faszysta.
Proszę mnie dobrze zrozumieć – jednoetniczne czy monowyznaniowe państwo to koncept, który paradoksalnie łączy Izrael i Państwo Islamskie oraz podobne pomysły zakładające, że na Bliskim Wschodzie można być samemu na swoim. Wszystko inne je dzieli, nie porównuję Izraela i PI, ale to akurat mają wspólne.
Jeśli ktoś uważa, że to jest sposób na ułożenie czegokolwiek, oddam w prezencie z powinszowaniem zdrowia.
Czy aby Arabowie nie zwariowali na okoliczność radykalizacji islamu?
– Wielu ludzi na świecie wariuje od religii, każdemu może się to przytrafić. Wyprawy krzyżowe były przecież najczystszym objawem szaleństwa. A ideologie w zasadzie parareligijne: faszyzm czy komunizm? Uwielbiam książkę Nikołaja Bierdiajewa „Źródła i sens komunizmu rosyjskiego”. Przecież niektóre rytuały Cerkwi prawosławnej i partii komunistycznej są takie same.
Szaleństwo religijne to problem, z którym trzeba walczyć wszędzie. W arabskim świecie również. Ale też trzeba zrozumieć, skąd się ono wzięło. Kraje arabskie, które są dzisiaj w stanie rozpadu, również z powodu walk motywowanych religią – Libia, Irak, Syria – były rządzone przez straszliwych, kompletnie zwariowanych w sensie klinicznym despotów, niech Kaddafi i Saddam Husajn będą tego przykładami. Gdy społeczeństwa walczą z despotyzmami, używają wszelkich metod.
W Polsce np. katolicyzm jest tak silny nie tylko dlatego, że to religia szczególnie atrakcyjna dla Polaków, ale także dlatego, że Kościół bronił przed komunistyczną opresją.
Radykalny islam jest dzieckiem zbiegu wielu okoliczności, w tym sowieckiej agresji na Afganistan oraz późniejszych działań USA i Pakistanu. Nadarzyła się okazja mocnego przyłożenia Rosjanom, więc zinstrumentalizowano islam, wyciągając z izolacji jego skrajną wersję – wahabizm – obecną w zasadzie tylko w Arabii Saudyjskiej, marginalizowaną, odrzucaną, a nawet czynnie zwalczaną przez większość Arabów.
To USA i Zbigniew Brzeziński rewitalizowali wahabitów jako cudowną broń przeciw sowieckiej ekspansji. Okazało się, że krótkowzrocznie.
Po 11 września i ataku na Nowy Jork Amerykanie znów zareagowali w sposób całkowicie irracjonalny. Zamiast budować prawdziwy front antyterrorystyczny przeciwko Al-Kaidzie, postanowili najechać Irak. Saddam należał do grupy najbardziej paskudnych dyktatorów swojej epoki, ale po dzień dzisiejszy nikt przekonująco nie wyjaśnił, dlaczego USA znalazły się w Bagdadzie. Wszystkie powody inwazji, zaczynając od ukrytej gdzieś w Iraku broni masowego rażenia, okazały się niewarte funta kłaków. Na dodatek Amerykanie nie tylko okupowali Irak, ale też bezmyślnie rozbili struktury irackiego państwa, zamiast je zmodernizować, naprawić, i w ten sposób stworzyli kolejną przestrzeń do rozwoju wahabizmu i Al-Kaidy.
Błędy w Afganistanie i Iraku plus upadłe despotyczne reżimy w krajach arabskich są przyczynami dzisiejszej sytuacji. To straszny moment w naszej historii. Nie wiem, ile będziemy potrzebować czasu, by się z tego wydobyć. Ale musimy przez to przejść.
Dlaczego arabska wiosna tak szybko zamieniła się w arabską zimę? Z krajów, z których kilka lat temu wiało nadzieją na zmiany, trzyma się tylko Tunezja. Tyle że wstrząsana zamachami terrorystycznymi.
– Europa zbyt łatwo traktuje model emancypacji dawnych satelitów Związku Sowieckiego jako przykład dla demokratycznych zmian na całym świecie. Nic z tego, bo świat jest zbyt różnorodny. W Europie stały się równocześnie dwie rzeczy: padał Związek Sowiecki, więc kraje zależne poczuły, że mogą się wyzwolić. No i chciał was przyjąć do siebie Zachód. Na dodatek udało się to zrobić bezkrwawo. To bardzo ważne.
Rewolucje są znakomitym materiałem literackim, dobrze wyglądają na papierze, ale w rzeczywistości to koszmar, powszechne wariactwo. Budzą się wówczas wszystkie społeczne sprzeczności i konflikty, nawet te zadawnione i pozornie rozwiązane. Na dobrą sprawę nikt przytomny nie chce rewolucji, wyłączając sytuację, gdy jest nieunikniona, bo dalej nie da się po prostu żyć.
Modelem dla Arabów i dla Bliskiego Wschodu jest świeckie demokratyczne państwo, akceptujące różnorodność i jak najdalsze od tego, by religia mieszała się do polityki. Tak kiedyś na Bliskim Wschodzie bywało, że obok siebie i w zasadzie razem mieszkali Arabowie, Żydzi, Asyryjczycy, Kurdowie, chrześcijanie, muzułmanie i żydzi. Było dość problemów, ale koegzystowali przez stulecia, bo nikomu jeszcze nie wpadło do głowy, jak Turkom na przełomie XIX i XX w., by na wzór europejski budować państwo dla jednego narodu.
Jak ten model wprowadzić w życie?
– A skąd mam wiedzieć? Jestem pisarzem i wykładowcą na uniwersytecie, a nie politykiem. Wiem za to, że innego rozwiązania nie ma. Inaczej pogrążymy się w chaosie, jakiego dzisiaj nie można sobie nawet wyobrazić.
Kiedy może być lepiej?
– Bliski Wschód to ziemia proroków, ale ja do nich nie należę.
*Iljas Churi – urodził się w Libanie w rodzinie chrześcijańskiej w 1948 r. Uważany za jednego z najważniejszych twórców arabskojęzycznych, pisarz i dramaturg, eseista i krytyk literacki. Tłumaczony na wiele języków (w tym hebrajski), wystawiany w teatrach całego świata. W młodości i podczas libańskiej wojny domowej oraz izraelskiej okupacji Bejrutu związany z Organizacją Wyzwolenia Palestyny i Al-Fatah Jasera Arafata. Wykładowca Uniwersytetu Amerykańskiego w Bejrucie, nowojorskiego Columbia University oraz New York University. W Polsce ostatnio wyszła jego powieść „Jalo” (wydawnictwo Karakter).
Magazyn Świąteczny to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.
W Magazynie Świątecznym:
Wojciech Pszoniak: I tak pani nie zdąży
Wielu Polaków chciałoby coś mieć, ale bez własnego udziału. Jeśli komuś się nie udaje, to znaczy, że inny mu nie dał. A w życiu nie ma tak, że ktoś nam coś da. Rozmowa Donaty Subbotko
Jak Arabowie wariują od religii
Nie da się nigdzie wprowadzić jednolitego etnicznie i religijnie państwa. Nie zrobi tego ani Izrael, ani Państwo Islamskie. My, Arabowie, przeżywamy straszny moment w naszej historii
Ameryka wychodzi z szafy
Tydzień temu Sąd Najwyższy zadecydował: od tej pory geje i lesbijki mogą legalnie brać śluby w całych Stanach. Tęczowa rewolucja zaczęła się od infekcji ucha na Hawajach
Andrzej Wajda o Objazdowym Muzeum Historii Polski: Nie ma jednej wersji historii
Kiedy ruszysz w Polskę, zrozumiesz to. Nie dostajesz odpowiedzi na tacy, jak w dużym muzeum z jedną narracją. Andrzej Wajda i Krystyna Zachwatowicz zapraszają z „Wyborczą” do akcji Objazdowego Muzeum Historii Polski
Grexit, przekleństwo Europy
Długi trzeba egzekwować, ale nie tak, by spychać społeczeństwa w rozpacz i czynić je nieobliczalnymi. Z wielkim ryzykiem dla całej Unii
Wielka Polska patrzy na Pacyfik
Jedno z najważniejszych państw kontynentu nie może udawać, że chińska ekspansja w Azji to nie jego sprawa
Rewolucja robotnicza
Ten artykuł nie został napisany przez robota. Jeszcze
Tato, to ty umiesz zrobić prawdziwy łuk?
– Miałem dużo szczęścia. Dzieciństwo spędziłem na wolnym wybiegu. Wspinałem się po drzewach, budowałem igloo, strzelałem z własnoręcznie zrobionego łuku. Takie samo dzieciństwo staram się zapewnić ośmioletniemu synowi
Marilyn, feministka
Cukor nie odpowiada.
Monroe ma 36 lat. Jest zniszczona. Ma wrzody na jelitach, potworne bóle miesiączkowe z powodu endometriozy, depresję, lęki. Gdy uda się jej zasnąć, męczy ją nawracający sen, w którym nie może się wydostać z pustego cmentarza. Faszeruje się pigułkami – barbituranami na uspokojenie, amfetaminą na pobudzenie.
O wpół do piątej tamtego popołudnia przychodzi jej psychiatra, słynny wśród hollywoodzkiej elity Ralph Greenson. Leczy ją od kilkunastu miesięcy. To on namówił ją, żeby kupiła dom w Brentwood, i zatrudnił panią do opieki – Eunice Murray. Greenson zostaje do siódmej. Gdy wychodzi, prosi Murray, żeby spędziła w domu Monroe noc. Marilyn zostaje sama w sypialni. Dom nie jest do końca urządzony, nie ma w nim nawet szaf. Na podłodze walają się jej torebki, ciuchy, książki.
Przez okna wciska się skwar. Monroe rozbiera się do naga. Jeśli o to chodzi, w wywiadach mówiła szczerą prawdę – zawsze gdy kładzie się spać, ma na sobie tylko perfumy Chanel nr 5.
Zdjęcia Marilyn za krocie, do oglądania tylko przez cztery miesiące
2
„Jej piękne ciało zniknęło, zanim zdążyła popełnić dwa amerykańskie grzechy ciężkie: roztyć się i zestarzeć” – tak fenomen MM tłumaczy pisarka Francine Prose.
Od śmierci Marilyn Monroe minęło ponad pół wieku, ale interes pod tą marką kręci się pełną parą. Właścicielem praw do jej nazwiska i wizerunku jest firma Authentic Brands, która w 2010 r. zapłaciła za nie spadkobiercom 25 mln dol. Inwestycja zwróciła się w mig. Według „Forbesa” Monroe jest trzecią – po Elvisie Presleyu i Michaelu Jacksonie – najlepiej zarabiającym nieżywym celebrytą. Generuje ok. 30 mln dol. zysku rocznie.
Również włodarze Wrocławia, organizatorzy wystawy zdjęć Monroe z kolekcji Miltona H. Greene’a, która od dziś jest otwarta w Hali Stulecia, chcą zarobić. Miasto liczy na to, że pozyskany na aukcji kosztem 6,4 mln zł niezwykły zbiór ponad 3 tys. fotografii stanie się kolejnym znakiem rozpoznawczym Wrocławia i przyciągnie dodatkowych turystów.
Licznik wydanych biografii, powieści i rozpraw naukowych próbujących wyjaśnić fenomen MM przekroczył pół tysiąca pozycji. Tytuły prac, w których jest obiektem badań, obejmują m.in. „Maski i semiotykę tożsamości” czy „Amerykańską Monroe, upolitycznienie ciała”. Jedna z książek analizuje wpływ jej rzekomego samobójstwa na autodestrukcyjne tendencje wśród amerykańskiej młodzieży.
Powstała nawet powieść – chwalona zresztą przez krytyków – której narratorem jest jej pies.
Część badaczek analizuje jej fenomen z perspektywy feministycznej. Wtedy Marilyn staje się przykładem na to, jak seksizm zamienia kobiety w przedmioty i je niszczy. Albo dokładnie na odwrót – jak cielesność wyzwala.
Lois Banner, profesorka gender studies na Uniwersytecie Południowej Kalifornii, w książce „Marilyn: The Passion and the Paradox” opisuje, jak pod koniec lat 90. feministki trzeciej fali odkryły Monroe na nowo. W nowym ujęciu nie była głupią blondynką wykorzystywaną przez obślizgłych facetów, tylko brawurową menedżerką swojej kariery, której najbardziej pożądani mężczyźni tamtych czasów padali do stóp.
W latach 50. stała przed prostym wyborem: zostanie albo kurą domową, albo symbolem seksu. Świadomie wybrała to drugie. Z Normy Jeane Baker – bo tak brzmiało jej prawdziwe nazwisko – wyprodukowała Marilyn Monroe, godzinami ćwicząc przed lustrem trzepotanie rzęsami, układanie ust w dzióbek i aksamitny głos. Była skuteczna i bezkompromisowa. Zrywała nieuczciwe według niej kontrakty z największymi wytwórniami, założyła własne studio, nie puszczała się na lewo i prawo, tylko brała tych, których chciała. Lubiła swoje ciało i lubiła seks.
Czemu władza wydała miliony na zdjęcia Marilyn Monroe?
Gdy trzęsła tyłkiem i cyckami, nie sprzedawała się, tylko bezczelnie kpiła z tabu sankcjonowanego przez starych dziadów w celu poskromienia ich własnych żądz. Wyprzedziła swoje czasy. Użyła kobiecości jako narzędzia do zdobycia władzy. Była seksualną partyzantką, forpocztą rebelii, która w następnej dekadzie wyzwoliła seks i ciało z okowów patriarchatu.
3
Liz Garbus w filmie „Love, Marilyn” (2012) próbuje odpowiedzieć na pytanie, jaka naprawdę była MM, opierając się na niedawno odkrytych zapiskach aktorki. Zadanie trudne, bo odpowiedzi nie znała chyba sama Monroe. Albo nie chciała znać. „To raczej przykre poznać samą siebie zbyt dobrze” – pisała.
Została pierwszym króliczkiem „Playboya”.
W grudniu 1953 r. Hugh Hefner drukuje premierowy numer pisma w niewielkim nakładzie 54 tys. za 1 tys. dol., który dostał od matki. Na rozkładówce: Marilyn na czerwonym aksamicie z sesji dla Toma Kelly’ego z 1949 r. Pismo rozchodzi się w okamgnieniu. Dziś za oryginalny egzemplarz w dobrym stanie trzeba zapłacić nawet kilkanaście tysięcy dolarów. We wstępniaku można przeczytać: „Jeśli jesteś czyjąś siostrą, żoną albo teściową i otworzyłaś nasze pismo przez przypadek, prosimy: oddaj je mężczyźnie i wracaj do swoich zajęć”.
Niezwykła historia kolekcji fotograficznej Marilyn Monroe [NIEPUBLIKOWANE ZDJĘCIA]
Przed obiektywem MM rozbiera się już w 1947 r. Parę lat wcześniej, w czasie wojny, pracowała przy taśmie w fabryce pierwszych samolotów bezzałogowych pod Los Angeles. Była po ślubie ze starszym kolegą z liceum, za którego wyszła w wieku 16 lat, bo nikt inny nie chciał się nią zaopiekować. Ojciec zniknął zaraz po jej narodzinach. Nigdy się nie dowiedziała, kim był. Matka chorowała na schizofrenię, skończyła w zakładzie zamkniętym. Norma Jeane Baker spędziła dzieciństwo w rodzinach zastępczych i sierocińcach. Była molestowana.
Teraz w fabryce dostrzega ją wojskowy fotograf. Wkrótce zostanie modelką, a niewiele później zwerbuje ją Ben Lyon, potężny producent z 20th Century Fox. To on przefarbuje jej włosy na blond, wymyśli nowe nazwisko i zrobi z niej „słodkiego anioła seksu” – jak nazwie ją pisarz Norman Mailer w onanistycznej biografii („Marilyn: A Biography”, 1973).
Jej najbardziej ikoniczne zdjęcia pochodzą z sesji zaaranżowanej w upalną noc 15 września 1954 r. na rogu nowojorskiej alei Lexington i 52. Ulicy. Producenci zaprosili wtedy gapiów i fotoreporterów na plan „Słomianego wdowca”. Przyszło półtora tysiąca ludzi, niemal sami mężczyźni.
Billy Wilder robi 14 dubli, po każdym pozwalając reporterom na długie pstrykanie. Marilyn w plisowanej sukience koloru kości słoniowej. Gdy podmuchy z kratki wentylacyjnej metra unoszą sukienkę, odsłaniając jej uda i pupę, faceci ryczą i wiwatują jak na stadionie. Nie domyślają się, że Monroe ma na sobie dwie pary majtek, żeby dokładnie zasłonić to, co trzeba.
Niedługo po jej śmierci Andy Warhol stworzy serię słynnych portretów Marilyn, wzorując się na fotosie reklamowym do filmu „Niagara” (1953). Staną się częścią „cyklu samobójców”. Pytany o sens tych prac Warhol odpowie: „Nie ma jakiegoś głębszego powodu, dla którego powstały, bohaterowie nie są żadnymi ofiarami swoich czasów. Chodzi mi tylko o to, co widać na powierzchni”.
4
Na powierzchni były głównie uśmiech i ciało. Monroe jest prototypem współczesnych celebrytek w typie Paris Hilton i Kim Kardashian, „sławnych z tego, że są sławne”. Ta pierwsza zrobiła karierę po publikacji prywatnej sekstaśmy.
Jednak dla Monroe sława nie była celem, tylko środkiem do celu – chciała być sławna, żeby zostać aktorką, a nie na odwrót. Jednak stworzono ją w rządzonej przez mężczyzn fabryce gwiazd. Władcy Hollywood do końca mieli ją za cizię, którą najlepiej ustawić na kratce wentylacyjnej i dmuchnąć jej pod kiecę.
W jej ostatnim ukończonym filmie – „Skłóconych z życiem” Johna Hustona – najbardziej zapada w pamięć scena, w której MM odbija deską piłeczkę, a cały bar pełen brudnych facetów nie odrywa wzroku od jej skaczących rytmicznie pośladków. Jeden z kowbojów w końcu kładzie na nich ręce.
Rekordowa transakcja na polskim rynku sztuki
Dla niektórych feministek jest bohaterką, która do końca próbowała prześcignąć własną sławę. Gdy producenci zamknęli ją w szufladzie z rolami dla cycatej blondynki, wyjechała do Nowego Jorku, żeby uczyć się aktorstwa w słynnej akademii Lee Strasberga.
W notesie napisze: „Muszę starać się bardziej, bardziej, bardziej” [żeby zostać dobrą aktorką].
Być może bez niej nie byłoby Hilton i Kardashian, ale na pewno nie byłoby też Madonny. Królowa popu wskazuje MM jako jedną ze swoich największych inspiracji. Podobnie jak Marilyn zbudowała karierę opartą na specjalnie zaprojektowanym image’u, własnej seksualności, raczej przeciętny talent wspierając nieoszczędnie eksponowanym ciałem. Różnica jest taka, że Madonna ma nad swoją sławą kontrolę.
Gdy reporter pyta Monroe, co chce osiągnąć, ona odpowiada: „Chcę być wspaniała”. Na to samo pytanie zadane ćwierć wieku później Madonna rzuca: „Chcę rządzić światem”.
Nowa Marilyn jest wyemancypowana. W 1984 r. w teledysku do „Material Girl” Madonna odtwarza ikoniczne „Diamonds Are a Girl’s Best Friend” Monroe z filmu „Mężczyźni wolą blondynki” (1953). Susanne Hamscha, amerykanistka z Uniwersytetu w Getyndze, porównując oba klipy, zauważa, że w tym starszym oglądamy Marilyn z perspektywy siedzącego na widowni bogatego mężczyzny, którego chce pozyskać swoim występem. W teledysku Madonny nie ma wyznaczonej granicy między przestrzenią męską i kobiecą, a bohaterka demonstruje panowanie nad otoczeniem. „Madonna to Marilyn, która wróciła, żeby się zemścić” – napisze w „New York Timesie” Francine Prose.
Gdy wychodzi z kliniki, zaczyna odwiedzać Ralpha Greensona pięć razy w tygodniu w jego prywatnym domu w Beverly Hills. Na jego kozetce bywają największe sławy Hollywood, między innymi Frank Sinatra i Vivien Leigh.
Monroe zaprzyjaźnia się z jego żoną i dziećmi. Przywozi całe skrzynki Dom Pérignon i zostaje na kolacjach, po których zawsze pomaga zmywać naczynia. Greenson nazywa ją „permanentną sierotą”, pomaga kupić dom, zatrudnia opiekunkę i przepisuje coraz mocniejsze piguły.
Dutkiewicz: Wrocław ma być światową marką
Monroe uchodzi za bohaterkę feminizmu z jeszcze jednego powodu. W czasach, gdy kategoria molestowania w świadomości społecznej nie istniała, ona mówiła otwarcie, że została skrzywdzona. W latach 70. takie wyznania staną się ważnym składnikiem ruchu kobiecego na Zachodzie. Ostatecznie to właśnie niezagojone traumy z dzieciństwa doprowadziły ją do ruiny.
Psychiatrzy zanalizują po latach, że w licznych romansach szukała figury ojca, który ją zostawił. Do seksu podchodziła obsesyjnie. Według Lois Banner do drugiego męża, słynnego baseballisty Joe DiMaggio, i kilku innych mężczyzn mówiła „Jezu”. Jej trzecim mężem był dramaturg Arthur Miller. Sypiała też z Marlonem Brando, Frankiem Sinatrą, prezydentem Johnem Kennedym i (prawdopodobnie) jego bratem Robertem.
Według niektórych źródeł jej kochankiem miał być też Greenson, który zamiast ją leczyć, bezwzględnie ją wykorzystał.
Po jej śmierci kilku autorów oskarży go o udział w spisku na jej życie. On sam dostarczy argumentów zwolennikom teorii spiskowych, mówiąc jednemu z dziennikarzy: „Nic nie mogę powiedzieć. Dzwońcie do Bobby’ego Kennedy’ego”.
Według najpopularniejszej teorii MM wykończył klan Kennedych, bo za dużo wiedziała i groziła, że zacznie mówić. Oficjalna przyczyna śmierci: prawdopodobne samobójstwo wskutek przedawkowania leków.
6
Znaleźli ją nagą, z dłonią na słuchawce telefonu. Nie wyszła z roli do samego końca. Już wiele lat wcześniej umówiła się ze swoim makijażystą Whiteyem Snyderem, że jeśli to ona umrze pierwsza, on zrobi jej pośmiertny make-up. Podarowała mu nawet złotą spinkę do banknotów z wygrawerowanym napisem: „Whitey, kochanie. Gdy będę jeszcze ciepła, Marilyn”. Snyder, z pomocą butelki ginu, słowa dotrzymał. W trumnie – umalowana, w nowej peruce, ubrana w zieloną sukienkę od Pucciego – Marilyn Monroe jak zwykle wyglądała szałowo.
Magazyn Świąteczny to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.
W Magazynie Świątecznym:
Wojciech Pszoniak: I tak pani nie zdąży
Wielu Polaków chciałoby coś mieć, ale bez własnego udziału. Jeśli komuś się nie udaje, to znaczy, że inny mu nie dał. A w życiu nie ma tak, że ktoś nam coś da. Rozmowa Donaty Subbotko
Jak Arabowie wariują od religii
Nie da się nigdzie wprowadzić jednolitego etnicznie i religijnie państwa. Nie zrobi tego ani Izrael, ani Państwo Islamskie. My, Arabowie, przeżywamy straszny moment w naszej historii
Ameryka wychodzi z szafy
Tydzień temu Sąd Najwyższy zadecydował: od tej pory geje i lesbijki mogą legalnie brać śluby w całych Stanach. Tęczowa rewolucja zaczęła się od infekcji ucha na Hawajach
Andrzej Wajda o Objazdowym Muzeum Historii Polski: Nie ma jednej wersji historii
Kiedy ruszysz w Polskę, zrozumiesz to. Nie dostajesz odpowiedzi na tacy, jak w dużym muzeum z jedną narracją. Andrzej Wajda i Krystyna Zachwatowicz zapraszają z „Wyborczą” do akcji Objazdowego Muzeum Historii Polski
Grexit, przekleństwo Europy
Długi trzeba egzekwować, ale nie tak, by spychać społeczeństwa w rozpacz i czynić je nieobliczalnymi. Z wielkim ryzykiem dla całej Unii
Wielka Polska patrzy na Pacyfik
Jedno z najważniejszych państw kontynentu nie może udawać, że chińska ekspansja w Azji to nie jego sprawa
Rewolucja robotnicza
Ten artykuł nie został napisany przez robota. Jeszcze
Tato, to ty umiesz zrobić prawdziwy łuk?
– Miałem dużo szczęścia. Dzieciństwo spędziłem na wolnym wybiegu. Wspinałem się po drzewach, budowałem igloo, strzelałem z własnoręcznie zrobionego łuku. Takie samo dzieciństwo staram się zapewnić ośmioletniemu synowi
Bezdomny od 5 lat żyje na ulicach Moskwy. Teraz będzie to pokazywał na YouTubie
Żenia Jakutow, bezdomny rosyjski bloger (yakutia.info)
W życiu bezdomnego przypadek ma szczególnie duże znaczenie. Od szczęśliwego trafu często zależy, czy w ogóle uda się przetrwać na ulicy. Przypadek sprawił, że Żenia poszedł się ogrzać na dworcu akurat wtedy, gdy w telewizji pokazywano program o blogerach i o tym, jak zarabiają na swoich materiałach. To wtedy Żenia po raz pierwszy pomyślał, że też mógłby się czymś takim zajmować.
Przypadek sprawił też, że jakiś czas później Żenia podszedł na ulicy do młodego mężczyzny i poprosił go o pieniądze. Ten odmówił finansowego wsparcia, ale zaprosił bezdomnego na hamburgera. Przy jedzeniu zaczęli rozmawiać. Okazało się, że 24-letni Andriej jest operatorem, interesuje się też nowymi mediami. Teraz wspólnie tworzą kanał Żenia Jakut.
10 dolarów w butelce
Żenia Jakut nie ukrywa, że wierzy w siłę internetowej popularności. Liczy na to, że dochód z reklam pozwoli mu poprawić swoją sytuację. Na razie ma jeszcze za mało materiałów, żeby YouTube umieścił przy nich reklamy, ale wszyscy, którzy chcą go wesprzeć, mogą wpłacać pieniądze na numer konta podany przy każdym z filmów. Żenia nie oczekuje wiele: chciałby mieć dach nad głową i środki na podreperowanie zdrowia. Po pięciu latach życia na ulicy ma poważnie osłabiony organizm.
Trzeba przyznać, że moskiewskiemu bezdomnemu nie brakuje pomysłowości. Już na pierwszym filmie pokazuje, jak ukrywa „wszystkie swoje oszczędności, czyli 10 dolarów” w rynnie. Zamieszcza też mapkę pokazującą, jak dojść do kryjówki. Jak twierdzi, taką inwestycją chce udowodnić, że traktuje swoje przedsięwzięcie poważnie.
Z życia bezdomnego
Żenia ma 43 lata. Jak samo opowiada, „jak każdy porządny obywatel służył w armii, potem pracował”. Teraz nie ma ani pracy, ani domu. W swoich nagraniach dzieli się informacjami, jak przetrwać, gdy trzeba żyć na moskiewskich ulicach. Podkreśla, że nie chce być jak typowy bezdomny. – Powinien być jakiś dress code. Przecież można się umyć, znaleźć czyste ubrania – mówi i pokazuje znalezioną kurtkę i koszulkę.
Pokazuje też, w jaki sposób wybierać jedzenie ze śmietników, żeby się nie zatruć, i przy których restauracjach warto szukać resztek. – Gołębi nie jem. Psa – proszę bardzo, ale gołębia nie zjem – mówi o swoim jadłospisie.
Pingback: Szydłobus kojarzy mi się ze zdechłą krową, która leży w rowie, po dachowaniu i tylko kręcą się leniwie koła | Blog lekkoducha